C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Może na obecnych feriach nie znajdziecie zbyt wiele restauracji... Ale na pewno nigdy nie jadaliście jeszcze posiłków w takim miejscu! Codziennie rano, o czternastej oraz dziewiętnastej - jecie przepyszny posiłek. Głównie składają się one... cóż, głównie z ryb. Zanim nie wrócicie do Anglii - będziecie tęsknić za czymkolwiek co nie jest rybą i gotowanymi glonami. Chociaż, trzeba przyznać, ich zupa rybna jest naprawdę przepyszna!
Najczęściej podawane dania to te, które możecie znaleźć w spisie wyjazdowym!
Cieszył się, że Victoria zgodziła się z nim wyjść, gdyż to, co zaczynało dziać się w grocie, przechodziło jego pojęcie. Nie wiedział, czy zdążył się wyciszyć, odkąd opuścił Hogwart, czy może zwyczajnie dojrzał szybciej, starając się skupić na swojej karierze. O ile spróbowanie smoczej trawy było kuszące, o ile picie tutejszego alkoholu także go zachęcało, nie widział, co aż tak świetnego było w zabawie w butelkę, czy fuck, marry, kill, choć akurat to ostatnie sprawiło, że wciąż jeszcze czuł, jak serce biło mu mocniej. Owszem, wiedział, że towarzysząca mu dziewczyna zwyczajnie wymieniła jego, nie widząc najwyraźniej odpowiedniej do tego osoby w grocie, ale sam fakt, że wzięła go pod uwagę, był zaskakujący i przyjemny. - Nie powiedziałbym nigdy, że zobaczę cię, jak sama z własnej woli decydujesz się wziąć udział w podobnej imprezie, chyba że jak ja, spodziewałaś się czegoś… Mimo wszystko dojrzalszego? - spytał, sięgając do kieszeni, żeby wyjąć paczkę lododropsów i poczęstować nimi Krukonkę, samemu biorąc jednego z cukierków do ust. Trafił na smak wędzonej ryby i choć nie był to najprzyjemniejszy smak słodycza, tak przynajmniej poczuł znów przyjemne ciepło, dzięki któremu mógł rozpiąć nieco grubą bluzę, którą miał na sobie. To, co mu odpowiadało, to że wewnątrz lodowca temperatura nie była tak nie do zniesienia, jak poza nim. Jeśli do tego pilnowało się jedzenia i napoi, aby zawsze mieć przy sobie coś, co odpowiednio rozgrzewało, można było jakoś przetrwać. Chciał zobaczyć jeszcze teren wokół lodowca i zastanawiał się, kogo wyciągnąć na odpowiednie wycieczki, ale musiał przygotować się do tego bardziej, niż w tej chwili. - Proponuję, żebyśmy coś zjedli. Nie jestem pewien, czy tutejszy bar to dobry pomysł, no i rozgrzewająca potrawka z pewnością zrobi lepiej po tym, co trzeba było wypić w grocie - dodał, wskazując dłonią wejście do jadalni. Podobały mu się wnętrza, wyciosane w lodzie, a jednocześnie piękne. Podziwiał mimowolnie każdą bryłę, która stanowiła element ławki, czy stołu, zastanawiając się, czy mógłby zaproponować im swoją pomoc w ozdobieniu tego. Uważał, że wnętrze mogłoby prezentować się jeszcze okazalej, gdyby odrobinę popracować przy lodzie, ale z drugiej strony, nie zamierzał narzucać się mieszkańcom. - Powiedz mi jeszcze, czy mam to traktować jak wyzwanie? Chodzi mi o grę, z której wybrnęłaś w swoim stylu - zapytał w końcu cicho, spoglądając na dziewczynę z cieniem prowokacji w spojrzeniu i nieznacznie uniesionych kącikach ust.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Połowy nad przeręblem nie poszły Meksykaninowi najkorzystniej, a tym samym utwierdziły go w przekonaniu, że zdecydowanie lepiej od łowienia ryb radzi sobie z ich przyrządzaniem i jedzeniem. Nie ukrywał zresztą, że chętnie stanąłby nad kuchnią, filetując zachwalanego przez tubylców roztopca, acz na razie powściągnął pokusę, zamiast tego ograniczając się do degustacji i posmakowania lokalnych potraw. Musiał przecież dowiedzieć się, których przypraw najczęściej używają Smoczy Ludzie, jak wielką wagę przykładają do dodatków i w jaki sposób przygotowują chociażby wszechobecne glony, by na talerzu prezentowały się nienagannie. Ot, najpierw teoria, potem praktyka, a skoro postawił na taką kolejność, naturalnym wyborem okazały się odwiedziny w lodowcowej jadalni, w której zrządzeniem losu napotkał znajomą sylwetkę. - Longwei! – Przywitał się radośnie z niedoszłym barmanem, pamiętając o tym, by nie zdrabniać jego imienia. Bez zawahania nachylił się również nad jego siedziskiem, obejmując delikatnie ramieniem, żeby łatwiej dotrzeć do chłopięcego policzka, na którym złożył powitalnego całusa. Nie znali się może zbyt dobrze, ale że do tego młodzieńca niemal od razu zapałał sympatią, nie wzbraniał się przed bliskością i ciepłym gestem, który może nie do końca został przez niego przemyślany. Nie marnował jednak czasu na bezsensowne analizy, nie wyglądał także na zbitego z tropu, kiedy bez pytania o zgodę, zasiadł naprzeciwko Huanga. – Też przyszedłeś spróbować tutejszej kuchni? – Zagadnął kurtuazyjnie, przeglądając kartę dań, które z oczywistych względów bazowały na rozmaitych rybach. Dało się jednak odnaleźć również inne interesujące propozycje, chociażby potrawkę marzeń o owianej tajemnicą recepturze.
Victoria nie czuła najmniejszej potrzeby przebywać nadal w towarzystwie rozwrzeszczanych studentów, mając wrażenie, że celem życiowym większości z nich było jedynie dobrze się bawić, opowiadać sprośne żarty, grać w durne gry i robić inne, szalone rzeczy. Prawdę mówiąc, nie bawiło jej nic z tego i chociaż nie zawsze chciała uczestniczyć jedynie we wzniosłych, poważnych dyskusjach, to zupełnie nie umiała odnaleźć się w tym szale uniesień. Po prostu ani trochę jej to nie bawiło i w nosie miała to, że dla nich wszystkich wydawała się nudna. Jeśli taka miała być, bo nie miała najmniejszej ochoty całować się z kimś na zawołanie, bo nie bawiło ją zupełnie bawienie się w jakieś określanie, z kim mogłaby się przespać, to w pełni się na to godziła. Wyrosła jednak z gonienia ich, obrażania się, kręcenia nosem na alkohol i podobnych bzdur. Wychodziła po prostu z założenia, że każdy mógł robić, co chciał, a ona zdecydowanie nie chciała robić z siebie skończonego idioty, który zmusza się do gry w coś, co jej nie odpowiada. Palenie trawy, czy cokolwiek się z nią robiło, również jej nie bawiło i nie widziała w tym najmniejszego nawet sensu. - Poszłam się upewnić, że Zoe nie rozmroziła całej groty – powiedziała, uśmiechając się kącikiem ust. – Ale nie spodziewałam się, że będą się bawić, jakby byli jeszcze młodsi. Chyba że to ja zachowuję się, jakby miała sto lat i nie wiedziała, że tylko alkohol i głupie rechotanie na temat seksu może być fascynującą zabawą – dodał, wywracając oczami, mając wrażenie, że nadal szumi jej w uszach od natłoku wyrzucanych przez wszystkich słów. Zupełnie, jakby przekrzykiwanie się, puszczanie muzyki i wciskanie się w mały metraż, było szczytem czyichś marzeń. Może było, ale to z całą pewnością nie dotyczyło jej samej. Naciągając rękawy grubego swetra na dłonie, spojrzała na Larkina, żeby całkiem poważnie zapytać go, czy on również nie bawił się tam dobrze. Bo tak nie wyglądał, ale oczywiście mogła się mylić, ale jego wcześniejsze pytanie jasno wskazywało, że zaczął mieć jednak inne priorytety w życiu. Przystała więc na jego propozycję, żeby coś zjedli, jak zawsze zadowolona z czegoś podobnego, a potem spojrzała na niego, marszcząc lekko brwi, zastanawiając się, co właściwie miał na myśli. Dopiero po chwili skinęła głową ze zrozumieniem. - To był najbardziej oczywisty wybór. Kogo innego miałam typować? Queen to jak proszenie się o kłopoty, Pan Świński Żart jest tak hałaśliwy, że nie można z nim wytrzymać, wolę wybrać kogoś, kogo znam i jestem w stanie docenić – stwierdziła, wzdychając cicho. – Ale to nie jest gra, którą traktuję niesamowicie poważnie. Prawdę mówiąc, uważam, że jest w dużej mierze krzywdząca – dodała, kiedy znaleźli się już w jadalni, wsuwając dłonie w kieszenie luźnych spodni.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Siedział spokojnie w jadalni, dopracowując do końca warsztaty, które zamierzał przeprowadzić, zastanawiając się, które z informacji powinien przekazać pozostałym uczestnikom wyjazdu. Miotał się między tym, co było ważne i tym co niezbędne, nie chcąc nikogo zanudzić. Wolał też powiedzieć coś więcej niż - powiadomcie natychmiast Ministerstwo. Pokręcił głową do swoich myśli, ostatecznie zamierzając zamówić coś do jedzenia, kiedy nagle usłyszał znajomy głos. Zdążył jedynie unieść głowę, dostrzegając Salazara, w jednej chwili nieruchomiejąc, kiedy ten pocałował go w policzek. Nic takiego, ale mimowolnie spiął się, spoglądając uważnie na Meksykanina, oceniając, czy powinien jakkolwiek komentować powitanie, czy nie. W końcu odetchnął głębiej, uśmiechając się lekko do znajomego. - Chcę przeprowadzić krótkie warsztaty i potrzebowałem dopracować plan, ale jedzenie też się przyda - odpowiedział, spoglądając na spis dań, które można było spożyć na miejscu, dostrzegając potrawkę marzeń. Ktoś wspominał o tym, że była świątecznym daniem, więc skoro była możliwość ją skosztować, zamierzał skorzystać. - Potrawka marzeń? Czy to już jadłeś i chcesz spróbować czegoś innego? - zagadał, zaraz zamawiając dla siebie jedzenie, nie wiedząc właściwie, co powinien powiedzieć, wciąż czując się dziwnie z ich powitaniem. Potarł dłonią policzek, przymykając na moment oczy, aby zwyczajnie przestać myśleć o czymś, co nie miało w tym momencie znaczenia. - Jak się trzymasz? Twój hotel nie ucierpiał z powodu tego, co się teraz dzieje w kraju?
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie spostrzegł krępującego spięcia towarzysza, prawdopodobnie dlatego że nieszczególnie już zwracał na Longweia uwagę, omiatając swym spojrzeniem kartę dań i drinków, która zawierała wiele rozgrzewających pozycji. Nienawidził mrozu, dlatego cieszył się że chociaż w progach jadalni będzie mógł zaznać odrobiny wytęsknionego ciepła. Szybko wybrał napitek, decydując się na aromatycznego, intensywnie przyprawionego rozgrzańca, ale z jedzeniem szło mu już zdecydowanie oporniej. Przejrzał całe menu kilka razy, a i tak wahał się pomiędzy kąsającymi klopsami a tajemniczo brzmiącą potrawką marzeń. Tak, obrał za cel pozycje pozbawione rybiego mięsa, które stanowiło lokalnie główny i najlepszy jakościowo produkt. Potrzebował po prostu odmiany, bo próbował już zarówno pikantnego roztopca, jak i steka z bubola. - Warsztaty…? – Wtrącił, podnosząc głowę z zainteresowaniem. Musiał przypomnieć sobie pogawędkę za barem w El Paraiso, żeby połączyć kropki, a raczej twarz młodzieńca z wykonywanym przez niego zawodem. – Dla pracowników departamentu? – Dopytał więc dopiero po chwili, niemal pewien że Huang wspominał mu o opiece nad smokami. Nie dałby sobie jednak ręki uciąć czy rzeczywiście działał on z ramienia ministerstwa. – Niech będzie potrawka. Spróbujemy zgadnąć co dodają do niej Smoczy Ludzie? Podobno nie chcą nikomu zdradzać receptury. – Nachylił się nieco bliżej swego kompana, jakby zdradzał mu największe sekrety dziejów, mimo że tak naprawdę proponował dopiero współpracę nad rozgryzieniem skrywanych przez lokalnych mieszkańców tajemnic. - Biznes się kręci i dopóki… tfu, tfu, żaden ze smoków nie zdmuchnie dachu hotelu swoim ognistym oddechem, chyba nie mam powodów do zmartwień. – Skinął głową z uśmiechem, bezgłośnie dziękując również Longweiowi za może i kurtuazyjne, ale niewątpliwie miłe pytanie. – Przyjechałem tutaj z Felixem, żeby trochę odpocząć od pracy. – Wyjaśnił, darując sobie o dziwo narzekanie na niskie temperatury i śnieg po kolana. – A ty? Przyjechałeś tutaj przypilnować męża? – Zapytał w zamian, wiedząc przecież ze i Huang nie uczęszcza już do Szkoły Magii i Czarodziejstwa.
Obserwował kątem oka Victorię, uśmiechając się wciąż nieznacznie, gdy słyszał jej wyjaśnienia. Mógł spodziewać się, że chciała się upewnić, że Zoe nie zrobi niczego głupiego. Jednak nie wiedział, jak powinien zareagować na pozostałe słowa dziewczyny. Wiedział, o co jej chodziło, ale nie wiedział, jak odpowiedzieć, aby nie brzmieć źle, albo zostać źle zrozumiany. Wolał więc skinąć jedynie głową, zaraz wciągając powietrze, kiedy padło pytanie o niego. - Sam nie wiem… Tej smoczej trawy chętnie bym spróbował, ale nie z nimi wszystkimi… Co do reszty to nie wiem, może zwyczajnie przyszła na mnie pora na wyciszenie się? Kiedyś takie zabawy były naprawdę zabawne a teraz… Bywają żenujące - wyznał w końcu szczerze, wzruszając ramionami. Nie czuł się tak samo swobodnie, jak czuł się wcześniej w podobnym gronie. Może chodziło o to, że rzeczywiście dojrzał bardziej i nie myślał o wszystkim w kategoriach - przyjemne i zabawne więc odpowiednie, poszukując czegoś więcej. Nie oznaczało to jednak, że nie miał ochoty na dalsze droczenie się z Victorią, choć niespodziewanie jej odpowiedź nie wskazywała na taką możliwość. Czuł, że temat był o wiele poważniejszy i choć wciąż mówili o zabawie, o grze, odnosił wrażenie, że kryło się w tym coś więcej - że nie chodziło tylko o to, że nie miała kogo wybrać do tej zabawy. Jednak mimo to zrobiło mu się miło, gdy tylko usłyszał, że w jej oczach jest kimś, kogo mogłaby docenić. Zaraz jednak zmarszczył nieznacznie brwi, kiedy oceniła grę i cóż, nie mógł się nie zgodzić. - Z pewnością ktoś, kto nie ma pewności siebie, gdyby usłyszał parokrotnie, że inni zabiliby go, mógłby się podłamać. Tak samo myślę, jak osoba, która lądowałaby za każdym razem jako wybór do zaliczenia i nic więcej. Z kolei małżeństwo… - urwał na moment, mrużąc delikatnie oczy, przyglądając się uważnie Victorii. - Myślałaś kiedyś o nim? O tym, jak miałby wyglądać ślub, czy właściwie go chcesz i kiedy, jeśli tak? Podobno dziewczyny częściej marzą o czymś takim i jestem pewien, że Zoe ma w swojej głowie wszystko ułożone, a Elizabeth skupia się na innych sprawach, póki co. Jak to jest w twoim przypadku? - zapytał, sięgając przy okazji po kartę dań, aby przyjrzeć się serwowanym potrawom, wybierając dla siebie potrawkę marzeń i czekając z zamówieniem, aż Victoria też wybierze.
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Uśmiechnął się nieco szerzej, kręcąc głową, gdy tylko Salazar próbował odgadnąć, dla kogo warsztaty powoli planował. Nie miał takiego stanowiska, żeby organizować szkolenia dla pozostałych pracowników departamentu, ale może kiedyś to zmieni. Teraz musiał skupić się na tym, czego od niego wymagano, a co mogło naprawdę pomóc w obecnej sytuacji. - Nie, dla uczestników wyjazdu – dorosłych i studentów, nie wiem, czy uczniom pozwolą - odpowiedział, wzruszając nieznacznie ramionami. Zaraz też uśmiechnął się szeroko, przyznając, że takie zgadywanie składników potrawki może być całkiem ciekawe. Lubił gotować, ale nie był w tym mistrzem, stąd nie był pewien, czy będzie zdolny odgadnąć, ale lepsza była taka zabawa, niż zwykłe, smutne jedzenie. - Zostaje mieć nadzieję, że smoki będą się jednak trzymać z dala od większych skupisk czarodziejów, jak to jest w Londynie, choć nigdy nie wiadomo. Wierzę, że sobie poradzisz w razie problemów i rzeczywiście będę mógł ci kiedyś pomóc przy większej imprezie - przyznał Huang całkiem szczerze, dodając, że nie pytał jedynie dla kurtuazji. Prawdę mówiąc, choć już się uspokoił z myślą, że nie został w Anglii i nie pomaga tam ze smokami, tak wciąż martwił się o to, co może się stać. Mimo wszystko nie chciał, żeby ludzie ucierpieli bardziej przez co, czego powodu jeszcze nie odkryli. - Felix… On chyba za mną nie przepada, prawda? - spytał, gdy tylko Salazar wspomniał swojego partnera, aby po chwili poczuć się dziwnie niezręcznie. Przesunął palcami po krwawym okręgu na swoim palcu, przypominając sobie rozmowy z Maxem. Małżeństwo bez małżeństwa. - Myślę, że nie potrzebuje mojej kontroli - odpowiedział po chwili wahania, uśmiechając się nieco szerzej, choć nie dotarł on do oczu Longweia. - Liczyłem na odrobinę zabawy, jak to było w trakcie wakacji, ale tu zdecydowanie jest… inaczej - dodał jeszcze, gestem omiatając lód wokół nich.
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Pokiwał głową z uznaniem, nie dowierzając, że ktokolwiek zdecydował się z własnej inicjatywy wspomóc czarodziejów z okazji nieoczekiwanego nalotu skrzydlatych bestii. Ministerstwo Magii powinno dawno pomyśleć o organizacji podobnych warsztatów, ale powiedzmy sobie uczciwie, niekiedy trudno było zwyciężyć z obezwładniającą urzędników biurokracją, przez którą organizacja takiego przedsięwzięcia najprawdopodobniej trwałaby milion lat świetlnych. - Przyznam szczerze, że niewiele wiem o magicznych stworzeniach, a że ostatnio mamy z nimi do czynienia częściej niż byśmy tego chcieli… możesz wpisać mnie na listę obecności. – Zgłosił swój akces, choć niewykluczone że nie uczestniczyłby w pogadance o smokach, gdyby nie prowadził jej ktoś, kogo znał osobiście. Niby wiedza zdawała się przydatna, ale dotychczas Paco starał się udawać, że problem nie istnieje. - Wiadomo w ogóle skąd się wzięły? W proroku wspomnieli jedynie, że dorosłe osobniki na skutek furii zaczęły porzucać jaja. – Postanowił włączyć się w dyskusję, mając nadzieję że opiekun smoków będzie miał do powiedzenia na ich temat więcej niż niezorientowane pismaki. – Myślisz, że to nadal pokłosie camelockiego odkrycia? – Zasugerował jedyne rozwiązanie, które przychodziło na myśl, chociaż nie sądził by pradawna magia rzeczywiście przywołała zionące ogniem potwory; zwłaszcza że od pamiętnych wypraw minęło już wiele czasu. – Gdybym organizował coś większego i zabrakło mi rąk do pracy, na pewno się odezwę. – Potwierdził również ustalenia, których dokonali przy okazji ostatniego spotkania, acz rzeczywiście dotarło do niego, że ostatnio czarodzieje nie są skorzy do wyprawiania wystawnych bankietów. Możliwe że z powodu pożaru, który wybuchnął na sylwestrze, w miejscu uchodzącym za najbezpieczniejsze. - Hę? – Mruknął zdziwiony, próbując sobie przypomnieć kiedy ostatnio widzieli się wszyscy wspólnie. Chyba na otwarciu Pure Luxa. – Nie. Nie przejmuj się. Jeżeli wyczułeś z jego strony jakąkolwiek niechęć, myślę że prędzej chodziło mu o mnie. Mieliśmy trochę problemów. – Wyjaśnił chłopakowi pokrótce, nie wdając się zbytnio w szczegóły zawiłej, dynamicznej relacji, jaką dzielił ze swym młodszym partnerem. Pokiwał za to głową z uśmiechem, kiedy Longwei stwierdził, że jego małżonek nie potrzebuje kontroli. – …zimniej. Zdecydowanie zimniej. – Zażartował, unosząc delikatnie dłoń, żeby wezwać kelnera i zamówić nie tylko potrawki marzeń, ale i rozgrzańce. – Pewnie liczysz na to, że spotkasz lodowego okrutnego? – Zagadnął od razu, gdy powrócił spojrzeniem na twarz urodziwego miłośnika smoków.
- Więc nie zostaniesz artystą, który dla własnego natchnienia szuka wsparcia w cudzych snach? - zapytała go nieco zaczepnie, nawiązując jednocześnie do własnych wcześniejszych uwag, czy przytyków, jakie kierowała pod jego adresem. Miała świadomość, że musiała być wtedy niezbyt przyjemna i uprzejma, że popełniała błędy, jakich popełniać nie powinna, że zachowywała się, jakby była jedynie rozkapryszonym dzieckiem i z tego powodu powinna przynajmniej porządnie dać sobie po łapach. Była pewna, że Larkin również zdawał sobie z tego sprawę, ale nadal nie była w stanie pojąć, dlaczego nadal się w to pchał. Czy sprawiało mu przyjemność, to gdy się spierali, gdy wyciągali najróżniejsze brudy, byle tylko rzucić nimi w twarz tej drugiej osoby? A może zwyczajnie go to bawiło i po prostu sprawdzał, jak daleko była w stanie się posunąć, jednocześnie odchodząc od swojej idealnej postawy, idealnego obrazu wspaniałej czarownicy? Niewiele osób zdawało sobie sprawę z tego, że Victoria potrafiła być inna, że potrafiła łamać zasady, że potrafiła być nieprzyjemna, że umiała z innymi drzeć koty. Swansea doświadczył właściwie większości jej zachowań, widział również, jak reagowała, kiedy wpadała w panikę, więc miał o niej o wiele większe pojęcie, niż ludzie, których właśnie zostawili w jednej z grot. Oni, w większości swoich zaczepek, w swoich uwagach, jakie kierowali pod jej adresem, w tym wszystkim, czym chcieli wyrządzić jej jakąś krzywdę albo po prostu próbowali ją w ten czy inny sposób zaczepić, bazowali jedynie powierzchowności. Larkin zaś miał możliwość sięgnąć o wiele głębiej i zapewne właśnie dlatego potrafił urazić ją w sposób, o który nawet by go nie podejrzewała. W tej chwili jedynie ją zadziwiał, stawiając teorie i pytania, o jakie raczej by go nie podejrzewała. - To wcale nie jest miłe, usłyszeć, że ktoś by cię, jak to ująłeś, zaliczył - stwierdziła, kiedy usiedli i spojrzała na niego, unosząc nieznacznie brwi, gdy mówił dalej, zastanawiając się nad tym, do czego zmierzał, tracąc chwilowo rezon i nawet nie kończąc rozpoczętej wypowiedzi. Wplotła palce we włosy, nie zdając sobie sprawy z tego, że były już teraz całkowicie białe, a potem potrząsnęła głową, gdy uznała już, że jest głodna i zje cokolwiek. - Nigdy nie marzyłam o małżeństwie, ślubie, czy czymś podobnym. Jeśli chciałabym mieć piękną suknię, mama uszyje mi ją w każdej chwili. Po co mi małżeństwo? Uczenie się tolerowania obecności drugiej osoby, słuchanie tego, że nie podoba jej się to, czy tamto? Lubię własne towarzystwo, swoją pracę i swoją rodzinę, nie sądzę, żebym potrzebowała czegokolwiek więcej - stwierdziła gładko, nie wstydząc się tego i nie widząc w tym czegoś, za co mogłaby zostać zganiona. Owszem, wiedziała, że większość ludzi pragnęła drugiej połówki, że szukali wsparcia, pomocy, oparcia, obecności, ale ona jakoś szczególnie mocno tego nie czuła. Z pewnością nie wiedziała również, czym była prawdziwa miłość i nie sądziła, żeby kiedykolwiek miała faktycznie zakochać się do szaleństwa. To absolutnie nie było dla niej, żyła, cóż tu dużo mówić, w całkowicie innej bajce.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Uśmiechnął się z cieniem wdzięczności za tak jawne wyrażenie chęci wzięcia udziału w planowanych warsztatach. To ułatwiało planowanie całego spotkania - świadomość, kto może wziąć w nich udział pomagała dostosować treść, choć i tak miał wrażenie, że niewiele było do mówienia. Każdy powinien wiedzieć, że do smoków się nie podchodzi, ucieka się przed nimi i nie zabiera ich jaj. Pokręcił lekko głową, kiedy tylko Meksykanin zadał dokładniejsze pytania. Nie mógł na nie odpowiedzieć wprost, ale też nie musiał kłamać. - Trudno powiedzieć. Wpierw trzeba wyłapać większość z nich i zbadać. Ja się tylko zastanawiam, co było pierwsze ich furia czy problem z jajami… - przyznał cicho, niewiele głośniej od szeptu. - W każdym razie tak, złapanie ich i odstawienie do odpowiednich hodowli jest konieczne - dodał, uśmiechając się znów łagodnie do swojego rozmówcy, jednak wyraźnie nie chciał rozmawiać o tym dalej. Nie w tym momencie, nie gdy wciąż jeszcze planował warsztaty. Prawdę mówiąc, Huang nie podejrzewał, żeby Salazar kiedykolwiek tak naprawdę poprosił go o pomoc w trakcie serwowania drinków klienteli, ale było całkiem miło wiedzieć, że ktoś uważał go za pomocnego w tak odmiennym od jego zawodzie. Nie widział również powodu, żeby jakkolwiek miał kontynuować temat, szczególnie gdy inny pojawił się między nimi. Wyłapywanie użytych przypraw w potrawce marzeń zdecydowanie było ciekawsze. Uniósł zaskoczony brwi, gdy usłyszał, że nie powinien przejmować się zachowaniem Solberga z Pure Lux, że miało to więcej wspólnego z Moralesem, niż nim. Nie był w pełni przekonany, że rzeczywiście tak było, ale skinął lekko głową. - W takim razie mam nadzieję, że między wami wszystko już się odpowiednio ułożyło. Dość jest wokół problemów, żeby jeszcze kłócić się z bliskimi - stwierdził prosto, aby po chwili zastanawiać się, czy słowa Paco tyczyły się temperatury, czy jego własnej relacji z Brewerem. Szybko jednak odrzucił tę drugą możliwość, uśmiechając się nieznacznie pod nosem. - Zimniej i mniej komfortowo. Mam nadzieję, że chociaż ty jesteś ze swoim partnerem… Ja mam dawnego znajomego i jednego z kadry Hogwartu w grocie… - stwierdził cicho, starając się nie brzmieć na tak zrezygnowanego, jak się czuł. Prawdą było, że gdy Fredie spał w grocie w zwierzęcej formie, mieli zdecydowanie więcej miejsca na łóżku. Wciąż jednak było to spanie z kimś obcym, które potrafiło mocniej zmęczyć, niż pełen napięcia dzień. - Chciałbym wiedzieć, że nie jest tylko legendą, ale… Niekoniecznie chciałbym go widzieć - odpowiedział szczerze, zadziwiając tym nawet siebie. - W każdej innej sytuacji chętnie, ale przez to, co dzieje się w kraju, wolę nie ryzykować przesadnie. A ty?
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie miał pewności czy w kwestii dostosowywania treści wykładów jego udział cokolwiek zmieniał, wszak o opiece nad magicznymi stworzeniami, a już zwłaszcza majestatycznymi, skrzydlatymi bestiami, wiedział naprawdę niewiele. Równie dobrze Longwei mógłby skoncentrować się na podstawach, niewykluczone że właśnie tak by było najlepiej dla wszystkich, acz nie zamierzał wywierać na nim żadnego wpływu. Ot, ciekawiło go tylko i aż tyle: jak poradzi sobie w roli prowadzącego i czy zdoła go zaintrygować niepoznanym dotychczas tematem. - Przeczucie mówi mi, że zaczęło się od furii, ale z moimi kompetencjami to jak obstawianie wizzlotka. Po prostu nie widzę innego powodu, dla którego smoki miałyby się nagle masowo pozbywać własnych jaj. – Wzruszył bezradnie ramionami, jakby tym gestem chciał powiedzieć Huangowi, że dyskutuje dla samej dyskusji i akurat w tym przypadku jego pomoc na niewiele się zda. Co innego, gdyby potrzeba było postawić nad miastem potężną magiczną barierę albo przegonić stworzenia za pomocą innych, misternych zaklęć. Wtedy rzeczywiście mógłby się na cokolwiek przydać. – Cóż… kiedy to wszystko się skończy, warto będzie odwiedzić rezerwat. Pewnie opiekunowie zyskają wiele barwnych okazów, szczególnie jeśli mowa o tych porzuconych młodych. – Wtrącił swoje trzy knuty, koncentrując się nie tyle na wsparciu ministerstwa, co na rozrywce. Nie dlatego, że ignorował problemy czarodziejskiego świata. Nie należał jednak do grona ekspertów i na razie nie widział dla siebie odpowiedniej roli w całym tym przedsięwzięciu. Nie wykluczał natomiast, że sytuacja może ulec zmianie. - Mam nadzieję. Tak myślę… – Mruknął, uśmiechając się nawet do towarzysza półgębkiem. Wydawało mu się, że ostatnio wszystko pomiędzy nim a Maximilianem zaczyna się wreszcie układać, ale… wolał chyba nie zapeszać, zwłaszcza że obydwaj mieli tendencję do pakowania się w tarapaty. – No tak, rozdzielili was… Zapewne dlatego, że nie jesteś już uczniem. – Westchnął ze słyszalną nutą współczucia, bo nie wyobrażał sobie, żeby miał dzielić grotę z kimkolwiek innym niż z Felixem. Współlokatora na gapę jeszcze by przetrawił, ale rozłąki z młodszym partnerem wolał uniknąć. – Mieszkamy razem. Pod siedemnastką. Gdybyście mieli ochotę zajrzeć z Brewerem na rozgrzańca albo zimową herbatę, zapraszamy. – Zaoferował się w imieniu swoim i ukochanego, unosząc brwi w niemym geście zaskoczenia, kiedy opiekun smoków stwierdził, że niekoniecznie chciałby ujrzeć lodowego okrutnego na własne oczy. Trudno jednak było nie przyznać mu racji, ciekawość należałoby opłacić ogromnym ryzykiem. – Nie jestem fanatykiem smoków, ale ferie jeszcze się nie skończyły, a znając moje szczęście, zionie mi prosto w twarz. – Prychnął pod nosem, przypominając sobie bolesne, niemalże śmiertelne spotkanie z harpiami podczas ostatnich wakacji w Avalonie. – Lepiej żebym to był ja niż Felix… – Dodał nieco ciszej, bardziej chyba do siebie niż do swojego rozmówcy. Zresztą, kelner i tak tymczasowo przerwał ich pogawędkę, stawiając na stole dwa parujące kubki z winem i potrawki, które niby wyglądały smacznie, ale jednocześnie dość dziwnie. Niełatwo było odgadnąć składniki, a skoro tak… trzeba było spróbować. – Chili. Zdecydowanie dodali chili. Punkt dla mnie. – Zwrócił się do Longeia po pierwszym kęsie, przypominając o umówionej wcześniej zgadywance.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Po zamknięciu wizzengera dosłownie pobiegła do jadalni. Najpierw oczywiście wróciła się po dziennik przygód, bo w pośpiechu o nim zapomniała… Jak i o zeszycie… Jak i o czymś do pisania. Prosto rzecz ujmując zapomniała o wszystkim, co było potrzebne do nauki. Trudno jednak było się jej dziwić. Benjamin przyjechał! Ostatnimi czasy miała okazję tylko wymieniać z nim sowy, teraz wreszcie mogli się spotkać na żywo! Psingwinek trochę protestował, kiedy widział, że Remy chciała wyjść sama. Ale po krótkim wytłumaczeniu, że będzie na terenie lodowca, niepocieszony zwierzak wrócił do drzemania pod kołdrą. Przeszła jak burza przez korytarze, chcąc jak najszybciej znaleźć się w jadali. Tak bardzo do niej goniła, że dotarła tam pierwsza, co wcale nie było szokujące. Dziewczyna rozejrzała się, żeby się upewnić, czy przypadkiem nie przeoczyła jednego ze swoich ulubionych ludzi na całym świecie, niestety jeszcze go nie było. Kogo za to zauważyła, to inny ulubiony człowiek, a dokładniej @Meredith Wyatt. Na jej widok uśmiechnęła się szeroko i podeszła się przywitać, nigdy nie zmarnowałaby nawet krótkiej szansy na rozmowę z nią. - Cześć! – zawołała i podeszła do Puchonki. – Co tam dzisiaj robisz? – zapytała, zaraz jednak pisnęła ze szczęścia. Do jadalni wszedł nie kto inny, jak sam @Benjamin Auster. Jej uśmiech zrobił się tak promienny, że mógłby zostać zaliczony do powodów roztopu lodowców. Aż zatańczyła w miejscu, po czym rzuciła się biegiem na mężczyznę. Jeżeli próbował zaprotestować lub się usunąć, cóż, zwinność i refleks łyżwiarki wygrały w tym pojedynku. Jednym, szybkim susem wskoczyła na niego na koalę, oplatając i ręce i nogi wokół niego. Cały czas radośnie się śmiała. - Naprawdę przyjechałeś! – zaćwierkała, nie chcąc go jeszcze puszczać. Stęskniła się za nim niesamowicie. – Nakopię ci łyżwami, jak znów zostawisz mnie na tak długo – pogroziła mu palcem, ale zaraz znowu się wtuliła. Po tym bardzo z jej strony emocjonalnym przywitaniu, w końcu wytłumaczyła, z czym potrzebowała pomocy. Swoją prośbę powlekła wieloma komplementami dla jego prac i nawet zacytowała kilka artykułów, w których napisał wyjątkowo błyskotliwe czy kąśliwe teksty. Także chciała nauczyć się choć trochę tej lekkości pióra. - Tak więc, mógłbyś ze mną spojrzeć na moje wpisy z przygód w dzienniku i trochę podpowiedzieć, jak można by to zmienić na ciekawe artykuły w książce podróżniczej? – zakończyła swoje pytanie, świecąc na niego swoimi wielkimi, zielonymi oczkami, zupełnie jak zmokły szczeniaczek, który wpatrywał się w swoje człowieka-wybawcę.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Schował do kieszeni diabelskie urządzenie, z trudem przypominając sobie, dlaczego w ogóle je kupił. Nie wiedział nawet, że wizzbook będący w jego posiadaniu miał wbudowaną funkcję komunikatora. Sprzedawca musiał wcisnąć mu droższą wersję, a on nie zwrócił na to w ogóle uwagi. Ta nieroztropność w wydawaniu pieniędzy nie była niczym nowym. To by było logiczne wytłumaczenie, dlaczego ma tyle długów. Benjamin zszedł do jadalni wyglądając tak nonszalancko, jak tylko mógł. Na szczęce wyraźnie widać było trzydniową szczecinę*. Przeczesał ręką zmierzwione włosy. Spojrzenie jego przenikliwych, zielonych oczu omiotło pomieszczenie wykute w lodzie. Od razu zauważył Remy, to w ogóle nie sprawiło mu to kłopotu. Po pierwsze, jadalnia była prawie pusta. A po drugie, dziewczyna się dosłownie na niego rzuciła. Promienny śmiech Harmony topił nie tylko lodowe, wzruszał również jego serce skute lodem. Nie dawał jednak tego po sobie poznać, a przynajmniej tak mu się wydawało, ale oczywiście było to widać. Na przykład w tym, że złapał Remy i mocno ją przytulił. Dopiero teraz uświadomił sobie, jak czas zapierdalał. To była już dorosła, całkiem nielekka kobieta (mięśnie przecież swoje ważą). Ciężko stęknął, czując jak coś łupie go w plecach. Koali uścisk nie trwał więc długo, po chwili odstawił ją na ziemię, zastanawiając się czy w pobliżu jest jakiś magomedyk. Trochę zepsuła mu efektowne wejście, ale nie mógł być na nią zły. Nie potrafił. - No przecież ciebie bym nie okłamał, skrzacie - odpowiedział, wyswobadzając się delikatnie z jej objęć. Trochę mu było głupio. Nie dlatego, że Remy była praktycznie jedyną kobietą, której mówił prawdę. Raczej z powodu faktu, że świadkiem tego emocjonalnego powitania była przynajmniej jedna obca osoba. Reszta zgromadzonych w jadalni zdawała się nie zwracać na nich specjalnej uwagi - Możesz próbować, ale nie radzę. Nie zawaham się obsmarować cię w mojej rubryce. - zażartował, już nieco ciszej, po czym spojrzał na koleżankę Seaverówny. - Nie przedstawisz mnie? - zapytał zaczepnie, po czym dosiadł się do stolika. Był nieco zawiedziony, ale nie dał tego po sobie poznać. Liczył na to, że powspominają z Remy stare, potworne czasy. Zakładając, że tak właśnie zrobiła, omiótł Puchonkę spojrzeniem. Na pierwszy rzut oka wydawała się normalną dziewczyną, ale jak większość osób skrywała w sobie pewnie albo jakąś tajemnicę, albo jakiś syf. Tak podpowiadało mu prawie dziesięcioletnie doświadczenie, które zdobył w pracy. Mógł jednak mieć nadzieję, że chociaż dobrze traktuje jego przybraną młodszą siostrę. Przyjaciel mojego przyjaciela nie jest moim wrogiem. Przynajmniej na razie postanowił, że nie będzie oceniał jej zbyt surowo. Zwrócił z powrotem swoją uwagę na smarkulę, jak ją czule nazywał w myślach. Chełpliwie przyjmował komplementy ciesząc się, że młoda nie ma w dupie jego osoby. Poprawiło mu to i tak doskonały humor. Każdy czułby się dobrze, słuchając, jaki to nie jest zajebisty. Spojrzenie oczy Remy znowu sprawiło, że obudziła się w nim nuta człowieczeństwa. Jednym z sekretów, na którym opierał się jego sukces był, że nikomu nie dawał nigdy rad. Pamiętając swoje początki w Proroku, te pierwsze dni na stażu, gdy dosłownie podpalił całą tę budę narobił sobie wrogów. A raczej to inni zrobili sobie w nim wroga. Prowadził nawet ich listę. Dlatego nigdy nie dzielił się poradami, wskazówkami i radami. Ale dla Remy mózg zrobić jeden mały, malusieńki wyjątek. Spojrzał jednak nieufnie na Mer, oczekując, że odmówi. Doskonale wiedząc, że jeśli tego nie zrobi, nie zamierza się sprzeciwiać woli jedynej osoby, która go nie wkurwiała. No i która patrzyła na niego tymi ślepkami.
*Wiele osób nie było świadomych tego, jak trudnym była sztuka utrzymywania jej właśnie w takim stanie dzień w dzień!
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
- Swoje natchnienie znalazłem już jakiś czas temu i nie potrzebuję sięgać do zwykłych snów - odpowiedział cicho, miękko, spoglądając na nią z ukosa z nieznacznym uśmiechem na twarzy. - Każdy twórca, a na pewno artysta ma coś, co napędza go do działania. Coś, albo kogoś, jak ja to mówię, swoją muzę. Kiedy znajdzie się właściwą, nie trzeba sięgać po chwilowe zadowolenie - dodał, nie podejrzewając nawet, żeby Victoria mogła powiązać jego zachowanie, chęć bycia obok, chęć do prowadzenia długich rozmów, nawet sprzeczek z tym, że znalazł swoją muzę - ją. Jakkolwiek była bystra i nie mógł odmówić jej spostrzegawczości, wiedział już, że w zakresie uczuć pozostawała niestety ślepa. To zaś nie był jeszcze moment, aby wykładać przed siebie wszystkie karty, na to było za wcześnie, ale bawiło go obserwowanie jej reakcji i czekanie, czy w końcu coś dostrzeże. Teraz miał też więcej pytań, wywołanych zabawą. Nie podejrzewał, żeby Victoria kiedykolwiek snuła fantazje o tym, jak będzie wyglądał jej ślub, czy też wybranek. Nie wyglądała na taką, która oddaje się romantycznym marzeniom, ale i tak chciał się przekonać, czy może w tym względzie się mylił. Słysząc jednak jej odpowiedź, nie mógł nie uśmiechnąć się kącikiem ust. Odnosił wrażenie, że zdecydowanie zbyt logicznie podchodziła do małżeństwa, zapominając zupełnie o czymś takim, jak uczucia, których może jeszcze nie czuła do nikogo, ale nie było powiedziane, że to się nie zmieni. Była jak piękna lodowa rzeźba, a z białymi włosami zupełnie pasowała do określenia jej Lodową Księżniczką, którego obiecał sobie już nie wypowiadać na głos. - Tak myślałem… Że nie wyobrażałaś sobie nigdy czegoś podobnego, ani w tej chwili o tym nie myślisz - odpowiedział, wspierając głowę o zwiniętą pięść, obserwując uważnie Krukonkę. - Naprawdę nie chciałabyś mieć przy sobie kogoś, z kim mogłabyś prowadzić dyskusje nawet w środku nocy, kto mimo różnicy zdania wspierałby cię i starał się pomóc? Czy wiesz, że od tego masz przyjaciół i nie potrzebujesz małżeństwa? - spytał, na moment urywając, wpatrując się jedynie w Victorię, nim na moment przymknął oczy, kręcąc głową. - Wierzę, że małżeństwo to coś więcej niż tylko tolerowanie drugiej osoby i słuchanie jej narzekań. Sam kiedyś zamierzam się oświadczyć i wierzę, że nie zostanę odrzucony - wyznał spokojnie, wbijając w nią znów spojrzenie, mimowolnie oczekując jakiegoś wyśmiania, czy zwątpienia w to, jakim byłby mężem.
- Nie zacząłeś jeszcze pisać poezji? – zapytała, uśmiechając się do niego samym kącikiem ust, a następnie pokręciła głową, jakby w ten sposób chciała podkreślić własne stanowisko. Przez chwilę przesuwała palcami po brzegu swetra, zastanawiając się nad tym, jak miała ująć w słowa to, co czuła, żeby dobrze wyjaśnić mu różnicę, jaka pomiędzy nimi istniała. – Ty potrzebujesz natchnienia, czegoś, co coś w tobie poruszy, co spowoduje, że dostrzeżesz piękno tam, gdzie go nie ma. Ale ja jestem rzemieślnikiem, kimś, kto szuka lepszych rozwiązań, kto tworzy konstrukcje i zaklęcia, czując jedynie potrzebę stworzenia czegoś lepszego. Nie potrzebuję do tego niczego więcej, tylko własnych pragnień – stwierdziła ostatecznie. Nie miała pewności, czy Larkin do końca rozumiał to, co miała na myśli, ale nie umiała mu tego lepiej wyjaśnić. Uważała, że to, co się z nią działo, dalekie było od szukania inspiracji. W jej przypadku właściwie wszystko opierało się na szukaniu nowych, właściwych rozwiązań, szukaniu czegoś, co jeszcze nie istniało, co nie zostało do tej pory zrobione. Napędzało ją pragnienie wiedzy, pragnienie zdobycia tego, czego nikt inny do tej pory nie zdobył, czegoś, czego nikt inny do tej pory nie widział. To było dla niej najważniejsze, nic innego, ale prawdą było, że patrzyła na świat niesamowicie logicznie, niesamowicie konkretnie, więc większość rzeczy, o jakich mówił Swansea była jej obca. Tak samo, jak małżeństwo. - Mogę w ten sposób rozmawiać z przyjaciółmi, z tatą, czy resztą swojej rodziny. Mogę również prowadzić dyskusje sama ze sobą. Nie sądzę, żeby był mi do tego koniecznie potrzebny mąż. Bo co konkretnie zmieniłby w moim życiu? Poza tym, że mógłby wygłaszać podobne idiotyzmy, co Ricky – odparła, kręcąc lekko głową, nie mając bladego pojęcia, dlaczego dla Larkina było to takie ważne. Oczywiście, Victoria nie uważała, że małżeństwo było czymś złym, z góry skazanym na porażkę, widziała, jak szczęśliwi byli jej rodzice i wierzyła w ich miłość, tylko że sama niczego podobnego w sobie nie znajdowała. Była zimna, chłodna, twardo stąpała po ziemi, wybierając jedynie te elementy życia, które chciała, nie przejmując się do końca tym, co czuli inni. - Och – mruknęła, po czym zamrugała na jego kolejną uwagę, by zaraz przesunąć opuszkami palców po wargach. – Cóż, nie wiedziałam, że się z kimś umawiasz. W takim wypadku postaram się nie zajmować ci zbyt wiele czasu, to z mojej strony byłoby absolutnie nieuprzejme – stwierdziła, kręcąc głową, jednocześnie czując się nieco wybita z równowagi. I nie wiedziała, czy powinna być zagniewana, czy nie, czy powinna po prostu wstać, czy spokojnie dokończyć tę rozmowę. Nie ulegało jednak wątpliwości, że miała ochotę zmyć Larkinowi głowę za to włóczenie się z nią, skoro jednak w jego życiu ktoś był. To zaś spowodowało, że wróciła wspomnieniami do sylwestra i lekko rozchyliła wargi, jakby chciała go o coś zapytać.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Longwei uśmiechnął się łagodnie, kiedy tylko Salazar starał się znaleźć rozwiązanie na własną rękę, czy raczej logikę. Nie można było powiedzieć, żeby mylił się szczególnie mocno w tej kwestii, choć Huang miał inne zdanie. Jednak w przypadku smoków obstawianie powodu podobnych zachowań było rzeczywiście jak granie w wizlotka. - Rezerwat zawsze dobrze jest odwiedzać, ale tak… Spodziewam się, że niestety po tym, co teraz się dzieje, może być wiele nowych gatunków, czy po prostu osobników w rezerwacie i jest to całkowicie zrozumiałe, a jednak czuję żal z tego powodu - przyznał, na moment wyraźnie tracąc humor, choć po chwili znów uśmiechał się łagodnie do Salazara. Mimo wszystko wpierw trzeba było jakoś zapanować nad smokami, a to, co miało nadejść, nie powinno w tej chwili zaprzątać ich głów. Ucieszył się, gdy tylko usłyszał, że między mężczyzną a jego partnerem wszystko dobrze się układa. Życzył im jak najlepiej, uważając, że nawet dobrze razem wyglądali, choć tak naprawdę w Pure Lux nie widzieli się w czwórkę zbyt długo. Zaraz też Huang przeciągnął dłonią po swoim karku, czując się dziwnie skrepowany, kiedy Meksykanin zwrócił uwagę na powód, dla którego z pewnością został rozdzielony z Maxem. Wiedział, że tak naprawdę nie powinien narzekać, skoro tak naprawdę nie byli razem, mieli osobne sypialnie, a małżeństwo, jak się ostatecznie okazało, było bardziej wymówką i układem niż prawdziwym związkiem. Nie było jednak wątpliwości, że wolałby spać z Maxem w jednym łóżku, niż z obecnymi współlokatorami. Wystarczyło jednak jeszcze chwilę poczekać i znów będzie wszystko w porządku, gdy wrócą z wyjazdu. - O, dziękujemy. Przekażę Maxowi i najwyżej damy znać… - odpowiedział, zastanawiając się, czy znajdą chwilę, żeby rzeczywiście iść do nich, czy jednak nie zdołają skorzystać z zaproszenia. Zaraz też pokręcił lekko głową, kiedy dostrzegł zaskoczenie na twarzy znajomego. - To posłuchaj rady i bądź gotów w każdej chwili do teleportacji - powiedział łagodnie, słysząc o obawach Moralesa, zaraz po tym, jak kelner postawił przed nimi zamówione jedzenie. - Ja nie zamierzam go szukać na własną rękę. Muszę też wrócić do Anglii i dokończyć sprawę smoczych jaj… Nie wiadomo, ile poszukiwania mogłyby zająć czasu, więc nie będę ich podejmować. Tym bardziej, że jeśli jest tak przerażający, jak legendy mówią, lepiej go nie odszukiwać - dodał zaraz, sięgając po łyżkę, aby zacząć jeść. Wystarczyło skosztować kilka kęsów, aby uśmiech pojawił się na twarzy wraz z błyszczącymi radością oczami. - To jest naprawdę dobre… Jest ryba, ale nie jestem pewien, jakiego użyli gatunku i jeszcze jedno miękkie mięso… Myślisz, że jedzą tutaj również fomisie i pingwiny? - zapytał Salazara, mając wrażenie, że będzie to jedno z tych dań, które będzie próbował odtworzyć w domu.
W jadalni - jak to w jadalni - siedziało głównie ze względów, przez które przygnał je tu żołądek. Większość przekąsek się nu już skończyła, z resztą, ileż można opychać się cukrem? Mer postanowiło spróbować lokalnej kuchni i akurat kiedy odpoczywało po zjedzeniu całej porcji kąsających klopsów i popijało wodę, w pomieszczeniu zjawiła się Remy. - Hej, Remy! - przywitało się, przymykając leżący na blacie stolika zeszyt. Pisało sobie piosenki, jednak póki co ani nie było to nic szczególnego, ani nic ukończonego. - Czasem trzeba coś zjeść, z pełnym żołądkiem lepiej się tworzy - odparło. - Chociaż lubię czasem stawiać sobie ultimatum, że zjem dopiero kiedy skończę utwór czy coś. Rozmowa z Gryfonką jednak nie potrwała zbyt długo; mężczyzna który wszedł do jadalni skutecznie odwrócił jej uwagę. Na to, co działo się potem Mer patrzyło nieco wybite z rytmu i nieco zaskoczone, cóż, człowiek ten wyglądał na sporo starszego od Remy, do tego dziewczyna mówiła do niego na ty więc pewnie się znali, i to chyba dobrze sądząc po tym, jak dziewczyna wygrażała mu łyżwami. Mer nie miało pojęcia, czy ma się martwić o przyjaciółkę czy nie, kim jest ten człowiek, co robi na Antarktydzie i że przecież nie powinno się tak gapić na ludzi, bo kimkolwiek ten mężczyzna by nie był, to raczej była prywatna sprawa Remy. Chociaż ciśnienie nu trochę skoczyło, Mer z powrotem otworzyło zeszyt i poczęło gryzmolić coś bez ładu i składu - ni to słowa, ni rysunki - żeby tylko nie wzbudzać podejrzeń, jednocześnie mimowolnie przysłuchując się rozmowie tej dwójki. - Mer jestem - rzuciło naprędce, gdy usiedli przy stoliku, który zajmowało. Szybkim spojrzeniem omiotło mężczyznę, cóż, no facet jak facet, trochę starszy, ale może nie było się czym martwić? Samo nie wiedziało. Uśmiechnęło się do niego nerwowo. - Po prostu Mer - dodało, próbując brzmieć sympatycznie. Nie wiedziało, czy powinno zostać, czy może sobie pójść, w sumie byłoby to trochę głupie, gdyby ich zostawiło, skoro zechcieli usiąść obok i dotrzymać nu towarzystwa. Czuło, jak z tego stresu i braku pomysłu na to co zrobić zaczyna parować nu głowa. - Zupełnie się mną nie przejmujcie, ja tylko… Tak sobie gryzmolę, nie będę wam w niczym przeszkadzać, postaram się być zupełnie cicho i nic nie mówić, mogę sobie iść nawet jeśli chcecie tylko proszę, dokończę pisać piosenkę, tutaj bardzo dobrze mi się myśli i w sumie to chyba już się zamknę - wypaliło, nie zastanawiając się nad sensem swoich słów, po czym wyszczerzyło się do Remy i jej przyjaciela w niezręcznym uśmiechu i pochyliło się nad swoim zeszytem.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Mer nie, spokojnie – powiedziała szybko i uśmiechnęła się ciepło do przyjaciółki. – Nie zamierzamy cię stąd przecież wyganiać ani trochę nie przeszkadzasz – zapewniła. To prawda, że miała ochotę po prostu porozmawiać z Benem i powspominać stare lata, ale przecież mieli dużo czasu na feriach, a za nim w świecie nie pozwoliłaby żeby Puchonka poczuła się wykluczona. – Może Ben wygląda, jakby mógł ugryźć, ale to tylko blef – zażartowała i trąciła łokciem mężczyznę, po czym pochyliła się w konspiracji do Mer. – Nikomu nie mów, ale tak naprawdę jest całkiem miły – „szepnęła” w taki sposób, żeby przyjaciel na pewno ją usłyszał i zachichotała pod nosem. Po przedstawieniu się i pierwszych, krótkich kotach za płoty, dziewczyna otworzyła swój Dziennik Przygód. Przewertowała strony na starannie zaznaczony spis treści przygód z Antarktydy. Zazwyczaj próbowała dużo staranniej opisywać wszystkie swoje przeżycia w danym miejscu, ale ferie zapewniły jej tak wiele rozrywek, że wszystko notowała na już, na teraz, żeby uchwycić wszystkie swoje emocje. Była w szoku, ile kolorów mogło mieć śnieżne pustkowie. Zaśmiała się, widząc pierwszą stronę opowiadającą o krampolinach, zapisywała rzeczy zupełnie jak własny ojciec, zanim jego pełne emocji i przeżyć tu i teraz zapiski trafiały w skrupulatne ręce jej matki, która musiała to wszystko przekładać w zrozumiały i logiczny język. Laurence wszystko spisywał na wariata, był tak samo zapalającą się pasją duszą, jaką była Remy, więc wśród jego zachwytów czasami Daphne długo pochylała głowę nad tymi bazgrołami i ciężko masowała skronie, zmieniając dziecięcą radość w coś, co czytelnik byłby w stanie w ogóle zrozumieć. - Trochę jak za starych lat, co? – zażartowała, bo wiedziała doskonale, że przekładanie ojcowskich wiwatów na język publicystyczny było jednym z trudniejszych zadań, jakie dawali Seaverowie. – No… W każdym razie jak się w ogóle za takie rzeczy zabiera? Jakbym chciała napisać książkę, jak wyciągnąć z relacji z samego miejsca jego sedno i przełożyć na publicystyczny? Miała kilka pomysłów, które spisała w zapasowym zeszycie i też pokazała Benowi, od razu zapewniając, że to nie były dobre próby. Każde z przetworzonych zdań starała się upozorować na artykuł, ale miała wrażenie, że w ogóle nie miały one duszy. To, że język musiał być spójny, logiczny i zrozumiały dla czytelnika to jedno. Ale powinien go też angażować, wywoływać emocje, wzbudzać podziw do miejsca i chęć jego zobaczenia! Harmony żyła wielkimi emocjami i wybuchowymi uczuciami, była ogniem, była tańcem, była burzą i nic w niej nie było statycznego, dlatego tak łatwo popadała ze skrajności w skrajność. Albo wypisywała wszystko z największym, dziecięcym zachwytem, albo punktowała warte zobaczenia lokacje i suche fakty, dlaczego to istotne. I zupełnie nie wiedziała, jak to na papierze zbalansować.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nigdy nie darzył magicznych stworzeń szczególnym zainteresowaniem, dlatego logika pozostawała jedynym narzędziem, jakim mógł się posłużyć przy wyciąganiu mniej lub bardziej trafnych wniosków, których na próżno poszukiwać było w proroku codziennym. Jako czytelnik informacyjnej prasy oczekiwał wyjaśnień ze strony ekspertów, ale najwyraźniej nawet opiekunowie smoków nie mieli jeszcze pewności co do powodów dziwnego zachowania skrzydlatych zwierząt. Skoro tak, przynajmniej mógł pochwalić czarodziejską gazetę za rzetelność. Wolał już bowiem zapoznać się z enigmatycznym artykułem niż paść ofiarą bzdur wyssanych z palca. - Żal? – Wtrącił wyraźnie zaciekawiony, wszak wydawało się, że nowo skrzyżowane gatunki kogoś tak zaangażowanego w swą pracę jak Longwei powinny raczej ucieszyć. Dawały pole do kolejnych, intrygujących badań. Domyślił się jednak, że najprawdopodobniej istniała również druga strona medalu. – Obawiasz się, że zwiększona populacja smoków negatywnie wpłynie na ekosystem rezerwatu… czy może tego, że w wyniku nienaturalnej migracji powstaną nowe, niebezpieczne dla czarodziejów rasy? – Próbował zrozumieć sytuację na tyle na ile mógł, znów kierując się jedynie własnymi przypuszczeniami i ogólną wiedzą na temat otaczającego go świata. Łagodny, acz nieco skrępowany uśmiech Huanga sprawił jednak, że odpuścił sobie dalsze pytania i dywagacje. Nie chciał go przecież zamęczyć tematem, którym i tak nieustanne zajmował się w swoim zawodzie. - Powiem Felixowi o tym, że rozmawialiśmy jak tylko wrócę do groty… – Mruknął zamyślony, wszak nie tak łatwo było mu uciąć wszelkie dywagacje, jakie zrodziły się w jego głowie. – …o ile nie szwenda się gdzieś po wybrzeżach. Zdecydowanie lepiej ode mnie znosi tutejsze temperatury. – Kąciki ust Meksykanina od razu pomknęły wyżej, kiedy tylko wspomniał o młodszym partnerze, który jak dotychczas zdawał się pochłonięty atrakcjami zapewnionymi przez pokryty lodem kontynent. – Będę pamiętał. – Pokiwał również wdzięcznie głową za radę dotyczącą teleportacji, mimo iż dobrze wiedział, że zdecyduje się na ucieczkę wyłącznie wtedy, kiedy będzie w stanie zapewnić bezpieczeństwo Maximilianowi. – Pewnie tak… – Westchnął cicho, wpatrując się chwilę w położony przez kelnera talerz, zanim w ogóle sięgnął po widelec. – Niektórzy potrzebują do życia odrobiny adrenaliny. – Wzruszył ramionami, starając się wytłumaczyć sens ekspedycji, a wreszcie skubnął kawałek wyjątkowo delikatnego mięsa, przedkładając lokalną kuchnię ponad smocze wyprawy. Przede wszystkim jednak zwrócił uwagę na błyszczące szczęściem ślepia Longweia, który raczej przyzwyczaił go do powściągliwych gestów i skrywania drzemiących w sercu emocji. - Widzę. – Zażartował więc, z uwagą chłonąc jego sugestie. – Gdybym miał obstawiać, powiedziałbym że to roztopiec. Podobno najszlachetniejsza z ryb. Pasowałaby do dania nazywanego potrawką marzeń. – Wpierw postanowił zidentyfikować morski składnik. – Mam nadzieję… ale nie jestem pewien co to za mięso. Przypomina dobrze przyrządzone policzki wołowe. Niemal rozpada się w ustach. Cóż, żadnych krów tutaj nie widziałem, więc kto wie? Może rzeczywiście jemy pingwina? – Uśmiechnął się szerzej, delektując się daniem, które naprawdę pobudzało kubki smakowe i wyobraźnię. – Glony zostały chyba wcześniej zamarynowane w occie. – Tym razem to on podzielił się swym spostrzeżeniem, choć na moment przerwał konsumpcję, żeby spróbować również aromatycznego rozgrzańca.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Auster zauważył lekkie zdenerwowanie w oczach Puchonki. No tak, jego relacja z Remy na pierwszy rzut oka mogła wzbudzać wiele wątpliwości. Był o wiele od niej straszy, w ogóle niespokrewniony, a przed chwilą trzymał ją dosłownie w objęciach. Prawdopodobnie nie pierwszy i nie ostatni raz ktoś posądził Bena o niecne zamiary. Tym razem jednak Mer nie miało racji. Każdy, kto myślał, że mężczyzna postrzegał Remy jako obiekt romantycznych zainteresowań jej nie miał. Była dla niego przecież jak przybrana siostra, a to nie Alabama. Pomimo dziwnego spojrzenia, którym omiotła jego podkrążone oczy, trzydniową szczecinę i pomiętą koszulę brzmiała dosyć sympatycznie. A potem zaczęła paplać. Ben ściągnął wargi, ale nic nie powiedział. W jego imieniu przemówiła Remy, kierując w stronę Mer swój ciepły, promienny uśmiech. No dobrze, niech zostanie - pomyślał niechętnie. W sumie to też pisze, ma nawet zeszyt, ciekawe co tak właściwie w nim gryzmoliła. Słysząc teatralny szept Remy, przewrócił jedynie oczami. Przy niej trudno było mu budować odpowiedni image. - To prawda, tak naprawdę jestem łagodny jak baranek - podłapał żart Remy, a w jego oku pojawił się zawadiacki błysk. Uśmiechnął się z sympatią do Mer i dodał łagodnym głosem. - Czuj się więc zaproszona na mój profesorski debiut. Pochylił się nad notatkami sporządzonymi przez Harmony, które były tak różne od zapisków autorstwa jej ojca. Charakter pisma, styl, sposób opisywania zdarzeń - wszystko było zupełnie inne, a jednak podobne. Zaśmiał się do dawnych wspomnień. - Trochę jak za starych lat - odpowiedział, przecierając oczy. Miał ogromnego kaca, a bez alkoholu ciężko było mu się skupić. Zanim z powrotem zabrał głos, zerknął przelotnie na Mer. Wydawała się być zajęta swoimi sprawami, ale wiedział, że słucha. - Po pierwsze, musisz przygotować wstępny konspekt całego tekstu. Pisać z głowy to możesz sobie posty na wizbooku, ale przygotowując reportaż powinnaś dokładnie zaplanować co, gdzie i kiedy powinno się znaleźć. Wstęp, rozwiniecie, zakończenie. Ten pierwszy nie może być długi i nużący, musi być ciekawy, mieć w sobie coś, co przykuje uwagę. Rozwinięcie jest oczywiście najważniejsze, ale pamiętaj, że to końcowa puenta najbardziej zapisze się w pamięci. Zanim zaczniesz w ogóle pisać taki plan działania, odpowiedź sobie na pytanie - po co biorę pióro do ręki? Na jakie pytania szukam odpowiedzi, jakie problemy chcę poruszyć, czyją historię pragnę przedstawić? Dopiero wtedy możesz przejść do drugiego kroku. Porządnego przepisania notatek - poczuł, że chce kawy, na Merlina dajcie temu człowiekowi kawy. Kontynuował po niedługiej chwili. - Mnie najłatwiej przepisuje się na czysto z podziałem na miejsca, osoby i zdarzenia. Najlepiej w porządku chronologicznym, żeby się nie zgubić. Trzy różne pliki kartek, trzy osobne mapy myśli, gdzie od ogółu będziesz przechodzić do szczegółu. Na razie nadążasz? - patrzył na Remy, ale spojrzenie jego zielonych oczu musnęło również twarz Mer. - A ty? - zapytał po chwili, po uświadomił sobie, że zachowywał się trochę niegrzecznie zwracając się jedynie do Seaverówny. - Dajcie mi chwilę, zgarnę tylko kawę - dodał po chwili wstając od stolika. Zdusił w sobie dziwne uczucie, że podczas jego nieobecności będą go zwyczajnie obgadywać. Ciekawe co miała o nim do powiedzenia Harmony…
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Meredith Wyatt
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172
C. szczególne : Blizna po oparzeniu na prawej skroni
Kolejny raz Mer wyszczerzyło się w niezręcznym uśmiechu słysząc zapewnienie Remy i pospiesznie pokiwało głową, gdy Gryfonka zdradziła jenu w sekrecie, że mężczyzna jest dość miły. To się okaże, miało ochotę odpowiedzieć na jego potwierdzenie, jednak w ostatniej chwili ugryzło się we wnętrze prawego policzka. Zerknęło trochę mimochodem na notes, który wyjęła Seaver i poznało, że to Dziennik Podróży, jaki dziewczyna pokazała nu jakiś czas temu. Obracając w palcach swój długopis (o wiele wygodniej nu było nim pisać niżeli piórem) wbiło wzrok w kartkę, spoglądając co jakiś czas ukradkiem to na Harmony, to na Bena, jak go przedstawiła. Teraz, skoro zostało zaproszone na profesorski debiut, jak ujął to nowopoznany człowiek, tym bardziej głupio było nu odejść od stolika. Starało się jednak gapić w swoje zapiski i jakoś zebrać rozrzucone jeszcze bardziej myśli. Teraz torturowało już długopis obiema dłońmi, obracając go i co jakiś czas wysuwając wkład, który był po prostu wetknięty w plastikową obudowę. Pewnie już ubrudziło sobie przez to palce, ale nie zwracało na to większej uwagi bo, chociaż nie chciało, przysłuchiwało się rozmowie Remy z tym mężczyzną. To brzmiało jakby koleś serio miał aspiracje na profesora, ale z braku wolnej posady zaczął spełniać się udzielając korepetycji. Tylko dlaczego tak dobrze znali się z Remy? To w dalszym ciągu niepokoiło Mer, które wolało pozostać czujne niż zająć się pisaniem utworu. Z resztą i tak pewnie już by nic nie wymyśliło, bo zwyczajnie nie potrafiło się skupić. Przerażało jeno też trochę to, jak bardzo ten człowiek jest uporządkowany, szykowanie kilku osobnych rzeczy do jednego materiału brzmiało szalenie. Przecież całe piękno sztuki było - a przynajmniej tak twierdziło Mer - było zaklęte właśnie w tych najbardziej chaotycznych rzeczach, tych, które zamiast surowego opisu zawierały emocje. Może dlatego, że samo tworzyło pod wpływem chwili i nagłego uczucia, którego nie potrafiło opisać słowami. Chyba, że powiedziałoby, że czuje wówczas ścisk w sercu i płucach, coś podobnego jak podczas niemożności złapania oddechu, z tym że w pozytywnym i wręcz mistycznym sensie. Planowanie, rozpisywanie map myśli czy robienie jakichś oddzielnych plików pozbawiało całą historię tego chwytającego za serce pierwiastka. Poniekąd przez to Mer było dość wybredne jeśli chodziło o książki, przez to uwielbiało emocjonalne utwory, haiku czy obrazy. - Uhm… - wydukało zaskoczone, słysząc, że mężczyzna się do jeno zwrócił. - Piszę… Zupełnie co innego niż Remy - odparło powoli. - W sensie, piosenki. Akurat w nich, a przynajmniej ja tak uważam, liczy się to, żeby uchwycić emocje takimi, jakie są, dlatego muzyka tak bardzo porusza niektórych ludzi - uzupełniło wypowiedź, lekko wzruszając ramionami. W sumie nie obchodziło jeno, co mężczyzna powie na ten temat zwłaszcza, że z tego co wywnioskowało, zajmował się zupełnie innym rodzajem pisania. - Na pisaniu reportaży się nie znam zbytnio, nie nadążam za moimi myślami. Kiedy mężczyzna poszedł po kawę, dalej siedziało w ciszy, tym razem znów bez ładu i składu gryzmoląc w swoim notatniku.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- To będzie najlepszy debiut wszechczasów! – oznajmiła rozemocjonowana, nie przejmując się czy swoją dawką energii nie przykuje uwagi innych osób w jadalni. – Jesteśmy gotowe na to wiekopomne wydarzenie – wyszczerzyła się do niego i lekko skłoniła głową. Chociaż lubiła z Benem dokazywać i zadziornie się do niego wyzłośliwiać, zupełnie tak, jak rodzeństwo by się ze sobą przekomarzało, naprawdę skupiła się na tej pracy. Wiedziała, że w jeden dzień mistrzem pióra nie zostanie, ale skoro mężczyzna chciał się podzielić swoją wiedzą (mniej lub bardziej do tego zmuszony przez zaskoczenie tą prośbą), nie zamierzała tego zmarnować. Dodatkowo wiedziała, jak ważnym dla niego było pisanie, więc i sama potraktowała je poważnie i z szacunkiem dla jego fachu. Zapisała szybko jego słowa w osobnym zeszycie. Niby to wszystko brzmiało jak coś oczywistego, zainteresować czytelnika, wzbudzić ciekawość, wprowadzić puentę, ale w rzeczywistości wcale proste nie było. Łatwo jest sobie powiedzieć, że się czymś zainteresuje odbiorcę, ale gdy faktycznie chciało się to zrobić, wymagało to nie tylko świetnego pióra, ale i także trochę psychologicznych trików i sztuczek, by zdobyć uwagę. - I jest w tym bardzo dobra! – dodała, słysząc słowa przyjaciółki. Była dumna z osiągnięć swoich bliskich i jeżeli oni sami nie mieli zamiaru wynieść się na piedestał, ona mogła ich tam nawet kopami zanieść, jeżeli było potrzeba. I choć jej reakcja była wyjątkowo entuzjastyczna, nie było w niej nic przesadzonego. Dziewczyna miała okazję obcować z twórczością Mer na kole realizacji twórczych i zawsze była nią zachwycona. – Mer naprawdę potrafi poruszyć tym, jak potrafi ująć emocje! – powiedziała z największym przekonaniem patrząc na Bena, jakby chciała potwierdzić, że jej przyjaciółka naprawdę była dobra. Zaraz jednak skupiła się z powrotem na Dzienniku. - Hmmm, w takim razie krampoliny to może być trochę za mało materiału – zastanowiła się, kątem oka spoglądając na Bena. Faktycznie miała za mało informacji na ich temat, w końcu dość szybko jej zabawa z kolegą przerodziła się w komedię pomyłek i co najwyżej mogłaby o tym napisać fraszkę, jak się nie bawić na feriach. – Spróbujmy czegoś innego – mruknęła i zaczęła kartkować kolejne strony, bardzo uważnie pilnując by te poświęcone jej wyprawy z Jinxem zostały szczelnie zasłonięte. Wiedziała, że Ben miał burzliwą relację z chłopakiem i wolała go nie irytować. – To może to?! – uśmiechnęła się wesoło, gdy znalazła wpisy o podróży do magicznego miejsca w lodowcu, z wieloma wklejonymi próbkami jego prehistorycznej roślinności i zdjęciami. Kiedy mężczyzna poszedł po kawę, ona zajęła się wstępnym konspektem pracy według wcześniejszych podpowiedzi. Krótki wstęp… - Jak zrobić krótki wstęp z mamutów, niedźwiedzi szablozębnych i świecących grzybów – jęknęła do Mer, patrząc na kilka długich stron zapisków. Wszystko co wychodziło spod jej pióra była zdecydowanie za długie i chyba pozostało czekać jej tylko na ratunek od Bena, który podpowiedziałby jej, jak to zgrabnie skrócić. – Co nowego tworzysz? Jeśli oczywiście mogę zapytać? – zerknęła na przyjaciółkę ze szczerym zaciekawieniem. – I pamiętaj, nie bój się go o nic pytać jak cię coś zainteresuje, na pewno chętnie ci na wszystko odpowie! A jak nie, to go postraszę łyżwami, obiecuję na honor Seaverów! - wyszczerzyła się do niej i przyłożyła jedną rękę do serca a druga podniosła w górę, żeby potwierdzić swoją przysięgę.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Piosenki? Ben mimowolnie zmarszczył nos, ponieważ było im tak blisko do poezji, której szczerze nienawidził i nie rozumiał. Mimo wszystko szanował osoby, które posiadły tajemną sztukę przekazywania emocji poprzez muzykę. Przekazywała mu wszak tajniki uczuć, od których tak ochoczo się wzbraniał. Kiwnął więc głową i powiedział: - To prawda. Dobrze napisana muzyka potrafi złapać za serce - uśmiechnął się do Mer ciepło i zachęcająco. Starał się być miły dla koleżanki Remy, nawet jeśli ona mogła uważać go za intruza. Nie zamierzał się jednak jakoś szczególnie roztkliwiać nad tematem muzyki i emocji, zaciekawiło go jednak to, co Puchonka powiedziała o myślach. Och, jak dobrze to znał. - A co do gonitwy myśli, może to okaże się pomocne. Kiedy czujesz, że nie umiesz zebrać ich w kupę, pomyśl, jak wygląda to z perspektywy trzeciej osoby. Wyjdź z siebie i stań obok - Ben zaśmiał się nieporadnie i poprawił włosy. - Inny punkt widzenia sprawia pozwala się zdystansować.
- Nie śmiałbym w to wątpić, Remy - Auster uśmiechnął się zawadiacko, dusząc w sobie chęć, by patnąć ją w głowę. Na pewno chciała dobrze, ale to trochę wyglądało tak, jakby chwaliła ją ze względu na to, że Mer zupełnie w siebie nie wierzy. Nie żeby sprawiała takie wrażenie, o nie. Ale Harmony mogłaby czasami ugryźć się w język, bo nie wiadomo, jak to co mówi zostanie odebrane przez drugą osobę. I kto to mówi, pomyślał Ben. Odrzucił od siebie nieprzyjemną myśl i skupił się na Dzienniku, który trzymała w rękach. Nie mógł się spodziewać, że znajdują się w nim zapiski o jego cudownym kuzynie. I bardzo dobrze, że Remy postanowiła to przed nim ukryć, bo zaraz poczułby, jak zbiera się w nim złość. Przyjrzał się z zaciekawieniem stronom, które mu pokazała i przed chwilę zastanawiał się, co odpowiedzieć. - Po pierwsze świetnie, że masz zdjęcia i zasuszone rośliny. Dobry reportaż to nie tylko ostre pióro, ale i ilustracje, które pomagają czytelnikowi przybylić się do specyfiki miejsca, o którym mówisz. Jest tutaj bardzo wiele ciekawych rzeczy, ale wszystko wygląda na razie bardzo chaotycznie. Wydaje mi się, że akurat ten fragment można by przepleść z romyślaniami na temat roli podróżowania w życiu ludzi to znaczy… och, to zabrzmiało tak szkolnie - roześmiał się, po czym kontynuował - Każdy z nas kroczy swoją własną drogą. Nie wiemy co znajduje się u jej kresu. Ale mamy przecież przyjemność doświadczyć tylu przyjemnych wspomnień. Na twoim miejscu, Remy w trakcie pisania swojego reportażu powinnaś zamknąć oczy i spróbować przypomnieć sobie swoje uczucia, gdy odkryłaś to miejsce. Swoje przemyślenia.
Gdy mężczyzna wrócił z kubkiem parującej kawy, usiadł ponownie przy stoliku i podjął przerwany wywód. - Dobrze, zakładając, że mamy już trzy pliki notatek, też trzeba połączyć kropki. Można wybrać dwie drogi - albo opisywać zdarzenia w porządku chronologicznym albo samemu określić, co powinno być na końcu, co w środku i na początku. Coś na zasadzie wywiadu rzeki, tylko że z reportażem. Zacząć jeden wątek, przerwać go dygresją i rozpocząć kolejny, niekoniecznie taki, który wydarzył się zaraz po nim, ale taki, który jest w nim jakoś związany. Ja jednak optuję za tą pierwszą opcją, chronologia będzie służyć i nam i czytelnikom. A potem już z górki, bo przechodzimy do pisania. Jakieś pytania?
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Meredith Wyatt
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172
C. szczególne : Blizna po oparzeniu na prawej skroni
Gotowe… Cóż, po Remy widać było, że wprost nie może się doczekać tych swego rodzaju korepetycji, lecz Mer wciąż było raczej sceptyczne. Do tego jeszcze Remy je pochwaliło, przez co zrobiło nu się trochę głupio. Zawsze dziwnie czuło się będąc chwalone, więc tylko grzecznie odwzajemniło uśmiech mężczyzny. Według Mer nie było to nic nadzwyczajnego - po prostu upychało to, czego nie potrafiło normalnie powiedzieć w muzykę. I nawet jeśli nie potrafiło znaleźć dostatecznie dojmujących słów, skupiało te emocje w muzyce. W zasadzie w jeno utworach słowa miały jedynie zobrazować to, do czego dany utwór ma się odnosić jeżeli miało to jakikolwiek sens, bo w sumie same słowa w formie wiersza byłyby tak samo puste, jak sama melodia bez głosowego komentarza. - Raczej chodzi o to, że… - zaczęło w miarę powoli jak na Mer. - Zazwyczaj to, co mówię dociera do mnie jak już to usłyszę. Dlatego nie piszę bardziej złożonych rzeczy, bo mój mózg nie nadąża za słowami, a długopis za myślami - wzruszyło nieco ramionami. Mimo braku przekonania co do sympatycznego usposobienia Bena, supeł w żołądku Mer zaczynał się powoli rozwiązywać. Dzięki temu zaczynało czuć się nieco swobodniej, jednak wiedziało już, że raczej nie podchwyci utraconego wątku. Z braku laku przewróciło więc stronę w swoim notatniku i zaczęło, swoim krzywym jak zwykle pismem, notować uwagi, jakie mężczyzna przekazywał Harmony. No i - co było totalnie nie w stylu Mer i co było równocześnie okropecznie trudne, siedziało cicho. Dopiero pytanie Gryfonki wyrwało je z tego przygnębiającego stanu. - Krótki wstęp… Na moje to już jest krótkie - stwierdziło szczerze, wyobrażając sobie, że gdyby samo próbowało robić takie zapiski, to by poległo. Zmarszczyło brwi. - Hej, tu są mamuty! - rzuciło. - Może dobrze byłoby w takim razie dać gdzieś na początku zdjęcia i po prostu opisać to, czego na nich nie widać? To by bardziej przypominało jakiś photobook co prawda, ale w reportażach chyba powinno być sporo treści, także wizualnej, nie? - zastanowiło się. W ostatniej chwili dosłyszało pytanie Remy. - Eeh, to jeszcze nieskończone - mruknęło, odruchowo przewracając stronę w notesie, żeby zerknąć raz jeszcze na piosenkę, którą pisało. Dobrze, że z boku zapisało chwyty jakich chciało użyć i strzałki obrazujące gitarowe bicie, bo ponownie patrząc na tekst przywołało w myślach trochę inną melodię. - Chyba na razie nie mam pytań do twojego przyjaciela - dodało. - Nie wiem, szczerze mówiąc, czy cokolwiek wyniosę z tego spotkania, w moim przypadku, zamiast zapisków po przygodzie, przydałby się ciągły komentarz na żywo - zaśmiało się. - Ale przypuszczam, że nawet samonotujące pióro by się poddało już w trakcie pierwszej godziny. Chyba, że… - zamyśliło się nagle, przypominając sobie pewien mugolski wynalazek, którego nazwy nie pamiętało. - Nie pamiętam, jak się to nazywa, ale mugole używają tego do rejestrowania dźwięku. Dźwięk i obraz rejestrują kamerami, a sam dźwięk… - jeszcze bardziej zmarszczyło brwi. - A tak! Dyktafon! Może to pomogłoby mi w stworzeniu podobnego dziennika? - zastanowiło się. - Nawet nie po to, żeby to później publikować, tylko tak, na pamiątkę. Tylko z doświadczenia wiem, że słuchanie własnego głosu na nagraniu jest katorgą - dodało nieco rozbawione. Zamknęło się, gdy mężczyzna wrócił do stolika z kawą. Chcąc nie chcąc, nawet zainteresowało się tematem, gdyż sporządzało kolejne skrótowe notatki.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
- Nie wszystkie gatunki mogą się krzyżować, tak samo jak w przypadku kotowatych - odpowiedział niemal od razu, uśmiechając się lekko, nie wiedząc do końca jak powinien wyjaśnić swoje stanowisko. - Żal, ponieważ to, co się teraz dzieje narusza cały ekosystem. Nie tylko robi się problem w rezerwatach, ale i dzikich terenach. Stworzenia, które żyły w spokoju, ufały opiekującym się nimi czarodziejom, teraz czują się przerażone, mogą atakować ze strachu. Smoki, które zostaną pozbawione stada, mogą także powoli wymierać. Nie tak dawno cieszyłem się, że wykluł się antypodzki opalooki, a teraz zastanawiam się, czy po tym chaosie będzie jeszcze można mówić o żywych osobnikach - odpowiedział spokojnie, powoli, starając się ubrać w słowa chaos myśli, jaki panował w jego głowie. Nie było to proste, ale wierzył, że Morales go zrozumie. Z uśmiechem przyjmował zaproszenie do groty, niewiele później mając wrażenie, ze mogliby równie dobrze mówić o jednej osobie. Być może każdy Max lepiej znosił tak niskie temperatury, co powiedział zaraz do Salazara, nie zamierzając kryć niewielkiego rozbawienia, jakie w związku z tym czuł. Nie wiedział, jak bardzo ta dwójka była do siebie podobna, ale jeśli wierzyć w to, w co wierzyła rodzina Huang, imię miało ogromny wpływ na życie osoby je noszącej. Kto wie, może również odpowiadało za tolerancję temperatury i właśnie z tego powodu “wspaniały smok” miał problem wytrzymać na chłodzie. Nie poruszał już tematu ekspedycji, na moment pogrążając się we własnych myślach. Tak naprawdę nie wiedział, jak powinien do tego podchodzić i czy mimo wszystko nie należało dopytać smoczych ludzi o to, kto wybiera się na poszukiwania lodowego okrutnego. Wiedział, że niektórzy nie potrafili oprzeć się pokusie i musieli pchać się w niebezpieczeństwa i mógł jedynie marzyć, aby nikt z najbliższych mu osób tego nie zrobił. Zaraz jednak myśli o tym odeszły na bok, kiedy zajął się jedzeniem, czując, że mógłby zacząć śmiać się ze szczęścia. - Myślisz, że doprawili to eliksirem euforii? Albo… Czekaj, olifanty. Skoro przebywanie w ich towarzystwie może poprawić humor, podejrzewam, że mogą być jednym z głównych składników tej potrawki, czy jako mięso, czy tłuszcz z nich - zauważył, zaraz jedząc dalej, nie mogąc oprzeć się zarówno aromatowi, jak i smakowi. - Pomyślałem, że mógłbym spróbować zrobić coś podobnego w domu, ale wydaje mi się, że nie znajdę odpowiednich składników - wyznał, po chwili pytając, czy Meksykanin lubił gotować.