Mieszkanie Atlasa, bardzo podobnie zresztą do jego gabinetu, pełne jest roślinności i szmerów życia. Z pewnością można zaobserwować w nim przynajmniej kilka gatunków ptaków, pomiędzy meblami przemykających gryzoni, nie tylko zwierząt magicznych, ale i niemagicznych.
Jest to otwarta przestrzeń, pełna roślin i luster, które sprawiają, że trudno precyzyjnie stwierdzić, jak duże właściwie jest to pomieszczenie. Drzwiami wejściowymi wchodzi się bezpośrednio do kuchnio-sypialnio-salonu, w którego kącie stoi sporych rozmiarów wanna. Na ścianach znajduje się wiele gablot z egzotycznymi spreparowanymi okazami, jak i półki z atlasowymi bibelotami i książkami.
Autor
Wiadomość
Salem Latif
Wiek : 29
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 190cm
C. szczególne : Zapach kadzideł, ślady farb na dłoniach, bardzo dużo pierścionków, mocny arabski akcent
- A lubisz? Od tego zależy moja odpowiedź, czy jestem - odbijam gładko, z szerszym uśmiechem na ustach, całkiem dumny z takiego podstępu. Nie do końca wiem czego chcę, a przynajmniej nie w tym długotrwałym znaczeniu, bo co do aktualnej potrzeby zagarnięcia dla siebie jak najwięcej Atlasa nie mam żadnych wątpliwości. Odzyskuję nieco spokoju we wreszcie zdobytym pocałunku, jednocześnie podsycam tylko gorąc mojego zainteresowania. Czuję, że dalej wychodzi nam to niemożliwie naturalnie, że ten rytm pozostał, że ta chemia dalej jest, że żadna magia i żaden czas nie mają szansy wpłynąć na to, że po prostu do siebie pasujemy. Poprawiam się na nim raz jeszcze, nieco gwałtowniejszym ruchem bioder zdradzając moje zniecierpliwienie, to z kolei alarmuje Ouiję - podnosi łeb, zerka na nas czujnie, a ja wychwytuję to kątem oka i zwalniam, głębszym wdechem próbując się przywołać do porządku. - Nocujemy dzisiaj u ciebie - informuję Atlasa, jak gdyby nigdy nic. Zmuszam się od odciągnięcia myśli od niego chociaż na chwilę, by zerknąć na moją psią towarzyszkę, ta jednak już nie jest spięta, za to dla własnego komfortu rezygnuje z kanapy, szukając dla siebie miejsca na fotelu. - Tęskniłeś - wytykam wreszcie półwilowi, wracając spojrzeniem do jego oczu.
Wypuścił kilka przerywanych oddechów nosem, zdradzających bezgłośny śmiech nad tym pytaniem. - Wyzwania budzą we mnie odruchy, z których od dawna nie jestem dumny. - wyjaśnił spokojnie, zaciskając palce ciaśniej, jakby w biodrach Salema szukał podparcia swoich postanowień. Trudno mu jednak było nie sięgać po to złote runo, którym była pachnąca skóra wróżbity, skoro samo wpadło mu w dłonie. Jak zwykle w swoim życiu, Atlas poświęcał całą uwagę swojemu rozmówcy, towarzystwu, w pełni skupiony na tym co mówi, robi, jak się zachowuje. Teraz też nie było inaczej, obserwował to, jak poruszały się te niepoprawnie jasne oczy Latifa, ukrywając jego intencje za firanką czarnych rzęs. Przyglądał się, jak zdradzają go jego własne źrenice, rozszerzające się od podnoszącego się stężenia serotoniny. Czy był szczęśliwy? To przynosiło mu radość? Co dokładnie. Która część tego spotkania. Chciał wiedzieć. To. Wszystko chciał wiedzieć. Bezwiednie podążył za odsuwającą się głową bruneta, przyjmując obecność Ouijy tak swobodnie, że dopiero kiedy jej właściciel zwraca na nią uwagę, zdaje się, że i Atlasa skupienie na chwilę się rozwidla. Pies jednak wybrał iść do wolnej, niezmąconej przestrzeni, z której miała i dostęp do skrawka ciepłego jeszcze chleba, jak i jednego z niewielu zmiętolonych koców, walających się po tym niemalże opustoszałym domu. - Jeśli u mnie, to nie tu. - powiedział, w końcu to było już bardziej nie jego, niż jego miejsce. Napiął mięśnie i złapał obiema dłońmi Salema pod pośladki, bu podźwignąć się z kanapy wraz z nim. Wydawało się, że odejście Ouijy, zwalniając jego rękę z niepisanego obowiązku głaskania, zwolniło też jakieś niejasne hamulce. Musnął ustami krawędź jego żuchwy, bez słów przypominając, że przecież rozmawiali, więc niech jego wargi wrócą do tej rozmowy, skoro niósł go już, odruchowo, tam, gdzie przecież już dawno nie stało łóżko. Był jednak zbyt zajęty, by to przemyśleć.
Salem Latif
Wiek : 29
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 190cm
C. szczególne : Zapach kadzideł, ślady farb na dłoniach, bardzo dużo pierścionków, mocny arabski akcent
- Wszystko mi jedno, gdzie. Z tobą - doprecyzowuję, w końcu wcale nie jestem wybredny. Nie mam ochoty teraz wracać do samotności, a przy Atlasie jest mi cudownie swobodnie, poza tym - jestem też trochę interesowny i szukam wygodnego miejsca dla Ouiji, a ta przecież na pewno będzie czuła się zadbana pod okiem nauczyciela ONMS. Niby wiem, że to tylko tymczasowe rozwiązanie, ale na Merlina, jest przede wszystkim po prostu przyjemne. Nie potrafię się przejmować niczym więcej, skoro już daję porwać się błogiej lekkości, gdy całkiem muszę oddać kontrolę Rosie, niosącego mnie gdzieś dalej. - Co ty…? - zaczynam z zaskoczeniem, odrywając się od rozsypywania zaczepnych pocałunków po półwilowej szyi, gdy dociera do mnie, że nie lądujemy wcale na łóżku. Śmieję się cicho, dopiero dopuszczając do siebie świadomość, że to mieszkanie naprawdę opustoszało. Ciekawe, czy tak jak porzucone tutaj meble, ja również jestem dla Atlasa pewnego rodzaju duchem, pozostałością - czymś, co nie zostanie zabrane dalej, do nowego miejsca. Z drugiej strony, nie zaprzeczył przygarnięcia nas na noc. - Powiedz mi coś więcej - proszę więc, nosem przesuwając po jego szyi, szukając dla siebie wygodnego miejsca za jego uchem, by tam odetchnąć głębiej przed lekko ssącą pieszczotą - Co ci siedzi w głowie… - dopowiadam, bo jestem ciekawy. Co myśli, co planuje, czego chce.
Była w tym jego podejściu metoda, trafiał ze swoim umykaniem i wracaniem w dokładnie takie interwały, by Rosa nie znudził się kompletnie, ale zdążył zapomnieć, co go tak naprawdę ciekawiło i chciał odkryć to na nowo. Używał jednocześnie precyzyjnych słów, wpadających jak profil klucza w szereg zastawek, odblokowujących w Atlasie to, co być może już nie powinno było być odblokowywane. Jakaś część podświadomości Rosy zdawała sobie sprawę z tego, że dla wróżbiarza była to wybitna zabawa, bo przecież zawsze może po prostu znów zniknąć - nie był miejsca ani rzeczy na świecie, która utrzymałaby go gdziekolwiek na stałe, skoro nie zdołało tego uczynić nawet zobowiązanie w stosunku do rodziny. A jednak się dawał i tak. Samemu się, chyba, w tej zabawie odnajdując. Refleksją było to, że tym razem zdawało się, że widział blueprint tej gry i może dlatego silniej niż wielka uraza ego, że znów mu coś uciekło, zadziałała zwykła chęć igraszek. Dochodząc na zupełnym automacie do zakamarka, gdzie stało łóżko, zatrzymał się i zmarszczył brwi, orientując się, jak łatwo cofnął się o kompletny rok w swojej głowie pod wpływem dotyku jego ust i rąk. Odwrócił go i bezceremonialnie posadził na komodzie koło okna, podnosząc spojrzenie na te ubawioną twarz: - Myślę o tym, jak dać Ci karę, ale taką, żeby Ci się spodobała. - powiedział, wsuwając dłonie pod jego ubranie, zachłannie - Myślę o tym, by nas stąd zabrać, zanim stracę cierpliwość. - wymieniał spokojnie. Gdyby byli we dwóch, problem byłby prostszy do rozwiązania, ale była też Ouija, a Rosa prędzej zrezygnuje z nikczemnych zamiarów, niż zostawi psa samego, nawet mimo, że to jego mieszkanie.
Salem Latif
Wiek : 29
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 190cm
C. szczególne : Zapach kadzideł, ślady farb na dłoniach, bardzo dużo pierścionków, mocny arabski akcent
- Hot - przyznaję z rozbawieniem, przymykając lekko powieki w tej przyjemnej błogości, gdy dłonie Rosy błądzą po moim ciele. Zbyt delikatnie, zbyt łagodnie, nie pozwala sobie na wystarczająco, a ubrania jedynie przeszkadzają. Uśmiecham się szerzej, ciekaw jestem ile tej cierpliwości Atlasowi zostało i jak właściwie to będzie wyglądało, kiedy już jej zabraknie, ale nie dopytuję. Zamiast tego przyciągam go sobie za kark do jeszcze jednego pocałunku, w myślach doceniając jak zaskoczyła mnie potęga zwiastowanego przez dzisiejszego tarota szczęścia. - Jeśli chcesz zabrać nas na ranczo… to proponuję złapać Błędnego Rycerza, bo nie lubię teleportacji z Ouiją - mruczę mu wreszcie przy ustach, próbując się jakoś opamiętać. - Będziesz miał chwilę czasu na wymyślenie mi kary… - dodaję, nawet nie próbując walczyć z moim uśmiechem, za bardzo cieszy mnie ta beztroska, w końcu przy Atlasie - mając go tak blisko - nie sposób mieć zły humor. - No chyba, że nie wytrzymasz tak długo…?
To, co przechodziło mu przez głowę i jemu wydawało się hot, chociaż podejrzewał, że odbiorcy takich uczynków mogłoby to wcale nie cieszyć. Błąkając się dłońmi po jego udach, raz jeszcze zderzył się z gorącem ust wróżbity, obserwując jego twarz z tak bliska, że pół nocy mógłby spędzić na liczeniu pojedynczych, czarnych rzęs na jego powiekach. - Chyba nie mamy wyboru, to mieszkanie jest... - zamyślił się chwilę, drapiąc po szyi i rozglądając - ...nieprzystosowane do nocowania. Ani mojego, ani moich gości. - zdecydował w końcu. W końcu też i puścił go, wyślizgując się spod zwojów jego ubrań, łapczywości jego rąk, gorąca jego ust. Swobodnie jak poranny ptak, odsuwając się od komody, jakby to wcale nie wymagało nadludzkiego wysiłku w tej chwili. Wziął głębszy wdech, rozglądając się po sypialni, bo zabij, nie pamiętał, co właściwie stało się z tym łóżkiem. Sprzedał? Spalił? Oddał? Wyrzucił? Obejrzał się przez ramię na czarnowłosego i posłał mu jeden ze swoich klasycznych, Atlasowych uśmiechów jak z żurnala: - Muszę jeszcze zebrać parę rzeczy i możemy wychodzić. - powiedział, po czym skierował kroki do kuchni, w której zostawił i rachunki i korespondencję, z którą zamierzał zapoznać się, zanim dom nie ugościł zapachu bliskowschodniej kuchni i kadzideł. Przejrzał je niespiesznie, ważąc czas, bo gwałtowność nie była dobrym doradcą w tym, co planował, a choć Salem Latif Myśli Mąciciel zdawał się wiedzieć dokładnie jakich spojrzeń i słów używać, by grać na Rosie jak muzyk na ulubionym instrumencie, półwil w przeciągu ostatniego roku poza swoją próżnością wyhodował kilka innych, niespodziewanych cech. Wychodząc z kuchni, rozejrzał się pytająco za Salemem.
Salem Latif
Wiek : 29
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 190cm
C. szczególne : Zapach kadzideł, ślady farb na dłoniach, bardzo dużo pierścionków, mocny arabski akcent
Kiwam lekko głową, słuchając go uważnie, nawet jeśli spojrzenie ciężko mi oderwać od tak kuszących warg. Ostatecznie to Rosa musi się odsunąć i robi to z absurdalną lekkością, więc nie wierzę w to ani odrobinę; uśmiecham się tylko mocniej, zgrabnie zsuwam na podłogę. Przytakuję cichym pomrukiem i zabieram się za pakowanie naszego jedzenia, w końcu zostało go piekielnie dużo, najwyraźniej moje przekupstwo nie było aż tak potrzebne, jak początkowo zakładałem. Ouija już sama widzi, że zaczynamy się kręcić, więc wreszcie leniwie zeskakuje z fotela i zaraz drepcze za mną krok w krok, daje sobie przypiąć smycz i pociąga ciekawsko nosem na widok kagańca, rozumiejąc już pewnie, że czeka nas podróż komunikacją miejską. - Gotowi - zapewniam lekko, przechwytując jasne spojrzenie półwila, więc podążamy za nim pospiesznie na zewnątrz. - Będziesz musiał mnie oprowadzić po swoim ranczu… no, niekoniecznie dzisiaj, ale rano na pewno - zastrzegam, cmokając cicho na przywołanie uwagi Ouiji, która cofa się nieco przy gwałtownym pisku nadjeżdżającego Błędnego Rycerza. Dziwny pojazd, nieszczególnie przyjemny, ale za to mamy pewność, że uda nam się dostać na miejsce wyjątkowo szybko.
Chwilę później zaklęciem pogasił tych kilka świateł, odwołał niewielkie dzbanki, które niestrudzenie przez czas jego pobytu podlewały kwiaty w donicach, zasłonił rolety w oknach i raz jeszcze popatrzył na pustkę tego domu: - Kiedyś to było dla mnie bardzo ważne miejsce. - powiedział ni to do siebie, ni do Salema - Szkoda mi, że stoi takie puste. Traci swój charakter... Chwilę później Atlas wielce skupiony na zagadywaniu Ouijy, pozwalał Latifowi pilnować ich ledwie tkniętej kolacji. Zerkał jednak na bruneta, pomimo uwagi poświęcanej psu, a gdy pojawił się przyzwany machnięciem różdżki Błędny Rycerz, położył mu dłoń na lędźwiach, puszczając do środka przodem. - Hops. O jaka mądra dziewczyna... - zaśmiał się do psa, który pomimo dziwnych zapachów i dźwięków, wydawanych przez pojazd, bez problemu wskoczyła za swym panem. I za tym panem również i Rosa, bez problemu wskoczył, choć trudno powiedzieć, czy to było rzeczywiście bez problemu, czy problem tego skoku był po prostu odroczony.