W krasnoludzkiej wiosce, podczas świąt, poza rozrywkami można się także nauczyć różnego rodzaju krasnoludzkiego rzemiosła. Z natury krasnoludy nie są sympatyczne, ale w duchu bożonarodzeniowym chętnie dzielą się swoją wiedzą. W tym temacie możesz wziąć udział w warsztatach kowalskich i nauczyć się, jak tworzą żelazne uchwyty na różdżki. By zdobyć 1 punkt do działalności artystycznej, za udział w warsztatach, należy napisać co najmniej dwa posty, po jednym na każdy etap! (ukończenie tj. 2 posty, daje +1 da)
Etap 1:
Kucie żelaza, póki gorące! Rzuć k6 by zobaczyć jak Ci idzie! 1, 4 - żelazo gnie się pod Twoim młoteczkiem jak plastelina! (+1 do etapu 2) 2, 5 - to nie jest Twój dzień, ledwie udaje Ci się coś wyklepać (-1 do etapu 2) 3, 6 - nie jest to praca lekka, ale żadna praca nie hańbi…
Etap2:
Nadawanie kształtu uchwytowi na różdżkę. Rzuć k6 by zobaczyć jak Ci idzie! 1 - tragedia, wszyscy się z Ciebie śmieją 2, 3, 4, 5 - uchwyt wychodzi dokładnie taki, jak planowałeś 6 - przepiękne cudo, krasnolud chce je odkupić od Ciebie za 20g
______________________
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Kiedy moja matka wysyła mi wiadomość, że niedługo będzie w Hogsmeade i oczekuje od swojego jedynego syna wspólnych zakupów, oprowadzenia po nowym domu i kilku atrakcji, przez kilka pierwszych minut umieram po otrzymaniu listu. Jednak matka co roku nakazuje mi spędzić ze sobą jeden, calutki dzień przed świętami. Powinienem wiedzieć, że to zaraz nadejdzie. Im jestem starszy tym bardziej uciążliwe to było kiedy skrupulatnie mi przypominała jak to na swoich chudych barkach dźwigam przyszłość swojego rodu. W tym roku wybiera nam wioskę krasnoludków i oznajmia, że zaczynamy od wspólnego robienia uchwytów na różdżkę. Szczerze mówiąc cieszę się na wybranie późniejszych niż zwykle godzin, a nie samego świtu. To oznaczało, że nie będę musiał spędzać z nią tyle czasu co mi się wydawało. Nawet fakt, że zarezerwowała nam miejsce na jakiś durnych warsztatach nie wzbudziło moich podejrzeń. Ot, jakiś bożonarodzeniowy kaprys matki. Wchodzę do idiotycznie świątecznego i uroczego miejsca, nawet jeśli jest to niby poważna kuźnia, gdzie pasuję jak słoń w składzie porcelany. Nie dość że jestem bardzo wysoki w porównaniu do krasnali, to nawet moje czarne dresy, ciemna kurtka i czapka, wydawały się wnosić nastrój raczej pogrzebowy, nie zaś świąteczny. Krasnal zaprowadza mnie na miejsce gdzie wręcza mi jakiś śliczny, roboczy fartuszek, który zakładam ze zbolałą miną. Zrzucam z siebie kurtkę i czapkę wcześniej, a teraz wiąże sobie ten wieśniaczy strój i biorę drugi, dla mojej matki, sprytnie nie zamieniając przy tym ani słowa z krasnalem oprócz ponurych burknięć. Czekam zblazowany na spóźniającą się matkę, kiedy nagle obok mnie pojawia się jej patronus w kształcie lista i zaczyna przemawiać jej głosem z typowo amerykańskim akcentem. Przez chwilę gapię się jak idiota próbując przetworzyć to co mi powiedziała. Nie może wpaść? Znalazła zastępstwo za nią? Ma nadzieję, że dobrze wyglądam? Czyli chce żebym zmienił się w nie-azjatycką siebie wersję? Dlaczego? Krótkie włosy aż mi ciemnieją ze złości, bo już wiem że Moira coś kręci. Odwracam się do wyjścia zastanawiając się czy już uciekać czy nie. A wtedy widzę kto wchodzi do środka, zagaduje krasnala, który prowadzi ją do mnie. Stoję przed Nanael Whitelight w swoim różowym fartuchu, z podobnym maczing strojem w dłoni i gapię się na nią ze zmarszczonymi groźnie brwiami. - Wiedziałaś że tu będę? - pytam najpierw, bo bardzo powoli próbuję przetworzyć wszystko co właśnie się tu wydarzyło.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Nie mógłby odmówić sobie pójścia do krasnoludzkiej wioski i niezajrzenia do ich rzemieślniczych stanowisk. O ile pieczenie pierniczków nie było w żaden sposób zachęcające, tak otwarte drzwi do kowala zachęcały, aby wejść do środka i zobaczyć, co tam się dzieje. Każdy wiedział, że krasnoludy raczej nie lubią dzielić się swoją wiedzą, jednak zbliżające się święta nawet na ich twarzach rzeźbiły nikłe uśmiechy, powodując, że te jedynie zapraszały czarodziei do środka. Larkin bez wahania wszedł do kuźni, dobrze wiedząc, że podobnej okazji już nie będzie mieć. Nie pracował do tej pory z żelazem, nie próbował swoich sił jako kowal, choć widział w tym zawodzie potencjał, szczególnie po stronie mugoli, którzy uwielbiali otaczać swoje domy płotem z żelaza. Kute ozdoby wyraźnie były u nich w modzie, a i pośród czarodziejskiej społeczności znaleźliby się tacy, którzy z przyjemnością kupiliby choćby uchwyt na różdżkę, które okazało się, że są tworzone u krasnoludów. Nie zwrócił do końca uwagi na jemiołę, która przyczepiła się do niego, trącając go, nawet gdy rozmawiał z krasnoludem, mimowolnie dostosowując swój wzrost do niego. Najgorsze w jemiole było to, że naprawdę zwiększała chęć pocałowania kogoś, jednak Larkin już raz mając z nią przyjemność, był zdania, że teraz zdoła nad sobą zapanować. Gorzej było z wrażeniem, że wszystko wokół szczelnie pokrywają muchy, od których co jakąś chwilę mimowolnie próbował się odpędzić. Przez chwilę jeszcze rozmawiał z krasnoludem, dopytując o to, czym najlepiej rozpalić ogień i czy żelazo będzie poddawać się obróbce, jeśli użyłby po prostu zaklęcia wywołującego ogień, czy musi to być żywy płomień. W końcu być może zirytowany krasnolud, kazał mu zająć jedno ze stanowisk, wręczając mu do ręki niewielki, ale stosunkowo ciężki młoteczek, burkliwie tłumacząc, jak powinien uderzać w rozgrzany metal, aby zacząć go formować i zostawił go samego.
Kiedy z okolic stawu magikarpi wyrzucił go tryton-mikrusek, co innego mógł zrobić, jak nie poszukać innego zajęcia, do czasu, aż nadejdzie czas na umówione spotkanie z Marlą. Specjalnie w sumie dla niej prysnął się dziś nawet perfumą podpierdoloną współlokatorowi z dormitorium, która według jego własnej opinii pachniała tak ładnie, że weź. Może nie wypolerował martensów, ale za to błyszczał uśmiechem. Błyszczał tak umiejętnie, że kiedy zbliżał się do stanowiska kowalskiego, przy którym już dostrzegał ubraną w berecik ślicznotkę, w obu rękach trzymał po kubku grzańca. - Marla! - zawołał i zaśmiał się wesoło, tym swoim śmiechem brzmiącym jak ujadanie trzygłowego psa- Proszę. - podał jej jeden z kubków, w który zaraz stuknął swoim i upił łyczek. Nie ma nic lepszego na takich jarmarkach niż grzane winko- No co? - zapytał, widząc jej pytające spojrzenie, po czym uśmiechnął się niewinnie- Stały sobie te grzańce, po prostu, niczyje, o tam, na beczce. To pomyślałem, co mają stać, wezmę... - wyjaśnił spokojnie, z wielce przekonującym wyrazem twarzy, choć zarówno w kairowych oczkach, jak i kącikach ust kręcił się ten znajomy, chochliczy uśmiech, który na tym etapie znajomości, dla Marli był równie oczywisty, jakby Kair nosił koszulkę z napisem "Tak, zajebałem, a co?". - Jesteś gotowa popisać się swoimi kowalskimi umiejętnościami? - zapytał, wtykając wolną rękę w kieszeń, bo aż go swędziało, żeby ją złapać za palce. Taką miała rączkę drobniutką.- Różne rzeczy w życiu robiłem, ale kowalem jeszcze nie byłem. - uniósł rozbawiony brwi, bo taka prawda. Ale żadna praca nie hańbi przecież, to i młotkiem mógł pomachać.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
W przeciwieństwie od ich spotkania w pubie, ten wieczór toczył się naprawdę sympatycznie. Zero halucynacji, zero kłótni, no i ta przeklęta jemioła w końcu się od Maxa odwaliła. Chłopak nie wiedział jeszcze, że przeniosła się na jego partnera i cieszył się, że będzie im nieco łatwiej prowadzić konwersację, gdy nie będzie myślał tylko o tym, jak kuszące są te różowe warg i jak bardzo chce znów ich posmakować. -Myślisz, że to będzie taki dosłowny kowal, czy nagle wyjebią nam z mistycznym domem tego kowala z run? - Zapytał, spodziewając się tak naprawdę wszystkiego po tutejszej okolicy. Wcale by się nie zdziwił, gdyby jednak nie była to dosłowna interpretacja tego starego zawodu. Jakby nie było te istoty były w pewien sposób też mocno zakorzenione w mitologii północy. Spojrzał na warsztat, który przed nimi wyrósł i po części odetchnął z ulgą. -Dobra, jednak chodzi o prawdziwe kowalstwo. Ciekawe, czy dadzą nam te seksowne, skórzane fartuchy. Jak myślisz? - Zapytał, jednak nie widział, by ktokolwiek biorący udział w warsztatach mógł pochwalić się podobnym odzieniem, co jednak trochę go rozczarowało i wcale nie zbaczał na fakt, że był środek mroźnej zimy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Paco nie chciał zapeszać, ale skłamałby mówiąc, że nie towarzyszyły mu podobne myśli do tych, które nawiedziły jego młodszego partnera. Póki co spędzali naprawdę miłe popołudnie, a Meksykanin po raz pierwszy od dawna poczuł prawdziwą magię świąt i nauczył się tymi wszystkimi bożonarodzeniowymi atrakcjami cieszyć. Nie przyznawał się do tego na głos, ale chyba tęsknił za rodzinną, ciepłą atmosferą i miał nadzieję, że dzięki Maximilianowi uda mu się odczarować grudzień, który dotychczas kojarzył mu się raczej rozpaczliwie i ponuro. - Nie no, krasnoludy nie sprofanowałyby chyba kowalskiego stanowiska… – Wtrącił do rozmowy swoje trzy knuty, zanim nad jego czuprynę wzniosła się ta cholerna, dzika jemioła. Nagle brodaci, niskorośli panowie przestali go interesować, a jedyne co widział przed swoimi czekoladowymi oczami to rozpierzchnięte, zmarznięte wargi Felixa, które koniecznie musiał ogrzać własnymi ustami. Bez zawahania dosięgnął łapami chłopięcej kurtki, przyciągając jego właściciela do siebie, żeby ponownie zatopić się w przyjemnym pocałunku. Dopiero po chwili spojrzał na nastolatka przepraszająco, jednocześnie podnoszą głowę do góry. – Dobra, jednak masz rację. Mnie też zaczyna denerwować. – Zaśmiał się pod nosem, bo tak jak pocałunków wcale nie miał dość, tak wolałby sam kontrolować swój popęd. Nie potrzeba mu było do tego pomocy tej cholernej jemioły. - Mogę zapytać, może do kowala nie dotarły jeszcze plotki o tym, co odwaliłem na zawodach. – Przypomniał Solbergowi, że przykleiła się już do niego łatka persony non grata, jednak mimo to zaczepił jednego z krasnali z zapytaniem o skórzane fartuchy, których niestety nie przewidziano dla zainteresowanych rzemieślniczą sztuką gości. Paco mógł jedynie rozłożyć bezradnie ręce. – Myślisz, że bez fartucha nie będę wystarczająco seksowny? – Znowu, mimowolnie, zaczął się do nastolatka przymilać, smakując jego warg. Tyle dobrego, że tym razem dość szybko się od nich oderwał, dając Maximilianowi odetchnąć. – No dobra, to zaczynamy zabawę. Ty wykuwasz uchwyt dla mnie, ja dla ciebie. Masz jakieś specjalne życzenia, cariño? – Poprosił o instrukcję, a że wokoło buchał ogień i było znacznie goręcej niż na zewnątrz, zrzucił na bok kurtkę, prezentując się ukochanemu w swetrowym, ciemnobrązowym golfie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
W pewnym sensie też mu przecież zależało, by ten miesiąc był dla Paco w końcu szczęśliwy. Może sam nie potrafił oderwać się od wszelkich cieni swojej przeszłości, ale bardzo zależało mu, by pomóc w tym najbliższym osobom, a do tych mimo wszystko Morales wciąż się zaliczał. -Mam nadzieję. - Mruknął, wcale nie będąc aż tak pewnym jak Paco. Wiele już Max widział i zdążył się przekonać, że w magicznym świecie niczego nie można być w stu procentach pewnym. Właśnie zauważył powrót jemioły i miał się wypowiedzieć na ten temat, gdy Paco porwał go w ramiona i złączył ich wargi w pocałunku. Teraz, gdy na nastolatka nie działała już magia tej rośliny, nie były one aż tak dla niego zaspokajające, choć wciąż należały do przyjemnych. -Daj spokój, przyda nam się trochę ciepła. - Odpowiedział dość przytomnie, co jak na niego było chyba jakimś świętem. A może od tego śniegu miał już gorączkę i zaczynał pierdolić od rzeczy? -No nie wiem, wieści szybko się roznoszą. - Nie chciał go podpuszczać, ale też nie powstrzymywał Paco przed zaczepieniem pobliskiego krasnoluda. Wzruszył smutno ramionami, gdy usłyszał, że gadżety nie zostały przewidziane. -Zdecydowanie mniej. - Odpowiedział przekonująco, choć z drugiej strony był bardzo ciekaw ogólnie, jak Morales może podczas podobnej pracy wyglądać. Nie żeby potrzebował tego, by przekonać się o jego atrakcyjności, ale trochę wysiłku na pewno nie miało mu zaszkodzić szczególnie, że zazwyczaj Max kojarzył go raczej jako kogoś, kto zleca robotę, a nie samemu bierze się za jej wykonanie. -Oczywiście, na co masz ochotę? - Zgodził się, praktycznie jednocześnie pytając Paco o to, czego by sobie życzył. Spojrzenie szmaragdowych tęczówek padło na ukryty pod kurtką golf i ciepły uśmiech pojawił się na chłopięcej twarzy. -Naprawdę dobrze Ci nie tylko w koszulach. - Powtórzył to, co już kiedyś zdążył mu powiedzieć, po czym wrócił do myślenia nad uchwytem. -Obiecałeś serce, czy nie obiecałeś? - Spojrzał na niego, jakby rzucał mu wyzwanie, po czym niechętnie sam zdjął kurtkę, pod którą miał swoją ulubioną czarną bluzę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Plany mieli ze sobą zbieżne, a jak na razie podążali nimi sukcesywnie, nie pozostawiając żadnej, chociażby najmniejszej luki… zresztą, zważywszy na to że jemioła nie odpuszczała ich nawet na krok, gdyby tylko powstała jakakolwiek wyrwa, szybko wypełniliby ją wzajemną, jakże przyjemną i wytęsknioną bliskością. Paco nienawidził tracić kontroli, ale musiał przyznać, że przynajmniej raz magia tkwiąca w dzikiej, zaczarowanej roślinie pomogła im uzewnętrznić tłumione pragnienia, zamiast bezczelnie rzucać kłody pod nogi. – Trochę. – Podkreślił z sugestywnym uśmiechem, bo nie potrafiłby zliczyć ile pocałunków darowali sobie już dzisiaj tego popołudnia. Całe szczęście, że nie ograniczały ich żadne limity. – Zdążyłem już zapomnieć, że na dworze taki mróz. – Rzucił wyraźnie rozbawiony, kiedy czekoladowe tęczówki, zafascynowane chłopięcą urodą, ponownie zaczęły umykać niżej, podziwiając uśmiechnięte zapraszająco wargi ukochanego. Musiał odwrócić na chwilę wzrok, żeby nie zacałować ich do krwi. - Najwyżej dostanę obuchem w żebra. Wyżej nie dosięgnie. – Zwrócił się do Maximiliana żartobliwym tonem, na wszelki wypadek zasłaniając dłonią gębę, bo co jak co, wcale nie zależało mu na tym, żeby podpaść kolejnemu krasnoludowi. Nie ukrywał jednak rozczarowania, kiedy ten nie podarował im zażyczonych sobie przez Felixa fartuchów. – Zdam się na twoją inwencję twórczą, byle coś prostego, minimalistycznego. – Podpowiedział, nie wyobrażając sobie kawałka tarninowego drewna przyozdobionego fikuśnym uchwytem. - Mówisz? – Odwrócił się do nastolatka, promieniejącym zaczepnym, ale i przepełnionym dumą uśmiechem, a chociaż wyszeptał ciche „dziękuję”, postanowił odwdzięczyć się jeszcze jednym, czułym pocałunkiem. – Obiecałem. – Przyznał nieco zaskoczony, bo i nie spodziewał się, że Solberg naprawdę zdecyduje się na uchwyt z wyrytym dłutem sercem. Wydawało mu się, że uzna to za kiczowate. – Chciałeś serce, będzie serce, ale pozwól że dodam coś od siebie. – Potarł o siebie ręce, gotów do pracy, ale zanim chwycił młotek, przypomniał sobie kształt i rozmiar chłopięcej różdżki. Dopiero po tym przystąpił do pracy, a chociaż narzędzie ważyło swoje i z pieca buchała niesamowicie wysoka temperatura, kuł gorące żelazo, z niebywałą łatwością uzyskując równą, idealną formę. Nie zważał na kropelki potu spływające po skroniach, raz za razem uderzając plastyczny ale wyjątkowo twardy materiał, a mimo że otwarcie by się do tego nie przyznał, starał się wyglądać podczas tej pracy nienagannie i seksownie, wierząc że rzeczywiście zdobędzie miejsce na liście fetyszy ukochanego.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Prychnął, bo oczywiście Paco miał rację. Wiele nie brakowało, a zacałowaliby się tutaj na śmierć, ale przynajmniej można było stwierdzić, że nadrabiali te wszystkie chwile, które ostatnimi czasy tracili. Przynajmniej w kwestii czułych gestów. -Widzisz i kominek nie potrzebny. - Zauważył z uśmiechem, nawiązując do wypowiedzi ukochanego sprzed chwili. Tak, Maxowi też było cholernie gorąco, a jeszcze przecież nie znaleźli się w pobliżu buchających ogniem pieców. -Ja to bym się cieszył, jakby sięgnął aż brzucha. - Zażartował, sugestywnie spuszczając wzrok na swoje części intymne. Co jak co, ale na miejscu obrażonego krasnoluda wcale nie bawiłby się w czułe napierdalanki po żołądku, a od razu sięgał tego, co mogło zaboleć najbardziej. No, ale może te niskie istoty wcale nie były takie mściwe, w przeciwieństwie do młodego Solberga. -Od kiedy lubisz minimalizm? - Zapytał zdziwiony, choć nie miał zamiaru się sprzeciwiać. Transmutował sobie rękawy na nieco krótsze, by nie nachodziły mu na dłonie, po czym zabrał się powoli do pracy. A praca ta była cholernie ciężka i męcząca. -Dodawaj, co tylko chcesz. - Zapewnił, bo kolejnej dawce czułości, wracając do ognia i kowadła. Nie mógł się jednak w pełni skupić na pracy, gdy obok miał Paco, który zdecydowanie wyglądał dobrze, gdy tak urabiał się po łokcie. Wyglądało, jakby to wszystko było dla niego naturalne i Max mimowolnie zastanawiał się, jak teraz pięknie muszą rysować się jego mięśnie brzucha. Niestety musiał zostawić to wyobraźni, bo nie dano im tych pierdolonych fartuchów. O mało co nie pierdolnął sobie młotem w palec z całej siły, ale to sprowadziło go na ziemię sprawiając, że powrócił do pracy, która już od samego początku wydawała się krzywa i mało zgrabna. -Hmmm, Paco? - Zaczął, próbując skupić się na swoim kawałku rozgrzanego żelaza, ale jednocześnie chciał podjąć temat, który chodził mu po głowie, ale sam nie był pewien, czy powinien go poruszać. -Może miałbyś ochotę...? - Urwał, bo musiał sobie przekląć, gdy żelazo o mało co nie pękło pod naporem jego młota. -Tak myślałem, może chciałbyś spędzić z nami Wigilię? - Zapytał, nie patrząc na partnera. Co jak co, ale nie chciał kosztem sekundy kontaktu stracić palca, czy wszystkich dziesięciu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
No tak, tego popołudnia zdecydowanie nadrabiali zaległości, jednak Paco najchętniej zrezygnowałby już z towarzystwa upartej jemioły, polegając wyłącznie na własnych instynktach i uroku młodszego partnera. Mimo to, nauczony doświadczeniem, nie próbował już usilnie pozbyć się rośliny, zwłaszcza kiedy i Maximilian pogodził się ze swym losem, najwidoczniej akceptując to że przy kowalskim stanowisku umęczą się nie tylko jego dłonie, ale również usta. – Szanuję alternatywne rozwiązania. – Kąciki ust Moralesa uniosły się nieco wyżej na samą myśl, że mogliby dokładnie w taki sam sposób ogrzewać się wzajemnie, leżąc na kanapie w salonie, w otoczeniu pięknie przystrojonej choinki i stosu owiniętych ozdobnymi wstęgami prezentów. - Nic mi nie mów, nadal nie mogę uwierzyć, że aż tak wyrosłeś. – Pokręcił ze zrezygnowaniem głową, przypominając sobie czasy, w których to szesnastoletni Felix musiał unosić podbródek, żeby swobodnie spojrzeć w jego oczy. Nie miał pojęcia czym się żywił, że nagle wystrzelił chyba o kolejne dwadzieścia cenymetrów. – Musisz się czepiać, co? Wbrew pozorom nie zawsze muszę otaczać się luksusami. – Westchnął wymownie, bo akurat uchwyt do różdżki traktowało jako coś praktycznego, a z tego względu wolał nie przesadzać i uniknąć przerostu formy nad treścią. – Radzisz sobie? – Zagadnął chłopaka, nie spuszczając jednak wzroku z kawałka żelaza, któremu poświęcił całą swoją uwagę. Mimo zmęczenia, zamierzał dołożyć wszelkich starań, żeby jego dzieło odznaczało się pięknem i charakterem. Wyklepał idealnie równy kształt, przechodząc do detali. Rzecz jasna, w centralnej części wyrył serce, ale poza tym miał jeszcze parę ciekawych pomysłów. Musiał jednak poczekać chwilę, aż materiał osiągnie właściwą temperaturę. Dlatego odłożył na moment robotę na bok, podchodząc do swojego ukochanego. - Hm? – Mruknął, delikatnie chwytając jego łokieć i ramię, widząc że chłopak niepewnie trzyma swój młotek. Chciał mu pomóc w ułożeniu ciała, co okazało się o tyle trudne, że ponownie musiał zwalczyć ogromne pragnienie dosięgnięcia jego ust. Ba, już się do niech zbierał, kiedy w uszach wybrzmiało mu dość zaskakujące pytanie. – Znaczy… nie miałeś czasem jechać do rodziny do Hiszpanii? – Zapytał, nie bardzo wiedząc jak włączyć się do rozmowy. Doceniał propozycję partnera, ale nie był pewien czy powinien się zgodzić. – Miałbym jechać z tobą? Nie znają mnie. – Przede wszystkim jednak wolał upewnić się, czy Felix przemyślał tę decyzję.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Carly była wręcz zachwycona całą tą wioską i nie miała pojęcia, na czym dokładnie powinna się skupić, biegając tak naprawdę z miejsca w miejsce, mając świadomość, że najchętniej poszłaby dokładnie wszędzie. Obejrzeć wielką choinkę, sprawdzić sprawę pierników, czy przekonać się, jak to jest na torze saneczkowym. Ostatecznie jednak skończyła tutaj, o właśnie tutaj, zastanawiając się, co takiego niesamowitego było w wytwarzaniu wszystkiego własnymi rękami. Ledwie zajrzała do warsztatu, a już wiedziała. Wydała z siebie zdziwione, ale również pełne podekscytowania westchnięcie i nie zastanawiając się nad tym, co właściwie robi, wpakowała się do środka, rozglądając się po wnętrzu z lekko rozchylonymi ustami. Wiedziała, że pasowała tutaj dosłownie, jak kwiatek do kożucha, z tą swoją tiulową spódnicą, ale nie przejmowała się tym ani trochę. Ot, zamierzała się doskonale bawić, niezależnie od pogody, czasu, czy miejsca, w którym właśnie wylądowała. To obecne wydawało jej się zaś naprawdę przyjemne, tak więc nie zamierzała zatrzymywać się w miejscu, nie zamierzała uciekać, czy wycofywać się, a już zwłaszcza, gdy została niespodziewanie przegoniona na jedno ze stanowisk. - Już, przecież już idę, rany, ale niecierpliwi! - parsknęła, wygładzając dłońmi spódnicę, po czym zabrała się za zaplatanie warkocza, nie mając najmniejszej nawet ochoty spalić sobie tutaj włosów, co byłoby w jej przypadku całkiem prawdopodobne. W końcu była niesamowicie zdolna, jeśli chodziło o różne wpadki, do których czasami prowadziła całkowicie świadomie i celowo, wiedząc, że może coś na tym ugrać i nie zawsze chodziło o jakąś lepszą pozycję, ocenę, czy coś podobnego. Czasami chodziło o ciekawszą znajomość albo pomoc chłopaka, który postanawiał rzucić się jej na ratunek. - Ciebie też tak pogoniły? Niewdzięcznicy! A mogłabym im zrobić odpowiednio dużo pierniczków, żeby odwdzięczyć się za ich pomoc i naukę, jakiej podobno zamierzają nam tutaj udzielić - powiedziała, zwracając się do Larkina, nie mając najmniejszych nawet oporów przed tym, by do niego zagadać. Wydawało jej się, że go kojarzyła, ale w obecnej sytuacji nie była w stanie zestawić go z żadną znaną jej osobistością, choć należało przyznać, że jej umysł pracował na wysokich obrotach, kiedy usiłowała sobie przypomnieć, czy powinna go znać. Bo zapewne powinna, tylko nijak nie umiała go zestawić z jakimś wspomnieniem, które obudziłoby coś w jej plotkarskiej głowie.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Mimo, że nie był gotów podjąć tego kroku musiał przyznać, że sam wielokrotnie myślał o tym, jak miło by było mieć wspólny kąt. Obecnie unikał progów El Paraiso a i niespecjalnie czuł się dobrze zapraszając Salazara otwarcie do siebie. Na całe szczęście świat nie zamykał się w tych dwóch miejscach i nadal mogli spędzać razem czas. -Ja trochę też. Ale pewnie gdybym nie jarał urósł bym jeszcze bardziej. - Prychnął doskonale zdając sobie sprawę, że nałogi musiały wpłynąć jakoś na jego rozwój. Sam był pewien, że nie chodziło o kwestię tego CO jadł, ale ILE, bo choć ostatnio było to nie do pomyślenia, tak przez wiele lat wpychał w siebie niewyobrażalne wręcz ilości jedzenia. -Nie czepiam się tylko dziwię. - Zaznaczył z uśmiechem. Domyślał się, że akurat uchwyt to różdżki powinien być praktyczny szczególnie, jeśli ktoś posługuje się nią tak często i tak sprawie jak Paco. -Chyba niezbyt. - Przyznał szczerze, bo na ten moment jego "dzieło" było bardzo koślawe i zdecydowanie brzydkie, a nawet nie zaczął go jeszcze ozdabiać. To, co wychodziło spod ręki Moralesa robiło zdecydowanie większe wrażenie i nastolatek zaczął się zastanawiać, czy mężczyzna przypadkiem nie zajmował się kowalstwem na boku. Nie widział detali, ale rzuciło mu się w oku serce, na którego widok ponownie się lekko uśmiechnął. Niby było to banalne, ale z jakiegoś powodu zrobiło mu się cieplej na myśl, że taki ktoś jak Paco może zrobić dla niego coś tak kiczowatego. Z ulgą przyjął pomoc partnera, na chwilę opuszczając skupienie na żelastwie i swojej wypowiedzi. Odgiął się do tyłu by delikatnie ucałować partnera, po czym wrócił do pracy i tego, co chciał powiedzieć. -Och, nie... Znaczy, nie żebym nie chciał Cię im przedstawić tylko wiesz, oni nawet mnie jeszcze nie do końca dobrze znają. Jadę tam dopiero w pierwsze święto. - Sprostował, by potem wyjaśnić dalej, nie przejmując się krasnoludem, który jawnie śmiał się z jego pracy. -Myślałem o Inverness. Nick i Stacey znają poniekąd sytuację i zdają się Cię lubić. Na pewno doceniają to, że się o mnie troszczysz. Wstępnie z nimi rozmawiałem i raczej nie mają nic przeciwko. Tylko no... Będzie trochę tłoczno. - Sam nie wiedział czemu, ale nagle się zmieszał uznając, że głupio wypalił, więc powrócił uwagą do kucia uchwytu udając, że rumieniec jest wynikiem wysiłku spowodowanego pracą.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Paco z kolei nie miał nic przeciwko, aby pójść o krok dalej, zaczynając powoli planować wspólną przyszłość wraz ze swoim młodszym partnerem. Nie to, żeby nie obawiał się tak znaczących zmian we własnym życiu. Pewnie, w jego głowie rodziło się mnóstwo wątpliwości i nieznanych dotychczas lęków. Mimo to czuł, że musi spróbować, a poza tym chciał Maximilianowi oddać siebie, zwłaszcza że to właśnie z jego względu ostatnio tak bardzo się od siebie oddalili. Niewykluczone, że poniekąd pragnął mu w ten sposób wynagrodzić ten czas, kiedy nie było go obok. Nie bez powodu zresztą to on, chociaż przywiązany do hulaszczego i niezobowiązującego trybu życia, jako pierwszy zdecydował się na wysnuwanie poważniejszych propozycji. Po rozmowie z chłopakiem zrozumiał jednak, że winien uzbroić się w cierpliwość. - Zakryj uszy, bo to zapewne pierwszy i ostatni raz, kiedy pochwalę twój nałóg. Dobrze, że jarałeś. – Pozwolił sobie zażartować, bo o ile wzrost nastolatka nigdy nie odbierał mu pewności siebie i nie wpływał zbytnio na jego wybujałe ego, tak kilka centymetrów więcej mogłoby uczynić istotną różnicę, a na pewno odcisnęłoby się piętnem na wygodzie w wielu, nieco bardziej intymnych sytuacjach. – Mam wiele twarzy, Felix. Może nie wszystkie jeszcze poznałeś. – Darował mu jeden ze swych czarujących uśmiechów, zaczepnie puszczając oczko przed kolejnym uderzeniem młotka, które okazało się równie skuteczne, co pozostałe. Ku zaskoczeniu Moralesa, który wbrew pozorom nie zajmował się kowalstwem na boku. Cóż, najwyraźniej miał do tego rodzaju rzemiosła naturalny dryg… a że jego samoocena poszybowała w niebiosa, nie darowałby sobie przecież zgrywania bohatera, który biegnie do ukochanego z odsieczą, bynajmniej nie tylko po to, by niby to przypadkiem dosięgnąć znowu jego ust. Na całe szczęście Solberg ułatwił mu dostęp do nich, odwdzięczając się jeszcze za udzielone wsparcie. Początkowo nie odezwał się ani słowem na sprostowanie Maximiliana, kiwając tylko głową ze zrozumieniem, przez co można było odnieść wrażenie, że w ogóle go nie słucha. Słuchał, ale jego uwagę przykuł rubaszny śmiech stojącego nieopodal krasnoluda. Podniósł lekko dłoń, pokazując Felixowi, żeby sekundę zaczekał, po czym warknął na rozbawionego brodacza. – A ciebie co tak bawi? – Zmierzył go marsowym spojrzeniem, rezygnując z agresywniejszych gestów tylko z powodu ważnego tematu, poruszonego przez jego młodszego partnera. Spojrzał wprost w szmaragdowe ślepia, nerwowo marszcząc czoło. Tak jak kilka dni temu zrobiłby wszystko, żeby usłyszeć że spędzą święta razem, tak teraz poczuł się skrępowany. - Hmm… – Chrząknął cicho, zaskoczony niespodziewanym zaproszeniem. Potrzebował chwili, żeby je przetrawić, ale po namyśle stwierdził, że nie mogą wiecznie przed podobnymi, frapującymi okolicznościami uciekać. – Przyjdę. – Wypalił, uśmiechając się delikatnie półgębkiem, chociaż pozostawała ta jedna natrętna myśl, która nie dawała mu spokoju. – Ale nie chcę odgrywać roli mentora. Jesteś pewien, że jesteś gotowy przedstawić mnie jako swojego partnera? – Zapytał na odchodne, aczkolwiek wcale się nie żegnał. Przeszedł tylko parę kroków dalej, by powrócić do wykuwania na całym uchwycie do felixowej różdżki subtelne, wężowe żłobienia. Wolał skupić się na pracy, żeby nie myśleć za dużo o przybranych rodzicach nastolatka i tłocznej, rodzinnej imprezie, do której zapewne pasował mniej więcej tak dobrze jak wół do karety.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max wyszczerzył się, słysząc tę piękną pochwałę dla swojego nałogu. Oczywiście wiedział, że wcale nie chodzi o samo jaranie, którego zresztą obydwoje byli winni. -Chętnie zapamiętam te słowa, żeby kiedyś Ci je wypomnieć. - Puścił mu oczko, bo nie byłby sobą, gdyby zapomniał i przepuścił tak piękną okazję. Nie żeby był dumny z kolejnej swojej słabości, ale do przekomarzania się zawsze można było sięgać po różne argumenty, a Max właśnie dostał w swoje dłonie kolejną, piękną broń. -Nie jestem pewien, czy chcę je wszystkie poznać. - Zażartował trochę, choć w pewnym sensie mówił na poważnie. Wiedział, czym Paco się zajmuje i raczej nie chciałby nigdy poznać go od tamtej strony. Przynajmniej tak mu się wydawało, ale na ten moment zdecydowanie potrzebował w życiu czegoś spokojniejszego. Milczenie Paco sprawiło, że Max poczuł się jeszcze bardziej debilnie ze swoją propozycją. Mężczyzna zjebką skierowaną w stronę krasnala nieco uspokoił skołatane nerwy nastolatka, choć ten i tak wolał unikać teraz jego spojrzenia czując, jak czekoladowe tęczówki po prostu go palą. Niby nie zrobił niczego złego, a mimo to czuł się bardzo nieswojo. Max poczuł ogromną ulgę, gdy Paco w końcu odpowiedział na zaproszenie i to pozytywnie, choć wciąż cała ta kwestia pozostawała dość dla niego nieswoja. Miał już dziękować, gdy Morales kontynuował wypowiedź. -Nie chciałem, żebyś przychodził w jakiejkolwiek innej roli niż mojego partnera. - Spłonął jeszcze bardziej rumieńcem, odkładając na chwilę pracę i patrząc w końcu na Salazara. Był naprawdę szczery, choć poniekąd rozumiał, dlaczego Paco podjął ten temat. -Nie wiem, czy jestem gotowy, ale nie chcę się z tym ukrywać. Myślę, że Nick i tak już się domyśla. Jedynie wrzód może zachować się jak totalny idiota, ale zawsze mogę zamknąć go w piwnicy, czy coś. Może nawet powinienem, dla świętego spokoju. - Prychnął delikatnie, na koniec swojej wypowiedzi, choć serce z nerwów niesamowicie mu kołatało. Miał nadzieję, że Paco nie zgodził się tylko dlatego, by nie sprawić mu przykrości, choć nie podejrzewał, by miał zamiar w ogóle tak postąpić. W końcu to Morales pierwszy zaproponował wspólne spędzanie świąt. Może i miał na myśli tylko ich dwójkę, ale Max nie wyobrażał sobie Wigilii bez otoczenia najbliższych.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Zdziwiłby się, gdyby Maximilian zareagował na jego prośbę inaczej, a chociaż westchnął cicho, przewracając oczami z teatralnym wręcz zrezygnowaniem, tak naprawdę cieszył się, że wreszcie mógł oglądać szeroki, szczery uśmiech młodszego partnera i wyszczerzone wesoło ząbki. Miła odmiana, zważywszy na fakt, że ostatnio bywało między nimi różnie. - Nie mam pojęcia jak ja z tobą wytrzymuję. – Skorzystał z okazji do przytyku, czując że słowne przepychanki nie zdołają zniweczyć luźnej, przyjemnej atmosfery, która towarzyszyła im tego zimowego popołudnia. – Tobie postaram się pokazywać tylko te dobre. – Mruknął również cieplej, niejako obiecując poprawę, jednak starannie dobrał słowa przysięgi, zdając sobie sprawę z tego, że akurat tego nie jest w stanie chłopakowi zagwarantować. Miał nadzieję, że uda mu się trzymać życie prywatne a przede wszystkim ukochanego z dala od brudnych interesów, ale niestety wiedział też, że te dwa światy lubią się przenikać. Na razie jednak wolał nie zaprzątać sobie głowy problemami, doceniając odrobinę spokoju, którą los często brutalnie wyrywał im z rąk. Nie pomyślał, że milczeniem może wprawić Felixa w zakłopotanie albo sprawić, że ten zacznie kwestionować jej zasadność. Wbrew pozorom Meksykanin doceniał propozycję, a nawet jeżeli marzył o spędzeniu czasu tylko we dwóch, tak rozumiał że nie mogą odciąć się od rodziny Solberga. Nie miał nic przeciwko wizycie, chociaż wizja bożonarodzeniowych w świąt w otoczeniu licznych gości i należącego do Maximiliana zwierzyńca nadal wydawała mu się jakby odległa i nierealna. - W porządku. – Wtrącił, składając na kuszących, chłopięcych ustach kolejny pocałunek. Nie tylko pod wpływem jemioły; chciał pokazać, że nie zdenerwowałby się nawet, gdyby było inaczej. – Mówił coś o mnie? – Zagadnął o Nicka i jego przypuszczenia, ale zaraz machnął ręką, wszak nie było to teraz istotne. – Nie wiem czy bardziej stresuje mnie pogawędka z nim czy ze Stacey. – Prychnął pod nosem, udowadniając nastolatkowi, że nie ma serca wykutego z kamienia i że tak naprawdę zależy mu na tym, żeby dobrze wypaść. – Nikogo nigdzie nie zamykaj. Poradzimy sobie. Cóż… chyba nie mamy wyjścia, nie? – Zacisnął dłoń na jego bluzie, potrącając lekko ramieniem, a zanim odszedł do swojego stanowiska kowalskiego, darował ukochanemu jeden z tych opiekuńczych, pokrzepiających uśmiechów. Dopiero po tym zabrał się do pracy, żeby zapomnieć o ukłuciu stresu, a że z młotkiem i dłutem w ręku szło mu zaskakująco wprawnie, szybko ukończył swoje dzieło, zupełnie nie spodziewając się zachwytów ze strony właściciela przybytku, który zapragnął odkupić jego uchwyt. – O nie, nie, kolego. Nie tym razem. Ten ma już swojego właściciela. – Odmówił mu na tyle głośno, żeby Felix mógł usłyszeć, a potem skinieniem głowy wskazał na swojego ukochanego, sugestywnie puszczając mu oko.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Tak, Maxa też cieszyła ta chwila. Nie łatwo było zapomnieć o dręczących ich problemach, ale jeśli już to się mu udawało, chciał czerpać z tych momentów jak najwięcej. -Musisz być srogo pojebany. - Odpowiedział, kręcąc z rozbawienia głową. Szczerze, sam się temu dziwił, ale też z Moralesem nie miał najłatwiej. Może po prostu obydwoje potrzebowali tej adrenaliny, jaką wzajemnie sobie zapewniali, jak powietrza do życia. -Daj spokój. - Machnął ręką, bo najważniejsze było dla niego, by Paco mógł być w jego towarzystwie przede wszystkim sobą. Nie zamartwiał się tym, że profesja partnera kiedyś może go dopaść. Nie chciał o tym myśleć, ale nie ze strachu. Po prostu ważniejsze było to, że mogli wspólnie planować przyszłość, a przynajmniej starali się to robić, mimo wielu dość sporych rozmiarów potknięć, jakie co chwila ich spotykały. Sam też nie potrafił jeszcze umiejscowić Salazara w tym znanym sobie obrazku, ale chciał, by mężczyzna znalazł tam swoje miejsce. Nie miał pojęcia, jak dokładnie jego rodzina zareaguje, ale był pewien tego, że postarają się go wspierać. Przynajmniej dopóki wigilijna kolacja będzie trwała, a to zawsze było jakimś pocieszeniem. Pocałunek dodał mu nieco pewności siebie, choć wciąż czuł ten dziwny stres związany z zaproszeniem Paco do wspólnego stołu ze swoją rodziną. Wiedział, że nie muszą od razu wdawać się w szczegóły ich relacji i prawdopodobnie taka chwila nigdy nie nadejdzie, ale zależało mu, by te święta były dla nich obydwu wyjątkowe. -Nie bezpośrednio, ale znam go wystarczająco dobrze. No i ostatnio znowu był na zjeździe motocyklowym z Glennem. - Przygryzł delikatnie wargę, nie wiedząc, jakiej reakcji od Paco się spodziewać po tym strzępku informacji. Ufał wytwórcy kiltów, ale wiedział też, że ten traktował go jak swojego szóstego syna i o ile nie miał w zwyczaju plotkować, tak mógł wtrącić co nieco Nickowi, jeśli martwił się o jego wychowanka. -Stacey jest kochana, prędzej będzie Cię obserwować. Tak naprawdę to powinieneś bać się Emmy. Ta to zawsze była konkretna. - Ostrzegł szczerze, bo z przybraną siostrą miał więź wyjątkową szczególnie po tym, jak znalazła go wykrwawiającego się na śmierć po ugodzeniu nożem. Kobieta była mu szczególnie bliska, a on, choć zdawał sobie sprawę z miliona swoich wad i tego, jak rani bliskie osoby, zawsze starał się być dla niej dobrym bratem, nawet jeśli nie łączyły ich żadne więzy krwi. -Ale ja chcę.... - Jęknął, jak dziecko proszące o lizaka w sklepie. Naprawdę nie obraziłby się, gdyby Hugo nie pojawił się przy wigilijnym stole i to nie dlatego, że nienawidził tego smarkacza. Na swój sposób, młody zajmował w sercu Maxa specjalne miejsce, ale też był tak kurewsko niewychowany, że Solberg nie raz marzył o dolaniu mu trutki na szczury do napoju. Sam wziął się do pracy, gdy Paco odszedł ku swojemu stanowisku. Westchnął niechętnie patrząc na swoje "dzieło", po czym wykonał jeszcze kilka ruchów młotem i zahartował całość. Widział kątem oka, jak niektórzy wciąż się z niego podśmiechują. -Taaaa, z tego chyba nie będzie użytku. Kupię Ci kiedyś jakiś lepszy. - Obiecał, patrząc ze zrezygnowaniem na krzywy i brzydki uchwyt, który ledwo ten przedmiot przypominał, a ozdoby wyglądały jakby dorwało się do nich pięcioletnie dziecko i to bez rąk. -Twój jest za to zajebisty. Musisz mnie kiedyś podszkolić. - Zaproponował już nieco radośniej, wyobrażając sobie wspólną kowalską robotę w nieco przyjemniejszych i bardziej intymnych warunkach.
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Na pewno nie wyczerpywali definicji typowej, nudnej pary, za to niewątpliwie potrzebowali siebie nawzajem, a mimo dość burzliwego rozwoju relacji i niezliczonych kłótni, w najistotniejszych kwestiach wydawało się, że nadają dokładnie na tych samych falach. Paco nie pamiętał przynajmniej, żeby kiedykolwiek wcześniej czuł się w czyimś towarzystwie tak swobodnie i żeby przed kimkolwiek innym niż Maximilianem tak mocno się otworzył. Po prostu nie mógł pozwolić, aby chłopak zniknął z jego życia, acz jednocześnie w pewnym stopniu obawiał się tych uczuć… głębokiego przywiązania, tęsknoty, troski, których dotychczas nie było mu dane zaznać. Musiał się jeszcze nauczyć jak radzić sobie z tymi emocjami, ale nie wyobrażał sobie, żeby miał z nich zrezygnować, skoro na widok szmaragdowych ślepiów i łobuzerskiego uśmiechu serce biło mu ze dwa razy szybciej. Musiał również przyzwyczaić się do nowych sytuacji i okoliczności, choćby takich jak rodzinne spotkanie przy wigilijnym stole. Tak jak widział przecież siebie u boku ukochanego, tak niekoniecznie uwzględniał w tej wizji siedzących naprzeciw przybranych rodziców nastolatka, jak pewnie pozostałej zgrai rodzeństwa czy kuzynostwa, której nawet nie miał jeszcze okazji poznać. Nie wiedział, czego się spodziewać i nie bardzo był w stanie się do tej kolacji przygotować, ale starał się nie zamartwiać na zapas, skoro już definitywnie zdecydował się w niej uczestniczyć. Co więcej, oddalając własne podenerwowanie, zaczął zgrywać tego niewzruszonego, delikatnym pocałunkiem wspierając zestresowanego partnera. - Pewnie się domyślił. Zbyt często się przy tobie kręcę. Mam tylko nadzieję, że nie rozmawiali z Glennem o szczegółach. – Parsknął śmiechem, właściwie spodziewając się tego, że Nick rozgryzie zagadkę ich znajomości. Nie wypadał zbyt wiarygodnie w roli mentora, a poza tym, jak to się mówi, jeden raz to przypadek, dwa to zbieg okoliczności, ale trzy razy to już spisek. Mężczyzna sprawiał wrażenie bystrego, inteligentnego, więc nie zdziwiło go to, że zdołał połączyć kropki. – Kochana dla ciebie, bo jesteś jej synem. – Pstryknął zaczepnie nastolatka w nos, marszcząc zaraz czołu w zastanowieniu, kiedy padło imię, którego kompletnie nie kojarzył. – Emmy…? – Zerknął więc wyczekująco na ukochanego w nadziei na rozwikłanie skomplikowanych, rodzinnych koligacji, ale domyślał się, że niełatwo będzie mu zapamiętać wszystkie fakty z jego życiorysu. Do tego potrzeba było czasu. Poza tym ostrzeżenie Felixa straciło na znaczeniu, gdy tylko w uszach Meksykanina wybrzmiał donośny, chłopięcy jęk. – Żadnego zamykania. Chociaż ty bądź miły. – Szturchnął jego ramię, ledwie powstrzymując się od śmiechu. Przewidywał jednak, że to tylko głupie braterskie sprzeczki, podobne do tych które toczył niegdyś ze swoimi kuzynami. Przy stanowiskach kowalskich urobili się po pachy, ale wreszcie spływające po skroniach strużki potu zaczęły przynosić lepsze, bądź jak w przypadku Solberga gorsze, efekty. Paco nie byłby sobą, gdyby nie obrósł w piórka, dumnie wypinając do przodu pierś tak jak paw chwalił się swoim barwnym ogonem. Postarał się jednak ograniczyć do chełpienie do minimum, jednocześnie skutecznie przerywając negocjacje z zafascynowanym jego pracą krasnalem. Ot, sięgnął po wykonany przed momentem uchwyt, wręczając go Maximilianowi. – Shhh… – Szepnął wpierw, przykładając palec do chłopięcych ust, które rzecz jasna zaraz zamknął w nieco dłuższym, wygłodniałym pocałunku. – Może go nie wykorzystam, ale za to na pewno zostawię sobie na pamiątkę. – Nawet gdyby próbował, różdżka nie pasowała do wykrzywionego żelastwa, co nie oznaczało że całkiem przekreślał dzieło swojego partnera. Równie dobrze mógł je postawić na kominku… którego mieli nie kupować. No tak, musiał chyba wybrać inne miejsce. Na razie jednak z szelmowskim uśmiechem na twarzy odbierał pochwały od ukochanego, w którego kierunku zresztą się przechylił. – Nie muszę, ale mógłbym, a kto wie, może mnie przekonasz jeżeli załatwisz te seksowne fartuchy… – Zasugerował mrukliwym, prowokującym tonem, zanim oderwał się od niego, skinieniem głowy wskazując na drewniane drzwi. Skoro warsztaty kowalstwa mieli za sobą, wypadało ruszyć dalej. +
Jak tylko Larkin został na moment sam przy stoliku, wrócił do swojego właściwego wzrostu, po chwili odwracając spojrzenie w stronę wejścia do kuźni. Spodziewał się zobaczyć wszystko, tylko nie dziewczyny w tiulowej spódnicy. Przez chwilę po prostu przyglądał jej się z zaciekawieniem, które zaraz przysłonił nieznacznym uniesieniem kącików ust, gdy nieznajoma została przydzielona tuż obok niego. Wyraźnie krasnoludy nie lubiły, kiedy zadawano im zbyt wiele pytań oraz rozglądało się wokół z zachwytem. - Tak, gdy próbowałem dowiedzieć się, czy ogień musi być prawdziwy, czy wystarczy zwykłe zaklęcie, które odpowiednio nagrzeje żelazo - odpowiedział zgodnie z prawdą, a jego spojrzenie zabłyszczało zaciekawieniem, kiedy przyglądał się dziewczynie. Była w jego typie, jeśli mógł tak powiedzieć o osobach, które wybierał na modeli, co było zabawne, skoro rzeźby nie oddawały koloru włosów, czy oczu. Jednocześnie była tak inna od dotychczasowych jego modeli, miała zupełnie inną budowę ciała, choć równie przyciągającą uwagę. Podejrzewał, że była z Hogwartu, ponieważ miała w sobie coś znajomego, co mógł widzieć jedynie pomiędzy szkolnymi murami. Poza zamkiem nie spotykał zbyt wielu osób, a klientów zapamiętywał, aby wiedzieć, komu powinien wydać odpowiednie zamówienie. - Obawiam się, że niektórzy z nich mogą mieć już dosyć pierniczków, skoro nawet jedno stoisko z warsztatami w ich pieczeniu mają w pobliżu - dodał jeszcze, wyciągając dłoń w stronę dziewczyny. - LJ Swansea - przedstawił się, uśmiechając ledwie dostrzegalnie, uznając, że tak będzie najłatwiej dowiedzieć się, z kim rozmawia, bez zostawiania miejsca na dziwne domysły. - Chciałaś zobaczyć, co tutaj się dzieje, czy poza pieczeniem pierników interesują cię wyroby z żelaza? - zapytał z zaciekawieniem, nim krasnolud podszedł do ich stolika, podając rozgrzane do czerwoności żelazo, burkliwie tłumacząc, co powinni robić. Swansea, nie mając do tej poru styczności z podobnym materiałem, przez moment zastanawiał się, czy nie zrobił błędu, przedstawiając się w pełni. Ostatecznie, będąc z rodu artystów, powinien poradzić sobie z pozostawionym mu zadaniem w mgnieniu oka, a tak niestety nie było. W skupieniu uderzał niewielkim młoteczkiem w materiał, starając się odpowiednie spłaszczyć grudę żelaza, co nie należało do najłatwiejszych zadań. Niestety, nie potrafił odpowiednio wyklepać metalu, nim ten ostygł i krasnolud musiał ponownie odebrać go od niego i włożyć do ognia, rozgrzewając ostrożnie materiał.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Powiedzmy sobie szczerze, nikt nie spodziewał się w takim miejscu dziewczyny w tiulowej spódnicy, a jednak się pojawiła. Carly miała to do siebie, że uwielbiała szokować, że kochała przełamywać stereotypy i nawet w środku zimy umiała ubrać się tak, żeby przyciągać spojrzenia innych. Po prostu to uwielbiała i nawet się z tym szczególnie mocno nie kryła, aczkolwiek czasem zdarzało jej się krygować i zmyślać, starając się pokazać wszystko w inny sposób. To jednak zależało od tego, czego chciała, na co dokładnie miała ochotę, na co w danej chwili liczyła. Teraz nie zamierzała się jakoś szczególnie ukrywać, bo jej głównym celem było doskonale się bawić, a żeby to osiągnąć, nie mogła i nie zamierzała stać w miejscu. - Masz ci los! A ja myślałam, że magia świąt zamienia największe gnomy w orędowników dobrej nadziei - stwierdziła, marszcząc nos z niezadowoleniem, wydęła nawet wargi i zacmokała z niezadowoleniem. Nie przejmowała się tym wszystkim jednak jakoś niesamowicie mocno, bo zaraz stwierdziła bez krępacji, że w takim razie może przygotować dla krasnali mięsną potrawę z niesamowicie ostrym sosem, który pozwoli im podtrzymać odpowiedni ogień w pracowni, za co została zgromiona spojrzeniem przez jednego z twórców, ale pokazała mu w odwecie język, bardzo z tego powodu zadowolona. - Ooo! No wiedziałam, że skądś cię znam, tylko jakoś nie umiałam sobie zupełnie przypomnieć skąd. Wygląda na to, że nie mam już tak dobrej pamięci, od kiedy poszłam na studia - stwierdziła, wzdychając teatralnie i przesłoniła usta dłonią, podając mu drugą rękę w geście powitania. - Carly. Norwood - rzuciła całkowicie beztrosko, by upewniwszy się, że związała dostatecznie mocno włosy, wciąż się pod boki i zaśmiała się z uroczo, przymykając oczy i spoglądając spod powiek na swojego towarzysza. - Chciałam przekonać się, o co tyle hałasu, w końcu niczego się nie boję - stwierdziła, przeciągając nieco słowa, patrząc uważnie na młodego mężczyznę, jakby chciała mu coś zasugerować, a później niemalże pisnęła, gdy podano im kawałki metalu. Nie miała co prawda zbyt wielkiego pojęcia, o tym, co powinna teraz zrobić, ale zaczęła dzielnie naśladować swojego towarzysza, wystawiając czubek języka, pracując w prawdziwym skupieniu, licząc na to, że uda jej się coś w ten sposób osiągnąć. Wyglądało na to, że jej starania przynosiły efekt, bo metal wyginął się, tak jak sobie tego życzyła, chociaż właściwie nie miała pojęcia, co dokładnie chce osiągnąć. Coś, mówiąc dokładniej, ale właściwie lepiej jej szło z wyobrażaniem sobie potraw, niż odpowiednich dekoracji. - Chyba dali mi plastelinę - szepnęła teatralnie w stronę Larkina, chcąc dać mu do zrozumienia, że to było zdecydowanie zbyt proste.
Obserwowanie dziewczyny było ciekawym zajęciem, dostarczającym nieco rozrywki. Musiał przyznać, że jej pomysł na przygotowanie dania dla krasnoludów był całkiem ciekawy. Najwyraźniej jednak małorośli nie przepadali za podobnymi żartami i przez moment Larkin był przekonany, że postanowią wyprosić dziewczynę, ale nic takiego nie miało miejsca. Pomimo jej niezbyt dojrzałego wystawienia języka, przez które Swansea musiał na moment zasłonić usta, aby jakoś stłumić śmiech, starając się zachować powagę, której potrzebował, aby skupić się na czekającym na nich zajęciu. - Idąc na studia, raczej skupia się na tych, co zostali w murach zamku, a nie na tych, którzy je opuścili, więc nie masz czym się przejmować - odpowiedział spokojnie, zaraz ujmując jej dłoń, przez chwilę wyraźnie szukając zestawienia jej nazwiska z rodem, z informacjami, jakie mógł kiedyś usłyszeć. Nie dopytywał jednak o nic szczególnego, uznając, że byłoby niezbyt elegancko dociekać, czy była córką wydziedziczonego aurora, czy też kuzynką jego dzieci, ale również było to małoistotne. Nie od dziś było wiadome, że dla przedstawicieli rodu Swansea podobne rzeczy nie miały większego znaczenia w przeciwieństwie do mowy ciała i tonu głosu ich rozmówców. Jasne spojrzenie błysnęło zaciekawieniem, gdy tylko wyłapał sposób, w jaki dziewczyna wypowiedziała kolejne zdanie, mając wrażenie, że właśnie otrzymał odpowiedź na niezadane pytanie. Jednocześnie w jej zachowaniu było coś, co załączało alarm w jego głowie, co kazało mu uważać. - Wskakując w ogień, można się poparzyć, panno Norwood. Odrobina strachu uratowała nie jedną osobę, więc może warto czasem się bać? - odpowiedział, a jego jasne spojrzenie zdradzało wyzwanie, jakie był gotów jej rzucić w zależności od odpowiedzi. Zdecydowanie powinien jednak przemyśleć to, co mógłby jej zaproponować, skoro nie miała problemu z kuciem żelaza. Przez chwilę czuł napływ irytacji, że ktoś, kto najwyraźniej uwielbiał gotowanie i pieczenie, radził sobie lepiej z obrabianiem metalu niż on, rzeźbiarz, ale szybko odpuścił. Nie pracował wcześniej z materiałem, jaki właśnie dostali i miał prawo mieć z tym problem. Skoro Carly szło lepiej, powinien jej po prostu pogratulować, zamiast czuć zawiść. - Ciesz się, może z resztą pójdzie ci równie łatwo i będziesz mogła dorzucić do ciasteczek uchwyt na nie? Ręcznie wykuwany stojak na pierniczki - zaproponował, uśmiechając się ledwie dostrzegalnie do dziewczyny, nim wrócił do uderzania młotkiem w swój kawałek żelaza, czyniąc powolne postępy.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Scareltt, jak to ona, nie przejmowała się podobnymi rzeczami, nie martwiła się jakoś szczególnie mocno, kiedy ktoś się na nią obrażał, wiedząc, jak powinna wybrnąć z sytuacji. Teraz jedynie wzruszyła lekko ramionami, na znak, że nie zamierzała dłużej się w tym babrać, skoro krasnoludy nie miały zbyt wielkiej ochoty na jej zaczepki, po czym zerknęła na towarzyszącego jej mężczyznę, dochodząc do wniosku, że brzmiał dziwnie poważnie. Zupełnie, jakby był naprawdę jeszcze starszy, niż się wydawał, ale nie skomentowała tego, jedynie skinęła głową na jego uwagę. Wyszła mu jakaś niesamowicie filozoficznie i chyba to dziewczynie ani trochę nie pasowało. Ponieważ jednak nie usiedziałaby, gdyby nie zaczęła się zachowywać jak zawsze, już po chwili wciągnęła go w zdecydowanie ciekawszą rozmowę. Zaraz jednak zaśmiała się cicho, przykładając przy okazji palce do warg. - Strach zabił niejedną osobę - odpowiedziała na to jedynie, znowu przeciągając słowa i patrząc na niego uważnie spod przymkniętych powiek. Mogła grać wariatkę, która bała się własnego cienia, mogła piszczeć i krzyczeć, ale mimo wszystko wiedziała, że jeśli zamierzała bać się własnego cienia, to mogła pożegnać się z życiem. Widziała, jak żyła jej mama, jak bardzo starała się sięgnąć po wszystko, wszystkiego doświadczyć, jak bardzo nie zamykała się na nowe doświadczenia i Carly wiedziała, że sama pragnęła czegoś podobnego. I właśnie to robiła, nie zamierzając siedzieć na tylnym siedzeniu, kiedy mogła tak naprawdę kierować swoim życiem, kiedy powinna to robić, a nie tylko piszczeć z przerażenia. Pewnie właśnie dlatego postanowiła się przekonać, jaka z niej artystka, bo przecież w innym wypadku machnęłaby tylko na to ręką i poszła dalej. Chciała jednak więcej, była zbyt ciekawska, żeby usiedzieć w miejscu, wciskała wszędzie nos, sprawdzała dosłownie wszystko, co ją otaczało, żeby mieć pewność, że to, co sobie w życiu wybrała, jest słuszne. Jak również po to, żeby się nie nudzić. Nie znosiła się nudzić, to była najgorsza rzecz w życiu i nie zamierzała nigdy do niej dopuszczać. - Stojak? Chyba choinkę! Albo całkiem zgrabny koszyczek, w którym można by latem trzymać owoce - stwierdziła, śmiejąc się ciepło, bo nie wyobrażała sobie rzeczonego stojaka, ale być może nie miała tak dobrej wyobraźni, jak ktoś, kto ze sztuką obcował od urodzenia. - Tylko kiepsko będzie, jak się okaże, że ta plastelina naprawdę topi się cały czas - stwierdziła, wzdychając ciężko, zastanawiając się jednocześnie, czy to, co usiłowała zrobić, w ogóle do czegoś się nadawało. Bawiła się co prawda bardzo dobrze, niezależnie od wszystkiego, ale skoro już się za coś zabrała, to dobrze by było, gdyby wyszło z tego cokolwiek sensownego.
etap 26 - krasnolud chce odkupić za 20g moje dzieło
Właściwie nie zdziwiłby się, gdyby dziewczyna nazwała go dziwakiem przez swój sposób mówienia. Musiał przyznać, że skupiając się od kilku miesięcy jedynie na pracy, zapominał, że nie wszystkim odpowiadały nieco filozoficzne wynurzenia, przed którymi powinien się powstrzymywać. Przywykł również do rozmów z jedną konkretną osobą, która potrafiła ciągnąć jego rozważania dalej, obracać je, przerabiać, wyciągając z nich więcej, niż początkowo zakładał, zmuszając go do dalszej analizy problemu. Jednak Carly nie była Victorią, co kolejny raz Larkin musiał sobie przypomnieć, niemal śmiejąc się cicho pod nosem. Nie zamierzał jednak przepraszać za swoje słowa, uznając, że gdyby tylko dziewczyna chciała, mogłaby zmienić stolik, przy którym pracowała, albo zwyczajnie urwać ich rozmowę. Nic takiego nie miało miejsca, więc LJ uśmiechnął się ledwie dostrzegalnie pod nosem, spoglądając na Norwood uważnie. - Więc nie ma niczego, czego byś się bała? W tej wiosce, czy ogólnie? Powiedzmy… Byłabyś w stanie pozować komuś do szkicu, czy obrazu? - zapytał, wyraźnie zaciekawiony jej podejściem do czegoś takiego. Do tej pory spotykał się już z niechęcią, niepewnością, entuzjazmem, więc nie zdziwiłaby go właściwie żadna z jej reakcji, ale interesowało go, co też kryło się za tą odwagą, którą prezentowała panna Norwood. Niewiele później już zaczynali obrabiać żelazo, a Larkin musiał panować nad sobą, żeby nie zirytować się przesadnie. Włosy nieznacznie mu ściemniały, czego nie było dobrze widać w świetle kuźni i choć czuł radość z powodu tego, jak szło towarzyszącej mu dziewczynie, nie potrafił nie wyrzucać sobie, że nawet jeśli nie pracował z żelazem, powinien mieć w tym więcej wprawy. Odetchnął głęboko, nim wyjął na chwilę szkicownik, żeby narysować stojak na ciasteczka, o którym myślał. - No dobrze, może to jednak byłoby za wiele po pierwszej próbie - stwierdził po chwili, przyglądając się swojemu szkicowi i żelazu, które sam próbował kuć młoteczkiem. Szczęśliwie w końcu i jego grudka metalu zaczęła poddawać się jego woli i mógł spokojnie zacząć formować uchwyt na różdżkę. Przez chwilę dopytywał jeszcze krasnoludy, czym powinni się kierować formując uchwyt, czy mają może jakiś wzór różdżki przy sobie, do którego przypasowują uchwyty, czy też mają korzystać ze swoich, ale nie uzyskał właściwie żadnej odpowiedzi. - Wygląda na to, że chyba trzeba użyć własnej różdżki dla wzoru - mruknął jedynie, próbując odpowiednio zaginać podatne już żelazo, pozwalając sobie na tworzenie niewielkich, niby roślinnych motywów, zawijanych pędów, maleńkich liści.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Do filozofa Scarlett było zdecydowanie daleko. Nie przepadała za niesamowicie głębokimi dyskusjami, choć zdecydowanie była człowiekiem zdolnym do tego, żeby wysłuchać innych, poradzić im coś, czy podsunąć ciasteczko, gdyby tylko tego potrzebowali. Nie przepadała jednak za niesamowitą gimnastyką umysłową, nie była w końcu stworzona do czegoś podobnego, wychodząc z założenia, że lepiej było nieść ludziom przyjemność w inny sposób - choćby przez doskonałe potrawy, zostawiając innym kwestie zmian na świecie, porządku, rządków i nie wiadomo czego jeszcze. To nie były rzeczy, na jakich zwykła się skupiać, wolała pędzić przed siebie, niż tkwić w jednym miejscu i rozważać w nieskończoność te same kwestie. Pewnie dlatego uśmiechnęła się filuternie na pytanie postawione jej przez towarzysza, by zaraz unieść lekko brew i przekrzywić głowę. - Gdybym tylko nie musiała siedzieć pomiędzy stadem robaków, nie widzę najmniejszego problemu. To naprawdę miałoby być niesamowicie odważne? - rzuciła, śmiejąc się przy tej okazji, bo uważała coś podobnego za zupełnie normalne. Nie czuła potrzeby, by w tym zakresie się krygować, osłaniać, uciekać, czy coś podobnego. Była przekonana, że została stworzona do tego, by błyszczeć, w taki czy inny sposób, a udawanie, że było inaczej, wywoływało u niej po prostu ból zębów. Mogła się tak bawić, w granicach rozsądku, gdy miała coś za to dostać, ale w innych wypadkach nie uważała tego za konieczne. Zaraz zresztą machnęła na to ręką, starając się zorientować, co właściwie robił mężczyzna, po czym parsknęła rozbawiona, uświadamiając mu, że to, o czym mówił, było po prostu fikuśną paterą, a nie żadnym stojakiem, jak raczył to nazwać. Jej ciemne oczy błyszczały pełne rozbawienia, gdy zdała sobie sprawę z tego, że jej towarzysz najwyraźniej żył w jakimś innym świecie, koncentrując się na czymś innym, czymś, czego chyba nie do końca rozumiał, a może rozumiał jedynie na poziomie bardzo artystycznym. Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie zachęciła go do stworzenia czegoś podobnego, uznając, że inni mogliby chcieć poszczycić się takim cackiem w czasie proszonej kolacji, co podsumowała zdecydowanie solidniejszym uderzeniem młoteczka. - Aj tam, wzór! Trzeba po prostu podążać za tym, co ma się w sercu - stwierdziła, mając świadomość tego, jak idiotycznie to brzmiało, a później spojrzała na własne dzieło, nie będąc do końca pewną, co miało przedstawiać, ale zdawało się stosunkowo eleganckie.
Larkin pokręcił lekko głową, gdy tylko usłyszał odpowiedź dziewczyny, odnosząc wrażenie, że naprawdę była jedyna w swoim rodzaju. Podejrzewał, że coś takiego, jak zwykłe pozowanie nie wymaga zbyt wiele odwagi od kogoś, kto tak głośno mówił o tym, że nie boi się niczego. Jednak ludzie potrafili bać się różnych rzeczy. - Ostatnio pozował mi jeden student, dla którego zdjęcie z siebie ubrań i stanie tak przez dłuższy czas, wystawiony na moje spojrzenie, wymagało sporo odwagi. Jak widać bać można się również rzeczy błahych… Skoro więc nie miałabyś z tym problemu, może odezwę się za jakiś czas, przy nowym zamówieniu – odpowiedział, uśmiechając się lekko, ale wyraźnie nie chciał przeciągać tematu. Skutecznie odciągały jego uwagę muchy, które widział dosłownie wszędzie i na wszystkim, co powoli doprowadzało go do szaleństwa, gdy próbował je przegonić machnięciem ręki, aby zaraz uświadomić sobie, że to tylko złudzenie. Nic podobnego nie miało miejsca, a jego zwyczajnie dopadła jedna z tych dziwnych chorób, które brały się nie wiadomo skąd. Szczęśliwie zaraz próbował naszkicować to, o czym myślał, a gdy okazało się, że była to, jak powiedziała Carly – fikuśna patera, zaśmiał się cicho. W jego wyobraźni wglądało trochę inaczej, ale w trakcie szkicowania tworzył jeszcze coś innego. Nie czuł jednak potrzeby tłumaczyć tego dziewczynie, szczególnie gdy powiedziała, że powinien zdecydowanie coś takiego zrobić. To była, w jego odczuciu, sztuka użytkowa i jeśli zupełnie obca mu osoba mówiła, że znaleźliby się tacy, którzy mieliby ochotę szczycić się czymś podobnym w swoich domach, uznał, że zdecydowanie powinien iść dalej ze swoimi planami. Wiedział, że to, co naszkicował, nie było idealne, że zdecydowanie wymagało jeszcze poprawek, ale pierwszy pozytywny odbiór miał za sobą. Uśmiechnął się nieznacznie do dziewczyny, dziękując jej cicho, nim wrócił do tworzenia uchwytu na różdżkę. Stopniowo wszystko zaczynało przybierać odpowiednią formę, gdy to wyginał, to zawijał metal, tworząc motyw roślinny. Udało mu się nawet stworzyć kilka niewielkich listków, starając się nie tylko poprawić równowagę uchwytu, rozłożyć równomiernie ciężar, ale nadać lekkości wizualnej, tworząc coś, co tylko pozornie było kruche i delikatne. Im bliżej był końca, tym bardziej był zadowolony z efektu, podobnie jak krasnolud, który przyglądał im się uważnie.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Carly niemalże parsknęła z rozbawienia, uśmiechając się znacząco, jakby chciała powiedzieć mu, że zdecydowanie nie miała się czego bać, wstydzić, czy coś tam jeszcze. Zauważyła jedynie, że mieli trochę kiepską pogodę na pozowanie nago, bo chwilowo było stosunkowo zimno, a później odrzuciła warkocz na plecy, koncentrując się na tym, co robiła. Nie szło jej najgorzej, faktycznie, ale zdecydowanie do tego, co próbował osiągnąć jej towarzysz, było jej daleko. By nie powiedzieć, że dzieliły ich jakieś lata świetlne i nawet nie było sensu tego komentować. Nie była aż tak zdolna, żeby umieć robić rzeczy z metalu, nie były w końcu kawałkami ciasta, jakie mogła dowolnie kroić, otaczać najróżniejszymi masami i formować tak, jak jej się podobało. To oczywiście była już tylko kwestia tego, że była lepszym cukiernikiem, niż artystą, ale nie było sensu się w tym wszystkim grzebać. Ostatecznie bawiła się całkiem dobrze, chociaż kształtowała naprawdę bardzo prosty uchwyt, nic nadzwyczajnego, jedynie delikatne pogrubienia, które przypominały bardziej niesprecyzowane esy i floresy, niż jakieś faktyczne kształty, może było w tym coś z liści, ale Norwood nie miała co do tego przekonania. - Zamierzasz to komuś podarować? – zapytała, zerkając w stronę mężczyzny, przez chwilę wpatrując się w to, jak wyglądało jego dzieło życia, a później westchnęła ciężko, spoglądając na to, co jej wyszło. – Właściwie to całkiem poręczne. Jak się za bardzo zdenerwujesz, możesz tym rzucić w przeciwnika, tego to się na pewno nie spodziewa i wygraną ma się w kieszeni – stwierdziła, uśmiechając się pod nosem, co wyglądało, jakby zamierzała zaraz zrobić coś bardzo niewłaściwego, może nawet wypróbować swoją dość nieprzyjemną teorię. Było jej już nieznośnie ciepło, więc kiedy krasnolud pokazał jej, jak powinna ostatecznie ochłodzić ten kawałek żelaza, odetchnęła głęboko z zadowoleniem, ocierając przy okazji czoło. Zaraz też doszła do całkiem słusznego wniosku, że tak rozgrzana nie powinna biegać po śniegu i chłodzie, bo nie wiadomo, jak to się skończy, a ona zamierzała być zdrowa aż do końca roku. Oznajmiła również, że miała nadzieję, że tym razem czekały ją w szkole jakieś większe atrakcje, niż świąteczna uczta i aż westchnęła na myśl o możliwości zakradnięcia się do kuchni i pomagania skrzatom w naszykowaniu tego wszystkiego.
Spojrzał na chwilę na dziewczynę, a później krytycznie na swój uchwyt, zastanawiając się nad jej słowami. Prawdę mówiąc nie brał pod uwagę, że mógłby to komuś sprezentować, co zaraz przyznał głośniej, poprawiając swoje niewielkie dzieło. Przez moment zastanawiał się, czy nie mógłby sprezentować tego choćby siostrze, ale widział wiele błędów, które w jego odczuciu psuły efekt. Nie mógłby nikomu dać czegoś, co w jego odczuciu nie było przynajmniej zadowalające. - Nie, raczej zostawię sobie, żeby mieć materiał do dalszego ćwiczenia… O ile mi na to pozwolą – odpowiedział dziewczynie, ściszając pod koniec głos, gdy zwrócił uwagę na jednego z krasnoludów. Przyglądał się stworzonemu uchwytowi i wyglądał, jakby nie zamierzał dopuścić do tego, żeby ten kawałek żelaza opuścił kuźnię, jednak Larkin miał problem stwierdzić, czy podobało mu się, czy nie. - Tylko rzucając, musiałabyś dobrze wycelować, a potem albo atak, albo ucieczka. Dobrze mieć w kieszeni trochę proszku całkowitej ciemności – dodał z lekkim uśmiechem, zastanawiając się mimowolnie, czy rzeczywiście mógłby spróbować użyć czegoś podobnego w trakcie potencjalnego pojedynku. Żeby jednak to sprawdzić, musiałby poprosić kogoś o poświęcenie mu odrobiny czasu, żeby poćwiczyć, czy też po prostu zmierzyć się i potraktować to jako trening. Miał co najmniej jedną osobę pewną, która nie miałaby, być może, zbyt dużych oporów przed pojedynkiem, ale wtedy zdecydowanie skończyłby zmiażdżony. W końcu i on zgłosił koniec prac i podążając za instrukcjami krasnoluda, zaczął ochładzać materiał, z którym pracował. Kiedy uchwyt można było już chwycić, uniósł go, przyglądając się uważnie, krytycznie. W myślach notował, gdzie popełnił błąd, kiedy krasnolud, który przyglądał mu się od jakiegoś czasu, podszedł bliżej oferując dwadzieścia galeonów w zamian za uchwyt. Tego Larkin się nie spodziewał i być może z tego powodu przystał na propozycję, po chwili będąc pozbawiony swojego małego dzieła, ale za to bogatszy o kilka sztuk złota. - No to mamy odpowiedź co z tym zrobię – zaśmiał się, sięgając do kieszeni, żeby wyjąć z niej materiałową chusteczkę, którą z przyzwyczajenia nosił przy sobie. Transmutował ją powoli w dość uroczą i zdecydowanie ciepłą czapkę, którą podał po chwili Carly. – Skoro się zgrzałaś, to lepiej byłoby, abyś założyła ją na głowę. Będziesz mogła uniknąć picia eliksiru pieprzowego – zaoferował, uśmiechając się nieznacznie kącikiem ust.