Po pokonaniu wszystkich schodów i przedarciu się przez szepty oczom ukazuje się zbocze góry z niewielkim, parującym źródłem. Woda wypływa spomiędzy skał, które przez upływ czasu stały się łagodne oraz śliskie, co sugeruje zachowanie ostrożności, aby nie złamać nogi lub nie spaść ze zbocza wprost do sosnowego gaju. Mgła unosi się również tutaj, nadając miejscu tajemniczej aury, tym razem w akompaniamencie jedynie ptaków oraz świerszczy, okazjonalnie milknących na tle kołyszących się leniwie gałęzi drzew. Decydując się na kąpiel, warto zauważyć, że woda ma idealną temperaturę!
Spoiler:
Lecznice źródełko sprawia, że znikają Ci siniaki oraz zadrapania. Woda pozbawia uczucia zmęczenia oraz bólu, pozwalając na odpoczynek i regenerację. Nawet blizny po kąpieli są mniej widoczne.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Schody szeptów okazały się nie lada wyzwaniem, zwłaszcza dla psychiki osób, które po nich wchodziły. Wypowiadane słowa uciekały w próżnię, niesione avalońskim wiatrem. Dobrze przynajmniej, że mogły głosić ósmy cud świata, a mianowicie dupę Brooks. Zasłużenie zresztą. Krukonka, w towarzystwie rosłego Krukona, pokonywała kolejne schody, starając się dotrzeć na szczyt. Rozmowa, tak dla odmiany im się nie kleiła, miała więc mnóstwo czasu na dwie rzeczy. Docenianie ciszy, obserwowanie widoków oraz zastanawianie się, co ich czeka. Trzy. Trzy rzeczy.
Po kilkunastu, a może i kilkudziesięciu minutach, udało im się pokonać trasę bez żadnego uszczerbku na zdrowiu, a dodatkowo mgła się nieco rozrzedziła, co umożliwiało dyskusję i wypatrywanie kolejnych celów tej dziwnej, choć przyjemnej wędrówki. Julka otarła dłonią pot z czoła, przystanęła no moment i rozejrzała się powoli po okolicy. Ta bez wątpienia była piękna i gdyby może była nieco bardziej wrażliwa, to zakochałaby się w niej z miejsca. Była jednak Krukonką i zamiast tego, po prostu uśmiechnęła się lekko, ciesząc się promieniami słońca na piegowatej twarzy i zaciągając się morskim powietrzem, niesionym tu przez wiatr. A także zapachem czarodidasa, stojącej obok osoby.
- Wiesz, że nie widziałam gór przez większą część mojego życia? Wychowałam się nad samym morzem i nie mieliśmy nawet lasów. – Podzieliła się z Augustem drobną ciekawostką na temat swojego życia. Niezbyt ciekawą, co prawda, ale może w jakiś sposób wyjaśniającą, czemu z takim zacięciem szukała kolejnych wzniesień i wysokości. Nadrabiała w końcu czas i ciągnęło ją do tego, co niezbyt dobrze poznała. – Powinieneś kiedyś zobaczyć Southampton. – Dodała, jak na lokalną patriotkę przystało.
Kiedy w oddali dostrzegła światło odbijające się od czegoś, sięgnęła do plecaka i wyciągnęła omnikulary. Sprawnie dopasowała ostrość szkieł i dojrzała taflę wody, od której odbijały się promienie dzisiejszego słońca.
– Spójrz. Jakiś strumień albo źródło. Może się przejdziemy, skoro już tu jesteśmy? Nie chcę wracać tymi schodami. Zamiast Ciebie słyszałam jakąś irlandkę.
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
O ile zazwyczaj mówię niewiele, to na tych durnych schodach tym bardziej nic nie potrafię z siebie wykrzesać. Szepty mnie niesłychanie irytują i nawet jakby Julka coś do mnie mówiła, nie mógłbym się skupić. Do tego oczywiście dochodziło zmęczenie podróżą i zwiększająca się irytacja całym tym przedsięwzięciem. Dobrze że jestem opanowanym sobą, bo tak stanąłbym w końcu ze złości i po prostu zszedł na dół. A tak - udaje nam się dojść w ładne, spokojne, miejsce. Nawet chwile pogadaliśmy o jakichś niespecjalnie przejmujących rzeczach, podziwiając widoki. Miejmy też nadzieję, że zapach czarodidasa był gdzieś obecny, a nie wyblakł kompletnie po mojej wycieczce na górę. Póki co, cieszę się że mogłem złapać oddech. - Nie wyjeżdżałaś nigdzie? - pytam na jej ciekawostkę o samej sobie, rozglądając się dość niewzruszony po okolicy. - Jak dla mnie, miałaś racje, to wygląda jak moja Szkocja - stwierdzam tylko, bo u mnie widać było jedynie jakieś góry i pagórki z okien posiadłości. - Mam mieszkać u Ciebie czy będę ogarniał mugolskie motele - zagaduję na jej zaproszenie, nie będąc pewny czy wolałbym konfrontacje z rodzicami Julki czy świata mugoli, gdzie pewnie nie potrafiłbym się do końca odnaleźć. - Chodźmy. To prawda. Brzmiało to jak Marla - mówię myśląc o najlepiej mi znanej Irlandce i ruszam do wskazanego przez Brooks miejsca. Okazuje się, że faktycznie jest tu przyjemne źródełko. Podchodzę by sprawdzić wodę - bardziej w praktycznych celach niż rekreacyjnych, by upewnić się, że są bezpieczne; ale okazuje się, że są to po prostu jakieś ciepłe wody. - To gorące źródła - oznajmiam i chwilę patrzę na swoją dłoń, by sprawdzić czy przypadkiem nie ma w strumykach czegoś niej magicznego. Może wyżera ręce, a może poi amortencją. Ale wydaje się, że wszystko jest w porządku. Sprawdzam jeszcze wydłużając metamorfogicznie dłoń głębokość. Kiedy stwierdzam, że to raczej bezpieczne - łapię Julkę w pasie w wsadzam do wody. Nawet gdyby chciała, nie miałaby jak się wyplątać z mojego uścisku, kiedy wrzucam ją do źródeł, swoimi przesadnie długimi kończynami i nawet śmieję się krótko.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Dobrze, że August był opanowanym sobą i jednak nie stanął w końcu ze złości, ani nie zszedł na dół, bo wtedy resztę wędrówki spędziłaby sama, śmiertelnie obrażona na łysego Krukona. Do tego, niezajęta rozmową, miałaby całe mnóstwo czasu, żeby wymyślić sposób na to, jak się zemścić za tę zniewagę. Ponoć zieleń uspokaja, zwłaszcza ta avalońska, ale nie chciałaby się musieć o tym przekonywać.
- Wyjeżdżaliśmy, choć rzadko. I nie w góry – odpowiedziała, również rozglądając się po okolicy, ale przez szkła magicznej lornetki. Kolejnego pytania się nie spodziewała, a nawet delikatnie zmieszała, czego rzecz jasna nie dała po sobie poznać, skryta za omnikularami. – Możesz i u mnie, dogadałbyś się z moją matką. Też jest takim mrukiem. – Tym, że matczyna mrukliwość jest dużo mniej przyjemna od tej szkockiej, nie dodała. – Tak, właśnie! – podnieciła się nagle, bo skądś ten głos znała i w którym tam kościele bili w dzwony, ale nie miała pojęcia w którym. Teraz wszystkie elementy układanki trafiły na swoje miejsce.
Kolejne minuty upłynęły im na kierowaniu się w kierunku wody. Julka co jakiś czas zerkała na towarzysza, upewniając się, że ten jeszcze nie wykitował, choć, gdyby tylko chciał, to mógł sobie przecież wydłużyć kończyny i pokonać trasę znacznie szybciej. Kotwicą u wielkiej stopy była ona i jej krótkie nogi.
- Tiara podjęła dobrą decyzję, dając Cię do Ravenclawu – parsknęła z rozbawienia, kiedy Edgcumbe stwierdził najoczywistszą z oczywistości, a potem w cichym podziwie patrzyła, jak ten sprawdza głębokość wydłużoną ręką, jak gdyby to było coś zupełnie normalnego. Podziw szybko się zamienił jednak w zdziwienie, kiedy to wylądowała w wodzie, wrzucona do niej przez tego łysego łobuza. – Faktycznie, to gorące źródło. – Stwierdziła, odgarniając z oczu mokrą grzywkę i odkładając na brzeg przemoczony plecak, któremu po chwili zaczęły towarzyszyć przemoczone ciuchy. – Czemu ZAWSZE jak gdzieś z Tobą idę, to kończę mokra albo bez ubrań? – Dodała, uzmysławiając sobie, że pomimo tego, że żartowała, była to po prostu prawda. Jacuzzi u niej w rezydencji, szkolne jezioro, domek na drzewie, sypialnia w Camelocie, a teraz jakieś avalońskie źródełko. Jak tak dalej pójdzie, to chyba będzie musiała zacząć nosić ze sobą skrzeloziele. Tak na wszelki wypadek. – Wchodzisz, czy pozwolisz damie moknąć w pojedynkę?
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Szczerze mówiąc nie spodziewałem się, że matka Brooks jest mrukliwa. Jakoś założyłem, że pewnie jest głośna, a do tego wymagająca i Julka musi na co dzień wysłuchiwać jej gadek, dlatego często bywała jakaś zgorzkniała, skupiona tylko na qudditchu. - O, patrz, a mój ojciec to dureń, więc pewnie ty byś się z nim dogadała - mruczę niemądrze, krzywiąc się w lekkim uśmiechu. Mm nadzieję swoim pierdzieleniem przysłonię fakt, że pomysł poznawania rodziców kogokolwiek nawet jest dla mnie przerażający. No może Tomka nie. Skoro mają takie dzieci, sami muszą być jakimiś kompletnymi szaleńcami. Julka zachowawczo sprawdza czy przypadkiem nie padłem trupem na co burczę, żeby przestała się gapić, bo przecież żyję. Faktycznie mogłem. Ale to również sprawiłoby, że jeszcze bardziej bym się zmęczył. Wydłużanie kończyn może i weszło mi w nawyk, ale to nie oznaczało, że było to zawsze dziecinnie łatwe. Ignoruję jej mądra odzywkę, bo sprawdzam poziom wody, a potem jestem zajęty ładowaniem Brooks do niej. Ta oczywiście wcale się tym nie przejmuje i już pośpiesznie ściąga ubrania. I faktycznie pomyślałem dokładnie to samo co ona powiedziała. A raczej może nie tak dobitnie, tylko zauważyłem, że już któryś raz przy mnie zdejmuje wszystkie ciuchy i już sam nie wiem czy odwracać głowę czy po tylu razach to będzie wyglądało dziwniej niż jakbym nie odwrócił. Zanim jednak zdążę się namyślić ta już rzuca jakiś tekst na który unoszę do góry brwi. - Tak działam na kobiety - mówię poważnie jakiś durny tekst, który aż sam się prosił o wypowiedzenie tego na głos. - Jakiej damie - pytam retorycznie, ale zrzucam z siebie koszulkę, dresik i wchodzę do wody. Jak najszybciej, jakbym tym razem mógł ukryć fakt że mam mniejsze mięśnie niż Brooks. Aż się wzdrygam irracjonalnie, bo przecież jest tak przyjemnie gorąca. Też powinienem zacząć nosić kostium kąpielowy. A tak zmieniam sobie jedynie zaklęciem materiał na odpowiedni. Rozkładam się w źródłach i najpierw czujnym przeczesuję okolicę w poszukiwaniu zboczeńców, a kiedy stwierdzam że ich nie ma (albo są świetnie ukryci), rozluźniam się odrobinę. - Całkiem w porządku widok - zauważam spokojnie jak ktoś co codziennie przebywa w takich niesamowitych miejscach.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Głośny, a właściwie rubasznie głośny, to był tata Julki. Matka z drugiej strony, to mrukliwa i wyniosła dama, która jak już otwierała do Julki usta, to głównie po to, żeby się dosrać. To nie przez nią była jednak zgorzkniała i skupiona na quidditchu, a raczej przez to, że wyrwali ją z dobrze znanego mugolskiego świata, wpakowali do szkoły pełnej czarodziejów, w większości czystokrwistych, z dala od przyjaciół i rodziny. A potem kazali jej sobie jakoś radzić. Jedni zamykali się w sobie, robili się nieśmiali i zahukani. Inni z kolei gorzknieli i starali się udowodnić całemu światu, że mogą, potrafią. Na dobrą sprawę, żadna z tych dróg nie była właściwą, choć wolała tę, którą sama wybrała.
- I dlatego też dogaduję się z Tobą. – Skontrowała, uśmiechając się zaczepnie od ucha do ucha. Dla niej samej pomysł przedstawiania Edgcumba rodzicom również nie należał do przyjemnych. Potem musiałaby się tłumaczyć, kim jest, skąd go zna, albo co ich łączy, a na te pytania nie chciała odpowiadać, zwłaszcza że nie na wszystkie znała odpowiedź.
Całkowicie zignorowała to Augustowe burczenie, kiedy to sprawdzała, czy nie został przypadkiem w tyle, zastanawiając się przypadkiem, czy w jakiś dziwny sposób nie uraziła jego męskiej dumy. Może powinna zwolnić i pozwolić mu dyktować tempo? A może iść za nim, żeby myślał, jak to świetnie wypada kondycyjnie na tle latające harpii? Tylko wtedy, to zastałaby ich noc. Siedząc już w wodzie, dosyć szybko poczuła, jak jej ciało opuszcza zmęczenie wędrówką. Do tego, jak ręką odjął, zniknęły wszystkie potłuczkowe siniaki, na różnym stadium rozkwitu – od ciemnoczerwonych, po śliwkowe, na paskudnie żółtych kończąc. Nie skomentowała deklaracji chłopaka ani tego, że nie dostrzega w niej damy, co skwitowała tylko wymownym prewróceniem oczami.
- Oh, dziękuję. Ty też jesteś niczego sobie – Odpowiedziała wesoło, choć doskonale zdawała sobie sprawę, że komentarz nie dotyczy jej angielskiej buźki ani płaskiej klaty, tylko otaczającego ich Avalonu. A potem zamilkła, rozglądając się powoli dookoła i zastanawiając się, co dalej. Dzień był jeszcze młody.
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Moi rodzice obydwoje byli uprzejmi, grzeczni, dobrze wychowani. W zasadzie tacy też po prostu byli, chociaż od czasu do czasu wypływały z nich te stare, przedpotopowe tradycje o żeniaczce z osobami o czystej krwi, jakby to było ważne. Na dodatek miłe podejście do życia przykrywało też te mniej legalne interesy, o które nikt by ich nie podejrzewał na pierwszy rzut oka. Oczywiście dla mnie przedstawienie rodziców Brooks byłoby jeszcze bardziej problematyczne. O ile wydawaliby się mili dla niej i nie okazaliby jej w żaden sposób, że coś jest nie tak - nie mam pojęcia czy matka nie maglowałaby mnie kim jest i rozmyślała co jest ważniejsze. Niska czystość krwi czy fakt, że jest gwiazdą sportu. Burczałem, bo byłem zmęczony. Moja duma rzadko kiedy cierpiała, raczej nie irytowałem się takimi prostymi rzeczami jak bycie zbyt mało męskim (to akurat uważałem, że jestem totalnie wystarczający ze swoją ponurą postawą). Bardziej byłoby mi głupio gdyby dawała mi nagle jakieś fory. Po moich bardzo mądrych tekstach, już siedzieliśmy obydwoje w wodzie. Ja zaś po kilkusekundowym rozkoszowaniu się przyrodą, gapiłem się na ramię Julki gdzie właśnie kompletnie znikał gigantyczny siniak. Aż zamrugałem zaskoczony. Już miałem coś o tym powiedzieć, ale Brooks rzuca coś żartem. Ja zaś zamiast odpowiedzieć coś w podobnego, patrzę się na nią przez chwilę i mrużę bardziej skośne oczy. Przyjąłbym to jak zwykle, ale któryś raz słyszę podobny żart z jej ust. - Tak myślisz? - pytam zwyczajnie i chociaż nawet jak żartuję mam poważny ton, tym razem to pytanie naprawdę. - Zobacz siniaki Ci znikają - kontynuuję swoją wypowiedź, nagle przechodząc do przyziemnych rzeczy i wyciągam wody palec i naciskam lekko na jej ramię. - Boli? Czy uzdrowiło cię? - dopytuję zaciekawiony.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
No tak. Życie Augusta z czystokrwistymi rodzicami, którzy mieli miliony galeonów w Gringottcie i obsesję na punkcie tego, by wyswatać go z jakąś równie czystokrwistą i bogatą czarownicą, musiało być bardzo ciężkie i niewygodne. W końcu było tak niewiele czystokrwistych i ślicznych czarownic o czystej krwi, gotowych do ożenku, że naprawdę, ze świecą szukać! No nie, było zupełnie przeciwnie. Wystarczyło walnąć ćwiartkę ognistej, zakręcić kilka piruetów wokół siebie, rzucić kamieniem i… i co? I trafiało się w jedną z pierdyliarda Swansea. Dzieciaki ze Slytherinu już dawno ją uświadomiły, że nie miała czego szukać wśród tych najlepszych. Ile by nie osiągnęła, dla większości i tak będzie nuworyszem, i z tym zrobić nic nie mogła. I nie zamierzała. Była dumna z tego, kim była i to reszta się powinna wstydzić, że jakaś obca, mugolacka laska potrafi więcej od nich.
A więc tak szli. On burczał, ona go ignorowała i pozwalała za pomocą dłuższych kroków szczupłymi nogami dotrzymywać jej kroku. Też nie uważała go za mało męskiego, ale nie miała pojęcia, co on sam sądzi na temat, że wyprzedza go krótka pałkarka. W każdym razie nie rozmyślała nad tym i jedynie cieszyła się towarzystwem osoby, która w ostatnim czasie stała jej się dziwnie bliska. Na wiele różnych sposobów.
Pod wpływem gorącej i magicznej wody, wszelkie urazy ustępowały magii, lecząc jej urazy. Przypatrywała się temu w niemałym zachwycie, ciesząc się, że chociaż raz, tak dla odmiany, nie dostawała po dupie, tylko los jej sprzyjał i łagodził wszelkie dolegliwości. Żartowała więc, cieszyła się ciepłem oraz kolejnymi obrzękami, znikającymi jeden za drugim. Z tego błogiego nastroju wyrwał ją August swoim pytaniem. Choć sama to zaczęła i miała zamiar brnąć dalej w zaczęty dowcip, dostrzegła poważny wyraz na jego twarzy. Zmarszczyła lekko brwi, zastanawiając się, co dalej. Każdy nerw w jej ciele kazał jej obrócić to w żart, jak to zwykle miała w zwyczaju. Jednocześnie przebudził się ten drugi pustnik, ten odważny. Wciąż nie miała zamiaru odkrywać się do końca, ale powiedzieć coś musiała. I nie zamierzała kłamać.
- August, coś Ci powiem… nienawidzę grać w karty. Serio, nienawidzę. A z Tobą gram praktycznie co wieczór. I zamiast siedzieć w Hiszpanii, jak reszta kadry, grzeję dupę w jakimś stawie czy tam źródle w Avalonie. Z Tobą. Jak więc myślisz? – Spojrzała mu głęboko w oczy, wyczekując jakiejkolwiek odpowiedzi, kompletnie olewając pytania o siniaki. W tym momencie miała gdzieś kolejną fioletową plamę, która znikała z jej skóry. W tym momencie otworzyła się jak nigdy w życiu. Gotowa na zranienie lub szczęście. Była jednak Julką. Najważniejsze rzeczy wymagały ryzyka, a ona, choć się bała, to zawsze je podejmowała. Zawsze.
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Ha. Ha. Brooks presja, żeby pokazać jak bardzo dużo umie, mimo że czarodziejskiego świata nie zna, sprawiła że utraciła jakąś radość życia w sprawach codziennych. Ja ze swoją potrójną presją bycia odpowiednim przedstawicielem rodu, mieć wyjątkowe zdolności, znaleźć godną drugą połówkę. Już pierwsze spełniałem tylko dlatego, że po Szkocji chodziłem w swoim innym ciele, by wyglądać szkocko. I może gdybym był jakimś beztroskim, przystojnym Swanseą, który rozpływa się nad swoją sztuką i artystycznymi zdolnościami, mógłbym machnąć tą butelką i rzucać może Brandonównę (i liczyć, że serio padnie na nią, a nie jedną z moich kuzynek). Ale zdecydowanie nie miałem rozmachu na takie rzeczy. Zaś ona - gdyby nie była tak niepotrzebnie uparta miała wybór. Mogła być normalną czarownicą bez niepotrzebnej presji bycia kimś. Sama sobie zgotowała ten los. Ja już się urodziłem w jakimś wrzącym garze. I zarówno zgotowanie sobie tego jak i garnek, były właśnie dobrą metaforą na obecny moment. Szczerze mówiąc gdyby zbyła to żartem - przyjąłbym to jako przeczenie i nie drążył nigdy więcej w całym swoim życiu tematu. Ale widząc jakieś zaciekłe spojrzenie Julki - szczerze mówiąc już przeklinam Zochę, że kazała mi rozmawiać z ludźmi. To jakaś tragiczna rada. - Nie lubisz grać w karty? - pytam tak naprawdę poniekąd, z totalnym wyrzutem, przecież co wieczór z nami siadała i okazuje się, że robiła to tylko... nie wiem, dla mnie? Jak to możliwe? - Gorące źródła - poprawiam ją mechanicznie (i pewnie niepotrzebnie) kiedy mówi, że to staw. A na koniec mojego zręcznego dogadywania patrzę się na nią spojrzeniem myślą nieskalanym, bo nie wiem czy mam nadal odpowiedzieć na to pytanie, które ja zadałem, a ona mi powtórzyła. - E... myślisz że tak? - mówię w końcu mądrze, chociaż już sam nie pamiętam jak powinna brzmieć moja odpowiedź, żeby miała sens dla zadanego pytania. Żeby pomóc jej w tym wszystkim - teraz kiedy nie odpowiedziała na moją zaczepkę o siniakach, siedzę sobie i milczę, gapię się na drzewa i wyraźnie się zastanawiając. Czy to możliwe, że AŻ TAK się nie doceniałem, by zebrać nagle tyle pochlebnych deklaracji? I potwierdzenia, że jestem super od mojej BFF? Problemem w tym wszystkim było to, że sam położyłem się w bardzo kłopotliwej sytuacji. - Rozumiem - odpowiadam po raz pierwszy od dawna nie do końca szczerze. - Dziękuję. Bardzo mi miło i również uważam, że jesteś niczego sobie- cytuję jej niesamowity komplement zastanawiając się nad dalszymi słowami.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Punkt widzenia zależał od punktu siedzenia. Z jej punktu to Edgcumbe nie znał codzienności osób jak ona, które każdego dnia musiały coś udowadniać, zatracając powoli radość życia i stając się najlepszymi wersjami samych siebie, starają się udowadniać każdemu swoją wartość. Ona z kolei nie potrafiła wejść w buty czystokwristego czarodzieja, mającego swoje marzenia, wartości i podejście do życia, ale muszącego gotować się w czystokrwistym kotle, w którym to rodzina i tradycja dokładali wciąż drewna pod kocioł, prowadząc do wrzenia. A więc tak trwali, nieświadomi własnych problemów i znojów codziennego dnia, będąc święcie przekonanymi, że przecież druga strona ma łatwiej.
Sama zgotowała sobie ten los, ale czy do końca? Presja była presją, niezależnie od pobudek i tego, kto ją wywoływał. Czasem to była rodzina, innym razem Twoja głowa. I nie wiadomo, co było gorsze. Dwójka smutnych w pewien sposób ludzi, zamkniętych w klatce – rodzinnej i własnej. Klatce, która, pomimo najszczerszych chęci, zamieniła się w ten cholerny wrzący gar.
Mogła zbyć to żartem i faktycznie tak byłoby łatwiej. On wróciłby do swoich rozterek względem Zoe czy Jess, o których nie miała bladego pojęcia. Ona skupiłaby się na quidditchu, biłaby kolejne rekordy i odciskała swoje piętno na najwspanialszej dyscyplinie sportowej czarodziejskiego świata. Ale nie. Ona zdecydowała się, tak dla odmiany, otworzyć gębę i powiedzieć, co naprawdę czuje. Jak widać, niepotrzebnie. Czyżby lekcja na przyszłość? Ponoć Krukoni szybko uczą się na własnych błędach. Ponoć.
- Nie lubię – Potwierdziła beznamiętnie. I gdyby wiedziała o rozmowach Zoe z Edgcumbem na temat przegadywania wąpliwości, to pewnie by jej powiedziała, że plecie androny i że niektóre rzeczy powinny zostać niewypowiedziane. Tak jest łatwiej i przyjemniej. A że przy okazji nieszczerze? To już inna sprawa.
E... myślisz że tak?
- E… myślisz że tak?! – powtórzyła za Szkotem, teraz już porządnie zirytowana. – Powinieneś zbić „pjonę” ze starym. Obydwaj jesteście durniami. – Prychnęła wściekle przez nos, wychodząc nagle ze źródła, nie stawu, jak zauważył łysy towarzysz, gwałtownie zakładając na siebie mokre ubrania. Była tak wkurwiona, że dopiero za trzecim razem była w stanie założyć koszulkę w poprawny sposób.
On jednak, zamiast coś powiedzieć, cokolwiek, milczał jak grób Izoldy. I to jeszcze bardziej zaogniło jej podejście do niego. Łzy cisnęły jej się do oczu i przegrała tę batalię, co sprawiło, że teraz była nie tylko cholernie smutna i wkurwiona, ale też zawstydzona. Nie zwykła bowiem płakać przy kimkolwiek. Przyspieszyła więc ruchy, by jak najszybciej stąd uciec.
Słysząc komplement z jego strony, w końcu wybuchła. Ten smutek, który tkwił w jej załzawionych oczach, został zastąpiony czymś innym. Momentalnie przeszła w tryb boiskowej Brooks. Bezlitosnej, antypatycznej, nieczułej i gotowej, by robić krzywdę.
- Bardzo mi miło? – Zarechotała głośno, powtarzając słowa Szkota. W tym śmiechu za grosz było szukać jednak jakiegokolwiek ciepła. Tak musiał się śmiać Voldemort, mordując kolejne ofiary. I już miała spierdalać stąd szpagatami, kiedy w końcu dotarł do niej jej własny żartobliwy, lecz szczery do bólu komplement. – Naprawdę tak sądzisz, czy sobie żartujesz? – Zapytała, przysiadając przy źródle, odwlekając na moment próbę ucieczki.
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Wyszło na to, że możemy kłócić się do końca życia kto ma gorzej. Możemy nawet zrobić ankietę wśród ludzi z Hogwartu, chociaż podejrzewam, że byłbym na straconej pozycji. Nie dziwne, ludziom bogatszym zawsze trudno jest współczuć. Dlatego narzekam tylko wewnętrze, tak roztaczając wokół siebie niesamowitą, tajemniczą aurę milczenia, która to tak urzekła Julkę. Moje rozterki pozostały jedynie przy Jess, zaś Zoe była super wspierającą mnie przyjaciółką. Dzięki której rozpoczęliśmy tą porywającą konwersację! Muszę jej jakoś ciepło podziękować. Tak sobie myślałem, kiedy próbowałem zgadnąć co powinienem powiedzieć, albo po prostu dorzucałem swoje trzy grosze do rozmowy - najwyraźniej robiąc sobie jeszcze więcej problemów. Natężenie osób, które nazywały mnie idiotą czy durniem rosło z każdym dniem i powoli ten trend zaczynał mnie lekko drażnić. Wszyscy doskonale wiedzieli, że mówca ze mnie żaden, a jednak niepomiernie się denerwowali kiedy nie umiałem czegoś dobrać odpowiednio w słowa albo potrzebowałem na to czasu. Ale nie, wszystko na gorąco. Tak naprawdę powinienem dawać innym korepetycje z tego jak rozmawiać z kobietami, bo idzie mi ostatnio niesamowicie dobrze. Mogłem założyć maskę klauna za każdym razem gdy wychodziłem na poważniejszą rozmowę. Albo zamienić się w klauna! Póki co bardzo zdumiony patrzę na to co wyprawia Brooks. Mrugam z niedowierzaniem kiedy już nie wiem czy ma mokrą buzię czy może płacze. A jeśli płacze to kurde po co. O mało sam się o to nie irytuję, ale tego by brakowało żebym krzyczał ze złością czego ryczy. W końcu jednak mi się udaje coś wydukać, a dziewczyna najpierw zamieniona zranioną niewiastę, po drodze stająca się Voldemortem, teraz siada, na chwilę wstrzymując się z ucieczką. Moja mina przez ten krótki, aczkolwiek jakiś super emocjonujący, moment wyrażała bardzo niewiele. Po prostu gapiłem się lekko zszokowany na to wszystko, nawet nie wychodząc z wody, bo nie bardzo mając pomysłu co mam zrobić. - Taaa... serio. Chociaż teraz może przemyślę te słowa - mówię w końcu niezbyt poważnie i kiwam głową. - Ja, hm, powinienem powiedzieć to od razu, ale zaczęłaś... - nie kończę tylko podnoszę ręce z wody i macham nimi krótko, by zobrazować szaleństwo Julki. - Myślałaś że co? Próbowałem wyciągnąć od Ciebie komplementy? - pytam i również wychodzę z wody. Spokojnie suszę się zaklęciem, zakładam sobie koszulkę i poprawiam swoją bujną fryzurę. - Wiesz. Powinnaś skupić się na mistrzostwach. To przecież ważne dla Ciebie. A ja nigdzie się nie wybieram. Znaczy wybieram na Twój mecz, o ile nie zajebiesz mi wejściówek. Samolubnie chciałem wyciągnąć z Ciebie informacje, łapiąc się dogodnego momentu - dodaję jeszcze i wzdycham kiedy to sobie uświadamiam.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Gdyby w Hogwarcie przeprowadzono ankietę, w której pytanie brzmiało: „Komu w życiu najtrudniej?”, to by się okazało, że zwycięzcą jest tajemniczy pan Mi. Życie biedaka najwyraźniej nie było usłane różami, skoro każdy, jak jeden mąż, dostrzegał jego trud.
Dziś szala zwycięstwa przechyliłaby się jednak na stronę dwójki Krukonów, którzy zaczęli od wspinaczki po schodach. Potem przeszli do kąpieli w uzdrawiającym źródle, a skończyli na… no nie wiadomo, jak to nazwać, bo kłótnia to to nie była, ale na pewno nie było to przyjemne.
Szczególnie dla Augusta, który musiał się zmagać z pałkarką, w której się przebudziła bruksa. Julka płynnie przechodziła od irytacji do łzawego smutku, na złości kończąc. Rzadko kiedy pozwalała sobie na taki festiwal skrajnie różnych emocji, ale też, rzadko kiedy była w takiej sytuacji. Właściwie to nigdy i nie do końca wiedziała i rozumiała, co się z nią działo. Wściekała się dosyć łatwo, ale potrafiła się opanować. Teraz puściły jej wszelkie hamulce i tak oto Edgcumbe dostrzegł tę mniej przyjemną twarz dziewczyny.
Prychnęła z rozbawienia, kiedy August stwierdził, że musi przemyśleć swoje deklaracje, a z kącików oczu poleciały jej resztki łez, które otarła wierzchem dłoni. A potem ponownie cicho się zaśmiała, kiedy to uświadomił jej skalę szaleństwa, które przed chwilą miało miejsce. Po wstaniu ubrała się w resztę ubrań, które osuszyła zaklęciem i zbliżyła się do chłopaka.
- Nie wiem, już nic nie wiem. Mam mętlik w głowie. Ale cieszę się, bo ja też serio.
W ciszy, tak dla odmiany, słuchała mądrości Edgcumba, który kazał jej się skupić na mistrzostwach, zastanawiając się, co mu odpowiedzieć. Z jednej strony miał całkowitą rację i właściwie to sama powinna najlepiej wiedzieć, że czeka ją wyzwanie życia. Z drugiej zaś nie odchodziła jeszcze od zmysłów, właśnie dlatego, że była tutaj.
- Ja też mogłam powiedzieć to wcześniej, ale, no… bałam się, że wiesz, że ty nie czujesz tego, co ja. Chyba nie jesteśmy najlepsi w te klocki – Dodała z uśmiechem, po czym zbliżyła się do niego jeszcze bliżej i po prostu mocno się w niego wtuliła, czując, jak wcześniejszy pierdolnik w głowie zastępuje radosny spokój.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Nie zrobiłby mu krzywdy. Prawda była taka, że nie zrobiłby nikomu krzywdy, chyba że ta osoba by na to zasługiwała, wszystkie próby i testy nowych zaklęć i innych zjebanych rzeczy, jakie przychodziły mu do głowy, zamierzał wykonywać na sobie samym. Nie bał się tego, nie bał się również przyjmowania eliksirów i innych zjebanych rzeczy, które nie miały żadnego potwierdzenia, co do swojej skuteczności, jednak nigdy nie poprosiłby przyjaciół o pomoc. Gdyby sprawa dotyczyła osób, które same zgłosiły się do testów, pewnie podszedłby do tego inaczej, ale mimo to wolał nie ryzykować, tak więc Longwei był bezpieczny i zdecydowanie mógł liczyć na to, że się nim zajmie, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Uśmiechnął się lekko pod nosem na wyjaśnienia starszego z rodzeństwa Huang, mimo wszystko dochodząc do wniosku, że cieszył się, że nie musiał nazywać go jakimś smokofilem, aczkolwiek lepiej rozumiał to, co ten miał na myśli. Był równie zjebany, co jego siostra i srogo popierdolony, jak sam Max, który nie wstydził się o tym mówić. Wyglądało zatem, że dobrali się niemalże, jak w korcu maku i nie zamierzali zarzucać sobie skrzywienia psychicznego, jakie niewątpliwie można byłoby im przypisać. Tak było dobrze. I chuj. Zatrzymał się, kiedy udało im się wydostać z mgły, orientując się, że okolica była zdecydowanie spokojniejsza i sprawiała wrażenie, że mogli tutaj odpocząć po wspinaczce. Obejrzał się jeszcze, dostrzegając zbroję, która wyglądała, jakby zamarła na ostatnich stopniach, jakby nie była w stanie opuścić mgły, jaka ją otaczała, jaka ją pochłaniała, jak jakiś pieprzony, niedostrzegalny gołym okiem całun. - Nie, nie sądzę, żeby w moim wypadku chodziło jedynie o brak właściwych wspomnień - odparł, kręcąc lekko głową, bo miał świadomość, że miał kilka takich chwil w życiu, które mogły do tej roli pretendować, ale sprawa była o wiele bardziej skomplikowana, głębsza, zagmatwana i sprawiała wrażenie, jakby miała się nigdy nie skończyć. Teraz jednak Max był przekonany, że gdyby spróbował, gdyby ktoś pokazał mu, jak właściwie powinien rzucać to zaklęcie, byłby w stanie przywołać patronusa, mieć tego swojego jebanego obrońcę, niezależnie od tego, jaką ten chciałby przyjąć formę. Zaraz jednak parsknął i spojrzał na Longweia, zatrzymując się tuż przy gorącym źródle, unosząc jednocześnie brwi, jakby chciał mu powiedzieć, żeby lepiej nie robił go dalej w chuja. Ledwie co powiedział, że nikt tak naprawdę go nie interesuje, a teraz opowiadał takie rzeczy, że Max aż pokręcił nad nim głową, po czym bezceremonialnie wskoczył do wody, nie przejmując się zupełnie tym, że całe jego ubranie w momencie przemokło i przylgnęło do jego ciała. Przeczesał włosy palcami, spoglądając na starszego mężczyznę, zastanawiając się mimowolnie, czy on w ogóle wiedział, o czym gadał. - Pytasz mnie, gdzie zabrać dziewczynę na randkę? A nie sądzisz, że twój kolega od nowych wspomnień będzie nieco obrażony? - zapytał, unosząc brew w niemym pytaniu, a kącik jego ust zadrżał, zdradzając od razu jego rozbawienie.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Huang przyglądał się chwilę swojemu towarzyszowi, zastanawiając się, co oznaczały jego słowa, że nie chodziło tylko o wspomnienia. Podejrzewał, że gdyby po prostu miał na myśli brak znajomości zaklęcia, niewiedzę czysto techniczną, wyraziłby się inaczej. Do tej pory Longwei uważał, że wystarczały do wyczarowania patronusa inkantacja, ruch różdżką i siła napędowa, jaką dawały szczęśliwe wspomnienia. Jeśli jednak kryło się w tym coś więcej, sprawa wyglądała na bardziej skomplikowaną. Nie wydawało mu się jednak, aby to była odpowiednia chwila na dopytywanie, żeby był odpowiednią osobą do takiej rozmowy. Uśmiechnął się jedynie, mówiąc, że w takim razie nie byli aż tak podobni w tym temacie i nie rozwijał swojej myśli, pozwalając chwili przeminąć. Zamiast tego, zapytał o miejsca w Avalonie, przyglądając się gorącemu źródłu, aby już po chwili osłaniać się ramieniem od wody, która chlusnęła, gdy Max po prostu do niej wskoczył. Longwei nawet nie zdążył wyjąć różdżki, aby stworzyć szybko barierę, w efekcie czego stał nieznacznie mokry. Pokręciło ledwie dostrzegalnie głową i zaczął się rozbierać, odpinając metodycznie guziki koszuli, spoglądając na swojego towarzysza, gry ten odpowiadał. Jednak jego słowa nie miały sensu. - Źle mnie zrozumiałeś. Nie umówiłem się na randkę, ani nie planuję takiej. Rozmawialiśmy z Zoe ogólnie o tym, że ciekawe jak Avalon wygląda nocą, a że lubi noc to pewnie wolałaby pooglądać gwiazdy, niż przypadkiem wpaść do jakiejś dziury. Po tym, jak okradły mnie syreny, wolę uważać, gdzie wchodzę… Przynajmniej częściowo - wyjaśnił, aby ostatecznie w samych bokserkach wejść do źródła, opuszczając się do niego powoli na rękach, tyłem do chłopaka. Nie przejmował się, że widać przebiegająca przez jego plecy grubą bliznę, ani że widać ślady po poparzeniu na ramieniu. Wpatrywał się w zbroje, która zdawała się trzymać miejsca, do którego jako ostatniego docierały promienie słońca i było to w jakiś sposób zabawne, jak i niepokojące. - A jeśli chodzi o Augusta, to zna się z Zoe, więc mógłby iść z nami. W końcu im więcej tym weselej, prawda? Nie rozumiem, dlaczego miałby się obrazić, no i dawno jednak nie gadaliśmy - dodał, odwracając się przodem do Maxa, spoglądając na niego z niesamowitą szczerością i wyraźnym niezrozumieniem dla tego, co chłopak próbował mu wyjaśnić. Dla niego żadne z wymienionych spotkań nie było randką. Nie wiedział, skąd Max miał taki pomysł, dlaczego myślał, że jest inaczej, więc wolał to od razu wyjaśnić. Był również przekonany, że ani Zoe ani August nie patrzyli na ich spotkania, jak Max. Uśmiechnął się lekko, po czym zanurzył całkowicie w wodzie, aby po chwili wypłynąć z wyrazem błogiego rozleniwienia na niej. - Gdybym wiedział o tym miejscu, przyszedłbym tu wcześniej, po wizycie w Zamczysku Borsa… Może wtedy nie bolałyby mnie tak wszystkie mięśnie - powiedział z cichym westchnieniem, opierając się plecami o brzeg źródła.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Dla Maxa rzucanie zaklęcia patronusa wcale nie było tak łatwe, jak inni zakładali. Nie wystarczyło jedynie dobre wspomnienie i nieco szczęścia, kiedy samemu pogrążonemu było się nieustannie w różnego rodzaju półmroku. Nie miałby najmniejszego problemu, żeby o tym powiedzieć, gdyby tylko Longwei postanowił go o to zapytać, ale sam nie ciągnął tematu, gdy ten się uciął. Nie widział takiej potrzeby, skoro starszy mężczyzna nie chciał o tym dyskutować i po prostu skoncentrował się na innych kwestiach, na ich dalszej rozmowie i tym, że w końcu faktycznie wyszli z mgły, chociaż zbroja zachowywała się co najmniej dziwnie. Po chwili Max zaczął się śmiać jeszcze głośniej, a w jego ciemnych oczach pojawiły się wyraźne błyski, których nawet nie próbował ukrywać. Zastanawiał się, jakim cudem starszy od niego mężczyzna mógł być aż tak niedoświadczony, aż tak ślepy na to, co mu sugerowano. Niektórzy powiedzieliby zapewne, że było w tym coś uroczego, ale aspirujący uzdrowiciel musiał przyznać, że na razie szczerze go to bawiło, tak samo, jak ta idealna elegancja i płynne ruchy wykonywane przez Longweia. Jakby obok jego szaleństwa, które musiało gdzieś istnieć, skoro nie tylko grał z nimi w therię bez zastanowienia, ale teraz również pakował się do wody bez większego przemyślenia tego, co robi, istniało coś jeszcze. Coś niesamowicie ułożonego, jakby był stworzony na pewien wzór. - Oczywiście, że to jest randka i ona tak do tego podchodzi. Nie chcesz, nie wierz, ale sam się przekonasz. Błagam, nie ma niczego bardziej romantycznego, niż oglądanie nocnego nieba, tylko we dwoje, gdzieś na jakiejś zapomnianej wyspie, gdzie nie ma prawie w ogóle innych ludzi i z każdej możliwej strony otacza was magia – powiedział, pocierając nos, mając ochotę zacząć śmiać się jeszcze głośniej, kręcąc z niedowierzaniem głową, na kolejne jego rewelacje, nie przejmując się zupełnie niczym, podświadomie jedynie zwracając uwagę na to, że starszy z rodzeństwa Huang był naprawdę nieźle zbudowany. Nie spodziewał się tego po nim, a jednocześnie dokładnie tego oczekiwał po kimś, kto zajmował się smokami. - Nie chciałbym być w twojej skórze, gdybyś powiedział Zoe, że chcesz zabrać ze sobą piąte koło do wozu. Ani w nie chciałbym widzieć wtedy miny Augusta. Wiesz, tak się składa, że pod propozycją tworzenia nowych, lepszych wspomnień, kryje się całkiem szerokie spektrum, o którym wyraźnie nie pomyślałeś. I raczej żaden kumpel nie wyskakuje do ciebie z takimi pomysłami, ot, tak. Mushu ci proponuje coś podobnego? Bo mnie, jak coś proponuje, to kończy się zawsze na wspaniałych wrażeniach, kiedy goni mnie, bo coś mnie zeżarło – zauważył z cieniem niedowierzania, nim też cały zanurzył się pod wodą, a potem ściągnął przemoczoną koszulkę, którą rzucił w stronę zbroi, zupełnie, jakby sprawdzał swoją celność. Materiał uderzył w żelazo, ale ich towarzysz nie poruszył się nawet o krok, na co Max wywrócił oczami. - Poczekaj, jesteś tutaj ze mną, zaraz okaże się, że nie ma tutaj dna albo wyskoczą na nas wściekłe gumochłony, bo zajęliśmy ich najlepszą miejscówkę. Albo te dziwaczne grzyby, które zmieniają kolory, jak szalone – skwitował jego uwagę, odchylając głowę w tył i spoglądając w niebo, czując, że było naprawdę całkiem przyjemnie.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Wychowywany zgodnie z pewnymi zasadami, jako pierwsze dziecko, starał się im podporządkować. W efekcie był dziwną mieszanką swoistego szaleństwa, które kryło się pod fascynacją magicznymi stworzeniami, głównie smokami, a podążaniem zgodnie z zasadami. Ta mieszanka sprawiła, że choć teoretycznie nie mógł narzekać na brak znajomych, czy trudności w poznawaniu nowych osób, nie orientował się w większości towarzyskich spraw. Nie widział, kiedy ktoś był nim zainteresowany, miał problem zrozumieć, kiedy jest uprzejmie spławiany. Większość spraw brał na wiarę, że skoro on nie kłamie, inni także odpowiedzą mu szczerością, a jednocześnie był przygotowany zawsze na różne sytuacje. Cóż, przynajmniej na te, które nie wiązały się z randkami. Słuchając wyjaśnień Maxa, czuł się tak, jakby próbował mu wmówić, że kelpie to nie stworzenie wodne a lądowe, choć przecież żyło w wodzie. Nie potrafił uwierzyć w to, żeby aż tak mógł się mylić w przypadku swoich znajomych, ale też nie widział, że strony Zoe oznak większego zainteresowania nim, niż przy pierwszym spotkaniu. To zwyczajnie było niemożliwe. - Narodziny antypodzkiego opalookiego byłyby bardziej romantyczne od tego… - powiedział cicho Longwei, zanurzając się na chwilę w wodzie, jakby chcąc pominąć milczeniem swoje dziwne pojęcie romantyzmu. - Nie patrzy tak na to spotkanie. Gdyby tak było, to równie dobrze teraz można byłoby powiedzieć, że jesteśmy na randce - dodał, kręcąc głową z lekkim rozbawieniem. Jednak zaśmiał się szczerze, kiedy Max kontynuował, wspominając także o jego siostrze. Dobrze wiedział, jak kończyły się wypady z Mulan i na jakie pomysły mogła wpaść. Teraz najwyraźniej poznał jednego z jej ulubionych kompanów i nawet nie dziwił się wyborowi. Ciemne spojrzenie przesunęło się odruchowo po ciele Maxa, które bynajmniej nie wyglądało, jakby należało do uzdrowiciela, a prędzej do opiekuna smoków. Longwei dostrzegł wiele blizn na jego skórze, zaczynając mimowolnie zastanawiać się, czy jego siostra mogła być częściowo za nie odpowiedzialna, jednocześnie nie będąc pewnym, czy mógł o to pytać. O wiele ciekawsze było jednak to, co zaczynało się dziać z nimi, gdy tylko woda ze źródła je obmywała. Wbił spojrzenie w jedną, znajdującą się na piersi Maxa, obserwując, jak ta stopniowo zdaje się zanikać. - Nie jestem pewny, czy za chwilę coś podobnego tu nie wyskoczy, ale widzę, że źródło nie jest takie zwyczajne. Blizny zaczynają znikać… Myślisz, że efekt będzie jedynie czasowy? Jakoś… Nie chciałbym pozbywać się swoich - powiedział z lekkim uśmiechem, unosząc spojrzenie na twarz Gryfona. Nie pytał o blizny, przyjmując je jako część jego nowego znajomego. Kto wie, co doprowadziło do tego, że postanowił być uzdrowicielem? Może ilość ponoszonych ran z różnych przyczyn, stała się tego powodem? Choć poniekąd pytanie to było ciekawe i kuszące, Huang wolał je zostawić na czas, gdy będą się dłużej znać, o ile ta znajomość przetrwa okres wakacyjny.
______________________
I won't let it go down in flames
Ostatnio zmieniony przez Longwei Huang dnia Czw Sie 11 2022, 21:05, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Różnili się, pochodzili tak naprawdę z dwóch odmiennych światów, ale jak widać, byli w stanie się dogadać i to podobało się Maxowi, który jednocześnie był ciekaw, jaki jest naprawdę starszy brat Mushu. Bo jawił mu się obecnie, jak jakaś popieprzona zagadka, jednocześnie jednak sprawiając wrażenie, że był kimś, z kim dałoby się zaprzyjaźnić. Niczego nie przesądzał, w końcu znali się zbyt krótko, by mógł coś podobnego powiedzieć ze stu procentową pewnością, ale mimo to odnosił wrażenie, że byli na całkiem dobrej drodze do wzajemnego zrozumienia. To zaś było niewątpliwie miłą myślą, ale nie miał pojęcia, co się stanie po wakacjach. Chuj wiedział, może ich drogi po prostu się rozejdą? Nie zamierzał jednak ingerować w żaden sposób w przyszłość, pozwalając na to, by po prostu się wydarzyła. - Nie wiem, co tam mamroczesz, bo chyba jestem nadal głuchy, ale nawet ja, taki skończony zjeb, uznałby, że oglądanie nocą gwiazd jest romantyczne - stwierdził, śmiejąc się cicho, bo odnosił wrażenie, że naprawdę Longwei nie wiedział, co się dookoła niego dzieje. - Załóżmy się. Jeśli ja mam rację, przez tydzień stawiasz mi obiady. Jeśli ty, wybierz co chcesz - powiedział, wyciągając do niego rękę, czekając na to, czy ten przystanie na ten zakład, czy nie. Jednocześnie jednak Max miał pewność, że w tej chwili zwyciężył, był po prostu przekonany o tym, że miał rację i nie przyjmował możliwości, że mógł się pomylić. Odsunął się później, bez większego trudu zrzucając również trampki, którymi rzucił zadziwiająco celnie w zbroję, sprawdzając, czy ta się poruszy, zaraz uznając, że chyba zbierał punkty w dyscyplinie, o jakiej nie miał pojęcia. Nie było w tym jednak nic złego, a przynajmniej Max tak uważał, bawiąc się całkiem dobrze, również wtedy, kiedy zaczął próbować zdejmować mokre spodnie, by ostatecznie mruknąć i spojrzeć w dół na swoją pierś, zastanawiając się, o czym Longwei mówił. Zorientował się, że faktycznie część blizn nieznacznie jakby zbladła, więc zamrugał, a potem parsknął pod nosem. - Myślę, że to może być cisza przed burzą. Albo wyjdziemy stąd wyglądając, jak tyłki niemowlaków - stwierdził, dodając, że całkowicie nie rozumiał magii Avalonu, przy okazji wskazując na zbroję, w którą ostatecznie wycelował również swoimi mokrymi dżinsami, robiąc z niej niemalże wieszak na swoje ubrania. Nie było to może niesamowicie zabawne, ale jemu nie przeszkadzało. Zaraz też rozłożył się wygodnie w wodzie, zamykając oczy i przyznając, że równie dobrze mogli trafić na to miejsce po poszukiwaniach wskazówek dla miejsca ukrycia świętego Graala. Byłoby to zdecydowanie przyjemne, nabierać sił w takim miejscu.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Spoglądał chwilę na chłopaka, zastanawiając się na ile pewny musiał być swojej wygranej, że nawet nie czekał na to, co on może chcieć w razie, gdyby wygrał. Inna sprawa, że sam nie wiedział, co mógłby zażądać. Był pewny, że to właśnie Max przegra i przyjdzie mu wymyślać nagrodę, ale nie widział problemu w przyjęciu zakładu. Przysunął się bliżej Gryfona na tyle, aby uścisnąć jego dłoń, uśmiechając się łagodnie. - To albo we wrześniu jadamy wspólnie przez tydzień obiady, albo pokażę ci, co dla mnie jest romantyczne - powiedział, w jednej chwili odkrywając, co może być jego wygraną. Podejrzewał, że Max ani odrobinę nie zrozumie, co dla niego było takiego w wykluwaniu się młodych smoków, czy w ich godach, albo wspólnych przelotach, ale był gotów mu to pokazać. Być może kryła się za tym chęć bycia zrozumianym, a może zastanawiał się, na ile przyjaciel Mulan może dać się wciągnąć w ich świat fanów magicznych stworzeń. Cokolwiek było tego powodem, Huang nie zastanawiał się nad tym, po prostu idąc za chwilą, ciesząc się, że być może będą w stanie zachować znajomość, nie tylko przez wzgląd na Mulan. W końcu zawsze dobrze mieć więcej znajomych, z którymi można wybierać się na szalone wyprawy. Uśmiechnął się lekko, ostatecznie samemu kładąc się na wodzie i przymykając oczy. Tak było dobrze, spokojnie, zwyczajnie. Nie odpowiedział już niż w sprawie magicznej wody gorącego źródła. Ostatecznie to, co miała przynieść przyszłość, nawet tak niedaleka, pozostawało wciąż nieznane, a z zamartwiania się na zapas mogło im przyjść co najwyżej kilka siwych włosów. Nie zwracał też uwagi na mijający im czas, orientując się, że powinni wracać, dopiero gdy zrobiło się naprawdę ciemno.
/zt x2 z Maxem
+
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ciemność, wszędzie błyskające zaklęcia i chaos, pośród którego widział i słyszał tylko tę jedną cierpiącą sylwetkę. Chciał go zatrzymać, krzyczał, żeby poczekał, ale Paco nie miał zamiaru się poddać. Ogromny strach zaciskał swoje pazury na płucach i umyśle nastolatka, który potrzebował chwili, by dotarło do niego, że sam musi spierdalać. Tak cholernie się bał o tego kretyna, a widząc krew opuszczającą jego ciało, drgawki powróciły do młodego eliksirowara. Udało mu się jednak dotrzeć do drzewa i opuścić to cholerne wesele, ale dalej była tylko ciemność. Ciemność, przedzierana potwornymi krzykami i błyskami, męczącymi młodą głowę. Ciemność, podczas której nie zaznał ani trochę odpoczynku, choć spał prawie trzy doby. W końcu jednak obudził się gwałtownie, spanikowany, a serce waliło mu jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. -Pa..! - Nie zdążył skończyć, bo zorientował się, że kochanek leży tuż obok niego. Padł na sylwetkę starszego mężczyzny, wtulając się w jego pierś i pozwalając, by łzy swobodnie spływały po policzku. Czuł, że serce Paco wciąż bije i miał nadzieję, że i ten niedługo się obudzi. Nie zauważył jeszcze nawet, że na własnej głowie ma welon identyczny jak ten, który okalał włosy Moralesa.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Niejednokrotnie ciskał czarnymi zaklęciami i nieraz już zakazanymi inkantacjami oberwał, jednak nigdy chyba w takim natężeniu jak podczas krwawego wesela. Czaszkę rozsadzał jednak nie tylko niewyobrażalny ból, ale i strach o młodszego kochanka, którego Paco z czasem stracił z zasięgu wzroku… o co pośród wszechobecnej, gęstej mgły nie było wcale trudno. Potem nastała już tylko ciemność, z jednej strony przerażająca, z drugiej uśmierzająca wszelkie cierpienie, jakiego doznał przed ślubnym, acz krwawym kobiercem. Nie miał pojęcia jak długo spał, a jednak z krainy nicości wyrwał go zduszony, znajomy głos Maximiliana. Przez moment nie był pewien czy to jawa, czy to sen, ale do świadomości powoli dochodziły makabryczne obrazy rodem z pokrytej szkarłatem polany. Poderwał się jak poparzony, doskakując do młodszego chłopaka i dopiero gdy upewnił się, że nie odniósł żadnych ran, odetchnął z ulgą. – Nie… – Zaczął mówić, ale widok chłopięcych łez sprawił, że zapomniał języka w gębie. Kciukiem otarł jedną z nich, a potem objął dłonią szyję Felixa, przygarniając go do siebie. – Nie płacz… udało nam się. – Mruknął ściszonym, troskliwym głosem, zdając sobie sprawę z tego, że i na jego ciele nie ostały się żadne obrażenia. Pozostała wyłącznie pamięć o piekielnym bólu, do której jednak w swoim życiu przywykł na tyle, by nie czyniła już na nim tak ogromnego, osłupiającego wrażenia. - Dobrze się czujesz? – Zapytał na wszelki wypadek, ze zdziwieniem zdejmując z głowy czarny niczym smoła welon. Odrzucił go na bok, wymownie unosząc brwi, kiedy w oczy rzuciła mu się krwista szrama na palcu, do złudzenia przypominająca obrączkę. Krwawy rytuał… – Nie tak wyobrażałem sobie naszą noc poślubną. – Pozwolił sobie gorzko zażartować, jednak wyświetlające się przed oczami jak filmowe klatki wspomnienia zdecydowanie nie budziły w nim dobrego nastroju.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Może i Paco przywykł do podobnych chwil, ale Max nie był przyzwyczajony do widoku cierpienia bliskich mu osób, nieważne ile razy już się z tym mierzył. Nie bez powodu zresztą taką postać przyjmował bogin nastolatka. Jego najgorszy strach. Strach, z którym po raz kolejny musiał mierzyć się w prawdziwym życiu. A może był to tylko jakiś chory sen? Nie, smród dłoni jasno pokazywał, że babrał się we flakach, próbując wywróżyć przyszłość. Niestety. Podniósł się gwałtownie, gdy wyczuł ruch Salazara, a szmaragdowe tęczówki odszukały tych głębszych, czekoladowych, które przyniosły ulgę i radość. Przycisnął się mocniej do piersi Paco, gdy ten objął jego kark. Nie potrafił przestać szlochać nawet, gdy ten odezwał się do niego uspokajającym tonem. Wciąż widział niewidzialne ostrza zadające mężczyźnie rany, po których co prawda nie było już śladu, ale wspomnienie pozostało wyryte w młodym umyśle dość wyraźnie. Skinął głową, dając znać, że ni mu nie jest, co fizycznie było prawdą, ale w kwestii mentalności już średnio, a następnie spojrzał zdziwiony na tę gadkę o nocy poślubnej, bo nie kumał o co chodzi. Dopiero, gdy zobaczył krwawy ślad i odrzucony na bok welon, połączył fakty. -A ja tak. W końcu ma to być wyjątkowa noc, a co wyjątkowego jest w seksie do świtu w naszym wypadku? - Podłapał zachrypniętym i zduszonym głosem, choć lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy. Otarł wierzchem dłoni kilka łez, choć te za nic w świecie nie chciały przestać sączyć się z jego oczu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Prawdopodobnie zrozumiałby to, co właśnie rozgrywało się w głowie Maximiliana, gdyby tylko przypomniał sobie o grudniowym popołudniu i rozrywanym na strzępy ciele młodszej siostrzyczki, ale chyba nadal nie myślał o sobie jako o kimś dla chłopaka bliskim, a przynajmniej nie była to myśl, którą jako pierwszą podsuwałaby mu podświadomość. Poza tym w jego życiu przewijało się naprawdę wiele przypadkowych, niewiele znaczących osobistości. Przelotne, biznesowe relacje albo paru młodych chłopaczków, których imiona nie miały istotnego znaczenia, skoro znikali z jego łoża tak prędko jak się w nim pojawili. Niewiele zawiązywał prawdziwych więzi, a większość członków rodziny, których naprawdę kochał, zamieszkiwała za oceanem, poza zasięgiem jego boleści i zmartwień. Nic dziwnego, że nie od razu utożsamił się ze łzami przytulającego się do niego Felixa. Dopiero nieprzekonujące skinięcie głową i kolejne słone strumyki spływające po jego policzkach uzmysłowiły mu jak duże piętno wywarły na jego partnerze wydarzenia z krwawego wesela. – Ty. – Odpowiedział mrukliwym tonem, wpatrując się w jego szmaragdowe ślepia uwodzicielskim wzrokiem… Nawet nie wiedział, że tak cholernie będzie za nim tęsknił. Radosny uśmiech szybko spełzł mu jednak z ust, kiedy dotarło do niego że Solberg zaprzyjaźnił się z kolejnymi demonami. Odchrząknął zakłopotany. – Nieźle tam oberwałem… – Starał się zainicjować temat dość łagodnie. Nie potrzeba im było wszak n-tego już czynnika zapalnego. Nie łaknął kłótni. – Mógłbym sprawić, że nie będziesz tego pamiętał… – Wyszeptał mu na ucho swoją propozycję, acz poznawszy przynajmniej część niesionego przez Maximiliana na plecach bagażu doświadczeń, chyba domyślał się odpowiedzi.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Cóż, nie od dziś było wiadomo, że Max i traumy szły ze sobą w parze jak drzewo i owoc. Tym razem było dokładnie tak samo i nastolatek nie miał już siły walczyć. Czy on naprawdę nie mógł zaznać pięciu minut radości, żeby zaraz coś nie jebło na łeb na szyję? Naprawdę miał serdecznie dosyć. Avalonu, kłótni, rozpierdolu, życia... -Hmmm? - Nie wiedział o co mu chodzi. Zapomniał już nawet, że przez chwilę wyglądał jak kto inny, bo teraz nie miało to najmniejszego znaczenia. Ważniejsze było, że byli tu w jednym kawałku a wokół panowała błoga cisza. Nie wiedział, co odpowiedzieć, więc tylko skinął lekko głową. Czuł się cholernie winny, że sam nie oberwał i nie był w stanie obronić jakoś Paco przed czarnomagicznymi ciosami. Najchętniej sam wycelowałby teraz różdżkę we własne ciało i sprawił sobie ból, ale nieważne jak bardzo winny by się nie czuł, nie był w stanie oderwać się od Moralesa. Zamarł na chwilę słysząc propozycję. Była niesamowicie kusząca i nastolatek był gotów na nią przystać, ale wtedy przypomniał sobie amnezję. Choć ciemność i zapomnienie były błogie, to jednak ciemność również przerażała. Brak możliwości poskładania pewnych elementów w logiczną całość było koszmarem. Niepewność i strach, które wtedy mu towarzyszyły wciąż pozostały zakorzenione w jego duszy i choć ufał zdolnościom kochanka, to jednak zawsze była szansa, że coś pójdzie nie tak, a jakby nie było, w najlepszym stanie obecnie nie byli. -Nie. - Odpowiedział stanowczo, pociągając nosem i prostując się, jakby chciał podkreślić pewność swojej decyzji. -Muszę pamiętać. - Dodał jeszcze, po czym wstał i zaczął rozbierać się do rosołu. Normalny to on nigdy nie był. -Potrzebuję kąpieli. Dobrze nam zrobi. - Zaproponował, stwierdzając, po czym zanurzył się w gorącym źródle, które czekało na nich obok. W końcu zauważył też własny welon, który odrzucił na bok i pozwolił, by gorąca woda otuliła go całego.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Czasami zastanawiał się czy istniał inny nastolatek, którego życie tak mocno by doświadczyło. Nawet Paco nie zawsze radził sobie z bolesnymi wspomnieniami czy emocjami, które rodziły się pod ich wpływem… w pewnym sensie nie dziwił się więc, że Maximilian wiecznie uciekał przed przeszłością i samym sobą, a upragnionej drogi ratunku upatrywał we wszelkiego rodzaju środkach odurzających i eliksirach. Nie pochwalał jego nałogów, pragnął wyrwać go ze szponów konsekwentnie ciągnących w przepaść, ale rozumiał. – Ty byłbyś wyjątkowy. – Powtórzył pewnie, darząc nastolatka szczerym, radosnym uśmiechem. Nigdy nie był skory do takich wyznań, ale pijacka pogawędka z Walshem i strach przed utratą młodszego kochanka uzmysłowiły mu jak ważną rolę pełni dla niego łącząca ich więź. Powoli przestawał wzbraniać się przed uczuciem rękoma i nogami, zamiast tego starając się poddać mu w pełni, zwłaszcza w tej błogiej ciszy, przerywanej jedynie cykaniem owadów, znacznie przyjemniejszej niż pojękiwanie wgryzających się w siebie wzajemnie zwierząt. Skłamałby mówiąc, że nie spodziewał się po Felixie tak stanowczej, przeczącej odpowiedzi, jednocześnie spojrzał jednak na niego z uznaniem, wiedząc że sam podjąłby dokładnie taką samą decyzję. Nieważne jak wiele zła musiałby znieść, i tak postanowiłby nieść je na barkach, wszak nadal byłaby to część jego jestestwa. – Rozumiem. – Zaakceptował więc wybór nastolatka, nawet jeżeli dla jego dobra gotów byłby wymazać każde popieprzone wspomnienie. – Na pewno wszystko z tobą w porządku? – Zagadnął nagle zaskoczony, omiatając wzrokiem nagą, szczupłą sylwetkę. Na szczęście jej właściciel szybko popędził z wyjaśnieniem. – Nie odmówię. – Zaśmiał się pod nosem z absurdalności sytuacji, ale jego pstrokata garderoba zaraz dołączył do rozrzuconych ciuchów Maximiliana, a Paco wylądował w gorącej, parującej wodzie po samą szyję. Przez chwilę raczył się przyjemnie rozchodzącym po organizmie ciepłem, a dopiero po tym podpłynął do swojego młodszego partnera. – Felix… – Zaczął mniej pewnie niż dotychczas, otulając wilgotną dłonią szyję partnera. Nie miał pojęcia w jakie słowa ubrać to, co chciał mu powiedzieć, co gorsza nieoczekiwanie przypomniał sobie o wypełnionym avalońskim ziołem skręcie, ukrytym w kieszeni pozostawionych na brzegu spodni. Kurwa, jak chętnie by po tym wszystkim zapalił…
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Prawdą było, że Max całe życie tylko tego potrzebował - zrozumienia. Nie szukał magicznych lekarstw na swoje bolączki, ani żadnych mądrych rad. Chciał tylko być akceptowany takim jakim jest wiedząc, że w takim środowisku będzie miał motywację do zmian na lepsze. Nie raz zresztą miał tego idealny dowód, ale niestety brakowało mu jeszcze na tyle własnej dobrej samooceny, by wierzyć każdej osobie, która wyciągała do niego dłoń. -Daj spokój. - Machnął ręką, bo oczywiście nie widział w sobie nic zajebiście wyjątkowego, a już na pewno nie dla Salazara, który przecież miał nastolatka praktycznie na co dzień. Zresztą sam temat był dla chłopaka dość niewygodny biorąc pod uwagę, że z uczuciami nie szło im obydwu najlepiej. Sam nie wiedział, czy poczuł ulgę, czy był zawiedziony tym, że Paco nie namawiał go na szybki reset pamięci. Miał poczucie, że podjął słuszną decyzję, choć nie wiedział, czy będzie ona dla niego osobiście dobra. Cóż, zawsze przecież mógł zmienić zdanie i w ciągu sekundy pozbyć się tego koszmaru z pamięci. -Dziękuję. - Odpowiedział, ponownie wtulając się w ciało Moralesa. Po tym wszystkim, co się wydarzyło, potrzebował tej bliskości i poczucia bezpieczeństwa, które mu zapewniała. -Nie, ale to nic nowego. - Odpowiedział już nieco bardziej żartobliwie. Naprawdę starał się podnieść nie tylko siebie, ale i Paco na duchu, co nie było jednak prostym zadaniem, gdy lęk wciąż gnieździł się w jego umyśle, a ciało nieznacznie drżało. Sam zanurkował tak, by woda całkowicie mogła go otulić. Nie wiedział, czy to kwestia odpoczynku, czy może faktycznie ciecz była magiczna, ale poczuł się nieco lepiej. Fizycznie oczywiście, bo głowie wciąż miał burdel, którego nie potrafił poukładać. Wynurzył się jednak w końcu znad tafli wody i oparł o brzeg źródła, patrząc na rozciągający się w pobliżu widok, gdy po chwili dołączył do niego Salazar. -Tak? - Zapytał krótko, kompletnie nie wiedząc, czego może się po kochanku spodziewać. Wiedział tylko jedno, jeśli Morales teraz zaproponowałby mu cokolwiek, chętnie wpuściłby kilka toksyn do swojego organizmu, by choć na chwilę zapewnić sobie spokojną głowę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie zawsze był w stanie zrozumieć emocje i myśli Maximiliana, ale próbował i niewykluczone, że właśnie przez wzgląd na ogromny bagaż doświadczeń wzbogacony jeszcze większym zestawem traum, w pewnych kwestiach udawało im się dogadać wręcz doskonale. Niekiedy brakowało jedynie szczerości, umiejętności żonglowania emocjami czy nawet zwykłego milczenia we wzajemnym objęciu ramion. Paco nie twierdził, że z dnia na dzień nauczył się uczuć, ale teraz – kiedy wreszcie nie odczuwał oddechu śmierci na karku i mógł się cieszyć jedynie spokojem i obecnością Maximiliana – zdał sobie sprawę z tego, że być może wcale nie potrzebuje do szczęścia tak wiele, jak zwykle mu się wydawało. - Nie umiesz przyjmować komplementów, co? – Prychnął cicho, rzucając do chłopaka zaczepnym tonem. Pewnie gdyby go nie znał, uznałby go za fałszywie skromnego, jednak spędził z nim już wystarczająco wiele czasu, by wiedzieć że niektóre słowa należało mu powtórzyć. Najlepiej stanowczo i wyraźnie. W przypadku innych spraw natomiast wolał na niego nie naciskać. Przekonał się już wszak przy okazji nauki patronusa, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane i że nie zawsze więcej oznacza również lepiej. Po prostu potrzebowali czasu, by zaleczyć niektóre z ran. Zdążył jeszcze skinąć porozumiewawczo głową na podziękowania Solberga, zanim obaj zaczęli zrzucać z siebie przyklejone od potu ubrania. – Z grzeczności nie zaprzeczę. – Paco zaśmiał się, niedbale rozpinając guziki swojej koszuli, a wreszcie zanurzył się w gorącej wodzie, nie mając pojęcia o jej zdrowotnych właściwościach. Ba, nie zauważył ich nawet po wypłynięciu ponad taflę wody, zbyt intensywnie skupiony na pokusie zapalenia avalońskiego jointa i wpatrzonych w niego szmaragdowych ślepiach. – Chciałbym spędzić z tobą więcej takich chwil. – Przyznał, acz sam wiedział, że nie były to dokładnie te słowa, które cisnęły mu się na usta. – Obiecaj mi, że po powrocie do Londynu po prostu rozłożymy się w El Paraiso i odpoczniemy od tego całego syfu wokoło… – Zaproponował spowolnienie tempa po tym burzliwym i nieprzewidywalnym urlopie. – …i że nie będziesz już więcej przede mną uciekał, okej? – Spojrzał na niego błagalnie tuż przed tym jak podniósł się z ziemi w poszukiwaniu wyrzuconych wcześniej spodni. Nie wiedział skąd tak silna pokusa, ale nie był w stanie dłużej powstrzymać się przed tym, co nieuniknione. Sięgnął więc po skręta i zapalniczkę, wreszcie racząc płuca potężną dawką uspokajającego, otępiającego dymu. Avalońskie ziele. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że nie powinien odpalać egzotycznego blanta w towarzystwie swojego młodszego kochanka. - Przepraszam. Musiałem. – Zwrócił się do niego spolegliwie, wszak sam nie był święty, a po tym co przeszli… Nie starał się wybielić ani usprawiedliwiać, a raczej przyznać do własnej słabości, której na ten moment nie bardzo jeszcze rozumiał.