Czasem wydaje się, że to zwykłe pole na skraju lasu, które wcale nie zarosło zbyt różnorodną roślinnością... Ale jeśli uśpione chowanki świetlane usłyszą jakieś ciekawe dźwięki, to na pewno chętnie wysuną się na powierzchnię. Pamiętaj, by poruszać się przy nich bardzo ostrożnie i kontrolować, czy przypadkiem nie zmieniają koloru na jakiś, od którego lepiej się zdystansować!
Uwaga! Osoby posiadające genetykę jasnowidzenia wyczuwają intencje chowanek i wiedzą jakich kolorów można się spodziewać i kiedy należy zachować przy nich ostrożność.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Po kilku dniach na wyspie jabłoni Paco i tak odnosił wrażenie, że nie poznał chociażby promila zapewnianych przez nią atrakcji, a mimo że i tak za najważniejszą z nich uważał towarzystwo Maximiliana, tak chcąc nie chcąc musieli od siebie niekiedy odpocząć. Po śniadaniu rozeszli się – każdy w swoją stronę – co mężczyzna postanowił wykorzystać na nieco dalszą, pieszą wycieczkę po okolicznych lasach, a właściwie zważywszy na tempo, można by raczej mówić o porannym joggingu. Nie zamierzał przecież na wakacjach próżnować, a dbałość o formę wymagała nie tylko smagania czarodziejskim patykiem na prawo i lewo. Trzeba było poświęcić wiele czasu również i swojemu ciału. Morales nie spodziewał się jednak, że podczas tej zaplanowanej aktywności odnajdzie tak ciekawe i barwne miejsce. Nie musiał się długo zastanawiać. Kiedy tylko spotkał się po południu ze swoim młodszym towarzyszem, naprędce przebrał się w czystą koszulę, proponując mu małą wycieczkę. - Znasz się na zielarstwie lepiej ode mnie, więc może będziesz wiedział co to takiego. – Postanowił zdradzić chłopakowi po drodze cel podróży, a przynajmniej po części i tak jak sam go wcześniej odebrał. Nie czuł się ekspertem do spraw avalońskiej flory, ale te świecidełka ewidentnie wyglądały mu na jakąś czarodziejską roślinę. Przede wszystkim jednak oczarowywały swym pięknym, i to właśnie z tego względu Salazar chciał podzielić się z młodszym kochankiem swym znaleziskiem. – Jak minął dzień? Mam nadzieję, że nie spędziłeś go całego z nimfami. – Zapytał w międzyczasie żartobliwym tonem, ciekaw z kim Felix szwendał się po wiosce, a może i po górach i czy przypadkiem nie przyciągnął kolejnego nieszczęścia. Nie to, żeby go o to podejrzewał, ale mimo wszystko… przydarzało mu się to stosunkowo często. – No, i jesteśmy na miejscu. Podobno trzeba coś zanucić, żeby się pokazały. – Spojrzał wymownie na nastolatka, nie do końca świadom że chowanki reaguję nie tylko na śpiew, a na różne inne dźwięki, które same uznają z wystarczająco intrygujące.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Od niefortunnego pierwszego dnia zdawało się, że sprawy uległy polepszeniu. Max dużo czasu poświęcał na poznawaniu wyspy i jej tajemnic, choć te pierdolone zbroje to najchętniej oddałby na złom. Nic dziwnego, że poczuł ulgę gdy dziś żadna się do niego nie przypałętała. -Powiesz mi gdzie mnie zaciągasz? - Zapytał z rozbawieniem, gdy tylko zaczęli iść w stronę, której jeszcze nie kojarzył. Miał tylko nadzieję, że to nic wyjątkowo pojebanego. Znając Paco stawiał na jakieś luksusy. -A to się okaże. - Nie wiedział czego może się spodziewać, więc też nie wiedział, czy jego wiedza z zielarstwa będzie wystarczająca. Napotkał już tu kilka roślin, które zdecydowanie różniły się od tych, które nastolatek znał. Wyjątkowo nie. Byłem spotkać się z przyjaciółką. - Nimfy byłyby świetną opcją, ale akurat tego dnia Maxio był grzeczny i spokojny. Nie każdego dnia wbrew pozorom musiał przecież coś odpierdolić. Zwolnił kroku, gdy dotarli na miejsce. Musiał przyznać, że polana robiła wrażenie i zdecydowanie pomylił się co do wyboru towarzysza. -Wow, robi wrażenie. - Przyznał, przypatrując się z ciekawością roślinności i zastanawiając się, czy możliwe, że mają jakieś właściwości odurzające. Wygląd tak by sugerował, ale nie miał zamiaru się przekonywać na własnej skórze. Nie po tym, jak po spróbowaniu jakiejś chorej żywicy męczyły go koszmary pełne wojen i śmierci. O wymianie zdań z Walshem jaka po tym nastąpiła tym bardziej wolał nie myśleć. -Nie mam bladego pojęcia, co to może być. - Dodał po chwili, przypominając, że Morales wspominał, że może być w stanie zidentyfikować to, co w tym miejscu rośnie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Paco chyba miał tego dnia szczęście, bo jakimś cudem udawało mu się opancerzonych kamratów podróży omijać. Musiał jednak przyznać, że włóczące się za podróżnymi zbroje potrafiły skutecznie podkopać atmosferę, przy okazji wprowadzając niemały zamęt, którego ani jemu ani Maximilianowi zdecydowanie nie było trzeba. Cóż, przynajmniej raz mogli cieszyć się względnym spokojem. Pytanie tylko na jak długo. – Zakopać cię w lesie. – Prychnął głupio pod nosem na ten żart niskich lotów, zanim podjął się nieco szerszych, acz nadal niezdradzających sekretu odnalezionej przez niego polany wyjaśnień. Wolał nie paplać zbyt wiele, żeby Felix na własne oczy mógł zobaczyć ten piorunujący widok. W końcu chowanki mieniły się różnymi barwami, świecąc przy tym jeszcze jaśniej niż znane wszystkim świetliki. – Nie podoba mi się to wyjątkowo… – Burknął niechętnie, starając się jednak nie skupiać zbytnio na tej natrętnej myśli, zwłaszcza kiedy wiedział że Solberg zapewne tylko się z nim droczy. - Gdzie byliście? – Zaczął natomiast dalej podpytywać, przynajmniej do czasu, kiedy obaj wkroczyli na skraj łąki, która tylko z pozoru wydawała się kolejną nudną połacią zieleni. Mimo że ostatecznie żaden z nich wokalnymi zdolnościami się nie pochwalił, chowanki i tak zareagowały na odgłos ich rozmowy. - Kiedy byłem tutaj wcześniej, świeciły na zielono. – Mruknął wyraźnie rozczarowany, wszak z dość oczywistego względu z czasem wyjątkowo upodobał sobie tę barwę. – Ciekawe czy kolor ma jakiekolwiek znaczenie… jeśli tak, na wszelki wypadek powinniśmy chyba omijać czarne. – Nie wiedział czy ma rację, ale postanowił zawierzyć własnej intuicji i jak na razie w ogóle trzymał się od wyrastających z ziemi ślicznotek z daleka. – Możemy zapytać po powrocie którejś z nimf. Byleby ta rozmowa nie trwała do rana. – Zaproponował z dosyć wymownym uśmiechem, przypominając sobie o wysnutych wcześniej planach, o których miał porozmawiać z Maximilianem. – Myślałem o tym, żeby umówić się wieczorem z Joshem na kufel cydru. Poznam cię z nim. – Objął chłopaka ramieniem, przygarniając go do siebie. Skoro szkolna kadra bawiła się w krainie jabłoni, trzeba było odnowić znajomości ze starymi druhami… Szkolna kadra… no tak, dotarło to do niego z opóźnieniem. – Ah, w sumie ty powinieneś go przecież kojarzyć. Ten Josh. Joshua Walsh. Nauczyciel quidditcha z Hogwartu. – Rozwinął myśl, co prawdopodobnie nie miało najmniejszego sensu. W końcu o jaką inną czarodziejską szkołę mogło mu chodzić…
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Humorek widać Morales miał dziś wybitny, a że Max po spotkaniu z puchonką też czuł się dobrze to nawet podłapał. -No już myślałem, że się kurwa nie doczekam. - Wyszczerzył ząbki, choć nagle pewne wydarzenia sprzed półtora roku w niego uderzyły i dobre samopoczucie gdzieś zniknęło, gdy w nozdrzach poczuł odór potu i wilgotnej ziemi. Otrząsnął się jednak, chwytając mocniej Moralesa i skupiając na zakotwiczeniu świadomości w tu i teraz. -No już, już. - Uspokoił go, ale nie słowami, a krótkim pocałunkiem dla rozproszenia myśli. Oczywiście, że musiał się z nim podroczyć, bo inaczej nie byłby sobą. -Przy tej studni, gdzie mnie zamieniło w księżniczkę. - Odpowiedział bez szczególnego entuzjazmu, bo choć spotkanie było przyjemne, to jednak podświadomie liczył na kolejną darmową fiolkę eliksiru, a studnia zdawała się ignorować jego obecność. -Czyli wiemy już, że zmieniają kolor. Jeszcze bardziej mi się to podoba, ale chyba masz rację, lepiej uważać. - Wyjątkowo się z nim zgodził. Potrafił jednak zrozumieć czemu zielona barwa sprawiła, że przyprowadził go w to miejsce. Jakby nie było kolor ten jednoznacznie kojarzył się z oczami nastolatka. -Na pewno będą wiedziały, a wiesz, że kocham zdobywać nową wiedzę. - Podroczył się z nim jeszcze troszkę, skoro sam dawał mu taką okazję. No nie mógł, po prostu nie mógł przejść obok niej obojętnie, a pomysł Moralesa był naprawdę dobry w oczach Maxa, który już myślał, czy mógłby wykorzystać te rośliny w jakimś eliksirze. Kufel cydru był kuszący, ale już rozwinięcie wypowiedzi skutecznie odebrało Maxowi ochotę na podobny wieczorek zapoznawczy. -Dzięki, ale spasuję. - Powiedział tylko, nie mając kompletnie zamiaru opowiadać Paco, co wydarzyło się podczas treningu przy drzewie Morrigan.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Pokręcił z rozbawieniem głową, spodziewając się że tą odrobiną czarnego humoru przywoła uśmiech na twarz młodszego kochanka. Prawdopodobnie większość czarodziejów uznałaby podobne żarty za niesmaczne, ale akurat Maximiliana Paco znał już na tyle, by wiedzieć że może sobie na taki tekst pozwolić. Inna sprawa, że czasami zastanawiał się czy za wyszczerzonymi ząbkami nie kryje się ziarenko realnego pragnienia śmierci, którego z oczywistych względów nie zamierzał pomóc chłopakowi zrealizować. Tak, jego myśli również pomknęły w nieciekawym kierunku. Na szczęście mocniejszy chwyt Felixa przywołał do porządku, odsuwając zmartwienia na bok. – No… – Miał się nawet zamiar odezwać, ale po tym krótkim pocałunku dosyć szybko zapomniał języka w gębie, a spojrzenie na dłużej padło na chłopięce usta. – Pomyślałbym, że zatęskniłeś za średniowieczną kiecką, ale znając ciebie, pewnie bardziej zależało ci na władzy i prestiżu. – Poruszył sugestywnie brwiami, przypominając sobie jak dobrze jego młodszy kochanek wypadł w roli księżniczki. Teraz nawet żałował, że nie odstawiali tego teatrzyku dłużej, ale cóż… w obecności Solberga trudno było trzymać się scenariusza. - Patrz tam, jeżeli chwilę poczekamy, może jednak doczekamy się i zielonych. – Złapał delikatnie chłopaka za ramię, drugą dłonią wskazując kępkę pomarańczowych kwiatów. Może zmieniały barwy jak kameleony? Mógł jedynie zgadywać, skoro nawet nie znali nazwy tych nietypowych pędów. – Wiesz co, chyba zmieniłem zdanie. Lepiej pójdźmy do tej starej znachorki. Na pewno ma jakiś zielnik. – Nie omieszkał zaproponować znacznie mniej kuszącej alternatywy, która nie przywoływałaby ukłucia zazdrości, chociaż tak naprawdę powstrzymywał cisnący się na usta śmiech. – Czekaj… odmawiasz cydru? Na pewno nie jesteś chory? – Przyłożył dłoń do czoła nastolatka, żeby sprawdzić czy przypadkiem nie nabawił się gorączki. – Nie masz ochoty na alkohol czy towarzystwo? – Zapytał jednak zaraz już spokojniejszym i poważnym tonem, bo chciał się spotkać z Joshuą, ale niekoniecznie kosztem czasu spędzonego z Felixem. Do tej pory był święcie przekonany, że uda mu się połączyć przyjemne z pożytecznym, przy okazji zapoznając Walsha ze swym młodszym partnerem.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gesty zawsze wychodziły im dużo lepiej niż słowa, choć to właśnie na komunikacji powinni się skupić. Zdawali się jednak równie szybko zapominać o problemach, co wybuchać w swojej obecności, a to nie pomagało w żadnym stopniu w pchnięciu tej relacji ku spokojniejszym wodom. -No i na skarbcu. Nie zapomnij, że jestem przecież ogromnym materialistą. - Prychnął rozbawiony. Co jak co, ale nigdy nie wyobrażał sobie siebie na jakimś stanowisku, które wiązało się z zarządzaniem ludźmi i władzą. Uważał, że się do tego kompletnie nie nadaje, dlatego też poprosił Darrena o pomoc przy Pure Luxie. Dał się obrócić w stronę pomarańczowych chowanek i z zaciekawieniem obserwował, czy faktycznie miały zamiar zmienić swoją barwę. Ni chuja nie miał pojęcia, jak działała magia tego miejsca, ale nie oznaczało to, że nie chciał się przekonać. -Ty to każdemu umiesz zabić libido. - Pokręcił głową na nagłą zmianę nimf na znachorkę. Nie wykluczał, że kobieta miała przeogromną wiedzę, ale skoro można było połączyć piękne z pożytecznym, to Max nie wiedział czemu miał wybierać mniej ponętną opcję. Poza oczywiście zazdrością Salazara. Przewrócił oczami, prychając lekko, gdy Morales przyłożył dłoń do jego czoła. Humor nastolatka od razu przyklapł, a iskierki złości zaczęły palić go od środka, gdy w głowie słyszał wypowiedziane przez Walsha słowa. -Na jego towarzystwo. Ale idź i baw się dobrze. Ja w tym czasie pogram z Voralbergiem w warcaby, czy coś. - Powiedział dobitnie, tym samym sugerując, że nie ma zamiaru zmienić zdania nawet kosztem spędzenia nocy z Alexandrem sam na sam. Wśród prawdopodobnie niezręcznej i drętwej atmosfery.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Miałem rację. Im dalej byłem od Jess, tym więcej... luzu... czułem. Powoli wracała mi jakaś zdolność logicznego myślenia. I co najważniejsze przypomniałem sobie co miałem powiedzieć Smith - że działa na mnie pojebana zbroja. Na szczęście to ja trenowałem regularnie biegi, a nie Jessica - dlatego udało mi się dopaść zbroję zanim dogoniła mnie rudowłosa. - Duro - krzyczę w kierunki irytującej, metalowej puszki, która była powodem tego zamieszania. Zbroja przestała się chować po krzakach i zaczęła zwyczajną - dziką ucieczkę. Jednak nie mogła tak łatwo ujść z życiem przed moim gniewem. Kolejne Duro trafia już w zbroję. A dzięki moim transmutacyjnym zdolnościom, bardzo łatwo przemienia się w głaz od hełmu po koniuszki blaszanych palców. - Draconifors - rzucam kolejne zaklęcie i psuję w ten sposób zbroję, zabierając jej prawdopodobnie bardzo potrzebny materiał, by móc znowu się połączyć i być irytującą sobą. By wyrazić swoją wściekłość uderzam zwykłym zaklęciem w latające smoki, które rozsypują się na drobny mak. Mam nadzieję, że już nigdy nie będzie mógł wrócić do swojej zbrojnej postaci. Wściekle macham różdżką, moje brwi i nawet króciutkie włosy są bardzo czarne; ledwo słyszę, że nadbiega w końcu Krukonka. Tylko jej przybycie sprawia, że odkładam zemstę na później. - Jess? Nic Ci nie jest? Powinienem Ci powiedzieć od początku, ale byłem przekonany, że pokonam to... dziwne uczucie. Nie zdawałem sobie z jego siły - mówię przyglądając się tego co zostawało z kamiennej zbroi, kiedy smoki ulatywały z niej jeden za drugim. Podchodzę krok do Smith, ale wtedy waham się nagle, że może to być jej nie w smak. Przed chwilą byłem stanowczo zbyt zachłanny. Bardzo speszony zostaję w miejscu, niepewnie przystępuję z nogi na nogę. - W sensie... Byłem sobą, ale co by było jakby mnie zmienił w kogoś... bardziej nachalnego - próbuję wytłumaczyć swoją wściekłość, póki co jednak nie myśląc specjalnie o tym co się wydarzyło, a jak źle to mogło się skończyć, gdyby zbroja była jeszcze większym żartownisiem. Marszczę też lekko brwi i wbijam spojrzenie w ziemię, ewidentnie próbując poskładać w swojej już trzeźwej głowie, co dokładnie miało miejsce. A kiedy uzmysławiam sobie jedną z rzeczy, unoszę buzię się z lekkim przerażeniem wypisanym na twarzy.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Tak, zdecydowanie żaden z niej był sportowiec - nawet pomimo epizodu w szkolnej drużynie Quidditcha. A już zwłaszcza porównując jej marną (i zaniedbaną) kondycję fizyczną do wydolności Augusta, który jakby tej przewagi nie miał mało, to jeszcze był posiadaczem znacznie dłuższych nóg. Mogła tylko próbować nie zgubić go z oczu, bo o dogonieniu chłopaka mogła zwyczajnie pomarzyć - choć w pewnym momencie chciała już po prostu potraktować go Carpe Retractum, albo chociaż Immobilusem. Przeszkadzały jej w tym jednak gęsto usiane drzewa, ale też przede wszystkim agresywnie kotłujące jej się za mostkiem emocje. W końcu ostatnie co chciałaby zrobić to ugodzenie Edgcumbe'a zaklęciem zupełnie innym niż zamierzała. Skończyła więc dobre kilkanaście metrów za przyjacielem, dysząc ciężko jak lokomotywa - z paniką windującą jej co chwila pod sam kurek, kiedy zauważyła, że August zaczyna miotać zaklęciami. Wydłużyła kroki, omal nie wypieprzając się o wystające korzenie - w końcu dobiegła do chłopaka, w samą porę żeby zobaczyć jak dezintegruje zaklęciem pierzchające w popłochu... kamienne smoki? — Sakra... A-Aug... — wykrztusiła tylko, próbując złapać oddech, opierając obie dłonie o własne uda. Uspokajała oddech, jednocześnie wlepiając spojrzenie najpierw w... pokonaną zbroję - a potem w Augusta, próbując zrozumieć co w ogóle do niej mówił. Krew szumiała w jej uszach, sama już nie wiedziała z jakiego dokładnie powodu. — Jest... okej — powoli odzyskiwała zdolność normalnej mowy, prostując się w pionie - naprawdę ostrożnie obserwując poczynania przyjaciela. — Pokonasz... co? — Składała sobie w głowie jego słowa, trochę chaotyczne - które jednak nieco wyjaśniały jego dziwne zachowanie. Czyli jednak, coś go do takiego a nie innego zachowania zmusiło. Spięła się lekko, kiedy zrobił krok w jej stronę - i speszyła nie mniej niż sam Edgcumbe, który jednak zatrzymał się w miejscu. Słysząc jego kolejne słowa, speszyła się nawet bardziej, obejmując w bezwarunkowym odruchu ramionami i czując jak policzki znów zaczynają ją palić. Czyli jednak nie? — Byłeś sobą? — wypowiedziała te słowa ostrożnie, pilnując, by panika nie chwyciła jej za gardło. — To nie był żaden, nie wiem, urok...? — Chciała się upewnić - a jednocześnie nie chciała; w tym momencie naprawdę nie wiedziała kompletnie nic. — Zmienił? On? — Miała wrażenie, że zamieniła się w papugę w kółko powtarzającą pytania. Niemal jęknęła ze zgrozą, kiedy przyjaciel obdarzył ją spojrzeniem przedstawiającym czyste przerażenie - jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę co takiego się stało. — Auggie, nie rób takiej miny — mruknęła wręcz błagalnie, samej podchodząc do chłopaka - nie wiedząc, czy powinna go przytulić, poklepać po ramieniu, czy może wymierzyć mu z liścia. Ostatecznie po prostu stanęła przy nim, po chwili zsuwając z głowy czapkę drżącymi rękami, tak żeby daszek nie zasłaniał jej oczu Edgcumbe'a. — J-Ja... Nie jestem zła. Czy coś — powiedziała, pewna przynajmniej tego jednego.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Tak, zdecydowanie powinni rozmawiać ze sobą częściej i przede wszystkim bardziej otwarcie, a chociaż poczynili na tym polu pewne postępy, tak niestety nadal wiele uczuć i emocji skrywali jedynie w swoim wnętrzu. Mieli nad czym popracować, zwłaszcza że podobne niedopowiedzenia wielokrotnie doprowadziły ich do kłótni… chociaż, co zabawne te zazwyczaj pomagały uzewnętrznieniu i wyklarowaniu męczących ich niejasności. - No tak… jak to szło? Niełatwo cię utrzymać, cariño. – Spojrzał na niego wyraźnie rozbawiony, unosząc wymownie brwi. Wiadomo, że żartował. Chłopak nieraz dał mu przecież do zrozumienia, że nie interesuje go zawartość jego sakiewki ani bankowej skrytki, a chociaż miło było wspólnie pławić się luksusach, tak najwyraźniej Maximilian nie stawiał materialnych przyjemności w roli priorytetu. Paco nie zdziwiłby się jednak, gdyby nastolatek kiedyś dorobił się fortuny, może niekoniecznie na stanowisku, ale czemu nie sprzedaży opracowanych przez siebie eliksirów? Czasami kpił sobie z niego, jednak wbrew pozorom naprawdę uważał go za inteligentnego i utalentowanego młodzieńca. Sam przypatrywał się chowankom przez dłuższą chwilę, dając się nabrać własnej intuicji, wszak nie wyglądało na to, by wyspiarskie roślinki miały zmienić swą barwę. Szkoda, bo i brak szmaragdu czynił miejsce znacznie mniej romantycznym, ale cóż… to nie pierwszy raz, kiedy dobre chęci Moralesa zderzyły się z brutalną rzeczywistością. Przynajmniej humor im dopisywał, a na kolejne słowa Felixa mężczyzna zareagował śmiechem. – Nie jest to problem, dopóki potrafię rozpalić je na nowo. – Szepnął mu do ucha, racząc subtelnym pocałunkiem odsłonięty fragment skróty na jego szyi. Nie spodziewał się jeszcze, że propozycja wieczornego kufla cydru może to libido pogrzebać jeszcze głębiej niż zamiana powabnych nimf na starą, pomarszczoną znachorkę. Odsunął dłoń, chowając ją do kieszeni, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że to nie najlepszy moment na strojenie sobie żartów. Nie wiedział też czy powinien pytać o źródło niechęci, jaką chłopak żywił względem jego druha, dlatego w milczeniu przypatrywał się jego twarzy. – Yhym… – Burknął dopiero po chwili dość niezręcznie, a spojrzenie jego czekoladowych tęczówek zdradzało nutę rozczarowania. – Chciałem żebyś poszedł ze mną… – Westchnął, próbując wyjaśnić dlaczego zależało mu na jego towarzystwie, ale okazało się, że to wcale nie jest takie proste. – Nie rozmawiałem z nim jeszcze. Mogę wybrać inny wieczór, żebyś nie był skazany na towarzystwo Voralberga. – Zaproponował polubowne rozwiązanie, wykazując się elastycznością wobec wysnutych wcześniej planów. Nie chciał, żeby Solberg poczuł, że nie liczy się z jego zdaniem.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-Gdzieś już to kiedyś słyszałem. - Zaśmiał się, bo niby była to prawda, a jednocześnie nie mógł przejmować się czymś mniej niż właśnie materialistycznymi sprawami. No chyba, że te dotyczyły wszelkiego rodzaju rzeczy potrzebnych do eliksirów. Wtedy najchętniej zgarnąłby wszystko i jeszcze pewnie byłoby mu mało. Chowanki wyglądały prześlicznie nawet, gdy nie mieniły się na zielono. Paco miał jednak rację mówiąc, że lepiej na nie uważać. Nigdy nie było wiadome, z czym ma się do czynienia w kwestii obcej fauny i flory, o czym nastolatek bardzo często zdawał się zapominać pchany ciekawością. -A potrafisz? - Zapytał prowokująco po części po to, by pchnąć go do mniej lub bardziej śmiałego gestu fizyczności. Nadal miał z tyłu głowy ten ich nieudany pierwszy dzień, ale przecież nie będzie z tego powodu kompletnie zamykał się na fizyczność i całą resztę, co pokazał jak zwykle czerpiąc przyjemność z drobnego pocałunku złożonego na jego szyi. Widać ostatnimi czasy jednak zabijanie podniecenia szło Moralesowi znacznie lepiej niż wzbudzanie tego ognia, bo już po chwili Maxowi przeszła wszelka ochota na cokolwiek, gdy tylko usłyszał propozycję kolacji we troje z Walshem. -A ja chciałem przelecieć Beatrice. Nie zawsze dostajemy to, czego chcemy. - Odciął się ironicznie bo o ile na wesele do Voralberga chętnie zgodził się wybrać mimo braku specjalnej więzi z zaklęciarzem, to cydr z Joshuą w tej chwili był daleko poza czymś możliwym do akceptacji w umyśle nastolatka. Poza tym jakoś nie chciał pojawiać się w roli trophy boy`a w tawernie tylko po to, żeby Morales mógł się pochwalić kolejnym młodszym kochankiem. A przynajmniej w złości takie myśli do Maxa powróciły. -Data nie ma znaczenia. Potrafię zorganizować sobie czas, nie martw się o mnie. - Powiedział dobitnie, bo jakoś nie widział czemu jeden wieczór miałby być lepszy od drugiego.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Na szczęście - akurat dziś słaba kondycja Jess działała na moją korzyść. Tak samo jak jej rozwaga mimo stresujących sytuacji. Kto wie, może jakby pod wpływem impulsu rzuciła na mnie jakieś zaklęcie, mogłoby się to skończyć dość tragicznie. Szczególnie, że ja dziko brnąłem przez krzaki, niepomny jakichkolwiek krzyków. Szczególnie, że właśnie trwała moja osobista zemsta na idiotycznej zbroi, która postanowiła bawić się uczuciami dwójki nastolatków. A ponieważ Smith była mi blisko, tym więcej złości muszę rozładować wobec tego paskudnego żartownisia. Miałem szczerą nadzieję, że czuła cokolwiek kiedy fragmenty jej zbroi odlatywały w postaci małych, kamiennych smoków. Całkowicie zrozumiałe, że kiedy Smith pojawiła się obok mnie - zdyszana i bardzo zdziwiona całą sytuacją którą widziała, nie mogła się natychmiast odnaleźć w tym co mówię. Szczególnie po poprzednim rollecosterze emocji i przez fakt, że nie mogłem składnie wypowiedzieć się na jakikolwiek temat. Jakże do mnie niepodobne. A potem obydwoje stoimy i się peszymy, Jess próbuje objąć się szczelniej ramionami, by nie dopuścić mnie do jej strefy komfortu - a przynajmniej ja to tak odbieram. Ja za to drapię się po głowie niezręcznie. - No byłem. Jakoś. Nawet wersję moich nagłych gwałtowniejszych uczuć wytłumaczyłem sobie racjonalnie w moim stylu - mówię nawet lekko zaintrygowany tym spostrzeżeniem. Zadziwiająca była ta magia Avalonu wpływająca na nasze uczucia i emocje tak szczegółowo i punktowo. W zasadzie nie mam pojęcia jak mogę inaczej to wytłumaczyć. Nie wiem co mi zrobił. Czy stworzył te uczucie - czy uwydatnił, nigdy nie byłem zbyt dobry w rozumieniu własnych emocji. - Jess nie mam pojęcia co było od niego co ode mnie dołożone - przyznaję się wobec tego, nie widząc powodu dla którego mam wypierać się cokolwiek. Po chwili doszło do mnie jak skandalicznie się zachowałem. Smith wyraźnie już widziała zmianę w mojej mimice i natychmiast pośpieszyła z pocieszaniem. Nie ruszam się tym razem z miejsca kiedy ta podchodzi spojrzeć na mnie. Po szczegółowym zlustrowaniu dziewczyny - wierzę jej że faktycznie nie ma mi tego za złe. Nadal jednak nie mam gryfońskiej odwagi na zadanie wielu pytań kołaczących się w mojej głowie. - Nie dziwne, musiało być przednio - nagle mamroczę po dłuższej chwili mniej niż bardziej zręcznej ciszy. Nie wiedząc co mogę skomentować na temat rzeczy o których żadne z nas wiele nie wie - opieram się na czarnym humorze dotyczącym moich niespecjalnych doświadczeń w obcałowywaniu kobiet znienacka.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Naprawdę było jej coraz ciężej połapać się w rozwoju wydarzeń, w których wir wpadli razem z Augustem. Jeszcze przed kilkoma chwilami niezrażona niczym przedzierała się przez bagna w poszukiwaniu artefaktów (lub czegokolwiek innego), plotąc radośnie historyczne androny i avalońskie ciekawostki. Potem starała się najdelikatniej jak mogła zdystansować od nagle bardzo zainteresowanego jej osobą Augusta - co wyszło jej co najmniej beznadziejnie. A teraz, kiedy Edgcumbe zaczął się oddalać, to zaczęła za nim gonić - chociaż wszelkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że powinna pójść raczej w drugą stronę i w końcu poukładać sobie w głowie to całe zdarzenie. No ale jak mogłaby zostawić przyjaciela samego, nawet po tym co zaszło? Choć sama właściwie nie wiedziała co i jak miałaby to odbierać. Mimowolnie dystansowała się od Augusta - choć czuła się z tym zupełnie nie na miejscu. Nigdy w końcu nie musiała tego robić. — Skoro potrafiłeś to sobie wytłumaczyć, to nie mogła być amortencja... — mruknęła cicho - nie na tyle jednak, żeby chłopak jej nie usłyszał. Potwierdziła tym samym swoje wcześniejsze domysły, choć to zdecydowanie komplikowało sprawy. Widocznie na tyle, że nawet dwójka Krukonów pochylona nad podkręconymi przez magię emocjami nie była w stanie rozwikłać tej zagadki. A choć Jess była w zdecydowanej kropce - to nie mogłaby obok reakcji Augusta przejść obojętnie; w końcu zazwyczaj byli dla siebie tym komfortowym towarzystwem, czy to rozmawiając czy milcząc. Nie chciała być powodem dla którego to miałoby się zmienić. — Cóż... to chyba oczywiste, że się lubimy, prawda? — zaczęła, próbując na gorąco niejako usprawiedliwić przyjaciela - ale i siebie. Ująć sens tego wszystkiego w prostych słowach - nawet mimo gorącego rumieńca, który nie opuszczał jej ani na moment. Bo teraz, w tej chwili, te wszystkie przecież oczywistości, które ich łączyły nabierały jakby drugiego dna. Czy tego chcieli, czy nie. — Byłeś... zaskakująco ujmujący, żeby nie powiedzieć: uroczy — stwierdziła, uśmiechając się do Augusta... pocieszająco, może trochę niepewnie, na pewno dość nieśmiało. Zaśmiała się przy tym lekko i ciężko zarazem - pozwalając, by chociaż w takiej formie uszło z niej napięcie. — Zupełnie szczerze, to nie wiem jak to odebrać. W sensie, no... — zamotała się, nerwowo obracając czapkę przyjaciela w dłoniach i wbijając wzrok w ich buty. — Sam byś tego nie zrobił. — Nie mówiła tego ani z ulgą, ani z wyrzutem - zwyczajnie stwierdzała fakt, nie wiedząc jeszcze w jakie tony powinna takie słowa ubrać. — A ja też nie kazałam Ci się bujać — dodała, mimowolnie doszukując się w tym również swojej winy - nawet jeśli miałaby tym jeszcze bardziej tę absurdalną sytuację skomplikować.
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Ja również przez te wydarzenia nie mogłem spojrzeć normalnie na Jess. Liczyłem na to, że to minie kiedy jakoś... omówimy i zrozumiemy sytuację o ile to możliwe z naszą dwójką. Ja ponieważ sam nie potrafiłem nigdy dobrze przetrawić swoich emocji, a co dopiero takich wspieranych nieznaną magią. Zaś sama Jessica - jej nikt nie powinien się dziwić po tym co zaszło, że trudno jej wszystko poukładać. Więc tak utknęliśmy nie mając pojęcia co to jest i co z tym zrobić. Zerkam na mamroczącą coś pod nosem Smith, ale nie dopytuję co tam powiedziała, skoro postanowiła sama ze sobą próbować rozwiązać zagadkę, na własną rękę. Jednak faktycznie, najważniejsze było to, żeby nie zmienić podejścia do siebie. Bałem się, że poziom naszego komfortu będzie mocno zachwiany po takiej sprawie. I jak wyjść z tego cało? Bez żadnych urazów wobec siebie? W tym momencie byłem coraz bardziej pewny, że może to zwyczajnie nierealne. - No... tak... - odpowiadam na jej pytanie, również płonąc z gorąca - tylko czerwonymi brwiami, które ostygły już z czarniejącej złości, kiedy ze zbroi nie pozostało już praktycznie nic oprócz nóg, które odlatywały już kamiennymi smokami. Mrugam na jej komplement i speszony drapie się po krótko przystrzyżonych włosach. Nie wiem za bardzo co mądrego na to powiedzieć. Dla odmiany. - Mówisz, że powinienem ją przemienić z powrotem i zawsze z nią chodzić - mruczę, wiedząc że słowo uroczy nie jest kompletnie przymiotnikiem, który może mnie określić na co dzień. Smith dalej próbuje nas usprawiedliwić. Kiwam głową, że tego bym nie zrobił. - Nie przyszłoby mi to na myśl - oznajmiam z zamyśleniem, prędko reflektując się, zauważając jak to mogło zabrzmieć. - No znaczy, jesteśmy przyjaciółmi, nie że jesteś jakaś... nieatrakcyjna. Jesteś oczywiście. Żenada. Zaraz zapadnę się pod ziemię próbując wyjść z własnych tłumaczeń. - E... no tak... - dodaję jeszcze tak samo jak wcześniej, nie wiedząc co powiedzieć na wkopywanie się Jess, bo nie wiem czy chce coś przez to przekazać czy niepotrzebnie się doszukuję. Robię niepewne dwa kroki, drepcząc w miejscu. - Może powinniśmy... udawać, że nie miało to miejsca... - proponuję w końcu, nie widząc innej, lepszej odpowiedzi.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
- Wybacz. Muszę mieć ci co wypominać, skoro sam uczepiłeś się mojego wieku jak rzep psidwakowego ogona. – Sprzedał mu kuksańca w bok z szerokim uśmiechem na ustach. – Najchętniej już teraz wpakowałbyś mnie do grobu, co? – Dodał również żartobliwym tonem, nie zdając sobie sprawy ani z towarzyszącej chłopakowi, a związanej z amnezją traumy, jak i tego, że rzeczywiście w niedalekiej przyszłości zostanie przysypany ziemią pochodzącą z mogiły legendarnego Tristana. – Oczywiście po to, żeby odziedziczyć majątek, bo jak już ustaliliśmy, straszny z ciebie materialista. – Tym razem jednak przyświecała mu lekka, beztroska atmosfera, więc kontynuował tę zupełnie absurdalną i niespójną historyjkę, przypatrując się mieniącym się w blasku słońca, barwnym chowankom. Prędko zmienił jednak obiekt zainteresowania, słysząc dzwoniące w uszach, jakże prowokujące pytanie młodszego kochanka. Kącik ust uniósł jeszcze wyżej, palce wplótł we włosy nastolatka, delikatnie, nęcąco chwytając jedynie zębami jego dolną wargę. – Miałeś kiedykolwiek co do tego wątpliwości? – Szepnął uwodzicielsko zanim poddał się emocjom, łącząc ich usta w powolnym, acz namiętnym pocałunku, który ani trochę nie przypominał już całusa złożonego na chłopięcej szyi. Szkoda tylko, że propozycja wychylenia kufla cydru w towarzystwie Walsha nie okazała się równie kusząca jak mu się wydawało. – Ciągnie cię do starszych, hm? – Poruszył sugestywnie brwiami w odpowiedzi na ten ironiczny ton, ale tak naprawdę wcale nie miał ochoty na podobne przekomarzanki. Raczej czuł się odrobinę rozczarowany, zwłaszcza że nie miał wcale zamiaru zabierać Maximiliana w roli trophy boy’a, a jego obecnością zagarniać sobie jeszcze więcej uwagi i przestrzeni. Chciał go zabrać, żeby spędzić z nim jak najwięcej czasu. W końcu po to przyjechali tutaj razem i po to zamieszkiwali w jednym domku, do którego chuj wie po co ktoś zakwaterował im Voralberga. – Heeej… – Mruknął już bardziej spolegliwie, przyciągając Felixa bliżej własnego ciała, żeby objąć go swoim ramieniem. – …tylko zaproponowałem. Poza tym nie martwię się o to, że nie potrafisz, ale… – Zaciął się, przygryzając lekko wargę i marszcząc czoło, jak zwykle w podobnych sytuacjach. – Po prostu przyjechałem tutaj z tobą, więc jeżeli chciałbyś spędzić wieczór w inny sposób i w innym towarzystwie, zawsze możesz mi powiedzieć. – Nie wybrzmiało to dokładnie tak, jakby tego chciał, ale powiedzmy sobie szczerze, w jego przypadku to i tak spory krok naprzód, nawet jeżeli nie do końca potrafił wyrazić to, co czuje.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
- Żebyś mi wstał i mnie straszył po nocach? Nie ma opcji. Jak tylko wyczuję, że nie oddychasz tak sprawnie jak kiedyś od razu idziesz na stos i do urny. Nie będę ryzykować. - Nie ma to jak miłość, sympatia, czy co to tam między nimi było. Max jednak nie dawał się tak łatwo zagiąć i zawsze próbował podejmować walkę. Całe szczęście pyskaty był, to i nawet mu to czasem wychodziło. -Oczywiście! Obsługę Paraiso już znam, posłuszni nawet są, tylko brakuje mi oficjalnej władzy. - Poszedł za ciosem, jak już sobie tak żartowali. Mógł oczywiście wspomnieć o górach galeonów, jakie Morales posiadał w Gringotcie, ale jakoś przejęcie hotelu bardziej wpasowywało mu się w godny spadek. Na pewno byłby lepszy niż to, co dostał po zmarłym nie tak dawno temu dziadku. Wiedział, że Morales będzie chciał udowodnić, że potrafi bardzo dobrze rozpalić wspomniane libido i nawet nie miał zamiaru się odsuwać od niego o krok. Patrzył tylko wyzywająco na twarz kochanka, jakby dawał mu znać, że doskonale wie, że jest bezczelnym smarkaczem. -Raz czy... - Nie skończył już, bo został uciszony ustami Moralesa, które przyjął z wielką ochotą. Przymknął oczy pozwalając sobie delektować się tym pełnym pożądania pocałunkiem, co mogło być dobrą decyzją patrząc na to, że całą atmosferę za chwilę miał szlag jasny trafić. -A może do bogatych? W końcu Bea też na biedę nie narzeka. - Zaśmiał się, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że faktycznie był między nią a Salazarem więcej niż jeden czynnik wspólny. No ładnie, jednak Max naprawdę miał swój typ - Bogaci i niebezpieczni. Dał się przyciągnąć bliżej i szczerze poczuł się po tym nieco lepiej szczególnie słysząc słowa Paco. Miał mętlik i nie wiedział co dokładnie powinien z nich wyciągnąć, ale i tak dobrze było usłyszeć coś podobnego z jego ust. -No to mówię, że wolałbym żeby chimera mnie przeżuła i wysrała niż spędzić pół sekundy w towarzystwie tego zasranego hipokryty. - Powiedział dobitnie, chwilowo zapominając, że obraża kumpla Salazara. Złość była jedną ze słabości Maxa, przez które chłopak często tracił kontrolę. -Ale nie oznacza to, że będę Cię powstrzymywał. Tak, przyjechaliśmy tu razem i też cieszę się, że możemy trochę spędzić czasu poza Twoją pracą, ale nie oznacza to, że nie możemy się rozdzielić na jeden wieczór. Trochę ich jeszcze nam zostało, spokojnie. - Zapewnił go już nieco bardziej logicznie i bez zbędnych emocji, patrząc wprost w te czekoladowe tęczówki. Tym razem to młodszy z nich delikatnie ucałował wargi kochanka, by tym samym podeprzeć poniekąd swoje słowa.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
- No tak… – Podrapał się kompletnie zdezorientowany po głowie, jeszcze raz analizując złożoną mu przez Maximiliana propozycję, i to na dodatek taką nie do odrzucenia. – Czy ja mam jeszcze jakiekolwiek prawa do decydowania o własnym pogrzebie? – Zapytał, mrużąc ślepia, ale zaraz prychnął pod nosem, kiedy dotarł do niego absurd płynący z ich jakże lekkiej, przyjemnej i romantycznej pogawędki. Niektórzy wręczali sobie czekoladki w kształcie serduszek, oni grozili sobie spaleniem zwłok na stosie. Cóż, różne zwyczaje panowały w związkach, czyż nie? – Chyba zaczynam żałować, że obiecałem ci cokolwiek zapisać w testamencie, ty niewdzięczny i pyskaty… ty... – Zamiast wyszukiwać w słowniku pasujących do Solberga epitetów, wytargał go za czuprynę, z kpiącym uśmieszkiem przyklejonym do ust. Po tym zamilknął jednak na dłuższą chwilę, zastanawiając się nad tą głupią myślą, którą nastolatek przypadkiem mu podsunął. – Chciałbyś się sprawdzić? W roli zarządzającego. – Zagadnął tajemniczo, nie wyjaśniając jeszcze w pełni planu, który dopiero co zradzał się w jego głowie. Nie był nawet pewien czy powinien ryzykować, ale wizja wydawała mu się nad wyraz ciekawa. Nie bardziej jednak od wyzywających spojrzeń, którymi Felix skutecznie zachęcał go do śmielszych gestów i zasmakowania jego ust, które poza przyjemnością niosło za sobą jeszcze jedną niebywałą zaletę: ucinało wszelką dyskusję, a jak wiadomo, akurat w tych trudno było znaleźć zręczniejszego niż Maximilian. Dzieciak wojował słowem chyba lepiej niż różdżką, a Morales miał już wiele razy okazję przekonać się o tym, że wdawanie się z nim w pyskówki niekoniecznie okazuje się najmądrzejszym rozwiązaniem. Zwłaszcza, kiedy chłopak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ma do niego słabość. – Mierda…, a ja naiwnie myślałem, że jesteś ze mną ze względu na zniewalający uśmiech, a nie jaccuzzi na piętrze. – Westchnął, udając wielce urażonego, chociaż nie był w stanie nazbyt długo utrzymać tej teatralnej pozy. Zresztą mieli inny temat do obgadania, i mimo że sam w sobie nie wydawał się żadnym poważnym problemem, tak Paco wolał dmuchać na zimne. W końcu nieraz zdarzało im się coś przemilczeć, a potem buchali na siebie jak rogogony węgierskie w okresie godowym. – Zasranego hipokryty? Nadal mówimy Joshu? – Nie do końca wprost, a jednak starał się dopytać o co takiego poszło, że Felix reagował na niego, jakby miał alergię. Znał przecież Walsha od lat i akurat takie określenie go zdziwiło. Facet wydawał mu się niezwykle sympatycznym i pomocnym gościem, ale możliwe że łączyły ich z miotlarzem zgoła odmienne doświadczenia. – Zgadzam się. – Pokiwał głową, dopiero po chwili uzmysławiając sobie, że nie odpowiedź nie wybrzmiała najbardziej komfortowo. – Nie chciałem żebyś czuł się pominięty. – Dodał więc gwoli wyjaśnienia, unosząc kąciki ust, kiedy Maximilian zdecydował się potwierdzić swoje słowa subtelnym pocałunkiem. Pocałunkiem, który uśpił czujność Salazara na tyle, że mężczyzna wpakował się w kępkę pomarańczowych chowanek. Po chwili dało się słyszeć głośny huk, a spod osmalonych spodni wyłoniła się niegroźna, acz zbroczona krwią rana. – Kurrrrwa… – Syknął z bólu, odruchowo przesuwając się z chłopakiem dalej, by przypadkiem nie wleźć na kolejną minę.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Niesamowicie zabawne, wrzucić dwójkę emocjonalnie powściągliwych Krukonów w niezręczną sytuację i patrzyć jak się męczą. Jessica może i nie była już skończonym gumochłonem, jeśli chodzi o relacje damsko-męskie, ale na pewno nie można jej było określić jako doświadczoną - a już na pewno nie jako beztroską. Zdecydowanie łatwiej byłoby cały ten incydent określić jako zupełnie nieśmieszny żart zbroi i machnąć na niego ręką - jak widać jednak ani Smith, ani Edgcumbe tego nie potrafili. Pozostawała jednak kwestia: dlaczego? Doszukiwali się w tym jakiegoś znaczenia, jednocześnie próbując udowodnić, że żadnego znaczenia nie było. Istny węzeł gordyjski, który trzeba by było przeciąć... ale też żadne z nich nie chciało tego robić. Jess z nieokreślonymi emocjami kotłującymi się za mostkiem obserwowała jak brwi Augusta przybierają gorący, czerwony odcień - wstydu, zażenowania, złości? Zazwyczaj nie miała problemu, żeby odgadnąć emocje przyjaciela, ale teraz wydawało jej się to niemożliwe. — No... niekoniecznie — zaprzeczyła ostrożnie na wymruczane w odwecie na jej komplement słowa chłopaka. — To znaczy, ważne, żeby to nie wychodziło od jakiejś zbroi, tylko od Ciebie samego — wyjaśniła totalnie nieskładnie, nie chwytając się żadnych konkretów - nie chcąc ustawiać siebie w tym równaniu - skoro to ewidentnie jej osoba była... problemem. Nie potrafiła tego delikatniej określić, zwłaszcza po odpowiedzi Augusta na jej wnioski. — Jasne — stwierdziła, siląc się na uśmiech i tłamsząc sceptyczne nuty w swoim głosie - zupełnie przecież nie na miejscu w tej sytuacji. Bo właśnie została nazwana atrakcyjną przyjaciółką, o której Augustine nigdy by nie pomyślał w taki sposób. Właściwie to nie wiedziała czego się spodziewała - ale na pewno nie... zażenowania połączonego z zawodem. Zaskakująco gęstym, ciążącym na dnie żołądka. — Tak. Uznajmy to po prostu za... psiukus miejscowej magii. Każdemu mogło się to przytrafić. — Co innego mogła zrobić, jak nie tylko przystać na pomysł przyjaciela? Odrzucić wszelkie "ale" i "gdyby", nie zadawać pytań, na które nie miała odpowiedzi. W końcu August wyraził się jasno, to ona szukała dziury w całym, podważając wątpliwe działanie avalońskiej magii. — Zawsze jesteśmy bogatsi o te czterdzieści galeonów — próbowała zabrzmieć swobodnie, odsuwając się o krok od chłopaka i wyciągając w jego kierunku czapkę. Niestety, on jej pocałunku oddać już nie mógł.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nikt nigdy nie powiedział, że byli normalni. Wręcz przeciwnie. Drugiej takiej popierdolonej dwójki nie było tak łatwo znaleźć, więc podobne pogawędki nie powinny ich dziwić. A jednak płynący z nich absurd nie przestawał wywoływać uśmiechu na ich twarzach. -Możesz wybrać sobie koszulę, w której Cię spalimy. - Wyszczerzył ząbki, dając mu tę drobinkę wolnej woli w tak ważnej kwestii. Ostatecznie i tak przecież nie miało to znaczenia, ale co tam. W słownych przekomarzankach można było sobie pozwolić na nieco więcej. -Obiecałeś? Wiesz, nie odmówię, ale skoro tak to bym oglądał się uważnie za siebie. - Błysnął przed Moralesem białymi ząbkami. Nie miał zamiaru robić mu intencjonalnie krzywdy, a tym bardziej pozbawiać życia, ale skoro był takim materialistą, to czego się nie robi dla kilku dodatkowych galeonów w sakiewce. Nagła cisza nieco go zdziwiła, a jeszcze bardziej nie rozumiał pytania Salazara. Oczywiście, że Max żartował, ale wyglądało na to, że Paco ma jakąś myśl. Nastolatek aż bał się trochę pytać, co takiego zrodziło się pod tą kopułą. -Ja? Pewnie wszystko poszłoby z dymem, jakbym miał się czymś takim zajmować. - Powiedział szczerze. Co prawda planował otworzyć swój klub, ale po to miał też wspólnika, żeby czuwał nad tym, co Solberg mógłby spierdolić. No i żeby hamował jego szalone zapędy. Uwielbiał dyskutować, ale też uwielbiał momenty, gdy Morales mu to uniemożliwiał w ten konkretny sposób. Ot, dwie pieczenie na jednym ogniu i obydwie równie smaczne. -Grunt to trzymać pozory. - Skradł mu jeszcze jeden pocałunek, tym razem samemu nie dając szansy partnerowi na jakąkolwiek docinkę. Nie ma co, romantyzm z nich kipiał aż wrzało. A może to było napięcie seksualne. Tak, zdecydowanie to było napięcie seksualne. Zdziwienie Moralesa na wzmiankę o zasranym hipokrycie było zrozumiałe, skoro ta dwójka się przyjaźniła. Aż do niedawna Max też miał Joshuę za kogoś zupełnie innego, ale ich wspólny trening zagotował nastolatkowi krew w żyłach i obecnie nie potrafił inaczej patrzeć na byłego profesora. -Nie, kurwa, o fiucie Merlina. - Odpalił się nieco bardziej, od nowa rozpalając sobie wkurw na Walsha. -Oczywiście, że o nim. - Typowo nic nie wyjaśnił, tylko rzucał obelgami, bo tak było szybciej i prościej. Jednak nadal był młody i głupi. -Naprawdę, mną się nie przejmuj. To też Twój urlop. Korzystaj z niego. - Nie miał zamiaru robić Salazarowi wyrzutów z tego powodu, choć obecnie może nie do końca potrafił uwierzyć w tę całą bajeczkę o trosce, biorąc pod uwagę jak drętwo wyszła ich ostatnia rozmowa. Wciąż łatwiej było jednak omijać sedno problemu niż wyjaśnić, jak chłopak naprawdę się czuje i dlaczego. Przyjemny moment musiał zostać przerwany przez wpierdol. Brzmiało to jak typowy dzień w życiu Maxa, choć nastolatek naprawdę się przestraszył. Wybuch wziął ich z zaskoczenia, choć na szczęście nic wielce poważnego się nie stało. -Czekaj i się nie wierć. - Zawyrokował, wyciągając z kieszeni różdżkę i przyklękając przy ranie, by mieć do niej lepszy dostęp. Najpierw rozciął materiał spodni, następnie odkaził ranę i powoli, acz dokładnie ją opatrzył, wycierając krew wokół. -Operacja udana, pacjent zmarł. - Zażartował, gdy skończył robotę, a noga wyglądała dość przyzwoicie. Miał zamiar wstać z klęczek i kontynuować to, co wybuch im przerwał, ale przewrotny los miał dla niego inne plany. Podnosząc się, nastolatek stracił równowagę i wpadł na czarną chowankę. Nie musiał długo czekać na skutki tej chwili nieuwagi. Całe ciało Maxa zostało sparaliżowane, a on mógł tylko gapić się jak debil na Salazara licząc, że ten nie zostawi go tu na pastwę losu. +
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Zabawne dla wszystkich obserwujących - jednak dla nas był to bardzo przykry festiwal zażenowania. Po co próbowaliśmy podejść do tej sytuacji racjonalnie, zamiast właśnie machnąć na to ręką i potraktować to jak amortencja? Nie mam pojęcia skąd te próby rozwalenia tego na czynniki pierwsze. Idiotyczna chęć wyjaśnienia logicznie magii, której nie znamy. A przez to jedynie kopanie pod sobą większego dołu. Nie chcę już komentować, że bardzo dobrze wie, że bez zbroi jestem tym co widzi. Bardzo żałosnym w takich kwestiach Krukonem. Dlatego unoszę jedynie do góry brwi, by wyrazić powątpiewanie. A ponieważ czuję już tylko zażenowanie i całkowicie poddaję się przy próbach zrobienia z tego ludzkiej, a nie krukońskiej rozmowy. Nawet brwi zrobiły mi się niebieskie, bo już czułem jedynie bezużyteczność w tej konwersacji. Mimo to widzę jej wymuszony uśmiech i akurat to, że powiedziałem coś nie tak i jest jej po prostu smutno - mogę zauważyć. Co nie znaczy, że wiem co zrobić. Bo zamiast jakoś to uratować czuję lekkie rozdrażnienie tym wszystkim. Słowa Smith wydają się kompletnie nieszczere i najwyraźniej zamierzała po prostu biernie przystać na moją prośbę, chociaż oczekiwała czegoś innego. Czego? Wydawało się, że ona nie jest do końca pewna, więc skąd ja miałem wiedzieć. - No co? - pytam obserwując jej zachowanie i czekając aż może powie co jej nie pasuje albo co powinienem zrobić. Wyciągam rękę, by wziąć swoją czapkę z jej dłoni. - Przepraszam. Nie chciałem. Wiem, że nie miałaś wielu chłopów, mam nadzieje, że następny pocałunek będzie z kimś przystojniejszym i uroczym jakby miał zbroję obok siebie non stop, a potem będzie umiał o tym porozmawiać- mówię w końcu z niekrytą irytacją, bo już mam dość tej żenady i faktu, że stoimy tu i nie wiem co robić, mówić ani nawet obarczyć kogoś winą tą niezręczność. Macham do przyjaciółki ręką, byśmy ruszali, bo wydaje mi się, że nie ma co tu siedzieć, bo już nie mogę patrzeć na jej czerwoną z zażenowania buzię na coś, co mogłoby być trywialne, gdyby chociaż jedno z nas byłoby... głupsze?
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Nie oczekiwała od Augusta szczegółowych, konkretnych wyjaśnień i rozpisania kierujących nim motywów, absolutnie nic z tych rzeczy. Zwłaszcza odkąd w ich analizę wkradła się obecność zbroi - ewidentnie mającej wpływ na Edgcumbe'a i to w formie czysto magicznej. Może gdyby chłopak wszystko umotywował działaniem rycerskiego żartownisia, to Jess o wiele lepiej by ten incydent przyjęła, gładko przełknęłaby efekt podobny do amortencji. I chociaż doceniała szczerość Augusta, tak... Skąd mogła wiedzieć, że zrobi jej się przykro? Nie była robotem, nie potrafiła wyzbyć się wszystkich emocji - a tym bardziej ich przewidzieć. Dlatego chciała je wyjaśniać. A swoje wyjaśnienie już przecież otrzymała, nie trzeba było jej kilka razy powtarzać. Nie była głupia (a szkoda). — Nic, o co Ci chodzi? — odbiła, absolutnie do bólu neutralnym tonem, wyczuwając wzbierającą w Auguście irytację. Nie wiedziała skąd ta miałaby się wziąć - w końcu był przecież szczery. Nawet nie zakładała, że mógłby skłamać, nie był takim typem człowieka - raczej walił prosto z mostu. — Nie szkodzi. Wiem, że nie chciałeś... — zaczęła, przerywając, gdy przyjaciel zaczął kontynuować swoją... autoagresywną wypowiedź. Podążyła za nim, niemal zrównując się z nim krokiem - a z każdym przebytym metrem i wypowiedzianym słowem jej brwi wędrowały coraz bardziej do góry, niemal pod samą linię włosów. — Z Ciebie to jest jednak najpospolitszy w świecie idiota, Auggie — skwitowała z ciężkim westchnięciem. W jakim cholernym momencie nagle przestali się dogadywać tak jak zawsze - bez słów? Przecież wystarczy, że na siebie zerknęli i każde wiedziało o co może chodzić drugiemu. Co te bagna pochłonęły? — Czemu przypisujesz mi mniemania, które nawet mi koło myśli nie leżały? Wytknęłam Ci teraz albo kiedykolwiek coś takiego? Ja? — Teraz to ona się zirytowała, nie tylko przyspieszywszy kroku - ale też unosząc głos. — Z resztą, do prdele, nieważne. W końcu nic tutaj nie miało miejsca, prawda? — Naprawdę nie chciała zabrzmieć tak opryskliwie - ale zabrzmiała. Puściła pod nosem jeszcze wiązankę przekleństw we wszystkich znanych sobie językach - przedzierając się przez dziwne, świecące roślinki.
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Dziś, jak bardzo często, żałowałem że nie jestem takim radosnym żartownisiem jak Tomek, który sprowadziłby to na bardzo proste tory, mimo że sam wiedział jak to mogło być. Albo Vinnim, który potrafiłby z tego wybrnąć z odpowiednią empatią i zadbaniem o uczucia każdego. Ale oto byłem nadal sobą i może niepotrzebnie zniszczyłem zbroję, która wyzwalała ze mnie lepsze rzeczy. Niby nic nie trzeba było powtarzać, a tak naprawdę nikt dalej nic nie wiedział. Szczególnie, że po raz pierwszy mierzyliśmy się z takimi sprawami między nami. A nikt nie miał zbyt dogłębnego doświadczenia wcześniej. A potem zaczyna się moja irytacja, która bardzo szybko przechodzi na Jess, idącą za mną równym tempem, chociaż ja staram się nieświadomie wydłużać nogi. - A no dzięki - mruczę na jej słowa, że jestem idiotą, bo nie wiem co ta zniewaga miałaby pomóc naszej pogawędce. Też nie wiem co się wydarzyło - po prostu się zdenerwowałem niezręcznością i marnymi próbami wejścia w poprzednie, lekkie pogawędki. W tej chwili oddałbym galeony, żeby nic takiego się nie wydarzyło żebyśmy tylko we dwójkę żyli w błogiej nieświadomości czegokolwiek. - Oczywiście, że nie. Nikomu byś tak nie powiedziała - mówię parskając na jej słowa z kolejną dawką irytacji. Dobrze wiem, że jest miła i nie oznajmia takich rzeczy znienacka. Po co drąży temat? I teraz okazuje się, że moja wcześniejsza propozycja jej wcale nie pasuje, co wnoszę bardzo bystro po jej opryskliwym tonie. - Jess, no kurwa, to jednak zmieniamy zdanie, więc się wydarzyło i co tee... - zaczynam gwałtownie i podobnie też kończę ten mój krótki słowotok, bo nagle krzyczę z lekkim przerażeniem i przekleństwem, bo roślinka pode mną zaczyna się palić. Próbuję ugasić nieporadnie ją i swojego buta, szukając po dresiku różdżki.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Gdyby tylko Smith mogła usłyszeć myśli Augusta - zapewne na jedynie nazwaniu go idiotą by się nie skończyło. Co prawda sama miała samoocenę na poziomie dna (ale przynajmniej już nie mułu pod nim) i potrafiła umniejszać samą siebie jak nikt inny - ale w postrzeganiu innych i ich mocnych stron była naprawdę wprawiona. I szczera. Do tych kwestii podchodziła bardzo obiektywnie i gdyby wiedziała co siedzi w głowie Edgcumbe'a, to nie wstrzymywałaby języka, żeby naprostować jego własne krzywe zwierciadło. Tymczasem opierając się na jego dotychczasowych słowach - mogła uznać to tylko za wymówki, dlaczego miałaby nie traktować jego zachowania na bagnach poważnie. Pomimo tego, że był sobą. Podobno. Ale jednak nie do końca. Widziała więc w tym tylko jeden sensowny powód, przez który aż skurczyła się w sobie: siebie. Wystarczyło podmienić ją w tym równaniu na jakąkolwiek inną dziewczynę i ta rozmowa skończyłaby się zupełnie inaczej. — Zwłaszcza Tobie, August — dopowiedziała jeszcze, rzucając słowa wściekle przez ramię - nie wiedziała w tym momencie czy była bardziej zła na siebie, na Augusta, czy w ogóle na nieokreśloną siłę, która postanowiła zrobić z nich sobie śmieszny spektakl dla umilenia wiecznego nie-życia. — Zmieniamy zdanie odnośnie czego? Kompletnie n i e w i e m o czym mówisz. — Szła w zaparte, brnąc przez coraz jaśniej świecące, dziwne roślinki. Gdyby nie była tak wzburzona, wkurzona i zawiedziona jednocześnie, to zapewne pochyliłaby się nad nimi, żeby zacząć snuć swoje teorie. Teraz jednak zupełnie inne teorie przewijały jej się przez myśli. Gdyby nie krzyk przyjaciela, na pewno nawet by się nie odwróciła - wywinęła się jednak na pięcie momentalnie, w samą porę żeby zobaczyć jak chłopak niemal dosłownie staje w ogniu. Różdżkę już miała w ręce. — Aquaqumulus!— Zaklęcie zmieszało się z jej agresywnym prychnięciem, a wodna fala zaczęła przetaczać się przez pole chowanek - które, cóż, zaczęły się chować. Fala rozbiła się o nogi Augusta, gasząc płomienie - i być może chwiejąc odrobinę chłopakiem. — Accenure — mruknęła Smith, ustawiając za przyjacielem barierę, żeby jednak nie skończył tyłkiem w bagnie. — Jesteś cały? — Nienaruszona roślinka tuż obok jej nogi zaczęła jarzyć się pulsacyjnie na pomarańczowo, niczym bomba z opóźnionym zapłonem - i tego Smith nie zauważyła, póki nagły wybuch nie osmolił jej nogi i nie posłał prosto na kolana w błoto.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
- Łaskawie. – Prychnął pod nosem, acz nie wiedzieć czemu myślami rzeczywiście odpłynął w czeluści swojej kolorowej garderoby, próbując naprędce dokonać właściwego wyboru. Jeżeli już umierać to tylko z klasą. – Chyba przyjąłem złą taktykę. Powinienem przekupić cię już za życia. – Kontynuował przekomarzającym tonem, ale wcale nie dlatego, że swojego młodszego kochanka nie doceniał. Co prawda nie przypuszczał, by mógł przegrać z nim w bezpośrednim pojedynku, ale gdyby tylko Maximilian chciał, prawdopodobnie bez większego problemu mógłby go otruć jakimś bezwonnym i bezzapachowym eliksirem. Paco miał jednak nadzieję, że aż tak mocno jeszcze mu się nie naraził, a mimo że nie zamierzał sprezentować chłopakowi kluczy do własnego hotelu, tak właśnie wpadł na szalony pomysł użyczenia mu kosztownego, luksusowego lokum. Nie ukrywał jednak, że po tym jakże zachęcającym komentarzu młodzieńca, w jego głowie zrodziło się wiele wątpliwości. – Nie bądź taki skromny. – Podniósł wymownie brodę, otaczając zaraz nastolatka swoim ramieniem. – Chcesz zorganizować jakiś bankiet czy imprezę w El Paraiso? Próba generalne przed nowym lokalem? Wiesz… masz dobrego doradcę u boku. – Wyszczerzył się do niego, dumnie wypinając pierś. Czy obawiał się, że Solberg puści salę bankietową z dymem? Może trochę, ale nadal ciekaw był, jak potoczyłaby się ich współpraca. Gotów był więc zaryzykować niekontrolowanym pożarem. Dyskusje z czasem ucichły, a to dlatego że panowie skutecznie zamykali sobie usta kolejnymi zachłannymi pocałunkami. Tak, to zdecydowanie było napięcie seksualne, a takie upozorować było niezwykle trudno. Nic więc dziwnego, że nieszczególnie przejął się chłopięcym docinkiem, woląc skoncentrować się na fizycznej przyjemności… którą niestety przerwała emocjonalna wymiana opinii na temat ich wspólnego znajomego. Morales pokręcił ze zrezygnowaniem głową, wzdychając przy tym ciężko, wszak rozpalone kurwiki w szmaragdowych ślepiach Maximiliana nieco pokrzyżowały mu plany. Co takiego mógł ci zrobić Josh? Chciał już zapytać, ale powstrzymał się w porę, czując że tak będzie prościej. Nie miał zamiaru wkraczać z Felixem na wojenną ścieżkę, dlatego postanowił sobie odpuścić. – Dobra, dobra. – Rzucił więc spolegliwie, zanim przypadkowo trącił butem wybuchowe chowanki. Szczęście w nieszczęściu, że eksplozja nie wywołała żadnych poważniejszych obrażeń, ale ból i tak szybko rozprzestrzenił się po jego organizmie, uwalniając z ust całą wiązankę hiszpańskich przekleństw. Nawet nie był w stanie odpowiedzieć swemu kompanowi. Po prostu uniósł dłoń na znak, że zrozumiał komendę, a potem czekał aż Solberg zajmie się jego raną. – Nie tak szybko… żeby przejąć spadek, potrzebowałbyś aktu zgonu. – Odgryzł się, kiedy tylko ból ustąpił, chociaż zaraz pochwalił również uzdrowicielskie umiejętności partnera, spojrzeniem wodząc za jego ustami. Prawdopodobnie sam by do nich powrócił, gdyby nie kolejny wypadek, tym razem z udziałem czarnych roślin. – No wierzyć się nie chce… – Burknął bardziej do siebie niż do Maximiliana, instynktownie sięgając po swoją różdżkę. Przypomniał sobie jednak jak ten pierdolony kawałek drewna reagował na zaklęcia lecznicze. – Wiesz co… z moją różdżką lepiej nie ryzykować, więc szykuj się na przejażdżkę. Jeżeli ci nie minie, zabiorę cię do znachorki. – Przysiągł, że nie zostawi go sparaliżowanego na pastwę losu, a po chwili niósł już Felixa w stronę wioski.
zt. x2
+
Thomas Maguire
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179
C. szczególne : mam piękne, wypielęgnowane loki i prawnicze powiedzonka na podorędziu
Tak jak na początku byłem bardzo podekscytowany tym całym Avalonem, tak teraz marzę o tym, aby wrócić do szkoły. Widok Ruby bez ręki wciąż mnie dręczy, w dodatku moje ziomki albo mają wobec siebie jakieś obiekcje albo nagle włóczą się po okolicy z kimś innym. Pewnie gdybym wprost powiedział, że potrzebuję wsparcia to bym je otrzymał, ale nie mam na tyle sił, żeby się przyznać, że chciałbym porobić dosłownie nic. Moja bezradność i nieumiejętność komunikacji dobija mnie jeszcze bardziej. Wymykam się więc z domu z różdżką i plecakiem z ukrytą butelką irlandzkiej whisky, którą zamierzałem obalić w samotności pośrodku niczego. I co z tego, że może mnie dorwać smok czy świnks czy inne gówno? Nic mnie nie obchodzi, stwierdzam buntowniczo, mknąc przed siebie. Przedzieram się przez ten durny las i narzekam pod nosem na całe swoje życie – począwszy od biadolenia nad losem siostry (że jest głupia i nierozsądna i że w końcu skończy marnie), kończąc na tym, że nawet nie mam papierosa, który prędzej spowodowałby u mnie odruch wymiotny aniżeli wyluzowanie się, ALE NIEWAŻNE, wszystko aktualnie mnie drażni. Tak pogrążony w myślach omal nie potykam się o drobną dziewczynę, która, o zgrozo, leży na ziemi z pianą w ustach. Czy to jakaś menelica? Wniosek nasuwa się sam, patrząc na jej luźne ciuszki. A może ma wściekliznę? Tym bardziej powinienem stąd uciec. Coś mnie jednak powstrzymuje i każe nachylić się nad wątłą postacią, w której rozpoznaję Fredkę. Chyba, nie widziałem jej wieki. – Słodki Wizengamocie, Moses, o ile to ty, żyj, ja nie mogę sobie pozwolić na bycie świadkiem śmierci – mamroczę cicho, delikatnie potrząsając jej ramionami. Nikt mnie nigdy nie uczył co zrobić w takiej sytuacji. Bardzo chciałbym mieć wiedzę co i jak, móc zachować powagę, ale ni chuja, to mnie przerasta. Jestem gotowy wyrwać sobie wszystkie loki z głowy, jakby to miało w jakiś sposób pomóc. – Fredka? – klepię ją po policzku; zawsze jak któreś z mojego rodzeństwa padało na ziemię w niewyjaśnionych okolicznościach, ojciec cucił nas właśnie w ten sposób. – FREDKA? – z coraz większą paniką modlę się, aby odzyskała świadomość. Padam na ziemię, wciąż trzymając dłoń przy jej głowie. – No najlepiej tak się położyć na zadupiu, strzelać śliną i udawać, że jest super. Jeśli za minutę się nie ockniesz to zacznę opowiadać o buntach goblinów, a uwierz, nie chcesz tego – wygaduję kocopoły, na maksa zrezygnowany i pewny, że nic do niej nie dociera (inaczej wykazałbym się większą elokwencją). I gdy tak se gadam, zastanawiam się czy teleportacja w trakcie wizji jest jakkolwiek bezpieczna.
______________________
i read the rules
before i break them
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Powrót do Hogwartu nie był przeze mnie ściśle zaplanowany. Wynikł raczej z faktu, że nagle nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Owszem - mogłam nadal pracować jako dość jasnowidzka i jeździć sobie z kilkoma młodymi czarodziejami z różnych krajów, by co raz w innym miejscu oferować próby wróżenia. Mogłam też próbować gdzieś osiąść i działać na własną rękę. Jednak do prowadzenia takiego biznesu byłaby potrzebna renoma. Nie mówiąc już o lokalu. A Mosesowie skutecznie utracili status dobrych wróżbitów. A ponieważ ja nadal jako tako panowałam nad swoim darem uznałam, że jednak muszę wrócić do tej szkoły, podszkolić się w ogólnym wróżbiarstwie i dopiero wtedy podejmę poważniejsze kroki w tym kierunku. Z braku lepszej koncepcji wakacji - pojechałam do Avalonu. I musiałam przyznać, że na każdym kroku czułam przytłaczającą nas magię, która jako osoba nadwrażliwa w takich kwestiach wyczuwałam na każdym kroku. O ile wzmagałoby to moją irytację jeszcze z rok temu, tym razem uznała że to dobry moment na podszkolenie się w takich rzeczach. Dlatego ledwo przyjechałam, a zostawiam torbę i ruszam na podbój Avalonu. Niektóre miejsca po prostu same mnie wołały. Tak samo był z tą polaną. Miałam wrażenie, że jej magia szuka mnie i tęskni za mną. I to tak niewyobrażalnie, że kiedy na nią przyszłam rzuca się na mnie z utęsknieniem zwalając mnie z nóg. Wizja była nagła, niespodziewana i bardzo gwałtowna. Chociaż tak naprawdę nie była nawet szczególnie zaskakująca - ot wiedziałam kto mnie znajdzie na tej pięknej łące. Po którymś uderzeniu po mordzie i jakichś durnych słowach, ja w końcu wracam do świata żywych. Otwieram oczy i przerażające białka znikają, bo moje tęczówki również są już na miejscu, nie po drugiej stronie czaszki. Podnoszę chudą rękę, by pierwsze co zrobić to trzeć pianę z ust. Uroczo. - Thomas Maguire - mruczę, charczę, czy coś w tym stylu, na powitanie. - Nie oglądałeś bajek, złamasie, nie wiesz że znalezioną w krzakach nieprzytomną dziewczynę trzeba pocałować, żeby się, kurwa, obudziła? - pytam bardzo mądrze wykorzystując w chuj energii na gadanie takich durnot. Wyciągam ręce, żeby pomógł mi chociaż podnieść się do pozycji siedzącej. Moja jasna, z wielka o trzy rozmiary koszula z białej zamieniła się w zielonkawą. A przez to, że miałam krótkie gacie, zmasakrowałam swoje nogi. Bo wpadłam w popierdoloną pokrzywę. - Wiedziałam, że po mnie przyjdziesz - mówię i uśmiecham się szaleńczo, jak to ja. Słowa które czasem można usłyszeć w sztukach romantycznych a dziś to po prostu szczera prawda. Wykonuje nieokreślony ruch ręką przy moich oczach, by uświadomić go, że widziałam go w wizji.