C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Na wprost wejścia do gabinetu znajdują się okna, na których tle ustawione zostało biurko. Ściany po obu stronach pomieszczenia zastawione są regałami wypełnionymi książkami, notatkami oraz szkicownikami; można tutaj również znaleźć zasuszone zioła, czy kwiaty. Gdyby tego było mało, w gabinecie ustawiono również dwa niskie fotele, w których pobliżu piętrzą się zielniki i różnego rodzaju atlasy roślin. Pomieszczenie jest jasne, utrzymane w dość ciepłych kolorach, a rośliny, które zdają się wypełzać z najmniej oczekiwanych miejsc, dodają wnętrzu nieco dzikości. Zupełnie, jakby do zamku został sprowadzony Zakazany Las.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Autor
Wiadomość
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- To akurat dosyć przydatna umiejętność - stwierdził Chris, przyglądając się temu, co właściwie wyprawiał Josh, wydobywając z kieszeni szaty kolejne owoce, zupełnie, jakby miał tam jakieś bezdenne plecaki albo coś podobnego. Gdyby w zamku działy się jedynie takie rzeczy, na swój sposób zabawne, a może nawet urocze, to zielarz aż tak by się nie irytował, nie czułby się źle z myślą, że dzieciaki nie miały bezpiecznego miejsca, nie czułby się źle ze świadomością, że niektórym z nich mogło się coś stać. Owszem, był świadomy tego, że niektórym nawet się to podobało, że odkrywało ich to od nieprzyjemności, od smutnych wspomnień i pozwalało skoncentrować się na czymś, co akurat mieli przed sobą, na problemach, które były momentami nawet zabawne. Na pewno były prostsze i przyjemniejsze, niż konieczność uciekania przed smoczym ogniem, niż lęk o tych, którzy pozostali na statku, niż milion innych, podobnych spraw, które zdawały się rozrywać człowiekowi serce. I Chris to rozumiał, wiedząc również, że zapewne całkiem spora część młodych czarodziejów nie będzie chciała błądzić pomiędzy rozważaniami na temat własnej przyszłości, nie będzie chciała mieszać się w sprawy, którymi powinno zajmować się Ministerstwo i nauczyciele. - Tak, ale czy nie wydaje ci się, że gdyby na wyspie pojawił się ktoś nowy, mimo wszystko te okoliczne duchy by to zignorowały? To mnie martwi, Josh. Nikt nic nie wie, a jednocześnie coraz więcej wskazuje na to, że to nie są działania jakiegoś niewiadomego człowieka, tylko kogoś, kto doskonale wie o niektórych rzeczach. Jak myślisz, ile osób wiedziało o tym statku? - powiedział, kiedy podszedł ponownie do męża, odbierając od niego gruszkę, wyraźnie zastanawiając się nad tą kwestią, dochodząc znowu do wniosku, że w jego rozumowaniu znajdowały się luki, których rzecz jasna, nie był w stanie załatać. Było w tym coś, co mu umykało, bo jeśli był w stanie zająć się jedną rzeczą, jeśli był w stanie określić jedną sprawę, tak nagle okazywało się, że zajmując się tym problemem, nie dostrzegał innych, które w efekcie tworzyły dziurę w całości. - Dlaczego by nie mieli, głupku? - mruknął, zatrzymując się przed swoim biurkiem, spoglądając ponad nim na starszego mężczyznę. - Wzbudzasz ich zaufanie, zakładają, że mogą z tobą pomówić o niektórych sprawach i to jest ważne. Potrzebują kogoś, z kim mogą porozmawiać o swoich problemach, a skoro do ciebie wracają, to znaczy, że lubią cię słuchać. I że pewnie im pomagasz - stwierdził prosto, a potem uśmiechnął się kącikiem ust, wiedząc, że nikogo nie wyrzuciłby za drzwi ich domu i zajął się takim zbłąkanym dzieciakiem. Nie zamierzał nikogo w tym pomijać, wiedząc, że o każdego warto było mimo wszystko zawalczyć.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
- A myślisz, że naprawdę mieszkańcy zwracali na nas aż taką uwagę? Była możliwość teleportować się z wyspy, przecież pamiętasz, że byłem oglądać mistrzostwa. Krótka teleportacja kogoś z zewnątrz nie zwróciłaby aż takiej uwagi - odpowiedział Josh, mimo wszystko nie widząc problemu w tym, żeby ktoś z zewnątrz miał się dostać na wyspę. Mieli możliwość teleportowania się do swoich domów, a także dalej. W takiej sytuacji trudno byłoby dopilnować, aby nikt, o kim nie wiedzieliby mieszkańcy, pojawił się tam w nocy. O wiele trudniej było wyjaśnić, że nikt nie widział zbliżającego się smoka, bo że właśnie to stworzenie było odpowiedzialne za pożar, w tej chwili wydawało się wręcz oczywiste. - Tematu statku nie mogę jednak wyjaśnić, co najwyżej tym, że atak był wymierzony po prostu w szkołę. W końcu smoki zaatakowały nas na statku, ale poleciały dalej, na zamek… Nie chcę rzucać oskarżeniami w stronę osób, z którymi współpracujemy, choć nie można wykluczyć, że to ktoś z nich - dodał, kręcąc lekko głową. Podobne myślenie przypominało krążenie we mgle, obijając się co chwilę o nowe przeszkody. Nie wiedzieli wszystkiego, a luki w domysłach przyprawiały o ból głowy. Josh wolał skupić się na zajmowaniu dzieciakami, żeby chociaż oni mieli wrażenie, że są bezpieczni. Uśmiechnął się nieco szerzej, słysząc męża, zaraz kręcąc lekko głową. Wciąż nie wiedział, jak to się działo, że dzieciaki przychodziły do niego ze swoimi problemami, ale nie mógł na to narzekać. Dzięki temu miał wrażenie, że jest potrzebny, że robi coś naprawdę przydatnego, poza uczeniem latania na miotle. - Ewentualnie mają mnie za najbardziej naiwnego profesora i dlatego do mnie przychodzą - stwierdził, wzruszając ramionami z szerokim uśmiechem. - W każdym razie, jak przychodzą do mnie, to przychodzą do nas, bo sam wiesz, że nie radzę sobie tak naprawdę z nimi, a do szału doprowadza mnie, gdy uważają wszystkich dorosłych za nierozumne istoty, które zapomniały o młodości - dodał, przewracając oczami, nim zorientował się, że powoli kończył mu się wolny czas między zajęciami. +
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher westchnął ciężko, dochodząc do wniosku, że jego mąż miał rację i nie mógł od tego uciekać. Były rzeczy, o jakich nie myślał, nie brał pod uwagę albo zapominał, rzeczy, które pozornie nie miały znaczenia, ale ostatecznie okazywało się, że były bardzo, ale to bardzo ważne. Mieli przed sobą układankę, ale ile razy próbowali ją poskładać w całość, okazywało się, że brakowało w niej jakiegoś elementu, że gdzieś się pogubiły albo z jakiegoś powodu były do siebie niesamowicie podobne, przez co nie dało się ich do siebie ostatecznie w żaden sposób dopasować i to było męczące. Nie zmieniało to jednak tego, że Chris mimo wszystko starał się znaleźć odpowiedzi na różne pytania i zamierzał je zdobyć. Rozmawiając z innymi, próbując zrozumieć, co się dookoła nich działo. Wbił zęby w gruszkę, spacerując po gabinecie, mając świadomość, że nie mógł siedzieć tutaj w nieskończoność, jednocześnie jednak wiedząc, że w takim stanie nie mógł wybrać się do cieplarni. Jedyne, co wtedy by osiągnął, to prawdziwe zniszczenia, bo obawiał się, że mimo wszystko płomienie, które się za nim ciągnęły, zdołałyby zatańczyć o wiele mocniej na roślinach, które go otaczały. To był kolejny przykry element tego dnia, element, który go irytował, ale niewiele mógł na to poradzić, więc pozostawało mu jedynie machnąć na to ręką. Choć, oczywiście, było to na swój sposób męczące. Tak samo, jak i cała masa innych rzeczy, jaka działa się w zamku. - Wydaje mi się, że uważają, że właśnie ty najlepiej ich z nas wszystkich zrozumiesz. I wcale mnie to nie zdziwi, mimo wszystko nie jesteś aż taki stary i zgnuśniały - powiedział, uśmiechając się do niego kącikiem ust, dając mu znać, że naprawdę miał go za kogoś, kto był w stanie dobrze zrozumieć dzieciaki, nawet jeśli go denerwowały albo powodowały, że przechodził raz na jakiś czas załamania. - Chodź, nie możemy tutaj siedzieć w nieskończoność. Jestem pewien, że gdzieś na korytarzu rozlał się sos do makaronu albo mamy akurat zmasowany atak wściekłych sów. Jeśli potrwa to jeszcze trochę dłużej, to skończy się na tym, że grzyby i mech porosną całe lochy - stwierdził, wzdychając znowu, kończąc jeść gruszkę. Mieli zdecydowanie bardziej przyziemne problemy na głowie, niż szukanie winnych wśród ludzi, których znali, albo tych, o których istnieniu nie mieli nawet pojęcia. I wyciągnął do Josha rękę, by ostatecznie wyciągnąć go ze swojego gabinetu, dopytując go jeszcze o kolejne smakołyki.
z.t x2 +
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher rozsiadł się wygodnie z biurkiem, układając przed sobą prace domowe, które otrzymał w ostatnim czasie, zdając sobie sprawę z tego, że nie mógł okładać ich sprawdzania w nieskończoność. Owszem, początek roku z reguły był intensywny, ale nie mógł sobie pozwolić na żadne opóźnienia albo inne problemy, tak więc przygotował notes i zabrał się do pracy, która nie mogła już dłużej czekać. Jako pierwsza poszła praca pana Swansea, która nie była niesamowita, ale nie była również zła, po prostu zawierała podstawowe informacje, jakie zawierać powinna, więc Christopher pokiwał na nią głową, uznając, że była wystarczająca. Kolejna praca należała do pana Wodzireja i dotyczyła, jak od razu zielarz dostrzegł, mięty. Zmarszczył na to lekko brwi, ale nie zamierzał z góry skazywać tego na porażkę. Była to praca raczej zabawna, by nie powiedzieć, że w pewnym sensie prześmiewcza, ale nadal ocierała się o zadany temat, co nie było aż tak karygodnym błędem. Ostatecznie mięta była rośliną użytkową, bo była rośliną leczniczą i o tym nie należało zapominać. Wyglądało jednak na to, że Christopher będzie musiał o tym pomówić w czasie zajęć. Po tym przyszła pora na pracę Maximiliana, na widok której uśmiechnął się lekko, wciąż czując się nieco dziwnie ze świadomością, że chłopak faktycznie wrócił do Hogwartu, że zaczął studiować, że zaczął robić coś, co zapewne powinien był zrobić dawno temu. Jego obecność bardzo cieszyła zielarza, który kiwał lekko głową czytając jego pracę, dochodząc do wniosku, że była jak najbardziej poprawna i niewątpliwie wyczerpywała temat. Upił łyk wody, nim sięgnął po kolejną pracę, tym razem od panny Lloyd i przesunął palcami po wargach, ciekaw tego, co teraz go czekało. Zestawienie trzech roślin, które można było uznać za użytkowe, było całkiem zgrabne, zawierało w sobie również podstawowe, dość ważne opisy, które Christopher uznał za wystarczające i odnotował swoje spostrzeżenia, odkładając pracę na bok. Sięgnął zaraz po kolejny pergamin, rzucając okiem na nazwisko osoby, która go przesłała, odnotowując zaraz pannę Morieu w swoim notesie. Wsparł głowę na dłoni, by wczytać się uważnie w to, co postanowiła mu przedstawić, kiwając do siebie głową, uznając ostatecznie, że dziewczyna całkiem dobrze wywiązała się z przedstawionego jej zadania. Na pracę pana Andersona uśmiechnął się lekko, dochodząc do wniosku, że chłopak wiedział, co powinien napisać, więc nie miał problemu z ocenieniem go we właściwy sposób. Christopher przeciągnął się, zerkając na to, ile jeszcze prac do sprawdzenia mu zostało, a później westchnął cicho i sięgnął po kolejną, odnotowując na kartce nazwisko panny Hudson. Jej praca była zwięzła, a jednocześnie zawierała wszystko to, co zawierać powinna, nic zatem dziwnego, że uznał ją za jak najbardziej poprawną. Dziewczyna podeszła do tematu systematycznie, jak, zdaniem zielarza, przystało na Krukonkę. Zdziwiła go nieco praca pana Marrok, aczkolwiek przyjął ją z prawdziwym zaciekawieniem, odnotowawszy sobie również, by przekazać chłopakowi potrzebne mu informacje, by nie miał problemu z egzaminem końcoworocznym. Musiał również przyznać, że z ciekawością porozmawiałby z nim na temat roślin stosowanych w Luizjanie, bo brzmiało to fascynująco, tym bardziej biorąc pod uwagę, że ten żył w rezerwacie tamtejszych wilkołaków. Zupełnie inna kultura, zwyczaje, wszystko, co było fascynujące. Panna Hawthorne, po prace której sięgnął po chwili, podeszła do tematu dość prosto i raczej bez większych wzlotów, jednak jej esej był wystarczający, by można było go uznać za zaliczający zagadnienie pracy domowej. Christopher przeciągnął się, ponownie sięgając po wodę, zastanawiając się mimowolnie, czy lekcje, jakie zaplanował na ten rok, będą dla jego uczniów ciekawe, czy zupełnie nie. Nie mógł jednak na razie się tym jakoś szczególnie mocno kłopotać, wierząc w to, że wszystko będzie takie, jak być powinno. Na razie miał przed sobą kolejne pergaminy i postanowił po nie sięgnąć, by nie tracić czasu. Panna Thakuri podeszła do zadania równie systematycznie, co jej koleżanka z domu, ale to w niczym nie przeszkadzało, praca była bowiem bardzo dobra i wyczerpująca, więc Christopher nie miał problemu z wystawieniem za nią oceny pozytywnej. Odłożył ją na bok, by sięgnąć po pergamin podpisany przez pana Norwooda i zagłębić się w jego spojrzeniu na temat. Zaśmiał się cicho na wspomnienie boisk do quidditcha, uznając, że musiał pokazać ten fragment eseju Joshowi, ciekaw, jak ten na to zareaguje. Cała praca była zdecydowanie poprawna, więc Christopher odnotował na niej ocenę, a później z westchnieniem ulgi sięgnął po ostatnią pracę, dostrzegając, że została napisana przez Harmony. To również była poprawna praca, którą uznał za wystarczającą do zaliczenia tematu i skinąwszy głową, zanotował wszystko w swoim notesie, dochodząc do wniosku, że będzie musiał pokazać dzieciakom zdecydowanie więcej roślin użytkowych. Dokładnie tak, jak planował to na najbliższych zajęciach.
z.t
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Obiecał Carly, że w końcu uda się porozmawiać z profesorem, ale im bliżej był jego gabinetu tym mniej przekonany był do tej rozmowy. Nie chodziło o to, że Ślizgon nie chciał poznać jego zdania o planach, jakie mimowolnie snuł, ale nie wiedział, jak miał je przedstawić. Brak pomysłu na siebie, niezdecydowanie - to wszystko było oznaką słabości, jakiej Norwood unikał, jak ognia, jakiej nie tolerował u nikogo, a zwłaszcza u siebie. Nie miało znaczenia, że teoretycznie wiedział, co chciał robić, w jaką stronę iść, kiedy wciąż nie miał pewności. Pomysł stopniowo ewoluował w jego głowie i sam zastanawiał się, czy odkrywał po prostu coś, czego naprawdę chciał, czy zwyczajnie nudziło mu się w Hogwarcie. Jednak skoro obiecał pomówić z profesorem Walshem, nie zamierzał wycofywać się z tego pomysłu i spoglądać w lustrze na odbicie tchórza. Zapukał do drzwi, które po chwili otwarł, wchodząc na krok do wnętrza gabinetu, odnajdując spojrzeniem starszego mężczyznę. - Profesorze Walsh, miałby pan chwilę? Mogę wrócić później, jeśli teraz nie jest najlepsza chwila na rozmowę - zapytał, pilnując, aby uprzejmości stało się zadość, dając mężczyźnie możliwość odmówienia mu, choć tak naprawdę nie sądził, żeby miał chęć wrócić do tego gabinetu później, jeśli teraz nie uda im się pomówić. W końcu wszystko mógł załatwić, czytając odpowiednie książki, prawda? - Potrzebuję kilku wskazówek w związku z planowanym zajęciem po ukończeniu Hogwartu, a ponieważ wiąże się to w dużej mierze z zielarstwem, pomyślałem, że przyjdę do pana - dodał jeszcze w ramach wyjaśnienia, wiedząc, że temat rozmowy był w tej chwili kluczowy, jeśli chodziło o czas, jaki mężczyzna miał mu poświęcić.
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher zajmował się właśnie sprawdzaniem prac domowych, które przedstawił na ostatnich zajęciach pierwszoklasistom, ale musiał przyznać, że nieco już go to znużyło. Jego myśli mimowolnie uciekały w inne strony, do mniej i bardziej poważnych spraw, które miały miejsce w jego życiu, szukając dla siebie miejsca, szukając dla siebie sposobu na to, by móc rozpychać się w każdą stronę, by móc po prostu zawładnąć jego umysłem. Miał świadomość, że po gabinecie przemieszczały się modele smoków, których część przyniósł tutaj, zdając sobie sprawę z tego, że ich obecność w domu mogła być denerwująca dla zwierząt. Skupiał się również na deszczu bębniącym o szyby, coraz mocniej zapadając się w swoich rozważaniach, w swoich nadziejach i lękach, które zostały przerwane przez pukanie do drzwi i zjawienie się Ślizgona. - Wejdź proszę i usiądź - powiedział od razu, nie mając problemu z tym, by porozmawiać z młodym mężczyzną. Właściwie taka przerwa w pracy, takie oderwanie się od innych problemów i spraw, jakie za nim biegały, jak rozszalałe psy, nie było ani trochę złe. Podejrzewał, że rozmowa, jaka ich czekała, nie należała do najłatwiejszych, ale nie miał powodu do tego, żeby od niej uciekać albo robić coś podobnego. Był w końcu cierpliwy, wychodził z założenia, że jako profesor powinien się na coś przydać, że powinien wspierać uczniów i cieszył się, gdy ci do niego przychodzili. - Zamieniam się w słuch, panie Norwood - zapewnił go, wspierając głowę na splecionych dłoniach. Łokcie oparł o blat biurka, na którym wylądował z rozpędem Oset, przyglądając się jednocześnie swojemu gościowi. Wiedział, że ten miał zacięcie zielarskie, czy może bardziej wypadało powiedzieć: przyrodnicze, ale nie był pewien, na ile będzie w stanie mu pomóc. Nie zmieniało to jednak faktu, że zamierzał go wysłuchać i zwyczajnie podzielić się swoją wiedzą.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Norwood obserwował latające smocze figurki, zastanawiając się nad tym, co tak właściwie chciał powiedzieć, o co chciał zapytać. Nie chodziło o to, że nie wiedział, po co przyszedł, ale powód był tak ogólny, że nie wiedział, od czego zacząć, jednocześnie nie wiedząc, jak wiele o nim wiedział tak naprawdę zielarz. Nie miał ochoty opowiadać o swojej przeszłości, jednocześnie mając świadomość, że to ona była powodem, dla którego szukał odosobnienia od innych, choć z niektórymi lubił spędzać czas. To wszystko było skomplikowane w swojej prostocie i Jamie wolałby, żeby Walsh znał legilimencję i sam dowiedział się wszystkiego. - Sprawiają dużo kłopotów? Mam jednego i czasem zastanawiam się, czy nie zamknąć go w pudełku na stałe - zapytał, wskazując na latające modele smoków, wbijając w końcu spojrzenie w model norweskiego kolczastego, kiedy siadał naprzeciw profesora, wyraźnie zaciskając zęby. Walczył sam ze sobą, aby nie przeprosić za zawracanie głowy i wyjść. - Zastanawiałem się, czy mógłbym omówić z profesorem pomysł, jaki zrodził się w mojej głowie jeszcze przed wakacjami co do zajęcia po studiach… - zaczął, nim zmarszczył brwi, niemal warcząc na samego siebie za sposób w jaki podchodził do rozmowy. - Zastanawiałem się nad założeniem hodowli fogsów, ale nie chciałbym porzucać zainteresowania, jakim są eliksiry. Wolałbym hodować własne zioła i rośliny lecznicze, ale nie jestem pewien, czy zwierzęta mogłyby wówczas mieć swobodny wybieg… Nie chciałbym, aby przypadkiem się zatruły szalejem… Jednocześnie, ostatnio zastanawiałem się, czy nie powinienem zainteresować się przy tym leczeniem magicznych stworzeń… - wyrzucił w końcu z siebie, nie przestając marszczyć brwi, gdy coraz bardziej zdawał sobie sprawę z niezdecydowania, jakie wybrzmiewało w jego słowach, kiedy wiedział, co chciał. Z drugiej strony być może po prostu chciał mieć fogsy, ale niekoniecznie widział w tym plan na swoją pracę?
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris obserwował młodszego mężczyznę, odnosząc wrażenie, że ten czuł się mocno niekomfortowo, choć trudno było powiedzieć, skąd to się dokładnie brało. Nie zamierzał wyrokować, bo nie znał go zbyt dobrze, a wiedza, jaką posiadał o studencie, nie była na pewno odpowiedzią na wszystkie jego wątpliwości. Wiedział, że robienie jakichś założeń nie byłoby w tej chwili mądre, więc po prostu pozwolił na to, żeby wszystko płynęło, żeby Jamie sam zdecydował, czy podejść, czy usiąść i jak zacząć tę rozmowę. Tego zielarz nie mógł za niego zrobić, więc tak naprawdę dawał mu w tym zakresie wolną rękę, pozwalając na to, żeby prowadził ich w tym spotkaniu na swoich zasadach, bez niepotrzebnych problemów. Uśmiechnął się lekko na jego pytanie, spoglądając na Oset, który sprawiał tego dnia wrażenie niesamowicie niezadowolonego. - Są absorbujące, ale na pewno ubarwiają życie – odpowiedział, spoglądając na Ślizgona, zachowując uprzejmy uśmiech, czekając na to, co ten dokładnie zrobi, a później ledwie widocznie uniósł brwi, jednocześnie kiwając głową. Odnosił wrażenie, że Jamie był z jakiegoś powodu spięty, że nie był do końca przekonany, że mówił coś słusznego. Było to dość ciekawe, a jednocześnie niepokojące i Christopher odnosił wrażenie, że sprawa, z jaką do niego przyszedł, była o wiele bardziej skomplikowana, niż podejrzewał. Wiązała się z czymś, o czym najwyraźniej Norwood nie chciał mówić, więc należało skoncentrować się na czymś innym, po prostu pozwalając mu na to, żeby we własnym czasie, we własnym tempie, ujawnił to, co kryło się w jego myślach. - To bardzo interesujące pomysły, zastanawiam się tylko, panie Norwood, czy nie chce pan chwytać zbyt wielu srok za ogon – odpowiedział spokojnie, siadając wygodnie, przeganiając Oset z papierów, a później przez chwilę śledził uważnie jego lot, kiwając do siebie głową, gdy smok usiadł na jednej z półek, gdzieś pod bluszczem. – Pozwoli pan, że rozbiorę to na części pierwsze? Jeśli mowa o hodowli, zapewne więcej powiedziałby panu o tym profesor Rosa, chociaż osobiście nie widzę problemów z hodowaniem zwierząt i posiadaniem szklarni. Bo, podkreślmy, ta byłaby panu koniecznie potrzebna. Dostatecznie dobrze zabezpieczona, obłożona zaklęciami powiększającymi, mogłaby okazać się dobrym rozwiązaniem. Bez niej uprawa roślin może okazać się o wiele bardziej skomplikowana, by nie powiedzieć, że będzie to próżny trud. Uzdrawianie jest interesującą, aczkolwiek ciężką dziedziną i proszę wierzyć, że wiem, o czym mówię, bo sam planowałem pracować w Mungu. Nigdy nie jest za późno, żeby spróbować – zaczął, ważąc ostrożnie każde słowa, mimowolnie zaczynając kreślić na leżącym przed nim pergaminie zarysy fogsa, później szklarni i roślin, bawiąc się nimi, w miarę, jak w jego głowie rozwijały się kolejne, dodatkowe ścieżki, nad którymi trudno było się pochylać. - Wybór wszystkich czterech ścieżek nie jest możliwy, panie Norwood i wydaje mi się, że zdaje sobie pan z tego sprawę. Zwierzęta i rośliny wymagają sporo opieki i uwagi. Bycie zwierzęcym uzdrowicielem jest pracą samą w sobie, wiedza z tego zakresu zapewne pomoże panu w hodowli, ale wtedy nie będzie mógł pan prowadzić kliniki. Jeśli wybierze pan eliksiry i zielarstwo, to obawiam się, że nie znajdzie pan czasu na hodowlę, ale nie oznacza to, że nie mógłby posiadać pan zwierząt, aczkolwiek wtedy być może zaproponowałbym inne zwierzęta, o ile nie chodzi konkretnie o fogsy – dodał, patrząc na Jamiego spokojnie, łagodnie, okazując mu wyraźnie wiele cierpliwości. – Pytanie brzmi, która z tych możliwości i dziedzin najbardziej pana pociąga?
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Skinął lekko głową na słowa dotyczące modeli smoków, tracąc nimi całkowicie zainteresowanie, gdy tylko zaczął zastanawiać się, co miał właściwie powiedzieć, od czego zacząć, kiedy jednocześnie chciał wyjść z gabinetu. Kiedy już w końcu wyrzucił wszystko z siebie, miał pewność, że to, co mówił, brzmiało idiotycznie. Mimowolnie drwiący uśmiech pojawił się na jego ustach, gdy profesor wypowiedział na głos to, co sam myślał - chciał zbyt wiele. Spodziewał się, że Walsh zwyczajnie odeśle go, każąc zastanowić się nad tym, czego naprawdę chciał, ale zamiast tego mężczyzna zaczął tłumaczyć mu złożoność każdego z zajęć, o których mówił, całkowicie skupiając na sobie skupienie Jamiego. - Wolę unikać rozmów z profesorem Rosa, choć pewnie jest kompetentnym profesorem - wtrącił jedynie, nim zamilkł, słuchając wszystkiego, co profesor zielarstwa miał do powiedzenia, kiedy zwracał uwagę na rzeczy, o których sam już pomyślał, jak i na te, na które Norwood nie wpadł w trakcie rozmyśleń o przyszłości. Kiedy w końcu padło fundamentalne pytanie, Jamie ponownie uśmiechał się krzywo z dużą dawką autoironii, gdy docierało do niego, że zachował się, jakby oczekiwał, że ktoś inny wybierze za niego to, co miał robić. Jakby był słaby, choć przecież tak od tego uciekał. Jasne spojrzenie śledziło figurki smoków, kiedy student zastanawiał się, jak powinien podejść do odpowiedzi, ostatecznie wracając do profesora. - Chciałem być aurorem, nim odkrylem, jak bardzo mi to nie odpowiada i jak ciężko byłoby mi próbować się ukryć, będąc kim jestem - zaczął od tego, co wydawało mu się właściwe. - Nauczono mnie, że zawsze mam pomagać potrzebującym, że wszelkie zło należy tępić. Mam stać w obronie słabych i dbać o sprawiedliwość… Ojciec jest aurorem. Jednak ja… Chciałbym wykorzystać swoje geny, zrobić z nich użytek, skoro nie mogę się ich pozbyć. Zwierzęta lubią wile, a ja uwielbiam fogsy. Posiadanie własnej hodowli brzmiało jak spełnienie marzeń, a jednak lubię też eliksirowarstwo i interesuje mnie szukanie wegańskich rozwiązań, póki co jedynie w teoretycznych wersjach. Powiedziałbym, że z tych wszystkich wymienionych ścieżek nie ma jednej, która byłaby tym, czego chcę, choć jednocześnie praca przy uzdrawianiu magicznych stworzeń wydaje się właściwa, a przynajmniej pozwalałaby wykorzystać moje… predyspozycje - odpowiedział w końcu, nie czując się w pełni swobodnie, wypowiadając kolejne myśli, choć te przychodziły do niego z łatwością. Zupełnie jakby mimo wszystko czekał na dzień, gdy będzie mógł z kimś omówić wszystko krok za krokiem.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Niepewność? Trudno było mu tak właściwie określić, co działo się obecnie z siedzącym przed nim młodym mężczyzną, ale doskonale widział, że nie wszystko było w porządku. Właściwie nic nie było, a kiedy wspomniał o Atlasie w taki, a nie inny sposób, Christopher ledwie dostrzegalnie uniósł brwi. Musiał przyznać, że chociaż mężczyzna nie był mu jakoś szczególnie bliski, nie widział w nim wroga. Choć jednocześnie jego zachowanie wielokrotnie go niepokoiło i zastanawiał się teraz, z czym dokładnie wiązała się ta wyraźna niechęć u Jamiego. Skinął jednak tylko głową na znak zrozumienia, wiedząc, że pytanie o to studenta nie tylko nie byłoby teraz właściwe, ale zapewne zamknęłoby mu również drogę do pełni zrozumienia tego, co się tutaj właściwie działo. Nie mógł i nie chciał go w żaden sposób odrzucać, bo byłoby to z jego strony co najmniej niewłaściwe. - Predyspozycje nie zawsze są odpowiedzią na to, co tak naprawdę chcemy robić. Byłbym zapewne doskonałym uzdrowicielem, mam dostatecznie wiele cierpliwości i wiedzy, żeby pójść w tym kierunku, moja praca dyplomowa zahaczała o ten temat, a jednak proszę, jestem tutaj - odpowiedział spokojnie, uznając, że ważne będzie pokazanie młodszemu mężczyźnie właśnie tego, jak życie potrafi się zmieniać, jak wszystko potrafi być nie takie, jak się wydawało, jak się oczekiwało. - Zapewne wie pan doskonale, że zanim zająłem się nauczaniem, pracowałem jako gajowy. Jeszcze wcześniej w szklarniach, a wcześniej po prostu wędrowałem po Europie, próbując dowiedzieć się, kim tak naprawdę jestem. Ilustruję również książki, bo sprawia mi to przyjemność, ale traktuję to jako dodatek do pracy, jako coś innego, coś, co może okazać się przyjemnym zapomnieniem. Dlatego, pozwoli pan, że zapytam, czy w takim wypadku nie chciałby pan faktycznie stworzyć hodowli i zwyczajnie zajmować się dodatkowo zleceniami eliksirowarskimi? Nie musi pan wtedy podejmować się koniecznie hodowli roślin, a znalezienie pewnego dostawcy wszystkich niezbędnych składników wydaje mi się o wiele lepszym rozwiązaniem. Jeśli poświęci pan ostatnie dwa lata studiów na kształcenie się również z zakresu uzdrawiania, będzie pan zapewne w stanie nie tylko samemu pomóc zwierzętom w sytuacji kryzysowej, ale również znajdzie pan właściwego, odpowiedzialnego uzdrowiciela - stwierdził, patrząc uważnie na Jamiego, podsuwając mu to rozwiązanie między innymi po to, żeby zobaczyć, jak ten zareaguje, jak ten odniesie się do czegoś podobnego. Bo na razie wyglądał, jakby zjadł kilo cytryn.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Nie dostrzegł zaskoczenia na twarzy profesora, skupiając się o wiele bardziej na jego słowach i udzieleniu później odpowiedzi. Byłoby mu trudno wyjaśnić, dlaczego nie czuł się dobrze w towarzystwie profesora Rosa, który był dobry w swoim fachu, ale przez to kim był, Norwood czuł się źle. Tak proste wyjaśnienie nie oddawało jednak złożoności tego, co czuł, więc z ulgą przyjął fakt, że profesor Walsh nie poruszył tego tematu, skupiając się w pełni na tym, co tyczyło się jego przyszłości, którą nagle postanowił sam sobie całkowicie skomplikować. Lekki uśmiech pojawił się na twarzy Ślizgona, kiedy starszy mężczyzna wypowiadał na głos kolejne zajęcia, jakimi się parał. Owszem, Jamie miał świadomość, że zielarz był wcześniej gajowym w Hogwarcie, ale nie wiedział o reszcie zajęć. To, o dziwo, zadziałało rozluźniająco na Ślizgona. Do tej pory utrzymywał się w przekonaniu, że będąc w jego wieku, powinno się wiedzieć, co chce się robić i dążyć do tego, zamiast chwiać się, jak liść na wietrze. Nie dbał o oczekiwania rodziny wobec niego, skoro nie miał z nimi większego kontaktu, ale nie mógł pozbyć się irytującego szeptu, że powinien już wiedzieć, co chce robić. Teraz widział, że nie było to nic dziwnego, a nawet starsi od niego miewali jeszcze wątpliwości i zmieniali własne kariery. - Hodowla i eliksirowarstwo, jako zajęcie dodatkowe, były moim pierwszym pomysłem, przez który zrezygnowałem z nauki na aurora. Możliwość spokojnego życia z dala od ludzi, w otoczeniu stworzeń, które się uwielbia, robiąc to, co się lubi i zdobywając na tym konieczne galeony… To wydawało się dobrym pomysłem, a poszerzanie wiedzy z tych dziedzin jest bardziej przyjemnością, niż obowiązkiem - przyznał po chwili, uśmiechając się wciąż kącikiem ust. - Jednak później zacząłem myśleć, że musiałbym podszkolić się z uzdrawiania, skoro nie wiem, czy na pewno na magiczne stworzenia działają te same zaklęcia, czy eliksiry lecznicze, co na nas. To z kolei prowadziło do myśli, czy w takim razie nie skupić się na zostaniu uzdrowicielem stworzeń - dodał, wzruszając lekko ramionami, nim opuścił spojrzenie, zastanawiając się nad słowami profesora. Hodowla fogsów i zlecenia eliksirowarskie nie brzmiały źle. Właściwie sama hodowla fogsów była już dobrym pomysłem w odczuciu Ślizgona, a eliksirami mógł się zajmować hobbystycznie, wciąż testując wegańskie receptury, albo tworząc odpowiednie dla magicznych stworzeń leki.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Zatem tak naprawdę sam pan odpowiedział na pytanie, czego by pan chciał. Nie mogę zabronić panu poszerzania wiedzy, wręcz przeciwnie, uważam, że to bardzo cenne i z chęcią bym pana do tego zachęcił, jednak uważam, że szukanie kilku ścieżek kariery na raz nie jest do końca właściwe. Pozwoli pan, że zasugeruję najpierw jakiś wolontariat? Klinika albo jakaś stadnina pegazów? Wtedy będzie mógł się pan przekonać, która z tych dwóch dziedzin naprawdę jest dla pana ważna, która jest panu ostatecznie bliższa - powiedział, kiedy Jamie w końcu wszystko z siebie wyrzucił. Wyraźnie tego potrzebował, wyraźnie musiał na kogoś przerzucić własne rozważania, niespokojne myśli i możliwości, które wydawały mu się do tej pory nieodpowiednie. Był zagubiony, ale jedynie poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, czego naprawdę pragnął, mogły pokazać mu, jaką powinien iść ścieżką. Podejmowanie decyzji na siłę, na szybko, jedynie po to, żeby faktycznie coś zrobić, było szaleństwem. I Christopher zdawał sobie z tego sprawę. - Ma pan jeszcze czas, nim skończy studia, to przynajmniej dwa lata spokojnego poszukiwania i poszerzania własnej wiedzy. Niech spróbuje pan wszystkiego, o czym mówi, to nikomu nie zawadzi, a na pewno nie zrobi krzywdy. Jeśli jakiś temat pana pociąga, to proponuję, żeby spróbował pan to zgłębić - dodał jeszcze, zauważając, że nawet jeśli kiedyś miało się jakieś plany, te faktycznie mogły się zmienić. Było to całkiem zwyczajne i zdaniem zielarza dopiero w okolicach dwudziestego piątego roku życia człowiek zaczynał rozumieć, kim chciałby być, czego pragnął. Wcześniej marzył, gubił się, kręcił, wędrował to tu, to tam, coś mu się wydawało, ale nie do końca było jednak tym, za czym warto było podążyć. Były oczywiście wyjątki od tej reguły i znał je, ale uważał, że mimo wszystko czarodzieje nieco zbyt szybko opuszczali mury szkoły. Powinni mieć czas na przemyślenie swoich decyzji, czas na to, by coś zmienić, gdy się naprawdę zgubią.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Jamie chwilę wpatrywał się w profesora, nim prychnął pod nosem, ale napięcie wyraźnie z niego zeszło. Owszem, wiedział, czego chciał, ale możliwości, jakie otwierały się przed nim, jeśli tylko spróbuje wykorzystać to, co już potrafił, sprawiały, że zaczynał się miotać. Po odpowiedzeniu na pytania profesora czuł się znów pewniej, choć jednocześnie w jego głowie wciąż kołatały się myśli, że nie powinien się zamykać jedynie na hodowlę, że powinien spróbować wszystkiego. Jednak coś podobnego nie miało sensu i mogło jedynie doprowadzić do całkowitego zniechęcenia, albo utraty potrzebowanych na początku działalności galeonów. Sam plan hodowli fogsów oraz tworzenia przy okazji eliksirów był wystarczający, wiedział o tym. Jednocześnie podobał mu się pomysł z własną szklarnią. Nie musiała być duża, był tego pewien, ale podstawowe rośli mógłby w niej hodować, oszczędzając trochę na kupowaniu w zaufanych cieplarniach. - Mój ojciec zajmuje się między innymi eliksirami i miał swoją pracownię pełną różnych ziół. Do tego mieliśmy kiedyś psy i wydaje mi się, że te wspomnienia determinują to, czego chcę. Praca aurora nie jest dla mnie, a przynajmniej o ile rozumiem, jak bardzo są potrzebni, sam mogę kierować się ich zasadami w pewnym stopniu, tak nie byłbym w stanie użyć części zaklęć... No i jeśli tylko mogę, wolę unikać innych czarodziejów - powiedział w końcu, wbijając spojrzenie w blat biurka przez profesorem, nie chcąc patrzec na niego, gdy już się w jakimś stopniu otwierał. Nie mówił rzeczy, które traktowałby jak tajemnice, ale nie mógł powiedzieć, żeby było to coś, o czym rozmawiałby z każdym. Czuł jednak, że powinien choć trochę wyjaśnić swoje zachowanie, swoje decyzje zielarzowi. - Czy w takim razie mógłbym do pana czasem przychodzić również w temacie samej hodowli? Spróbuję oczywiście dowiedzieć się jak najwięcej na własną rękę, ale żeby na spokojnie wszystko sobie poukładać - zapytał jeszcze, unosząc w końcu spojrzenie na profesora, mając nadzieję, że nie odeśle go do profesora Rosa. Ola również proponowała mu pomoc w zakresie magicznych ras psów, więc był przekonany, że poradzi sobie z ułożeniem odpowiedniego planu, bez konieczności rozmowy z inną półwilą. Wiedział, że nie panował w pełni nad tą stroną siebie, a w towarzystwie starszych odczuwał zupełnie bezsensowną zazdrość i miał ochotę zaatakować ich, co w przypadku profesora, nie skończyłoby się dobrze. Zdecydowanie Norwood wolał unikać spotkań z nim, nie czując się również spokojnie w trakcie prowadzonych zajęć.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher domyślał się, że dla siedzącego przed nim chłopaka, to co się działo, nie było łatwe. Odnosił również wrażenie, że Jamie mimo wszystko źle się czuł w murach Hogwartu, być może zbyt dorosły, by nadal się uczyć, chcący sięgnąć już po coś innego, coś nowego, czego wcześniej po prostu nie brał pod uwagę. Nie był pewien, czy mógł mu faktycznie pomóc, ale wychodził z założenia, że powinien spróbować, że nie powinien się poddawać, że nie powinien rezygnować z tego, co mogło to przynieść. Tym bardziej że najwyraźniej Norwood obdarzał go całkiem sporym zaufaniem, zupełnie, jakby uważał, że żaden inny nauczyciel się do tego nie nadawał. Skoro tak, nie mógł go zwyczajnie zawieść, musiał mu pomóc i wysłuchać. - Dobrze jest wiedzieć, co nam nie odpowiada, panie Norwood. Jeśli nabrał pan takiego przekonania, to nie ma sensu próbować sił w czymś, co nie znajduje się w ogóle obszarze twojego zainteresowania. Jeśli faktycznie kwestie związane z magicznymi stworzeniami, eliksirami i zielarstwem są tym, co faktycznie cię ciekawi, nie ma nic złego w tym, żeby po to sięgnąć – powiedział prosto, spoglądając przelotnie na Jamiego, widząc, że ten nie miał ochoty na wpatrywanie się w niego. Dlatego też Christopher skoncentrował się na modelach smoków, które kręciły się dookoła nich, bawiąc się dokładnie tak, jak im się to podobało. Oset nawet z zaciekawieniem zbliżył się do Ślizgona, jakby chciał go zaczepić, jakby chciał się przekonać, co ten tutaj robi i czy nie jest smakowitym towarzyszem, do którego mógłby się w jakiś sposób przyczepić. - Zapraszam. Jeśli tylko będzie chciał pan o czymś porozmawiać, możemy spotkać się w moim gabinecie albo w cieplarniach. W razie konieczności znajdzie mnie pan również w domu w Hogsmeade – dodał, przekrzywiając lekko głowę, starając się dać młodemu mężczyźnie tyle przestrzeni, ile tylko potrzebował, by nie czuł się w żaden sposób osaczony. To nie było bowiem coś, czego chciał od tego spotkania, jednocześnie jednak pokazywał mu możliwości, pozostając w gotowości do udzielenia mu każdej możliwej pomocy.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Nie ma nic złego w tym, żeby po to sięgnąć. Te słowa wywołały uśmiech na twarzy Ślizgona, który choć wyraźnie rozbawiony, czuł cień goryczy. Wiedział, że ojciec, czy Carly, nie mieli nic przeciwko jego planom, o których obojgu powiedział i choć podejrzewał, że ojciec wolałby widzieć go w bardziej prestiżowej pracy, nie zamierzał go powstrzymywać. Jamie musiał przyznać, że mężczyzna zawsze dbał o ich dobro i szczęście i z tego właśnie powodu nie utrzymywali kontaktu z Norwoodami, nigdy nie próbowali odbudować rodzinnej więzi. Jednocześnie Jamie miał świadomość, że w żadnym stopniu rodzina pełna aurorów nie zostawiła ich w spokoju i podejrzewał, że prędzej czy później odezwą się do nich i wtedy nie będą zadowoleni z podjętych przez nich życiowych wyborów. - Więc zostaje mi powiększyć wiedzę z zakresu magicznych stworzeń oraz roślin... Myślę, że przejęcie przewodnictwa w stowarzyszeniu miłośników przyrody zdecydowanie mi w tym pomoże. Dziękuję profesorze za pomoc - powiedział w końcu, unosząc spojrzenie na Walsha, czując się mimo wszystko dziwnie, wypowiadając ostatnie słowa. Jednocześnie czuł wdzięczność za możliwość rozmowy, za zapewnienie, że mógł do niego przychodzić z problemami i pytaniami, a fakt, że mógł również przyjść do niego do domu był czymś, czego Ślizgon nie potrafił inaczej skomentować, ani całkowicie pominąć. Podziękowania wydawały się jedynym właściwym wyjściem. W tym samym czasie spokój profesora zielarstwa sprawiał, że Jamie powoli czuł się swobodniej w jego towarzystwie, mając wrażenie, że naprawdę mógł porozmawiać z nim o wszystkim. W tym o swojej ciągłej walce z częścią siebie, którą twierdził, że zaakceptował, ale było to jedynie starannie utkane kłamstwo, mające na celu odsunięcie zmartwień o niego od jego bliskich. Nawet teraz miał ochotę po prostu zacząć kolejny temat, ale w końcu pokręcił głową do swoich myśli. - Z pewnością za niedługo znów przyjdę, ale postaram się bez naprawdę ważnego powodu nie przeszkadzać panu w czasie wolnym, spędzanym w domu - zapewnił, powoli wstając z fotela, zamierzając wyjść. Teoretycznie miał wszystko ułożone w głowie, a jednocześnie przez podjęcie decyzji, czuł większy chaos, który potrzebował rozchodzić. Nie lubił, kiedy czuł się w podobny sposób, jak pies uwiązany na smyczy, ale było to coś, co musiał sam przepracować.
+
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Z całą pewnością. Jeśli będzie pan potrzebował książek, atlasów albo czegokolwiek podobnego, zawsze służę pomocą - dodał jeszcze, przyglądając się chłopakowi, widząc, że ten był mimo wszystko zagubiony w tym, co się dookoła działo. Być może w jego wieku nie powinno wracać się na studia, być może należało zająć się już w pełni pracą, czymś, na czym człowiekowi zależało. A może po prostu chodziło o to, że tak naprawdę Jamie nie umiał do końca powiedzieć, kim chciał być, co chciał osiągnąć i po co chciał wyciągać ręce. To było akurat dla Christophera w pełni zrozumiałe, bo on sam długi czas miotał się z miejsca w miejsce, próbując osiągnąć coś, co zdawało się wręcz nieosiągalne, co zdawało się wręcz niemożliwe do zdobycia. To, czego Norwood potrzebował, to czas. Czas dla siebie, na własne przemyślenia, na dostrzeżenie tego, czego do tej pory nie dostrzegał, na to, by złapał coś, czego do tej pory nie był w stanie uchwycić. Nie mógł tak od razu skoczyć na głęboką wodę i po prostu uznać, że wszystko było wspaniale, ponieważ to nigdy nie działało tak, jak działać powinno. - Gdybyś potrzebował pomocy, to możesz przyjść w każdej chwili, nie widzę w tym żadnego problemu - odparł, nim się pożegnali, a on uśmiechnął się łagodnie do młodego mężczyzny. Odnosił wrażenie, że będzie musiał mu jeszcze wiele razy powtórzyć to zapewnienie, nim ostatecznie Jamie dostrzeże, że w istocie nie potrzebował wyjaśnień, nie potrzebował nie wiadomo czego, by zwrócić się do niego o pomoc. To jednak Christophera w żaden sposób nie odtrącało, nie powodowało, że chciał się wycofać, czy uciec, był raczej przekonany, że czekając, osiągnie sukces i być może zdoła pomóc kolejnej osobie. To zaś było, jego zdaniem, niesamowicie wręcz istotne.
z.t x2
+
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Estelle Welland
Rok Nauki : VI
Wiek : 17
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 160
C. szczególne : za wszelką cenę unika kontaktu wzrokowego (!); bardzo delikatne piegi, łagodne rysy twarzy
To nie było tak, że Estelle nie lubiła zimy. Kochała każdą porę roku niemal tak samo, ale te kilka mroźnych miesięcy, kiedy całe piękno świata naturalnego skrywało się pod śnieżnobiałą pierzyną, zmuszona była do uciekania do cieplarni, kiedy to miała wewnętrzną potrzebę spędzenia ledwo chwili pośród zieleni. Może to kwestia tego specyficznego zastoju, braku zmian i pewnej zadumy, w którą wszyscy popadali; a to święta, a to nowy rok i pożegnanie tego starego; do tego jeszcze końcówka semestru...
Zapowiedź wiosny. Mała, ale za to jak najbardziej potrzebna zmiana otoczenia. Coś niewielkiego, co sprawi, że wyjdzie z tej zimowej rutyny, gdzie tylko dumała pośród posadzonych, nawet nie swoich, doniczkowych roślin i myślała. Myślała. Przecież każdy, kto myśli, umiera; ale to tylko bardzo spłycona ideę. Czy to nie nadmiar myślenia najczęściej sprowadza jednostkę do czynów niechwalebnych, których to może później żałować? Przynajmniej tyle dobrego, że w jej przeżartej miłością do zielarstwa głowie zrodził się inny pomysł. Inny istotny element ucieczki od tej, jakże nieprzyjemnej, sytuacji. Rutyny, która stawała się problemem, na który nie miała rozwiązania.
Do profesora Walsha postanowiła przyjść bez zapowiedzi; do jego gabinetu weszła prawie bez pukania. Jakaś dziwna ekscytacja po prostu rozsadzała ją od środka; miała potrzebę dostania odpowiedzi na każde siedzące w niej pytanie, a przede wszystkim na te, które dotyczyły roślin. Rośliny były ważne. W jej życiu właściwie najważniejsze.
– Dzień dobry – otworzyła drzwi po zaproszeniu do środkam; weszła niemal bezdźwięcznie, zamknęła je za sobą, a dopiero później skierowała do niego te dwa słowa, podchodząc bliżej biurka. Nawet nie było widać tego, jak bardzo wyrywała się do biegu. Jak bardzo chciała już dostać na talerzu wszystkie wytyczne. Zadania. Wszystkie możliwe treści odnośnie ciekawiącego ją tematu. Ta perfekcyjna maska zasłaniała wszystko, pozostawiając u niej tylko pogodny wyraz twarzy. – Panie profesorze Walsh, nie wie pan może, czy teraz, gdzieś w okolicy Hogwartu nie znalazłabym jakichś roślin?
To miała być ta przerwa w rutynie. Wyprawa po roślinę, może jej nasiona, które mogłaby zasadzić. Nowa roślinka oznacza nową radość, a jej takiej małej radości chyba najbardziej w tej chwili brakowało.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher zajmował się właśnie podsumowywaniem mijającego semestru, upewniając się, że wszystko, co robił, znajdowało swój finał i mógł ze spokojem wyjechać na ferie. Nie lubił zostawiać rozgrzebanych spraw, kiedy wiedział, że bez problemów dało się je zakończyć, kiedy zwyczajnie dało się je zamknąć i zostawić za sobą, żeby do nich nie wracać. Mówiąc prosto, lubił mieć porządek w papierach, toteż sprawdzał wszystko, co się dało, by mieć pewność, że ferie będą dla niego feriami, a nie kolejną żmudną pracą. Oczywiście, miał świadomość, że jechał na nie, jako opiekun i musiał zwracać szczególną uwagę na uczniów oraz studentów, ale to nie oznaczało, że musiał również koniecznie koncentrować się na ich pracach domowych albo innych, podobnych rzeczach. Jednocześnie jednak nie barykadował się w swoim gabinecie, spodziewając się, że niektórzy właśnie teraz przypomną sobie o czymś istotnym albo też uzna, że to świetny pomysł, na przesłanie mu dodatkowej pracy lub zrobienie czegoś podobnego, co pozwoli im na zdobycie wyższych not. Dlatego też nie zdziwiło go ani trochę pukanie do drzwi, na które ledwie zdołał odpowiedzieć, a już nie był w pokoju sam. - To dość interesujące pytanie, panno Welland - powiedział, unosząc lekko brwi i przy tej okazji uśmiechnął się delikatnie. Domyślał się oczywiście, co dziewczyna miała tak naprawdę na myśli, zwracając się do niego tymi słowami, ale mimo to wychowanka Josha w tej chwili nieznacznie go rozbawiła, zupełnie, jakby wierzyła, że poza zamkiem nie ma absolutnie niczego wartego zainteresowania, a rośliny wymarły. Biorąc pod uwagę to, co działo się na Wyspach, ten scenariusz nie był aż tak nieprawdopodobny, o czym Christopher pamiętał, obawiając się postępującego dość mocno procesu wegetacji. Wiedział, że nie dotyczył on na pewno wszystkich roślin, ale wiele z nich było obecnie w fazie wzrostu, co nie mogło się dobrze skończyć. By nie powiedzieć, że wkrótce mogło skończyć się prawdziwą katastrofą. O tym jednak na pewno nie zamierzał w tej chwili dyskutować z dziewczyną, której wskazał miejsce przed swoim biurkiem i odłożył na bok pióro, zamykając swój elegancki notatnik. - Cóż, powiedziałbym, że w okolicy mamy całkiem sporo roślin. Pytanie, co dokładnie panią interesuje - stwierdził, a w jego głosie dało się wyczuć nutę oczekiwania, kiedy przygotowywał się do obszerniejszych wyjaśnień.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Estelle Welland
Rok Nauki : VI
Wiek : 17
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 160
C. szczególne : za wszelką cenę unika kontaktu wzrokowego (!); bardzo delikatne piegi, łagodne rysy twarzy
Przeszkodziła. A może?... Przecież zaprosił ją do środka, co by oznaczało, że był gotowy na udzielenie kilku odpowiedzi, niezależnie od tego, jakie miałaby pytania; ale przecież nie mogły być one aż tak skomplikowane. Na pewno nie dla kogoś zajmującego się zielarstwem i uczącego o nim młodsze pokolenie, tak bardzo ciekawe do poznawania tego, co dookoła. A przecież nie miała żadnego zadania dodatkowego. Nie miała potrzeby podwyższania swojej oceny z ukochanego przedmiotu, nad którym zawsze siedziała najdłużej z własnej woli, a nie z obowiązku, czy braku zrozumienia.
Usiadła wyprostowana, tym razem nie zakładając nogi na nogę, a łącząc je ze sobą. Dłonie ułożyła na udach i, z tym pogodnym wyrazem twarzy, patrzyła na profesora, powstrzymując się od nieprzystojącego jej, szerokiego uśmiechu. No bo to było przecież takie ciekawe! Tak dużo chciała wiedzieć! Nawet jeżeli dostanie informację, że nie znajdzie tego teraz i nie ma co szukać, to przecież ją nakieruje, prawda? Przecież powie jej, kiedy będzie odpowiedni czas. Odpowiedni moment.
– Chodziłoby mi głównie o kłaposkrzeczki. Podobno są w stanie przeżyć zimę? – i były też dostępne w szkolnej cieplarni, ale co to za przygoda, skoro sama chciała znaleźć i zasadzić swój pierwszy kwiat? Swoją doniczkę. Zająć się rośliną tak, jakby zajmowała się swoją sową. A może kotem, którego nigdy nie miała okazji otrzymać? – Chciałabym móc znaleźć roślinę i ją posadzić, może trzymać w cieplarni, albo w dormitorium. Podobno są zdolne do okazywania uczuć? – bo przecież wyczytała te informacje. Musiała się upewnić, że jej wiedza spotka się z potwierdzeniem. I elegancko zaplanować całą podróż, nawet jeżeli miałoby to oznaczać zaplanowanie, co zapakuje do torby i wyruszenie na ślepo na błonia.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Przez chwilę obserwował ją dość uważnie, zastanawiając się, jaka tak naprawdę była dziewczyna. Nie wiedział, czy słyszał o niej coś od Josha, choć oczywiście było to możliwe, ale zwykł wyrabiać sobie zdanie samodzielnie. Wiedział oczywiście, że Puchonka ceniła sobie zielarstwo, co akurat go cieszyło, ale nie stanowiło odpowiedzi na jego wszystkie, niezadane nawet pytania. Tak powierzchowna wiedza była bowiem zbyt niewielka, by był w stanie powiedzieć, co dokładnie myślał, jak się czuł, jak zamierzał się odnosić do swojego gościa. Choć, akurat to ostatnie było dość łatwe do przewidzenia, bo Christopher słynął z cierpliwości i ogłady. Nie zwykł krzyczeć na uczniów, szarpać się z nimi, ani robić niczego podobnego, lubił ich zresztą słuchać i nie było to czymś niezwykle dziwnym, wręcz przeciwnie. Dlatego też teraz pozwolił Estelle wejść do gabinetu, zająć wskazane miejsce i zadać pytanie, jakie wyraźnie ją ciekawiło. - Są, to prawda, ale bardzo ciężko je znaleźć, panno Welland - odpowiedział prosto, kiedy na jego biurku wylądował niewielki smok norweski. Właściwie jego model, który najwyraźniej zamierzał dobrze bawić się wśród papierów, jakie Christopher miał rozłożone na biurku, zupełnie niczym się nie przejmując. I gdyby dziewczyna rozejrzała się po gabinecie, zapewne dostrzegłaby kolejne takie istoty, ukryte pośród roślinności, jaka dumnie pięła się po półkach, regałach i innych zakamarkach, ujawniając, że zielarstwo faktycznie było prawdziwą pasją Christophera. - Mają zdolność ukrywania się pod śniegiem, opadłymi liśćmi, częściowo okrywają się własnymi, w ten sposób zimując, z dala od spojrzeń innych. Jeśli warstwa śniegu jest naprawdę spora, nie da się ich znaleźć, bo w żaden sposób pani ich nie dostrzeże, nawet gdyby wiedziała pani, gdzie ich tak naprawdę szukać - powiedział spokojnie, uśmiechając się przy tej okazji, a następnie nieznacznie przekrzywił głowę. - Nie jestem jednak pewien, czy potraktowałbym je jako istoty zdolne do odczuwania czegoś więcej, do jakichś wielkich emocji, czy czegoś podobnego. Owszem, wyrażają swoje niezadowolenie, ale to nieco bardziej skomplikowane, niż przyznanie, że są na swój sposób rozumne - wyjaśnił spokojnie swój punkt widzenia, mając świadomość, że nie wszyscy musieli się z nim zgodzić.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Estelle Welland
Rok Nauki : VI
Wiek : 17
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 160
C. szczególne : za wszelką cenę unika kontaktu wzrokowego (!); bardzo delikatne piegi, łagodne rysy twarzy
Nie bywała w tym gabinecie szczególnie często. Ba, rzadko w ogóle stawiała się w jakichkolwiek gabinetach bez przyczyny, a taka wizyta, żeby tylko dostać informacje na temat potencjalnego nowego nabytku była dość... niecodzienna. Nie był to szlaban, konsultacje, czy rozmowa na temat planów przyszłościowych, chociaż pod względem tego ostatniego to by się i nawet zastanawiała. W końcu tyczyło to się zielarstwa, prawda? A więc chciała porozmawiać trochę o swoim rozwoju. Minimalnie, a jednak musiała na niego zapracować. Sama. I czy to nie było najpiękniejsze przy własnym rozwoju?
Słuchała z uwagą, chociaż jej wzrok wędrował po pomieszczeniu. Podziwiała, a to małego smoka siedzącego na biurku, a to wyłapując kolejne modele pośród innej roślinności. Sporo tego. Czuła się prawie jak w domu. Czuła się... dobrze. Bezpiecznie. Jakby mogła rozmawiać o wszystkim. A to był dobry znak.
– A może znalazłyby się na polanie, niedaleko zakazanego lasu? – nie był to przecież niedozwolony teren. Mogła tam się udać, nawet z kimś, jeżeli byłaby taka potrzeba. Nawet miała w głowie plan, kogo dokładniej chciałaby ze sobą zabrać. Pytanie tylko, czy ta osoba by się zgodziła; w końcu, było zimno, a ona miała mimo wszystko w głowie już powoli rodzący się plan brodzenia w tej całej brei... – Jakby się postarać, to można by je odnaleźć, prawda? Śniegu jest ostatnio coraz mniej... – zauważyła tylko, a jej wzrok wrócił w punkt za Walshem. Tylko nie patrz mu w oczy, powtórzyła sobie w myślach. Przynajmniej nie bezpośrednio. – Mama mówiła, że właściwie to każda roślina odczuwa... – zaczęła, a jej wzrok znowu przeniósł się na jedną z roślin, stojących gdzieś z tyłu pomieszczenia. – Ale jest willą, bardzo mocno związaną z naturą, więc może to po prostu kwestia jej pochodzenia – kąciki jej ust powędrowały nieco wyżej, kiedy jej wzrok powędrował znów wśród regałów. Wyglądało to tak, jakby miał tutaj nie tylko książki. Szkicowniki? Być może. Może więcej notatek? Pasowałoby to do jego obrazu.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Zapewne by się znalazły, ale nie polecam obecnie ich wykopywać. Są ukryte pod śniegiem i mróz pozwala im spokojnie spać do wiosny. Ten nieznośny pył może je wybudzić, a wtedy będziemy mieć problem z wegetacją kolejnej rośliny – zauważył spokojnie, dodając, że na pewno zauważyła już pąki na drzewach, że zauważyła pierwsze kwiaty, chociaż nad Wyspami nadal utrzymywały się temperatury ponad minus dziesięć stopni. Wiosna zbliżała się, to prawda, ale zdecydowanie zbyt powoli w stosunku do tego, co się właśnie działo. Problemy, jakie się za nimi ciągnęły, były co najmniej znaczne, a każda roślina, która przedwcześnie zaczynała się rozwijać, była niemalże absolutnie skazana na problemy i niemożność przetrwania. To zaś, jak łatwo można było się domyślić, prowadziło do znacznych komplikacji. - Doceniam chęć rozwoju, ale w zaistniałych okolicznościach zalecam daleko posuniętą ostrożność. Nie jesteśmy pewni, do czego dokładnie może doprowadzić ten pył, więc zostawiłbym na razie poszukiwanie roślin na własną rękę – dodał, uśmiechając się lekko, wspominając, że ten przedziwny smog, jaki sypał się nad Wyspami, miał również zdolność do przenoszenia przedmiotów, szeptano także o prawdziwej epidemii śmiechu, więc należało zachować daleko posuniętą ostrożność. Dlatego też odradzał Estelle próby poszukiwania roślinności w tej właśnie chwili, mając świadomość, że to igranie z ogniem i zapewne nie było zbyt właściwe dla uczennic, nawet bardzo zaciekawionych zielarstwem. Doceniał to, ale rozumiał również niebezpieczeństwa, jakie z tego wynikały. Skoro wszystko się budziło, to mogły to być również diabelskie sidła, krylica albo cokolwiek podobnego. - Myślę, że mogę się w pewnym sensie zgodzić z twoją mamą. Rośliny czują na swój sposób, ale to nie są emocje. Jednak z jakiegoś powodu się poruszają, szukają słońca i leczą się, niektóre nawet ostrzegają się przed szkodnikami – wyjaśnił, wiedząc oczywiście, że jego pojmowanie tego wszystkiego było inne, od tego, jakie prezentowały wile i zawsze takie miało pozostać. Po uwadze dziewczyny zaczął się zaś domyślać, dlaczego unikała jego spojrzenia, samemu koncentrując się na poczynaniach Ostu, który jak zawsze robił bałagan na biurku, dając jej tym samym przestrzeń i możliwość namysłu.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Estelle Welland
Rok Nauki : VI
Wiek : 17
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 160
C. szczególne : za wszelką cenę unika kontaktu wzrokowego (!); bardzo delikatne piegi, łagodne rysy twarzy
Była świadoma niebezpieczeństw. Tak, jak była świadoma tego, że nie tylko profesorowi ten pomysł się nie spodobał, pewnie jakby zapytała opiekuna Puchonów, to też nie wyraziłby pod żadnym ale zgody, nawet jeżeli podparłaby to argumentami, że przecież nie ma zamiaru iść sama, że niedługo skończy te siedemnaście lat, że potrafi już myśleć za siebie (kłamstwo); to nie miało znaczenia. Jeżeli coś mogło sprawić, że to całe jej nieszkodliwe, niewinne wręcz wyjście skończyłoby się katastrofą, niewskazane było podejmowanie takiego ryzyka. Z drugiej strony, nie była w stanie spokojnie usiedzieć, wiedząc, że gdzieś tam jest roślinka, która tylko czeka na zebranie! Roślina, która później mogłaby się jej przydać do, chociażby, eliksirów. Mogła dbać o nią tak, jak o inne swoje roślinki. Trzymać je razem w dormitorium, może w szklarni...
I chociaż kiwała głową na jego ostrzeżenia, zupełnie jakby chciała dać mu do zrozumienia, że przecież rozumie, że nie zrobi nic głupiego... jej wzrok nadal zdawał się błądzić. Znajdowała coraz więcej ciekawych pozycji na jego półkach, nie tylko książkowych czy roślinnych. Smoki. Zeszyty, które wyglądały jak szkicowniki...
– Trochę jak zwierzęta. Tylko ich kontakt między sobą możemy łatwiej zaobserwować, nawet usłyszeć, a rośliny... dla nas nadal milczą – spojrzała nad niego, delikatnie się uśmiechając. Nie była to przecież wiedza tajemna. Wszystko, co żywe, komunikowało się między sobą, prawda? Rośliny miały swój sposób, który najwyraźniej nawet przy użyciu magii stanowił tajemnicę. – Rysuje je pan? Znaczy, rośliny? – zapytała nagle, wracając spojrzeniem do półek. – To szkicowniki, prawda?
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Nie chodziło o jej wiek. Christopher również wolał nie ryzykować podejmowania się poszukiwań, czy sprawdzania niektórych rzeczy, wiedząc, że magia miała czasami całkowicie szalone plany i robiła, co chciała. Już nie raz się o tym przekonał, a niedawne spotkanie z pyłem jasno pokazało mu, że był on na swój sposób niebezpieczny, mógł prowadzić do takich albo innych problemów, zaś rośliny miały przez niego prawdziwe kłopoty, z któych nie umiały się pozbierać. Tym, którym można było tego oszczędzić, wolał tego oszczędzić, tego taplania się w pyle, tego wchodzenia w przedwczesną wegetację, jaka mogła całkowicie wszystko zniszczyć, jaka mogła spowodować, że wszystko, co znali, zwyczajnie upadnie. Nie wyrokował, czy dziewczyna była za młoda, by to zrozumieć, czy zła z powodu jego sugestii, ale nie pytał. Dodał jedynie, że sam miał przyjemność spotkać się z tym pyłem, widział z bliska skutki dla roślin, a sam musiał udać się do Munga, bo spotkał go niepohamowany napad śmiechu, jaki męczył go okropnie. Wolał, żeby Estelle zdawała sobie z tego sprawę, nawet jeśli zamierzała wepchnąć palce między drzwi i zacząć poszukiwać roślin, które niekoniecznie chciały być odnalezione. Wiedział, że choćby stanął na uszach, nie powstrzyma jej, ale jednocześnie zaczął się zastanawiać, czy nie powinien zasugerować Joshowi, żeby pomówił z dziewczyną, jako jej opiekun. Christopher mógł zająć się jej zainteresowaniem dotyczącym zielarstwa, ale to jego mąż mógł mieć na nią pozytywy wpływ. - To prawda. Najnowsze opracowania pokazują jednak, jak bardzo rozbudowane są systemy tej komunikacji, niektóre badania wskazują również na to, że zwierzęta, przynajmniej niektóre, są w stanie słyszeć rośliny - dodał, wiedząc, że nie było to jeszcze ani pewne, ani w żaden sposób udowodnione. Mogły to być pobożne życzenia, a dla niektórych również paskudne pomówienia, ale nie przejmował się tym aż tak bardzo. Wiedza szła naprzód, a on starał się za nią nadążyć i zrozumieć to, co czytał. - Słucham? Tak, rysuję rośliny. Nie tylko je, ale tutaj znajdują się moje notatki z podróży - odpowiedział na jej pytanie, spoglądając również w stronę półek, na których znajdowały się szkicowniki. Jakiś czas temu zapewne by zaprzeczył i zaczął się wszystkiego wypierać, ale wiele w jego życiu się zmieniło i patrzył zupełnie inaczej na tę część siebie.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Spokój w gabinecie zdawał się być poprawnym porządkiem wszechświata. Konwersowaliście na spokojnie o roślinach i zwierzętach, o podróżach i księgach, gdy nagle, jak burza do pomieszczenia wpadł przerażony pierwszoroczniak w szacie tak poszarpanej, jakby dorwało się do niego stado wiwren. Tu i ówdzie sączyła mu się krew, ale dzieciak zdawał się nie zwracać na to uwagi. -Psorze...Tentakule... - Wydyszał ledwo, tak zmęczyło go dobiegnięcie tutaj do Ciebie. -Ja nie chciałem, naprawdę.... - Dodał jeszcze, po czym rozpłakał się tak jak stał i upadł na posadzkę Twojego gabinetu.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher nie doczekał się odpowiedzi ze strony swojego gościa, bo drzwi nagle się otworzyły, a on właściwie od razu wstał, kiedy tylko zdał sobie sprawę z tego, co dokładnie się działo. Wystarczyło mu, że usłyszał o tentakulach i już miał świadomość tego, że działo się coś złego, że nie tylko musiał zająć się chłopcem, któremu chyba należało mimo wszystko wykręcić ucho, ale również musiał skierować się do cieplarni. Bo podejrzewał, że dokładnie tam był problem, o tym jednak musiał się przekonać jak najszybciej. - Proszę o wybaczenie, panno Weland – zwrócił się do dziewczyny, a później posłał patronusa do Blanc, wierząc w to, że ta zjawi się tutaj szybko. Powinna teraz mieć akurat odpowiednio wiele wolnego, a w skrzydle szpitalnym zapewne Noreen zajmowała się innymi, problematycznymi pacjentami. Sam Christopher na całe szczęście znał się na uzdrawianiu, więc znalazłszy się w kilku krokach przy chłopcu, przystąpił do udzielania mu pierwszej pomocy. Nie zwracał uwagi na smoki, które kręciły się w jego pobliżu, zdecydowanie pobudzone tym, co się działo. Rzucił kilka podstawowych zaklęć, zerkając w stronę schodów, licząc na to, że za chwilę zjawi się oczekiwane wsparcie, mając świadomość, że jego wiedza była ograniczona i chociaż wiedział, jak radzić sobie z problemami wywołanymi takimi wspaniałościami, jak tentakule, nie był całkowicie nieomylny i zdawał sobie z tego w pełni sprawę. - Byłeś w cieplarni? – zapytał chłopca, kiedy ten był już w stanie, jaki pozwalał mu na udzielenie odpowiedzi na stawiane pytanie, bo to również było niesamowicie ważne. Chris musiał ostatecznie wiedzieć, dokąd powinien się skierować, kiedy odda go we właściwe ręce. – Sam? – dodał jeszcze, bo nagle ta myśl uderzyła go bardzo mocno. Nie oglądał się za siebie, żeby sprawdzać, czy panna Weland zebrała się do wyjścia, bo zwyczajnie nie miał na to czasu i raz jeszcze zerknął w stronę schodów, kiedy doleciały do niego pospieszne kroki. Miał nadzieję, że to pomoc nadciągała z odpowiednią prędkością.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you