C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Na wprost wejścia do gabinetu znajdują się okna, na których tle ustawione zostało biurko. Ściany po obu stronach pomieszczenia zastawione są regałami wypełnionymi książkami, notatkami oraz szkicownikami; można tutaj również znaleźć zasuszone zioła, czy kwiaty. Gdyby tego było mało, w gabinecie ustawiono również dwa niskie fotele, w których pobliżu piętrzą się zielniki i różnego rodzaju atlasy roślin. Pomieszczenie jest jasne, utrzymane w dość ciepłych kolorach, a rośliny, które zdają się wypełzać z najmniej oczekiwanych miejsc, dodają wnętrzu nieco dzikości. Zupełnie, jakby do zamku został sprowadzony Zakazany Las.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Gdy tylko zbliżył się umówiony czas, Irvette przejrzała się w lustrze, poprawiła niepotrzebnie swój nienaganny jak zwykle mundurek i pogładziła plakietkę prefekta na piersi, by po raz kolejny upewnić się, że wygląda przyzwoicie. Ostatnie dni jej nie rozpieszczały, o czym świadczyły ukryte pod makijażem cienie pod oczami, ale nie dawała się temu zbić z tropu. Najwyższy czas wrócić do codzienności i skupić na tym, co naprawdę było ważne. Punktualnie o czasie zapukała w drzwi gabinetu Walsha i słysząc przyzwolenie weszła do środka, z dumnie wyprostowaną głową. Subtelnie rozejrzała się po wnętrzu i musiała przyznać, że niesamowicie jej się tu podobało. -Dzień dobry, profesorze. Przecudowny gabinet, jeśli mogę pochwalić. - Wyraziła swoją opinię, bo gdyby sama była na pozycji Christophera, pewnie urządziłaby swój pokój podobnie. Może widać by było nieco więcej nakładu pieniężnego, chociażby w postaci kilku najrzadszych roślin, ale gustem zdecydowanie było jej do mężczyzny blisko. -Chciał Pan porozmawiać ze mną o Stowarzyszeniu Miłośników Przyrody. Muszę smutno przyznać, że w tym roku nie szło nam zbyt dobrze i cieszę się, że mam w Panu oparcie. Może razem uda nam się podnieść koło na nogi. - Przeszła do konkretów, bo nie była największą fanką small talku i całej tej otoczki niepotrzebnych uprzejmości, które tak często musiała w życiu z ludźmi wymieniać.
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher miał czas, żeby sprowadzić tutaj więcej roślin, miał czas, żeby zamienić to miejsce w coś, co spokojnie można byłoby nazwać tajemniczym ogrodem. Spędził tu jednak zdecydowanie zbyt mało czasu, by można było twierdzić, iż pomieszczenie to zostało w pełni urządzone, a teraz gdy zjawiła się wezwana przez niego przewodnicząca koła naukowego, układał właśnie na jednej z półek część książek, które wyciągnął ze swojego rodzinnego domu. - Dziękuję - odparł, uśmiechając się lekko, a gdy tylko dziewczyna przeszła do konkretów, wskazał jej na jeden z foteli, by zaraz zająć miejsce na drugim z nich. Przekrzywił nieznacznie głowę słuchając tego, co miała do powiedzenia, dochodząc do wniosku, że najwyraźniej była dobrze zorganizowana, gotowa do działania i skłonna do tego, żeby jednak spróbować jakoś reaktywować działalność koła naukowego. Christopher musiał przyznać, że smuciło go to, co dziewczyna miała do powiedzenia, bo mimo wszystko liczył na to, iż pod jego nieobecność członkowie koła będą nadal rozwijać swoje pasje. Wiedział oczywiście, iż część z nich skończyła już szkołę, skończyła studia i zapewne przenieśli się w inne miejsca, ale mimo to wierzył w to, że znajdzie się ktoś, kto będzie dalej chętny do działania. - Uczniowie zrezygnowali ze spotkań? - zapytał prosto, by zaraz dodać, że kiedy wyjeżdżał, koło naukowe mimo wszystko liczyło całkiem sporo osób. - Mam nadzieję, że wspólnie znajdziemy odpowiednie rozwiązanie tego problemu. Być może są jakieś tematy, które chcieliście poruszyć, ale to się nie udało? - dodał jeszcze, marszcząc lekko brwi, najwyraźniej zastanawiając się faktycznie nad źródłem problemu, który, znając życie, był zdecydowanie bardziej złożony.
Cóż, nie mogła powiedzieć, by profesor mylił się w tym, co sądził o Irv na pierwszy rzut oka. Była ułożona jak w zegarku, a każde odchylenie od perfekcji sprawiało jej personalny ból. Nie, jeśli już coś robiła, to musiało być to bezbłędne, choć niestety ten rok przekonał ją, że wcale nie tak łatwo jest być idealnym i coraz więcej rzeczy zaczęło sypać się rudowłosej na głowę, z organizacją Stowarzyszenia Miłośników Przyrody włącznie. -Niestety. - Odpowiedziała krótko na jego pierwsze pytanie, choć nie poprzestała tylko na tym. -Muszę też przyznać, że była to po części moja wina. Przeceniłam własne możliwości, a po tym jak siłą wciągnęli mnie do ślizgońskiej drużyny kompletnie nie miałam już czasu na organizację spotkań. - Przyznała rumieniąc się automatycznie i skromnie spuszczając wzrok, w poniekąd wyćwiczonym geście. Wiedziała jak zgrywać ofiarę i niewiniątko, choć w tej chwili naprawdę czuła się źle, że zaniedbała coś tak ważnego. -Byłabym szczęśliwa, gdyby jednak spotkania znów się ruszyły i gdyby odbyło się to z Pańską pomocą. Nie wątpię, że jest Pan znawcą tematu. Sama miałam wiele pomysłów, które chciałabym poruszyć, ale sytuacja, która teraz panuje w kraju sprawia, że myślę, iż najlepiej byłoby skupić się na roślinach leczniczych, lub zdolnych poprawić humor i przywrócić siły witalne. Wiele naszych uczniów boryka się z problemami związanymi z brakiem księżyca, a szkolne szklarnie nie do końca są w stanie same temu zaradzić. Przydałoby się posadzić kilka nowych okazów, no i oczywiście trzeba też o nie później zadbać.... - Rozkręciła się, bo skoro zapytano ją o zdanie, nie miała zamiaru milczeć szczególnie, że za zielarstwo dałaby się pokroić, w przeciwieństwie do wielu innych nauk, które wpajano jej, by nie wychodziła na głupią na oficjalnych przyjęciach.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher zmarszczył lekko nos, przyjmując do wiadomości te wyjaśnienia, nie zamierzając ich w żaden sposób podważać, ani dopytywać, czy dokładnie taki był powód, dla którego koło naukowe popadło nieco w zapomnienie. Z pewnym rozbawieniem przyjął fakt, iż mógł właściwie wytknąć Joshowi, że znowu to jego praca była ważniejsza, ale nie traktował tego zbyt poważnie, po prostu na swój sposób się tym bawiąc. Nie zamierzał się z nim o coś podobnego kłócić, nie zamierzał również mówić o tym siedzącej obok niego dziewczynie, bo nie byłoby to ani mądre, ani stosowne. Pozwolił jej na to, by faktycznie przedstawiła swoje stanowisko w zaistniałej sprawie, a następnie lekko skinął głową. - Oba pomysły brzmią dobrze. Być może moglibyśmy znaleźć kawałek ziemi na błoniach, który moglibyśmy zagospodarować na potrzeby koła naukowego. Do tej pory zabierałem was w różne miejsca, ale równie dobrze możemy pomyśleć o miejscu, nad którym będziemy właściwie nieustannie pracować - stwierdził z namysłem, przymykając na chwilę powieki, a potem spojrzał ponownie na dziewczynę. - Kto właściwie jeszcze uczestniczy w spotkaniach koła? Być może powinienem wyjątkowo zaprosić ich na kolejne zajęcia osobiście - dodał, uśmiechając się lekko. Nie traktował uczniów i studentów, jak zła koniecznego, choć niewątpliwie był dla nich surowszy od Josha. Z pewnością właśnie z tego powodu uwielbiali zajęcia, które prowadził, nie mając aż tak wielkiego serca do zielarstwa. Christopher zdawał sobie również sprawę z tego, że grzebanie w ziemi nie było dla każdego i nie każdy łączył z tym swoją przyszłość, chciał jednak zachęcić młodzież, która jednak planowała zajmować się roślinami i magicznymi zwierzętami do tego, by zabrała się do nieco bardziej wytężonej pracy.
Może i Christophera to bawiło, Ruda była wściekła. Nigdy nie chciała być częścią szkolnej drużyny a już tym bardziej nie kosztem tego, co kochała najbardziej. Niestety, średnio była pytana o zdanie, a i musiała przyznać, że była nieco dumna z faktu, że mimo wszystko udało im się zdobyć tegoroczny Puchar Quidditcha. Nie był to jednak moment na jakieś filozoficzne rozmyślenia o życiu i śmierci. -Zdecydowanie przydałoby się tu coś, nad czym można by pracować w miarę regularnie. Muszę jednak przyznać, że kwestie wyjazdów też mnie ciekawią. Gdzie zazwyczaj Pan ich zabierał? Okolice Szkocji, czy gdzieś dalej? Jak to wyglądało ze strony formalnej? Szkoła nie miała nic przeciw? - Zaczęła wypytywanko, bo już w głowie miała pomysł, który można by wcielić w życie, jeśli tylko panujące tu zasady nie zostałyby w żaden sposób złamane. Oczywiście obecność Walsha byłaby wtedy nieodzowna tak samo, jak obecność de Guise, bez której nie było opcji by ten plan się powiódł. -Niech pomyślę, mam tu listę uczestników... - Wyjęła z torby pergamin, na którym widniały nazwiska. -Lilac, Grim, Sheenani, Grönlund, Levasseur, Griffin, O`Donnell, Blake, Davies, Huang, Murray, Doppler, Marlow, Krawczyk, Kanoe, von Wieren i Cecil. Na ten moment to chyba wszystko, choć nie wiem ilu z nich byłoby chętnych powrócić. - Przyznała, składając arkusz na pół i podając profesorowi, gdyby chciał się z nim osobiście zapoznać. Ruda również zdawała sobie sprawę, że nie jest to zajęcie dla wszystkich, ale nie widziała, czemu ma dawać im fory. Jeśli ktoś dobrowolnie brał udział w spotkaniach, musiał liczyć się z tym, że trochę ubrudzi sobie rączki, bo Irv nie była z tych, co odpuszczali, a do swoich zadań podchodziła niesamowicie rzetelnie.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Życie czasami okazywało się wręcz nieprzewidywalne. Dziewczyna, choć z całą pewnością zdawała sobie z tego sprawę, niewątpliwie nie była jeszcze o tym w pełni przekonana, a przynajmniej tak powiedziałby Christopher. Będąc w jej wieku, miał za sobą spory bagaż doświadczeń, ale nie oznaczało to absolutnie, że był przygotowany na to, co go jeszcze czekało, na te zakręty i niespodzianki, na to, że pewne rzeczy po prostu się działy, chociaż trudno było powiedzieć, że on wyrażałby na nie zgodę. Miewał wrażenie, jakby dosłownie wszystko dookoła niego przepływało, jakby jedynie obserwował swoje życie, zastanawiając się, czy to kiedykolwiek zdoła się zatrzymać. Teraz było inaczej, odnosił bowiem wrażenie, że mimo wszystko panuje nad większością tego, co działo się dookoła niego, że mimo wszystko wiedział, w jaką zmierza stronę. - Nigdzie daleko, chociaż spotykaliśmy się również w Zakazanym Lesie. Wiem jednak, że profesorowie zabierali uczniów poza mury Hogwartu, więc podejrzewam, że mógłbym to również zorganizować. Nie jestem jednak przekonany, czy w obecnej sytuacji uzyskałbym zgodę od przełożonych – odparł spokojnie, aczkolwiek zmarszczył lekko brwi, domyślając się, że coś podobnego mogłoby okazać się niemalże przysłowiowym strzałem w kolano, zwłaszcza dla kogoś, kto dopiero zaczynał swoją nauczycielską przygodę. – Chociaż nie sądzę, by ktokolwiek sprzeciwił się, gdybym poprosił o wyznaczenie miejsca, w którym moglibyśmy naprawdę na stałe się czymś zajmować. Bieganie z miejsca w miejsce daje wiele możliwości, to prawda, ale jednocześni brakuje w tym stałości i koncentracji. Spojrzał w stronę okna, zastanawiając się nad tym, jak mógłby sobie z tym wszystkim poradzić, dochodząc do wniosku, że przynajmniej przewodnicząca koła naukowego była osobą zorganizowaną i chętną do działania. To mu się podobało, a przy okazji dawało mu nadzieję, że uda mu się pchnąć uczniów i studentów na dawne tory, że uda mu się znowu zachęcić ich do nauki, do poznawania otaczającego go świata. Zmarszczył lekko brwi, słuchając wymienianych nazwisk, zdając sobie sprawę z tego, że pojawiło się najwyraźniej kilka nowych osób, a potem pokiwał głową. - Możemy oczywiście zorganizować spotkanie, tak po prostu, jakiekolwiek, ale nie jestem pewien, że to zachęci ich do działania. Pamiętam część z nich, wiem, że byli w większości zaangażowani, więc być może, gdybym sam się do nich zwrócił, zainteresowaliby się na nowo tematem. Może niektórzy z nich są ci lepiej znani i sama chciałabyś zamienić z nimi dwa słowa? Zastanawiam się… Może po prostu napiszę do nich z pytaniem, czego oczekują po naszych spotkaniach? – powiedział, spoglądając ponownie na dziewczynę i lekko się do niej uśmiechając, dając jej do zrozumienia, że cokolwiek nie postanowią, zamierza jej pomóc.
Ona nie lubiła po prostu dopuszczać do siebie tej myśli, że może czegoś nie kontrolować. Była z tych, którzy lubili być przygotowani na każdą sytuację i zawsze chciała czuć, że jest o krok do przodu. Niestety, życie nie współgrało z tymi przekonaniami i nieraz ją zaskakiwało, a jedyne co pozostawało rudowłosej to pogodzenie się z tym faktem, choć nie zawsze było to dla niej takie łatwe. -Faktycznie obecnie lepiej nie ryzykować szczególnie, że nie wszyscy są w stanie obronić się przed ewentualnym zagrożeniem. - Przyznała mu rację, ale po chwili postanowiła jednak wyjść z propozycją, którą miała w głowie. -Jeśli jednak zrobi się nieco bezpieczniej, może byłaby opcja nieco dalszej wycieczki. Chętnie udostępniłabym rodzinne cieplarnie dla Stowarzyszenia. Oczywiście musiałaby za tym iść pełna zgoda dyrekcji i Pana nadzór, ale jestem pewna, że moglibyśmy wiele z tego wynieść. - Nie była głupia i wiedziała, że tak daleki wypad w ramach szkolnego koła może nie być całkowicie możliwy, ale jeśli mieli taką okazję uznała, że warto spróbować nawet jeśli miałaby usłyszeć stanowczą odmowę. Jakby nie było ona miała dostęp do tych niesamowicie bogatych zasobów kiedy tylko chciała. -Myślę, że na początek nawet mała grządka byłaby dobra. Porywanie się na wielki projekt, który za chwilę zostanie zapomniany lub zaniedbany przez zbyt małą liczbę uczestników koła to strata czasu i zasobów, których niestety i tak nie mamy zbyt wiele. - Przyznała całkowicie świadoma, że nie każdy uczestnik spotkań będzie równie mocno zaangażowany w podobny projekt. Trzeba było liczyć siły na zamiary a choć Irv mogła mieć wszelkie chęci świata nie była w stanie sama wszystkiego doglądać mając na głowie mnóstwo innych obowiązków. -Myślę, że dużo lepszą opcją jest by Pan sam do nich wyszedł. Nie ukrywam, ale mam dość napięte relacje z niektórymi osobami i raczej nie będę w stanie dotrzeć do nich wystarczająco skutecznie. - Nie miała zamiaru rzucać konkretami, ale nie było co ukrywać, że otaczała się w tych murach samymi przyjaciółmi. Wręcz przeciwnie, miała chyba więcej tych osób, którzy byli jej wrodzy, ale starała się w żaden sposób nie brać tego zbyt mocno do serca. W końcu to tylko szkoła, której mury i tak niedługo opuści i miała nadzieję, że wraz z dostaniem dyplomu będzie mogła wrócić do swojej ukochanej Francji.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Utrata kontroli nad własnym życiem, nad tym, co się w nim działo, nigdy nikomu się nie podobała. Niemniej jednak o wiele łatwiej żyło się, jeśli pewne rzeczy odsunęło się na bok, jeśli nie myślało się o nich nieustannie, jeśli nie próbowało się dopatrywać w nich swoich błędów. Niemniej jednak Christopher z całą pewnością nie był, przynajmniej w tej chwili, osobą, która powinna jej to tłumaczyć, która powinna wskazać jej właściwą, a przynajmniej nieco lepszą, ścieżkę postępowania. - O jak dalekiej wycieczce mówimy? - zapytał z zaciekawieniem, kiwając głową na jej propozycję. Nie wiedział, czy otrzymałby faktycznie zgodę na zabranie uczniów na drugi koniec świata, aczkolwiek domyślał się, że w pewnym zakresie istniało pole do negocjacji, pole do podjęcia jakichś działań, do szukania rozwiązania, które przyniesie wszystkim chętnym odpowiednio wiele rozrywki, a jednocześnie nauczy ich czegoś nowego. Nie zamierzał jednak narażać któregokolwiek z podopiecznych na niebezpieczeństwo, mając świadomość, że brał za nich pełną odpowiedzialność, że musiał dopilnować każdego ich kroku, co w świecie czarodziejów bywało o wiele trudniejsze, niż pośród mugoli. - Tu się z tobą zgodzę. Lepiej byłoby zacząć od czegoś mniejszego, ale czegoś, czym moglibyśmy zajmować się metodycznie. Choć jednocześnie rozumiem potrzebę nowości, potrzebę zagadek, odkrywania tego, o czym nie mamy jeszcze pojęcia. Zajmowanie się nieustannie tymi samymi roślinami może po prostu się znudzić, zwłaszcza wtedy, kiedy oczekuje się czegoś nowego, czegoś niezwykłego, czegoś, co może otworzyć umysł na otaczający nas świat. Spojrzał uważnie na dziewczynę, zastanawiając się jednocześnie, skąd właściwie brała się jej dziwna powaga. Znał, rzecz jasna, innych uczniów i studentów, którzy podobnie jak ona, zachowywali się nad wyraz poważnie, ale nie był w stanie dokładnie wyjaśnić, skąd brały się takie postawy. On sam również nie zaliczał się do najbardziej rozrywkowych ludzi i czasem przechodziło mu przez myśl, że dla swojego otoczenia musiał być po prostu nudny. Odsunął jednak teraz tę myśl na bok, bo nie miała najmniejszego znaczenia. - Sądzisz, że chętniej posłuchają starego nudziarza? - zapytał, uśmiechając się do niej lekko, a później pokręcił głową. - Dobrze, nie sądzę, żebym wiele wskórał, ale napiszę do nich, żeby przekonać się, czy w ogóle są zainteresowani działalnością koła naukowego. Czy do tej pory ktoś pomagał w jego organizacji? Bądź interesował się nieco bardziej jego działalnością? - dopytał, wspominając jeszcze poprzedniego przewodniczącego, którego kojarzył oraz dopytując, czy ktoś z obecnych członków koła, zgodnie z wiedzą dziewczyny, w większej mierze zajmował się i interesował magicznymi stworzeniami.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
A to prawda, że obsesyjne rozmyślanie o podobnych rzeczach nie było niczym korzystnym. Ruda starała się w tej chwili skupić na własnej edukacji, która niestety podczas ostatnich miesięcy dość mocno została zaniedbana i dziewczyna podejrzewała, że może mieć przez to dość spory problem z egzaminami końcowymi. -Lyon. - Odpowiedziała bez najmniejszego skrępowania. -Teren oczywiście zabezpieczony jest najsilniejszymi barierami i nie ma opcji, by cokolwiek się komuś tam stało. Jednak podejrzewam, że sama odległość może być wystarczającym argumentem dla Pani dyrektor. - Bez względu na to, jaka miała być decyzja, była gotowa przyjąć ją z rozsądkiem i spokojem. Był to jednak pomysł, który naprawdę mógł przysłużyć się członkom Stowarzyszenia i jeśli istniała nawet malutka szansa, że Wang się na to zgodzi, czemuby nie mieli spróbować. Nie mówiąc już o tym, że we Francji mogliby odpocząć od tych wszystkich dementorów i innych problemów. -A może oprócz tego, co potrzeba i pielęgnacji tych roślin spróbujemy w ramach koła stworzyć jakiś nowy szczep? To chyba weszłoby pod eksperyment i zagadki? - Zastanawiała się głośno czując, że takiej burzy mózgów z kimś na poziomie właśnie potrzebowała. Cóż u niej wychodziło to z charakteru dodatkowo podkręconego wychowaniem. Nie mogła pozwolić sobie na zabawy i beztroskę, gdy cały czas musiała dbać o wizerunek. Czas spędzony w Hogwarcie i z nielicznymi nowymi znajomymi i tak już mieszał jej w głowie, a dziewczyna coraz częściej puszczała nieco wodze i pozwalała sobie troszkę zaszaleć, jak choćby podczas ferii na Malediwach, ale nie oznaczało to, że zatraciła przy tym profesjonalizm. -Stawiam, że jednak tak. - Uśmiechnęła się, bo widać duet był z nich piękny do przekonywania ludzi. A przynajmniej z pozoru, bo Walsh wzbudził w niej sympatię i miała wrażenie, że nie jest jedyną studentką, która przychylnie o nim myśli. -Absolutnie nikt. Raczej po prostu brali udział w spotkaniach, choć Yuuko Kanoe widać, że naprawdę jest zafascynowana tematem. Nie raz pracowałyśmy razem w cieplarniach. - Nikt inny nie przychodził jej na myśl, a Azjatka nie dość, że miała wiedzę i pasję to jeszcze również należała do osób, z którymi Ruda lubiła spędzać czas.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Lyon – powtórzył za nią z lekkim uśmiechem, po czym pokiwał głową na jej kolejne wyjaśnienia. Zdawał sobie sprawę z tego, że przekonanie do podobnego pomysłu dyrekcji może nie być takie proste, jak się wydawało, ale to nie oznaczało, że nie zamierzał próbować. Oczywiście, liczył się z odpowiedzią, że przecież szkolne szklarnie również były dobrze zaopatrzone, a jeśli coś mu nie pasowało, to powinien o to zadbać, ale mimo to nie można było rezygnować z jakiegoś pomysłu już na starcie. Tym bardziej że nawet tak niewielka odmiana mogłaby być dla uczestników koła naukowego dostateczną zachętą do tego, żeby jednak postanowili pojawić się na kolejnym spotkaniu. Do czego, rzecz jasna, nie zamierzał ich zmuszać, ale musiał przyznać, że rozmowa z przewodniczącą stowarzyszenia mimo wszystko budziła w nim jeszcze większą chęć zorganizowania zajęć. Liczył na to, że faktycznie znajdą wspólnie coś, co sprawiłoby przyjemność młodzieży. Uwaga Irvette sprawiła zaś, że uniósł lekko brwi, po czym przesunął palcami po wargach, zapadając się nieco mocniej w fotel. Jej propozycja wydawała się nieco szalona, a jednocześnie bardzo śmiała, co Christopherowi akurat odpowiadało. Zresztą, podobne pomysły nie były dalekie również jemu. - To brzmi, jak prawdziwe wyzwanie. A ja lubię wyzwania – przyznał, uśmiechając się do niej i pokiwał głową na znak, że jest to zdecydowanie coś, co powinni w takim razie rozważyć. Prawdę mówiąc, już teraz Christopher zaczął się zastanawiać, od czego było najlepiej zacząć, po jakie potencjalnie sięgnąć rośliny, ale zaraz machnął na to ręką, śmiejąc się cicho. - Spróbuję. Nie obiecuję sukcesów, ale na pewno nie będę się poddawał. Panna Kanoe faktycznie zawsze chętnie uczyła się nowych rzeczy, więc być może zwrócenie się do niej o pomoc nie jest takim złym pomysłem. Obiecuję, że zdam relację ze swoich poczynań i być może wkrótce będziemy mogli faktycznie zorganizować spotkanie, a w międzyczasie proszę przysłać mi list, jeśli jeszcze coś przyjdzie pani do głowy – powiedział, stukając palcami po okładce jednego z atlasów roślin, wyraźnie zastanawiając się mimo wszystko nad jej wcześniejszą propozycją. – Gdyby potrzebowała pani w czymkolwiek pomocy… – dodał jeszcze, nie widząc problemu w tym, by służyć jej radą albo pomocą, gdyby tylko tego potrzebowała.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Uśmiech Chrisa sprawił tylko, że sama nieco wyżej uniosła kąciki ust. Potrafiła mniej więcej domyśleć się, co mogło siedzieć w jego głowie, gdy usłyszał jak daleką wycieczkę dziewczyna planuje, ale nie miała zamiaru się tłumaczyć czy przepraszać za swoje ambicje. Uwielbiała wysokie standardy a jeśli chodziło o zielarstwo nie znała wyższych niż te oferowane przez jej rodzinę. Nie ciągnęła tematu przechodząc już do tego, co mogliby jako Stowarzyszenie zaplanować na następne spotkania, czy też na jakiś większy plan. -Sama przyznam, że jako pracę dyplomową planuję wyhodować zupełnie nowy szczep. Póki co napotkałam pewne trudności, ale myślę, że doszłam już do momentu, gdzie zacznę je przezwyciężać i w przyszłym semestrze z sukcesem zasadzić kilka sadzonek. Jest to doprawdy wyzwanie, ale niesamowicie satysfakcjonujące i ciekawe. - Ucieszyła ją odpowiedź Profesora Walsha i miała nadzieję, że może coś im z tego wyjdzie jeśli tylko uczestnicy Stowarzyszenia odpowiednio się w tę sprawę zaangażują. Nie było nic gorszego niż zaniedbanie rośliny, którą zaczęło się hodować. -Nie ma problemu. Postaram się też zrekrutować nowych członków, ale wiem, że pod koniec roku szkolnego mogą być z tym problemy, jako że większość uczniów skupiona jest już przede wszystkim na nadchodzących egzaminach. - Naprawdę cieszyła się z przebiegu tej rozmowy, a Christopher obudził w niej nadzieję na owocną współpracę w dziedzinie, bez której nie wyobrażała sobie życia. -Bardzo dziękuję profesorze, nie omieszkam się skorzystać z Pańskiej pomocy i wiedzy. - Zapewniła go z delikatnym i przede wszystkim szczerym uśmiechem. -Jeśli znajdzie Pan chwilę, chętnie zabrałabym Pana do szkolnych cieplarni i opowiedziała, co udało nam się osiągnąć przez ten rok i jakie zmiany pozachodziły w szkolnych zbiorach. - Rozmowa widocznie miała się ku końcowi i Irv była gotowa zostawić Chrisa jego obowiązkom tak samo, jak wrócić do własnych, które piętrzyły się w zastraszającej ilości. Skoro jednak profesor wezwał ją do siebie miała zamiar kulturalnie poczekać, aż to on zakończy spotkanie w razie, gdyby była jeszcze jakaś kwestia, którą chciał z nią poruszyć.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Nie było sensu poruszać dalej tego tematu, ostatecznie bowiem nie byli w stanie przewidzieć, czy kiedykolwiek faktycznie uda im się wybrać na tak daleką wycieczkę. Poza tym Christopher nie był nawet pewien, czy w istocie ktokolwiek byłby chętny podjąć się zadań, jakie taka wycieczka mogła oferować, czy ktokolwiek zechciałby tak naprawdę nieco bardziej zaangażować się w działania koła naukowego. Ostatecznie to było jedynie miłym dodatkiem, czymś, co mogło pomóc rozwijać pasje, ale z całą pewnością nie mogło i nie powinno zastępować reszty nauki. Zaraz jednak Walsh porzucił te rozważania, skupiając się na tym, co miała jeszcze do powiedzenia dziewczyna, dostrzegając, że ta najwyraźniej nie tylko miała dalekosiężne plany, ale również je realizowała. Pochwalił ją od razu, jednocześnie kiwając głową, nie zdając sobie nawet do końca sprawy z błysku zadowolenia, jaki zagościł w jego oczach. Był zadowolony z powodu tego, iż istnieli wciąż uczniowie i studenci zaciekawieni kwestiami zielarstwa, czy opieki nad magicznymi stworzeniami, ostatecznie bowiem to nie był aż tak częsty widok. - Będę za to wdzięczny. Zawsze możemy zachęcić ich do wstąpienia do koła naukowego po wakacjach, wtedy będziemy mogli odpowiednio zaplanować działania - stwierdził, kiwając jeszcze głową w zamyśleniu, zastanawiając się, jak najlepiej podejść do tego tematu, by ani się nie wygłupić, ani nie sprawić wrażenia, że mimo wszystko nie interesuje się kwestiami związanymi z działalnością stowarzyszenia. - Z przyjemnością. Jestem pewien, że nie wiem jeszcze o wielu sprawach, które powinny być dla mnie mimo wszystko jasne - stwierdził, zapewniając ją, że może kierować do niego pytania, również te związane z jej wysiłkami związanymi z wyhodowaniem nowej odmiany rośliny, po czym pożegnał się z nią uprzejmie, planując już, że napisze do Yuuko, licząc na to, że ta nadal była skłonna uczestniczyć w pracach koła naukowego i wykazywała się takim samym zapałem do zbierania wiedzy, jak dawniej.
z.t x2
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher czuł się nieco niepewnie. Ostatecznie bowiem to był pierwszy raz, kiedy miał zajmować się sprawdzaniem prac domowych uczniów, pierwszy raz, kiedy tak naprawdę miał ich za to oceniać i nie do końca wiedział, jak powinien się do tego zabrać. Nie chciał być zbyt surowy, spodziewając się, że to nie przysporzy mu sympatii i może spowodować, że większość wychowanków Hogwartu nie będzie pałała zbyt wielką miłością do zielarstwa. Jednocześnie jednak nie chciał być nazbyt pobłażliwy, bo ostatnie czego potrzebował to dzieciaków i młodzieży, która byłaby skłonna wejść mu na głowę i dyrygować nim wedle własnego uznania. Nie miał pojęcia, jak mógłby zyskać w ich oczach, nie chciał okazywać się tyranem, nie chciał jednak również popadać w jakieś przyjacielskie stosunki z osobami, które miał mimo wszystko nauczać, których miał przypilnować i upewnić się, że będą wypełniały jego polecania. Wolałby nie musieć mierzyć się z konsekwencjami ich nieposłuszeństwa, gdy zajmą się omawianiem krylicy albo diabelskich sideł, dlatego też nad prostym z pozoru sprawdzaniem prac domowych spędził naprawdę wiele czasu. Przekładał na bok kolejne pergaminy, notując na boku swoje uwagi przy nazwiskach poszczególnych uczniów, zastanawiając się jednocześnie, na ile poważnie ci podeszli do tematu, a na ile woleli po prostu napisać cokolwiek, niż popaść w jego niełaskę. Chcąc być w pełni uczciwym, wypisał wszystkie istotne spostrzeżenia z pracy każdego z nich, zapisując je na plus, odnotowując jednocześnie drobne potknięcia, czy miejsca wymagające poprawki. Wychodził z założenia, że jako dobry nauczyciel, powinien nie tylko dzielić się swoją wiedzą, ale również korygować błędy swych podopiecznych jak najwcześniej, by więcej nie plątali się w swoich zeznaniach. Pewnego dnia bowiem część z nich będzie musiała radzić sobie z zielarstwem bez jego podpowiedzi. Dlatego też poświęcił wiele uwagi, każdej z prac, zaczynając od pierwszej, jaka do niego wpłynęła - dotyczącą cedru, dość zwartą w treści, aczkolwiek przygotowaną na pewno starannie. Podobało mu się również zawarte w pracy wyjaśnienie i adnotacja dotycząca grabu. Zaśmiał się cicho, kiedy przeczytał kolejną pracę, kręcąc lekko głową nad spostrzeżeniami dotyczącymi wybarwiania się drewna wiśni. Tego akurat nigdy nie brał pod uwagę, ale było to dość interesujące spostrzeżenie na temat drzewa, z którego wykonywano różdżki. Dla niego wiśnia miała nieco inne znaczenie, liczyło się w niej coś odmiennego, ale nie uważał, żeby praca, którą czytał, była gorsza z uwagi na fakt, iż poruszała takie, a nie inne kwestie. Mógł również stwierdzić, iż w pewnym sensie była napisana od serca. Podobnie zresztą było z kolejną pracą, którą wziął do ręki, z prawdziwą ciekawością przyglądając się kolejnym uwagom i wywodom na temat orzecha czarnego. Musiał przyznać, że sam nigdy nie posunąłby się do porównań, jakich dokonała panna Caulfield, ale były one naprawdę intrygujące. Zestawienie zachowania różdżki z właściwościami samego drzewa wydało mu się kwestią nie tylko ciekawą, ale niesamowicie istotną. Doszedł nawet do wniosku, iż z przyjemnością dokonałby takich porównań w przypadku innych roślin nadających się do tworzenia różdżek i odnotował tę myśl gdzieś na marginesie. Zostały mu jeszcze dwie prace domowe i ciekaw był, co się z nich kryje. Kolejną z nich określiłby mianem dość osobistej i raczej ekspresyjnej, ale było w niej właściwie wszystko to, czego potrzebował i czego wymagał. Doszedł do wniosku, że Ślizgon, który składał ją w całość, bardzo dobrze przemyślał to, co chciał w niej zawrzeć, że był pewien słów, jakie chciał wykorzystać. Nieco zawiódł się na ostatniej z odpowiedzi, jakie otrzymał, ale nie mógł powiedzieć, by była ona zła. Niemniej jednak zdawała mu się dziwnie prosta i niesamowicie sucha w porównaniu z pozostałymi wypowiedziami. Nie zamierzał jednak przenosić własnego spojrzenia na ten temat na oceny, doceniając jednak te osoby, które wyraźnie włożyły nieco więcej czasu w przygotowanie dla niego zadanych wypowiedzi. Odnotował wszystko, co było dla niego w tej chwili najważniejsze po lekturze wszystkich prac, po czym, z bijącym mocno sercem - co uznał za niezwykle wręcz śmieszne - zabrał się za wystawianie pierwszych w swoim życiu ocen. Wypisanie ich było, z jakiegoś nie do końca zrozumiałego powodu, całkiem sporym przeżyciem, co naprawdę go rozbawiło, ale jednocześnie spowodowało, że poczuł, iż od tej pory naprawdę zaczyna nowy etap w życiu.
z.t
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Teoretycznie nie miał powodów do tego, żeby się stresować. Było jednak podobnie, jak przy pierwszej zadanej przez niego pracy domowej. Czuł, że chociaż wie, jak powinien wyglądać przygotowywany przez niego egzamin, nie potrafił do końca sformułować własnych myśli. Od dłuższego czasu miał już zamysł, o co chciałby poprosić egzaminowanych, czy raczej, co chciałby kazać im zrobić, ale z jakiegoś powodu nie był do tego do końca przekonany. Nic zatem dziwnego, że nim zamknął się ostatecznie w swoim gabinecie, żeby wybrać właściwe rośliny i porządnie sformułować pytanie, które zamierzał im postawić, spotkał się jeszcze z profesor Vicario. Nie przepadał za nią z wielu powodów, ale akurat w tej chwili nie miało to żadnego znaczenia. Potrzebował po prostu jej pomocy, sugestii, czego do tej pory wymagała od swoich podopiecznych, żeby przypadkiem nie okazało się, że narzuca na nich coś, czego nie da się w żaden sposób przejść. To byłby bowiem najgorszy z możliwych ruchów i zamierzał ze wszystkich sił go unikać. Nie chciał, naprawdę nie chciał, zaczynać swojej kariery od czegoś tak okropnie paskudnego i żałosnego, jak stworzenie egzaminu, którego nikt nie byłby w stanie zdać. Samo w sobie brzmiało to dostatecznie paskudnie, by nie chciał nawet o podobnej możliwości pomyśleć. Zgromadził jednak dostateczną wiedzę, a przynajmniej tak uważał po rozmowie z profesor Vicario, która nie szczędziła mu dobrych rad. Dlatego też usiadł przy biurku w swoim gabinecie, przez dłuższą chwilę spoglądając na rośliny ustawione na półkach, by ostatecznie sięgnąć po jeden z atlasów roślin. Przejrzał go z uwagą, kiwając do siebie głową, dochodząc do wniosku, że opisanie konkretnych kategorii roślin, że wskazanie pomiędzy nimi podobieństw i różnic, z całą pewnością będzie zadaniem dostatecznie łatwym, by każdy mu podołał. Wystarczyły trzy rośliny z danej kategorii, by Christopher mógł uznać, że egzaminowany mimo wszystko przyłożył się do postawionego przed nim zadania. Poza tym profesor wychodził również z założenia, że każdy, nawet najmniej przygotowany uczeń, jest w stanie wskazać kilka cech głównych najnudniejszych (pozornie) i najprostszych do rozpoznania roślin. O wiele większe trudności sprawiło mu jednak wybranie zadania związanego ze sprawdzeniem, jak jego podopieczni radzą sobie z praktycznymi zadaniami z zielarstwa. Dla niego, który posiadał naprawdę sporą wiedzę w tym zakresie, wybranie czegoś odpowiednio wyważonego, nie nazbyt trudnego i nie nazbyt łatwego, nie było zbyt proste. Chciał również, by przedział przygotowywanego przez niego zadania dawał różne możliwości poszczególnym uczniom, by pozwalał na wykorzystanie wiedzy, jaką zdobywali przez cały ten rok. Z tego też względu doszedł do wniosku, iż wybór jednej rośliny do przeprowadzenia praktycznego testu umiejętności młodzieży, zupełnie odpadał. Przez kolejnych kilka długich minut Christopher poważnie zastanawiał się nad tym, jak najlepiej w takim wypadku wybrać zioła, decydując się ostatecznie na nieco łatwiejszy pułap. Nie chciał, żeby egzaminowanych spotkało coś złego, nie chciał, żeby skończyli poparzeni albo w jakikolwiek inny sposób zranieni. Dlatego też wybrał rośliny, które raczej nie były na tyle groźne, by mogły kogoś skrzywdzić. Miał czas, żeby na poszczególnych przedstawicielach wybranych gatunków dokonać serii zniszczeń, co nieco go bolało, by później móc przyglądać sobie, jak młodzież radzi sobie z postawionym przed sobą zadaniem. Christopher wynotował w swoim nieodłącznym notesie rośliny, których chciał użyć w czasie egzaminu, po czym uznał, że najlepiej będzie, jeśli od razu skieruje się do szklarni, by upewnić się, że jego zamysł był właściwy. W razie gdyby niektórych rzeczy nie dało się łatwo osiągnąć, co również brał pod uwagę, zamierzał nieco zmodyfikować przygotowywany egzamin, starając się jednocześnie nie sięgać po coś, co mogłoby okazać się zabójcze. Niemniej, jednak gdy opuszczał gabinet, wciąż jeszcze odczuwał lekki ucisk na żołądku, gdy zastanawiał się, czy to, co przygotowywał, miało w ogóle sens. Czy było w stanie sprawdzić wiedzę uczniów, czy jedynie pogrążało go jako profesora?
z.t
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Peter Stryder
Rok Nauki : I
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : wrzeszczący kalendarz to jego najlepszy przyjaciel / na lewym nadgarstku tatuaż lisiej łapy i napis po walijsku
Egzaminy skończyły się, księżyc wrócił na nieboskłon i czarodziejska społeczność mogła odetchnąć z ulgą. Od paru dni zastanawiał się czy gdzieś przypadkiem nie widział ponuraka albo nie dziabnął go langustnik bo jak inaczej wyjaśnić częstotliwość napotykania na swojej drodze obiektów próbujących machnąć się na jego skromny żywot? Ostatnia burza ucichła i pozostawiła przemokłe błonia, hektolitry kałuż i przyjemny zapach ozonu. Wspinał się po schodach na wieżę i przeklinał w duchu wysokość jaką musiał pokonać. Nie rozumiał czemu nauczyciel zielarstwa postanowił stworzyć gabinet tak wysoko - czyżby dla słońca, widoków? Dostać się do profesora było wyzwaniem zwłaszcza, jeśli szło się doń z kontuzją - nie byle jaką. Na pierwszy rzut oka Peter wyglądał normalnie, może lekko blady, spięty jakby coś go uwierało. Zachowywał się w pełni spokojnie i pokonywał schodek za schodkiem. Jego lewa ręka była zasłonięta puchonim szalikiem, dłoń była za to lekko sina. Spokojnym krokiem pokonywał wysokość, a mijani uczniowie nie zwracali na niego szczególnej uwagi. Swój problem chciał skonsultować z pielęgniarką jednak kiedy zobaczył, że aktualnie zajmuje się dwójką poszkodowanych drugorocznych to uznał, że jego własny problem może rozwiązać ktoś inny. Profesor Whitehorn przeprowadzała aktualnie lekcję, a więc obrał kurs na nauczyciela zielarstwa. Profesor Vicario była poza zamkiem więc najbliżej było do jedynej osoby, która mogła załagodzić mu tutaj los. Z lekką zadyszką znalazł się w końcu na miejscu. Zapukał trzykrotnie, nieco niecierpliwie i dopiero po usłyszeniu zaproszenia, nacisnął klamkę. Wszedł do gabinetu. - Dzień dobry, profesorze. Czy ma pan może chwilkę? Przepraszam, że przeszkadzam. - względem nauczycieli czuł respekt i wysławiał się nienagannie, jak najlepiej potrafił. Rękę owiniętą szalikiem trzymał za swoimi plecami. Za pozwoleniem podszedł bliżej biurka. Rozejrzał się powoli po wyposażeniu, zauważając dużo roślin, światła i książek. Całkiem przyjemne miejsce, takie... kojące. - Podczas porannego treningu napotkałem na tyłach cieplarni kilka pnączy dziwnej rośliny. Zakładam, że to przez te intensywne burze coś dziko zaczęło tam rosnąć. - przełknął lekko ślinę i nie przechodził jeszcze bezpośrednio do sedna problemu. - Niestety ale nie wiem jak to bezpiecznie usunąć. Chciałem to jakoś zabezpieczyć ale to pnącze owinęło mi się wokół ręki, gdy tylko się zbliżyłem. Trochę mnie poraziło i niestety, ale tak mocno zakleszczyło się na moim ubraniu, że nie mogę tego bezpiecznie odizolować. - ostrożnie odwinął puchoni szalik i odsłonił przedramię, na którym ciasno owinięte było ciemne, wilgotne i wibrujące pnącze, oderwane w jednym miejscu z korzeni. Rękę miał siną, ale nie spuchniętą - jeszcze. - Uprzedzając pytanie - tak, byłem w skrzydle szpitalnym ale pani pielęgniarka zajmuje się dwoma drugorocznymi. Ich przypadek jest bardziej inwazyjny niż mój więc... przyszedłem tutaj. - i dopiero kiedy przekazał najważniejszą informację mógł pozwolić sobie na grymas bólu. Nie chciał czekać na swoją kolej w skrzydle więc szukał innego sposobu. - Trochę sparaliżowało mi mięśnie przedramienia. Sądzi pan, że to groźne? - popatrzył poważnie na mężczyznę, gotów mu zaufać w kwestii wiedzy i uratowania z tej drobnej acz dokuczliwej opresji.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher porządkował swoje rzeczy przed wakacjami, upewniając się, że miał zostawić gabinet w należytym porządku. Już wcześniej rozmawiał ze skrzatami na temat tego, jak powinny obchodzić się z roślinami, jakie tutaj umieścił, dzieląc się swoją wiedzą, ale również zwyczajnie dyskutując na temat tych ziół, kwiatów i innych okazów, jakie wypełniały zakamarki jego gabinetu, najwyraźniej czując się tutaj coraz lepiej. Wciąż mnóstwo książek spoczywało jeszcze na ziemi, tam, gdzie je odkładał, wiedząc dokładnie, gdzie się znajdowały i po które z nich mógł tak naprawdę sięgnąć, w którym momencie i czego się po nich mógł spodziewać. Tego zaś dnia po prostu upewniał się, że wszystko, co w ciągu ostatnich dwóch miesięcy zrobił, miało sens, jednocześnie ciesząc się, że mimo wszystko młodzież podchodząca do przygotowanego przez niego egzaminu, całkiem dobrze sobie z nim poradziła. Wiedział jednak, że będzie musiał jeszcze popracować nad formą tego egzaminu na przyszłość. Uniósł spojrzenie znad swoich notatek, gdy usłyszał pukanie, a później zaprosił do środka niespodziewanego gościa. Było już po egzaminach, rok szkolny dobiegał właśnie końca, większość osób myślało raczej o tym, by skierować się do domu i przygotować na wakacyjne wojaże, więc nie spodziewał się ujrzeć żadnego ucznia. Nie był w końcu ani opiekunem żadnego domu, ani nie sądził, by ktoś teraz, na kilka dni przed zakończeniem roku szkolnego, chciał dyskutować z nim o przyszłości koła naukowego. I chociaż nie spodziewał się wizyty, uśmiechnął się lekko do chłopaka, witając się z nim i wstając od biurka, chcąc wskazać mu miejsce na jednym z foteli. Nim jednak to zrobił, Peter wyjawił mu powód swojej wizyty, a on zmarszczył lekko brwi i obszedł biurko, by spojrzeć na roślinę, o której ten mówił, a która tak szczelnie przylgnęła do jego ręki. - Będziesz musiał mi później pokazać to miejsce. Trzeba się tym jak najszybciej zająć, bo coś mi się wydaje, że masz tutaj całkiem piękny pęd glicynii – powiedział, ujmując ostrożnie jego dłoń, by unieść jego rękę i przyjrzeć się roślinie, domyślając się, że jej oddzielenie od ubrania chłopaka nie będzie takie proste. Czekania, aż sama odpadnie, było teoretycznie dobrym pomysłem, ale rośliny, które były pnączami, miały to do siebie, że uwielbiały do wszystkiego przylegać, że uwielbiały trzymać się mocno tego, co już raz wybrały i nie chciały puścić. - Próbowałeś ją oddzielić? Wyszarpnąłeś ją? – zapytał, patrząc uważnie na pnącze, będąc pewnym, że nie obumrze tak szybko, jednocześnie mając pełną świadomość, że podchodzenie do niego z metalowymi nożycami, czy czymś podobnym, było całkowitym szaleństwem. Szarpanie go również nie wchodziło w rachubę, ale należało je niewątpliwie przeciąć, inaczej mogły z tego wszystkiego powstać tylko większe problemy. Już teraz roślina wyraźnie zagrażała Peterowi. – Glicynia nie jest najmilsza, uwielbia wyładowania atmosferyczne, więc w tej chwili jest to niebezpieczne. Ale jeśli pozbędziemy się jej odpowiednio szybko, zostaną ci raczej tylko siniaki. Usiądź, będę musiał spróbować ją pociąć – wyjaśnił jeszcze, marszcząc lekko brwi, sięgając po różdżkę leżącą na stole, zastanawiając się, czy zaklęcie, którego chciał użyć, podziała na silne, twarde pędy. Bo chociaż rozcinało, nie był pewien, czy przypadkiem nie postanowi również rozcinać ubrania, czego zdecydowanie w tej chwili nie potrzebowali.
Przyszedł na chwilę do Pokoju Wspólnego Hufflepuffu, żeby sprawdzić, jak jego podopieczni się trzymają i już został dotknięty efektem ubocznym bycia Puchonem. Choć jeśli chodziło o niego, nie mógł narzekać, gdy czuł, że nagle w kieszeniach pojawia mu się to, co akurat chciał zjeść w idealnej ilości. W jednej chwili postanowił zabrać męża na randkę, piknik, choć pogoda nie była odpowiednia, nie mówiąc o tym, że mieli jeszcze zajęcia w dalszej części dnia. Mógł jednak odwiedzić go w jego gabinecie i to właśnie tam kierował swoje kroki, wysławszy wcześniej patronusa do Chrisa z zaproszeniem na minirandkę. Czuł, że tak naprawdę potrzebowali tego. Owszem, w żaden sposób nie byli w stanie zdusić tej irytacji, być może złości, a na pewno żalu po tym, co miało miejsce w sylwestra. Nie mógł powiedzieć, żeby przechadzając się korytarzami zamku, czuł się spokojnie i szczęśliwie jak wcześniej, ale wiedział, że nie mógł się zatracać w negatywnych emocjach. Nie powinien z uwagi na dzieciaki, którym mieli dawać, przykład, których mieli wspierać. A jednak nie potrafił. Zbyt wiele czasu w jego odczuciu uciekło im, jako małżeństwu, żeby miał rezygnować z drobnych przyjemności. - Cześć kochanie, mam nadzieję, że zgłodniałeś - powiedział, wchodząc do gabinetu Chrisa z lekkim uśmiechem na twarzy. W dłoni trzymał kawałek szarlotki z dużą ilością jabłek i cynamonu. - Byłem u Puchonów i wychodzę ze wciąż napełniającymi się kieszeniami. Przy tym, bajka o magicznym stoliku jest naprawdę niczym - dodał, śmiejąc się cicho, zamykając za sobą drzwi, żeby podejść do męża i pocałować go krótko. Gabinet zielarza był miejscem, do którego lubił przychodzić z różnych powodów, w tym z uwagi na brak portretów. Mógł dzięki nim zachowywać się całkowicie swobodnie i równie swobodnie rozmawiać o wszystkim. - Jak nastrój? Wciąż dziwi mnie, że Wang nie wywalili ze stołka dyrektora - mruknął cicho, kładąc ciasto na biurku męża, układając obok kilka cynamonowych bułeczek.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris nie spodziewał się, że on również może paść ofiarą tych magicznych działań, jakie miały miejscach w pokojach poszczególnych domów. Oczywiście, wiązało się to zapewne ze zmianami w strukturze magii danego pomieszczenia, a nie z czymś innym, nie z przynależnością do jakiegoś rejonu zamku albo czymś równie niemądrym, musiał jednak przyznać, że poważnie się zdziwił, kiedy wychodząc z pokoju wspólnego Gryfonów zaczął zostawiać za sobą tlący się ogień. Natychmiast spróbował go zgasić, ale okazało się to całkowicie i absolutnie niemożliwe, co pozostawiło go w pewnym szoku, przekonał się jednak, że płomienie te nie wyrządzały nikomu krzywdy, stanowiąc raczej ozdobę, a nie coś więcej. Choć, gdy znajdował się zbyt długo w jednym miejscu, zaczynały pojawiać się tam pierwsze ślady świadczące o niewielkich zniszczeniach. Nic zatem dziwnego, że nawet teraz spacerował po swoim gabinecie, starając się nie zbliżać do mebli, czy roślin, mając pewne obawy co do tego, jak ostatecznie zachowałby się ten ogień. Magia bywała bardzo, ale to bardzo kapryśna, więc nie zdziwiłby się ani trochę, gdyby nagle musiał mierzyć się z większymi problemami. Uśmiechnął się mdło do Josha, odpowiedział na jego pocałunek, ale zaraz odsunął się od niego, obawiając się, że jeszcze moment i po prostu wypali dziurę w podłodze. Płomienie natychmiast za nim popełzły, a on aż wzniósł oczy ku sufitowi, w ten właśnie sposób komentując to, co się działo. Daleko temu był do normalności i chociaż pozornie nie było to niebezpieczne, to zdawał sobie sprawę z tego, jak cienkie były niektóre granice, jak łatwo było je zniszczyć, ominąć, przeskoczyć i wpaść w sam środek kłopotów. - Zażartowałbym, że zrobiłem się naprawdę gorący, ale to mimo wszystko niepokojące. Od kiedy wyszedłem od Gryfonów, nie jestem w stanie zatrzymać się na za długo w miejscu. Nic ci nie zrobią, ale najwyraźniej ogień cały czas gdzieś za mną podąża - powiedział, krzywiąc się lekko, ledwie dostrzegalnie, gdy tylko wypowiedział te słowa. Obaj wiedzieli, co wydarzyło się w sylwestrową noc, choć o północy byli od dawna w domu. Skupieni na świętowaniu pierwszej rocznicy ślubu, skoncentrowani na samych sobie, a nie na tym, co się działo dookoła nich. Nic zatem dziwnego, że mimo wszystko przeżyli prawdziwy szok, gdy dowiedzieli się, co wydarzyło się na statku, jaki wydawał się im wcześniej bezpieczny. Prawdę mówiąc, zielarz był zdziwiony, że do drzwi dyrektorki nie zaczęli dobijać się wściekli rodzice, którzy zażądaliby wyjaśnienia. - Mógłby być lepszy - przyznał Chris, sięgając po kawałek ciasta przyniesiony przez Josha i przeszedł się po gabinecie. - Nie jest tak tragicznie, mimo wszystko dzieciaki jakoś sobie z tym wszystkim nieźle radzą. Ale nie wiem, na jak długo możemy zapewnić im bezpieczeństwo. Lochy podobno wyglądają okropnie? - zapytał, przystając na chwilę, widząc ścieżkę z płomieni, jaką za sobą zostawił.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Żart Chrisa byłby z pewnością bardziej udany, gdyby nie zdarzenia z sylwestra i wcześniejsze. Mimo tego Joshua uśmiechnął się nieznacznie, kącikami ust, a jego spojrzenie pociemniało, zdradzając, że on zawsze uważał zielarza za gorącego. Niestety, jakkolwiek chciałby w ramionach męża zapomnieć o tym, co się działo, nie było to możliwe. Nie tylko z uwagi na to, co miało miejsce na statku, ile przez efekty zniszczeń dokonanych przez smoki. Efekty, które nawet ich chwytały, choć nie przebywali na stałe w dormitoriach domów, a jedynie pojawiali się w nich okazyjnie. Joshua rozsiadł się wygodnie na biurku męża, tuż obok przyniesionych, czy raczej wyciągniętych z kieszeni łakoci, zajadając się cynamonową bułeczką. Miał nadzieję, że ten efekt utrzyma się dłużej, choć z drugiej strony miałby pewnie połajankę od strony Mędrki, nie mówiąc o tym, że jedzenie mogłoby zacząć się psuć, a tego zdecydowanie nie chciał, jednak póki co zajadał się, słuchając męża, któremu ostatecznie przytaknął. - Powiedziałbym, że ziemia stara się zniszczyć lochy na wszystkie sposoby. Podtopienia, sypiący się sufit, wszędzie rośliny, błoto, wilgoć. Puchoni za to zamieszkali właściwie w kuchni - odpowiedział, kręcąc lekko głową, przyglądając się z zaciekawieniem ognistej ścieżce, jaka pozostawała za jego mężem. Było to o tyle ciekawe, że teoretycznie nie niszczyło niczego, o ile Chris nie stał zbyt długo w miejscu. Jedzenie z kieszeni nie miało takich ograniczeń i Josh był zadowolony z tego faktu. - Próbowałeś to ugasić? Ciekaw jestem, czy utrzyma ci się do końca dnia, bo jeśli tak, to będziemy musieli rzucić dodatkowe zaklęcia na dom, żebyś nie poniszczył niczego przez noc, albo Mędrka będzie z nami w sypialni, pilnując, abyśmy mieli wciąż łóżko, gdy się obudzimy - zapytał, próbując niezwykle delikatnie zażartować, choć sytuacja bynajmniej nie nastrajała do śmiechu. Nie wiedział, co miał powiedzieć, nie rozumiejąc w pełni tego, co się stało. Mieli szczęście, że nie byli wtedy na statku, bo tak naprawdę nie można było przewidzieć tego ataku, a przynajmniej chciał w to częściowo wierzyć. Prawdę mówiąc, pomysł z balem na statku był sam w sobie ryzykowny, ale smoki… - Kupując nowy dom, będziemy musieli przemyśleć zabezpieczenia również na wypadek innego ataku smoków. Przez to, że Ministerstwo podobno je kontroluje, straciliśmy wszyscy czujność, a właściwie nigdy nie wiadomo, kiedy jedno ze zwierzątek opuści swój wybieg - powiedział z lekkim zamyśleniem, unosząc po chwili spojrzenie na Chrisa, nie kryjąc swoich zmartwień, tak widocznych w niewielkich zmarszczkach, których zdołał się nabawić od wakacji.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Zupełnie, jakby ta ziemia próbowała odebrać to, co kiedyś jej zabrano. Nie wiem, Josh, to wygląda, jakby cała magia ochronna zwariowała, jakby każdy element trzymający ten zamek w całości, postanowił się przeciwko nam odwrócić. Pewnie Alex albo Camael mogliby powiedzieć coś więcej na ten temat - odparł, kręcąc lekko głową, mając wrażenie, że mimo wszystko nie chce się w to wszystko za bardzo zagłębiać. Problemy, jakie teraz ich dotykały, nie były czymś, nad czym przeszedłby do porządku dziennego, ale nie znał się na tym, co się właśnie działo, nie rozumiał tej magii i mógł jedynie zabezpieczać podziemia, robiąc wszystko, żeby zadbać o mury, chroniąc je przed roślinnością i wilgocią, jaka wdawała się w nie na każdym kroku. Obawiał się również nieco o to, co może stać się z cieplarniami, o czym wspomniał mimochodem, nim ostatecznie zerknął na ścieżkę z płomieni, jaką za sobą zostawiał. - Próbowałem. Nic na nie nie działa, mam nawet wrażenie, że im bardziej staram się ich pozbyć, tym bardziej próbują ze mną zostać. Nie są niebezpieczne, ale wolę siedzieć tutaj, niż biegać po całym zamku i przypominać innym traumę, jaką przeżyli - wyjaśnił, uśmiechając się lekko, choć jakby nie do końca szczerze, a potem westchnął i wzruszył lekko ramionami. - Wolę jednak te sowy, przynajmniej wiem, jak się z nimi obchodzić. W mniejszym albo większym stopniu. Albo grzyby, które wypełzły na ściany w pobliżu pokojów Slytherinu, nie chcę nawet wiedzieć, skąd się tam wzięły, ale przynajmniej wiem, jak się ich pozbyć. Chris zjadł kawałek ciasta, żeby później znowu ruszyć dalej, mijając regały pełne książek, wiedząc, że jeśli tylko zatrzyma się na dłużej, to zapewne podpali kawałek podłogi, a to nie było wskazane. Zaraz jednak zwolnił, by spojrzeć na swojego męża i zmarszczył brwi, wzdychając ciężko, jednocześnie zagryzając wargę, zastanawiając się nad tym, co Josh powiedział. Kryła się w tym prawda, jakiej nie brali pod uwagę, brutalna rzeczywistość, jaką od siebie odsunęli, przyzwyczajeni do tego, że Ministerstwo ma wszystko pod kontrolą. Wyglądało jednak na to, że było zupełnie inaczej. - Josh, co jeśli to był smok ze wzgórz? - zapytał cicho. Nie naciskał, nie twierdził, że tak musiało być, a jednak brał pod uwagę taką możliwość, zastanawiając się, skąd mogło się tutaj wziąć to stworzenie, kto mógł je tutaj sprowadzić i dlaczego. Szczerze wątpił w to, żeby smok przedostał się tutaj zupełnie samodzielnie, bez nakierowania go, bez zmuszenia go do tego albo zwabienia w sposób, którego Chris nie umiał sobie wyobrazić i nawet wolał nie próbować. Wiedział, że przypadki się zdarzają, ale ten jeden był dla niego nie do przyjęcia.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Słowa Chrisa jedynie wywołały nieznaczne skrzywienie na twarzy Josha. Rzeczywiście zamek zachowywał się w kilku miejscach, jakby zapadał się w sobie, jakby magia założycieli przestawała ich chronić. Nie wiedział, co mieli jeszcze zrobić, jak mogli jeszcze pomóc, bo choć rzucano zaklęcia ochronne, te na niewiele się zdały. Wieże opanowały sowy, które atakowały wszystkich, lochy były zalewane przez roślinność i wilgoć albo jedzenie, a w środku zamku przy dormitorium Gryffindoru temperatury osiągały skrajne wysokości. Zamek niszczał, jednocześnie wciąż stojąc stabilnie, co dawało nadzieję, że wkrótce wszystkie zniszczenia zostaną naprawione i powróci spokój między mury zamku. Choć wiele rzeczy pozostało niewyjaśnionych, ale on sam nie wiedział, jak znaleźć na nie odpowiedzi. Miotlarz wstał z biurka męża, żeby podejść do niego i bezceremonialnie podnieść męża w ramionach, zmuszając, żeby oplótł go ramionami i nogami. - Skoro ogień nie zrobi mi krzywdy, to nie ma czym się przejmować, a ubrania mi najwyżej poprawisz, jak się spalą, mój ty gorący mężu - zapewnił od razu, próbując zatrzymać wszelkie protesty, jakie mogłyby paść ze strony zielarza, uśmiechając się po chwili nieco smutno. - Jeśli to smok ze wzgórz, Ministerstwo nie przyzna się do tego… Wolę jednak myśl, że był to jakiś dziki osobnik, czymś przypadkowo rozwścieczony niż smok, który ma nad sobą opiekuna… Takie myślenie prowadzi do pytań, czy ktoś nie nasłał go celowo - powiedział cicho, podejrzewając, że o czymś podobnym zaczął myśleć Chris, a co nie prowadziło do niczego dobrego. Historia znała przypadki, kiedy sterowano stworzeniami, które potrafiły nieść śmierć, ból, strach. Wtedy również Ministerstwo nie robiło wiele, ale Josh chciał wierzyć, że pracownicy potrafili uczyć się na błędach, a jednak wciąż była cisza, wciąż nie znano powodu tego ataku, ani nie odnaleziono stworzeń. Josh jedynie pochylił głowę, aby oprzeć ją o ramię męża, czując, jak znów cień strachu pojawia się w jego własnym sercu i był pewien, że Chris to wyczuje. - Jestem w stanie znieść trudne rozmowy z dzieciakami, jakoś kierować nimi, żeby się nie pogubili w tej burzy hormonów, ale nie jestem przekonany, że potrafię zapewnić im prawdziwe bezpieczeństwo. Wcześniej powiedziałbym, żeby schowali się w murach zamku, ale teraz nie wiem, czy byłoby to właściwe… Chris, jak już wybierzemy dom, spróbujmy otoczyć go wszystkimi możliwymi barierami dla bezpieczeństwa naszych zwierzaków i ogólnie… W końcu kto wie, czy nie będziemy nocować u siebie jakiegoś innego Solberga w przyszłości - powiedział cicho, starając się zażartować, ale wiedział, jak źle to brzmiało. Obawiał się tego, co mogło się jeszcze wydarzyć i chciał zabezpieczyć się na wszystkie możliwe sposoby, choć jednocześnie nie miał pewności, czy to cokolwiek da, skoro nawet Hogwart cierpiał po ataku smoków.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Było wiele rzeczy, jakie martwiły zielarza, wiele spraw, z którymi chciałby sobie poradzić, chociaż nie umiał, nie był w stanie ich przeskoczyć albo zwyczajnie go denerwowały. Nie podobały mu się niektóre zachowania Li Wang, ale nie popierał również tego, że Ministerstwo z jakiegoś powodu milczało jak zaklęte. To jednak, w obliczu sypiącego się stopniowo Hogwartu, było jednak mniej denerwujące, mniej niepokojące, bo naprawdę musieli przede wszystkim uważać na uczniów i studentów, jacy zostali powierzeni ich opiece. Musieli stanąć na głowie, żeby nad nimi zapanować i na tym właśnie Chris próbował się skoncentrować, a nie na problemie globalnym, który był dla niego jedną wielką tajemnicą. Kiedy tylko Josh go podniósł, zaprotestował i powiedział, żeby za chwilę go posadził, bo mimo wszystko nie chciał zostawiać na nim spalonych ubrań. I chociaż może byłoby to w jakimś stopniu zabawne, to na pewno nie teraz kiedy wszystko zdawało się kręcić wokół pożarów, jakie pożerały kolejne istnienia i miejsca. Pokręcił głową na słowa swojego męża, zamykając na chwilę oczy, dochodząc do wniosku, że powinien mimo wszystko uświadomić go w pewnej kwestii. - Nie, Josh. Chciałbym tak myśleć, ale to niemożliwe. Gdyby to był dziki, rozwścieczony smok, zachowywałby się inaczej i wątpię, żeby w pierwszej chwili zaatakował statek. Po prostu… Znasz historię, wiesz, że magiczne stworzenia wykorzystywało się do zdecydowanie niecnych celów - powiedział, zdając sobie sprawę z tego, że zaczyna podpalać ubrania Josha, więc mimo wszystko spróbował oswobodzić się z jego ramion, nie chcąc mieć go na sumieniu i nie mając ochoty oglądać jego poparzonej skóry. Przechodzili w ostatnim czasie zdecydowanie zbyt wiele i nie miał ochoty, by tego wiele stało się nagle jeszcze więcej. - Nie wiem, czy są tutaj dalej bezpieczni, widziałeś, co się dzieje w pokoju wspólnym Ślizgonów i uważam, że powinni ich stamtąd zabrać, dla ich bezpieczeństwa - przyznał i westchnął, ostatecznie znajdując się faktycznie na ziemi, gdzie natychmiast powstał ognisty ślad, strzelając dość wysoko płomieniami, a Chris przesunął palcami po skroniach. - Wiem. Będziemy musieli postarać się o to, żeby cały teren był doskonale zabezpieczony, żeby wszyscy, którzy się tam znajdą, mogli powiedzieć, że faktycznie jest to bezpieczne schronienie. Niezależnie od tego, czy to nasza rodzina, czy zbłąkani uczniowie, czy zwierzęta, czy w końcu my sami - przyznał, podchodząc do okna, z którego było widać błonia i założył ręce na piersi, wiedząc doskonale, że w ich życie znowu wkradł się ciężar, jakiego nie chcieli, ale od którego nie mogli uciec.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
- Wiem i zdecydowanie wolałbym, żeby teraz nie było tak samo - odpowiedział cicho, puszczając Chrisa, nie zamierzając trzymać go w swoich ramionach wbrew jego woli, choć nie przejmował się spaleniem swoich szat. Jakby nie patrzeć, miał w szafie zapasową, a ubrania pod nią Chris zdecydowanie byłby zdolny naprawić. Jednak zrozumiała była niechęć do oglądania kolejnych spalonych, poparzonych miejsc, przedmiotów, ludzi. Nie oponował więc, puszczając ostrożnie męża, słuchając też jego słów. Sam miał mieszane uczucia, o czym powiedział głośno, kręcąc nieznacznie głową. - Rzeczywiście w żadnym dormitorium nie jest w tej chwili zbyt dobrze spać, ale byłbym bardziej skłonny zwołać ich wszystkich, żeby spali w Wielkiej Sali, niż odsyłać ich do domu. Ostatecznie zamek wytrzymał, a jeśli wyślemy ich, nie mając pewności gdzie są w tej chwili smoki, ani co właściwie się stało… - nie dokończył, wiedząc, że Chris i tak go zrozumie. Nie bez powodu wspomniał, że potrzebują zabezpieczyć odpowiednio przyszły dom, że potrzebują zwiększyć swoje bezpieczeństwo. Wątpił, żeby wszyscy inni czarodzieje nałożyli na swoje domostwa większe zabezpieczenia, niż te, ochraniające Hogwart. Gdy tylko zielarz zatrzymał się przy oknie, Josh podszedł do niego powoli, aby objąć go ramionami. Martwili się obaj tym, co się wydarzyło i niepewną, kolejny raz, przyszłością, ale chciał wierzyć, że znów wszystko się wyjaśni. Miał jedynie nadzieję, że nagle nie wrócą do średniowiecza, gdy czarodzieje walczyli ze smokami, których było o wiele więcej, niż w tej chwili. Na tyle, że nawet mugole o nich wiedzieli. - Nie wiem jeszcze jak, ale poradzimy sobie z tym – zapewnił cicho, mówiąc wprost do ucha Chrisa, opierając się po chwili policzkiem o jego głowę, starając się dać potrzebne zielarzowi, jak i sobie, wsparcie. – Z jednej strony nie chciałbym, aby Ministerstwo zaczęło mieszać się w sprawy szkoły, ale z drugiej strony chciałbym widzieć, że ktoś naprawdę zainteresował się tą sprawą. Atak na wioskę w Avalonie, gdzie byliśmy na wakacjach, pożar w rezerwacie, gdzie pracują nasi studenci, atak na nas w trakcie przyjęcia… To nie może być przypadek – dodał cicho, czując ciężar tych słów i podejrzeń, że ktoś może celować w szkołę. Wolał myśleć, że mieli zwyczajnego pecha, że być może Wang mieszkała pod jednym dachem z ponurakiem i dlatego wszystko to spotkało Hogwart. Miał jednak świadomość, że były to pobożne życzenia. Nic nie było tak proste, jak chciał żeby było i właściwie jedyne, co mogli zrobić, to starać się dać dzieciakom jak najwięcej od siebie – czy to spokojniejsze lekcje, czy też obietnica rozmowy, gdy będą tego potrzebowali. - Myślisz, że rzeczywiście przyjdzie nam kiedyś znów nocować zagubione dzieciaki? – zapytał po chwili milczenia, odsuwając się od Chrisa, strzepując nadpalone kawałki szaty.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris kręcił się nieco niespokojnie, nie chcąc nawet przez chwilę zostawać za długo w jednym miejscu, wiedząc doskonale, do czego może tym doprowadzić. Nie chciał prowokować kolejnych, zupełnie niepotrzebnych zniszczeń, które jedynie by go martwiły i na dokładkę przywoływały niezbyt miłe wspomnienia, od których mimo wszystko wolałby się odsunąć. Wiedział oczywiście, że to nie było możliwe i zdawał sobie sprawę z tego, że jeszcze długo będą się w nich gubić, że będą jeszcze w nich brodzić, starając się w pełni stanąć na nogi. Starał się jednak znaleźć jakieś sensowne rozwiązania, sensowne odpowiedzi, cokolwiek, co mogłoby im pomóc, co mogłoby ich poprowadzić gdzieś dalej. Zdawał sobie sprawę z tego, że narzekanie, kiedy nie dawało się jednocześnie żadnych odpowiedzi, kiedy nie próbowało się znajdować wyjść z trudnych sytuacji, było absolutnie nic niewarte. Westchnął cicho, dość ciężko, a następnie uniósł brwi, zastanawiając się wyraźnie nad tym, o czym wspomniał Josh, jednocześnie kiwając głową i oparł się o niego plecami. - Właściwie to masz rację. Wielka Sala wydaje się bezpieczna i spokojna, poza tym łatwiej byłoby nam tam nad nimi wszystkimi zapanować, ale znowu, nie czuliby zapewne potrzebnej im intymności być może spokoju, nie mieliby poczucia, że są swobodni w swoich działaniach. To trochę błędne koło, Josh. I chociaż naprawdę chciałbym im jakoś pomóc, to wydaje mi się, że tak naprawdę najlepiej będzie zabrać ich stąd na ferie, pozwolić, żeby znawcy tematu przyjrzeli się w tym czasie zamkowi, a my po prostu zajmiemy się dzieciakami i spróbujemy ich przypilnować – stwierdził, ostatecznie odsuwając się mimo wszystko od męża, czując doskonale, że płomienie zaczęły wyrządzać kolejne krzywdy. Spojrzał na Josha dość ostro, dodając, że nie miał najmniejszej ochoty patrzeć na jego spalone ubrania, nie mówiąc o jego ciele, więc poprosił go, żeby chwilowo trzymał się jednak w pewnej odległości. Nie chciał przypadkiem zapaść się znowu głęboko w problemach, jakie i tak poruszały się falami w ich okolicy. - Mam nadzieję, że masz w tych kieszeniach jakieś słodkie owoce – mruknął, zaczynając znowu spacerować po gabinecie, nie chcąc się zatrzymać, znacząc za sobą szlak z ognia, który zdawał się teraz dziwnie większych i wyraźniejszy, choć zapewne było to wywołane jedynie przez to, że Chris przez dłuższą chwilę stał w miejscu i po prostu spoglądał na błonia. – Obawiam się, że w tym kryje się coś więcej, Josh. Kto był na wyspie? Tylko my, ludzie, których teoretycznie znaliśmy. Możemy więc domniemywać, że z problemami stoi ktoś ze szkoły albo te kilka nielicznych osób, które wybrało się tam, jako opiekunowie. Nie mamy jak ich wszystkich przesłuchać, nie mamy nawet powodów do tego, żeby to zrobić, a jednocześnie powinniśmy uważniej na siebie patrzeć. To jak potrzask – dodał, zatrzymując się na chwilę przed regałem pełnym książek, wpatrując się w ich tytuły, starając się zrozumieć cokolwiek z tego, co się dookoła nich działo. Mimowolnie pomyślał o opiekunie smoków, którego poznał swego czasu, ale jedynie westchnął ciężko, bo nie był człowiekiem skłonnym do tego, żeby rzucać bezpodstawne oskarżenia, nawet jeśli był nieśmiały i nieufny. - Jestem pewien, że tak – odparł na pytanie Josha, uśmiechając się do niego lekko. – Wygląda na to, że dzieciaki mają do ciebie prawdziwe zaufanie. Nie zdziwię się, jeśli wkrótce ktoś znowu pojawi się na naszym progu. Może tym razem przynajmniej przyniesie swój własny koc.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Miotlarz uśmiechnął się szeroko, kiedy tylko mąż mierzył go ostrym spojrzeniem, ale nie próbował więcej zbliżać się do niego. Posłusznie zachowywał dystans, choć tak naprawdę w tym momencie wolałby zdecydowanie mocno go objąć, aż nie znajdą wyjścia z sytuacji, a przynajmniej takiego, które mogłoby ich chwilowo uspokoić. Na wzmiankę o owocach włożył rękę do kieszeni szaty, wyjmując z niej po chwili owoce. - Gruszki, winogrona, czy może banany? Na co dokładnie masz ochotę? - zapytał spokojnie, wyciągając wszystko w stronę Chrisa, czekając na jego decyzję, jednocześnie słuchając jego dalszych słów. Nie mógł się z nimi nie zgodzić, a jednocześnie właśnie to chciał zrobić. Pokręcił ostatecznie głową z wyraźną rezygnacją. - O Avalonie było głośno. Przecież witali nas tam nie tylko Pani Jeziora, ale i Minister, a dodatkowo pisali o wyspie i naszej wycieczce w Proroku. To nie musi być ktoś z wewnątrz, ale ktoś, kto ma do nas wystarczająco mocny żal. Dawny nauczyciel? Ktoś, kto chce pokazać nieudolność Ministerstwa? Możliwości jest wiele tak naprawdę - przypomniał, wyciągając dla siebie kiść winogron, zaczynając zajadać się nimi w zamyśleniu. Nie podobała mu się myśl, że wszystko mogło być planem kogoś “z wewnątrz”, ale nie mogli odrzucać tej możliwości, o czym wiedział. Tak jak o tym, że to nie oni powinni prowadzić dochodzenie, a podobne myślenie mogło jedynie wywołać większe konflikty, o czym wspomniał cicho. - A co do dzieciaków to sam nie wiem, co mam czuć w związku z tym teoretycznym zaufaniem. Przychodzą do mnie z innych domów, choć powinni niby iść do swoich opiekunów… Albo tacy, którzy nie latają, jak Brewer. Później mam wrażenie, że powinienem jakoś bardziej z nimi wszystkimi rozmawiać, ale przecież tak się nie da. Nie można zmusić ich do rozmów i sam nie wiem, czy tak naprawdę chcę się w tym wszystkim plątać - westchnął, zdradzając część swoich wątpliwości. - Ale tak, będzie można puścić w ruch słowo, że jak do Walshów to z własnym kocem, albo czymś, co można w koc transmutować - dodał, uśmiechając się lekko, będąc przekonanym, że nawet gdyby miało się im zrzucić pół Hogwartu do domu, Chris i Mędrka znaleźliby dla każdego okrycie.