W centralnym punkcie parku umiejscowiona jest spora drewniana scena ozdobiona wieloma magicznymi światełkami. Te, zależnie od potrzeb, zmieniają kolor, migają czy też rzucają mocne światło na znajdującego się na podeście aktora. Miejsce to wykorzystywane jest przez miasteczko do urządzania koncertów, przedstawień, ale też... Cóż, kiedy nie dzieje się nic ciekawego, a miejscowa młodzież akurat zjechała ze szkół, często wyprawiane są tutaj mniej oficjalne, zazwyczaj mocno zakrapiane imprezy.
koncert:
KONCERT
THE CHARMBERRIES
Kulturalny marzec powoli kończy się wielką pompą jaką jest koncert wszystkim dobrze znanego irlandzkiego zespołu: The Charmberries. Burmistrz Doliny Godryka bardzo się postarał, by czarodziejska społeczność, mogła się dobrze bawić i obiecał, że cały dochód z koncertu zostanie przekazany na wsparcie Domu Dziecka, znajdującego się w miasteczku. Na wejściu każdy dostaje neonowo świecącą bransoletkę i oczywiście kubek, który sam się napełnia irlandzkim piwem – co jest rzecz jasna znakiem rozpoznawczym koncertów The Charmberries. Mały skrzat stoi na bramce i sprawdza, czy na pewno na teren koncertu wchodzą same pełnoletnie osoby, jednocześnie dając zarówno kubek, jak i bransoletkę – efekty możecie wylosować niżej. Gdy wybija godzina szósta wieczorem, w parku robi się ciemniej, a zza sceny dobiegają pierwsze nuty. Z każdą sekundą robi się coraz głośniej, tłum fanów podnosi krzyk i oklaski, a na scenę wybiega wszystkim dobrze znany zespół, otwierając koncert ich najbardziej znanym singlem Inferiusy. Święto Patryka nie mogło być lepsze, skoro same irlandzkie gwiazdy muzyki rocka postanowiły zawitać w Dolinie Godryka, bawiąc młodych i nie tylko młodych czarodziejów mocnym brzmieniem swojej muzyki.
• Żeby móc wziąć udział w koncercie, należy uiścić opłatę 20 galeonów w odpowiednim temacie. • Na koncercie może pojawić się każdy, kto skończył siedemnaście lat – uczniowie ostatniej klasy, muszą natomiast posiadać pisemną zgodę opiekuna domu. • Fabularnie koncert odbywa się w Dzień Świętego Patryka – 17 marca!
Zdarzenie losowe
Koncert, dużo ludzi, trochę alkoholu, nie ma żadnej wątpliwości, że coś się stanie. Koniecznie rzuć kostką k6, żeby dowiedzieć się co los dzisiaj przygotował dla Ciebie! 1 – pan tu nie stał! No właśnie, staje przed Tobą jakiś półolbrzym i zasłania kompletnie wszystko! Możesz się z nim kłócić, jeśli chcesz, rzuć kostką k6 jeszcze raz: parzysta – najmocniej Cię przeprasza i staje gdzieś za Tobą, nieparzysta – każe Ci zająć się sobą i niemiło daje do zrozumienia, żebyś znalazł sobie inne miejsce. 2 – oczywiście, że na koncercie jest głośno, ale koleś stojący obok Ciebie to absolutna przesada, chyba użył jakiegoś zaklęcia, żeby wzmocnić swój głos, Merlinie, chyba będziesz go słyszeć jeszcze jutro. 3 – kieszonkowcy to nie jest żart i niestety padasz ofiarą jednego z nich i kradnie Tobie 20 galeonów! Koniecznie odnotuj to w odpowiednim temacie i następnym razem lepiej pilnuj swoich rzeczy! 4 – ktoś na Ciebie wpada z impetem, aż Ci dech w piersi na chwilę zapiera i co więcej – przewracasz się jak ostatni kretyn, mocno obijając sobie kolana i chyba nawet je zdzierając, no cóż, co to za koncert bez zdartych kolan? 5 – stajesz obok zagorzałego fana The Charmberries, który nie ma na sobie żadnej części garderoby bez logo zespołu i spójrz tylko! Ma nawet zapasową koszulkę, którą dostajesz w prezencie, co za fart! 6 – stanie w pierwszym rzędzie na pewno było dobrym wyborem, jeśli chodzi o widoczność, za to nie spodziewałeś się chyba, że wokalistka skoczy w tłum i to akurat na Ciebie! Całe szczęście inni Ci pomagają, ale na Merlina, zdawałoby się, że jest lżejsza.
Kolorowa Bransoletka
Żeby wiedzieć jaki kolor przypadł Wam w bransoletkowej loterii – należy zakręcić kołem tutaj i kierować się poniższą rozpiską. Dodatkowo należy rzucić kostką k6, jej wynik oznacza liczbę postów, przez czas których efekt bransoletki się utrzymuje.
Czarny – kolor elegancji, luksusu, wyrafinowania i szykowności, nic nie możesz poradzić, że tego wieczoru czujesz się jakbyś należał do wyższych sfer, a świat kłaniał się do Twoich stóp. Masz wrażenie, że to Ty rządzisz tego wieczoru i nikt nie może się z Tobą równać. Fioletowy – barwa duchowości i kreatywności, mówi się, że fiolet pobudza część mózgu, która odpowiada za rozwiązywanie problemów, pobudza wyobraźnię. Tego wieczoru czujesz się tak, jakby nic nie stało Ci na przeszkodzie, by osiągnąć to, czego akurat pragniesz. Wszystkie codzienne problemy stają się jakby błahe i nie są w stanie popsuć Ci dobrej zabawy. Niebieski – kolor spostrzegawczości, nic nie jest w stanie przed Tobą dzisiaj umknąć, zdajesz się odczytywać wszelkie ukryte zamiary osób wokół siebie, jeśli ktoś będzie chciał Cię okłamać – nie ma na to szans, dostrzegasz bowiem wszystko, nawet te 5 galeonów, które niemrawo błyszczy w trawie (możesz się po nie zgłosić w odpowiednim temacie Zielony – irlandzka oznaka szczęścia przede wszystkim, czujesz jak Cię ponosi, wszystkie smutki odeszły w zapomnienie, a Ty szczerzysz się od ucha do ucha i nic nie jest w stanie zepsuć Ci humoru. Dosłownie czujesz się tak, jakby ktoś wlał Ci do piwa całą fiolkę Felix Felicis, kto wie, może to akurat prawda? Dodatkowo mówisz z akcentem rasowego Irlandczyka. Żółty – pewność siebie i relaks, to właśnie czujesz, stajesz się nagle najbardziej wyluzowaną osobą, jaka chodzi po Dolinie Godryka, nie robi Ci różnicy fakt, że jutro czeka Cię masa obowiązków, przecież ten wieczór masz wolny! Kompletnie niczym się nie przejmujesz, zdecydowanie stałeś się optymistą roku. Pomarańczowy – kolor otwartości i… łaknienia, nie sprawiają Ci dzisiaj problemu kontakty z innymi ludźmi, a przecież koncerty to doskonały moment, by poznać kogoś nowego! Dodatkowo z jakiegoś powodu stajesz się szalenie głodny! Brązowy – brąz to uczciwość, sprawia, że nie potrafisz powiedzieć nic, co byłoby niezgodne z prawdą, czujesz silną potrzebę mówienia swoich sekretów, chcąc być jak najbardziej uczciwym, dodatkowo zdecydowanie nie owijasz w bawełnę, mówiąc dokładnie to, co myślisz. Czerwony – odwaga i miłość, mieszanka wybuchowa, która sprawia, że osoba, z którą przyszedłeś jest Ci niezwykle bliska, niekoniecznie musisz darzyć ją uczuciem romantycznym, choć właśnie teraz, może to dobry moment, by powiedzieć to, co leży Ci głęboko na sercu? Jeśli czekają Cię jakieś wyznania, czerwień na pewno CI w tym pomoże. Różowy – kobiecość, dobroć i sentymentalizm, może zbiera Ci się na wspominki, a może czujesz swoje kobiece ja, które pragniesz uwydatnić jak jeszcze nigdy. Nie jesteś w stanie też mieć teraz złych zamiarów wobec kogokolwiek, zdajesz się znajdować dobroć w każdym człowieku, jakiego kiedykolwiek spotkałeś. Biały – czystość i niewinność, na próżno szukać u Ciebie teraz czegoś więcej, jakoś tak bardziej się rumienisz, częściej zawstydzasz i nie potrafisz podjąć żadnej decyzji samodzielnie.
Piwerko
Rzuć kostką literką, żeby dowiedzieć się, jakie piwko napełnia Twój kubek. Jeśli nie chcesz zrzucać wyboru na los, możesz śmiało sobie wybrać jedną z opcji, ale wówczas nie może to być literka G! Efekt utrzymuje się tak długo jak chcesz. A – Celtyckie Drzewo Życia – sprawia, że nieważne o co zostaniesz zapytany, czujesz, że pozjadałeś wszystkie rozumy, co więcej, wypowiadasz się na każdy temat jak prawdziwy specjalista. B – Węzeł Dara – jesteś silny jak buchorożec! Dosłownie, możesz unieść dosłownie wszystko i wszystkich! C – The Ailm – jesteś odporny na dosłownie wszystko, czujesz się uzdrowiony, dosłownie – jeśli Ci coś dolega, na czas koncertu i picia piwka czujesz się jak nowonarodzony. D – Węzeł Triquetra – doceniasz rodzinę jak nigdy wcześniej, traktujesz wszystkich jak swoją rodzinę, bo czy nie wszyscy czarodzieje, to jedna rodzina? E – Triskelion – ruch i życie, to właśnie czujesz! Rozpiera Cię energia, zupełnie tak, jakby w piwku był jakiś eliksir pobudzający, kiedy o to zapytasz jednego z organizatorów, on jedynie mruga do Ciebie jednym okiem, to chyba wystarczająca odpowiedź, niekoniecznie dobrze będziesz dzisiaj spać. F – Harfa Irlandzka – oj jaki stajesz się nagle muzykalny! Wszystkie słowa, które chcesz wypowiedzieć, mówisz w rytmie ostatnio usłyszanej piosenki, a skoro jesteś na koncercie, zmieniasz rytm niezwykle często! G – Shamrock – trafiło Ci się szczęśliwe piwko! Nie dość, że szczęście Cię rozpiera, to jeszcze je masz, efekt utrzymuje się tak długo, że otrzymujesz możliwość przerzutu dowolnej kostki w strumieniu w kolejnym miesiącu. H – The Claddagh Ring – rozpiera Cię miłość! Nieważne z kim dzisiaj przyszedłeś, jesteś w nim absolutnie zakochany! Niewykluczone, że w piwku było kilka, albo kilkanaście, kropli amortencji. Ups? I – Irlandzki Taniec – a z Ciebie prawdziwy tancerz! Nogi same pląsają w rytm muzyki, nie czujesz żadnego wstydu, bo dzisiaj masz ogromny talent, koniecznie porwij kogoś do tańca! J – Whisky – pomylili się chyba, w Twoim kubku jest prawdziwa irlandzka whisky, a nie zwykłe piwerko, cóż, niektórzy na pewno nie powinni narzekać.
______________________
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Każdemu mogła zdarzyć się tak mała pomyłka, jak wzięcie zupełnie obcej laski za przyjaciółkę, którą znało się od lat. Max nie był w stanie na ten moment wyrzucić z siebie skruchy, ale zdecydowanie potrafił cieszyć się z tego, że w końcu stała przed nim Brooks z krwi i kości. -Przy Tobie każda laska jest waniliowa. - Zapewnił ją, choć prawdą było, że chyba nie musiał, bo był to fakt niezaprzeczalny. -Nic nie mam. - Przybrał smutną minkę, zdając sobie sprawę z tego, że kiedyś miał w dłoni piwo, a teraz nie. Co prawda posiadał kufel z whisky, ale miał dziwne wrażenie, że na ten moment chyba wystarczy mu alkoholu. -Wskakujesz na barana, żeby mieć lepszy widok? - Zaproponował Brooks i jej niskiemu wzrostowi małą poprawę sytuacji, bo akurat on i Paco dość znacząco ją przewyższali i bez olbrzyma w zasięgu wzroku nie mieli problemów z oglądaniem tego, co działo się obecnie na scenie. -Ej, może pomożesz nam dorwać jakieś fanty. Co nie Paco? Co sześć rąk to nie cztery! - Zachichotał mając na myśli oczywiście kostkę, czy inny drobiazg, jaki zespół mógłby rzucić w tłum. Czy było mu to potrzebne do szczęścia? Nie do końca, ale zdecydowanie byłaby to fajna pamiątka, przypominająca o tym magicznym koncercie.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Całe szczęście, że byłem takim świetnym, wysportowanym zawodnikiem qudditcha. Pewnie tylko dzięki temu udało mi się tak sprytnie złapać rudowłosa koleżankę. Która co prawda była szczupła i drobna, ale również wyższa niż większość jej rówieśniczek. Jednak po moim wypitym piwku dosłownie czułem, że mogę wszystko, nawet podnieść dziewczynę i kręcić nią bączki w górze. Oczywiście nie mam zamiaru tego akurat robić. Poprawiam okulary swoimi wyćwiczonymi ruchami, błyskam uśmiechem, przez coś w powietrzu na tym koncercie mam wrażenie, że nic nie może mi pójść dziś źle. - Dużo powieści romantycznych ma miejsce na koncertach zakrapianych alkoholem? W każdym razie jeśli tak, mogę spokojnie być głównym bohaterem! Albo złoczyńcą, może byłoby ciekawiej - zaczynam gadać, kiedy staram się ustawić nas w jakimś wygodniejszym miejscu, może wycofać się z tego największego tłumu, żebyśmy odrobinę zaczerpnęli oddechy. Chociaż nie wiem czy mi się udaje to zrobić zbyt dobrze. - Tak? Bardzo często ratuję godność i honor kobiet. Kolana niezbyt - mówię żartobliwie i krzywię się aż lekko na moja ostatnią aluzję i liczę na to, że Leona nie zorientuję się do czego piłem w tym żarcie. Na szczęście okazuje się, że Puchonka ma również wiele górnolotnych żartów z ukrytym znaczeniem. Na początku zerkam na nią ze zdumieniem na jej pierwszy tekst, zastanawiając się czy dobrze zrozumiałem jej słowa, a widząc jej reakcję i zatkanie buzi dłonią, stwierdzam, że faktycznie mógł to być dowcip, który balansował gdzieś na granicy flirtu. Otwieram szerzej oczy kiedy zadaje pytanie czy z kimś jestem. - Hm? - zaczynam zdumiony bezpośredniością, ale ta prędko tłumaczy co ma na myśli. Śmieję się perliście kiedy ta mówi swój tekst o złotej rybce i kręcę głową z niedowierzaniem. - Nie powinnaś mi proponować takich rzeczy - mówię ale też w końcu wypuszczam ją z objęć, bo już dziwnie było tak długo stać. Za to przez jej otwartość, postanawiam ująć jej dłoń, by mi się nie zgubiła. - Może zaczniemy od nadrobienia straconego alkoholu? Jeśli przy okazji znajdziesz coś do jedzenia, koniecznie krzycz. Leona. Nie jesteś ze Slytherinu. Z Gryffu też nie, bo znam stamtąd sporo ludzi - zauważam i zerkam pytająco w kierunku dziewczyny, kiedy udaje mi się namierzyć kolejkę do piwerka.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Działo się za dużo. Znikąd pojawiła się Mer z którą ledwie zdążył się przywitać, a ta pognała dalej. Na scenie zespół dawał z siebie wszystko i grał w najlepsze, a tuż obok nich ktoś darł ryja tak mocno jak tylko mógł i chyba jeszcze potraktował się zaklęciem wzmacniającym głos. Gdyby nie to że obecnie był pod wpływem tej dziwnej opaski, to pewnie rzuciłby na typa Oscausi żeby nie dość żeby mu zamknąć japę, to jeszcze sprawić że bez pomocy już jej nie otworzy. No i był tu też Wacuś które jego nerwy skutecznie koił samą obecnością. - N-n no... Tak jakoś. - Powiedział niemrawo do Wacka. A kiedy ten skomplementował to jak Drake dziś wyglądał, prawdopodobny ćwierćolbrzym pochwycił kufel i zanurzył w nim niemal całą mordę żeby nie było widać tego jak się na paszczy czerwieni.
W ogóle nie czuła się skrępowana - chociaż być może powinna; bardziej kręcić młynka palcami i rumienić się dziewczęco. Zamiast tego jednak uśmiechała się szeroko, a w oczach skrzyły jej się figlarne ogniki, które tylko rozbłysły jaśniej, kiedy nowopoznany Harry gładko podłapał jej głupiutkie tere-fere. — Takiej o koncercie chyba jeszcze nie czytałam... O, ale masz rację! Bohaterowie są przereklamowani, główny antagonista to dopiero gratka — przyznała jasnowłosemu rację, praktycznie w ostatniej chwili powstrzymując się od entuzjastycznego okrzyku "Co tam ratunek - PORWANIE to jest coś!". Na szczęście ugryzła się w język przed tak bezwstydnie masochistycznym wyznaniem, bo w końcu otaczali ich ludzie - coraz mniej, bo Harry prowadził ich gdzieś na bok, ale jednak. Dwuznaczność żartu Whitelighta dotarła do Allenówny momentalnie, bynajmniej nie spowodowało to zgorszenia. Dziewczyna aż kwiknęła cicho, powstrzymując wybuch śmiechu - i czując jak łzy rozbawienia zakręciły jej się w kącikach oczu, kiedy chłopak lekko, acz wyraźnie (trudno maskować grymasy na tak urodziwej twarzy) się skrzywił. — O patrz. To jestem twoją pierwszą? — podłapała ten sam żartobliwy ton co chłopak, bardzo sugestywnie mrugając, żeby nie pozostawić wątpliwości, że po uno: też żartuje; po due: w żaden sposób się nie wygłupił. Za każdym razem bawiła się przednio, kiedy mogła trochę pożonglować słowami, aluzjami i znaczeniem. Oczywiście w żartach. Tak zupełnie na serio to byłaby chyba bardziej subtelna... Chyba. W sumie to nie wiedziała. Rozpromieniła się, kiedy Whitelight roześmiał się w głos - jakby ktoś zagrał jej anielskimi dzwoneczkami pod czaszką; śmieszne, łaskoczące uczucie. — Co? Czemu nie? — przekrzywiła głowę jak zaciekawione zwierzątko, jednocześnie śmiało ujmując jego dłoń. — Mogę nawet zjechać po poręczy wielkich schodów w bikini. Grając jednocześnie na ukulele. Ale pod warunkiem, że będziesz gdzieś stał i robił mi zdjęcia na pamiątkę! — zastrzegła, dmuchając we własną grzywkę, która - typowo - wpadała jej do oczu. Na propozycję nadrobienia alkoholu, skinęła ochoczo głową. — Przydałoby się, moje piwo gdzieś zgubiłam, wolę nie myśleć gdzie... — przygryzła dolną wargę, ale tylko na moment - zaraz podłapując pytające spojrzenie Ślizgona i kierując swoje własne ślepia na kolejkę po trunki. — Nie jestem też z Ravu, nie mam kija w dupie — dorzuciła, uśmiechając się dumnie. — Huff-puff pełną gębą. A jak na dobrą Puchonkę przystało, zawsze mam przy sobie coś na ząb — oznajmiła, ni stąd ni zowąd machając Harry'emu przed nosem małą siateczką z mieszanką musów-świstusów, miętowych ropuch, lodowych mysz, ślimaków-gumiaków i karmelkowych muszek. — Chyba, że wolisz dyniowe paszteciki — poklepała się po drugiej kieszeni swojej ramoneski, w której wyraźnie coś zaszeleściło. Cóż zrobić. Zazwyczaj głodniała po alkoholu. Bez niego również. — No w każdym razie, chodź, bo zaraz nam najlepsze piwerko wybiorą! — ponagliła, ciągnąc Harry'ego na sam początek kolejki.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Pomyłki mogły zdarzyć się każeemu. A że zdarzały się Maxowi? Nie było w tym nic nie zwykłego, taki był już urok tego rosłego Szkota. I nie wymagała od niego skruchy, bo gęba wykrzywiła jej się w kształt banana, widząc zakłopotanie obcego dziewczęcia, porwanego w tany przez kierownika melanżu. Laska nawet nie wiedziała, jak wiele ją ominęło. Mogła przeżyć koncert swojego życia, a zamiast tego pozostało jej się w przyszłości zastanawiać, co by było gdyby… Max może i nie miał piwka, ale na szczęście na posterunku był jego sugar daddy. Krukonka z wdzięcznością chwyciła za kubeczek z piwem, upiła sążnisty łyk, odetchnęła z ulgą i oddała browar mężczyźniem, tylko po to, by po chwili wskoczyć na ramiona rosłego ex-ślizgona. Czy obawiała się upadku, skoro Felixo sam z siebie ledwo trzymał się na nogach? Ani trochę, była na to zbyt zmęczona i spalona. A do tego chciała widzieć scenę, a ze swoim wzrostem karakana nie mogła sobie na to pozwolić. Chcąc widzieć więcej, musiałaby się przebijać po raz kolejny do przodu, do pierwszych rzędów, ale musiała chwilę odpocząć, nim ponownie ruszy w śmiercionośne pogo. Jedyne, co mogła teraz zrobić, to liczyć w duchu na to, że Max, z nią na plecach, nie zacznie nagle walczyć o jakąś gitarową kostkę bądź pałeczkę perkusisty.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widać obydwoje byli w stanie odłożyć rozum i logikę na bok pod wpływem bardziej lub mniej mugolskich używek. Max stęknął lekko, gdy Brooks wskoczyła mu na ramiona, bo choć drobna, wciąż ważyła swoje, ale nie pozwolił, by jakakolwiek miało im to przeszkodzić w zabawie. Objął rękoma jej nogi, by jakkolwiek podtrzymać dziewczynę na swoich barkach i już wrócili do celebrowania tego koncertu. Z każdą kolejną nutą, Max coraz bardziej się jeszcze rozluźniał wybaczając nawet chwilowo Moralesowi słowa, jakie wypłynęły dziś z jego ust. Jakie to miało znaczenie, skoro byli tutaj w trójkę, zajebiście się bawiąc? A przynajmniej młodsza część na pewno nie wyglądała, jakby potrzebowała do szczęścia czegokolwiek więcej. W końcu koncert zaczynał dobiegać końca, a zespół nie rozczarował Maxa, który zauważył, że muzycy zaczynają dzielić się drobnymi fantami z publicznością. Gdy perkusista wstał i rzucił w tłum swoje pałeczki, nastolatek zrobił kilka kroków ku trajektorii lotu drewnianego patyczka. Niestety, wymierzył aż nazbyt dobrze, bo pałeczka uderzyła Brooks w zjarane czoło. Na szczęście krukonka nie pozwoliła, by ten drobny szczegół przeszkodził jej refleksowi i schodząc z barków Solberga dzierżyła w zamkniętej dłoni tę cenną pamiątkę. Po raz ostatni wychylając zawartość magicznego kufra, Max musiał stwierdzić, że czas powoli zbierać się do domu, bo jeszcze chwila i to jego będą zbierać spod sceny zamiast kostek i pogubionych pieniędzy, które wypadały ludziom z kieszeni podczas pogo. -Ja zawijam. Dzięki bardzo za zajebisty koncert. - Wybąkał z nieobecnym uśmiechem, po czym tradycyjnie ucałował Brooks w grzywkę (tym razem naprawdę była to Brooks!) i dość niemrawo pożegnał się z Paco, zdecydowanie nie mając zamiaru całować go przy krukonce, nawet w tym stanie. Niestety mężczyzna nie dał się tak łatwo zbić z tropu i uparł się, że odprowadzi nastolatka do domu, co biorąc pod uwagę jego stan było dość rozsądnym wyjściem, bo Max albo wylądowałby w Japonii, albo imprezował przez następne piętnaście dni i nocy zamiast posłusznie położyć się do łóżka.
//zt x3 (Max, Morales i Brooks)
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Krótki epizod ze szkolnymi znajomymi był dość zabawny. Szkoda, że trwał krótko i Wacław nawet nie zdążył zareagować. Sugestywne mrugnięcie od Ślizgona było niczym wyzwaniem rzuconym na dzisiejszy wieczór, wręcz konkurencją któż to dziś zabawi się lepiej. Jednak, że uleganie presji jest złe, a piwo wprawiało Puchona w stan równie piękny i niewinny, co pierwsze zauroczenie Brygidy Jones. Może i walentynki były już dawno, ale Wacuś czuł się dalej jakoby miał na sobie różowe okulary, gdy spoglądał na Drejka. Nie chciał robić nic wbrew niemu, raczej wszystko dla niego bądź z nim. - Nie musisz być taki nieśmiały - szturchnął go delikatnie ramieniem, aby nieco chłopaka swego ośmielić do przyjmowania szczerych słów płynących ze złotych ust. Chociaż sam koncert się rozhulał, a towarzystwo przed nimi zdawało się doskwierać swoją głośnością to Puchon zaproponował przejście w przednie rzędy. Tam też wiele spokoju nie było, gdyż gwiazda koncertu wpadła wprost na ręce Wodzireja i ten nie tyle, że się tego nie spodziewał, tak nie był w ogóle gotowy na coś podobnego. Zapewne gdyby nie pomoc Gryfona to brunet zostałby zgnieciony śmiercią o ile tragiczną to też tyle nawet zabawną. Gdzieś w międzyczasie muzyka dudniła, a piwo w gardło Wacusia się wlewało. Czy darł rył przy kawałkach, które znał? Tak, niezaprzeczalnie! Czy sprawdzał co chwile jak się bawi Drejk? Tak, oczywiście. Czy mimo tragicznej, marcowej pogody spocił się i zgrzał zaś zimny przestało mu przeszkadzać? Właśnie tak było. - Znasz ten kawałek? - Dopytał, kiedy muzyka do imprezy zmieniła się w coś na kształt rockowej ballady.
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
- Uważaj, bo jeśli taki bohater jak ja będzie antagonistą, ludzie nie będą wiedzieć komu kibicować - znowu jej grożę radośnie i równocześnie ostrzegawczo macham palcem w jej kierunku, żeby jakkolwiek wyrazić możliwe reperkusje. Tak naprawdę nawet jeśli na początku byłbym głównym bohaterem po dzisiejszym wieczorze i zapoznaniu się z moją osobą, większość czytelników naszego romansidła z pewnością stwierdziłaby, że jestem czarnym charakterem, a Leona musi czekać na swojego ukochanego, który pojawi się w mało oczekiwanym momencie, albo tak naprawdę był u jej boku cały ten czas, a go nie zauważała. Póki co jednak ze zdumieniem zerkam na dziewczynę, kiedy ta wybucha kwikiem. Dopiero po chwili orientuję się, że po prostu powstrzymuje śmiech. Kilka sekund gapię się jedynie zdumiony na jej reakcję i nawet nie znajduję nic bardzo bystrego na odpowiedź oprócz szczerego uśmiechu. Powiedzmy sobie szczerze, większość dziewczyn w szkole reaguje na takie żarty albo rumieńcem wstydu, albo minę wyrażającą szczerą dezaprobatę. Tak na pewno by zareagowały dwie dziewczyny, z którymi głównie się trzymałem. Dlatego przyjęcie tego w ten sposób zdziwiło mnie bardziej niż powinno. Przez konsternację moja niesamowita puenta, którą miałem zarzucić podczas rozmowy gdzieś się rozpłynęła w tłumie osób z którego wychodziliśmy i wielu słowach, wypowiadanych nieustanie przez Leonę. - Nie uwierzę dopóki nie zobaczę. A jeśli zobaczę, obiecuję że będę robił zdjęcia - oznajmiam dziewczynie z uśmiechem. - Nie będziemy zbierać resztek Twojego piwka z ziemi - stwierdzam jeszcze mądrze, zanim ta nie zacznie obrażać Ravku i chwalić dom Borsuka. Mam do niego bardzo neutralne podejście. Zwyczajnie nie spotkałem tam jeszcze nikogo wartego szczególnej uwagi. Z wielkim zdumieniem przyjmuję setki słodyczy od dziewczyny i część mi upada, tak bardzo nie spodziewałem się nagłego obładowania wieloma rzeczami. - N-nie, to wystarczy - mówię pośpiesznie, w międzyczasie łapiąc jakąś paczkę, która mi znowu wypadała na ziemię. - Weź. Nie wiem skąd miałaś tyle kieszeni, ale poupychaj to z powrotem. Inaczej nie zgarnę nam piwka - oznajmiam i staram się przekazać z powrotem wszystko dziewczynie, zatrzymując sobie jakieś dwie paczki, słodyczy. Zacząłem jeść karmelowe meszki i pozwalam się ciągnąć na początek kolejki. - Które piwo jest niby najlepsze? Ty wybierz wobec tego - pytam szczerze i pyrgam ją by nam wybrała kiedy jakimś cudem znajdujemy się tuż przy beczkach z alkoholem.
Archie N. Darling
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : Bardzo jasne oczy, kolczyk w języku, dużo biżuterii, kokosowy zapach, irlandzki akcent, dźwięczny głos
Zdarzenie losowe:1, dorzut na kłótnię: parzysta Bransoletka: Pomarańczowa, 3 posty! Piwerko:B - silny jak buchorożec! Wdzianko: takie
Śmieję się krótko, kiwając głową, bo uznając te wyjaśnienia chłopaka - "oba" jak najbardziej mi pasują, bo przecież wcale nie zamierzam udawać, że się nie staram i mój wygląd to wynik niedbałości. Przez chwilę przemyka mi przez głowę, że może staram się aż za bardzo i właśnie teraz przyćmiewam chłopaka moją pewnością siebie, ale ten nie wygląda na niezadowolonego, więc postanawiam się tym nie przejmować i zamiast tego korzystać z przyjemnie beztroskiego dnia. - A wiesz, to Muzeum Historii Czarodziejskiej tylko brzmi tak nudno - stwierdzam, całkiem tego pewny. - Właśnie na wystawie Działalności Artystycznej trafiłem na te warsztaty tańca irlandzkiego, ale na wystawie quidditchowej można dosiąść szesnastowiecznych mioteł, obejrzeć wyrywki różnych meczy i spróbować złapać prototyp znicza, także ogólnie jest bardzo interaktywnie - tłumaczę, żeby nie brzmieć gołosłownie, bo nie chcę też chłopaka zwodzić - niech wie na co się pisze, o ile się pisze. Mrugam do niego wesoło, dziękując za taką zachętę do zdjęcia kurtki; teraz to muszę się cudem powstrzymywać od zdjęcia czegoś jeszcze! Ogromnym plusem tego tańca jest to, że nie do końca go widać, dopóki się go wykonuje - nie wiem zatem jak sztywni jesteśmy, czy też jak się potykamy, bo zwracam uwagę na poszczególne kroki i to, że chłopak wiernie wywija nogami u mojego boku, a w tym wszystkim towarzyszy nam więcej śmiechu niż gracji. Przystaję gwałtownie, dając się rozproszyć znajomemu Ślizgonowi i zaraz odpowiadam entuzjastycznym "jesteś!", a potem prawie podnoszę @Hariel Whitelight w jakimś wyjątkowo silnym objęciu; najwyraźniej piwo dodaje mi krzepy, nie byłoby to nic niespotykanego. - A wiesz, że ja też? Ale już poznałem! - Chwalę się, pokazując dumnie na mojego towarzysza, którego Harry w swoim początkowym stanie upojenia raczej nie uracza zbyt dużą uwagą. - Och, jakbyś znalazł jakieś jedzenie, to daj znać, co? - Proszę jeszcze, nim Ślizgon nas nie zostawia znowu samych. Macham lekceważąco ręką na pytanie ciemnowłosego. - Chyba lepiej się w to nie zagłębiać, ale wydaje mi się, że zdecydowanie w powietrzu jest jakaś magia... Podążam za chłopakiem w stronę sceny, próbując też skorzystać z jego rady zapijania głodu, ale ten zdaje się doskwierać mi tylko mocniej wraz z każdym kolejnym łykiem. Mimo wszystko nie narzekam, rozglądając się już ciekawsko na prawo i lewo, a przede wszystkim starając się zajrzeć co się dzieje na scenie. - Aj, żyjesz? - Niepokoję się szczerze. - No, powinno... na Merlina, jesteśmy za blisko sceny, żeby nic nie widzieć - frustruję się, bo byczek, który przepchnął mojego towarzysza, przystanął kawałek przed nami. Upewniam się, że chłopak nie potrzebuje pomocy i zaraz stukam nieznajomego w ramię, co też wychodzi mi jakoś podejrzanie mocno - widzę zaskoczenie w jego oczach. Uprzejmie tłumaczę, że bardzo zależy mi na zobaczeniu czegokolwiek, a jego wzrost ułatwi mu zachwycanie się występem z większej odległości... a w odpowiedzi dostaję pytanie, czy jestem tym, kim myśli, że jestem. - To ja, Archie Darling - przytakuję z szelmowskim uśmiechem, odprowadzając już byczka wzrokiem gdzieś tam dalej, chociaż po drodze muszę mu jeszcze wyjaśnić, że dzisiaj mnie na scenie nie zobaczy. - No, więc mam imię, Archie - oznajmiam już mojemu towarzyszowi, oferując mu swoje piwo, o ile zdążył w międzyczasie wyczyścić brudne dłonie. Podaję mu też wyciągnięty z kieszeni kurtki żel dezynfekujący, bez którego nie ruszam się absolutnie nigdzie; prawdę mówiąc, jest teraz bardziej potrzebny mi, bo muszę rozetrzeć jego odrobinę w palcach po tym, jak zaczepiałem rosłego byczka. - A ty? Piękny Pechowiec?
Eugene 'Jinx' Queen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Przekłute uszy; czasem noszony kolczyk w nosie; drobne i mniej drobne tatuaże; pomalowane paznokcie; bardzo ekspresyjny sposób bycia; krwawy znak
Kiwam co prawda głową i nawet chłopakowi wierzę, że powoli odchodzi się do typowego i nudnego sposobu przedstawiania w muzeach, wciąż jednak nie mam zbyt dużego parcia, żeby to sprawdzać - na szesnastowiecznej miotle, to mogę polatać i w Hogwarcie, jeżeli poproszę o wypożyczenie sprzętu treningowego. A okazuje się, że irlandzkiego tańca można nauczyć się na koncercie, więc mijam się z puentą wypowiedzi chłopaka. - Czarodziej chyba nigdy nie jest do końca sobą - stwierdzam prawie filozoficznie, zgadzając się, że dziwne zachowania moich znajomych na skutek przypadkowego lub celowego naćpania jakimś eliksirem to tak naprawdę norma. Aż dziw bierze, że to wszystko takie legalne, kiedy skutki tak trudno czasem odwrócić - to naprawdę cud, że tym razem potrzebuję jedynie zaklęcia czyszczącego, na którym kończą się przecież moje czarodziejskie zdolności. Na szczęście nie muszę się tym dodatkowo upokarzać i zaraz wracam do swojej absolutnej świetności. Już chcę łapać towarzysza za ramię, bo odwaga odwagą, ale ręka byczka jest trzy razy taka jak któregokolwiek z nas i wydaje mi się, że nie ma co zgrywać bohatera. Tym większe jest moje zdziwienie, że facet tak grzecznie się wycofuje, a do mnie dopiero dociera, że w tańcu trzymałem rączkę jakiegoś vipa. Strzelam więc brwiami wysoko, z tego zaskoczenia przyjmując nie tylko kubek z piwem, ale też żel dezynfekujący, chociaż pierwszy raz widzę, żeby ktoś tego faktycznie używał. - Archie Darling? O, o znam cię! Chyba... Twoje imię totalnie mi coś mówi, ale nie mam pojęcia, co dokładnie. Ale fanowskie serce zawsze podpowiada, kiedy się kogoś kocha - śmieję się, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że faktycznie to imię przewijało się gdzieś w moich rozmowach z jedną lub drugą przyjaciółką. A może gdzieś w radiu obiło mi się o uszy. Jeszcze chętniej biorę łyk piwa z jego kubeczka, by w razie czego móc się pochwalić, że dzieliłem napój z Archiem Darlingiem i kto wie, może nawet miałem styczność z jego śliną. - Blisko. Zazwyczaj wołają mi Jinx, ale jeśli wolisz zostać przy Piękny, to się nie obrażę - deklaruję wyrozumiale i oddaję wreszcie chłopakowi kubeczek. Odrywam na chwilę od niego spojrzenie, aby zerknąć ku scenie i przypominając sobie, co przed chwilą chłopak powiedział do byczka. - Więc czemu jesteś dziś tu, a nie tam?
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Dzień święty należało święcić. A dzień świętego Patryka to najistotniejsza data w kalendarzu każdego Irlandczyka, zwłaszcza tak zakochanego w tym kraju jak Marla. Nie potrzebowała dodatkowej zachęty ze strony @Ruby Maguire, aby pójść na koncert. Z ochotą dywagowała na temat setlisty, dopracowywała szczegóły stroju, bo to też był ważny aspekt wyjścia i namawiała ją, żeby po koncercie została na noc u niej w Hogsmeade, bo przecież żaden prefekt ani Williams się nie zorientują, jeśli się nie pojawi w zamku. – No ofc, że pójdziemy do przodu, przecież nie będziemy stały jak durnie z tyłu i oglądały czyjeś spocone plecy – zgodziła się z przyjaciółką. – Poza tym jesteśmy takimi osiłkami, że nikt nas nie zgniecie, a pójść na koncert i nie brać udziału w pogo to zbrodnia, takie jest moje zdanie. A twoje włosy wyglądają szałowo, kombinowałam też ze swoimi, ale prezentowałam się tragicznie, więc postawiłam na ten szałowy mejkap – zamrugała zalotnie powiekami, na których lśnił wściekłozielony brokat. Dzięki transmutacji zmieniła kolor swojej ulubionej sukienki na jedyny słuszny wybór tego dnia (czyt. zielony), a płaszcz ozdobiła koniczynami. – Naprawdę? Nie wiedziałam, że na coś zbierają, ale teraz to mi nawet nie będzie żal wydawać tych ciężko zarobionych pieniędzy. Wiesz, jak będziesz chciała po wakacjach gdzieś pracować to koniecznie w Geometrii, mamy teraz super ekipę i tak naprawdę głównie to siedzimy, plotkujemy i.. I no musisz – zakończyła swój wywód, mając nadzieję, że Ruby jej przytaknie, bo przecież dzięki temu mogłyby spędzać jeszcze więcej czasu razem. – A na tej loterii też wydałaś więcej niż kosztowała twoja nagroda? Mer mi coś wspominała, była bardzo zdegustowana takimi praktykami. Ale pewnie na tym koncercie nie będzie takich machlojek, przecież nas, Irlandczyków, to traktować się powinno z należytym szacunkiem – radośnie zagadywała, a kiedy dotarły do bramy, poprosiła ją o złapanie za ramię, bo nie zamierzała iść taki kawał drogi na nogach. Uniosła tylko brew, nie dowierzając jak bardzo Maguire w nią nie wierzy. – Jestem najlepsza w teleportacji, nawet nie poczujesz, że to robiłaś – zapewniła ją trochę naginając rzeczywistość i na wszelki wypadek nie wspominając jej, że ostatnio jak chciała teleportować się do Hogsmeade to trafiła z Murphym na jakimś zadupiu w Dolinie Godryka. Tym razem jednak tak jak obiecywała – poszło jej świetnie. – Serio? Wyglądasz jak wielka fanka tego środku transportu – parsknęła, obserwując jak Gryfonka ledwo powstrzymuje odruch wymiotny. Odgarnęła zwichrzoną grzywkę z czoła i z podobnym entuzjazmem podeszła do skrzata, który założył jej na kościsty nadgarstek zieloną bransoletkę. Wyszczerzyła się szeroko, bo od razu poczuła irlandzką energię, a szczęście rozsadzało ją od środka. – Patrz jaka piękna!!! – krzyknęła podekscytowana, machając dziewczynie ręką przed twarzą, prawie rozlewając piwko, które z chęcią przyjęła. – Nie wiem od czego zacząć, może dopchajmy się pod te barierki, tak jak się umawiałyśmy! – nie zauważyła nawet, że jej akcent wybija się jeszcze bardziej niż zwykle. – Dobra, albo mam lepszy pomysł. Najpierw wzniosę toast za najlepszy dzień w roku – uniosła kubeczek. – Sláinte, Rubson! Niech nas święty Patryk ma zawsze w opiece, bo Merlin to już nas dawno opuścił – paplała wesoło, upiła parę łyków piwerka, które smakowało wybornie i pociągnęła Ruby w stronę zbierającego się tłumu.
______________________
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Rzecz jasna po to ubrała swoje wysłużone glany, żeby nie przepuścić okazji do pogo, bo to byłaby prawdziwa zbrodnia – całkowicie się z Marlą zgadzała. Nie potrafiła powstrzymać swojego uśmiechu, który w ogóle nie schodził jej z twarzy, nawet kiedy przyjaciółka zapytała ją o tę nieszczęsną loterię na święcie lampionów. Machnęła jednak ręką i pokręciła głową. — A szkoda strzępić ryja, wydałam całe swoje kieszonkowe, dosłownie czterdzieści galeonów, na coś co kosztuje normalnie dziesięć, więc czuję się najbardziej oszukana na świecie — odparła całkowicie zażenowana tą sytuacją, no bo kto tak robił. Była w ogóle przekonana, że loteria była ustawiona i specjalnie ustawili ją tak, żeby naprawdę trudno było cokolwiek ustrzelić. Nie było możliwości, żeby Ruby była aż tak kiepska w zbijaniu biegających maskotek, zbyt wiele razy uczestniczyła w tego typu małych zawodach ze swoimi braćmi. — A wiesz, że chciałam się zgłosić do pomocy w rezerwacie? To znaczy praca z tobą brzmi zajebiście, ale jakoś tak bym chyba sikała ze szczęścia mogąc pracować ze zwierzakami. Tylko prawko musze zrobić. — powiedziała i wzruszyła ramionami. Nie zamierzała co chwila łapać tych okropnych świstoklików, a o zdaniu przez Maguire teleportacji nie było mowy. Potrzebowała chwili oddechu po teleportacji, bo żołądek jej wywracało na wszelkie strony. Nigdy nie rozumiała jak ktokolwiek mógł to lubić. Może czarodzieje byli jakimiś masochistami? Nikt nie był w stanie się przecież całkowicie przyzwyczaić do czegoś takiego. Pokazała Marli język na jej docinkę, ale już uwagę przykuwała wielka scena i wszystko co znajdowało się pod nią. Zerknęła na swoją niebieską bransoletkę i uznała, że chyba jej się wzrok polepszył, bo nic nie mogło ujść jej uwadze. — Czad! Czujesz się jakoś inaczej? — zapytała, ale już po chwili uradowana zapiszczała i podnosiła z ziemi pięć galeonów. Zawsze coś, nawet takie pięć galeonów piechotą nie chodzi, więc pochuchała na nie na szczęście i schowała do kieszeni. Wzniosła toast razem z O’Donnell, śmiejąc się w głos i czym prędzej napiła się piwerka, które sprawiło, że tylko była szczęśliwsza, a myślała, że bardziej być już nie może. — Marla idziemy na przód, ja tego nie przegapię! — zawołała i chwyciła przyjaciółkę za nadgarstek, już ciągnąc się w tłum ludzi i powtarzając co chwila „przepraszam”. Niespecjalnie się przejmowała oburzonymi komentarzami, bo naprawdę chciała iść niemalże pod same barierki. Wszystkie jej problemy jakby nagle zniknęły, skupiła się tylko na tych pięknych, koncertowych i świątecznych chwilach. Jak sobie postanowiła – tak też zrobiła, zatrzymując się przy samych magicznych barierach pod sceną i odwróciła się do przyjaciółki, pokazując w szerokim uśmiechu chyba całe swoje uzębienie. — W ogóle postanowiłam zniszczyć O’Malley’owi życie po tych eliksirach ostatnich, jakbyś chciała wiedzieć i mi pomóc! — zawołała, a niebezpieczny błysk pojawił się w jej oczach. Nie wyjawiła nikomu co tak naprawdę się wydarzyło po lekcji, bo chyba sama nie mogła tego jeszcze do końca przetrawić. Miała jednak nadzieję, że mimo to Marla stanie za nią murem. Nie powiedziała nic więcej, bo nagle rozbrzmiała muzyka, a Ruby już wrzeszczała razem z tłumem innych fanów.
Z trudem powstrzymała chichot, gdy dziewczyna opowiadała jej o ustawionej loterii, na której przejebała galeony. – Prawdziwe świństwo – skwitowała te nieludzkie praktyki i aż pokręciła głową, bo nie rozumiała jak można zdzierać pieniądze z tych najbiedniejszych czyt. uczniów i studentów. – Aż przestaję żałować, że nie poszłam. Otworzyła szeroko oczy; sama nie wiedziała czy była bardziej zaskoczona czy podekscytowana. – Będę trzymała kciuki!! Na pewno cię przyjmą, kogo jak nie ciebie, nie znam drugiej takiej osoby, która by się nadawała do rezerwatu – paplała wesoło jakby @Ruby Maguire jej się właśnie pochwaliła, że dostała tę pracę. – Chociaż w zasadzie ja też czasem czuję jakbym miała do czynienia ze zwierzętami – parsknęła, bo przyjaciółka doskonale wiedziała jakie perypetie działy się w pubie i z jakim typem ludzi musiała się mierzyć niemalże każdego dnia. – Uuu, na samochód czy motocykl? Może Tadek ci pożyczy swój – szturchnęła ją zaczepnie i uśmiechnęła się pod nosem, bo nadal była zdania, że Maguire tworzyłaby świetny duet z Thaddeusem, gdyby ten nie postanowił oznajmić jej wczorajszego wieczoru, że ma narzeczoną, czego nie wywlekała teraz na wierzch w obawie, że zepsuje im swoim narzekaniem ten wspaniały koncert i najważniejszy dzień w roku. Na pytanie czy czuła się jakoś inaczej aż podskoczyła radośnie, w międzyczasie szczerząc zęby do wszystkich dookoła. Czy mogło być lepiej? Była ze swoją psiapsi na super irlandzkim wydarzeniu, miała pyszne piwo, elegancką bransoletkę i świadomość, że mogą wydarzyć się tylko dobre rzeczy. – Właśnie patrzysz na najszczęśliwszego człowieka na ziemi – oznajmiła wzniośle i aż z tego szczęścia ucałowała Rubs w policzek. Nie potrzebowała żadnego zachęcenia i już po chwili przepychała się za Gryfonką w tłumie, naprawdę gotowa dotrzeć aż pod barierki. Po drodze dostała z łokcia w skroń, ktoś wylał piwo na jej podrasowany elegancki płaszczyk, podejrzewała też, że już miała cały rozmazany makijaż, bo nie przywykła do niego, ale nic nie zmieniało faktu, że cel swój osiągnęły. – Alesięzmachałam – powiedziała na jednym wydechu i oparła się o metalową rurkę, aby teatralnie pokazać jaka była umęczona tą wędrówką. Jednak energia bardzo szybko do niej wróciła, bo po pierwsze zespół zaczął się zbierać, a po drugie Maguire wyskoczyła z propozycją nie do odrzucenia. – Czego potrzebujesz, aby wprowadzić swój plan? – odkrzyknęła wesoło, podskakując pod sceną i wtórując przyjaciółce w tym pełnym emocji wrzasku na kolejny skoczny hit. – Łajnobomba? Mała metamorfoza jego gabinetu? – wymieniała kolejne pomysły, gotowa wcielić je w życie nawet i za kilka godzin. – Albo transmutuję cię w gołębia i będziesz mogła na niego nasrać – nieskromnie uznała, że jej ostatnia myśl była przednia i stanowiła wisienkę na torcie w ogarnianiu zemsty na tym tyranie. Bo może i nie wiedziała co dokładnie stało się tuż po tym jak najpierw zmusił je do napisania jakiegoś durnego testu, a potem został z Rubsonem sam na sam, ale wcale nie potrzebowała tej informacji, aby z całego serca ją wspierać. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy każdy Irlandczyk na całym świecie miał swoje święto. – Albo po prostu powiedz gdzie zakopiemy ciało – wyszeptała konspiracyjnie na ucho swojej bff, a raczej starała się, bo była zmuszona do przekrzykiwania całego tłumu i prawdopodobnie słyszał ją sam O’Malley w Hogwarcie. Stwierdziła, że kolejnym świetnym pomysłem będzie wyciągnięcie w górę różdżki z odpalonym Lumosem, żeby jej czasem nie przegapił przystojny wokalista, wobec czego sięgnęła do kieszeni i spostrzegła, że te kilka marnych monet, które ze sobą wzięła, zniknęło. – RUBY, OKRADLI MNIE – spojrzała na nią zdruzgotana, w popłochu przeszukując każdą kieszeń. – No rozbój w biały dzień, naprawdę, co to ma znaczyć w ogóle – biadoliła pod nosem i choć dobry humor jej nie opuszczał to uważała to za jawną niesprawiedliwość.
______________________
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Wyszczerzyła się do Marli, kiedy ta z taką ekscytacją przyjęła informację, że Ruby chce spróbować swoich sił w dolinowym rezerwacie. Co prawda wciąż dążyła do tego, żeby ostatecznie pracować w klinice, ale nie sądziła, żeby ją gdziekolwiek przyjęli, kiedy jej umiejętności jeszcze wcale nie były wystarczające, no i musiała nabrać doświadczenia w samej pracy ze zwierzakami. Czasem się zastanawiała jak to było, że tak chaotyczna osoba jak ona, miała ściśle zaplanowaną swoją przyszłość, ale potem sobie uświadamiała wśród kogo się wychowała i od razu odpowiadała sobie na to pytanie. — No nie wiem, jak mu raz chciałam pomóc przy motorze, to go tylko bardziej rozwaliłam — parsknęła śmiechem, bo ta jedna wycieczka do Hogsmeade wcale nie zakończyła się tak jak sądziła. No co prawda mogła też od razu się przyznać, że nie ma pojęcia co robi przy tym kole, ale i on wcale nie kwapił się do tego, żeby wcześniej jej powiedzieć, że luzuje nie to koło co powinna, tak więc to nie była jej wina. — Na auto, Ryan mi powiedział, że jak zdam prawko, to mi odda swoje, bo chce nowe — powiedziała, uznając to za największy deal życia, bo jej brat dbał o swój samochód bardziej niż o cokolwiek i kogokolwiek innego, więc nie dość, że dostanie go za darmo, to jeszcze w dobrym stanie, żyć nie umierać! Uśmiechnęła się nieco złośliwie z tym niebezpiecznym błyskiem w zielonych oczach, kiedy O’Donnell zapytała o jej plan. Owszem, miała go, machnęła więc ręką na wzmiankę o łajnobombie, bo chociaż propozycja była niezwykle kusząca i och, jak bardzo chciałaby zobaczyć jego reakcję na gabinet w gównie, to nie po to miała całą rodzinę prawników, żeby narażać się na zrzucenie winy na nią, albo co gorsze – na przyjaciółkę. — Jak już chcesz mnie transmutować, to w mewę jakąś, to będzie jebać rybą dodatkowo — zaśmiała się, ale ostatecznie pokręciła głową — Zrobię mu jesień średniowiecza, po coś mam tych prawników w rodzinie i po coś znam te durne prawo, na coś ględzenie taty się jednak przyda —rzuciła, wzruszając ramionami — W najgorszym wypadku będziesz musiała zaznawać — powiedziała jakby nigdy nic, ale prawda była taka, że Maguire była w stanie go nawet i pozwać i miała w dupie już to, że to przyjaciel Petera. Jeśli nic nie da rozmowa z Williamsem, którą miała w planach, to była pewna, że jej tata wcale nie będzie zadowolony z faktu, że jego córka została naćpana na lekcji amortencją, a potem nauczyciel zabrał ją do jakiejś małej sali. Chwilę później darła się na całe gardło, kompletnie nie przejmując się, że nazajutrz najpewniej nie będzie mogła się odezwać, bo taką będzie miała chrypę. Była najszczęśliwsza i już nawet wspomnienie jakiegoś jebanego O’Malley’a nie robiło jej różnicy. Śpiewała największe hity i tańczyła razem z Marlą, zapominając o całym merlinowym świecie, bo nic się nie liczyło teraz oprócz dobrej zabawy, w dobrym towarzystwie, przy najlepszej muzyce. Była nawet przekonana, że skrzyżowała z basistą spojrzenia! — JAK TO CIĘ OKRADLI — oburzyła się wraz z przyjaciółką, jednocześnie rozglądając się dookoła, jakby tak miała wypatrzeć złodzieja — Masz te moje szczęśliwe pięć galeonów, które przed chwilą znalazłam — rzuciła i wcisnęła monety Marli w dłoń, bo w sumie to jej nie były potrzebne, no i jej nie okradli. Jej uwagę nagle przykuła jakaś kobieta, która wyglądała jakby była fanką numer jeden i dosłownie cała była w merchu the charmberries. Już do niej mówiła, że wspaniały strój, a ta jej dała koszulkę zespołu, na co Ruby aż promieniowała szczęściem. — PATRZ DOSTAŁAM KOSZULKĘ — pochwaliła się Marli i założyła ją na swoje ubranie, nie przejmując się już niczym.
– A u t o? – aż z wrażenia otworzyła szeroko buzię, nie mogąc uwierzyć w to, że być może za parę miesięcy będą się woziły jakąś fantastyczną bryką. – Tak trzeba żyć, ja jedyne co w spadku dostanę to jakąś limitowaną kartę z czekoladowych żab albo stary wazon – parsknęła, tak naprawdę wcale nie przejmując się takim stanem rzeczy, bo przecież i tak jej życie od czasu ponownego ślubu matki było tysiąc razy lepsze. – To na co czekasz z tym prawkiem?? – szturchnęła ją w ramię zaczepnie, szczebiocząc radośnie o miejscówkach jakie będą mogły potem odwiedzić. Zawtórowała przyjaciółce śmiechem, gdy ta zaproponowała transmutację w mewę, ale zaraz też spoważniała na rewelację o zaangażowaniu w tę sprawę prawników. Zawsze jej się wydawało, że kiedy do akcji wkraczał Wizengamot to sytuacja rosła do rangi jakiegoś niebotycznego przestępstwa na miarę morderstwa. Po szybkiej analizie doszła do wniosku, że Casey zasługiwał na dożywocie w Azkabanie, bo nie dość, że tak paskudnie je potraktował i nie miał w sobie odrobiny empatii to Merlin jeden wie co się wydarzyło między nim a Ruby po lekcji. A obrazy jakie podpowiadała jej głowa, nie należały do przyjemnych. – Rubs, czy on cię skrzywdził? Bo ofc, że będę zeznawała, możemy nawet teraz iść do Ministerstwa i załatwić tam tego gnoja raz na zawsze, ale jeśli on się dopuścił czegoś niewybaczalnego to najpierw sprawiedliwość będę musiała wyznaczyć sama – oznajmiła hardo, gotowa bronić honoru Maguire. – A łajnobombę i tak trzeba będzie w końcu wykorzystać, bo szkoda, żeby taki arsenał się zmarnował – puściła jej oczko i zagaiła o coś innego, żeby rozluźnić atmosferę i nie psuć tego wspaniałego dnia innymi dramatami. Dlatego wtórowała Ruby w głośnym śpiewie, pląsała wesoło w tłumie i chłonęła atmosferę koncertu całą sobą, tak bardzo szczęśliwa i beztroska jak jeszcze nigdy przez ostatnie tygodnie. Do czasu aż zauważyła, że jakiś parszywy typ zajebał jej pieniądze. – NO OKRADLI, ZOBACZ – rozchyliła kieszenie, żeby Gryfonka sama mogła się przekonać, że po galeonach nie było żadnego śladu. Ze zdziwieniem przyjęła pieniądze od przyjaciółki, wpatrując się w nią z wdzięcznością. – Aww, Rubs, jesteś przekochana. Kupię ci za to piwko – powiedziała wspaniałomyślnie, żeby przejebać hajs na coś, z czego jej hojna kompanka mogła skorzystać. Po paru sekundach zapomniała już o niefortunnej stracie i wgapiała się jak zahipnotyzowana w cały zespół i nawet nie zauważyła, że Rubson gdzieś zniknęła. – OMG, ALE CZAD!! – zachwyciła się nową zdobyczą swojej towarzyszki. – To będzie twoja szczęśliwa koszulka, musisz ją nosić na każdy egzamin i wtedy zdasz z palcem w dupie – zawyrokowała, chichocząc pod nosem. – A właśnie, apropo szczęścia to słuchaj, tutaj podobno w okolicy można znaleźć shamrock. Koncert i tak się zaraz skończy, może tam pójdziemy zanim wszyscy wpadną na ten sam pomysł – zaproponowała, nie mogąc wyjść z podziwu jakim sprytem się właśnie wykazywała. Gdy Ruby ochoczo się zgodziła, wrzasnęła po raz ostatni w stronę sceny i pociągnęła Maguire za sobą, po drodze kupując obiecanego browara.
-No jakoś tak... wyszło. - Rzucił przeraźliwie cicho. Czyli to właśnie tak się czuła Doireann przez zdecydowaną większość czasu? Zdecydowanie nie czuł się najlepiej będąc właśnie takim. Wolał być taki jak zwykle. Czuł jak robiło mu się gorąco przez tą całą imprezę. No i ten typ obok nadal się wydzierał... Gdyby nie to że się wstydził to porządnie by mu przygadał. Popatrzył lekko zeszklonymi oczkami na Wacka po czym całkowicie uciekł wzrokiem na bok wlepiając gały w podłoże. - N... Nie. Wybacz, ale nie znam się za bardzo na muzyce. - A jako że Wacek wydawał się być nawet tym tematem zainteresowany to może Drake też powinien nieco się doedukować. Po kolejnym łyku piwa poczuł jego magiczne działanie i przestał odczuwać jakąkolwiek frustrację przez krzykacza obok. Przecież wszyscy byli jak wielka rodzina, nie? Dlatego Natychmast z całej siły przytulił Wacka.
Stoicie na scenie, choć nie będzie tu dzisiaj odgrywane żadne przedstawienie. Brakuje również widowni, oprócz was i sekundanta tak właściwie nikogo tu nie ma. Choć rankiem po parku z pewnością przechadzaliby się chociaż pojedynczy przechodnie, miejsce zostało odgrodzone. Przedstawiciel Ministerstwa Magii już kończy przypominać zasady i odstępuje krok do tyłu. Scena jest wasza, w końcu walka to też pewien rodzaj sztuki.
1. Przypominamy, że obowiązują nas zasady pojedynków i ligi profesjonalnej. Używanie czarnej magii dyskwalifikuje uczestnika i niesie za sobą konsekwencje fabularne. 2. Rzucamy w przeznaczonym do tego temacie. Inne rzuty nie będą uwzględnione. 3. Pojedynkujący rzucają literę, kto ma bliżej "A", zaczyna. 4. Obowiązują modyfikatory wynikające z cech eventowych i przerzuty wynikające z zasad podstawowych. 5. Obowiązuje zasada "Jesteś za silny". 6. Pojedynek na tym etapie rozgrywa się do jednego celnego trafienia i wymaga jednego posta opisującego przebieg spotkania. 7. Obowiązują rzuty na widziadła. Rozgrywacie je w poście poniżej przed rozpoczęciem pojedynku. Mechanicznie nie wpływają na jego przebieg, choć mile widziane jest opisanie strat moralnych. 8. Liczy się stan kuferka w chwili rozpoczęcia się pojedynku.
Termin na napisanie posta to 25.05.2024, godz. 20:00. Postać która do tego czasu nic nie napisze (choćby o tym, że czeka na przeciwnika) przegrywa walkowerem.
<zg>Kuferek:</zg> # Zaklęcia, # Transmutacja <zg>Magia dominująca:</zg> Zaklęcia/Transmutacja <zg>Magia poboczna:</zg> Zaklęcia/Transmutacja <zg>Litera:</zg> [url=link]#[/url] - potrzebne tylko do pierwszego posta, potem można usunąć tą linijkę. <zg>Potencjał magiczny:</zg> wpisz <zg>Średnia potencjału:</zg> wpisz (średnia potencjału twojej postaci i przeciwnika), można usunąć tę linijkę po pierwszym poście i ustaleniu progów. <zg>Progi:</zg> #pkt/#pkt/#pkt <zg>K100:</zg> [url=link]#[/url] <zg>Skuteczność magiczna:</zg> <zgss>Obrona:</zgss> potencjał magiczny+k100 <zgss>Atak:</zgss> potencjał magiczny+k100 <zg>Pozostałe przerzuty:</zg> Y/Z <zg>Wykorzystane modyfikatory z cech i specjalizacji:</zg> wpisz
______________________
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Zapisała się do profesjonalnej Ligii Pojedynków w celu sprawdzenia się na tle innych. Czuła się nieco zardzewiała w tej kwestii i musiała powtórzyć sobie kilka ważniejszych zaklęć przed jej pierwszą potyczką. Zasady były jasno określone i wiedziała, że nie może używać Czarnej Magii, a to nieco obniżało poziom rudowłosej. To właśnie sztuki zakazane były jej specjalnością i zaklęcia z tej dziedziny wychodziły jej najlepiej. Ten dzień miał jednak przetestować jej samokontrolę równie mocno, co zdolności magiczne. Gdy zobaczyła na liście imię i nazwisko swojego przeciwnika, nie spodziewała się, że będzie to mężczyzna, z którym widziała Diaza tamtej nocy. Cóż, niebezpieczny błysk w oku jasno dał znak, że poznała go i miała już teraz więcej informacji, które mogła wykorzystać. Nie przyszła tu jednak na pogaduszki. Ukłoniła się z gracją, zajęła pozycję i jako pierwsza wyprowadziła atak Mergio Chorus. Wkurzone ptaszki poleciały w stronę przeciwnika, ale ten obronił się przed nimi pięknym popisem magii defensywnej. Sama również obroniła się przed jego atakiem, by następnie posłać w jego stronę wyczarowane przez Turbonis tornado. Zaklęcie wymagało wielkiego skupienia i siły tak samo, jak obrona przed kolejnym popisem Seavera. Tutaj już nie dała rady. Zaklęcie zmiotło ją z planszy i musiała przyznać się do porażki. Kulturalnie pogratulowała zwycięzcy i życzyła powodzenia na dalszych etapach ligi, ale w środku dusiła ją wściekłość, z którą zamierzała rozprawić się na swój sposób.
//zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Kuferek: 52 Zaklęcia, 44 Transmutacja Magia dominująca: Zaklęcia Magia poboczna: Transmutacja Litera:J Potencjał magiczny: 74 Średnia potencjału: 71 Progi: 91pkt/121pkt/161pkt Skuteczność magiczna: Runda 1, obrona:19 → 51 + 74 = 125 (obrona dobra) Runda 1, atak:78+74=152 (atak dobry) Runda 2, obrona:21 → 98 +74 = 172 (obrona idealna, bonus do ataku +10) Runda 2, atak:75 + 74 + 10 = 159 (obrona dobra) Pozostałe przerzuty: 0/2 Wykorzystane modyfikatory z cech i specjalizacji: 2 przerzuty za 50+ z zaklęć
Nicholas przyszedł na ligę pojedynków z ciekawości i chęci zmierzenia się z innymi pasjonatami zaklęć. Nie spodziewał się jednak, że trafi na czarownicę, która wzbudziła w nim taką niechęć w trakcie Celtyckiej Nocy. Z tego powodu kwestia wygranej nabrała swego rodzaju osobisty wymiar. Kiedy Irvette posłała w jego stronę srebrną chmurę wściekłego ptactwa, Seaver niewerbalne Aerudio pocięło napastników, a zza ich zasłony, jeszcze zanim ptasie szczątki zdążyły opaść na ziemię, Nico pchnął w przeciwniczkę Caughti, przekształcając tym samym pobliskie obiekty w pęta, ale kobieta sprawnie sobie z tym poradziła. Nico musiał przejść w defensywę, a ponieważ posłała w jego stronę potężne tornado, sięgnął do jednego z najsilniejszych zaklęć mogących stawić czoła żywiołom - Domino Elementi. Potem za pomocą Lupus Palus wyczarował hologramowego wilka, który natarł na nią, dzięki poleceniom Seavera zwinnie omijając zaklęcia rozpraszające magię. Chwilę później już był zwycięzcą i czuł niemałą satysfakcję. Zmęczony, ale też zadowolony ukłonił się szarmancko Irvette i odprowadził ją wzrokiem. Wygrał. Ale coś mu mówiło, że kobieta nie pokazała całego swojego potencjału. Miał ochotę porozmawiać z Antonio na jej temat, ciekaw cóż takiego Katalończyk może wiedzieć na jej temat.
Tym razem widownia nie jest pusta. Naprzeciwko sceny w parku zgromadziło się całkiem wiele osób, niektórzy mieli nawet czelność przyjść tu z przekąskami. Nie dajcie się jednak rozproszyć, bo sekundant już was do siebie prosi. Aby dopełnić formalności przypomina wszystkie podstawowe zasady, a potem ustawia was w odpowiednim miejscu. Gotowi? Bo wiecie, przedstawienie musi trwać.
1. Przypominamy, że obowiązują nas zasady pojedynków i ligi profesjonalnej. Używanie czarnej magii dyskwalifikuje uczestnika i niesie za sobą konsekwencje fabularne. 2. Rzucamy w przeznaczonym do tego temacie. Inne rzuty nie będą uwzględnione. Zasady dotyczące pojedynków znajdują się tutaj. 3. Pojedynkujący rzucają literę, kto ma bliżej "A", zaczyna. 4. Obowiązują modyfikatory wynikające z cech eventowych i przerzuty wynikające z zasad podstawowych. 5. Obowiązuje zasada "Jesteś za silny". 6. Pojedynek na tym etapie rozgrywa się do trzech celnych trafień. W półfinałach post pisany jest każde trafienie - więc po trzy na głowę. 7. Obowiązują rzuty na widziadła. Rozgrywacie je w poście poniżej przed rozpoczęciem pojedynku. Mechanicznie nie wpływają na jego przebieg, choć mile widziane jest opisanie strat moralnych. 8. Liczy się stan kuferka w chwili rozpoczęcia się pojedynku.
Termin na napisanie posta to 30.05.2024, godz. 20:00. Postać która do tego czasu nic nie napisze (choćby o tym, że czeka na przeciwnika) przegrywa walkowerem. W przypadku pytań proszę pisać do @Veronica H. Seaver.
Kod:
<zg>Kuferek:</zg> # Zaklęcia, # Transmutacja <zg>Magia dominująca:</zg> Zaklęcia/Transmutacja <zg>Magia poboczna:</zg> Zaklęcia/Transmutacja <zg>Litera:</zg> [url=link]#[/url] - potrzebne tylko do pierwszego posta, potem można usunąć tą linijkę. <zg>Potencjał magiczny:</zg> wpisz <zg>Średnia potencjału:</zg> wpisz (średnia potencjału twojej postaci i przeciwnika), można usunąć tę linijkę po pierwszym poście i ustaleniu progów. <zg>Progi:</zg> #pkt/#pkt/#pkt <zg>K100:</zg> [url=link]#[/url] <zg>Skuteczność magiczna:</zg> <zgss>Obrona:</zgss> potencjał magiczny+k100 <zgss>Atak:</zgss> potencjał magiczny+k100 <zg>Pozostałe przerzuty:</zg> Y/Z <zg>Wykorzystane modyfikatory z cech i specjalizacji:</zg> wpisz <zg>Widziadła:</zg> <zg>Scenariusz:</zg>
______________________
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Kuferek: 75 Zaklęcia (65 +2 (znak)+8 (różdżka)), 25 Transmutacja Magia dominująca: Zaklęcia Magia poboczna: Transmutacja Litera:H jak Halibut Potencjał magiczny: 75+13=88 Średnia potencjału: 88+74/2 = 81 Progi: 101/131/171 Skuteczność magiczna: Obrona I:58+88 = 146 (obrona udana) Atak I:60+88 = 148 (atak udany) Pozostałe przerzuty: Obrona: 2/2; Atak 1/1 Wykorzystane modyfikatory z cech i specjalizacji: Cecha pojawiam się i znikam, specjalizacja z ofensywnych i defensywnych Widziadła:są, sąd ostateczny
Nie wiedziała jakim cudem wylądowała w półfinale. Okej, nie była tam jakimiś pierwszym lepszym Swansea, który nie potrafi poprawnie rzucić aquamenti, tylko całkiem zdolną czarownicą z wieloma niebezpiecznymi przygodami na koncie. Pojedynki jednak nie były jej konikiem, uważała je zresztą za nieco zbyt statyczne i „uczciwe”, by w pełni oddawały sytuacje zagrożenia. Do tego walczyła z najprawdziwszym aurorem! No i jakimś cudem wygrała, może po prostu Nakir wstał lewą nogą z łóżka albo myślami był gdzie indziej? Wiedziała za to, że wróżki znów dają o sobie znak, bo coś cały czas ją głaskało, miziało i zaczepiało. Miała nadzieję, że wkrótce Wyspy będą wolne od kolejnej zarazy.
Na półfinałowym pojedynku zjawiła się widownia, co nieco ją zaskoczyło. Ex-Krukonka pomachała ludziom na ławkach, ukłoniła się z uśmiechem. A potem ukłoniła się i wyszczerzyła szeroko do starszego kolegi ze szkoły, z którym miała się pojedynkować.
- Proszę proszę, Seaver! Sto lat cię nie widziałam, gamoniu! – Zaczęła i nawet uścisnęła go ciepło na powitanie. - Życzyłabym Ci powodzenia, Nico, ale to by było nieszczere – Dodała lekko. – Tak więc niech wygra lepszy, a po pojedynku możemy się złapać na jakieś piwo i nadrobić zaległości.
Nie wiedziała, czy to skupienie wywołane pojedynkiem, czy też może coś innego, ale Nick wydawał się jakiś nieswój. Tym tematem zajmie się jednak później. Teraz mieli walczyć. Na znak dany przez sędziego, zamachnęła się różdżką jak jakiś rewolwerowiec. Prosta drętwota trafiła celu, a Brooks objęła prowadzenie. Całkiem przyzwoity początek. Teraz tylko nie stracić głupio głowy… a potem fajrant i piwko z ziomkiem!
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas spodziewał się wiele, ale nie tego, że następna przeciwniczka okaże się echem przeszłości, duchem z utraconych wspomnień i w dodatku kimś skorym do przytulanek, na które absolutnie nie był przygotowany. Kiedy usłyszał entuzjastyczne powitanie, wmurowało go w ziemię. Spiął się, ale nie był w stanie zaoponować. Już raz odtrącił niegdyś bliską osobę i później tego żałował. I choć teraz to był ewidentnie niższy status bliskości niż z kuzynostwem, nie chciał zrazić do siebie osoby, która była zupełnie nowym typem furtki prowadzącej do czasów nieszczęśliwie minionych. - Witaj, Brooks - odpowiedział oszczędnie, pamiętając jej nazwisko z rozpiski pojedynkowej. Ukłonił się i odstawił wszystkie te ceregiele pojedynkowe, a potem przyjął z pozoru wyważoną, spokojną pozycję. Tylko że w głębi ducha wcale nie był spokojny. Patrzył na kobietę i gorączkowo starał się sobie przypomnieć jakiekolwiek przebłyski z dawnych lat, które podpowiedziałyby mu z kim ma do czynienia. Z dawną przyjaciółką? Nie, wtedy wiedziałaby o jego zaginięciu i nie podeszłaby do spotkania z nim tak lekko. Koleżanką z klasy? Prędzej. Nazwała go gamoniem, ale też przytuliła, więc musieli być w pozytywnej, luźnej relacji. Może kiedyś ze sobą flirtowali? Jakież to było uwłaczające i ograbiające z pewności siebie, że nie pamiętał tego, kim był, ani kim byli dla niego obecnie obcy ludzie. Z tego wszystkiego zupełnie się nie przygotował mentalnie na pojedynek i na atak zareagował z opóźnieniem. Wyczarował tarczę za pomocą Protego, ale nie zdążyła ona nabrać mocy i czar Brooks po prostu go zmiótł razem z jego ochroną. Spróbował za to miotnąć w nią zaklęcie, ale do głowy przyszedł mu tylko Expelliarmus. Mało oryginalnie, ale za to czar był całkiem mocny. Pytanie czy wystarczająco by podziałać na Julię.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Kuferek: 75 Zaklęcia (65 +2 (znak)+8 (różdżka)), 25 Transmutacja Magia dominująca: Zaklęcia Magia poboczna: Transmutacja Litera:H jak Halibut Potencjał magiczny: 75+13=88 Średnia potencjału: 88+74/2 = 81 Progi: 101/131/171 Skuteczność magiczna: Obrona II: [url= https://www.czarodzieje.org/t21607p468-kostki-pojedynki#780534]83[/url] (po przerzucie) +88 = 171 (obrona udana) Atak II:[url= https://www.czarodzieje.org/t21607p468-kostki-pojedynki#780524]44 [/url]+88 = 132(atak udany) Pozostałe przerzuty: Obrona: 1/2; Atak 1/1 Wykorzystane modyfikatory z cech i specjalizacji: Cecha pojawiam się i znikam, specjalizacja z ofensywnych i defensywnych Widziadła:są, sąd ostateczny
Znów się wzdrygnęła, gdy poczuła nieoczekiwane mrowienie na skórze, jakby cienkie nici pajęczyny muskały jej ramiona. W powietrzu unosił się gęsty pyłek, który dostał się do jej nosa, wywołując gwałtowne kichnięcie. Nie czuła się dzisiaj w najlepszej formie do pojedynków – jej ciało było ociężałe, a umysł zamglony. Jednakże, przecież istota wyzwań polegała na tym, że wymagały one maksymalnego wysiłku niezależnie od okoliczności. Zagrożenia nie czekały, aż ktoś będzie gotowy, żeby stawić im czoła. Brooks, mimo swojego chwilowego osłabienia, skupiała się intensywnie, gotowa na każdy ruch przeciwnika. Jej oddech był głęboki i równomierny, serce biło rytmicznie, przyspieszając w oczekiwaniu na konfrontację.
W chwili, gdy jej znajomy, Nick, wykonał gwałtowny gest w jej kierunku, wypowiadając słowa zaklęcia rozbrajającego, Brooks w ostatniej możliwej sekundzie zdołała zareagować. Użyła zaklęcia Vincero, które posłało zaklęcie Nicka prosto w niebo. Brooks poczuła przypływ adrenaliny, który rozjaśnił jej umysł. - Nieźle. - Pomyślała z uznaniem zarówno o zdecydowanym ataku Nicka, jak i o własnej obronie.
W mgnieniu oka, korzystając z rozproszenia uwagi przeciwnika, skoncentrowała swoją energię i wypowiedziała słowa kolejnego zaklęcia. - Clamor! – rozległ się jej mocny, klarowny głos. Z jej dłoni wystrzeliła srebrzysta wiązka energii, migocząca niczym gwiazdy, zmierzająca prosto w stronę Nicka. Zaklęcie miało za zadanie ogłuszyć go na krótką chwilę, dając jej czas na kolejny ruch w ich tanecznym pojedynku magii i sprytu.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Kuferek: 52 Zaklęcia, 44 Transmutacja Magia dominująca: Zaklęcia Magia poboczna: Transmutacja Potencjał magiczny: 74 Średnia potencjału: 81 Progi: 101/131/171 Skuteczność magiczna: Obrona: 74+40=114 (obrona umiarkowana, nieudana) Atak:13 przerzucone na 75 + 74 = 149 (atak dobry, nieudany) Pozostałe przerzuty: 1/2 Wykorzystane modyfikatory z cech i specjalizacji: -
Chyba nie nadawał się do pojedynków, bo cały czas nie mógł dojść do siebie. Powinien być zdecydowany, skupiony i skoncentrowany, a cały czas myślał o tym, skąd powinien znać Brooks. Znów zasłonił się niewystarczająco silnym zaklęciem, obrywając kolejnym trafieniem. Czar zmusił go do niekontrolowanego płaczu, który go zdekoncentrował, a w dodatku na swój sposób upokorzył, bo przecież chłopaki nie płaczą. Przynajmniej nie przed grupką gapiów. Na szczęście sekundant szybko zdjął z niego urok i choć mężczyzna miał wciąż zaczerwienione od płaczu oczy, a na policzkach strumienie łez, był zdolny do dalszej potyczki. Rzucił w jej stronę niewerbalne Conjuctivitis, licząc na to, że utrudni jej zadanie. W końcu on też trochę potrafił, mimo że Brooks w tej chwili miała nad nim miażdżącą przewagę.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Kuferek: 75 Zaklęcia (65 +2 (znak)+8 (różdżka)), 25 Transmutacja Magia dominująca: Zaklęcia Magia poboczna: Transmutacja Litera:H jak Halibut Potencjał magiczny: 75+13=88 Średnia potencjału: 88+74/2 = 81 Progi: 101/131/171 Skuteczność magiczna: Obrona II: [url= https://www.czarodzieje.org/t21607p468-kostki-pojedynki#780534]83[/url] (po przerzucie) +88 = 171 (obrona udana) Atak IV:64 +88 = 152(atak udany) Wykorzystane modyfikatory z cech i specjalizacji: Cecha pojawiam się i znikam, specjalizacja z ofensywnych i defensywnych Widziadła:są, sąd ostateczny
Zaklęcie Clamor uderzyło w przeciwnika z precyzją chirurga, a przez krótki moment Brooks poczuła się nieco zakłopotana, że wybrała akurat tak kompromitującą formę ataku. Chociaż jej zamiarem nie było upokorzenie przeciwnika, uznała, że łagodniejsze zaklęcie, powodujące tylko krótkotrwały płacz, było lepszym rozwiązaniem niż stosowanie bardziej bolesnych i niebezpiecznych czarów, takich jak te wywołujące oparzenia. Dziś Brooks była w wyśmienitej formie, co nie mogło być powiedziane o jej przeciwniku, Nicholasie, którego myśli wydawały się błądzić gdzieś daleko poza areną pojedynku. Wykorzystywała każdą chwilę jego niepewności i wahania, skutecznie parując jego ataki i kontratakując bez litości. Choć Nicholas zdołał raz obronić się przed jej zaklęciem Aquaqumulus, to przy kolejnym ataku nie miał już szans. Świetliste pierścienie zaklęcia Orbis oplatały go, skutecznie uniemożliwiając jakikolwiek ruch.
- To co z tym piwem? – rzuciła niebacznie Julka, proponując odłożenie różdżek i wspólne spędzenie czasu po latach rozłąki. Zebrało się już trochę zaległości do nadrobienia, sięgających co najmniej czterech, a może nawet pięciu lat.