Klinika stanowi oddzielną część domu państwa Findabair. Prowadzi do niej drugie wejście. W środku znajduje się niewielka recepcja oraz duże pomieszczenie, w którym chore zwierzaki dochodzą do siebie i gabinet weterynaryjny. Przy klinice stoi szklarnia, w której znajdują się wszystkie niezbędne do leczenia zwierząt zioła. Leczenie zazwyczaj zajmuje kilka dni, po których zatroskany właściciel odzyskuje swojego zwierzaczka.
Kurs – uzdrowiciel zwierzęcy
Czeka Cię bardzo intensywna nauka. Niezależnie od tego jakie doświadczenie i umiejętności już posiadasz, na początku kursu zaopatrzony zostajesz w najprzeróżniejsze materiały edukacyjne i pozostaje przed Tobą postawione zadanie wykazania się w klinice. Nie pozostaje Ci nic więcej jak zacisnąć zęby i dać z siebie wszystko.
Wymagania: • Ukończona szkoła magiczna • Kurs płatny: 100G (zapłać) • Poprawa: 5G • Do podejścia należy posiadać min. 15pkt z Uzdrawiania Ukończenie kursu: • Nagroda: +4pkt Uzdrawianie • Po ukończeniu kursu po certyfikat zgłoś się w tym temacie.
CZĘŚĆ PIERWSZA:
Pierwszy przypadek - ssak. Rzuć kostką, aby zobaczyć jak Ci poszło:
Kości:
1 - Trafił ci się dość prosty przypadek. Przed tobą na stole leży kuguchar, którego tylna łapa wygięła się pod nienaturalnym kątem. Nie musisz nawet jej dotykać, aby wiedzieć, że to złamanie. Gorzej, że kot jest wyjątkowo niechętny do współpracy. Syczy, prycha i nie daje się dotknąć. Bierzesz zatem odrobinę eliksiru morphiusa i zakraplasz stworzeniu do pyska. Kiedy zwierzę jest już znieczulone, możesz przystąpić do nastawiania łapy i zakładania opatrunku. Co prawda źle odmierzyłeś ilość eliksiru i pod koniec zarobiłeś kilka zadrapań, kiedy kot się rozbudził, jednak egzaminator ocenił całość pozytywnie. Brawo, zdajesz do następnego etapu! 2 – Aby podejść do tej części egzaminu, musiałeś wyjść przed budynek. Zobaczyłeś tam pegaza, skubiącego niespiesznie trawę. Zwierzę wydało ci się spokojne, zatem dość pewny siebie podchodzisz doń, aby rozpocząć badanie. Twoją uwagę zwracają nogi – podejrzewasz rozmiękające kopyta. Niestety podczas oglądania ich, popełniasz kilka błędów, za które płacisz złamanymi kośćmi. Pegaz bowiem z rozmachem nadepnął ci na stopę. Egzaminator oddelegowuje cię do uzdrowiciela z oceną negatywną. Nie zdałeś! 3 – W sali egzaminacyjnej na poduszce leży psidwak. Na twój widok merda ogonami, jednak nie wydaje się być zbyt energiczny. Coś mu wyraźnie dolega i szybko przekonujesz się co. Biedak cierpi na silne zakażenie uszu. Od razu zatem bierzesz się do pracy, pragnąc ulżyć w jego cierpieniu. Zaczynasz od eliksirów przeciwbólowych. Po tym sprawnie oczyszczasz mu małżowiny z ropy. Na koniec zalecasz odpowiednie eliksiry lecznicze. Egzaminator wydaje się zadowolony i chętnie przepuszcza cię do następnego etapu. Brawo, zdałeś! 4 –Trafił ci się wyjątkowy przypadek. Jackalope z dziwnymi naroślami na głowie. One pierwsze zwracają twoją uwagę i po szybkich oględzinach dochodzisz do wniosku, że to jedyny problem tego gryzonia. Decydujesz się zatem ich pozbyć, zaczynając od znieczulenia i uspokojenia jackalope eliksirami. Sięgasz po tym po różdżkę i wyczarowujesz ostrze. Powoli wycinasz narośla, chociaż ze stresu kilka razy ręka ci się omsknęła, a rany są brzydkie i poszarpane. Do tego krwawią obficie. Z lekka panikujesz, kiedy stół zalewa posoka, egzaminator musi ci pomóc opanować krwotok. Zbierasz się jednak po tym do kupy i wspólne zasklepiacie rany zaklęciami. Mężczyzna uznaje, że jak na pierwszy raz poszło nieźle i decyduje się przymknąć oko na stres. W ogólnym rozrachunku zdałeś! 5 – Chyba nigdy jeszcze nie widziałeś żywej lamy, a co dopiero mówić o unilamie. Pamiętasz jednak wszystko o pegazach, zamierzasz zatem bazować na tej wiedzy. Nie może być tak trudno, prawda? Zbliżasz się do zwierzęcia, zauważając , że ma brzydkie rany na stawach. Od razu stwierdzasz ropiejące odleżyny i chcesz je odkazić. Acz unilama nie jest koniem i zaczyna na ciebie pluć, rzucając się po boksie i nie pozwalając się dotknąć. Popełniłeś błąd zbyt gwałtownego podejścia, a spłoszone zwierzę zrobiło sobie dodatkową krzywdę przy próbie ucieczki. Egzaminator kręci głową z dezaprobatą. Nie zdajesz. 6 – Ferni nie są popularne w tych okolicach. Denerwujesz się lekko, może przeklinasz w myślach swoje szczęście. Ale nie zamierzasz rezygnować, chociaż egzaminator cię nie oszczędza. Twoim zadaniem jest bowiem odebrać poród klaczy pochodzącej z jedynej hodowli tych kopytnych w Wielkiej Brytanii. Zaciskasz zęby, zawijasz rękawy i bierzesz się do roboty. Zadanie jest długie, na szczęście poród przebiega bez komplikacji. Wkrótce możesz otrzeć zdrowego malca ręcznikiem. Wyrywa się, pełen sił do życia, puszczasz go zatem, aby pohasał po boksie. Brawo, zdajesz!
CZĘŚĆ DRUGA
Drugi przypadek - ptak. Rzuć kostką, aby zobaczyć jak Ci poszło:
Kości:
1 – Nawałniki burzowe są charakterystyczne dla Japonii. A jednak ten dorastający osobnik czekał na ciebie, mając paskudnie poraniony dziób. Nie był tylko zadrapany, ale wręcz roztrzaskany. Podjąłeś decyzję, iż nie ma sensu go sklejać. Zamiast tego uśpiłeś nawałnika eliksirami i usunąłeś zmiażdżone części. Szkiele-wzro zrobił dobrą robotę, odrastając kości dzioba. Niestety, zupełnie zapomniałeś, jaka mieszanka eliksirów służy do odrośnięcia pokrywy dziobowej. Bezradnie spojrzałeś na swoją niedokończoną pracę, nie wiedząc, co zrobić dalej. Egzaminator przerwał egzamin, aby zająć się nawałnikiem za ciebie. Z przykrością stwierdził, że pomimo dobrego początku, musi wystawić ocenę negatywną, ale dał ci szansę podejść do poprawy za darmo. 2 – Biedne stworzenie było niemalże łyse. Zgubiło liczne pióra, a skórę pokrywały liszaje. Nie musiałeś go nawet dotykać, po prawdzie to wolałbyś tego uniknąć, aby nie brudzić dodatkowo jego ran. Ostrożnie jednak obadałeś malucha, stwierdzając, że ten memortek ma bardzo brzydkie zakażenie grzybicze i na szczęście poza tym, nic mu nie dolega. Wykąpałeś go w roztworze czyszczącym rany, a po tym poleciłeś specjalne eliksiry lecznicze oraz suplementy diety, aby miał siłę do odbudowania upierzenia. Brawo, zdajesz! 3 – Siedzący na stole ptak cały czas płakał. Jego wycie sprawiało, że natychmiast ruszyłeś do badania, pragnąc ulżyć mu w cierpieniu. Ale im więcej robiłeś, tym gorzej pierzasty zawodził. W końcu poddałeś się. Ręce ci drżały, miałeś wrażenie, że samo dotknięcie stworzenia przynosi mu ból. Egzaminator zabrał zwierzę, a tobie wystawił najniższą możliwą ocenę. Jak mogłeś nie zauważyć, że to lelek wróżebnik, a jego płacz nie oznacza bólu, tylko zapowiada deszcz? Nie zdajesz! 4 – Ptaszek był ładniutki. Bardzo kolorowy. To jakiś egzotyczny? Tak myślałeś, wchodząc do pomieszczenia egzaminacyjnego i zbliżając się od razu do klatki. Pięknie śpiewa. Zająłeś się badaniem, kiedy maluch ciągle ćwierkał. Szybko zacząłeś mieć dość tego świergotania. Twoje ruchy zrobiły się bardzo chaotyczne, a myśli splątane. Egzaminator w porę przerwał test, wyprowadzając cię z sali, a potem zamaszyście wypisując ocenę negatywną. Popełniłeś poważny błąd i nie zwróciłeś uwagi, że świergotnik nie był uprzednio obłożony zaklęciem wyciszającym. Nie zdajesz! 5 – Nie zawsze praca weterynarza polega na leczeniu. Czasem jest to pomoc w hodowli. Dzisiaj otrzymałeś zadanie określenia płci wyklutych miesiąc temu żmijoptaków. Podchodziłeś do owego zadania jak przysłowiowy pies do jeża – nie byłeś pewny, czy należy to zrobić mocniej jak u węża? Ptaka? Krokodyla może? Wypróbowałeś kilka metod, ku własnemu niezadowoleniu zauważając, iż najlepiej działa wsunięcie palca w kloakę. Może nie do końca czysta robota, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. U dwóch maluchów się wahałeś i strzelałeś. Egzaminator pogroził ci palcem i przestrzegł, byś uzupełnił braki w wiedzy. Mimo to, zdałeś! 6 – Masywny hipogryf stał przed budynkiem lecznicy. Uniósł głowę, widząc, jak nadchodzisz. Grzecznie mu się pokłoniłeś, na co on odpowiedział równie zgrabnym ukłonem. Przeszedłeś po tym do badania, zauważając, że szpony orlej części stworzenia brzydko się rozwarstwiają. W niektórych miejscach pęknięcia sięgają aż do macierzy pazura, krwawiąc brzydko. Pomimo dobrych chęci, masz problemy, aby utrzymać zwierzę w miejscu na czas rzucania zaklęć. Ciągle się odsuwa, ucieka i bije skrzydłami. Kilkanaście minut przepychanek później, zaleczasz w końcu rany. Zdałeś, chociaż egzaminator wspomniał, że mogłeś zrobić to w zgrabniejszym stylu.
CZĘŚĆ TRZECIA
Trzeci przypadek - gad. Rzuć kostką, aby zobaczyć jak Ci poszło:
Kości:
1 – Różecznik siedział spokojnie i apatycznie żuł liść sałaty. Z daleka zauważyłeś, że jest coś nie tak z jego kwiatem, a z bliska mogłeś przyjrzeć się nadgryzionym płatkom oraz brzydkim, brązowym plamom. Poświęciłeś wiele czasu na badanie grzbietu żółwia, co przyniosło efekt – odnalazłeś jaja pasożytów ukryte głęboko przy ogrzewającym je ciele gada. Prawidłowo oceniłeś, co podgryza kwiat różecznika i wskazałeś, jakim płynem należy skraplać różę, aby pozbyć się niechcianych lokatorów. Egzaminator pochwalił cię, zanim wystawił najwyższą możliwą ocenę. Brawo, zdałeś! 2 – Zazwyczaj salamandry są białe, okazjonalnie niebieskie lub czerwone. Ta zaś miała brzydki, buro-piaskowy kolor. Dotknąłeś stworzenia, pragnąc rozpocząć badanie, to jednak okazało się zbędne. Szybko zrozumiałeś, że jest po prostu wychłodzone. Rozpocząłeś pytania o dietę zwierzęcia, co było strzałem w dziesiątkę. Zły gatunek pieprzu! Karmiono ją zbyt mało ostrymi ziarnami, przez co nie mogła utrzymać swojej temperatury. Zaleciłeś zmianę, a egzaminator się z tobą zgodził. Brawo, zdałeś! 3 – Czasem życie rzuca kłody pod nogi, a czasem stawia przed zestresowanym kursantem trzygłowego węża. Patrzyłeś na gada, gad patrzył na ciebie. Która głowa była która? Jedna jest jadowita, tego jesteś pewien, acz z pamięci uleciało, czy lewa, czy prawa. Chciałeś mocniej się zastanowić, jednak egzaminator poganiał. Postawiłeś zatem wszystko na jedną kartę i... zostałeś ugryziony. Nie tylko trzeba było nieść cię do uzdrowiciela po odtrutkę, ale jeszcze żegnały cię pełne zawodu słowa egzaminatora „jak można nie mieć tak podstawowej wiedzy?”. Na twoje szczęście po ingerencji uzdrowiciela oblany test zatwierdzał inny egzaminator, jaki uznał, że masz prawo podejść do poprawy za darmo. Wszak nikt nigdy nie mówi, czy to głowa prawa od strony węża, czy patrzącego, łatwo się pomylić. 4 - Pierwsze, co zauważyłeś, to ogromny żółw na stole sali egzaminacyjnej. Drugą rzeczą była jego cudowna skorupa, na jakiej lśniły przeróżnej wielkości i koloru diamenty. Nie masz wątpliwości, że to ognisty krab. Egzaminator każe ci przystąpić do rutynowego badania. Mocniej jednak niż stan zdrowia zwierzęcia, interesuje cię stan jego skorupy. Zauważasz, że jeden z diamentów jest dość luźny. Wyłapujesz zatem moment, w którym egzaminator skupia się na robieniu notatek i podważasz kamień pincetą. Krab nie zwraca na to uwagi, lecz egzaminator już owszem - dostajesz nie tylko mocno po uszach, ale także musisz zwrócić kamień i pogodzić się z oblanym egzaminem. 5 - Wyczułeś, że coś jest nie tak już w momencie, w którym egzaminator rzucił ci spojrzenie pełne politowania, że akurat ten przypadek wylosowałeś. Nie tracąc jednak rezonu, entuzjastycznie podchodzisz do nowego pacjenta, jakim okazuje się młoda iglica. Szybko przypominasz sobie, że ten gad jest śmiertelnie niebezpieczny i jedno porażenie starczy, aby zabić człowieka. Zaczynasz się denerwować. Egzaminator uważnie patrzy ci na ręce, co tylko potęguje twój stres - widzi, że nie radzisz sobie z gadem. Starasz się mieć dobrą minę do złej gry, uciekając do żartów i popisówki, efekt jest jednak marny. Popełniasz kilka błędów, za które płacisz porażeniem - masz szczęście, że gad jest młody i jedynie przypala ci końcówki włosów. Niestety nie zdajesz. 6 - Nie spodziewałeś się ujrzeć... Smoka. Albo raczej smoczątka wielkości psa. Nie powinieneś się dziwić, to wszak nadal gad, a ta część egzaminu obejmowała radzenie sobie z tą właśnie grupą zwierząt. Po chwili paniki dochodzisz do wniosku, że smok jest nawet uroczy. Próbujesz przekupić go smakołykami, jednak maluch odmawia jedzenia. Postanawiasz zatem zbadać pysk. Zauważasz, że kilka mleczaków nie wypadło mu na czas, tkwią pod dziwnymi kątami, wypychane przez stałe zęby. Z pewnością sprawiają mu ból. Nie było jednak łatwo zmotywować pełnego energii młodego, aby ustał w miejscu dostatecznie długo i dał sobie pomóc. Musiałeś usiąść na posadzce i przytrzymać go pod pachą, na co egzaminator się nieco skrzywił. Obcęgami wyrwałeś przeszkadzające zęby, uwalniając po tym stworzenie. Co prawda egzaminator uznał, że niepotrzebna brutalność i „przecież można było użyć eliksiru uspokajającego”, ale zdajesz do następnej części.
CZĘŚĆ czwarta
Czwarty przypadek - stworzenie wodne. Rzuć kostką, aby zobaczyć jak Ci poszło:
Kości:
1 – Czasem przypadki są proste, czasem mocniej skomplikowane, a czasem przesadnie udziwnione zupełnie bez powodu. Siedząca na stole traszka dwuogoniasta wydawała się banalna do zbadania, jednak wszelkie konwencjonalne metody zawodziły przy stworzeniu, które ma tak wyjątkową anatomię. Próbowałeś jakoś wybrnąć, jednak (ze wstydem lub też pokorą) musisz przyznać, że taki malutki zwierzaczek cię pokonał. Nie miałeś pojęcia, jak przeprowadzić diagnostykę. Egzaminator wzdycha tylko pod nosem. Nie zdajesz! 2 – W ogromnym basenie krążył hipokampus. Niechętnie podpłynął, zawołany przez egzaminatora. Kucnąłeś przed zbiornikiem, zwracając uwagę na dużą opuchliznę na jednym z policzków koniowatego. Starałeś się zmotywować go do otwarcia pyska, zwierz jednak protestował. W końcu postanowiłeś użyć siły. Zdenerwowany hipokampus z premedytacją ugryzł cię w rękę, zanim odpłynął, ochlapując na koniec słoną wodą twoją osobę. Masz bolesną nauczkę, aby więcej nie uciekać się do brutalnych rozwiązań. Egzaminator odprowadza cię do uzdrowiciela, informując, iż nie zdałeś. 3 – Jeżanka wydaje się osobliwą rybą do hodowli. A jednak podobno każda potwora znajdzie swego amatora. Z kolei w pracy weterynarza ważne jest również doradzanie właścicielom. Postawiono przed tobą akwarium, które szybko oceniłeś jako nieprawidłowe. Wskazałeś błędy w aranżacji zbiornika oraz ich wpływ na ryby – połamane kolce. Zaleczyłeś co poważniejsze rany na zamieszkujących je osobnikach zaklęciami, zasugerowałeś zmiany w ułożeniu kamieni w akwarium. Na koniec dorzuciłeś kilka porad na temat żywienia rannych osobników. Zasłużyłeś na pozytywną ocenę, jaką egzaminator chętnie ci wystawił. Brawo, zdałeś! 4 – Ten szczuroszczet był wyjątkowo mały jak na swój wiek. Podejrzewasz, że to dlatego miał cały ogon zgryziony. Starsze i większe osobniki znęcały się nad nim, odganiając od jedzenia albo samic. Może też w stresie sam się pogryzł. Wpierw jednak zająłeś się ranami. Przemyłeś je eliksirem czyszczącym i zasklepiłeś zaklęciami. Na koniec zasugerowałeś, aby odizolować młodego samca od stada lub zmienić mu wybieg. Może jest zbyt ciasny albo zwierzak nie ma, gdzie się schować, by czuć bezpiecznie? Egzaminator przyznaje ci rację i z czystym sumieniem wypisuje ocenę pozytywną. Brawo, zdałeś! 5 – Gdyby nie fakt, iż znajdująca się na stole kłoda wije się w bólu, naprawdę myślałbyś, że ktoś zrobił sobie z ciebie niemądre żarty. Okazuje się to jednak cierpiący błotoryj. Ostrożnie go badasz, podejrzewając zatrucie. Zadajesz egzaminatorowi dodatkowe pytania o to, co psowaty jadł przez ostatnie dni. Odpowiedzi potwierdzają twoje obawy. Stosujesz zatem eliksiry oczyszczające organizm z toksyn oraz wzmacniające go. Wkrótce błotoryj staje na własne nogi. Brawo, zdajesz! 6 – W jednej z bardziej renomowanych restauracji serwującej owoce morza wystąpiła fala zatruć pokarmowych. Właściciel zarzeka się, że wszystkie jego skorupiaki są świeże oraz doskonałej jakości, a by potwierdzić to, wysłał je na kontrolę weterynaryjną. Jako, że akurat podchodziłeś do testu, egzaminator uznał, że pomożesz mu w badaniu mięsa z restauracji. Zacząłeś od homarów, potem małże, krewetki... Wszystko wydawało ci się poprawne. Egzaminator chrząknął i stwierdził, że raz jeszcze zbadacie homary. Dopiero sugestie egzaminatora uświadomiły ci, że coś jest z nimi nie tak, a po bliższym przyjrzeniu się zauważyłeś, że to langustniki ladaco, jakich mięso jest trujące dla ludzi. Z podpowiedziami, ale jednak zdajesz.
Życie jest skomplikowane. Jak to jest, że ludzie żyją ze sobą tyle lat i nagle się rozstają. Było to dla małej Alice bardzo… ale to bardzo zaskakujące. Przyglądając się zamkniętym ‘pokoikom’, w których siedziały najróżniejsze stworzenia, westchnęła głęboko. Otworzyła jedno z pomieszczeń i wzięła na ręce małego pufka. Nie była zbyt dobra w opiece nad zwierzętami, ani nie bardzo wiedziała, jak powinna się z nimi obchodzić, zachowywała się bardzo intuicyjnie i tylko dlatego dawała radę z całym tym zamieszaniem. Chloe wyjechała na kolejną akcję zagranicę pozostawiając cały dom i klinikę pod jej opieką. Titi też nie była zbyt pomocna, wraz z Deb postanowiły poszukać szczęścia czy coś i wyparowały, nie interesując się za bardzo starszą siostrą. Ona jak na swoje krótkie życie miała wystarczająco dużo emocji, właśnie dlatego wolała tutaj zostać i rozwijać się. Małe zwierzątko wróciło do swojej klatki, gdy tylko uznała, że wszystko z nim w porządku i czuje się lepiej niż kilka godzin wcześniej, po czym zaczesując kosmyki włosów za uszy, weszła do części swojego domostwa. To był bardzo duży plus, jak miejsce pracy, było przy domu. Nie musiała siedzieć w jednym miejscu i mogła zająć się wieloma różnymi obowiązkami, a teraz… teraz najważniejszy był dla niej Lucas. Będąc w szkole słyszała wiele różnych rzeczy. Głównie plotki, w które nie chciała wierzyć. Jak mogło się to tak skończyć? Chcąc nie chcąc, starała się spotkać ze ślizgonem gdzieś na korytarzach szkoły, ale nie była w stanie go znaleźć. List był najodpowiedniejszą rzeczą, jaką mogła teraz zrobić, miała nadzieję, że chłopak nie będzie unikał rzeczywistości i spotka się z nią w trybie natychmiastowym. Alice nawet nie zorientowała się, kiedy jej nogi poniosły ją do ogrodu, obok którego stała wielka szklarnia z różnego rodzaju ziołami. Zawsze, kiedy się denerwowała, czy stresowała, to przychodziła właśnie tutaj. Rośliny ją uspokajały. Postanowiła przejrzeć, jak sprawują się zioła i kwiaty, zanim zacznie uzupełniać zapasy kliniki. Jednak myśli nie dawały jej spokoju i nie pozwalały się skupić. W końcu to rozkojarzenie zaowocowało. - Tsss – syknęła pod nosem spoglądając na dłoń prawej ręki. Na palcu serdecznym zaczęła pojawiać się kropla krwi, która powiększała się z każdą kolejną chwilą. Puchonka spoglądała na nią w ciszy, po czym westchnęła zrezygnowana przykładając palec do ust.
Przeniósł się tutaj, tuż pod samą klinikę prosto z lochów w Hogwarcie. Ostatnio tam sypiał, nie miał zamiaru zostać w mieszkaniu Oriane. Ubzdurała sobie że wyniesie się do Hogwartu skoro tam "mieszkał" Lucas jej zdaniem. I kupiła tego skrzata.. na cholerę mu on, żeby go jeszcze bardziej pogrążyć? Jej niedoczekanie. Lucas podrapał się po trzytygodniowym zaroście.. można było powiedzieć że już to była bardziej broda, wyglądał w niej na bardziej masywnego i groźniejszego niż był. Trochę też go postarzała i sprawiała że wyglądał nieco inaczej, zapewne ludzie którzy nie widzieli go przez dłuższy czas nie rozpoznają go od razu. Ubrany był w dżinsy, czarną koszulkę i skórzaną kurtkę. Wrócił do wcześniejszego stylu, kurtka wzorowana była na jednym z Amerykańskich gangów motocyklowych.. a on nie miał z nimi nic wspólnego, po prostu mu się podobała. Wszedł do środka kliniki, cisza.. pustawo. Słyszał jedynie odgłosy zwierząt, wielu zwierząt. Na recepcji była także pustka, postanowił więc wejść do środka. Minął sporo miejsc, sam nie wiedział dokąd się kieruje. Po drodze spotkał parę psów, jakieś magiczne zwierzęta.. i w sumie nic konkretnego. Przeszedł przez kolejne drzwi tym razem znalazł się w ogrodzie? Najwidoczniej, ruszył na wprost przez szklarnię aż nie spotkał jakiejś sylwetki. Przyjrzał się jej dokładnie, to była Alice. Jeszcze nie dojrzała Lucasa więc postanowił dać jej znać o sobie by jej przypadkiem nie wystraszyć. Odchrząknął głośno i uniósł głowę do góry z delikatnym uśmiechem na ustach. - Tęskniłaś za mną? - Zapytał z lekka ironicznie i przywołał ją skinieniem głowy do siebie wciąż się uśmiechając.
Jeszcze zanim wypowiedział pierwsze słowa, do jej uszu dobiegł szelest, a ona odwróciła się jak na zawołanie uważnie lustrując przybysza. W pierwszych sekundach miała ochotę uśmiechnąć się szeroko i bez zastanowienia przywitać gościa, czy klienta, ale coś jej w tym obrazie nie pasowało. Był bardzo znajomy, a równocześnie wydawał się być jej odległy. Dopiero jego głos przywrócił jej trzeźwość myślenia. Alice podniosła się z miejsca i posłała ślizgonowi promienny uśmiech, wolnym krokiem zbliżając się do niego. Dawno go nie widziała, zbyt dawno. Szykowała się na wesele Lucasa i Oriany, nie była w stanie się doczekać, była taka szczęśliwa… on był szczęśliwy i w ułamku sekundy wszystko się popsuło. Człowiek przez całe życie buduje coś, by później jeden powiew wiatru był w stanie to zniszczyć. Puchonka obserwowała go uważnie, analizowała każdą zmarszczkę na jego twarzy i starała się zrozumieć, w jakim jest teraz stanie mężczyzna, czego powinna się po nim spodziewać. Zatrzymała się przed nim i po raz kolejny poczuła się mała. Taka bezbronna i bezradna. Przy nim wyglądała jak dziecko, ktoś, na kogo nie powinno się zwracać uwagi. W geście powitania przytuliła ślizgona, a z jej twarzy nie schodził szeroki uśmiech. Czuła, że musi go do siebie przekonać, zwłaszcza, że chce rozmawiać o rzeczach, o których on zapewne nie chce pamiętać. - Nawet nie wiesz jak bardzo! – zrobiła dwa kroki w tył i schowała dłonie za plecami. Mimowolnie i ledwo świadomie, pocierała kciukiem o drobną ranę, która nieznacznie dawała o sobie znać – Chodźmy do recepcji, nie mogę jej pozostawiać długo samej. – wydukała i zanim rozwinęli swoją rozmowę w tym, jak dla niej, przytulnym miejscu, ruszyła przed siebie podnosząc przy okazji z ziemi kosz z różnymi ziołami. - Jak się czujesz? – zapytała już w drodze do recepcji. Zlustrowała jego twarz kątem oka, by wiedzieć, czy to dobry pomysł, by poruszać ten temat prosto z mostu, po czym zwróciła się ponownie ku pustce. Musiał się czuć okropnie, to było logiczne. Do uszu panny Findabair dochodziło mnóstwo głosów i każdy z nich opowiadał inną historię. Jedna plotka budziła następną i tworzyły się rzeczy, o których nikt nie chciał słyszeć, bądź, w które nie wierzył. Dziewczyna położyła kosz na blacie, gdy znaleźli się już w pomieszczeniu i zwróciła się do mężczyzny z niepewnym wyrazem twarzy. Nie była już tak rozpromieniona, była trochę zakłopotana tym, o czym będą rozmawiać, ale co najważniejsze, na jej twarzy nie było widać żalu skierowanej do chłopaka. Dlaczego? To się jeszcze okaże. - Napijesz się czegoś? Kawa, herbata? A może masz ochotę na coś mocniejszego?
Nie spodziewał się takiego przywitania na sam start, sądził że będzie coś w stylu "O Lucas, to ty" i tyle. Jednak przytulenie przez znacznie niższą dziewczynę chyba sprawiło że jeszcze mocniej poszerzył uśmiech. Objął ją delikatnie dłonią i spojrzał na nią zatroskanym spojrzeniem, puścił ją momentalnie kiedy zaczęła się nieco cofać do tyłu. - Cieszy mnie to niezmiernie.. a tak, tak. Pewnie, tam możemy porozmawiać. Zapomniałem że jesteś w pracy.. od kiedy w sumie tu pracujesz? - Włożył dłonie do kieszeni i udał się za nią, zerknął na koszyk który trzymała w ręku. Pełno różnorakich ziół których nawet nie znał z nazwy. Wzruszył ramionami i odkaszlnął mówiąc. - Bywało w sumie lepiej, szukam obecnie pracy.. no i mieszkania bo średnio mi się pomieszkuje w Hogwarcie. Nie czuję się tam pewnie.. sama rozumiesz. - Wyprostował się nieco i przeciągnął przy okazji. Złej pracy nie miała, Findbairowie mieli zapewne pieniądze stąd taka klinika. Mruknął coś pod nosem. - Kawę, mocną czarną... mocniejszego? Nie mogę, ostatnio piję w nadmiernych ilościach z pieniędzy które sobie zaoszczędziłem. To chyba pierwsze stadium w przejście w nałogowe picie, no cóż.. - Skrzywił się delikatnie i oparł się o blat. Przerzedził dłonią brodę i zamyślił się nieco odpływając od rzeczywistości.
Zaśmiała się zakłopotana, gdy padło pierwsze pytanie. Nie ma to jak pracować w miejscu, gdzie nie dostaje się większego zarobku, a przynajmniej nie na własne wydatki. Tak już było, gdy jej cała rodzina była lekkoduchami, którzy nie mają praktycznie żadnego poczucia obowiązku. - Od kiedy Chloe nie ma – powiedziała, próbując nie obrażać kobiety w żaden sposób. Wyjeżdżała zawsze, kiedy tylko miała okazję. Zostawiała trójkę córek i pod opieką tej najstarszej (Alice) była klinika. Kiedyś pomagała jej jeszcze Deb, ale po tym jak pokłóciła się z Vittorią… postanowiła się wyprowadzić i zostawiła siostry same sobie. Titi była szczęśliwa, Alice ją skarciła, ale nie mogła jej czegokolwiek kazać. To było jej życie i ona decydowała o tym, jakie będzie miała z kimś stosunki. W tym czasie miała jeszcze wsparcie od gryffonki, a teraz? Po tak długim mieszkaniu na ulicy, dziewczyna potrzebowała ludzi, którym może zaufać, do których może się przytulić, gdy jest jej źle i z którymi może porozmawiać. Musiała mieć determinację, by pozostać przy tym życiu, które teraz prowadzi. Mogłaby rzucić to wszystko w diabły i wyjechać jak siostry… ale może jest trochę za bardzo… sentymentalna? Mieszkanie? Praca? Już miała kilka pomysłów, które mogła mu zaproponować, ale czy powinna? Zawsze się zastanawiała nad tym, jak powinna się obchodzić z ludźmi. Wie, że niektórzy mężczyźni mają swoją dumę i nie przyjmują kobiecej pomocy, ze względu na fakt, że ma problem z komunikacją społeczną… nie wiedziała co zrobić. Postanowiła w końcu zostawić to na kolejną część rozmowy. - W takim razie mam dla ciebie tylko kawę! – zaśmiała się pod nosem, żeby rozluźnić nieco atmosferę, po czym zniknęła za zapleczem, pozostawiając go na kilka chwil samego. W alkoholizm nie miała zamiaru go wciągać. Myślała po prostu, że to jest odpowiednia propozycja. Wróciła kilka minut później z dwoma kubkami. Jeden z czarną kawą, drugi z herbatką. Jeden z nich postawiła przed chłopakiem i naśladując jego pozycje, oparła się o blat, wlepiając swoje zamyślone oczka w jego twarz. - Luca… przepraszam, że pytam, ale słyszałam tak dużo w Hogwarcie o tobie i… – zawahała się. Powinna być aż tak bezpośrednia? Skoro zaczęła musi skończyć – Rii… to wszystko brzmi tak absurdalnie, że chciałam to usłyszeć od ciebie – westchnęła głęboko, nie wierzyła w nic. Przynajmniej starała się nie wierzyć, dopóki osoba, która brała udział w wydarzeniach, nie opowiedziała jej rzetelnej historii – oczywiście jeżeli tylko chcesz! – dodała po dłuższej chwili trochę zakłopotana.
- A Chloe nie ma od.. właściwie od kiedy? Nic mi to nie mówi, niezbyt interesowałem się jej życiem. Sama rozumiesz, nie jestem jej rodziną. – Wolał chyba bardziej rozmawiać z Alice w takich sprawach niż z kimś innym. Sam dokładnie wie wiedział komu może zaufać, tylko ona wydawała się taką osobą której mógł się z tego zwierzyć. Nie poznał tak dobrze jej rodziny, jak samej Puchonki z którą to przeżył tak wiele. Faktem było że teraz dziewczyna miała sporo na głowie, czy jej się to opłacało to już chyba jej własna sprawa. Wyprostował się mocno aż było słychać charakterystyczne strzelenie kości i przeciągnął się zaraz po tym. Podrapał się po brodzie i znów zerknął na dziewczynę, nieco się zamyślił. - Wystarczy kawa, masz może nieco cukru? Ostatnio zacząłem nieco słodzić, bardziej mi podchodzi i nie wykrzywia twarzy.. tak samo mam z herbatą. Kiedyś piłem wszystko gorzkie, nie przeszkadzało mi w sumie.. przyzwyczajony byłem. Teraz nieco zmieniły mi się gusta, bywa. – Wzruszył bezradnie ramionami, możliwe że była to wina whisky którą pił nieco w nadmiernych ilościach. Mocny alkohol nieco zmienił mu kubki smakowe, stały się bardziej.. wyczulone? Sądził zawsze że powinno być inaczej, było to dosyć ciekawe. Kiedy dziewczyna zniknęła na chwilę rozejrzał się ponownie po wnętrzu, a kiedy wróciła odebrał kubek i objął go obiema dłońmi delektując się jego ciepłem. – Po prostu powiedz w czym rzecz. – Ponaglił ją nieco kiedy ta wspomniała o czymś w Hogwarcie. Plotki, zazwyczaj fałszywe i ukoloryzowane dla osoby która je rozgłośnia. To dosyć normalne. – Ode mnie? Proszę bardzo. Zrobiłem tego dnia kolację, świece.. ubrałem się dosyć elegancko. Zrobiłem pomidorowe spaghetti, kupiłem wino i wszystko. Po jej powrocie zdziwiła się że mnie jeszcze widzi w mieszkaniu. Nie zrozumiałem o co jej chodzi, udawała przede mną że nigdy się ze mną nie zaręczyła. Że wprowadziłem się do jej domu sam, to brzmi tak absurdalnie.. ale potem ułożyło mi się to wszystko w jedną całość kiedy usłyszałem od Gryfonów jak to moja „ukochana” – Zaakcentował na ostanie słowo. – Spotyka się z profesorem w jego gabinecie, jej brat nie miał nic przeciwko. Też tam był i nawet nie powiedział mi słowa, czyli krył swoją siostrę jak gdyby nigdy nic. Wiedziałem że nie mogę mu ufać. – Mruknął zły, zacisnął pięść na kubku i puścił go dopiero wtedy kiedy napój zaczął go już parzyć w dłonie. Nie dodał nic więcej tylko milczał patrząc na zawartość kubka w swojej dłoni.
Dziewczyna uśmiechnęła się w duchu. Każdy, kto obserwował puchonkę mógł uznać, że jest wykorzystywana przez tę rodzinę. Robi wszystko za nich i wyręcza ich kiedy tylko może. Pomaga. Czy daje się wykorzystywać? Nie ważne, czy ktoś by jej próbował to wytłumaczyć, ona nie zmieni zachowania. Nawet jeżeli daje się wykorzystywać, to nie ma nic przeciwko temu. Lubiła pomagać, lubiła zajmować się kliniką. Nigdy wtedy nie była sama. Zwierzęta dodawały jej otuchy. Samotność to coś strasznego i nikt nie powinien być sam, ona dobrze o tym wiedziała. - Pojawia się i znika! – podsumowała zachowanie Chloe. Jej ‘matka’ miała dużo pracy. Nie zdziwiłaby się gdyby przyprowadziła do domu kolejną sierotę, która potrzebowała opieki i rodziny. Każdy zasługuje na odrobinę troski i Chloe wiedziała o tym bardzo dobrze. Opiekowała się nie tylko zwierzętami, ale i ludźmi, nawet jeżeli nie chciała się do tego przyznać. Przygotowała napar zgodnie z życzeniem ślizgona i postawiła przed nim kubek. Najlepiej zacząć od sedna sprawy, prawda? Przeciąganie niepotrzebnie jest męczące dla niej i dla niego. Powinni się zrozumieć, a nie utrudniać sobie życia. Słuchała jego historii z uwagą, nieświadomie pozwalając, by dłonie, które leżały na blacie, zaciskały się coraz mocniej w pięści. Jej mimika twarzy nie zmieniła się za bardzo, wciąż widniał na niej delikatny uśmiech, kiedy ręce bielały z tego zacisku. - Współczuję – powiedziała wlepiając swoje oczy w kubek ślizgona. Ufała mu, wiedziała, że chłopak jej nie okłamie, przynajmniej nie w takiej sprawie. Posłała mu delikatny uśmiech, zauważyła jego reakcję, była taka sama jak, jej. Rozluźniła dłonie, tylko po to, by położyć ją na jego pięści – może nie jestem zbyt dobra w pocieszaniu, czy rozwiązywaniu takich sytuacji, ale jeżeli mogę Ci jakoś pomóc, to mów – umiała tylko słuchać. Nie rozumiała swoich uczuć, a co dopiero uczuć innych ludzi. Każdy miał swoje własne myśli i reagował inaczej na różne rzeczy. – Luca… – zaczęła i odwróciła wzrok niepewnie. Nie. Nie powinna. – Lucas – poprawiła się i posłała mu uśmiech – jeżeli chcesz możesz u mnie zostać, jak już mówiłam, dziewczyny nie wrócą w najbliższym czasie, a dom jest ogromny dla jednej osoby. Dziewczyna wiedziała, że chłopak mieszkał z Rią, a skoro tak się pogmatwało, to prawdopodobnie nie będą chcieli mieszkać razem...
- Typowe, można się po niej spodziewać dosyć wiele. - Ziewnął cicho i ujął ucho od kubka, upił sporego łyka napoju. Delektował się gorącym naparem i od czasu do czasu przyłożył ciepławą dłoń do policzka. Chłodno dziś było, musiał sam przyznać. Raczej to nie wina alkoholu.. po nim jest cieplej, a dzisiaj jeszcze niczego nie wypił. Kiedy poczuł dłoń Alice na swojej momentalnie odwrócił ku niej swój wzrok, najwidoczniej zauważyła jego złość w tej całej historii. Uwierzyła mu, przynajmniej tak mu się wydawało. Chociaż tyle dobrego go teraz spotkało. - Szczerze mówiąc to pomaga mi twoja obecność, nie rozmawiałem z ludźmi od miesiąca. Jesteś pierwszą osobą z którą zamieniłem kilka słów, nawet zacząłem konwersację. Ostatnio była oparta na zamawianiu jedzenia, czy alkoholu. Nie wiem czy da mi się bardziej pomóc, chyba będę musiał wyjaśnić to z bratem Oriane. Nie powiedział jej nic o naszym związku, chyba jest mu na rękę i.. wydaje mi się że maczał w tym palce. - Zamyślił się przez chwilę i dodał po chwili. - Zostać u Ciebie.. nie wiem, nie chciałabyś widzieć mnie w tym stanie przez dłuższy czas. Nie chciałbym też żebyś mnie takiego widziała, miałabyś o mnie złe zdanie wydaje mi się.. poza tym byłbym raczej nieznośnym lokatorem. - Podrapał się po bródce i westchnął głośno. Dopił do końca herbatę i odłożył na bok kubek po herbacie.
Dlaczego miała mu nie wierzyć? Był jej przyjacielem i chciała stać po jego stronie. Dopóki nie popada w obłęd i samo destrukcję, to nie będzie mu zawadzać, a pomagać. Dobrze wie, kiedy powinna ingerować w jego życie, jak na razie to nie jest coś, co powinna zrobić. Może mu pomóc, ale nie może nic zrobić. Znaczy… niby może jakoś zareagować, mogłaby spotkać się z Orianą i wyjaśnić sobie co nie co, ale… to tylko pogorszy sprawę, zawsze pogarsza. Pan Kray nawet nie wiedział, jak bardzo ją ucieszyły te słowa. Jak już wspominałam, nie była zbyt dobrym mówcą, nie wiedziała jak pomaga słowami, czy czynami, po prostu była i nie mogła zaoferować nic więcej. A świadomość, że tyle mu wystarczy była pokrzepiająca. - To bardzo dobry pomysł. Rozmowa jest czymś, co zawsze pomaga, a o czym najczęściej zapominamy – wydukała wycofując swoją dłoń już całkowicie. Czuła się jak psycholog, a nie powinna. Czy to naprawdę powinno tak wyglądać? Pociesza go, to chyba dobrze? Ale czemu stara się odseparować od niego? Miała przeczucie, że gdyby weszła w to bardziej emocjonalnie, to mogłaby zrobić coś złego, coś głupiego, coś co będzie żałować. Czuła jak wściekłość rozpala się w jej wnętrzu i motywuje ją do działania. Nie. Wzięła głęboki wdech uspokajając się trochę. - Weź przestań – powiedziała bez zastanowienia z szerokim uśmiechem – lubię niecodzienność. Dopóki będzie ciekawie, nie będzie źle. A bycie nieznośnym w tym pomaga – wydukała puszczając mu oczko. Wyprostowała się i przeczesała ręką włosy dodając sobie otuchy i przy okazji oswajając swoje uczucia – zresztą miałam dwie kapryśne siostry, którymi musiałam się opiekować dwadzieścia cztery godziny na dobę, myślisz, że je pobijesz? Wiesz co to znaczy okres buntu dwóch nadpobudliwych i upartych oślic? – zaśmiała się pod nosem i oparła dłonie o blat, po czym odbiła się od ziemi i wskoczyła na niego płynnie. Musiała wyrównać ich wzrost. Usiadła obok niego i wyciągnęła dłoń w jego stronę, po czym położyła na włosach i pogłaskała go. Ciekawe czy ktoś w ostatnim czasie potraktował go jak dziecko? Czasami ludzie potrzebując poczuć się jak kiedyś. Bezpiecznie i pod skrzydłami matki, czy ojca. Ona to robiła mimowolnie. Lubiła jak ją traktują jak dziecko, czuła się wtedy pewniejsza, a skoro oczekiwała takiego zachowania wobec siebie, to stosowała to wobec innych.
- W jaki sposób bycie nieznośnym pomaga? Jeszcze nie widziałem by ktoś był z tego powodu zadowolony, a znam kilka osób które są dosyć.. spokojne.. no tak, w sumie też miałaś sporo na głowie mając na głowie rodzeństwo. Raczej nie będę rzucał talerzami i nie będę przyprowadzać nikogo do domu. O to nie musisz się martwić. - Zaśmiał się cicho, wyglądał w tym momencie na szczęśliwego, od dłuższego czasu nie zaśmiał się. To był duży przełom, Alice sprawiła że chłopak nieco odżył i nie jest przygnębiony jak wcześniej. Był w głębi ducha jej za to wdzięczny, na prawdę musiał to przyznać. Jej dłoń na jego głowie sprawiła że poczuł przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele, dawno nie czuł czegoś tak miłego. Dzisiejszy dzień należy do tych wyjątkowych, ogółem ta dziewczyna.. jest wyjątkowa. Ciężko powiedzieć co łączy tą dwójkę ale jest to dziwne uczucie. Są przyjaciółmi? Najprawdopodobniej, chociaż Lucas traktuje dziewczynę bardziej jak własną rodzinę której nigdy nie posiadał. Dziewczyna zapewne o tym wiedziała, gdyby tak nie było nie spotkałby się z nią przecież jako z jedyną osobą od dwóch miesięcy. Coś było na rzeczy i ta dwójka wiedziała o tym doskonale, czyż nie? - Wiesz co? Przystanę na twoją ofertę, przez jakiś czas przenocuję u Ciebie dopóki nie rozwiążę tego wszystkiego. Raczej w tym nie będziesz mi mogła pomóc to.. moje zadanie, które muszę wypełnić.
Na twarzy dziewczyny pojawił się szeroki uśmiech, dzięki któremu mogła pochwalić się rzędem białych, równych ząbków. Była dziwna to fakt. Niby chciała spokoju, normalności i przeciętności, a równocześnie potrzebowała ekscytacji. Przeciętne życie w domu nie równało się z tym, co kiedyś przeżyła. Walka o każdy dzień o kromkę chleba, czas, który straciła na sen. To wszystko sprawiało, że chciała by każdy dzień dodawał jej adrenaliny i zaskakiwał nowościami. Chciała odzyskać to, czego nie mogła przeżyć. Kiedy trafiła do tej rodziny, była szczęśliwa. W końcu mogła żyć jak normalny człowiek i nigdy tu nie było nudno, aż tu nagle zaczęły ją opuszczać poszczególne osoby. Najpierw wyniosła się Deby, po kłótni z Titi postanowiła poznać świat i żyć z nim w zgodzie. Titi wybyła gdzieś z jakimś facetem, gdy tylko nadarzyła się okazja. Zawsze tego chciała. Chloe też nie może utrzymać w jednym miejscu, a prawdę mówiąc… po to ta kobieta ściągnęła sobie dzieci do domu, żeby opiekowały się tym, co stworzyła, kiedy jej nie ma. Może i Alice powinna rzucić wszystko w cholerę i wyjechać? To dobry pomysł, ale jak na razie ma tutaj jeszcze ludzi, którzy ją potrzebują, do tego czasu powinna tu zostać, a potem, kto wie. Radość jaka wymalowała się na twarzy puchonki była nie do opisania. Ślizgon mógł być zaskoczony tym, że to właśnie ONA jest tą, którą uszczęśliwił tą decyzją. Spojrzała na zegar jakby nie mogą się doczekać końca zmiany i nawet nie sądziła, że minęło tak dużo czasu! Zeskoczyła bez słowa z blatu i pozamykała drzwi do kliniki, po czym odwróciła się energicznie do chłopaka w półobrocie i wygięła się w klasycznym ukłonie, jak na dworze królewskim. - Zapraszam panicza do pokoju – zaśmiała się pod nosem i ruszyła z chłopakiem do części mieszkalnej.
z\tx2 *TUTAJ* cię zaciągnęłam ;3
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Nadszedł ten moment w jego życiu, w którym należy pomyśleć o przyszłości... Chociaż, może aby nie być tutaj sarkastycznym, Neirin zdecydował się na podjęcie kursu nie dla zabezpieczenia finansowego, a z zamiłowania. Kochał zwierzęta i pracę z nimi, lubował się także w uzdrawianiu oraz magii leczniczej. Nie trzeba było długo czekać, aż ktoś podsunął mu pomysł zostania uzdrowicielem specjalizującym się w pracy z futrzakami. Zaś co raz zasiano, z wolna kiełkowało w coraz bardziej krystaliczny plan. Na podarowane przez pracowników materiały spojrzał dość przelotnie. Nie miał zapału ani ambicji do nauki, zatem podszedł do egzaminu niemalże "z miejsca", uznając, że własna wiedza jest wszystkim, co potrzebuje. Widok pegaza go nie przeraził ani nie zniechęcił. Lubił konie. Podszedł zatem spokojnie do stworzenia, zwracając uwagę na jego kopyta. Rudzielec przyzwyczajony był do pracy z końmi obytymi z ludźmi. Nie spodziewał się, że pegaz tak agresywnie zareaguje na dotyk na udzie. Wpierw parsknął, potem spiął mięśnie i uderzył kopytem w ziemię. Po drodze miażdżąc stopę Neirina. Puchon przynajmniej już ma nauczkę, aby zawsze sprawdzać, jaki koniowate mają stosunek do dotyku, zanim zacznie się je badać. Nawet on sam musiał przed sobą przyznać, że popełnił kardynalny błąd, zatem przyjął porażkę z godnością, na drugi raz będąc ostrożniejszym. Pech jednak chciał, że dostał tego samego pegaza. Zwierzę spięło się już na sam widok rudzielca. Chłopak ostrożnie sprawdził palcatem reakcję na dotyk. Wyjątkowo była dobra, zaryzykował zatem rozpoczęcie badania... I koniowaty tylko na to czekał. Z premedytacją podeptał go ponownie. Egzaminator zdusił rozbawienie, przyznając, ze ten osobnik jest wyjątkowo charakterny, kiedy odprowadzał Neia na leczenie. Third time's a charm, jak to Anglicy mawiają. I rzeczywiście, ten był szczęśliwy. Z psidwakiem Walijczyk poradził sobie śpiewająco. Nie miał najmniejszego problemu go zdiagnozować, a samo zwierzę wspaniale współpracowało. Oczyszczenie uszu i odkażenie ich stanowiło ledwie formalność. Na koniec nie omieszkał dać stworzeniu ciasteczka. Zdecydowanie zbyt wiele nosi ze sobą smakołyków dla zwierzaków. Kolejna część była niesamowicie... Urocza? Miał przed sobą gniazdo żmijoptaków. Malce wiły się, ćwierkały i trzepotały skrzydełkami. Czy mógł trafić lepiej? Szczególnie, że zadanie też nie wydawało się aż tak trudne... Gorzej, że żmijoptaki wyjątkowo nie chciały współpracować. Ani pod względem ich zachowania, ani anatomii. Jakoś tak... Nie umiał uchwycić ich na tyle dobrze, aby wysunąć narządy rozrodcze, jak czyni się z wężami czy ptakami. Sięgnął więc po rękawiczkę i zrobił to nieco bardziej inwazyjnie, wsuwając palec w kloakę. U trzech maluchów bez problemu namacał, co tam się pod piórami kryje. W dwóch przypadkach miał wątpliwości, postawił zatem wszystko na szczęście, strzelając. Egzaminator zauważył to i pogroził mu palcem, z rozbawieniem upominając o nadrobienie wiedzy. Niemniej chłopak zdał. Na trzecim etapie nie mógł trafić lepiej. Iglica. Widok gada nie sprowadził na niego stresu, wręcz przeciwnie - to było szczęście. Niestety przez własną chorobę nie umiał go prawidłowo okazać, zamiast tego wydając się zdenerwowanym. Ale do badania przystąpił chętnie. I tylko nie mógł powstrzymać się przed nadmiernym kontaktem fizycznym, jaki zamiast przypominać diagnostykę, był zwyczajnym bawieniem się. Gadał przy okazji od rzeczy, na co egzaminator unosił wysoko brwi. Iglicy się to nie podobało tak mocno, jak Neirinowi. Zasyczała ostrzegawczo, zanim wysunęła kolce. Rudzielec nie zdążył cofnąć ręki - ładunek przeszedł po jego skórze, przypalając ją. Egzaminator szybko przerwał zadanie, aby obejrzeć dłoń Neirina. "Obawiam się, że zostaną blizny..." mruknął, na co Walijczyk tylko wzruszył ramionami. Nie pierwsze i nie ostatnie. Poprawa okazała się równie przyjemna. Smok! Jaki kochany... Aż miał wrażenie, że warto było nie zdać, by móc spotkać się z kolejnym, interesującym gadem. Kucnął, wyciągając z kieszeni smakołyk i chcąc nakarmić nim rozbrykanego malucha. Ten jednak powąchał mięso, a potem uciekł. Zaniepokojony czymś takim - czy w tym wieku nie powinien już chętnie rzucać się na tego typu pokarm? - Puchon przygarnął stworzenie do siebie, aby obejrzeć mu pysk. Nic mocno skomplikowanego. Tylko trzeba wyrwać mleczaki. Gorzej, że jak na ten moment to smok się wyrywa jemu, a nie on cokolwiek gadowi. Przytrzymał go zatem mocniej, aby pozbyć się problemu z dziąseł. Co prawda egzaminator nie był zadowolony z dobranej metody... Ale efekt jest. Walijczyk zdał trzecią część z czterech, przy okazji zgarniając mleczaki do kieszonki. Zachowa je sobie. Na samym końcu za zadanie otrzymał zbadanie traszki dwuogoniastej. Wydawało mu się to proste, bawił się z nią często w pokoju. Nie tą konkretnie, ale liamową odpowiedniczką, niemniej fakt się liczy. Chociaż co innego rzucać traszce larwy mącznika, a co innego sprawdzać jej stan zdrowia... Odrobinę się zaplątał, co egzaminator określił negatywnie. Gdyby Neirin nie był sobą, zapewne by się kłócił, że przecież za moment by sobie poradził... Ale tylko wzruszył ramionami, uznając, iż poprawi. Szczury i pokrewne im to naprawdę pocieszne stworzenia. Chociaż ten nie był zbyt zabawowy ani energiczny przez pogryziony ogon. Rudzielec nie miał problemów zaleczyć ran, nie omieszkał też przemyć ich eliksirem oczyszczającym, aby na pewno ładnie się zasklepiły. A potem, masując stworzenie na uspokojenie, rozgadał się na temat jego kondycji. Wahał się między pogryzieniem ze stresu, a atakami innych samców. Snuł domysły, podrzucał propozycje, jak uniknąć kolejnego poranienia. Chyba spodobało się do egzaminatorowi, bowiem przytakiwał co chwila, na koniec wystawiając pozytywną ocenę. Chłopak odebrał swój dyplom po prawie tygodniu prób i błędów, uzupełniania wiedzy i przekonywania się, że leczenie zwierząt nie jest tak proste, jak myślał. To nie tylko mizianie ich i karmienie, tutaj trzeba wiele więcej, a on ma przed sobą jeszcze długą drogę, jeśli chce być w tym naprawdę dobry. Opuścił klinikę bogatszy nie tylko o ważne doświadczenia, ale też nową bliznę i mleczaki smoka.
I etap: 2, 2, 3 II etap: 5 III etap: 5, 6 IV etap: 1, 4
zt
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget nie potrafiła ukryć swojej ekscytacji zjawiając się w klinice dla zwierząt Findabairów. Odkąd tylko dowiedziała się, że miejsce to organizuje kursy przygotowujące do bycia uzdrowicielem zwierzęcym, nie potrafiła odgonić myśli, że jest to dokładnie to, czym chciałaby się zajmować w życiu. Plany na przyszłość Bridget były blisko nieokreślone - bardzo lubiła opiekę nad magicznymi stworzeniami, miała trochę dryg do nauki zaklęć uzdrawiających, a w tym wszystkim nie potrafiła pozbyć się swojej pasji do języków, uparcie studiując runiczne alfabety, ćwicząc mowę trytonów i język wężów w swoich wolnych chwilach. Kurs ten wydawał jej się połączeniem wszystkiego, co tak bardzo lubiła - nauka leczenia poszczególnych gatunków zwierząt była pasjonująca, a może udałoby się z jakimś ze stworzeń "złapać wspólny język"? Wyłożyła naprawdę pokaźną sumę galeonów, by móc do niego przystąpić, lecz ostatnie udało się i z początkiem grudnia rozpoczęła podróże do lecznicy, by pobierać nauki od tamtejszych uzdrowicieli. Zaliczenie części praktycznej z ssaków okazało się być pestką. Inna sprawa, że gatunki należące do ssaków były jej najbliższe i już w tamtej chwili dość dużo o nich wiedziała. Gdy wchodząc do sali egzaminacyjnej zobaczyła leżącego na poduszce psidwaka - co tu dużo mówić, była w siódmym niebie! Jej miłość do psidwaków sięgała już zenitu, a dziewczę co noc marzyło o tym, jak to kiedyś psidwaka będzie posiadała. Biedaczysko miał zaropiałe uszy, w których toczyła się jakaś infekcja. Bridget rozpoczęła od podania eliksiru przeciwbólowego, by późniejszy zabieg mechanicznego czyszczenia uszu przebiegł psidwakowi w miarę możliwości "przyjemnie". Po krótkich oględzinach zdawała się wiedzieć, co było powodem takiego zapalenia i zaleciła stosowanie odpowiednich w tym przypadku eliksirów, za co egzaminator pochwalił ją i zaliczył tę część kursu. Bridget jeszcze długo przytulała swojego pierwszego pacjenta. Ptaki były jednak zupełnie innym tematem - takim, w którym nie miała aż takiego rozeznania. Ornitologia nigdy szczególnie jej nie pasjonowała i jakby miała być szczera, dopiero Hal Cromwell wprowadził do jej życia parę potrzebnych informacji, by wiedzieć, jak się z ptakami obchodzić. Wiedziała, że ta część egzaminu będzie trudniejsza od poprzedniej i nie myliła się. Już pierwszego ptasiego pacjenta potraktowała nieodpowiednio, chcąc ulżyć mu w cierpieniach, gdyż lamentował wniebogłosy, aż się włos jeżył na głowie. Egzaminator dał jej szansę na refleksję nad swoim zachowaniem, lecz Bridget zafiksowała się na tym, że zwierzę cierpi i musi mu pomóc za wszelką cenę! Ręce jej się trzęsły z bezsilności, miała wrażenie, że każde jej dotknięcie, nawet to najmniejsze, sprawiało stworzeniu ogromny ból! Dopiero wtedy egzaminator zlitował się i jej powiedział, że to lelek wróżebnik. Dawno nie było jej równie wstyd co wtedy, miała ochotę zapaść się pod ziemię. Nie zdziwił ją najniższy z możliwych wyników... Powinna zająć się studiowaniem atlasu magicznych ptaków zanim przyjdzie zdawać tę część kursu jeszcze raz... Zarwane noce opłaciły się, bowiem jej kolejnego pacjenta była w stanie już dobrze rozpoznać, a nawet zdiagnozować! Memortek nie miał wielu piór, a jego skóra pokryta była licznymi liszajami. Infekcja grzybicza była tym, na co postawiła i okazało się to być słuszne. W ramach leczenia wykąpała go w roztworze czyszczącym rany, a następnie poleciła odpowiednie eliksiry lecznicze do kuracji w takim przypadku, dodatkowo zalecając suplementy na prawidłowy odrost pierza. W połowie kursu doszła już do wniosku, że nie szło jej tak źle! Dopiero etap gadów utwierdził ją w przekonaniu, że jeszcze bardzo mało wie o zwierzętach magicznych... Kiedy w sali egzaminacyjnej postawiono przed nią trzygłowego węża, w jej głowie pojawiła się pustka. W pierwszej chwili po prostu patrzyła na gada i nie miała pojęcia, co zrobić dalej. Jak w ogóle powinna go zbadać? Świtało jej, że jedna z głów jest jadowita, lecz nie mogła sobie przypomnieć, która to była. Zrobiła niezwykle głupi błąd, w wyniku którego zęby węża zatopiły się w jej przedramieniu. I to te jadowite... Bridget niemalże od razu zakręciło się w głowie, a obecni w klinice musieli natychmiast przetransportować ją do uzdrowiciela w celu podania odtrutki. Pozwolono jej jednak podejść do egzaminu jeszcze raz bez płacenia. Chyba zreflektowali się, że popełnili błąd dając początkującej kursantce tak trudne i niebezpieczne zwierzę... To drugie wcale nie było lepsze - okazało się, że dali jej do zbadania młodą iglicę. Egzaminator spojrzał na nią z politowaniem, a Bridget poczuła rosnącą w gardle gulę. Bała się, bowiem gad ten był śmiertelnie niebezpieczny, a ona, bądź co bądź, miała jeszcze wiele rzeczy do zrobienia w swoim życiu. Próbowała kilkakrotnie podejść do niej ran z prawej, raz z lewej, wyciągała dłonie i na zmianę je cofała. Zagryzała wargę, aż w końcu przebiła skórę do krwi z całego tego stresu. W efekcie oblała, gdy iglica ją poraziła. Na szczęście ze względu na wiek jedyną szkodą, jaką odniosła, były przypalone końcówki włosów. Niemniej jednak wyszła z sali roztrzęsiona i wystraszona. Kolejnym gadem, z którym przyszło jej się mierzyć, był ogromny żółw o przepięknej skorupie, w której zatknięte tkwiły różnej wielkości i koloru diamenty. Bridget patrzyła na niego z niemym zachwytem wymalowanym na twarzy. Rutynowe badanie rozpoczęła, choć musiała przyznać, że stan skorupy wydawał jej się znacznie bardziej interesujący. Nigdy nie widziała tylu błyskotek naraz! Zauważyła, że jeden z diamentów był poluzowany - czyżby to mógł być problem, z którym żółw się zjawił w lecznicy? Bridget delikatnie podważyła go pincetą, po czym dostała po łapach. Egzaminator oblał ją i na nic zdały się tłumaczenia, że wcale nie chciała okradać żółwia z jego diamentów (jakże absurdalnie to brzmiało...), jedynie sprawdzała, czy nie znajdowało się pod nim nic mogącego powodować problemy. Jej wersja wydarzeń jednak nie przypadła mężczyźnie do gustu i odesłał ją do domu z poczuciem wyjątkowej niesprawiedliwości. Szczególnie że kolejnym zwierzęciem, który podrzucono jej do sali egzaminacyjnej była iglica... Bridget poddała się w przedbiegach, godząc się z myślą, że chyba nigdy nie przełamie strachu i nie dokończy kursu. Trudno, będzie do lecznicy przychodziła z czystej ciekawości, nie musi być tym cholernym uzdrowicielem... Ale postanowiła spróbować jeszcze raz. Pacjent, którego ujrzała, zaparł jej dech w piersiach. Naprawdę spodziewali się, że będzie w stanie zbadać smoka?! Może Lotta, ona z pewnością nie nadawała się do tych wielkich, ziejących ogniem gadów... Dobrze, że ten był jeszcze młody. Serce waliło jej w piersi i rozważała po prostu ucieczkę, lecz po chwili spędzonej w gabinecie ze smoczątkiem doszła do wniosku, że w sumie był całkiem uroczy. Chcąc się oswoić z myślą badania takiego zwierzęcia, postanowiła dać mu coś do jedzenia. Smakołyki nie zostały jednak entuzjastycznie przyjęte, a to kazało jej się zastanowić, czy problem młodego nie leżał przypadkiem w jamie ustnej? Otworzyła mu pysk z lekkim trudem i istota sprawy, z którą zgłoszono smoka, stała się jasna. Zęby mleczne wciąż tkwiły w zębodołach, podczas gdy zęby stałe próbowały wyrżnąć się na zewnątrz, z pewnością sprawiając maluchowi ogromny ból. Bridget zarządziła mechaniczne usunięcie zastanych w dziąsłach zębów mlecznych. Miała problem z przytrzymaniem młodego smoka, mocując się z nim nieco i walcząc o dogodną pozycję. Egzaminator krzywił się, lecz ostatecznie udało jej się pozbyć mleczaków. Dostała uwagę, że następnym razem z powodzeniem może użyć eliksiru uspokajającego, za co Bridget przeprosiła. Zwyczajnie w świecie nie pomyślała... Ważne było jednak to, że po tygodniu nieustannych niepowodzeń i stoczonych batalii w końcu została dopuszczona do ostatniego etapu kursu, którym były zwierzęta wodne. Stworzenia żyjące pod wodą były tematem, który bądź co bądź znała lepiej niż gady, bowiem od bardzo dawna studiowała chociażby wodne życie trytonów, a także ich język. Przy okazji oczywiście dowiadywała się wielu rzeczy na temat innych żyjątek, toteż była nastawiona pozytywnie do tej części egzaminu. W sali postawiono przed nią akwarium - i chwała w tym miejscu Halowi Cromwellowi, który zwracał im na swoich lekcjach uwagę na rzeczy, które inni nauczyciele opieki nad magicznymi stworzeniami pomijali, a mianowicie to, jak powinno się utrzymywać zwierzęta i jaki zapewnić im odpowiednie warunki. Z miejsca potrafiła powiedzieć, że akwarium było nieprzystosowane do hodowania jeżanek. Było przede wszystkim zbyt małe, a do tego źle zaaranżowane, przez co ryby się raniły i łamały swoje kolce. Rybki udało jej się uleczyć zaklęciami, natomiast nie poprzestała tylko na tym - zasugerowała odpowiednie ułożenie kamieni w zbiorniku oraz zmiany niektórych parametrów, by zapewnić rybom odpowiednie warunki. Egzaminator wydawał się być tym razem zadowolony i wystawił jej notę pozytywną, dzięki czemu finalnie zdała kurs na uzdrowiciela zwierzęcego! Odbyła z mężczyzną poważną rozmowę na temat swojej przyszłości na tym polu i obiecała dogłębniejsze przestudiowanie sposobów postępowania z gadami, które szły jej zdecydowanie za słabo. Niemniej jednak cieszyła się, że praca i poświęcony czas nie poszły na marne!
Kostki: I etap: 3 II etap: 3->2 III etap: 3->5->4->5->6 IV etap: 3
Uzdrowiciel zwierzęcy posiada całkowicie podobną, aczkolwiek dotyczącą innych istot odpowiedzialność - odpowiedzialność za diagnozy. Na szczęście cała presja nie znajdowała się w Twoich rękach, choć należało stwierdzić, że jednak zawsze wydawało się to być ryzykowne - nawet jeżeli w celu zdobycia doświadczenia należało leczyć chore magiczne stworzenia, to drobna cząstka niepewności potrafiła wejść bez problemu w nawet najprostszych sytuacjach. Początki na szczęście nie były złe, zaś przyjemna atmosfera panującą w pracy zdawała się pozytywnie oddziaływać na Twój umysł. Widok oraz kontakt ze zwierzętami działał relaksująco, kojąco, choć widok niektórych powodował, że żal ściskał Twoje serce; należało podnosić głowę do góry i zwyczajnie iść dalej, nie pozwolić na to, by stres był widoczny poprzez popełnianie najprostszych błędów. Pecha pod tym względem nie miałaś - instruowana przez bardziej doświadczonych placówki, przyzwyczajałaś się do nowej pracy ze zwierzętami; a tych było sporo. Zmiana pogody nie oddziaływała na wszystkie z nich pozytywnie - niektóre zdawały się mieć ogromne problemy z przystosowaniem do wilgotności powietrza oraz wirujących w powietrzu płatków śniegu - i wtedy należało posłużyć się zdobytymi umiejętnościami.
Rzuć kostką, by dowiedzieć się, co spotkało Twoją postać! 1, 6 - do kliniki wchodzi starszy mężczyzna z psidwakiem o siwej, zdającej się tracić swój blask, sierści. Postanawiasz pomóc mu, tym samym biorąc się za badania kontrolne spokojnego, magicznego stworzenia, które ewidentnie ma problem z chodzeniem. Przy pomocy uzdrowiciela udaje Ci się wystawić diagnozę - postępujący paraliż ciała biednego zwierzęcia, które za jakiś czas nie będzie mogło się poruszać w żaden możliwy sposób. Wiesz, że jest to najgorsza rzecz, jaką może usłyszeć właściciel futrzaka; niemniej jednak musisz przekazać odpowiednią informację. Od staruszka dowiadujesz się zaskakująco wiele rzeczy, a przede wszystkim intrygującej historii zyskania tego niezwykłego przyjaciela, przebytych dni oraz tego, iż po części mężczyzna przeczuwał, że tak się kiedyś stanie. Historia w końcowym rozrachunku Cię wzruszyła - otrzymujesz jeden punkt do kuferka z dowolnej umiejętności - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie. 2, 5 - w pewnym momencie do kliniki, nie wiadomo skąd, nie wiadomo w jaki sposób, dociera dziwne, wilgotne opakowanie, z którego wydostają się podejrzane dźwięki. Wraz ze współpracownikami postanawiacie to sprawdzić - okazuje się, że znajdujecie w nich młode kocięta będące krzyżówką kuguchara i zwykłego kota domowego. Kociaki są zaniedbane i wymagają natychmiastowej opieki, w związku z czym przez większość czasu zajmujecie się w placówce głównie nowymi gośćmi; którzy wymagali przede wszystkim wyrobienia odpowiednich papierków oraz zastosowania potrzebnych eliksirów. Ostatecznie maluchy są zdrowe i silne, głównie o umieszczeniu tricolorowym; jeżeli posiadasz Licencję Na Posiadanie Niebezpiecznych Zwierząt, za cenę pięćdziesięciu galeonów możesz przygarnąć jednego z nich pod swój własny dach - wówczas odnotuj zapłatę tutaj oraz zgłoś się po niego w odpowiednim temacie. Jeżeli nie posiadasz - nie możesz przygarnąć żadnego z młodych futrzanych pacjentów. 3, 4 - otrzymujecie zlecenie dotyczące sprawdzenia stanu jednego z jednorożców należących do brytyjskiej hodowli; w związku z czym przystępujecie do pracy żwawo oraz zarazem ostrożnie. Doskonale jesteście świadomi tego, iż te magiczne stworzenia wolą towarzystwo płci żeńskiej, w związku z czym podstawowymi badaniami zajmujecie się Wy - młodzi, godni do zapału (i poświęceń) asystenci - a może jednak mięso armatnie? Rzuć jeszcze raz kostką. Parzysta - udaje Ci się bez problemu zawładnąć nad zdenerwowaną postawą jednego z kopytnych, który zachowywał się wyjątkowo niespokojnie. Okazało się, że stworzenie zostało zarażone jednym z rzadszych pasożytów, w związku z czym wymaga kilkudniowej kuracji; zauważasz to bez problemów, gdyż wyczytałaś to wcześniej w jednym z podręczników, rozpoznając tym samym charakterystyczne objawy. Gratulacje - otrzymujesz podwyżkę w postaci dwudziestu pięciu galeonów - odnotuj zysk w odpowiednim temacie. Nieparzysta - podchodzisz spokojnym krokiem do jednorożca, a kiedy znajdujesz się wystarczająco blisko jego sylwetki, nagle zostajesz, prawdopodobnie pod wpływem bólu wynikającego z choroby, popchnięta na ścianę w boksie. Ból nie jest przyjemny, a przede wszystkim obite żebra na pewno będą dawały o sobie znać znacznie później - w Twoim następnym wątku będziesz zmagać się z utrudnionym poruszaniem wskutek otrzymanego uderzenia.
______________________
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
To był pierwszy miesiąc w nowej pracy i Bridget nosiła się z całą mieszanką uczuć, począwszy od ekstatycznej radości z faktu, iż udało jej się zdać wszystkie kursy przygotowujące do asystowania prawdziwym uzdrowicielom zwierzęcym, przechodząc przez ciekawość przypadków, które może w swojej praktyce spotkać, zahaczając o niepewność, czy to na pewno było zajęcie dla niej i czy będzie potrafiła poradzić sobie w kryzysowej sytuacji lub przy nietypowym dla gabinetu pacjencie, kończąc natomiast na strachu przed sromotną porażką i potencjalną utratą wszystkiego, na co tak wytrwale pracowała i czego tak mocno pragnęła w tym momencie. Do niedawna nie zdawała sobie sprawy, że jest to droga, którą chciałaby podążać. Na dobrą sprawę nadal nie była stuprocentowo pewna, czy było to jej przeznaczenie - takowa ścieżka kariery wymagała nie tylko wiele odwagi i poświęcenia, lecz także ogromnej wiedzy na temat magicznych stworzeń i uzdrawiania, a te działy były nie tylko trudne, lecz także obfite, i skazywała na nieustanne bycie studentem w swojej profesji. Wiedziała jednak, że jest to rzecz, którą ją cieszyła, choć jednocześnie dostarczała jej stresu lub smutku. Ten dzień należał do tego drugiego rodzaju doświadczeń. Jako asystentka głównie patrzyła i pomagała, gdy była potrzebna. Nie była jednak odpowiedzialna za wygłaszanie diagnozy, za przepisywanie leków, za mieszanie odpowiednich mikstur do podawania na miejscu. I może dobrze, że czasem wystarczyła wyłącznie jej obecność w gabinecie... Do środka wszedł starszy mężczyzna z psidwakiem, na którego widok oczy Bridget automatycznie się zaświeciły. Jej fascynacja tymi zwierzętami oraz przemożne pragnienie posiadania go nie była już zagadką dla nikogo, kto spędził z nią dziesięć minut sam na sam rozmawiając. Nie potrafiła ukryć swej ekscytacji, co wyłącznie uczyniło przebieg reszty wizyty niezwykle ciężkim dla serduszka młodej Puchonki. Uzdrowiciel postanowił poprosić Bridget o wykonanie podstawowego badania klinicznego, do czego dziewczę doskoczyło niezwykle ochoczo. Psidwak był spokojny - nie stanowił takiego zagrożenia jak chociażby iglica poznana podczas kursu asystenta - badania zaczęła od głowy, przechodząc następnie wzdłuż tułowia. Sierść zwierzęcia istotnie zdawała się stracić blask, lecz nie to było rzeczą, nad którą Bridget zmarszczyła brwi. Problemem okazały się być kończyny. Niesamowite, że widok psidwaka zaślepił ją na tyle, że nie zauważyła problemów z poruszaniem się zwierzęcia już od momentu jego wejścia do gabinetu... Wtedy zdała sobie sprawę, że jej kariera w tym zawodzie nie była tak oczywista, jak jej się mogło zdawać. Musiała nad sobą jeszcze popracować, szczególnie w kwestii odgraniczenia osobistych przeżyć i faktycznej praktyki uzdrowicielskiej. Jako uzdrowiciel nie mogła pozwolić sobie na okrzyki zachwytu czy też łzy, musiała być profesjonalna, a do tego miała jeszcze długą i wyboistą ścieżkę do przejścia, jako że była chodzącą bombą kotłujących się emocji, których nie potrafiła tłamsić i dusić w środku. Przy pomocy uzdrowiciela doszli do prawidłowej diagnozy, a ta nie miała dobrej prognozy. W najbliższym czasie psidwak możliwie straci możliwość jakiegokolwiek poruszania się wskutek rozszerzającego się na resztę kończyn paraliżu. Słowa wydawały się zbyt ciężkie do przełknięcia. Z trudem układała język w kolejne głoski, by powiedzieć właścicielowi to, co miało wkrótce stać się z jego zwierzęcym towarzyszem, jednocześnie starała się, by jej głos nie zadrżał. Miała być oparciem, miała być silna! Staruszek był przygnębiony, lecz starał się tego nie okazywać - zamiast rozklejać się i ukazywać słabość, zaczął wspominać piękne chwile przeżyte z psidwakiem, który w tym czasie z niemym uwielbieniem patrzyła na swojego właściciela i merdał przyciętym ogonem, jakby cieszył się, że pan tak miło mówi o ich wspólnych przygodach. Bridget łykała łzy, na zewnątrz starając się zachować względnie uprzejmy uśmiech. To było jedno z cięższych przeżyć w gabinecie uzdrowiciela - na szczęście była to też jej ostatnia wizyta, przy której tego dnia asystowała. Wzruszenie ogarnęło ją do tego stopnia, że spędziła pół wieczoru zastanawiając się nad tym, czy w ogóle był sens, by starała się dopasować do tej pracy?
Człowiek zawsze musiał stawiać przed sobą nowe wyzwania i tak też było w Twoim przypadku — nowa praca, nowe doświadczenie. Współpracownicy pilnowali Cię i obserwowali, udzielając wskazówek i zlecając proste polecenia, dzięki którym łatwiej będzie Ci się odnaleźć w klinice. Przyszłaś punktualnie, gotowa na swoją zmianę.. Rzuć kostką! Możliwe Scenariusze: 1,3 Przyglądałaś się pracy koleżanki, która akurat rejestrowała nowego pacjenta na wizytę u magicznego weterynarza. Niewielki transporterek skrywał w sobie małą sówkę, która według relacji właścicielki mogła mieć złamane skrzydełko lub cierpieć na zatrucie. Poprosili Cię, abyś obejrzała zwierzątko i zanotowała nieprawidłowości, które udało Ci się zauważyć. Zwierzę było osowiałe, miało matowe spojrzenie i jego dziób miał dziwny, nieprawidłowy kolor — od razu wiedziałaś, że chodzi o zatrucie! Postanowiłaś jeszcze sprawdzić język — pamiętałaś doskonale wykłady z ONMS na ten temat i gdy się upewniłaś, mogłaś śmiało stwierdzić diagnozę i jeszcze wskazać jednego z magicznych grzybów jako potencjalnego sprawcę. Wszyscy Cię chwalili, a jednej z tutejszych lekarzy zaprosił Cię do gabinetu, pokazując leczenie i tłumacząc dodatkowe objawy, potwierdzające Twoje przypuszczenia. To była bardzo pouczająca lekcja, otrzymujesz 1 punkt ONMS do swojego kuferka! Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie!
2,6 Poranek był naprawdę intensywny, zgłaszało się do was mnóstwo pacjentów i musiałaś pomagać przy ich rejestracji. Nie mieliście nawet czasu zjeść śniadania, jednak korzystając z chwili, współpracownica poprosiła, abyś przyniosła dla was kawy oraz jakieś ciastko, ponieważ papierów końca nie było widać! Wszystko szło sprawnie, do czasu powrotu.. Jakiś Kuguhar uciekł z klatki i przebiegł Ci między nogami, a Ty wywróciłaś się i oblałaś kawą, natomiast słodki pączek skończył na Twojej głowie. Wzbudziłaś trochę śmiechu i ucierpiała Twoja duma, jednak na szczęście się nie poparzyłaś. Musiałaś zrobić po sobie porządek i wysłuchać kazania koleżanki.
4,5 Było dziś spokojnie, nie miałyście praktycznie pacjentów i ludzie mieli czas, aby wszystko dokładnie Ci pokazać i wytłumaczyć. Nie była to trudna praca, jednak do zapamiętania miałaś sporo oznaczeń stosowanych przy rejestracji zwierząt. Okazało się, że Twoja współpracownica natychmiast musi wracać do domu i zostałaś na recepcji sama! Pracownicy co rusz wyglądali zza drzwi swoich gabinetów, aby sprawdzać jak sobie radzisz — jednak bez obaw, wszystko szło jak nóż po maśle! Poza zarejestrowaniem dwóch żółwi i widłowęża, nie miałaś innych przypadków. Na koniec dnia zostałaś pochwalona za dokładne wypytywanie o historię pupili i otrzymałaś małą premię na zachętę w wysokości 25 Galeonów! Zgłoś się po nią w odpowiednim temacie!
______________________
Luna A. Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.72 m
C. szczególne : włosy farbowane na blond, ugryzienie po zębach wilkołaka na lewym barku, dość spore blizny, wychudzona, blada, milcząca,
Miała wrażenie, że nie nadaje się na prace recepcjonistki. Bała się ludzi, mimo że przecież była to klinika dla zwierząt, ale to ludzie przychodzili ze swoimi pupilami, przecież sami nie mogli sobie przyjść i przemówić ludzkim głosem do Luny. Czasami bardzo tego chciała. Zawsze wyobrażała sobie, że posiada dar i zwierzęta normalnie z nią rozmawiają, ale nie ludzkim głosem, ponieważ na pewno wyglądałoby to komicznie, a mentalnie. Może kiedyś tak było? Ludzie i zwierzęta porozumiewali się w taki sposób? A teraz wszyscy zapomnieli. Chciała w to wszystko wierzyć. I wierzyła, że świat na Ziemi był kiedyś o wiele lepszy. Wyszła wcześniej z domu, niż zamierzała, ale to była jej pierwsza praca i nie mogła się spóźnić. Denerwowała się tym nieznanym dla niej zajęciem, jednak nie wyglądała na zlęknioną, ani zestresowaną. Nie było po niej nic widać. Czuła się przytłuczona czymś nowym i odpowiedzialnym, ponieważ jak sądziła praca na recepcji taka była. Na szczęście i nieszczęście to miał być jej pierwszy dzień, czyli na pewno nie będzie sama i ktoś pomoże jej ogarnąć to wszystko. Szybko dotarła do kliniki i stojąc przed drzwiami, myślała o ucieczce, ale powstrzymała się, ponieważ wiedziała, że to tylko strach, który wcale nie jest rzeczywisty z tym, co spotka za tymi drzwiami. Tym razem również się nie myliła, od razu z miejsca dostała proste polecenia i wskazówki, które starała się zapamiętać. Luna nie spodziewała się takiego dużego ruchu w swoim pierwszym dniu pracy. Gorzej niż w galeriach mugolskich podczas wyprzedaży, obniżek cen czy promocji. Miała nadzieje, że nie zawsze tak jest, bo jeśli tak, to miała już dość na samym starcie. Shercliffe zaczęło szybko burczeć w brzuchu i nie tylko jej, kiedy dostała zlecenie od swojej współpracownicy o przyniesienie czegoś na ząb i do picia, zaraz to poszła niemal z ulgą. Wracając za nic nie spodziewała się Kuguhara, który postanowił wpaść pod jej nogi. Nie miała na to wpływu, oblała się kawą, a słodki pączek postanowił skleić jej trochę włosów. Czuła się naprawdę głupio w tej sytuacji, ale śmiech innych spowodował, że sama przez chwile nieco zaśmiała się nieśmiało. Potem zabrała się za porządki i słuchania co jakiś czas kazania koleżanki, które naprawdę nie było już takie śmieszne jak ta cała sytuacja. Plama od kawy na koszulce została i wspomnienie tego dnia zostanie na dłużej w jej pamięci. To prawda człowiek musiał stawiać przed sobą nowe wyzwania i nieważne, jakie lęki one za sobą niosły. Trzeba było iść do przodu, stawiać czoła nieznanemu, żeby nie utknąć w stagnacji. Nikt nie chciał być przecież wisielcem w tarocie. Nie Luna Shercliffe.
Tego dnia klinika pękała w szwach i trudno ukryć, że każdy z pracowników miał urwanie głowy - @Luna A. Shercliffe z trudem nadążyła z rejestracją kolejnych pacjentów i rozwiązywaniem konfliktów w poczekalni, zaś @Bridget Hudson asystowała przy takiej ilości zabiegów, że trudno było to wszystko ogarnąć, szczególnie mając na uwadze asystę przy skomplikowanej operacji hipogryfa. Dochodził koniec zmiany i Bridget zabrała się za sprzątanie sali - niestety zaburzenia magii, choć słabnące, wciąż jeszcze dość mocno utrudniały czarodziejom funkcjonowanie, co sprawiło, że podczas rzucania zaklęcia różdżka dziewczyny została zablokowana, a rzucane przez nią czary dawały znikomy efekt. Wszystko wskazywało na to, że Puchonka miała przed sobą co najmniej kilka godzin sprzątania - na całe szczęście, mimo zmęczenia ciężką zmianą, z pomocą przyszła jej Luna. Choć różdżka Luny również nie podoła wyzwaniu, to razem jednak raźniej zmagać się z tego typu problemami. Dziewczęta zaczęły od szorowania stołu operacyjnego i podłogi.
Każda z Was rzuca kostką - zsumowany wynik odpowiada konkretnemu scenariuszowi. 2-3 - wszystko wskazuje na to, że to nie jest Wasz dzień. Mimo ciężkiej pracy ślady krwi i innych cieczy nie znikają. Po kilkudziesięciu minutach sprzątania, które nie przynosi żadnych efektów zdesperowane decydujecie się poprosić o pomoc kogoś z zewnątrz. Profesjonalna obsługa sprzątająca szybko radzi sobie z Waszym problemem, niemniej jednak każda z Was traci musi zapłacić 15 galeonów. 4-6 - godzina mordęgi przynosi skutek. Choć jesteście wykończone, to cieszycie się, że jakoś się uwinęłyście, a gabinet znowu nadaje się do przyjmowania pacjentów. Współpraca była naprawdę dobrym pomysłem! 7-9 - praca idzie Wam zaskakująco sprawnie, więc w dość krótkim czasie gabinet lśni jak nigdy dotąd. Otrzymujecie po 15 galeonów premii. 10-12 - mimo że Wasze różdżki sprawiały wrażenie tak mocno osłabionych, że osobno nie byłyście w stanie rzucić odpowiedniego zaklęcia to razem udaje Wam się użyć prostej formuły i w oka mgnieniu wyczyścić stół operacyjny i podłogę. Wszystko wskazuje, że będziecie wolne szybciej niż się spodziewacie! Każda z Was zyskuje po 1 punkcie z zaklęć - upomnijcie się o niego w odpowiednim temacie.
Dodatkowo: każda z Was może (ale nie musi) wykonać drugie zadanie (wybór zależny od Was). Nie jest to obowiązkowe i niesie za sobą możliwość większych konsekwencji, ale również dodatkowych nagród. W przy rzucie kostką proszę o zaznaczenie, które zadanie wybrała postać.
Zadanie 1 - Kartoteki Trudno powiedzieć, czy ciesz, którą zostały oblane dwie leżące na stole kartoteki to napój, czy raczej wymiociny jakiegoś egzotycznego zwierzęcia. Wolisz się w to nie zagłębiać, aby uniknąć obrzydzenia - zamiast tego zabierasz się do przepisywania. 1,2 - podczas przepisywania kartoteki popełniasz karygodny błąd, który doprowadza do tego, że uzdrowiciel przepisuje psidwakowi podczas następnej wizyty nieodpowiednie lekarstwa. Choć zwierzę udaje się odratować to Ciebie czeka poważna rozmowa dyscyplinarna i opłacenie jego kosztów leczenia, które wynoszą 50 galeonów. 3,4 - przepisywanie kartotek okazuje się całkiem twórczym zajęciem. Dowiadujesz się masy ciekawych rzeczy na temat leczenia chorób pasożytniczych kogucharów i tym samym otrzymujesz 1 punkt do magii leczniczej lub onms - upomnij się o niego w odpowiednim temacie (decydując się na dziedzinę) 5,6 - choć praca jest żmudna to nie wykonujesz jej mechanicznie, tylko z pełnym zaangażowaniem, co sprawia, że dostrzegasz w kartotece znaczny błąd. Od razu kontaktujesz się z uzdrowicielem zwierzęcym, dzięki czemu udaje Ci się uratować życie zwierzęcia. Otrzymujesz 40 galeonów jednorazowej premii - upomnij się o nią w odpowiednim temacie.
Zadanie 2 - Eliksiry Okazuje się, że jeden z uzdrowicieli nie włożył na miejsce części eliksirów, a gdy odkładasz fiolki na swoje miejsce dostrzegasz, że w szafce panuje wielki rozgardiasz, który zdecydowanie utrudnia pracę uzdrowiciela. Mimo zmęczenia musisz posortować fiolki. 1,2 - podczas porządkowania eliksirów konsultujesz się z odpowiednią rozpiską, dzięki czemu znacznie poszerzasz swoją wiedzę na temat substancji leczniczych. Tym samym otrzymujesz 1 punkt do magii leczniczej lub eliksirów - upomnij się o niego w odpowiednim temacie (decydując się na dziedzinę). 3,4 - przez przypadek tłuczesz jeden z flakonów, a jego zawartość wylewa się na Twoją dłoń. Już po chwili czujesz, że eliksir jest silnie parzący, więc konieczna jest konsultacja z uzdrowicielem. Koniecznie napisz 1 post w Szpitalu Świętego Munga. 5,6 - okazuje się, że w szafce znajduje się nadprogramowy eliksir, który jest bardzo trudno dostępny na rynku. W zależności od charakteru i preferencji Twojej postaci możesz zadecydować co robić dalej. Jeśli zdecydujesz się powiedzieć o tej sytuacji uzdrowicielowi otrzymasz 25 galeonów premii za uczciwość, za jeśli zdecydujesz się podebrać fiolkę i odsprzedać ją to wzbogacisz się o 40 galeonów i... całą masę wyrzutów sumienia.
______________________
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
To zdecydowanie był dzień, w którym Bridget zastanawiała się, z czego jej ciało czerpało energię zarówno do życia, jak i do morderczej wręcz pracy w klinice. Nie dość, że musiała rano zaliczyć kilka klas w szkole, to jeszcze dyżur w klinice obfitował w nagłe wypadki oraz ciężkie przypadki. Puchonka uwijała się jak mogła, podając odpowiednie dawki eliksirów, przygotowując narzędzia uzdrowicielom, a także asystując przy zabiegach. Miała okazję zobaczyć skomplikowaną operację na skrzydle hipogryfa, która zdawała się trwać całą wieczność, a gdy tylko się skończyła, z Bridget prawie uleciały wszelkie siły, szczególnie gdy zobaczyła, jak wiele należało zrobić w sali, by ją uprzątnąć. Wyciągnęła różdżkę, lecz niestety żadne z rzuconych przez nią zaklęć nie przynosiło efektu, co jednocześnie złościło ją, jak i załamało. Miała przed sobą jeszcze kilka godzin pracy, jeśli miała to zrobić ręcznie - a trzeba dodać, nie mogła tego zrobić niedokładnie. O Merlinie... - Luna? - Bridget wychyliła się z sali, zaglądając do poczekalni, w której koleżanka z Hogwartu również zamykała dzień po bardzo ciężkiej zmianie. Niejednokrotnie słyszała z gabinetu krzyki lub pretensje osób czekających na przyjęcie dzisiejszego dnia. Ślizgonka pewnie też miała zszargane nerwy... - Strasznie głupio mi Cię o to prosić, ale mam problem z różdżką i próbuję rzucić zaklęcia, ale mi nie wychodzą. Pomogłabyś mi? Straszny tam bajzel... - wyjaśniła sprawę, uśmiechając się przy tym przepraszająco. Nie chciała odciągać dziewczyny od jej części roboty, a poza tym obie niedługo powinny stąd wyjść i raczej żadnej nie chciało się zarywać nocki w klinice na sprzątaniu.
Pierwszy dzień w pracy nie wspominała dobrze. Po miesiącu powoli starała się przyzwyczaić do nowej, swojej pierwszej w życiu pracy poza rezerwatem. Nie miała zbyt wielu znajomych, nawet gdyby pracowała z dziesięć lat, zapewne nic w tej dziedzinie by się nie zmieniło. Taka była Luna. Praca powoli ją męczyła. Nie lubiła ludzi, ale przeglądając ogłoszenia, wydawało się jej, że każda praca na tym polegała, na kontakcie z ludźmi. Bycie na recepcji miało swoje plusy i minusy. Za dużo ludzi, stres, kłótnie i chaos. Mało ludzi spokój i relaks. Nie często mogła na to liczyć. Klinika Findabaira naprawdę cieszyła się popularnością nie tylko przez okolicznych mieszkańców. Tak było również dzisiaj. Ledwo nadążała nad rejestracją kolejnych osób i rozwiązywaniem ich absurdalnych konfliktów, aż w końcu, kiedy nadeszła chwila spokoju, spostrzegła nowy problem. Ktoś lub coś zapaskudził kartoteki, Luna była zmuszona je na nowo przepisać. Miała nadzieje, że nie były to wymiociny, bo faktycznie ulatywała z tej substancji nieciekawa woń, nie podobna do żadnego soku, jaki piła. Długo nad tym nie rozmyślała. Usiadła z nowym papierem i piórem, zabierając się za przepisywanie, z nadzieją, że szybko skończy i uda się do domu. Czas powoli płynął, jednak dziewczyna tego nie zauważyła. Przepisywanie wcale nie było takie nudne, wręcz przeciwnie. Czytała i dowiedziała się ciekawych rzeczy na temat leczenia chorób pasożytniczych u kugucharów. Może sama powinna mieć takiego kociaka? Nie wiązała za bardzo swojej przyszłości z tym miejscem, ale miała nadzieje, że będzie jeszcze wiele takich momentów, z których będzie mogła czegoś się nauczyć — tak jak teraz. Szybko skończyła przepisywać kartoteki i z uśmiechem na ustach, właśnie chowała je do szuflady, gdy usłyszała swoje imię, wprost skierowane do niej. Naprawdę była wykończona. Już bała się, że to kolejny pacjent, kolejna rejestracja, ale ten głos był jej jakoś znany. - Tak. - Odwróciła się do dziewczyny; kojarzyła puchonke. Wydawała się sympatyczna, aczkolwiek Luna nie za bardzo miała, kiedy z nią pogadać. Posiadały zupełnie inne stanowiska i obowiązki, zresztą ślizgonka nigdy nie wdawała się w rozmowy, chyba, że same do niej przychodziły. - Jasne. - Za nim potwierdziła swoją pomoc, wzdrygnęła się na myśl o czarowaniu. Przez jej twarz przebiegł cień strachu, a może bardziej wyglądało to na niechęć. Wyjęła różdżkę i zerknęła odruchowo na dłoń, w obawie, że magiczny patyk zaraz eksploduje. Naprawdę chciała posprzątać ten bałagan, za pomocą magii. To, co zobaczyła, będą sprzątać z kilka godzin bez zaklęć. Starała się rzucić zaklęcie raz, a nawet pokusiła się o drugi raz, ale również nic; magia jak na złość nie działała. - Chyba musimy to posprzątać bez magii. - Kiedyś to co teraz powiedziała, na pewno w innej sytuacji by ją ucieszyło, ale nie teraz po tak ciężkim dniu. Miała ochotę pójść spać, a nie sprzątać. To prawda, że dzień jeszcze się nie skończył, ale mogłaby sobie posiedzieć i napić ciepłej herbaty przed wyjściem, a nie... Na Merlina, gdzie jest magia, kiedy jej potrzeba?
Bridget miała wrażenie, że jej jedyna nadzieja spoczywa w Lunie, a raczej w jej różdżce i umiejętnościach rzucania zaklęć - niestety przeliczyła się. Nie zdołała ukryć zawodu, gdy machnięcia magicznym patykiem okazały się być nieskuteczne, lecz szybko zmieniła delikatny grymas rezygnacji na pocieszający uśmiech. Wszak nie myślała, że Luna była beztalenciem, jedynie że zakłócenia wyjątkowo silnie wisiały nad obrzydliwie brudną salą zabiegową... - Dzięki za... Próbę pomocy. Mam wrażenie, że wisi nad nami jakieś fatum dzisiaj. Widziałam, co się działo w poczekalni. Jak Ty to przeżyłaś w ogóle? - rzekła do Luny, przestępując kilka kroków do przodu, wzrokiem ogarniając przestrzeń, którą przyszło jej zmywać bez użycia magii. W tej chwili marzyła wyłącznie o powrocie do mieszkania, zrobieniu ciepłej herbaty i zawinięciu się w koc, by powoli osuwać się w objęcia Morfeusza i oddać się sennym marzeniom. Zamiast tego jednak omiatała powierzchnię, po której powinna była zamiatać miotłą... - Chyba zacznę od tej szafki z eliksirami - stwierdziła, gdy tylko dostrzegła, że uzdrowiciel nie posprzątał po sobie i zostawił na wierzchu całą tackę fiolek i butelek z używanymi podczas zabiegu (i pewnie całego dnia pracy) eliksirami. Nie lubiła takiego czegoś, uważała, że kto jak kto, ale osoba pokroju uzdrowiciela powinna po sobie chociaż trochę posprzątać. Zagryzła jednak zęby i poszła kucnąć z tacką przy szafce, w której zresztą panował nie mniejszy bałagan niż w całym pomieszczeniu. - Jeśli nie chcesz, to nie musisz mi tu pomagać - rzuciła jeszcze do Luny, odwracając się i posyłając jej życzliwy uśmiech. W głębi duszy liczyła, że Ślizgonka będzie wykazywała chęci pomocy, z drugiej jednak wiedziała, że ona też chciałaby być już w domu.
Luna A. Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.72 m
C. szczególne : włosy farbowane na blond, ugryzienie po zębach wilkołaka na lewym barku, dość spore blizny, wychudzona, blada, milcząca,
To nie były żadne zakłócenia. Ktoś chyba im na złość robił. Tak to na pewno zemsta. Na Merlina! Luna pomyślała, że naprawdę te czary to nie dla niej, ale w końcu Bri też te zaklęcia nie wychodziły, to oznaczyło jedno, a właściwie dwie rzeczy. Obie były beztalenciami albo to drugie bardziej prawdopodobne — pieprzone zakłócenia. Właściwie to Luna odetchnęła z ulgą, że nic nie wybuchło, albo nie zrobiła gorszego bałaganu. Patrząc na tę salę, gorszego bałaganu nie mogło być. Miała ochotę się popłakać. Na pewno zostaną po godzinach. Chciała mieć pieniądze, a nie tyrać od świtu do nocy. Kochała mieć swój czas wolny w samotności i ciszy, nawet jeśli to było dormitorium Slytherinu. - Nie przeżyłam. - Odparła krótko z bardzo poważną miną. - Ja umieram albo umarłam. Może widzisz mnie jako ducha? Prześwituje? - Musiała coś odpowiedzieć, bo miała wrażenie, że pierdzielnie zaraz na podłogę i wytrze ją zębami. Hura! Nie będzie trzeba sprzątać. Włączało się jej dziwne gadanie, tak miała w przeróżnych sytuacjach, jak była zmęczona, rozdrażniona, wesoła i... naprawdę bardzo zmęczona. Miała ochotę rzucić tę pracę i tak zrobi. Musi to rzucić. Przecież ta poczekalnia i bycie recepcjonistą to jakieś harakiri. - Jak cię tu zostawię, to obie skończymy jako duchy. - Zaśmiała się cicho, a raczej prychnęła bardziej do siebie. Wzięła szczotę i zaczęła zamiatać. - Podziwiam cię. - Wypowiedziała te dwa słowa, po czym zamilkła, jakby nic już nie miała zamiaru powiedzieć, zaraz to jednak dodała. - Wiesz... jesteś asystentką uzdrowiciela, to musi być coś... Bardziej interesującego niż przepisywanie kartotek, które ktoś zarzygał. - Nadal zastanawiała się, czy to był sok, czy może coś innego.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget słysząc słowa Luny parsknęła nerwowym śmiechem, po czym zakryła usta dłonią. - Na Merlina, przepraszam, że się śmieję. Wcale nie bawi mnie wizja twojej śmierci, po prostu taka godzina... - wytłumaczyła się szybko, nie chcąc sprawić wrażenia, jakoby jej padnięcie trupem wydawało jej się zabawne. Jako że nie znała zbyt dobrze dziewczyny, nie wiedziała też, jak mogłaby zareagować. Sądząc jednak po tym, w jakich nastrojach obie się znajdowały, prawdopodobieństwo wszczęcia kłótni było znikome. Poza tym zmęczenie dopadło zarówno ją, jak i Ślizgonkę - a w stanie ogólnego wyczerpania z ust potrafiły wydobywać się naprawdę przeróżne rzeczy... - Wiesz, jak Ci się tak przyglądam w tym świetle, to może... - podchwyciła nieco żart, mrużąc oczy i omiatając ją zatroskanym spojrzeniem od góry do dołu, po czym przywołała na twarz delikatny uśmiech. - Dziękuję. Umieranie w tej chwili byłoby dla mnie niekorzystne. Czeka mnie niedługo test z run i podejrzewam, że stres z nim związany nie pozwoliłby mi odejść na inny świat. A zostać duchem z powodu sprawdzianu... Trochę przypał. O czym ona w ogóle gadała? Zajęła się porządkami w szafce z niego większą werwą niż wcześniej, jako że wizja spędzenia w klinice całej nocy jej się nie uśmiechała. Ustawiała butelkę za butelką, fiolkę za fiolką, przelała końcówkę zawartości z jednej do drugiej i prawie się oblała, gdy Luna ponownie się odezwała. Odwróciła się do niej z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy. - Och - rzuciła w pierwszej chwili, z jednej strony nieco zawstydzona, z drugiej naprawdę mile połechtana. - Nie no, coś Ty... To znaczy... No, jest to fajne zajęcie. Ale wymagające, wyczerpujące wręcz - przyznała. - A Ty nie myślałaś o kursach? - zapytała dziewczynę, ciekawa odpowiedzi. Nie miała pojęcia, czy w Ślizgonce drzemał pociąg do wiedzy z zakresu magicznej medycyny zwierząt, czy w ogóle myślała o tej ścieżce kariery?
Luna A. Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.72 m
C. szczególne : włosy farbowane na blond, ugryzienie po zębach wilkołaka na lewym barku, dość spore blizny, wychudzona, blada, milcząca,
Hudson wydawała się naprawdę sympatyczna, zwłaszcza że początki Luny w klinice Findabaira nie były jakieś super. Shercliffe lubiła takich ludzi, mimo że głównie odstraszała wszystkich. Pochodzeniem, nazwiskiem, charakterem, i małomównością. To ostatnie nie zawsze. Potrafiła przecież się rozgadać, a poczucie humoru miała naprawdę na wysokim poziomie. Nie wiedziała czemu, nie miała jakichś znajomych, przyjaciół, z którymi mogłaby gdzieś wyskoczyć. Zresztą sama nie wiedziała, czy tego chciała. Czasami tak, czasami nie, ale zdecydowanie bardziej na nie. Nie była przyzwyczajona do takich zmian w swoim życiu. Właściwie śmiech Bridget spowodował, że nieco się rozluźniła. Lubiła, kiedy rozmowy zaczynały się od śmiechu i żartów, w sympatycznej atmosferze. Może były w pracy i to nie był jakiś odpowiedni czas na zapoznanie, ale właściwie mogły sobie pogadać, przy tym sprzątając. Klientów już nie było, więc czemu nie? - Zawsze wydawało mi się, że prześwituje. - Powiedziała raczej do siebie i uśmiechnęła się, ale nie było widać jakoś tego szczególnie. - Runy? - Shercliffe zdziwiło to, że są ludzie, którzy tak kochają runy, jak Edgar Fairwyn. Jeszcze nikt nie powiedział jej, że nie może umrzeć, bo musi iść na runy czy na test. - Wiążesz z nimi swoją przyszłość? Myślałam, że skoro jesteś asystentką uzdrowiciela... Masz sporo zainteresowań. - I jak tu jej nie podziwiać? - Nie. - Odpowiedziała zdecydowanie, chociaż nie do końca pewna. - Może zabrzmi to banalnie, ale wolałabym przejąć rodzinny interes. - Wzruszyła ramionami i skończyła w końcu zamiatać. Teraz zabrała się za wycieranie, co tam było trzeba.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget kochała ludzi i kochała być wśród ludzi. Nawiązywanie kontaktów nie sprawiało jej większych problemów, była wszak osobą otwartą i skorą do rozmów, wręcz gadatliwą - mogła bez przeszkód trajkotać przez wiele godzin zarówno o byle czym, jak i o poważnych sprawach. W jej oczach Luna była po prostu nieco bardziej nieśmiała, choć wrażenie to mogło być mylne, wszak nie znały się zbyt dobrze. Jednak już sam fakt tego, że osiem lat uczęszczały do jednej szkoły i na pewno miały milion okazji do rozpoczęcia rozmowy na korytarzu, w klasie czy na błoniach, a wykorzystały ją dopiero podczas kryzysowego dyżuru w pracy, utwierdzał ją w przekonaniu, że Ślizgonka nieszczególnie lubiła zawierać znajomości. Tym bardziej chciała więc sprawić na niej dobre wrażenie i zaprezentować się z jak najlepszej strony. Jej kolejne słowa sprawiły, że na twarzy Bridget pojawił się uśmiech świadczący o jej konsternacji. Luna nie brzmiała, jakby ginięcie w tłumie szczególnie ją martwiło, podczas gdy dla Bridget byłaby to męczarnia. Ot, wymagała mnóstwa atencji... - Czy ja wiem? - rzuciła pytająco, po czym zastanowiła się chwilę nad jej pytaniem, które swoją drogą było bardzo skomplikowane. Bridget nie wiedziała do końca, z czym zwiąże swoją przyszłość. Gdyby mogła złapać kilka srok za ogon, byłoby to dla niej niesamowicie korzystne. Móc pracować ze zwierzętami i przyczyniać się do poprawy ich zdrowia i komfortu życia, a jednocześnie móc się poświęcić zagadkom, starożytnym zapiskom i zgłębianiu tajemnic zapisanych runicznymi symbolami - ach, to byłoby życie! - Nie wiem. Bardzo lubię runy, to taka moja... Świeża pasja. Magiczne zwierzęta i uzdrawianie zawsze były obecne w moim życiu, więc podejrzewam, że są bezpieczniejszym wyborem na przyszłość. Zresztą już coś wiem i poczyniłam kroki w tym kierunku, zaszłam znacznie dalej niż z runami. Ale i tak je uwielbiam - skończyła i nie wiedzieć czemu speszyła się nieco. Przyzwyczaiła się już trochę, że znaczna część ludzi miała ją za wariatkę, gdy wypowiadała się w ten sposób o przedmiocie prowadzonym przez Edgara Fairwyna, lecz przy Lunie nie chciała wyjść na jakiegoś lamusa czy dziwaka. - Nie brzmi banalnie! Dla mnie to świetnie, że chciałabyś kontynuować rodzinny interes - powiedziała całkiem szczerze. - W rezerwacie jest chyba sporo rzeczy do roboty, więc na pewno znajdziesz swoją działkę - dodała jeszcze i uśmiechnęła się pokrzepiająco. W międzyczasie zdołała poradzić sobie z porządkowaniem eliksirów w szafce, wobec czego podniosła się z podłogi i otrzepała ubranie. Czuła ciągle narastające zmęczenie. Zamiast narzekać rozejrzała się za jakąś miotłą lub mopem, by zająć się uprzątnięciem podłogi. Czemu, no czemu akurat dzisiaj i akurat teraz nad kliniką zawisła jakaś niesprzyjająca używaniu magii aura?!