C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Usytuowany na obrzeżach Inverness dom z zewnątrz idealnie wpasowuje się w szkocki krajobraz.
Kuchnia
Małe, aczkolwiek funkcjonalne pomieszczenie z oknem wychodzącym na ogród.
Jadalnia
Używana zazwyczaj tylko do niedzielnych obiadów i świątecznych kolacji.
Salon
Główne miejsce wydarzeń towarzyskich u Kolbergów.
Gabinet
Głównie okupowany przez Stacey, gdy ta pracuje nad kolejną powieścią. Specjalnie wystylizowany, by inspirować kobietę.
Łazienka na piętrze
Kiedyś wiecznie zajęta przez Emmę, dzisiaj już bardziej dostępna dla innych. Druga łazienka znajduje się na parterze domu.
Sypialnia dla gości
Pokój otwarty na przyjęcie każdej zagubionej duszy.
Sypialnia Maxa
Dawny pokój Emmy, przejęty przez Maxa, gdy dziewczyna wyprowadziła się z domu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Sob 26 Mar 2022 - 14:23, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Aportował się tuż pod wielki kasztan na tyłach budynku. Pierwszy raz nie musiał prosić się nikogo o podwózkę, czy kombinować innego środka transportu. Ubrany po mugolsku, z kufrem w jednej ręce i klatką ze swoją sową w drugiej, powoli zmierzał w stronę drzwi wejściowych. Zastanawiał się, czy zastanie kogokolwiek. Drzwi łączące gabinet Stacey z ogrodem były zamknięte, co oznaczało, że kobieta nie pracuje, lub w ogóle nie ma jej w budynku. Ogrodnik i gosposia na pewno wykonali już swoją robotę, co Max poznał po świeżo przyciętych krzewach i posprzątanym podjeździe, na którym nie było żadnego samochodu. W końcu ślizgon przekroczył próg i poczuł znajomy zapach domu. Nie zdążył nawet odłożyć kluczy na szafkę, gdy usłyszał dźwięk czterech, włochatych łap na posadzce, a wkrótce po tym, biszkoptowa kulka szczęścia przypuściła na niego atak. -Buddy! Jak miło Cię widzieć. Chodź tu do mnie. Stęskniłeś się? - Zaczął witać się pieszczotliwie z psem, który wybiegł go powitać. Po kilku minutach tej sielanki, zwierzak pobiegł w poszukiwaniu ulubionej zabawki, co Max wykorzystał, by przenieść swoje rzeczy do salonu. Nie chciał, by któryś z domowników wyjebał się w progu o jego kufer. Zastanawiał się, czy młody jest w domu, bo było w nim jakoś podejrzanie cicho. Zrobił jednak to, co zawsze było na jego liście priorytetów po powrocie po całym semestrze w zamku i otworzył lodówkę. Nie rozczarował się widząc, że czeka tam na niego świeżutka zapiekanka pasterska Stacey. Wiedział, że było to jej dzieło, bo nikt inny w tym domu nie dodawał do dekoracji rosnącej w ogródku lawendy, którą potrawa lekko przechodziła nadając jej specyficznego smaku. Nałożył sobie porządną porcję, zaparzył kawę i usiadł w ogrodzie, delektując się smakiem tłuczonych ziemniaków i mięsa. W końcu, gdy talerz był już pusty, a w kubku gościło tylko wspomnienie po kawie, usłyszał ze strony podjazdu dźwięk podjeżdżającego samochodu. -To co koleżko, robimy zakłady kto nas powita? - Poczochrał psa po głowie, który nie odstępował go dzisiaj na krok, zabrał brudne naczynia i wszedł do kuchni, by zrobić względny porządek, przy okazji przez okno bacznie obserwując podjazd i wysiadającą z samochodu sylwetkę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Cisza, pustka, brak jakiejkolwiek żywej duszy. Lato powoli trwało w najlepsze, dając po sobie znać; czy to za pomocą owadów haniebnie pałętających się czasami na koszulkach, czy to za pomocą innych, mniej lub bardziej wyrafinowanych metod. Nie zmienia to jednego, bardzo istotnego faktu - uczniowie zakończyli obecnie nauczanie, oddając się przyjemności, jaką jest odpoczywanie oraz korzystanie z uroków wakacji. Trudno było temu zaprzeczyć, kiedy to dom rodzinny Kolbergów stał obecnie pusty, pozbawiony kogokolwiek. Tylko rodzina zastępcza wiedziała, gdzie się udała, pozostawiając biszkoptowego psa samemu sobie. Merdającego ogonem, gdyby tylko kogoś zauważył - no właśnie, gdyby tylko kogoś zauważył. Kiedy to Max nie przekroczył progu domu, golden retriever leżał sobie na panelach przyjemnie w jadalni, od czasu do czasu zamaczając język w świeżej, lodowatej wodzie z miski. W taką pogodę pies musiał uzupełniać braki płynów, a do tego gęsta, biszkoptowa sierść nie była w żaden sposób sprzyjająca. Nie bez powodu pupil, puchata kulka szczęścia, kiedy to usłyszał kroki, wstał energicznie i tym samym podbiegł do potencjalnego jegomościa, tuptając łapkami w charakterystyczny sposób. Dźwięk rozchodził się po pomieszczeniach w domu, a kiedy zauważył, jak również poczuł, że do rodzinnego domu powrócił po dość długiej przerwie adoptowany syn, nie krył radości. Zaszczekał, wystawiając język i machając ogonem, by w pewnym momencie przenieść tyłek do góry, a przednie łapy ulokować na ziemi. Wcześniej, oczywiście, jak to przystało na dużego psa, domagał się atencji, pieszczotliwego głaskania oraz miłego przywitania. Nie bez powodu lepki język od czasu do czasu zahaczał o dłonie, pokazując nie tylko zaufanie, jakim obdarzał Buddy młodzieńca, lecz także wcześniejszą tęsknotę za nim. W domu nie znajdował się na razie nikt, oprócz Ślizgona oraz spędzający czas w jego towarzystwie zwierzak. Cisza, mimo że nie mogła dawać żadnych oznak życia, wydawała się być czymś przytłaczającym, ale znajdujący się tuż obok jego nóg pies bez problemu wypełniał tę dziwną, nieokreśloną pustkę. Lodówka na krótki moment stała się jego głównym utrapieniem, dlatego nie bez powodu stworzenie skierowało swoje węgliki w stronę Maximiliana, jakoby błagając go o zapiekankę Stacey; niezależnie od tego, czy udało mu się o nią wybłagać, czy też i nie, kiedy oblizywał się po pysku, ruszył za nim do ogrodu, towarzysząc mu przez resztę czasu. Zbyt długo nie pozostali sami; nawet jeżeli kubek stał się tylko i wyłącznie pamiątką po wypitym wcześniej napoju, o tyle wystarczyło wsłuchać się w otoczenie. Podjeżdżający samochód dzierżył w sobie wszystkie osoby, które zamieszkiwały w tym domu - a przynajmniej na stałe. Pierwszy z samochodu, przed manewrem parkowania, wysiadł najmłodszy uczestnik podróży. — Buddy! — wystawił swoje dłonie w stronę psiska Hugo; psisko chętnie pobiegło w jego stronę, wydając jedno, proste szczeknięcie, zanim dobiegło do chłopaka, znacznie skracając dystans. Ciemne oczy chłopaka utkwiły na chwilę na psisku, zanim, jak na złość, dostrzegł Solberga. Lubił się z nim droczyć, ale ostatecznie zawsze był przyjacielski. Nawet pomimo braku więzi krwi. — Max! — powitał go w prostym geście uścisku, aczkolwiek całkowicie szczerym, kiedy to uśmiechnął się, by potem go z tego uwolnić. Nie zamierzał być nachalny, ale jego stosunki z przedstawicielem magicznej społeczności były zazwyczaj dobre, pozbawione problemów. — Stary, jezu, ile ja cię nie widziałem... wakacje, jak co roku? Dużo się działo? — zapytawszy się, skierował spojrzenie w stronę talerza. W stronę talerza, gdzie była zapiekanka, słynna i przede wszystkim najlepsza, bo mamcina. Sądząc po śladzie po niej, "włamywacz" wziął sobie jej całkiem dużo, na co Hugo zareagował z dezaprobatą. — No nie mów mi, że zjadłeś całą, co? Zostało chociaż trochę dla mnie? — zaśmiał się i trącił go ramieniem w radosny, specyficzny dla siebie sposób.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widok Buddy`ego zawsze cieszył go chyba najbardziej. Zwierzak był w rodzinie już dobra parę lat i był bardzo przywiązany do wszystkich domowników. Nawet jeżeli jeden z nich pojawiał się sporadycznie na krótki okres czasu. Widząc błagające spojrzenie goldena, Max nie mógł mu nie ulec. Podał mu z ręki kawałek domowej roboty przysmaku, upewniając się uprzednio, że pupil nie pożre nawet odrobiny lawendy. Pamiętał, jak kiedyś Buddy dobrał się do krzaczka i przez tydzień męczył się z problemami żołądkowymi. Zdecydowanie nie chciał zaczynać wakacji o wizyty u weterynarza. Słysząc znajomy głos uśmiechnął się szeroko. Nie widział, kiedy Hugo zdołał wysiąść z auta. Za to na pewno, przybrany brat nie spodziewał się zastać go tutaj gotowego, do wakacyjnego odpoczynku. -No tak, jak zawsze gorszy od psa. Siema młody! - Przywitał się radośnie z nastolatkiem. Max uważnie przyjrzał się Hugo, by wykryć jakiekolwiek zmiany, które ewentualnie mogły się pojawić od czasu jego ostatniej wizyty. -Nie wszystko naraz! - Podniósł dłoń poniekąd stopując najmłodszego z Kolbergów. -Niedługo zabierają nas na szkolną wycieczkę, ale mam trochę czasu żeby z wami posiedzieć. A działo się wiele, ale nie wszystko takie szczeniaki powinny wiedzieć. - Pstryknął go po przyjacielsku w nos i powiódł wzrokiem za spojrzeniem Hugo czując, jak Buddy wylizuje dłoń ślizgona licząc na resztki zapiekanki. -Wiesz ile się jedzie tym pociągiem? Zgłodniałem, a zapiekance Stacey nigdy nie mogłem się oprzeć. - Wzruszył ramionami, wcale nie czując się źle z tego powodu. -Spokojnie, powinno wystarczyć dla was wszystkich. O ile Em nie wbije z gromadką na obiad. - Uspokoił młodego i gdy już odłożył umyte naczynia, rozsiadł się na kanapie. -A co się działo tutaj? Mocno dałeś im w kość jak mnie nie było? - Poczochrał Hugo po głowie, gdy ten przysiadł się obok. Nie miał w zwyczaju wymieniać zbyt wielu listów z przybraną rodziną, jeżeli nie było to absolutnie konieczne. Mimo to, zawsze chętnie wracał do tego domu przy większości możliwych okazji.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Psina nie mogła powodować żadnych, negatywnych emocji. Dobrze patrzyło się z jej oczu, które były ciemne i charakterystyczne dla zwierząt, a do tego nie miała żadnych złych zamiarów. Nie bez przyczyny oblizywała każdego, szukając nie tylko potencjalnego jedzenia, lecz także kogoś, kto popieści, podrapie za uchem i poklepie po zadku. Instynkty, które nią kierowały, może są jakieś proste, ale czy to nie ta prostota, jaką Buddy się wyróżniał, powodowała, że człowiek zapominał o problemach? Czy to nie wina miękkiej, dość długiej sierści, w którą można było zatopić palce? Czy to może nie jest wina tego, iż każdy może mu się wyżalić z problemów, a i tak nikomu nie powie... bo nie ma jak? Niezależnie od tego, co może zachęcać do takiego psiego przyjaciela, jednego można być pewnym - wierność, jaką zachowa, będzie nieporównywalnie większa od ludzkiej. No chyba że natrafi na moment, kiedy ktoś inny będzie mógł go pogłaskać, popieścić, podrapać za uszkiem. Typowe, aczkolwiek prawdziwe; każdy z domowników miał przecież do niego takie same prawo. W tym najmłodszy z rodziny Kolbergów, który bez zawahania pierwsze do niego wystawił rękę, a dopiero potem przywitał się z Maximilianem, który to powrócił z magicznej szkoły. Intrygował go ten temat, ale nie wypytywał, nawet jeżeli czasami nadarzała mu się ku temu okazja. — Gorszy? No nie powiedziałbym, może na równi? — zaśmiał się mimowolnie, kiedy to również odwzajemnił spojrzenie uważne i czujne, jakoby próbując wykryć jakiekolwiek możliwe zmiany. Czy to poprzez prosty wygląd, czy to poprzez jakieś inne rzeczy, na które powinien zwrócić uwagę. Badawcze spojrzenie ciemnych tęczówek nie wykryło jednak niczego innego; ten sam styl ubierania, to samo wszystko. Nie miał się do czego przyczepić - nawet jeżeli, to co on mógł? Poniekąd Max był dla niego starszym wzorem. — Hej, zapytałem tylko o dwie kwestie. — prychnął pod nosem, mimowolnie nakierowując dłoń w stronę nosa, który to otrzymał charakterystyczny pstryczek. Nie lubił być traktowany jako młodszy, ale co mógł tak naprawdę zrobić? Wieku nie oszuka, w związku z czym machnął na to przysłowiowo ręką i przeszedł do dalszej rozmowy, zanim rodzice zdołali się wygramolić z samochodu, wraz z zakupami. Pewnie się jeszcze nie spodziewali, kto ich odwiedził, dlatego nie bez powodu Hugo widocznie tuptał w miejscu nogą. — Gdzie to jedziecie, co? — może nie powinien wypytywać, ale nie potrafił inaczej działać. Brakowało mu poniekąd takich rozmów. — Przyznaj się, po prostu lubisz dużo jeść. — wystawił język, wsłuchując się w standardowe rzeczy na temat tego, że Max wcale nie zjadł tak dużo i powinno starczyć dla wszystkich. Pokręcił głową, uśmiechając się podstępnie pod nosem. — Myślisz, że ja nie zdołam zjeść? — mogłoby się to wydawać dziwne, ale pod wpływem ogólnie zrozumiałego dojrzewania miał znacznie większe zapotrzebowanie na dodatkowe kalorie. I żołądek sobie zdołał powiększyć, nawet jeżeli jego sylwetka szczupła, pozbawiona jakichś nadmiarowych kilogramów. — Nooooooo... nie. — uśmiechnął się najbardziej kłamliwie, jak tylko potrafił, zanim zdołali do nich podejść rodzice.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Co roku ubolewał nad tym, że w Hogwarcie psy nie są mile widziane. Nawet jeżeli miałby rzucić zaklęcie paraliżujące na całą rodzinę, by móc porwać ich pupila na tak długi czas. Wiedział, że bez walki by psiska nie oddali. Buddy był najważniejszym członkiem tej rodziny i nikt nie miał co do tego wątpliwości. -Zobaczymy, komu dzisiaj przypadnie zaszczyt spania w łóżku. Założę się, że znowu pierwsze co będę musiał zrobić, to odkopać je spod sierści Buddy`ego. - Największy minus posiadania w domu psa, a szczególnie takiego, który upodobał sobie materac łóżka jako najlepsze miejsce do spania. Co prawda gosposia regularnie pozbywała się tylu kłaków zwierzaka ile mogła, ale i tak nie dało się wyeliminować każdego pojedynczego włoska. Wiedział, jak Hugo reaguje na te jego przytyki "starszego brata". Mimo to nie potrafił powstrzymać się przed dokuczaniem mu w przyjacielski sposób. Najmłodszy Kolberg zawsze wyzwalał w Maxie najbardziej troskliwą stronę. Może nie zawsze mu to okazywał bezpośrednio, ale czuwał nad przybranym bratem. Emma była już dorosła i ułożyła sobie życie, ale Hugo był tylko dzieciakiem, tak jak Max i mógł się pogubić, a ślizgon nie chciał dopuścić do tego, by młody popełnił te same błędy, co on. -W tym roku Luizjana. I nie, nie dostaniesz mojego pokoju, jak zostanę obiadem dla aligatora. - Nagminne pytanie padające z ust Hugo związane było właśnie z tym. Młody interesował się niesamowicie światem magii, a jeszcze bardziej potencjalnymi urazami, których Max mógł dostać i przepisać mu kilka ze swoich rzeczy, które w życiu pozagrobowym nie będą mu już potrzebne. -Uwielbiam. Chociaż do Sinclair`a to mi jeszcze daleko. - Zaśmiał się, bo wieczny głód Lucasa nawet w tym domu był już znany z licznych historii. W końcu ślizgoni przyjaźnili się nie od dzisiaj. -Nie wydaje mi się, żeby ten malutki żołądek pomieścił taką ilość zapiekanki. - Podpuszczał Hugo coraz bardziej, dobrze wiedząc, że młody w końcu pęknie i będzie mu chciał udowodnić swoją rację. Do tego okres dojrzewania sprawił, że młody bardzo mocno chciał się wykazywać w każdej możliwej sytuacji. Mimo, że nie łączyły ich więzy krwi, byli do siebie zaskakująco podobni. -Chcesz się wyspowiadać teraz, czy mam poczekać aż Nick mi na Ciebie naskarży? - Ledwo skończył pytanie, a usłyszał kolejne kroki prowadzące do domu. Bardzo rzadko Max widywał obydwoje Kolbergów w tym samym czasie. Praca Nicka powodowała jego częstą nieobecność. Dlatego też jeszcze bardziej ucieszył się, że akurat dzisiaj uda mu się zobaczyć rodzinkę w komplecie. -Hej Stacey, hej Nick. Pomóc wam z tymi zakupami? - Zapytał widząc ich obładowane pakunkami ręce i bez względu na odpowiedź, odebrał od kobiety cięższą torbę, jednocześnie przyjmując od niej buziaka w policzek. Nawet teraz, kiedy mógł posługiwać się w domu magią, nie miał takiego zamiaru. Przede wszystkim nawyki robiły swoje i Max z przyzwyczajenia brał się za codzienne czynności w sposób czysto mugolski. Nawet w zamku mu się to zdarzało. Nie mówiąc już o bójkach, które uważał za niezwykle antyklimatyczne, gdy polegały na samym rzucaniu w przeciwnika zaklęć i odbijaniu ich tarczą.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Czarodzieje są pod względem psów niezwykle... nietolerancyjni. A przynajmniej na to wskazuje Hogwart, który nie pozwala trzymać takich zwierząt w obrębie własnych murów. Wszystko ma jednak swoje własne, najbardziej zrozumiałe uzasadnienie - gdyby każdy mógł wziąć psa do zamku, to kto po nim by sprzątał? Kto brałby w czasie lekcji na spacery? Kto płaciłby za (drogiego zazwyczaj) mugolskiego weterynarza pieniędzmi ze świata magicznego? Posiadanie takiego pupila wiąże się z niezwykle dużą odpowiedzialnością, nad którą trzeba przejąć pieczę dosłownie w każdej sytuacji. Psidwaków w obrębie szkoły nie można także posiadać, w związku z czym jakiś kompromis został zachowany. Koty natomiast, z prostej reguły, są mniej problematyczne od psisk, które wymagają znacznie więcej atencji i uwagi; nie boją się być pozostawiane samym sobą, no ba - nawet chętnie to robią. Nie zawsze wymagają od ludzi ich towarzystwa, w pełni oddając się własnym, zrozumiałym rozrywkom. Spanie przez większość czasu lub mycie się? Nie ma problemu. — No... zbyt wiele się nie pomyliłeś. — Hugo też był świadom tego, że pościel brata może być pełna futra, przed czym się nie wzbraniał jakoś szczególnie. Nie powstrzymał słów wypływających z jego ust, kiedy to był świadom, iż dość często urzędował w jego pokoju, pozwalając Buddy'emu korzystać z uroków wygodnego, miękkiego łóżka. I nawet jeżeli gosposia starała się usunąć nadmierną ilość kłaków, o tyle jednak nie wszystkie mogły zniknąć, w związku z czym Maximilian powinien być przygotowany na ewentualne obudzenie się z futrem we własnych ustach. —Szkoooooda! — prychnął niezadowolony, poprawiając ciemne włosy i okulary. Pokręciwszy oczami, młodszy chłopak ostatnio przechodził naprawdę sporą burzę hormonów, w związku z czym czuł większą chęć rywalizacji. Ten prosty pstryczek w nos był tylko ciszą przed burzą, chociaż koniec końców się powstrzymał, przypominając sobie o tym, że przecież to tylko dokuczanie. Mimo że się tym specjalnie nie chwalił, w jego życiu wydarzyło się również sporo rzeczy, a dorastanie... no cóż. Sprawiał rodzicom problemy, i to całkiem spore. Wzywanie do szkoły? Czemu nie. Udało mu się to zaliczyć, kiedy to został przyłapany w ubikacji ze znajomymi palącymi szlugi. I chociaż sam ich nie zdołał tknąć, o tyle sfrustrowana nauczycielka wezwała rodziców, a, co gorsza, syn opuścił się trochę w nauce i czekała go poprawka. Dobry start, nie ma co. — Za niedługo go pewnie pobijesz w tej kwestii. — już sobie wyobrażał Maximiliana jako kogoś, kto jest toczącą się po schodach, tłustą kulką bez jakichś większych fajerwerków. I chociaż patrząc na jego sylwetkę nie sądził, by grubł, no ba, wydawał się nabrać trochę więcej siły i postawności w barkach, daleko mu było tak naprawdę do roztycia się. Widać było, że przybrany brat po prostu ćwiczy, a do tego wzrost wydawał mu się w tym wszystkim pomagać. Pod tym względem mu zazdrościł, ale nie pokazywał ostatecznie swojej frustracji, kiedy to usłyszał, że nie pomieści w żaden sposób zapiekanki na swój mały żołądek. — Pfpfpfpf. Nie dam się tak łatwo podpuścić. — mruknąwszy, odwrócił na chwilę głowę, by się zaśmiać następnie, trącając ramieniem wyższego oraz starszego członka rodziny. I chociaż kusiło go wzięcie udziału w rywalizacji (nie oszukujmy się, ale czarodziej zjadł przecież wcześniej posiłek), to jednak postanowił machnąć na to ręką, nawet jeżeli zaciskał usta, powstrzymując się przed wypowiedzeniem słów. — A to zależy w sumie od bardzo wielu czynników- — pokręcił głową, odwracając wzrok w stronę rodziców, którzy wyszli z zakupami z samochodu. Mógł wziąć głębszy wdech, kiedy to również postanowił pomóc im w noszeniu zakupów. Niemiła rozmowa zażegnana, a przynajmniej na razie, kiedy to Max znalazł sobie inny obiekt zainteresowania, tak samo jak Stacey oraz Nick. — Maax, dam sobie rady przecież... — uśmiechnęła się pod nosem, przechodząc powoli do domu, zanim się z nim przywitała w geście przyjaznym, a przede wszystkim matczynym. — Nie chwaliłeś się, że przyjedziesz, ale mój instynkt mówił mi, abym przyrządziła zapiekankę. Tak tylko wspominam. — naturalny uśmiech zawitał na jej karmazynowych wargach, kiedy to pozwoliła tym razem zająć się swojemu mężowi adoptowanym synem. Nie podchodziła do niego jako do kogoś obcego, a zamiast tego Max stawał się istnym oczkiem w jej głowie. — Jak w szkole, Max? Wszystko zdane, wszystko pozdawane? — zapytał się Nick, spoglądając na domownika ze szczególną troską, by następnie skierować spojrzenie w stronę Hugo, który tylko założył ręce na klatce piersiowej i czekał na potencjalny rozwój zdarzeń.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Oczywiście koty w zamku były bardziej zrozumiałe, tak samo jak sowy, które nie dość, że przydawały się do komunikacji ze światem zewnętrznym i zamawiania rzeczy ze sklepów spoza Hogsmeade to jeszcze grzecznie sypiały w sowiarni, gdzie miały wszystko, czego potrzebowały. Jakieś regulacje wprowadzone musiały zostać, by uczniowie nie przynosili sklątek wybuchowych jako pupili do zamku, ale i tak Maxowi było przykro, że musi rozstawać się z Buddym na tak długi czas. Westchnął, gdy Hugo potwierdził jego najgorsze przypuszczenia. Zaczął zastanawiać się, czy przypadkiem nie złamać własnych zasad i nie rzucić po prostu zaklęcia czyszczącego na pościel, by w ten sposób załatwić sprawę szybko i porządnie. Nie był fanem sierści w ustach. -Trzeba było się szybciej ogarnąć jak Em się wyprowadzała. Poza tym, nie marudź, zawsze mogłeś nadal dzielić pokój ze mną. - Pokazał mu język, bo dobrze wiedział jak bardzo młody narzekał na ich poprzednią sytuację mieszkalną. Prawdą było, że Max po prostu zaanektował wolny pokój po przybranej siostrze, nim Hugo zdążył się zorientował co się dzieje. -Salazarze broń mnie przed tym.- Zaśmiał się, bo nie wyobrażał sobie, żeby ktokolwiek był w stanie pobić Lucasa. Szczególnie w temacie słodyczy. Do tego Max szczerze wierzył, że jest niezdolny do tycia. Prawdopodobnie było to przez używki, którymi karmił swój organizm i wiecznie obecny w jego życiu sport, z którego nie miał zamiaru rezygnować. -No cóż, w takim razie będę musiał sam zjeść resztę. - Zerwał się z kanapy w stronę lodówki wiedząc, że Hugo tak łatwo nie pozwoli mu skończyć całej zapiekanki. Podejrzliwie spojrzał na przybranego brata gorączkowo zastanawiając się, co takiego tym razem wykombinował, że nie chce się przyznać. Ta rozmowa musiała jednak zaczekać, bo w pomieszczeniu zjawili się prawdziwi dorośli. -Zawsze pojawiam się na koniec roku. Ale wiem, wiem łatwo zapomnieć, jak nie wysyłam sowy żebyście po mnie przyjechali. - Uśmiechnął się do Stacey, powoli zabierając się za rozpakowywanie zakupów. -I jak zawsze wyszła Ci przepyszna. - Jeszcze mocniej wyszczerzył się, dając kobiecie do zrozumienia, że części potrawy już nie ma. I to dość sporej części. -Burzliwy rok, ale egzaminy jakoś poszły. - Streścił ostatnie dziewięć miesięcy, szybko podając Stacey swoją kartę z ocenami. Szczerze sam był z siebie dumny, że tak dobrze mu w tym roku poszły. Co prawda SUMy zdał bez problemu, ale nie spodziewał się, że ta passa będzie wciąż trwać. Spojrzał podejrzliwie na Hugo, powoli rozumiejąc co tu się dzieje. O szlugach nie miał pojęcia, co było tylko na korzyść młodego, ale i tak pokręcił z niezadowoleniem głową. -Serio, stary? Zawaliłeś rok? - Rzucił spojrzenie dorosłym, chcąc potwierdzić swoje przypuszczenia. Tego się raczej nie spodziewał usłyszeć.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Sowy mają natomiast jeden, widoczny mankament, którego jest im trudno zaprzeczyć - brak higieny. Lecąc, pozostawiają po sobie liczne ślady, nie zważając na to, gdzie dokładnie oddają się czynnościom polegającym na wyrzuceniu przetrawionej treści z organizmu. Nie bez powodu w Ministerstwie Magii wykorzystywane są do transportu wiadomości zaczarowane samoloty papierowe, coby nie trzeba co chwilę było sprzątać. Nie wszyscy lubią ptaki jako towarzyszy - może nie trzeba im poświęcać aż tak ogromnej uwagi, ale nadal, trzeba po nich sprzątać. I może to wydawać się być naturalną rzeczą, lecz nie do końca, kiedy to ptak wydostanie się z klatki i okaże się, że cały pokój należy wysprzątać z odchodów. Powtarzająca się sytuacja, dzień w dzień, może być iście dołująca, poniekąd irytująca. Marzeniem wielu osób jest to, by móc się położyć po pracy i po prostu mieć wszystko gdzieś, a zamiast tego czekają na nich pogłębiające się obowiązki. Coraz bardziej i coraz to bardziej. — Nooo, z tobą to na pewno bym nie wytrzymał. — dodał złośliwie, nie mogąc powstrzymać się od tego haniebnego komentarza, gdy odwdzięczył się za język i również go pokazał. Wiedział, że zareagował zbyt późno, gdy Emma się wyprowadzała, ale tak naprawdę nie mógł na to nic zaradzić; pomijając ogarniającą go wówczas bezsilność. Otrząsnął się z myśli, spoglądając na Maximiliana zza charakterystycznych okularów, by tym samym uśmiechnąć się na słowa dotyczące zdolności do pochłaniania bardzo wielu rzeczy. Niewątpliwie mistrzem był w tym wszystkim Sinclair, którego może nie znał, ale historia o jego apetycie przechodziła echem od pomieszczenia do pomieszczenia. Kto wie, może już dawno go przebili razem, ale nikt o tym nie wiedział albo nie byli tego świadomi? — Nie ma tak łatwo! — nim jakkolwiek Max dotarł do lodówki, tuż przed nim stanął Hugo, który to zablokował mu dostęp do drzwiczek elektronicznego urządzenia. Był gotów chronić całym ciałem jednego skarbu, jedynego skarbu; czyli zapiekanki mamy. Był w tym stanowczy, zanim oczywiście nie musiał przestać, przechodząc do rozmowy z rodzicami. — Ale wiesz, że wolę zawsze przygotować świeżą zapiekankę, aniżeli żebyś musiał ją sobie odgrzewać. — mruknęła do niego z małymi pretensjami, by następnie na jej twarzy pojawił się uśmiech, kiedy to wypakowywała zakupy i chowała do poszczególnych szafek. Nie zabrakło jakichś drobnych przekąsek, które to porwała pod wpływem impulsu wprost do koszyka na zakupy. Gdy natomiast adoptowany syn pokazał jej karteczkę z ocenami, w oczach pojawiły się ogniki, których to nie mogła w żaden sposób powstrzymać. — Dobrze ci poszły przecież! Gratulacje. — uraczyła go podniesieniem kącików ust do góry w szczerym geście, jak również poczochraniem jego bujnie rosnących włosów, które poczęły zmieniać się w istny nieład. Oczywiście nie umknęła nikomu sprawa Hugo, który to najwidoczniej nie zdał. Odwróciwszy wzrok, chłopiec niezbyt chętnie chciał przystąpić do tej rozmowy. — Mam poprawkę. Nie zawaliłem. — uśmiech widocznie mu pobladł, kiedy to nie czuł się dobrze z tymi oskarżycielskimi spojrzeniami, by następnie skierować się w stronę własnego pokoju. Trochę zdenerwowanym krokiem, czego nie potrafił ukryć ze względu na własny temperament. — Zjedzcie sobie beze mnie, nie jestem głodny. — wymruczał pod nosem, by następnie uniknąć wszelkiej konfrontacji z rzeczywistością i tym samym zamknąć się we własnym pokoju, zastanawiając nad tym, dlaczego ojciec postanowił wyciągnąć ten temat na światło dzienne. Położywszy się na łóżku, zaczął przeglądać to, co podpowiadał mu telefon; światło migającej kontrolki dawało po sobie poznać, że mimo wszystko i wbrew wszystkiemu coś nowego na niego czeka. — Ostatnio są z nim same problemy... — wspomniała Stacey, powoli wyciągając zapiekankę i ją odgrzewając dla reszty chętnych. Humor też jej się popsuł, Nickowi także. Nie bez powodu czynności, jakie wykonywała, były powolniejsze, obarczone natomiast większym ryzykiem błędu. — Zapuścił się w nauce, stał się trochę bardziej skryty, a do tego podobno jego wychowawczyni przyłapała go w łazience, jak miał odbierać od znajomych papierosa. No i ma poprawkę. — pokręciła głową, patrząc na Nicka, który to też nie był z tego wszystkiego zadowolony. Pracujący neurochirurg starał się doglądać każdego członka rodziny, ale praca nie zawsze mu to umożliwiała. — Spróbowałem z nim pogadać, ale nic to nie przyniosło. — powoli przystąpił do posiłku, który nagle stracił na smaku.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Bałagan był elementem wspólnym wszystkich zwierzaków. Max zawsze przewracał w myślach oczami na myśl, że przez wakacje to na jego głowie będzie opieka nad sową. Gosposia wiedziała, że podczas obecności Maxa w domu, wstęp do jego pokoju jest ściśle wzbroniony. Nie mogli ryzykować powierzenia jej tajemnicy, mimo że kobiecina pracowała dla nich od dawna. W wakacje zawsze miała okrojony zakres obowiązków i mniej dni pracujących. Nie był to jedyny kompromis, na jaki Stacey i Nick musieli pójść, z chwilą, gdy okazało się, że ich podopieczny ma magiczny talent. Byli jednak gotowi poświęcić trochę własnej wygody, by stworzyć chłopcu prawdziwy dom. Prychnął na słowa Hugo chociaż młody miał rację. Prawdopodobnie ich dalsze mieszkanie razem nie skończyłoby się zbyt dobrze i wcześniej czy później trzeba by było tę dwójkę rozdzielić. Mimo, że się lubili, byli dwoma chłopakami w okresie dojrzewania, a to nigdy nie wróżyło nic dobrego. Co prawda Max był już pełnoletni w świecie czarodziejów, ale wiele to nie zmieniało w kwestii tego, jak działały jego hormony. -Szybki się zrobiłeś, czyżbyś ćwiczył? - Sarkastycznie rzucił w stronę Hugo, chociaż nawet był z niego dumny, że coraz częściej udawało mu się pokonać go w kwestii zręczności i prędkości. Młody się wyrabiał i naprawdę było to widać. -Oj nie przejmuj się. Dopóki cokolwiek wita mnie w lodówce nie mam zamiaru narzekać. -Wiedział, że akurat na to zawsze mógł liczyć, bo jedzenia w tym domu nie brakowało nigdy. A w ostateczności, zawsze wychodził z Hogwartu z torebką słodyczy, co nauczyła go przyjaźń z Lucasem, dla którego zawsze starał się mieć coś w kieszeni na wszelki wypadek. -Dzięki, ale muszę się trochę podciągnąć z Uzdrawiania. - W głębi duszy był z siebie dumny, chociaż Max nie zadowalał się ocenami poniżej "Powyżej Oczekiwań". Co prawda były przedmioty, na których zależało mu mniej, a wręcz prawie wcale, ale wiedząc, że nie wie jaką ścieżkę obierze w przyszłości, chciał jak najlepiej zdać OWUTEMy, by nie zamykać sobie zbyt wielu możliwości. Długo jednak nie mógł cieszyć się swoim drobnym sukcesem, bo jego młodszy braciszek sobie przeskrobał. -Serio? - Zapytał nie tylko ze względu na sam fakt, że Hugo miał poprawkę, ale bardziej przez to, że uważał to za dużo lepszą sytuację. Podniósł jedną brew patrząc, jak zdenerwowany nastolatek opuszcza pomieszczenie, by zniknąć na piętrze za drzwiami swojego pokoju. Wysłuchał tego, co miała mu do powiedzenie Stacey i zmartwił się, czego nie próbował nawet ukryć. Może i młody nie był aniołkiem, ale zazwyczaj lepiej się z tym krył. Lub po prostu miał priorytety, które przyćmiewały chęć do odwalenia czegoś podobnego. -Zauważyliście coś jeszcze? - Kolbergowie mogli domyśleć się, o co Maxowi chodziło. W końcu to oni go wychowywali i byli przy wielu jego potknięciach, gdy na przykład wracał do domu pod wpływem, czy też znajdowali jakieś kradzione drobiazgi w jego pokoju. Zdecydowanie nie mieli z nim łatwo i ślizgon nie chciał, by musieli przechodzić przez to ponownie. Mimo, że sam nie stał się nagle świętym, a po prostu lepiej zacierał za sobą ślady. -Z czego ma tę poprawkę? Może spróbuję mu pomóc zanim wyjedziemy do Ameryki... - Zaczął myśleć na głos. Co prawda nie był mistrzem mugolskich nauk, ale często chętnie przeglądał podręczniki młodego, by dowiedzieć się czegoś szczególnie o naukach ścisłych.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Świat magiczny. Konieczność ukrywania się przed własnym, magicznym pochodzeniem mogła wydawać się wyjątkowo absurdalna, ale tak naprawdę stanowi konieczność. Jak zareagowaliby mugole na wieść o tym, że tuż obok nich znajdują się osoby, które potrafią używać magii? Że niektóre banknoty są wprowadzane w obieg, że niektóre materiały są niezwykle cenne i mogą przyczynić się do bogactwa? Nikt tak naprawdę nie wie; chytrość ludzka potrafi objawić się w najmniej spodziewanym momencie, kiedy to chęć uzyskania czegokolwiek przechodzi ponad moralność ludzką. Nie bez powodu świat czarodziejów musi być ukrywany; świadomość istnienia odrębnej kultury, w której to ludzie są obdarowani specjalnymi mocami, mogłaby źle wpłynąć na stosunki ludzi do samych siebie. Być może nawet i zaczęłyby się pytania, z jakiego powodu ktoś jest gorszy, że nie może używać zaklęć. Podział społeczny byłby wtedy bardziej widoczny, a dyskryminacja być może nawet sięgnęłaby pułapu widocznego w średniowieczu; palenia na stosie, ukamieniowania, topienia w rzece. Osoby z sygnaturą magiczną nigdy nie miały łatwiej - dopiero od niedawna nastały czasy, kiedy bycie czarodziejem nie stanowi okazji do bycia zabitym z rąk osób niemagicznych. Hugo może nie miał złych stosunków z Maximilianem, ale równie dziwne pomysły rodziły się pod jego burzą dość charakterystycznych włosów. Co najdziwniejsze - nigdy nie zabijał ich w zarodku, a prędzej starał się realizować poszczególne idee. Na pewno, wraz z przybranym bratem, spowodowaliby nie tylko furorę, ale także i wszechobecny chaos; pomijając już cierpienie któregokolwiek z nich, kiedy to, w imię rywalizacji, młodzieniec byłby w stanie podjąć się tych mniej etycznych, mniej bezpiecznych. Na szczęście, dopóki jeden z nich wiedział mniej o drugim, wszystko było we względnym, trudnym do zaburzenia porządku. — Powolny się zrobiłeś... czyżbyś stracił na refleksie? — zaśmiał się, blokując lodówkę całym swoim ciałem, jakoby skarbu, za który godny jest poświęcić własne życie. Sam nie wiedział w sumie, czy to kwestia ćwiczeń, czy jednak dorastania, a może zasiedzenia samego Maxa - niezależnie od przyczyny, szło mu coraz lepiej i lepiej. Niespecjalnie się tym przechwalał na lewo i prawo, ale rywalizacja doszczętnie pokazywała, iż jest w stanie być godnym przeciwnikiem; nawet dla Maximiliana, mimo znacznie większego jego wzrostu. W kolejce względem wzrostu ustawił się trochę dalej; no cóż, nie każdy ma możliwość skorzystania z pewnych, genetycznych profitów. Stacey pokręciła głową, by następnie poczochrać czarodzieja po głowie. Ewidentnie wolałaby, by syn przychodził na świeże jedzenie, a nie odgrzewane, ale nigdy przecież nie może być pewna tego, o której tak naprawdę wszyscy się zbiorą. Wiele rzeczy pozostawało poza zasięgiem jej dłoni, wyrobionych już od ciągłego pisania powieści, które zawsze pokazywała Maxowi przed wysłaniem do wydawnictwa; nie mogła nic temu zaradzić, oprócz posłania obu kawalerom prostego uśmiechu, poniekąd wynikającego z czystego politowania. — Pierwsza pomoc ważna rzecz! — uśmiechnęła się, zanim młodszy przedstawiciel rodzeństwa zniknął na schodach, by następnie skryć się we własnym pokoju. Ciche westchnięcie wydostało się spomiędzy jej karmazynowych warg, zanim zdecydowała o tym, by przystąpić do posiłku i wszystkim go odgrzać. — Poza tym, że jest trochę bardziej skryty, to absolutnie nic. — pokręciła głową matka, a za nią Nick, który sam nie wiedział, co zrobić. Ten przypadek był inny, odmienny; bo o ile nie znaleźli nic w jego pokoju, o tyle jednak mógł robić coś po kryjomu poza obszarem domu Kolbergów. — Nic nie wskazuje na to, by coś jeszcze było.— napomknął ojciec, który to zjadł ostatni kęs zapiekanki, odnosząc naczynia do kuchni. Za nim pobiegł Buddy, który miał nadzieję na uzyskanie jakichkolwiek resztek; biszkoptowa piękność nie mogła sobie odpuścić takiej okazji. — Max... ten list od profesora Walsha... czy ty naprawdę z tym ślubem czy tylko na żarty? — zapytała się matka która osobiście przeczytała ten list jako pierwsza. Spojrzenie zaciekawionych oczu wlepiła w sylwetkę chłopaka, ale nie zamierzała wszczynać kłótni. Już wystarczająco miała problemów z Hugo, dlatego postanowiła podejść do tematu na spokojnie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Całe szczęście Hugo nie uczęszczał do Hogwartu, a Max nie był uczniem w jego mugolskiej szkole. Gdyby te dwa charaktery miały okazję codzienną rywalizację przenieść w mury placówki edukacyjnej, zapewne nie skończyłoby się to zbyt dobrze a i bez tego Nick i Stacey mieli pełne ręce roboty przy synach, a w szczególności przy starszym z nich. Już można było się pokusić o stwierdzenie, że powoli spokój zaczynał witać w tym domu, gdy za chwilę miało się okazać, że Max był w błędzie. -Dałem Ci fory, nie ciesz się tak. - Pokazał mu język, bo przecież przyznanie się do przegranej nie wchodziło tutaj w grę. Faktycznie w kwestii genetyki miał nad młodym przewagę, ale wychodziło to z faktu, że ani trochę nie byli ze sobą spokrewnieni. Patrząc na ślizgona można było zauważyć wyraźnie hiszpańskie elementy urody, które musiał przekazać mu ojciec, do tego wzrost i z natury dość wysportowana sylwetka. Hugo z kolei był niższy i wyglądem bardzo mocno przypominał brata Stacey, co świadczyło o silniejszych genach ze strony jego matki, chociaż charakterem był bardziej zbliżony do Nicka. Zgodził się z kobietą, gdy podkreśliła wagę pierwszej pomocy, chociaż Max wiedział, że uzdrawianie to nie tylko te podstawowe elementy, przydatne przy codziennych zranieniach. Nie musiał znać zaklęć z tej dziedziny, by na podstawie samych eliksirów wywnioskować, jak obszerną wiedzę medyczną Hogwart chce przekazać młodym czarodziejom i był gotów podjąć się tego wyzwania. -Chociaż tyle dobrze. - Posmutniał, wciąż gorączkowo myśląc, co zrobić z nagłą zmianą zachowania swojego przybranego brata. -Później z nim porozmawiam. Może uda mi się czegoś dowiedzieć. - Obiecał, bo sam był ciekaw, co Hugo ma mu do powiedzenia. W sprawach poufnych nie miał zamiaru od razu lecieć do przybranych rodziców, by naskarżyć na młodego. Chciał po prostu spróbować pomóc. Zakrztusił się wodą, którą właśnie pił, gdy Stacey wspomniała o liście od Walsha. Kompletnie zapomniał o tym, że Walsh miał się z nimi kontaktować. -Głupi żart z mojej strony, który mógł niechcący uderzyć w Walsha. Nie przejmujcie się. Poza tym, nikt nie udzieliłby mi prawdziwego ślubu nim skończyłem siedemnastkę. - Szybko uspokoił opiekunów. Sam nie widział o co rozeszło się takie wielkie halo. Może faktycznie przesadzili z Tori wypraszając Joshue, który przyłapał ich na seksie, ale reszta to była tylko dobra zabawa dwójki kumpli i nie miał zamiaru czuć się z tym wszystkim źle. Nawet nie wiedział, gdzie teraz się Sorrento podziewa. Ostatni raz mignęła mu na jego imprezie urodzinowej, na którą przyszła z jednym ze ślizgonów.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Charakterystyczny ruch kończyną a następnie obrona lodówki zdawała się być obecnie jedynym celem młodzieńca, który to zareagował całkiem nieźle. Widać było, po delikatnie spiętych mięśniach, ale i nie tylko, że jego masa mięśniowa zdawała się znacznie powiększyć w okresie tych paru miesięczny. Zarysowane w dość subtelny sposób, pokazywały poniekąd jego starania, lecz także wpływ burzy hormonów podczas procesu zwanego dorastaniem i dojrzewaniem. Z trudem chłopak powstrzymał się przed zrzędliwa miną, kiedy to specyficzne tęczówki, wyglądające zza okularów o metalowej oprawce, zdawały się patrzeć dość litościwie i z pobłażaniem w stronę starszego o rok przybranego brata. Czasami zastanawiał się, czy będzie w stanie go pod tym względem prześcignąć, bo o ile w kolejce o wzrost ustawił się dość późno, to zawsze mógł wyćwiczyć niektóre reakcje oraz odruchy. — Przyznaj się, po prostu spadła ci forma. — dodał trochę złośliwie, zanim rodzice weszli do kuchni i tym samym rozpoczęło się małe przedstawienie, podczas którego, by czuć się bezpiecznie, postanowił po prostu ruszyć w stronę własnego pokoju. Kroki stawiał z poniekąd oburzeniem, które to starał się ukryć, kiedy, może nie z hukiem, ale słyszalnym trzaskiem, drzwi zamknęły się i Hugo pozostał we własnych, czterech ścianach. Poczuł się urażony, co nie było wcale takie dziwne; wyciąganie rzeczy, których istota ludzka nie chce słyszeć, może wydobyć z niej kompletnie inne reakcje - niesłychane, niespotykane. Rodzice posiadali doświadczenie ze Solbergiem, ale nastolatek, będący powiązany z nimi krwią, zdawał się mieć coś kompletnie innego na głowie. Sami nie wiedzieli, o co dokładnie chodzi, niemniej jednak czuli, że wchodzenie w sprawy dość delikatne może zakończyć się negatywnym odzewem ze strony syna, w związku z czym na razie podchodzili do tego ostrożnie. Mogli się mylić. Mógł to być zwykły bunt. Mógł to być po prostu krzyk wołania o pomoc, ale nie wiedzieli. Nie zauważyli, poza tamtymi sytuacjami, niczego poważnego. Ta niemoc powodowała, że Stacey, wkładając naczynia do zmywarki, czuła pewien niedosyt; najchętniej, na odstresowanie, zajęłaby się czymś innym, ale matczyny instynkt kazał jej czuwać. — Dziękuję, być może z tobą będzie chciał porozmawiać. Wiesz, podobny wiek i w sumie podobny język.— uśmiechnęła się, bo o ile tworzyła powieści i bez problemu przygotowywała manuskrypt, o tyle jednak do życia nie mogła. To nie jest coś, nad czym mogłaby mieć tak naprawdę większą kontrolę. Być może rozmowa z Maxem, chodzącym do czarodziejskiej szkoły, mogłaby coś w tej kwestii zdziałać, ale na razie podchodziła do tego z chęcią uspokojenia własnych nerwów. Chodzenie ciągle z niewiadomymi pod kopułą czaszki może powodować różne reakcje organizmu. — Nadal nie zapominaj, że to twoi nauczyciele. To miło, że nas poinformował, ale czasami dobrą opcją jest ugryźć się w język, zamiast powiedzieć o jedną rzecz za dużo. — uśmiechnęła się pod nosem, może nie grożąc palcem, niemniej jednak nie bez powodu mówiła te słowa, skierowane prosto w niego. Najlepiej jest unikać problemów, na co zareagował Nick, śmiejąc się pod nosem. — Wiesz przecież, że w jego wieku byliśmy całkiem podobni. — położył zaciśnięta dłoń na własnym policzku, by tam samym oprzeć się na wygodnej kanapie oraz pogłaskać Buddy'ego za pomocą dość zapracowanych dłoni. Nie zdziwiłby się, gdyby psina była w stanie rozpoznać leki po zapachu. Reszta dnia, mimo spięcia, była całkiem spokojna. Hugo co prawda nie wychodził z pokoju, gdy ktoś był w jadalni lub w innych częściach domu, aczkolwiek pozostawiona dla niego zapiekanka zniknęła kilka godzin po wspólnym posiłku przy jednym stole. Atmosfera w domu Kolbergów nie była napięta, niemniej jednak sytuacja, która się zdarzyła, rodziła między membranami umysłu liczne pytania. A im nie dało się w żaden sposób zaprzeczyć.
Święta. Magiczny czas, kiedy to człowiek stara się zapomnieć o własnych problemach i konfliktach na rzecz… po prostu zgody. Prószący na zewnątrz śnieg zdawał się malować bajecznie okolice domu numer piętnaście, kiedy to Lydia starała się przygotować wszystko, co potrzebne, by móc wstąpić w gości. Sam Lowell nie wiedział, czy jest to do końca dobra decyzja, by w Wigilię akurat wbijać się z tym wszystkim, nie znając tam nikogo, niemniej jednak… chciał iść. Chciał, by zarówno on, jak i matka, poczuli się lepiej. Grono składające się tylko i wyłącznie z ich dwójki, mimo że posiadające podwaliny prawidłowej relacji, tak naprawdę zbyt szybko wyczerpałyby magię nadchodzących tuż tuż Świąt, a jemu zależy przede wszystkim właśnie na szczęściu matki. To oczywiste, iż każdy z nich się poniekąd stresował, kiedy to, na całe szczęście, Felinus nie spalił kuchni, gdy starał się przygotować drobne pierniczki, które, być może, zadowolą gospodarzy całego tego przedsięwzięcia. Jeszcze tego by im brakowało, by coś zepsuć i tym samym odczuwać strach przed pozostawieniem elektroniki podpiętej do prądu. Wędrowanie od pomieszczenia do pomieszczenia nie sprawiało studentowi tym samym żadnego większego problemu - aromat przypraw korzennych rozchodził się po całym domu, kiedy to, wyciągnąwszy ciastka z piekarnika, pakując powoli wszystko do odpowiednich pojemniczków, przygotowywał się wraz z Lydią do odwiedzin. Mimo to… odczuwał pewne zmiany. Zauważał, iż zarówno po nauce patronusa, jak i po prostu poświęceniu czasu samemu sobie, coś w nim przechodziło przemianę, której się cholernie bał. Wilk, będący jego świetlistym strażnikiem, był dowodem tejże metamorfozy przechodzącej przez jego tkanki, tudzież zachowanie. Kiedyś zapewne uzyskałby inną formę tego zaklęcia. Felinus przeczuwał, domyślał się, ale nie chciał przyjąć niczego niepewnego do własnej wiadomości. Sam nie był w stanie ich w pełni natomiast określić, jakoby wyciągnięcie dłoni do przodu, z wyprostowanymi palcami, powodowało tak naprawdę tylko i wyłącznie przeniknięcie opuszków poprzez niemożliwy do zidentyfikowania obiekt. Czuł, że coś tam jest. Czuł, że coś się dzieje, ale nie był zbyt silny, by móc tym samym spojrzeć prosto w oczy własnemu ja. Jakoby upadek na kolana był przy tym tylko i wyłącznie drobnym haratnięciem struktur, które samoistnie powoli pękały, przedostając na światło dzienne to, czego tak naprawdę nie chciał. Czasami miał ochotę położyć się i po prostu zakryć własną twarz, kiedy to udawał, że funkcjonuje normalnie. Nie funkcjonował. Oparłszy się ramieniem o ścianę, sięgnął powoli do własnej szafy, wygrzebując z niej ładniejsze, prędzej pasujące pod względem klimatu, ubrania. Robił to poniekąd starannie, ale też, nie mógł przestać ciągle myśleć, jakoby pasożyty żerowały właśnie w tym momencie na jego umyśle, a nie mógł się ich pozbyć, mimo licznych miesięcy nauki oklumencji, do której to naprawdę się przykładał. Czekoladowe tęczówki powiodły wzrokiem za oświetlonym ciepłą barwą swetrem, który to wyciągnął, jakoby w widocznym, niemym zastanowieniu, przechodzącym przez jego postawę ciała. Z ubrania jeszcze nie miał w ogóle okazji skorzystać - postanowił pozostawić je właśnie na ten moment. Jednocześnie wydobył tym samym czarną podkoszulkę, którą na siebie zarzucił, by potem założyć z pewną dozą niepewności prezent od Maximiliana. Zresztą, ile można łazić w tych samych, czarnych barwach? Jeżeli ma nie zostać uznany za pana depresję, to poczynił właśnie dobry krok, mimo wewnętrznej walki między założeniem czarnej bluzy a właśnie tej części garderoby. Magiczny sweter, z wydzianą choinką i tym samym licznymi, małymi bombkami, poprzez działanie magii począł wydobywać z siebie najróżniejsze barwy, które na pewno nie mogłyby zostać w jakikolwiek sposób przeoczone. Czary, pod tym względem oczywiście, są naprawdę niesamowite. Zapamiętując podany przez Solberga adres, westchnął ciężko, wiedząc doskonale o tym, że będzie musiał tak naprawdę skorzystać z techniki teleportacji. Niestety, pomimo wielu miesięcy od wydarzenia, które spowodowało u niego pewnego rodzaju dysfunkcję, Felinus nie czuł się swojo, musząc korzystać z zasady ce-wu-en, celem chociażby łatwiejszego dostania się do miejsca, gdzie znajdował się rodzinny dom kumpla. Ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, kiedy to zapytał się ostatni raz Lydii, czy mają wszystko, co potrzeba. Spięcie opanowywało jego ciało bardziej, niż tego chciał, ale tak naprawdę… nic nie mógł na to poradzić. Przymknąwszy oczy, chwycił matkę za dłoń, by tym samym skorzystać z magii i przedostać się do jakiegoś mniej zaludnionego miejsca, celem następnie przedostania się na nogach do wyznaczonego wcześniej punktu. Lowell niezbyt dobrze przyjął ponowne teleportowanie się, w związku z czym widocznie pobladł i uśmiech z twarzy mu zniknął, niemniej jednak, starając się udawać, że wszystko jest w porządku… przedostawał się powoli na obrzeża, czując, jak chłodny wiatr muska jego skórę, kiedy to zbliżał się coraz większymi krokami wieczór. Czy dobrze robił? Sam nie wiedział, co jest dobre, a co jest złe, gdy powoli udał się w stronę domu, który to najwidoczniej musiał być tym domem. Domem, w którym mieszka Maximilian; nie bez powodu szczupłe palce, kiedy to przedostał się wraz z matką poprzez podwórko, zapukały z pewną dozą niepewności w same drzwi, jakoby w zastanowieniu.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
W końcu nadeszło Boże Narodzenie a wraz z nim chociaż trochę wolności. Max uradowany tym, że może się w końcu wyrwać z zamku nawet do głupiego Inverness, spakował kuferek i udał się do rodzinki. Jak zwykle przygotowania świąteczne były poza jego zasięgiem. Miał tylko pilnować, by Buddy przypadkiem nie dobrał się do Wigilijnych potraw. Solberg miał trochę inne obowiązki na głowie tego roku. Zaproszenie Felka i Lydii na Wigilię było dla niego czymś zupełnie nowym, a jednak znając sytuację rodzinną puchona pomyślał, że może być to miły gest. Cieszył się, że będzie mógł spędzić ten dzień z przyjacielem choć ludzi w domostwie Kolbergów nie brakowało. Stacey i Nick wraz z pokojówką pilnowali, by wszystko było dopięte na ostatni guzik. Hugo, siedział w swoim pokoju rozmawiając z jakimiś znajomymi, a Emma z dzieciakami i mężem dekorowali ogród. W końcu zbliżała się umówiona godzina i wszyscy udali się do swoich pokoi, by przyszykować się do świątecznej kolacji. Max wykąpał się i ubrał na siebie świąteczną bluzę, którą w zeszłym roku podarował mu przybrany brat. Wydawało się, że nie pozostało mu nic innego jak oczekiwanie na gości, więc wyszedł do ogrodu, by spokojnie sobie zapalić. Ivara, którą obowiązkowo zgarnął ze sobą z zamku poszła razem z nim, a po chwili do towarzystwa dołączył też Buddy. Solberg właśnie kończył fajkę, gdy pies wydał z siebie pojedyncze szczeknięcie i zaczął kierować się do drzwi frontowych. Ślizgon zgasił więc peta i ruszył przywitać ostatnich gości. - Zapraszam, wchodźcie! Miło was widzieć. - Przywitał się z nimi uśmiechem, by następnie przytulić każdego z nich. Szybko został jednak zepchnięty na bok przez psiaka, który również domagał się pieszczot od nowoprzybyłych. Z lekkim zdziwieniem Max zauważył, że Felek ubrał otrzymany przez ślizgona sweter. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek zobaczy puchona w tym ubraniu, przez co zrobiło mu się dziwnie miło. -Jak wam minęła podróż? - Zapytał, ze zdziwieniem zauważając, że na podjeździe nie stało żadne nowe auto. Czyżby dostali się tutaj magicznym sposobem?
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Wcześniej nie musiał w ogóle obchodzić Wigilii - zresztą, czy Wigilia w domu z pijaną osobą to coś, czego w życiu potrzebował? No właśnie. Brak jakiejkolwiek bliższej rodziny powodował tak naprawdę, iż koniec końców ten świąteczny czas spędzał dość samotnie - co prawda z Lydią, ale w niezbyt przyjemnej atmosferze, która powodowała, że czuł się po prostu źle. Na całe szczęście ten koszmar zniknął - stał się tylko i wyłącznie trapiącym go raz po raz wspomnieniem, w związku z czym mógł jedynie próbować je w sobie zagłuszyć. O ile jest to w ogóle możliwe, choć niewątpliwie progres był, skoro potrafił przywołać mgiełkę formującą się w jego odzwierciedlenie duszy. Felinus był z tego naprawdę dumny - oznaczało to może nie kolejny rozdział w jego życiu, ale coś, z czego mógł po prostu podejrzewać, że zmiany, które w nim zachodzą, są w pewnym stopniu... zmianami pożądanymi. A przynajmniej w części. Zresztą, chyba ślepy by nie zauważył, że ten Puchon nie zachowywał się tak samo jak Puchon sprzed początku roku szkolnego. Sytuacje naruszyły strukturę integralności, wymuszając poniekąd tym samym zaadaptowanie do nowego charakteru, który kształcił się u niego na przestrzeni paru miesięcy. Zapukanie w drzwi było niepewne, aczkolwiek, koniec końców, kiedy został przywitany przez Maximiliana, ciepło się uśmiechnął. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu to właśnie dzięki niemu nie musi obecnie kisnąć we własnych czterech ścianach, mogąc bardziej poczuć tę charakterystyczną magię świąt. Ciche westchnięcie wydobyło się również wtedy, gdy Lydia poszarżowała do przodu, witając się z chłopakiem dość wylewnie, jak to na nią przystało. Tym samym, wręczyła w jego dłonie opakowanie ciastek, poprawiając własne włosy i puszczając mu proste, oczko, zanim go nie przytuliła. — Hej, mnie was również- — powiedział, zanim to psiak nie zaszarżował w jego stronę, a Felinus, z pewną dozą zastanowienia, pogłaskał go, zanim zrobiła do Lydia, również pchając w jego stronę własne, szczupłe dłonie, na których nie znajdowały się już żadne pierścionki zaręczynowe lub inne tego typu rzeczy. Widać było, że również pogodziła się z tym, że Stanley nie był tak naprawdę jej bratnią duszą. Zresztą, trzeba by być ślepym, by nie ogarnąć, że ojczym zawsze wolał alkohol od bliskich. — Jaki uroczy! — mruknęła, zanim to nie wstała i tym samym nie przeszła do środka, witając się z pobliskimi, bardziej ekspresyjnie od innych. — Czyżby to był ten słynny golden retriever? — zapytał się, zanim to ponownie nie poklepał zwierzęcia, zapoznając się ze strukturą jego miękkiej, długiej sierści. — Dzięki jeszcze raz za zaproszenie. W dwójkę to jednak nie jest Wigilia. — pokręcił głową, strzepując kurz z własnego swetra, tym samym zauważając to, co miał wypisane na swoim Max, na co uśmiechnął się pod nosem, spoglądając potem na ogromne psisko, które domagało się od nich wszystkich atencji. — No... nie przyjechałem samochodem, jak, zresztą, widzisz. Nadal się nie przyzwyczaiłem, ale jest lepiej. — mruknął do niego, przechodząc powoli wewnątrz pomieszczenia i rozglądając się, zanim to nie ściągnął wraz z Lydią własnej kurtki, którą to miał na starcie już trochę rozpiętą. Tym samym tropem poszły buty, położone w bezpiecznym miejscu; dłonie ścisnęły trochę mocniej materiał, kiedy to się schylił, niemniej jednak nie okazał grymasu bólu. Nie chciał, koniec końców, psuć komukolwiek dzisiaj zabawy. — Nie przyszliśmy za wcześnie albo... nie spóźniliśmy się? — zapytał się, spoglądając pytająco w jego stronę, kiedy to zauważył czarną kotkę, przez którą podniósł delikatnie kąciki ust do góry. Poprzez ciepło rozchodzące się po pomieszczeniu, w styczności z jego zimną skórą, nos, policzki i uszy stały się czerwone na dość krótki moment. Sam nie wiedział, gdzie się udać, z kim się przywitać, a wbrew pozorom... było całkiem dużo tego wszystkiego.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max za dzieciaka też nie wiedział, czym tak naprawdę były święta. Dopiero gdy opieka społeczna umieściła go w końcu w normalnym domu, z normalną rodziną, zaczął poznawać te wszystkie zwyczaje i przede wszystkim ciepłą atmosferę panującą w te świąteczne dni. Zdążył przyzwyczaić się już do wylewności Lydii, więc bez zaskoczenia przyjął jej powitanie, posyłając znad jej ramienia spojrzenie Felkowi, a następnie przyjął od kobiety ciastka i odłożył na stojącą nieopodal szafkę, by przywitać się z przyjacielem. -Nie wiem czy słynny, ale tak, to Buddy. Nie musicie się go bać, jedyne co wam może zrobić to zasypać miłością. - Zażartował, a następnie zauważył czającą się za biszkoptowym zadkiem Ivarę, która również stawiła się w holu, by przywitać swojego właściciela. - Weź przestań. Śmiało, wchodźcie i się rozgośćcie. - Machnął ręką, po czym wskazał im miejsce na kurtki i drogę do salonu. Sam zabrał podarowane mu ciastka i przekazał gosposi, by mogła się nimi poprawnie zająć. Felek nie miał jeszcze okazji poznać Maxa z Inverness, a był to zupełnie inny chłopak niż ten, którego znał ze szkolnych murów. Mimo ostatnich wydarzeń, ślizgon wydawał się być po prostu dużo bardziej radosny i beztroski. Co prawda wciąż nie wyglądał zbyt zdrowo, ale jego twarz wyrażała jakąś chłopięcą niewinność, która w murach Hogwartu potrafiła zupełnie zaniknąć. - Ważne, że dotarliście. - Wiedział, że teleportacja mogła być nadal ciężka dla Felka, więc nie chciał drążyć tematu. Szczególnie dzisiaj. - Coś Ty, jesteście idealnie w czas! - Wprowadził ich do jadalni, gdzie cała gromadka już na nich czekała. Dzieciaki Emmy wesoło kręciły się pod choinką, próbując odgadnąć, co znajdą w zapakowanych w kolorowy papier paczuszkach, opisanych ich imieniem. -Felek, Lydia, to jest moja rodzinka: Stacey, Nick, Emma, jej mąż, dzieciaki i Hugo. Wszyscy, to Jest Feli i jego mama. - Przedstawił zgromadzonym siebie nawzajem i czekał aż skończą się ze sobą witać. Goście zostali przywitani, jak członkowie rodziny. Stacey od razu pochwaliła strój Lydii, dzieciaki obskoczyły Felka zachwycając się jego magicznym swetrem i tylko Hugo podejrzanie uśmiechnął się w stronę Maxa, przez co ten zdzielił go w łeb dobrze wiedząc, co młody sobie uroił w głowie. -Skoro już jesteśmy w komplecie możemy chyba zasiadać do stołu. - Odrzekł Nick, po czym poszedł do kuchni i wrócił z ogromnym, tradycyjnym indykiem, którego ustawił pomiędzy resztą świątecznych potraw. - Życzę wam Wszystkim Wesołych Świąt! - Złożył jeszcze życzenia, nim zabrał się za krojenie nadziewanego ptaka. -Mam nadzieję, że nie przeszkadza Wam ten tłumek. Obiecali, że nie będą was zbytnio męczyć. - Szepnął do puchona, gdy odbierał swoją porcję indyka. Zauważył, że Lydia już została wciągnięta w jakąś żywą dyskusję z najstarszym dzieckiem Kolbergów.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Obydwoje mieli dość trudne... dzieciństwo. W sumie, nadal poniekąd mają trudne życie, niemniej jednak powoli stabilizujące się, mimo wydarzeń, które miały miejsce. Lowella nie ciągnęło już tak do niebezpiecznych sytuacji - sam pamiętał, kiedy to poprosił Le Riouxa o pomoc, gdy wysłał do niego list. Nie zamierzając już pchać się tak beztrosko, wiedział, że przestał być bytem, o który to nikt się nie martwił; z czasem zdołał zaskrobać sobie sympatię wielu osób, jak również zdobyć wiele znajomości, w tym przyjaciół. Mimo wcześniejszego okresu buntu, w którym czuł pewnego rodzaju bezsilność, z czasem zaczynał przyzwyczajać się do braku ciągłej konieczności pracowania i tym samym stresowania się. I o ile przyniosło mu to pewnego rodzaju ulgę, o tyle jednak nadal znajdowało się wiele pytań, na które nie mógł odnaleźć idealnej, tej perfekcyjnej odpowiedzi. Jakoby znajdował się we własnym ogrodzie, usuwając te kwiaty, które nie wyrosły na tyle, by móc jakkolwiek go zachwycić - przynajmniej na początku. Teraz, gdy już poznał częściowo swoją wartość i chwycił za szansę, naprawdę się starał i nie zamierzał poddawać po tych wielu sytuacjach, które postanowiły go psychicznie przetestować. Stał się silniejszy. — Proszę cię, wychowałem się na wsi. — pokręcił głową, nie mogąc uwierzyć w to, że Max musiał mu tłumaczyć, że psisko wcale nie jest niebezpieczne i po prostu domaga się krzty miłości, którą Felinus był w stanie mu dać poprzez spokojne głaskanie, z czasem energiczne, polegające na drapaniu za uszkiem. Praca w gospodarstwie dała mu pewnego rodzaju doświadczenie i obycie ze zwierzętami, chociaż za każdym razem, jak patrzył w stronę Buddy'ego, miał poniekąd wrażenie, że widzi w nim kojota. I to go bolało, okalając jego serce bardziej, niż się tego spodziewał; dowód tego, że jest poniekąd złym człowiekiem, składającym się z czystej żądzy zrobienia komuś krzywdy. Całe szczęście, z tych rozmyślań, kiedy to utkwił czekoladowe oczy na łebku czworonożnego przyjaciela, wydostała go konieczność zdjęcia z siebie zbędnych ubrań i tym samym udania wewnątrz domu. Zauważył poniekąd też tę drobną, aczkolwiek widoczną zmianę w zachowaniu Solberga. Zdawał się być bardziej... radosny? Szczęśliwy? Inaczej, niż gdy miał z nim do czynienia w Hogwarcie, ale doświadczenie zdołało go przekonać o tym, że inaczej człowiek zachowuje się w towarzystwie bliskich osób, a inaczej tam, gdzie musi zakładać maskę przystosowaną do szerszej publiczności. Jakoby... niewinność? Nie bez powodu się uśmiechnął ciepło, czując poniekąd na sercu ulgę, dzięki której mógł tak naprawdę bardziej się rozluźnić, kiedy to przytaknął głową na kolejne słowa. Teleportacja od tamtego momentu nie była dla niego zbyt przyjemna, nawet jeżeli się starał z powrotem do niej przyzwyczaić. — Perfekcyjny timing, nie ma co. — pokwitował, kiedy to udał się z Lydią wraz do środka jadalni, zastanawiając się nad tym, jak powinien się zachować. Wbrew pozorom są tutaj jego bliscy, a i przed nimi nie chciał wyjść na jakiegoś głupka, w związku z czym przybrał charakterystyczny dla siebie spokój, bijący z tęczówek w dość enigmatycznym tego słowa znaczeniu. Jakoby z serdecznością, ale też z tajemniczością, z której nie zamierzał na razie rezygnować; chociaż trudno było się nie uśmiechnąć. — Felinus, Feli, Fel, różnie mówią. Miło mi was poznać. — kiwnął głową, zanim to nie zaczął się witać z obecnymi tutaj osobami. Stacey wyglądała na dość przyjemną kobietę, natomiast Nick... miał w sobie ziarenko, które go poniekąd zaintrygowało. W tym wszystkim trudno nie było zauważyć Emmy z własną gromadką, na którą to spojrzał przyjaźnie, być może nie mając zbyt dobrej opinii wśród rówieśników, ale za to przejawiając w pewnym stopniu troskę wobec właśnie najmłodszych, tudzież najsłabszych w stadzie. Hugo nie znał, ale również wydawał się być sympatycznym typkiem, do którego podszedł w miarę luźny sposób; zbyt długo nie został jednak w tym wszystkim sam. Mieniący się na różne barwy sweter przyciągnął ku niemu najmłodsze pokolenie, na co, trochę skrępowany, uśmiechnął się i zaśmiał. Urocze; chociaż podniósł brwi, kiedy to Maximilian zdzielił w łeb młodszego, przybranego brata - nie wiedział, o co poszło, niemniej jednak nie wypytywał o szczegóły, kiedy to zostali zaproszeni do stołu, gdzie Faolán także złożył życzenia, siedząc tuż nieopodal Solberga. — Nie, spokojnie, o to się nie martw. Myślę, że Lydia się cieszy z takich okoliczności. — sam również odebrał porcję indyka, kiwając głową w podziękowaniu, zanim to nie spojrzał w stronę Lydii, która to znalazła sobie tematy do rozmowy z Emmą. Nie ma co się dziwić - jakby nie było, kobieta jest na tyle gadatliwa, że aż szkoda gadać, dlatego nie bez powodu Felinus oparł się dłonią o własny policzek, jakoby w niemym zastanowieniu. — Święta, Święta, i jak to zjedzone jedzenie zamierzasz potem zrzucić? — prychnął, samemu zastanawiając się nad tym, ile kilogramów mu przybędzie, ale! Liczyło się dla niego to, że Max wygląda znacznie lepiej, jakoby zdrowiej. Nie bez powodu podchodził do tego zatem pogodniej, odtrącając negatywne myśli na temat ostatnich wydarzeń. — Jakieś plany na Sylwestra w ogóle? — zapytawszy się, upił trochę soku pomarańczowego z własnej szklanki, w celu przepicia jedzonej potrawy, spoglądając na niego czekoladowymi tęczówkami.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zmiana, która zaszła w Lowellu była bardzo trudna do przeoczenia. Max bardzo dobrze pamiętał, jak zdystansowany był puchon, gdy po raz pierwszy się spotkali. Na ten dzień Felek z przeszłości i ten obecny byli praktycznie jak niebo i ziemia i ślizgon naprawdę cieszył się, że ma takiego przyjaciela. Solbergowi niezdrowe ciągoty nie przeszły, ale zdecydowanie przygasły w obliczu ostatnich wydarzeń. Na pewno nie miał już zamiaru ciągać znajomych po niebezpiecznych miejscach i chciał dbać o ich bezpieczeństwo ze wszystkich swoich sił. Nie chciał dopuścić, by podobny wypadek się powtórzył. Nie wytrzymałby tego. -Merlinie, kiedyś zapamiętam, obiecuję! - Zaśmiał się, bo przecież był świadom tego faktu z życia puchona, ale jakimś cudem ciągle o tym zapominał i walił podobne głupoty. Nie był to przecież pierwszy raz. O zdarzeniu z kojotem nie miał bladego pojęcia, dlatego też nie był w stanie odgadnąć, co działo się w głowie Lowella. Może i tak było lepiej, bo nie dokładał kolejnej rzeczy do listy powodów, by martwić się o przyjaciela. Nie obchodziło go, czy puchon tego chciał, czy też nie. Max ostatnim razem, gdy ostrzej wymieniali poglądy dobitnie powiedział mu, czego oczekuje ze względu na to, że o prostu mu na tym człowieku zależy. Felek nie był przecież dla ślizgona kimś anonimowym i obojętnym. Zachowanie ślizgona w Inverness przynajmniej z pozoru wydawało się być zdrowe i poprawne. W domu był sobą i nie musiał niczego udawać. Kwestia dość mocno zmieniała się, gdy wychodził poza jego mury i spotykał starych znajomych, wtedy jego pociąg do autodestrukcji zdawał się ponownie uruchamiać i pchać chłopaka do niezdrowych zachowań. - Przynajmniej żarcie wam nie ucieknie. - Spojrzał na zwierzaki, które widocznie cieszyły się na widok gości i pokiwał rozbawiony głową. Nie żeby spodziewał się jakiejkolwiek innej reakcji z ich strony. Miał wrażenie, że zarówno Felek jak i Ivara tęsknią za swoim towarzystwem. Wszyscy zgromadzeni wiedzieli, że puchon jest kolegą Maxa ze szkoły, przez co nie bali się poruszać kwestii magii. Jedynie najmłodsi z towarzystwa nie byli jeszcze do końca świadomi, co się tak naprawdę dzieje i żywo zainteresowali się ciekawym strojem studenta. Masz miał w swoim kufrze identyczny model, ale ostatecznie nie zdecydował się go dzisiaj założyć. Wolał okazać swoją miłość do pupila. Solbergowi wystarczyło spojrzenie Hugo by wiedzieć, że ten już tworzy w głowie wielkie romanse z udziałem tamtej dwójki. Dlatego też otrzymał niezbyt miłego strzała w tył głowy, na co został skarcony grymasem ze strony Nicka. Wzruszył jednak ramionami, nie poruszając na głos tematu. Nie chciał, by Feli czuł się dzisiaj niekomfortowo, a podobna dyskusja mogła wprowadzić go w taki stan. Dobrze pamiętał przecież cały Amortencjowy incydent i to, jak bardzo puchon później przepraszał Maxa za swoje zachowanie. -Miło, że przyjechaliście. Co prawda oryginalny plan odwrócenia uwagi od zawieszenia nie wyszedł, ale i tak cieszę się, że przyjęliście zaproszenie. - Wyznał szczerze, wkładając sobie kęs potrawy do ust. Pierwszy raz od wydarzeń w Zakazanym Lesie nie czuł ucisku na żołądku na sam zapach jakiejś potrawy. Był w stanie normalnie zjeść, co w pewien sposób dało mu nadzieję na powrót do normalności. -Obalanie ostatniej flaszki Ognistej pod łóżkiem w lochach? - Odpowiedział żartem, po czym wziął się za sprostowanie tematu. - Nie wiem, stary, jeszcze nie mam informacji, czy mnie gdzieś wypuszczą na ten dzień. - Nie posyłał pytania o przepustkę, ale był ciekaw, czy dyrekcja pozwoli mu spędzić ten wyjątkowy dzień poza murami zamku, czy może będzie skazany na towarzystwo Hogwarckich duchów podczas, gdy inni wesoło będą puszczać fajerwerki i opijać Nowy Rok. -A Ty coś planujesz? - Zapytał przyjmując od zastępczego ojca kieliszek wina. - Skusisz się? - Zapytał Felka, wyciągając w jego stronę szkło z alkoholem. Wiedział, że puchon raczej nie jest fanem używek, ale przecież zawsze mógł zmienić zdanie na jeden dzień w roku. - Nie opychaj się zbytnio indykiem, niedługo wjedzie zapiekanka. - Poradził jeszcze, po czym nałożył sobie trochę brukselki na talerz, by dopełnić świątecznego smaku.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Mimo tych zmian przechodzących przez jego umysł, tak naprawdę... czuł się lepiej. Co prawda powoli odkrywał samego siebie, powoli poznawał swoją lepszą stronę, pozbawioną obarczania siebie samego stresem powiązanym z sytuacją w domu rodzinnym, aczkolwiek, koniec końców, intrygowało go to poniekąd. O ile oklumencja pozwalała mu zamknąć umysł, o tyle na początku brnął w nią tak niezdrowo, że po prostu zapominał poniekąd o samym sobie w tym wszystkim. Nie bez powodu nie znał siebie od żadnej ze stron; dopiero od niedawna tak naprawdę poświęcał więcej czasu samemu sobie, jakoby chcąc tym samym nadrobić to, co go w życiu ominęło - a ominęło go po prostu za wiele. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że to właśnie dzięki Solbergowi się zmienił. Że dzięki niemu zaczął rozumieć, że pewnych struktur nie należy się ani wstydzić, ani kryć przesadnie przed światem, co zauważał dopiero wtedy, gdy spędzał z nim więcej czasu. Wcześniej bał się dotyku, teraz - wręcz do niego lgnął. Sam inicjował kontakty międzyludzkie, nie bojąc się przytulić nawet Julki podczas lekcji uzdrawiania. Zaskakiwało go to - jak wiele zdoła tak naprawdę jeszcze o samym sobie się dowiedzieć? Tego nie wiedział, kiedy to uśmiechnął się ciepło na kolejne słowa przyjaciela, dotyczące jego rzeczywistego pochodzenia. Mieszkanie na wsi miało swoje plusy, jak i minusy; może zdołał wiele z tego wyciągnąć, żyjąc poniekąd w zgodzie z naturą, aczkolwiek praca z tym powiązana była ciężka i potrafiła człowieka po prostu złamać, jeżeli nie jest przystosowany. Gdyby nie zabrał stamtąd Lydii, być może jej rekonwalescencja trwałaby tak naprawdę dłużej - tak naprawdę, w jej przypadku, wystarczył tylko i wyłącznie prosty odpoczynek. Jednocześnie doskonale zdawał sobie sprawę o tym, jak mało o nim wie tak naprawdę Solberg - a przynajmniej od tej gorszej strony. I co prawda kusiło go czasami wyznać parę kłamstw, które przewinęło się, jak również wyznać mu parę prawd, ale nie wszystkie - niemniej jednak, odwagi na to mu po prostu nie starczało. Jak zostałby określony, gdyby Max wiedział, że Lowell narobił złudne nadzieje LaVey? Jak zareagowałby, gdyby do jego uszu doszła wiadomość, że Felinus na wakacjach użył czarnej magii na niewinnym stworzeniu? Albo że wplątywał się, mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, w dość niebezpieczne sytuacje, o których nie wiedział? Ciche westchnięcie nie bez powodu wydobyło się z jego ust. — Wiesz, żarcie jest ważne, ale przecież nie przyszedłem się tutaj tylko i wyłącznie najeść do pełna. — zaśmiawszy się, kiedy to pogłaskał Ivarę po pyszczku, tęsknił tak naprawdę za jej towarzystwem. Wiedząc jednak, iż to ona może ciągle czuwać przy Solbergu, nie potrafił poprosić o to, by ta wróciła do niego z powrotem. I o ile tęsknił za czarną kotką niezwykle mocno, o tyle jednak samopoczucie Maximiliana było dla niego znacznie ważniejsze, w związku z czym rozłąkę tę przeżywał w miarę neutralnie - a przynajmniej tak to okazywał. Lowell, po potraktowaniu zwierzęcia w należyty sposób, wyprostował się, by tym samym podejść do reszty domowników i gości, zapoznając się z nimi po kolei. Felinus nie wiedział, co tak naprawdę pod kopułą czaszki chował najmłodszy - przynajmniej z mieszkających tutaj osób - uczestnik świątecznego zgromadzenia. Nie bez powodu spojrzał na niego poniekąd zaintrygowany, a jako że go w ogóle nie znał, nie miał wręcz prawa podejrzewać, że ten zaczął tworzyć sobie jakieś figlarne obrazki. Sam Lowell był pod względem samego siebie, chociażby w tej kwestii, dość mocno zagubiony, w związku z czym, przynajmniej na ten okres, nie czuł się na siłach, by być posądzanym o cokolwiek. Temat ten byłby po prostu dla niego mocno niewygodny. Jedna z tych rzeczy, o których obecnie bał się rozmawiać, nie mogąc jednoznacznie stwierdzić, co lub kto go tak naprawdę interesuje. Nie bez powodu, nawet jeżeli wiedział, z kim może pogadać na ten temat, czuł się mimo wszystko i wbrew wszystkiemu osamotniony. — Coś konkretnie zrobili? — zapytał się, podnosząc spojrzenie czekoladowych oczu z talerza właśnie na Ślizgona, jakoby w zaintrygowaniu. Nie wiedział, jakich kroków podjęli się opiekunowie Solberga, co nie zmienia faktu, iż go to po prostu intrygowało. Niemniej jednak, jeżeli chłopak nie chciał rozmawiać na ten temat, Felinus nie bez powodu był w stanie zaakceptować jego decyzję. Co jak co, ale są mimo wszystko Święta. — Oho, widzę, że flaszka Ognistej się ewidentnie przyda. — uśmiechnąwszy się, nie bez powodu zareagował na to z widocznym rozbawieniem, kiedy to kąciki ust podniosły się mimowolnie do góry, a głos posiadał w sobie nutkę widocznego, aczkolwiek przyjaznego śmiechu. Jakby nie było, to kojarzył, że jemu podesłał właśnie jedną flaszkę z kolekcjonerską szklanką - najwidoczniej nie na marne. — Zobaczymy jeszcze. Stary dziad jakoś siedzi cicho na obecną chwilę. — mruknąwszy niezadowolony, westchnął ciężko, przypominając sobie list do Beatrice, jaki wystosował. Pierwszy z ogromną paletą emocji, drugi bardziej chłodny i racjonalny. Nie chciał mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, by Max się marnował. Nie ze względów ekonomicznych, a bardziej ze względu na czystą troskę, którą wobec niego przejawiał. — Ja? Skądże. — prychnąwszy, nie bez powodu tak zareagował. — Zapewne we własnych czterech ścianach. — albo gdzieś na wsi, albo gdzieś na łonie natury. Felinus mimo wszystko wolał spokój, aniżeli ciągłe wystrzały petard i problemy z tym powiązane. Jednocześnie kiwnął głową na lewo i prawo w ramach odmowy. — Nie, podziękuję. Boję się, że nawet jedną lampką mogę się schlać. — i nie bez pwoodu te obawy były uzasadnione. Organizm, który nie jest przystosowany do alkoholu, znacznie mocniej odczuwa jego skutki, a Puchon nie chciał się ośmieszyć pod tym względem. — Ta słynna zapiekanka? — uśmiechnąwszy się, wsunął do własnej gęby, jak na złość, kolejny kawałek indyka, jakoby na delikatną złość, aczkolwiek tę pozytywną. Po tym się zaśmiał, a było widać, że humor mu dopisuje; wszystko było niezwykle świąteczne. Klimat, ubrania, dekoracje... naprawdę mu tego brakowało, przynajmniej teraz.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nigdy nie brnął w przeszłość puchona. Wciąż pamiętał praktycznie każde słowo, które wylało się z jego ust na szkolnym poddaszu i domyślał się, że niektóre tematy mogły być dla Felka po prostu ciężkie. Sam Max przecież nigdy nawet nie zdobył się na jakiekolwiek uchylenie rąbka tajemnicy, jeżeli chodziło o jego prawdziwą rodzinę. Dlatego też szanował prywatność przyjaciela wychodząc z założenia, że jeśli ten będzie chciał, sam ponownie zainicjuje konwersację. Wykorzystanie Maxime zapewne nie zrobiłoby na Solbergu aż takiego wrażenia. Co innego byłoby ze sprawą skrywanej agresji puchona i zdolności do czynienia krzywdy. Co prawda Max wiedział o tym, że jego kumpel interesuje się czarną magią, ale tak naprawdę nigdy nie potrafił wyobrazić sobie, by używał jej do czegokolwiek, co nie było samoobroną. Wciąż tak naprawdę nie znali się przecież idealnie. Obydwoje nie mieli w zwyczaju opowiadać o sobie i swoich mroczniejszych stronach i każde z nich zapewne zmartwiłoby się wiedząc, do jakich czynów zdolne jest to drugie. -Nie? No cóż, więcej dla mnie. - Posłał mu krótkie oczko, przez chwilę zapominając, że nie są w szkole a w jego rodzinnym domu, gdzie ludzie nie byli tak naprawdę przyzwyczajeni do ich interakcji. Felek był drugą osobą z magicznego świata, którą Max zaprosił w swoje prywatne progi. Pierwszy oczywiście był Lucas, którego ta rodzina znała już dość dobrze. Ślizgon wiedział, że jego młodszy wrzód na dupsku nie powie niczego przy gościu, ale jak tylko drzwi za Lowellem i Lydią się zamkną, zacznie męczyć przybranego brata. W końcu Max nigdy nie ukrywał swojej seksualności i nie było tajemnicą to, że ciągnie go także do mężczyzn. Co prawda nigdy nie przyprowadził faceta do domu, a przynajmniej nie frontowymi drzwiami, ale Hugo i tak nie potrafił powstrzymać się od docinków w stronę Solberga. -Nic nie zrobiłem! Ale poinformowano ich. - Wyjaśnił bez większych emocji. Od początku wątpił, że uda mu się coś tak poważnego zataić. - Czekaj, co masz na myśli? - Zapytał, spoglądając lekko podejrzanie na Felka, nie do końca wiedząc o co mu chodzi. Szczególnie, że sam Max co prawda dostał list od dyrektora, ale to Beatrice przekazała mu te cudowne informacje osobiście, o czym puchon nie miał prawa wiedzieć. Z zamyślenia wyrwała Solberga Stacey, która właśnie zwróciła się w stronę przyjaciela Maxa. -Felek, skarbie, a Ty też siedzisz w tych całych eliksirach, czy może zajmujesz się czymś innym? Felix często opowiada mi o tych wszystkich dziedzinach magii, ale nigdy nie potrafi szczegółowo mi ich opisać, może Ty powiesz mi coś więcej? - Zaczęła swój reasearch. Ślizgon przewrócił oczami podejrzewając, że kobieta nie tylko po prostu interesuje się gościem, ale też szuka inspiracji do kolejnej książki. Solberg w końcu nie był wszystkowiedzący i nie potrafił dostarczyć jej wszystkich informacji, których potrzebowała nawet, gdyby bardzo chciał. -A już myślałem, że wybierasz się na jakiś legendarny melanż i mnie nie zaprosiłeś. - Nie spodziewał się, że Feli może mieć w planach coś super szalonego, ale myślał, że może zamierza w jakikolwiek sposób świętować ten dzień. Początek nowego rozdziału, czy inne badziewia, o których ludzie zawsze opowiadają w Sylwestrową noc. -Nie zmuszam. - Normalnie sam dolałby sobie zawartość dodatkowego kieliszka, ale był w domu, pod czujnym okiem opiekunów, którzy ostatnio znów zaczęli mu się uważniej przyglądać. W końcu zmiana w aparycji ślizgona względem tego, co reprezentował sobą w wakacje była naprawdę widoczna. Do tego dodatkowe blizny na ciele, których nie ukrywał. To wszystko łączyło się w dość ciężką, lecz wciąż możliwą jeszcze do względnego ignorowania całość. - Dokładnie ta. Jak nie patrzyli lekko zwiększyłem jej ilość, ale ciiiii. - Przyłożył palec do ust, jakby powierzał puchonowi największy sekret swojego życia. Indyk oraz inne potrawy coraz szybciej znikały ze stołu, a gwar świadczył o tym, że atmosfera była tak samo ciepła i sympatyczna jak zawsze. Nick dyskutował z matką Felka o ogrodzie, Hugo wygłupiał się z dzieciakami, a Emma z mężem pomagała gosposi w sprzątaniu po obiedzie. - No, to teraz czas na świąteczne przedstawienie! Jako, że spektakl nie wyszedł, zrobimy sobie małe talent show. Każdy pokaże coś, w czym jest dobry. I tylko nie myślcie, żeby się wymigać, bo nie będzie prezentów. A wy.. - Tu gospodyni domu wskazała na nastolatków, którzy w papierach funkcjonowali jako jej podopieczni. - Nie dostaniecie nawet kęsa mojej zapiekanki. - Wiedziała, jak zaszantażować towarzystwo. Max nie tyle dla świętego spokoju, co aby nie psuć tej świątecznej atmosfery, zawsze zgadzał się na wszystko, co kobieta akurat wymyśli. Na szczęście pierwsze zaczęły popisywać się dzieciaki, śpiewając jakąś świąteczną piosenkę, o której Max nawet nie słyszał. -Pewnie zmyślają na bieżąco. Poczekaj, zaraz wrócę. - Rzucił do kumpla, po czym zniknął z pokoju, by za minutę powrócić z pełnym półmiskiem zapiekanki i trzema widelcami. Zignorował gromiące go spojrzenia Stacey i wyciągnął język w stronę przybranego brata, a następnie wręczył jeden ze sztućców puchonowi, kolejny siedzącej po jego drugiej stronie Lydii i sam wbił się w potrawę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell mimo wszystko i wbrew wszystkiemu nie chciał być przyczyną, dla której ktoś mógłby się o niego martwić. Nie bez powodu chował większość rzeczy dla siebie, no ba - nawet nie pochwalił się tym, iż zdołał się nauczyć patronusa wraz z prefektem Ravenclawu, kiedy to zapytał, po zakończeniu lekcji zaklęć, o potencjalne korepetycje i ćwiczenia z tego zakresu. Jednocześnie nie przeszkadzało mu to jednak, iż Max nie chwali się jakoś dobitnie swoją przeszłością - Felinus nigdy na to nie nalegał, samemu wiedząc, iż są to tak naprawdę tematy tak ciężkie, że nie ma czasami sensu napierać. Ani tym bardziej wymuszać poprzez zapoznanie z własnymi czasami dzieciństwa. To, że student pochwalił się poniekąd własnymi traumami, wcale nie oznaczało, iż Ślizgon musi robić to samo. W tej kwestii nie bez powodu ten pozostawiał mu wolny wybór, nie pokładając sobie w tym wszystkim nadziei. Dla niego liczyło się dobro drugiego człowieka, aniżeli spełnianie własnych zachcianek i próba zapoznania się z tym, co powinno pozostać jednak w jakiejś części tajemnicą. Tak naprawdę chłopak, poprzez naukę czarnej magii, ale i nie tylko, zaczął rozumieć, jak niebezpieczną jest dziedziną, kiedy skrywa się w sobie ból od dawien dawna. Dwa razy zdołał zmiażdżyć rękę Violetty ze względu na swój brak opanowania w tym zakresie - w jego przypadku wystarczyła tak naprawdę iskra, by zaklęcia z tej dziedziny stawały się w pewnym stopniu wyjątkowo niebezpieczne. I chociaż użycie ich na zwykłym zwierzęciu było niekontrolowane, ze względu na wpływ drzewa wisielców, tak naprawdę czuł wstyd wobec samego siebie. Że nie jest godzien, by po tym wszystkim zasiadać właśnie tutaj, w domu rodzinnym Solberga. Prędzej powinien być tak naprawdę przybity gdzieś do budy, najlepiej z marznącym tyłkiem i brakiem możliwości ogrzania się. — Jedz, jedz. — mruknął mu w podobny sposób, zapominając także o tym, że nie są u siebie. Niektóre zachowania, wyniesione wprost z Hogwartu lub jego domu, po prostu zakorzeniły się w nim do tego stopnia, iż po prostu nie bez powodu Lowell odwdzięczył się tym samym. Przekomarzanie się pod tym względem nie sprawiało mu żadnego problemu - było po prostu miłe. I miało pewnego rodzaju urok, którego nie mógł na żaden ze sposobów odmówić, kiedy to wystarczyły nawet proste gesty, by ogarnąć, co się dzieje. Jak chociażby w łazience, kiedy to Felinus uciekł na chwilę ze Skrzydła Szpitalnego. Lowell spojrzał na Hugo, jakoby chcąc coś z niego odczytać, ale potem tylko się uśmiechnął, przypominając sobie, że jednak trenuje oklumencję, a nie legilimencję. Ta druga umiejętność mogłaby mu się mocno przydać, ale nadal, czuł do niej awersję, kiedy to przypominał sobie o wszystkich wydarzeniach z Nokturnu, gdzie został perfidnie zaatakowany. Może kiedyś, ale na pewno nie teraz; nie bez powodu powrócił do dalszej konwersacji z Maxem, jakoby w cichym zastanowieniu analizując słowa, które opuściły jego wargi. — Wiesz, chodzi mi o to, że zmartwychwstał i dość szybko powrócił do posiadania wszystkiego w dupie. — wzruszył ramionami, przypominając sobie brak jakiejkolwiek wiadomości zwrotnej ze strony Dear. Może tak naprawdę stary pryk odpisał, ale opiekun domu Slytherinu nie chciała pochwalić się złymi wieściami na ten temat? Któż to wie. Siedzący przy stole chłopak nie zna przecież na tyle dobrze kobiety, by móc stwierdzić, czy ta go lubi, czy też i nie. A może po tym liście uważa go za totalnego ignoranta? Słysząc pytanie ze strony kobiety, uśmiechnął się przyjaźnie w jej stronę, kładąc z powrotem dłonie na własnych policzkach. — Eliksiry to nie moja liga, obecnie zajmuję się uzdrawianiem. — pokazał język Solbergowi, bo w sumie czemu nie, kiedy to wiedział, że o ile ten pała miłością do tego przedmiotu, to jednak on sam nie mógł w ogóle pojąć eliksirów innych od tych uzdrawiających. I o ile czasami mu coś rzeczywiście wychodziło, o tyle jednak kulał pod tym względem dość mocno. — Uzdrawianie to dość obszerny dział, który zastępuje mugolską medycynę i chociaż wydaje się być mocno zacofany, o tyle jednak jest w stanie uleczyć większość chorób i obrażeń bez pozostawiania śladów. Do leczenia używana jest głównie różdżka, a schemat wykonywanych ruchów i zaklęć różni się dość mocno od tych przy zwyczajnych. Istnieją także zaklęcia wysoce zaawansowane, które są w stanie wyleczyć bardzo rozległe rany. Ogólnie na temat magii leczniczej można się sporo rozgadać, niemniej jednak jest to dział o podobnym zaawansowaniu co medycyna mugolska. — może nie wytłumaczył zbyt wiele, ale nie widział w tym mimo wszystko i wbrew wszystkiemu sensu - starając się dobrać słowa w należytym porządku, te opuszczały z charakterystycznym pomrukiem jego usta, jakoby w zastanowieniu, czy w ogóle powinien mówić coś więcej na ten temat. Ogólnie nie sprawiało mu to większego problemu, ale gdyby miał tak naprawdę opowiedzieć bardzo szczegółowo, musiałby w sumie posługiwać się słowami dość... nietypowymi. A tego raczej woleli uniknąć - chociażby przy świątecznym stole. — Stary, ja bym cię nie zaprosił? — trącił go w przyjazny sposób, zastanawiając się nad tym, na ile procent nie zaprosiłby do tego wszystkiego Solberga. W sumie, jako najlepszy przyjaciel, nie widział innego lepszego kandydata do spędzenia tego jakże żmudnego czasu oczekiwania na nowy rok. Lepszy rok - rok poniekąd radykalnych zmian względem poprzedniego, który przeleciał w dość przyjemny sposób. Przed nimi nowy, być może lepszy - z wyniesionym bagażem doświadczeń, kiedy to starał się naprawiać zniszczone struktury własnego życia i tym samym nie popełniać tych samych błędów. Na kolejne słowa kiwnął głową, poprawiając sweter w taki sposób, by zakrywał również część jego dłoni; te zaczęły wyglądać niczym u jakiegoś krecika. — Cśśś. — uśmiechnąwszy się, wykonał podobny gest, naśladując tym samym kumpla, kiedy to wiedział, że mimo wszystko i wbrew wszystkiemu nie powinien się jakoś szczególnie bać interakcji społecznych. Największy sekret jego życia - zwiększenie ilości zapiekanki - zdawał się wypłynąć i tym samym pokazać na światło dzienne Puchonowi. Ale czy ten dotrzyma tajemnicy? Prawdopodobnie tak, bo ten nie lubi zdradzać przyjaciół; nie bez powodu zatem przyglądał się rozweselonej gromadce, gawedzącej o najróżniejszych sprawach życia codziennego, jakoby w widocznym zastanowieniu. Długo nie musieli czekać w sumie na rozpoczęcie tego, o czym mówił Solberg, a raczej pisał - spojrzenie ciemnych obrączek źrenic powędrowało automatycznie w stronę całego przedsięwzięcia, kiedy to usłyszał o braku możliwości uzyskania przez dwóch podopiecznych zapiekanki, na co uśmiechnął się bez możliwości powstrzymania rzędu białych zębów, które to, w połączeniu z naturalną mimiką twarzy, wyglądały po prostu uroczo. — Oho, ktoś nie dostanie zapiekanki. — pokazał mu język, by potem się roześmiać i posłuchać świątecznej melodii wykonywanej przez dzieciaki, kiedy to Lydia patrzyła na nie z zapalonymi ognikami w oczach. Kobieta wręcz kochała dzieci, w szczególności w takim cukierkowym wydaniu. Wyglądało na to, że zechce ich poczęstować przygotowyanymi przez niego piernikami. — Nie zdziwiłbym się. Ja w ich wieku również bym wymyślał na bieżąco. — założywszy nogę na nogę, kiwnął głową w jego stronę, kiedy ten zniknął w odmętach nieznanych pokoi, zanim to nie wrócił z ogromną porcją zapiekanki, na co pokręcił głową, by tym samym ponownie przywrócić na swoją twarz podniesienie kącików ust do góry i delikatne przymrużenie oczu. Lowell zaczynał się czuć powoli jak na swoich urodzinach, gdzie to też ciągle się uśmiechał, żartował i wchodził w interakcje; wszystko szło na razie po jego myśli. — Oho, lepkie rączki? — ciepły głos przedostał się przez dźwięki wydawane w imię dziwnego talent show, by następnie wziąć sobie tym samym porcję zapiekanki. — A ty, stary? Czym się pochwalisz? — proste pytanie opuściło jego usta, kiedy to spróbował tym samym potrawy. — Ej, to jest zajebiste. — otworzył szerzej oczy, przechylając głowę na bok, jakoby w zastanowieniu, zanim to nie skonsumował kolejnej części. Również i pod tym względem Lowell mocno się zmienił - o ile wcześniej stronił od jedzenia, o tyle teraz potrafił jeść ile wlezie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Akurat kwestia patronusa na pewno niezmiernie by ślizgona ucieszyła. Bardzo dobrze pamiętał ich chochliczą masakrę w Hogsmeade, gdzie Felinusowi udało się wyczarować jasną mgiełkę. Max czuł się dobrze wiedząc, że mimo tego całego pierdolnika, który miał miejsce wokół nich, puchon był w stanie znaleźć coś na tyle pozytywnego, by czar chociaż w takim stopniu mu wyszedł. A przynajmniej wtedy, bo od tego pamiętnego dnia wydarzyło się wiele rzeczy, który mogły ten stan zmienić. Bez względu na to, co Lowell zrobił i o czym Maxowi nie powiedział, Solberg nie wyobrażał sobie, by puchon zraził go do siebie w tej chwili czymś na tyle, by musiał wygonić go z domu. Był w końcu jego przyjacielem i ślizgon naprawdę cieszył się, że mogą razem spędzić ten świąteczny czas. Mimo wszystko przecież raczej nie mieli zamiaru odpierdalać w takim towarzystwie. Max czasem sam się dziwił, jak diametralnie różny potrafi być gdy tylko zmieni otoczenie. Nieposkromiony w Hogwarcie stawał się potulnym synkiem gdy tylko przekraczał próg domu w Inverness. A przynajmniej tak próbował się zachowywać. Nie był przecież ideałem, ale zdecydowanie lepiej wychodziło mu krycie się ze swoimi kłopotami i durnymi pomysłami. -Ach to... Jakoś specjalnie mnie nie dziwi. I tak jestem prawie z niego dumny, że wykazał tę odrobinę zainteresowania. Boyd mówi, że zafunduje mu protezę. - Powiedział z pełnymi ustami lekko, jakby przez ostatni miesiąc na sam dźwięk tego imienia nie miał ochoty uciec przez okno i się rozpłakać. Czasem miał wrażenie, że oddzielanie świata magicznego i mugolskiego przychodziło mu ze zbyt dużą łatwością i potrafił brać jeden z nich za swego rodzaju wymysł, gdy tylko znajdował się w drugim. Wciąż nie czuł się dobrze po wydarzeniach w Lesie, ale musiał przyznać, że list od Boyda trochę zmienił jego samopoczucie. Nie rozumiał, dlaczego Callahan podchodzi do niego tak lekko i przyjaźnie, ale na pewno pomagało to Maxowi stanąć względnie na nogi. Odwdzięczył się pokazaniem Felkowi języka, po czym skierował swoją uwagę w stronę Nicka, gdy jego żona zagadywała puchona o uzdrawianie. Zalewając go falą pytań o magiczne sposoby leczenia ran. W końcu była świadoma, że nie wszystkiemu dało się zapobiec, czego dowodem były blizny na ciele jej przybranego syna. -A bo ja wiem. Może macie jakieś tajne puchońskie zabawy tylko dla wybranych. - Powrócił do kumpla, gdy ten dał mu kuksańca. Miał mimo wszystko nadzieję, że jego zawieszenie zostanie chwilowo zdjęte, by mógł jakoś świętować wejście w Nowy Rok razem ze znajomymi. Gwar przy stole był ogromny ze względu na zebraną przy nim ilość osób, a mimo to nie było jakiegoś chaosu. Każdy zdawał się znaleźć odpowiedniego partnera do rozmowy i miło spędzać czas, co chwilę sięgając po kolejny kęs którejś ze świątecznych potraw. Max nie jadł wiele, zarówno przez to, że wciąż nie był w stanie oraz przez fakt, że jego żołądek czekał na potrawę specjalną, którą to magicznie rozmnożył, by wystarczyło dla wszystkich i jeszcze zostało. Pierwszy raz mógł swobodnie posługiwać się magią w domu i miał zamiar z tego korzystać. W końcu przyszedł czas na świąteczne przedstawienie, na które nikt na pewno nie czekał. No może poza dzieciakami, które wydawały się być zachwycone faktem, że będą mogły się czymś popisać. Solberg zdecydowanie bardziej zainteresowany był tym, że może wykraść jedzenie z lodówki wiedząc, że nie poniesie żadnych konsekwencji z tego tytułu. - Znasz mnie. - Uśmiechnął się na tekst o lepkich rączkach. W końcu Felek wiedział, jakie Solberg miewa zapędy i nie powinno to nikogo dziwić. Ciepło na sercu jeszcze bardziej rozlało się młodemu czarodziejowi, gdy zobaczył jak bardzo zaangażowana w występ dzieciaków jest Lydia. - Może Pani też chce spróbować? Śmiało! - Wypchnął kobietę lekko do przodu, by zachęcić ją. Nie widział powodu, dla którego goście nie mieli również wziąć udziału w ich zabawie. - Ciebie nie zmuszam jak nie chcesz, bo jeszcze mnie czymś jebniesz. - Wyszeptał do Felka tak, by nikt inny nie dosłyszał. Raczej nie musieli chwalić się swoimi przygodami i niektórymi zainteresowaniami. Lepiej było niektóre fakty zachować dla siebie. Kątem oka zobaczył, jak mąż Emmy wychodzi. Zapewne znów został wezwany do pracy. -Mówiłem! Jedz ile chcesz w razie czego się dorobi. - Cieszył się, że Felek zaczął lepiej o siebie dbać. Może nie wiedział, jaki tryb życia puchon prowadzi ostatnio, ale zdecydowanie było widać, że odżywia się bardziej wartościowo niż kiedy się poznali. W końcu przyszła kolej na Maxa, a ten podniósł się powoli i stanął przed wszystkimi. Jako, że został zaskoczony naglą zmianą planów, a nie było czasu żeby pochwalił się swoim talentem do eliksirów, postanowił pójść na łatwiznę. Wyciągnął z kieszeni różdżkę, którą zgarnął, gdy poszedł po zapiekankę i ożywił wizerunek pieska, który znajdował się na jego świątecznej bluzie. Większość osób wydała z siebie jakiś dźwięk zachwytu, ale właśnie wtedy Hugo postanowił wyrazić swoje niezadowolenie. -To jest niesprawiedliwe! Żądam dyskwalifikacji! Nie możesz tak tu wejść i pokazywać jaki jesteś zajebisty, bo umiesz czarować! - Max przewrócił oczami na ten wywód młodego, ale Stacey zaczęła upominać syna z czego wywiązała się mała awantura. - Dajcie spokój, to tylko głupia sztuczka. - Mruknął Solberg, ale to nie załagodziło sytuacji. Podniósł się rumor, w którym Hugo próbował dojść sprawiedliwości, Stacey nie wiedziała, czy przyznać mu rację, czy raczej stanąć po stronie Maxa, dzieciaki domagały się więcej magii, a sam ślizgon po prostu westchnął cicho. - Świąteczna atmosfera w końcu pełna. - Mruknął do siebie i opadł na kanapę napychając policzki zapiekanką i obserwując dziejący się wokół chaos.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell mimo wszystko i wbrew wszystkiemu chciał, by pewne rzeczy pozostawały poza zasięgiem dłoni niektórych. Zresztą, nie widział poniekąd sensu w chwaleniu się nauki patronusa; jakoby w pewnym stopniu miała to być jego mała, słodka tajemnica, wykorzystywana tylko w ramach narastających dalej potrzeb. Czy to w przypadku konieczności komunikacji w pełni prywatny sposób, czy jednak w postaci wezwania pomocy, gdy nigdzie obok nie będzie tak naprawdę jakiegokolwiek kawałka papieru. Ani sowy, która mogłaby daną wiadomość po prostu... przekazać. Dlatego Felinus cieszył się z takich obrotów spraw, że mógł po prostu powspominać niektóre rzeczy, dzięki którym jego serce przepełniało się w pewien sposób ciepłem i tym samym powodowało wydobycie z siebie tej pozytywnej magii. Może znajomość zakazanej wcale na to nie wpływa? Chłopak również cieszył się, że może spędzić Święta gdzieś indziej, niż we własnych czterech ścianach, przez które mógłby tak naprawdę oszaleć. Pierwszy raz był tak naprawdę w gości do tak dużej ekipy, tudzież rodziny, w związku z czym początkowo nie wiedział, do czego ręce włożyć, niemniej jednak dość szybko zdołał się przystosować. Dziwiło go to, jak wiele różnic jest w stanie zobaczyć poprzez przejście przez próg domu, kiedy to spojrzenie czekoladowych oczu właśnie je dostrzegało - Maximilian zachowywał się inaczej. Tak samo jak on, zresztą; Hogwart nie pozwala być prawdziwymi wersjami samych siebie. Nie pozwala na zdjęcie własnej maski i tym samym udowodnienie, że jednak jest się ciut innym człowiekiem. Lowell był tego świadomy; nie bez powodu podejrzewał, że niektóre osoby, wysoce otwarte, mogą tak naprawdę poza zamkiem być skryte, natomiast te chowające się w cieniu najróżniejszych wydarzeń, jakoby nie chcąc wydostawać się na światło dzienne - utrzymują kontakty towarzyskie. — O, gadałeś z nim. Jest lepiej? — mruknąwszy, poniekąd poczuł ulgę na sercu, gdy usłyszał te słowa, które wydobyły się z ust Maximiliana. Oznaczało to, że chłopaki jakoś się dogadują i nie mają sobie za złe tego, co się wydarzyło. Przepowiednia z jego obietnic poniekąd się spełniała - pokazywała, że tak naprawdę Callahan nie będzie chciał zrównać z ziemią Solberga. — Ej, no to nieźle, że Hampson wykazał się aż takim zainteresowaniem. — sam jakoś nie mógł liczyć na protezy jąder, na co jakoś specjalnie nie narzekał, bo i tak czy siak było to dość dawno temu. Na tyle dawno temu, że zapewne stary dziad prychnąłby z rozbawienia i po prostu poszedł dalej, nie wykazując żadnego zaintrygowania. Tak naprawdę Felinus starał się udawać, że się po prostu do tego wszystkiego przyzwyczaił. Owszem, usunęłoby to potencjalne krępowanie się przy wspólnych, nagich kąpieliskach, niemniej jednak zdarzały się one tak rzadko, że koniec końców ten nie widział sensu. Poza tym, odczuwał wstyd tylko przy obcych. Maximilianowi ufał. Student nie spodziewał się, że zostanie wciągnięty aż tak w dyskusję na temat leczenia ran. Na szczęście, poprzez posiadaną wiedzę, która zahaczała wręcz o zakresy pracy na szpitalu, mógł w miarę odpowiednio i bez większego zastanawiania się, podzielić paroma ciekawostkami na ten temat. Nie przeszkadzało mu to w ogóle, choć od czasu do czasu posłał Solbergowi spojrzenie z serii "ratunku, jestem zagadywany". Nie zmieniło to jego nastawienia - od czasu do czasu na twarzy można było zauważyć ciągnący się w rozbawieniu uśmiech. — Taaa, te puchońskie orgie? — przewrócił oczami, by następnie prychnąć na samą myśl. Pamiętał dokładnie wpis Obserwatora, który to o nich wspomniał, na co nie mógł powstrzymać delikatnej reakcji przy świątecznym stole. Zresztą, wyobrażenie siebie samego w tym wszystkim było jeszcze bardziej komiczne, w związku z czym podniesienie kącików ust do góry nie schodziło mu z twarzy, a łagodne spojrzenie bacznie obserwowało zgromadzonych. Mimo wszystko planów na Sylwestra jako tako nie miał; zapewne będzie musiał się dostosować do czegoś. Lub kogoś. Uśmiechnąwszy się podstępnie, jakoby w odróżnieniu od poprzedniego podniesienia kącików ust do góry w rozbawieniu, doskonale zdawał sobie sprawę, że zna Maximiliana od tej ciut innej strony. Mniej pozytywnej, ale nadal, akceptowanej przez niego. Zresztą, chłopak chyba nie widział sensu we wkurzaniu się za to, kim tak naprawdę są; pewnych rzeczy nie można się po prostu wyzbyć. Lowell mimo wszystko i wbrew wszystkiemu przyglądał się w widocznym zastanowieniu w stronę domowników, kiedy ci musieli coś poniekąd przedstawić. Występ najmłodszych był zabawny tylko z jednego względu - ze względu wymyślania piosenki na bieżąco, bo i takiej w ogóle w swoim życiu nie słyszał. Może powinien tak naprawdę podłapać pomysł? — A poproszę, poproszę! — uśmiechnąwszy się, kobieta nie wiedziała jednak, jakim talentem powinna się pochwalić, więc... chwyciła mandarynki ze stołu i zaczęła nimi żonglować. Początkowo dwoma, potem dorzuciła trzecią, co jej szło, o dziwo, nader dobrze, niemniej jednak przy czwartej owoc spadł jej po prostu na głowę, na co nie mogła przestać się śmiać. — O to się nie martw. — wyszeptawszy, puścił mu oczko, jakoby w widocznym zastanowieniu chcąc tym samym chwycić za potencjalną rózgę i nią zdzierżyć Maximiliana. Problem był taki, że nie miał tutaj żadnej rózgi, a poza tym inni patrzyli, a zwracanie na siebie uwagi nie jest dość... pożądane. A przynajmniej pod takim względem. — Uważaj ze słowami, bo nie dość, że zjem pierwszą zapiekankę, to chwycę się za drugą i ci jej w ogóle nie zostawię. — uśmiawszy się, wepchnięcie kolejnego kęsa nie sprawiło mu żadnego większego problemu. Zresztą, chyba ślepym trzeba by było być, żeby nie zauważyć zmian, jakie zaszły w Puchonie. Bardziej naturalny koloryt skóry zdawał się aż tak nie kontrastować z ciemnym ubraniem (choć dzisiaj miał na sobie sweter), a dłonie, palce i ogólnie kończyny nie były już przesadnie chude, a bardziej poprawnie szczupłe. Nie ma co się dziwić - skoczenie z wagi pięćdziesięciu dwóch kilogramów do ponad sześćdziesięciu robiło swoje. Faolán bacznie obserwował poczynania Maximiliana, który został siłą wyciągnięty w konieczność uczestnictwa w tej całej zabawie. Poniekąd mu współczuł, jak to przystało na koleżeńską solidarność, niemniej jednak był ciekaw, jakim to talentem pochwali się tak naprawdę Ślizgon. Wystarczyło wyciągnięcie różdżki z kieszeni, by ten zaczął podejrzewać, po jakie rzeczy to postanowi sięgnąć. On sam jakoś specjalnie z zaklęć nie był dobry, dlatego nie bez powodu spojrzenie czekoladowych oczu spoglądało tym samym na kolejne poczynania obecnego przedstawiciela własnej umiejętności. Jak się okazało, ten poszedł w dość prostą stronę; zaczarowanie pieska na bluzie może i jemu nie sprawiłoby żadnego większego kłopotu. Urocze. No ale z tego tytułu postanowił stworzyć się malutki spór. Powoli narastający jednak na sile. — O cholera. — mruknąwszy w stronę kumpla, trudno było nie zauważyć, jak młody się wkurwił; sam nie wiedział w sumie, jak ma zareagować na ten cały cyrk, w który przeistoczyło się tak naprawdę przedstawienie. Dzieciaki chciały więcej magii (standard i chleb powszedni), niemniej jednak ci, którzy myśleli o zwycięstwie, wkurzali się o niemożność rzucania zaklęć. — To tylko głupia sztuczka, nie ma nawet czego roztrząsać. — powiedział, jakoby chcąc tym samym załagodzić sytuację, a do całej dyskusji wtrąciła się także Lydia. Ta zaczęła mówić, że przecież nikt chłopakowi nie zabroni korzystać z magii, którą to został obdarowany i skoro jest z niej dumny, to nie musi się tak naprawdę z nią kryć. No i, gdzieś na uszko szepnęła Stacey, że przedstawienie jest robione głównie ze względu na najmniejszą gromadkę, na której to właśnie powinni się skupić. — Taa, z dodatkową kłótnią w gratisie. — westchnięcie wydobyło się z jego ust, kiedy to patrzył na dziejący się na arenie chaos, którego to nie mogli powstrzymać. Popierał mimo wszystko i wbrew wszystkiemu zdanie własnej matki, choć nie usłyszał, co tam powiedziała po kryjomu do Stacey, kiedy to obecnie czekał na rozwój wydarzeń. Dłoń tym samym mimowolnie mu drgnęła, a sam oparł się bardziej plecami o kanapę, jakoby w niemym zastanowieniu przedostającym się przez kolejne tkanki. Czy oni kiedykolwiek się uspokoją?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Pokręcił głową na pytanie Felka. Wciąż nie miał na tyle siły i odwagi, by stanąć twarzą w twarz z Boydem. A do tego obawiał się, że mimo wszystko nie jest tam mile widziany. Na pewno Filin i Olivia nie sprawiali wrażenia osób, które cieszyłyby się z jego obecności przy łóżku gryfona. -Wysłał mi list. Nic wielkiego. Mówi, że leci na tylu eliksirach, że nic nie czuje. - Powiedział krótko, wbijając wzrok w talerz. Na chwilę przygasł, ale nie trwało to zbyt długo. Nie chciał zbyt mocno rozmyślać o całym tym wydarzeniu podczas świąt, chociaż z tyłu głowy czuł się niesprawiedliwie wiedząc, że spędza miło ten czas, podczas gdy Boyd leży w szpitalu. - O ile nie będą to tylko puste słowa. - Jakoś średnio wierzył w obietnice dyrektora. Nie pozostało mu jednak nic oprócz obserwacji i czekania. Był gotów w razie potrzeby pomóc Boydowi, gdyby szkoła jednak zawiodła. Max nie spodziewał się nawet, że Felek całkowicie pogodzi się już z utratą jąder. Widział jednak, że puchon próbuje zachowywać się w tej kwestii naturalnie i nawet wziął wspólną kąpiel z nim i Lucasem w łazience prefektów. Niestety mimo obietnic chłopak nie otrzymał jeszcze protez, które miano mu zapewnić i Max zastanawiał się, czy ta obietnica również nie odeszła w zapomnienie. Widział spojrzenie kumpla, ale odpowiedział na nie tylko wzrokiem pod tytułem "przeżyjesz" i sam wdał się w krótką pogawędkę z przybranym ojcem. -Ta, krzycz o tym głośniej. - Wskazał głową w kierunku Hugo, który zdecydowanie z zainteresowaniem spojrzał w ich stronę, gdy wyłapał słowo "orgie" padające z ust ich gościa. - Nie interesuj się młody. - Max rzucił w niego brukselką, na co Emma wydała niezadowolone cmoknięcie, a Buddy z radością podbiegł zjeść warzywo, które upadło na podłogę. Następnie pies zaczął ślinić się Hugo na kolana licząc na jeszcze jakiś przysmak. Średnio moralne zachowania Maxa nie były w tym domu nieznane, ale zdecydowanie bardziej unikało się tego tematu. Przy Felku ślizgon mógł na luzie żartować sobie ze swojego zapędu do kradzieży czy miłości do Ognistej, ale w domu sprawa wyglądała troszkę inaczej. Szczególnie w obecności Hugo, który ostatnio sam zaczął wchodzić w okres buntu. Ucieszył się, gdy Lydia ochoczo wzięła udział w ich zabawie. Sam zdziwił się, że kobiecie tak sprawnie wychodziło żonglowanie i zaśmiał się, gdy jeden z owoców wylądował na jej głowie. Mimo to, wszyscy nagrodzili ją brawami i przeszli do kolejnej osoby. -A spróbuj tylko! Nie masz pewności, czy nie nasączyłem jej czymś ciekawym. - Wyciągnął język w stronę puchona, chociaż nigdy nie wykorzystałby eliksiru by nafaszerować nim kogokolwiek z rodziny, a tym bardziej w święta. Ciężko było powiedzieć, czy Max zdawał sobie sprawę, jakie zamieszanie wywoła. Po prostu chciał mieć z głowy swój występ i ogarnąć coś, co nie będzie wymagało od niego zbyt wiele wysiłku. Hugo jednak musiał się obruszyć i podnieść głos, domagając się sprawiedliwości. - Jezu, uspokójcie się. To był żarcik. Jak chcecie też wam machnę takie swetry. - Westchnął, ale zamiast załagodzić sytuację, młody jeszcze bardziej obraził się, że Max chwali się swoją magią i o mało co nie wyszedł z pokoju. Na szczęście został jakoś powstrzymany przez swoich rodziców. -Nie przejmuj się. Przejdzie mu. - Często widział w Hugo siebie samego, co średnio go pocieszało. Liczył jednak, że przybrany brat będzie miał więcej rozumu i nie pójdzie tak do końca w jego ślady. Atmosfera zdawała się po woli przycichać, a po zapiekance zaczynało zostawać tylko wspomnienie. -Idę na peta. Dołączysz? - Zapytał Felka, po czym wskazał głową na ogród. Chwila spokoju zdecydowanie była mu teraz potrzebna, a tam na pewno mogli ją uzyskać.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Felinus zdawał sobie sprawę z tego, że ta sytuacja może być tak naprawdę dla Maxa ciężka - momentami nawet zbyt ciężka. Jakby nie było, sam nie wiedział, jak zdołałby się zachować w obecności osoby, która to, dzięki niemu właśnie, straciłaby rękę. Ten temat pozostawał mimo wszystko i wbrew wszystkiemu bardzo delikatny, wymagający odpowiedniego podejścia, a bez niego, no cóż, nic tak naprawdę nie wskórają - przynajmniej nie pod tym względem. Student poniekąd miał nadzieję, że temat ten przejdzie w zapomnienie, ale koniec końców mógłby to być tylko i wyłącznie złudne próby utrzymania wszystkiego w należytym spokoju, kiedy to zdawał się podchodzić do tematu racjonalnie. Tak naprawdę wiele również w jego życiu się zmieniało, w związku z czym odczuwał poniekąd potrzebę pozostawania bardziej samemu, niemniej jednak... nie zamierzał odejść względem tego, co zdołało się wydarzyć w Zakazanym Lesie. Nie nalegając, nie zamierzał w jakiś szczególny sposób wymagać od Maximiliana znajomości w tymże temacie. Nie zmieniało to jednego, znaczącego faktu - że cieszył się, iż tak naprawdę kwestia ta stabilizuje się, a i sam chłopak jest jakoś bardziej spokojny. — Nie dziwię się. — zdawał sobie sprawę z tego, że pewne rzeczy tak naprawdę będą wymagały dłuższej interwencji medycznej. Nie bez powodu - ból powiązany z utratą kończyny tak naprawdę mógł być spory. I o ile Felinus nie czuł zbytnio własnej straty, przynajmniej po utracie, o tyle jednak odzywała się za każdym razem, gdy tego po prostu nie wymagał. Ostatnio to kontrolował, a organizm przyzwyczajał się do okolicznego zimna, aczkolwiek, koniec końców, nie należało to do przyjemności, z którymi to chciał mieć do czynienia. — Podejrzewam, że rodzice Callahana zjechaliby dość ostro dyrektora za puste obietnice. — mruknawszy, trudno było nie odnieść akurat takiego wrażenia. Jakby jego dziecku oderwano rękę lub cokolwiek innego, domagałby się należytego wsparcia ze strony szkoły. A gdyby dyrektor zbyt powoli podchodził do tego tematu - wparowałby do gabinetu na pełnej kurwie. No, ale własnego dziecka nie będzie mieć. I sam nie wiedział, czy to dobrze, czy to jednak źle. — Jak tak ładnie prosisz... — uśmiechnąwszy się, nie bez powodu sobie z tego zażartował, spoglądając z pewnym zaintrygowaniem w stronę Hugo, który najwidoczniej podłapał temat orgii. Ten wyglądał ciut młodziej od Maximiliana, niemniej jednak podejrzewał, że pewne hormony zaczynają w nim buzować, napędzając tym samym prostą, ludzką ciekawość. Odkrywanie samego siebie, zapoznawanie się z własnymi preferencjami - czyli to, z czym on miał, o dziwo, w dość późnym wieku, do czynienia. I nie bez powodu Lowell bał się odnajdować kolejne rzeczy, które po prostu go intrygowały - nawet nie rzeczy. Ludzi, do których podchodził normalnie, ale pewne rzeczy pod kopułą jego czaszki zaczęły się zmieniać, a on sam nie chciał tak naprawdę tych zmian, bojąc się ich bardziej, niż wcześniejszej utraty jąder. Bał się tak naprawdę własnego siebie, jakoby nie mogąc po części zaakceptować faktu tych zmian. Tych mniej przez niego wymaganych, które zaczęły nachodzić go z powodu utraty czynnika stresowego i tym samym potrzeby pewnego rodzaju stabilizacji. Nie bez powodu zatem skupił się na rzuceniu brukselki, która wylądowała w stronę młodszego z towarzystwa, a do tego, przy okazji, skusiła do niego psiaka, na co się zaśmiał. Lepiej było angażować się w otaczającą go rzeczywistość, aniżeli to, co tak naprawdę ma miejsce pod kopułą czaszki. Jednocześnie pozostawał świadom tego, że pewnych tematów w domu nie powinni tak naprawdę rozpoczynać - i Felinus to po prostu respektował. Nie zaczynał, nie gadał o tym, nie rozpoczynał czegoś, co mogłoby się skończyć niezbyt ciekawie. Co nie zmienia faktu, że, koniec końców, przedstawienie miało ze sobą poszczególne skutki, jak chociażby nadchodzącą wielkimi krokami dyskusję, nad którą to potem nikt nie mógł zapanować. — ...Wolę chyba nie wiedzieć, czym dokładnie. — podniósł brwi w jakimś zrezygnowaniu do góry, przypominając sobie to, że w sumie ma do czynienia z osobą znającą się na eliksirach, na co wziął ciężki wdech i tym samym, poprzez proste przemielenie w sposób dokładniejszy całego kęsa, przełknął go z widoczną niepewnością. I chociaż wiedział, że Max tak naprawdę respektował to, że nie każdy chce być faszerowany różnymi wywarami, o tyle jednak nie mógł mieć pewności, czy przypadkiem jedzenie samo z siebie nie dostało jakichś magicznych właściwości. Felinus nie spodziewał się również, że użycie magii wywoła takie zamieszanie. Owszem, mogło ono wiązać się z pewnym niezadowoleniem, ale hej, liczyła się głównie zabawa, a nie bycie zazdrosnym. On na przykład nie potrafiłby wymyślać nie bieżąco słów do piosenki czy chociażby żonglować niczym Lydia, której to owoce spadły na głowę. Nie bez powodu siedział zatem, zastanawiając się, co tak naprawdę zrobić, niemniej jednak... tak naprawdę nic nie mógł. Jego matka starała się załagodzić sytuację, a Hugo rzeczywiście miał problem z zaakceptowaniem magii, niemniej jednak słowa, które rzucił Max, poniekąd przyczyniły się do większego wybuchu złości u młodzieńca. Świąteczna atmosfera zmieniła się w atmosferę konfliktu, której tak cholernie nie cierpiał, niemniej jednak udawał, że wszystko jest w porządku. — W to nie wątpię. — mruknąwszy w stronę Maxa, kiwnął głową i tym samym wstał z kanapy, ruszając z niej własne cztery litery. Nie bez powodu zdecydował się na taki krok, niemniej jednak nie zamierzał zapalić, kiedy to wyszli do ogrodu, a na niebie panował mrok. Tak samo, zresztą, w otoczeniu, które oświetlane było jedynie przez potencjalne lampy; chłód powietrza wstrząsnął nim, kiedy to oparł się i tym samym westchnął ciężko, jakoby w widocznym zastanowieniu. — Świąteczna atmosfera. Hugo od zawsze taki spięty i ciekawski? — zapytawszy się, nie umknął mu temat tego, że to właśnie on skakał wszędzie. Podsłuchiwanie? Gotowe. Narzekanie? Też. Zdawał się być osobą konfliktową, przechodzącą przez pewnego rodzaju bunt, dlatego nie bez powodu rozpoczął właśnie ten temat. Nie przeszkadzał mu potencjalny dym papierosów - prędzej wkurzało go to, że był to dla niego trochę przyjemny zapach.