Dziedziniec wieży z zegarem wydaje się być jednym z najstarszych miejsc w zamku. Łączy most wiszący z resztą budowli, a również wysoką wieżą zegarową. Na prawie samym szczycie znajduje się ogromny, przeszklony zegar. Można się do niego dostać pokonując wąskimi, drewnianymi schodkami pięć piętr. W środku znajdują się różne mechanizmy a także dzwony; niektóre ogromne, miedziane inne zaś złote. Na środku dziedzińca wybudowana natomiast została niewielka fontanna z czterema gobelinami.
UWAGA! W tej lokacji na okres październik/listopad musisz rzucić kostką kiedy tu jesteś, ze względu na wykonane tu zadanie na kółka przez Fillina Ó Cealláchaina.
Zmiana wyglądu lokacji: Z goblinów nie leci woda, a z jednego krew (albo coś co ją przypomina), drugiego mleko, trzeciego atrament, czwartego sok dyniowy. Wszystko to wlatuje do fontanny.
Rzuć kostką k6 na efekt:
1 - Próbujesz przysiąść gdzieś sobie a tutaj okazuje się, że rzucone tu było zaklęcie Spinale. Ha, ha bardzo zabawne, teraz jesteś cały w drobnych ranach na Twoich Twoich pośladkach. Dodatkowo rzuć kostką. Parzysta - podarło Ci również dużą część ubrania, Nieparzysta - nie szarpnąłeś ubrań aż tak, więc nic ci nie podarło, a jedynie lekko zraniło. 2 - Chcesz oprzeć się o kolumnę obok której stoisz... A jej nie ma tak naprawdę. Przenikasz przez coś co tak naprawdę nie istnieje i wpadasz do fontanny. Cały lub połowicznie, jak wolisz. W każdym razie ociekasz mieszanką czterech cieczy wylatujących z fontanny. Apetycznie! 3 - Nie masz pojęcia, że fontanna została odrobinę przerobiona i Kiedy chcesz usiąść na niej tak jak często robią tu uczniowie, okazuje się, że została ona lekko transmutowana i tam gdzie siadasz, wcale nie ma kamienia... Wpadasz całkowicie do fontanny. No pięknie. 4,5,6 - Nie musisz nic robić, a fontanna i tak Cię dopadnie! Co jakiś czas gobliny obracają się i robią niewielki raban na dziedzińcu. Niektóre z nich buchają swoimi cieczami gdzie popadnie, od czasu do czasu ubrudzając uczniów. Kiedy ty wchodzisz na dziedziniec, właśnie jest jeden z tych momentów. Możesz spróbować uciec przed cieczą jeśli chcesz. Rzuć kostką k6 by sprawdzić czym zostałeś oblany. 1 - mleko, 2 - krew, 3 - atrament, 4 - sok dyniowy, 5 i 6 - wybierasz sam. Dodatkowo możesz, aczkolwiek nie musisz, rzucić na unik. Rzucasz literką. Samogłoska - udaje Ci się uniknąć goblina Spółgłoska - niestety i tak zostajesz zachlapany
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz - 18:16, w całości zmieniany 3 razy
Jeanette starała się nie wpadać w samozachwyt. Slalom poszedł jej całkiem dobrze, szczególnie patrząc pod kątem kafla, którego łapała i odrzucała bardzo sprawnie, ani razu nie upuszczając. Dalsza część trasy zapowiadała się dosyć prosto, ale, jako bardzo niedoświadczona zawodniczka (w zasadzie nawet nie była zawodniczką...), nie potrafiła prawidłowo wyważyć prędkości. Leciała sobie beztrosko, dziwiąc się czasowi (wydawał się podejrzanie dobry). Szarpnęła miotłą do góry, zakładając, że to powinna zrobić, aby nie wpaść na ścianę. Zakładała dobrze, gorzej z wykonaniem. Zjawiskowo trzepnęła w mur i spadła z miotły, krzywiąc się. Nie był to jej pierwszy upadek, więc nie zwlekała długo, zareagowała szybko, podnosząc się z ziemi i wracając do lotu. Niezbyt zadowolona skończyła ten odcinek z czasem czterdziestu sekund. To i tak nieźle, jak na nowicjusza, ale mimo wszystko godziło w jej dumę.
6, rzucam jeszcze raz do tego super wzoru... 6*13=78>25 20 sekund
Koleżanka krukonka wyprzedziła Bell i ta pomyślała sobie, że tak przecież być nie może! Przecież to Bell była super zawodnikiem, reprezentantem Hogwartu w Znikaczach i w ogóle, dlatego kiedy skończyły slalom i wreszcie dogoniła dziewczynę, a potem mocno przyśpieszyła, zbliżając się szybko do ściany. Sama była zaskoczona jak nagle ta wyrosła niemalże pod samym nosem i już, już, wydawało się, że zaraz rozpłaszczy się na niej jak robią to bohaterowie w mugolskich bajkach, ale tak świetnie latała na miotle, że poderwała się w ostatniej chwili zwalniając zaledwie odrobinę. I już, pędziła do góry wzdłuż ściany, niemalże jej dotykając. Zegar był coraz bliżej, a ona była już gotowa na kolejne zadanie. Pod pachą ściskała kafla, który na koniec rzucania z Vivienne znowu wrócił do niej. Czy teraz miała rzucać? Obejrzała się za siebie, sprawdzając gdzie są inni zawodnicy.
Zamachała ręką Lunarie, kiedy dostrzegła jej gryfoński zadek na drugiej stronie dziedzińca. Nie rozpraszała się jednak, licząc czas aktualnej parze. Potrzebowała skupienia, żeby nie pomylić czasem drużyn. Może dlatego, kiedy Bell, spóźniona, wkroczyła na boisko, machnęła tylko na nią, nie lekceważąco, a po prostu tak, żeby dać znać, że ją słyszy. — Dobrze, ze jesteś! Wskakuj na miotłę. Jeśli zaś chodziło o Erin… była pełna podziwu dla jej możliwości. Nie miała wątpliwości, ze należało zaproponować jej przynależenie do drużyny po zakończonym treningu. — A teraz wszystkim, którzy celnie rzucą kaflem stawiam kufel kremowego piwa! Albo Ognistą. Obserwowała dalej wszystkich obecnych, już z większą wprawą mierząc czas. W połowie treningu przesunęła się do panny Deceiver, stając obok niej. — Mogłabym Ci pożyczyć dużo wrażeńka treningu, gdyby nie było to równoznaczne ze zło życzeniem mojej drużynie. Uśmiechnęła się pod nosem, trochę ironicznie, bo inaczej nie umiała. W rzeczywistości była po prostu zadowolona z ludków, którzy nie wiadomo skąd przybyli, ale grali lepiej niż nie jeden członek Znikaczy.
Każdy kto chce jeszcze dołączyć do treningu, nadrabiając kostki, a nie ma pary, rzuca w pierwszej turze za siebie i swojego wyimaginowanego, krukońskiego partnera. W drugiej wystarczy, ze rzuci tylko za siebie.
Kostki na III turę (rzut kaflem) wrzucę po rzucie Vivienne i Sereny, żeby się nie pogubić.
A ja oczywiście musiałam się spóźnić. Jak zwykle. Wbiegłam na boisko w pełnym "opancerzeniu" z lekko zarumienionymi policzkami. Sama nie wiedziałam, po co przyszłam na ten trening. A tak, po prostu lubiłam qudditcha, no i chciałam się zabawić. A ten sport był wyjątkową frajdą i przyjemnością. Oczywiście do czasu aż nie oberwiesz tłuczkiem. Pozwolili mi zagrać mimo mojego dość znaczącego spóźnienia, a jako partnera przydzielili mi jakąś dziewczynę, której zupełnie nie znałam (Ej, serio, jak można nie znać kogoś z tego samego domu i rocznika? Powinnam chyba zacząć udzielać się społecznie.) Poszło mi dość dobrze, nie upuściłam kufla ani razu. Ona jednak była szybsza, miałam stratę dziesięciu sekund, goddamit! Trzeba było się bardziej wysilić. Po pierwszym zadaniu przyszedł czas na drugie. || Kostki: 1, shiet || No i oczywiście musiałam coś spieprzyć, po prostu musiałam. Walnęłam z całej siły w wieżę, bo nie poderwałam się odpowiednio szybko. Przed oczami pojawiła mi się czarna kurtyna, a ostatnia myśl jaka przemknęła mi przez głowę, zanim z impetem walnęłam o ziemię, brzmiała, jakże filozoficznie: Kurwa mać!
2, nie rzucam jeszcze raz bo mam 0 na gry miotlarskie ;D 90s+10s=100s ^^
Widziała, jak koleżanka zmierza z dość dużą prędkością wprost na ścianę. Zagryzła ze zdenerwowania wargę, widząc już w wyobraźni to, co nieuniknione. Trzymaj się Bell!- krzyczała w myślach- Tylko nie rozbij się teraz... A ta, zupełnie jakby ją usłyszała. Nagle gwałtownie wzbiła się w powietrze, unikając bolesnej kolizjii. Ale nie czas i nie miejsce, żeby obserwować ją dalej. Vivi też już była blisko przeszkody, do tego rozwinęła całkiem dużą prędkość. Oby nie za dużą... Dzisiejsze drobne sukcesy mogły zbyt mocno uderzyć jej do głowy. Skup się teraz, tylko się skup... Szybko oceniła swoje siły i zdecydowała, że da radę wykonać manewr przy większej prędkości. Przyspieszyła, czuła się teraz wolna jak ptak. Mogła śmigać w powietrzu- cóż za wspaniałe uczucie! Wbiła wzrok w zbliżającą się ścianę i w odpowiednim momencie wzbiła się płynnie ku górze, wciąż zachowując odpowiednia szybkość i grację. Tak! Udało się! Udało mi się! Zrobiłam to! Na jej twarzy znów zagościł promienny uśmiech. A więc, co dalej? Oby tylko pani trener nie wymyśliła zbyt trudnego zadania, które przerwie jej dobrą passę. Przerwała swoje rozmyślania i obejrzała się w poszukiwaniu innych. Ciekawe, jak im idzie...
- Chyba i tak wykrakałaś - odparła nieco zachrypniętym głosem do kapitan drużyny Krukonów, gdy jedna z jej zawodniczek z ogromną siłą wyrżnęła w ścianę wieży, spadła z miotły, a po dziedzińcu echem poniósł się dźwięk pękającej kości. Lunarie natychmiast wstała, choć stopy i tak nie dotknęły ziemi, bo przed chwilą wpakowała kolejną Lodową Kulkę do ust. Podleciała do leżącej na ziemi Krukonki, która straciła przytomność. Choć na pierwszy rzut oka było widać obrażenia, jakie poniosła - złamanie otwarte kości przedramienia, które przebiło się nie tylko przez skórę, ale i szatę; LSD i tak na początku dokładnie obejrzała głowę Azjatki, by upewnić się, czy nie doznała gorszych urazów. Musiała jednak stracić przytomność z bólu, bo z głową wszystko było w porządku. Nie zamierzała jej ocucać, lepiej by przeszła przez kolejne procedury w takim stanie, nie doświadczając większego bólu. Rozerwała do końca rękaw jej szaty, by odsłonić całe przedramię. Złamanie wyglądało paskudnie, ale to nic, LSD za dużo miała do czynienia z krwią i obrażeniami, by się ich brzydzić. Zatarła dłonie, wyjmując nową, niedawno zakupioną różdżkę. Starą, z dzikiego bzu i piórem żmijoptaka, zgubiła już jakiś czas temu i postanowiła, że koniec z podkradaniem różdżek obcych ludzi z pokoju wspólnego Gryfonów. - Locus - rzuciła najpierw, a kość, z dziwnie brzmiącym trzaskiem, wsunęła się z powrotem pod skórę, ustawiając się w odpowiedniej pozycji. Lunarie odczekała chwilę, odetchnęła głęboko i przygotowała się do najtrudniejszego zaklęcia. - Coite Reparro - mruknęła, bardzo delikatnie machając różdżką i obserwując reakcję nieprzytomnej Azjatki. Umyślnie nie rzuciła na nią wcześniej zaklęcia łagodzącego ból - musiała wiedzieć, czy to zaklęcie jej wyjdzie. Nieudane, sprawiało ogromny ból leczonej osobie, a kość nie zrastała się dobrze. Wszystko musiało jednak się udać, bo dziewczyna nawet nie drgnęła. LSD wypuściła z siebie głośno powietrze, wyjątkowo zadowolona z sukcesu. Po tych dwóch kluczowych zaklęciach wyczarowała magiczne nosze i oddaliła się wraz z Aiko od wieży, przystając dopiero przy ławce, na której uprzednio siedziała. Na nowo przyklęknęła przy Krukonce, zaciskając w dłoni różdżkę. - Episkey - szepnęła, obserwując jak rana na skórze zrasta się i zabliźnia, nie pozostawiając śladu. Dorzuciła jeszcze Ferulę, owijając wszystko zgrabnie opatrunkiem. Pomimo uleczenia złamania, Krukonka mogła jeszcze odczuwać intensywny ból, chociażby fantomowy, albo związany z odzyskaniem przytomności i niezarejestrowaniem faktu, że wszystko jest już w istocie w porządku. Dlatego LSD rzuciła na nią jeszcze zaklęcia Asinta mulaf, by dopiero wówczas zabrać się za próby ocucania zawodniczki. - Rennervate - powiedziała. Ale, jak na złość, najłatwiejsze zaklęcie ze wszystkich zupełnie jej nie wyszło. Pokręciła głową, wzdychając i ponowiła czar ocucający, który zadziałał dopiero za drugim razem. - Jak się czujesz? - zapytała bohaterska uzdrowicielka. - Bo nawet, jeżeli już świetnie, nie powinnaś kontynuować. - Szkoda byłoby wszakże, gdyby cała ta praca Lunarie poszła na marne!
Chwała Bogu za tracenie przytomności. Gdybym miała świadomość co się ze mną dzieje, albo zobaczyła w jakim stanie jest moje przedramię, najpewniej wpadłabym w histerię, jak ludziki z tej dziwnej gry komputerowej, w którą tyle grał Hatori, kiedy zabraknie im jedzenia. Jednak w obecnej sytuacji leżałam sobie tylko, dawałam się czarować jak szmaciana laleczka i nawet nie zwymiotowałam na widok krwi, który na szczęście mnie ominął. Niestety ta nieświadomość nie trwała długo i zostałam obudzona czarem ocucającym. Cholera, a było tak pięknie. Pierwsze co poczułam po obudzeniu się, to piekielny ból w przedramieniu, więc na wstępie syknęłam cicho. Spojrzałam na moją "wybawczynie" i uśmiechnęłam się blado, jednak wyszło to raczej jak grymas bólu. - Jakby ktoś mi ścisnął ramię kowadłem -odpowiedziałam na jej pytanie i westchnęłam. Czy miałam zamiar kontynuować? Na pewno nie. Musiałabym się chyba naćpać.- Nie, nie będę kontynuować -stwierdziłam, a po chwili nasunęło mi się dość istotne pytanie.- Mam może iść do skrzydła, czy coś? -W tej chwili nie potrafiłam sama określić swojego stanu, byłam zbyt oszołomiona. Jakby ktoś dość konkretnie walnął mnie patelnią w skroń.
Asinta mulaf chyba nie zadziałało tak, jak powinno. Widząc grymas bólu na twarzy dziewczyny, LSD raz jeszcze rzuciła zaklęcie uśmierzające ból na dziewczynę. Podniosła wzrok na lekko roztrzęsioną Krukonkę. - Nie sądzę, żebyś musiała się tam wybierać - stwierdziła. - Póki co jesteś trochę w szoku, naprawdę mocno uderzyłaś o wieżę. Dobrze, że tylko przedramię ucierpiało - powiedziała, siadając obok dziewczyny i wyciągając do niej paczkę Lodowych Kulek, żeby mogła się poczęstować. - Kiedy czar łagodzący ból minie, możesz odczuwać jeszcze dyskomfort. Jeżeli nie minie do jutra, możesz iść do skrzydła. - Chociaż, szczerze mówiąc, wydawało jej się, że małe są na to szanse, skoro dwa najważniejsze zaklęcia poszły jej tak dobrze.
Odetchnęłam z ulgą, gdy dziewczyna rzuciła zaklęcie. Przymknęłam na chwilę powieki, a kiedy je otworzyłam, spojrzałam na nią z wdzięcznością. - Dzięki -powiedziałam i wzięłam od dziewczyny Lodową Kulkę.- Za cukierka i za poskładanie mnie -dodałam, żeby nie było wątpliwości. Równie dobrze mogłabym tam dalej leżeć jak zepsuty strach na wróble. Raczej nie miałam zamiaru wybierać się do skrzydła, przecież byłam twarda. Chociaż... Pominięcie kilku lekcji na rzecz leżenia z książką w łóżku było dość kuszące. - Dam sobie radę. I jeszcze raz dzięki. -Uśmiechnęłam się do niej i ostrożnie wstałam. Po wstępnym "badaniu" moje błędnika i tych spraw, stwierdziłam, że wszystko jest okej.
na początku wylosowałam brzydkie 6, ale po tej pięknym mnożeniu : kolejny rzut i kuferkowe punkty z moich obliczeń wychodzi 30 (5x6) czyli więcej od 25
Serena z jednej strony czuła się z siebie zadowolona. Jeszcze nic sobie nie złamała. Po dość dobrym pokonaniu slalomu trochę przestała uważać. Sama nie wiedziała, dlaczego ostatnio nie potrafiła się lepiej skupić. Pewnie dlatego, gdy przed nią wyrosła ściana przeklnęła cicho. Już oczami wyobraźni widziała jak rozbija się o nią. Możliwe, że ta kraksa nie posłałaby ją do Skrzydła Szpitalnego... ale wolała już sobie nic nie robić. Na szczęście udało jej się uniknąć rozpłaszczenia na murze, przez szybki zakręt. Niestety musiała przed nim trochę zwolnić, więc straciły jakieś dziesięć sekund. Przynajmniej nie zdobyła nowych siniaków do kolekcji, bo ostatnio tych to jej nie brakowało. Niedługo zaczną powstawać jeden na drugim, taka zabawa! Jakimś cudem zdołała wrócić do poprzedniej prędkości i nawet pokonała ten odcinek trasy w nie tak złym czasie 20 sekund.
Obserwowała uważnie stan Aiko, zapominając przez chwilę nawet o mierzeniu czasu. Na szczęście przypomniała sobie w porę, akurat, żeby odliczyć komuś odpowiednio sekundy. Mimo wszystko w dalszym ciągu zerkała w stronę Krukonki, upewniając się, ze wszystko w porządku. Następnym razem prócz medyka może dobrze byłoby zaciągnąć kogoś kto zapobiegałby takim wypadkom. Choć była dobra w zaklęciach nie mogła ogarniać jednocześnie zderzeń i śledzenia treningu. — Aiko, wiszę Ci ognistą za poświęcenie. Przypomnij mi się — zawołała w jej kierunku.
III TURA TORU (rzut kaflem / poprawa wyników):
Rzucasz dwoma kośćmi. Zadanie polega na okrążeniu wieży zegarowej. Osoba aktualnie z kaflem w ręku rzuca nim, celując w fontannę, między gobelinami. To daleka odległość więc i małe szanse celności. Za każdy trafny rzut zdobywamy dodatkowe punkty. Rzuca każda osoba z pary. Zakładamy, że rzuty były na przestrzeni całego treningu. Były trzy próby dla każdego jednego gracza.
Rzut 1 kostką: Opisuje celność twoich trzech rzutów kaflem.
1 – jeden rzut celny
2 – dwa rzuty celne
3 – wszystkie trzy rzuty celne
4,5 – wszystkie trzy rzuty nietrafione
6 – zbyt szybko podchodzisz do rzutu, z rozpędu zderzasz się z iglicą na wieży. metal wbija Ci się w ramię, siła ciężkości ściąga Cię do dołu. Komuś z boiska, jak nie kapitanowi to innemu graczowi udaje się ściągnąć Ciebie (i Twoją miotłę) na ziemię, ale potrzebujesz interwencji Lunarie.
Za każde 5 pkt w kuferku w umiejętnościach miotlarskich możesz ponowić swój rzut kością (5pkt = 1 dodatkowy rzut, 10pkt = 2 dodatkowe rzuty itd.).
Rzut 2 kostką: Definiują czy udało Ci się poprawić czas drużynowego pokonania trasy w kolejnych próbach podejścia do trasy.
1, 2, 3 – robicie sobie kuku, dając Lunarie pracować (<3). Na drodze trasy, próbując pobić ostatni czas, na slalomie bądź w zderzeniu ze ścianą zwichnąłeś sobie 1 = kostkę, 2 = rękę, 3 = nadgarstek,
4 – twój czas trasy za każdym razem wychodzi o kilkanaście sekund gorszy,
5 – czas trasy pokonujesz trzy razy w tym samym tempie,
6 – trasę pokonujesz o całe 20 sekund szybciej.
Jeśli wyrzuciłeś 1, 2 lub 3, a Twojej postaci grozi niebezpieczeństwo zwichnięcia, musisz rzucić ponownie, podstawiając swój rzut pod wzór. (Jeśli nie masz punktów w kuferku, traktuj X ze wzoru jako 1):
K*X = Y > Z,
Gdzie K = oczko wylosowanej kostki X = Twoje punkty gier miotlarskich z kuferka Y = wynik z losowania Z = pokonany próg punktowy (0, 5, 20 lub 30)
Jeśli Twój wynik Y przekroczypróg punktowy 30, udaje Ci się całkowicie uniknąć zwichnięcia.
Jeśli Twój wynik Y przekroczypróg punktowy 20, udaje Ci się poprawić czas o 10 sekund, choć po drodze nie uniknąłeś zwichnięcia przy zderzeniu ze ścianą.
Jeśli Twój wynik Y przekroczypróg punktowy 5, nie kończysz ostatniej trasy, nie poprawiasz czasu, a w dodatku borykasz się z problemem zwichniętej kostki/ręki/nadgarstka. Możesz sobie wybrać czy zderzyłeś się z krużgankami podczas slalomu czy ze ścianą podczas wzbijania się w powietrze.
Jeśli Twój wynik Y przekroczy próg punktowy 0, uderzyłeś potylicą o krawędź krużganek i zemdlałeś.
Ostatnio zmieniony przez Shenae D'Angelo dnia Pią 18 Kwi - 13:59, w całości zmieniany 1 raz
Jeanette nie wiedziała, skąd bierze się dzisiejszy fart, którego źródło zdawało się nie mieć dna. Leciała dalej, tym razem przyspieszając i zmierzając ku ostatniemu odcinkowi trasy, trzymając mocno kafla. Nawet się wczuła, czuła adrenalinę i jako-taką rywalizację z innymi parami, więc postarała się bardzo zsynchronizować z Syrenką, aby nie narobić jej wstydu i przy okazji nabrać nieco doświadczenia. Okrążyła wieżę zegarową, aby móc rzucić pierwszego kafla. Ku jej zdziwieniu, rzut był bardzo celny. Uśmiechnęła się triumfalnie i, rzecz jasna zgrywając wszystko ze swoją towarzyszką. Drugi kafel niestety nie był tak grzeczny, pewnie włożyła zbyt mało siły w wyrzucenie go, bo opadł zanim doleciał w okolice gobelinów. No nic! Trzeci za to podporządkował się jej woli i grzecznie wpadł tam, gdzie powinien. Zatrzymałaby się żeby wykonać jakiś rytualny taniec szczęścia, ale nie mogła, bo czas był zbyt ważny. Ponowne pokonanie trasy pokazało, że zdążyła poczynić jakieś postępy, bo pokonała ją o dwadzieścia sekund szybciej. No, mogła być z siebie dumna!
Szczyt wieży zbliżał się coraz szybciej, Bell pięknie go okrążyła a na koniec wykonała rzut do fontanny. Kafel pięknie przeleciał między gobelinami i wpadł tam gdzie trzeba. Ach! nie na darmo była ścigającą, skoro tak dobrze szło jej trafianie do celu. Co prawda nikt nie bronił... ale zawsze coś. Potem starała się poprawiać czas, ale nie szło jej to najlepiej. Zapewne dlatego, że ten, który osiągnęła za pierwszym razem był dobry. Chyba nie można wymagać nie możliwego? Szło jej nawet coraz gorzej, pewnie dlatego, że krążenie pomiędzy słupkami i wlatywanie do góry kolejne dwa razy było już dosyć nudne. Kolejne rzuty do fontanny były za to tak samo celne jak pierwszy, dlatego też Bell była z siebie całkiem zadowolona. Wylądowała na dziedzińcu i spojrzała do góry na inne pary, które jeszcze latały.
Wstyd się przyznać, ale nie widział upadku Aiko. A wstyd dlatego, że musiał iść na stronę.. Cóż, no z pewnymi „potrzebami” człowiek, nawet czarodziej nie wygra, prawda? Prawda. Nawet nie bardzo wiedział o tym, czy rzeczywiście ktoś miał wypadek, czy nie. Przecież nikt nic o tym nie mówił, kiedy już wrócili. A i on sam nie miał czasu się tym zajmować, bo przecież wraz ze swoją partnerką mieli zaraz znowu oblatywać Wieżę Zegarową. Ech… wziąłby się ten trening już skończył, serio. To nie byłoby aż takie złe. Tak więc razem ze swoją partnerką latali dokoła, jednocześnie przerzucając kafel. Dziwne, ale wychodzi na to, że zmęczony i mający wszystkiego dość Ambroge to lepiej i bardziej trzy rzuty celnwydajny Ambroge. Cóż.. Można i tak jak widać. A jaki wynik? Generalnie wszystkie trzy rzuty jak najbardziej celne. Az sam się tego nie spodziewał, serio, twierdził, że może tam jeden czy dwa podania mu wyjdą, a tu taka nowość! Cholera! No tylko z czasem trochę gorzej. Ale grunt, że jest celność, prawda? Poza tym, nie za bardzo miał ochoty gazować, bo nie chciał skończyć wbity w ścianę wieży, albo cokolwiek innego. Jednak to chyba zrozumiałe, nie? Zasadniczo nie latał tak dobrze jak d'Angelo, żeby się popisywać jaki to wspaniały nie jest z niego zawodnik i w ogóle. Ojj tak, daleko mu do niej... No, ale to kwestia ćwiczeń. Najgorsze było to, że ten cały Quidditch coraz bardziej mu się podobał. Dziwne, nie? Bardzo.. W każdym razie, jak już wylądowali, to od razu skierował się do pani trener, z pytaniem, czy przewiduje jeszcze jakieś ćwiczenia dzisiejszego dnia. Na jego szczęście odpowiedzia, że nie. Zatem, idziemy na ognistą! – Drodzy moi! Koleżanki i... - rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś innego, prócz niego, męskiego pierwiastka na dziedzińcu. Bezskutecznie.. -... i koleżanki! Z domu, a teraz także z drużyny! Otóż, w imieniu naszej wspaniałej Pani trener, chciałbym was wszystkich zaprosić na ognistą, bądź też piwo kremowe w przypadku niepełnoletnich po treningu! I nie obawiajcie się o koszty, bowiem wszystko stawia nasza wspaniała kapitan.. – tutaj pokusił się o spojrzenie na nią, celem sprawdzenia reakcji (on Cię naprawdę kocha, pamiętaj o tym!) - ..celem scalania drużyny i wspólnej integracji. A więc moi drodzy kończcie te ćwiczenia jak najszybciej i kto żyw niech idzie z nami! Kto natomiast będzie musiał odpocząć niech dołączy poźniej! Będziemy czekać w Felix Felicis! – zakończył swoje przemówienie, podchodząc do She. – Spokojnie. Jak coś to możemy razem spłacić rachunek.. – rzucił, uśmiechając się do niej, po czym przeniósł swoje spojrzenie na pozostałe pary.
Dziś, jakoś popołudniem, napisze posta rozpoczynającego naszą po treningową posiadówę w FF. Kto chętny niech tam pisze! Tylko błagam, przyjdźcie w większej niż dwie, trzy osoby, ilości. I SHAE! NIE WYMIGASZ SIĘ! OBECNOŚĆ DLA CIEBIE OBOWIĄZKOWA! (taka tam kara za zastój w treningu ;*)
Trening przebiegał perfekcyjnie. Przynajmniej do czasu, kiedy sama kapitan kompletnie nie sfrajerzyła całkowicie trasy, zderzając się ze ścianą, którą przecież tak dobrze wiedziała, jak pokonać z odpowiednią szybkością. Może zbyt dobrze. Pewność siebie ją zgubiła. Łupnęła całym ramieniem o mur, zwichnąwszy sobie rękę. Nie wyszłaby z tego z twarzą, gdyby nie skończyła trasy, poprawiając swój osobisty czas o 10 sekund. Niemniej jednak ramię rwało ją niemożliwie. Skrzywiła się lekko, nim opanowała bół tłumionym syknięciem. Zeskakując z miotły na ziemię, zerknęła w stronę Lunarie. — Zajmiesz się Erin? — podchwyciła sytuację zauważając wcześniej jak biedne dziewczę zderzyło się silnie z krawędzią kolumnady, bezwładnie lądując na ziemi. Ruszyła w jej kierunku, kucając przed nią. Jednak trening okazał się zbyt brutalny. — Wyjdzie z tego? — zawiesiła swoje chłodne spojrzenie na tęczówkach oczu Deceiver. Mimo wewnętrznej troski o dziewczynę ze swojego domu, zewnętrznie widać było tylko jej typowy, nigdy nieopuszczający jej lodowaty wzrok. Klęknęła przed Johnson, lustrując wzrokiem jej obrażenia. Nie wyglądało to na nic poważnego. Niemniej jednak to było jej zdanie. Czekała na potwierdzenie Gryfonki. Klęknęła na ziemi przed dziewczyną, której jeszcze kilka godzin temu wcale nie znała, a teraz patrzyła na nią dumna z jej wrodzonego talentu do Quidditcha, nieważne jak ten trening się dla niej skończył. Nie reagowała nawet na słowa Brożka, dopóki słowo: "kapitan" kolejny raz nie padło w jego wypowiedzi. Przeniosła na niego wzrok, wyłapując sens jego komunikatu i zmarszczyła brwi, kiedy podszedł do niej, konspiracyjnym szeptem proponując jej podział rachunku. — Spróbowałbyś ze mną tego nie opłacić — pokręciła lekko ze zrezygnowaniem głową, w rzeczywistości była rozbawiona, choć próbowała tego nie okazywać. — Spotkamy się już na miejscu, Friday. Upewnię się tylko, że z rannymi wszystko ok. Swoją rękę ignorowała, trzymając tylko dłoń gdzieś w łokciu, gdzie rwało ją od nieszczęśliwego zderzenia.
Wszystkie wyniki podliczę, już po postach kompletnej listy graczy, którzy brali udział w treningu.
O ile można powiedzieć, że wcześniejsze etapy treningu pokonała w dobrym czasie i efekty również były niczego sobie, to ostatnia część mocno podburzyła jej pewność siebie. Vivi była już rozkojarzona, a od całej adrenaliny zaczęło lekko kręcić jej się w głowie. Ale przecież nie zostawi koleżanki teraz, gdy do końca zostało tak niewiele czasu! Spięła się lekko ze zdenerowania, przecież ten rzut będzie awykonalny! Znając jej fatalne szczęście, to teraz wszystko spieprzy. Szło jej dotychczas dobrze. Za dobrze! To musiało się kiedyś na niej zemścić. Mimo miliona myśli, kłębiących się w jej głowie, skupiła wzrok na wieży i ruszyła z kaflem w dłoni. Zadanie polegało tym razem na okrążeniu jej i rzuceniu do fontanny. Pikuś? Nie sądzę... Dziewczyna nie chciała pogorszyć czasu jej pary, więc przyspieszyła nagle, chcąc wypaść jak najlepiej. Chyba to właśnie okazało się jej największym błędem. Cały czas się spieszyła, więc także stanowczo za wcześnie oddała rzut i... nagle wszystko zawirowało jej przed oczami. W jej myślach figurował teraz tylko niewyobrażalny ból. Wszystko działo się przez ułamki sekundy. Spojrzała odruchowo na rękę, czyli na źródło jej udręki i odleciała. Po prostu zemdlała. A co się tak właściwie stało? Nasza Vivi nie zdążyła wyhamować i zderzyła się z iglicą. Przy dość bolesnym wypadku metal wbił jej się w rękę, a biedna dziewczyna, gdy zdała sobie z tego sprawę, straciła przytomność.
Amelia chciała się popisać. Oczywiście, że chciała, jakże to inaczej, w końcu jest Krukonką, która WSZYSTKO MUSI ROBIĆ NAJLEPIEJ. Jak każdy Krukon. Porażka nie leży w ich genach. Więc.. wszystko było już pięknie, ładnie i idealnie, gdy Amelia kończąc okrążać wierzę chciała rzucić w stronę gobelinu. Jednak, zrobiła sobie krzywdę, zderzając się z iglicą wierzy. Zleciała na dół do Lunarie, ponieważ potrzebowała jej pomocy. Nie ma jednak tego złego co na dobre by nie wyszło, gdy już wróciła do rozgrywek, bo ich cudowna pani doktor naprawiła jej rączkę, trasę pokonała o całe 20 sekund szybciej! Hurra, można się cieszyć. Być może nie będzie takim złym obrońcą, jak to jej się cały czas wydaje? Wszystko okaże się w swoim czasie. Teraz, po morderczym treningu pora udać się na wypoczynek - kremowe piwo będzie takie dobre!
2, 3, 4 co po przeliczeniu wychodzi, że... jest bardzo źle xd 4>0
Erin wydawało się, że ma dzisiaj wyjątkowe szczęście, w które zazwyczaj nie wierzyła. Jeśli coś szło za dobrze to znaczy, że wkrótce coś miało się zepsuć. Póki co jednak wszystko nadal szło jej gładko jak po maśle. Trzymała moco kafla, obawiając się, że w każdej chwili może go wypuścić i przyśpieszyła. Kto by mógł pomyśleć, że właśnie Erin Johnson nie dość, że siądzie na miotle to jeszcze niemal bezbłędnie wykona slalom, rzuty i te inne. Ale jakżeby inaczej... Nawet te rzuty do fontanny, między goblinami wyszły jej całkiem celnie. Zepsuła tylko jeden, kiedy to kafel niefortunnie odbił się od goblina, który zdawałoby się, że nawet jest skory wyśmiać Erin. Ale nawet ta drobna wpadka nie miała szans popsuć jej humoru, nie kiedy Krukonce tak dobrze szło. Już wiem, jak to będzie się chwaliła Dorianowi, zwłaszcza jeśli zaklepie sobie miejsce w drużynie. Niestety, szczęście opuściło Erin. Blondynka próbując na ostatnim odcinku trasy polepszyć nieco swój czas, który notabene był spoko, ale to przecież Erin jest, wykonując slalom dziewczyna odczuła uczucie spadania i wtedy chcąc nieco umocnić swój ucisk na rączce miotły, skręciła sobie nadgarstek. Ból był nie do zniesienia i dziewczyna zaczęła syczeć. Nie myśląc, co dokładnie robi, chwyciła się drugą ręką za nadgarstek i nieco przymknęła oczy. To był błąd. Pędząc z ogromną prędkością uderzyła potylicą o krawędź krużganek. Ostatnie o czym dziewczyna pomyślała, zanim zemdlała to fakt, że właśnie całe jej starania poszły na marne.
2,2 (z obliczeń 6 z kuferka x 5 wylosowane; to przekracza 20)
Bardzo podobała się jej gra ich drużyny. Nie wypadły przecież tak najgorzej, a Żanetka wydawała się naprawdę dobra. Zdaniem Fluvius powinna do nich dołączyć. W końcu parę miejsc się zwolniło ostanie... nie? Chyba, że już nie nadążała za takimi, jakby nie patrzeć, ważnymi sprawami drużyny. Ups, nieładnie. Leciały sobie na szczęście nie wadząc o żadne krużganki i inne duperele, gdy przyszedł czas na rzuty. Cudownie, dwa pierwsze rzuty poszły jej znakomicie. Przez to trochę się zapędziła, niemądra krukonka. Przyśpieszając nie wykonała za bardzo celnego rzutu i kafel nie trafił do celu. Zahaczyła nawet bidulka o ścianę i zwichnięcie ręki miała już zapewnione. Jednak nie zwolniła i dzięki temu poprawiła czas o 10 sekund. Straty muszą być, a ostatnio zaliczyła już gorsze urazy. Teraz krzywiąc się, postarała dolecieć do mety. Potem tylko musiała poczekać, aż ją Lunarie opatrzy. Za co oczywiście podziękowała. Po całym zamieszaniu z końcem treningu, pożegnała się ze wszystkimi. Nie była pewna czy pójdzie z nimi na integrację, w końcu jej kotka nadal nie została odebrana.
zt
więc tak, podliczam: Żanetka - 2 trafienia i 20 sekund szybciej pokonana trasa Syrenka - 2 trafienia i 10 sekund szybciej pokonana trasa + zwichnięta ręka
Po wysłaniu listu do Leoša Emilia od razu wyszła ze swojego pokoju i nawet nie ogarniając swojej i tak nieogarniętej twarzy pognała na dziedziniec wieży z zegarem. Miała nadzieję, że chłopak znajdzie do miejsce równie szybko, ale w sumie co innego miała do roboty. Była trochę zmęczona po ostatniej nocy w Trzech Miotłach. Praca nie była czymś wielce przyjemnym, ale czego się nie robi dla kasy, prawda? Szczególnie jeśli chodzi o zaspokojenie kobiecych potrzeb. Emilia usiadła na jednej z ławek na dziedzińcu i splotła ręce na klatce piersiowej. Nie było jej zimno, ale i tak pogoda w Hogwarcie nie dorównywała standardom Calpiatto. Przyjeżdżając tutaj Włoszka musiała zaopatrzyć się w duuuży zapas cieplejszych ubrań, ale i tak rzadko je nosiła. Znudzonym wzrokiem spojrzała w stronę wyjścia na dziedziniec, w nadziei, że zaraz wyjdzie z nich Příborský.
Kobiety. Żyć z nimi trudno, ale bez nich to prawdziwa katastrofa. Leo wychodził właśnie z takiego założenia. Wychował się z matką i siostrą, więc szacunek do nich wyrobiony miał. Mimo to bardzo często walił szowinistyczne żarciki. No ale co poradzisz. Z Czechem było tak, że albo się go kochało, albo nienawidziło. Nie było nic pośredniego. No cóż. Po liście od Włoszki, ubrał się i wyszedł z dormitorium. Kłamał że nie umie odnaleźć się w zamku. Szło mu to wyśmienicie. Miał świetną orientację w terenie i już w ciągu dwóch tygodni potrafił odnaleźć się wśród murów Hogwartu. Ale Palamera nie musiała tego wiedzieć. Chciał się z nią spotkać. Po ostatniej nocy w jej towarzystwie czuł pewien niedosyt. Nie ma co ukrywać. Tą dwójkę z dwóch różnych zakątków Europy połączył seks. Już na treningu. Leoś nie spodziewał się że kogoś takiego jak Emilia kiedykolwiek pozna. Podobał mu się ten układ. Nie koniecznie widział się w roli zakochanej pary. nie był stworzony do takich zabaw. Ale seksu potrzebował. A Włoszka spełniała wszystkie jego wymagania. Była brunetką i piękną kobietą. Czego chcieć więcej. Po za tym zdawała się podchodzić do związków tak samo jak on. To dobrze. Wszedł na dziedziniec ubrany w ciepły gruby sweter. W Anglii było okropnie. Może Czechy to nie były Wyspy Kanaryjskie, było tam jednak cieplej niż w Wielkiej Brytanii. Od razu dostrzegł tą burzę brązowych włosów. Mimowolnie się uśmiechnął. Nie potrafił nad tym zapanować jak ją widział. Mimo że się wystrzegał, zajmowała specjalne miejsce w jego sercu skurwiela. Podszedł do niej bez zbędnych ceregieli usiadł na ławce obok: -Cześć, mała- rzucił niby mimochodem. Zlustrował ją dokładnie. Ładnie wyglądała. Co prawda nie tak ładnie jak nago.
Gdy dostrzegła jego postać idącą w stronę ławki, na której siedziała zdziwiła się nieco. Nie orientował się w zamku, ale z dormitorium na dziedziniec doszedł jakoś dziwnie szybko. Tak, zaczęła go podejrzewać o kłamstwo, ale i tak nie robiło to różnicy. W sumie było nawet lepiej – nie musiała już dłużej siedzieć na dziedzińcu jak dziewczyna, która dopiero co uciekła z psychiatryka. Dosłyszała powitanie i od razu zmarszczyło jej się czoło. Ile razy musi mu wypominać, że nie jest mała? - Echem, powiedziałam ci już coś na ten temat. – powiedziała mierząc go wzrokiem. Przyglądał się jej, ale uznała to za cichy komplement, chociaż i tak wiedziała, że ten wolałby ją widzieć bez swetra i spodni. Na początku nie wiedziała, jak ma się wobec niego zachowywać, jak się odzywać, ale z czasem przywykła do wszechobecnego zachowania typu „nie znamy się, ale twoje łóżko zawsze będzie dla ciebie otwarte”. Gdyby jej kochani rodzice jakimś cudem dowiedzieli się o tym, jak naprawdę spędza czas na studiach… No cóż – nie wykluczone, że straciłaby nazwisko. Ale warto, bo potem można pochwalić się w cv, że spędziło się dużo nocy w łóżku Czecha. - Chyba nie jesteś taki pogubiony w zamku? Nie wolno kłamać Příborský, mogłabym się za to kiedyś obrazić i już byśmy się nie spotkali. – parsknęła uśmiechając się ironicznie chcąc jakoś zacząć rozmowę, w której mogłaby mu troszkę dopiec. Zawsze tak robiła bliskim osobom, chociaż Leoš nie był kimś szalenie bliskim.
Jasne że zobaczył jak marszczy się jej czoło. Ale nie zamierzał zmieniać swojego przyzwyczajenia. Po za tym mała, tak ładnie komponowało się z większością dziewczyn. No ale co on się zastanawiał nad tym czym Włoszce podoba się ten pseudonim czy nie. Dostała, to niech siedzi cicho. Dlatego jedyną reakcją na jej słowa było wywrócenie błękitnymi oczyma. Wyciągnął z kieszeni swetra zmiętą nieco paczkę papierosów i włożył jednego do ust. Oczywiście zaproponował jednego Emilii. Bądź co bądź porządnie wychowanym chłopcem. Zaciągnął się parę razy i znów wlepił swoje niebieskie ślepia w tą trochę ironiczną twarz. Początkowo miał problem z ich relacją. Malutki ale jednak. Pierwszy raz mu się w sumie coś takiego zdarzyło. Zazwyczaj dziewczyny mu dawały, a potem albo chciały z nim chodzić, albo udawały że go nie znają. A Palemra normalnie z nim gadała, i do spraw łóżkowych nadal była chętna. Szanował ją. Po za tym bardzo mu się podobała. Tak fizycznie, bo innego aspektu nie bardzo chciał do siebie dopuścić. No ale to nic. Gdy usłyszał jej oskarżenia, zachował kamienną twarz, ale w głowie dopisał jej 10 punktów. Cwana była. Z każdym kolejnym spotkaniem coraz bardziej mu imponowała, a to udawało się mało komu: -Oj mała, zaraz kłamać. Ja po prostu się śpieszyłem na spotkanie z Tobą. Postraszyłem parę pierwszaków i od razu mi wyśpiewali gdzie mogę Cię znaleźć. My Czesi nie umiemy kłamać.- puścił jej oczko i znów się zaciągnął- Obrazić się na mnie? Dobrze wiem że byś tęskniła- uśmiechnął się łobuzerko. Urok osobisty to on ma, nie zaprzeczę.
Gdy zaproponował jej papierosa dziewczyna z chęcią go wzięła. Co ją obchodziło, jak bardzo „szkodliwe” i „nietaktowne” to jest. Nie wspominając już o tym dziwnym stereotypie, że dziewczyna z papierosem to nie jest ładny widok. - Dzięki. – mruknęła w jego stronę, bo tak zwykle robili ludzie w Anglii. Oni zwykle byli bardzo grzeczni, i uprzejmi, i często kłamali w żywe oczy. Bo gdy zapytasz, jak leci, to zawsze odpowiadają, że dobrze. Nawet jakby im urwało nogę to by powiedzieli, że dobrze… Zamyślona nad kulturą Anglików nawet nie dostrzegła, że znowu jej się przyglądał. Nieważne, skoro tak lubił wlepiać gały w jej super twarz to już nie jej sprawa. Zaśmiała się głośno, gdy usłyszała jego wytłumaczenie. Szczególnie, gdy usłyszała ostatnie zdanie. Emilia dobrze wiedziała kiedy kłamał, a kiedy mówił prawdę. Zresztą, to zawsze widać po człowieku i po jego sposobie bycia. Zaciągnęła się, przyglądając mu się badawczo i odparła: - Co jak co, ale już się przyzwyczaiłam, żeby za tobą nie tęsknić. Zaśmiała się beztrosko poraz kolejny. Zawsze ją śmieszyło te rozgraniczanie się. „My, Czesi”, „My, Włosi”. Nigdy nikt nie powie „My, Przyjezdni”. Dziewczyna przyjrzała się Czechowi. Różnił się tak bardzo od tych wszystkich ludzi, którzy spędzali tutaj czas? Raczej nie. Nie wybijał się z tłumu, ale mimo wszystko przykuwał uwagę. Taką uwagę Emilii przykuł już podczas pierwszego tygodnia przygotowań do Złotego Sfinksa. A przecież nie był jakimś zjawiskowym śródziemnomorskim typem czy też argentyńskim kochankiem. Emilia nigdy by się nie posądzała o takie znajomości. Dopaliła papierosa i rzuciła go przed siebie. - Wszyscy kłamią, to, że wy, Czesi, nie potraficie, to nie znaczy, że nie mogliście się tego nauczyć tak jak ty, bo przecież i tak każdemu pokazujesz inną twarz. Komuś musisz kłamać. – parsknęła z filozoficzną nutą w głosie. Wyrwało jej się to z ust, w końcu i tak zawsze prędzej mówi niż myśli, ale z zaskoczenia, że coś takiego w ogóle wyszło z jej głowy, aż zasłoniła sobie usta ręką. - Przepraszam, nie miałam na myśli, że jesteś jakimś oszustem czy… – próbowała się wyjaśnić ale szybko zrezygnowała – Eh, dobra nieważne.
Miał to wszystko w dupie. Kulturę grubych Anglików, spódnice Szkotów i krasnoludki Irlandczyków. Miał to wszystko w swojej czeskiej dupie. Naprawdę mało go interesowało że powinien podziękować, albo przeprosić. Nie mówić o seksie albo o flakach na wierzchu. O śmierci czy jakiejś nietolerancji. Nie interesowało go co inni o nim pomyślą. Może dlatego się nie wybijał. Bo nic go nie interesowało. Można było uznać że jest egocentrykiem. Można było wiele o nim pomyśleć. I tu znów Emilia trafiła w dziesiątkę. Kłamał, kłamał jak najęty. Sam siebie co chwila zaskakiwał. Jak z nim rozmawiasz, nigdy nie wiesz czy się zaśmieje czy zaraz będziesz zbierać zęby z podłogi. On sam nie wiedział. Jedyną osobą której nigdy nie okłamał była jego siostra Jarka. Znała każdy jego sekret. Leoś był bardzo przywiązany do swojej narodowości. Do niczego nie przypisywał ideologii, po za swoją narodowością. Kochał Czechy, czeski, czeską chałwę, czeskiego krecika, czeskie litery, czeskie przekleństwa, czeską muzykę, czeskie żarty i czeskie papierosy. Wszystko co czeskie było dobre. Leoś był dumny z faktu że jest Czechem. I szczycił się tym. I mimo że czeskie korzenie nie dały mu urody czy temperamentu, kochał je najbardziej na świecie. Czech słuchał z podziwem i lekkim niepokojem wypowiedzi Włoszki za którą zaraz go przepraszała. Nie lubił nie panować nad sytuacją. Nie podobało mu się to że dziewczyna z którą miał tylko dzielić łóżko, tak dobrze go rozgryzła. Dawno się tak nie czuł. On był bossem. On powinien trzymać stery cholibka. Ale nie zamierzał dać niczego po sobie poznać. Show must go on: -No dobra. Rozgryzłaś mnie.- spojrzał jej prosto w oczy, wydmuchując dym na bok. Świdrował ją swoimi błękitnymi oczami. Przenikał.- Nawet jeżeli jestem kłamcą, to czy to ma jakieś pieprzone znaczenie? Nikogo to przecież nie interesuje. Kłamstwo jest dobre dopiero dobre, jak ma dobry powód, a ja miałem dobry powód.- podniósł nieco głowę do góry i odpalił kolejnego papierosa po czym dodał: -Zapamiętaj jedno. Nigdy nie tłumacz całego kłamstwa i nie przepraszaj za prawdę. Tak mówi stare, czeskie przysłowie maleńka.