Aby się tutaj dostać trzeba zejść po bardzo stromych schodkach. W tym miejscu zazwyczaj uczniowie popalają albo przesiadują na starej przekrzywionej ławce. Miejsce to nie jest ani atrakcyjne ani bezpieczne - wystarczy nieuważny krok, a wpadniesz do wody, bowiem dociera tu brzeg szkolnego jeziora.
No i po spokojnym dniu. Tanner może i był gburem, chamem i prostakiem. Właściwie, to nawet więcej niż pewne, że był takim człowiekiem. Nie przez przypadek trafił do Slytherinu, chociaż nawet mu na tym szczególnie nie zależało. Mógłby być nawet głupim Puchonem czy Gryfonem. I tak nie zmieniłoby to jego podejścia do tego całego śmiesznego przeniesienia się i konieczności uczęszczania do Hogwartu. - Nie znam żadnego - burknął, gdy chłopak wspomniał coś o fajnych miejscach. Co, dormitorium? Lochy? Jedynym ciekawym miejscem wydawał mu się Zakazany Las - ciekawe dlaczego? Czyżby dlatego, że był Zakazany i chłopaka ciągnęło, żeby wybrać się tam jak najprędzej? Typowe, gdy tylko miał okazję, chociażby najmniejszą, pakował się w kłopoty. Na pytanie chłopaka czy może się dosiąść nie odpowiedział, miało to oznaczać, że chciałby, żeby sam domyślił się, że nie powinien przeszkadzać Ślizgonowi. Jednak ten twardo, uparcie usiadł obok niego. Cóż, trzeba będzie się trochę pomęczyć. Gdyby był za bardzo irytujący, zawsze może wstać i udać się do zamku. Może tam znalazłby przez przypadek jakieś ciche i spokojne miejsce, żeby pogrążyć się w swoim własnym mroku, bólu i cierpieniu. - A to dlaczego? - parsknął śmiechem, słysząc, że Krukon nie chce tu czarować. Coś się stanie? Ktoś przyjdzie i zabierze mu różdżkę albo wsadzi go do lochów na tydzień? Niedorzeczne. - Obowiązuje tu jakaś zasada, o której nikt mi nie powiedział? - uniósł jedną brew, czekając na odpowiedź chłopaka. Zaczął jednak przeszukiwać kieszenie. Zawsze starał się nosić zapasowy ogień w spodniach, jednak tym razem chyba nie uda mu się go znaleźć. Wsadził rękę do najmniejszej kieszeni spodni i.. wyciągnął zapalniczkę. - Masz - rzucił ją w stronę Krukona, który pewnie jej nie złapie, jednak jakoś nie przejął się tym szczególnie. Teraz bardziej interesował go fakt, dlaczego nie chce on używać czarów, akurat tutaj. Może przez podpalenie sobie różdżką papierosa wpadłby w jakieś tarapaty i zarobił szlaban?
Żadnego? – zapytał z niedowierzaniem, łapiąc zapalniczkę. Szczęśliwie mu się udało. Z resztą, jego to nie dziwiło. Wiele, zbyt wiele razy spadł z miotły. Dlaczego? Bo miał zbyt długi czas reakcji. Może dlatego, jego organizm jakby podświadomie zaczął reagować na pewne rzeczy. I bardzo dobrze. Z resztą widział tego efekty. Wielokrotnie już przelatywał w bardzo niebezpiecznej odległości od Bijącej Wierzby na przykład, bez zadrapania, złamania, czy jakiegokolwiek innego urazu. – A byłeś w Miodowym Królestwie, dajmy na to? Albo nad Jeziorem? We Wrzeszczącej Chacie? – zapytał po chwili, jakoś nie dowierzając mu, iż nie mógł znaleźć tutaj niczego ciekawego. To by oznaczało, że albo nie zwiedził porządnie Zamku i wszystkich okolicznych ziem, albo po prostu nie miał na to ochoty, bowiem skreślił Hogwart na starcie. – Mogę o coś zapytać? Dlaczego ktoś, kto uważa Hogwart za „Jedno wielkie śmierdzące bagno” w ogóle się tu uczy? – rzucił po chwili, zapalając papierosa. Nieoczekiwanie odrzucił mu zapalniczkę. Chciał sprawdzić, jak z jego refleksem. Zwłaszcza, iż tamten raczej nie wyglądał na przygotowanego do złapania czegokolwiek. Szczerze mówiąc Thomas był bardzo ciekawy odpowiedzi. No bo albo zmienił szkołę i miejsce zamieszkania ze względów rodzinnych, albo przenieśli go tu karnie? Może wyleciał z poprzedniej szkoły, a profesor Hampson życzliwie zgodził się go przyjąć, ratując tym samym młodą duszę przed Azkabanem i Dementorami. Brr. Na samą myśl o tych ćpunach, którzy zrobią wszystko, żeby dostać swoją działkę czyichś wspomnień, przeszedł go dreszcz. Nie lubił tych stworzeń, och nie. i zawsze cieszył się, że nie musiał ich spotkać, a w razie czego znał zaklęcie Patronusa. -Nie jesteś stąd, nie? Masz taki dziwny, obcy akcent.– zaczął nagle. –Niespotykany w tej części kontynentu. Jesteś ze Wschodu? – zapytał, nadal popalając. Po krótkiej chwili uświadomił sobie, jak niefortunnie jego słowa mogły zostać odebrane. A nie miał na myśli jakiegoś Zakaukazia, Rosji, Łotwy, Chin, Japonii, czy Polski. Bardziej chodziło mu o wschodnią, tudzież południowo-wschodnią część Europy. No bo nie wyglądał na Skandynawa. Bardziej, na jakiegoś Bałkana, czy kogoś w tym rodzaju. Nawet akcent miał podobny. Palił spokojnie, kiedy doszło do niego, że został spytany o jakieś zakazy. Wypadałoby odpowiedzieć, nie? – Nie mam pojęcia o czymś takim. Po prostu złamałem różdżkę. A czarować bez mojego kochanego kawałka drewna, wolę nie próbować.. – odpowiedział na pytanie, posyłając swojemu, zapewne nieco starszemu, rozmówcy promienny i życzliwy uśmiech.
Chciał powiedzieć chłopakowi, żeby dał sobie spokój i wrócił do zamku, do którego pasuje zdecydowanie bardziej niż on, jednak ugryzł się w język. Zamiast tego wzruszył tylko ramionami, zastanawiając się czy był w tych miejscach. - Nie, nie byłem w żadnym z nich - burknął cicho, kładąc się na trawie i lekko przymykając oczy. W ten sposób, dopóki żaden z nich nie mówił, mógł sobie wyobrazić, że jest tutaj zupełnie sam, co pomagało później przetrwać chwilkę rozmowy. Jednak nie wiedział, jak długo taki sposób zadziała, zanim ucieknie do zamku. Jego "kolega" wkraczał w niebezpieczną strefę, prywatne życie Tannera, czego bardzo nie lubił. - Dopiero zwiedzam zamek. Właściwie, nie mam za bardzo kiedy poznać go całkowicie. Cóż, tak czy tak wątpił, że mu się spodoba. Jednak zawsze warto było spróbować, prawda? Może jednak czeka go miłe zaskoczenie. - Moi rodzice bardzo chcieli się tu przeprowadzić - więcej nie zamierzał mówić. Z jakich powodów, to już pozostanie na zawsze jego tajemnicą, chyba, że spotka odpowiednią osobę, którą na pewno nie był Puchon, coby jej o tym odpowiedzieć. - Urodziłem się w Bułgarii, ale moi rodzice pochodząc z Seattle, w Waszyngtonie - łał, najdłuższa odpowiedź na temat osobistego życia chłopaka, jaką był w stanie siebie wydusić. Był pewny, że nic więcej już nie powie, ponieważ uważał, że trzeba chronić tajemnic swojej rodziny. O nim samym mógł rozmawiać do woli, jednak gdy coś dotyczyło jego rodziny, odczuwał jakąś ogromną barierę rozmowy o tym, no i rzadko komu udawało się ją przełamać. Jeśli już taki ktoś się pojawił, nie był tylko jego kolegą czy koleżanką, to zdecydowanie ktoś więcej. - Złamałeś różdżkę ? - parsknął drwiącym śmiechem. Trzeba mieć szczęście, żeby zrobić coś takiego, różdżki są z reguły.. bardzo wytrzymałe. Robione są przecież także pod kątem idiotów, którzy będą ich używać. Więc jakim cudem udało się to temu Puchonowi? Za mocno walnął nią w ścianę albo wsadził komuś do nosa? Właściwie w tym momencie, po raz pierwszy od początku ich rozmowy, zaczęło go coś w chłopaku ciekawić. Jednak nie w sposób miły i sympatyczny, ale bardziej na zasadzie "co z niego za idiota i jakim cudem jeszcze żyje".
Dopiero zwiedza, a już wie, że go nie lubi. Ciekawy człowiek nie ma co. Thomas oczywiście doskonale rozumiał, że jeśli ktoś od początku będzie źle nastawiony do pewnych rzeczy, to raczej trudno zmienić jego podejście. Zdawał sobie również sprawę, iż sam świata nie zmieni, choćby nie wiadomo, jka bardzo chciał. Ale swiata sam nie zmieni, niestety.. Mimo to zawsze można zacząć od czegoś prostszego, łatwiejszego, a może zwyczajnie mniejszego, o tak jak na przykład stosunku tego chłopaka do Zamku. - Bułgaria.. ale fajnie.. – uśmiechnął się, wyrzucając w zasadzie w całości wypalonego papierosa. – Byłem tam dwa razy. Raz u wujka, drugi na wakacjach.. Wujek mieszka w Warnie. A na wakacjach byłem w Sofii – dodał po chwili, w celu wyjaśnienia sytuacji. Szybko jednak posmutniał, przypominając sobie smutne wydarzenia, jakie miały miejsce na tamtejszych wakacjach.. – Niestety. Nigdy więcej tam nie pojadę. Moja noga nie postanie nigdy na tamtejszej ziemi. – powiedział spokojnym, smutnym, bardzo, jak na niego, dojrzałym tonem. Złapał takiego dziwnego doła. Wyjął z paczki kolejnego papierosa i wyciągnął rękę w stronę chłopaka, dając mu znać tym samym, aby ponownie podał mu ogień. Gdy już otrzymał na powrót zapalniczkę, rozchmurzył się nieco. - Właściwie. To nie złamałem jej celowo. Wiesz, przed rozpoczęciem roku spadłem z miotły. Zachciało i się latać w nieco niebezpiecznej okolicy.. No, wiatry były dość mocne, a jak widać nie mam takiej postury, jak Ty na przykład. – tak. To był komplement. Chłopak od zawsze chciał być nieco bardziej umięśniony. Szerszy w barkach.. – No i spadłem, różdżka wypadła mi z kieszeni i dostała się w ręce jakiegoś psa. Ten uciekł z nią, na szczęście niedaleko. Zdążył jednak zagryźć ją i złamać.. No, a ja nie miałem czasu jeszcze odwiedzić sklepu, w którym można je nabyć. – Ot. Cała historia. Takim właśnie Thomas był idiotą. Prawda, może i był. Ale instynkt przetrwania to on miał akurat silnie rozwinięty.
Wiedział, że ludzie muszą najpierw coś poznać, żeby ewentualnie mogło im się spodobać, ale u Tannera było inaczej. Jeśli coś nie spodobało mu się od początku, wiedział, że później mimo wielkich starań, dalej nie będzie mu się podobało. Lubił to u siebie, przynajmniej miał jasną sytuację co do ludzi - nie polubi kogoś podczas pierwszego spotkania, to nie ma po co umawiać się na drugie. Oszczędzał w ten sposób mnóstwo czasu i tracił mnóstwo ciekawych okazji, jednak nie przejmował się tym w najmniejszym nawet stopniu. Oho, coś się działo u tego śmiesznego Puchona. Bułgaria przywołała jakieś kiepskie wspomnienia, dało się to zauważyć gołym okiem. Rzucił mu ogień i spojrzał na niego przelotnie, przechylając głowę. - Bułgaria jest wspaniała - powiedział to z takim przekonaniem, że nie sposób było mu nie uwierzyć. Uwielbiał swój kraj, no i jakoś miał do niego wielki sentyment. Westchnął ciężko, zakładając ręce za głowę i kładąc się na trawie. Tęsknił. I to bardzo. Jednak.. cóż.. być albo nie być! Teraz znajduje się tutaj, w Hogwarcie. Wreszcie musi zapomnieć o tym, jak było tam i przyzwyczaić się do tego, jak jest tu. To nie będzie łatwe.. - No to miałeś pecha - parsknął śmiechem, zastanawiając się, dlaczego ludzie tak bardzo lubią to całe latanie na miotłach. Tannera jakoś nigdy to nie fascynowało i nie zanosiło się na to, że zmieni zdanie. Cały czas na jego ustach błąkał się uśmiech, który wyrażał rozbawienie z lekkim poczuciem satysfakcji, że on z pewnością nigdy nie będzie miał takiej przygody i z niego ludzie nie będą się śmiać w takich sposób, jak z Puchona.
Nie twierdzę, że nie.. – odparł, słysząc chłopaka, najwidoczniej zachwyconego swoim krajem. No, ale miał racje. Bułgaria piękny kraj. Bardzo go z resztą lubił. Tyle, że no.. Właśnie. Wydarzenia z dzieciństwa, zaważyły na tym, że nie bardzo chciał się tam pojawić kolejny raz. Widząc, jak chłopak rozwalił się na trawie, na jego usta wstąpił uśmiech. Sam wolał jednak pozostać w swojej przybranej wcześniej pozycji. Ciekawe, co sobie o nim myślał? Zapewne, że jest młodym, gówniarzem, który nie zna życia i w ogóle jest jakimś idiotom i jedną wielką fajtłapą. Fakt, pierwsze wrażenie, może zbyt dobre nie było, ale on już taki był. Witał wszystkich uśmiechem od ucha do ucha i ciepłym słowem. - Ja wiem, czy pecha? Z dwojga złego lepiej zniszczyć różdżkę niż miotłę.. – uśmiechnął się, patrząc w niebo. Wcześniej przyjrzał się baczniej swemu rozmówcy. Wyglądał, jakby nie do końca podzielał jego zdanie. No, nie każdy lubi miotły. Inni się ich nawet boją.. – Ale widzę, że nie bardzo przepadasz za miotłami. – rzucił nagle. A co! Zawsze jakoś podtrzyma rozmowę. Zwłaszcza, że tamten do zbyt rozmownych nie należał. – No i właśnie. Czym się interesujesz, o ile to nie tajemnica?
Tanner był natomiast zupełnie inny niż Thomas. Na jego twarzy rzadko gościł jakikolwiek uśmiech - chyba, że złośliwy. Szczery pojawiał się tam tak rzadko, że większość ludzi po prostu go nie widziała. Nie potrafił tak po prostu się szczerzyć, jak jakiś idiota, którego cieszy fakt, że dzisiaj pada deszcz i akurat ta kropla spadła na niego. Było mu dobrze, ze swoją osobowością i nigdy nie chciał się zmieniać. - Jednak mówisz o niej jakoś z niechęcią - tak, tak, cały czas myślał o Bułgarii. Jeśli ktoś zaczął ten temat, zostawał automatycznie zmuszony do powiedzenia o niej wszystkiego, o czym myśli w danej chwili. Miał obsesję na punkcie tego kraju. Chapman był także bardzo spostrzegawczym człowiekiem, to też od razu zauważył, że Puchona coś gryzie. Nie żeby otwierał jakieś darmowe porady psychologiczne, ale stwierdził, że może posłuchać o problemach innych. Może okażą się gorsze od jego własnych i chociaż na chwilę uda mu się o nich zapomnieć? - Uwielbiam eliksiry - wypalił od razu, nie zastanawiając się nawet nad odpowiedzią. - Jest to mój ulubiony przedmiot. W klasie do eliksirów mógłbym spędzić całe swoje życie - proszę, proszę, ktoś tu zaczął robić postępy? Tyle uczuć w jednym zdaniu od Tannera? To z pewnością tylko chwila słabości, zaraz znów wróci do swojej powściągliwej natury, gdzie uczucia są oznaką słabości. Po tych słowach oczywiście ugryzł się w język. Chciałby powiedzieć jeszcze tyle rzeczy! Jednak blokada, którą założył na kontakty z ludźmi nie pozwalała mu na więcej. Sam się do tego stanu doprowadził, ale przecież mu to odpowiadało. Gdyby spotkał kogoś, kto tak samo jak ona kocha eliksiry, z pewnością mogliby rozmawiać o nich cały dzień i chłopakowi dalej byłoby mało. Jednak z tym Puchonem nie miał zamiaru kontynuować tego tematu. Czekał teraz na jego odpowiedź, średnio zaciekawiony, można nawet powiedzieć, że znudzony. Jeszcze przez chwilę wymieniali się swoimi poglądami, przekomarzali. Wrócili do zamku kłócąc się.
Podobno nawet mecze nie są tak emocjonujące jak pojedynek bludgera. Tu właściwie jesteś sam na sam ze swoimi umiejętnościami, szczęściem lub pechem no i przede wszystkim przeciwnikiem, który jakoś nie wydaje się mieć dawki litości. Nawet jeśli będziesz już się poddawać. A zatem tajemnicze rozgrywki oprócz dawki adrenaliny proponowały też coś brutalnego... Ale nie ma co się rozwlekać, w końcu wszyscy i tak już wiedzą o co chodzi.
Ted nie olała wiadomości tylko dlatego, że wcześniej słyszała coś tam o tych wyzwaniach bludgera, o tym kto poszedł, kto przegrał. Pewnie nawet wymieniła się informacjami z paroma Kanadyjczykami, którzy obficie dostawali tajemnicze listy. Manseley oczywiście zdążyła wygłosić przekonanie, że na pewno tak naprawdę ktoś chce się ich pozbyć, żeby wygrać mistrzostwa. Mimo tego jak dostała list, i tak postanowiła iść, choćby miała stawić czoła wszystkim Anglikom i musiała się z nimi napierdalać, ot co! Chciała podzielić się jeszcze tą wiadomością z Riverkiem, ale nie mogła go nigdzie znaleźć, niestety. Pobiegła więc do swojego dormitorium, wskoczyła w czarny, luźny dresik i ciemny sweter, jakby myślała, że skoro mają bić się późnym wieczorem, to przeciwniczka jej nie zauważy. W końcu jest czarna, hehe. Manseley wzięła tłuczek, pałkę oraz miotłę, by wyjść z tym na stosunkowo rześkie błonia. Aż pożałowała, że nie ubrała się trochę cieplej. Przez to, że miała tyle głupstw ze sobą trudno jej było wiązać włosy, w wysokiego kucyka po drodze. Manewrowała nogami miotłą, przy okazji jeszcze szukając miejsca, gdzie ma rozegrać pojedynek. Bo wciąż nie miała dobrego rozeznania w terenie. Najpierw znalazła most, a potem krążyła chwilę, żeby w końcu wypatrzyć coś, co mogło być tą łąką pod mostem. Przewiesiła nogi przez miotłę i machała nimi, jakby siedziała na ławce, zirytowana samym faktem, że musi czekać.
Sherisse była tak piekielnie niezadowolona, że dała się Phillipe namówić na Bludgera! Ciężko sobie wyobrazić tego typu Krukonkę, która z reguły jest osobistą moralizatorką siostry, chodzącą w kółko po Pokoju Wspólnym i klnącą pod nosem, co chwilę obiecując sobie, że już nigdy nie będzie odpowiadała chłopakowi na tego typu listy, ale tak właśnie się działo. Trzymała w dłoni pomiętą kartkę papieru, na której zapisane było "zaproszenie". Wiedziała, jak to wszystko działa. Miotła, pałka, tłuczek. A przecież ona się panicznie bała dostania tłuczkiem. Zawsze, przed każdym meczem, który dano jej grać miała przeczucie, że ta straszna piłka będzie za nią latać jak opętana. To poniekąd dlatego, poszukując swoimi bystrymi, niebieskimi oczętami Złotego Znicza odlatywała jak najdalej od właściwego meczu i upewniała się, że jest w bezpiecznej odległości. Jakoś nigdy nie mogła zrozumieć ludzi, którzy w Quidditcha grali bez jakiejkolwiek obawy o własne zdrowie. A tym bardziej nie rozumiała ludzi, którzy niemalże zawodowo grali też w Bludgera. Do Pokoju wreszcie wszedł Phil, od którego Sheri momentalnie wyrwała potrzebne do gry przedmioty i ze swoją ukochaną miotełką pobiegła na błonia. Oczywiście po dziesięciu krokach wróciła do niego, bo nie miała pojęcia gdzie jest ta cała łąka. Szli razem, wcale nie rozmawiając. Im bliżej byli do miejsca, które zostało wybrane na pojedynek, tym mocniej dziewczyna się bała. Czuła, jak serce łomocze jej w piersi, mając poważne ambicje na przebicie żeber i wydostanie się na zewnątrz. Cóż mogła zrobić? Uciec. I nawet obróciła się na pięcie, mówiąc głośno że się rozmyśliła i lepiej będzie, jeśli wróci do zamku, ale Lorrain przytrzymał ją siłą i popchnął naprzód. Australijka jęknęła żałośnie, robiąc wyraźnie niezadowoloną minę, ale jednak podreptała dalej. Krukon pokazał jej ścieżkę na dół, obiecując że będzie czekał w Pokoju Wspólnym, trzymając kciuki. Niby czemu nie mógł zaczekać tutaj, co? Lee nawet go o to spytała, ale on po prostu wzruszył ramionami i szybkim krokiem poszedł do Hogwartu. Przeklęty Phil. Zwiał. Najzwyczajniej w świecie zwiał, zostawiając biedną Risse samą sobie! Zaczerpnąwszy mocno powietrza, ruszyła jednak wyznaczoną drogą. Swojej przeciwniczki musiała szukać przez kilka dobrych chwil. Ku jej zaskoczeniu, była to chyba ta sama dziewczyna, która zagadała do Riley'a na imprezie u Mathilde. Ale nadal nie miała pewności, bowiem było ciemno, a Ted zainwestowała w całkiem dobry kamuflaż. Krótkie, ciche, oraz dosyć nieśmiałe "cześć" zakończyło ciszę, a szukająca wskoczyła na miotłę i ruszyła w powietrze. Chciała mieć to wszystko jak najprędzej za sobą, dlatego też wykonała pierwszy atak. Nie trafiła. Kamuflaż Teddry okazał się superefektywny.
To Teddrze trafił się elegancki przeciwnik! Ona, która na słowo „bludger” podskakiwała w miejscu i szukała pałki, żeby kogoś tłuc, dostała Sherisse, którą ktoś siłą musiał wyciągać na spotkanie. Na dodatek panicznie bała się tłuczka! Ted już dawno zapomniała, że to faktycznie niebezpieczna piłka i wręcz zbyt beztrosko się z nią obchodziła. Szczególnie, że przyjaźniła się z Riverem, mistrzem pałki (hehe) i tłuczka. Nie dorównywała mu raczej w tej dziedzinie, ale przynajmniej miała trochę praktyki! Za to wygląda na to, że Sheri teoretycznie powinna świetnie uciekać przed tłuczkiem. Skoro tak bardzo się go bała. Ted znudzona latała sobie do przodu i do tyłu, ćwicząc manewrowanie miotłą, siedząc na niej bokiem i zdecydowanie niezbyt wygodnie. Dodatkowo co chwilę wahała się mocno, o mało nie wywalając się na ziemię. Wzdychała też z roztargnieniem, czekając na swojego przeciwnika. Który w końcu wyłonił się z mroku. Ted pochyliła się lekko, jakby to miało pomoc w dojrzeniu przeciwnika. Pierwsze co się zorientowała, to że z pewnością jest dziewczyną. Widocznie ten kto organizuje te całe tajemniczce zawody nie wie, że jest równouprawnienie, prostak i postanowił podzielić dziewczynki z dziewczynkami. Manseley była tym odrobinę urażona. Przecież równie dobrze mogła sprać chłopaka! Ted jednak nie skomentowała tego, tylko uniosła do góry brwi i przerzuciła nogę, by siedzieć poprawnie na miotle. Teddrze wydawało się, że skądś ją kojarzy i po krótkiej analizie już wiedziała skąd. W końcu niedawno była na tej Australijskiej imprezie, a ona siedziała tuż obok niej, po drugiej stronie jej nowego ziomka Riley’a. Skoro tak, musiała być z drużyny, więc Ted założyła, że będzie niezłym przeciwnikiem, nie jakimś słabiakiem. A przynajmniej miała taką nadzieję. Wypuściła już gdzieś tłuczka, czekając aż ta się zbierze. - Hej, kojarzę cię, jesteś z Red Rock – powiedziała Kanadyjka, całkiem zadowolona, że od razu dostała w sumie swojego naturalnego wroga, kiedy ta rzuciła jej „cześć”. Chciała jeszcze pewnie pogadać o pogodzie czy o czymś, ale ta od razu ją zaatakowała. Ted bez problemu uniknęła tłuczka, cmokając z niezadowoleniem. - Trochę kultury! Ja jestem Ted, a ty? – zapytała zgrabnie lawirując w powietrzu i bez problemu odbijając piłkę z całej siły, która została w jej stronę na tyle lekko podana, że mogła z łatwością wymierzyć w dziewczynę. I to idealnie, bo ta nie zdążyła się uchylić i tłuczek trafił prosto w głowę Australijki, a Teddra, pewnie nie zdążyła nawet poznać jej imienia, smutek. Kanadyjka syknęła widząc jak dziewczyna osuwa się z miotły. Czyli jednak dali jej słabiaka. - Sorka, ale wiesz jak to jest. Kanada – powiedziała wskazując na siebie, jakby to tłumaczyło wszystko. Próbowała dojrzeć dziewczynę, zastanawiając się czy ma teraz odlecieć czy jej pomóc. W końcu jednak podfrunęła do niej i zeskoczyła zgrabnie z miotły, by stanąć nad dziewczyną. - Żyjesz?– zapytała kucając obok niej.
Tak tak, bała się tłuczka panicznie, ale nie miała specjalnie dużo praktyki w uciekaniu przed nim. Jak już miała zajmować bezpieczną pozycję do obserwacji, to tak naprawdę, a nie tak, że będzie szansa na dostanie zabłąkaną, odbitą piłką. Z reguły trzeba się było konkretnie postarać, coby Sheri została uderzeniem w ogóle zagrożona, dlatego też, lewitując sobie spokojnie wysoko nad ziemią była w pełni spokojna. Ale tutaj, gdzie tłuczek miał być kierowany prosto w nią - panika. Ach, gdyby ona też miała takich przyjaciół, mistrzów pałek i tłuczków, którzy wcale nie na siłę próbowaliby ją przygotować na ewentualne spotkanie ze swoim koszmarem, gdyby tylko ich miała! Phillippe, mimo że zdawał się mieć dobre chęci, to do całego tematu podchodził trochę niewłaściwie. Z drugiej jednak strony, gdyby nie on, to nasza kochana siedemnastolatka nigdy by tu nie przyszła. A co najśmieszniejsze, wyszłoby to jej na dobre! Młodsza Irvine, która zresztą lubiła nazywać duet swój i siostry "najzajebistszym w całej szkole", wcale nie była urażona faktem otrzymania za przeciwnika dziewczyny. Ba, cieszyła się z tego niezmiernie! Bo wiecie, gdyby trafiła na Kai'ego, albo jakiegoś wielkiego Kanadyjczyka, to zamiast w ogóle stawać do pojedynku, zwiałaby co sił w nogach (pic related), poddając od razu całą grę. Widząc jednak Teddrę, miała nadzieję dzielnie dotrwać do tej ostatniej rundy, gdzie przegrałaby przez mniejszą liczbę trafień. Cóż, pokiwała tylko głową na pierwsze słowa Kanadyjki i ruszyła w lot. Trochę kultury? Bardzo chętnie, zaraz po tym jak ogarnie drżące ręce - które swoją drogą prawie wypuściły pałkę przy pierwszym uderzeniu - bijące serce no i koszmarne wizje, wchodzące jej na siłę do głowy. - Sherisse! - zawołała drżącym głosem, na chwilę przed tym, jak dostała pędzącym z ogromną siłą tłuczkiem. I największy lęk się ziścił. Biedna, nie zdążyła nawet krzyknąć, czy jakkolwiek inaczej zareagować, bo od razu zleciała z miotły, tracąc przytomność. Nie słyszała typowego dla Manseley "dostałaś wpierdol, ale to normalne, bo Kanada" - a przynajmniej typowego w moim odczuciu, jak tak sobie czytam jej ostatnie posty - dryfując sobie błogo w ciemności, jednak po jakimś tam czasie ocknęła się, z głośnym, przeciągłym jękiem. Przyłożyła momentalnie dłoń do skroni, obróciła się na bok, kuląc się w małą, drżącą kulkę, po czym kontynuowała wydawanie z siebie dosyć denerwującego po dłuższym słuchaniu dźwięku. Nie odpowiedziała na ostatnie pytanie, uznając swoje zachowania za wystarczającą odpowiedź. Niech ją ma za beksę, albo jakąś inną nie wiadomo jaką osobę, ale Sherisse taka już była. No bo bez powodu by tak namiętnie nie uciekała od tej strasznej piłki, nie?
Więc to był prawdopodobnie najgłupszy pomysł na świecie, że zapisała się na bludgera o czym miała się niedługo dowiedzieć biedna Teddra. I niedługo jedyne czego będzie pragnęła to sprać chłopaka, który kazał tutaj przyjść jej przeciwniczce. Ale Manseley nawet nie wpadło do głowy, że ktoś z drużyny kłidicza mógłby się bać tłuczków, bo bogowie, to była nieodłączna część tej gry. Musiała być naprawdę niesamowitym szukającym, skoro i tak Australijczycy wzięli ją tu na zawody. Albo po prostu byli idiotami, jak stwierdziłaby Teddra. Faktycznie bardzo by jej się przydał taki ziomek jak River, ale nawet bez niego Ted na pewno by sobie poradziła, bo znajdywałaby sobie innych przeciwników. Nawet na ostatniej randce, swoją drogą z Australijczykiem, dama Teddra grała w bludgera. Och, to okropne, nie doceniła Teda, który powinien być stawiany na równi ze wszystkimi wielkimi Kanadyjczykami i jakimś Kaim (Kaiem? Kai?). Dobrze, że było ciemno, bo Teddra nie ogarnęła jak bardzo jej przeciwniczka się trzęsła. A nawet jeśli pomyślała, że z zimna, bo najlepszej na świecie pogody nie było. Dopiero jej głos dał Tedowi do myślenia, ale było już za późno, bo tłuczek poleciał w stronę dziewczyny, zwalając ją z miotły. Przez chwilę odrobinę zestresowana Manseley próbowała ją ocucić jakoś, potrząsając lekko. Już miała brać ją na nosze, czy coś w tym stylu, kiedy ta ocknęła się z jękiem, na co Teddra westchnęła z ulgą. - Kurwa, ale mnie przestraszyłaś – mruknęła i położyła jej dłoń na ramieniu, żeby ją podnieść czy coś, ale ta nagle skuliła się, wydając irytujący dźwięk. Zdziwiona Manseley przez chwilę stała na nią zastanawiając się co ma zrobić. – Ej? Halo?- powiedziała lekko przerażona, potrząsając delikatnie jej ramię. - Kurwa ja pierdolę, wy Australijczycy jesteście jacyś pojebani. Po chuj się wpierdalasz na bludgera, jak potem masz świrować – powiedziała Teddra patrząc bezradnie na dziewczynę. Z każdym dniem była coraz bardziej przekonana o idiotyzmie drużyny przeciwnej. Jednak uznała, że takie słowa raczej nie sprawią, że ta lepiej się poczuje. - Chcesz iść do skrzydła szpitalnego? Albo chociaż mogę kogoś przyprowadzić, albo cię gdzieś zanieść? – zapytała spokojniej, siadając sobie obok niej i lekko dotykając jej palcem, w obawie przed jej reakcją.
Ależ oczywiście, że to był najgłupszy pomysł na świecie! Sherisse od razu miała zamiar wyrzucić kartkę z zaproszeniem na Bludgera do kominka w Pokoju Wspólnym, ale jakimś dziwnym trafem pojawił się Philippe i zaczęło się trucie o tym, jaki to Bludger jest fajny i jak dziewczyna powinna go spróbować, bo przecież nic złego się nie może stać. Ona wiedziała, jak to się skończy, w końcu sama odwodziła Venice od tego typu rozrywki za wszelką cenę, ale wystarczyło kilkanaście liścików od Lorrain'a i już kuliła się z bólu pod mostem. Ciekawe czemu ciągle wciska się ludziom kit, że on nie ma nic z wila? Lee będzie musiała zbadać tą sytuację, no ale najpierw trzeba się przecież zająć ważniejszymi sprawami, czyż nie? Randka z Bludgerem, niech nikt nie mówi o tym Sheri, inaczej może być śmiesznie! Nie doceniła Teda i drogo za to zapłaciła, chociaż nie było to takie typowe niedocenienie, że na przykład widzi się taką Teddrę i myśli się, że ona nie ma za grosz siły w ramionach, przez co potencjalna bójka z nią zakończyłaby się momentalnym sukcesem. Risse po prostu widziała minimalną szansę na wygraną, to wszystko. Ale cóż, to najwidoczniej i tak za dużo, bo przecież leżała teraz na ziemi z rozkruszoną na kawałki głową, co z kolei było wyolbrzymieniem, ale skoro mam opisywać odczucia mojej postaci, to właśnie macie jedno z nich. W sumie nie żeby miała pękniętą czaszkę czy cokolwiek, jednak wiedziona za nos przez swój wielki strach myślała, że zaraz zginie. Dobrze, że miała przy sobie Ratownika Teda, bo w innym wypadku pewnie wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Ale co takiego robił Ted, że pomógł jej, zarazem wcale jej nie pomagając? Wjechał na honor! - Po prostu muszę sobie pojęczeć jak dostaję z całej siły w łeb, to wcale nie jest australijska cecha! - mruknęła niezadowolona, podnosząc się do pozycji siedzącej. Bolało jak cholera, ale przecież nie miała zamiaru mazgaić się przy takiej pozbawionej współczucia Kanadyjce, która chyba nawet czerpała pewnego rodzaju radość z tego, że położyła tłuczkiem szukającą. Westchnęła głęboko, opierając się na rękach, aby za chwilę rozejrzeć się dookoła. Musiała znaleźć pożyczone do Phila rzeczy, a także swoją kochaną miotełkę, bo przecież nie miała zamiaru zostawiać jej tutaj biednej samej sobie. I już by się skupiła na szukaniu, gdyby nie to, że poczuła wbity w ramię palec Teddry. - Nieść mnie? - spytała i zaśmiała się sztucznie, co nawet nieźle jej wychodziło, ale efekt został popsuty przez nagły impuls bólowy, za sprawą którego siedemnastolatka momentalnie się skrzywiła i położyła dłoń na głowie. Spojrzała jeszcze raz na dziewczynę, aby zaraz zupełnie samodzielnie podnieść się z ziemi i stanąć na nogach. Oczywiście zatoczyła się początkowo, ale wspaniałe wsparcie w postaci Manseley okazało się niezastąpionym. Irvine mimowolnie podziękowała jej, wracając potem do szukania wspomnianych wcześniej fantów. Całe szczęście, że poupadały całkiem niedaleko od siebie, bo oszczędziło to Bruce'owi Lee bezsensownego łażenia po całej łące. Zgarnąwszy wszystko, Australijka spojrzała jeszcze na swoją przeciwniczkę i nie do końca wiedząc, co chce powiedzieć, stała tak przez chwilę w bezruchu. - No to ten... Dobrze się grało i dzięki za troskę. Do zobaczenia, no. - wydukała, obróciła się na pięcie i poszła w stronę ścieżki, która była tak na dobrą sprawę jedynym wyjściem z tej łąki. Nie miała zamiaru latać z tak bolącą głową, oj nie.
I uwaga uwaga, oto rozpoczynamy trzecią rundę naszych tajniackich rozrywek bludgera! Tajny Cwaniak Organizator porozsyłał do losowo dobranych w pary zwycięzców pierwszych rund następne wskazówki, nakazujące stawić się delikwentom w podanych miejscach i o podanym czasie. Dalsza część bitwy o niesamowitą nagrodę i chwałę na wieki, rozpoczęta! Na łące zagrają: Madison Richelieu oraz Zoe F. Champion
PRZEPRASZAM LAILĘ I WSZYSTKICH INNYCH ZA TAKIE STRASZNIE DŁUGIE ZWLEKANIE, JUŻ SIĘ POPRAWIAM. Bludger, bludger, słodki bludger, prawie tak słodki jak Madison, która otrzymała następny cudowny liścik wzywający ją do gry. Po ostatnim takim wydarzeniu, kiedy znokautowała Georgię, nawet nie pamiętała, w jaki sposób dotarła do zamku ani co się stało z Australijką. Można by pomyśleć, że to obezwładniająca adrenalina, jednak my cwaniaki wiemy, że po prostu zUa autorka nie odpisała :c Tak czy inaczej, Richelieu z lekkim podenerwowaniem udała się w wyznaczone miejsce, nie mając właściwie czasu na nic i tylko w pośpiechu wskakując w wygodne sportowe ciuszki i w biegu chwytając potrzebne rzeczy. Ogólnie chyba jej przeznaczeniem jest pojawianie się na miejscu jako pierwsza, bo i tym razem tak było, jednak mając w pamięci ten niemiły niezapowiedziany atak, jakiego dopuściła się GPS, kiedy ostatnim razem Kanadyjka się rozgrzewała, tym razem po prostu stała i czekała na przeciwniczkę lub przeciwnika. Super krótkie posty rozgrywkowe forewah.
Cóż, ja też jakoś ekspresowo nie odpisałam i w ogóle to działając pod presją, moja postać znowu okaże się niekulturalna, a my chyba grając ze sobą mamy pecha, a właściwie to ja mam farta i aż mi smutno z tego powodu, bo myślałam że walka będzie zacięta czy coś, ale co poradzić! Wspomnę krótko, że Zoe należała do tego typu dziewczyn, które miały w sobie pokłady niekończącej się energii, a najczęściej wyładowywały ją napadami agresji, wyżywając się na Bogu ducha winnych kolegach, koleżankach czy też mniej lubianych osobnikach. Ostatnie jej Bludgerowe spotkanie skończyło się na tym, że w dobrej wierze przyładowała tłuczkiem w łeb chłopakowi, który zaraz potem wyznawał jej miłość. Tym razem miała nadzieję, że trafi na kogoś z kim będzie mogła powymieniać się ciosami i nie będzie jęczeć, że upstrzy jej wątłe ciałko siniakami. Może i nie wyglądała na specjalnie silną czy coś, ale solidnie przywalić umiała. Na łące pojawiła się jakieś kilkanaście minut, a może i trochę więcej po swojej przeciwniczce, którą się okazała być Kanadyjka. To chyba była nawet jedna z tych, które składały się na ekipę wpierdol dla Laili, więc uznała, że gra zapowiada się ciekawie! - Siema, Zoe - przywitała się i przedstawiła jak kultura tego wymagała głośno i wyraźnie, a potem wskoczyła na swoją miotełkę, czekając aż Madison zrobi to samo. Poczekała aż ich gra pełna emocji się zacznie i wykonując elegancki zamach wycelowała w Richelieu tłuczkiem prosto w głowę, zwalając ją z miotły. Eh, myślała, że potrwa to trochę dłużej, taki smutek. Nie miała zbyt wielkich skrupułów, bo przecież Laila była jej super fajną koleżanką, a ta tutaj ją pobiła, no ale były już kwita, dlatego zeskoczyła ze swojej miotełki żeby podbiec do dziewczyny i sprawdzić czy wszystko z nią ok. Nie skończyła żadnych kursów pierwszej pomocy, ani nawet przeszkoleń, a z tego co zaobserwowała w telewizji zazwyczaj taką osóbką się trząchało i czekało aż nagle zacznie w konwulsjach łapać oddech. Tak też zrobiła, dumna ze swoich profesjonalnych, lekarskich umiejętności!
Znalezienie szkicownika i ołówków zajęło jej około 15 minut. Przeszukała całe dormitorium lecz nie mogła znaleźć swoich rzeczy. Lekko podenerwowana stanęła na środku pokoju i syczała ze złości. -No jak mogłam zgubić mój szkicownik ! Nie do wiary. -wymamrotała pod nosem krzywiąc się delikatnie. Kręcąc głową na boki złapała swoją torbę, różdżkę i wyszła z dormitorium. Udała się do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Rozejrzała się po nim i dostrzegła na szafce swój szkicownik. Pisnęła uradowana, podbiegła do szafki złapała go i otworzyła. W środku znajdował się jej ołówek. Odetchnęła z ulgą i schowała zeszyt wraz z ołówkiem do torby. Różdżkę wsunęła do kieszeni i ruszyła do drzwi wyjściowych. Po drodze kątem oka zerknęła na zegarek. Widząc ową godzinę o mało nie wrzasnęła. Miała spotkać się z Patrickiem za 10 minut na Łące pod mostem! Ruszyła pędem przez korytarz w umówione miejsce. [ . . . ] W końcu trafiła na ową łąkę. Dość trudno było ją odnaleźć gdyż ścieżka do niej była dobrze ukryta. Rozejrzała się po ślicznej łączce i z delikatnym uśmiechem na twarzy powędrowała radośnie na jej środek. Usiadła wygodnie na miękkiej trawie i wyjęła z torby szkicownik oraz ołówek. Otworzyła zeszyt i westchnęła cichutko. -A teraz poczekam aż mnie olśni. -powiedziała do siebie po czym ponownie cichutko westchnęła. Siedziała tak kilka minut lustrując polane czekoladowymi tęczówkami. Patrica nadal nie było, może się zgubił. Miała tylko nadzieję, ze nie zapomniał o ich spotkaniu. Słysząc szelest odwróciła pospiesznie głowę w tamtą stroną i ujrzała małego króliczka. Na jej twarzy automatycznie pojawił się szeroki uśmiech. Szybkim ruchem nadgarstka prawej dłoni zaczęła sunąć po kartce ołówkiem rysując małego przyjaciela, który stał na skraju łąki i zabawnie poruszał noskiem.
Był w dormitorium. Nieco nie ogarnięty. Założył na siebie rurki i sweterek. Włożył różdżkę do kieszeni. Poprawił szybko włosy i założył tramiki. Za 10 minut musiał być na miejscu. Oby się nie spóźnił. Umówił się z najlepszą przyjaciółką, a dziewczynie (nawet przyjaciółce) nie powinno się dawać czekać. Wyszedł z zamku i szedł polną drużką. Nie miał pojęcia gdzie to miało być nigdy nie chodził tędy, ale to Faye wybrała miejsce. A może nie miało być wcale tak źle ? Szedł tajemniczą drogą. Robiło się coraz ładniej. Szczerze, to dawno się nie widzieli. Musieli to przecież nadrobić. Czasami się tylko widzieli w pokoju wspólnym ślizgonów. I to zazwyczaj nie mieli czasu na rozmowę, bo albo pisali referaty lub była wśród koleżanek to nie chciał jej głowy zawracać takimi rzeczami. Ale jakimi niby ? Po prostu chciał porozmawiać z przyjaciółką. Ścieszka się skończyła. W końcu. Bał się, że się spóźni. Ale był przekonany, że właśnie to zrobił. Z początku nic nie zauważył. Zobaczył ją dopiero po dobrej minucie. Siedziała na środku i jak zawsze coś rysowała. Była pochłonięta tą całą sprawą jakby to miało znaczyć bardzo dużo. Pewnie dla niej znaczyło. Kochała to robić. A dla niego było ważne, że lubi robić właśnie to. A przede wszystkim lubiła patrzeć jak rysuje, a robiła to doskonale. Podszedł do niej po cichu tak by nie spłoszyć króliczka, którego rysowała. Usiadł po cichu obok niej i szepnął jej do ucha. - przepraszam za spóźnienie. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.- mógł jej przecież po drodze nazbierać polnych kwiatów, przecież wiedział jak jej sprawić przyjemność, jednak nie pomyślał o tym.
Naszkicowała kontury ślicznego króliczka i zabrała się za dopracowanie tła gdy nagle poczuła miły głos i cieplutki oddech Patrica na szyi. Odwróciła głowę w Jego stronę a na Jej twarzy pojawił się uroczy uśmiech. Odłożyła ołówek i przytuliła go po czym dała mu całusa w policzek. -Nareszcie jesteś! Już myślałam, że zapomniałeś o naszym spotkaniu. -powiedziała melodyjnym głosikiem. Zrobiła smutną minkę i zagryzła ząbkami dolną wargę. -To nic, spójrz co przez ten czas narysowałam. -dodała pokazując mu króliczka którego narysowała. -Zara to dopracuje, ale najpierw muszę nacieszyć się Twoim towarzystwem. -powiedziała cichutko odkładając szkicownik na trawę. Objęła Patrica w pasie i wtuliła się w Niego mocno. Tak dawno nie rozmawiali, ciągle byli czymś zajęci i nie mieli nawet czasu na chwilę rozmowy. To skandal! Musieli to nadrobić jak najszybciej. -Co u Ciebie? Wszystko ok, czy coś się zmieniło? Znalazłeś sobie inną przyjaciółkę przez to, że Cię tak długo zaniedbywała? -spytała smutna patrząc w Jego śliczne oczka. Poczochrała mu rączką włoski i puściła do Niego perskie oczko. -Bardzo za Tobą tęskniłam Robaczku. -wyszeptała mu na uszko, po czym westchnęła cichutko.
Kiedy na niego spojrzała na jej ustach uśmiech pojawił się automatycznie. Królik uciekł, ale był pewny, że z tłem, które robiła raczej sobie poradzi więc nie było dużej straty. Odłożyła ołówek i zeszyt na trawę po czym wstała i go przytuliła (omal go nie przewracając) i pocałowała w policzek. - Ej. Chyba tu wyczuwam jakieś brak wiary w swojego przyjaciela.- zaśmiała się. Powinna przecież wiedzieć, że on nigdy nie zapomni o tak ważnym dla nich spotkaniu. Lubił jak zagryzała dolną wargę ząbkami lśniącymi bielą. Troszkę było jemu szkoda, bo czasami była tak pogryziona, że leciała krew. Kucnęła i pokazała mu rysunek, był jak zawsze nim zachwycony. - wow dziewczyno, kto cię tak nauczył rysować?!- pokręcił z podziwem głową i przyglądał się jeszcze przez minutę rysunkowi. Położyła szkicownik na ziemię nie martwiąc się, że się pobrudzi. Objęła go mocno i przytuliła. Zaśmiał się delikatnie. I miał nadzieję, że tego nie zauważy. Chyba jej też brakowało rozmowy. - U mnie wszystko okej, po staremu znaczy. Ale przecież wiesz dobrze, że mnie wcale nie zaniedbywałaś i nie znalazłem nikogo. - patrzyli sobie dobrą minutę w oczy. Po czym ona poczochrała jego grzywkę. Uwielbiał jak to robiła. I ona o tym dobrze wiedziała. Puściła do niego oczko. - wiesz? Ja też się za tobą stęskniłem. - uśmiechnął się do niej. Wciąż byli obcięci. Zdał sobie sprawę, że gdyby ich ktoś tak zobaczył to pomyślałby, że są zakochaną parą.
Wywróciła zabawnie oczkami słysząc Jego słowa. -Nigdy w Ciebie nie wątpiłam przystojniaku! -powiedziała melodyjnym głosem przez cały czas patrząc mu głęboko w oczy. Uwielbiała na Niego patrzeć, spędzać z Nim czas. Był dla Niej jak braciszek, którego nigdy nie miała. To znaczy miała brata, ale nigdy go nie poznała. -Wiem, wiem uwielbiasz moje rysunki. A no wiesz, jakoś tak samo z siebie wyszło, nikt mnie nie uczył rysować. -dodała i delikatnie wzruszyła ramionami. Gdy zagryzła dolną wargę białymi ząbkami znów zobaczyła w Jego oczkach ten błysk. Zawsze gdy zagryzała wargę patrzył na Nią w ten specyficzny sposób. Kochała go za wszystko, dosłownie! Kiedy zaczął odpowiadać na Jej pytania pokiwała głową w górę i dół po czym popatrzyła na Niego. -To dobrze, nawet bardzo dobrze. Jak Cię nie zaniedbywałam? W ogóle nie miałam dla Ciebie czasu a to okropne, tak nie można traktować przyjaciela. -powiedziała smutna, spuściła głowę w dół a rude włosy opadły na Jej porcelanową buźkę. -Kurcze Patric na prawdę przepraszam, obiecuję że się poprawię! -obiecała słdziutkim głosikiem. Podniosła spojrzenie swoich czekoladowych tęczówek i wbiła je w Jego oczka. Uśmiechnęła się uroczo. -Na prawdę tęskniłeś? Oo jak słodko. Kocham Cię przyjacielu! -pisnęła uradowana i wtuliła się w Niego jeszcze mocniej. Noskiem delikatnie zaczęła ocierać się o Jego ciepłą szyję. Zdawała sobie sprawę z tego, ze gdyby ktoś ich teraz zobaczył na pewno pomyślał by sobie, ze są parą. Wcale tak nie było, po prostu byli przyjaciółmi.
Patrzyła mu cały czas głęboko w oczy. - przecież wiem, że nigdy we mnie nie zwątpisz. No i wcale nie jestem przystojny. - przyznał. Naprawdę tak uważał. Ale może ona inaczej myślała. Nie wiedział. Lubił z nią spędzać czas. Wiedział, że robi jej tym czynem wielką przyjemność. - sama tego się nauczyłaś?- wskazał palcem na rysunki, które leżały na ziemi.- Boże, dlaczego ja nie mam takiego talentu?!- powiedział i zrobił bardzo smutną minkę. On jedyne co umiał robić to śpiewać. Gdyby mógł to by cały dzień śpiewał, albo póki by mu gardło nie siadło. - czasami tak już bywa, że czarodziej ma na głowie wiele wpraw. Ale prędzej czy później jednak wracają i jest tak jak wcześniej. - wyjaśnił jej ze stoickim spokojem. - Ale nie przejmuj się na pewno to nadrobisz, wierzę w siebie, skarbie- nie chciał by się smuciła z tego powodu. - Oczywiście, że tęskniłem. Zawszę tęsknie. - wyjaśnił. Przytuliła go jeszcze pocniej, aż poczuł jej piersi wbijające mu się w klatkę piersiową. zaśmiał się, lubił takie przyjacielskie czułości. Brakowało mu tego.
-Wiem, wiem. -powiedziała i westchnęła cichutko. Po chwili zmrużyła oczka patrząc na Niego. -Masz talent! Świetnie śpiewasz, uwielbiam Cię słuchać. -przyznała ze szczerością i pocałowała go malinowymi usteczkami w sam środek policzka. Wywróciła oczyma i złapała Jego rączkę. -Patric siadaj, porysujemy sobie razem. -powiedziała kiwając delikatnie głową. Usiadła na miękkiej trawce i spojrzała na Niego wyczekująco. Gdy usiadł obok Niej rozchyliła Jego nóżki i wpełzła między nie siadając wygodnie tyłem do Niego. Wzięła swój szkicownik i ołówek. Oparła się delikatnie pleckami o Jego klatkę piersiową. -Daj mi rączkę. -poprosiła. Gdy podał jej rękę wsadziła mu między palce ołówek, ujęła Jego dłoń i zaczęła powoi sunąć rysikiem po szkicowniku rysując tło. Musiał tylko jej zaufać i pozwolić poruszać sprawnie Jego dłonią.
- może i świetnie śpiewam, ale rysowanie to nie śpiew. - przyznał. Odepchnęła go lekko i usiadła na trawie. Kazała mu zrobić to samo, więc się posłuchał. Usiadła przed nim i oparła się plecami o niego. Ważne, żeby było jej wygodnie. O siebie nie dbał. Cóż tak już był wychowany. Podał jej rękę bo o to prosiła. Wsadziła mu ołówek w rękę i delikatnie przesunęła nim po kartce. Nic nie widział ale może o to chodziło ?! Czuł się jak w niebie. Czyżby on rysował?! Czy on to robił? Nie mógł w to uwierzyć. Odchylił się w bok by zobaczyć karton. I zobaczył tło. Był pod wrażeniem. - wow dziewczyno ty działasz cuda. Ale chyba to nie dla mnie.- oddał jej ołówek.- ty to o wiele lepiej robisz- przyznał i objął ją ramionami korzystając z okazji, że przed nim siedzi.
Chciała by choć przez chwilę poczuł to co Ona czuła podczas rysowania i chyba jej się udało. Patric był w niebo wzięty. Gdy oddał jej ołówek uśmiechnęła sie uroczo. -Widzisz, potrafisz rysować. Musisz tylko chcieć. -powiedziała melodyjnym głosem. Odgarnęła niesforny kosmyk rudawych włosów z policzka po czym wetknęła go za ucho. Zagryzła delikatnie białymi ząbkami dolną wargę gdy objął ją ramionami. Na jej twarzy widniał uroczy uśmiech. Było jej tak cudownie w Jego ramionach. Mogła by tak siedzieć godzinami. Po chwili spojrzała na swój szkicownik i ponownie rysikiem zaczęła sunąć po kartce. Gdy w końcu skończyła odłożyła ołówek na zieloną trawę i wyjęła z kieszeni różdżkę. Dotknęła jej koniuszkiem kartki , a ta zalała się kolorami. Spojrzała na Patrica. -I jak Ci się podoba? -spytała z zaciekawieniem patrząc w Jego śliczne tęczówki. Miała nadzieję, ze mu się spodoba.