Osoby: marla i @thaddeus h. edgcumbe Miejsce rozgrywki: hogwart Rok rozgrywki: 2014 Okoliczności: tadek okazał się prawdziwym dżentelmenem, gdy marlena była szkalowana przez innych
Z typową dla dziecka radością odkrywała kolejne korytarze Hogwartu, ciesząc się swobodą, możliwością nauki wielu zaklęć, poznania nowych osób. Szkoła niezmiernie fascynowała i każdą wolną chwilę poświęcała na błądzenie po zakamarkach budynku, o czym tylko świadczył niechlujny wygląd – potargane włosy, nieogarnięta szata, głębokie sińce pod oczami spowodowane zarywaniem nocki na obserwowanie błoni z okna dormitorium. Dreptała wesoło przed siebie, goniąc uciekającą z biblioteki książkę, kiedy napotkała grupę starszych uczniów, do których z charakterystyczną dla siebie ufnością i pogodą ducha – uśmiechnęła się szeroko. Nie spodziewała się dostać w odpowiedzi niepochlebny komentarz, uderzający w najczulsze punkty serca Gryfonki. Przełknęła ślinę, próbując pozbyć się guli, rosnącej z sekundy na sekundę, oraz łez, które napływały do oczu z prędkością światła. Duma nie pozwalała jej okazać słabości, jednak każdy kolejny wyraz był niczym sól, rozsypana prosto na rany powstałe na dziecięcej wrażliwości. Bez słowa wysłuchiwała uwag na swój temat – i o ile te dotyczące wyglądu, kościstej sylwetki, a w związku z tym i nieco zbyt dużej szaty pomijała, tak ostrza skierowane w kierunku jej rodziny piekły nieznośnie, wprawiając ręce w drżenie. Nawet w najgorszych koszmarach nie śniła o chwili, w której ktoś, z góry traktowany przez nią z największą uprzejmością i szacunkiem, ot tak rzuci w eter niepochlebne opinie o Fiadh. Niezrozumienie odmalowało się w spojrzeniu Marli, kiedy ostrożnie próbowała się wycofać – i czmychnąć do pierwszego lepszego pomieszczenia. Jednak nieznajomość labiryntu, w którym się znalazła, spotęgowało wrażenie, iż jest w pułapce bez wyjścia. Zacisnęła ręce w pięści, skrywając twarz za opadającymi, wyblakłymi od słońca kosmykami. To nie powstrzymało oprawców przed dalszym komentowaniem, wżynającym się w najdalsze zakamarki umysłu dziewczyny. Jesteś taka sama jak matka. I o ile zawsze brała to jako największy komplement, tak w sytuacji, w której została porównana do bezpruderyjnej kokietki, próbującej zdobyć uznanie, przyjaciół i pieniądze przy pomocy uśmiechu, jej pewność siebie została roztrzaskana w drobny mak. Siąpnęła nosem i obróciła się prędko, aby – jak największy tchórz – uciec przed obciążającym wyrokiem, jaki wydali na nią nieznajomi bez żadnych podstaw, opartym zaledwie na kilku plotkach, ale rosła sylwetka zagrodziła jej drogę, jedynie burząc tamę, która z trudem powstrzymywała łzy żalu, strachu i poczucia niesprawiedliwości. Zamarła, kurczowo przyciskając ręce do chudej klatki piersiowej.
______________________
Ostatnio zmieniony przez Marla O'Donnell dnia Sro Wrz 15 2021, 00:53, w całości zmieniany 1 raz
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Przechodził obok, kiedy akurat wszystko usłyszał - co do słowa. Wyłonił się zza zakrętu prosto na uciekającą spod werbalnego ataku Gryfonkę, a minę miał iście marsową. Wielką dłonią odgarnął rozjaśnione słońcem kosmyki dziewczynki, a czujne, ciemne źrenice zwęziły się niebezpiecznie, gdy dostrzegł jej łzy. Wielkie jak grochy, toczące się bezgłośnie po zaróżowionych ze wstydu policzkach. Drugą dłoń zacisnął w pięść - aż sam zaczerwienił się ze wstydu: że ktoś w ogóle mógł tak potraktować drobną pierwszoklasistkę. Młodociani - choć rok czy dwa starsi od niego - dręczyciele mieli jednak pecha trafiając na wyjątkowo wyrośniętego Edgcumbe'a. Ledwo wszedł w wiek dojrzewania - wystrzelił w górę jak bambus, nie raz przerastając piąto- i szóstoklasistów. Jeszcze nieproporcjonalnie wyższy niż szerszy, ale o już rysującej się solidnie sylwetce sportowca - od roku dumnie ścigający dla Hufflepuffu. I przeczulony na punkcie wszystkich tych, którzy mieli czelność stawiać się wyżej niż inni - bo takie mieli widzimisie. Bo czuli się lepsi, kosztem często bezbronnych - tak jak teraz pastwili się nad małą Gryfonką. — Poczekaj mała. Nie uciekaj — poprosił łagodnym, ciepłym tonem, który dosłownie w moment przeszedł w twardy i ostry jak smagnięcie biczem, gdy wyminął dziewczynkę, chowając ją za swoimi plecami: — Dobra chojraki, to który teraz odważy się powtórzyć? Po chwili ciszy jeden się odważył, używając kpiarskiego tonu - z miejsca oberwał prosto w nos, padając jak długi w ramiona kolegów. Dwóch było na tyle czujnych, że się odgryzło, od razu rzucając się na młodego Puchona - oberwał w szczękę, jednak jakby zdawał się tego nie zauważać. W ułamku chwili odwinął się, ścinając z nóg kolejnego; wywiązała się krótka szarpanina, zakończona wbiciem czoła w nos jeszcze jednego szczekacza. Na dobre rozdzielił ich odległy, wzburzony głos przechodzącego nauczyciela, który zauważył poruszenie na korytarzu - tłumek w moment się rozproszył. Chłopak odwrócił się na pięcie i szybko zgarnął Gryfonkę z przejścia, bezpardonowo chowając ją pod swoje ramię i zaciągając do wnęki, gdzie kiedyś stał - lub dopiero miał stanąć - posąg. Otarł wierzchem dłoni krew sączącą się z ranki na brodzie. — Nie mieli prawa tak do Ciebie mówić — mruknął do dziewczynki, z wyraźnym zatroskaniem zerkając na nią i marszcząc czoło. Przycisnął rąbek szaty do szczęki, czekając aż ta przestanie krwawić. — Miał skubaniec sygnet — wyjaśnił - miast krzywić się z bólu, uśmiechnął się jednak wesoło. — Wszystko okej?
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Drgnęła, słysząc dla odmiany głos pozbawiony jadu, ciepły i wyrażający jakiekolwiek zainteresowanie. Nigdy nie uciekała, dlatego przez moment w jej oczach pojawiły się iskry oburzenia, jednak po prędkim przeanalizowaniu sytuacji wiedziała, że wybawiciel, na którego dosłownie wpadła – widział wszystko. Jej próbę ewakuacji, łzy i upokorzenie, jakiego zaznała. Ukłucie wstydu było tym bardziej silniejsze, że została wgnieciona w ziemię jak robak i pierwszy raz w życiu nic z tym nie zrobiła – potulnie słuchała nieprzyjemnych słów i zapomniała wszystkich lekcji matki o oddawaniu ciosu, a nie biernym przyjmowaniu go. Kiwnęła głową, potwierdzając, że zostanie. Dopiero w chwili, gdy chłopak podszedł wyjaśnić grupę szyderców, zauważyła jaki jest wysoki i szczerze mówiąc, nie odważyłaby się mu postawić. W przeciwieństwie do ekipy, która szybko musiała pożałować swojej decyzji. Odgłos pięści, odbitej na mordzie jednego towarzysza, rozniósł się echem po korytarzu. Dawno nie czuła takiej satysfakcji. Z trudem zdusiła piśnięcie, kiedy Thaddeus oberwał w szczękę. Atmosfera coraz bardziej się zagęszczała i była na tyle zaaferowana śledzeniem akcji, że nie zauważyła nadchodzącego nauczyciela. Posłusznie pozwoliła odciągnąć się na bok, kryjąc rozedrgane, wątłe ciało za winklem. Śledząc wzrokiem poczynania Puchona zauważyła sączącą się krew z jego podbródka. Skrzywiła się, bo miała wrażenie, że to jej wina – gdyby przecież nie pozwoliła sobie na takie traktowanie to nic by mu się nie stało. Albo gdyby… Gdyby pochodziła z innego środowiska, gdyby miała pieniądze, czystą krew, nazwisko cokolwiek znaczące w świecie czarodziejów to nigdy nie musiałaby być świadkiem jak jakiś nieznajomy dostaje wpierdol, bo stanął w obronie jej godności. - Wiem – odparła zaskakująco spokojnie i pewnie, w trybie natychmiastowym odzyskując poczucie bezpieczeństwa – dzięki jego obecności. – Nikt nie powinien być potraktowanym w ten sposób – dodała. Chociaż wychowywana była w warunkach, w których szacunek był pojęciem nieznanym, wykształciło się w niej poczucie, iż każdemu się on należy. Sięgnęła do kieszeni szaty, wyciągając z niej jedwabną apaszkę w maki, którą miesiąc temu dostała w prezencie od matki na urodziny. Wartość prezentu nie miała dla niej znaczenia – przytknęła materiał do rany, aby zatamować krwawienie. – Ten sygnet może sobie wsadzić w… Wiesz gdzie – burknęła, pokazując zalążki ognia, który się w niej tlił i zazwyczaj palił na swej drodze to, co jej nie pasowało. – Dziękuję – wpatrywała się w niego czekoladowymi, pełnymi wdzięczności koralikami. – Ja.. Ja nie spodziewałam się, że mój uśmiech wywoła w kimś takie zachowanie. Że – przełknęła nerwowo ślinę – plotki rozeszły się tak szybko – spuściła wzrok, bo w owych plotkach było dużo prawdy, poniekąd przyznając, że to, co mówili, nie było wyssane z palca. Celowo ominęła pytanie czy wszystko okej. Bo nie było, ale nie lubiła kłamać, a nie chciała przyznawać się do słabości. – Czy naprawdę wszyscy myślą w ten sposób? – spytała cicho, bojąc się tego, co usłyszy. – Też tak myślisz?
______________________
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
— Mądra z Ciebie Gryfonka — przyznał z jednostronnym uśmiechem, przysłoniętym nieco przez jego własny rękaw; kiedy dziewczynka odezwała się do niego wyjątkowo spokojnie. Spodziewał się raczej bardziej... emocjonalnej reakcji. Jeszcze przed chwilą wcale nie wyglądała na taką opanowaną - a teraz w jej oczach nawet nie było śladu po łzach. Był gotów, żeby zacząć ją teraz uspokajać - ale widocznie nie było ku temu najmniejszej potrzeby. Zbaraniał nieco, kiedy blondynka wyjęła ze swojej kieszeni wzorzystą - naprawdę ładną! - apaszkę, którą przyłożyła do jego rozcięcia na brodzie. W pierwszym szoku nie odsunął się od niej, potem jednak zmarszczył brwi, z powątpiewaniem zerkając na makowy materiał. — Nie szkoda Ci jej? — mimo to, dalej nie odsunął się, obserwując z pewnym... rozbawieniem? Zadowoleniem? Jak w jeszcze przed momentem szklanych oczach dziewczynki tli się wewnętrzny ogień. I już teraz zdał sobie szybko sprawę, że zainterweniował w obronie wcale nie takiej bezbronnej Gryfonki. — Naah, nie masz za co dziękować! — Jej słowa jedynie potwierdziły jego domysły, że nie była po prostu przyzwyczajona do takich reakcji na swoją osobę. Być może dlatego ją to w tamtym momencie tak dotknęło - i c h w i l o w o złamało. Uniósł jednak brew na wzmiankę o plotkach - i jeszcze wyżej, na ciche pytanie dziewczynki. — Ale że jak myślę? Jak tamci debile? Daj spokój...! — żachnął się, machając lekceważąco dłonią. — Trzeba mieć gumochłona zamiast mózgu, żeby wierzyć w plotki. Nawet jeśli nie są tylko bajdurzeniem takich bobów, co mają za dużo czasu i za długie nosy — stwierdził śmiało, uśmiechając się pokrzepiająco do Gryfonki. Trącił ją zaczepnie w czubek nosa, chcąc na powrót przywołać te ciemne spojrzenie, które teraz wlepiała w swoje buty. — Mała, ja nawet nie wiem jak się nazywasz. To z jakiej racji miałbym Cię w ogóle oceniać? — zaśmiał się ochryple, jednocześnie wyciągając do dziewczynki dłoń w geście powitania. — Thaddeus Edgcumbe — przedstawił się grzecznie, drugą ręką uchylając niewidzialnego kapelusza.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
- Eee.. mądra? Powiedz to temu zgredowi od transmutacji - mruknęła, nieco zdziwiona, że określił ją akurat tym słowem, którego nie uświadczyła jeszcze od nikogo w Hogwarcie. - Czego? Chustek mogę mieć milion - gładko skłamała - a ty brodę masz jedną - dodała z uśmiechem, odciągając na chwilę poły materiału, żeby zobaczyć czy dalej krwawi. Krwawiło. Skrzywiła się nieznacznie, bo choć do widoku rozwalonych mord była przyzwyczajona, nigdy nie była tego powodem. Czekała na jego odpowiedź jak na szpilkach - wydawał się być tym dobrym ziomkiem z opowieści matki, który zawsze pomoże, przystanie na każdą okazję do zabawy - i bardzo się obawiała, że historie krążące po szkole sprawią, iż zaraz sobie pójdzie, nie chcąc mieć z nią nic do czynienia. Z drugiej strony chyba by jej wtedy nie bronił...? Odetchnęła z ulgą na słowa Tadka, a na jej usta wypłynął delikatny uśmiech, gdy określił oprawców jako debili. - No, debile - powtórzyła, mając niesamowitą frajdę z możliwości wyżycia się na nich, chociaż tylko werbalnie. Pstryczek w nos dodał jej odwagi i pewności, że w istocie - poznała właśnie kogoś fajnego! W momencie kiedy usłyszała mała, zapomniała o wcześniejszych przykrościach i z pełnym impetem wbiła mu pięść w brzuch, czego oczywiście nie mógł za bardzo odczuć, bo siły miała tyle co samokontroli - niewiele. W jej oczach czaiły się jednak ogniki rozbawienia, a gest był stricte zaczepny i prowokujący. Potem jak gdyby nigdy nic podała mu rękę, obserwując ze zmarszczonymi brwiami jak się kłania. - Machasz tymi rękami jakbyś się z czasów dinozaurów urwał - zachichotała. - Gdzie masz swój sygnet? - prędko doszła do wniosku, że skoro ma takie maniery to musi pochodzić z wyższych sfer i być może nastukał właśnie jakimś swoim kolegom. - A, ja jestem Marla O'Donnell - dodała, przypominając sobie, że zapomniała się przedstawić. - Ej, musisz mnie tego nauczyć!!! Tak się bić i w ogóle, w pubie zawsze sprawy rozwiązywali właśnie pięścią, ale to się działo tak szybko, że gówno widziałam - zaczęła typowy dla siebie słowotok, a ostatnie ślady łez zostały zastąpione ekscytacją.
______________________
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Roześmiał się w głos, kiedy dziewczynka wspomniała najmilszego profesora w Hogwarcie. — Jeśli Patton kogokolwiek nazwie kiedyś mądrym, to ta szkoła runie — zachichotał - sam w końcu na lekcjach transmutacji był wyłącznie 'beztalenciem absolutnym' i nauczył się tym totalnie nie przejmować. Miał inne priorytety w życiu niż uraczenie się uśmiechem starego Craine'a. Takie jak ratowanie dam w opresji! Albo po prostu pomaganie innym w potrzebie - a jedenastolatka ewidentnie w takiej się znalazła i Thaddeus czuł się odpowiednią osobą w odpowiednim czasie. Bynajmniej nie dlatego, żeby napompować swoje bohaterskie ego. Jego nastoletnie serce samo rosło, kiedy widział odrodzenie tego ognia i zaciętości w koralikowych oczach Gryfonki. W tym momencie właśnie wiedział, że niemiłe doświadczenie oboje przekuli w coś pozytywnego - nawet jeśli on sam okupił to odrobiną krwi. Było warto. Teatralnie skrzywił się i wręcz cofnął o krok niesiony 'impetem' uderzenia dziewczynki. Uśmiechał się przy tym łobuzersko. — Mała wojowniczka — powtórzył epitet, za który przed chwilą oberwał, szybko jednak ściskając prawicę nowej koleżanki, powtarzając cicho jej imię - oswajając się z irlandzkim brzmieniem w swoim szkockim akcencie. Zmarszczył brwi słysząc pytanie o sygnet - roześmiał się, kiedy doszło do niego jakie wnioski musiała na szybko wyciągnąć Marla. — Edgcumbe jest szlacheckie, ale nie moje. Dziadek jest charłakiem i nas wydziedziczono — wyjaśnił lekko, wzruszając ramionami. Nigdy nie ukrywał swojej 'historii' - i ostatnie do czego by się posunął to wstydzenie się, czy nieprzyznawanie do Archibalda. — Też mi lubili to wyrzucać jak byłem na pierwszym roku — przyznał, niejako utożsamiając się z O'Donnell, której widocznie też przyszło płacić za coś, na co nawet nie miała wpływu. — Spoko, nauczę Cię jak chcesz, tylko, no... — skinął na dziewczynkę głową, żeby do niego dołączyła - a sam osunął się po chłodnej ścianie, siadając na kamieniach. Poczekał aż usadowi się obok niego i podjął: — Akurat w Hogwarcie to nie wszystko pięścią załatwisz. Jakby mnie teraz psor przydybał, to szlaban miałbym murowany... Ale takie sklątki jak tamci to inaczej by nie skumali — przedstawił swoją logikę, kontrolnie macając się po brodzie, która przestała już krwawić. Zerknął kątem oka na O'Donnell, uśmiechając się pokrzepiająco. — Czemu się tak przysrali do twojej mamy?