Osoby: Patricia Brandon & @Oberon Lancaster Miejsce rozgrywki: mieszkanie Oberona w Hastings Rok rozgrywki: październik 2016r. Okoliczności: Od momentu poznania tej dwójki mijają już ponad dwa lata. Patricia i Oberon są w dość poważnym jak na nich związku, gdzie mieszkają razem, znają już swoje rodziny i wspólnie cieszą się życiem - beztrosko, bez większych konfliktów, tworząc zgraną parę.
Gdzie ona jest?? - pomyślała poirytowana i wyraźnie poddenerwowana, grzebiąc w swojej torbie w poszukiwaniu różdżki, którą bezmyślnie wrzuciła do torby, kiedy wychodziła ze stadionu. Dopiero, kiedy jej palce zacisnęły się na magicznym kawałku drewna, odetchnęła, prostując się i wpatrując w drzwi mieszkania Oberona. Wzięła jeszcze głęboki wdech, zanim to nie weszła do środka, próbując przybrać normalny wyraz twarzy. Nie panikuj, Brandon. Będzie dobrze... - powiedziała sobie w myślach, odkładając orzechową różdżkę na kredens w korytarzu, po czym ściągnęła buty, jakoś tak starając się przeciągnąć w czasie ten moment, kiedy w końcu odezwała się w przestrzeń: - Obbie, jesteś? - weszła przez przedpokój do pomieszczenia, które robiło za salon i jadalnię, by odszukać wzrokiem ukochanego. Stał przy italiance, pichcąc coś przy niej za pomocą różdżki. Uśmiechnęła się do niego już z daleka, po czym podeszła aby krótko go pocałować i wskoczyć na blat. - Jak Ci minął dzień? Mój był... specyficzny. Ale o tym opowiem Ci za chwilę. Co robisz dobrego? - cała Patricia. Próbowała za wszelką cenę jak najdłużej zwlekać z rozmową na temat, który był dużo ważniejszy niż jakiś tam obiad... Jednak, zwyczajnie się denerwowała.
Na widok pojawiającej się w kuchni Patricii z radością wyciągnął ku niej ramiona, niechcący zbyt energicznie machając różdżką i posyłając część bulgoczącego w garnku sosu gdzieś na kuchenne kafelki; zupełnie się tym jednak nie przejął, zajęty powitalnym pocałunkiem i pytaniami, którymi zarzuciła go kobieta natychmiast po wejściu. Wydawało się, że wszystko jest tak jak zawsze, w jej zachowaniu ani wyrazie twarzy nie wyczuł niczego nienaturalnego, wyglądało więc na to że bardzo dobrze maskowała swoje zdenerwowanie - albo że on nie był zbyt spostrzegawczy. - U mnie? Świetnie! - odpowiedź na tego typu pytanie w jego ustach zawsze brzmiała podobnie, pozytywnie; mógłby zamiast tego w tym momencie ponarzekać, że w pracy nie miał co robić, a pogoda jest kiepska, ale po co? - Z nudów zamówiłem nam świstoklik do Meksyku! Co ty na to? Możemy sobie skoczyć w weekend albo kiedykolwiek. A teraz powiedz- - poprosił, podsuwając jej łyżkę - czy przesadziłem z pieprzem? Garnek zaczął prawie wyć, jak próbowałem jeszcze trochę dosypać, chyba chciał mnie powstrzymać. To moja wariacja kulinarna pod tytułem: wszystko-co-mieliśmy-w-lodówce w sosie pomidorowym - wyjaśnił wesoło, po czym wytarł pobieżnie dłonie w ścierkę i pozostawił na chwilę kolację samą sobie, by stanąć przed siedzącą na blacie Patką, objąć ją lekko w talii i w końcu zainteresować się porządnie tym dość tajemniczym wstępem do rozmowy. - Niech się gotuje, a ty opowiadaj, bo jestem co najmniej zaintrygowany - co to za specyficzny dzień? - zapytał, patrząc na nią uważnie; nie spodziewał się raczej złych wieści, bo zakładał, że gdyby coś ją zdenerwowało, zjawiłaby się w mieszkaniu raczej ciskając gromy już od wejścia. Właściwie niczego się nie spodziewał i nic nie zakładał, po prostu czekał aż Pat mu wyjaśni co takiego się stało.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
To prawda. Nie dawała po sobie poznać tego, że w środku była rozdygotana i przejęta rozmową, którą miała odbyć z Lancasterem. Znała go dość dobrze, lecz chyba nie tak dobrze aby przewidzieć jego reakcje. Jednak, postanowiła jak gdyby nigdy nic wejść do kuchni, aby przywitać go czule i podjąć najzwyklejszą rozmowę, próbując na tamte chwile zająć czymś głowę. A Oberon potrafił nie raz nie dwa uspokoić ją nawet z najsilniejszych emocji, swoją uroczą gadaniną. - Meksyk? O Merlinku brodaty! Wspaniale! - rzuciła z entuzjazmem, omiatając wzrokiem jego twarz z wyraźnymi ognikami zachwytu w jej jasnych tęczówkach. Przygryzła na moment dolną wargę, aby po chwili spróbować sosu, który mężczyzna podał jej na drewnianej łyżce. I w momencie zmrużyła oczy i zaczęła huhać próbując pozbyć się mocno pieprznego smaku na swoim języku. Szybko sięgnęła po szklankę z wodą, aby przepłujać usta. - Kochanie, zdecydowanie przesadziłeś. Dobrze, że mamy taki mądry garnek, bo jeszcze troche i to byłoby niejadalne. - oznajmiła wyjątkowo szczerze, po czym zaśmiała się i przystawiła po raz kolejny szklankę z wodą do ust. Po chwili wskazała na kilka pomidorów, które leżały na talerzyku obok. - Lepiej je dodaj, może ten pieprz gdzieś w tym się zgubi Kiedy złapał ją w talii, od razu na jej ustach zawitał lekki uśmiech i jednosześnie uniosła ręce, aby zarzucić mu ramiona na szyję. I zadowolona, już chciała znowu ukraść mu buziaka, kiedy usłyszała jego słowa, na co lekko wydęła usta, milcząc przez dłuższą chwilę. - Najpierw byłam na treningu i trener oczywiście postanowił zmienić strategie na najbliższy mecz z Armatami, bo... Czemu nie - zaczęła nieco markotnie, wyraźnie niezadowolona z tak zmiennej postawy trenera Os. - I w ogóle wiesz, że Katie bierze ślub z Joshem? Są bardzo dobrana parą - przerwała na moment, zaczynają nerwowo bawić się dłuższym kosmykiem jego ciemnych włosów, zabłąkanym na jego karku. - A potem byłam w Mungu na badaniach. - podjęła w końcu, spoglądając mu wreszcie w oczy, jakby chciała wyczuć grunt.
Zachichotał beztrosko, kiedy ukochana brutalnie skrytykowała jego danie i sam spróbował odrobinę, niestety dochodząc do tego samego wniosku, co ona. - Oj dobra, dobra, może troszkę przesadziłem, ale po prostu dbam żeby nasz związek nie był zbyt mdły nawet w kwestii kolacji! - przyznał ze śmiechem, znajdując szybko bardzo mądre wyjaśnienie, i pacnął Patkę lekko w nos łyżką, pozostawiając na nim pomidorowy ślad upodabniający ją do samego Rudolfa Czerwononosego. - Doskonały pomysł! Co ja bym bez ciebie zrobił? Dodam jeszcze cukru! - postanowił, wykonując swój plan za pomocą dwóch szybkich ruchów różdżki i gdy jedzenie było już względnie doprowadzone do porządku, wysłuchał relacji Patricii. Wyraził oczywiste oburzenie niezdecydowaną postawą trenera i dopytał jaką taktykę wymyslił dla drużyny tym razem, bo choć sportowcem nie był, żywo interesował się quidditchem, a zwłaszcza Osami; uradował się też niezmiernie na wieść o zaręczynach znajomych i przyznał, że rzeczywiście, Kate i Josh to doskonała para i ma nadzieję, że będą się świetnie bawić na ich weselu. A potem nieco się zdziwił, słysząc ostatnią informację w tym bardzo zróżnicowanym tematycznie przeglądzie dnia; słowo badania zawsze brzmiało złowieszczo i zwiastowało niezbyt dobre wiadomości o problemach ze zdrowiem, ale Oberon nie miał skłonności do panikowania i zawsze najpierw brał pod uwagę pozytywne, albo przynajmniej neutralne opcje, tak też więc zrobił i tym razem. - Badania? Wysłali cię z pracy na jakieś okresowe? - założył, początkowo, bo było to pierwsze, co przyszło mu do głowy - nic nietypowego. Ale coś w jej poważnym tonie i tym nerwowym sposobie, w jaki bawiła się jego włosami, podpowiadało mu że może się mylić. I że kobieta może potrzebować nieco zachęty, żeby mu o tym opowiedzieć. - Patka? Coś się stało? - dopytał łagodnie, pieczołowicie odgarniając jeden z opadających jej na twarz loków.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
- Mdły? Prosze Cie. Jesteśmy najbardziej "doprawioną" parą jaką znam. - zażartowała, a kiedy pobrudził jej nos sosem, posłała mu lekko oburzone spojrzenie na koniec marszcząc nos i sięgając palcem, aby zetrzeć plamę i zlizać ją z palca. - O, rzeczywiście cukru też można. A co robiłeś do tej pory? Jakoś żyłeś. Ale przyznaj, że teraz żyje się lepiej - zasugerowała mu, uśmiechając się słodko, po czym dała mu się objąć w talii, aby zarzucić mu ręce na kark i opowiedzieć o tym co robiła od rana. Próbowała skupić się na błahych rzeczach, aby jakoś samemu też zrzucić z siebie to stresujące napięcie, przez co paplała mu o koncepcji trenera, potem o terminie ślubu przyjaciół, by na koniec oznajmić, że wraca z Munga. Westchnęła, kiedy usłyszała jego pytanie, jednak widziała w jego spojrzeniu, że powoli zaczyna się niepokoić. Nie mogła dłużej trzymać go w niewiedzy. - Nie, nie z pracy. Najpierw kupiłam eliksir, żeby sprawdzić, ale ostatecznie chciałam się upewnić... I potwierdziło się - jestem w ciąży. - oznajmiła w końcu, spoglądając na niego oczyma pełnymi niepewności, choć również można było w nich zauważyć błysk szczęścia. - Najpierw byłam przerażona... Bo jednak moja kariera... Ale Obbie, ja chce tego dziecka. Bo będzie nasze. - dodała po chwili, a jej głos lekko zadrżał przy ostatnich słowach. Starała się nie spuszczać z niego wzroku i być stanowcza w tym co mówi, ale jednocześnie, nie chciała też go do niczego zmuszać.
- Lepiej niż mógłbym sobie wymarzyć! - zapewnił uroczyście i nie było w tych słowach ani odrobiny przesady, bo rzeczywiście po odbytej dotychczas w ciągu życia serii krótkotrwałych relacji, wypalających się z dnia na dzień uczuć i szybko nudzącej rutyny podczas prób stabilizacji, nawet nie wyobrażał sobie, że jeszcze trafi na kogoś takiego jak Patricia, kogoś z kim każdy dzień mimo upływu czasu będzie wciąż taką samą, ekscytującą przygodą. Miała rację, byli idealnie doprawioną parą, a mieszanka ich charakterów zdawała się doskonale dopełniać; dlatego dwa lata temu bez zastanowienia wrócił za nią do Wielkiej Brytanii, dlatego bez żalu zaniechał dalszych samotnych wojaży i zadowolił się wspólnymi wypadami, dlatego choć z zasady niczego nie planował, już postanowił, że to u jej boku chce przejść przez życie. Nawet się nad tym nie zastanawiał - działo się samo. Niczego nie planował. Posiadania dziecka też nie. Posiadania dziecka zwłaszcza. Wiadomość spadła na niego jak g r o m z jasnego nieba i zaskoczyła go tak bardzo, że przez moment zupełnie nie wiedział, co powiedzieć, jakby nagle cały zasób słów wyparował mu z głowy - wpatrywał się w Pat zaskoczony, z otwartymi ustami które zastygły w pół niewypowiedzianego słowa. - Dziecko - powtórzył powoli - Nasze - dodał, jakby dopiero rejestrując znaczenie tych słów; i wtedy coś się w nim odblokowało, wieść dotarła do niego z całą mocą, a szok ustąpił ogromnej radości. Na twarz stopniowo zaczął wpływać radosny uśmiech, on zaś zakrzyknął: - SŁODKI MERLINIE, PATKA! To przecież to... to... - znów brakło mi słów, więc porwał ją z tego blatu w swoje objęcia i zaczął wirować po kuchni, po każdym tanecznym obrocie dodając: - Fantastycznie! Cudownie! Wspaniale! Niespodziewanie też, przyznam, ale... - zapomniał co chciał powiedzieć, więc zatrzymał się w końcu i zdanie zakończył pocałunkiem, i jeszcze jednym, i paroma kolejnymi. Wątpliwości? Przemyślenia? Niepokój? A gdzie tam. Być może pojawią się później, ale nawet jeśli, to z pewnością znajdzie na każde jakieś sensowne rozwiązanie. - Kariera... karierą się nie martw, kochana, tak wszystko ułożymy, żebyś mogła wrócić do gry tak szybko, jak tylko będziesz chciała! A ja znajdę jakąś porządniejszą pracę, znam parę osób w Ministerstwie, może mi coś załatwią... Wyrzucę wszystkie graty z tego małego pokoju, i tam urządzimy sypialnię i... zobaczysz, poradzimy sobie wyśmienicie! Nasze dziecko! Co jeszcze mówił uzdrowiciel? Który to tydzień? Czujesz się dobrze? - gorączkował się, zarzucając kobietę gradem pospiesznie wymyślanych planów i pytań, ale był zbyt rozemocjonowany, żeby sensownie ułożyć myśli i zachować spokój.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Oczywiście, że tego nie planowali. Generalnie niczego nie planowali, odkąd wpadli na siebie w Bangkoku. Żyli chwilą i wychodzili na tym naprawdę dobrze, bo skupiali się na sobie i przez to ich związek nabierał głębszego znaczenia. Już samo to, że Oberon postanowił zamieszkać na jakiś czas w Anglii - poniekąd jakby nie patrzeć DLA NIEJ - sprawiało, że ta relacja stawała się z miesiąca na miesiąc coraz poważniejsza. Nie spodziewała się tego kompletnie, a to dlatego, że nikt tego nie planował. Podobnie w tej chwili, kiedy wpatrzona w ukochanego, czekała na jakąkolwiek reakcje z jego strony. Oczywiście na początku z jego wyrazu twarzy bez problemu mogła wyczytać ogromne zdziwienie i szok, spowodowany wiadomością, którą mu właśnie przekazała. I choć brała pod uwagę każdą uwagę - łącznie z tym, że zaproponuje jej eliksir poronny - to w związku ze swoimi świeżymi przemyśleniami, którymi się z nim przed chwilą podzieliła, cicho liczyła na to, że zachowa się jak facet. I tak właśnie się stało. Serce jej drgnęło, kiedy zobaczyła ten uśmiech, rodzący się na jego twarzy, a po chwili i na jej własnych ustach rozciągnął się wyraz niebywałego szczęścia. Słowo nasze sprawiało, że w tej chwili nie potrafiła już sobie wyobrazić innego rozwiązania tej sytuacji, jak to które właśnie zgodnie odnaleźli. Pisnęła głośno, kiedy ją złapał i zaczął okręcać po całej kuchni, mówiąc jak to cudownie i wspaniale, że spodziewają się dziecka. Na Morgane, ciągle nie mogła się przyzwyczaić. Nawet po tym, jak uzdrowiciel jasno jej powiedział, że zostanie matką. - Naprawdę...? - zaczęła, jednak przerwał jej pocałunkami, między którymi jej usta nie mogły wyzbyć się mimowolnego uśmiechu - Naprawdę się cieszysz? - spytała w końcu, słysząc kołatające serce praktycznie pod samą czaszką... Chyba nigdy nie przeżywała tylu emocji na raz i do tego tak silnych. A potem Obbie zaczął wylewać z siebie potok słów i planów jakie nagle go nawiedziły, jakby mały człowieczek miał pojawić się u nich już jutro. - Oberon, stop. Poczekaj - odezwała się nagle, próbując w jakiś sposób wyhamować jego zapał do przewracania całego życia do góry nogami. - Okej, zgadzam się, że ta sytuacja wymaga pewnych zmian. Jednak, proszę Cię, nasza fasolka ma na razie niecały centymetr! - stonowała go, lekko pstrykając go w nos, nadal nie mogąc powstrzymać uśmiechu cisnącego się na usta. Pogładziła z czułością jego kręconą czuprynę, zaciskając palce na karku mężczyzny, obejmując go jednocześnie mocniej. Cudownie było mieć go przy sobie. - To podobno 7 tydzień. Ogólnie za dużo nie można na razie powiedzieć oprócz tego, że jest malusieńka. A czuje się... całkiem w porządku. Tylko nadal mam w ustach ten Twój pieprzny sos... - wypaliła rozbawiona, odwracając głowę w stronę garnków z jego kolacją, która ciągle dochodziła w naczyniach. A tak naprawdę nie mogła sobie wymarzyć lepszej reakcji z jego strony i lepszej postawy. Był cudowny.
- Naprawdę, naprawdę! Byłbym wariatem, gdybym się nie cieszył! - zapewnił gorliwie; prawdę mówiąc, ani przez moment nie przyszła mu go głowy myśl, że mógłby tego dziecka nie chcieć i proponować kobiecie przerwanie ciąży. Nie z przymusu i poczucia obowiązku, nie dlatego że uważał takie rozwiązanie za niemoralne; kochał Patricię jak szalony, chciał z nią spędzić życie, mieli wystarczającą ilość środków do życia, własny kąt, i nawet jeśli o powiększeniu rodziny jeszcze nie rozmawiali a pewnie i nie myśleli, to kiedy już samo się zdarzyło, nie widział przeciwskazań - a wręcz wydało mu się to ogromnym błogosławieństwem od losu. Rozumiał jednak, że Pat po otrzymaniu takiej informacji mogły targać wątpliwości, w końcu była od niego sporo młodsza, rozpoczęła obiecującą karierę którą musiałaby na jakiś czas pozostawić w zawieszeniu, miałaby zdecydowanie więcej do poświęcenia - dlatego też nie protestowałby, gdyby to ona zdecydowała, że to nie jest dobry moment na dziecko i zgodziłby się na cokolwiek, co by postanowiła. - I cieszę się, że ty też się cieszysz - dodał, bo czuł wielką ulgę, że oboje są po tej samej stronie, że Patricia też dostrzegła w tym przypadku szansę, a nie porażkę. Rzeczywiście podekscytował się aż za bardzo, i całe szczęście, że ukochana zdążyła mu przerwać stosunkowo szybko i powstrzymać przed natychmiastowym biegnięciem do sklepu po dziecięcą wyprawkę i wyciąganiem księgi imion, żeby natychmiast wybrać jakieś odpowiednio dumnie brzmiące dla ich potomka; zapał co prawda mu nie ostygł, ale przestał go na moment wyrażać z takim zaangażowaniem i uśmiechnął się przepraszająco. - Masz rację, tak, tak, zagalopowałem się. Wybacz. Poczekam z dalszymi planami, aż będzie miała dwa centymetry! - oznajmił, początkowo skruszony, a później już ze śmiechem, bo dobrze wiedział, że nie uda mu się długo utrzymać emocji na wodzy. - Ale poważnie, Pat... zrobię wszystko, żeby ani tobie ani jemu - albo jej - niczego nie brakowało - obiecał i spojrzał w okolice jej brzucha, dodając czule:- Słyszysz, małolacie? Będziesz najszczęśliwszym dzieciakiem na ziemi! Był przekonany, że tak będzie, bo dlaczego nie? Na razie największym problemem zdecydowanie okazał się być ten nieszczęsny sos, na wzmiankę o którym aż złapał się za głowę. - Słodki Merlinie, masz rację! Nie możesz teraz jeść byle czego, jeszcze ci ten pieprz zaszkodzi! - zawołał zaaferowany - Zaraz ci zrobię coś lepszego, i powinnaś przecież brać jakieś witaminy, czy uzdrowiciel ci coś przepisał? A właśnie, kiedy masz kolejną wizytę? Koniecznie muszę iść z tobą! - wtrącił, bardzo przejęty, ale prędko powrócił do wątku kolacji, znów tworząc bardzo chaotyczną wypowiedź -To na co masz ochotę? Usiądź sobie wygodnie, a ja zrobię co zechcesz! Nie, nie idź! - zarządził, prędko łapiąc Patkę tak, by zanieść ją we własnych ramionach w stronę oddalonej o całe kilkanaście kroków kanapę w drugim kącie salonu i tam ją ulokować, nachylając się jeszcze na koniec do pocałunku, tak jakby jego pójście do znajdującej się w tym samym pomieszczeniu kuchni wymagało bardzo czułego pożegnania.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
W jej przypadku, wątpliwości, które ją nawiedziły na początku zdawały się być naturalną reakcją. Była typem sportowca, który nie wyobrażał sobie życia bez sportu i wysiłku fizycznego, a w dodatku od kilku lat przesuwa swoje granice, jeśli chodzi o swoją sprawnośc, po to, aby być coraz lepsza. A tu nagle dowiaduje się, że jej życie ma się zmienić i na jakiś czas będzie musiała zaprzestać morderczych treningów i zadbać o siebie i o małego człowieczka, który ma się pojawić w jej życiu. I właśnie ta perspektywa - maleństwa, które miałoby się narodzić jako ich własny okruszek, mający w sobie coś z niej i coś z Oberona... To sprawiło, że zapragnęła go mieć i otoczyć miłością. Tym bardziej widząc tę miłość w spojrzeniu ukochanego i będąc pewna, że będzie najlepszym ojcem na świecie, nie posiadała się z radości, jaką przyniósł jej przebieg wydarzeń z tej rozmowy, której tak bardzo na początku się bała. Bo nawet jeśli ekscytacja Oberona była zbyt rozległa, jak na moment, kiedy dziecko jest wielkości paznokcia, to i tak z uśmiechem wpatrywała się w niego, szczęsliwa, że go ma. Zaśmiała się na słowa mężczyzny, by z a chwilę pogłaskać kciukiem skrawek jego szyi, na ktorej z tyłu nadal trzymała splecione dłonie - Jestem tego pewna - odparła na jego obietnicę, dzięki której poczuła się w jego ramionach jeszcze bardziej bezpieczniej i pewniej. Nie musiał nawet tego mówić, skoro doświadczała tego praktycznie na każdym kroku, żyjąc ze sobą. Nigdy nie spodziewała się, że spotka na swojej drodze kogoś takiego jak Lancaster, który da jej to wszystko. - NIE MÓW DO NIEGO "MAŁOLACIE"! - wypaliła z udawanym oburzeniem, nawet nieco podnosząc głos, ale ostatecznie zaśmiała się na znak, że oczywiście powiedziała to w żartach. Tak naprawdę, rozczuliły ją słowa Obbiego. Podobnie jak to co chwilę później zaczął do niej trajkotać, za czym ledwo co nadążała. - Pieprz ma mi zaszkodzić? - zaśmiała się tym absurdalnym stwierdzeniem i pokręciła głową z niedowierzaniem. - Spokojnie, umówiłam sie na kolejną wizytę w przyszły piątek i wtedy mam dostać wszystko co mi potrzebne oraz mają mi zrobić szczegółowe badania przez okulary dziagnostycze, bo dzisiaj mieli jakąś awarie czy coś... - i chociaż wolałaby, zeby Oberon nie zasypał uzdrowiciela milionem pytań podczas wizyty, tak jak ją w tej chwili, to cieszyła się, że chce z nią iść do Munga. - OBERON! CO TY WYPRAWIASZ! ODSTAW MNIE NATYCHMIAST, TY SZALONY... - wrzeszczała, kiedy nagle podniósł ją z miejsca, aby przenieść na kanape. Cmoknęła go, kiedy się nachylił, bo nie potrafiła długo być naburmuszona, w jego towarzystwie. Zawsze potrafił jakos tak rozładowywać jej nerwy, które przecież zazwyczaj były wynikiem jej wybuchowej natury. - A może... Niech ten Twój Miszmasz w sosie pomidorowym zostanie na jutro na kolacje, a dziś pójdziemy coś zjeść na miasto? W końcu mamy co świętować. - zaproponowała godne uczczenie tej jakże wspaniałej wiadomości, zerkając na niego pytająco, kiedy odszedł kilka kroków w stronę kuchni.