C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Kim jestem?Wkurzonym mężem!! Strój!Biała koszulka z napisem best asshole husband ever, czarna marynarka, złota obrączka Wypity drink:Całuśna Cytrynówka (2/3)
Miał poważny mętlik w głowie; nie wiedział, czy w istocie się złościł, czy jedynie wiedział, że powinien się złościć, więc tak prężnie stawiał kroki i tak mocno ściskał dłoń partnera, by rozbudzić w sobie tę emocję. Nie potrafił też stwierdzić, czy był jeszcze czas na ratowanie mizernych ról, które już na samym początku ich pokonały, czy znajdowali się o krok od zsunięcia obrączek w geście kończącym całą tę farsę. Ale czy wtedy kiedykolwiek miałby się pozbyć drażniącego niedosytu na ustach? Być może za mocno trzasnął drzwiami, wzbudzając drżenie w najbliższych obrazach, a już z całą pewnością niepotrzebnie szarpnął mężczyzną, bez delikatności popychając go w kierunku ściany, do czego nie posunąłby się w mniej stylizowanej scenerii. Przez chwilę nawet się zawahał, przestraszony, że przesadził, ale wyzwanie, które cały czas dostrzegał w zielonych oczach Viro było silnie prowokujące, było tym, czego mąż-Ezra, nienawykły do konieczności radzenia sobie z buntem partnera, nie mógł zaakceptować, nawet jeśli prawdziwy Ezra odnajdywał w tym coś pociągającego fascynującego. - Co ty, do kurwy, sobie myślałeś?! - warknął, uderzając pięścią w powierzchnię drzwi i odwracając wzrok na chwilę od mężczyzny, najwięcej frustracji czerpiąc nie z domniemanej zazdrości, ale z własnego rozdarcia, bo choć chciał jak najlepiej odegrać swoją część, to jednocześnie nie potrafił odgonić od siebie przyziemnych pokus. - Upokorzyłeś mnie, Viro! Mój mąż całujący w usta jakiegoś pieprzonego wąsacza. Świetnie, brawo! Dobrze wiedzieć, jak łatwo przychodzą ci zdrady - prychnął, cofając się o krok i zaplatając ręce na klatce piersiowej, bo już nie tylko na wargach czuł elektryzujące mrowienie, ale i na skórze. Jego ramiona opadły trochę niżej, gdy także ciszej i z rozczarowaniem dodał: - To za mój smak miałeś oddać życie.
Kim jestem?Zamkniętym w kuchni mężem Strój:A o takie coś + fartuch najlepszego męża + złota obrączka Urok Perpetki: Pełne 6, więc robi się niezręcznie Wybite drinki: whisky; Grzany miód (gorąc); Jabol od Ezry (kręcone, fioletowe włosy); Całuśna Cytrynówka
Nie nadążam za Tobą. Za Twoimi krokami, za tokiem Twoich myśli i emocji. Utykam w tym przyjemnie oczyszczającym poczuciu zemsty, bo tylko ona pozwala mi jeszcze iść za Tobą z głową dumnie uniesioną w pijackim triumfie, choć przecież moja rola kazałaby mi raczej czołgać się już u Twoich stóp w żałośnie błagalnych prośbach o wybaczenie. Bo widzisz, w przeciwieństwie do Ciebie, nie jestem prawdziwym aktorem. Nawet jeśli mówię sobie, że odgrywam jakąś rolę, to tak naprawdę żyję nią przez tę chwilę. Każda z emocji jest moją własną i każda reakcja należy do mnie, nikogo innego. Dlatego gdy popychasz mnie na ścianę i z tą swoją furią uderzasz pięścią w drzwi, możesz zobaczyć szczere przerażenie drżące w zielonych oczach. To ja sam, nie żaden Viro-mąż, ściągam brwi w nadchodzącym oburzeniu, to ja, nikt inny, ruszam w Twoją stronę, nic sobie nie robiąc z łoskotu spadającego ze stolika glinianego kaktusa ani chrzęstu jego potłuczonych kawałków pod swoimi stopami. - Przecież też to czujesz - zaczynam, gdy tylko robię ten ostatni krok, mogąc stanąć na tyle blisko, by niemal załaskotać Cię po twarzy jednym z fioletowych loczków, nie musząc nawet podnosić głosu, by ten zadrżał mi z rozdzierającego mnie od wewnątrz gorąca, gdy z zieleni Twoich oczu uciekam nieco niżej. - Sam to przecież po Tobie wypiłem. Znacznie, kurwa, więcej i wiesz co? - ciągnę dalej, zszarpując z siebie ten idiotyczny fartuch, by cisnąć nim o ziemię, uwolnioną dłonią zaraz celując w Twój tors, by popchnąć Cię na kanapę za Tobą, byle tylko odsunąć Cię choć na chwilę, mając wrażenie, że poczuje choćby jeszcze jeden Twój oddech rozbijający mi się o skórę, a kolejny skradnę Ci już wprost z ust. - Czekałem na Ciebie. Czekałem tylko po to, by zobaczyć jak miły potrafisz być dla wszystkich poza mną - wytykam Ci, jak zwykle wyolbrzymiając i stawiając się w centrum, bo przecież skoro mój własny świat kręci się wokół mojego ego, to Twój też powinien. Uderzam dłońmi w oparcie kanapy po obu stronach Twojej głowy, by pochylić się do Ciebie z błyszczącym od zwycięstwa spojrzeniem, choć przecież odpowiedź na Twoje pytanie, które zaraz ma uciec z moich ust, zdradza, że to ja jestem wielkim przegranym. Tego jednak lekka od alkoholu głowa nie potrafi już zrozumieć. - Myślałem, że mnie pocałujesz.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Wbrew pozorom nie było w tym wiele agresji; ledwie zarejestrował dźwięk rozbijającej się na kawałki ozdoby, zbyt szybko zniewolony przez niespodziewaną bliskość. Czuł się oszukany, bo choć tak niedawno całym sobą zarzekał się, że nigdy nie będzie go chciał, to już przy pierwszej okazji ulegał słabości, musząc odwrócić wzrok i musząc zagryźć wargi, by pozostać w rzeczywistości. Samo pchnięcie w klatkę piersiową nie było tak silne, jak świadomość, że Viro wiedział, jak wiele pokus zasiał w ezrowym umyśle - odruchowo zrobił więc krok w tył i opadł na miękkie poduszki. Ledwie pamiętał już, na których policzkach pozostawił muśnięcia warg, a imienia ostatniej kobiety, tej będącej punktem zapalnym, nie zdążył nawet poznać, w końcu tak niewiele go interesowała. Nawet jej twarz, poza zdobnymi rudymi kosmykami, niknęła już w jego pamięci, potrząsnął więc głową, chcąc odeprzeć ten niesprawiedliwy zarzut. Nie rozumiał, dlaczego toczą ten bój, dlaczego on znowu toczy ten sam, już nieco nużący, bój, tylko z zupełnie inną osobą. Nie potrafił przyjąć do świadomości, że być może to z jego sposobem bycia było coś nie w porządku; bo przecież to do Viro wracał co chwilę nie tylko spojrzeniem, ale i subtelnym dotykiem, tak innym od wylewnych i ekspresyjnych powitań. W swojej głowie rozumiał to w kategoriach niczego innego, jak wyróżnienia, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo rozmijał się z oczekiwaniami. Drgnął przestraszony, spinając się, gdy Rowle uderzył w oparcie kanapy i nad nim pochylił - i w tym jednym momencie był przekonany, że Viro po prostu odbierze to, co mu się należało. Wtedy też zdał sobie sprawę, że był z tym zupełnie pogodzony, rozchylił nawet usta, w pełnej gotowości na przyjęcie pocałunku - na nic. Zamrugał zdezorientowany i nim zdążył to przemyśleć, sam złapał Viro za biodra, by przyciągnąć go do siebie, na siebie. - Przecież prawdziwy pocałunek zachowałem dla ciebie - zauważył łagodniej, czując jak jego własna złość opada, gdy w dodatku dostrzegał to pijackie otumanienie w spojrzeniu Viro. Pozwolił sobie na dotknięcie purpurowych loków, gdy usta ułożył na jego policzku, by jednak podarować mu całusa lub dwa i jednocześnie udowodnić, że to nie miało znaczenia, że to wcale nie syciło. - Ale nie próbuj go na mnie wymuszać, już na pewno nie alkoholem. Bo widzisz, Jazz, może trudno to poznać, ale ja naprawdę mam w sobie coś z romantyka i po tobie spodziewam się czegoś więcej.
Czuję jakbym błądził po omacku, próbując zrozumieć gdzie jestem. Nie wiem czy sapnięcie, które ucieka spomiędzy moich ust, gdy przyciągasz mnie do siebie, jest wyrazem zachwytu czy wciąż jeszcze oburzenia. Nie wiem czy krążące po moim ciele ciepło jest jeszcze efektem magicznego alkoholu, stresu czy szczerego zadowolenia z bliskości, gdy odkrywam jak boleśnie oczywisty i poprawny wydaje mi się układ naszych ciał. Nie wiem czy dzielisz ze mną choć jeden z pełnych ekscytacji dreszczy, ale każdy z moich przypomina mi jak żałosny jestem, że daję im się nabrać. Wiem natomiast, że nie wytrzymam intensywności Twojego spojrzenia, musząc przymknąć oczy, jakby to mogło sprawić, że lepiej odczuję składane na moim policzku pocałunki czy pieszczotę dłoni pozostawianą w nieśmiało próbujące uciec do innego koloru kosmykach; że to wszystko sprawi, że poczuję się, jeśli nie pełny, to przynajmniej syty na tę jedną chwilę. Ale Ty z pewnością wiesz, że to nie ma prawa zadziałać. Że ta bliskość, do której lgnę niemal instynktownie, wbijając kolana w miękką kanapę, byle tylko poczuć, że naprawdę jesteś przy mnie, tylko podjudzi mój apetyt na więcej. - Ezra - zaczynam i w drżeniu mojego głosu słyszę odpowiedź na to wszystko - na te wiersze i półsłówka; na prezent jeszcze w mroźnej Norwegii za ostatnie galeony, sykle, a nawet i knuty; na ten świstoklik w środku wakacji i na te głupie role, które nagle chciałem grać - słyszę odpowiedź i nie podoba mi się jak żałośnie w niej wypadam. Zahaczam dłonią o Twój kark, pozwalając sobie zachłysnąć się świadomością, że to naprawdę moje palce łagodnie uginają Twoją skórę, mogąc poczuć ciepło szyi, a jednak nie mogę pozwolić sobie na nic więcej poza zmieszaniem naszych oddechów, blokowany zbyt wiele razy usłyszaną od Ciebie odmową. - Nie chcesz nic więcej - poprawiam Cię cicho, właściwie przypominam Ci, skoro tak właśnie trzeba; jeśli nie znaczyło to dla Ciebie wystarczająco dużo, by choćby spamiętać, że obiecałeś mi nie chcieć mnie pod żadną z moich postaci. Problem w tym, że teraz ja już wiem - wiem naprawdę - jak bardzo chcę Ciebie pod każdą Twoją postacią, co przecież musisz widzieć w szczerości pijanego spojrzenia, które było na tyle bezczelne, by posłać wyzwanie w zieleń Twoich oczu. - Więc tak trzeba, tak musiałem - mamroczę, będąc na tyle słabym, by musnąć kącik Twoich ust swoimi, zaciskając palce na krańcach Twojej koszuli, jakbyś miał zepchnąć mnie gwałtownie ze swoich nóg. - Teraz możesz mnie całować. To nic nie będzie znaczyć. Możesz mówić co tylko chcesz, by poczuć się dobrze. Nie musisz się niczym przejmować - zachęcam, powoli tłumacząc Ci całą magię alkoholu; cały ten uzależniający mechanizm usprawiedliwienia, mimowolnie wciąż ściszając swój głos, byś musiał zacząć czytać niemal układane na Twoich wargach kształty z moich ust. - Nie będzie bolało, bo wcale nie będzie prawdziwe.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Starał się podchodzić do tego wszystkiego na chłodno, codziennie rano przed lustrem brnąc przez rytuał zapewnień, że minęły już dobre miesiące, że miał prawo żyć dalej, przeorganizować priorytety, dać szansę czemuś innemu lub komuś innemu - nawet naiwność miała w końcu swoją datę ważności. Przynajmniej nie karmił się więc kłamstwami, próbując wmówić sobie, że nie było mu dobrze, że na poziomie prostej fizyczności nie było mu z Viro przyjemnie, a pod pewnymi względami nawet przytulnie. Potrafił nawet powiedzieć, do czego mógłby się przyzwyczaić i co mógłby polubić, gdyby nie to drażniące i wstydliwe uczucie zdrady, dające o sobie znać nawet w echu tak prostej pieszczoty, jaką było wplecenie palców w gęste, lokowane kosmyki. Przyjemne nie było tym samym, co właściwe. - Nie chcę nic więcej - powtórzył po Viro szeptem, z pewnością próbując przekonać chociaż jednego z ich dwójki, że nie było to stwierdzenie przedawnione, nawet jeśli oczy mężczyzny, z ufnością osoby nieświadomej w pełni swoich czynów, zdradzały mu tak wiele możliwości. Ezra znał się na pięknie, potrafił docenić je, gdy na nie patrzył. Szczerość intencji, którą dostrzegał obudowaną w intensywną zieleń, była niczym innym, jak naturalną formą piękna i nie mógł zmusić się, by ją jakkolwiek naruszyć - pozwalał więc na tę chwilę słabości, rozkoszował się nią, gdy rozciągała się tak upojnie pomiędzy kolejnymi sekundami. Jedną z dłoni zabawił się górnym guzikiem jasperowej koszuli, będąc niebezpiecznie blisko uwierzenia zdradliwym zapewnieniom mężczyzny. Wiele kosztowało go pochylenie głowy z żałością. - Będzie prawdziwe dla mnie, bo nie potrafię się odgrodzić i udawać, że to, co przeżywam, nie jest moim doświadczeniem - wyjaśnił, już wiedząc, że w jego ustach formuje się kolejna odmowa. - Nie wiem już, co ja mam z tobą zrobić, naprawdę chcę dobrze dla nas obu, ale mam wrażenie, że tego nie da się pogodzić, tego co chcemy i czuję jakbyś na każdym kroku mi to utrudniał. Nie rozumiem, skąd w tobie aż tyle desperacji - wyrzucił z siebie chaotycznie, zaraz jednak w nagłym przypływie odwagi ujmując podbródek Viro, by zmusić go do skrzyżowania spojrzeń. - Czy jeśli- załóżmy, że ci ulegnę i dam, co chcesz, czy przestaniesz wreszcie na mnie napierać? Obiecasz - szczerze, Jazz - że nie będziesz chciał już nic więcej? Spełnisz swoją zachciankę i tyle? Potrzebował prostego tak lub nie - nawet jeśli sam nie do końca jeszcze rozgryzł, która z tych odpowiedzi tak naprawdę miała go zadowolić...
W obecnym stanie dużo łatwiej odbierać mi Twoje gesty, niż Twoje słowa. Dlatego uśmiecham się delikatnie, gdy czuję ten uzależniający magnetyzm - to przyciąganie naszych ciał (Merlinie, naszych ust!) i spojrzeń, każdym drobnym dreszczem rozkoszując się w drobnym oporze, w tej sile, którą muszą włożyć, by utrzymać nas w polu wzajemnego oddziaływania, jednocześnie wcale nie ulegając magicznemu przyciąganiu. Cieszę się głupio z tej nic nie znaczącej zabawy guzikiem i ekscytuję jeszcze mocniej, gdy kierujesz moim spojrzeniem, by w końcu, pod ciężarem powagi w Twoich oczach, zacząć rozumieć, że nie czujesz wcale wmawianej Ci beztroski. Przez chwilę jeszcze patrzę na Ciebie w otępieniu, poprawiam się nawet - raz w tył, to zaraz znów w przód, próbując odzyskać Twój oddech na ustach - by w końcu prychnąć cicho we francuzkim przekleństwie. W tym języku, w którym wszystko zawsze odczuwam mocniej. - Beznadziejny jesteś, Ezra - wyrzucam z siebie, zupełnie niepoetycko i bez żadnej głębi, szczerze dotknięty, że nie możesz nawet dać mi tej jednej chwili przyjemności, musząc zepsuć mi jej smak świadomością, że miałaby się nigdy nie powtórzyć. Osuwam się w bok, układając się plecami na kanapie, pozwalając by pokój zawirował mi przed oczami, nie przestając nawet wtedy, gdy już je zamykam. - Powiedz mi co mam zrobić, o wielki kruczy mędrcu - ciągnę dalej, gestykulując wymachami rąk, dziecinnie nadąsany, a jednak czując pełne prawo do przekomarzanek, skoro właśnie znów dałeś mi kosza, tym razem jednak łaskawie nie wyrzucając mnie przy okazji z domu. - Co mam zrobić, by Ci wiecznie wszystkiego nie utrudniać samym byciem sobą, bo przypominam Ci nieustannie, że mogę być kim tylko chcesz, więc- Więc… - utykam nieco, niezadowolony z tego w którą stronę brną moje myśli i odruchy, pozwalając rękom opaść powoli w dół. - Już mnie to nie obchodzi. Już mi wszystko jedno - poprawiam się więc, nawet jeśli nie wiem czy te myśli należą do mnie czy tylko do tej chwili, do tej zachcianki i do wypitego alkoholu. - Możesz się bawić. Możesz ranić. Niczego przecież tak naprawdę nie stracę. Czemu nie chcesz skorzystać z zabawy, skoro to nie Ty poniesiesz jej koszta?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
- "Beznadziejny jesteś, Ezra"? - powtórzył po nim z lekkim niedowierzaniem, zupełnie nie mogąc powstrzymać rozbawionego uśmiechu, potęgowanego przez to dziecinne naburmuszenie Viro. Dopiero, gdy słuchał słów wypełnionych przekąsem i dąsami, docierało do niego, że próbował prowadzić sensowną rozmowę z osobą majaczącą pod wpływem alkoholu, a to do niczego nie prowadziło. Westchnął, obserwując to dramatyczne osunięcie się na kanapę i mimo wszystko już odczuwając jakiś niedostatek, gdy tak całkowicie pozbawiony został każdego aspektu bliskości Rowle'a. Zakręcił więc obrączką na palcu, powstrzymując w sobie chęci do zaczepienia go jeszcze jakimś dotykiem, ale wciąż zachowując na ustach ślad po chwili rozczulenia. - Jak to jest, że większość czasu jesteś jak złośliwy chochlik i tylko szukasz okazji, żeby namieszać albo uderzyć w moje cenne pianino - tak, nie zapomniałem o tym - ale potem nagle wychodzi z ciebie takie uparte kocię? - zapytał retorycznie, zamiast udzielić wyczekiwanej rady, bo i będąc pod szczerym wrażeniem, że nie minęła nawet minuta od usłyszanej odmowy, a Viro już ponawiał próbę. Ezra miał przed sobą obraz osoby na własne życzenie pozbawiającej się całej swojej godności - i był to obraz rzeczywiście fascynujący. Ponownie przesunął obrączką po palcu, a chłód metalu niespodziewanie zesłał na niego zrozumienie. Ezra nigdy wcześniej nie stronił od zabawy; z Bridget, ze Skylerem czy Cassiusem, a niedawno i z samą Heaven, jakkolwiek abstrakcyjne i nierealne przez większość życia mu się wydawało. Nigdy nie odmawiał. Potrafił nie wiązać tych relacji z niczym ponad cielesnością, potrafił całować cudze usta, wiedząc, że ich smak nie będzie dla niego ostatnim - sądził, że z Viro nie potrafił tego przeskoczyć, ale to była nieprawda. Nieprawda tak wielka, że gdy ją sobie uświadomił, poczuł szyderstwo odbijane przez każdy przedmiot w tym ciasnym od kolorów pomieszczeniu. Przyjmując obrączkę, przyjął też zaproszenie do zabawy, pomimo dobrych intencji i resztek honoru przyświecających mu jeszcze przy pierwszym spotkaniu. Oczywistym podstępem dał się wciągnąć w grę - i już się przecież bawił, już go ranił, raz przyciągając Viro do siebie, raz go odpychając, zmuszając go do gonienia za sobą, by jednocześnie z zatroskaniem twierdzić, że żadnej z tych rzeczy nie robił. Cieszył się tym, co miał, całą tą grą wstępną; o wiele większą przyjemność dawało mu zawładnięcie duszą i umysłem Viro przed wzięciem dla siebie również ciała. - W pierwszej kolejności wytrzeźwiej - polecił mu, trochę bardziej sucho i odlegle, bo uświadomienie sobie, że nie było się tak wrażliwym i dobrym, jak się wierzyło, nigdy nie przychodziło prosto. Podniósł się gwałtownie z kanapy, by przyklęknąć przy potłuczonej glinianej ozdobie i zebrać jej pokruszone odłamki. Zaraz objął je promieniem Reparo, potrzebując się upewnić, że nawet jeśli czasem coś szło nie tak, zawsze było z tego wyjście. Figurka nie chciała jednak powrócić do swojego kształtu, czy to przez wzgląd na wybrakowaną ilość fragmentów, zbyt duży poziom rozkruszenia, czy po prostu ezrowe poruszenie blokujące zaklęcie. Na szafce pozostawił więc rekompensatę. Nie znał tylko wielkości rekompensaty, którą musiałby wyłożyć za nieodwracalne zranienie Viro, nie przez wgląd na niego samego, a własne sumienie. - Hej, tylko mi tu nie zaśnij - upomniał go miękko, siadając przy nim na dywanie i odgarniając mu z czoła jasne, jasperowe kosmyki, wiedząc że niezdecydowanie, z początku wyraźne w spojrzeniu, zaczyna powoli blednąć w niejakim pogodzeniu się z sytuacją. Nie można było bowiem poddać gry, kiedy już się w nią weszło. - Mamy jeszcze do zwiedzenia kilka pokoi, bo ktoś musi wziąć na siebie bycie niegrzecznymi gośćmi.
Nie czuję się wcale wystarczająco pijany, by prowadzić tę rozmowę tak beztrosko, jakbym tego chciał. Nie czuję się jak złośliwy chochlik i nie czuję się też za bardzo jak uparte kocię. Czuję się zagubiony. Nie wiem czy karcisz mnie, czy jednak się ze mnie naśmiewasz. Nie wiem ile litości widzę w Twoim spojrzeniu i ile sympatii kryje się w kącikach Twoich ust. Nie rozumiem Twojego milczenia i nie rozumiem tego, że i ja milczę przez to pokornie, niemo przyglądając się Twoim ruchom, a nawet i odczuwając pewną skruchę, gdy dostrzegam, że próbujesz naprawiać moje błędy. Przez chwilę chowam twarz w miękkim obiciu kanapy; pozwalam, by jedna z futrzanych poduszek zakręciła mi w nosie, a jednak wstrzymuję się przed kichnięciem tak, jak i wstrzymuję się przed jakąkolwiek szczerą reakcją w tym momencie. Spinam się idiotycznie, by nie powiedzieć czegoś jeszcze, nie poprosić o cokolwiek więcej, rozluźniając się dopiero pod ciepłem Twojej dłoni, którą czuję zaledwie wspomnieniem pewniejszego dotyku. - Nie chcę - buntuję się, zanim zdążam dobrze zrozumieć Twoje słowa, czując jednak, że wolę przechwycić Twoją rękę, by poprowadzić znane już sobie opuszki palców po moim policzku. - Chcę się jeszcze napić - zaczynam dramatycznym szeptem, stwierdzając ten najoczywistszy fakt w pierwszej kolejności, bo wcale nie podobała mi się świadomość, że mam pamiętać to wszystko, gdy obudzę się jutro rano. - Chcę zadać Ci całą serię kiczowatych i oklepanych pytań - kontynuuję, układając się wygodniej na boku z ciepłym spojrzeniem uciekającym do tej Twojej zieleni i z dłonią wciąż leżącą na Twojej, jakby ta potrzebowała dłuższej chwili na zadomowienie się na moim policzku, zanim pozwalam jej pozostać tam bez nadzoru. - Chcę iść do Ciebie i zatańczyć z Tobą bez niepotrzebnych spojrzeń, a musze Cię ostrzec, że w każdym stanie poradzę sobie z bachatą czy walcem - ciągnę dalej, cicho i leniwie, przymykając oczy z zadowolenia, że udaje mi się skradać Ci kolejne sekundy Twojej uwagi. - I chcę obudzić się u Ciebie, na Twojej kanapie, zupełnie połamany od spania w dziwnej pozycji, by nie przygnieść jednego z Twoich futrzastych lokatorów - kończę, milknąc na chwilę, wsłuchując się w przytłumione odgłosy imprezy beztrosko trwającej za ścianą i w idiotycznie głośno dudniące serce, przez które uśmiecham się przez chwilę, gdy zdaję sobie sprawę, że to naprawdę należy do mnie. - Byłbyś w stanie wymienić trzy rzeczy, które mamy wspólne poza kawałkiem złotego metalu?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Pozwolił poprowadzić Viro swoją dłoń, ucząc się go uważnie w tej chwili szczerej bezbronności; być może i Ezra chciał, by zwilżył usta jeszcze jednym drinkiem, niepewny, czy powracająca stopniowo trzeźwość nie rozbudzi w Rowle'u instynktu ucieczki i nie zmusi go do przywdziania metamorfomagicznej skóry. Przekręcił lekko głowę i sam na moment przymknął powieki, wsłuchując się w roztaczaną wizję; potrafił tak głęboko zanurzyć się w wyobrażeniu, że już niemal czuł iskierki wytwarzane przy każdym otarciu się ich ciał w tańcu i słyszał echo śmiechu rozbrzmiewającego w odpowiedzi na oklepane pytania. - To brzmi lepiej niż myszkowanie po tym domu - zgodził się z cichą ostrożnością, nie chcąc przebić tej lepkiej i słodkiej bańki, w której się zamknęli. Ledwie docierały do niego dźwięki świata zewnętrznego, bo przecież dla niego cała impreza działa się tu, w tym pokoju, z dala od muzyki i radosnych small-talków - być może tak właśnie wyglądała ta osławiona starość. - Oczy - stwierdził natychmiast, bez większego zastanowienia, bo to właśnie je mając tuż przed sobą, niemal jako podpowiedź. Opuszką kciuka pieszczotliwie przesunął wzdłuż jego kości jarzmowej, rozwijając myśl.- Nie tylko ich kolor... w ogóle sposób, w jaki wymieniamy między sobą spojrzenia, wiedząc, że to w nich powinniśmy szukać tego, czego ewentualnie zabraknie w słowach. Większość ludzi boi się kontaktu wzrokowego. Ale nie my. Był przekonany, że i Viro od początku zauważał jak wiele treści przechodziło pomiędzy nimi pozawerbalnie; prawdopodobnie dałoby się z tego ułożyć całą osobną historię. Nawet teraz starał się nie gubić na zbyt długo jego spojrzenia, choć znał kryjące się za tym niebezpieczeństwo, gdy obaj byli tak znakomitymi obserwatorami. - Obaj też lubimy być czasem dramatyczni, chociaż przyznaję, że trochę mnie w tym pobijasz - dodał z tłumionym śmiechem, nie czując potrzeby rywalizacji akurat w tym jednym aspekcie, gdy Viro wychodziło to tak naturalnie. Podparł brodę o wolną rękę i zastukał delikatnie palcem drugiej w policzek Rowle'a, gdy zastanawiał się nad trzecim podobieństwem, tym najbardziej oczywistym. - No i obaj bez pamięci kochamy się w sztuce. Powolnym ruchem zsunął palce z virowego policzka na szyję, badając dotykiem kolejny fragment jego ciała. Czuł na wnętrzu dłoni łagodne pulsowanie tętnicy, wybijającej rytm jego serca. - Wobec tego, powiedz mi trzy rzeczy, w których najbardziej się różnimy.
Patrzę na Ciebie tak, jakbym chciał sprawdzić, czy naprawdę za Twoimi słowami kryje się coś więcej. Czy Twoje oczy zdradzą mi to, czego wyćwiczony aktorstwem głos nie zamierzał zdradzać choćby najsłabszym drżeniem. Czy ta piękna zieleń błyśnie do mnie pogodnie w momencie tak beztrosko nakreślonego przez usta "my", jakby Twoje wargi nie zdawały sobie sprawy jaki bezprawny remont mogą tym zarządzić w moim umyśle. Patrzę na Ciebie jak na kogoś, kto zna najszczerszą wersję prawdy i ma wyjawić ją przede mną już za moment. Jakbyś tylko Ty był na tyle dobrym obserwatorem i znawcą ludzkich dusz, by odnaleźć odpowiednie wnioski, na które ja sam może nie jestem za głupi, ale zdecydowanie zbyt ślepy. Bo trudno mi nie przymknąć oczu pod subtelnością Twojego dotyku, choć przecież czuję jak wielką zdradą symboliki jest moje zachowanie w chwili, gdy tworzysz między naszymi spojrzeniami tę nić połączenia. To w tej przyjemnie bezpiecznej ciemności gubię cichy śmiech na wytknięcie mi mojej dramatyczności i to z szacunku dla przesady poprawiam Cię cichym pomrukiem "żyjemy sztuką, bo miłość zawsze zdawała mi się zbyt słaba, zbyt przyziemna na to uczucie, które wypełnia mnie całego. Wzdycham cierpiętniczo, nie podrywając się z miejsca tylko dlatego, że nie mam wcale ochoty tracić tego ledwie wyczuwalnego dotyku na moim policzku, zamiast tego, wciąż na ślepo i ze ściągniętymi w egzystencjalnym bólu brwiami, sięgam dłonią do Twojego barku, a zaraz i boku szyi, potrzebując czuć, że wciąż jesteś tutaj blisko, nawet jeśli dłuższą chwilę zajmuje mi rozchylenie ciężkich powiek, by spróbować złapać tę hipnotyzującą zieleń. - Ja chcę szukać podobieństw, a Ty każesz mi wymyślać różnice - wytykam Ci, jednocześnie podając pierwszą różniącą nas cechę, bo przecież mam wrażenie, że właśnie ona dyktuje całą dynamikę naszej relacji. Ja chcę się zbliżyć, przypodobać, upodobnić, a Ty mnie odsuwasz, karcisz i uciekasz te kilka schodków wyżej, by móc wciąż patrzeć na mnie z góry. - Poza tym to ja miałem zadawać pytania - zauważam powoli, bardziej zafascynowany tym, by opuszkami palców wkraść się nieco pod kołnierz Twojej koszuli, poczuć to niedostępne dla mnie ciepło choć przez chwilę, zanim jedna z trzeźwiejszych myśli nakazuje mi wycofać dłoń do siebie. - Nie chcę myśleć o tym, co nas dzieli… - mruczę w końcu cicho, bo przecież zupełnie wszystko, na co tylko wpadam, rozpoczynając od stosunku do alkoholu, przechodząc po naszą pozycję w świecie artystycznym czy środowisku szkolnym, kończąc na majątku lub relacjach międzyludzkich… we wszystkich wypadam gorzej od Ciebie i każde starannie ułożone przeze mnie słowo, byłoby jak podanie Ci argumentów, dlaczego słusznie nie pozwalasz mi podejść bliżej. - Chyba, że zaliczysz mi odpowiedź, że dzieli nas zbyt wiele ubrań - zaczynam, w desperacji rozchwianego alkoholem umysłu uznając ucieczkę od tematu za najlepsze możliwe rozwiązanie, więc i wpatruję się w Ciebie czujnie przymrużoną zielenią, gdy dłoń sięga mi do mojej własnej koszuli, nawet jeśli czuję ten przyjemny stres niepewności, gdy palce bawią się w teatralnie udawanej próbie rozpięcia guzika, a ja mogę dokończyć: - ...bo z tym wiem, co mógłbym zrobić.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie od razu dostrzegł swoją winę w cierpiętniczym westchnieniu, jakim został obdarzony i nie od razu pojął pochodzenie zmarszczki tworzącej się chmurnie pomiędzy brwiami Rowle'a; we własnym pytaniu wcale nie widział żadnych złych zamierzeń. Gdy Viro poszukiwał kolejnej płaszczyzny fizycznego kontaktu, sam nawet w naiwności wyraźniej potarł jego skórę, by upewnić go, że przecież był, nigdzie się nie ruszał ani nie zostawiał samemu sobie. Nie próbował ich poróżnić. - Touché. Ale dwa minusy ostatecznie dają plus, więc to poniekąd jakbym pytał o podobieństwa - usprawiedliwił się lekceważąco pokrętną logiką, nie próbując szukać sensu, gdy Viro znajdował się w stanie, w którym absurd lepiej układał się w głowie. Mógł jednak stroić się w zachęcający uśmiech, ale już czuł niesatysfakcjonujący posmak odmowy, tylko potwierdzany kolejnymi słowami. Ręka zadrżała mu, jakby chciał w ramach nagany odgonić palce wślizgujące się pod kołnierzyk, ale gdy tylko opuszki oparły się o jego skórę, sam wyciągnął się trochę bliżej ku Viro. - Do prowadzenia przesłuchania potrzebujesz jeszcze kajdanek, Jazz - mruknął buntowniczo, wcale nie zamierzając jemu jedynemu oddać prawa do zadawania pytań. Zawsze był zresztą lepszym słuchaczem niż mówcą, nawet jeśli ekstrawertyczną postawą próbował ludziom wmawiać, że jest otwartą księgą; z tego powodu nie miał wielkiego wyboru, jak zaakceptować to kolejne marudne "nie chcę", zaraz rozmyte w żarcie - bo tak chciał to traktować ani na moment nie przyjmując tego jako realnej propozycji. - To teza, której prawdziwość można jedynie sprawdzić, a nie stwierdzić. Najpierw zdejmij ubranie, a ja wtedy zadecyduję, czy zaliczę. - Błysnął markowym uśmiechem, opierając wzrok tylko na chwilę na tym pierwszym guziku, bo wiedział, że nie mógł nałożyć na Rowle'a zbyt wielkiego oczekiwania - ezrowa brew prawdopodobnie nawet by nie drgnęła, gdyby ten faktycznie znalazł w sobie odwagę do spełnienia wyzwania. Niespiesznie podniósł się z podłogi, otrzepując ubranie z wszelkich widzialnych i niewidzialnych drobinek. - Taki jest drugi scenariusz, kończący nasz wspólny wieczór. Pierwszy już poznaliśmy i chyba wciąż przekonuje mnie trochę bardziej. Myślę, że gdybyśmy pozwolili zagłosować Huxowi i Perpetui, to też woleliby, żebyśmy nie robili nic na ich kanapie, więc... Pozwolisz? - Skłonił się, wyciągając do Viro dłoń, jakby faktycznie zapraszał go do tańca zamiast wspólnej teleportacji.
Trudno wyjaśnić mi to łaskoczące uczucie rozbawienia, które każe uśmiechnąć mi się nawet teraz, moment po tym jak w zaledwie sekundę nachmurzyłem się buńczucznie, gotów bojkotować każdą Twoją próbę wyciągnięcia ze mnie nie pasujących mi odpowiedzi. Poruszam niemo ustami, kupując zupełnie tę małą grę, w której minusy muszą występować parami, a jednak chwilę zajmuje mi wybranie tego konkretnego, który przypasowałby mi do wiecznego złączenia w jedność z tym już wypowiedzianym. - Czystość krwi - szepczę w końcu cicho, dopiero wtedy, gdy mogę upewnić się, że zielenie naszych spojrzeń mieszają się miękko, to znów właśnie spojrzeniem przekazując Ci wszystko to, czego wypowiedzieć nie mogę - cały ten wstyd związany z tym, jak okrutny potrafiłem być w swoich słowach za czasów szkolnych, nauczony tej prostej segregacji opartej na procentach, ale i przeprosiny, które wcale nie chciałyby przecisnąć mi się przez gardło, skoro nie potrafiłem ich wypowiedzieć nawet przed Mefisto. Nie wiem czego oczekuję w tej chwili zawieszenia podczas teatralnej zabawy guzikiem, jednak ewidentnie nie odnajduję tego w Twoim spojrzeniu, gdy na te kilka sekund przekraczam granicę, pozwalając dekoltowi koszuli na pogłębienie się w testującej nas obu prowokacji. Dłoń szybko zamyka mi się na ledwie rozdzielonym materiale, łącząc go znów ze sobą w swoim wnętrzu, jakbym wierzył, że odpowiednio mocne zaciśnięcie palców pozwoli guzikowi wskoczyć znów na swoje miejsce. Ten jednak wciąż pozostaje rozpięty, gdy chwiejnym od wątpliwości, nie alkoholu, krokiem wstaję z kanapy, podążając za Tobą wpierw myślą i spojrzeniem, dopiero później też czynem. - Połowę kajdanek już masz - zauważam, gdy zamiast Twojej dłoni łapię przedramię, chcąc przesunąć po nim palcami, by przywitać się z kupioną Ci na urodziny bransoletką na Twoim nadgarstku, dopiero wtedy mogąc zaufać Ci na tyle, by spleść nasze palce i z trzaskiem teleportacji zniknąć z życia tego salonu na zawsze. [zt] x2