Gorące wodospady w tej klimatycznej oazie, które sprawiają, że każdy czuje niesamowicie przyjemne gorąco, rozpływające się po skórze. W tym leśnym zaułku często pojawia się mnóstwo osób szukających ponoć leczniczych właściwości tej wody.
Zasady lokacji w oazie:
► W oazie możesz mieć jedynie 3 wątki. Nie liczą się one do celu Nomada. ► Po odwiedzinach w dowolnej lokacji Twoja postać czuje się szczęśliwa, pełniejsza energii w kolejnym wątku. ► Po ukończonym tu wątku (6 postów na osobę) zdobywasz jednorazowy przerzut, który możesz wykorzystać tylko na wakacjach. ► Magia nie działa w oazie. Można ją wyczuć wszędzie - jednak nie da się tu używać zaklęć, każde zwyczajnie rozpływa się w powietrzu. Trzeba tu wszystko robić na mugolską modłę. Tylko przy wejściu do pustyni możesz się teleportować. ► Możesz jednorazowo przyprowadzić tutaj jedną osobę, która nie była na evencie. Jednak każdy kto nie uczestniczył w Wariacjach z Derwiszami, może tu przyjść tylko jeden raz. Nie może on również zyskać dodatkowego przerzutu. ► W oazie masz raz do wykorzystania dowolną samonaukę, gdzie wystarczy Ci 2000 znaków na zdobycie punktu. Jednak liczy się ona do 3 wątków, które możesz tu odbyć. Magia tu nie działa w normalny sposób, więc musisz wykazać się kreatywnością podczas samonauki. ► W oazie wyglądasz zawsze na tyle lat ile ma Twoja dusza. Więc jeśli czujesz się i zachowujesz na starszego niż jesteś - możesz wyglądać nawet na 80 lat. Nie wpływa to jednak inaczej na Twoje ciało, nie masz żadnych chorób, reumatyzmu, a jeśli jesteś znacznie młodszy - nie czujesz się tak samo jak w wieku na jaki wyglądasz. Zmienia się jedynie Twój wygląd.
______________________
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Szedł przez oazę krokiem, który jednoznacznie wskazywał na poziom jego wkurwienia. Nie przejmował się zaciekawionymi spojrzeniami, które padały w jego stronę, ani jakimikolwiek głosami, które próbowały zwrócić jego uwagę. Miał dosyć. Tego, co wydarzyło się na pustyni, tego kraju, tego świata i całej jebanej reszty. Krzyk Felka dotarł jego uszu, ale zignorował go, a piaski skutecznie tłumiły kroki partnera, więc Max, patrząc ślepo przed siebie, nie miał pojęcia, że ten idzie za nim. Szukał sposobu, by jakoś odreagować. Niestety, byli otoczeni piaskami, więc niezbyt mógł cokolwiek uderzyć, a że różdżką pierdolnął w piach, gdzieś daleko za sobą, nie mógł dać upustu swojego wkurwienia przy pomocy magii. Zresztą nawet by się do tego teraz nie uciekł. Żadnych używek, które mogły go chwilowo od tego wszystkiego odciąć też niestety nie posiadał, więc po prostu maszerował przed siebie, ściskając pięści. W głowie wciąż mu huczało o myśli. Jak oni kurwa mogli... Wrzucili dzieciaki w środek sytuacji zagrażającej życiu, by następnie wytłumaczyć się jakąś próbą. Max nie potrafił powstrzymać raz po raz gorzkiego uśmiechu, który pojawiał się na jego ustach. To wszystko brzmiało jak naprawdę pojebany żart, który chyba nikogo nie bawił. Nie rozumiał, jak niektórzy mogli przyjąć to wszystko z jakimkolwiek spokojem. Co prawda byli w innym kraju i innej kulturze, ale nie usprawiedliwiało to wrzucenia całej grupy w środek istnych tortur. Nie potrafił zrozumieć powodów, ani rozumowania, jakie się za tym wszystkim kryły. Złość przelewała się przez niego, przez co nawet nie dostrzegł, że na jego kostce pojawił się nowy tatuaż, a on sam znalazł się w okolicy jakiś wodospadów. Chciał wrócić do pałacu, spakować wszelkie swoje rzeczy i wypierdolić stąd jak najszybciej. Odciąć się od tego spierdolenia.
Ta cała próba - na Merlina, jak się zaczynał zrażać do tego słowa - była jednym, wielkim żartem, tudzież brakiem odpowiedzialności. To wszystko zostało przeprowadzone w imię czego? Kierowani niczym marionetkami, idealnie tańczyli wedle muzyki, którą puścili im Derwisze. Poprzez krew, pot i łzy musieli się uspokajać, zachowywać względną trzeźwość umysłu, a jak się okazało, było to na nic. Przez cały czas wszyscy się przemęczali, by jakoś pozwolić innym na przetrwanie tego wszystkiego, a to, co miało miejsce na pustyni, powodowało tylko jedną rzecz - zdenerwowanie. Wewnętrzne, odczuwalne zdenerwowanie, którego nie potrafił zanegować. Nie tłumił go w środku, od zarodka, wiedząc, iż jest ono całkowicie naturalne. Problem stawał się wtedy, gdy nie dawał upustu swojej złości. Czym prędzej powinien znaleźć się w pałacu, zażyć leki, które odpuścił już dwa razy, a następnie odpocząć. Tym bardziej, że nerwy miał zszarpane poprzez powrót do wspomnień, które powodowały ból klatki piersiowej, jakiego to nie był w stanie opisać. Przez głupią próbę demony ponownie się uaktywniły, szukając okazji do ataku. Klepsydra przesypywała piach, mimo że świat obecnie stanął do góry nogami. Tutaj się zmienili. Może nie pod względem charakteru, choć nie wątpił, że to wszystko będzie miało swoje odzwierciedlenie w przyszłości. Szedł zatem za nim, nie zamierzając go zostawić w takim stanie. Nie wiedział, czy ten potrzebuje jego pomocy, tudzież towarzystwa, gdy organizm może nie był zmęczony fizycznie, wszak sen, który otrzymali, był jak najbardziej odpowiedni, a prędzej psychicznie. Leczenie Doireann, uspokajanie chłopaka, a jeszcze te przebipiaski... Ten dzień powinien się skończyć. Najchętniej opuściłby Oazę Cudów, by zamknąć się na jakiś czas w pokoju pałacowym i odetchnąć, pozwolić sobie na dzień bez dbania o zasób portfela, jakoś sobie to wszystko zrekompensować, by pomóc sobie w tych trudnych chwilach, ale nie było to możliwe. Przynajmniej nie teraz, gdy stukot kroków raz po raz przedostawał się do uszu, a szaty pustelnicze ciągnęły się po rękawach, może nie utrudniając tym samym chodu, ale powodując wzrost temperatury. Nie przejmował się tym specjalnie. - Max, do cholery... - powiedział głośniej, biorąc głębszy wdech, gdy przechodzili przez tereny Oazy, będąc naprawdę zmęczonym i wkurzonym. Miał już dość wrażeń na dzisiaj i na jakiekolwiek kłótnie naprawdę nie miał siły, więc nie chciał się do nich przyczyniać. Sam nie zauważył też, że na prawej kostce powstał tatuaż ostrokrzewu, powiązanego bezpośrednio z jego różdżką, aczkolwiek nie to było obecnie najważniejsze. Dopiero gdy dotarli do wodospadów, które były w pewien sposób zjawiskowe, a szum wody przedostawał się, kojąc w niewielkim stopniu zszarpane myśli Lowella, był w stanie cokolwiek więcej zrobić, dobiegając do niego i chwytając go za nadgarstek lewą dłonią. Różdżkę zapakował wcześniej do torby. - Czekaj, proszę, chociaż na chwilę. - nie wiedział, czy ten się odwróci, czy jednak wręcz przeciwnie. Chciał jakoś skupić jego uwagę na sobie, aczkolwiek czuł, że na nic się to zda, skoro sama aura, którą otaczał się Ślizgon, była wyjątkowo trudna do przetrawienia; gęstniejąca.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie bez powodu oddalił się od oazy, w której siedzieli wszyscy, ciesząc się swoim nowym, młodszym wyglądem, czy po prostu spokojem wynikającym z tego, że cały ten koszmar był już za nimi. Nie mógł patrzeć na te twarze. Twarze, które jeszcze kilkanaście godzin temu mógł widzieć po raz ostatni, a które były mu naprawdę bliskie. Jego atak paniki wciąż mocno go bolał, nie pozwalając, by nieprzyjemne wspomnienia odeszły w zapomnienie, ale to, co najbardziej ciążyło mu na sercu, to ten krótki ułamek sekundy, kiedy to pomyślał o małej Florence, która przez jakąś durną próbę mogła zostać osierocona. Widać Derwisze mieli głęboko w poważaniu bliskich osób, które uczestniczyły w ich cudownej próbie. Wkurwiony nie zwalniał kroku, głuchy na wszelkie głosy. Dopiero ucisk na nadgarstku sprowadził go nieco na ziemię. Max odwrócił się w stronę partnera, z ogniem w oczach, który jasno świadczył o tym, w jakim nastroju się teraz znajduje. -Jeśli masz zamiar jakkolwiek bronić tego co się tam wydarzyło, to sobie odpuść. Nie mam zamiaru tego słuchać. - Powiedział twardo, zatrzymując się i patrząc w czekoladowe tęczówki ukochanego. Jakkolwiek ten nie był w stanie zwykle go uspokoić, tak teraz nie było to wcale takie proste. Feli zazwyczaj chłodno i raczej logicznie podchodził do wszelkich wydarzeń, a ten spokój często jeszcze bardziej podsycał wkurw Maxa, który potrzebował ujścia tego całego napięcia. Już wcześniej powodowało to między nimi mniejsze lub większe konflikty. Sam nie wiedział, czy czeka na jego odpowiedź, czy na oznakę że ten poddaje się i pozwala mu na dalszą wędrówkę wkurwu. Solberg słyszał szum wodospadu, który docierał z jego lewej strony. Kilka kółeczek w wodzie też brzmiało w tej chwili dobrze, ale póki co, był uziemiony tutaj. Trzymany za nadgarstek pewnie, choć w pewien sposób delikatnie, mógł jedynie wyszarpnąć się i iść dalej, jednak z jakiegoś powodu tego nie zrobił.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Jedną z prawd było to, że nikt nie powinien zobaczyć i doświadczyć tego, co miało miejsce. Jeżeli dla Derwiszy próbą nazywało się rzucanie czarnomagicznych zaklęć, ku przerażeniu innych, to na pewno nie była to dobra próba. Lowell nie był głupi, rozumiał kontekst realizmu - gdyby wiedzieli, że są to sztuczne warunki, nikt by się od serca nie postarał - ale jeżeli można uniknąć krzywdy innych, należy ku temu dążyć. Nawet jeśli miałaby to być ścieżka zawiła, kręta i długa, zawsze było to warte podjęcia się jakiegokolwiek wysiłku, aniżeli powodowania powrotu negatywnych wspomnień, nieodwracalnych blizn i koniec końców pewnego rozchwiania emocjonalnego. Wszystkiego można było uniknąć, gdyby tylko nie wzięli w tym udziału, ale przecież skąd mieli wiedzieć? Rytuał w Norwegii przebiegł pomyślnie, być może będąc jednym z tych dziwniejszych, aczkolwiek znacznie łagodniejszych od tego, co się wydarzyło niedawno. Dlaczego? Nie miał pojęcia. Nadmierne myślenie powodowało wpadnięcie w pułapkę niczym zwierzyna, która nieuważnie stanęła. Nie mógł się na ten temat rozwodzić; musiał się przede wszystkim skupić na partnerze. - Nie zamierzam. - powiedział zgodnie z prawdą, spoglądając w te rozżarzone tęczówki, w których krył się ogień. Nie dzięki się jednocześnie reakcji Maxa, bo sam był wściekły, choć przez jego oczy przedzierało się nie zdenerwowanie, a swoista, ludzka gorycz. Każdy się tam bał. Część osób mogła zginąć... i to w imię czego? W imię jakiejś próby? Zacisnąwszy mocniej usta, wziął głębszy wdech i trochę mocniej ścisnął jego nadgarstek - zupełnie nieświadomie. Jakby chcąc oznajmić w ten sposób, że również jest wewnętrznie zły, choć się bardziej z tym kontrolował. - To, co się wydarzyło, nigdy nie powinno mieć miejsce. I żadna próba tego nie usprawiedliwia. - powiedział stanowczo, pozwalając na to, by również w tych czekoladowych tęczówkach pojawiła się złość. Nie ta podobna do tych, które jawiły się w zielonkawych, ale na pewno odczuwalna. Sam był co najmniej wściekły, a jedynie przez to, że potrafił się kontrolować, nie wybuchnął. I o ile potrafił się powstrzymywać, tak o tyle pozwalał sobie na to, by w obecności partnera to wszystko się przedostawało. - Również jestem wściekły. Nawet jeżeli na to nie wygląda... - o mało co nie wycedził tego przez zęby, by tym samym skryć własne oczy poprzez otwartą dłoń, jeszcze raz to wszystko trawiąc. Był wściekły, był zły, był rozgoryczony, a o ile zawsze zachowywał spokój, tak z czasem się zmieniał i pozwalał na to, by naprawdę wiele emocji przedostawało się poprzez mowę ciała i mimikę. Powoli się poddawał i pozwalał na to, by to wszystko z niego wypłynęło.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Oczywiście, że gdyby uczestnicy byli świadomi, że to wszystko to tylko jakaś próba, pewnie inaczej by do tego podeszli. Mimo wszystko Max uważał, że było to zorganizowane wyjątkowo brutalnie i nieempatycznie, choć właśnie tego ponoć przecież od nich wymagali. Spokój, empatia i współpraca, czy to nie właśnie te cechy miały przyświecać ich wędrówce przez pustynię? To wszystko było dla Solberga po prostu o kant dupy i nie miał zamiaru kryć się z tym, co na ten temat uważał. Obserwował uważnie zmiany zachodzące w Felku, jednocześnie słuchając jego słów, które... Szczerze go zdziwiły. Zobaczył tę gorycz w jego oczach i poczuł mocniejszy uścisk na własnym nadgarstku. Nie zareagował jednak w żaden fizyczny sposób, jakby poddając się temu wszystkiemu i w pewien sposób czując ulgę, gdy palce ukochanego mocniej oplotły jego rękę. -Po co w takim razie za mną szedłeś? - Zapytał, może nieco spokojniej, ale jego postawa wciąż nie łagodniała. Nie rozumiał z tego za wiele. Myślał, że oczywistym było, iż potrzebował zostać sam, a zazwyczaj, gdy Feli za nim ruszał kończyło się to na jakiejkolwiek próbie uspokojenia Solberga, czego w tej chwili chyba by po prostu nie zniósł. Czekał więc na cokolwiek, na słowo czy gest, które podsycą ogień trawiący jego duszę i będzie mógł dać pełen upust swojej złości. Może i był zmęczony, ale potrzebował jakkolwiek ulżyć temu ogarniającemu go napięciu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nic dziwnego, że wszyscy byli zdenerwowani. Płynęli z prądem niczym debile, by tym samym znaleźć się w teatrze będącym tak naprawdę wszystko podstawianym przez Derwiszy. Czuł się jak w zoo, gdzie znajdował się na wystawie i musiał się ładnie pokazać, by jakoś dobrze wypaść. Może nie uznawał tego wszystkiego za igrzyska śmierci, ale na pewno gorycz była z czasem widoczna. Z trudem wytrzymywał kolejne chwile, choć nie reagował nadmiernie agresywnie. Prędzej czuł frustrację wywołaną niby czymś, z czym dał sobie rady, a jednak czego mógł uniknąć. Czego wszyscy mogli uniknąć; westchnięcie wydostało się spomiędzy jego ust, pozwalając na to, by część z tej frustracji odbiła się poprzez źrenice, które przecież są zwierciadłem duszy. W szczególności dla kogoś, na kim mu bardzo mocno zależało. Mocniejszy uścisk nie miał w zamiarze wywołać żadnego bólu. Był jakby cichym pokazaniem tego, że to, co powiedział, wcale nie jest kłamstwem, a jednak prawdą. Różnił się od tego Lowella, który miał w zwyczaju uspokajać, podchodził na chłodno i kalkulował straty oraz zyski. Przy nim mógł być sobą. Powiedzieć to, co chciał powiedzieć, choć na pytanie nieco się zdziwił, nie uciekając mimo wszystko wzrokiem. - Intuicja? - zapytał jakby samego siebie, choć nie świadczyło to o gubieniu się w zeznaniach. Świadczyło to o konieczności określenia się w lepszy, bardziej widoczny sposób. - Poczułem impuls, by za tobą pójść, więc to zrobiłem. Miałem do wyboru albo pozostać z innymi, albo ruszyć. I wybrałem tę drugą opcję. - odpowiedział zgodnie z prawdą. Równie dobrze mógł pozostać na miejscu, ale nie czułby się dobrze ze samym sobą. Nie był to rzut monetą, wewnętrzny instynkt nakazywał mu iść. Z powodu zdenerwowania, z powodu chęci uspokojenia samego siebie, jak i chęci lepszego zrozumienia tego, co targało jego partnerem. Zacisnął mocniej usta, odgarnął własne kosmyki do tyłu z widoczną irytacją. - Jeżeli potrzebujesz pobyć sam, to mogę pójść. - mruknąwszy, dawał mu wybór. Podejrzewał, że to wszystko wymagało samodzielnego przetrawienia, ale gdzieś wewnętrznie potrzebował tutaj być. - A jeżeli chcesz, to możemy się razem denerwować na tych jebanych Derwiszy, którzy uznali, co będzie dla nas najlepsze. - aż prychnął z niedowierzenia. Ale czy proponowanie czegoś takiego było jak najbardziej rozsądne? Poczuł, jak palce mimowolnie mu się mocniej zacisnęły na nadgarstku, w związku z czym zmniejszył tę siłę, by przypadkiem nie spowodować żadnej krzywdy. Potrzebował bodźca, który by odwrócił skutecznie jego uwagę, jak i spowodował usunięcie tej złości, która w nim drzemała, by tylko wybuchnąć i zabrać za sobą innych.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Był ciekaw, czy kadra szkolna jakkolwiek zareaguje na to cudne wydarzenie. Jakby nie było oni też ucierpieli, a do tego mieli ze sobą nieletnich, których teoretycznie powinni bronić. Teoretycznie, bo jak mogli zająć się ochroną innych, gdy sami nie byli w stanie wstać z gorejącego piasku. To wszystko było zbyt pokurwione, by dało się jakkolwiek przetrawić w tak krótkim czasie. Gdy adrenalina związana z szukaniem sposobu na przeżycie opadła, zaczęły na wierzch wychodzić inne, nieco mniej przyjemne uczucia, które ostatecznie kształtowały się w gniew. Było to jednak łatwiejsze niż myślenie o tym, co się zdarzyło bardziej analitycznie. Prawdą było, że bał się. Wciąż gdzieś tam siedziało w nim to, co wzbudził ogień i wiedział, że gdy gniew odpuści, te uczucia znów dadzą o sobie znać. Wrócą cholerne problemy ze snem, kompletny brak apetytu i pociąg do znieczulania się używkami. Znał siebie zbyt dobrze, by móc oszukiwać siebie samego, że tym razem będzie inaczej. Dlatego też oddanie się wkurwieniu było po prostu łatwiejsze i mniej bolesne niż to, co kryło się głębiej, a krył się tam też poniekąd wstyd związany z tym, że pozwolił sobie na tak wielką chwilę słabości w obecności innych. -Aż dziwne, że nie chciałeś pić z nimi herbatki i wymieniać się cudnymi, wesołymi doświadczeniami z pola walki. - Jad wciąż przelewał się przez jego słowa, choć tak naprawdę nie chciał go ranić. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, co powiedział i nieco złagodniał. -Wybacz. Nie chodziło mi... - Zrobiło mu się lekko głupio, bo przecież Feli niczym nie zawinił, a jednak Max musiał wyładować jakoś swoją złość i akurat trafiło na partnera. Niestety. -Nie wiem czego chcę. Chcę spokoju. Mam kurwa dosyć. - Powiedział już kompletnie spokojnie, a zmęczenie dawało znak w tonie jego głosu. Szmaragdowe tęczówki również złagodniały, choć ten ogień wciąż się jeszcze w nich tlił. -Muszę zmyć z siebie to całe gówno. - Powiedział po chwili, gdy uścisk na nadgarstku zelżał, a emocje powoli opadały. Bez większego pierdolenia, zrzucił z siebie ciuchy i jakby nigdy nic wskoczył pod jeden z gorących wodospadów. Poczuł przyjemne ciepło rozchodzące się po jego ciele, gdy zanurkował, zostając na kilka dłuższych sekund pod wodą. Czuł, jak napięcie powoli schodzi, choć nie była to jeszcze ta ulga, której tak bardzo potrzebował. Bał się, że bez konkretnego wsparcia tak łatwo nie uda mu się dojść do siebie po wydarzeniach ostatnich kilkunastu godzin.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell podejrzewał, że ta piękna, cudowna kadra... nic z tym nie zrobi. No bo jak? Przez tyle lat męczył się, nie otrzymywał pomocy, nikt się nie interesował poza uczniami. No normalnie magia, teraz na pewno Hampson załatwi im stosowną pomoc psychologiczną. W sumie to nie im, a raczej tym, którzy jeszcze do Hogwartu uczęszczają. Jakby nie było, pozostawali absolwentami, w związku z czym działali samodzielnie. Może to i dobrze. Mimo to czas upływał, powoli emocje sięgały zenitu, by uderzyć o sufit, a następnie upaść. I chociaż Lowell wiedział, że to tak łatwo nie przeminie i będą potrzebować czasu, by cokolwiek z tego wynieść więcej niż zwyczajną, ludzką złość - tym razem nie pozwalał na to, by zamknął goryczkę w szczelnym opakowaniu. Pozwalał na to, by łypała ślepiami, by się wydobywała, by nie był po prostu szmacianą lalką bez uczuć. Bo i do takich osób mógł być porównywany, gdy wokół wszędzie dział się rozpierdol, a on... po prostu stał. Jak zawsze, jak zwykle, jak normalnie. Tym samym nie wiedział o używkach Maximiliana ani o tym, co się działo w ostatnim czasie. Życie perfidnie mu pokazywało, jak niewiele wiedział o swoim partnerze, gdy darzył go pełnym zaufaniem. Nie zamierzał jednak się odwracać - w końcu byli w tym razem. Ich związek nie opierał się na dobrych chwilach wyłącznie, ale też na tych, gdy pewien upust gniewu powodował skrzywdzenie jednego z nich. Nie zamierzał przekonywać jednocześnie partnera do zmiany podejścia. Sytuacja, która zaistniała na środku pustyni, była zbyt pokurwiona, by można było ją nazwać normalną; na kolejne słowa miał ochotę się wzdrygnąć, wilk rozjuszył się momentalnie, wystawił kły - dopiero dłoń go uspokoiła i pozwoliła na jakieś bardziej racjonalne podejście. - Wesołe w chuj. - pokwitował tylko, choć te słowa były dość mocno przesiąknięte chłodem, który następnie przerodził się w złość. Trochę zabolało go to, że został potraktowany jako ten, który nie odczuwa, który nie zauważa problemu, aczkolwiek nie dał tego po sobie poznać. Wiedział, że to wina uczuć, które obecnie zawładnęły nad ich otoczeniem, aczkolwiek też - był zmęczony, nie brał leków, czuł się po prostu źle. - Wiem przecież, nie jestem na ciebie zły. - zmarszczył brwi, masując skroń poprzez jedną z wolnych dłoni. Potrzebował odpocząć. Nie odpowiedział na kolejne słowa, nie wiedząc, czy w ogóle powinien. Zamiast tego przekierował tę dłoń, gdy zauważył zmianę w tonie głosu, na ramię, by chociaż odrobinę dodać mu tej potrzebnej otuchy. Trochę ponownie o sobie zapominał, ale przecież oboje byli zmęczeni, źli, brudni, a przede wszystkim wycieńczeni. - Wskakujesz? - zdziwił się trochę, aczkolwiek gdy wsłuchał się w szum wody, nie zdziwił się wyborowi partnera. Zamiast tego również zrzucił wszystko, nie zwracając uwagi na ręce, czy przypadkiem nie znajduje się w nich to, co było jawnym dowodem na ciężką sytuację w domu, by tym samym powoli wejść i oprzeć się o kraniec źródła, zamykając na krótki moment oczy i odchylając głowę. Woda zawsze go uspokajała. Nie bez powodu przepadał bardziej za kąpielą niż prysznicem, a też, pozwalała się skupić na innych rzeczach. Na tym, że poruszanie się w niej jest inne, bardziej specyficzne; na tym, jaki dźwięk wydaje; na tym, że po prostu oczyszcza. - Pierdolę to, biorę urlop od bycia opiekunem. - powiedział jakby do siebie, zerkając na Maxa. - Pierwszy raz od dawien dawna mam ochotę się najebać w cztery dupy. - dodał jeszcze, spoglądając już bardziej leniwym, zmęczonym wzorkiem w jego stronę. Już chyba wiedział, co zrobi po powrocie do pałacu.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jak zawsze było lepiej po prostu udawać, że nic się nie stało. Żyć w przeświadczeniu, że dzieciaki same jakoś to przeżyją, a najlepiej zapomną. Nie zdziwiłby się wcale, gdyby jeszcze nałożyli na własnych uczniów i kadrę jakieś kary z tego wszystkiego, a przynajmniej z doświadczenia Maxa tak to wyglądało. Cholernie cieszył się, że ten bajzel go w tej chwili nie obejmował. Hampson mógł mu nasrać. Chciał otwierać się przed ukochanym, ale było to zdecydowanie trudniejsze w praktyce niż w teorii. Świadomość, jak niektóre rzeczy mogą go zranić i przekreślić ich wspólną przyszłość była naprawdę bolesna. Nie chciał do tego dopuścić, jednocześnie zwalając sobie na barki poczucie winy i cholerny ból, z którym codziennie musiał walczyć. Słowa, które wypłynęły z jego ust były zbyt ostre i zupełnie niepotrzebne. Kontrola nad sobą nie była jednak najmocniejszą stroną Maxa szczególnie, gdy działał pod wpływem emocji. Dlatego też najpierw zranił, nim zdał sobie sprawę z tego, co konkretnie się wydarzyło. Zmienił ułożenie dłoni tak, by spleść palce z tymi, które należały do wolnej ręki partnera. Oczywiście, że go kurwa kochał i nie chciał wylewać swojego żalu w jego stronę. Tak się jednak stało i mógł teraz tylko przeprosić. -A masz lepszy pomysł? - Zapytał, choć tak naprawdę nie oczekiwał odpowiedzi. Bez kolejnych zbędnych słów pojawił się więc w wodzie tak, jak natura go stworzyła i cieszył się z cudownych właściwości tego żywiołu. Zawsze czuł się dobrze otoczony przez tę życiodajną ciesz. Będąc w Meksyku korzystał z uroków plaży głównie w ten sposób. Nie dość, że pomagało to rozładować napięcie, to jeszcze było przyjemnym ćwiczeniem, a te bez wątpienia były mu przydatne. Kojot na ramieniu Maxa wciąż szczerzył kły, pokazując to, co chłopak naprawdę czuł. Nie łatwo było tak po prostu zmyć z siebie całą tę gorycz. Rany każdego pokroju potrzebowały czasu, by się zaleczyć, choć niektóre wymagały go naprawdę wiele, co życie Solebrga idealnie obrazowało. -Szybko Cię to wykończyło. - Starał się uśmiechnąć, choć nie do końca mu to wyszło. Idealnie rozumiał partnera. Sam by to wszystko jebnął w cholerę i nie wracał za grosz. -Zamawiamy coś na wieczór? Butelka, dwie, cichy zgon na baldachimie i ogromny kac rano? - Zaproponował, bo sam chętnie oddałby się w ramiona tutejszych spirytusowych przysmaków, z których niektóre miał okazję już kosztować podczas wieczoru z Brooks.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Oczywiście, że było lepiej, ale czy było to jednocześnie prawidłowe podejście? Nie podejrzewał. Mimo wszystko miał nadzieję, że Hampson będzie na tyle wyrozumiały, iż nie postanowi tego po nich ścigać, bo by się naprawdę zdenerwował. Wiadomo, nie obnażyłby kłów, ale zamiast tego... czułby wewnętrzny brak sprawiedliwości. Jakby coś się poruszało pod skórą i nie dawało spokoju. Nie chciał na razie myśleć o przyszłości. Chciał, by to, co się wydarzyło, dało im obecnie spokój. Tu, teraz, w teraźniejszości będącej prekursorem do wydarzeń, które będą miały miejsce. Jeżeli mogli to jakoś pokierować, to Lowell chciał, by poszło to w dobrym kierunku, a nie tym złym. Nie miał mu za złe tego wysyczenia, jakoby jadu wydostającego się przez słowa. Sam zareagował nie lepiej. Wbrew pozorom był niczym pies. Pies, który, jeżeli tylko zacznie ufać, równie dobrze będzie mógł zostać przywiązany do torów i nic nie zrobi. Nie ucieknie na widok pociągu, po prostu będzie stał. Jedną z rzeczy, które go odróżniały, było to, że bardzo mocno się przywiązywał. Momentami nawet za mocno, choć tego nie okazywał w taki sposób, w jaki rzeczywiście by mógł. Nic dziwnego, że Solberg stał się w jego małym świecie kimś większym i ważniejszym. I nic dziwnego, że może zareagował równie nieprzyjemnie, choć oboje tak naprawdę posiadali rozjuszone dusze, które potrzebowały ukojenia od tego wszystkiego. Również splótł palce z tymi należącymi do partnera, znajdując w tym geście cichy, wewnętrzny spokój. Przy nim nie musiał udawać, że coś jest nie tak. Nie musiał się kryć, że go to wszystko nie dotknęło. Przy innych - owszem - ale nie przy nim. Przecież mu ufał, kochał go, pozwalał na to, by czas mijał w jego towarzystwie - i vice versa. Może nie było zawsze barwnie i kolorowo, ale liczyło się to, że był tuż obok. A on tuż obok niego. Wbrew pozorom nie miał lepszego pomysłu. Nic dziwnego zatem, że również postanowił wskoczyć do wody, korzystając z jej uroków. Może jakoś im to przejdzie, ale na pewno nie od razu, na pewno nie teraz, nie tutaj, nie w tym miejscu, gdy częściowo mogli czuć do niego odrazę. Cały trud tylko po to, by mogli sobie popływać w jeziorku. Idealnie, tego mu brakowało. Grunt, że wreszcie to był koniec i mogli wrócić do domu. Nawet swoje snucie po starych bliznach i ranach Felinus odłożył na bok, czując powoli rozchodzące się ciepło po ciele. Odchylił głowę. Oddał się w pełni w dźwięk wody wpadającej tuż nieopodal - w tym w słowa, które wystosował partner. - Czy ja wiem. Po prostu jak człowiek przez większość czasu jest spokojny i zostanie momentalnie wkurwiony, to jednak ma ochotę na jakąś odskocznię. - otworzył leniwie oczy, ukazując czekoladowe tęczówki, które spoglądały w widocznym zaciekawieniu. Na propozycję wspólnego wieczoru, dwóch butelek i cichego zgonu na baldachimie lekko się uśmiechnął, choć było to smętne i nie tak samo intensywne, jak chociażby parę dni temu. - Twój plan byłby prawie idealny - rozpoczął, spoglądając w jego kierunku - gdyby nie fakt, że zapomniałeś wspomnieć o szlugach. - starał się jakoś rozluźnić, choć prychnięcie kompletnie mu się nie udało. Zamiast tego skupił się w pełni na Ślizgonie, spoglądając z zaintrygowaniem. - Jeżeli dorzucisz do tego fajki, to biorę udział w tym planie bez dwóch zdań. - w sumie to jedyne, czego potrzebował. Potrzebował szlugów, by się uspokoić, alkoholu, by ten szumiał w uszach i pozwolił zapomnieć o merlinowskim świecie, towarzystwa ukochanego, by wiedzieć, że część rzeczy jest w porządku, baldachimu, by zasnąć w bardziej cywilizowanych warunkach i ogromnego kaca rano, by tego wszystkiego w jakimś kawałku żałować.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Praktycznie od momentu, gdy Boyd znalazł się w szpitalu zrozumiał, że życie naprawdę nie jest sprawiedliwe. O ile wcześniej mógł mieć podejrzenia, to tamta sytuacja, gdy poważnie ranny człowiek zamiast prawdziwego wsparcia otrzymał jego złudzenie i jeszcze dojebano mu karę, pokazała Maxowi, że jak chcesz na kogoś liczyć to tylko na siebie. Stracił wiarę w to, że w Hogwarcie panuje jakakolwiek sprawiedliwość i choć miał wokół siebie kilka naprawdę wspaniałych i godnych zaufania ludzi, byli oni garstką w tym tłumie, a sam naczelny fan bonsai jeszcze utwierdzał ich, że tak powinno się postępować. Gdy emocje powoli opadały zaczynał rozumieć, jak bardzo cieszy się z obecności partnera w tej chwili. Potrzebował tej bliskości. Tego niemego wsparcia, które może nie sprawiało, że życie nagle stawało się cudowne i piękne, ale pomagało przetrwać otaczające ich gówno, które zdawało się czepiać tej dwójki mocniej niż kogokolwiek innego. Nic więc dziwnego, że łaknął nawet tak drobnego kontaktu, jak zwykłe splecenie dłoni. Czując jego skórę tuż pod swoją, ogień powoli przygasał, a przynajmniej nie chciał rozszerzać się już dalej. Wskoczenie do wody było namiastką normalności po tym burzliwym okresie, jaki mieli za sobą. Pewnym potwierdzeniem, że są już bezpieczni i nie muszą martwić się o to, czy przeżyją do dnia następnego. Choć było to przyjemne uczucie, nie potrafiło zmyć przykrych wspomnień, jakie na długo miały zostać odciśnięte w ich umysłach. -Ta... Mi to mówisz? - Prychnął lekko, bo akurat na ten temat sam wiedział coś doskonale. Był wybuchowy i często przez to musiał szukać jakiejś odskoczni. Plusem było jednak to, że często równie szybko odnajdywał spokój jeżeli tylko odpowiednio o to zadbał. -Prawie? - Zapytał w akompaniamencie charakterystycznego uniesienia jednej brwi czekając na to, co takiego się Felkowi w tym planie nie podobało. Przecież był kurwa idealny! -No tak. Zapomniałem o najważniejszym. - Uśmiechnął się lekko, zataczając kółeczko w wodzie. -Niestety to również trzeba będzie kupić. Cały mój zapas straciłem w... -Pożarze. Głos uwiązł mu w gardle i przez chwile jego oczy się zaszkliły. Cholerny ogień. Dlaczego musiał tak na niego reagować? Był zły, że nie potrafi poradzić sobie z czymś tak banalnym, a jednocześnie czuł ból wywołany całą falą zalewających go wtedy emocji. -Mam za to dwie porcje opyrlaka, którego znalazłem w Meksyku... - Dodał nieco niepewnie, nie wiedząc do końca, jak Feli na to zareaguje. W końcu nie było to nic złego, a trochę relaksu zdecydowanie by im się przydało. Bo choć jedna z fizycznych blizn, a dokładniej ta szpecąca lewą rękę Maxa, zniknęła, tak te na psychice raczej pozostaną z nimi na dłużej, niż ktokolwiek by tego chciał.
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Sro 11 Sie 2021 - 23:37, w całości zmieniany 1 raz
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Gdyby życie było sprawiedliwe, żadne z nich nie znalazłoby się w sytuacji wymagającej natychmiastowej interwencji osób trzecich. Student już od początku powinien zostać zabrany przez opiekę społeczną, jako że warunki, w których mieszkał, mimo wszelkich starań ze strony Lydii, były tragiczne, brakowało na jedzenie, ubrania, podstawowe środki do życia. Jakimś cudem udało się tego uniknąć. Zapewne, gdyby nie fakt, że dostał się do szkoły z internatem, zapewne zagrzewałby do uzyskania pełnoletności miejsce w domu dziecka. Być może to Hogwart go uratował przed takim losem, zsyłając inny, ale starał się walczyć jakoś z tą niesprawiedliwością. Jednym z oręży było to, że oboje jakoś wychodzili na prostą. A przynajmniej on miał z tym w taki sposób do czynienia, kiedy to żył w błogiej nieświadomości. Koniec końców nie wiedział o tym, że Max zażywa czarodziejski narkotyk - dość popularny w Arabii, zresztą - w związku z czym znajdował się w tej nikłej, złudnej wręcz iluzji. Może to nie było tym samym, co podczas uspokajania, niemniej jednak jednego był pewien - że w sytuacji, gdy najbardziej podstawowe potrzeby zostały zagrożone i wreszcie kurz po bitwie opadał, łaknął wręcz jakichkolwiek gestów, które byłyby po prostu czułe i bliskie. Najchętniej obecnie, jako że nie był zmęczony fizycznie, a psychicznie, po prostu by się położył, chłonąc zapach, wiodąc dłońmi po boku ukochanego, by czuć jego obecność. Zapominając o tym, że zegar posiada wskazówki, uspokajając się w sposób inny, niż dotychczas. W końcu oboje to przeżyli. Oboje widzieli, co się działo i jak to mocno oddziaływało - jak zaklęcia wędrowały w niebezpiecznym świście, by przeciąć tkanki i pozostawić nieodwracalne ślady. - Dokładnie tobie. - lekko dążył do tego, by się uśmiechnąć, choć nadal odczuwał nieprzyjemne wspomnienia powiązane z tym, co się stało. I chociaż pstryknął palcami, nadal zmęczenie przedostawało się przez te ciemne obrączki źrenic, które w ciepłym świetle nabierały bardziej łagodnego wyglądu. Starał się je zepchnąć gdzieś na drugi plan, w pełni skupiając się na obecności partnera, lecz nie było to takie proste, jak mógłby początkowo zakładać. Na szczęście woda i fakt, że byli tutaj cali i zdrowi - na duchu co prawda gorzej - napawał go nadzieją na lepsze jutro. Na kolejne słowa, gdy ten robił kółeczko w wodzie, prychnął, choć to, co wydostało się z jego ust, a następnie wywołało reakcję, szczerze go zaniepokoiło. Nie bez powodu zatem podszedł do niego, zatrzymał się przy nim i objął go lekko, nienachalnie, gładząc po ramieniu, jakoby chcąc tym samym oddać otuchy. Wziął głębszy wdech, klatka piersiowa się uniosła, by następnie wypuścić przetrzymywane powietrze. Przeniósł opuszki palców lewej ręki do jego policzka, muskając go raz po raz w czułym, uspokajającym geście. Następnie chwycił partnera za dłoń, oplatając palce, pozostawiając na wierzchu dłoni dotknięcie warg. - ...Zjebanej próbie przeprowadzonej przez Derwiszów. - nie chciał mówić "pożarze", bo podejrzewał, że to właśnie spowodowało zator w gardle, powodując niemożność dotarcia do strun głosowych. - Liczy się obecnie to, że jesteśmy. - bo mogłoby nas również nie być. Nie powiedział tego, gdyż były to słowa zbyt brutalne, za mocne, poddające się swoistym udowodnieniu, jak naprawdę to mogło się zakończyć. Martwił się cholernie o ukochanego i jeżeli miał wybrać jedną z najlepszych rzeczy tego dnia... było to ujrzenie po tym wszystkim Solberga całego. Może psychika została zszarpana, ale żył. Na słowa o opyrlaku lekko się zdziwił, niemniej jednak nie miał siły ani ochrzaniać, ani cokolwiek innego robić. Zaproponował, aczkolwiek nie zamierzał w to brnąć. Po prostu. Dzisiaj na salony weszła ta łagodniejsza wersja Lowella, mimo oczywiście problemów w postaci powrotu wspomnień. Aż wzdrygnął się na to, co widział poprzez ciemne opary, które wpływały na jego umysł. - Nie jestem za tego typu rozrywkami, a też... - wziął głębszy wdech, głaszcząc Maximilianowy wierzch dłoni poprzez robienie okrążenia kciukiem. Raz po raz, nie odtrącając ani nie oceniając. To nie był czas, to nie było miejsce, każdy z nich wymagał chwili relaksu. - Muszę wziąć leki, zgubiłem cały zapas z torby na pustyni. Alkohol to tam jeden chuj. Nie wiem, jak to mogłoby zadziałać w tym przypadku. - nie chciał o tym mówić, ale koniec końców by to wyszło na światło dzienne. Z czasem, gdy chwile mijały, gdy ponownie skrócił dystans i się wtulił, przez krótki moment nie mając sił na podniesienie głowy, musieli stąd wyjść. - Chodźmy z tej oazy, nie chcę już tutaj siedzieć. Do szczęścia wystarczysz mi ty, pokój oraz alkohol bądź kakao, byleby jak najdalej od tego miejsca. - powiedział zgodnie z prawdą. To wszystko okraszone było koniecznością powracania myślami do tamtych wydarzeń, a chcieli tego uniknąć. Nic dziwnego, że narzucenie na siebie ubrań było czymś całkowicie naturalnym - w końcu nie zamierzali przecież straszyć innych. Dopiero po tym, gdy Felinus założył torbę na ramię i chwycił ukochanego za dłoń, postanowili wyjść, kierując się z powrotem do miejsca, gdzie przyszło im się dowiedzieć nieprzyjemnej, dość brutalnej prawdy. By przejść z powrotem do prawdziwego upływu czasu, by były student się zestarzał o te parę lat, a następnie oboje z cichym trzaskiem wrócili do pałacu, gdzie mogli wreszcie zaznać świętego spokoju.