Rozgrywki odbywają się tylko w nocy, w ukrytej arenie gdzieś pośrodku pustynnego pustkowia, która przykryta jest zaklęciami maskującymi. Jeśli chcesz się dostać do środka, musisz rzucić kostką k100: <50 – nie udaje Ci się wjeść, >50 – udaje Ci się wejść Wejście możesz zdradzić max. 2 osobom, kostką na wejście można rzucać raz na dobę.
Kiedy już znajdziesz się w środku, możesz spróbować swoich sił w zakładach. Żeby to zrobić należy najpierw odnotować postawioną stawkę w zmianach stanu konta, a następnie rzucić kostką k6, by dowiedzieć się czy miałeś szczęście: ●1, 3 – kompletna klapa, przegrywasz dwa razy więcej niż postawiłeś, jeśli nie zgadzasz się z zasadami – Twój problem, tutaj nic nie jest legalne. ●2, 5 – wychodzisz na zero, wygrywasz tyle ile postawiłeś. ●4, 6 – wygrywasz dwa razy więcej niż postawiłeś, to Twój dzień!
Spróbuj rzucić kostką jeśli twój Pappar jest dobry z Gier Miotlarskich. Tutaj nie musisz nosić specjalnego stroju.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Mówiła, że muszą zwiedzić wszystko, prawda? A Perpetua nie zwykła rzucać słów na wiatr. Jak wszystko, to dosłownie w s z y s t k o! Przecież nie będą sobie żałować (w końcu robili to już zbyt wiele razy i zbyt długo) - mieli miesiąc miodowy wakacje, zbrodnią byłoby nie skorzystać z okazji! Nawet jeśli ta okazja była nie do końca legalna, w tym przypadku... Jamal było zapierające dech w piersiach - jednak przecież nie wszystko co ciekawe unosiło się w chmurach. Perpetua podczas swoich wędrówek (które w większości kończyły się zwyczajnym pogubieniem) po pałacowych korytarzach słyszała liczne plotki o miejscach, o których mówiło się tylko szeptem. O jedno z takich miejsc wypytała jednego z mieszkańców pałacyku - i nie musiała nawet uciekać się do krzty uroku, żeby dowiedzieć się o dokładnej lokalizacji... Areny. Areny nielegalnych wyścigów dywanów. Czy to nie brzmiało ekscytująco? Złotowłosa cała wręcz chodziła z ciekawości, gdy opowiadała o swoim odkryciu Huxleyowi - który, oczywiście, podzielał jej entuzjazm. Prawdziwa bratnia dusza. Tym zabawniejszy wydawał się fakt, że poprzedni małżonkowie Perpetuy byli kolejno: policjantem i prawnikiem w Wizengamocie. Paradoks. Pod osłoną nocy, razem z Williamsem wymknęli się niepostrzeżenie... No dobrze, bujda, trudno było ich nie przyuważyć, kiedy tak szczebiotali między sobą i chichotali, opuszczając pałac po zmroku. Ich niewątpliwym atutem było to, że oboje byli już w słusznym wieku - i nikomu nawet nie wypadałoby ich zatrzymywać. A złotowłosą trudno było wziąć za jakiegoś typa spod ciemnej gwiazdy - kiedy tak rozpromieniona, odziana w zwiewną sukienkę (absolutnie niemieszczącą się w standardach Jamal), co chwila stawała na palcach, by wyszeptać coś do ucha towarzyszącego jej Huxleya... albo udawać, że chce coś wyszeptać - byleby ukraść mu szybki, zaczepny pocałunek i wymknąć mu się spod ramienia z perlistym chichotem. A miała w sobie tyle niewymuszonego dziewczęcego wdzięku i kobiecej gracji, że nie można było jej sklasyfikować inaczej, jak po prostu zakochanej bez pamięci. Tak sobie wesoło gruchając, w końcu teleportowali się - kilkukrotnie - by trafić właściwie na sam środek pustkowia. Owiał ich chłód wieczoru - a na jaśniejącej skórze kobiety wystąpiła gęsia skórka. Perpetua jednak nie traciła uśmiechu - doskonale wiedząc, czego powinna szukać i że wcale nie znaleźli się pośrodku niczego. — O, patrz Huxy, tam są! — wskazała dłonią dwójkę beduinów(?) siedzących po turecku na szczycie jednej z wydm. Nie czekając na Williamsa - a puszczając mu jeszcze zaczepne perskie oko na a odchodne - teleportowała się tuż przy mężczyznach, z rozwianym włosem i ognikami w oczach. — Dobry wieczór! — Napotykając zdziwione - oniemiałe wręcz - spojrzenia, przekrzywiła lekko głowę, niczym ciekawska sikorka (pappara?). — Przyszliśmy na wyścigi, możemy wejść? — Wskazała kciukiem na majaczącą tuż przy nich iluzję - którą ktoś nieobeznany mógłby z powodzeniem wziąć za pustynny miraż. Tak samo jak ją, rusałkę wśród pustynnych piasków - niedorzeczny obrazek. Słysząc gorączkowe wykręty jednego z mężczyzn - i stanowczą odmowę drugiego, zmarszczyła w niezadowoleniu brwi, łapiąc się pod biodra. To nie tak miało wyglądać.
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
Jeśli w jednym zdaniu znajduje się wyraz "nielegalne" oraz "wyścigi", można liczyć na zainteresowanie Peregrine. Brooks podobno wiedziała, gdzie znajduje się jakaś arena, więc Theresa bez zastanowienia podczepiła się pod tę wycieczkę, nie wypytując nawet o szczegóły. Nie mogła się doczekać, aż wypróbuje latające dywany i trochę nie mogła uwierzyć, że sama do tej pory nie zdążyła wyczaić takiej wspaniałej okazji. – Ej, myślisz, że da się gdzieś w tym mieście kupić latający dywan? – zapytała z ekscytacją, nie pamiętając w ogóle o tym, że jej sakiewka w tym momencie nie śmierdzi galeonem i że na żaden magiczny pojazd raczej ją w tym momencie nie stać. Od matki pieniędzy nie pożyczy. Ale może od Cali? Albo Aslana? Już teraz znalazła kilka przekonujących argumentów, wyobrażając sobie, jak lata nad Zakazanym Lasem na misternie wyszywanym kawałku materiału. Zgubiła jednak ten wątek, gdy niespodziewanie zamiast pośrodku niczego, znalazły się na ogromnej arenie, zbudowanej, zdawałoby się, z samej pustyni. Z szeroko otwartymi oczami chłonęła ten widok, tak zaskakujący, że zdawał się być jedynie mirażem. – Zapisy...? – rzuciła pytająco, rozglądając się za jakimś stolikiem z listą uczestników lub czymś podobnym. I gdy w końcu odnalazła spojrzeniem coś podobnego, uśmiech nieco jej zrzedł, bo patrząc na ludzi ustawionych w kolejce, raczej nie wyobrażała ich sobie w roli ścigających się z wiatrem kierowców latającego dywanu. Wydała z siebie ciche westchnienie zawodu. – Ja myślałam, że to my będziemy się ścigać – przyznała. Za jej oczami wyraźnie obracały się trybiki. – Może przyjmują gdzieś uczestników? Na jakiś inny dzień? – Nie była gotowa wyrzec się tej wizji. Oglądanie wyścigów też było dobre, ale jednak nic nie zastępowało osobistego narażania życia i zdrowia. Uzależnienie od adrenaliny przesuwało granice rozsądku i samo uczestniczenie w nielegalnym zbiorowisku nie przynosiło efektów, na jakie miała nadzieję.
Krukonkę i Ślizgonkę łączył nie tylko wiek i zamiłowanie do grzywek. Obie w podobny sposób reagowały na słowa kluczowe, zdradzające niebezpieczeństwo, adrenalinę i świetną zabawę. Kiedy więc Brooks usłyszała o NIELEGALNYCH WYŚCIGACH, w jej oczach momentalnie zapaliły się dwa ogniki. Nim minęła chwila, już szczotkowała otrzymany po przyjeździe dywan. Nie, żeby miał być z tego powodu szybszy, nie było żadnych, przemawiających za tym empirycznych przesłanek, spróbować jednak nie szkodziło. I tak nie miała nic ciekawszego do roboty, bo żar, który lał się z nieba, nie dawał zbyt wielu możliwości. Zostawało albo siedzenie w cieniu lub gdzieś nad wodą, co ją średnio interesowało, albo łażenie i smażenie się na słońcu w niewygodnej szacie, która na dodatek ją uczulała. Wybrała bramkę numer trzy, czyli czyszczenie pięknego, choć wysłużonego dywanu i szykowanie się do wieczornych zawodów. Nie miała wątpliwości, że znajdzie się raczej daleko w tyle, w końcu latanie na dywanie to nie to samo, co na miotle. Ale to emocje, zrywy, zwroty akcji i krzyk tysięcy podnieconych Beduinów! To działało na wyobraźnię i otępiało jak szklanka szkockiej.
- Tessa – rzuciła na wejściu, co było zarówno przywitaniem, jak i stwierdzeniem najoczywistszego faktu i bez pardonu, podniecona jak chochlik, wparowała do pokoju Ślizgonki. Po drodze jeszcze strąciła coś ze stolika, bo rzecz jasna w całym tym niepodobnym do niej podnieceniu, zapomniała zostawić dywanu i taszczyła go za sobą przez całą tę drogę. – Ja, Ty. Wyścigi dywanów! – Z trudem wyartykułowała ten potok myśli. Na szczęście Szkotki nie trzeba było namawiać dwa razy, ani nawet raz. I kiedy nastał wieczór, wsiadły na magicznego wielbłąda i ruszyły przed siebie, zgodnie z instrukcjami, które Krukonka dostała od miejscowego sprzedawcy herbaty. Pewności, że nie zrobił jej w balona, nie miała, ale gdy w grę wchodziły nielegalne wyścigi dywanów, to gra była warta świeczki.
- Moja droga! Nie tylko wiem, że się da, ale i wiem, gdzie! Jutro się tam wybierzemy i wydamy kasę wygraną w dzisiejszych zawodach!
Co prawda magiczny dywan był jej kompletnie niepotrzebny i stanowił fanaberię, ale skoro już tu była, sakiewka wciąż brzęczała, a do tego była zapaleńcem na punkcie prędkości i latania, to bez wątpienia stanie się dumną posiadaczką gustownie wyszywanego kawałka materiału, dzięki któremu wzniesie się w przestworza i postraszy kilku pierwszaków. Arena wyścigowa zdawała się wyrosnąć przed nimi całkowicie znienacka. Czy była to zasługa gapiostwa, czy też magii, niełatwo była stwierdzić. Krukonka zsiadła z wierzchowca i ruszyła przed siebie, podążając dzielnie za Szkotką i przebijając się tłum. Dzielnie skakała co jakiś czas na palcach, starając się dojrzeć jakąś strzałkę, kierującą do miejsca z zapisami. Z dobre pięć razy upuściła swój misternie zwinięty dywan i tyle samo razy kazała spierdalać jakiemuś niezadowolonemu widzowi, który mało się na tym dywanie nie zabił. Nie przybyła tu dziś, by szukać przyjaciół, tylko żeby się pościgać. I szybko się okazało, że ich ambitne plany musiały odejść w niebyt, bo zawody były jedynie dla miejscowych zawodowców. Rollercoaster emocji przebiegł przez jej angielską buźkę. Najpierw była wściekłość, potem niedowierzanie. Niedowierzanie zastąpił smutek, a ten – rezygnacja. Ostatecznie dziewczyna zostawiła dywanik w szatni, poszła po piwo dla siebie i Teski, a na koniec podsłuchała jeszcze przez tłumaczki rozmowę kilku zapalonych bukmacherów, którzy obstawiali wygraną „Czarnego Sama”. Nie poszła jednak za ich słowem, po czym postawiła 10 galeonów na „Zieloną Szarańczę”. Czemu? Otóż lubiła zielony kolor. Uspokajał. I kojarzył jej się z Harpiami.
-10 galeonów? 100 galeonów! - szepnęła jej do ucha magiczna papuga, która od alkoholu, bardziej kochała tylko jedną rzecz - hazard. Krukonka wzruszyła tylko ramionami, ufając temu pierzastemu hazardziście i ostatecznie postawiła na wybraną zawodniczkę okrągłą stówę.
- To, co. Zdrówko! – powiedziała, podając piwo Ślizgonce i otwierając swoje własne za pomocą nieco wyszczerbionej zapalniczki.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Pią 23 Lip - 9:29, w całości zmieniany 1 raz
Theresa Peregrine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164 cm
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
– Okej, czyli to postanowione, przenosimy tradycję ścigania się na dywanach na angielską ziemię – stwierdziła, bo kupno magicznego kawałka materiału w jej głowie było z tym synonimiczne. Po co innego latający dywan? Wciąż nie mogła odgonić rozczarowania faktem, że pula zawodników była już wyczerpana. Skoncentrowała się na obserwacji – nie tylko, jak wciąż była przekonana, w ramach zwiadów na temat przyszłych konkurentów, ale także by zdecydować, na kogo postawić w zakładach. – Ten cały "Czarny Sam" wygląda jakby był wczorajszy – powiedziała tonem znawcy, chociaż z odległości, z jakiej miały okazję obserwować przygotowujących się do startu zawodników niewiele było widać. Przez chwilę jej dłoń zawisła nad "Zieloną Szarańczą" w geście ślizgońskiej solidarności, ale ostatecznie galeony wylądowały na polu "Wesołego Rydwanu". Typ był (a przynajmniej tak wyglądał z daleka) młody i wyraźnie podekscytowany, więc Theresa stwierdziła, że jeśli solidarność, to tutaj. I tak nie miała zbyt wiele galeonów do przejebania, więc kieszeń nie powinna zaboleć, gdyby okazało się, że się myliła. – Zdrowie! – zawtórowała, z wdzięcznością przyjmując butelkę, chociaż wzrok wciąż miała wbity w konkurentów. – To nie może być aż takie trudne, żeby się tu dostać jako zawodnik – stwierdzenie było wynikiem wnikliwej obserwacji. – Ten, ten i... – pokazywała palcem o kogo chodzi, chociaż siedziały tak daleko od samej areny, że pewnie niewiele to Brooks mówiło – no czterech wygląda, jakby było w naszym wieku, tamci to stare pryki, a reszta ma miny, jakby się mieli zaraz zesrać – stwierdziła z pewnością siebie. – Trochę treningu i możemy ich bez problemów przegonić – zawerdyktowała finalnie, przejmując zapalniczkę od Julii i otwierając własną butelkę. Piana polała się po jej dłoni, ale Theresa nawet tego nie zauważyła, bo rozległ się sygnał startowy i wychyliła się w siedzeniu, żeby obserwować, jak "Czarny Sam", należący do ostatniej z pisanych przez nią grup, wychodzi początkowo na prowadzenie. – Nosz kurrr... – zawyła w emocjach, chociaż na arenie jeszcze wiele się mogło wydarzyć. – Ej, tak w ogóle... – urwała, gdy dwa inne dywany dogoniły Sama. Aż musiała upić łyk z butelki, żeby ostudzić emocje. – Ty teraz latasz w zawodówce, nie? – spytała w końcu niby obojętnie i niby ledwo mając o tym pojęcie, chociaż w istocie była na bierząco z lokalnymi rozgrywkami w quidditcha. Nie mogła się po prostu powstrzymać, żeby nie zapytać. Tak bez powodu.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Perpetua miała odrobinę więcej czasu niż ja na błądzenie po korytarzach pałacu, bo miała prawdziwy urlop z Florką u boku. Ja musiałem od czasu do czasu wykonywać swoje nikłe obowiązki, zazwyczaj jednak trzymając kciuki, że dla odmiany moi Gryfoni nie pobiegną szukać miejscowych narkotyków, czy umierać na szemranych miejscach pustyni. Pewnie dlatego jej jako pierwszej udało się usłyszeć o jakichś nie do końca legalnych wyścigach. Nigdy nie słynąłem z wstrzymywania się od takich rzeczy, szczególnie jeśli czułem się tak szczęśliwy, że nie potrafiłem już sobie odmawiać. Dlatego z ekscytacją zgodziłem się na wspólne wyjście pod gwiazdami. Mogliśmy w końcu wyjść sobie po zmroku na kolejną randkę, spacer po królewskich ogrodach... albo środek niczego, gdzie Perpa była przekonana, że są jakieś wyścigi. Z radością przyjmuję jej chichotanie, pocałunki i co jakiś czas również pochylam się ku niej, by szeptać jakieś kompletne bzdurki do jej ucha. Ale też bardzo prawdziwe, tak jak komplementy pod jej adresem czy upewnianie się, że Florka śpi z jej Papparem. Mój leciał za nami podekscytowany wizją hazardu jak nigdy. W końcu tylko na to i na alkohol potrafił się rozbudzić. Wyglądałem jak przeciwieństwo zwiewnej Perpy. Oczywiście jak zwykle ubrany z godną mnie klasą; wzory na koszuli i skarpetkach poruszały się równie mocno co tatuaże na odkrytych przedramionach. Kiedy jesteśmy na miejscu Perpa już jako pierwsza teleportuje się do dwójki mężczyzn, a ja przechodzę ten kawałek, słuchając jak mój Pappar mówi mi o potencjalnych kandydatach na obstawianie. Stając przed nimi obejmuję półwilę, patrząc nieprzychylnie na arabskich gości. - Złe miejsce? - pytam zerkając na pustynię gdzie powinna być arena. Ponownie też przydał się mój wygląd, gdzie bardziej wyglądam jak szef gangu narkotykowego z dużą ilością młodocianych dilerów (uczniów) i mojej trofeowej dziewczyny (Perpy), bo Beduini zerkają po sobie, decydując się na natychmiastowe przepuszczenie nas do środka. Unoszę jedynie brwi rozbawiony i zanurzamy się z Perpą w odkrytą już iluzję. Najpierw lecimy obstawiać rozdzielając się na sekundę, gdzie ja słucham swojego Pappara, a moja piękniejsza połówka wymyśla coś tak jak sobie zachce. Po chwili już wtapiamy się w tłum, szukając miejsca dla siebie. Zerkam na swój bilecik kiedy zatrzymujemy się w końcu. - Pocałunek na szczęście, prędko, żebym wygrał! - mówię i pochylam się w pozornym pośpiechu do Perpy, skradając jej jej pocałunek. Kiedy się od niej odrywam, wyciągam Zjednoczone Wile. W tym niefortunnym momencie, po wymienia czułości, podczas zapalania różdżką papierosa, podnoszę wzrok by poszukać mojego papuga, a natrafiam na wzrok @Julia Brooks stojącej za mną. Wraz z @Theresa Peregrine u boku. Oczywiście, że taka uczennica jak Julia nie przepuściłaby takich rzeczy. - Nie ma opcji, nic nie widzę, wy mnie też nie - stwierdzam kręcąc głową, na wszelki możliwe kłopoty związane z upominaniem ich w takim miejscu; machinalnie wypuszczam dym z ust. - Minęliśmy piwo? - pytam Perpetuy, odwracając się z powrotem do półwili, jednak chyba zauważając coś i przecząc swoim słowom.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Rzeczywiście, odrobinę ze sobą kontrastowali - a przynajmniej z wyglądu, bo jednak osobowościowo zgrywali się wybitnie dobrze. Perpetua wyglądała jak prawdziwa nimfa (lub trofeowa dziewczyna, zdecydowanie); kiedy Huxley, tak ekscentrycznie - jak zawsze - ubrany, pochwalić się mógł całą kolekcją ruchomych tatuaży i dość wichrzycielską mimiką, kiedy sytuacja tego wymagała. A cóż, teraz zdecydowanie wymagała. — To na pewno dobre miejsce — uparła się, wydymając wargi i opierając się o mężczyznę, kiedy ten ją objął. Więcej chyba Beduini nie potrzebowali - Perpetua nawet nie zdążyła się oburzyć, że jej samej nie chcieli przepuścić, bo była zbyt zajęta zaśmiewaniem się ich nagłą zmianą decyzji na widok Williamsa. Żeby tylko wiedzieli jak do bólu dobry był ten człowiek... Arena była zdecydowanie większa niż sobie to wyobrażała - tym bardziej zepchnięta przed chwilą na bok ekscytacja powróciła do niej ze zdwojoną mocą. Nielegalne wyścigi! Na Merlina, ile to już minęło, odkąd podjęła się czegoś... niewłaściwego. Niemal z zaskoczeniem odkryła jak bardzo poprawna była z niej uzdrowicielka. Z tym większą satysfakcją wraz z Huxleyem podążyła w kierunku bukmacherki obstawiając - kompletnie na czuja - jakiegoś dywanowego dżokeja o fikuśnej nazwie "Naganiacz Włóczki". Nie wnikała w genezę tej nazwy, odbierając swój bilecik i natychmiast wracając pod ramię Williamsa. Mimo wszystko odrobinę odstawała od zgromadzonego tutaj towarzystwa - już nawet nie przez swoją krew, urok pełzający po skórze, czy letni strój... a przez sam fakt, że była jasnooką blondynką. — Jeśli wygrasz, to fundujesz nam lot na dywanie... albo robisz mi śniadanie do łóżka, o! — Zaśmiała się dźwięcznie, choć krótko, bo zaraz jej wybuch wesołości przerwał pocałunek Huxleya, który z cichym pomrukiem nieukrywanego zadowolenia oddała. Swojego przylepstwa również nie ukrywała - wyraźnie szczęśliwa, że nie musi się ograniczać. Zmarszczyła śmiesznie nos, gdy jej partner sięgnął po swoje zjednoczone wile - choć bardziej teatralnie, zapach tych cygaret był jej niezmiennie miły, głównie przez skojarzenia z pewną osobą. — Gdzie twój papp... Och. — Na początku podążyła za pytającym wzrokiem Huxa, w poszukiwaniu papugi - również z zaskoczeniem odkrywając stojące tuż obok @Julia Brooks i @Theresa Peregrine. Niemniej, jak już każdy zdążył zauważyć - nie należała do hogwarckiej kadry; toteż uśmiechnęła się do dziewczyn promiennie, puszczając im zawadiackie oko i parskając śmiechem na wymijające słowa Williamsa na widok uczennic. — Hej skarby, też nie mogłyście spać? — zagaiła wyraźnie rozbawiona, wyglądając przez ramię zasłaniającego ją Huxleya. Naturalnym już gestem przyciągnęła jego przedramię do siebie, splatając jedną dłoń z jego palcami. — Kogo obstawiłyście? Słysząc pytanie swojego towarzysza, łypnęła na niego spod ciemnozłotych rzęs, przekrzywiając głowę. Była w wyjątkowo szampańskim humorze. — Oddałabym wszystko za pokal z westifem — westchnęła, zaraz jednak podnosząc wzrok na śmigające na arenie dywany. Prędkość była co najmniej... Pokaźna. — Mimo wszystko mam nadzieję, że żaden z nich się nie rozbije o skały... — mruknęła, ściskając swój bilecik - typowa Whitehorn jednak gdzieś pod tym całym rozkokoszonym urokiem była.
Ostatnio zmieniony przez Perpetua Whitehorn dnia Nie 18 Lip - 20:54, w całości zmieniany 1 raz
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Postanowione – stwierdziła pewnie i wyciągnęła mały palec do złożenia najmocniejszej z przysiąg, zarówno magicznych jak i mugolskich, czyli tzw. „pinky swear”. W sumie to ślizgonka miała rację. Po co się ograniczać do samych mioteł? Nad Anglią powinny latać dywany, tak jak kiedyś samoloty na Piłą.
Kolejka do bukmachera była długa, kręta i kolorowa. Ale nie tak kolorowa, jak wdzianko osoby stojącej przed nią.
- Nice – powiedziała do siebie, z uznaniem oceniając czystość bordowych vansików i kolor skarpetek wpuszczonych w dresik. Tylko gdzie ona już widziała takie mugolskie trampki? No gdz – O KURWA – spanikowała, bo od razu połączyła fakty. Miejsce, mugolskie korzenie, ekstrawagancki ubiór. To mógł być tylko i wyłącznie Hux. Momentalnie się zmieszała, a oczy to już kompletnie wyszły jej z orbit, gdy osobą, która wtulała się w jego bok była… Perp! Czy w powietrzu na pewno nie unosiła się jakaś narkotyczna chmura? A może Brooks tripowała w jakiejś punkowej knajpce w Londynie i tak naprawdę nie było ani Perp, ani Huxa, ani żadnych wyścigów. Ostatnie, co pamiętała i co słyszała na temat byłej opiekunki Puszków, to to, że Perpetka jest w ciąży i szykuje się do ślubu z ojcem Keyiry. A tymczasem ona stała tu sobie, z tym swoim ciepłym uśmiechem i się zastanawiała, czy na kogo postawić w nielegalnym wyścigu dywanów.
Kiedy krukonka już uświadomiła sobie, że to wszystko dzieje się naprawdę, chciała przejść do prędkiego wyjaśniania, jak to jechały sobie dumbaderem i nagle MAGIA! ZNALAZŁY SIĘ W ŚRODKU ARENY, Z PIWERKIEM I KWITEM BUKMACHERSKIM. Całe szczęście, że Hux wydawał się równie zmieszany, co i ona, bo podniosło ją to nieco na duchu.
- Zielona szarańcza – odpowiedziała w końcu Perp. – A Pani? – Nie, żeby odpowiedź cokolwiek zmieniła, bo każda z tych oryginalnych nazw mówiła jej tyle, co i nic, ale z Brooks to w gruncie rzeczy miła dziewczyna, zwłaszcza gdy czuje się niezręcznie i stara się, by nie zapadła niezręczna cisza. – Także teeeego… jak szukają państwo piwa, to jest o tam, za rogiem. – wskazała dłonią, w której trzymała butelkę, marząc tylko o tym, żeby znaleźć się na trybunach. - Wezyrka poszła spać, więc już wolno.
O ile Czarny Sam wyglądał, jakby był wczorajszy, to jej faworyt, a właściwie, faworytka, wyglądała, jakby kac nie dopadał ją tylko dlatego, że nie schodziła z fazy. Krukonka nie miała wątpliwości, że jej marzenia o zgarnięciu kasy, okazały się jedynie marzeniami.
- Może jak część z nich się rozdupi o ziemię, to będą wolne wakaty? Myślisz, że wrzucają to w jakieś ogłoszenia o pracę w miejscowej gazecie, czy trzeba pytać gościa, który rozlewał piwo? – podzieliła się swoimi przemyśleniami z Tesską i upiła piwa. Było gorąco, więc wystarczyło kilka sekund, by zniknęła połowa zawartości butelki.
Pierwszy wyścig zaczął się punktualnie. Rozbrzmiała wrzawa, wystrzelił balon z kolorowym proszkiem, a zawodnicy ruszyli, wzbijając w powietrze kłęby kurzu, I ta odrobina kurzu wystarczyła, żeby zielona szarańcza nie zauważyła ściany i wbija się w nią jak osinowy kołek w wampirze serce.
- Kurwa mać! – Oburzona Brooks zerwała się na równe nogi, wymachując groźnie piwem w kierunku pokiereszowanej dziewczyny. – No ja pierdolę – zawyła nieszczęśnie. Jak przewalić prawie miesięczną pensję w pięć sekund? Otóż właśnie tak. Wyścig się jednak nie skończył i cała reszta zawodników miała nieco więcej pojęcia o lataniu i nieco mniej promili niż faworytka Krukonki.
- Tak tak, dla Harpii – potwierdziła Tessce, nie odrywając wzroku od czarnego sama, który wysunął się na prowadzenia. Może faktycznie powinna posłuchać lokalnych znawców, zamiast sugerować się nazwą? O tym, że ślizgonka interesowała się quidditchem, wiedziała nie od dzisiaj. Nie raz żarliwie się kłóciły przed szkolnymi meczami, no i do tego szkotka znała się z Tadzikiem, który sam grał. Nie wiedziała jednak, że ta trzymała rękę na pulsie podczas swojego zagranicznego pobytu. – Dobra, dajesz, Sam! – krzyknęła, zmieniając obiekt kibicowania, odkąd jej własny był właśnie zwożony na dumbaderze z areny.
Theresa Peregrine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164 cm
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
Przyglądała się cichej panice Julki z pewną rezerwą, a jej źrenice niemal przybrały kształt znaków zapytania. Obrzuciła stojąca przed nimi parę badawczym spojrzeniem, ale… dawno nie było jej w Hogwarcie, załapała tylko, że pewnie mają do czynienia z jakimiś profesorami. Przynajmniej tyle, tym razem była przygotowana – nie to co podczas wyścigu dumbaderów. Uśmiechnęła się uprzejmie, gdy kobieta je zaczepiła, wyjątkowo niepewna jak na siebie ze względu na problem z rozszyfrowaniem tożsamości. Jednak nauczyciele wyglądają zupełnie inaczej w wakacyjnych okolicznościach, a ona musiała nieszczególnie często uczęszczać na ich lekcje, skoro nie nauczyła się na pamięć wszystkiego, co mogło jej pomóc uniknąć wygłaszania komentarzy pod ich adresem tuż pod ich nosem. Dopiero po chwili jej zaświtało – czy to nie była Perpetua? Wyjątkowo promienna opiekunka Puchonów? – ”Wesoły rydwan” wygląda, jakby miał dzisiaj szczęście – powiedziała, wskazując kciukiem za plecy. Kiedy odwróciła się w stronę toru, ten akurat wpadł ze swoim dywanem na „Zieloną szarańczę” idącą tuż przed nim, a potem zatoczył się do tyłu, niemal nokautując zawodnika depczącego mu po piętach swoich dywanem. Ten jednak uchylił się zgrabnie. Może trzeba było postawić na niego? Wyglądał na wyjątkowo trzeźwego jak na wyścigowe standardy. – Ej, to jest pani Whitehorn, co nie? – szepnęła, nachylając się dyskretnie do Julki. – A ten typ to kto? – Jego nie potrafiła już skojarzyć (nie zwracała uwagi na jego obuwie w aż takim stopniu, co Krukonka), ale jego reakcja na ich widok świadczyła o tym, że chyba je kojarzył. Albo przynajmniej Julię. Może rozpoczął nauczanie w Hogwarcie dopiero w tym roku, kiedy Theresa przeżywała męczarnie w Beauxbatons? Nie była też pewna, czy Brooks zdaje sobie sprawę z pewnych percepcyjnych trudności Theresy, bo zazwyczaj ludzie dowiadywali się właśnie w takich sytuacjach, w których Peregrine pozostawała bezradna bez zewnętrznej pomocy, a doszła do wystarczającej wprawy, żeby takie zdarzały się okazjonalnie. – Jak tak na nich patrzę, to nie mam wątpliwości, że ktoś się rozdupi. Albo zezgonuje w ostatniej chwili przed którymś wyścigiem i będą na gwałt kogoś potrzebować. Można zapytać bukmacherów o to, kogo trzeba pytać. Albo grzać miejsca co wyścig, żeby w razie czego w chwale uratować sytuację. – Theresa naprawdę wkręciła się w te plany, kombinując w każdą stronę, w jaki sposób można byłoby dosiąść dywanu wyścigowego. Ciekawe czy jako zawodnik też można wygrać dużo pieniędzy? Zaczęła zastanawiać się nawet nad tym, że można byłoby nawet pomóc jakiemuś zawodnikowi być zbyt skacowanym, żeby pojawił się na wyścigu. Żaden nie wyglądał, jakby odmawiał darmowego alkoholu, wystarczyłoby dowiedzieć się tylko, w jakich miejscach zbierają się po wyścigu i wyczuć najsłabszą zwierzynę w stadzie. – Trzeba zacząć myśleć nad pseudonimami – stwierdziła. No pewnie, sprawa priorytetowa. Nie to co trening. – Może wezmę sobie… nie wiem, „Angielska pogoda”? – rzuciła w eter, chociaż zaraz się skrzywiła i ze zmarszczką między brwiami wskazującą na intensywny wysiłek umysłowy upiła kilka łyków piwa. – Fajnie – stwierdziła i już otworzyła usta, żeby dopytać się jeszcze o kadrę narodową, ale powstrzymała się gwałtownie. Na chuj ci to?, zapytała samą siebie. Ciekawość niemal wygrała, ale na szczęście kierowca wesołego rydwanu wyprzedził dwa kolejne dywany, co odwróciło jej uwagę od krążącego po głowie Puchona. – Rydwan, a nie jakiś Sam! – poprawiła gniewnie Julkę, bo obstawiła w wyścigu swoje ostatnie pieniądze. Może niewiele, ale przynajmniej cokolwiek, co stanowiło granicę pomiędzy Theresą i desperacją proszenia matki o pieniądze. Wszystko było w rękach żylastego chłystka, który… wysunął się właśnie na prowadzenie? – Tak, kurwa, tak!!! – wrzasnęła, podskakując kilka razy w miejscu i rozchlapując spienione piwo dookoła. – TRZYMAJ TO! – zawyła, zanim nie spiła cieknącej pianki, ratując trunek.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Parskam śmiechem wraz Perpetuą na nagłą zmianę decyzję Beduinów kiedy już jesteśmy w środku. Muszę przyznać, że mogłem narzekać latami na moją urodę ulicznego złodziejaszka, ale nie raz okazywała się całkiem pomocna. Rozglądamy się najpierw po imponującej arenie, pokazując sobie kilka ciekawszych rzeczy i podziwiając rozmach nielegalnych wyścigów. Nie sądzę, że faktycznie Wielka Wezyrka nie miała pojęcia o tych zawodach, skoro to miejsce było tak duże; z pewnością włożono w nie mnóstwo środków. - Codziennie funduję Ci lot na dywanie - zauważam, tym razem mając na myśli fakt, że często tak się przemieszczamy po mieście, nie kolejne podteksty. Zgadzam się jednak na śniadanie do łóżka, skradając mój pocałunek na szczęście. Szukając swojego pappara, znalazłem Julię Brooks; gapimy się na siebie z lekką konsternacją, kiedy Perpa kompletnie niefrasobliwie zagaduje obydwie dziewczyny. Mierzę wzorkiem Ślizgonkę, którą znam jedynie z informacji o jej powrocie, którą słyszałem gdzieś przy wyczytywaniu uczniów na wakacje i innych innych szczegółów wyjazdu, których powinienem prawdopodobnie bardziej słuchać. Kiedy Brooks mówi na kogo postawiła, pojawia się w końcu mój czarny pappar, który zaśmiewa się z wyraźnie z Julki, siadając mi na ramieniu. - Mój pappar mówił, że jest kiepski. Uważa się za znawcę - tłumaczę zachowanie tego niewychowanego ptaszyska, który teraz znowu próbuje zaciągnąć się moim papierosem. - Też postawiłem na Wesoły Dywan - dodaję jeszcze w kierunku Ślizgonki. - I to sporo, więc mam nadzieję, że nie żartował - mruczę jeszcze pod nosem, zerkając na czarną papugę. Odwracam się ku Perpie, która również ma ochotę na piwko i oczywiście martwi się losem uczestników wyścigu. - To by było widowisko jakby ktoś się rozwalił na skałach - zauważam tylko po czym biorę Perpetuę za rękę, bo nie miałem zamiaru zostawiać jej tu samej, idąc na piwo. Moja piękniejsza połowa zdecydowanie za bardzo wyróżniała się w tłumie, by pozwolić jej na samotne szwendanie się wokół. Kiwam dziewczynom głową i idę przepychać się po piwko. Kupuję nam dwa Westify, bardzo pilnując mojej Perpy, co jakiś czas przytulając ją do siebie, łapiąc za rękę, spoglądając czy aby na pewno jest u mojego boku, nawet jeśli doskonale czułem jej obecność. W końcu idziemy na trybuny. Jak można był się spodziewać po tym, że staliśmy razem w kolejce, miejsce mamy ponownie obok Julii i Theresy, które teraz dziko dopingowały swoich faworytów. Staję tak, by to Perpa była bliżej nich i w końcu odrywam swoją uwagę od mojej towarzyszki, by skupić się na wyścigu. Z lekkim niepokojem osoby, która została namówiona na sporą kwotę do postawienia, patrzę na poczynania Wesołego Dywanu, któremu póki co nie szło źle, lecąc stabilnie blisko czołówki. - Boże po co tyle postawiłem - jęczę, zerkając na Perpetuę, bo teraz zamiast dziko kibicować zastanawiałem się nad losem moich galeonów; które nawet nie były mi aż tak bliskie.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Przynajmniej jedna z dziewczyn - jedna z jej ulubionych Krukonek, nawiasem mówiąc - wyglądała na solidnie zdezorientowaną obecnością zarówno Huxa jak i jej samej. W pakiecie chyba tym bardziej - chociaż nie od dziś było wiadomo, że akurat Whitehorn i Williams to naprawdę bliscy przyjaciele. No, może jeszcze do niedawna nie aż tak bliscy, niemniej w duecie pojawiali się już nie raz. — Ja obstawiłam Naganiacza Włóczki. Ale tylko ze względu na nazwę — wzruszyła beztrosko ramionami na pytanie Julii. — Chociaż nawet z takiej odległości mogę stwierdzić, że jest na mocnym rauszu narkotykowym — dodała jeszcze profesjonalnym tonem uzdrowicielki, mrużąc oczy i przyglądając się swojemu 'czempionowi', którego lewym policzkiem targały tiki i co chwila przecierał nos i oczy. — Ale reakcje będzie miał przyspieszone przez pierwsze piętnaście minut, może więc przez chwilę będzie w czołówce. Cóż, przynajmniej swój dywan miał wyjątkowo ładny, z bogatymi frędzlami na lamówce. Wełna dumbadera? Wiadomo skąd miał pieniądze na doping. Przygryzła policzek słysząc, że w sumie to tylko ona przejmuje się potencjalnymi ofiarami tych wyścigów. Może rzeczywiście przesadzała? W końcu nikt ich siłą na te dywany nie wsadzał... Nie zdążyła się jednak zbytnio porozwodzić nad własną empatią i moralnością, bo Huxley chwycił ją za rękę i pociągnął w kierunku stoiska z alkoholem. — Uważajcie na siebie! — Zdążyła tylko pomachać na odchodne dwóm studentkom, dając się porwać w tłum. I musiała przyznać, że po raz kolejny podziękowała, że jest tak niska i drobna - mogąc bez problemów wręcz 'schować się' pod ramieniem Williamsa, który ciągle miał ją na oku. Gdy tylko na nią zerkał, posyłała mu ukradkowe uśmiechy, chcąc go jednocześnie upewnić, że wszystko w porządku. Aż w końcu nie zawędrowali na trybuny - ponownie przyczepiając się do Brooks i Peregrine. Perpetua roześmiała się na ich widok. — Kopę lat — prychnęła śmiechem, upijając trochę orzeźwiającego westifa - i mrużąc oczy z wyraźnym zadowoleniem z doboru trunku. Przylgnęła jednym bokiem do obserwującego zmagania dywanowych dżokejów Huxa, przyglądając mu się spod powiek - naturalnie już właściwie wyczuwając zachodzące mu nad głowę chmury. Uszczypnęła go w pośladek, a na jej usta wypłynął głupi uśmiech, gdy ten zaczął zamartwiać się o swoje galeony. — Po to, żeby przynieść mi śniadanie do łóżka — odpowiedziała zwięźle. — Ale jeśli chcesz, to przy wygranej mogę dorzucić dla Ciebie coś ekstra! — zaproponowała jeszcze, wzdrygając się, kiedy padły na nią krople piwa porozlewane przez szalenie dopingującą Theresę. Perpetua jednak nigdy nie była zbyt przywiązana do swojego wyglądu (ciekawe dlaczego), więc tylko roześmiała się po raz kolejny, wycierając mokre plamy na sukience.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Brooks należała do osób, które, złapane za rękę, szły w zaparte, że to nie ich ręka. I na takie wykręty już się w myślach szykowała, nie rozumiejąc kompletnie, jak Tesska może zachować spokój w takiej sytuacji. Oczywiście, obecność Perp i Huxa również była mocno wątpliwa w takim miejscu, ale z dwojga złego to one były uczennicami i Król Bonsai mógłby być wyjątkowo niepocieszony jej nocnymi eskapadami. Zwłaszcza że Krukonka zdążyła zajść mu za skórę i musiała się pilnować dwa razy bardziej, niż inni. Kiedy jednak Hux jasno dał jej do zrozumienia, że lepiej zachować omertę i udawać, że nic się nie stało, to przestało być strasznie, a zaczęło być już tylko niezręcznie.
- Naganiacz włóczki? – powtórzyła za nauczycielką, a lekki uśmiech zarysował się na jej twarzy. – Brzmi jak nazwa kapeli punkowej. I to niezbyt dobrej – dodała do siebie w myślach, skrobiąc nerwowo etykietkę piwka. Ile by teraz dała, żeby mieć przy sobie pelerynę niewidkę, która leżała grzecznie w kuferku, czekając na czarną godzinę. Przydałąby się, oj przydała, ale kto by przypuszczał, że najbardziej sympatyczna nauczycielka w szkole, potajemnie jest miłośniczką naćpanych dywaniarzy, którzy robią sobie krzywdę za pieniądze? A może obecność jej i Huxa, to po prostu ciekawość zawodowa?
- Mam nadzieję, że się mylił. W innym razie będę biedniejsza o sto galeonów – powiedziała bardziej do siebie niż do Huxa. Sto galeonów drogą nie chodzi i istniały lepsze sposoby na ich spożytkowanie niż stawianie na jakąś nafutrowaną laskę na dywanie. No ale stało się. Dała się ponieść atmosferze wydarzenia i wciąż po cichu liczyła, że zielona szarańcza okaże się czarnym koniem wyścigu.
- Będziemy! – machnęła piwkiem na odchodne i poczuła, jak kamień spada jej z serca. Z dala od Huxa i Perp, mogła się znów odprężyć i zająć myśli tym, co najważniejsze – szukaniem sposobu na udział w zawodach! Nim jednak do tego doszło, potwierdziła Tessce, że, a i owszem, na ich drodze stanęła sympatyczna ex-opiekunka Puchonów.
- Yup. Perp. I Hux Williams, nowy nauczyciel uzdrawiania w Hogsie. A przy okazji wujek mojej przyjaciółki, Orki. Fajny typ.
Jak się okazało, wystarczyła krótka burza mózgow, aby znaleźć kilka sposobów na dostanie się w elitarne zastępy dywaniarzy. Czy którykolwiek z nich był możliwy w realizacji? Być może. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że dywaniarze nie znali najwyraźniej maksymy: „don’t drink and fly”. Kolejne osoby odpadały z rozgrywki, lądując ciężko na arenie, a na prowadzenie wysunął się Wesoły Dywan. A więc Hux miał rację. A właściwie, to jego papuga miała rację. Nic to, sto galeonów poszło się jebać, ale za to jaka zabawa! Julka machała browarkiem, krzyczała, zachęcała Czarnego Sama do większych starań.
- Dajesz, Sam! Napierdalaj, synek! – krzyknęła, za nic biorąc sobie preferencje zawodnicze Tesski. I wszystko było idealnie, gdyby za ich plecami nie rozległ się charakterystyczny, ciepły śmiech Perp. Krukonka ponownie skurczyła się w sobie, uśmiechnęła się niezręcznie i wróciła do dopingu, tym razem znacznie już grzeczniej, bez wulgaryzmów. A przy okazji traciła lekko Teskę, żeby i ona nie narobiła sobie przypału przy tym barwnym jak skarpety Huxa duecie.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Pustynia pustynią, ale tak naprawdę to coś innego najbardziej ciągnęło Maxa w te piaszczyste regiony. Dosiadł dumbadera i ruszył tam, gdzie ponoć odbywały się nielegalne wyścigi dywanów. W Wielkiej Brytanii ten środek transportu ogólnie był przez prawo zakazany, więc fakt, że mógł się tu na nim na co dzień poruszać był dla Maxa dość fajną sprawą szczególnie, że tym razem nie popierdalał cały zakrwawiony. Dumbadery wcale nie były jednak dużo gorsze. Choć nieco mniej komfortowe. Z papparem obok siebie szukał więc miejsca, o którym szeptano na pałacowych korytarzach i miejskich zaułkach. Chyliło się ku zachodowi słońca, więc Max nie czuł się najbardziej bezpiecznie, ale dalej sunął przed siebie na zwierzaku. Nie chciał tak łatwo się poddać. Wiedział, że arena skryta jest zaklęciami maskującymi i trzeba się postarać, by ją znaleźć. Właśnie krążył po pustyni, gdy zauważył samotną sylwetkę w pobliżu. -Nie boisz się tak sama po nocach przemierzać pustyni? - Zagadał do kobiety, dopiero później zdając sobie sprawę, że wygląda ona niezwykle znajomo. -Pani Brandon? - Zmrużył oczy i skojarzył, że zdawał u niej egzamin z miotlarstwa, choć nie pojawił się na żadnej lekcji. -Czyżby wybierała się Pani na nocne zawody? - Zapytał, nie precyzując o co dokładnie mu chodzi, by w razie czego nie wpaść. Wciąż czuł się poniekąd jak uczeń, choć przecież nim absolutnie pod żadnym względem już nie był. Jeszcze chwilę krążyli nim w końcu udało im się znaleźć arenę, która ani trochę Maxa nie rozczarowała. -No i to ja rozumiem! Stawiam dziewięćdziesiąt dwa galeony, że tamta torpeda wygra. Skusi się Pani na mały hazard? - Po części mówił to do bukmachera, a po części do Patricii, która stała tuż obok. Nie bał się rozpierdalania hajsu, więc to robił, na co jego pappar wyraźnie się ożywił. -Nie, nie postawię więcej. Chciałbym jeszcze mieć co jeść. - Powiedział do ptaka, kręcąc z niedowierzaniem głową, jak ten był jeszcze bardziej lekkomyślny od swojego właściciela.
@"Patricia Brandon"
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Wyścigi dumbaderów miała już za sobą. I musiała przyznać, że było to bardzo ekscytujące przeżycie, brać w nich udział (biorąc pod uwagę to, jak zawzięcie każdy z uczestników walczył o to, aby przekroczyć metę jak najszybciej). Dlatego kiedy doszły ją słuchy, po raz kolejny o tym, że wędrując w głąb pustyni, można odnaleźć stadion, na którym odbywają się wyścigi latających dywanów, musiała dopytać tubylców jak tam dokładnie się dostać. Początkowo zgodnie z ich poradami, nie chciała wybierać się tam sama, ponieważ mówiono, że to dość niebezpieczne w nocy - a była to jedyna pora, kiedy odbywały się zawody - jednak kiedy nadszedł ten dzień, uznała, że nie ma czasu na szukanie towarzysza. Bardzo chciała zobaczyć te wyścigi. Sama wypożyczyła dumbadera, aby rozpocząć podróż po pustyni, zaraz po zachodzie słońca, podążając za wskazówkami, które uzyskała od mieszkańców. Nim jednak dotarła na miejsce, zauważyła, że w ogromnej przestrzeni dołącza do niej inny wędrowiec. Ona ani tyle nie rozpoznała jego. Widziała go raz w życiu, na tym nieszczęsnym egzaminie, który swoją drogą był dość obszerny, a wzięło w nim udział sporo osób. Zmrużyła lekko oczy na jego słowa i dopiero, kiedy zwrócił się do niej po nazwisku, dodała dwa do dwóch. - Powinnam Cię znać, prawda? - spytała, zamiast odpowiedzieć na jego pytanie, co ostatecznie po krótkiej chwili naprawiła mówiąc: - Tak. Szukam jakiejś alternatywy do Quidditcha. Podobno przy tym też są niezłe emocje Ich wyprawa trwała jeszcze jakiś czas, zanim jakimś cudem zaklęcia chroniące ową arenę, pozwoliły im ujrzeć obiekt. Był naprawdę pokaźny, a ludzi przybyłych po to aby obejrzeć widowisko, była spora grupa. Nie spodziewała się aż tylu kibiców tejże rozrywki. - Patricia. Mów mi po prostu Pat. - oznajmiła, kiedy znaleźli się przy stoisku bukmachera, a Max postanowił postawić na jednego z uczestników. Nie byłaby sobą, gdyby również nie zaryzykowała. W końcu to wzmaga emocje przy oglądaniu widowiska. - A niech będzie. Sto galeonów na tego w trzecim boksie - wskazała czarodziejowi na konkretnego uczestnika na starcie, aby po chwili uśmiechnąć się zawadiacko do Solberga, po czym zaśmiała się kiedy jego papuga zaczęła go podpuszczać, aby zaryzykował więcej. - Widzę, że i Twojemu ptaszysku nie zamyka się dziób. Na szczęście mój nie próbuje dysponować moją sakiewką - dorzuciła żartobliwie, kiedy zaczęli przeciskać się między tłumem, do trybun, szukając wolnych miejsc, skąd mieliby dobry widok. - Myślisz, że mogą osiągnąć podobna prędkość co starsze Nimbusy? - zagadnęła jeszcze, niezwykle ciekawa tego jak szybko można poruszać się na latającym dywanie. Jeszcze nie miała okazji spróbować, ale na pewno nadrobi!
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Żadne z nich nie spodziewało się chyba tego dnia towarzystwa. Max może i był debilem podróżując w większości samemu po niebezpiecznych piaskach pustyni, ale też prawdą było, że potrzebował trochę samotności. Jakimś dziwnym trafem zazwyczaj i tak koniec końców trafiał na towarzystwo, więc żył i miał się dobrze. No... Żył. Niezbyt dziwił się, że kobieta go nie kojarzy. W końcu widzieli się naprawdę raz w życiu, a przynajmniej raz mieli ze sobą do czynienia więcej niż tylko przelotnie na korytarzu. Pewne zachowania z Hogwartu jednak wciąż w chłopaku siedział i automatycznie zwracał się do niej po nazwisku, choć może i nie powinien. -"Powinnam" to może nieadekwatne słowo, ale tak... Jes..Byłem uczniem Hogwartu i zawodnikiem ślizgońskiej drużyny, choć akurat w tym roku nie miałem okazji zbyt wiele razy pojawić się ani na Pani lekcji, ani na meczu. - Wyjaśnił, nie do końca szczęśliwy, ale też bez przesadnej rozpaczy. Powoli godził się z tym, co miało miejsce i wiedział, że przestój sportowy znacznie zmniejszył ryzyko ponownego zawitania w Mungu. -Szkoda tylko, że W Wielkiej Brytanii nielegalne. Ale skoro już tu jesteśmy grzechem byłoby odpuścić. - Charakterystyczny dla Solberga błysk zawitał w oczach nastolatka, a jego pappar z wyraźnym zainteresowaniem uniósł łeb, gdy usłyszał hasło "nielegalne". -Max Felix. Miło poznać. Jesteś może rodziną Victorii? - Bez zbędnego pierdolenia zapytał o coś, co interesowało go od chwili, gdy zobaczył nazwisko Patricii na liście kadry. Z krukonką znał się pobieżnie ze szkoły, ale też z Wielkanocnej wyprawy po lodowe pisanki. -Widzę odważna zawodniczka. Szanuję. - Wyszczerzył się, gdy kobieta nie szczędziła galeonów na zakłady. Ciekaw był, kto z nich wyjdzie z pełną sakiewką, a kto będzie żebrał na obrzeżach Arabii. -Żeby tylko sakiewką. Normalnie marudzi, że nudy i nie ma co robić, ale jak tylko w grę wchodzi hazard, alkohol, czy inne takie, to nagle jakby dostał pierdolca... - Przewrócił oczami na charakter swojego pappara, który próbował chwycić w dziób sakiewkę Maxa i wydać jeszcze więcej galeonów, ale Solberg na szczęście w porę to zauważył i dał mi po skrzydłach. -Wątpię. Przede wszystkim sama powierzchnia już zwiększa opory powietrza, które będą ciężkie do redukcji jakąkolwiek magią. - Wyraził swoją opinię, uważnie przyglądając się zawodnikom, którzy już czekali na sygnał do startu. Nie wątpił, że raczej wolno te dywany nie latają, ale też uważał, że tutaj miotły mają zdecydowaną przewagę. -Przynajmniej zaklęcia poduszkującego nie potrzeba. - Dodał jeszcze, trochę do siebie, trochę do Pat, bo nie było dyskusji, że na tak mięciutkim środku transportu dupa boli mniej niż na miotle, bez odpowiedniego zabezpieczenia.
Jeśli on "był debilem", bo wyruszył sam w niebezpieczną wędrówkę po pustyni po zmroku, to jak nazwać młodą kobietę, która też zupełnie sama zapuściła się w tamte rejony, żeby tylko móc zobaczyć te wyścigi, zorganizowane niezgodnie z prawem? Widocznie życie, jeszcze niewystarczająco ją nauczyło i oprócz lekcji numer jeden, jaką było nie przyjmowanie prezentów od fanów, którzy mogą okazać się jej stalkerami, którzy życzą jej źle, najwyraźniej potrzebowała innych, bardziej dotkliwych nauczek, tym razem w kwestii takich samotnych wycieczek. Właściwie tak, jego twarz dane jej było zobaczyć jeden raz zaledwie i to na dość krótką chwilę, zważywszy na fakt, ile miała okazji, aby poznać innych, zafascynowanych miotlarstwem uczniów i studentów. Jego słowa, dały jej do myślenia, przez co zmarszczyła lekko brwi, wyraźnie zastanawiając się jak to było, że pojawił się u niej na egzaminie, ale wcześniej go nie poznała. - Ale zdawałeś miotlarstwo. Pamiętam, że byłeś na liście. Zależało Ci na tym. Więc czemu rzuciłeś drużyne? I nie chodziłeś na lekcje? - coś jej się tu nie kleiło. Nie mogła zrozumieć tego stanu rzeczy, dlatego automatycznie próbowała to sobie wyjaśnić na najbardziej prawdopodobne w jej mniemaniu sposoby. - Dokładnie to samo pomyślałam. Skoro jest okazja, to czemu nie skorzystać i tego nie obejrzeć, choćby z czystej ciekawości - zgodziła się z nim, wyraźnie podekscytowana już samą perspektywą zobaczenia takiego widowiska. Lepszej okazji nie będzie, a byli do cholery na wakacjach w Arabii, zabawa była priorytetem. Usłyszawszy imię swojej młodszej siostry, łagodny uśmiech zakwitł na jej twarzy. To, że Max ja znał, dobrze wróżyło. Przynajmniej będą mieć o kim plotkować. - To moja siostra. Nie jesteśmy do siebie podobne? - spytała po chwili, lekko żartobliwie, bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że może z wyglądu może jedna jest podobna do drugiej, ale z charakteru są różne praktycznie pod wieloma względami. - Jak szaleć, to szaleć. Najwyżej przepuszczę całą nędzną wypłate - wzruszyła ramionami, śmiejąc się i podając pieniądze bukmacherowi. Zdecydowanie lubiła ryzyko, a więc nawet jeśli przegra wszystko, będzie liczył się sam fakt, że postawiła sporo kasy na wyścigach latających dywanów w Jamalu. Będzie o czym opowiadać znajomym na Wyspach. - Och, brzmisz jak Jon. - wyrwało jej się, kiedy usłyszała jego opinię na temat prędkości magicznych dywanów. - Mój bliźniak. Zajmuje się udoskonalaniem środków transportu dla czarodziejów i trochę też konstruowaniem nowych. - wyjaśniła po krótce, jakby czasem chłopak nie kojarzył z czego słynie od lat rodzina Brandonów. Ona za to skupiała się tylko i wyłącznie na sporcie, a więc była trochę czarną owcą, pośród tych geniuszów. - Ale może istnieje jakiś czar adaptujący niektóre modele, które zapewne tutaj są uważane za te sportowe, aby zmniejszyć ten opór... - próbowała myśleć na głos, jednocześnie wodząc wzrokiem po stadionie, na którym wszyscy już przygotowywali się do wylotu z boksów. Zaśmiała się na jego kolejne słowa. - Nie no, to zaklęcie z pewnością nie jest konieczne. Siedzisz sobie prawie jak na sofie w salonie. - rzuciła, posyłając mu rozbawione spojrzenie i dokładnie w tym samym momencie usłyszała sygnał obwieszczający rozpoczęcie wyścigu. Szybko przeniosła wzrok na arenę, aby zobaczyć, gdzie znajduje się jej faworyt. Całkiem nieźle wystartował, może jednak uda jej się coś wygrać w tych zakładach.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Słowa Pat dość mocno go uderzyły choć sam się tego nie spodziewał. Gdyby to była jego decyzja o rezygnacji z latania wszystko byłoby inaczej. Niestety działo się to wbrew jego woli i nie mógł nic z tym zrobić. Nawet na egzaminie nie powinien był się przecież pojawić. A jednak zaryzykował i mu się to opłaciło. Po raz pierwszy chyba. -No tak, zależało... - Mruknął wyraźnie przygaszony. -W marcu miałem... Powiedzmy, że wypadek. Dotkliwy uraz głowy wraz z całkowitą amnezją i kilkoma równie przyjemnymi rzeczami. Uzdrowiciele kategorycznie zabronili mi pchać się w jakikolwiek sport. Jedno przyłożenie tłuczka i mogłem nie wrócić do siebie nigdy. - Wytłumaczył kobiecie, bo naprawdę nie chciał zostawiać drużyny szczególnie w ostatnim meczu, gdzie mieli bronić swojego i tak już utraconego honoru. Wyszło jednak jak zawsze i wszystko się w pięknym stylu zjebało. -Miałaś okazję kiedyś latać? Oczywiście przed przyjazdem tutaj. - Zapytał z ciekawości, samemu dysponując średnio przyjemnym, ale jednak doświadczeniem, gdy do George odprowadzał ledwo przytomnego Maxa do mugolskiego szpitala po tym, co zdarzyło się w Inerness. Musiał przyznać, że całkiem wygodny środek transportu to był. Po uśmiechu na twarzy Patki już wiedział, że nie była to zbieżność nazwisk. Dziewczyny może nie były zabójczo do siebie podobne, ale coś znajomego w tej twarzy się kryło, a słowa kobiety tylko to potwierdziły. -Jak się uśmiechnęłaś, to trochę tak. Choć przyznam, że rzadko widuję Vickę, gdy nie jest poważna. - Wyspołecznił się zupełnie luźno, jakby gadał ze starą znajomą, a nie z kobietą która jeszcze chwilę temu przeprowadzała z nim egzamin. Jak to granice potrafiły się łatwo zacierać. -Aż tak słabo Hogwart płaci? - Zaśmiał się. Było to bardziej ironiczne pytanie, choć w pewnym sensie był tego ciekaw. Trochę tak po prostu, a trochę ze względu na Felka, który przecież niedługo miał zacząć pracę w tej szanownej instytucji. -No nie gadaj! Taki brat to musi być coś. Ciągle zapominam, że zajmujecie się magicznym transportem. - Pokiwał głową trochę połechtany faktem, że brzmi jak ktoś, kto choć trochę zna się na rzeczy. Brandonowie naprawdę byli znani w swojej branży i nie było im równych, a jednak Maxowi jakoś ciągle wypadało to z głowy szczególnie, że zwykle zadawał się z Victorią, która specjalnie nie dawała takiego odczucia. -Coś na pewno jest, ale przy takiej powierzchni wątpię, by było to aż tak skuteczne. Może i magię mamy, ale prawa fizyki wciąż nas obowiązują. - Przyznał, uruchamiając swoją mugolską część rozumowania. Jakby nie było czary nie były w stanie poradzić sobie ze wszystkim i Max był przekonany, że nawet tutaj powstawały pewne znaczące ograniczenia. -Dokładnie. Brakuje tylko zimnego piwa i telewizora. - Zaśmiał się, patrząc na arenę, gdzie dywany śmigały, a osoba na prowadzeniu wciąż się zmieniała. Kto miał wygrać wciąż było zagadką. Solberg liczył tylko, że nie przepierdoli wszystkich oszczędności.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
- Jest na rauszu? - pytam dopiero teraz zainteresowaniem podnosząc wzrok na mężczyznę, którego wybrała Perpa. Mrużę oczy, starając się zobaczyć lepiej jego twarz, jednak nie mam żadnych odpowiednich omniokularów, by zobaczyć coś dokładniej. - Ja tam ledwo go widzę - stwierdzam, wzruszając lekko ramionami. Że też Perpetua potrafiła z takiej odległości zobaczyć takie szczegóły! A na Solberga patrzyła wprost i nic nie zauważyła, oddając mu dziecko pod opiekę. Spoglądam na Julkę i unoszę do góry brwi, a mój pappar rechocze z zadowoleniem po raz kolejny. - Już zamknij dziób - mówię najpierw do papugi, a potem odwracam się do Krukonki. - Cóż, wtedy wyjdzie na to, że zapłacisz za moją nagrodę, jeśli ma racę - zauważam, odrobinę się rozluźniając, głównie z tego powodu, że Brooks wydawała się być tak spięta, że spokojnie nadrobić za naszą dwójkę. Najpierw ewakuujemy się bezpiecznie do piwka, a potem zmierzamy z powrotem na trybuny, gdzie niestety po raz kolejny trafiamy na uczennice. Perpa wydaje się być bardzo rozbawiona tą sytuacją. Nie dziwne! W końcu nie była nawet niczyją opiekunką. W tej chwili jest jedynie sobą - bardzo pozytywnie nastawioną do życia półwilą, promieniującą ekscytacją z adrenaliny. Ja zaś niepotrzebnie martwiłem się jakimiś postawiony galeonami. Głównie dlatego, że nigdy nie robiłem takich rzeczy! Zazwyczaj kiedy trwoniłem bezsensownie swoje pieniądze, były to głównie niepotrzebne szpargały, nowe ubrania, czy coś w tym stylu. Nie odczuwałem tej straty galeonów tak jak teraz. Aż podskakuję, kiedy Perpetua zaczepia mnie tak znienacka, takim uszczypnięciem i ze zdziwieniem odrywam w końcu wzrok od dywanów. Lekki szok, zgrabnie przemiania się w zawadiacki uśmiech kiedy słyszę jej słowa; unoszę charakterystycznie jedną brew. - Mmm... Kusząca propozycja. Rozważę ją - mówię, całując wilę w czubek nosa. Wtedy też Theresa oblewa nas lekko piwem, więc wycofuję lekko mokre ramię z Perpetuy, nie komentując jednak tego. Widzę za to coś lepszego, kiedy zerkam na arenę, po oderwaniu się od ukochanej - Wesoły Dywan wychodził na prowadzenie. Łapię Perpę za ramię, by zwróciła na to uwagę i klepię ją pośpiesznie z ekscytacją.
Julka, widząc reakcję Huxowego pappara, przewróciła z rozbawieniem oczami. Bez wątpienia dogadałby się z Fredką, jej własną papugą, bo ta również rechotała za każdym razem, gdy Krukonka źle ulokowała swoje galeony. Ta pijana hazardzistka stanowiła dla niej prawdziwą zagadkę. Często irytującą, ale w gruncie rzeczy, umilającą pobyt w tym upalnym miejscu.
- Jeśli ma rację, to mam nadzieję, że kupi sobie pan coś ładnego. Na przykład skarpetki w jednym kolorze – uśmiechnęła się ciepło do nauczyciela. I po prawdzie, to naprawdę podziwiała stylówkę Huxa, najbardziej barwnego ptaka w całym tym Hogwarckim grajdołku. Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie zażartowała. Był to w końcu jeden z jej mechanizmów ochronnych, które idealnie sprawdzały się przy tak niezręcznych spotkaniach, jak to.
Szybko okazało się, że Huxowa papuga miała więcej rozumu, niż Krukonka, która bardzo mądrze, postawiła na jedyną kobietę w stawce. I to do tego, najbardziej ućpaną mudminem. 100 galeonów poszło się jebać, a Williams zyskał kolekcję nowych skarpet. Przyroda nienawidziła próżni i zawsze dążyła do równowagi. Krukonka wescthnęła po zakończonym wyścigu. Kolejny miał się odbyć za kilka minut, więc postanowiła wykorzystać okazję i zahaczyć o bar. Zgrabnie wyminęła dwójkę nauczycieli, powiedziała Tessce, żeby się nigdzie nie ruszała, po czym poszła po piwo dla siebie i ślizgonki. Wcześniej jednak zahaczyła o palarnię. Może Melrinowa Strzała ukoi ból wywołany przewaleniem kasy w 5 sekund. 5 jebanych sekund.
Z tego co mówił, naprawdę niewiele wynikało. A tak się złożyło, że nie za bardzo słuchała plotek, które krążyły po szkole na jego temat. Wiedziała tylko tyle, że nie bywał od kwietnia na jej zajęciach, a później przyszedł na egzamin. To naturalne, że pomyślała, że sam postanowił odciąć się od sportu. To jakoś tak była jej pierwsza myśl. Jak widać, bardzo mylna. - Och - wydobyło się z jej ust, kiedy usłyszała jego historię, jednak to dało jej światło na to, jak wiele ich łączy - Wiem doskonale jak się czujesz. Sama również miałam zakaz latania przez blisko pół roku, zanim magomedycy wpadli na to jak ugryźć moją klątwę. - wyjaśniła, opowiadając swoją sytuację sprzed prawie dwóch lat. - Ale będziesz mógł wrócić, prawda? Dzisiejsza magia lecznicza jest w stanie praktycznie wszystko w jakiś sposób... naprawić - mimo wszystko naprawdę wierzyła w uzdrowicieli i wciąż miała nadzieję, że kiedyś we znajdzie się ktoś, kto we współpracy z łamaczem klątw, będzie w stanie zrzucić z niej jej przekleństwo. A więc nie tylko on miał pecha w życiu. - Kiedyś ojciec testował takie cacka ze wschodu. Z ciekawości musiałam też wypróbować. Ale to jeszcze za dzieciaka było - wyszczerzyła zęby w uśmiechu, a na koniec machnęła ręką, jakby chciała dodać "kiedy w Hogwarcie mieszkały bazyliszki". - Oj tak, ona zdecydowanie sprawia wrażenie dojrzalszej. Nie to co ja. A szkoda, bo z uśmiechem jej do twarzy, ale taką ma naturę - wzruszyła lekko ramionami, choć temat jej Victorii nadal pozostawał niewyczerpany. A ona jako siostra, oczywiście, że ją usprawiedliwiała. Innej Vicky nie znała. - Znośnie. Ale jednak za takie choroby zawodowe jak nerwica, powinni płacić trzy razy tyle - zażartowała, posyłając mu rozbawione spojrzenie, kiedy zapytał o pensję w szkole. Tak naprawdę, nie narzekała, bo w sumie ani nie grała w lidze dla samych pieniędzy, ani teraz nie zdecydowała się na nauczanie w Hogwarcie ze względu na wysokość wynagrodzenia, dlatego też wystarczało jej tyle ile dawali. - Tak, zajmujemy się i to od dziada pradziada praktycznie. Cóż, większość czarodziejów zna nas praktycznie tylko z tego. Mnie jednak jak wiesz interesują tylko miotły - oznajmiła, opowiadając o swojej rodzinie, która zawsze była dla niej ważna, jednak ona chodziła swoimi ścieżkami. I choć nierzadko pomagała przy różnych projektach czy inwestycjach, to i tak zawsze wracała do latania i Quidditcha, bo w tym czuła się najlepiej. - Mądrze mówisz. Nie chcesz czasem zająć się magicznym transportem. Poznam Cię z Jonem. - zaoferowała pół żartem, pół serio, posyłając mu wymowny uśmiech. A nóż, może by mu się to spodobało i miałby z tego tyle przyjemności co jej brat? Zaśmiała się na wizję o zimnym browarze i oglądaniu telewizji na latającym dywanie, po czym zerkając w stronę toru na który wyścig rozpoczęły prawdziwe dywany, dostrzegła w oddali na trybunach znajome twarze. - Hej, czy to nie Perpetua i Huxley? - spytała mrużąc nieco oczy, jakby to miało pomóc jej i wytężyć wzrok, aby zobaczyć szczegóły ich twarzy. Aż tyle osób skusiła ta nielegalna rozrywka?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Patka była w zamku nowa i całe szczęście, że nie słuchała plotek. Krążyło wiele o najróżniejszych osobach, które mogłyby dość jednoznacznie nastawić Brandon na relację z poszczególnymi ludźmi. -Klątwę? Co Cię dopadło? - Zapytał zmartwiony i ciekawy. W razie jednak gdyby Pat nie miała ochoty rozmawiać, nie chciał na nią naciskać. Takie problemy często są sprawą prywatną i Max wiedział, że nie każdy lubi o tym opowiadać. -Tak, już mogę wznawiać treningi, choć w szkolnej kadrze raczej mnie nie doświadczysz. Dostałem zakaz rekrutacji na studia w tym roku. Chcę jednak ćwiczyć trochę na własną rękę. Powrót do formy na pewno mi pomoże. - Przyznał nieco smutno, choć z lekkim uśmiechem. Nie chciał podchodzić do tego czysto negatywnie, ale też nie czuł się najlepiej sam ze sobą w obecnej sytuacji. -Z takiej okazji to chyba nikt by nie zrezygnował! Widzę, że lekkie łamanie prawa wam nie przeszkadza. - Wyszczerzył się w jej stronę. Rozumiał prowadzonych przez Brandonów biznes i domyślał się, że nie raz testowali podobne sprzęty. Sam oczywiście nie widział w tym niczego złego, skoro sam zasady uważał bardziej za wskazówki niż za coś koniecznego do przestrzegania. -Za użeranie się z uczniami i dyrektorem to i nawet potrójnie. Mam nadzieję, że nie wejdą Ci na głowę. Żal stracić dobrego nauczyciela. - Puścił jej oczko, choć szczerze życzył kobiecie, by jakoś dawała sobie radę z tym czystym rozpierdolem, jakim był Hogwart. -No i liczę, że wzmocnisz nieco ślizgonów. Ten sezon to była dla nas jakaś porażka. - Choć sam nie należał już do drużyny wciąż poniekąd identyfikował się z domem, w jakim spędził ostatnie siedem lat swojego życia i wiedząc, że w kapitaństwie nastąpiła pozytywna zmiana trzymał kciuki za swoich kolegów i koleżanki z boiska. -Wydaje się to naturalne przy Twojej profesji. Byłaś trenerką kadry, prawda? - Dopytał ciekaw, czy wieści krążące na temat Brandonówny miały w sobie cokolwiek z prawdy, czy to jakieś zafascynowane kobietą dzieciaki próbowały dorobić jej piękną historię i doświadczenie. -Dzięki za propozycję, ale dużo bliżej mi do kociołka niż czegokolwiek innego. Jak zmienię jednak zdanie, to na pewno się odezwę! - Przyznał, odkrywając nieco faktów o sobie. Nie przyznawał się, że w tej chwili nie praktykował magii poza sytuacjami bezwzględnie koniecznymi. Transport jednak raczej nie był jego bajką w kwestii przyszłego zawodu. Wizja typowego Janusza na latającym dywanie zdecydowanie była zabawna. Rozmowa z Pat tak go zajęła, że sam nie zauważył, że faktycznie było tu kilka znajomych twarzy. -Tak! A obok siedzi Brooks z Thereską! Matko co to za zlot fanów nielegalnych wyścigów. - Zaśmiał się widząc takie zgromadzenie jednego dnia. Co jak co, ale nie spodziewał się zastać tutaj akurat Whitehorn. Ciekaw był, czy powiedziała Huxleyowi, że Max wraz ze swoim partnerem opiekowali się niedawno jej maleństwem.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Nie słuchała plotek. Nauczyła się tego w przeciągu tych kilku dobrych lat, kiedy obracała się w branży zawodowego miotlarstwa. Przeważnie niewiele miały wspólnego z prawdą, dlatego nawet nie zawracała sobie nimi głowy. Była zdania, że podobnie jest z tymi szkolnymi. - To się pięknie nazywa: "klątwa wampirzego oddechu". - oznajmiła, jak zwykle lekko rozbawiona tą nazwą, bo już dawno przywykła do opowiadania o swojej przypadłości - W praktyce jednak to już nie jest takie piękne, bo zwyczajnie nie panuję nad tym kiedy zasypiam w ciągu dnia. Albo tracę przytomność, jak kto woli. - wyjaśniła pokrótce. Po takim opisie prosto było się domyślić jak dokładnie wygląda jej życie z klątwą. Chociaż w sumie teraz już nie miała z tym problemów, odkąd regularnie zażywała eliksiry. - Merlinie, jak to zakaz rekrutacji? Co ten Hampson wymyślił znowu? Ale bardzo mnie cieszy, że chcesz trenować indywidualnie. Zawsze to coś - oznajmiła, pocieszona tym, że chociaż chciał latanie będzie nadal częścią jego życia. nadal jednak nie mogła uwierzyć, że dyrektor dał mu bana na studia. To było nie do pojęcia. - To nie do końca łamanie prawa, to testowanie, które jest częścią jego pracy. - podsumowała, wzruszając lekko ramionami. - Aw, dzięki, że uważasz mnie za dobrego nauczyciela. Szkoda tylko, że nie miałeś okazji uczestniczyć w moich lekcjach - naprawdę nad tym ubolewała, bo przecież przed wszystkim organizowała zajęcia dla uczniów. Po to, żeby się dobrze bawili przy okazji treningu i ćwiczeń. No i żeby trochę ich zachęcić do wysiłku fizycznego. Taka jej misja życiowa. - Faktycznie, tragicznie Wam poszło, nie ma się co oszukiwać, ale... Jeśli Fitzgerald został kapitanem, to wróżę Wężom nagły powrót do formy - zaprognozowała z uśmiechem, wiedząc dobrze jaki jest William. Trochę zdążyła się już napatrzeć na młodych reprezentantów kadry podczas ich treningów. A rudowłosy Ślizgon jej zdaniem naprawdę nadawał się na funkcję kapitana. I właśnie na ten temat zeszło kilka chwil później, kiedy to Max zadał jej pytanie na temat trenowania narodowej. Czyli jednak plotki ploteczki? - Tak, ale bardzo krótko. Wcześniej byłam młodszą trenerką, uczyłam się jak to robić, ale cholernie trudno było patrzeć na kolegów, którzy dają z siebie wszystko i wyciskając siódme poty, a ty nie możesz nawet treningu zrobić takiego jakbyś chciał - przedstawiła mu sytuację z tamtego okresu, dosyć dosadnie opowiadając jak się wtedy czuła. Bardzo mocno wtedy jeszcze przeżywała to, że jej kariera legła w gruzach. Na szczęście miała to już za sobą. - O, czyli fascynujesz się eliksirami. Wspaniale. Zawsze podziwiałam Beatrice, że ma do nich cierpliwość. Ja niestety ale każdy kociołek wysadzam w powietrze - zażartowała. Każdy był dobry w czymś innym i to było piękne. Dlatego niech może lepiej ona trzyma się swoich mioteł, a Solberg zostanie przy wywarach. Tak będzie dla wszystkich najlepiej. - Rzeczywiście, to Julka. No popatrz jak ludzie lgną do rzeczy zakazanych. W sumie to Ty też wydajesz się jakbyś lubił często ryzykować. - zauważyła, zerkając jeszcze na parę nauczycieli i dwójkę studentek, aby po chwili przesunąć wzrokiem po twarzy byłego Ślizgona. Nie to, żeby miała jakieś wewnętrzne oko, ale po prostu sprawiał ogóle wrażenie osoby lubującej się w niebezpiecznych rzeczach. Wyścig rozhulał się na dobre, a uczestnik, który prowadził, nagle został wyprzedzony przez innego, a potem - w końcu - dywan, który obstawiła na samym początku wysunął się na prowadzenie. Spojrzała na Maxa wyraźnie uradowana, a na jej ustach zakwitł szeroki uśmiech. - Dobra, niech tak trzyma. Już tylko jedno okrążenie i będą kończyć. - oznajmiła dość spostrzegawczo, oceniając sytuację na arenie. Nie mogła się doczekać ostatnich metrów wyścigu.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zdziwił się słysząc, że kobieta ma na sobie jakąś klątwę. Sam nie widział jej zbyt wiele razy w życiu, ale nie wyglądała na taką, która musi się zmagać z podobną przypadłością. Słuchał więc uważnie wyjaśnień, szczerze zaintrygowany tym, jak to działa i wpływa na życie Brandon. -Faktycznie brzmi cudnie. Jak sobie z tym radzisz? Da się tę klątwę jakoś zdjąć? - Dopiero zapoznawał się z przekleństwami i zakazaną magią, więc za wiele nie potrafił wywnioskować z tego opisu, ale zdecydowanie chciał dowiedzieć się więcej. Kto wie, może wpadnie na pomysł, który pomoże Patricii jakoś sobie z tym poradzić, a ktoś kompetentny to wykona. -Tym razem to nie żaden jego wymysł z powietrza tylko konsekwencje moich licznych ucieczek i innych problemów, jakie ta szkoła przeze mnie miała. - Uśmiechnął się lekko, bo poniekąd było to zabawne, że dopiero po takim czasie dyrektor się za to zabrał. No i fakt, że Brandon od razu pomyślała, że Hampson ma jakieś urojenia też go bawił. -Jeśli będziesz miała czas, może kilka razy wpadniesz i pomożesz mi poprawić technikę? - Zaproponował, bo dobrze pamiętał jak dobrze zrobił mu trening z Antoshą, a Brandon przecież też musiała wiedzieć co i jak. -Wiem, co dzieciaki mówią i raczej nie słyszałem niezadowolonych głosów. Choć ultrafanki Avgusta nieco rozpaczają. - Zażartował, bo nie było to niczym nowym, że stary miotlarz miał grono wielbicielek, które płakały, gdy ten przestał nauczać w ich szkole. -Widzę zdążyłaś się zorientować w naszej opłakanej sytuacji. Will jest świetny i ma naprawdę dobre zdolności przywódcze. Sam obstawiałem go na kapitana i mam nadzieję, że w przyszłym roku Puchar będzie należał do Ślizgonów. - Przyznał już nieco bardziej poważnie, z widocznym zamyśleniem na twarzy. Wierzył w Ryżego i cholernie mocno trzymał za niego kciuki. -Domyślam się, jakie to uczucie. Mam nadzieję, że sytuacja zmieniła się i możesz teraz dawać z siebie wszystko. - Posłał jej ciepły uśmiech, nie wiedząc, w jakim dokładnie stanie zdrowotnym się znajdowała. Prawdą jednak było, że dzieciakom w Hogwarcie przyda się ktoś wymagający i rzetelny. -Wiele osób ma ten problem, a rozwiązanie jest jedno. Praktyka. - Wyszczerzył się porządnie, kodując w pamięci, że Brandon zna się z Beatrice. Mogło to być kiedyś przydatne i ważne, jak zresztą wiele podobnych ciekawostek, które zbierał. -Czemu mnie nie dziwi, że Ty i Brooks się znacie? - Zapytał rozbawiony, bo Julka to największa miotlara jaką w życiu spotkał i naprawdę nie wyobrażał sobie, że gdzieś na świecie istnieje od niej większy świr w tym temacie. -Nic się przed Tobą nie ukryje, co? Fakt, ciągnie mnie do niebezpiecznych i często głupich rzeczy, nierzadko średnio zgodnych z obowiązującym prawem. - Nie wdawał się w konkrety, ale nie widział sensu ukrywania tego. W końcu obydwoje siedzieli tutaj razem na nielegalnej arenie, na której toczyły się nielegalne wyścigi. Sam nie miał za dużego szczęścia. Przez chwilę uczestnik, na którego postawił pieniądze objął prowadzenie, by zaraz znów znaleźć się gdzieś po środku latających dywanów. Nie wyglądało na to, by Max miał dzisiaj wiele szczęścia w hazardzie. -Nie ma mowy! Nie mam zamiaru przepierdolić prawie stu galeonów. Jedno okrążenie potrafi wiele zmienić! - Próbował żyć nadzieję i wiedział, że w takich konkurencjach czasem los odwracał się w ostatnim momencie. Powiedział to jednak żartobliwie. Nie przywiązywał zbyt dużej uwagi do pieniędzy i choć kwota nie była mała, jakoś przeżyłby jej stratę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Tym razem kupowanie piwa zajęło jej więcej czasu. Pewnie powodem tego wszystkiego był wyścig, który rozczarował mnóstwo stawiających osób, w tym Julkę. A jak wiadomo, nic tak nie pomaga na negatywne emocje, jak szklaneczka czego mocniejszego. Albo słabszego, jak piwo, które kupiła Krukonka. Z dwoma butelkami w dłoni, dla siebie i Tessy, odwiedziła jeszcze palarnię, gdzie w ciasnym i zadymionym pomieszczeniu ćmiła sobie marlinową strzałę, wsłuchując się przez tłumaczki w podniecone dyskusje. Kiwała głową słuchając, że „„Zielona Szrańcza” to się nadaje do liczenia ziarenek piasku na pustyni, a nie do latania”. Zgadzała się również z tym, że „strasznie tu głośno, co?!”. Dopaliła więc papierosa w pośpiechu, wrzuciła go do popielniczki, i ruszyła w drogę powrotną. Trochę jej zeszło odnalezienie odpowiednich schodów, których był tu cały milion. A gdy już jej się to udało, musiała przeciskać się przez rozochocone tłumy, świetnie bawiące się na środku pustyni. W końcu jednak dotarła na miejsce, podała jedną z butelek Ślizgonce, a sama otworzyła drugą.
- I jak tam zakłady? Pappar miał rację? Moja zawodniczka się rozmazała na skale przy pierwszym wirażu– zapytała Williamsa, upijając z butelki nieco piwa.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Chyba nie było osoby, której nie zainteresowałaby jej przypadłość, którą została objęta przez klątwę. Z jednej strony wcale się nie dziwiła, jednak z drugiej - nie był to dla niej samej najciekawszy temat do rozmowy. Zdecydowanie były lepsze. Ale skoro już zaczęła... - Zażywam regularnie eliksir czuwania, wzmocniony podwójną porcją raptuśnika. Co prawda już chyba jestem trochę uzależniona, ale lepsze to niż takie przedstawienia, jakie kiedyś odstawiałam... - pokręciła lekko głową, jakby bawiło ją to jak jeszcze dwa lata temu traciła przytomność podczas najróżniejszych czynności dnia codziennego. Owszem, zabawne ale i też niebezpieczne. - Do tej pory każdy łamacz klątw, którego spotkałam, po diagnostyce stwierdzał to samo. Klątwa rozwinęła taką siateczkę magii pod mogą skórą, że nie da się jej nieinwazyjnie przerwać, nie uszkadzając mnie. Po prostu niesie to za sobą za duże ryzyko, którego nikt nie chce się podjąć. I w sumie to się nie dziwie. - wyjaśniła po chwili dość obrazowo i konkretnie, coś co w tej chwili było dla niej oczywiste, a jeszcze kilkanaście miesięcy temu wywróciło jej życie do góry nogami. Jednak ciągle nie traciła nadziei na to, że kiedyś znajdzie się sposób, aby mogła wrócić do Quidditcha i do normalnego życia. - Och, czyli jesteś po prostu zakałą szkoły? I stwierdził, zablokowanie możliwości dalszej edukacji będzie idealną resocjalizacją dla zbuntowanego nastolatka? Doskonałe podejście wychowawcze... - i choć ona sama niewiele wiedziała o wychowaniu (zawsze to powtarzała, że nie ma o tym kompletnie pojęcia), to jednak coś jej podpowiadało, że to najgorsza opcja z możliwych. To naprawdę niewiarygodne, że Gareth pozbył się chłopaka ze szkoły, po to aby mieć go z głowy, zamiast zastanowić się jakie mogą być powody jego ucieczek i sprawiania problemów. Cóż, znalazł doskonałe rozwiązanie, nie ma co. - Jasne, nie ma sprawy. Wrzesień powinnam mieć nieco luźniejszy, to może uda się zorganizować godzinkę albo dwie - odparła na jego propozycje wspólnego treningu, posyłając mu delikatny uśmiech. Latanie to zawsze był dobry pomysł, a już w szczególności z kimś kto to uwielbiał robić. Zaśmiała się na wspomnienie o jej poprzedniku. - Wcale się nie dziwię. Sama wzdychałam do niego jako nastolatka. - wyznała rozbawiona, podkreślając atrakcyjność byłego gracza reprezentacji Rosji, który również swego czasu był jej idolem. Ale kiedy to było. Jak stada garborogów chodziły po świecie. -O nie, nie, mój kochany. Puchar to zgarną Lwy. Nie ma innej opcji. Ślizgoni niech sobie formę poprawiają, ale Gryfy mają moje pełne wsparcie - oznajmiła szczerze i wyraźną stronniczością, bo przecież jej dom zawsze będzie miał specjalne miejsce w jej sercu, a i widziała podczas ostatniego meczu potencjał w gryfońskich zawodnikach. - Może nie sto procent, ale osiemdziesiąt. Zawsze to coś. - rzuciła na jego słowa, lekko wzruszając ramionami, bo już pogodziła się z tym, że w pełni wszystkiego z siebie nie da. A przynajmniej nie na razie. - Nie przeżyłabym, gdybym chciała praktykować to gó... tę piękną dziedzinę magii - wyhamowała w ostatnim momencie, na koniec posyłając niewinny uśmiech w kierunku Solberga. No co poradzi, taka prawda. Nie powinna zbliżać się do kociołka. - Prosze Cie, a kto jej nie zna? W Harpiach gra, moja krew - zaśmiała się na wzmiance o Julce. Nie było innej opcji, musiały się znać. W końcu obie zaliczały się do miotłozjebów, a więc ciągnie swój do swego. -To lepiej zacznij trochę się pilnować, żebyś nie skończył jako recydywista - odpowiedziała, nawiązując do jego lubowania się w rzeczach niebezpiecznych. Fajnie było raz na jakiś czas poczuć dreszczyk adrenaliny związanej z czymś zakazanym, ale jednak zdawała sobie sprawę z tego, że to potrafi uzależnić, a to już nie było dobre. Ostatnie okrążenie i coraz więcej emocji. Zawodnicy na dywanach pędzili jeden przez drugiego, co rusz zmieniając pozycję, aż w końcu Pat zupełnie pogubiła się w tym tłoku i nie miała pojęcia gdzie jest ten na którego postawiła zakład. No i pięknie. - Dobra pogubiłam się. Cholera i przez to nawet nie mogę panikować! Gdzie on jest?! - zaczęła wychylać się poza barierkę, jakby to miało pomóc jej rozróżnić gdzie dokładnie teraz znajduje się jej faworyt. Te ostatnie metry były najważniejsze, a ona nie mogła wyhaczyć zawodnika, który mógł mieć szanse na wygraną. By to szlag!
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Pytał, dopóki widział, że kobieta odpowiada. W przeciwnym razie raczej by temat przemilczał, choć nie ukrywał, że pierwszy raz spotykał kogoś obarczonego taką klątwą i był cholernie ciekaw jej działania. -Czuwania z podwójnym raptuśnikiem... - Powtórzył do siebie, automatycznie analizując, jak to działa i czy można to jakoś ulepszyć. Lata brania czegoś takiego faktycznie mogły uzależniać, choć stabilizacja klątwy bez wątpienia była nieunikniona. -Czyli pogodziłaś się z tym? A gdyby znalazło się coś, może nowego, może ryzykownego, ale potencjalnie mogącego uwolnić Cię od tej klątwy... Podjęłabyś się próby? - Zapytał z czystej ciekawości, a pytanie to poniekąd mogło pozwolić Maxowi nieco lepiej Patkę poznać. Sam nie wiedział, jak zachowałby się na jej miejscu. Kochał ryzyko, ale też i lubił żyć. Nie potrafił teraz sobie na to odpowiedzieć. -Lepiej bym tego nie ujął. Jak to głosił list "mam czas żeby przemyśleć i poukładać sobie pewne rzeczy", czy coś. - Zaśmiał się, bo choć naprawdę chciał trochę spokoju, to fakt, jak dyrektor się z nim komunikował i jakie słowa miał czelność do niego kierować zakrawały po prostu o jakiś chory absurd. Ten człowiek widocznie nic o Maxie nie wiedział. Nawet nie zadał sobie trudu porozmawiania z nim, choć Felka zaprosił na herbatkę, gdy ten wziął uczennicę do Doliny Godryka. Widocznie takie były w Hogwarcie priorytety. -Chętnie przyjmę porady profesjonalistki. Jak się domyślasz, nie jestem najbardziej aerodynamiczny, więc nadrabiać muszę techniką. - Rozbawiony rozłożył ręce, by pokazać jej, że ma na myśli swoje gabaryty, które zdecydowanie nie były atutem na boisku, gdzie liczyła się prędkość i zwinność. Choć jako pałkarz mógł się nieco lepiej wykazać. -A kto do niego nie wzdychał! Chociaż nie łatwo rozpraszać się jego urodą, gdy z ryja leci jucha, a cały jesteś umorusany mułem. - Wspomnienia treningów z Antoshką były czymś między obozem śmierci a zajebistą zabawą. Były to jedne z ulubionych zajęć Maxa i raczej nie opuszczał żadnej okazji, by otrzymać od Rosjanina wpierdol. Nieco zesztywniał na te słowa, przypominając sobie sytuację Boyda. Nie było mu z tym już tak ciężko, ale nadal niemiłe wspomnienia siedziały w jego głowie, a wyrzuty sumienia, że to przez niego gryfon stracił szansę na naprawdę dobrą karierę, czasem nie pozwalały mu spać. Dobrze, że łapacz snów odganiał już te nieprzyjemne koszmary. -Gryfoni są dobrzy, ale nie mają tej samej rządzy krwi, co nasza strona. - Wyszczerzył się, bo co, jak co, ale nie było bardziej buńczucznego narodu niż ten piwniczaków. Prawdą było, że składy na pewno w tym roku przeżyją też dużą rotację ze względu na to, że wiele osób po prostu opuściło już szkołę. -Twoje osiemdziesiąt może być naszym trzysta, więc myślę, że da radę. - Nie wątpił, że lekcje z Brandon będą naprawdę ciekawe. Aż chętnie wspiąłby się na szkolne mury, by móc to wydarzenie podglądać. Zaśmiał się na jej szybką refleksję. Przyzwyczajony był już do tego, że nikt nie chce babrać się w eliksirach i jakoś niespecjalnie się tym przejmował. -Cóż, mniejsza konkurencja na rynku pracy. Rabacik na eliksir czuwania gwarantowany. - Rzucił pół żartem, pół serio. Jak dalej będzie tak rozdawał zniżki na nieistniejący biznes, to zaraz zbankrutuje, ale nie musiał się obecnie tym przejmować. -O to się nie martw mam... swoje sposoby. - Zakończył nieco bezpieczniej, bo raczej w szczegóły tego, jak unika odsiadki nie zamierzał wchodzić. Co jak co, ale znali się przecież od zaledwie kilku godzin. Wyścig trwał, tak samo jak ich rozmowa. Czasem Solberg nawet zapominał, że są tu oglądać ten piękny, nielegalny sport, tak dobrze mu się konwersowało. Mimo to, postawił jednak galeony i był ciekaw, czy cokolwiek z tego odzyska, czy ma już szykować sobie karton pod mostem. -Tylko mi nie wyleć! Jest... o kurwa, znowu prowadzi. - Wskazał Patce kierunek, w którym powinna szukać swojego wytypowanego zawodnika. Koleś nieźle zostawił całą resztę w tyle i Max już przestawał liczyć na jakąkolwiek wygraną. -Juanita! A Ty co, samolubie, piwa mężowi nie przyniesiesz? - Zawołał do Julki, która nagle pojawiła się obok zajęta rozmową z Williamsem i Perpą. -Pański Pappar też obstawiał zakłady? - Zwrócił się do Huxleya, wcale nie dlatego, że podsłuchał ich rozmowę. Było to jak najbardziej naturalne pytanie, które nie miało absolutnie nic wspólnego z tym, co powiedziała Brooks, która przerwała parce słodką konwersację o śniadaniach do łóżka, czego Max wolał jednak nie komentować.