C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Pokoje w są w tym roku bardzo luksusowe i przyjemne. Światło mieni się w oknach, ma oczywiście egzotyczny wygląd oraz specyficzny aromat unoszący się w powietrzu. Na środku jest bardzo niski stolik bez krzeseł. Nie ma tu jednak charakterystycznych łóżek, na ziemi leżą podwyższane maty i mnóstwo poduszek. Tak naprawdę sami możecie wybrać sobie układ "łóżek" w sposób jaki chcecie, zmieniając położenie mat i poduszek! Na początku w każdym pokoju jest tyle miejsc do spania ile jest osób, a nad każdym posłaniem jest baldachim; może nie zasłoni on was w zupełności, ale da chociaż odrobinę poczucia prywatności. Są one również bardzo przestronne, macie mnóstwo miejsca. Włącznie z szafą, w której macie stroje, które musicie zakładać. Każdy pokój ma swoją łazienkę.
Uwaga. Jeśli wchodzicie do specjalnych lokacji, gdzie musicie nosić wymagany strój, bierzecie go właśnie ze swojego pokoju. Zanim nie wyruszycie, koniecznie rzućcie kostką jaki strój wyjściowy macie w przydziale. Nie musicie być w pokoju, by go zabrać. Rzucacie tylko raz na to jaki macie strój i posiadacie taki właśnie do końca wyjazdu, chyba że udacie się do odpowiedniego sklepu i tam zakupicie odpowiedni strój.
Oto przykładowy krój stroju męskiego oraz stroju damskiego. Do tego mężczyźni muszą mieć brody, zaś kobiety ręce w magicznym, kolorowym pudrze. Konieczne jest również nakrycie głowy turban, bądź chusta.
Rzucacie jednorazowo kostką k6:
Charakterystyka stroju:
1 - twoja szata nie jest jednego koloru; jest niesamowicie kolorowa! Ma fikuśne wzorki, na dodatek ruchome. Z pewnością przykuwasz wszystkich uwagę, gdziekolwiek nie idziesz!
2 - twoja szata jest dość... staroświecka. Szybko zauważasz, że jest jakaś starsza, nie tak modna jak inne i na dodatek ewidentnie śmierdzi jakimś starym jedzeniem... Należy ją z pewnością wyprać i liczyć na to, że zapach niedługo straci na mocy... Przez trzy wątki Twoja szata nie pachnie przyjemnie.
3 - jeśli jesteś kobietą - z Twoim strojem jest wszystko w porządku! Jeśli jesteś mężczyzną okazuje się, że z Twoją brodą jest coś poważnie nie tak... Za każdym razem jak chodzisz, ta straszliwie się sypie! Włosy z brody dosłownie latają wokół ciebie jak szybko chodzisz, wpadają ci do nosy, za szatę... Na dodatek z każdym dniem jest jej coraz mniej. Po 3 wątkach stracisz resztkę brody i musisz kupić sobie nową brodę! Link do odpowiedniego sklepu, powyżej.
4 - jeśli jesteś mężczyzną - z Twoim strojem jest wszystko w porządku! Jeśli jesteś kobietą okazuje się, że masz okropne uczulenie i wysypkę na barwnik do rąk, który dostałaś! Nieważne ile masz punktów uzdrawiania, nie jest to rodzaj magii, który spotkałaś i cokolwiek nie używasz, wysypka pojawia się ponownie. Musisz kupić sobie krem, którym będziesz musiała się regularnie smarować, bądź kupić całkiem nowy barwnik. Link do odpowiedniego sklepu, powyżej.
5 - niestety szata, którą posiadasz jest zdecydowanie - rzuć kostką k6: parzysta - jest za mała, nieparzysta - jest za duża. Nawet jeśli zmieniasz ją zaklęciem, nadal ta wraca do poprzedniego stanu. Aby to zmienić, musisz oddać szatę do specjalisty. Złóż tam wizytę, by ktoś naprawił Twoją szatę.
6 - rzuć kostką ponownie. Parzysta - Twój strój zmienia kolor! Za każdym razem gdy się budzisz jest inny i musisz na nowo rzucać kostką na kolor szaty! Nieparzysta - Twój strój jest bardzo ładnie dobrany, bo wszystko jest w takim samym kolorze, dzięki temu wygląda jak komplet z turbanem oraz barwnikiem/brodą.
Aby dowiedzieć się jaki macie kolor: brody/barwnika, turbany/chusty oraz szaty, polecamy wylosować!. Jeśli sami wybieracie i nie macie ochoty na losowanie, pamiętajcie, że nie możecie mieć wszystkiego w jednym kolorze, o ile nie mieliście takiej kostki w charakterystyce stroju.
Lokatorzy:
1. Maximilian Felix Solberg 2. Felinus Faolán Lowell 3. Theodore Kain 4. Aleksander Cortez
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie mogli zostawić Florki samej. Feli poszedł się ogarniać, a Max został z niemowlakiem. Początkowo wszystko zostawało niezmienne. Spokój nastolatka i dziecka zdawały się iść ze sobą w parze, gdy nagle wszystko się odmieniło. Donośny płacz Florence odbijał się echem od ścian ich sypialni, gdy Solberg podszedł, by sprawdzić, co tej dolega. Max odruchowo wziął Flo na ręce, by spróbować jakoś małą uspokoić. Przytulił ją do siebie i właśnie wtedy, gdy dłonią chciał podeprzeć małą od dołu poczuł, gdzie może leżeć źródło problemu. -Chyba czas zmienić pieluchę. - Rzucił spokojnie do Felka, bo nie widział powodu, by się stresować. Przynajmniej nie teraz, gdy miał jakiś trop, co mogło się dziać. -Weź ją czymś zajmij, a ja poszukam pampersów i całej reszty. - Poprosił partnera, gdy ułożyli małą na stole, który miał służyć za przewijak. Solberg podszedł do szpargałów zostawionych im przez Whitehorn i zaczął w nich szperać szukając tego, co aktualnie mogło być im potrzebne. -Trzymaj, może pomoże. - Podał Felkowi znalezioną grzechotkę, gdy sam odstawiał na bok inne rzeczy. Trochę się stresował. Nie było mistrzem zmiany pieluch, ale był raczej pewien, że przecież krzywdy Florce nie zrobi. Trzeba było tylko zmienić pampersa. Delikatnie odczepił rzepy gotów na naprawdę wszystko. Smród nie uderzył go w nozdrza i z ulgą stwierdził, że to tylko siku. Złożył brudną pieluszkę, starając się jak najszybciej mieć za sobą ten proces. Mokre chusteczki miał pod ręką, więc zaczął wycierać nimi pupę dziewczynki starając się posługiwać jak najbardziej delikatnymi ruchami. Hinto jakoś wygramolił się z kołyski i przyglądał całemu temu procesowi, machając kuperkiem. W jego ciemnych oczach widać było ciekawość i tę nieposkromioną radość, którą się zawsze odznaczał.
Kostki:
Rzuć k100 na to na ile udało Ci się uspokoić/ zająć Flo. Poniżej 40 chuja dało.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Jak się okazało, powód należał do jednych z mniej przyjemnych, ale przecież kiedyś sami tacy byli. Nie mogli jednocześnie pozostawać samodzielnymi od początku życia, w związku z czym polegali na rodzicach, których to posiadali. Co prawda nie było i tak najlepiej, skoro rodziny pozostawały w pewnym stopniu niepewne, niemniej jednak Lowell, widząc płaczącą Florence, niespecjalnie starał się tym przejmować. Przecież każdy prędzej czy później musi nauczyć się różnych rzeczy. Uspokajania młodej istotki, która nadal wydawała z siebie głośny płacz, oznajmiając, iż coś jest nie tak. Widok przytulającego dziewczynkę partnera był uroczy, ale nie mógł się nad tym rozczulać, skoro przecież coś się działo. Nim się obejrzał, a okazało się, że koniec końców nadeszła kolejna próba - próba zmiany pieluchy, której to nigdy nie robił, ale której to - być może oczywiście - się nauczy wraz z kolejnymi chwilami spędzonymi w pokoju. Trochę się bał, jak to przystało na pierwsze próby, niemniej jednak był gotów przejąć pałeczkę, gdyby tylko zaszła taka potrzeba, w związku z czym z naturalną opieką był w stanie spędzić czas z córeczką Whitehorn, zajmując ją czymś innym. Klepsydra przesypywała piach i tak, a problem nie pozostawał zażegnany. - Okej, czymś ją zajmij... - popatrzył na ułożone dziecko na stole, które nadal płakało i nie mógł go z początku uspokoić prostym dotykiem bądź odwróceniem uwagi od problemu. Po pierwsze, nie miał nic w dłoniach, co wystarczająco spowodowałoby skierowanie jasnych tęczówek w kierunku czegokolwiek, w związku z czym nie bez powodu zdawał się początkowo na chwilę utknąć, nie wiedząc, co zrobić. Flo nadal płakała, niezadowolona z takiego stanu rzeczy, a dopiero uzyskanie od partnera czegoś, co wystarczająco skierowałoby jej umysł na inne tory. - O, dzięki! - uśmiechnął się ciepło w jego stronę, dziękując za pomoc w tej kwestii. Zabawa z małą poprzez zabawkę zdawała się być wystarczającym czynnikiem do uspokojenia załzawionych oczu i krzyku, gdy w pewnym momencie ta uspokoiła się do tego stopnia, że wydobywał się tylko lekki szloch, nic więcej. Sam nie wiedział, czy to wina posiadania ręki do dzieci, czy może tego, że po prostu miał szczęście. W pewnym momencie ta nawet się lekko zaśmiała, wydobywając z siebie radosny pisk - ale tylko raz. Gdzieś wewnętrzne zestresowanie poszło w odstawkę, a Lowell w pełni wykonał swoje zadanie, choć wiadomo - nadal nie było za dobrze, skoro i tak dziewczynka wymagała zmiany pieluchy. - Pierwszy raz mam okazję zobaczyć, jak się zmienia pieluchę. Serio. - odpowiedział całkowicie szczerze, przyglądając się bacznie temu procesowi. Spełniając pracę stacza, może za wiele nie mógł pomóc, ale gdy Max ewentualnie poprosił go o coś, to bez problemu to podał. W międzyczasie zauważył znajdującego się w kołysce Hinto, który postanowił się wygramolić, machając radośnie ogonkiem niczym wiatraczkiem. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że leprehau nie posiadają instynktu przetrwania; skoczenie z takiej wysokości wydawało się nie być groźne, ale dla istoty z tak krótkimi łapkami - owszem. I może by się wydostał, zanim student zdążył jakkolwiek zareagować, ale to właśnie ten kuper, szerszy od reszty ciała, przytrzymał go w miejscu, powodując tymczasowe utknięcie, na które Felinus prychnął niespodziewanie, zakrywając na krótki moment usta. Wchodziła mu głupawka i musiał się uspokoić. - Ty grubasie... - pokręcił oczami, ostrożnie wyciągając psa i stawiając go na podłodze - już nawet w powietrzu wymachiwał łapkami w taki sposób, jakby chciał się dostać do małej. I gdyby grawitacja działała, zapewne by sobie radośnie pływał w powietrzu. - Mam ci w czymś pomóc? - zapytawszy się, uczucie nieprzydatności trochę mu się udzieliło. Nie lubił stać i patrzeć, co się dzieje. Wolał działać, a więc nic dziwnego, że zaproponował od siebie pomocną rękę, spoglądając na niego, jak i na dziewczynkę.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam Max wolał nigdy nie wyobrażać sobie tego, jak wyglądała opieka jego matki nad nim, w tych chwilach. Wiedział, że jeszcze wtedy kobieta jakoś się trzymała i miała pomoc swojego ojca, ale znając ją z późniejszych lat życia nie potrafił pozbyć się z głowy obrazu, jak ta będąc pod wpływem próbuje go nakarmić, czy zmienić pieluchę. Wtedy na pewno nie dożyłby osiemnastu lat i zapewne cierpiał na coś więcej niż tylko jedna czy dwie traumy związane z tym wychowaniem. Florence miała jednak to szczęście, że Perpetua była ciepłą i kochającą kobietą. Max był pewien, że dziewczynce niczego nie będzie brakować i miał nadzieję, że nigdy nie będzie musiał przyznać, że się w tym temacie pomylił. Podczas gdy Feli próbował jakoś uspokoić małą, Max szukał odpowiednich rzeczy i gotowy na śmierdzącą bombę rozpinał brudnego pampersa. Mieli wyjątkowe szczęście, że nie trafili na to, czego się spodziewali, a w dodatku pod wpływem grzechotki dziewczynka powoli zaczęła się uspokajać, co naprawdę ułatwiało całą robotę. Jej śmiech momentalnie zmieniał atmosferę w pokoju na dużo cieplejszą i radosną. -I kto by się spodziewał, że musiałeś zajechać aż do Arabii, by tego doświadczyć. - Wyszczerzył się, bo humor i jemu dopisywał, gdyż wszystko zdawało się iść raczej bez większych problemów. Przynajmniej dla nich, bo Hinto ze względu na własną anatomię znalazł się w pułapce i potrzebował pomocy, by się z niej jakoś wygrzebać. Na szczęście od tego miał swojego właściciela, który zawsze służył pomocną dłonią. -Pomóc nie, ale mogę nauczyć Cię zakładać pieluchę. Oczywiście w ramach własnych możliwości. To co, gotowy na orgiami? - Zaproponował, od razu odsuwając się od Florki i podając partnerowi czystego pampersa. On sam w tym momencie musiał przejąć rolę zabawiacza dziecka. -Najpierw musisz podnieść jej tyłek i podsunąć pieluchę, raczej wysoko. Ten napis powinien być z przodu. - Poinstruował go nieco słodszym głosem, bo mówił bardziej do Florki niż do Lowella, próbując sprawić, by ta ponownie się nie rozpłakała. Wielozadaniowość wcale nie była taka prosta.
Feli:
Rzuć k100 na to, jak Max radzi sobie z uspokajaniem Florki. Próg = 40
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell pod tym względem miał jednak trochę lepiej. Jako tako dzieciństwo - jako dziecko - wspominał dobrze. Dopiero z czasem, gdy dowiadywał się coraz to większej ilości rzeczy, okazywało się, że wcale tak nie było. Brak pieniędzy na podstawowe rzeczy, do tego rozpadająca się ruina. Idealne warunki do życia, choć i tak lepsze niż w przypadku Solberga. Wiedział doskonale, że koniec końców i tak nastaną jakieś lepsze czasy. Dlatego, nim się obejrzeli, znajdowali się w punkcie, który jakoś był lepszy od lat poprzednich. Przynajmniej nie byli z powrotem w starych ruinach, tak prześmiewczo nazywanymi ich domami, przynajmniej mieli gdzie egzystencjować, a przede wszystkim - posiadali samych siebie. Chociaż pewne skazy na umyśle pozostały, najbardziej liczyło się to, by pójść do przodu, przekierować to wszystko na dobre tory. I Felinus starał się, by tak było. By porzucić te wcześniejsze zachowania, do których nie zamierzał wracać. A przynajmniej nie w takim stopniu, jak to miało miejsce parę miesięcy temu, gdzie nie wytrzymywał miesiąca bez rozwalenia samego siebie i bycia hipokrytą. Wreszcie zrozumiał, że ma kogoś, na kim mu zależy - i vice versa. O dziwo udało mu się uspokoić dziewczynkę do tego stopnia, że ta nawet się zaśmiała. Wewnątrz poczuł ogromną ulgę, bo zawsze mogło być gorzej, a tu proszę - okazywało się, ze Florence najwidoczniej go lubiła. Ewentualnie lubiła grzechotkę znajdującą się w dłoni... albo to i to. Przynajmniej będzie mógł żyć bez stresu i bez konieczności martwienia się o to, czy czegoś nie spartaczył. Wyglądało na to, że ten dzień jest im najwidoczniej przychylny, w związku z czym oboje mogli odetchnąć, zapomnieć w jakiś sposób o stresie, który się pojawił - nawet nieświadomie. - Ja na pewno się nie spodziewałem! - wyszczerzył się również, chociaż musiał zająć się misją ratunkową niesfornego psa, który utknął puszystym kuperkiem w kołysce. Poszło to szybko, zgrabnie, a psina już patrzyła i doglądała, co to się dzieje - przecież wszystko ją interesowało. I zawsze starała się wpychać swój wilgotny nos tam, gdzie nie do końca było to konieczne, no ale na szczęście nie plątała się aż nadto pod nogami. Na propozycję zakładania pieluchy trochę się dziwił, odwrócił powoli, spojrzał na niego wybałuszonymi oczami i o mało co nie wskazał palcem we własną osobę. Co jak co, ale nie wiedział, jak się to robi, bał się, że może coś spartaczyć, no i też - nigdy tego nie doświadczył. - Eeee... eeee... - zatkał się na chwilę, nie mogąc znaleźć ujścia słów, które jakoś utknęły w gardle. - Ta... tak, gotowy... - z zewnątrz wyglądał spokojnie, choć wewnętrznie to się stresował, czego nie chciał pokazywać. Zamiast tego skupił się w pełni na poleceniach partnera, biorąc czystą pieluchę do własnych dłoni. - Och... Okej. - zrobił to najostrożniej, jak się dało, a Flo zamiast się denerwować, była zabawiana przez Maximiliana. I, jak się okazało, jemu poszło do tego stopnia tak dobrze, że dziewczynka chyba zapomniała o problemie, który ją dotyczył, wymachując własnymi małymi rączkami i wydając zadowolone piski. Zamiast płaczu - zwyczajny śmiech, ten dziecięcy, charakterystyczny. Aż nie dowierzał, w związku z czym spojrzał na ukochanego, ciesząc się, że ma taką dobrą rękę do dzieci. Oczywiście zgodnie z poleceniem podsunął pampersa stosunkowo wysoko - miał nadzieję - i tym samym odpowiednio. - Wow... nie no, idzie ci zajebiście jej uspokajanie. Gdzie się tego nauczyłeś? - spojrzał zdziwiony, czekając tym samym na dalsze polecenia. - Okej... co teraz? - skoro atmosfera znacznie się rozluźniła, tak też Felinus, zajmując się małą, przestał myśleć o negatywnych konsekwencjach i myślał tylko o tym, by wykonać perfekcyjnie przedstawione przed nim zadanie.
Kosteczka:
Rzuć kostką k100, by przekonać się, jak Felkowi poszła pierwsza część origami. Próg taki sam - 40.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Lepiej, czy nie lepiej, Maxowi dość wcześnie udało się z tamtego "domu" uciec w duże lepsze i zdecydowanie kochające warunki, podczas gdy Feli musiał tkwić w tym zdecydowanie dłużej. Żaden z nich nie miał łatwo i do dziś ponosili tego konsekwencje, próbując jakoś odnaleźć się w życiu, co raz wychodziło im lepiej, raz gorzej. Bez wątpienia obydwoje rozwinęli przez te lata zachowania autodestrukcyjne, choć objawiały się one u nich zupełnie inaczej. Na szczęście mieli teraz siebie i mogli nieco odpocząć od całej tej przeszłości widząc nadzieję na lepszą przyszłość. Albo szło im wyjątkowo zajebiście, albo Florka faktycznie była dzieckiem z zerowymi wymaganiami. Niezależnie od powodu jednak, udało się zatrzymać płacz, co przyniosło ulgę ich uszom i duszom. Mimo zdenerwowania, Lowell radził sobie naprawdę dobrze i nie dało się tego nie zauważyć. -Życie potrafi zaskoczyć, co? - Zażartował jeszcze, dając mu lekkiego kuksańca, by następnie powrócić do leżącego na stole niemowlaka, który lepiej żeby zbyt długo z gołym tyłkiem nie paradował, jeżeli nie chcieli potem czyścić swojej komnaty z płynów ustrojowych bobasa. -No to jazda! To naprawdę łatwiejsze niż Lumos. - Powiedział, przejmując poprzednią rolę swojego partnera, by tym samym pozwolić mu dobrać się do pieluszki i podjąć swoją pierwszą w życiu próbę obrania niemowlaka w ten nieodzowny element stroju. Początkowo machał grzechotką przed twarzyczką Florence, by następnie odłożyć ją i zacząć zabawiać dziewczynkę w nieco prostszy sposób. Po prostu zaczął wyginać zabawnie własne palce i robić do niej różne miny, a jej buźka od razu cała rozpromieniła się i mała zapomniałą o tym, że właśnie dostaje nowego pampersa. Do tego doszedł odpowiedni ton głosu i wszystko wydawało się iść naprawdę gładko. -Sam nie wiem. Pewnie trochę podglądałem Emmę, trochę idę za jakimś instynktem... - Wzruszył ramionami, nie mając pojęcia, skąd tak naprawdę wie, co robić, ale jak widać to działało, więc po prostu kontynuował swoje czynności. -No i miodzio! Teraz składasz przód mniej więcej do linii pępka i zapinasz rzepy. Koniec filozofii. - Wydał ostatnie instrukcje widząc, że z pierwszą częścią Feli poradził sobie poprawnie. Może i samo ogarnianie tak kruchej istoty było początkowo przerażające, ale ostatecznie wszystkie te czynności były naprawdę banalnie proste i nie było co się ich bać.
Feli:
Rzuć k100 na ostatnią część pieluchorigami. Zasady jak wyżej
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
To prawda, musiał spędzić trochę czasu dłużej w tym bagnie. Inaczej - rozpoczęło się ono podczas wchodzenia w dorosłość i koniec końców zagwarantowało całkiem mocniejsze odbicie, które również postępowało ku upadkowi, jaki to był wyjątkowo bolesny. Nie wybierał jednak takiego losu. W sumie nadal nie posiadał rodziny, więc pewne mniemanie o niej pozostawało zaburzone. Wychowując się bez ojca, nie posiadał męskiego wzorca, natomiast ten przyszywany, na pewno zbyt dobry nie był. Zachowania autodestrukcyjne miały u niego inny charakter, aczkolwiek się już do nich nie uciekał. A jeżeli czuł presję - miał ku temu inne aktywności, które mu pomagały przezwyciężyć stres. Chociaż nie do końca, to jednak inaczej sobie z nim radził, co miało pozytywny wpływ na jego końcowe zachowanie. Chociaż rozdział z ojczymem zakończył wyjątkowo niedawno, chciał, by był tylko i wyłącznie nieprzyjemnym wspomnieniem. Nadal ciężko było mu uwierzyć, jak matka dała się łatwo zmanipulować, ale nigdy jej tego nie wypomniał, bo wiedział, że koniec końców nie wszystko jest kolorowe. I po prostu nie było w tym sensu, skoro każdy z nich zrozumiało własne błędy. Każdy przeszedł drogę, która nie była miła, wręcz przeciwnie - na każdym kroku chciała udowodnić, że życie jest bolesne, ale to dzięki zwróceniu się o pomoc i dzięki obecności Maximiliana, który go nie odtrącił wcześniej, znacznie wcześniej, był tutaj. Szczęśliwy, czujący, a przede wszystkim przeżywający to wszystko z emocjami wymalowanymi na twarzy. Cholernie był mu za to wdzięczny i nie uważał, by miłość mogła to jakkolwiek wynagrodzić. Zerowe wymagania u Flo może wynikały z tego, że w sumie Perpetua wraz z mlekiem pozwoliła jej na przyswojenie tej pozytywnej aury, tudzież spokoju. Poza tym, skoro już byli przy temacie córeczki Whitehorn, to wiedzieli o jednej rzeczy - że jej tak naprawdę niczego nie brakowało. Co prawda nie wiedział, jak Williams się nią zajmuje, niemniej jednak wierzył, że ten już odnalazł się w tej roli znakomicie. A przynajmniej tak mu intuicja mówiła; koniec końców nie chciał sobie wyobrażać złości, gdyby okazało się, że to wszystko nie jest takie kolorowe, na jakie wyglądało. - Jeszcze potrafi... prędzej normalne by było dla mnie to, gdyby spadła nam bomba na ryj. - przyjął tego kuksańca w bok i chwycił się w zabawnym nastroju za ramię partnera, powracając tym samym do kwestii opieki nad małą ćwierćwilą. Spędzanie czasu w takim towarzystwie było dla Lowella nowym doświadczeniem, jako że wcześniej nigdy nie miał do czynienia z tak małymi dziećmi. Znowu - wynik tego, że w sumie gdyby Lydia zmarła, byłby pełnoprawną sierotą. Nie miałby się do kogo zwrócić, poza oczywiście rodziną, która należała do Maximiliana. Pewnych znajomych by się znalazło, ale nawet oni potrafią się odwrócić i odejść; był tego w stu procentach świadom. Starał się tym jednak nie zamartwiać, bo kobieta nadal była młoda i nie wątpił w to, że jeszcze długo pożyje. Nic dziwnego, że skupił się w pełni na zajmowaniu się Flo, bo przecież nie chciał, by jakieś negatywne myśli zajęły jego umysł. - Instynktem? No proszę, tego się nie spodziewałem. - zastanowił się na krótki moment. - Ale przynajmniej już wcześniej się dowiedziałeś, jak to robić! Chodząca encyklopedia opieki nad dziećmi normalnie. - wyszczerzył się i zażartował, podciągając tę pieluchę w odpowiedni sposób. - Serio, tyle? - podniósł brwi w zaciekawieniu, bo o ile jednak podejrzewał, że jest to ciężkie, tak było niezmiernie łatwe. Aż się zdziwił, niemniej jednak w miarę - bo trochę się jednak roztrzepał. Tyle jednak dobrze, że znajdował to wszystko jako coś naturalnego i pozbawionego możliwości skrzywdzenia. Opieka nad młodą szła mu wręcz naturalnie, jakby kierował się jakimś wewnętrznym głosem. Założył, zapiął rzepy, a Flo wydała kolejny pisk zadowolenia. - No i... gotowe! Z takim doświadczeniem to mógłbym zostać niańką. - aż położył rękę na biodrze i starł przysłowiowe kropelki potu z czoła (nie, nie spocił się), by tym samym uśmiechnąć się szerzej i bardzo ostrożnie chwycić Flo, przytulając ją do swojego ramienia. Była krucha, pulchna poniekąd - jak każde dziecko w tym wieku - a przede wszystkim bardzo delikatna. A przynajmniej sprawiała wrażenie kruchej. - Dziwne uczucie... - powiedział, powoli kierując się w stronę kołyski, choć dziewczynka obecnie reagowała nader spokojnie. Doświadczenie, które obecnie zyskał, było niezwykle... specyficzne. Położył ją następnie do kołyski, ale ta od razu wysunęła małe dłonie do przodu - w ramach własnych możliwości, oczywiście. - Hm, coś jeszcze? Jezu, naprawdę by się przydało znać język niemowlęcy. Jak myślisz, Perpa nas go nauczy? - zastanowił się, spoglądając z czułością w czekoladowych tęczówkach na partnera, by następnie spleść palce ich rąk w miłym tego słowa geście. Nie wiedział, co jeszcze było nie tak, a Hinto wędrował wokół kołyski, szukając do niej odpowiedniego dojścia.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max otaczał się bardzo skrajnymi wzorcami, czerpiąc po trochu z każdego ze światów, w jakich przyszło mu żyć. Może sam zachwycony z tego powodu nie był, ale też dzięki temu potrafił odnaleźć się w wielu sytuacjach, które niektórych by przerosły. Jedynie w sytuacjach stricte formalnych jakoś nie mógł znaleźć swojego miejsca czując, jak dusi się udając kogoś, kim kompletnie nie jest. Cieszyło go więc, że z wieloma osobami, po wyjebani go ze szkoły, mógł teraz przejść na "Ty" i zrzucić te sztywne "profesorskie" reguły. Nie miał w zwyczaju odtrącać ludzi, jeżeli Ci bezpośrednio nie kazali mu się odpierdolić. Z autopsji wiedział, że to, co ukazujemy innym może skrywać drugą, często skrajnie odmienną twarz i sam też nie chciałby być skreślony przez błędy, jakie zdarzało mu się popełniać. Może to faktycznie dzięki temu udało im się nawiązać taką więź i dojść do momentu, gdy stali się dla siebie najważniejszymi osobami. Podejrzewał, że dziewczynka wiele wyniesie nie tylko z genów swojej matki, ale też z wychowania, jakie uzdrowicielka była w stanie zapewnić. -To by chyba nikogo akurat nie zdziwiło. - Zaśmiał się, bo nieszczęścia to oni przyciągali jak magnesy. Z tymi lepszymi momentami bywało gorzej, ale Max był już do tego przyzwyczajony. Jednego Feli mógł być absolutnie pewien - cokolwiek się nie stanie, Max i jego rodzina na pewno zawsze będą służyć mu wsparciem i pomocą. Zjednał ich sobie już od pierwszej wizyty i naprawdę musiałoby się stać coś zajebiście poważnego, by Ci zmienili opinię o partnerze byłego ślizgona. -Ja też nie. Ale nie wiem, jak to inaczej nazwać. - Wyszczerzył się, bo chyba nikt nie wyobrażał sobie, że Max po godzinach czyta instrukcje opieki nad niemowlakiem. Po prostu robił to, co wydawało mu się prawidłowe i patrzył na efekty, a gdy te nie były najlepsze, po prostu poprawiał swoje błędy. -A czegoś się więcej spodziewał? Mówiłem, że to proste. - Dotknął czubkiem palca nosek Florki, która przymknęła oczka i zaśmiała się. Takiemu maluszkowi to wszystko prosto przychodziło. Może i wymagał opieki, by jakoś przetrwać pierwsze chwile na tym świecie, ale bardzo łatwo odnajdował radość w najprostszych rzeczach i gestach. -Nic tylko szukać pracodawcy! Następnym razem możesz nieco ciaśniej zapiąć rzepy, żeby pielucha nie puściła, ale tak to poszło Ci świetnie. - Pocałował go w policzek, po czym pozwolił Felkwoi odłożyć małą do kołyski i posprzątał ich prowizoryczny przewijak, bo raczej nie chcieli z brudną pieluchą i chusteczkami na stole spędzać reszty wakacji. Musiał przyznać, że ukochany również wyglądał uroczo z małą Florence na rękach. Ciężko było mu nie spojrzeć na niego ponownie z tym samym uczuciem, które ukazało się w nich pamiętanego dnia w sali eliksirów. Nie potrzebował do szczęścia więcej. Mógłby tak stać i przyglądać się tej scenie bez końca. -A bo ja wiem? Nie płacze, to chyba nic nie potrzebuje. Myślę, że Perpa sama się go jeszcze uczy. - Podzielił się swoimi przypuszczeniami, po czym uważniej spojrzał na dziewczynkę, próbując zrozumieć, czy przypadkiem nie potrzeba jej czegoś więcej.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Wbrew pozorom wszystko miało swoje plusy i minusy. Dzięki temu, że nie mieli łatwo, byli w stanie dostosować się do wielu skrajnie niebezpiecznych sytuacji, w związku z czym nie bali się aż tak, jak inni mogliby poczuć to na własnej skórze. Czerpali po trochę z każdego miejsca, a adaptacja środowiskowa odbierała im koniec końców tożsamość. Felinus dopiero od niedawna był w stanie odkryć swój prawdziwy charakter, bez jakiegokolwiek udawania, że jest inaczej. Nie ukrywał się z emocjami, no ba - nie potrafił, gdy miał przy sobie kogoś, z kim był maksymalnie szczery. I komu ufał, wszak przecież to wszystko się właśnie z tym łączyło. Stał, może nie był osobą, która przetrwała wszystko bez skazy, ale życie stawało się znacząco lepsze, gdy człowiek mógł komuś zaufać bardziej. A przede wszystkim mógł nie tylko otrzymywać wsparcie, ale też i wspierać. Może to był ten pierwszy związek, aczkolwiek odnajdywał się w nim jak ryba w wodzie. I był mu też cholernie wdzięczny. Gdyby nie to, że Max nie odtrącił, a zamiast tego utrzymywał z nim kontakt, prawdopodobnie by się tutaj nie znajdowali, a lustro pękłoby pod natłokiem wydarzeń, roztrzaskując się pod wywieranym naciskiem. Chociaż często zdarzało się tak, że było ono na skraju wytrzymałości, to wspólnie jakoś udawało się utrzymać je w pełnej całości. Gdzie mogli się przyglądać własnemu odbiciu, gdzie nie ranili się na obecną chwilę. Gdzie skupiali się na najlepszych chwilach życia - a przynajmniej takie one były dla byłego Puchona. Nie bez powodu zaśmiał się zatem na odpowiedź ze strony Solberga w kwestii bomby. Bo to było w ich przypadku czymś bardziej normalnym, bardziej oczywistym. Nie zamierzał niczego psuć; nigdy nie zamierzał. Cieszył się, że ma wsparcie wśród innych, a przede wszystkim z tego, że to wszystko poszło w takim kierunku. Że odważył się w Norwegii przyznać się do własnych emocji, wykonać ten krok. Bał się wówczas, ale ten strach zniknął, gdy przekonał się, że jest dobrze. Że wiele rzeczy idzie w dobrym kierunku, choć przez te parę miesięcy było naprawdę ciężko. - Instynkt ojcowski! - pstryknął palcami i się zaśmiał. Skoro istniał matczyny, czemu miał nie istnieć ten ojcowski? Poza tym, skoro jakoś tam wiedzieli, jak coś robić, być może opierali się właśnie na tym. Chociaż nazwa mogła być dziwna, to w tych słowach zawarł nutkę zażartowania. Opiekowanie się dzieciakami na chwilę było naprawdę intrygującym zajęciem, o tyle nie wyobrażał sobie adopcji czy czegokolwiek innego. Za duża odpowiedzialność, a poza tym żadne Ministerstwo Magii na świecie nie dałoby im pozytywnej weryfikacji. A tak to mogli pobawić się w niańki na parę godzin. - Słuchaj, no. - spojrzawszy uważniej, skierował brązowe tęczówki źrenic w ciepłym kolorze, wszak odbijały one barwy w pokoju, na chłopaka. Upewnił się jeszcze, że Flo nic nie grozi (na przykład zawalenie ścian pałacu, bo przecież cuda się zdarzają). - Nie wszystko jest takie proste na pierwszy rzut oka, a znasz moje szczęście. - wystawił lekko język i sprzedał nie kuksańca, a zamiast tego puszczenie oczka w jego kierunku. W sumie nie ma co się dziwić, skoro przyciągali nawzajem problemy niczym jakieś magnesy, ale teraz było znacznie lepiej. A przynajmniej w przypadku Felinusa, który unikał niebezpiecznych sytuacji, odzwyczajając się od wszechobecnej adrenaliny. - Chyba się zgłoszę do Perpy w takim przypadku, zanim to ciebie zatrudni. Trzeba sobie zagrzać posadkę! - uśmiechnął się szerzej, jakby podstępnie, na krótki moment przyglądając mu się z widoczną dozą zainteresowania w ognikach, które się pojawiły w jego oczach. - Następnym razem nie popełnię tego błędu. - wyszczerzył ząbki, co robił dość rzadko, ale było w pewien sposób reakcją na komplement, który najchętniej by sobie wziął, opakował w rameczkę i powiesił na ścianie. Coś w tym jednak było, że faceci rzadko kiedy otrzymywali komplementy i naprawdę, gdyby miał ogon, to by nim merdał jak szalony. Tym bardziej, że otrzymał buziaka w policzek, na którego lekko się zaśmiał. Trzymanie Florence na własnych rękach było dziwnym doświadczeniem, które z czasem stało się naprawdę miłym. Pierwszy raz miał okazję, by móc zaopiekować się dzieckiem i mimo wewnętrznego strachu, czuł się w tym wszystkim naturalnie. Bez problemów przenosił małą do kołyski, a gdy spojrzał na Maximiliana i zauważył to specyficzne uczucie, nie bez powodu uśmiechnął się w jego kierunku bardzo ciepło, pozwalając na to, by kąciki ust uniosły się ku górze. Też, mrugnął leniwie, jakby przeciągał się niczym pies, co znaczyło o tym, że również nie potrzebował do szczęścia niczego więcej. - Ale wystawia lekko rączki... - zastanowił się na krótki moment, prychając pod nosem na to, że Perpetka musiała się go uczyć. W sumie część rzeczy pochodziła z instynktu matczynego, część rzeczy wymagała przyswojenia. Lowell spojrzał na podłogę, potem na kołyskę. Na podłogę i na kołyskę. Jeszcze raz powtórzył ten schemat, opierając się na krótki moment o ramię Maxia, położywszy dłoń wzdłuż jego talii. - Och, chyba już wiem! - jakby miał żaróweczkę, to by za nią chwycił, ale jako że jej nie miał, to chwycił za Hinto i wstawił go z powrotem do kołyski. Młoda ucieszyła się widocznie, pies także, a oboje się położyli już trochę spokojniej. Wszyscy byli zadowoleni. - No i gotowe. - zaśmiał się lekko i usiadł na pierwszym lepszym siedzeniu, przyglądając się z troską w oczach na każdego z nich. Zarówno na partnera, jak i malutką Flo. Wszystko było spokojne, swobodne, pozbawione krzty formalności. Znakomicie się w tym odnajdował. - Kocham cię. - przechylił głowę, oparł się łokciem o stolik, otworzywszy własną dłoń, by tym samym spojrzeć z czułością na ukochanego. Jak tak na niego patrzył, to nie potrafił odwrócić od niego wzroku, gdy czekoladowe tęczówki odczytywały jego mowę ciała. Koniec końców znał go na tyle, że dawał sobie z tym rady. - Jakoś nie potrafiłem się powstrzymać przed tymi słowami, ale nie zamierzam przepraszać. - powiedział i widocznie zmrużył oczy z lekkiego rozbawienia.
W szemranych uliczkach Arabii dużo się mówi o wszystkich gościach z Wielkie Brytanii. Szczególnie o tych, którzy lubili zatracić się w lokalnym narkotyku. Nie było dla przeciętnego ćpuna żadnym problemem dowiedzieć się, że @Maximilian Felix Solberg był w Meksyku z którego podobno wrócił z bardzo dużym asortymentem. Kiedy w pokoju nie było ani Maxa, ani Felka, jeden z kolegów Solberga poszedł ich odwiedzić, wcześniej kradnąc klucz od sprzątaczki. Okazuje się, że złodziej głównie zainteresowany był szukaniem eliksirów szczęścia. Wyraźnie jednak wcześniejszy powrót któregoś z was, sprawił, że nie zdążył ukraść aż tak wielu rzeczy. W pokoju macie mnóstwo fioletowych plam, ewidentnie po mudminie, którego fanem był nieproszony gość. Wielkim fanem, bo znajdujecie nawet na poduszkach resztki po arabskim ćpunie. Wychodzi jednak na to, że rzeczy, które zdobywa się łatwo - można również łatwo stracić.
Wszystkie straty odnotowane są w kuferku Maxa.
______________________
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie było na świecie ludzi idealnych, którzy wszystko wzięliby na siebie i przetrwali bez najmniejszego problemu. Chłopacy nie byli tutaj wyjątkiem, lecz to właśnie te błędy kształtowały ich charakter po dziś dzień. Potrafili dzięki nim poradzić sobie w sytuacjach, które osoby mniej doświadczone zapewne wpakowałyby w panikę, czy chaos. Nie był z tego specjalnie dumny. Wolałby zdecydowanie bardziej nieco spokojniejsze życie, pozbawione niektórych jego epizodów. Skoro jednak nie nad wszystkim mógł sprawować kontrolę, starał się wynosić z tego wszystkiego to, co uważał za najbardziej wartościowe. Co prawda może i nie wyglądał jak ktoś, kogo to przytłacza, ale nie raz już pokazał, jak wielki był to dla niego ciężar i nawet teraz, stojąc u boku ukochanego i rozczulając się nad niewinną istotką w postaci Flo, jego psychika zostawała uszkodzona. Jak bardzo, miał przekonać się niedługo. -Ojcowski? Jeszcze czego. Pamiętasz jak ostatnim razem "miałem zostać ojcem"? - Tutaj wykonał palcami gest cudzysłowie w powietrzu, bo tej sytuacji chyba nigdy nie zapomną. -Jeżeli to był dowód na to, że mam w sobie instynkt ojcowski, to kurwa nie polecam się na rodzica. - Zaśmiał się, choć jednocześnie czuł w sercu to nieprzyjemne kłucie, które budziło się zawsze, gdy w pewnym sensie zatajał przed Felkiem swoją obecną sytuację. Zdecydowanie nie czuł się gotowy na pełnoprawną opiekę nad kimkolwiek, a co dopiero nad takim szkrabem. Spojrzał na niego uważniej, gdy usłyszał to wymowne "słuchaj no". Już wiedział, że na pewno dowie się czegoś ciekawego i był cholernie zainteresowany tym, co takiego to będzie. -Znam i nie zdziwiłbym się, gdyby z jakiegoś powodu, młoda wybuchła Ci w rękach. - Wyszczerzył się, gdy otrzymał to oczko. -Miałem jednak dziwne przeczucie, że poradzisz sobie z kawałkiem materiału i rzepami. - Dodał, bo naprawdę ciężko było nie podejść do tego właśnie w ten luźny sposób, który przelewał się przez całą postawę ślizgona. Prawdą było, że gdyby obawiał się o bezpieczeństwo Florki, nie oddałby partnerowi dziecka na ręce, czy nawet do przewijania pieluchy. Wiedział jednak jak troskliwym i delikatnym człowiekiem ten potrafi być i że za nic nie pozwoliłby, by temu aniołkowi coś się stało. -A skąd wiesz, że już nie podpisałem z nią umowy, co? - Zapytał, unosząc jedną brew i patrząc wyczekująco, jakby faktycznie miał zaraz wyciągnąć skądś podpisany przez obydwie strony papierek i zamachać nim przed Felkiem. Tak łatwo nie da sobie pracy odebrać! -Wiesz, jak Ci pieluchy nie pasują zawsze możesz spytać Heav, czy nie da Ci się poopiekować jej Milką. - Rzucił jeszcze propozycję, by odciągnąć ukochanego od podpierdalania mu roboty, choć wątpił, by ten tak łatwo i bezkrytycznie na to przystał. Zawsze warto było jednak próbować. Przyglądał się tej sielankowej scenie nie mogąc i nie chcąc nawet powstrzymywać jawiących się w jego oczach uczuć. Oprócz faktu, że mieli ze sobą dziecko, wszystko zdawało się być tak, jak być powinno i jak Max naprawdę by chciał, żeby zostało. -Może...Eeeee... Chce się pobawić? - Zasugerował, nie wiedząc dokładnie, jak to odczytać. Z jego wiedzy, dzieci po prostu czasem tak miały, ale też ekspertem nie był i jak widać zdecydowanie tutaj racji nie miał. Bo widać dzieci tak miały, jak chciały pieska, który już po chwili pojawił się obok dziewczynki, a ta zapiszczała radośnie, zaciskając piąstkę na jego futerku. -No i co teraz? - Sparafrazował, choć sam chętnie usiadłby lub nawet wyszedł na balkon zapalić. Dziecko dzieckiem, ale nałóg nałogiem, jak to powiedział na pewno kiedyś, jakiś filozof, czy inny człowiek. -Też Cię kocham i wcale nie uważam, że powinniśmy za to przepraszać. - Odwdzięczył mu się tymi samymi słowami, dodając oczywiście coś od siebie, bo inaczej nie byłby sobą. Zamiast jednak udać się gdzieś ze szlugiem w mordzie, usiadł obok ukochanego, kładąc mu głowę na ramieniu i patrząc w stronę kołyski. Może i mogli chwilę posiedzieć, ale przecież trzeba było być gotowym na ewentualną interwencję.
Był tego świadom. Życie nie pozostawało w pewnym stopniu przychylne dla żadnej, ludzkiej duszy, dla duszy ogółem. Zawiłe i skomplikowane, posiada w sobie namiastki, których nie chcieliby w ogóle spotkać, ale to właśnie te negatywne sytuacje ich kształtowały i powodowały, że nie chcieli popełniać tych samych błędów. Unikali zamkniętych, kręcących się w okręgu schematów jak diabelskiego ognia, przywołanego niczym czarnomagicznym zaklęciem; niby to było w swoim schemacie czysto pozytywne, aczkolwiek pozostawiało widoczne skazy na umyśle i na tym, w jakie to pułapki wpadali. Mimo to chcieli się zmienić, choć nie zawsze to szło w dobrym kierunku. Żywot starszego z nich obecnie powiązany był z powrotem do lat młodzieńczych, gdzie wreszcie "dojrzewał" emocjonalnie i w tematach związkowych, godząc się ze samym sobą. Mimo to straty były ogromne i czasami naprawdę czuł się tak, jakby błądził w labiryncie, który trwa w nieskończoność; to właśnie dłoń Maximiliana, którą czuł na własnym nadgarstku, dawała mu światło. - Chryste. Panie. - pokręcił oczami na wspomnienie, które wewnętrznie go zabolało, choć tego po sobie nie pokazał. Sam nie wiedział, czemu mu pomógł, bo równie dobrze mógłby go pozostawić. Może widział w tym jakąś nadzieję... Na pewno w tym momencie niczego nie czuł. Kierował się prędzej instynktem opieki, a dopiero z czasem, gdy ich znajomość robiła te małe, nieśmiałe kroczki, zauważał pewne zmiany. I początkowo go to bardzo niepokoiło, wręcz chciał z siebie to wyplenić, ale teraz przeszedł do tego na porządku dziennym. - Myślę, że to... wiesz. Jakbym dowiedział się, że mam być ojcem przez czystą wpadkę, to sam nie wiem, jak mógłbym zareagować. - odpowiedział zgodnie z prawdą, choć oboje wiedzieli, że to już nie jest do zrealizowania. - Na szczęście już mi to nie grozi! - dodał trochę z uśmiechem. - Na szczęście... - na dłuższą metę to nie było szczęście, a po prostu przekleństwo. Już raz pokazał, jak do tego podchodził, aczkolwiek z czasem po prostu zaakceptował to, co miało miejsce. - Tykająca łajnobomba? - spojrzał na nią, choć wcale nie wyglądała na coś tak... nieprzyjemnego. Wbrew pozorom mała lekko i nieświadomie roztaczała wokół siebie aurę ćwierćwili, co koniec końców odbijało się chociażby na zachowaniu Hinto, który chciał znaleźć się od razu w kołysce. Byleby o nim nie zapomnieli, oddając Flo w prawowite ręce. - To byśmy się zdziwili, gdybym sobie z tym nie poradził. Jak spartaczyć robotę, to po całości. - uśmiechnął się w ten krnąbrny sposób. Może nie posiadał zdolności załatwienia sobie własnego dzieciaka, zgodnego genetycznie, ale cudzymi zamierzał opiekować się jak najlepiej, jak po prostu potrafił. Jeżeli mógł być dobrym wujkiem, to nie chciał być dobrym wujkiem - chciał być jednym z najlepszych! - Eeeee... - podniósł dłoń, spoglądając na niego z widocznym zastanowieniem w tych czekoladowych tęczówkach. - Odprowadzasz podatki? - wzruszywszy ramionami, lekko się zaśmiał. - Zamierzam w takim razie nasłać skarbówkę! Niech weryfikują twoje źródła dochodu. - to był ten moment, gdy wchodziła mu jedna z tych słynnych głupawek. Palcem, niczym prawnik, wskazał na niego jako na winnego, pozostawiając drugą dłoń na blacie jednego ze stolików. Sam nie wiedział, z czego to wynika, ale prawdopodobnie to ekspresja emocji i szczerość powodowały takie reakcje, które może były widoczne gołym okiem, aczkolwiek w stu procentach szczere. - Wierzysz, że Heaven dałaby mi Milkę na pięć minut? - podniósł brwi i założył ręce na klatce piersiowej, jakby chcąc uzyskać najprawdziwszą i najszczerszą odpowiedź z ust chłopaka. Mimo to jej nie oczekiwał, prędzej skupiając się na Flo, która na krótki moment pobyła na jego rękach, oparta o ramię, by pojawić się z powrotem w kołysce. Jak na pierwsze noszenie takiego małego brzdąca, nie było tak źle. Powoli się w tym odnajdował i ta wcześniejsza panika, którą się wykazał, wynikała tylko z niewiedzy. Lekko się uśmiechnął, czule, z namiastką miłości w tych ciemnych obrączkach źrenic, w jego kierunku. Nigdy nie spodziewał się, że będzie mu dane zaopiekować się dzieckiem należącym do Whitehorn. I chociaż oczami wyobraźni mógł sobie przywołać scenę, gdzie Hux wyważa drzwi i odbiera małą z ich rąk, taranując wszystko dookoła, by pogrozić im różdżką, o tyle jednak czas spędzony w takim towarzystwie był po prostu miły. On, Max i Florka. Pokręcił głową trochę na odpowiedź, choć może partner rzeczywiście miał rację, natura problemu znajdowała się jednak gdzieś indziej. Dopiero gdy psiak pojawił się w kołysce, mogli odetchnąć z ulgą. - Ehm, nie mam bladego pojęcia. Jak chcesz, to możesz się czymś zająć, ogarnąć, bo koniec końców byłeś ciągle przy niej... - zaproponował, wszak przecież nie musieli być oboje przy małej, a jeżeli były Ślizgon chciał się zająć czymś innym, to nie widział nic przeciwko. Szlug na balkonie? Śmiało, dopóki dym był poza zasięgiem małej, to przecież nie wiązało się to z niczym złym. Sam trochę był niewyspany, ale nawet jeżeli się ogarnął w łazience, to właśnie koszulka była tym elementem, którego nie zmienił. Na kolejne słowa, które usłyszał, lekko się uśmiechnął, dostrzegając, iż ten postanowił przy nim usiąść. Bez skrępowania zbliżył się do niego bardziej, by skrócić ten niepotrzebny dystans, co było wręcz naturalnym gestem. Gdy ten natomiast położył głowę na jego ramieniu, rozluźnił się całkowicie, opierając lekko własną, by pierwsze pogładzić dłonią jego włosy, gładką skórę na policzku, pozostawić pocałunek na czole z widoczną czułością, a następnie trwać zgodnie z tym, jak piasek w klepsydrze był przesypywany; i być gotowym jednocześnie na interwencję. Szepnął jeszcze raz na ucho te proste, aczkolwiek niezwykle miłe słowa, spoglądając kątem oka na jego twarz. Flo uspokajała się, Hinto natomiast kładł się tuż obok niej, zamykając własne, węglikowe ślepia. Wszystko szło w pozytywnym kierunku. Mogliby tak trwać wiecznie; wszystko było jednak spokojne, by coś mogło się ewentualnie zepsuć. I chciał, by takich chwil było jak najwięcej, gdy dłonią czuł ciepło, gdy serce biło mocniej, a specyficzne uczucia przejmowały prym, powodując, że czerpał radość z każdej chwili spędzonej w jego towarzystwie.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wakacje powoli dobiegały końca i mimo, że Max nie miał zamiaru zapuszczać się w pobliże pustyni po tym, co przeżył tam z Derwiszami, nie powstrzymywało go to po szlajaniu się po mieście. Łaził głównie pogrążony we własnych myślach, nie raz witając w zakamarkach, gdzie mógł posmakować mudminu, lecz mimo wszystko jakoś jeszcze się trzymał. Nie pozwalał sobie na stratę kolejnego dnia w objęciach tego narkotyku. Choć niemiłosiernie go ciągnęło, jednocześnie bał się tego, ile może przez niego stracić. Po kolejnym takim spacerze wrócił więc do pokoju. Lewą ręką, w końcu pozbawioną starej blizny po czarnomagicznej książce, otworzył drzwi do sypialni, jaką dzielił z innymi i w jednej chwili stanął jak wryty. W środku ktoś był. I to nie byle kto, ale jakiś jebany złodziej, który ewidentnie miłował się w lokalnym narkotyku, czego dowodem była kapiąca wszędzie z jego uszu fioletowa maź. Intruz, który obecnie przeszukiwał torbę Maxa, zaalarmowany hałasem otwieranych drzwi również spojrzał na Solberga. Wymiana wzroku trwała nie więcej niż ułamek sekundy, lecz dla byłego ślizgona zdawała się być wiecznością. Gdy tylko ten dziwny moment się zakończył, włamywacz skował do kieszeni coś, co mignęło Maxowi płynnym złotem i uciekł, omijając nastolatka, który w tym samym czasie ruszył na niego, by spróbować go jakoś unieszkodliwić. -Kurwa, kurwa, kurwa, KURWA...! - Wydobyło się z jego ust, ze zwiększającą się stopniowo intensywnością. Podniósł obydwie dłonie ku swojej twarzy, by następnie przeczesać nimi włosy w geście jawnego wkurwienia i zakłopotania. Nie podszedł do torby, z której ewidentnie przed chwilą coś zniknęło. Pierwszą reakcją chłopaka było to, by jakoś usunąć te cholerne plamy. Nie chciał na nie patrzeć. Nie chciał nawet o nich myśleć. Wziął leżący gdzieś na ziemi kawałek materiału i próbował zetrzeć te fioletowe paskudztwa, które wcale tak łatwo nie schodziły. Nie myślał logicznie. W głowie przewijało mu się milion myśli, a najważniejszą i tą, która najmocniej wpływała na jego obecny stan była ta, która kazała mu obawiać się o bezpieczeństwo innych, którzy w tym pokoju rezydowali. Nie chciał, choć jego mózg miał widocznie inne plany, myśleć o tym, że przez swoją głupotę zwrócił na siebie uwagę nieodpowiednich osób i przez to wpakował teraz innych w kłopoty. Zastanawiał się, czego tamten koleś tu szukał i przede wszystkim, czy to znalazł. Całe szczęście, że nie miał nigdzie schowanego mudminu, choć może dzięki temu uniknęli by tylu szkód. Widząc, że szmata nic nie daje, chwycił do ręki różdżkę i zabrał się do próby posprzątania tego całego bałaganu przy pomocy magii.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Cholerna, nieprzyjemna próba. Palce nadal go niezwykle bolały, jakby próbując oznajmić, że to, do czego doszło, wcale nie było takie proste do wyleczenia. Źrenice były częściowo zmętniałe, wzrok nie był w stanie wyostrzyć idealnie każdego obiektu, choć powoli to ustępowało. Mogło to alarmować, ale tak naprawdę nie chciał zwracać na siebie jakiejkolwiek uwagi, dlatego nie opowiadał o swoim przypadku, po prostu funkcjonując poprzez założenie mocniejszych okularów, które posiadał w asortymencie (i tak to nic nie dawało, gdy światło padało w pełni na oczy - po prostu go to kuło mocno). Nim się obejrzał, a okazywało się, że w sumie to wszystko, co miało miejsce w Pokoju Prób, wiązało się z czymś nieprzyjemnym. Westchnąwszy ciężko, chciał obecnie, po niefortunnym podróżowaniu w temperaturze czterdziestu stopni po Jamalu, jedynie wziąć prysznic i na krótki moment odetchnąć. Tym bardziej, że dyskomfort pozostawał, a wcześniej porzucone schematy chciały powrócić. Ciche demony pozostawały zbudzone, a on kompletnie czuł się bezradny, gdy z dnia na dzień było trochę gorzej. Trzymał to wszystko w ryzach, aczkolwiek Wariacje z Derwiszami skutecznie przywróciły mu konieczność korzystania z adrenaliny jako paliwa napędowego. Dla własnego bezpieczeństwa w ogóle nie powinien wychodzić z pokoju, ale koniec końców nie potrafił; nie chciał siedzieć w miejscu. Mierzwiło go od tego. Jako opiekun miał parę zadań, które musiał spełniać. Pierwszym z nich było zapewnienie wszystkim uczestnikom wycieczki bezpieczeństwa, a gdy szedł korytarzem prowadzącym do jego pokoju, zauważył jegomościa. Musiał parę razy zamrugać oczami, by dostrzec, że coś jest nie tak, a intuicja niemalże natychmiastowo zareagowała. Trzymane w dłoniach przedmioty nie połączył z niczym, ale wyglądało na to, że te dwie fiolki z płynnym złotem oraz zabezpieczony odpowiednio naszyjnik, którego nie rozpoznał, niosły ze sobą znacznie większą wartość niż to, jak wyglądał jegomość - biegł, uciekał przed czymś, na co natychmiastowo wyciągnął różdżkę. Tym bardziej, że kątem oka dostrzegł, że coś jest nie tak, a fioletowe plamy pozostawiane przez niego nie były czymś normalnym. O ile kiedykolwiek były. - STÓJ! - krzyknął głośniej, aczkolwiek jedyne, co zdołał zrobić, to nie trafić zaklęciem, a przy okazji zostać popchniętym na ścianę, na co zacisnął zęby. Fioletowe plamy pojawiły się na jego podkoszulce, a samemu przeklął siarczyście, próbując pobiec za jegomościem. Niestety, nie było to wcale takie proste, skoro wcześniej miał zmiażdżone palce u stóp - nawet jeżeli starał się to ignorować - w związku z czym musiał przystanąć, zaciskając mocniej zęby i warcząc pod nosem. Powiadomił jednocześnie strażnika o podejrzanym typie, by się nim ktokolwiek zajął. Mężczyzna był podejrzany, coś ewidentnie zrobił, a on, przez fakt bycia częściowo ślepym i z dyskomfortem wynikającym z obrażeń, nie mógł na to nic poradzić. Bezsilność przelewała się przez jego tkanki w zastraszającym tempie, a gdy zdjął te cholerne okulary przeciwsłoneczne, poczuł, jak ciepłe barwy wręcz kują i powodują ból. Nie mógł na to nic poradzić; zacisnąwszy zaskakująco mocno palce na własnej różdżce, jakby czerpiąc z tego jakieś ukojenie i kontrolę nad sytuacją, musiał się opanować. Z czasem nacisk zelżał, a samemu udał się w kierunku pokoju, chcąc zmienić te cholerne ubrania i wziąć wreszcie prysznic. Niestety - jak się okazało, to właśnie ten pokój uległ obrabowaniu. Wiązało się to ze śladami, które może nikle zauważał, ale jednak. Poza tym, dostrzegł w nich znajomą sylwetkę, która może była rozmyta, aczkolwiek był w stanie ją rozpoznać. Niewielkie różnice kolorów wskazywały na to, że fioletowe plamy pozostawił właśnie on - ćpun nieznanego pochodzenia. - Max? - zapytał się, spoglądając na niego i chowając różdżkę do kieszeni na ten krótki moment, ściągając brwi w zastanowieniu. Zaczął się cholernie zamartwiać, czy nic mu się nie stało, dlatego nie bez powodu wszedł do pokoju, chcąc się jakoś upewnić z trochę bardziej komfortowej odległości, czy nie ma jakichś obrażeń. - W porządku? Widziałem jakiegoś typa, który uciekał, ale nie udało mi się go zatrzymać... - powiedział niepewnie, rozglądając się po otoczeniu. Gdy tak spoglądał na baldachimy, skrzywił się, gdy zauważył ślady po... czymś. Zacisnął mocniej zęby, czując, że nie zaśnie, dopóki nie wyrzuci tych poduszek, pościeli i dywanu, zamieniając na nowe. Wewnętrznie go to naprawdę obrzydzało. - Co się tutaj kurwa odpierdoliło? - źle określił odległość od stołu, uderzając o jego kant torbą, którą walnął w jakimś bezpiecznym miejscu, ale to nie było najważniejsze. Zaczął od razu ogarniać to gówno, choć nie było to wcale takie proste, na co miał ochotę warknąć siarczyście pod nosem.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Próbował uprzątnąć cały ten bałagan, nim ktokolwiek wróci. Nie wyglądało to dobrze, a Ci, którzy znali przeszłość Maxa (choć w tym pokoju tyczyło się to głównie jednej osoby) mogli wyciągnąć z całego zajścia pochopne wnioski. Nic więc dziwnego, że ruchy chłopaka były tak samo chaotyczne jak jego myśli w tej chwili. Biorąc pod uwagę, jak skupiony był na tym, co robił, nic dziwnego, ze nie miał pojęcia, co działo się na korytarzu. Nie słyszał nawet krzyku, który donośnym echem rozniósł się po pałacu. W głowie Solberga istniało teraz tylko jedno: Jak najszybciej zatrzeć wszelkie ślady. Właśnie unosił różdżkę, by spróbować magicznie pozbyć się plam, gdy drzwi ponownie się otworzyły. Nastolatek momentalnie odwrócił się w ich kierunku gotów do obrony, gdyby intruz postanowił wrócić. Na szczęście, albo i nie, okazało się, że to Feli wrócił właśnie do pałacu. Całe szczęście, że były puchon był częściowo ślepy. Nie mógł z tamtej odległości dostrzec tej karuzeli emocji, jaka przewinęła się przez twarz Solberga. Początkowo złość i gotowość do działania, następnie ulga, a ostatecznie.. Wstyd i cień strachu. Wszystkie te zmiany nastąpiły w ciągu kilku sekund, więc nawet i osoba ze wzrokiem w pełni sprawnym, mogłaby nie odczytać wszystkich informacji, zawartych w szmaragdowych tęczówkach. -W porządku. - Mruknął, zauważając plamy na koszulce partnera. Plamy, które jasno wskazywały na to, że ta dwójka spotkała się bliżej, niż by tego chciał. -Spotkałeś go? Nic Ci nie zrobił? - Odruchowo podszedł do Felka, delikatnie gładząc go po policzku, choć ręka, ze względu na wewnętrzny wstyd i strach, że przez niego, partner mógł znaleźć się w niebezpieczeństwie, nie pozostała na gładkiej skórze zbyt długo. Wiedział, z czym ukochany boryka się po tej cholernej próbie i oczywiście był na to wszystko wściekły. Wakacje, które nic tylko o chuja Merlina obić i wypierdalać jak najdalej. Obydwoje, dzięki temu cudownemu "wypoczynkowi" byli nie do końca w stanie, w jakim znajdować się chcieli. -Spokojnie. Nie denerwuj się, okej? - Powiedział powoli, ponownie dotykając Felka, tym razem umiejscawiając swoją dłoń na jego ramieniu. -Wróciłem ze spaceru i zastałem tu jakiegoś typka. Wyglądał na nagrzanego i okradał mnie akurat jak wszedłem. Spierdolił nim zdążyłem cokolwiek zrobić. Nie wiem jeszcze co zginęło, bo próbowałem doprowadzić to miejsce do porządku. Koleś zasyfił jakimś fioletowym gównem całą sypialnię. - Starał się brzmieć logicznie i spokojnie. Na szczęście nie stał aż tak blisko partnera, by ten mógł wyczuć, jak szalenie bije mu w tej chwili serce.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell nigdy nie wyciągnąłby pochopnych wniosków. Poza tym, zgodnie z sytuacją na korytarzu, już wiedział, co mniej więcej miało miejsce. Nie mógłby powiązać tych plam z przeszłością Maximiliana, a też - nie mógł w ogóle tego powiązać z tym, że ten bierze mudmin i plotki się jakoś rozeszły. Wbrew pozorom ekwipunek, który posiadali wspólnie na tych wakacjach, był wartościowy. Aż momentami zbyt wartościowy, więc nie zdziwiłby się, gdyby ktoś ich przez dłuższy czas obserwował, by wybrać ten najbardziej dogodny moment na dokonanie... czegokolwiek, co tam pod czupryną się znajdowało. Całe szczęście, że jedynie został popchnięty na ścianę, a nie walnięty prosto w łeb z jakieś łopaty czy Drętwoty. Bo zawsze to wszystko mogło skończyć się gorzej i był tego świadom, a gdy wstąpił do pokoju, wiedział o jednej rzeczy - o tym, jak w tym stanie ryzykowne było podejmowanie się jakiejkolwiek interwencji. Mimo to musiał. Nakazywał mu to nie tylko kodeks moralny bądź obowiązki opiekuna, ale także czysta troska o innych. Jak w ogóle można było dopuścić do wejścia kogoś takiego? Potencjalnie niebezpiecznego? Nie mieściło mu się to w głowie i szczerze - zaczął się niepotrzebnie denerwować na tutejszą straż - mając ochotę ich opierdolić za brak kompetencji przy sprawdzaniu, kto wchodzi do budynku. Nie no, ochrona przy Wielkiej Wezyrce jest zajebista, ale oni? No normalnie masakra, każdy wchodzi kiedy chce i jak chce. Nic dziwnego, że zaczął się wkurzać, choć z chwili na chwilę zamieniało się to w czystą troskę o partnera. Którego mimiki nie widział, wszak ta była rozmazana; raz mrugnięciem oka była ostrzejsza, ale nadal, nic mu to nie dawało. - Cała ulga... Co za zjebany typ, ja pierdolę. - wziął głębszy wdech, rozglądając się po otoczeniu, choć widzenie w takim stylu naprawdę zahaczało o sadyzm czy tam cokolwiek, co się z tym wiązało. Trochę zdziwił się na słowa, po chwili przypominając sobie, że przecież miał zetknięcie z tym nieprzyjemnym typkiem. Zamrugał parę razy własnymi powiekami, lekko drgnął w niepewności na dotyk, choć jeżeli ten zamierzał wówczas zabrać natychmiastowo dłoń - nie bez powodu położył na niej swoją własną, by go przed tym powstrzymać. - Nie, spokojnie, nic mi nie zrobił. Też, nie powinienem próbować go zatrzymywać. A przynajmniej nie w takim stanie. - westchnąwszy ciężko, pozwolił sobie na zajęcie odpowiedniego miejsca, gdy dłonią upewnił się, że nie zrobi z siebie idioty. Czuł się nagle z powrotem zmęczony, a adrenalina w nim buzowała w niesamowitych ilościach. Kto śmiał i dlaczego? Gdyby tylko był w stanie pobiec za nim i ustawić go do pionu... wewnętrzna troska o Maximiliana była czymś naturalnym. Czymś, co przychodziło samodzielnie - niewymuszonym, prawdziwym. - Jak tutaj się nie denerwować? - poczuł dłoń na ramieniu, gdy oparł się łokciem o stolik, nie mogąc niczego wyostrzyć. Wsłuchał się w jego słowa, zaciskając jedną z pięści, co miało mu przynieść chwilową ulgę - nie robił tego jednak za mocno. Próba ewidentnie odebrała mu resztki wolności w zakresie sprawności psychoruchowej. - Gość włazi do NASZEGO pokoju jak do siebie, kradnie TWOJE rzeczy, a do tego jeszcze syfi NASZE miejsce do spania. - nie wybuchał, choć był ewidentnie stanowczy w tym, co właśnie mówił. - Nie wiemy, KTO to był, DLACZEGO to zrobił, Z JAKIEGO powodu. A gdyby, nie wiem, rzucał zaklęciami jak... - skrzywił się wewnętrznie i zewnętrznie, nie zamierzając tego jednak dokończyć. - Słuchaj, gdyby cokolwiek ci się stało, to bym sobie nie wybaczył. Chuj wie, co on potrafił rzucić, co miał w tych kieszeniach.... a jeżeli ktoś tutaj wszedł, to nie będzie to zapewne jednorazowa akcja. - zacisnął mocniej zęby, odchylając na krótki moment głowę do tyłu. Był widocznie zdenerwowany, ale relacja z ukochanym wiązała się z tym, że nie potrafił przed nim ukrywać tego, co nim targało. - Ręce i nogi mu z dupy powyrywam, jak tylko odzyskam wzrok i tutaj wróci... - nie żartował, a zamiast tego był gotów spełnić swoją groźbę. Kto śmiał w ogóle tutaj wchodzić, kto śmiał ich śledzić... najchętniej to by się tym zajął od razu, ale wzrok mu na to nie pozwalał. Nie pozwalał na śledzenie mimiki twarzy partnera, nie pozwalał na perfekcyjne rzucanie zaklęć, ich idealne wycelowanie. Czuł obrzydzenie na sam fakt noszenia koszulki, którą ten dotknął podczas popchnięcia, a nerwowo poruszał kolanem, na krótki moment zaciskając wargi.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
To, że Feli nie wyciągał pochopnych wniosków poniekąd było zaburzone przez noc, gdy to Max natknął się na ukochanego w towarzystwie wilkołaka i został niesłusznie oskarżony. Tamta sytuacja jednak została już wyjaśniona, choć nie zapomniana. Solberg potrafił zrozumieć tamtą sytuację, ale też sprawiało to, że w pewien sposób mógł oczekiwać podobnej reakcji i teraz. Szczególnie, że wyglądało to bardzo nieciekawie. Gdyby włamywacz jeszcze jego ujebał mudminem, był pewien, że byłby to jego koniec. Choć kondycja partnera niezwykle Maxa martwiła, w tej chwili działała na jego korzyść. Mógł nieco mniej uwagi poświęcać temu, jak sam się zachowywał, a nieco więcej partnerowi, który to wszystko przyjął dużo bardziej emocjonalnie, niż Solberg by się spodziewał, a on sam zareagował zdecydowanie zbyt spokojnie jak na swój temperament. -Zdecydowanie nie powinieneś był. Ale najważniejsze, że nic Ci się nie stało. - Powstrzymana dłoń nie do końca wywołała to ciepło, które miała w zwyczaju powodować. W tej chwili w głowie nastolatka panowała prawdziwa burza, która była tylko podsycana tą bliskością. Nie mógł jednak wyrwać ręki, dając tym samym znak, że coś tutaj nie jest tak, jak być powinno. Że ich codzienność, jest tylko iluzją, którą sam Max tworzy, by nie pozwolić ich relacji się rozpaść. W duchu mimo wszystko cieszył się, że napastnik uciekł. Nie tylko czuł ulgę z powodu ukochanego, który oprócz plamy na koszulce, nie poniósł większych obrażeń, ale też obawiał się informacji, jakie starszy z nich mógłby otrzymać, gdyby doszło do jakiejkolwiek wymiany zdań. Co prawda Max nie miał pojęcia, czemu delikwent pojawił się akurat u nich i okradał akurat jego, ale gdzieś głęboko pod skórą czuł, że nie był to przypadek, a jego spacery po ciemniejszych uliczkach Jamalu doprowadziły do tego momentu. Panika, wywołana ujrzeniem swojego bogina na pustyni, powoli narastała w nastolatku. To właśnie te myśli, ta świadomość, że ktoś tak ważny dla niego mógł ucierpieć przez jego błędy, nie pozwalała mu nigdy zachować spokoju, choć dzięki łapaczowi snu stało się to praktycznie niewidoczne. Mimo to, jego oddech nieco się spłycił, a szczęka zaczęła nieznacznie drżeć. Wciąż jednak, poza tymi drobnymi szczegółami, zachowywał względny zewnętrzny spokój, plując sobie w duchu w brodę, że nie zaopatrzył się w choć jeden flakon eliksiru spokoju. -Wiem, jak to brzmi i że jeszcze gorzej wygląda, ale ostatecznie nic wielkiego się nie stało przecież. Koleś narobił trochę syfu i spierdolił. Szczerze nie wiem, czy chcę wiedzieć kim był i dlaczego się tu znalazł. Bardziej obchodzi mnie fakt, że jesteś bezpieczny. - Przyznał nieco zdziwiony złością, jaka wylewała się z Felka. -Gdyby zaczął rzucać zaklęciami, to bym odpowiedział tym samym. - Po wydarzeniach na pustyni, znów zaczął nosić ze sobą różdżkę, choć wciąż nie do końca chciał jej używać. Uważał, że jest ona tylko na wypadki niespodziewane, zagrażające jego bliskim i bez potrzeby raczej jej z kieszeni nie wyciągał. Nie mógł jednak pozwolić, by coś takiego znów się odjebało, a on w tym czasie byłby bezbronny. -Rzucimy zaklęcia ochronne i poinformujemy Theo i Aleksa, żeby uważali. Nikt nieproszony tu kurwa nie wejdzie drugi raz. - Skąd miał tyle siły, by w miarę przytomnie myśleć to nie wiedział szczególnie, że w środku cały się trząsł. Nie chciał jednak pozwolić, by coś takiego się powtórzyło. Nie pod jego nieobecność. -Jeżeli wróci osobiście Ci w tym pomogę. - Uśmiechnął się słabo, bo raczej nie było mu radośnie, ale brzmiało to jak naprawdę dobre rozwiązanie. W pewien sposób ta troska go rozczulała, ale też zdawał sobie sprawę, że nie narodziła się ona bez powodu. Wiele już razem przeżyli. Zbyt wiele. -Proponuję posprzątać to gówno. - Raczej spodziewał się, że będzie to jego zadanie, skoro Feli nie do końca dobrze widział, ale było to rozwiązanie, którego obydwoje w tej chwili potrzebowali. Żaden nie chciał na to patrzeć i trzeba było zabrać się za porządki.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
To prawda - wtedy wówczas działał źle. Zresztą, nie był idealny. Mimo to starał się po tej sytuacji zawsze wysłuchać zdania innych, zanim zacząłby czymkolwiek rzucać. Jakkolwiek - bo przecież spartaczył za wiele spraw, by móc do tego normalnie podchodzić. Starał się zatem nie powodować powrotu sytuacji, która miała miejsce z okazji spotkania z wilkołakiem, ale też, zaczęło go to zastanawiać. Dlaczego oni? Dlaczego ten typ? I dlaczego kuferek Maximiliana? Coraz to więcej myśli pojawiało się w jego głowie i nie dawało spokoju, co było też zaburzone przez ból w połamanych wcześniej palcach, jak również niemożność spoglądania na wszystko w idealnym, perfekcyjnym wręcz stanie. Zmętniałe źrenice wskazywały na problem, z którym się borykał, a z którym to nie mógł się ukryć. I chociaż nie były one w pełni uszkodzone, o tyle jednak uniemożliwiało to prawidłowe widzenie. Bolało go to cholernie, jako że doskonale pamiętał własną reakcję, gdy raz stracił wzrok i cholernie się przeraził. No ba, nadal się bał. W czym mógł pomóc, skoro przecież, jakby był w pełni ślepy, zależałby od innych? Prędzej by chyba skoczył z mostu, niż dopuściłby do sytuacji, gdzie ktoś musiałby się nim opiekować przez całe życie. - Najważniejsze, że obu nam nic nie jest. - przetrzymał jeszcze na krótki moment dłoń, nie mogąc wyłapać żadnej reakcji na jego twarzy, jako że mimika pozostawała rozmyta. Słuch i zapach działały jednak na pełnych obrotach i to na tym się opierał. Zresztą, nic dziwnego, skoro nie miał jako tako wyjścia. Dzięki temu mógł wyłapywać wdechy i wydechy partnera bądź to, jaką woń wydziela. Chociaż to drugie mniej się przydawało, o tyle pierwsza opcja pozwalała mu poniekąd wykryć, jakby coś było nie tak. Jakby wszystko zaczęło się walić niczym domek z kart, który pozostawał pod rygorystycznym działaniem wiatru. A nie zamierzał go niszczyć. Lowell nie wiedział jednocześnie o tym, że Max rozmyślał wyjątkowo dużo i sporo na temat tajemniczego jegomościa. Poprawka - nie wiedział nic. Nie wiedział, że ten człowiek był powiązany z dość nieprzyjemnym, bardziej lewym życiem partnera, o którym nie powinien się dowiedzieć, bo niespecjalnie byłby z tego dumny. No ba. Jak każdy na jego miejscu, czułby się skrzywdzony. Nie miał prawa jednak o tym rozmyślać, dlatego trwał w iluzji, że coś się stało, nie wiedział, co dokładnie i dlaczego, niemniej liczyło się dla niego to, iż ukochany był cały zdrowy. Nawet jeżeli wewnętrznie się denerwował na myśl, kto to mógł być i dlaczego. Również nie był świadom tego, co dokładnie się działo pod jego kopułą czaszki, ale jedną różnicę zauważył - w oddechu. Teraz działał na innych zmysłach, które były bardziej wyczulone na zmiany, dlatego nic dziwnego, że palcami odnalazł jakikolwiek nagi fragment skóry, a samemu ściągnął brwi w widocznym zastanowieniu. Głuchy jednak nie był. Tym dotykiem chciał jakoś go uspokoić, nie wiedząc, czy poniesie ku temu zyski, czy mimo wszystko i wbrew wszystkiemu straty. Chciał spróbować, dlatego było to zaskakująco delikatne, jako że też, dotyk działał inaczej, gdy to właśnie na nim się opierał. - Przepraszam, po prostu się wkurwiam. - dodał po wysłuchaniu jego słów, gdy położył dłoń na blacie i zaczął głośno stukać palcami. Do momentu, gdy nie wystawił bardzo niewielkiej ilości języka, czując ból wynikający z tego, że wcześniej się połamał podczas próby. I to tak dość perfidnie. - Nie wątpię w to, że odpowiedziałbyś tym samym, a bardziej się martwię. - powiedział już bardziej stonowany, choć nuta rozdrażnienia nadal pojawiała się w jego głosie. Sam nie wiedział, czemu się tak denerwował, ale po czasie dochodził do wniosku, że to dlatego, iż chodziło o jego partnera. O kogoś, kogo chciał chronić, a kogo by obecnie nie ochronił, bo przecież nie widział. - Tak się martwię... mam już dość tych wakacji. - powiedział słabiej, przymykając na chwilę oczy. Nie bez powodu, gdy obrywał, nie chciał brać przeciwbólowych. Za każdym razem, gdy coś sięgało jego limitu i ulegało stłumieniu, powodowało senność. Nie inaczej było w tym przypadku, gdy emocje opadały, choć nadal czuł wewnętrzne napięcie. - Szczęście, że oboje się znają na rzeczy. - odpowiedział, podnosząc leniwie powieki, choć się wkurzał, że tak łatwo ulegał zmęczeniu, gdy emocje brały w górę. Nie wątpił w ich umiejętności, no ba - przedstawiciel rodu Cortez miał w rękawie parę fajnych i ciekawych asów. Nie wątpił, że dałby sobie z tym wszystkim rady, tak samo jak Theo. - Chciałoby ci się? - lekko prychnął, wstając z miejsca, by chwycić za różdżkę i rozejrzeć się po pokoju. Było naprawdę wiele plam, jakby skaz, które znajdowały się na ich umysłach. Chciał, by zniknęły; nie bez powodu przytaknął na propozycję, zajmując się sprzątnięciem tego wszystkiego. Bez żadnych słów zdjął również pobrudzoną od dłoni pokrytych fioletowym gównem podkoszulkę, nie mając zamiaru na razie niczego ubierać. Był obecnie niczym sinusoida. Raz spoglądał na plamy i się wkurzał, a gdy myślami był gdzieś indziej, to dopadało go zmęczenie. - Jebane gówno, w dupę ruchane, najchętniej bym wyjebał to wszystko i poprosił służbę o nowe... - powiedział, gdy zajął się tymi poduszkami i łóżkiem, rzucając w międzyczasie czyszczące na podłogę, gdzie znajdowały się widoczne plamy. Obrzydzenie go brało na samą myśl, że ktoś pozostawił tutaj te ślady, aczkolwiek chował to w sobie pod względem mimiki, gdy znowu nie trafił zaklęciem czyszczącym. Musiał wziąć poduchy tuż przed własny nos, by móc zainkantować prawidłowo zaklęcie. Wystawił je następnie na balkon, by jakkolwiek je wytrzepać, aczkolwiek w pełnym słońcu już nic nie widział, więc na krótki moment całkowicie ślepy wrócił do pomieszczenia, mrugając parę razy oczami, by je zakryć otwartą dłonią. Dopiero po krótkiej przerwie powrócił do czyszczenia, by wszystko było we względnym porządku, choć najchętniej to by wylał każdy możliwy płyn do odkażania. Robota z czasem szła sprawnie, choć nie była ani trochę przyjemna, gdy było tego jednak sporo do ogarnięcia. Parę razy obijał się o meble, ale rzadko, gdy już wiedział, gdzie coś jest. Musiało to wyglądać cholernie smutno, ale nie mógł na to nic poradzić.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam Max zastanawiał się jak i dlaczego doszło do tej sytuacji. On jednak posiadał więcej informacji niż Feli i potrafił je poniekąd, możliwe że bardzo słabo, ale mimo wszystko ze sobą powiązać. Już wiedział, że następnym razem, gdy wpadnie mu do łba wybranie się w gorsze uliczki Jamalu, będzie musiał użyć na sobie transmutacji, by nie zostać rozpoznanym tak łatwo. Twarz włamywacza zdążył zapamiętać, ale czy chciał wyciągać od niego konsekwencje? Tego nie był pewien wiedząc, że może to przynieść tylko kolejne problemy, a co za tym idzie możliwe że poważne konsekwencje nie tylko dla niego. -Gdybym tylko był tu wcześniej... - Mruknął, bo kilkanaście minut mogło zapobiec całej tej chorej sytuacji. Zapobiec, lub ją pogorszyć, czego niestety też był cholernie świadomy w tym momencie. Nie zdawał sobie sprawy, że Feli wyłapał jego zmieniony oddech. Starał się maskować wszelkie oznaki zdenerwowania, co szło mu jak widać niezbyt dobrze. Nie dał się jednak ponieść emocjom. W niezrozumiały przez siebie sposób trzymał się, będąc po raz kolejny na pograniczu pewnej wydmuszki, która jasno wskazywała na jego stan psychiczny. Były teraz ważniejsze rzeczy. Zapewnienie partnerowi spokoju i ogarnięcie całego tego bałaganu nim ktokolwiek inny zdąży wejść i zobaczyć co tu się odjebało. Jeszcze problemów ze strażnikami by im brakowało do pełnego obrazka. Wiedział, że wyjście pewnych faktów na światło dzienne zraniłoby Lowella i dlatego też starał się trzymać je w cieniu. Niestety jednak okazało się, że nie było to wcale takie łatwe. To nie było Inverness, gdzie znał każdy zakamarek i naprawdę wiele ludzi z półświatka, którzy mogliby mu pomóc, bądź których potrafiłby zidentyfikować. Czasem zapominał o tym i musiał za to zapłacić. Dziś cena nie była wielka, ale nie miał pewności, że kolejnym razem będą mieli tyle szczęścia. Najchętniej pierdolnąłby sobie Rumpo, żeby jakoś to wszystko rozładować. Była to jednak kolejna tajemnica, której zdradzać nie chciał. Dotyk ukochanego niestety obecnie tylko podżegał poczucie winy i złości na samego siebie. Dlatego też sam nie przeciągał tego kontaktu, choć starał się, by przerwanie go nie było nienaturalnie gwałtowne. Musiał zwracać uwagę na najmniejszy szczegół, lecz nie nad wszystkim miał kontrolę. Niestety. -Wiem i wcale się Tobie nie dziwię. - Odpowiedział, bo sam przecież nie skakał z radości na zaistniałą sytuację. Pech widać prześladował ich nawet na innym kontynencie, co zdecydowanie nie przynosiło ulgi i spokoju ducha, jakich obydwoje potrzebowali. -Nie ma powodu do obaw. Nikt nas już nie skrzywdzi. Nie pozwolę na to. - Jego głos nieco się załamał, ale biła z niego nienaturalna pewność siebie. Sam po prostu nie potrafił wyobrazić sobie podobnego scenariusza. Chciał spokoju i bezpieczeństwa nie tyle dla siebie co dla ukochanego, a jak wielokrotnie się to już okazywało, te dwie rzeczy były ze sobą ściśle powiązane. -Niedługo będziemy w domu, kotek. - Choć wciąż wewnętrznie drżał, a szczęka ulegała coraz mocniejszemu ściskowi, podszedł do Felka i objął go, nie bacząc na to, że ten może wyczuć jego rozszalałe serce, czy jakiekolwiek inne reakcje. Potrzebowali się i Max nie chciał zostawiać go samego. Może były to tylko proste słowa i gesty, ale czasem były one ważniejsze niż cokolwiek innego, a ich rozchwiane psychiki potrzebowały każdej namiastki normalności szczególnie teraz, gdy Derwisze wyrwały z ich życia poczucie bezpieczeństwa, które wcale nie powróciło razem z zakończeniem tamtych wydarzeń. -Na pewno też nam pomogą i zrozumieją sytuację. - Potwierdził, bo co jak co ale tamta dwójka nie należała do amatorów, którzy by nie potrafili ogarnąć czegoś takiego. Liczył więc, że chłopaki pomogą im w zapewnieniu względnie spokojnych ostatnich dni wakacji. -Chciało? Zrobię to kurwa z największą przyjemnością. - Uśmiechnął się słabo, ale zdecydowanie chciałby wyciągnąć konsekwencje z tego zdarzenia. Czuł jednak, że nie powinien na własną rękę szukać sprawcy i choć całe jego ciało i umysł krzyczało, by to zrobić, musiał znaleźć na tyle silnej woli, by się tej pokusie oprzeć. Obserwował, jak Feli zdejmuje koszulkę, a następnie zabiera się za porządki kląc pod nosem. Sam również powrócił do tej nieprzyjemnej pracy, choć teraz, gdy stał odwrócony od ukochanego, jego twarz przybrała zupełnie inny wyraz, a gdy poczuł, że już dłużej tego nie wytrzyma, mruknął coś, że musi się odlać i poszedł do łazienki, gdzie dokładnie zamknął za sobą drzwi, osuwając się po nich na podłogę. Schował twarz w dłoniach, próbując opanować to cholerne drżenie. Słowa, jakie wystosował przed chwilą jego partner zabolały go i kazały zastanawiać się, czy z podobną pogardą ten spojrzy na niego i skieruje podobne słowa w jego stronę, jeśli kiedykolwiek dowie się o jego powrocie do tej cholernej słabości, jaką były używki. Czuł wstręt do siebie tak wielki, że nie potrafił sobie z nim poradzić, a strach przed tym, że znów mógł zjebać coś na tyle, że komuś coś by się stało, powodował powrót ataku paniki i kolejne nieprzyjemne wspomnienia. Wspomnienia, które nie ograniczały się do samych obrazów i słów, ale też do zapachu, tak charakterystycznego i nieprzyjemnego, który od razu uderzył jego nozdrza. Nie wiedział ile tam siedział próbując się uspokoić, gdy w końcu wstał z podłogi i odkręcił wodę w kranie, by zimna ciecz mogła obmyć jego twarz. Przez chwilę miał wrażenie, że z lustra spogląda na niego ktoś zupełnie inny, choć jakby znajomy. Zamknął więc powieki, zakręcając kurek i osuszył dokładnie twarz ręcznikiem, by nie pozostała na niej nawet najmniejsza kropla wody. -Myślisz, że mają tu jakiś specyfik, który by to szybciej usunął? - Zapytał, wracając do pomieszczenia, jakby nigdy nic się nie stało. Oddech wciąż był nieco płytszy, ale był w stanie kontynuować te nieprzyjemne czynności, samemu chcąc jak najszybciej pozbyć się tego fioletowego paskudztwa z oczu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell niespecjalnie trzymał z osobami z tego półświatka. Zresztą, jakoś ostatnio w ogóle nie miał ochoty na podejmowanie się jakichkolwiek znajomości. Co prawda uczył się czarnej magii na własną rękę, ale koniec końców nie potrafił jakoś z powrotem spojrzeć normalnie na społeczność chociażby Śmiertelnego Nokturnu. Nie bez powodu; utracił to, co było dla niego najważniejsze. Wbrew pozorom ręka nadal szwankowała i pokazywała, że coś jest jednak nie tak. Wiedział, że jeżeli chciałby się czegokolwiek bardziej zaawansowanego pouczyć, jak chociażby tego, co starał się osiągnąć po cichu z Zagumovem, nie byłoby to możliwe. Mógł zatem kląć na siebie, narzekać, pluć i gryźć, a i tak nic by to dobrego nie wniosło. Nie planował obecnie jakiegoś powrotu; to wszystko na niego wpływało. Zbyt źle, zbyt widocznie. Sam fakt, że używał klątw, ponownie powodował u niego niespokojne myśli. I o ile wiedza była przydatna, o tyle nienawidził tego, jak czarna magia potrafiła wpłynąć na chociażby myślenie - proste, bez skazy - by wymagać odwalania. Więcej, intensywniej, widoczniej. - Ale nie byłeś i nic z tym nie zrobisz, kotek. - powiedział w kierunku Maximiliana, starając się go jakoś uspokoić. Czasu nie cofną, a możliwe, że konfrontacja ze złodziejem wcale nie byłaby tak przyjemna. Lowell szczerze miał już dość tej wycieczki do Arabii, gdzie co chwilę dzieje się coś złego i nie pozwala spać. Nim się obejrzeli, a przecież zaatakowali ich Beduini. Potem ta cholerna próba, dzięki której pozostawał częściowo ślepy, a palce za każdym razem bolałby, gdy chwytał za coś mocniej. Tymi małymi kroczkami powracał do tego, do czego nie chciał powracać i czuł się naprawdę przerażony. Gdzieś wewnętrznie jawił się jako małe dziecko, które ponownie zaczynało posiadać konieczność opieki. Wiele tajemnic zaczynało krążyć. I o ile Felinus niespecjalnie poddawał się temu, co opanowywało - inaczej - opanować chciało jego umysł, tak żył w błogiej nieświadomości. Mimo to podejrzewał, że coś jest nie tak. Po pierwsze, intuicja zadziałała już po przyjeździe i wypadzie Maxa z Julką do klubu. I o ile nie miał nic przeciwko, troska nakazywała mu się martwić. Po drugie, całe wydarzenie, które miało miejsce po podpaleniu podczas tego wydarzenia z Derwiszami. Sam nie wiedział, czy cokolwiek powinien zaproponować, skoro ten miał atak paniki, ale też - jeden nie powoduje konieczności pójścia gdziekolwiek po pomoc. Mimo to był świadom tego, że może się to powtarzać - jak właśnie w jego przypadku. Dlatego, gdy poczuł przerwanie kontaktu, nie czuł się w żaden sposób zaalarmowany. Podciągnął to pod zdenerwowanie. Być może i nawet fakt, że za często próbuje właśnie działać na tę intuicję. - Niech tylko ktoś spróbuje... - poczuł tę pewność siebie i partnera uderzył palcami jeszcze parę razy o stolik, ale tym razem było to bardziej delikatne i subtelne. Był zdenerwowany wewnętrznie, ale nie chciał powracać do starych schematów, z których to nie miał prawa być dumny. Bo nie był; zamiast tego czuł wewnętrzny wstyd, że umysł powoli nakazywał mu powrót do takiego działania. Jakby wskazując nie na problem, a na rozwiązanie w mniej przyjemny sposób. Denerwował się widocznie, być może niepotrzebnie, ale koniec końców nie było co się dziwić. Wystarczyła jedna akcja, gdzie adrenalina się rozszalała, a on czuł się w niej jak ryba w wodzie, by zechciał powrotu. Nie mógł do tego dopuścić. - Tęsknię za rozwalającym się domem, który może wygląda jak gówno przy tym pałacu, ale jest w nim bezpieczniej. - mruknął jeszcze. - Tęsknię też za twoim domem, gdzie czuję się tak, jakbym miał rodzinę. - poczucie bezpieczeństwa i przynależności. To wszystko było zakłócane podczas pobytu w Arabii i nie zamierzał się tym bić. Zresztą, zmętniałe źrenice i zmiażdżone palce były wystarczającym dowodem na to, że próby w tym kraju są bolesne i mogą nieść ze sobą prawdopodobnie skutek śmiertelny. Powoli miał już dość tego kraju i najchętniej by z niego wypierniczył. Nie spodziewał się tego uścisku, któremu się tak mocno poddał. Poczuł, jak klatka piersiowa porusza się w niespokojnym rytmie, a gdy przyłożył bardziej głowę do klatki piersiowej, poczuł dudniące w niej serce tak szybko, że aż go to zaniepokoiło. Odwzajemnił uścisk, czując potrzebę znalezienia się w jego ramionach, gdy to wszystko ulegało ponownemu zepsuciu. Ledwo co zdołali do siebie jakoś powrócić po wypadzie z Derwiszami, a tu okazywało się, że wcale nie są tacy bezpieczni. Okazywało się, że czeka na nich nadal wiele niespodzianek, jako że o tym miejscu wiedzą tyle co nic. Mięśnie wydawały się być nienaturalnie spięte, co jeszcze bardziej go zaalarmowało. - Shhh, spokojnie, głęboki wdech i wydech... Bij spokojniej... - pogładził go po ramieniu, by następnie, gdy jedną z dłoni go obejmował mocno, pewnie, jakby chcąc być dowodem na to, że może na niego liczyć, a drugą lekko muskał mostek w geście uspokajającym. - Sshhh... Już, uspokajamy się... - powtarzał raz po raz, przymykając na krótki moment oczy, które i tak były bezużyteczne w obecnym momencie. Skoro nie mógł zobaczyć mimiki, a tylko opierając się na zmysłach potrafił cokolwiek z tego wynieść... nie chciał, by serce uderzało w takim tempie. Dlatego dawał namiastkę ogromnego ciepła, starając się tak wpłynąć na niego, żeby chociaż częściowo ten biedny organ spowolnił. Aż zastanowił się nad tym, czy nie zaproponować eliksiru spokoju. - Kocham cię. - powiedział jeszcze, samemu uspokajając powoli własny oddech. Miał nadzieję, iż to może jakoś wpłynie koniec końców na partnera, jako że miał na niego wpływ. Mniejszy lub większy. Nie wątpił w to, że chłopaki będą w stanie sobie poradzić z włamywaczami. Co jak co, ale mieli prawdopodobnie u siebie drugiego z byłych studentów, który studiował czarną magię. Nie znał umiejętności realnych Corteza, aczkolwiek nie wątpił, że w co rodzinie, to nie ginie. Mimo to jakoś wolał uniknąć konieczności wprowadzania zamętu w postaci obrzucania przeciwnika czarnomagicznymi zaklęciami. Jamal rządził się własnymi prawami i o ile mógł z tego skorzystać na polu bitwy, o tyle nie mógł nadmiernie używać, bo tak. To też na niego źle wpływało; nie bez powodu nie odpowiedział na słowa dotyczące ukarania sprawcy tego całego zdarzenia. Zastanawiało go prędzej to, kto by pierwszy wysiadł podczas takich tortur. Narzekanie na sprzątanie było czymś kompletnie normalnym. Zresztą, wkurzył się. Od zawsze cenił sobie prywatność miejsca, w którym to spał i teraz czuł się ogromnie niekomfortowo ze świadomością, iż ktoś macał palce w ich łóżku, poduszkach, pościeli. Że to wszystko trzeba było sprzątać, a sam wyglądał tak, jakby się do tego nie nadawał - i słusznie. Musiał poprawiać po sobie to wszystko, choć nie wiedział, że te słowa tak mocno wpłyną na to, co poczyni Max. Biała podkoszulka nie nadawała się do ubrania, a sam czuł się przez te plamy na niej jakby brudny - i całe szczęście, że na skórze nic się nie ostało. Sprzątał, kiwnął głową na pójście ukochanego do łazienki, kompletnie nie mając pojęcia o tym, co tam się działo. Czas jednak ciągnął się nieubłaganie - albo on był niecierpliwy - że koniec końców chodził trochę bardziej nerwowy. Nie miał bladego pojęcia o wewnętrznej walce i pogardzie do samego siebie u partnera. Nie miał pojęcia o niczym, na co chciałby jakoś zaradzić, gdyby tylko była ku temu okazja. Oczywiście, że byłby wściekły, ale nigdy nie widziało mu się podchodzić do kogoś, na kim mu zależało, w taki sposób. Narzekał na poduszki, narzekał na cholernego włamywacza, który napsuł im krwi, ale, gdyby kiedykolwiek się dowiedział o tym, co działo się z Maximilianem - nie zamierzał go odtrącać. Koniec końców sam przecież zadecydował się być u jego boku. I to nie z przymusu, a z chęci - okryć skrzydłami, które wyglądały lepiej, które były stabilniejsze. Owinąć ogonem, zakryć własną sylwetką. To niesamowite, jak bardzo potrafił się przywiązać, ale też - jednocześnie przerażające. Gdyby Max chciał go przywiązać do torów, niczym psa, bez wahania by się zgodził. - W porządku? - wkurzył się, gdy ponownie zauważył niedoczyszczoną plamę, na co zacisnął mocniej zęby. Mógł rzucać zaklęcia, ale dopóki część rzeczy - spora część - ulegała zamazaniu, nie zauważał tego, że o jakieś rzeczy jednak się nie wysilił. Denerwował się na własną bezradność. - Kompletnie nie mam pojęcia, może coś na alkoholu by dało rady... Nie no, to nie byłby żaden problem. - wziął głębszy wdech, siadając na krześle. - Gdybym tylko był bardziej użyteczny. - Solberg mógł znać tą stronę Lowella, gdzie wszystko wiązało się zero jedynkowo tylko i wyłącznie w zakresie użyteczności bądź też i nie. Począwszy od braku jąder, do którego to podchodził bardzo pieczołowicie, zatrzymując się gdzieś na rozmowach, że bez tego to przerwał pewien cykl w życiu, a kończąc w sumie na zastanowieniu się nad własnym ja w tym dziwnym świecie. Musiał odpocząć, odchylił głowę, oczy lekko się zaszkliły. - Przepraszam, nie zwracaj na te słowa uwagi. Po prostu się nadmiernie denerwuję, że mógłbym ci z tym pomóc bardziej, ale nie potrafię. - odwrócił własną twarz niczym pies, który unika konfrontacji, gdy głos mu się trochę załamał. Naprawdę chciał pomóc, a czuł się bezużyteczny. Czyścił, pozostawiał plamy, wkurzał się, cykl się powtarzał. - Może poprośmy w przypadku pościeli i poduszek o nowe komplety, dywany też, a to, co jest na stolikach i innych tego typu, po prostu posprzątajmy w ramach naszych możliwości? - zaproponował, biorąc głębszy wdech i przecierając powieki palcami, by jedną z dłoni położyć na skroni, czując nieprzyjemne pulsowanie głowy pod wpływem tych wszystkich zdarzeń.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam fakt, że ukochany posługiwał się czarną magią niespecjalnie go martwił. W końcu, nie raz uratowało ich to z opresji, dzięki czemu Max mógł zobaczyć, jak cholernie przydatna jest to dziedzina. To jednak, co działo się w umyśle Felka było już nieco bardziej poza jego zasięgiem. Nie wiedział, co dokładnie miało miejsce na Nokturnie, ale zdecydowanie nie chciał, by się to powtórzyło cholernie martwiąc się o bezpieczeństwo bliskiej sobie osoby nawet przed tym, jak wyprawa z Derwiszami obdarła go z resztek tego, co każdy człowiek powinien uważać za naturalne. Oczywiście, że Lowell miał rację. Czasu już nie cofną i mogli cieszyć się tylko z tego, że ostatecznie nie wyrządzono im raczej wielkiej szkody. Max nie do końca przywiązywał się do rzeczy materialnych, a i nie posiadał takich zbyt wiele przy sobie, gdyż zdecydowana większość została w domu, w drodze odcięcia się od tego magicznego świata, który coraz bardziej chłopaka od siebie odtrącał. Zdziwiłby się, gdyby Feli nie zauważył tamtego ataku. Co prawda Max nie poruszał tego tematu, nie chcąc martwić ukochanego bardziej i tym bardziej nie zamierzając wylewać z siebie tego, co spędzało mu sens z powiek, ale był świadom, że partner nie zignorował tamtej sytuacji. Na szczęście jednak otrzymywał przestrzeń, której potrzebował i miał nadzieję, że nie zostanie zmuszony do opuszczenia swojej bezpiecznej bańki. Nie teraz. Nie był jeszcze na to gotów. Widział zdenerwowanie Felka i chyba pierwszy raz w życiu była to sytuacja, gdy ten pozwalał by podobne uczucia po prostu się z niego wylewały. Kompletnie nie dziwił się jego słowom. To wszystko zakrawało o jakiś chory absurd, na który nie mogli nic poradzić. Wszystko jakby działo się bez ich udziału, bez ich woli. Po prostu znów dostawali od losu po dupie i musieli jakoś to przetrwać. -Bo masz tam rodzinę. - Zapewnił go, samemu marząc o tym, by znaleźć się we własnych czterech ścianach, gdzie wiedział mniej więcej, co i kiedy go czeka. Najchętniej wyjechałby do Hiszpanii, by tam odpocząć od wszystkiego wśród Flory i tej części jego rodziny. Wiedział jednak, że dla niego powrót z Arabii oznacza kolejne ciężkie decyzje, przed którymi nie będzie mógł uciekać w nieskończoność. Objęcie partnera wywołało niewielką falę spokoju. Jego ciepło i bliskość były mu potrzebne w tej chwili i choć samo włamanie nie stanowiło aż takiego problemu to to, co mogło się za nim kryć było już dla Maxa sporym wyzwaniem. Przymknął oczy, na chwilę rozkoszując się tą bliskością, gdy wsłuchiwał się w słowa Felka. Gdyby tylko to było takie proste jak brzmiało, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. Powieki Solberga jeszcze mocniej zacisnęły się, gdy usłyszał te czułe słowa. Nie potrafił w tym momencie odpowiedzieć tym samym czując, że jeśli ukrywa przed partnerem coś tak chujowego, nie ma prawa do wypowiadania tych dwóch wyrazów. Mętlik i burdel, jaki obecnie miał w głowie, choć początkowo zdawał się uspokoić, znów rozpętał się na nowo i mógł tylko tak stać, próbując uspokoić się w ramionach ukochanej osoby. Nie mogli jednak trwać tak w nieskończoność, trzeba było zabrać się do ogarniania tego burdelu, który rozwalił całą iluzję bezpieczeństwa, jaką stworzyli po wypadzie na pustynię. Ten dzień zdecydowanie wymknął im się spod kontroli, choć nic nie zapowiadało na taki rozwój wydarzeń. Gdyby nie to, że obecnie sam nie był w najlepszym stanie, gdy to pożar na pustyni złamał jego psychikę, zapewne nie zareagowałby w taki sposób i pozostał w pokoju, pomagając ogarnąć cały ten bałagan. Nie potrafił jednak dłużej opanować reakcji własnego organizmu, a wiedział, że choć wzrok Felka częściowo nawalał, nie był on doszczętnie uszkodzony i nie ukryje przed ukochanym wszystkiego. Opuścił więc pokój, by doprowadzić się do ładu i dopiero wtedy wrócić do dalszej pracy. -Za każdym razem jak będę wracać z kibla, będziesz się o to pytał? - Spróbował zażartować, bo naprawdę chciałby wszystko to po prostu przemilczeć i by Feli jak najbardziej zignorował tę chwilową nieobecność, jakby faktycznie siedział w toalecie robiąc to, do czego to pomieszczenie było przeznaczone. -Brzmi jak dobry plan. Nie ma co się z tym wszystkim pierdolić. - Przystał na propozycję, by jak najszybciej pozbyć się tych ohydnych śladów z ich pokoju. Nie wiedział na ile wystarczy u siły patrzenia na te fioletowe mazie, które przypominały mu przećpaną twarz intruza. -Sprawdź może, czy przypadkiem i Tobie nic nie zajebał. - Zaproponował, gdy sam wciąż czyścił powierzchnie płaskie ujebane mudminem.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Niestety - znajomość takiej dziedziny wiązała się z gorszymi postępami w zakresie cofania do tyłu. Co z tego, że potrafił korzystać z czarnej magii, skoro nie był do tego przystosowany. To znaczy się, był, ale wymagało to porzucenia samego siebie i ponownego utracenia tożsamości, do czego nie chciał powracać. Wiedział, że każda taka akcja jest jednak sporym krokiem w tył, dlatego często unikał w ogóle korzystania ze sztuk zakazanych. Jak mówiła Strauss, wyjątkowo łatwo można się w niej zatracić. I dopiero wtedy, gdy porzucił jej istnienie tylko do czystej teorii, był w stanie odnaleźć święty spokój. Chociaż teraz i tak było wyjątkowo ciężko, skoro podstawowe potrzeby zostały zaburzone w ciągu paru dni dwukrotnie. Poczucie bezpieczeństwa, świadomość tego, że nic się złego nie stanie. I jak żyli w tym pokoju, okazało się, że ktoś ich śledził. Nie bez powodu były student zamierzał zapuścić parę potężniejszych zaklęć w tym miejscu, by uniemożliwić delikwentowi ponowny powrót - tym bardziej, że skoro już znał to miejsce i w nim grzebał, mógł się do niego z powrotem teleportować. Ustawienie zatem bariery zdawało się być naturalne, wręcz automatyczne, niczym u zwierzyny, która wie, jak ma biegać już od początku swoich narodzin. Nie był idiotą. Wiedział przecież, że nie da się zmusić kogoś do chwycenia za pomocną dłoń, o ile sytuacja nie będzie na tyle tragiczna, iż zacznie tego wymagać. Nie bez powodu zatem dawał tę przestrzeń i pozwalał partnerowi się w niej odnajdywać, choć wiadomo, ciężko żyło się z myślą, iż coś może pójść jeszcze bardziej nie tak. Wkurzając się obecnie na ćpuna, który zawitał w ich pokoju, ciężko było podchodzić do tego w naturalny sposób. No ba. Ciężko w towarzystwie Maximiliana było mu w ogóle ukrywać to zdenerwowanie. Jakby wewnętrznie uważał, iż ten zasługuje na prawdę, a więc nie ubierał żadnych masek, pozostając po prostu sobą. I choć tłumienie swoich potrzeb bądź zdenerwowania miał opanowane do perfekcji w towarzystwie mniej znanych sobie osób, o tyle jednak nie zamierzał tego robić właśnie przy nim. Na słowa, które to usłyszał, przytaknął i nie bez powodu chwycił go za dłoń, składając pocałunek tym razem nie od wierzchu, a od wewnątrz. Jakoś czuł wewnętrzną potrzebę, choć tak naprawdę działał wedle własnej intuicji. A intuicja nakazywała mu, by nie oznajmiać tego słowami, a zwyczajnym, ludzkim gestem. Tak samo, jak wtedy, gdy wtulił się w niego i powtarzał słowa, próbując przyczynić się do uspokojenia dudniącego jak młot serca, które znajdowało się na dość niebezpiecznych obrotach. Chciał, by biło spokojniej, choć wsłuchiwanie się w nie miało swój urok. Sam pamiętał, że z czegoś to wynikało, aczkolwiek obecnie nie był w stanie sobie tej myśli przywołać. Trwał przy nim, był przy nim, kochał go i nie zamierzał go opuszczać. Nie wiedział jednocześnie, co tak naprawdę się z nim dzieje, choć namiastkę zastanowienia pod względem tego, co się stało na pustyni, otrzymał. I chciał mu pomóc - być wsparciem, którego to potrzebował. Ogarnięcie tego wszystkiego wiązało się z koniecznością podjęcia się różdżek i posprzątania tych plam. Niestety, wyczyszczenie ich z pościeli graniczyło z cudem. Niby za parę dni mieli zawitać z powrotem w znajomych ścianach, ale i tak czy siak czuł, że świadomość tego, iż obcy gość dotykał pościeli, pozostawiając na nich takie ślady, przyczyniała się do wewnętrznej złości. Cichej, niemej, a cisza ta była tak naprawdę krzykiem. Mimo to już aż tak się nie denerwował. Zachowywał spokój, choć czuł się bezużyteczny, gdy nie mógł czegoś doczyścić lub niewystarczająco to robił. - Mam ci potrzymać? - prychnął słabo, jakoby chcąc zarzucić żartem, kiedy to przyglądał się kolejnej z poduszek, by zarzucić pomysłem wymiany pościeli. Nie było w tym nic dziwnego, skoro i tak już straż wiedziała o tajemniczym jegomościu, który zachowywał się podejrzanie. Raz po raz, przełożył te pościele w jedno miejsce, by służba była świadoma tego, że przydałoby się je wymienić. Zresztą, po dłuższej chwili zastanowienia chciał je wyjebać na korytarz, bo im bardziej się temu przypatrywał, tym prędzej miał ochotę zedrzeć z siebie namiastkę tego popchnięcia na ścianę. - Będzie trochę ciężko... - westchnąwszy, ostrożnie otworzył zabezpieczony kuferek, by tym samym zmonitorować naprędce to, jaki był stan przedmiotów. A miał przede wszystkim od cholery eliksirów, które mogłyby się wysypać w zatrważających ilościach - w szczególności wiggenowych. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie był w stanie odczytać etykiet, a do tego buteleczki zlewały się w jedną całość. Mimowolnie przetarł oczy, spoglądając na te rzeczy, które ze sobą nosił. Na prawej ręce standardowo znajdowały się komplety pierścionków, bezdenna torba leżała w kącie. - Chyba wszystko jest w porządku... nie wiem, nie jestem w stanie tego teraz określić. - pozostawił to, doczyszczając płytki, które wymagały odpowiednich zaklęć. Dostosowywał tym razem siłę w taki sposób, by nie pozostawały żadne ślady, niemniej jednak wymagało to odpowiedniego skupienia, jakie był w stanie poświęcić, odzyskując gdzieś wewnętrzny spokój. Palce bolały od ciągłego trzymania drewnianego patyczka, aczkolwiek nie mógł na to nic poradzić. Czyścił skuteczniej, choć wiadomo, trwało to trochę czasu. Już nie klął pod nosem, by prędzej skupić się na wyznaczonym przez intruza zadaniu, a gdy wszystko wracało do względnego porządku, mógł usiąść na krótki moment i przyjrzeć się... kolorowym, rozmazanym obiektom. Nie ma co, perfekcyjnie spędzone popołudnie. - Wreszcie jakoś to wygląda... - wziął głębszy wdech, choć prychnął pod nosem na to, że nadal wiele nie widział. Nie ma to jak perfekcyjne wakacje - aż tak to się nie zabawił nawet w Luizjanie, która ociekała czarną magią. Skupił się jednak na różdżce, obracając ją między palcami, by następnie przymknąć powieki i rzucić Tueri Abi nie na całą posiadłość pałacu, a właśnie na pokój. Było to trochę utrudnione, aczkolwiek nie zamierzał dopuścić do sytuacji, gdzie ten nieprzyjemny typ z powrotem by się pojawił w tym miejscu. - Barierę antyteleportacyjną też mam założyć? - spojrzał na niego rozmazanego i podniósł brwi, jakoby niosąc tym samym pytanie.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie bez powodu Czarna Magia obrosła taką famą, jaką posiadała. Może i była potężna, ale płaciło się też za jej użytkowanie potężną cenę. Sam Max nigdy specjalnie nie interesował się tą, jak i jakąkolwiek inną dziedziną magii, która wiązała się głównie z zaklęciami. Czym innym były zakazane eliksiry, które mogły rzucić zupełnie nowe światło na to, co o magicznych wywarach społeczeństwo wiedziało do tej pory. Nie bez powodu więc, gdy tylko miał okazję, brał do ręki skradziony przed miesiącami tom i wczytywał się w jego zawartość. Fakt, że jakimś cudem zwrócił na siebie uwagę narażając współlokatorów był dla niego dużo cięższy do przetrawienia niż to, że sam mógł znaleźć się w niebezpieczeństwie. Co jak co, ale niestety z ćpunami obchodzić się potrafił i też niestety zdawał sobie sprawę jak nieprzewidywalni potrafią być i jak wielu granic się pozbyć, by zdobyć to, czego chcieli, bez względu na to, co dokładnie to było. Chciał więc zabezpieczyć to miejsce, by mieć pewność, że następne kilka dni upłynie im bez podobnych akcji. Uśmiechnął się słabo na pocałunek, który został złożony na jego dłoni. Uwielbiał ten gest i choć dziś miał on nieco słabszą moc, wciąż powodował to znajome ciepło, które rozlewało się po sercu. Bez względu na to, jak wiele przeszli i co ktokolwiek myślał, Felek był dla Maxa rodziną i nie wyobrażał sobie, by kiedykolwiek miało się to zmienić, a fakt, że osoby, które przygarnęły Solberga pod swój dach tak wiele lat temu, traktowały jego partnera w tak ciepły i ludzki sposób, tylko całą sytuację polepszał. Nie żeby Max kiedykolwiek zrezygnowałby z tego co chciał, by podpasować się pod gusta rodziny. Jednak po części naprawdę cieszył się z tego, że zaakceptowali jego wybór. Przez swoją przeszłość nie do końca potrafił aż tak reagować na taką inwazję prywatności, choć też nie mógł powiedzieć, że to lubił. Starał się po prostu jak najszybciej doprowadzić pokój do używalności i zatrzeć wszelkie ślady intruza, by mogli na spokojnie spędzić tu te kilka dni, jakie pozostały do wyjazdu z Arabii. Nawet cieszył się, że ani Theo ani Aleks nie wparowali tutaj, gdy to wszystko się odjebało. Nie miał teraz siły na udawanie spokoju i normalności, a przy nich na pewno nie pozwoliłby sobie na niektóre z gestów, które wystosował w obecności ukochanego. -Jeszcze sobie radzę, ale dzięki. - Prychnął, kompletnie nie spodziewając się takiego tekstu. Przez chwilę nawet udało mu się utrzymać na twarzy uśmiech, ale widok tych paskudnych plam skutecznie sprawił, że Max wrócił do ponurego nastroju sprzed chwili. -Jakbyś potrzebował pomocy to mów. - Powiedział, czyszcząc kolejne powierzchnie i wywalając te rzeczy, których ratować nie było już sensu, lub które mogły zostać wymienione na świeże. -No, tyle dobrze. - Mruknął, gdy Feli stwierdził, że od niego raczej nic nie zginęło. Sam powinien był przetrzepać swoje rzeczy, ale z jakiegoś powodu wciąż się przed tym powstrzymywał. Przez chwilę nawet pomyślał, że mogli mu coś podrzucić, ale miał nadzieję, że to tylko cholernie dziwne przeczucie, które jednak się nie sprawdzi. -Lepiej rzuć. - Zgodził się, by w końcu przyklęknąć obok swojego plecaka i zacząć sprawdzać jego zawartość. Poczuł na palcach coś mokrego i był przekonany, że coś musiało się tam rozlać. Wyciągnął więc dłoń, a gdy zobaczył na jej skórze fioletową barwę, nieco pociemniało mu przed oczami i poczuł, jak robi mu się niedobrze. -Kurwa... - Zaklął pod nosem, wycierając rękę w koszulkę, by następnie znów wrócić do przeszukiwania plecaka. Dużo tego nie miał więc od razu rozpoznał, czego mu brakuje. -No cóż widać szczęście dosłownie mnie opuściło. Ziomek zajebał mi dwie fiolki felixa. - Powiedział w końcu, o tajemniczym krzyżu nie wspominając. Eliksiry były dużo cenniejsze ze względu na to, że mogły być dla Maxa nie tyle życiową pomocą, co wartościowym przedmiotem badań. Sam posiadał w domu jeszcze kilka fiolek płynnego szczęścia, ale nigdy nie przeszło mu przez myśl, by je zużyć.
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell był świadom tego, iż ten tom zaginął. Nie mógł od razu podejrzewać o to Maximiliana, ale wszystkie ślady na to wskazywały. Lydia nigdy nie wchodziła do pokoju, a ze względu na rzucone na posiadłość zaklęcie, no cóż, tylko ukochany posiadał dostęp do pokoju. Mało kto wiedział o tym, gdzie konkretnie należy się teleportować, by móc w pełni odkryć jego mniej przyjemne sekrety. Niezwykle go to zastanawiało, bo nie miałby naprawdę nic przeciwko pożyczeniu paru tomiszczy na użytek własny. I chociaż nie miał stuprocentowej pewności, przeczucie mówiło mu, że to właśnie Solberg zabrał tę jedną, specyficzną - tematyka zgadzała się w sam raz. Nie potrzebował jej oczywiście, ale wolałby, żeby nie zrodziło się to wszystko w jakiś większy problem, z którym nie dałby sobie rady. Jeden śpiew z gardeł mógł nieść naprawdę poważne konsekwencje. Co jak co, ale jedno było pewne - ich pokój posiadał w sobie jednostki tak wyspecjalizowane w tych mniej prawidłowych sztukach magii, że nie musieli się do końca obawiać o własne bezpieczeństwo. To znaczy się, to było logiczne, skoro ktoś postanowił wejść, ale potraktowanie kogoś takiego Rumpo na obie nogi byłoby wystarczającą karą - albo rzucenie Strapatto, które niosłoby ze sobą ich kompletne zmiażdżenie, bardziej bolesne od skupienia się tylko i wyłącznie na palcach. Znał najróżniejsze rodzaje bólu, ale gdyby miał wskazywać na to, który był najgorszy, najgorszy nie był ten, jaki to mógł zaleczyć zaklęciami, smutno wiodąc eliksirem czyszczącym rany po obrażeniach. Najgorszy był ten psychiczny. Mogli mu robić naprawdę wiele i się tym nie przejmował, dopóki nie bolało go to wewnętrznie. Gdzieś w duszy. Cieszył się, że część rzeczy szła w dobrym kierunku. Może sam nie miał idealnej rodziny, no ba, w ogóle jej nie miał - nic dziwnego, że się martwił - ale było to rekompensowane przez fakt tego, jak ciepli byli Ci od Maxa. Że nie traktowali go jak jakiegoś przedstawiciela mniej lub bardziej opłacalnej inwestycji życiowej, a jako właśnie kochającego partnera, który starał się, by ich syn nie został w żaden sposób skrzywdzony, a do tego mógł znaleźć oparcie właśnie w nich. Różnica wieku miała tutaj najmniejsze znaczenie. Cztery lata niby brzmią dużo, ale wraz z zakończeniem przez nich edukacji granica ta zacierała się i udowadniała skutecznie, że nie ma to żadnego znaczenia. Był szczęśliwy z tego powodu, iż nie podlegał żadnej krytycznej ocenie, jaką to mógł uzyskać, gdyby tylko znalazł się w objęciach kogoś innego. Cieszył się też, że to właśnie z nim mógł stworzyć swój pierwszy w życiu związek. Nie był ani wyśmiewany z tego powodu, ani poddawany bezpośredniemu ostracyzmowi. Niestety - musiał przerwać ten gest, wiedząc, że przydałoby się ogarnąć problem w postaci znajdujących się wszędzie plam. Czyścił, starał się doprowadzić to do porządku, a do tego jeszcze szykował się do wysłania powoli patronusa, choć wiedział, że może to być trudne do osiągnięcia. Przynajmniej teraz, gdy częściowo zmysły nawalały, a umysł wypełniał się niespokojnymi myślami, przez które to czuł się co najmniej bardzo zmęczony. Najchętniej to wziąłby obecnie prysznic, ale chciał to wszystko ogarnąć, zanim ktokolwiek przyjdzie. I zanim mu ten widok wystarczająco zbrzydnie; zaklęcia szorujące i czyszczące szły zatem w regularnym tempie, gdy raz po raz palcami ściskał drewno, które wchodziło w skład różdżki. Ostrokrzew miał właściwości ochronne, ale ostatnio wątpił w jego rzeczywiste działanie. - Jeszcze? Widzę, że już mam się zacząć szykować do nowej roli. - zaśmiał się lekko, choć było to nadal słabe i wątłe w stosunku do poprzednich możliwości, które to otrzymywał. Nic dziwnego, skoro chciał mieć to wszystko już za sobą, a potwory w głowie nadal chciały się przedostać przez jego umysł. Nie mógł zbudzić się z popiołów, utworzyć nowego królestwa składającego się z wielu pokoi, których zawartość chroniłby kluczem, by ta nigdy się nie przedostała i nie wpływała na pozostałe. Mógł jedynie posłużyć się oklumencją przy porządkowaniu własnego umysłu, do czego się uciekał. Nie chciał myśleć negatywnie, nie chciał poddawać się tylko dlatego, bo jego, nie, ich potrzeby zostały ponownie zaburzone. Nic dziwnego, że chciał zarzucić żartem. - Spoko, jeszcze ze mną nie jest tak źle, byś musiał mi trzymać... - powiedział jak najbardziej poważnie, a po paru sekundach skierował w jego stronę tęczówki, podnosząc kąciki ust w bardziej krnąbrnym, choć lekko melancholicznym geście. Czuł się bezużyteczny, choć nie chciał się do tego przyznawać. Wstał, zaczął poważniej podchodzić do tematu. Mocniej zacisnął dłoń na patyczku, by mieć stuprocentową pewność, iż ten nie wypadnie. Jeżeli wcześniej był w stanie cokolwiek zrobić z całkowitą ślepotą, tak teraz powinno mu to wyjść. Na krótki moment wstrzymał oddech, zastanowił się, przypomniał ruch różdżką. Było to skomplikowane zaklęcie, nad którym musiał się skupić. Całe szczęście, że obszar, który chciał ochronić, nie był jakoś specjalnie duży. Składał się tylko i wyłącznie z pokoju oraz łazienki, co powodowało znaczne ułatwienie podjęcia się rzutu. Powoli, ostrożnie, jako że było to niewerbalne zaklęcie, raz po raz nakładał barierę. Skrupulatnie, co było znacząco utrudnione przez stan, w jakim się znajdował - musiał ponowić próbę - aczkolwiek widocznie. Przymknąwszy oczy, było mu wówczas łatwiej. Wiadomo, nie od razu Rzym zbudowano, a więc nie denerwował się, uważnie badając grunt. I raz po raz wydobywając z własnej różdżki magię, co nie trwało minutę, dwie. Trwało co najmniej pięć, gdy zamykał się w swoim świecie i starał dopełnić wszelkich możliwych obowiązków. Zignorował kompletnie słowa partnera, skupiając się na prawidłowym użyciu czaru, a kiedy udało się osiągnąć ten efekt - powrócił do żywych. - Nawet tak nie mów. - grymas na jego ustach widocznie się skrzywił, gdy spojrzał na niego jak zza mgły, zakładając ręce na piersi. Był zmęczony, wyczerpany. - Z gardła mu wyciągnę te fiolki, jeżeli tylko tutaj przyjdzie. Albo mam nadzieję, że tak się teleportuje, że wyjebie go za balkon, by sobie spadł. - postukał parę razy palcami, by tym samym podejść do niego i skrócić dystans, pozostawiając na jego wargach krótki pocałunek. Nie był on nachalny, więc jeżeli partner nie chciał, to Lowell go do tego nie zmuszał. - Idę z siebie zmyć to gówno. - powiedziawszy, zsunął resztę ubrań i udał się do łazienki, by ochłonąć i dać sobie ukojenie zmysłom, które były ponownie zszarpane. Był zły i chciał, by to wszystko się skończyło, niemniej jednak nie mógł tego osiągnąć. Zamiast tego na krótki moment oparł się dłońmi o wilgotne płytki, by woda spłynęła po jego włosach, a jej szum przyczynił się do możliwości wzięcia głębszego wdechu.