C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Pokoje w są w tym roku bardzo luksusowe i przyjemne. Światło mieni się w oknach, ma oczywiście egzotyczny wygląd oraz specyficzny aromat unoszący się w powietrzu. Na środku jest bardzo niski stolik bez krzeseł. Nie ma tu jednak charakterystycznych łóżek, na ziemi leżą podwyższane maty i mnóstwo poduszek. Tak naprawdę sami możecie wybrać sobie układ "łóżek" w sposób jaki chcecie, zmieniając położenie mat i poduszek! Na początku w każdym pokoju jest tyle miejsc do spania ile jest osób, a nad każdym posłaniem jest baldachim; może nie zasłoni on was w zupełności, ale da chociaż odrobinę poczucia prywatności. Są one również bardzo przestronne, macie mnóstwo miejsca. Włącznie z szafą, w której macie stroje, które musicie zakładać. Każdy pokój ma swoją łazienkę.
Uwaga. Jeśli wchodzicie do specjalnych lokacji, gdzie musicie nosić wymagany strój, bierzecie go właśnie ze swojego pokoju. Zanim nie wyruszycie, koniecznie rzućcie kostką jaki strój wyjściowy macie w przydziale. Nie musicie być w pokoju, by go zabrać. Rzucacie tylko raz na to jaki macie strój i posiadacie taki właśnie do końca wyjazdu, chyba że udacie się do odpowiedniego sklepu i tam zakupicie odpowiedni strój.
Oto przykładowy krój stroju męskiego oraz stroju damskiego. Do tego mężczyźni muszą mieć brody, zaś kobiety ręce w magicznym, kolorowym pudrze. Konieczne jest również nakrycie głowy turban, bądź chusta.
Rzucacie jednorazowo kostką k6:
Charakterystyka stroju:
1 - twoja szata nie jest jednego koloru; jest niesamowicie kolorowa! Ma fikuśne wzorki, na dodatek ruchome. Z pewnością przykuwasz wszystkich uwagę, gdziekolwiek nie idziesz!
2 - twoja szata jest dość... staroświecka. Szybko zauważasz, że jest jakaś starsza, nie tak modna jak inne i na dodatek ewidentnie śmierdzi jakimś starym jedzeniem... Należy ją z pewnością wyprać i liczyć na to, że zapach niedługo straci na mocy... Przez trzy wątki Twoja szata nie pachnie przyjemnie.
3 - jeśli jesteś kobietą - z Twoim strojem jest wszystko w porządku! Jeśli jesteś mężczyzną okazuje się, że z Twoją brodą jest coś poważnie nie tak... Za każdym razem jak chodzisz, ta straszliwie się sypie! Włosy z brody dosłownie latają wokół ciebie jak szybko chodzisz, wpadają ci do nosy, za szatę... Na dodatek z każdym dniem jest jej coraz mniej. Po 3 wątkach stracisz resztkę brody i musisz kupić sobie nową brodę! Link do odpowiedniego sklepu, powyżej.
4 - jeśli jesteś mężczyzną - z Twoim strojem jest wszystko w porządku! Jeśli jesteś kobietą okazuje się, że masz okropne uczulenie i wysypkę na barwnik do rąk, który dostałaś! Nieważne ile masz punktów uzdrawiania, nie jest to rodzaj magii, który spotkałaś i cokolwiek nie używasz, wysypka pojawia się ponownie. Musisz kupić sobie krem, którym będziesz musiała się regularnie smarować, bądź kupić całkiem nowy barwnik. Link do odpowiedniego sklepu, powyżej.
5 - niestety szata, którą posiadasz jest zdecydowanie - rzuć kostką k6: parzysta - jest za mała, nieparzysta - jest za duża. Nawet jeśli zmieniasz ją zaklęciem, nadal ta wraca do poprzedniego stanu. Aby to zmienić, musisz oddać szatę do specjalisty. Złóż tam wizytę, by ktoś naprawił Twoją szatę.
6 - rzuć kostką ponownie. Parzysta - Twój strój zmienia kolor! Za każdym razem gdy się budzisz jest inny i musisz na nowo rzucać kostką na kolor szaty! Nieparzysta - Twój strój jest bardzo ładnie dobrany, bo wszystko jest w takim samym kolorze, dzięki temu wygląda jak komplet z turbanem oraz barwnikiem/brodą.
Aby dowiedzieć się jaki macie kolor: brody/barwnika, turbany/chusty oraz szaty, polecamy wylosować!. Jeśli sami wybieracie i nie macie ochoty na losowanie, pamiętajcie, że nie możecie mieć wszystkiego w jednym kolorze, o ile nie mieliście takiej kostki w charakterystyce stroju.
Lokatorzy:
1. Eskil Clearwater, 2. Aurora N. Taylor 3. Alec Taylor 4. Layla Silverthorn
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
- Dobrze, że w świecie czarodziejów nie istnieje RODO...inaczej nigdy nie znalazłabym pokoju, w którym mieszkasz - oznajmiła na wejściu, zupełnie ignorując zasady dobrego wychowania otworzyła na oścież drewniane drzwi, które cicho zaskrzypiały. -W tym pałacu naprawdę można się zgubić, chyba z trzy raz poszłam w złym kierunku zanim odnalazłam twój pokój - jęknęła, wzrokiem odszukując twarz Aurory, która jak się okazało była obecnie sama - składało się idealnie. - W najśmielszych snach nie sądziłam, że w tym roku trafimy właśnie tu... zupełnie jak w baśni tysiąca i jednej nocy… i te stroje. Nigdy czegoś takiego nie miałam na sobie, wyglądają tak bogato - wygładziła materiał, różnobarwnej, ozdobnej sukni którą na sobie miała nie kryjąc przyjęcie, to w głosie Gryfonki było wyraźnie słyszalne. Wszystko co znajdowało się w około wywoływało u brunetki ogromny entuzjazm; Arabia była po prostu zachwycająca, a one nie umiała usiedzieć w miejscu. -Nie mam pojęcia od czego zacząć, ale nie mogłam usiedzieć w pokoju. Tu jest tyle rzeczy do roboty a schodów więcej niż w Hogwarcie - przyznała, patrząc na nieco zdezorientowaną Aurorę. -Wiem, przepraszam za dużo mówię - oznajmiła, dodatkowo komentując swoje gadulstwo śmiechem.
Pappar: Hobby1 - wybieram uzdrawienie CharakterH - Twój Pappar jest wiecznie przekonany, że coś Ci się stanie, boi się o tobie dosłownie w każdym momencie Twojej podróży i przestrzega Cię przed każdym możliwym napotkanym złem. Dzięki temu ma oczy dookoła głowy, ale jest to też dość męczące. W każdej nowej lokacji musisz zaznaczyć w poście, że Papug wytknął wszystkie zagrożenia, które mogły na ciebie przyjść. Jednak dzięki niemu, przy lokacji w której dzieje ci się krzywda, bądź przy niebezpiecznym evencie przysługuje ci przerzut kostką, jeśli wydarzy ci się coś złego. Strój:Stary i śmierdzi (xd)
Ten rok ją zmęczył. Styczniowa przeprowadzka, zimowa adaptacja w nowej szkole i poznawanie nowych ludzi z pewnością nie były najlepszymi atrakcjami, jakie mogłaby sobie wymarzyć. Prawdopodobnie dlatego tak strasznie czekała na wakacje, co by porządnie odpocząć, a studia w Hogwarcie we wrześniu zacząć na pełnej pompie. Miała w planach porządnie przyłożyć się do uzdrawiania, a ostatnie egzaminy tylko ją utrzymały w przekonaniu, że jest to coś, w czym jest naprawdę dobra i co rzeczywiście sprawia jej niemałą przyjemność. Teraz jednak była tutaj, na wakacjach w Arabii. Szczerze - była bardzo zaskoczona, jednak w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zupełnie nie spodziewała się, że wylądują właśnie tutaj, dlatego wędrując po pałacowym korytarzu w poszukiwaniu swojego pokoju, z wielkim zainteresowaniem obserwowała każdy najmniejszy szczegół. Było tu cóż...dość luksusowo, a pokój, do którego właśnie wkroczyła wyglądał jak żywcem wyjęty z jakiejś baśni. Na razie jednak była tu sama, dlatego bez skrepowania wybrała podwyższaną mate, która przez najbliższe tygodnie będzie pełniła role jej łóżka i położyła na niej walizkę, a po chwili uważniej rozejrzała się po dość sporym pomieszczeniu. Gdzieś na wejściu do pałacu mignęła jej jakaś lista, z której dowiedziała się, że jednym z jej współlokatorów będzie Alec, natomiast nie miała pojęcia kim jest trzecia osoba. -O... -Siedzące na jednym z mebli papugi nieco wybiły ją z rytmu. Podejrzliwie sie na nie spojrzała, nie bardzo rozumiejąc co ptaki tutaj właściwie robią i czy w ogóle powinny się tu znajdować. Po chwili jednak wzruszyła lekko ramionami i otworzyła szafę, przy której aktualnie stała i w której znajdowały się szaty, przypisane do konkretnych osób, które podobno należy ubierać w niektórych miejscach. Skrzywiła się, gdy spojrzała na to, co kryło się pod jej nazwiskiem. Jej szata najzwyczajniej w świecie śmierdziała, zupełnie tak, jakby ktoś pobrudził ją jakimś intensywnie pachnącym jedzeniem i bez nawet powierzchownego umycia, schował do szafy. W dodatku wyglądała jakby żywcem wyjęli ją z czasów zanim w ogóle przyszła na świat. Ostrożnie wyjęła ją z szafy i zaniosła do łazienki, w duchu mając nadzieje, że uda jej się zniwelować chociaż ten okropny zapach, bo wyglądu przecież nie zmieni. Cóż, możliwe że pierwszym punktem jej wycieczki po mieście będzie jakiś sklep, w którym będzie mogła nabyć podobne wdzianko. -Tu jestem! -Krzyknęła w stronę pokoju, słysząc że ktoś do niego wszedł. Aktualnie była jednak zaoferowana obserwowaniem jak strój, pod wpływem wcześniej wypowiedzianego zaklęcia, sam się czyści i trzymaniem kciuków, aby zapach starego jedzenia zniknął chociaż w minimalnym stopniu. -RODO? -Powtórzyła zaraz po Olivii, na twarz przywdziewając wyraz głębokiego niezrozumienia, bowiem nie miała pojęcia co do na Merlina jest. Szybko się jednak ogarnęła i tym razem z uśmiechem spojrzała na stojącą w drzwiach łazienki Gryfonke, a ręce położyła na biodrach, co jakiś czas spode łba zerkając na zanurzoną w pianie szatę. -Mój strój pozostawia wiele do życzenia. Właśnie go piorę, bo strasznie śmierdział. -Jęknęła, spoglądając na kolorową szatę Olivii i w myślach wyobrażając sobie, że tylko ona trafiła na jakiś stary egzemplarz - oby nie. -Ale oprócz tego masz racje, Merlin jeden wie ile czasu czekałam, aby w końcu wyjechać z tej zimnej Anglii. Serio, dopiero teraz czuje, że żyje. -Powiedziała i uśmiechnęła się jeszcze szerzej, widząc nieudawany zachwyt Olivii. Było to w pewnym sensie naprawdę urocze.
Ten rok i w życiu Olivii nie należał do najlepszych - w zasadzie był najgorszym jaki do tej pory przeżyła w swoim siedemnastoletnim życiu, a zmiany jakie ze sobą niósł wciąż w pewien sposób się na niej odbijały, chociaż zamiast tracić energię na przeszłość, wolała skupiać się na przyszłości, a ta obecnie malowała się naprawdę kolorowo. Porzucając myśli o egzaminach, zwojach pergaminów i książkach, które odłożyła w kąt, by zbierały wakacyjny kurz chłonęła otaczający ją świat, tak odmienny od ponurej i wciąż pochmurnej - nawet latem - Szkocji. Oczywiście nie byłaby sobą, gdyby nie chciała tego wszystkiego z kimś dzielić; samotne przechadzki czy poszukiwanie przygód mogło być całkiem spoko, jednak wizja być w tym z drugą osobą brzmiała, jak plan idealny, a w odczuciu Callahan Aurora wydawała się wręcz doskonałym materiałem na kompana. Przeszła przez pokój, jednoznacznie stwierdzając, że ten nie różni się z bardzo od tego, w którym sama miała spędzić następnego tygodnia pobytu w tym pięknym kraju, trafiając do przytulnej łazienki, chociaż nie przekroczyła jej progu, a jedynie oparła o framugę drzwi. Widząc zdziwienie malujące się w spojrzeniu nowej koleżanki, pokręciła głową odrobinę zmieszania i lekko rozbawiona; w natłoku myśli zupełnie zapomniała, że Aurora nie zna świata mugoli tak dobrze,jak ona; raz czy dwa nawet o tym rozmawiały. - RODO to skrót od rozporządzenie o ochronie danych osobowych, teoretycznie ma chronić prywatność danych mugoli, jednak w praktyce różnie to bywa - wyjaśniła, okraszając swoją wypowiedź dodatkowym komentarzem, który był jak najbardziej zgodny z prawdą, wszakże dane i tak gdzieś zawsze wypłynęły. Kiedy panna Taylor wspomniała o swoje szacie, spojrzeniem uciekając w kierunku misy wypełnionej pianą, Olivia mimowolnie również przenosiła na nią swoje niebieskie tęczówki. -Myślisz, że te olejki dadzą radę? - zapytała, jakby z lekkim powątpiewaniem w tonie głos, czując jak ich spora ilość w powietrzu kręci ją w nosie. -Nie lepiej… - zaczęła, zaraz napełniając usta powierzem, kiedy łaskotanie stało się wręcz nieznośne. Głośne, aczkolwiek urocze - Apsik! - opuściło malinowe usta. - Może lepiej pójdziemy kupić ci coś nowego? Na pewno jest tu jakiś rynek z mnóstwem straganów, może znajdziemy nawet zaczarowaną lampę! - zaproponowała, wyraźnie zadowolona ze swojego pomysłu, jednocześnie nie dając szans na ratunek szacie. - Fakt, Anglia mocno ssie przy tym co mamy tu - przyznała ze śmiechem, brzmiąc zupełnie jak młodsza siostra - ona też często używała czasownika "ssie" w podobnym brzmieniu.
Aurora z całą pewnością nie zamierzała spędzać tych wakacji na bezcelowym włóczeniu się po mieście lub leżeniu brzuchem do góry w pałacowym pokoju. Chciała przeżyć przygodę, zapomnieć o troskach minionego roku i nie martwić się absolutnie niczym, a Arabię chłonąć niczym gąbka, aby wspomnienia w niej zawarte, na zawsze wryły się w jej pamięci. I mimo, że w ciągu ostatniego semestru nie udało jej się nawiązać zbyt wielu znajomosci, stojąca teraz w drzwiach łazienki Olivia bardzo pomogła jej odnaleźć się w nowej rzeczywistości, za co oczywiście była jej ogromnie wdzięczna. W tym czasie zdążyły się też całkiem do siebie zbliżyć i chociaż tak krótkiej znajomosci nie można nazwać jeszcze przyjaźnią, z pewnością byłaby ona pierwsza osobą, której zwierzyłaby się w razie ewentualnych trosk. Oczywiście nie licząc jej rodzeństwa. -Ojej, mugole są tacy śmieszni. Po co im rozporządzenie, którego nie przestrzegają? - Zapytała, bardziej jednak do siebie, a nie do rozbawionej niewiedzą Amerykanki Olivii. Rzeczywiście, pare razy rozmawiały o mugolach i za każdym razem Aurora coraz bardziej wątpiła w swoją jak widać nikłą wiedzę na ich temat. Wszak swego czasu naprawdę wydawało jej się, że mugoloznawstwo opanowała do poziomu conajmniej podstawowego! Niełatwo jest jednak opanować ten dziwny niemagiczny świat, gdy urodziło się w rodzinie zupełnie nie powiązanej z mugolami. A przynajmniej nie w najbliższych kręgach. -Nie mam pojęcia…. -Rzuciła powoli, wzrokiem powracając do miski, w której szata poddana została intensywną terapią piorącą i z ulgą stwierdziła, że zszarzałe wcześniej kolory odzyskały przynajmniej swój dawny blask. Nie były oczywiście tak piękne i intensywne jak szaty, które miała na sobie Oliv, jednak lepsze to, niż to co zastała 15 minut temu w szafie. -Na zdrowie. Mama zawsze mi mówiła, że kichnięcie to znak, że trzeba się napić, oczywiście mi nic nie dawała, bo jestem jeszcze niepełnoletnia, ale wiesz…to pewnie ten znak. Trzeba kiedyś znaleźć tu jakiś bar. -Rzuciła, z lekkim łobuzerskim uśmiechem na twarzy, po czym związała włosy trzymaną na nadgarstku gumką i ostrożnie podeszła do misy ze strojem, zupełnie jakby czyhała tam na nią chmara niuchaczy albo innych stworzeń, gotowych skoczyć jej na głowę. Nie miała wielkich nadziei, bowiem przyzwyczaiła się już do tego, że jeżeli ma pecha, to po całości i przykry zapach raczej nie zniknął z szat; wyjęła je jednak z miski i rzuciła szybkie Silverto wykonując przy tym odpowiedni ruch ręką, po czym powoli zbliżyła suchy już materiał do swojej twarzy. -Tak, chyba jednak będziemy musiały udać się do jakiegoś sklepu. -Powiedziała po chwili, marszcząc nos i prostując rękę, aby oddalić od siebie trzymaną w dłoni szatę. Co prawda, pachniała mniej intensywnie niż wcześniej, a kolory rzeczywiście wydawały się bardziej nasycone, coś jednak jej w tym stroju nadal nie pasowało. -Ale to później. Najpierw powiedz mi z kim wylądowałaś w pokoju? Swoją drogą gdzie jest Alec? Widziałaś go gdzieś po drodze?
Pytanie, które padło z ust Aurory wywołało u drugiej Gryfonki chwilową konsternację; wydęła w zabawny sposób usta, poruszając nimi w prawo, w lewo i znowu w prawo. - W zasadzie sama się nad tym zastanawiam - odpowiedziała wyraźnie rozbawiona - Może to wynika z tego, że niektórzy potrzebują czuć, że mają władzę? - zapytała nie będąc do końca pewna czy kierunek jej myśli jest właściwy, dlatego by podkreślić swoją niepewność ściągnęła brwi, jednocześnie ciekawa,co myśli o tym panna Taylor. - Nawet jeśli jest to, że ją się ma stanowi jedynie pozorne przeświadczenie - dodała. Gdyby się nad tym zastanowić to chyba każdy człowiek czuł potrzebę panowania nie tyle nad innymi,co nad własnym życiem. Nawet sama Olivia chciała mieć kontrolę nad własnymi czynami, by dokonywać zgodnych z samą sobą wyborów czy uczuciami, choć w przypadku tego drugiego znaczenie ciężej było ją osiągnąć. Callahan nie chciała być sceptyczną, z "zawsze jest jakieś wyjście" dziewczyny ciężko było ją zaliczyć grupy takich osób, niemniej patrząc na "coś", co w domniemaniu miało być suknią przypominającą tą, którą sama miała na sobie nie dawała zbyt wiele szans, by osiągnąć podobny efekt dzięki praniu materiału. W tym przypadku musiały działać radykalnie - znaleźć odpowiedni sklep i kupić taką suknię, która będzie pasowała do pięknej Gryfonki. Właśnie miała to zaproponować, wychodząc z założenia, że szkoda było energii Aurory, kiedy wydobyła z siebie kichnięcie. - Dziękuję - odpowiedziała przytykając dłoń nosa, a słysząc komentarz padający z pełnych usta uśmiechnęła się. - Skoro tak mówisz - zaśmiała się, chociaż wszystko brzmiało całkiem jak dobry plan na zagospodarowanie dzisiejszego dnia. - W takim razie najpierw sukienka dla ciebie, a później wizyta w barze. - zarządziła licząc na aprobatę ze strony koleżanki, a jakby dla podkreślenia, jak świetny to pomysł uśmiechnęła się szeroko pokazując białe zęby. - Aleca nie widziałam - odpowiedziała zgodnie z prawdą. W zasadzie od przyjazdu do Arabii jego twarz nigdzie nie mignęła brunetce. - A jeśli chodzi o współlokatorów to trafiłam na Wolfa, to mój dawny przyjaciel, chociaż teraz to po prostu znajoma twarz? - przyznała chcąc przybliżyć dziewczynie relacje jakie miała z poszczególnymi osobami, z którymi przyszło jej mieszkać - Kiedyś kontakt nam się urwał i jakoś tak… no i jest jeszcze parka Ślizgonów - Hunter, który jest moim przyjacielem i jego dziewczyna Robin i z nią może być ciężko,bo chyba przypadkiem nadepnęłam jej na odcisk. - delikatny grymas pojawił się na twarzy Liv, jednak szybko zastąpiły go uniesione ku górze kąciki ust,gdy zapytała -A ty na kogo trafiłaś?
wybaczcie, ale muszę tu przyjść na większy wątek - nie mam lokacji zastępczej, a potrzebuję miejsca gdzie nikt mi z zewnątrz nie wlezie 3 wynagrodzę ten bałagan miłością!
Inny czas
Bieg oraz energiczne pokonywanie schodów powinny wypalić z jego skóry cały gniew. Doprowadzenie swoich płuc do intensywnej pracy niestety absolutnie nie pomagało. Ręce jego trzęsły się kiedy bardzo energicznie nacisnął klamkę i wparował do środka pokoju. Zdołał jedynie dostrzec, że nie ma tu Gryfonów i szczerze, był wdzięczny za ich nieobecność. Nie umiałby niczego wyjaśnić, a sytuacja wymykała mu się spod kontroli. Trząsł się z emocji, które to coraz mocniej naciskały na jego trzewia i drastycznie zmieniały tok jego myślenia. Robin płacze. Wrzeszczy. Nie potrzebuje go. Został przez nich porzucony, a teraz gdzie się nie odwróci to ktoś mu czegoś zakazuje. Ograniczenia, zasady, pilnowanie go… dusił się, nie mógł złapać przez to oddechu, a im więcej myśli go zżerało tym trząsł się coraz bardziej. Z agresją chwycił swój kufer i wyrzucił całą zawartość, podnosząc skrzynię do góry nogami. Ba, podniósł ją, ale już paskudnymi rękoma - knykciami pogrubiałymi, palcami skrzywionymi do wewnętrznej strony dłoni i paznokciami, które nie tylko zwieńczyły się w szpiczaste i ostre trójkąty, ale też pokryły się głęboką czernią. W jednej minucie deformacja rąk postępowała w zastraszającym tempie, aby w następnej minucie cofnąć się do połowy i w kolejnej powrócić. Wywalał wszystkie swoje rzeczy, pamiątki, zabawki, słodycze, pergaminy, figurkę smoka, kałamarze, ubrania, buty aż dorwał się do zeszytu wizzengera. Zdołał otworzyć stronę (drąc przy tym kartki) na tej z rozmową z Hunterem i wtedy szlag go trafił. Przecież Hunter też go nie chciał. Czemu ma na nim polegać? Będzie się uprzejmie uśmiechać? Potwierdzi wszystko to, co Robin mu wygarnęła. Nie jest im potrzebny, a przecież są mu winni obecność! Nienawidził ich za to, że są szczęśliwi bez niego. Toksyczność myśli nie pozwalała na logiczne myślenie. Kopnął w złości kufer, który wpadł na stolik i nim zachybotał. Słyszał swój głos, który był raczej spanikowanym płaczem i gniewnym sykiem, gęsto zmieszanym z przyspieszonym oddechem. Po omacku oparł się o kominek, ale nie potrafił tego przerwać. Jakim prawem Robin na niego wrzeszczała? Słyszał jej słowa w głowie, bolało. Jakim prawem Hunter go odstawił? Za kogo on go ma? Za zabawkę? Ach, teraz nie chciał ich nigdy więcej widzieć skoro nie jest im potrzebny. Policzki Eskila falowały, tracąc swój blask. Twarz przeistaczała się, tworzyły się na niej szorstkie i matowe fałdy, włosy wydawały się teraz tak ciasno do siebie przylepione co do złudzenia przypominało jakby miał ułożone je w kształt piór. No tak, cechy harpii. Widział na czerwono, choć wiedział, że musi się uspokoić. Cały czas miał w głowie tę myśl, która była raz po raz przecinana tymi toksycznymi, które napędzały zwierzęcą część do pielęgnowania gniewu. Wydusił z siebie nieprzyjemny dla ucha jęk, który trudno zdefiniować. Jak się uspokoić? Hunter umiał mu pomóc. Jasne, Hunter. Znowu on. Zabrał mu Robin. Postanowił sobie ją kochać, a on też przecież chciał coś do niej czuć. Zabijał to w nim tym ich związkiem, którego nie mógł zdzierżyć. Momentalnie podskoczył kiedy usłyszał pukanie w drzwi, a następnie ujrzał kątem oka, że się uchyliły. Nie, nie, nie. Nikt nie ma prawa tu wejść. Nikt! Jeśli to Robin to nie miał pojęcia co jej zrobi. Albo będzie ją kochać albo nienawidzić choć obecny stan skłaniał się ku drugiej opcji… W dwóch susach - będąc już w większości zdeformowanym (brakowało tylko czarnych i dzikich ślepi, które dopiero zaczynały atakować jego gałki oczne oraz brakowało też ohdynego odcienia skóry) - dopadł do drzwi i wbił paznokcie w ich framugę. - Spadaj! - warknął, ledwie rejestrując cudzą twarz przed sobą (nie był teraz w stanie rozpoznać w tym Doireann) i trzasnął drzwiami tuż przed jej nosem, zamykając je z hukiem. Odwrócił się, znów kopnął swój kufer, chcąc wyżyć się na czymkolwiek, aby cechy harpii cofnęły się nim na dobre przejmą nad nim kontrolę. Cały czas miał w głowie, że musi być sam i musi się uspokoić. Pytanie, jak? Nigdy sam tego nie robił, bo zawsze pomagał mu Hunter…
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
To niesamowite, ile rzeczy działo się bez wiedzy człowieka. Kiedy było się zamkniętym we własnym ciele, obserwując świat tylko i wyłącznie z perspektywy własnych oczu, łatwo było zapomnieć o tym, że świat nie zatrzymuje się w miejscu, tylko dlatego, że właśnie na niego nie patrzymy. Doireann nie spodziewała się, że w życiu Eskila rozgrywa się dramat; i to taki, do którego jej "nie wolno" dołożyło swoją małą, malutką cegiełkę. Spędzała spój wolny czas całkowicie odłączona od myśli na temat chłopaka; siedziała oparta o dzielącą dwa pokoje ścianę ze wzrokiem wlepionym w tekst książki. Byłby to kolejny, spokojny wieczór w życiu dziewczyny - gdyby tylko nie dobiegające jej, coraz głośniejsze i częstsze huki. Przez parę następnych minut stała z uchem przystawionym do ściany, całkiem spięta. Rozważała, co powinna zrobić - pójść i sprawdzić, co się dzieje? Uznać, że to nie jej problem i nie robić nic? Pappar okazał się być dużo bardziej zaradny od siedemnastolatki. Zamieszanie go ciekawiło - nie powstrzymywał się więc wcale. Wyleciał przez otwarte okno, by zatrzymać się na parapecie to sąsiedniego pokoju. Nie zatrzymał się tam jednak na szczególnie długo; wróciła do swojej właścicielki. "Z Eskilem jest źle", oznajmiła swoim skrzeczącym głosem, nie precyzując dokładnie, co "źle" miało oznaczać. Puchonka w pierwszej kolejności pomyślała prędzej o ataku jakiejś ukrytej epilepsji (to mogłoby jakoś... tłumaczyć hałasy), niż aktywacji cech harpii u Ślizgona. Zapukała do drzwi tylko i wyłącznie z przyzwyczajenia - w końcu jeśli coś się działo, to chłopak nie mógł w żaden sposób odpowiedzieć. Nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi, gotowa zrobić pierwszy krok w głąb pokoju, gdy poczuła pęd powietrza, tuż przy jej twarzy. Jej spojrzenie utkwiło na pięciu wielkich, zakrzywionych szponach. Z przerażeniem podniosła wzrok wyżej. Jedynym, w czym jeszcze rozpoznawała Eskila były atakowane przez czerń jasnoniebieskie tęczówki, chociaż było to zdecydowanie zbyt mało, by pomóc opanować jej rosnące strach. Nie mogła się ruszyć, nawet o milimetr, nawet jeśli naprawdę chciała spadać. Odważyła się złapać pierwszy oddech dopiero wtedy, kiedy Ślizgon zatrzasnął przed nią drzwi. Wtedy też jej wewnętrzny tchórz postanowił wypuścić Sheenani z paraliżu, pozwalając dziewczynie pobiec wzdłuż korytarza. - Profesor Brandon! - Krzyknęła, kiedy spostrzegła nauczycielkę - ta najwyraźniej dopiero co opuściła swój pokój. Z łatwością mogła zauważyć, że z uczennicą jest co najmniej źle. - Eskil... - Desperacko pochwyciła kolejne hausty powietrza, zupełnie jakby się dusiła. Nie miała najmniejszego pojęcia, jak określić to, co właśnie działo się z chłopakiem. - Jest w swoim pokoju. Proszę mu pomóc, on... Zmienia się w... - Nie skończyła - nie dała rady.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Znowu to robił. To cholerne ptaszysko znowu trajkotało przez kilka godzin i nawet własnych myśli nie mogła usłyszeć, kiedy w tle rozbrzmiewało skrzeczenie pappara. Nie mogła uwierzyć, że tak irytujące stworzenie się jej trafiło. Miała go dość. Najchętniej rzuciłaby na niego Silencio, ale to było wyjątkowo niehumanitarne. Wolała po raz kolejny opuścić pokój i zostawić go w środku. Przynajmniej na godzinkę, na dwie. Cisza, spokój. Zero gadania o wszystkim i o niczym. Jednak spokój chyba nie był jej dany. Jak tylko zatrzasnęły się za nią drzwi jej sypialni i odwróciła się, aby ruszyć korytarzem, usłyszała za plecami czyjś zdenerwowany głos, aby chwilę później drobniutka dziewczyna o krętych włosach, stanęła przed nią zadyszana. Kiedy dotarły do niej jej słowa i informacja, że chodzi o Eskila, zdębiała. Co on znowu...? - Poczekaj, spokojnie - odezwała się, starając się nieco uspokoić Puchonkę - Zaprowadź mnie do niego. Który to pokój? - potrzebowała chwili, aby zdecydować się jednak na działania. Pytania będą później. Skoro Clearwater według Doireann potrzebował pomocy, to zdecydowanie powinna zobaczyć co się z nim dzieje. Miała tylko nadzieję, że to nic poważnego. Szła wiec za dziewczyną, jeśli ta ruszyła przodem, aby pokazać jej gdzie dokładnie jest Eskil. Musiała przyznać szczerze, że przez te kilka minut miała w głowie najgorsze scenariusze. Dopiero, kiedy stanęły przed drzwiami jego sypialni, prędko podeszła bliżej aby energicznie w nie zapukać. Nie wiedziała czy ten jest w stanie im otworzyć. - Eskil, jesteś tam? Co się dzieje? - po jej głosie nie było ani trochę znać stresu, jaki przeżywała w tej chwili. Nie miała zielonego pojęcia co dzieje się z chłopakiem, a musi mu pomóc. - Otwórz! - tego właśnie zawsze obawiała się w pracy z młodzieżą. Nieprzewidywalnych sytuacji, gdzie trzeba działać szybko. Dlatego kilka chwil później, po prostu chwyciła za klamkę, która z łatwością puściła. Nie darowałaby sobie gdy ona dobija się do drzwi, Ślizgonowi coś się stało. Jednak nie spodziewała się kompletnie takiego widoku. -C-co... Coś Ty ze sobą zrobił? - wyrwało jej się, kiedy już w progu jej wzrok padł na jego dłonie. Zdeformowane palce, zakończone ostrymi pazurami, a w dodatku chłopak cały rozdygotany, zdecydowanie w nienajlepszym stanie. Ale na Merlina, czemu on miał szpony jakiegoś ptaszyska?! Co się z nim działo?
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
To było nienormalne. Będąc spokojnym nigdy w życiu nie myślałby w ten sposób o swoich przyjaciołach. Kłótnia z Robin otworzyła jednak zasklepione rany, nie tylko jej, ale też jego. Oboje w pewnym stopniu metaforycznie krwawili po tej awanturze. Płuca go paliły od sprintu po schodach - to cud, że się po drodze nie wyłożył. Dotarł do pokoju, bo widział, że potrzebuje kogoś kto wie, co robić. Myślał o Hunterze, Felinusie, Lucasie albo Beatrice. Sęk w tym, że ujęcie pióra w te pazury było cholernie trudne, a i sam siebie wybił z koncentracji kiedy gniew przypomniał mu najgorsze sceny z jego udziałem - głównie to, gdzie wyjaśniali sobie kto z kim może być, a kto z kim nie. Eskil był tym, któremu odpowiadało się "nie". Jak można żyć z taką postawą? Trząsł się, a z każdym drżeniem sylwetki deformacja postępowała. Wyglądał paskudnie. W ciągu paru minut jego usta rozszerzały się do połowy policzka, zwężały swoją średnicę i nadawały mu zdecydowanie nieludzkiego wyglądu. Ale jednak oczy nie były pokryte czernią. Zatrzasnął drzwi, a jego ciało wypełnił bardzo silny i lodowaty strach. Przerzucał rzeczy, szukał naiwnie drugiego eliksiru albo chociaż feniksowych (teraz zalanych atramentem, czego nie zauważył). Usłyszał swoje imię dobiegające zza drzwi. Zacisnął pazury na trzymanej sakiewce. To chyba żarty. Robin pojebało jeśli tu przyszła. Rzucił sakiewką w ścianę (coś się w niej roztrzaskało) i ruszył w kierunku drzwi, które zdążyły w tym czasie się otworzyć. Nie ogarnął, że to Patricia, ale wystarczyło to, aby spanikował. - Nie, nie, nie! - zacisnął pazury na drzwiach, próbując je zamknąć. - Wyjdź, szybko…- o nie, jeśli przyprowadzą profesora Williamsa… wystraszył się jeszcze bardziej. Jęknął i zakrył palcami twarz, a odcień jego skóry zmienił się z łagodnej bladości do brzydkiego odcienia gnijącej pomarańczy. Nie wyglądało to ładnie. Nigdy nie mogło wyglądać dobrze. Gniew palił coraz mocniej, męczył się, chciał się uspokoić, a jednocześnie ulec… dać się temu ponieść. - Trice. - przypomniał sobie, zapominając o otwartych drzwiach. Wrócił energicznie do bałaganu, niezdolny odpowiadać na pytania zadane przez kobietę. Wyrywając kartkę z rozmowami z Hunterem, szukał w wizzengerze Betarice, nie wiedząc, że jej tam nie znajdzie. Zaniechał jednak w połowie, chyląc się nad zeszytem i spinając mięśnie twarzy i ramion. Nienawidził ich za nieobecność. Obiecali, że przy nim będą.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Nie była pewna ile czasu minęło, zanim usłyszała uderzenie jakiegoś przedmiotu o drzwi i głośny trzask. I chyba to sprawiło, że postanowiła spróbować wejść do środka. Zerknęła tylko na Doireann. - Zaczekaj tutaj - zwróciła się do niej, w obawie, że w środku coś może się jej stać. Wyglądało jej to na jakiś atak furii ze strony Eskila, tym bardziej słysząc jego dziwny głos. Jednak dziewczyna nie musiała się stosować; nie była w szkole. Jak szybko na framudze drzwi, które próbowała otworzyć, pojawiły się zdeformowane palce chłopaka, tak szybko po chwili zniknęły. Ten widok sprawił, że przez chwilę zawahała się, ale ostatecznie ruszyła do środka, gdy opór w wejściu zniknął. Jej przypuszczenia o napadzie agresji zdawały się potwierdzić, kiedy zobaczyła cały ten rozgardiasz w pokoju. Praktycznie wszystko leżało na podłodze, porozrzucane, roztrzaskane. A Eskil próbował ewidentnie dostać się do odpowiedniej strony magicznego dziennika. Wtedy dostrzegła ten przerażający odcień jego skóry. Coś było cholernie nie tak, a ona nie miała pojęcia co. Aż w końcu, kiedy usłyszała ponownie Eskila, w jej głowie zaświeciła się czerwona lampka. Beatrice. Ona z pewnością będzie wiedzieć jak mu pomóc. W końcu chłopak jest teraz pod jej opieką. Sięgnęła więc po różdżkę, aby naprędce wysłać patronusa do Trice z informacją, że potrzebuje pilnej pomocy z Eskilem i że sa u niego w pokoju. I nim srebrzysty ryś przeniknął przez ścianę pokoju, przeniosła wzrok na Ślizgona. Szczerze? Nie miała pojęcia co robić, żeby nie pogorszyć czasem jest stanu. Dlatego tylko stała w dość sporej odległości od niego, modląc się do Merlina, aby Dear była gdzieś niedaleko.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Cieszyła się wakacjami oraz spokojem, jaki to miejsce oferowała dla wszystkich. Pomimo tego, że była opiekunem na wakacyjnym wyjeździe organizowanym przez Hogwart, mogła pozwolić sobie na chwilę tak bardzo potrzebnego w jej życiu oddechu. Bez konieczności nieustannego stresowania się, czy aby napewno wszystko będzie tak, jak być powinno. Mogła skupić się na tym, aby odciąć swój umysł ob bezkresu problemów, który otaczał ją zewsząd. Spędzić czas z ukochanym i pozwolić sobie na to, aby nacieszyć się w spokoju nowym statusem matrymonialnym, jaki niosły ze sobą ich zaręczyny. Tak, niewątpliwie było to jej potrzebne niczym tlen. Jak widać, los miał względem niej inne plany… Wróciła z miasta. Miała tam wiele do zobaczenia i zwiedzenia, więc kiedy tylko czas jej na to pozwalał, spacerowała, szukając coraz to nowych atrakcji. Nie skąpiła również galeonów na kolejne pamiątki z podróży, które prawdopodobnie niedługo później pójdą w zapomnienie. Wracała do pałacu w tym dziwacznym stroju, który przyszło jej nosić w tym miejscu, objuczona bagażami i torbami. Lewitowała je różdżką przed sobą, w dłoni niosąc tylko jedną, maleńką torebkę, w której skrywał się prezent dla Nessy. Kiedy już sięgała dłonią do klamki jej własnego pokoju, zaatakował ją patronus. Nie rozpoznała go, kompletnie nie pewna, do kogo mógłby należeć ten ryś. Dopiero, kiedy zaczął przekazywać jej wiadomość, zrozumiała do kogo należał. Wszędzie rozpoznałaby głos Patricii. Momentalnie odechciało jej się czegokolwiek, gdy zrozumiała, że coś niedobrego działo się z Eskilem. Nie bacząc na wszystko, naprędce wrzuciła pakunki do pokoju i od razu teleportowała się z głośnym trzaskiem. Pojawiła się zaledwie w niespełna minutę od momentu dostarczenia do niej patronusa. I od razu dostrzegła, że sytuacja nie wyglądała za ciekawie. - Co się stało? - zapytała stojącej tam dziewczyny. Kojarzyła ją jako jedną z uczennic w Hogwarcie, choć nigdy nie miała z nią prywatnie nic więcej do czynienia. Obrzuciła korytarz niepewnym spojrzeniem, a widząc otwarte drzwi do pokoju w którym mieszkał Ślizgon, od razu ruszyła w tamtym kierunku szybkim krokiem. Kiedy dowiedziała się, że przyznano jej prawo do bycia prawnym opiekunem chłopaka, poczyniła wiele, aby podszkolić się z zakresu jego genetycznej zdolności, o czym nie mówiła głośno. Uznała to po prostu poniekąd za swój obowiązek, by w przyszłości móc lepiej poradzić sobie z jego problemami i umieć nad tym zapanować. Kompletnie nie przypuszczała, że przyszłość nastanie tak szybko… A właśnie z tym, czego obawiała się najbardziej miała do czynienia teraz, kiedy przekroczyła próg tego pokoju. Eskil powoli zamieniał się w niegrzeczną wersję siebie samego, czym na pewno przyprawiał obecną tutaj Pat o całkowitą konsternację. Skłamałaby mówiąc, że ta przemiana nie wywarła na niej żadnego wrażenia. Niemniej w kontrolowaniu swoich emocji była poniekąd mistrzem, co było wynikiem wieloletniej kontroli nad samą sobą i swoją metamorfomagiczną zdolnością. Dlatego na jej twarzy nie pojawiło się nic, co mogłoby obrazować wewnętrzny szok, którego doznała. Musiała mu jednak pomóc, nie było innego wyjścia. - Em, Eskil? - zaczęła powoli, spokojnym tonem, choć w dłoni wciąż trzymała niedawno używaną różdżkę. - Możemy porozmawiać? - dodała po chwili, dalej z tym samym spokojem czającym się w głosie. Zza czarnych tęczówek nie spozierała na chłopaka nagana czy wrogość. Jedynie troska o jego stan i faktyczne zmartwienie.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Może i nie była w szkole, ale nie miała zamiaru bawić się teraz z rebelię. Nie w momencie, kiedy jedyny człowiek, który był zapalnikiem do jej małego buntu, wyglądał teraz... tak mało ludzko. Jedyne, na co odważyła się, stojąc przed drzwiami, było lekkie, raczej automatyczne skinienie głową. Bo skoro została poproszona, żeby tam stać, to się nie ruszy. Nie ważne, że chciała jak najszybciej zaszyć się w jakiejś względnie bezpiecznej dziurze. Nie był to pierwszy raz w jej życiu, kiedy wydane przez kogoś polecenie było znacznie ważniejsze od jej własnych potrzeb. Z dużym problemem rejestrowała kolejne zdarzenia. Przeoczyła patronusa Patricii, podobnie do ostatniej chwili nie zauważyła nadejścia Beatrice. Była zbyt skupiona na obserwowaniu tego, czym stawał się jej ekstrawertyk. Miała wrażenie, że nie patrzy na człowieka, a miotające się z bólu stworzenie; i z każdym krzykiem, każdym rzuconym przedmiotem, każdym jednym pazurem czuła, jak “harpia” rozszarpuje na kawałki zbudowany do tej pory obraz chłopaka. Zdołała odwrócić wzrok od Eskila dopiero kiedy usłyszała pytanie padające z ust Dear. Pokręciła głową na boki i cofnęła się o parę kroków do tyłu - byle jak najdalej od drzwi. Nie wiedziała, co się stało. Nie mogła pomóc. Nie miała za to zamiaru przeszkadzać kobietom i blokować wejścia do pokoju. Wcisnęła się w ścianę, pod takim kątem, by nie widzieć Clearwater’a. Bała się odgłosów dobiegających z pokoju, bała się swojej własnej bezradności, tego, że nie czuła własnych nóg. Bała się tego miejsca, cholernego, wiszącego nad ziemią pałacu z bardzo konkretnym pokojem i tego, że widoczny dla niej fragment wnętrza był dziwnie spokojny, zupełnie, jakby nic się tam nie działo. Przerażał ją dysonans pomiędzy tym, co słyszała i tym, co widziała. A przede wszystkim przerażało ją jutro; bo przecież będzie jakieś jutro. Kurczowo uczepiła się myśli, że nie poradzi sobie z tym wszystkim. Nie była odważna, nigdy też o nic nie walczyła. Strach i izolacja zdawały się być za to tak… naturalne. W końcu człowiek nie powinien się pchać do miejsc, które budziły w nim grozę - a tym półwil zaczynał stawać się w oczach dziewczyny.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Co chwila wybijał się z koncentracji. Myśli walały się w popłochu w jego głowie, tworząc w niej chaos, którego nie ogarniał. Królowała nienawiść, złość na tych, których przecież uwielbiał. Nie miało już nic znaczenia, musiał uspokoić ten destrukcyjny ogień, bo coraz bardziej mu się poddawał. Szukał kontaktu z kimkolwiek komu ufa, ale nic mu nie wychodziło. Coraz mniej słyszał, zagłuszany własnym płytkim oddechem. Krew w jego uszach dudniła, nie szumiała. Serce przyklejone było do mostka, a bolało tak, jakby nabiło się przy tym na żebra. Pragnął zatopić w czymś ręce, coś zniszczyć, rozedrzeć, rozszarpać, aby poczuć choć odrobinę ulgi. Pochylił czoło do kominka, oparł je o nie i zaciskał mocno oczy. Przekonany był, że drzwi są zamknięte a więc kiedy usłyszał głos, podskoczył, z głębi jego trzewi wydostał się zniekształcony syk, który nigdy w życiu nie gościłby w jego gardle gdyby był spokojny. Odwrócił się gwałtownie w kierunku głosu, a jego oczy przez chwilę były czarne, dzikie, nierozumne, jednak widok Beatrice okazał się jednak na kilka sekund spowolnić dudnienie serca. Obiecała mu pomóc. Czerń oczu została zepchnięta na bok dzięki błękitowi jego tęczówek. Dopadł do niej, aby mocno złapać ją ją przedramię - błagalnie, nie agresywnie. Zapomniał rzecz jasna, że dłonie są zdeformowane więc pozostaje nadzieja, że nic jej nie zrobił. - Pali mnie, bardzo, bardzo pali, zrób coś, ja nie wiem jak.- wydusił z siebie, dokładając drugą rękę do jej przedramienia, cały czas ją ściskając. Mówił chaotycznie, próbując przekazać, że te emocje go wykańczają. Deformacja twarzy falowała, raz minimalnie łagodniała, a raz pogłębiała się. - Nie wiem jak… nie wiem jak to przerwać. - wydusił z siebie i wtedy nad jej ramieniem dostrzegł odsuwającą się do ściany Doireann. Rozpoznał ją bardzo dokładnie i to było przerażające, bo przecież nie powinno jej tu być. Jest zbyt wrażliwa, nie udźwignie tego. - O nie…- puścił Beatrice, momentalnie zapominając o jej obecności i ruszył żwawo w kierunku Puchonki. Docelowo chciał przekazać jej, że powinna wypić eliksir zapomnienia i się schować, ale absolutnie nie wyglądało to tak jakby chciał z nią porozmawiać. Cały czas dusił się w złości, a więc z każdym krokiem zaczynał się wściekać na Doireann, że ośmieliła się w ogóle tu być i go widzieć! Wygarnie jej, że to nie jest widok dla jej oczu. Ona nie zrozumie. Nie może jej tu być!! Ale z drugiej strony musi jej to powiedzieć, tylko wystarczy się do niej dostać… Napotkał jednak na drodze drugą nauczycielkę, którą też rozpoznał. Musiał zatrzymać swoje kroki, aby na nią nie wpaść, ale zamiast na nią patrzeć, gapił się z przerażeniem nad jej ramieniem na wciśniętą w kąt Doireann, a na tą minutę deformacja znieruchomiała, tak samo jak jego oddech. Skamieniał.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Nie spotkała się nigdy z kimś, kto miałby cechy harpii. Wiedziała, że istnieją takie przypadki wśród czarodziejów, którzy posiadają bardzo silne geny wili, jednak nigdy kogoś takiego nie poznała. Dlatego właśnie, widok częściowo przemienionego Eskila, jeszcze w jakimś tam stopniu zachowującego własną świadomość, tak nią wstrząsnął. Po pierwsze, nie zdawała sobie do końca sprawy z tego, że ma on harpią naturę, a po drugie, co za tym szło, nie miała pojęcia czego może się spodziewać po chłopaku w takim stanie. Na szczęście, jej jedyna nadzieja pojawiła się w mgnieniu oka, co przyjęła z wewnętrzną ulgą. W dodatku Puchonka, która ją tutaj przyprowadziła trzymała się z daleka, a więc mogły z Beatrice spróbować jakoś uspokoić Eskila. Ale tak, łatwo powiedzieć... Jak na razie, to Dear w większą pewnością zbliżyła się do niego, próbując w jakiś sposób do niego dotrzeć, co niestety ale spotkało się z jego gwałtowniejszymi poczynaniami. Widząc, jak ten chwyta kobietę za przedramię, tymi paskudnymi palcami z ostrymi pazurami, nie była w stanie powtrzymać odruchowego sięgnięcia po różdżkę. Naprawdę, to była automatyczna reakcja obronna czarownicy. Uniósłszy magiczny kawałek drewna, którego końcówka skierowana była w potencjalne zagrożenie, na moment zamarła słysząc jego słaby głos. On walczył ze sobą. Jakby, nie chciał tego co się z nim dzieje, próbował to powstrzymać. Szukał pomocy. Od razu zauważyła, kiedy dzikie spojrzenie Ślizgona padło najpierw na nią, a później, jakby za jej plecy. Nie odwracając się, ciągle z różdżką w pogotowiu (jednak nieco już opuszczoną), przypomniała sobie o obecności Doireann. Zrobiła krok do boku, aby stanąć na linii drogi, którą Eskil mógłby doskoczyć do dziewczyny. - Eskil. Pamiętasz, mówiłeś mi, że będziesz przy mnie wzorowym Ślizgonem - odezwała się, sama nie wiedząc po co wspomina tamte słowa, wypowiedziane w jej gabinecie. Może chciała przywołać całego Eskila, może jedynie dać mu do myślenia, że zachowuje się teraz bardzo nie wzorowo. - Jesteś dobrym chłopakiem - tak właśnie myślała. Nawet jeśli teraz patrzyła na istotę, która nie do końca przypominała człowieka. Spanikowała. Ale wiedziała, że na pewno nie puści go do Doireaan. Nie w obecnym stanie. Nie, kiedy te jego jasne tęczówki, ćmiły się czernią.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie było czasu na zastanawianie się nad tym, co tutaj w ogóle miało miejsce i przede wszystkim, jak do tego doszło. Przede wszystkim należało działać i to w dodatku bardzo szybko i skutecznie. Kiedy tylko Beatrice zobaczyła Eskila, wiedziała, że jest źle. Nie mogła mieć pewności, jak bardzo zaawansowana była aktualnie jego przemiana, wszak nie widziała jej nigdy wcześniej, ale podświadomość mówiła jej, że był już blisko zatracenia samego siebie w swoim szaleństwie. Musiała działać i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Potrzebowała zaledwie ułamka sekundy, aby zadecydować o tym, co powiedzieć. Jak widać przebiła się tymi słowami do jego świadomości i coś zdziałała. Czarne ślepia skrzyżowały się z jej własnymi, czarnymi tęczówkami. W tych oczach mignął potwór, ale ona wciąż dostrzegała w nim tylko zagubionego chłopaka, który nie znajdował wyjścia z sytuacji w której się znalazł. Kiedy złapał ją za przedramiona swoimi dłońmi, jakby instynktownie sama sięgnęła w kierunku jego. Chciała tym uściskiem dodać mu otuchy, pokazać, że jest tutaj i że go nie opuści w tym szaleństwie. Już otwierała usta, aby coś więcej powiedzieć, ale to właśnie wtedy dostrzegł coś za jej plecami, a raczej kogoś. Nie powiodła spojrzeniem w tym samym kierunku wiedząc, że nie może tego zrobić. Dziękowała Merlinowi, że Patricia znajdowała się w tym samym pomieszczeniu i kiedy usłyszała jej głos, wiedziała, że nie przepuści chłopaka w stronę niewinnej uczennicy. Bez względu na to, jakie mieli relacje, nie mógł do niej się dostać, póki był w takim stanie. Niewiele myśląc, obróciła się tak, że teraz znajdowała się na plecami chłopaka. Delikatnie sięgnęła dłonią w stronę jego barku i tam ją położyła. Wywarła na niego nacisk, aby obrócił się w jej kierunku. - Eskil, nie pomożesz jej, póki jesteś tak wzburzony - cały czas przemawiała do niego spokojnym tonem. Jej głowę mimowolnie nawiedziły myśli, jak jej samej za czasów młodości ciężko było się opanować, wrócić do swojego wyglądu. - Spójrz na mnie - była to prośba, choć minimalnie podszyta żądaniem. - Chcę ci pomóc, wiesz o tym - dodała, jakby próbując się w ten sposób usprawiedliwić. Wiedziała, że jeśli chłopak się nie uspokoi, to wszystko może szlag jasny trafić. -Eskil oddychaj. Głęboko, bez pośpiechu, a zobaczysz, że będzie ci lepiej- dalej do niego przemawiała, nie zwracając uwagi na nic, co działo się wokół niej. Skupiała się wyłącznie na swoim podopiecznym, pragnąc za wszelką cenę doprowadzić go do stanu normalności. - Pat, w moim pokoju jest eliksir spokoju - nie spojrzała nawet na nauczycielkę, dalej skupiona na chłopaku. Nie tłumaczyła nic więcej przekonana, że kobieta zrozumie o co jej chodzi. Mogła użyć accio, mogła po ten eliksir pobiec, ale pewne było jedno; potrzebowała go na już. Oddychała głęboko tak, jak chciała aby i on zaczął, cały czas wpatrując się prosto w jego nieco zniekształconą już twarz. W jej spojrzeniu ciężko było doszukać się jakichkolwiek oznak lęku czy strachu. W momentach takich jak ten, Beatrice nigdy nie pozwalała, aby ogarnął ją amok. Skupiała się na zadaniu, a jej umysł wstępował na bardzo wysokie obroty. Dzisiejsze zadanie było bardzo proste; Eskil musiał się uspokoić.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Nie mogła odnaleźć w pamięci ostatniego momentu, w którym spotkałaby się z tak intensywnym udręczeniem. Cokolwiek wywołało przemianę Eskila, sprawiało, że chłopak cierpiał; i same błagalne głosy dobiegające ją przez otwarte drzwi wystarczały, by była tego aż nazbyt świadoma. Puchonka była w końcu bez wątpienia wrażliwą duszą. Z łatwością zauważała, kiedy komuś działa się krzywda i chcąc, nie chcąc, współodczuwała. W obecnym momencie czuła, jak nieznośna mieszanka bólu i przerażenia zalewały jej pierś, zupełnie, jakby ktoś wlał do jej płuc gęstą, dławiącą smołę. Byłoby łatwiej przetrwać czystą furię; widziała już w swoim życiu gniew i nienawiść, przemoc nie była jej obca. Nawet jeśli za każdym razem budziło to w niej grozę, dużo łatwiej było się jej wyleczyć z podobnego spotkania. Tutaj jednak na pierwszy plan wydarł się to rozpaczliwe wołanie o pomoc. Była rozdarta. Chciała przebić się przez dwie kobiety i wziąć go w swoje kruche, słabe objęcie, powiedzieć mu, że cokolwiek się działo - będzie dobrze. Będzie dla niego i zrobi wszystko, by już nigdy nie musiał być tak wystraszony. Mogłaby bać się za nich dwóch, była w tym całkiem dobra. Powstrzymywała ją myśl, że nie zobaczy tam jej Eskila. Za progiem czekała na nią kreatura, brutalna i gwałtowna, która jednym, niespecjalnie silnym machnięciem szponiastego łapska mogłaby ją ogłuszyć. Nie byłaby w stanie wziąć w objęcia jego twarzy, tak dziwnie niestałej w swojej brzydocie - zupełnie, jakby jakiś potwór trzymał Ślizgona pod fałdami pomarańczowej skóry, a ten usilnie próbował się wydostać. Toczyła się tam walka, a ona nie była żołnierzem. Była… dziewczynką o papierowej skórze i porcelanowych kościach, której serce biło tak szybko, jakby usilnie starało się nie umrzeć. I wtedy go spostrzegła, chociaż tak bardzo próbowała nie mieć go na widoku. Co gorsze - zrozumiała, że Eskil patrzył wprost na nią. Nie była w stanie odgadnąć jego prawdziwych zamiarów. Jedyne, co wiedziała, to potwornie wykrzywiona twarz i komplet ostrych szponów, które zbliżały się. Szybciej i szybciej… Już nie słyszała radosnych, głupiutkich pioseneczek, kiedy tak pędził w jej stronę. Była cisza przerywana głuchymi uderzeniami serca. Te… jakby nagle zwolniło. - Proszę, nie… - Wyszeptała ciężkim, łamiącym się głosem, na moment przed tym, jak Patricia zagrodziła mu drogę. Była tak cicho, że wątpliwym było, by ktokolwiek mógł ją usłyszeć. Spodziewała się ataku; całe jej ciało z całej siły próbowały zmusić ją, aby jakoś się przed nim zabezpieczyła. Tak bardzo chciała osłonić twarz rękoma, upaść na ziemię i podciągnąć nogi pod siebie tak mocno, by zamknąć się w ciasnym kokonie. Bała się. Tak piekielnie się bała, że ją uderzy; a jeśli ostatnie miesiące życia z rodzicami czegoś jej nauczyły, to tego, że dobrze jest osłonić głowę, kiedy ktoś wymierza ciosy. Dopiero po paru długich sekundach zorientowała się, że czekoladowymi, zapłakanymi ślepiami spogląda wprost w błękitne, eskilowe oczy. Było… wszystkiego za dużo. Za dużo strachu i cierpienia, zbyt wiele miotania się, niepewności i gwałtowności. Ułożenie jej serca, sposób, w jaki dudniło, to, gdzie miała łączenie żył, wszystko - wydawało się nagle niedopasowane do reszty tkanek. Uwierało ją i przeszkadzało na tyle, by poczuła się całkiem obca we własnym ciele. Mózg ratował się od przebodźcowania, jak mógł; jeśli Doireann nie była w stanie uciec, a panika nie pozwalała stracić przytomności, tak derealizacja stawała się jedyną opcją. Słowa kobiet dochodziły do niej z opóźnieniem, przytłumione głośnym szumem; nie rozumiała z nich wiele, jedynie dobrze znane “eliksir spokoju” przebiły się głębiej do jej świadomości. Nie tylko Ślizgon miał potrzebę, by zawsze mieć przy sobie chociaż odrobinę eliksiru. Odwracając się, Patricia mogła zauważyć, że Puchonka była okropnie blada, jej oddech był płytki i niespokojny, a twarz wystraszona i zapłakana. A przede wszystkim, że w zaciśniętej, roztrzęsionej dłoni trzymała małą buteleczkę, minimalnie wyciągnięta w stronę kobiety.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Wyrwanie się z toksycznego myślenia nie było łatwe. To go zżerało, miał dosyć po paru minutach. Ile minęło czasu? Pół godziny? A może kilkanaście sekund? Wystarczająco bolało go serce po awanturze z Robin, gdzie powiedział to, czego nie powinien. Skrzywdził ją, ona w odwecie jego, i co mu z tego przyszło? Kolejny atak cech harpii, które chciały się z niego wydostać. Jak to Beatrice mu radziła? Zrozumieć, co ta wilowa część pragnie i dojść do jakiegoś rozwiązania… Zerknął na bałagan, który wytworzył. Na rysę pęknięcia na przewróconym stoliku. Na swoje ręce, które tak dobrze znał, a które pragnęły zatopić się głęboko w skórze. Zacisnął je na wnętrzu własnych dłoni, tym samym raniąc swoje ręce do krwi, ale przynajmniej nie przebił pazurami niczyjej skóry. Krew leniwie poczęła spływać po jego palcach, kiedy patrzył na Patricię, gotową bronić Doireann. Odzyskał oddech, wciąż płytki i nierówny, patrzył na nauczycielkę i wbrew oczekiwaniom, nie poczuł się sprowokowany jej gestem obronnym. To znak, że jednak cechy harpii nie opanowały wszystkich jego myśli. Patrzył prosto w oczy nauczycielki, bo przecież Doireann wyglądała jakby chciała wyzionąć ducha. Nauczycielka przypomniała mu obietnicę, która sprawiła, że parsknął pod nosem. Fałdy na twarzy traciły upiorność swego obrysu. - Oszukałem panią wtedy.- wydusił z siebie prawie swoim głosem, jeszcze schrypniętym od emocji. Nie był dobrym chłopakiem, niech nie łże mu w oczy. Wykrzywił usta w grymasie złości, teraz na nauczycielkę, bo próbowała kłamać kiedy jego serce się roztrzaskało po awanturze z Robin. Podskoczył, kiedy opadła na niego ręką Beatrice. Tego się nie spodziewał, a więc błyskawicznie wysunął się spod uścisku w akompaniamencie harpiowego syku, odrywając pazury od wnętrza swych dłoni i prostując palce w knykciach. Na kilka sekund znów jego twarz pociemniała, włącznie z oczami, ale dalsze słowa Beatrice przywracały go do życia. Z opóźnieniem zrozumiał, że to dłoń kobiety na niego opadła, a nie obcej osoby. Cóż, na czas wpatrywania się w Doireann zapomniał o Beatrice. Usiadł, a może lepiej - zsunął się ciężko do siadu, na łóżko Aleca, zasłaniając boki swej twarzy czarnymi palcami. Największy kryzys zażegnany, oddychał głębiej tak jak Beatrice poleciła, ale myśli dalej podsycały jego złość. Wbił knykcie w skórę swoich skroni i podniósł wzrok na Dear. - Strasznie źle teraz myślę. Myślę o tym, żeby wrzeszczeć na Doireann, żeby wypiła eliksir zapomnienia. Żeby pani Brandon nie kłamała. Żeby te drzwi były w końcu zamknięte bo jak jeszcze ktoś to zobaczy to kogoś zamorduję…- głos mu się łamał, atakował spojrzeniem Beatrice, która przecież nie była tylko nauczycielką. - To boli.- to powiedział już ciszej, do siebie, mając na myśli te myśli skłaniające do wyżycia się. Znowu usłyszał w głowie słowa Robin, która chciała się go pozbyć z towarzystwa. Wbrew sobie tłumaczył sobie jak wiele miała racji nie chcąc mieć z nim do czynienia. Zamknął oczy, a deformacja pobrudzonych własną krwią rąk trochę się cofała; na twarzy cały czas jednak widniał upiorny odcień skóry. Nie umiał radzić sobie z cechami wili. Rozwijały się szybciej niż Eskil, a to tylko udowadniało jakim był beznadziejnym półwilem. Stracił Robin i co, teraz Doireann? A profesor Brandon nigdy w życiu nie uwierzy w jego niewinność, a to kolejna osoba skierowana przeciwko niemu. Takie oto myśli wbijały się szpilami w jego mózg, napędzane wilową mocą. Wsłuchiwał się bacznie w każdy szmer w pokoju. Własna walka nie sprawiała, że był głuchy. Spięty do granic możliwości nasłuchiwał, aby nie dać się więcej zaskoczyć i tak dziko nie odskakiwać. Wsłuchiwał się we wszystkie wypowiadane teraz słowa, aby stały się kotwicą i sprowadziły jego myśli do rzeczywistości.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Nikt chyba nie miał wątpliwości co do tego, że była to wyjątkowa sytuacja. Niezbyt komfortowo czuła się w samym środku niej, nie rozumiejąc tego co tak naprawdę dzieje się z Eskilem. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jakie chłopak miał problemy i jak trudno było mu się z nimi uporać. Za to, dla osoby obserwującej to wszystko z boku, wyglądało to na niesamowicie nieprzewidywalny stan. Zmiany zachodzące przede wszystkim w spojrzeniu Ślizgona oraz gwałtowne reakcje z jego strony, nie pozwalały Patricii na choćby chwilę nieuwagi. Zwłaszcza, kiedy za swoimi plecami miała przerażoną nastolatkę, dla której to wszystko było jeszcze większym szokiem. Starała się iść w ślady Beatrice i zachować zimną krew, a stało się to, kiedy zacisnęła mocniej palce na swojej różdżce. I nawet jeśli nie byłaby w stanie go zaatakować w razie gdyby doskoczył do Doireann, z pewnością dzięki magicznej defensywie byłyby obie w tej chwili bezpieczne. Jednak teraz, kiedy Dear ciągle do niego mówiła, nie było to konieczne. W dodatku Pat przypomniała sobie ich rozmowę w gabinecie i z jakiejś przyczyny postanowiła to wykorzystać, zapewniając go, że będąc sobą, nie skrzywdziłby nikogo. A potem usłyszała jego odpowiedź, na którą jedynie pokręciła przecząco głową, ale nie zdążyła się nawet odezwać ponownie, bo Eskil odskoczył na bok, na skutek nagłego gestu Beatrice. Powoli i metody Dear przestawały do końca działać, choć miała nadzieję, że kobieta zna na tyle swojego wychowanka, aby umieć z nim rozmawiać w takich sytuacjach. Jego głos jednak drżał coraz bardziej, kiedy mówił, a jego słowa zdawały się przenikać głęboko i pozostawiać niepokojące uczucie w jej wnętrzu. Był zagubiony. I nawet jeśli nie potrafiła postawić się konkretnie w jego sytuacji, chciała wyobrazić sobie psychiczne cierpienie, które w tym momencie odczuwał. Mogła to sobie wyobrazić. Nim dotarły do niej słowa Dear, która poprosiła ją o eliksir spokoju, znajdujący się w jej pokoju, skupiła całą swoją uwagę maksymalnie na niewerbalnym zaklęciu, które nie raz nie dwa pomagało jej w stanach silnego wzburzenia. Essentia Mirabile to formuła, która w tamtym pomieszczeniu nie padła na głos, ale której magia rozeszła się niewidzialną chmurką po całej sypialni w mgnieniu oka. Dla niej były to nuty kwiatowe, jej ulubionych perfum, które zawsze przypominały jej letnie, ciepłe wieczory, kiedy mogła z przyjaciółmi spędzić je na świeżym powietrzu na podniebnych treningach. Ale każdy odczuwał ten zapach inaczej. Wierzyła, że kiedy dotrze on do nozdrzy Eskila, może nieco załagodzić jego obecne napięcie. W końcu węch był jednym ze zmysłów, które najsilniej oddziaływały na naszą psychikę, jednocześnie rozluźniając ciało, w odpowiednich kompozycjach. Dopiero, kiedy odwróciła się w stronę Puchonki, zobaczyła co tak naprawdę się z nią dzieje. Kolory, które odeszły praktycznie całkowicie z jej twarzy, nie wróżyły niczego dobrego, a do tego mokre od płaczu oczy i klatka piersiowa gwałtownie unosząca się z każdym szybkim oddechem. Była obezwładniona przez strach, a Patricia wcale się jej nie dziwiła. I nim ruszyła w stronę drzwi, z zamiarem dostania się do pokoju Beatrice, dostrzegła niewielką buteleczkę w dłoni uczennicy, którą nieśmiało wyciągnęła w jej kierunku. Nie było na co czekać, a więc bez słowa wzięła od niej eliksir, aby ponownie zwrócić się do Eskila. - Nie kłamię. Naprawde tak sądzę. A teraz, wypij to, Eskil - poprosiła, robiąc kilka ostrożnych kroków ku niemu i podając mu flakonik. Zauważyła krople krwi, spływające po jego przedramieniu, przez co zaniepokojona, dodała jeszcze: - Mogę się tym zająć? - czuła, że chłopak w głębi duszy chce wrócić do siebie i nawet jeśli to bolało, jest w stanie dać sobie z tym radę. Nie znała go zbyt dobrze, ale z jakiegoś powodu wierzyła, że sobie poradzi.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie wiedziała, co jej działania przyniosą. Czy efekt będzie odpowiednim, czy wręcz przeciwnie, Eskil za chwilę rozszarpie ich tutaj na strzępy, jednak świadomie podejmowała ryzyko. Nie mogła zrobić inaczej. Obiecała, że mu pomoże i choćby to miała być ostatnia czynność, jakiej się podejmie, to zamierzała to zrobić. W końcu była za niego odpowiedzialna i nie podlegało to pod jakiekolwiek dyskusje. Skoro wzięła na siebie ten obowiązek, to jej wrodzona duma i upór nie pozwalały na postępowanie w inny sposób. Nie cofnęła dłoni, gdy na nią zasyczał, choć serce waliło jej jak oszalałe. Nie dała po sobie poznać cokolwiek. Czujnie obserwowała, jak siadał na łóżku, kompletnie zmarnowany i załamany, ale nie to teraz było ważnym. Musiał sobie poradzić, a ona wierzyła w to, że faktycznie tak się stanie. Kucnęła przed nim, przyglądając się czujnie jego twarzy. Z tym, jak walczył sam ze sobą i swoimi demonami. Serce ją bolało od tego widoku, jednak wiedziała, że nie może zrobić zbyt wiele. Otumanianie go czy stosowanie jakichkolwiek innych rozwiązań, było tylko dobre tymczasowo. Prędzej czy później będzie zmuszony nauczyć sobie radzić bez dodatkowych wspomagaczy. Może niekoniecznie dziś, ale będzie musiał stawić temu czoło. - Jak zaczniesz na nią wrzeszczeć, to ja zacznę wrzeszczeć na Ciebie - odpowiedziała od razu, przybierając nieco groźniejszy ton swojego głosu. Wyczuwała, że największy kryzys został właśnie zażegnany i istniało spore prawdopodobieństwo, że chłopak nie wróci do poprzedniego stanu. - Oddychaj, tak jak ci mówiłam. Za chwilę dostaniesz eliksir spokoju i poczujesz się po nim lepiej - dodała, dalej patrząc czarnymi tęczówkami prosto w jego własne oczy. Wyczuła coś, jakby zmianę w otaczającym ich powietrzu. Skonsternowana zmarszczyła brwi, kiedy zapach jagód i różnych ziół doleciał do jej nozdrzy. Zerknęła szybko na Patricię, aby sprawdzić czy i ona coś podobnego poczuła, choć szybciej zrozumiała niż upewniła się spojrzeniem. To musiał być jakiś czar kobiety, który miał za zadanie dodatkowo pomóc chłopakowi - Przysięgam, że ja cię zamorduję pierwsza, nim ty zdążysz się ruszyć. - dodała jeszcze, pozwalając sobie na delikatny uśmiech, który miał pokazać, że nie czuła skrępowania w obecności jego harpich cech, a wręcz przeciwnie, uważała je, za jego naturę i za coś nieodzownego. Tylko należało nad tym w odpowiednim momencie zapanować. Tyle i aż tyle - Wiem, że boli. Ale wiesz, że zrobię wszystko, żeby ci pomóc - dalej patrzyła prosto w jego oczy, nawet nie mrugając. Beatrice Dear nigdy nie kłamała i ten moment nie różnił się w żaden szczególny sposób.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Chwilowe, niemalże niewyczuwalne zetknięcie dłoni z Patricią uświadomiło jej, jak w tej całej panice potrzebowała kogoś obok. Jednak nawet teraz, gdy nie myślała zbyt racjonalnie, zdawała sobie sprawę z tego, że to Eskil jest priorytetem. Nie sygnalizowała więc potrzeby pomocy; jedynie odprowadziła kobietę wzrokiem pełnym paniki i smutku, a potem… Stała dalej, słuchając. Z trudem rozumiała to, co padało z ust nauczycielek - mówiły łagodnie, zbyt cicho, by mogła dobrze je usłyszeć. Nie dość, że dzieliło je parę metrów, to jeszcze szumiąca w uszach krew skutecznie wygłuszała otoczenie. Głos chłopaka za to przedzierał się przez każdą jedną barierę; był wzmocniony przez złość, donośny, jednocześnie łamiący się pod ciężarem tego niewysłowionego bólu… I to na nim najbardziej próbowała skupić swoją uwagę. Chciał na nią krzyczeć. Doireann skuliła się jeszcze mocniej, pozwalając sobie na powolne osuwanie się po ścianie w dół. Jej nogi, wcześniej całkowicie zdrętwiałe, najwidoczniej zmęczył się ciągłym napięciem mięśni, sprawiając, że Puchonka wylądowała ostatecznie na podłodze. Na szczęście nie było to omdlenie - nie runęła z hukiem, po prostu bardzo powoli i wbrew własnej woli usiadła. Podkuliła kolana, dociągając je do brody i zamknęła się w bezpiecznym kokonie. Nie mogła spełnić żądania Eskila - musiała pamiętać. Musiała wiedzieć, czym może się stać i nigdy nie zapomnieć tego, co czuła właśnie teraz. Była przerażona i roztrzęsiona, chociaż obecnie na pierwszy plan przedzierał się dogłębny, dojmujący smutek. W pewnym momencie zaczął dobiegać ją dziwny zapach; z początku nie była w stanie go zidentyfikować. Czar najwyraźniej potrzebował odrobinę więcej czasu, by przedrzeć się przez emocje Doireann - jednak w końcu udało się. Słodki, kwiatowy zapach jaśminu otoczył ją, a pierwsze, bardziej racjonalne myśli zaczęły przedzierać się przez te paniczne; nie mogła więcej na coś takiego patrzeć. Bała się go, okropnie się bała. No i… czy to nie przez niego ostatnio nie czuła się najlepiej? Wkroczył w jej życie, jakby nigdy nic, wykradł od niej te pierwsze objęcia, dotknięcia twarzy i pocałunki, by potem machać ogromnymi szponami przed jej oczami. Do oczy Doireann napłynęła kolejna fala łez, która bez żadnych przeszkód zaczęła podążać śladami swoich poprzedniczek. Nie chciała tak o nim myśleć. Nie chciała takiego Eskila. Chciała jej błyszczącego półwila, który poił ją pitnym miodem. Nie mogła jednak poradzić nic na to, że strach miał w garści przeważające argumenty - pozbawione sentymentu, a za to opierające się na logice i bezpieczeństwie. Zgadzała się z jednym - chciała, aby ktoś zamknął te pieprzone drzwi.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Starał się głęboko oddychać ale nie miał w sobie cierpliwości, aby czekać na efekt. Myśli napierały na niego ze wszystkich stron, wrzeszczały, że wszyscy mają zapłacić za wyrządzone mu krzywdy. Huczało w nim, aby właśnie teraz wstał i wygarnął im, że interesują się nim tylko wtedy kiedy pojawia się problem. To było oczywiście kłamstwem jednak jego myślenie było zniekształcone tak jak twarz, która nie mogła poradzić sobie z całkowitą neutralizacją deformacji. Docierał do niego ból rąk i ból za mostkiem, na nowo ogarnęła go potrzeba rozwalenia czegoś na milion części, a więc zaciskał paznokcie jeszcze mocniej na swoich dłoniach, aby nie zrobić to na cudzych. Pociekło więcej krwi. - Nie żartuj ze mnie! - krzyknął zniekształconym głosem, a trudno stwierdzić czy kierował to w stronę Beatrice czy Patricii. Żeby poczuć inny zapach potrzebował więcej czasu niż Doireann. Zbyt mocno zwijał się z emocji, aby teraz to zauważyć. Za chwilę, za momencik… jęknął, wbijając knykcie w swoje paskudne policzki, które nie miały w sobie żadnego wilowego połysku. Opuścił głowę, w jego gardle wibrował nieco płaczliwy jęk, bo męczył się tym gniewem. Kiedy usłyszał z bliska głos Beatrice, posłuchał i wtłoczył do płuc zapas tlenu. Wtedy też poczuł zapach… ledwie wyczuwalny zapach Huntera. Momentalnie wyprostował sylwetkę (ale nie wstawał) i przeniósł wzrok w kierunku drzwi, jakby przekonany, że chłopak zaraz tu przyjdzie i swoim niepowtarzalnym zapachem ukoi harpię do snu. Ujrzał tam oswuajacą się Doireann. Wyciągnął rękę w jej kierunku, wskazując palcem dziewczynę, która wyglądała jak pół kroku od śmierci. Gwałtownie odwrócił wzrok z powrotem do Beatrice kiedy mu groziła. Zamiast poczuć gniew, skupił się na jej uśmiechu. Wow. Usłyszał głos Patricii.m i popatrzył na swoje poranione ręce. Drżały. - Jak… jak Beatrice je przytrzyma to tak. - zacisnął mocno zęby i zaraz to usta, bo czuł się fatalnie, że nie może za siebie poręczyć. Teraz już świadomie wdychał delikatny (zbyt delikatny!) zapach Huntera, a gniew zaczął ustępować. Z każdym świadomym i ostrożnym wdechem coś z harpich cech łagodniało, zacierało się. Odzyskiwał własny kolor skóry, ale proces nie był stu procentowo pewny. Dla bezpieczeństwa przeniósł wzrok na Beatrice, a swoje szponiaste łapska oparł o własne kolana. Bolało. - Ja nie umiem. - jęknął w kierunku swojej opiekunki. - Lucas by umiał, ja nie. - zacisnął mocniej zęby kiedy po jego trzewiach przemykała złość, choć już zdecydowanie słabnąca. Jego dłonie trzęsły się i niestety nie umiał tego uspokoić, aby ułatwić proces leczenia tych już głębokich ran.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Zacisnęła mocniej zęby, kiedy zobaczyła jak harpie pazury wciskają się jeszcze mocniej w przedramię Eskila, a potem kolejne smużki krwi spływają po jego ręce. Wzdrygnęła się lekko, kiedy wrzasnął przerażającym głosem, choć nie wiedziała czy to do niej czy do którejś z pozostałych dziewczyn. Ten głos był okropny i nie spodziewała się, że może coś takiego wydobyć się z ust tego chłopaka. Najwyraźniej jednak, ciągle był w emocjach i kolejne minuty wcale nie wskazywały na to, że próbuje się uspokoić. Nie zmieniało to jednak faktu, że chciała uleczyć jego rękę, przez co skinęła lekko głową na jego słowa, aby chwilę później spojrzeć na Beatrice nagląco. - Użyję tylko jednego zaklęcia, okej? Stój spokojnie - oznajmiła nieco ściszonym głosem, podchodząc bliżej niego i jeśli Dear chwyciła jego dłonie, Patricia przyłożyła różdżkę do jego przedramienia, aby kolejno za jej pomocą zasklepiać ranki na jego skórze. Chociaż tyle mogła zrobić, w połączeniu z tym zapachem, który nadal unosił się wokół nich, choć z każdą minutą słabnął. Naprawdę była przekonana, że sama Beatrice, jak i więź jaka ją łączy z chłopakiem pomoże mu osiągnąć stan spokoju, aby jego harpie cechy mogły się wycofać. Z wymiany zdań miedzy nimi nie rozumiała nic, jednak kiedy obejrzała się zobaczyła osuwającą się Doireann, na co serce stanęło jej w jednej chwili. Od razu doskoczyła do dziewczyny, przykucając by sprawdzić co z nią. - Heeej, dobrze się czujesz? Chcesz wody? - zapytała, widząc bladą jak ściana twarz Puchonki, domyślając się, że to co widzi to dla niej za dużo. Obejrzała się przez ramię, na Eskila, by zobaczyć jak Dearównie idzie uspokajanie go. Zupełnie nie spodziewała się, że gen harpii może tak opanować człowieka. W końcu wstała na moment, aby rozejrzeć się po pokoju i chwytając jubek z niewielkiego stolika, napełniła go wodą za pomocą Aquamenti i podsunęła go dziewczynie. - Napij się, dobrze Ci to zrobi. A profesor Dear zajmie się Eskilem - uspokoiła ją, choć doskonale wiedziała, że przecież nie o to chodziło. Ona sama była przerażona harpią, która wyszła ze Ślizgona, jednak jednocześnie martwiła się o niego, żeby sam sobie nie zrobił krzywdy przy okazji.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Niewątpliwie sytuacja miała się coraz lepiej, choć do idealnej było jej jeszcze daleko. Chłopak wciąż pozostawał w stanie wyraźnego wzburzenia, a Beatrice wraz z Patricia próbowały mu pomóc. Poniekąd nie miały w tamtym momencie innego wyjścia; rozwścieczony chłopak na pewno zapomniałby o swoim człowieczeństwie na rzecz nieco bardziej brutalnego oblicza i pewnie mógłby siać zamęt w szeregach uczniów bawiących się na tych wakacjach. A do tego przecież nikt nie zamierzał dopuścić. Nie zwracała uwagi na cieknąca z jego ran krew pewna, że druga nauczycielka zaraz zaleczy jego rany. Zaskoczona powiodła spojrzeniem za Eskilem, jednak w drzwiach nie dostrzegła żadnej nowej osoby, której on prawdopodobnie wyglądał. Zmarszczyła delikatnie brwi i wróciła spojrzeniem do swojego podopiecznego. On też uczynił to chwilę później, a ona bez najmniejszego nawet skrępowania wytrzymała spojrzenie jego oczu. - Oczywiście - powiedziała i od razu sięgnęła w stronę jego dłoni. Delikatnie zacisnęła na nich palce, robiąc wszystko, co w jej mocy, by przy tym nie wzdrygnąć się oraz aby jej lico wciąż zdobiła taka sama mina. Nie mógł więc dostrzec żadnych oznak obrzydzenia, czy czegokolwiek normalnego w takiej sytuacji. Ona pozostawała skupiona na zadaniu, gdy Patricia rzucała kolejne zaklęcia. Wciąż patrzyła mu prosto w oczy, raz po raz powtarzając mu, by oddychał, spokojnie, powoli, brał długie wdechy i wydechy, a w tym czasie nauczycielka miała możliwość dalej pracować swobodnie nad poprawą jego stanu zdrowia. - Umiesz - powiedziała twardym, stanowczym głosem, potwierdzając wiarę we własne słowa poprzez mocne spojrzenie czarnych tęczówek. - Jasne, że umiesz. Gdybyś nie umiał, już dawno rozszarpałbyś nas na strzępy - dodała po chwili, dalej nie odwracając wzroku nawet na sekundę. W chwili obecnej nic innego nie miało dla niej znaczenia, prócz tego, aby chłopak doszedł do siebie. W innym wypadku, wszystko pójdzie psidwakowi w dupę… - A teraz eliksir - powiedziała, ponownie podając mu flakon, który to Patricia wzięła od Doireann. W jej głosie zabrzmiała taka nutka, która kazała chłopakowi zastanowić się, naprawdę mocno, nad ewentualną odmową.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Histeria Doireann, pod wpływem czaru Brandonówny, stawała się coraz bardziej dyskretna. Po spazmatycznym szlochu pozostały jedynie mokre policzki i zaczerwienione oczy, z których wciąż uciekały kolejne łzy, zaś panika objawiała się tylko cyklicznym drżeniem całego ciała. Oddychało się jej nieco lepiej, chociaż wciąż miała wrażenie, jakby przyrosła do korytarzowej podłogi. To nagłe “odprężenie”, które odrobinę ukoiło wyrzut adrenaliny, sprawiło, że ogromna fala zmęczenia zalała dziewczynę. Przebodźcowany, zestresowany i wystraszony umysł miał dość - i kiedy tylko słodki, kwiatowy zapach wzbudził w niej złudne poczucie bezpieczeństwa, dziewczyna poczuła, że leci. Trudno było jej skupić uwagę na czymś konkretnym. Umykała jej krew spływająca po wykrzywionych palcach Eskila, a jego donośny i roztrzęsiony głos stawał się taki… odległy. Ostatnim, co do niej dotarło, była Beatrice trzymająca w swoich drobnych dłoniach wielkie, pokryte szkarłatem szpony. Ona… Chyba nigdy nie byłaby w stanie zrobić czegoś podobnego. Potem zauważyła Patricię; kobieta mignęła jej przed oczami, by potem raz jeszcze oddalić się i wrócić z kubkiem pełnym wody. Najwyraźniej zadziałało prawo autorytetu, bo Doireann, która ostatnio nie piła niczego, co nie zostało nalane przez jej własne dłonie, przyjęła kubek. Zaraz potem chciała zacząć kręcić głową i prosić ją, by jak najszybciej wróciła do Eskila, bo przecież to on potrzebował pomocy. Jednak im dłużej blondynka była blisko, tym mocniej uświadamiała sobie, że obecność Brandon, zwłaszcza, że kobieta stała pomiędzy nią, a drzwiami, była czymś, czego bardzo teraz potrzebowała. Gdyby nie bała się teraz wykonać gwałtowniejszego ruchu, najchętniej rozpłakałaby się w ramionach nauczycielki, nie przejmując się, że nie wypada. Zamiast tego wzięła mały łyk wody, próbując ze wszystkich sił uwierzyć, że coś tak prostego faktycznie pomoże jej poczuć się lepiej. - Dziękuję. - Powiedziała bardzo cicho, z lekkim opóźnieniem. Chciała poprosić, by Patricia ją stąd zabrała - był to jednak zbyt złożony komunikat na jej ściśnięte gardło.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie poprosiłby Beatrice o trzymanie nadgarstków gdyby podejrzewał ją o jakikolwiek strach bądź obrzydzenie. Zaufanie względem nauczycielki nabrało głębi i nawet sam Eskil nie zdawał sobie z tego sprawy. Odruchowo spiął ramiona (a co za tym idzie nieumyślnie cofnął ręce, co zostało zablokowane przez obejmujące jego ręce palce nauczycielki) i wykrzywił usta. Nie lubił celowania w siebie różdżką, zwłaszcza kiedy cechy harpii nie schowały się jeszcze pod skórę. Próbował powstrzymać chęć zaciśnięcia paznokci w skórze kiedy owionęło go zaklęcie lecznicze. Bolało, ale nie bardziej niż ranki, które sam sobie wytworzył. Chciał podziękować profesor Brandon za pomoc, ale nie zdołał wypowiedzieć absolutnie nic do momentu aż nie odeszła w kierunku omdlałej Doireann. Tę też omijał wzrokiem, jakby bał się zapamiętać obraz, który malował się przy drzwiach pokoju. Przypomniał sobie o oddychaniu, co też uczynił, ale non stop trzymał wzrok utkwiony w swoich rękach. - To nie ja tylko wy. - bronił się przed przyjęciem "pochwały" z ust Beatrice. Nie uważał, że to on dał radę tylko dzięki zabiegom tych trzech kobiet został skutecznie odcięty od bodźców wywołujących gniew, a i również został wyrwany z toksycznego nakręcania własnej złości. Powoli wszystko z niego znikało, wszelkie nienaturalne oznaki wycofywały się leniwie, jakby z oporem. Trzymane przez Beatrice dłonie w ciągu pięciu sekund zamieniły się w zwyczajne, eskilowe, acz bardzo zimne (prawdopodobnie z nerwów). Głowę miał opuszczoną, co oznaczało, że targały nim teraz wyrzuty sumienia. Ile on by oddał, aby jeszcze raz poczuć ten zapach... nie wiedział jednak, że to efekt zaklęcia. W ogóle nie zastanawiał się skąd się to wzięło, ot, pragnął poczuć to jeszcze raz. - Doireann chce chyba już iść. - wydusił z siebie, a nie było w tym nuty żądania samotności acz stwierdzenia faktu. Nie musiał patrzeć na Puchonkę, aby wiedzieć co musi malować się na jej twarzy. Była na tyle krucha, że musiała ułożyć sobie myśli z dala od niego, a on nie miał nic przeciwko. Wziął od nauczycielki eliksir i nieporadnie go odkorkował. Nie miał ochoty tego pić, co przejawiało się zwlekaniem i wahaniem trwającym dłużej niż dwie sekundy. Ostatecznie jednak wypił połowę eliksiru i wykrzywił się z obrzydzenia. - Nie powie pani profesorowi Whitelight? Nie powie, prawda? Niech nie wie. - nagle tknęło go, ze mogłaby chcieć podzielić się tą informacją ze swoim narzeczonym, którego Eskil jeszcze nie do końca "sprawdził". Nie wiedział zatem czy wejdzie z nim na ścieżkę wojenną czy będzie chciał mu się przypodobać. Jedno było pewne - nie musiał wiedzieć co za ziółko Beatrice sobie adoptowała. Omijał wzrokiem profesor Brandon i Doireann, bo najzwyczajniej w świecie wstydził się. Przyjdzie czas na rozmowę o tym, co się wydarzyło choć to nie Eskil będzie tego inicjatorem. Nie lubił trudnych tematów.