C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Pokoje w są w tym roku bardzo luksusowe i przyjemne. Światło mieni się w oknach, ma oczywiście egzotyczny wygląd oraz specyficzny aromat unoszący się w powietrzu. Na środku jest bardzo niski stolik bez krzeseł. Nie ma tu jednak charakterystycznych łóżek, na ziemi leżą podwyższane maty i mnóstwo poduszek. Tak naprawdę sami możecie wybrać sobie układ "łóżek" w sposób jaki chcecie, zmieniając położenie mat i poduszek! Na początku w każdym pokoju jest tyle miejsc do spania ile jest osób, a nad każdym posłaniem jest baldachim; może nie zasłoni on was w zupełności, ale da chociaż odrobinę poczucia prywatności. Są one również bardzo przestronne, macie mnóstwo miejsca. Włącznie z szafą, w której macie stroje, które musicie zakładać. Każdy pokój ma swoją łazienkę.
Uwaga. Jeśli wchodzicie do specjalnych lokacji, gdzie musicie nosić wymagany strój, bierzecie go właśnie ze swojego pokoju. Zanim nie wyruszycie, koniecznie rzućcie kostką jaki strój wyjściowy macie w przydziale. Nie musicie być w pokoju, by go zabrać. Rzucacie tylko raz na to jaki macie strój i posiadacie taki właśnie do końca wyjazdu, chyba że udacie się do odpowiedniego sklepu i tam zakupicie odpowiedni strój.
Oto przykładowy krój stroju męskiego oraz stroju damskiego. Do tego mężczyźni muszą mieć brody, zaś kobiety ręce w magicznym, kolorowym pudrze. Konieczne jest również nakrycie głowy turban, bądź chusta.
Rzucacie jednorazowo kostką k6:
Charakterystyka stroju:
1 - twoja szata nie jest jednego koloru; jest niesamowicie kolorowa! Ma fikuśne wzorki, na dodatek ruchome. Z pewnością przykuwasz wszystkich uwagę, gdziekolwiek nie idziesz!
2 - twoja szata jest dość... staroświecka. Szybko zauważasz, że jest jakaś starsza, nie tak modna jak inne i na dodatek ewidentnie śmierdzi jakimś starym jedzeniem... Należy ją z pewnością wyprać i liczyć na to, że zapach niedługo straci na mocy... Przez trzy wątki Twoja szata nie pachnie przyjemnie.
3 - jeśli jesteś kobietą - z Twoim strojem jest wszystko w porządku! Jeśli jesteś mężczyzną okazuje się, że z Twoją brodą jest coś poważnie nie tak... Za każdym razem jak chodzisz, ta straszliwie się sypie! Włosy z brody dosłownie latają wokół ciebie jak szybko chodzisz, wpadają ci do nosy, za szatę... Na dodatek z każdym dniem jest jej coraz mniej. Po 3 wątkach stracisz resztkę brody i musisz kupić sobie nową brodę! Link do odpowiedniego sklepu, powyżej.
4 - jeśli jesteś mężczyzną - z Twoim strojem jest wszystko w porządku! Jeśli jesteś kobietą okazuje się, że masz okropne uczulenie i wysypkę na barwnik do rąk, który dostałaś! Nieważne ile masz punktów uzdrawiania, nie jest to rodzaj magii, który spotkałaś i cokolwiek nie używasz, wysypka pojawia się ponownie. Musisz kupić sobie krem, którym będziesz musiała się regularnie smarować, bądź kupić całkiem nowy barwnik. Link do odpowiedniego sklepu, powyżej.
5 - niestety szata, którą posiadasz jest zdecydowanie - rzuć kostką k6: parzysta - jest za mała, nieparzysta - jest za duża. Nawet jeśli zmieniasz ją zaklęciem, nadal ta wraca do poprzedniego stanu. Aby to zmienić, musisz oddać szatę do specjalisty. Złóż tam wizytę, by ktoś naprawił Twoją szatę.
6 - rzuć kostką ponownie. Parzysta - Twój strój zmienia kolor! Za każdym razem gdy się budzisz jest inny i musisz na nowo rzucać kostką na kolor szaty! Nieparzysta - Twój strój jest bardzo ładnie dobrany, bo wszystko jest w takim samym kolorze, dzięki temu wygląda jak komplet z turbanem oraz barwnikiem/brodą.
Aby dowiedzieć się jaki macie kolor: brody/barwnika, turbany/chusty oraz szaty, polecamy wylosować!. Jeśli sami wybieracie i nie macie ochoty na losowanie, pamiętajcie, że nie możecie mieć wszystkiego w jednym kolorze, o ile nie mieliście takiej kostki w charakterystyce stroju.
Lokatorzy:
1. Maximilian Felix Solberg 2. Felinus Faolán Lowell 3. Theodore Kain 4. Aleksander Cortez
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Warzenie Eliksiru Migrenowego Użyte składniki: x1 Składniki na Eliksir Migrenowy Posiadany sprzęt: Srebrny kociołek, samoodmierzający flakonik. Ilość porcji: 3
Nie, nie mógł tak funkcjonować. Nawet najcichszy dźwięk powodował u niego zatrważający ból głowy, a obojętność do pappary wzrastała z każdą możliwą chwilą, gdy ta była w stanie paplać bez żadnego polotu. Szum wody wlewanej do srebrnego kociołka, kroki partnera lub osób, które sąsiadowały pomieszczeniami. Nawet z czasem ten upał, który tak uwielbiał, no cóż, zdawał się dolewać oliwy do ognia. Stukot odpowiednio przygotowywanych roślin w moździerzu, raz po raz odstawiane naczynia, świst samoodmierzającej fiolki. Wkurzało go to wszystko, ale nie chciał się denerwować na zwierzę, bo o ile przyczyniło się do takiego stanu rzeczy, nie zasługiwało na okrzyki, które by potencjalnie ją spłoszyły. Westchnąwszy ciężko, były student nie żałował w tym przypadku zakupienia sporej ilości składników. Jak się okazało, nie były one na marne, bo nim się obejrzał, a rzeczywiście okazywało się, że korzystanie z nich wcale nie jest nieprawidłowe. No ba. Należało do czegoś naturalnego, jeżeli chciał trochę zaoszczędzić, nawet w przypadku wydania wolną ręką tak ich sporej ilości. Nie bez powodu zatem podgrzał bazę eliksiru do odpowiedniej temperatury. Nie chcąc tego zepsuć, wszak ciężko było o funkcjonowanie wtedy, gdy łeb zdawał się być przewiercany przez milion służących do tego narzędzi, zapewne prostszym rozwiązaniem byłoby pójście do sklepu i zakupienie odpowiedniego eliksiru. Mimo to nie chciał. Wolał samemu uwarzyć miksturę, która przecież wcale nie była taka trudna - doskonale o tym wiedział, kiedy to nawet pierwszaki dawały sobie z nim rady. Debilem z eliksirów leczniczych nie był, w związku z czym podtrzymanie temperatury, bądź co bądź - najbardziej bazowa czynność - nie należała do wyjątkowo skomplikowanych zadań. Kora wierzby płaczącej, kiedy została rozdrobniona, uległa tym samym nasiąknięciu wodą o temperaturze pokojowej. Zgodnie z przepisem, raz po raz - dodając składniki - otrzymywał odpowiedni wywar. Powoli, subtelnie ostrożnie, bez chęci zepsucia tego, choć nie było to wcale takie proste, kiedy człowiek czuł się tak, jakby dostał kopytem w łeb. Na samo wspomnienie o tym się dość mocno skrzywił, jakby efekt utrzymywał się ze zdwojoną siłą, a proste "Cholera" wydostało się spomiędzy jego ust, będąc jednoznacznym dowodem na to, iż się męczył. Stojąc w tym cieple, gdy pod kociołkiem buchały spragnione strawy płomienie, sycząc i trzaskając jedno po drugim, gdy coś im nie odpowiadało, po dodaniu odpowiedniej ilości krwawego ziela, barwa mikstury przybrała prawidłowy, idealny wręcz kolor, przyczyniając się do powstania ostatecznej mieszanki. Musiał co prawda odczekać, ale kiedy to miało miejsce - bez problemu nalał wszystkiego, do ostatniej kropli, korzystając z podpisanych wcześniej flakoników, by jeszcze chwilę odczekać, zanim to zamierzał z nich skorzystać. Wyczyszczenie garnków pozostawił na później; nie miał na to obecnie sił.
[ zt ]
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Czuł się źle. Cholernie źle. Wręcz brzydził się sobą i tym, co odpierdolił, ale starał się tego nie pokazywać. Pierwsze dni wyjazdu spędził oszukując Felka. Wychodził z pokoju, szwędał się po korytarzach pałacu i wracał, gdy tylko Lowell opuszczał ich sypialnię, by oddać się bezczynności. Wypad z Theresą trochę go obudził, przywrócił do życia i odsunął na bok niektóre problemy. Niektóre, bo oczywiście musiał zjebać. I to koncertowo. Nic więc dziwnego, że bał się wypadu z Julką, choć cholernie tego chciał. Już miał wychodzić, gdy wyrzuty sumienia wzięły nad nim górę. Usiadł przy stoliku, wziął kawałek pergaminu i pióro i zaczął skrobać.
Feli,
Wychodzę z Brooks. Nie wiem, czy dziś wrócę. Może i z dwie noce mnie nie będzie. Piszę żebyś się nie martwił. Nic mi się nie stało. Jeśli będziesz mieć wątpliwości, pytania, czy po prostu będziesz mnie potrzebować kontaktuj się z Julką. Ona powinna być w stanie posłać Ci patronusa, czy coś.
Kocham Cię,
Max
Trzy razy przeczytał to, co napisał. Nie brzmiało to tak, jakby chciał, ale nie widział innej opcji. Nie chciał, by Feli się martwił jego nieobecnością, a też nie chciał obiecywać mu że szybko wróci. Nie szedł sam i w razie czego podał kontakt. To musiało wystarczyć. Nie patrząc za siebie położył pergamin w widocznym miejscu i wyszedł.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Przebywanie w pokoju wiązało się z jedną rzeczą, której nie potrafił znieść - dziwnym uczuciem marnotrawienia cennego czasu, który powinien przeznaczyć na coś innego. Nie bez powodu teraz to robił, czytając jeden z podręczników, z których to tak dawno nie korzystał, a z którego powinien chłonąć odpowiednią wiedzę. Nie przeszkadzały mu wspólne chwile z Maximilianem, no ba - pozwalały zapomnieć o problemach i przyczyniały się do rozchmurzenia tego, co kłębiło się pod kopułą czaszki. Jedna rzecz nie ulegała wątpliwości - był dorosły. Mógł zatem bez problemu i bez ukrywania się zdobywać stosowne informacje dotyczące magii, która nie znajdowała się w repertuarze przedmiotów nauczanych przez Hogwart, niemniej jednak starał się to robić z ostrożnością. Wiedział, jak czarnomagiczne nauki potrafią być zgubne, ściągając nawet te najczystsze serca na nieodpowiednie tory, niemniej jednak inny cel przyćmiewał chłonięciu z podręcznika wiedzy na temat działania zaklęć - chciał ją zrozumieć lepiej. Chciał wiedzieć, jak dokładnie wpływają na ludzkie ciało i czy są metody zapobiegania im w taki sposób, by nie pozostawały żadne blizny. Już raz miał okazję z tym mieć do czynienia; czy jednak było możliwe w pełni zlikwidowanie błędów własnej przeszłości? Musiał wiedzieć, jak przeciwdziałać i jak ewentualnie wykorzystać ją, gdyby jednak nie miał wyjścia. Co jak co, ale pod tym względem miał pewne zasady, z których nie zamierzał rezygnować, gdy raz po raz pił chłodny napój, napawając się ciszą we wspólnym pokoju, kiedy to wszyscy udali się we własną stronę - w tym on. Magia zakazana wiązała się z chęcią i koniecznością nie unieszkodliwienia przeciwnika, a sprawienia mu jak największej ilości bólu. Początki tej dziedziny sięgały już starożytności, niemniej jednak wówczas nie została zbyt specjalnie dobrze sklasyfikowana. O tym, że ta nie czerpie potencjału tylko z umiejętności, a z nieuzasadnionego gniewu, doskonale wiedział. Posiadanie tak ogromnej biblioteczki zabranych z Działu Ksiąg Zakazanych egzemplarzy podręczników i innych tego typu do nauki czarnej magii, niemniej jednak nawet przy takiej ilości nie umknęło mu to, że jeden z nich zniknął. Westchnąwszy ciężko, wcześniej coś mu się nie zgadzało, ale dopiero teraz zrozumiał, iż stan obecny się nie zgadzał i ktoś musiał jedną z ksiąg po prostu ukraść. Nie wiedział, kto dokładnie, może się zawieruszyła, niemniej jednak zamierzał - prędzej czy później - po ludzku zapytać. Lydia nie wchodziła w grę. Egzemplarz dotyczący zaklęć posiadał najpotrzebniejsze informacje - zastanawiało go jednak to, jak zdołał usunąć czarnomagiczne blizny, skoro przecież pozostawiały one rany na duszy. Dotyczyły bardziej niezrozumiałego tematu, który nie został do końca zbadany, a jednak w jakiś sposób istniał. Każde rzucone zaklęcie z tej ciemniejszej strony mocy pozostawiało zatem piętno, którego nie można się wyzbyć. Wedle zamieszczonych informacji, wszystko wskazywało na to, że nawet ich próba zakrycia nie ukryje tego, co znajduje się pod tkankami. Że obrażenia, które zaistniały w życiu czarodzieja, jeżeli posiadały podłoże o największej szkodliwości i zgniciu, zawsze będą widoczne; Lowell skrzywił się widocznie, chłonąc zimny napój. Oznaczało to, że nawet jeżeli zdołał w jakiś sposób usunąć blizny, bardziej zaawansowanymi zaklęciami można wykryć działanie zaklęcia Toninentia oraz Sectumsempry. Niespecjalnie go to cieszyło - i miał nadzieję, że w życiu nie będzie musiał się z tym jakoś kolidować. Wedle autora, porównywane to było do czegoś w rodzaju zepsutej części, której nie można wymienić, a którą to można tylko i wyłącznie ukryć. By dalej działała, by dalej funkcjonowała, ale bardziej fachowe oko będzie w stanie odkryć, co miało miejsce i być może... dlaczego. Felinus po dłuższym wczytaniu się w lekturę, gdzie miał okazję dowiedzieć się więcej na temat genezy powstawania zaklęć i dokładniejszej zależności między nagromadzonymi emocjami a efektami, postanowił zrobić sobie krótką przerwę. Co jak co, ale chłonięcie tego typu rzeczy zawsze wiązało się z widocznym zmęczeniem, którego nie potrafił zlikwidować.
[ zt ]
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Powróciwszy do ponownego przeglądania informacji, nie mógł nie odnieść wrażenia, że czarna magia w jakimś stopniu była z nim powiązana bardziej, niż mógł się tego spodziewać. Kiedyś nie miał ambicji, by uczyć się czegokolwiek innego na własną rękę, a teraz? Brązowe obrączki źrenic dokładnie wczytywały się w każde słowa dotyczące zaklęć, o których nie miał aż tak pojęcia. Jedne z nich wpływały na umysł, ignorując wszelkie bariery. Drugie z nich przyczyniały się do bardzo ciężkich obrażeń, które z łatwością były w stanie zabić. Zapamiętywał doskonale nazwy, chcąc wiedzieć, jak się należy przed nimi bronić, ale czy nawet najdoskonalsza biała magia będzie w stanie uniknąć bycia pokonaną przez tę bardziej mroczną? Tego nie wiedział, ale chciał wierzyć, kiedy to opuszki palców lekko głaskały pożółkłe kartki podręcznika, który naprawdę się teraz przydawał. Przygotowanie kolejnej dawki napoju nie sprawiło mu żadnego problemu. Rozłożywszy się wygodnie na siedzeniu, kontynuował dalsze wczytywanie się w podręcznik dotyczący informacji na temat czarnomagicznych zaklęć. Tuż obok znajdował się także magiczny dziennik, w który to skrupulatnie wpisywał najważniejsze rzeczy dotyczące "budowy" i "duszy" tego typu dziedziny. Nie interesował się dzisiaj kluczami henochiańskimi, choć miał zamiar z nich skorzystać, gdyby wprowadzanie modyfikacji runicznych chciał przeistoczyć w coś bardziej nietypowego. Czarnomagiczne zwykłe, czarnomagiczne zakazane, czarnomagiczne starożytne - które wyszły już z obiegu - jak również czarnomagiczne niewybaczalne. Raz po raz znajdował połączenia między nimi, z łatwością rozumiejąc, że te pierwsze są najłatwiejsze. Nie wszystkie, ale na pewno większość. Z minionych tysiącleci nie pozostało nic, z czego mógłby skorzystać; westchnąwszy ciężko, zapisywał nawet takie drobne niuanse, byleby o nich nie zapomnieć. Symbole spirytystyczne wpływały koniec końców na efekty, ale to była wyższa forma magii, która dotyczyła stricte rytuałów krwi. Nie chciał w to wchodzić, w związku z czym odsunął na krótki moment podręcznik, czując lekki ból rozsadzający jego czaszkę. Ponowna nauka czarnej magii bywała frustrująca - owszem, wiedział wiele na jej temat, ale każda informacja zdawała się nieść ze sobą brzemię, które mogło zarówno przyczynić się do poprawy, jak i zepsucia. Znajdowanie się na tej granicy powodowało wiele moralnych pytań - teoretycznie nie powinien do tego powracać. Nie kusiła go adrenalina; chciał znaleźć odpowiedzi na frustrujące go pytania, jako że już samej Cortez oznajmiał, że interesuje go wiele kwestii w tym temacie. Nadal interesowało, ale ten zapał ostudził się wraz z odpowiednią terapią. Dalej wczytywał się w podręczniki, oparłszy łokciem o krawędź mebla. Geneza powstania tego, wpływ na człowieka, ogólne schematy polegające na tym, jak to wszystko jest zbudowane. Momentami zahaczył nawet o zaklęcia nekromantyczne, niemniej jednak nie zamierzał ich na nikogo rzucać. Zamiast tego skupił się na urokach długotrwałych, zauważając opisany dokładnie przypadek Sues, które posiadało swoje własne przeciwzaklęcie, ale o nim - w ramach leczenia osoby dotkniętej tą klątwą - należało wiedzieć. Skupiwszy się, nie wiedział, czy będzie w stanie je rzucić, niemniej jednak, kiedy to palce snuły się po tekście, gdzie znajdowała się dosłownie notatka spisana dłonią dotkniętą tymże zaklęciem, wiedział jedno - wymęczało. Powodowało ciężką, trudną śmierć, która polegała przede wszystkim na doprowadzeniu organizmu do granic możliwości. Wiele zaklęć czarnomagicznych będących o oczko wyżej, dotyczyło już bardziej specyficznych metod torturowania. Wrażenie posiadania wrzącej krwi wcale nie pomagało w wyobrażeniu sobie, jak to wszystko musi wyglądać; skrzywiwszy się, po dłuższej lekturze i zapisaniu paru naprawdę istotnych informacji dotyczących przeciwdziałania takim przypadkom, na krótki moment odetchnął. By potem zmyć to wszystko poprzez pójście do łazienki i wzięcie zimnego prysznica. Czarna magia męczyła i doskonale o tym wiedział, nie chcąc w żaden sposób negować faktu. Mimo to nie chciał się oddać temu w pełni, w związku z czym pod kopułą czaszki pojawiło się naprawdę, naprawdę wiele pytań, na które nie mógł znaleźć odpowiedzi.
[ zt ]
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dzień zaczął się dość przeciętnie. Max wstał z samego rana i poszedł do łazienki, by nieco ogarnąć się przed wyjściem. Bezsensowne przechadzki po pałacu nie były dziś jednak jego celem. Miał inne plany, których mieć nie powinien, a jednak czuł, że dłużej już nie oprze się pokusie. Był pewien, że przecież od trzech razów nic mu nie będzie szczególnie, że nastąpiła między nimi mimo wszystko przerwa. Wdział odpowiedni strój i przełożył przez ramię torbę, w którą spakował zakupioną wcześniej fajkę oraz potrzebne mu galeony. Przygasł nieco, gdy wychodząc spojrzał na śpiącego błogo Felka. Ranił go, choć ten nie miał najmniejszego pojęcia co dzieje się poza zasięgiem. Max zacisnął zęby, czując jak oczy zachodzą mu łzami, ale wziął się w garść, przekonał się w myślach, że tak jest lepiej i wyszedł w poszukiwaniu człowieka o charakterystycznych fioletowych uszach. Nie było mu jednak dane nawet opuścić pałacu, gdy otrzymał zaskakującą wiadomość. List był napisany przez Perpetuę i w pierwszej kolejności Solberg był pewien, że stało się coś złego. Wczytując się jednak w schludne pismo mógł odetchnąć z ulgą, gdy okazało się że kobieta miała zwykłą prośbę. Max usiadł na najbliższej ławce, by od razu odpisać kobiecie. Cholernie nie czuł się ani gotowy ani odpowiedni do tego zadania, ale obiecał. Nie mógł teraz nagle zawieźć uzdrowicielki. Do tego pamiętając jak źle ta wyglądała podczas ich spotkania chciał zapewnić jej chwilę spokoju i szczęścia, a właśnie miał okazję się do tego przyczynić. Przystał więc na prośbę i odesłał sowę. Problem był jednak jeden, mając przed sobą wizję opieki nad niemowlakiem nie mógł teraz iść i się naćpać. Zdecydowanie musiał zmienić swoje plany nie chcąc ani rozczarować Perp, ani powtarzać błędów własnej matki i krzywdzić biednej Florki. Czując, że wymaga to od niego zdecydowanie zbyt wiele wysiłku zawrócił więc do pokoju, gdzie odłożył torbę w kąt i przysiadł na krawędzi łóżka. -Feli... - Zaczął cicho, próbując zepchnąć krzyczące sumienie na dalszy plan. Odgarnął z czoła śpiącego słodko partnera niesforny kosmyk, uśmiechając się na ten widok smutno. Nie zasługiwał na niego i wiedział o tym bardzo dobrze. Nie chciał go krzywdzić, a jednak nie potrafił inaczej. Przez kilka sekund studiował rysy twarzy Felka, by następnie wstać i na chwilę opuścić pokój. Wrócił po kilkudziesięciu minutach widząc, że ten dalej śpi w najlepsze. Tym razem nie miał jednak zamiaru zostawić go w tym stanie. Ponownie usiadł pod baldachimem, by następnie pocałować ukochanego w czoło i nieco głośniej i bardziej stanowczo spróbować go wybudzić. -Kotek musisz wstać. Ważna sprawa. - Jeśli ten nie zareagował, potrząsnął nim nieco, czekając aż powieki w końcu otworzą się, ukazując tak dobrze mu znane czekoladowe tęczówki. -Przyniosłem Ci śniadanie. - Wyszczerzył się, kładąc na kolanach Felka tacę z tutejszymi przysmakami, co miało być po prostu miłym gestem. -Perpetua do mnie pisała. Prosiła mnie żebym zajął się na parę godzin jej córeczką, a ja się zgodziłem. Przyniesie ją tu niedługo. Pomożesz mi? - Wyparował w końcu wiedząc, że nie ma co dłużej czekać tylko najlepiej od razu przekazać te nietypowe informacje.
Pojawił się znikąd - jakby coś nakazywało mu w powolnym kroku snuć się niczym kot między kolejnymi cieniami, gdy czekoladowe tęczówki dokładnie obserwowały wszelkie detale. Mrok, całkowita ciemność, trzymana w dłoni różdżka. Wystawiwszy ją do przodu, nie wiedział, co się dzieje, ale przeczucie nakazywało mu podjąć się tejże akcji; palce snuły po drewnie w równomierny sposób, opuszki zapoznawały bezgranicznie ze strukturą. Była prawdziwa - prawdziwe również było światło, które z niej wyczarował, a które to pozwoliło spojrzeć jaśniej na to, gdzie się znajdował. Pusta przestrzeń, pozbawiona większych ceregieli. I kotara - snująca się kotara, która wymagała sprawdzenia, a której drzwi poprowadziły go, wedle podróży, na Okręt Sinbada, gdzie już wcześniej był. Gdzie, jakby nie było, miał do oswojenia pisklę roka, które postanowiło jednak nie być tak łatwe do opanowania. Zwierzę wyczuwało jego wcześniejsze błędy, gdy nie należał do osób, z których jakoś specjalnie był dumny. W oczach zauważał tę nienawiść, dziwne poczucie, jakby ślepia stworzenia świdrowały jego duszę. Nim się obejrzał, a szafirowa głębia pochłonęła z zaskakującą łatwością jego sylwetkę; okryła, uniemożliwiła oddychanie. Skrzydło pchnęło go w widoczne męczarnie, którym nie potrafił się przeciwstawić. Woda dostawała się do płuc, karała za wszelkie zło, którego się dopuścił. Nie mógł oddychać; ciało traciło na siłach, adrenalina raz po raz zwiększała uderzenia serca do granic możliwości, a gdy się obudził, nikogo nie było. Szybkie wdechy, chwycenie się dłonią za mostek, powolne uspokajanie się. To był sen. Jeden z tych licznych snów, które będą się go trzymać. Ciemne obrączki źrenic, w których przygasły ogniki, rozejrzały się dookoła. Nie było nikogo, Maximilian już od dawna nie spał, a zamiast tego prawdopodobnie wydostał się z pokoju; wstał, okrył swoje zmęczone tymi wrażeniami ciało, udał do łazienki. Nie wiedział, gdzie ten jest, w związku z czym się martwił, a nawet chłodna woda, gdy zsunął z siebie niepotrzebne ubrania, nie zdołała zmyć wrażenia, iż coś jest nie tak. Intuicja krzyczała - wcześniej się to nie działo. Nie przed wakacjami, choć może to zwyczajna chęć zapoznania się z kulturą wpływała na opuszczanie pokoju przez partnera? Tego nie wiedział, gdy wyszedł, choć nawet włosów nie wysuszał ręcznikiem. Było mu gorąco, a gdy powrócił do baldachimu, miał problem z ponownym zaśnięciem. Dopiero po czasie udało mu się zostać wepchniętym ponownie w ramiona Morfeusza. Oczy otworzył dopiero wtedy, gdy poczuł czyjąś obecność - pocałunek był miły, przyjemny, odsunął na boczne tory problem ze snem, choć nadal był zmęczony; otworzywszy powoli oczy, na początku nie zarejestrował słów; przybyły do niego jakby zagłuszone. Wyglądało na to, że wybudzenie go będzie znacznie większym problemem, niż ktokolwiek by się tego spodziewał. - Hę, szto... - wymruczał wręcz niezrozumiale, czując dłoń, która nim lekko potrząsnęła. Okrył się jeszcze bardziej kocem czy czymkolwiek, co miał tam pod ręką. - Spać... - i jak gdyby nigdy nic chciał odwrócić się dupą, nagle przypominając sobie sens słów, które wystosował wobec niego Solberg. Obudziwszy się bardziej, oparł się plecami o krawędź baldachimu, oparłszy łokieć o kolano i - rozmasowując skronie - powoli powracając do rzeczywistości. - Cześć. - lekko się uśmiechnął, kładąc niezdarnie dłoń na jego policzku, aczkolwiek gest ten był czuły; tęczówki stały się bardziej ciepłe. - Jaka ważna sprawa? - jeszcze się trochę plątał, odgarniając wilgotne kosmyki włosów do tyłu, by te nie przeszkadzały. Potrzebował kawy, a najlepiej dwóch, choć na razie tego nie mówił, powracając na salony rzeczywistości, w której to się znalazł. Po wypadku z ręką miał zepsuty rytm dobowy, w związku z czym wstawanie o takiej porze nie sprawiało mu radości. Na kolanach pojawiła się znikąd taca z jedzeniem. - Ty to wiesz, jak mnie obudzić. - prychnąwszy, chwycił za cokolwiek i zaczął pochłaniać w ogromnych ilościach, powoli czując się trochę lepiej. - Jadłeś, kotek? - podsunąwszy jeden z przysmaków, spojrzał uważnie na twarz ukochanego, jakby chcąc wyczytać, co ten ma do przekazania. Był cholernie głodny, a więc i nie zwracał uwagi na to, w jak sporych kawałkach to wszystko pochłaniał. Na słowa o Whitehorn lekko się uśmiechnął, trochę zestresował wewnątrz - prośba o skierowanie do seksuologa była specyficzna i miał nadzieję, że nie o to chodzi. Na szczęście nie, na co odetchnął z ulgą, ale gdy dotarł do niego sens słów, o mało co się nie udławił, kierując dłoń do gardła. Zakaszlał parę razy, pomachał dłońmi, jakby nie mógł zaczerpnąć powietrza, a kiedy sytuacja została opanowana, wybałuszył oczy. - Czekaj, co. - zestresował się nagle i bez powodu. - C-Czekaj, mamy się zająć Florką? - powtórzywszy raz jeszcze, wewnętrznie zaczął panikować. - Na Merlina, pomogę ci, ale... no, nigdy nie zajmowałem się dziećmi. TAK MAŁYMI DZIEĆMI. - podniósł aż dłonie, by zaprezentować, jak córeczka Whitehorn mała musiała być. No mała. Łatwa do uszkodzenia, łatwa do podniesienia, ale czy miał doświadczenie? Otóż nie. - Jak to zaraz, muszę się ubrać, niee... - wygramolił się spod materiału, o mało co nie wywalił jedzenia, by następnie narzucić na siebie cokolwiek, byleby nie świecić niczym, co by było niestosowne. Przynajmniej prysznic miał z głowy, ale przyduża podkoszulka ubrana na odwrót ewidentnie nie należała do niego; zresztą, chwycił za cokolwiek, byleby zakryć własne cztery litery. Jakieś spodnie, wręcz nijakie, zawitały na jego nogach. - Kiedy... kiedy do ciebie pisała? - zapytał się jeszcze, strzepując ewentualne drobinki kurzu z ubrania; intrygowało go to, czy Max wiedział o tym znacznie wcześniej, czy dopiero teraz to wypadło.
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Bardziej niż zestresowana (czy zdesperowana) była zdecydowanie... bardziej podekscytowana. Chociaż tak, skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie odczuwa LEKKIEGO niepokoju - jak z resztą za każdym razem, kiedy zostawiała Florence pod opieką kogokolwiek. Do tej pory jednak były to tylko trzy osoby: jej siostra Roseanne, mentor Whitlow - przyszywany dziadek Florki, oraz skrzat domowy Pecker. Przy czym sam skrzat nie zostawał z maleństwem dłużej niż na godzinę-dwie, akurat kiedy ćwierćwilątko spało - choć trzeba przyznać, doskonale sobie radził, jeśli chodzi o piastowanie nad dziećmi i Perpetua mogłaby swobodnie wydłużyć ten czas. Nie była jednak matką unikającą opieki nad swoim dzieckiem - zwłaszcza tak wyczekanym. Ale nawet najlepsza na świecie mama, żeby zachować ten tytuł musiała uszczknąć trochę czasu dla siebie, prawda? Dlatego też napisała do Maximiliana z gorącą - i bardzo nietypową - prośbą. Wbrew wszelkim opiniom i krążącym na temat chłopaka plotkom (mniej lub bardziej prawdziwym); sama złotowłosa uważała go za... Naprawdę dobrego, ambitnego chłopca - nawet jeśli odrobinę pogubionego. Nawet jeśli miała jakieś wątpliwości - to zagłuszała je swoim zwyczajnym zaufaniem do Solberga; wierząc, że jej były uczeń i tego również potrzebuje. No i był jeszcze Felinus, którego uważała obecnie za naprawdę odpowiedzialnego - zwłaszcza za innych - młodego mężczyznę. Może się myliła - ale osobiście się na nich jeszcze nie zawiodła. Huxleya właściwie wygoniła z ich pokoju (Ulfura również) pod pretekstem - również prawdziwym z resztą - przygotowania się do spotkania. W tym wypadku nie tylko siebie, ale również małej Florence. Nie potrzebowała wiele czasu, w końcu wychynęła przez drzwi komnaty - wyglądając dosłownie jak milion galeonów, z całym swoim dojrzałym wdziękiem wili - i lewitującą tuż obok kołyską oraz torbą napchaną dziecięcymi szpargałami. Krokiem pełnym gracji - nawet mimo delikatnego utykania - i czającym się w kącikach umalowanych ust uśmiechem, dotarła do pokoju dzielonego przez Solberga i Lowella. Zastukała trzykrotnie w drzwi - a kiedy uchylił je Maximilian, obdarzyła go jednym ze swoich najpiękniejszych, wdzięcznych uśmiechów, od którego rozbłysły jej jasne oczy. — Nawet nie wiesz jak bardzo mi pomagasz Max! — zaświergotała właściwie, przechodząc przez próg - a razem z nią kołyska z wyjątkowo spokojną zawartością. Jej spojrzenie szybko przesunęło się po wnętrzu pomieszczenia - lądując na Felinusie, którego również oślepiła kolejnym promiennym uśmiechem. Powietrze wokół niej zdawało się migotać - radość widocznie pełgała po jej jasnej skórze; i opływającej smukłe ciało sukience. — Przepraszam Was za problem i... naprawdę, bardzo dziękuję! — Zwróciła się do górującego nad nią Solberga, ze szczerą wdzięcznością wymalowaną na twarzy. — Skarbie, Florence jest naprawdę bezproblemowym dzieckiem - co też Felinus wie z listów z resztą — urwała, nie kontynuując tematu wymiany korespondencji z byłym Puchonem, a płynnie przechodząc do meritum sprawy. — Jeśli zacznie marudzić albo będzie głodna, pojawi się Pecker, żeby się nią zająć - chyba, że wy dacie radę. W każdym razie, naprawdę nie stresujcie się, bo i ona zacznie... — Zaczęła udzielać szybkich, konkretnych instrukcji obsługi niemowlaka - w większości jednak zwyczajnie zapewniając, że wystarczy po prostu z maleństwem posiedzieć, a resztą zajmie się domowy skrzat. W końcu, wygładziła nerwowo złociste pukle rozsypane po nagich ramionach i odnalazła najpierw spojrzenie Maxa - potem Felinusa. — Dziękuję. I uważajcie na nią. Gdyby coś się stało... Powiedzcie Peckerowi, znajdzie mnie — dodała jeszcze na koniec. Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie stanęła na palcach i nie ujęła twarzy Solberga w swoje drobne dłonie, żeby ucałować go w oba policzki. Raz. I jeszcze raz - odbijając mu na skórze swój uśmiech. — Dziękuję! — szepnęła jeszcze - po czym dalej na swojej czułej fali, podeszła do Lowella, powtarzając schemat, ale znacząc jeszcze pomadką jego czoło. — Uważajcie na siebie, słońce — dodała z troską; odsuwając się i zmierzając już ku wyjściu. Ale wróciła się jeszcze do kołyski, nachylając się nad swoją córeczką, by obsypać jej twarzyczkę czułymi pocałunkami. Wzięła ją jeszcze w ramiona, tuląc do siebie krótko, przeczesując palcami miękkie jak puch loczki i poprawiając zapięcie błękitnych śpioszków. — Bądź grzeczna, aniołku — wymruczała głosem przepełnionym ciepłem, nim nie ucałowała jeszcze raz jej pucułowatego policzka - i rączek; odkładając ją z powrotem do łóżeczka. Rzuciła jeszcze jeden, wdzięczny uśmiech Maximilianowi i Felinusowi, po czym... teleportowała się z cichym trzaskiem.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie miał pojęcia, że gdy wyszedł z pokoju Feli zdążył się przebudzić i zauważyć jego zniknięcie. Dopiero mokre włosy, które czule odgarnął z jego twarzy sprawiły, że coś mu nie pasowało. Pokurwił na siebie w myślach, po czym wyszedł z pokoju po posiłek, dając sobie czas na ochłonięcie i dodatkowe minuty snu dla partnera. W międzyczasie jeszcze kilka listów zdążyło zostać wymienionych między nim a Perpetuą i wszystko wydawało się być już uzgodnione. Wracając więc do sypialni nie miał innego wyjścia, jak obudzić ukochanego i uświadomić go o wszystkim, by uniknąć niezręcznej sytuacji przy uzdrowicielce. -No hej, kocie. - Gdy ten leniwie zaczął powracać do rzeczywistości, twarz Maxa od razu się zmieniła. Widać było na niej szczere uczucie, jakim darzył Lowella, choć w środku wciąż czuł się jak gówno ze względu na własne kroki, prowadzące go ku przeszłości od której tak usilnie wciąż próbował uciekać. -To tylko śniadanie. Nie martw się nie gotowałem sam. - Ucałował jego dłoń, która przed chwilą gładziła policzek Maxa, po czym pozwolił mu w spokoju zabrać się za posiłek, podczas gdy sam spróbował przedstawić sytuację, jaka miała mieć miejsce kiwając tylko głową, że nie jest głodny. Nie spodziewał się takiej reakcji ze strony Felka. Machinalnie położył mu rękę na ramieniu, by nieco uspokoić partnera, ale to jak widać nie do końca podziałało. -No tak, Florką. Spokojnie, to tylko niemowlę, damy sobie rady. No i będziemy mieli skrzata do pomocy. - Starał się podejść do tego z dystansem, choć szczerze sam nie czuł się odpowiednią osobą do tego zadania. -Pisała przed chwilą. Nie mówiła o której dokładnie będzie. Wybacz, nie mogłem jej odmówić... - Dodał trochę bardziej zawstydzony, patrząc jak Feli miota się zakładając częściowo jego ubrania. Gdy przestał już świecić dupskiem, podszedł do niego wskazując na koszulkę. -To chyba idzie w drugą stronę, wiesz? - Powiedział lekko rozbawiony, po czym chwycił za materiał bluzki, by podciągnąć ją do góry i pomóc partnerowi poprawnie i zdecydowanie spokojniej się ubrać. Nie mógł powstrzymać się przy okazji od złożenia krótkiego pocałunku w okolicy szyi partnera. -Proszę tylko, nie pokazuj Perp, że się stresujesz. - Poprosił, bo ostatnie czego chciał, to żeby kobieta faktycznie uznała ich za niekompetentnych i zrezygnowała ze spotkania z Williamsem, by siedzieć z dzieckiem.
Długo nie musieli czekać, gdy odezwało się pukanie do drzwi. -To pewnie Perpetua. - Rzekł zarówno do siebie, jak i do Felka, po czym podszedł i otworzył kobiecie drzwi. Widząc ją w tym stanie, sam od razu się rozpromienił. Oto stała przed nim Perpetua jaką pamiętał i jaką zawsze chciał oglądać. Nie ta przybita, zmęczona kobieta, ale pełna gracji i szczęścia, z iskierkami w oczach, które mogły oznaczać dosłownie wszystko. Od razu zaprosił ją do środka, wzrokiem analizując kołyskę i szpargały, które przyniosła za sobą. Serce jeszcze mocniej ścisnęło mu się na widok dziecka, które obecnie grzecznie leżało w kołysce. Stresował się, ale nie mógł pozwolić, by przejęło to nad nim kontrolę. -Mówiłem Ci, że to żaden problem. Florka będzie z nami bezpieczna, obiecuję. - Powiedział na jej pierwsze podziękowania. Zdecydowanie były to lepsze plany na ten dzień niż to, co planował wcześniej. W pewien sposób Perpetua była dziś jego aniołem stróżem, który wykupił mu dodatkowe godziny przytomności. Nie wiedział, że ta dwójka ze sobą korespondowała, ale też nie miał zamiaru o to pytać. Założył, że było to związane z ich podobną profesją i tym, że kobieta mimo wszystko była opiekunką puchonów przez tyle lat. Sam Max miał dość dziwną relację z Beatrice, więc ten fakt jakoś specjalnie nie wywołał w nim niepokoju. -O nic się nie martw, naprawdę. Mała będzie miała wszystko, czego potrzebuje i włos jej z głowy nie spadnie. Przy pomocy Peckera już w ogóle. - Po raz kolejny ją zapewnił, bez względu na to, jak sam się w chwili obecnej czuł stając przed tym wyzwaniem. Dziewczynka faktycznie nie wyglądała, jakby miała sprawiać wiele problemów. Skinął głową, gdy ta kazała w razie problemów zgłaszać się do skrzata, po czym poczuł ten drobny urok, gdy chwyciła jego twarz i obdarzyła pocałunkami. Z pewnym rozczuleniem patrzył, jak kobieta bierze w ramiona Florkę i z nią też się żegna. -No już, już, nie karz mu na siebie czekać. - Posłał jej oczko, delikatnie acz stanowczo wypraszając Perpetuę, bo obawiał się że jeszcze trochę, a ta naprawdę uzna, że jednak woli zostać ze swoim dzieckiem. Po raz setny zapewnił ją, że Flora będzie bezpieczna, po czym kobieta w końcu teleportowała się zostawiając chłopaków i niemowlaka samych. Max odetchnął głęboko, po czym po raz pierwszy od wejścia Perpetuy przeniósł uważnie wzrok na Felka. -No więc.... Czas sprawdzić się jako niańki. - Odezwał się, czując pewną niezręczność. Podszedł do kołyski, gdzie mała Flora spokojnie wodziła oczkami po ich komnacie, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Max momentalnie przybrał łagodniejszy wyraz twarzy, a serce znów mu się ścisnęło na ten widok. Wiedział, że dziewczynka będzie miała w życiu dobrze z tak kochającą matką jak Perpetua. Zbieżność imion dodatkowo zmiękczała Solbergowe serce, gdy uświadomił sobie ile lat młodości "własnej" Flory stracił. Delikatnie wyciągnął rękę i pogłaskał młodą po głowie. Zapowiadało się spokojne popołudnie i liczył, że naprawdę dotrzymają obietnicy i małej nic się nie stanie, a Perpetua będzie mogła wykorzystać ten czas dla siebie.
Lekko się uśmiechnął; ciepło, specyficznie, serdecznie, gdy wreszcie powrócił na łaski żywych, a nie tych, co snem potrafią wypełnić cały swój wolny czas. Od momentu poparzenia ręki potrafił spać nawet do południa, gdy organizm podświadomie wymagał regeneracji, a samemu chodził spać stosunkowo później. Starał się to jakoś uregulować, ale jeżeli takie rzeczy znowu będą się przytrafiały - koszmary uniemożliwiające wzięcie prawidłowego oddechu i konieczność skorzystania ze zimnego prysznica - zamierzał jednak użyć Eliksiru Słodkiego Snu dla drobnej, widocznej pomocy. Nie wiedział, z czym zmagał się Solberg, w związku jego zachowanie nie pokazywało tego, jakby się miotał; prędzej było szczere, gdy podniesione leniwie tęczówki zauważyły jedzenie i od razu zaczął jeść. - I tak bym wtedy zjadł. - obdarzył go subtelnym podniesieniem kącików ust do góry, kiedy to zrozumiał, iż ten na razie nie zamierza skonsumować tego, co przyniósł. Trochę go to zasmuciło; może nawet niewielka ilość wpłynęłaby dobrze na postrzeganie jego sylwetki, no ale nie potrafił usunąć z siebie tej troski o każdego, a najbardziej właśnie o Maximiliana. Nie minęło dużo czasu, nim pojął, że będą opiekować się dzieckiem. Małym, bardzo delikatnym dzieckiem, które wymaga przede wszystkim uwagi; nic dziwnego, że stres pojawił się od razu, skoro miało to być za chwilę i bez żadnego przygotowania z jego strony. - Nooo... niby tak, ale, na litość merlinowską, nigdy nie opiekowałem się nikim. No wiesz... - pokręcił oczami, mając chyba gdzieś to, jak zakłada ubrania, bo liczyło się to, żeby tylko i wyłącznie je założyć. Szczerze? Nie zauważył tego. Prędzej zaintrygowały go słowa dotyczące tego, iż nie potrafił odmówić. Na to lekko się uśmiechnął. - Spokojnie, też bym nie potrafił. - dodawszy mu trochę otuchy, gdy narzucił na własne cztery litery spodnie, dopiero po zwróceniu uwagi przez niego zauważył, jak karygodnego błędu się dopuścił. - Oooo, super, to wraz z zakończeniem szkoły zniknęły moje zdolności prawidłowego ubierania się? - prychnął z rozbawieniem i lekkim stresem, biorąc spokojniejszy wdech na dotyk warg. Tak, musiał się uspokoić; od kiedy stał się tak emocjonalny? - Dobrze, postaram się. - zapewniwszy go, opatulił jednocześnie ramieniem, jakby chcąc sobie dodać tym gestem otuchy.
~*~
Proste pukanie, odpowiedzenie na słowa Maximiliana skinięciem głowy, a do tego baczne obserwowanie drzwi niczym pies. Dobra, nie będzie aż tak źle, nie może być aż tak źle. Nie chciał, by było, w związku z czym wziął głębszy wdech i powrócił do rzeczywistości; w drzwiach stanęła Perpetua, która taka właśnie powinna być. Od kiedy to jej nie widział w tym stanie? Najwidoczniej Williams miał na nią zbawienny wpływ; wyciągnął ją z dołka, do którego została wepchnięta poprzez swojego byłego męża. I chociaż nie wiedział, czy to jest prawda, intuicja podpowiadała mu, że w sumie ta dwójka była, jest i będzie dla siebie stworzona. Oboje pozostawali uzdrowicielami, oboje posiadali bardziej luźne podejście do innych. Być może nawet i do siebie. - Cześć, Perpetka! - uśmiechnął się szeroko, zauważając, jak wiele zmian w niej zaszło od momentu, gdy Hux był tuż obok niej. Zniknęła ta melancholia na rzecz promienności, udowadniając, że to dzięki pozytywnym ludziom wokół siebie można emanować tym samym. Był to bardzo miły widok, a możliwość obserwowania zmian, jakie w niej zachodziły, uważał za coś, co napawało jego serce lekkim, widocznym optymizmem. Nie bał się użycia bardziej zmodyfikowanej wersji imienia, podchodząc do niej naturalnie; choć na krótki moment miał ochotę zestresować się widokiem kołyski, nie zrobił tego - zgodnie z prośbą ukochanego. - Ależ to nie jest problem. - zapewniwszy ją, wsłuchał się w kolejne słowa, kiedy to spoglądał raz po raz na kobiecinę, a innym razem - na maleńką prowadzącą egzystencję w specjalnie przygotowanej do tego kołysce. Posłał jej jeszcze jedno podniesienie kącików ust do góry. Zawdzięczał jej możliwość zrobienia kroku do przodu, więc w sumie przestawił się na to, że teraz to czas jej właśnie pomóc, by mogła skorzystać z życia i naładować baterie. - Nie musisz się martwić, z nami naprawdę nic jej się nie stanie. - odzywały się w nim, mimo wcześniejszej paniki, wewnętrzne instynkty, których nie potrafił opanować. Nie wiedział, skąd się wzięły, ale na widok Florki robiło mu się ciepło w tym puchońskim serduszku i mała naprawdę potrafiłaby roztopić nawet te serca, które wiecznie były skute lodem. Zdziwił się na tak bezpośrednią czułość, niemniej jednak nie widział nic przeciwko temu, by się uśmiechnąć; musiał wyglądać śmiesznie z pozostawioną szminką na czole, a samemu obdarzył ją uśmiechem, spoglądając na ukochanego z widocznym rozbawieniem. Posłał mu jednocześnie oczko. - Leć, leć! Skup się przede wszystkim na sobie i na... Huxie? - zastanowił się na krótki moment, nie wiedząc, czy trafił, ale uzdrowicielka emanowała swoją urodą willi, że trudno było stwierdzić inaczej. Pomiędzy tą dwójką iskrzyło i nie zamierzał tego negować, ale jak Whitehorn zaczęła opowiadać, co należy robić, wolał szczerze, by się nie wkręciła i nie uznała, że lepiej jest spędzić czas przy opiece nad dzieckiem.
~*~
Kiedy kobiecina wyszła - o zgrozo, wyglądała rzeczywiście jak milion galeonów - Lowell spojrzał na Maxa, na którym pozostało trochę szminki, by następnie lekko się roześmiać. Był to uroczy widok, no ba, nie spodziewał się, że Perpetua postanowi podarować im, najbardziej problematycznym jednostkom w szkole, niemowlaka pod opiekę. I o ile wcześniej się stresował, tak widząc maleństwo, trudno było zareagować inaczej, jak ludzką opieką; przejawiając wilcze instynkty, nagle wszelki stres zniknął, a samemu znacząco się rozluźnił, choć nie wiedział, skąd to się dokładnie wzięło. - Wątpisz w nasze możliwości? - pocałował go w policzek na dodanie otuchy. Nigdy nie miał kogoś tak małego pod opieką, a mimo wszystko, gdy Florence znalazła się w pokoju, raz po raz spoglądając jasnymi oczętami na ich wyrazy twarzy - gdy znaleźli się wystarczająco blisko kołyski, nagle intuicja zaczęła mu podpowiadać, jak się ma zachować, co ma robić, czego unikać. Tchnięty wszystkim, co przejawiał wobec bliskich, tak dostosował się do maleństwa, które spoglądało na nich radośnie, z uśmiechem. Wyraz twarzy złagodniał, a dziecię o jasnych, miękkich jak puch kosmykach obdarował jednym z cieplejszych podniesień kącików ust do góry. - Jaka urocza! - nie powiedział tego za głośno. Pierwszy raz miał do czynienia z Flo, a już się nie stresował; Hinto podszedł, choć nie mógł doskoczyć do znajdującej się w środku istotki, merdając ogonem raz po raz. Gdyby były student go posiadał, na pewno latałby niczym wiatrak na najwyższych obrotach. Kompletnie się tego nie spodziewał po sobie; dziecię pogładził po główce, podał palec wskazujący, by ścisnęło swoją małą rączką. - Cześć, maleńka. - przywitał się z nią, choć obecnie zapewne by z nią nie porozmawiał tak, jak by tego chciał. Jak się okazało, chwyt wcale nie był taki słaby; prędzej urzekający serce, niewinny. Wszelkie wątpliwości na temat tego, jak jego własne dzieciństwo mogło wpłynąć na obecne zachowanie, przeszły w odmęty zapomnienia - owszem, czasami się bał wcześniej, że może przenieść własne złe schematy, niemniej jednak to wszystko przeszło w mgnieniu oka. - I uwierzysz, że Perpa chciała być z Shercliffe'em? Przecież on wyglądał tak, jakby chodził z parasolem usadzonym głęboko w dupie, a każda lekcja z nim przypominała rozprawę sądową. Jak myślisz, gdyby go otworzyć, to wreszcie zachowałby się inaczej? - lekko się zaśmiał, gdy zabrał dłoń, raz jeszcze gładząc malutką po delikatnej głowie. Nie chciał jej skrzywdzić, a wszelkie ruchy, które wykonywał, były naturalnie wyważone, choć kompletnie się po sobie tej czułości nie spodziewał. Loczki były bardzo miłe w strukturze, a i młoda się śmiała (w ramach swoich możliwości), nie wyczuwając od niego jakiegokolwiek zagrożenia. Różniła się od zwierząt, które czuły widmo przeszłości na plecach Felinusa; nie osądzała, choć lekkie zestresowanie pod tym względem miał. Gdy jednak przypominał sobie, co ma robić i dlaczego, kompletnie o tym zapominał. - Whitehorn świeciła się jak milion diamentów... No powiem ci, że gdybym nie wolał facetów, to ciężko byłoby mi spuścić z niej wzrok. - spojrzał na Maximiliana i się do niego uśmiechnął. - Dobrze przypuszczałem, że bierze Huxa w obroty, to było widać już od momentu, gdy zauważyliśmy ich na balu i gdy stała się ponownie szczęśliwa. Jak myślisz, to dla niego się tak wystroiła? - powrócił na krótki moment do ukochanego i objął go w talii tuż obok, wtulając w ramię, choć odsunął, obserwując jego interakcję z małą. Był to naprawdę miły i rozczulający widok, na który uśmiech sam nie chciał zejść, gdy oparł się o mebel tuż obok, a spojrzenie bardzo ciepłych, czekoladowych tęczówek ewidentnie zapomniało o tym, co to jest stres.
Spał ciągle wyjątkowo długo, a chodził spać o niebotycznych porach, wręcz niedostosowanych do tego, jakie życie pierwotnie powinien prowadzić. Po przypaleniu ręki, które na szczęście nie pozostawiło żadnych śladów, nie potrafił przestawić samego siebie w taki sposób, by powrócić do dawnego stylu spania. Zazwyczaj, gdy się budził, było grubo po jedenastej. Co śmieszniejsze, dobudzał się dodatkowe pół godziny, więc ostatecznie do prawidłowego funkcjonowania przystosowywał się dopiero w samo południe. Być może to było przydatne - w szczególności teraz - gdy musiał poprowadzić bardziej nocny styl życia. Zgłosił się do opieki nad Lilacem, w związku z czym zamierzał podejść do zadania bez żadnych błędów i unikając potencjalnych problemów. A skoro podróż miała odbyć się przed północą, chciał, by partner był jakoś doinformowany i nie martwił się na zapas, gdy zniknie gdzieś, gdzie ten nie będzie miał bladego pojęcia. Siedział sam. Zbliżała się godzina wieczorna, a jedyne, co pozostało, to naskrobać odpowiedni list. Pióro poszło w miarę lekko w ruch, niemniej jednak obawiał się, czy przypadkiem nie spowoduje tym samym dodatkowego stresu, którego chciał uniknąć. To była pierwsza sytuacja na tej wycieczce, gdy udawał się poza pokój w nocy, w związku z czym mogło to wyglądać niespecjalnie dobrze. Westchnąwszy ciężko, na kawałku pergaminu powstawały odpowiednie litery, a te tworzyły razem z innymi literkami jedną widoczną całość. Ciężko było mu złożyć słowa w logiczne struktury, niemniej jednak nie miał jako tako wyjścia.
Max,
Nie będzie mnie przez noc w pokoju, a możliwe, że wydłuży się to do końca następnego dnia. Wrócę najprawdopodobniej późnym wieczorem.
Kocham najmocniej,
Twój Feli
Po naskrobaniu tego listu z lekkim ciepłem we własnych oczach, jakoby ogniki znajdowały się w źrenicach i szukały niemego kontaktu, odstawił pióro, a kawałek pergaminu pozostawił w jak najbardziej widocznym miejscu w pokoju. Po tym - westchnąwszy ciężko i biorąc odpowiedni ekwipunek, który na tę okazję przygotował - zamknął drzwi i wyruszył.
[ zt ]
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Od problemów ważniejsze było teraz, by pomóc Perpetui. Kobieta może i wyglądała i trzymała się dużo lepiej, ale nie oznaczało to, że miała ze wszystkim radzić sobie sama. Solberg nie potrafił tak po prostu zrezygnować z wyciągnięcia pomocnej dłoni szczególnie, że Whitehorn sama o nią poprosiła. -Za mocno mi ufasz. -Zaśmiał się, bo dobrze znał swoje zdolności kucharskie. Nie czuł głody i choć nie chciał go martwić, nie pomyślał, jak może zostać to odebrane. Zawsze mógł skłamać, że jadł wcześniej, chociaż starał się naprawdę jak najmniej mijać z prawdą. Niestety chęci a rzeczywistość nie zawsze szły ze sobą w parze. -Tak Ci się wydaje. Ciągle się kimś opiekujesz, kocie. Chociaż no mało kto z tych osób nie potrafi jeść, chodzić i mówić. - Skorygował nieco jego sposób myślenia, bo może i niemowlaka na rękach nie miał, ale instynkt opiekuńczy był w Lowellu niezaprzeczalny. -Na to wygląda. Co będzie, jak kompletnie przestaniesz się ubierać? - Powiedział udając strasznie przejętego, po czym roześmiał się. Pomógł nieco poprawić Felkowi swój wygląd, dodając od siebie kilka czulszych gestów i spokojnie wtulając się w niego, gdy ten objął go ramieniem.
***
Perpetua opuściła pokój, a wraz z nim jakby nagle coś opuściło sypialnię chłopaków. Kobieta faktycznie wyglądała dzisiaj zajebiście i nie było sensu temu zaprzeczać. Max nawet przez chwilę zazdrościł Huxleyowi, że Whitehorn się tak dla niego stroiła. Pamiętał jednak, co uzdrowicielka mówiła mu na temat genów wil. Nie była to tylko przyjemność wbrew temu, co można było myśleć. -Ani trochę! Współczuję tylko Perpie. Florka na pewno będzie jej marudziła, że tak zajebiście bawiła się z wujkami, że chce powtórki. - Wyszczerzył się, odsuwając wszelkie wątpliwości i strach na bok. Musiał dodać sobie trochę pewności siebie. Przecież nie mieli nawet jak skrzywdzić takiego aniołka jeżeli nie będą specjalnie się starać, a o to chyba nikt ich teraz nie posądzał. Patrzył z boku, jak Feli obchodzi się z Florence. Stres jakby zupełnie go opuścił, a ten bezpośrednio przeszedł do interakcji z niemowlakiem. Był to rozczulający widok i Solberg nie wiedział, na kim skupić swój wzrok. Przez chwilę po prostu obserwował tę scenerię, nie mówiąc zupełnie nic. Przyglądał się małej widząc w niej podobieństwo do matki. Obydwie urocze i pełne wdzięku. Nie zdziwiłby się, gdyby Florka odziedziczyła te kusicielskie geny po Perp. -Nie mi to oceniać, ale masz rację. Nie był to najciekawszy typek. Pewnie by mu się jeszcze spodobało. - Do Shercliffe`a nic nigdy nie miał, ale prawdą było, że historyk raczej ni był kimś, z kim Max wyobrażał sobie wyjście na piwo. Huxley z drugiej strony był zupełnie z innej bajki, co nie raz już udowodnił. -Oj to prawda. Pewnie jeszcze dwa uśmiechy i znowu bym ją pocałował. - Zaśmiał się, nie bacząc na to, co wychodzi z jego ust, ale ciężko było nie zgodzić się ze słowami ukochanego. -Tak. Chciała zorganizować mu jakąś randkę, czy coś. Mam nadzieję, że zachowa się jak facet. - Mruknął, patrząc w jasne oczy Florence. Nie wyobrażał sobie, by ktoś znów miał zranić uzdrowicielkę. Nie miał zamiaru oglądać jej ponownie w tak złym stanie i szczerze mówił, gdy obiecał jej, że nakopie Williamsowi, jeżeli ten ją skrzywdzi. -Zapowiada się raczej spokojny dzień. - Zauważył, gdy dziecko spokojnie leżało w kołysce, czasem się śmiejąc, czy machając niekontrolowanie kończyną. Hinto wyraźnie był zainteresowany nową lokatorką, jak chyba zresztą każdy w tym pomieszczeniu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Sam był wiele wdzięczny byłej profesor. Tak naprawdę to dzięki temu, że ta nie zdradzała jego dość specyficznych rzeczy na lewo i prawo, no cóż, stał tam, gdzie teraz obecnie stoi. Nie wiedział nadal, dokąd konkretnie idzie, niemniej jednak parę rzeczy się wyjaśniło, w związku z czym mógł żyć w zgodzie ze samym sobą. Zauważał te zmiany i był z nich cholernie dumny. Choć ostatnio u wszystkich się psuło wiele rzeczy, trudno było nie odnieść wrażenia, że część z tego jakoś wychodzi na prostą. Nikt nie mówił, że życie jest piękne i kolorowe - ciągle, oczywiście - niemniej jednak starał się podchodzić do innych z odpowiednim szacunkiem i pewną troską. Whitehorn, mimo że wyglądała lepiej, zasługiwała na chwilę odpoczynku, choć nie wątpił, że kobiecina i tak będzie się zamartwiać tym, jak czuje się Florka. - A mam inne wyjście? - zapytawszy się, posłał mu oczko, gdy te słowa wydostały się z jego ust zostały wypowiedziane dopiero wtedy, gdy połknął całkiem spory kęs śniadania. Szczęście, że w ogóle nie utknął w gardle na stałe, bo byłby to wtedy problem dość poważnej wagi. Niemniej jednak ufał Solbergowi w pełni, nawet jeżeli mała, czerwona lampka od czasu do czasu paliła się i żarzyła widocznym, jasnym światłem. Nie chciał jednak nadmiernie się przejmować, choć nie potrafił inaczej - to przecież jest jego natura. Na kolejne zdanie ze strony partnera miał ochotę pokręcić oczami i zaprzeczyć, niemniej jednak zamiast tego spokojnie je przeanalizował. Niby tak, ale jakoś nie chciał do siebie dopuścić tej myśli. Westchnąwszy ciężko, skupił się głównie na tym, by ubrać własne cztery litery w coś bardziej... nadającego się do publicznego zobaczenia. - To wtedy będę chodzić nago. - Felinus uśmiechnął się szerzej i wzruszył ramionami, czując tę specyficzną bliskość, do której go ciągnęło. Jakby swoisty stan w środku, że więcej do szczęścia mu nie trzeba, co początkowo było dziwne, ale kiedy się temu oddawał, trudno było nie odnieść wrażenia, że zaprzepaścił ostatnie lata, w ogóle nie korzystając z tego, jak to wszystko może wyglądać z bardziej ludzkiej strony. Wcześniej porzucał to, co istotne na rzecz tego, by po prostu zapomnieć o samym sobie. Kiedy natomiast wreszcie miał czas, by skupić się na sobie, nawet nie wierzył, jak bardzo się w tym odnajdywał.
~*~
Jego własne doświadczenia z wilami nie były zbyt miłe, gdyż te zmusiły go - gdy jeszcze nie potrafił bronić własnego umysłu - do wspólnego tańca. Zresztą, doskonale wiedział o tym, że opanowanie tego daru potrafi być problematyczne. Nie musiał mówić, nie mówił - ale przecież przy tym był. Kiedy leczył rozwaloną trójkę z półwilem na czele, potem miał do czynienia z jego hipnozą, a pod koniec dowiedział się o jego ataku na uczennicę. Nie zazdrościł jednak Huxleyowi, a zamiast tego po prostu mu gratulował posiadania tak ciepłej osoby. Dobrze było widzieć Perpetuę w takim stanie - uśmiechniętą, radosną, przyszykowaną. Ewidentnie coś grubszego się działo, o czym jednak prawa nie miał wiedzieć - dopiero późniejsza rozmowa miała mu to uświadomić. Pytanie, które zatem zadał, może było retoryczne, niemniej jednak słysząc odpowiedź ze strony Maxa, Lowell widocznie się uśmiechnął. - Taa, na pewno w takim wieku będzie marudziła. - zaśmiał się cicho, spoglądając tym samym na uroczą Florkę, do której przyzwyczaił się tak szybko, że nawet o tym nie miał pojęcia. Nigdy wcześniej nie miał okazji opiekować się takim maluchem, a tu proszę - wręcz momentalnie odnajdował się w tej roli, kompletnie się tego po sobie nie spodziewając. Co jeszcze śmieszniejsze - nie zauważał tej sprzeczności. Tego, że wcześniej bał się, a teraz zwyczajnie głaskał dziecko po kędzierzawych, miękkich włosach. W dotyku było ono bardzo kruche i chociaż powinien mieć obawy, że coś może zepsuć, tak te nie istniały w ogóle. Zeszły na dalszy plan, kompletnie zlewając się z nijakim, szarym tłem. Podanie palca wskazującego, by ta ścisnęła go i wydała z siebie charakterystyczny dla dziecka śmiech, jeszcze bardziej go rozczulił. - W ogóle, dziwi mnie jedna rzecz... Whitehorn powiedziała Huxowi, kto się opiekuje dzieckiem? Bo szczerze to jednak ten chyba jeszcze pamięta tego bogina albo Norwegię... - skrzywił się na myśl o boginie i odruchowo pogładził własną lewą rękę, jakby te złamania ponownie tam były. Szybko jednak powrócił do rzeczywistości i interakcji z córką półwili. I nie wiedział, że ukochany go obserwuje - do czasu, dopóki nie podniósł własnego spojrzenia, posyłając partnerowi najcieplejszy uśmiech, jaki to potrafił przywołać na swoją twarz, gdzie ogniki radośnie tańczyły, a dołeczki pojawiły się na polikach. - Czyli co? Voralberg gejem, Caine gejem, wszystko się układa! - wyszczerzył się na to, jak w sumie gdybali o orientacji profesora od Zaklęć, ale w sumie - gdyby to była prawda i gdyby Cainowi podobało się otwieranie parasola w dupie - być może podobałoby mu się coś innego wsadzonego do tyłka. Niemniej jednak niespecjalnie na ten temat rozmyślał, słysząc następne słowa i podnosząc tym samym brwi do góry. O tym, że dwa uśmiechy, to pal licho. Ale że znowu? - Co, już miałeś okazję zasmakować tych ust? - zaintrygowało go to, bo w sumie, jakby nie było, interesowało go naprawdę wiele rzeczy. - Zależy od tego, co masz na myśli "jak facet". Ale uważam, że wszystko będzie w porządku. Może Williamsa nie znam aż tak, ale przeczucie mnie zazwyczaj nie myli. - trudno było nie odnieść wrażenia, że profesor uzdrawiania jest specyficzny, niemniej jednak emanując tą pewnością siebie, nawet jeżeli momentami ubierał się w całkiem... odznaczające się, kolorowe ubrania, posiadał równie podobny charakter. Co prawda nie emanował jakąś idiotyczną brawurą, niemniej jednak facet nie wydawał mu się typem, co spierdoliłby przy pierwszej lepszej okazji. - To prawda. Jeszcze Pecker może nam pomóc, gdyby coś się nie kleiło. - uśmiechnąwszy się na krótki moment splótł jedną z dłoni z tą należącą do Maximiliana. Kiedy jednak zobaczył zaintrygowanego nowym gościem Hinto, aż żal mu było patrzeć na biedaka. Rozłączył zatem palce, by tym samym podnieść samca magicznego odpowiednika corgi na wysokość kołyski, co spowodowało krótką ciszę i brak ruchów ze strony obojga. Młody leprehau spoglądał w stronę małej, mała spoglądała w stronę młodego leprehau. I tak przez parę sekund, na co Lowell miał ochotę wybuchnąć śmiechem, aczkolwiek tego nie zrobił. Dopiero po chwili psiak zrozumiał, co się dzieje i zaczął merdać ogonem na najwyższych obrotach. - No nie wierzę. - powiedział, nie mogąc powstrzymać radosnego tonu. - Hinto, ty gumochłonie! Człowieka nie poznajesz? - nie mógł uciec od tego komentarza, ale zwierzaka niespecjalnie to obchodziło, gdy nosem zapoznawał się z zapachem Florki, a ta wystawiała swoją malutką dłoń, by dosięgnąć puszystej sierści zwierzęcia.
Wymyślanie zaklęcia Zaklęcie: Relinite. Etap I, post I
Możliwość wymyślenia czegoś nowego zdawała się nieść ze sobą ogromną kreatywność, jak również odpowiedzialność, którą powinien przewidzieć w przypadku konieczności wzięcia winy za swoje błędy. Po udanej modyfikacji zaklęcia Tonitrus Esnaro, Lowell zauważył jednak, ze pewna rzecz się niezbyt zgadza - możliwość użycia go w każdej sytuacji. Owszem, runy niosły ze sobą magię, która była trudna do zrozumienia, niemniej jednak oczekiwanie, aż wróg wdepnie w inskrypcję, by móc na niego jakkolwiek zadziałać, nie zdawało się być zbyt dobrym wyborem. Nic dziwnego zatem, że były student, wykorzystując wolną chwilę, zaczął szukać we własnych notatkach czegoś, co zdawało mu się świtać pod kopułą czaszki, niemniej jednak na obecną chwilę pozostawało poza zasięgiem wyciągniętej do przodu dłoni. Rozumiał wiele rzeczy, niemniej jednak również wiele z nich pozostawało gdzieś w obrębie własnego jestestwa, czekając jedynie na to, aż zostaną odkryte. Nie inaczej było w tej kwestii - gdy rzucił najbardziej łagodną formę z runą Laguz, byleby nie musieć zmagać się z jakimiś innymi nieprzyjemnościami. Musiał znaleźć jakieś rozwiązanie - ciało wręcz nakazywało mu coś robić. Zająć własne dłonie czymś, co mogłoby się przyczynić do samorozwoju, gdy raz po raz kolano wędrowało do góry w lekkim, widocznym podekscytowaniu. Zawsze tak na niego działało coś, czym się naprawdę interesował. Odruch jakoby nietypowy, niemniej jednak jak najbardziej prawidłowy. Mruknąwszy cicho pod nosem, gdy przyłożył palce do podbródka, starał się oczyścić własne myśli ze zbędnej rutyny. Im dłużej przebywał w Pałacu, tym bardziej miał wrażenie, że się rozleniwia i coś trzeba z tym wreszcie zrobić. Czekoladowe tęczówki na krótki moment poczuły się tak, jakby pochłonęła je nicość, a obraz pokiwał parę razy; ewidentnie powinien zmienić swoją dietę, bo podejrzewał, że na niej zbyt długo nie uciągnie. Dłonią musnął powoli inskrypcję. Moment, w którym ta zamieniła się w prawdziwe działanie magii, został przez niego bacznie zarejestrowany. Czekoladowe tęczówki pochłonęła woda - zielona, tak charakterystyczna dla tej runy, by następnie sylwetka z powrotem stała się mokra, a kędzierzawe włosy pochłonęły za sobą wilgoć. Ściana wody zdawała się być spora, niemniej jednak uaktywniała się tylko po dotyku. Westchnąwszy ciężko, Felinus wysuszył własne ubrania, zerkając na zapiski w dzienniku, które znajdowały się na stole po odpowiednim rozłożeniu. Czegoś w tym wszystkim brakowało. Swoistego, zdalnego aktywatora, który byłby w stanie przyczynić się do obserwowania efektów z daleka. Bez konieczności dotyku, który mógł być zbawienny, ale też - pozostawał zgubny. Musiał działać ostrożnie; tutaj panował język runiczny, a nie ten należący do łacińskich sentencji. "Uwolnienie" było teoretycznie dobre, ale kompletnie niepraktyczne z punktu widzenia tego wszystkiego pod względem zapisków w futharku starszym. Zapisując odpowiednie rzeczy, skrobał dość szybko i chaotycznie, starając się wydobyć z tego wszystkiego coś więcej, niż tylko i wyłącznie proste wnioski. Długopis szedł przez dobry czas, zanim kompletnie się nie wypisał, a odciski na palcu środkowym nie stały się widoczne, wraz z bólem nadgarstka. Pewną koncepcję miał już zapisaną - znaleźć sposób na zdalne aktywowanie runy. I naprawdę zaczął ponownie wchodzić w sferę, gdzie zapominał o tym, jak czarodziejski i mugolski świat istnieje, pierwsze kostkami wchodząc do zimnego nurtu, by zostać przez niego pochłoniętym. By pojawić się we własnych czterech ścianach, gdzie mógł się lepiej skupić, nie zwracając uwagi na otoczenie.
[ zt ]
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Był maksymalnie zdenerwowany, a szala goryczy przelała się wraz z kolejnymi rzeczami, które miały miejsce. Nawet nie myślał. Po prostu brał rzeczy i pakował do kufra, nie mając zamiaru siedzieć jak debil i czekać. Nagle z dnia na dzień dowiadywał się pierwsze od Brooks, że gdzieś jadą, kompletnie tego nie ogarniał, a potem, jak gdyby nigdy nic - otrzymywał list do Maximiliana. Wewnątrz czuł się jak gówno, które było traktowane prędzej na "odbębnienie" listu bądź innego debilizmu w celu zdobycia należytego spokoju. Wiele tolerował. Naprawdę wiele, trudno było go zdenerwować, ale czuł, że z każdym dniem, zamiast przybliżyć się do ukochanego, zwyczajnie się od niego oddalał. Wraz z tym, co przyszło dzisiaj - uznał, że pierdoli. Że czekanie nie ma sensu, że najlepiej na razie będzie, jak po prostu pójdzie gdzieś indziej i nie będzie miał wglądu do pomieszczenia, w którym spędzali razem czas. Bolało go to wewnętrznie, gdy brał raz po raz rzeczy, a Hinto wyczuwał jego stan, skomląc tuż nieopodal. Nie zażywał jeszcze eliksiru spokoju. Jeszcze nie zamierzał, kiedy to miał do roboty inne, bardziej ważne rzeczy. Palce ściskały się niemiłosiernie na fiolkach, gdy pakował je do kufra, chęć ponownego sięgnięcia po czerwony flamaster zdawała się szumić w jego głowie. Powoli sobie z tym wszystkim nie radził, bo intuicja mówiła mu, że coś jest nie tak, aczkolwiek nie mógł z tym nic zrobić. Pierwsze list, że znika na dwa dni, chuj wie gdzie, a teraz nagła wycieczka i bronienie się pierwsze Brooks, która przekazała tyle informacji, że na pewno mógł kurwa spać spokojnie. Był poczytalny. Po prostu każda taka akcja prowadziła do konsekwencji. A gdy nagle i bez przyczyny dowiadywał się, że ten wyjeżdża - bez jakiejkolwiek wcześniejszej konsultacji - nie miał nawet siły, by posłać patronusa. Poniekąd nie chciał. Był głupi jak but z lewej nogi i nie zamierzał się z tym jakoś sprzeczać. Zamiast tego - zgodnie z tym, co zdołał zwiedzić a pałacu - postanowił na jakiś czas po prostu odsunąć się na tyle od tego wszystkiego, by móc zająć się zaklęciami. Jedyne, co go utrzymywało w tym wszystkim i w tym, by nie uznać, że w sumie najchętniej wróciłby do domu i wypierdolił do Włoch na Bari, gdzie miał możliwość odseparowania się i tym samym zapoznania z odmienną kulturą. Westchnąwszy ciężko, poprawił własne okulary, nagminnie szukając czegokolwiek, co było jego. Nie zamierzał niczego zostawić. A gdy wreszcie to zrobił, zamykając za sobą drzwi na klucz - udał się w stronę Ukrytego Pokoju, by to w nim przeczekać dłuższą ilość czasu i zastanowić się, co dalej poczynić. Gdy ktokolwiek po drodze pytał, co się stało, nie odpowiadał. Po prostu szedł przed siebie, mając gdzieś to wszystko, gdy w środku dziwnie go bolało, że może nie było to nadszarpywanie zaufania, acz denerwował się. Jak zawsze, zresztą. Nie miał się do kogo udać po poradę, a czuł, że każdy żyje tymi cholernymi wakacjami, w związku z czym zwalanie się na głowę nie wchodziło w grę. Szkoda tylko, że prawdopodobnie by je spędził lepiej w Wielkiej Brytanii - bez zbędnego denerwowania się i bez zbędnego patrzenia w listy, które pokazywały, ze Max wiedział, jak źle to wygląda, ale nadal to postanowił robić.
[ zt permanentne ]
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max wciąż czekał na swoje wilowate doświadczenie. Co prawda nie chciał robić rzeczy wbrew własnej woli, ale był cholernie ciekaw, jak to jest znaleźć się pod tym legendarnym urokiem. Z obydwu stron jego barykady. Znał Astrid, która wyróżniała się swoją zwierzęcą naturą i musiał przyznać, że ta dziewczyna cholernie go fascynowała. Miała w sobie coś tak prostego i prymitywnego, że Solberg chciał poznać, jak to u niej działa. Wciąż pamiętał, jak oślepł w kuźni i choć nie było to najmilsze wspomnienie zdecydowanie nauczyło go czegoś. -Może nie dosłownie, ale marudzić może! A że słowa nie będą zrozumiałe, to już nie nasz problem. Ja chętnie dopiszę sobie do nich naszą zajebistość. - Tak łatwo nie dał się zbić z tropu. Może to kwestia tego, że Perp tchnęła w nich trochę życia, a może tego, że naprawdę chciał wierzyć, że dadzą sobie radę z tak pozornie prostym, a jednak nieco przerażającym Maxa zadaniem. Ciężko było mu nie patrzeć z czułością na Felka, gdy ten tak delikatnie obchodził się z Florą. Max miał ten sam wzrok co wtedy, gdy Lowell przedstawiał mu swoje plany na eliksir w sali Beatrice, gdy jeszcze obydwoje byli uczniami Hogwartu. Gdy jeszcze wszystko było dobrze i nic nie zapowiadało, że następne dni będą pełne tragedii. Kochał go. Z całego serca go kochał i nawet nie próbował ukrywać tego. Chciał, by ten o tym wiedział. Chciał być przy nim i dzielić wspólnie nawet takie doświadczenia. -Wątpię, by mu powiedziała. Zapewne byłby pierwszym, który nakopałby mi do dupy i odebrał Florkę z naszych rąk. - Przyznał trochę z uśmiechem, trochę z dziwnym ściśnięciem serca. Nie zaprzeczał, że nie był najbardziej odpowiedzialną osobą, ale jakoś jego relacja z Williamsem nie była taka, jakiej by chciał. Spotkanie w pubie w Hogsmeade pokazało Maxowi, że z uzdrowicielem da się dogadać, ale wciąż czuł ten dystans, którego nie wiedział jak ma się pozbyć. Zresztą nie powinien się jemu nawet dziwić. Sam dość nieprzyjemnie wspominał tamtego bogina a fakt, że powiedział o nim Fillinowi, gdy byli na haju jasno świadczył o tym, że Max nie pogodził się z tym, co wtedy widział. To, że mógłby stanąć znów twarzą w twarz ze swoim najgorszym koszmarem cholernie go przerażała, choć ciężko było o gorszą reakcję niż ta, która miała miejsce w sali OPCM. -Hogwart to jedna wielka parada równości. - Zaśmiał się, delektując się ognikami tańczącymi w oczach Felka. Uwielbiał, gdy ten tak wyglądał. Bez niepotrzebnych zmartwień kryjących się w tęczówkach, bez tego neutralnego, spokojnego tonu, gdy po prostu odżywał i był tutaj obecny w pełni. Dla niego. I oczywiście dzisiaj dla Florki. Zdając sobie sprawę co wypalił, podniósł rękę na kark, delikatnie go masując, jakby w pewien sposób się tego wstydził. -No... Zrobiłem kilka głupich rzeczy w swoim życiu. - Spojrzał jednak na partnera, nie mogąc nie wybuchnąć śmiechem. Kobieta sama jawnie nie miała do niego żalu o tamtą sytuację. Nawet żartowała z nim o tym, gdy jak dwie porażki życiowe siedzieli w restauracji dyskutując o tym jaki to niby sukces wynalazek Maxa miał osiągnąć. Widać, jednak nie miał. -No wiesz, przyzwoicie. Że nie kopnie jej w dupę i nie zostawi gdzieś zapłakanej. Wyglądającej tak okropnie, jak ostatnimi czasy. - Wyjaśnił nieco swój tok rozumowania, choć sam nie sądził, by Hux był do czegoś takiego zdolny. Mężczyzna był ekscentryczny, to prawda, ale na pewno nie był tchórzem i idiotą. -Oby nie był potrzebny zbyt wiele razy. Wiesz... Może nie wyglądam, ale kilka pieluch w życiu zmieniłem. - Puścił mu oczko, bo faktycznie miał okazję, oczywiście pod ścisłym nadzorem i w chwilach trzeźwości, zajmować się dzieciakami Emmy. Był wtedy dużo młodszy, ale czuł dziwną satysfakcję, gdy udało mu się zmienić tego cholernego, śmierdzącego jak najgorsza łajnobomba pampersa. Nagle odpalił się i Hinto, który usilnie chciał poznać nowego gościa w ich pokoju. Psina zdecydowanie poprawiała humor każdemu, kto znalazł się w polu jej rażenia. Choć Max nieco z rozczarowaniem puścił dłoń Felka, którego bliskość zawsze była dla niego cieplejsza niż jakikolwiek futrzak. -Daj mu się przywitać z małą. Nie każdy ma przeciwstawne kciuki i odpowiednie stawy, żeby wziąć Flo na ręce. - Po raz kolejny się zaśmiał widząc, jak psiak wtykał nos w twarzyczkę dziecka, a ta radośnie śmiejąc się, próbowała go objąć, co wychodziło jej zdecydowanie zbyt niezgrabnie. -Chyba wiem, jaką przytulankę trzeba jej kupić na najbliższą okazję. - Powiedział, mając na myśli oczywiście tego magicznego Corgi. Jakoś nie uważał, by Perpa miała coś przeciw. A nawet jeśli, znał dom w którym zwierzak przyjąłby się aż ZA dobrze.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Samemu nie chciał się ponownie pod nim znajdować; co jak co, ale doceniał poniekąd to, jakie umiejętności posiadają te istoty, niemniej jednak po Eskilu wiedział, z czym to się wiąże. Z ciągłymi problemami. Samemu, gdyby znajdował się w ciele półwila, miałby problem z zaufaniem innym. Nie chciałby wykorzystywać swojej natury w celu wydobycia z innych tego, czego po nich by oczekiwał. Nawet podświadomie. Na szczęście na urok był odporny; bycie oklumentą miało swoje plusy, a więc mógł się bronić, a poza tym, jakby nie było - kobiety nie znajdowały się w centrum jego zainteresowania. Miał to zatem znacznie bardziej ułatwione. Mógł spać spokojnie, choć wiadomo - zawsze istniało to ziarenko niepewności i możliwość obejścia potencjalnych barier, które tworzył nieustannie. - Jak myślisz, jest możliwość nauczenia się tego, co by nam chciała przekazać? - lekko się uśmiechnął w jego stronę, bo co jak co, ale jakiś język niemowlaki posiadają. A to, że kompletnie niezrozumiały dla nich, to już inna kwestia. Intrygowało go to, bo przecież dziecko zdobywało zdolności wypowiadania słów troszeczkę później, niemniej jednak wydawać by się mogło, że jest w sumie podobny i taki sam. Samemu nie wiedział, jak bardzo jest obserwowany, ale podejrzewał, że to, jak czule obchodził się z Florką, pewnie nie umknęło jego uwadze. Pochłonięty był w tej czynności - zresztą, przed chwilą się bał, że coś schrzani, a tu proszę, dawał sobie rady bez najmniejszego skrępowania. A i dziewczynka była zadowolona! Choć mogło to wyglądać trochę za uroczo, tak naprawdę kierował się tym, co podpowiadała mu w tym przypadku intuicja. Nic dziwnego zatem, że córeczka Perpetuy radośnie ścisnęła palec należący do chłopaka, wydając z siebie najróżniejszej gammy dźwięki. Było to naprawdę ciekawe doświadczenie. I starał się nie myśleć o tym, co następne dni mogą przynieść, gdy tak naprawdę skupiał się na chwili, a nie na tym, jak to wszystko będzie mogło zwyczajnie runąć. - To wtedy ja bym mu nakopał do dupy. - puściwszy oczko, co jak co, ale nawet jeżeli Max momentami nie był zbyt odpowiedzialnym człowiekiem - albo inaczej, nie wyglądał na osobę perfekcyjną do zajmowania się dziećmi - nie zamierzał pozwalać na to, by to było jednoznaczną przyczyną do sprzedania komuś manta. Sam z uzdrowicielem miał jako tako dobre stosunki i nie narzekał, choć wiadomo - różniły się one od tych, które zazwyczaj miał okazję zbudować w szkole. Mimo to był mu cholernie wdzięczny za to, że wystawił skierowanie i nie pytał. Gdyby nie to - zapewne by go tutaj nie było. Gryzłby piach pięć metrów pod ziemią. Jednocześnie też nie wiedział o rozmowie ukochanego z profesorem w jednym z pubów; wiedział natomiast, że ich stosunki są dość chłodne, a przynajmniej tak podejrzewał. Wycieczka w Norwegii dała mu pod tym względem wiele do zrozumienia. - Taak, zdążyłem zauważyć. - lekko się zaśmiał, bo w sumie to była prawda. Im dłużej Lowell przebywał w tym zamczysku, tym bardziej odnosił wrażenie, że osoby heteroseksualne stanowią mniejszość, a powinno być na odwrót. Ewentualnie ludzie z tych młodszych roczników bardziej poznawali siebie i nie bali się jakichś obelg, które mogły polecieć raz, a porządnie. Zresztą, cieszyło go to. Dobrze było widzieć po zachowaniu innych na balu, że w sumie chłopak, dziewczyna, jeden kij. Byleby to, co łączyło ludzi, było prawdziwe. Nie bez powodu zatem w kierunku Maxa rozbrzmiewały w tanecznych manewrach ogniki, a gdy odwrócił się w jego stronę, jeszcze bardziej te zabłysnęły. - Kilka głupich? To chyba każdy z nas zrobił! No ale nie mam na myśli całowania Perpetuy. - uśmiał się widocznie, bo co jak co, ale byli nadal młodzi. No dobrze, może samemu tak nie szalał, no ale dobrze jest mieć te pozytywne doświadczenia, aniżeli negatywne, pozbawione radości. Tak naprawdę dopiero ostatnie parę miesięcy uświadomiło Lowellowi, jak wiele stracił. Jednocześnie nie wiedział o wynalazku, choć pamiętał rozmowę i dopytywanie o działanie testosteronu. - Pamiętam... ale nie sądzę, by tak było. - odpowiedziawszy zgodnie z prawdą, Hux nie wyglądał na tego typa. Na takiego Caine'a z parasolką w dupie do otwarcia. Nie znał go na tyle, ale człowiek tym, że nie widniał swoimi poważnymi profesorskimi rozmowami, po prostu się odznaczał jako godny zaufania. - No to widzisz, może nie wyglądam, ale masz przed sobą totalnego laika w tym temacie. Już wiem, na kogo zwalę brudną robotę. - pocałował go w policzek, by tym samym wziąć głębszy wdech i zauważyć, jak Hinto się kręci wokół kołyski. - Dzieciakom Emmy? - zapytał się jeszcze, by mieć stuprocentową pewność, gdy rozplątał palce i tym samym podniósł psinę, ładnie podpierając ją o własną rękę. - Dać mu się przywitać? - zamrugał parę razy oczami, gdy psina wpychała swój czarny jak smoła nos w ubranko Flo, która również zdawała się być zainteresowana tajemniczym jegomościem. Wtedy, jak gdyby nigdy nic - wszak miejsce w kołysce na szczęście było - Lowell położył psiaka na materiale, uważnie obserwując ich interakcję. Radosny dźwięk wydobył się z ust małej, a Hinto, zaczął ją obwąchiwać z widocznie merdającym ogonkiem, przyjmując każde dotknięcie małej rączki. - Tak to miało wyglądać? - zapytał się w pełni poważnie, marszcząc brwi, gdy młody leprehau jak gdyby nigdy nic położył się blisko małej, nadal merdając własnym trybikiem, a ta - zgodnie z własnym urokiem ćwierćwili - z łatwością znajdowała z nim odpowiedni kontakt. - Heej, ale wiesz, że pies to kolejny obowiązek, co nie? - zapytawszy się, przybliżył się do ukochanego, plecami, by tym samym przyjąć na siebie ręce w taki sposób, by go w pełni oplotły. Jednocześnie odchylił lekko głowę do tyłu, choć miał na uwadze to, by w kołysce nie zadziało się nic złego. Gładził kciukiem skórę na rękach, uśmiechając się z pełną czułością w kierunku partnera. Młodziutkie istoty bawiły się jednak w najlepsze, w związku z czym mogli odetchnąć z ulgą.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Korzystając z tego, że Felek wybył z pokoju, wydobył z kufra książkę, którą wiele miesięcy temu mu ukradł, a którą jeszcze w czerwcu transmutował tak, by przypominała zupełnie nudne dzieło o podstawach eliksirów. Nie chciał zostać przecież w tak debilny sposób przyłapany. Od kiedy pojawił się u handlarza artefaktów miał wiele pytań dotyczących kilku zagadnień zakazanej magii i choć od jakiegoś czasu sam unikał praktykowania zaklęć, eliksirów czy wszystkiego, co się z tym wiązało, nie potrafił odmówić sobie od czasu do czasu lektury, która miała jego wątpliwości rozwiać i zaspokoić wciąż żywą w nastolatku ciekawość i ambicję, choć ta ostatnia zdawała się być niemożliwa do poskromienia, wciąż przyprawiając go o bóle głowy i dość kiepskie samopoczucie. Zamknął drzwi od środka i siadając wśród wielu miękkich poduszek oddał się lekturze. Szukał czegoś na temat powiązania czarnoksiężników z wężami. Wiedział, że zależność ta jest w Arabii wyjątkowo mocna i chciał zrozumieć, z czego może to wynikać. Początkowo oczywiście otrzymał zwykłą wzmiankę o Salazarze Slytherinie, co absolutnie go nie zadowoliło. Tę bajkę znał już na pamięć. Szukał czegoś nowego, świeżego. Praktycznie stracił już nadzieję, gdy trafił na niewielki fragment, który zainteresował go. Węże od lat towarzyszą czarnoksiężnikom jako zwierzęcy towarzysze. Często jednak są one czymś więcej. Według wielu podań i plotek mogą one być źródłem magii, lecz nie w tradycyjnym sensie. Materiały, jakie można pozyskać z tych istot są potężnymi składnikami czarnomagicznych eliksirów. Ich krew, łuski i jad często widnieją w przepisach na trucizny, a serce węża odpowiednio przyrządzone ponoć wzmacnia w czarodzieju niewrażliwość i zdolność rzucania potężnych klątw. Niektóre źródła podają, że im bardziej jadowitego węża uda się czarnoksiężnikom poskromić, tym większa szansa, że dzięki pobraniu od nich składników i przyrządzenia odpowiedniego wywaru, posiądą oni niektóre charakterystyczne dla tych istot cechy. Nikomu jednak nie udało się jeszcze udowodnić ani istnienia podobnej mikstury, ani tego, że ktokolwiek w historii wykazywał się cechami węży pomijając wężoustych i animagów, którzy zbyt mocno dali tej potężnej magii wpłynąć na ich dusze i magiczną sygnaturę. Krąży legenda o czarodzieju malediktusie, który po przemianie w kobrę królewską miał tak potężny jad, że nawet jego kropla potrafiła powalić kilkudziesięciu mężczyzn, a zrobiona z jego łusek różdżka ciskała najmocniejsze znane historii klątwy i uroki czarnomagiczne, na które nie było żadnego lekarstwa. Lektura nie należała do najprzyjemniejszych i męczyła Maxa dość mocno. Ciekawiło go jednak to powiązanie gadów z carnoksiężnikami, a jeszcze bardziej jego umysł się rozjaśnił, gdy wyczytał o potencjale pobranych z nich składników do przyrządzania trucizn. Oznaczało to, że mogły być równie przydatne w wytwarzaniu antidotów na te wywary. Nie jego broszką było teraz sprawdzenie własnych teorii, ale może mógł porozmawiać z kimś, kto te informacje by wykorzystał w szlachetnym i opłacalnym celu. Czując się zmęczony lekturą, dobrze schował książkę i nie wiedząc nawet jak, zasnął.
/zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Maximiliana nie było. Czasami się zastanawiał, czy w ogóle powinien podejmować się ponownej nauki tej dziedziny - niemniej jednak, pomijając wszelkie przeciwwskazania, musiał przyznać jedną rzecz - że sztuki zakazane momentami mogą być przydatne. Wiedział o tym przecież, czytając skutki zaklęć i to, jak wpływają one na organizm. Ich znajomość wcale nie jest haniebna; człowiek uczy się różnych dziedzin w ciągu całego swojego życia, mniej lub bardziej wybiórczo. Felinus natomiast podchodził do tego nie jako do czegoś, z czym wiązał przyszłość - podchodził do tego jak do czegoś, co miało mu pomóc, gdyby nadeszły gorsze chwile. Jeżeli wróg odpowiada ogniem, postaraj się odpowiedzieć takim samym. Jeżeli chcesz wiedzieć, jak masz się przed nim bronić - poznaj go bardziej. I chociaż takie podejście mogło być zgubne, samemu zdołał już przejąć naprawdę sporo kar za to, jak bezmyślnie do tego podchodził. Z każdą tego typu wiedzą rodziła się ogromna odpowiedzialność i konieczność uznania, kiedy należy sięgnąć po mniej prawidłowe środki. Kiedy moralność odejdzie na bok, by ustąpić miejsca bronieniu samego siebie i bliskich, nie chciał być słaby. Chciał stać się silniejszy, choć znajomość tej dziedziny wcale nie była do tego konieczna. Ograniczanie się do jednego spektrum nie było kompletnie w jego stylu, gdy przyszykował manekina do rzucania poszczególnych zaklęć, dzięki którym miał przetestować, na ile jeszcze potrafi z tej wiedzy korzystać. Nie było to poprawne; było jednak jak najbardziej konieczne. By zdobyte wcześniej informacje nie przepadły żywotem w otchłani zapomnienia ludzkiego umysłu, gdy w ruch poszła różdżka, przypominając sobie, jak wiele gniewu trzeba dzierżyć, by móc skutecznie rzucać zaklęcia. Dawno go przecież nie odczuwał - chociaż to nie oznaczało, że ten nie był uśpiony. Bo był, tylko czekał właśnie na wydobycie. Ciche westchnięcie, zamknięcie oczu. Musiał się skupić na tym, co go najbardziej irytowało, podsycało trucizną nić, która prowadziła wprost do jego serca. A wbrew pozorom ostatnio nie posiadał tego zbyt wiele w sobie, w związku z czym zadanie było utrudnione. Bez stymulacji, bez konkretnego powodu, dla którego musiałby rzucać te uroki. Jeszcze raz - wyciszywszy własny umysł, skupiwszy się wedle oklumencji na tym, co najmniej przyjemnie, wysunął drewniany patyczek z ostrokrzewu i rdzenia z serca buchorożca do przodu. To drugie gwarantowało mu lepsze działanie tego typu zaklęć i wcale nie zamierzał negować jego przydatności. Nawet jeżeli zwierzę musiało umrzeć - być może poniosło śmierć z przyczyn naturalnych. Ta nikła nadzieja pozwalała mu podchodzić do tego tworu z należytą gracją i szacunkiem, choć wiadomo - często lepiej jest unikać jakiegokolwiek cierpienia. Spojrzał na Ziutka, który pozostawał już zaleczony; zdrowy, z idealną kością promienistą, był gotów do dalszych działań. Do tego służył - by bez problemów sięgać po możliwość przetestowania własnych możliwości. - Sectumsempra. - wypowiedział na początku bez skupienia, w związku z czym działanie tego uroku pozostawało nikłe, wręcz nieodczuwalne dla manekina. Jedynie drobne rany powstały, nic więcej, co powinno przynieść dodatkowe efekty. Żaden strumień krwi nie przedostał się z tkanek fantoma, co świadczyło o braku skupienia. Treningi były konieczne do tego, by móc prawidłowo rzucać tego typu zaklęcia, w związku z czym Lowell bezpardonowo uleczył jegomościa, by tym samym powrócić z powrotem do działania. Tym razem postarał się skupić na tym, co go tak od wielu lat męczyło - na tym wewnętrznym gniewie, który płomieniem przygasł od momentu, gdy potrafił z łatwością zmniejszyć jego siłę. Tym razem musiał go jednak odpowiednio pobudzić do działania - by odzyskał swój dawny blask. Nie wpływało to na niego za dobrze, ale gdy się uspokajał i odcinał w pełni, było to znacznie prostsze do opanowania. Kolejna próba - tym razem bardziej kontrolowana i skuteczna - pozwoliła mu na osiągnięcie pewnego potencjału. Głębsze rany pojawiły się na ciele manekina do eksperymentów, wymagając zaleczenia. Po tym, zgodnie z tym, żeby jegomość nie jęczał, zaczął go leczyć. Pieśnią Vulnery Sanentur, raz po raz wypowiadając te słowa tak, jakby niosły ze sobą dodatkową melodię. To jednak nie był ten efekt, który chciał osiągnąć; owszem, rany pozostawały poważne w swej strukturze, ale nie na tyle, by był z tego jakoś specjalnie zadowolony. Kolejne próby wymagały od niego większej ilości energii, którą starał się skrupulatnie spożytkować. I tak oto rzucał naprzemiennie, starając się odnaleźć idealny balans między kompletnym zatraceniem a brakiem jakichkolwiek efektów. Dopiero po siódmym razie udało mu się to idealnie wyważyć, stawiając przede wszystkim na celność. Wymowa gładka, ruch nadgarstkiem stosunkowo szybki. Na razie chciał się skupić na tym zaklęciu czarnomagicznym; dopiero potem postanowi podjąć się czegoś więcej. O ile w ogóle; ciągłe leczenie biednego fantomu niosło ze sobą straty energii, a różdżka w ekspresowym tempie - wszak w ruch szły poważne inkantacje - powoli się przegrzewała. Po tym treningu Felinus był świadom tego, że będzie musiał odpocząć - tak samo rdzeń, którego strawa się na krótszy moment skończyła, wraz z rzucaniem z powrotem zaklęcia leczącego. Ostatnia wypowiedziana inkantacja, przetoczenie krwi, schowanie wszystkiego w idealnym porządku - by móc zaznać wewnętrznego spokoju, tak naruszonego przez wadliwe działanie czarnej magii.
[ zt ]
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max miał nieco lepsze pojęcie o tym dzięki rozmowie z Perpetuą, która wyjaśniła mu nieco uroki i przekleństwa wilowatości. Tak samo, jak to co mówiła Beatrice o metamorfomagii, może takie zdolności i geny bywały fajne i przydatne, ale też niewątpliwie nosiły ze sobą brzemię, z którym nie łatwo było sobie zacząć radzić. -Ponoć matki wiedzą doskonale. Poza tym wydaje mi się, że jakoś ogólnie można ogarnąć kontekst, ale nic poza tym. - Zastanowił się na chwilę, po czym wydał swoją opinię na ten temat. Faktycznie widok był naprawdę uroczy. Florka była spokojnym i naprawdę pogodnym dzieckiem i zapowiadało się, że nie będą musieli za dużo korzystać z pomocy skrzata. Max był ciekaw, czy dziewczynka jest nimi tak samo zainteresowana, jak oni nią. Pewnie nie miała jeszcze na tyle pojęcia, by kojarzyć na dłużej ich twarze, ale kto wie, zapach i głosy pewnie zostaną w tej małej ślicznej główce. -Raz się zdarzyło. RAZ! Teraz Williams by mnie zajebał pewnie na miejscu. - Zaśmiał się, bo sam luźno podchodził do tamtych obchodów Celtyckiej Nocy. Bawił się zajebiście skacząc z Luckiem nad ogniskiem, całując Perpę i tańcząc przy świetlikach. Chętnie by to powtórzył. -Spokojnie, może nawet Cię nauczę! To nie jest trudne. Trochę jak śmierdzące origami. - Nie chciał ciągnąć tematu złego stanu Perp sprzed tygodni. Cieszył się, że kobieta czuje się już lepiej i ma obok siebie kogoś, kto widocznie na jej polepszone samopoczucie wpływał. -Dokładnie im. Może mistrzem nie jestem, ale daję radę. Chyba... - Znów się zaśmiał, bo sam Felek widział, że jego rodzina miała się w jednym kawałku i dzieciaki jakoś nie spierdalały przed nim z krzykiem, a to już była połowa sukcesu! Patrzył jak Hinto i Florka zapoznają się ze sobą. Było to słodkie i Max nawet oczami wyobraźni widział rozpływającą się nad tym widokiem Perpetuę. -Chyba? - Powiedział, nie będąc samemu pewnym, choć uśmiech nie schodził z jego twarzy. Gdy poczuł, jak ukochany go obejmuje od razu odchylił lekko głowę i złożył na jego policzku krótki pocałunek. -Nie no, jak tak ma być, to muszę częściej zgadzać się na bycie niańką. - Zażartował, bo nie mógł powiedzieć, że było mu niewygodnie czy nieprzyjemnie. Spokój, radość i bliskość ukochanego. Wszystko, czego kiedykolwiek w życiu potrzebował miał właśnie tu i teraz.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
W pewnym stopniu oklumencja pozwalała mu w zrozumieniu tego, jak działa hipnoza u wil. Już znajdował się raz pod jej wpływem i trochę tego żałował, ale dało mu to cenną lekcję, której nie zdobyłby poprzez podręczniki bądź inne tego typu. Wiedza o tym, że nie miał jąder, już nie była wcale taką zakazaną; wiele osób o tym wiedziało i podchodziło do tego normalnie. Nie stresował się już tym, a zamiast tego po prostu trwał w chwili, która została mu zagwarantowana. Skupiał się na interakcji z młodą córeczką Whitehorn, w związku z czym przejawiał widoczną, równie dziecięcą ciekawość. - Matką nie będę. - zaśmiał się widocznie, gdy to patrzył sobie raz na Maximiliana, raz na Flo. Obydwa widoki były cudnie urocze, w związku z czym skupiał się na tym w pełni, a wszelki zły nastrój odszedł w zapomnienie, pozwalając tym samym na zrozumienie w pełni tego, jak to wszystko wygląda. Może nie byłby doskonałym materiałem na ojca, w ogóle nim nie mógł być, ale więzi krwi to nie wszystko, o czym doskonale wiedział. Pomoc skrzata mogła im zagwarantować to, że sami nie spanikują, choć nie wyglądało na to, by jakoś musieli się temu poddawać. Tlenu było sporo, stresu wyjątkowo mało. Choć wiadomo, opieka nad tak małą istotą mogła sprawiać w pewnym stopniu pytania pojawiające się pod kopułą czaszki. - A to nie było przypadkiem PRZED Williamsem? - zaśmiawszy się, przecież nikt ich nie rozliczał z tego, co się działo przed. Gdyby tak było, zapewne Lowell powinien był sprzedać połowie społeczności Hogwartu jakąś piąstkę w twarz, a jednak tego nie robił. Albo on powinien sprzedać ją LaVey, którą lekko podpuścił i pocałował, choć nie było to nic, co wskazywałoby na jego większe zainteresowanie. Jego Celtycka Noc nie była radosna, niemniej jednak udało mu się wyjść z tego obronną ręką. Jakoś. - Więc przykro mi, ale jakby chciał cię zajebać, to miałby mnie na drodze. A nie szczędzę w środkach. - wystawił język, bo przecież nie widział innego scenariusza, gdyby coś takiego miało się przydarzyć. - Idealnie! Dobrze, że jestem wytrzymały. - trudno było się nie uśmiechnąć, bo nie dość, że śmierdzące origami brzmiało zabawnie, to przecież pracował na gospodarstwie, gdzie miał do czynienia z większym gównem. Dosłownie większym. Sam też się cieszył, że Perpetua wychodzi na prostą, w związku z czym napawało go to widocznym optymizmem. - Dajesz rady, kotek! Bez ciebie to by dom w Inverness upadł. - postanowił sobie zażartować, gdy tak bawił się z małą dziewczynką, która ubrana była w śpioszki. Jezu, zbyt uroczy widok i naprawdę czuł dziwne, aczkolwiek przyjemne ciepło na sercu. W szczególności, gdy postanowił wsadzić psiaka do kołyski, co może nie było szczególnie logicznym rozwiązaniem, lecz napawał pozytywnymi uczuciami. Ciepło uśmiechnął się w stronę Ślizgona, oddając się następnie miłej bliskości. - To co, prosimy Perpetuę o umowę zlecenie? - zaśmiawszy się, splótł palce, przyglądając się raz to Flo, która spokojnie leżała następnie z Hinto; zwierzak przy niej nieustannie czuwał. Najwidoczniej geny wili odzywały się w dziecku i powodowały, że pupile z automatu ją lubiły. - Nawet nie muszę otrzymywać zapłaty! - pocałował wierzch dłoni, gdy tak po prostu trwali. Było miło, przyjemnie, a przede wszystkim ciepło. Jakby domowa atmosfera zaczęła mu się udzielać, a samemu usiadł gdzieś na kanapie, uśmiechając się ciepło pod nosem. - Chciałbym, by takie momenty trwały... cały czas. No dobra, może nie cały, bo byłoby nudno, ale wiesz, o co mi chodzi, no. - odpowiedział, zakładając nogę w amerykańską czwórkę, by oprzeć się łokciem o kolano i z opiekuńczością w oczach mu się przyglądać. Był w dobrym nastroju; wyluzowany, uśmiechnięty, może rozczochrany i z przydużą podkoszulką, trochę zmęczony, aczkolwiek mu to kompletnie nie przeszkadzało. Czuł się tak, jakby nie musiał w ogóle dbać o to, jak wygląda i jak się prezentuje, bo przecież to obecnie nie miało żadnego znaczenia. - Kocham cię. - podniesienie kącików ust do góry pozwoliło na to, by biały uśmiech zawitał na licu. Było miło, spokojnie, przyjemnie.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zaśmiał się na jego słowa, bo faktycznie to, że któreś z nich mogło urodzić dziecko było doprawdy niemożliwe, ale wizja Felka w ciąży poniekąd była naprawdę zabawna. -Nie mów hop! Jeszcze się zdziwisz co potrafię zdziałać. - Zażartował, bo raczej cudotwórcą to on nie był, ale z nimi to nigdy naprawdę nie było wiadomo, co tam się wydarzy. Felka już kilkakrotnie w kobietę przecież zamieniło. -Merlinie oczywiście, że PRZED. - Pokręcił rozbawiony głową, bo nie wyobrażał sobie odcyrkonić tego teraz. Choć wiadomo, magia miała swoje zasady i nie patrzyła na to, czy ktoś akurat ma ochotę się jej podpasować, czy też nie. -To nawet urocze, że byś mnie obronił, kotek. - Powiedział szczerze, nieco mocniej się w niego wtulając. Już sobie wyobrażał tę scenę. Automatycznie przypomniał też sobie o tym, że Williams miał z nim umowę co do przyjebania w ryj i ponownie się roześmiał. -Pytanie, czy Florka jest na tyle wytrzymała, żeby tu z nami przetrwać tyle czasu. - Było to czysto retorycznie rzucone, bo Florka ani trochę nie wyglądała, jakby jej się tu nie podobało. Wymachiwała kończynami śmiejąc się radośnie, a gdy do obrazka doszedł Hinto, wszystko tym bardziej zrobiło się sielankowe. -Jakie zlecenie? Ćwiartka etatu przynajmniej! Chcę ubezpieczenia i całą resztę. - Udawał, że obruszył się na tak nieludzką propozycję formy zatrudnienia, choć z jego trybem życia to raczej nie często można było zastać go w domu, by mógł zajmować się bobasem. Dla Perp był jednak w stanie iść na niejedno odstępstwo. -Tak, jak też kotek. Zdecydowanie brakuje nam tego. - Przyznał czując, jak wnętrzności mu się skręcają z powodu tajemnicy, jaką przed Felkiem trzymał. Nic na jego twarzy jednak nie odzwierciedlało tego stanu, gdy stali tak wtuleni w siebie patrząc spokojnie na rozkoszne maleństwo w kołysce. -Też Cię kocham. - Mruknął, by delikatnie wykręcić się i krótko go pocałować. Czemu do cholery nie mogli trwać w tym przez więcej czasu? +
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Mimo wszystko wiedział, że to nie do końca było możliwe. Nawet gdyby Lowell jakimś cudem zmienił płeć, to pozostawała kwestia tego, że nawet z perfekcyjnym eliksirem, no cóż, nie pozostawał płodny. Kiedyś tę utratę przeżywał, teraz stała mu się praktycznie obojętna; na słowa partnera spojrzał na niego i podniósł brwi w zdziwieniu, mając na ustach dziwny grymas, którego nawet samemu nie potrafił określić. - To by była najbardziej pojebana rzecz. - pojął żart, niemniej jednak ta wizja go trochę przeraziła. No, nie chciałby przez całe dziewięć miesięcy na siebie uważać, a do tego zwracać uwagę na to, co je, jak je, czy się przeciąża, czy też i nie. Nie były to sprawy dla niego; reprodukcję postanowił pozostawić innym, bardziej wykwalifikowanym jednostkom. Jak powiedział zresztą, na ojca by się nie nadawał. Może teraz z Florence spędzał miło czas, ale to jest inaczej, gdy człowiek opiekuje się kimś z doskoku, a nie przez prawie dwadzieścia lat, dzień w dzień. - No to czemu ma ci wpierdolić... - pokręcił głową, bo o ile wiedział o działaniu amortencji i jej istnieniu, o tyle jednak podejrzewał Maximiliana o zdrowy rozsądek. No ba! Wierzył w to, że go posiada. Na kolejne słowa trochę się zdziwił, mocniej poczuł ciepło w sercu; położył rękę na ramieniu, musnął czule, bo jednak był niższy. Znacznie niższy; ta różnica mu nie przeszkadzała wbrew pozorom. - To mój obowiązek, co nie? I chcę cię chronić. - pocałował go w policzek, by tym samym powrócić do Flo na krótki moment. Dziewczynka miała w sobie sporo energii, a do tego wszystko zdawało się ją cieszyć. Nic dziwnego zatem, że atmosfera w pokoju była na swój sposób miła i urocza, skoro przecież taka powstawała. - Możesz jej zapytać, a potem Perpetua poda ci odpowiedź. - prychnął rozbawiony, odwołując się do tego, że przecież matka zna doskonale gaworzenie, tudzież język niemowlęcy. - I będziesz odprowadzał podatki. Na co ci to? - spojrzał na niego rozbawionymi, czekoladowymi tęczówkami. Sam niespecjalnie podchodził do tej kwestii oficjalnie, ale ile to razy wykonywali robotę bez odprowadzania go? Drobne ogłoszenie z Proroka, tu z jakiejś innej gazety... i to szło. - Poza tym, jakby coś ci się stało, to możesz się zgłosić do mnie. - puścił oczko, gdyż przecież do tego służył. Do leczenia ludzi. Może nie był uzdrowicielem, ale nieźle sobie z tym radził, a dzierżoną wiedzę medyczną potrafił wykorzystać w mgnieniu oka. Jednocześnie nie tracił głowy przy przywracaniu ciała do stanu używalności, w związku z czym jego zimna krew była w stanie przetrawić wiele. - Czyli częściej bierzemy Florkę, potwierdzone, zatwierdzone, poklepane, polizane. - odwołał się do słów, które powiedział Maximilian, by tym samym krótko go pocałować. Było miło, ciepło i przyjemnie, choć wiadomo - każda taka chwila prędzej czy później się zakończy, dlatego trwał w niej jak najdłużej, mocniej się wtulając. Lowell po tym spojrzał na podkoszulkę, którą dzierżył, by tym samym zrozumieć, iż jest jeszcze nieogarnięty, na co jęknął cicho. Było domowo, ale też - nie potrafił się skupić przez tę swobodę w ubiorze. - Pójdę się ogarnąć, dobrze? Nie miałem jeszcze okazji. - powiedziawszy te słowa, lekko się do niego uśmiechnął, powiódł dłonią po palcach ukochanego, a następnie zabrał ze sobą parę rzeczy do łazienki, by móc zaczerpnąć odrobinę więcej poukładania niż losowy prysznic w wyniku niespokojnego snu.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Felek poszedł do łazienki się ogarnąć, a Max został sam z tym uroczym duetem w postaci Hinto i Florence. Początkowo nie wiedział, co ma robić. Dziewczynka wydawała się być spokojna, więc po prostu zaczął zajmować się własnymi sprawami. Przede wszystkim przebrał się w nieco luźniejsze ciuchy, czyli dres. Cały czas kątem oka spoglądał na kołyskę, jakby się bał, że gdy tylko odwróci wzrok coś się stanie. Na całe szczęście tak nie było, lecz nim Feli zdążył wrócić z łazienki, w sypialni jaką dzielili rozległ się płacz. Nikt chyba nie wątpił, że była to Florka. Głośny ryk rozdarł powietrze sygnalizując, że niemowlakowi czegoś potrzeba. Czego? Tutaj już Max musiał zdać się na zgadywanki i intuicję. Wiedział, że takie niewielkie dzieciaki nie mają zbyt wielu potrzeb, więc od razu założył, że chodzi o jedną z trzech podstaw: jedzenie, spanie lub pełną pieluchę. Miał nadzieję, miał szczerą nadzieję, że to nie kwestia tego ostatniego, bo choć doświadczenie jakieś tam miał, wciąż pamiętał jak strasznie śmierdzące były to sprawy, a przez to zdecydowanie niezbyt przyjemne.
Kostki:
Rzuć kosteczką, czego chce Florka:
1,2 - Jedzenie 3,4 - Pielucha 5,6 - Spanie
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Szum wody, spokojne myśli, roztargnione włosy, przechodzące na wskroś intencje. Nie spodziewał się kompletnie takiego scenariusza - nim się obudził, a okazało się, że czasu na ogarnięcie miał co najmniej jedną minutę, by nie świecić przed Whitehorn tym, czym nie chciał świecić. W mgnieniu oka został wepchnięty do opieki nad jej córeczką i wcale mu to nie przeszkadzało. Życie coraz bardziej niosło ze sobą wiele niespodzianek, nie zamierzając odpuścić - w szczególności, gdy tym razem ogarnął się bardziej, a z włosów woda już aż tak nie kapała, gdy wytarł się na tyle, by móc założyć ciuchy. Jednej rzeczy nie zmienił - podkoszulki. Co jak co, ale chodzenie w ubraniach partnera dawało mu dziwne poczucie bezpieczeństwa i przynależności, którego nie potrafił się tak wyzbyć. Był w sumie na etapie zbierania wszystkiego, by nie pozostawić potencjalnego bałaganu. Ręcznik powiesił, lustro wytarł, spoglądając we własne odbicie. Wyglądał zdrowiej. Był zdrowszy... i nie zamierzał wcale tego zmieniać w tą gorszą stronę. Cieszyło go to, jak mocno stał się atrakcyjny, a pewność siebie, mimo pewnych komplikacji, została podbudowana. Choć gdyby odstawił leki i terapię, pewnie znowu miałby do czynienia z mieszaniem siebie samego na dnie zbiornika okrytego mułem. Te zmiany napawały go optymizmem, gdy tak przyglądał się sobie bardziej. Nie był narcystyczny, aczkolwiek nawet w ciągu jednego roku zauważał różnice w budowie chociażby twarzy, która może nadal była na swój sposób puchońska, ale nabrała powagi, którą zbywał prostym podniesieniem kącików ust do góry. Zbyt długo nie było mu dane posiedzieć w łazience; ledwo co zebrał wszystkie inne ubrania, zamierzając oddać je do wyprania, gdy w pokoju rozległ się płacz Florence. Bez zastanowienia Lowell wyszedł z łazienki, o mało co się nie wyjebując poprzez wdepnięcie w kałużę (całe szczęście, że trzymał się klamki). - Kotek, coś się stało? Czemu Florka płacze? - podszedł, spoglądając badawczym wzrokiem raz na Maximiliana, raz na dziewczynkę ubraną w śpioszki. Córeczka Whitehorn miała ze sobą całkiem niespodziewaną niespodziankę; nie wiedział i nie znał się na dzieciach, w związku z czym łagodnie odebrał ten sygnał, jako że czegoś trzeba albo coś uwiera. No na pewno z czegoś mała ćwierćwila nie była zadowolona. - Może jest głodna? Wiesz, czy Perpetua nakarmiła ją przed wyjściem? - zaczął od najprostszej rzeczy, nie chcąc myśleć o śmierdzącym origami i snując od razu najbardziej łagodne scenariusze.
Wymyślanie zaklęcia Zaklęcie: Relinite. Etap I, post II
Potencjał runiczny niósł ze sobą ogromne możliwości. Muskanie palcami poszczególnych stron książki dotyczącej konwersji magii zwykłej na runiczną (i odwrotnie) pozwalało mu tym samym na powolne tworzenie notatek. Wystarczyło spojrzeć na to, jak wiele ich powstawało - istny chaos zdawał się przeistaczać w istoty snujące się po kątach, jakoby będące tym samym cielesną formą jego zaangażowania. Patrzyły zaintrygowane, oczy błyszczały niczym cykorie, barwy złotej, by tym samym powoli podejść i własnymi łapami pozostawić ślady. Chłopak nie chciał jednak pozostawiać cząstki samego siebie poprzez wymyślanie zaklęć. Wiedząc, że są inne, ważniejsze rzeczy, którymi można siebie samego reprezentować, traktował pasję i hobby jako coś, co ma przynosić radość, nie zyski. Niespecjalnie chciał też dawać innym szansę na wykorzystanie tych wszystkich inkantacji w plugawy sposób, a na obecną chwilę tylko poprzez przechowywanie sekretów w samym sobie był w stanie to osiągnąć. Wiele razy się przecież nad tym zastanawiał; jakby po drugiej stronie rzeki znajdowała się kolejna istota, tym razem gotowa rozprostować własne skrzydła, by pozwolić mu się wnieść na wyżyny. Posiadanie ze sobą rzeczy z Wielkiej Brytanii pozwalało tym samym na prawidłowe odnajdowanie informacji. Jedną z najważniejszych w celu utworzenia nowego wyzwolenia energii z różdżki był słownik łaciny, dzięki któremu słowa przekuwały potencjał magiczny w odwzorowanie rzeczywistości wedle własnego widzimisię. Ciemne obrączki źrenic dokładnie wyszukiwały inkantacji, która pozwoliłaby na wydobycie z rzuconej runy jej pełen potencjał bez konieczności dotyku. Release brzmiało zbyt po... angielsku. Kompletnie nie pasowało to Felinusowi, Libero także - w odpowiedniej odmianie. Szukając czegoś podobnego do Finite, trudno było nie odnieść wrażenia, że powinno to być powiązane z językiem runicznym. Nie uwolnienie, nie wydobycie, nie cokolwiek z tego zasobu. Zastanawiając się dłużej nad tym, gdy powoli wszystko zaczynało się zamazywać, a okulary wymagały wyczyszczenia przy pomocy zaklęcia, początkowo nie mógł odnaleźć najprostszej rzeczy. Błądził, gubił się, szukał czegoś, co przyczyniłoby się do działania stricte na runy, co nie byłoby zbyt oczywiste. Zmrużone oczy, chodzenie, momentalnie wstanie z miejsca i szukanie czegoś, dzięki czemu zajmie własne ciało. Stukot podeszwy zdawał się nieść ze sobą konieczność odnalezienia prawidłowego rozwiązania na zaistniały problem. Wbrew pozorom znalezienie czegokolwiek, co by pasowało, wymagało bardziej precyzyjnego myślenia. Znajdująca się następnie w dłoni kawa, chwycona za ucho kubka, miała jakoś otrzeźwić rozjuszone zdania. Wtem go olśniło. Bez zastanowienia, gdy notatki leżały rozwalone na drewnianym stole, tuż nieopodal kanapy w specyficznym stylu orientalnym, wakacyjnego przepychu, postanowił usiąść własnymi czterema literami, by zacząć grzebać z powrotem w słowniku. Rozpieczętować, ewentualnie odpieczętować. Przecież runa po rzuceniu Esnaro jest odpowiednio przetrzymywana przez magię, by nie działała bez żadnej kontroli, a to właśnie dotyk wydobywał z niej magię. Coś, co pozwoliłoby na uwolnienie, ale w słownictwie runicznym - rozpieczętowanie. Pod zbiorem słów na literę R zaczął właśnie szukać - i na szczęście się nie pomylił. Relino niosło ze sobą to, czego szukał od paru dni, choć wymagało odpowiedniej odmiany. Skupiwszy się na tym, że Finite znajduje się w imiesłowie pasywnym, nic dziwnego, że po odpowiedniej odmianie - wedle instrukcji zamieszczonych w podręczniku względem słownictwa w języku martwym - przystał na Relinite. Brzmiało dobrze, ale czy działało? Tego jeszcze nie wiedział, aczkolwiek po paru dobach błądzenia czuł, że odnalazł w pewnym stopniu lekarstwo na zaistniały problem; aż z wrażenia musiał odetchnąć, nie mogąc powstrzymać tiku, który zdradzał jego podekscytowanie tematem. Teraz tylko odnaleźć prawidłowy chwyt i... przetestować.