Nie miał mu niczego za złe. Camael miał to do siebie, że świetnie pamiętał samego siebie ze szkoły i chociaż nie mógł powiedzieć, że byli całkowicie podobni – to pod jakimś, buntowniczym jak mniemał, względem można było tak powiedzieć. Lekki uśmiech, zaledwie uniesiony nieznacznie jeden kącik ust, pojawił się na jego twarzy, gdy przypomniał sobie jak
przypadkiem wypełnił pucharami na wodę Wielką Salę. Ot co, zwykłe niepowodzenie zaklęcia geminid, przynajmniej tak to wszystkim tłumaczył. Nie oczekiwał więc od Eskila, że ten zacznie się nagle zachowywać, jakby właśnie nie przeżywał swoich ostatnich lat beztroski, tej nastoletniej, rzecz jasna. Whitelight wiedział, że każdy wiek rządził się swoimi prawami, nie miał mu też za złe chęci przetestowania go, bo właściwie – chyba każdy w takiej sytuacji próbowałby to zrobić. Mimo to, Camael znał te sztuczki bardzo dobrze, z pierwszej ręki nawet był w stanie stwierdzić, bowiem sam robił niekiedy, nie tak dawno temu, dokładnie to samo. Życie jednak potoczyło się w jednym kierunku i Cam nie był już nastolatkiem, nie był już też świeżo po skończeniu szkoły, żeby tłumaczyć się właśnie tym, a jednak wchodził na zupełnie inne, nowe drogi, które wymagały od niego – dorośnięcia, na wielu płaszczyznach. Cóż, to jednak nie znaczyło, że zapomniał jak to jest, no przecież aż tak stary nie był!
I zdarzało mu się zachowywać całkiem niedojrzale, szczególnie przy swojej narzeczonej.Nie zamierzał wracać do sprawy na korytarzu, nie zamierzał wytykać Eskilowi błędów i właściwie już o nich zapominał. Cam szybko zapominał takie rzeczy, nie zaśmiecając sobie nimi głowy, uznając za niepotrzebne i przecież byli tylko ludźmi, Clearwater w dodatku był szalenie młody, zagubiony jak mniemał. Rozluźnił się więc przy chłopaku całkowicie, nieco się przeciągając, lekko krzywiąc w niemiłosiernie prażącym słońcu, które ich nie oszczędzało w żadnym stopniu, a Camael już czuł strużki potu, powoli spływające po jego skroniach, które przetarł magiczną chustą. Rozbawiony spojrzał na Ślizgona.
—
Bez przesady, powinieneś dać jej szansę! — rzucił, w nawiązaniu do specjalnego genu potrzebnego do opanowania transmutacji. Wiedział, że ta dziedzina niespecjalnie była ulubioną większości czarodziejów, ale sam był przekonany, że była szalenie niedoceniania. Wystarczyło trochę samozaparcia i był tego doskonałym przykładem. —
Jeśli będziesz potrzebować pomocy, to jestem do dyspozycji. — wzruszył ramionami —
Czasem się przydaje, jakbyś chciał komuś kogo nie lubisz dorobić ogon na przykład — zerknął z wesołymi ognikami w niebieskich tęczówkach na chłopaka —
Ale nie wiesz tego ode mnie. — i mrugnął doń jednym okiem.
Rozejrzał się po otoczeniu, jakby szukając czy gdzieś
jego dumbader się nie kręcił po okolicy. Mimo to nigdzie go nie widział i już zatapiał się w myślach, jak niby ma się wytłumaczyć temu przemiłemu Arabowi, od którego go wypożyczył, czując, że będzie musiał zapłacić trochę galeonów, kiedy jego uwagę ponownie przyciągnęły słowa Clearwatera.
—
Może innym razem, kiedy obaj będziemy mieć pewność, że nas nie udusi. — rzucił ze śmiechem, rzecz jasna zupełnie żartując, co tylko potwierdził zabawnym ruchem brwiami. Nie czuł się jednak w obowiązku, ani tym bardziej na miejscu, w opowiadaniu historii o jego i Trice przeszłości. Może kiedyś, gdy już dojdą do większego porozumienia ze Ślizgonem? Bądź co bądź ich drogie się nieco połączyło, być może to było więc nieuniknione? —
Oczywiście, ty nie próbowałeś? — zapytał, nie dając po sobie poznać, że sam posiadał pewne,
specjalne zdolności w postaci własnej ani magii, nigdy nie czuł, że musi się tym chwalić na prawo i lewo, nigdy nie chciał żadnego podziwu, ani nic w tym rodzaju. —
Tak, zmiatajmy stąd, mój dumbader najwyraźniej sam znajdzie drogę powrotną. — powiedział, wzruszając ramionami i wyciągając rękę w stronę Eskila. A kiedy ten ją ujął, bez większej zwłoki teleportował ich do pałacu, jedynie mając nadzieję, że chłopak jednak nie zwymiotuje mu na buty.
|zt x2+