Ale czy nie właśnie na tym polegało życie? Człowiek świadomie oddawał się w ręce przewrotnego fatum, które często z nim igrało. Świadomie godził się z tym co przynosi los, jedynie czasem wyrażając swoją sprzeciw, który często był jedynie zbędnym zrywem wynikającym z dumy istoty ludzkiej i jej naiwności. W ich relacji nie było niczego, czego wcześniej nie doświadczyli, choć tym ją wyróżniało był fakt, że trwali w tym razem. Wydawało się, że ścieżką życia łatwiej jest podążać, gdy ma się kogoś u boku, jednak Odey nie do końca chciała się na to zgodzić. Niezależna, pozbawiona pokory, dzika. Ich zachowanie było również niejako ironią losu. Przy każdym spotkaniu wzajemnie poddali się próbom, którym nie byli w stanie sprostać, a jednak tworzyli pozory, żyli w kreowanej przez siebie rzeczywistości licząc, że to wszystko w końcu nie pierdolnie. A przecież to było oczywiste, jak fakt, że człowiekowi do życia potrzeby jest tlen. Lubił ją zaskakiwać, malujące się w jej lazurowych tęczówkach zdziwienie nadawało im blasku i którego nie był w stanie porównać do niczego innego, co widział na własne oczy. Było w nich coś bardziej magicznego niż poświata rzucanego zaklęcia. Słysząc pytanie padające z ust ciemnowłosej przybrał bliżej nieokreślony wyraz twarzy. Z jego ust znikł delikatny uśmiech, zamiast tego tworzyły teraz cienką linię, natomiast w stalowo-niebieskich tęczówkach malowało się zastanowienie. - A co znaczy dla ciebie? - w końcu po kilku długich sekundach odpowiedział pytaniem na pytanie, badawczo przyglądając się twarzy Gryfonki. Powietrze wokół nich powoli zaczynało gęstnieć, jednak tym razem nie było przesycone ani namiętnością, ani pożądaniem, tylko zupełnie czymś innym. Budziło to pewne obawy, jednak Avrey odsunął je od siebie, jak znienawidzone brokuły, którymi karmiła go matka w dzieciństwie. - A sądziłem, że ten etap mamy już za sobą - zaśmiał się, wracając do swojej naturalnej postawy dupka.
Wspólne pisanie zdecydowanie jej nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, taka forma komunikacji odpowiadała dziewczynce jeszcze bardziej. Dzięki temu żadna ze stron nie zostawała pominięta. Ani Fern, która niestety nie mogła usłyszeć słów rozmowy pozostałej dwójki, ani też Ced, który mógłby mieć problemy z odczytaniem tego, co dziewczyny zapisały w notesie, gdyby ten latał od jednej do drugiej, bez zatrzymywania się przed jego nosem. No i cała ich konwersacja, poniekąd była ich małym, słodkim sekretem. "Ale zachowują się jak ludzie, prawda? Mogą przyjaźnić się z innymi?" Zaczęła zastanawiać się nad tym, jak bardzo przypominały one te wszystkie wampiry z filmów. A przynajmniej tych współczesnych, bo to właśnie na tym obrazie krwiopijcy, dziewczynka się wychowywała. Nie wiedziała jednak, czy pokrywa się to z rzeczywistością. Chciała zwrócić uwagę Fern, że nie powinno się zabierać innym ich rzeczy, jednak Ślizgonka postanowiła się z nimi pożegnać. Pomachała jej jedynie, kiedy ta zaczęła się zbierać. Nie miała innej możliwości, niż zrobić to gestami. Sama została w Wielkiej Sali. Nie znała jeszcze szkoły, dlatego wolała pozostać z innymi uczniami. Na szczęście miała towarzystwo. Postanowiła spędzić resztę czasu na rozmowie ze starszym Puchonem. Wielką Salę opuściła dopiero z resztą uczniów.
/zt
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Niepewność targała dziewczęcym sercem, kiedy starała się zrozumieć pewne aspekty codzienności. Ludzie w Hogwarcie byli bardziej otwarci, dając jej szansę na poznanie, jednocześnie oczekując odpowiedzi. W ciągu miesiąca zamieniła z innymi więcej słów niż z kimkolwiek wcześniej, a im dłużej to trwało, zaczęła czuć, że jest w stanie odnaleźć się w tym świecie, choć ten świat skrywał też pewne sekrety, które zdawały się być drzazgą wbijającą się pod bladą skórę. Benjamin był dla niej zagadką. Nie wiedziała o nim przez całe życie, co tylko budziło w zeń frustrację, ale nie z powodu jego jestestwa, a kłamstwa ich wspólnego ojca. Konsekwencje ponosili wyłącznie oni, bowiem ten nie chciał im niczego tłumaczyć, choć zapewne w tym aspekcie krukon miał rację; Oliver nawet nie przypuszczał, że rodzeństwo chodzi do jednej szkoły. Łudziła się, że pewnego dnia pozna Bazory'ego na tyle, by mogli powiedzieć, że chociaż trochę się obchodzą, mimo iż on dla niej stał się istotny od pierwszego dnia. Była przez lata zupełnie sama, a teraz gdzieś tymi samymi korytarzami poruszał się ciemnowłosy chłopak o nieco ciętym języku i dziwnej przekorze w oczach. Wolnym krokiem szła przed siebie, nie znając celu ani miejsca, w którym zamierzała się zatrzymać. Wielkie, otwarte drzwi do głównej sali kusiły swoim rozmiarem, dlatego ruszyła w głąb wolnym krokiem, nie odnajdując nikogo w najbliższym otoczeniu. Taksowała cztery ogromne, podłużne stoły z ciekawością, analizując każdy element wystroju. W takiej ciszy można było się zatracić, dlatego czym prędzej postanowiła opuścić ów miejsce. Odwracając się w stronę, z której przyszła, niespodziewanie napotkała błękitem spojrzenia postać profesora zaklęć. Może to był najwyższy czas, by przełamać pewne schematy nieśmiało, poszukując wsparcia w kimś dojrzalszym i mądrzejszym? - Bonjour - przywitała się w swoim ojczystym języku, robiąc kilka kroków w kierunku Barnaby'ego. - Czy ja mogłabym... Czy... Uhm... Chciałabym zająć chwilę - poprosiła niepewnie, nie do końca wiedząc - czego oczekiwała od tej rozmowy. - Uhm... Nie wiem w sumie jak o to spytać... Uhm... Jest pan wujkiem Benjamina? - niepewność zawibrowała w jej głosie, a ciche westchnienie uleciało spomiędzy spierzchniętych warg.
Papierkowa robota była dla niego szczególnym utrapieniem. Wykonywał ten przykry dla siebie obowiązek, tłumacząc to silną potrzebą nauczenia młodych umysłów wykorzystywania własnego potencjału magicznego. Najpierw musieli pojąć podstawy - w postaci chociażby sprawdzianów - a dopiero w drugiej kolejności przejść do katalizowania własnej magii. Osobiście wolałby odebrać im wszystkim różdżki i zmotywować do samodzielnego wyciągania z siebie mocy, a nie ułatwiania sobie wszystkiego rdzeniem i drewnem. Rzecz jasna było to niedozwolone, zbyt innowacyjne, zatem godził się na warunki standardowego nauczania. Dziarskim krokiem pokonał piętra, kierując swe kroki w stronę Wielkiej Sali. Liczył na wcześniejszą kolację bo musiał dziś jeszcze wyjść odebrać James'a od babci. Obiecał mu partię gargulek, o ile jakieś po drodze znajdzie. Ledwie drzwi ogromnej komnaty się otwarły a został już zaczepiony. - Dzień dobry, dzień dobry. - zauważył, że witał się dwukrotnie z rozmówcami. Niejako chciał tym zmiękczyć sztywność panującą między nauczycielem a uczniem. Nie miał bladego pojęcia kim jest ta młoda dziewczyna. Kojarzył ją z zajęć jednak nazwisk było do zapamiętania mrowie, a roczników było aż siedem. Potrzebował nieco więcej czasu niż te trzydzieści jeden dni aby dopasowywać nazwiska do twarzy. Powiódł wzrokiem po mundurku uczennicy, próbując zapamiętać jej przynależność. Zatrzymał swój krok gdy uczennica - a może już studentka? - poprosiła o chwilę. - Oczywiście, słucham panienko. - dał jej tyle czasu ile potrzebowała aby ułożyć słowa w pytanie, które najwyraźniej ją nurtowało. Uśmiech ozdobił jego usta gdy padło imię jego siostrzeńca. - Zgadza się, dokładnie tak, jak panienka rzekła. - przytaknął bo też nie było co ukrywać stopnia pokrewieństwa z wysokim Krukonem. Bądź co bądź był bardzo młodym wujkiem - dzieliło ich zaledwie trzynaście lat różnicy - jednakże jako osoba pro rodzinna, przyznawał się do wszystkich. - Czy dzieje się coś związanego z panienki zapytaniem? - zapytał uprzejmie bo jednak wolał naprędce odkryć czy chodzi o jej młodzieńczą ciekawość czy jednak coś się za tym kryje. Dostrzegał w niej trochę niepewności, a i wydawało mu się, że imię Benjamina wymówiła z charakterystycznym ujęciem modulacji głosu.
Nie wiedziała, co należało powiedzieć. Lawirowała na granicy, z tym co było słuszne, a co konieczne, dlatego jedynie westchnęła ciężko, gdy spojrzenie z profesorem Bazorym zetknęło się w jednej linii, zaś ona nie miała już żadnego odwrotu. Mierzenie się z przeszłością o decyzjami ojca było ostatecznie absurdalne, wyzbyte z rozsądku, a karę za to ponosiły dzieci, które nie mając żadnego doświadczenia życiowego, by płacić za grzechy nieodpowiedzialnych dorosłych. Toczyła więc bitwę, która nakazywała pokraczność poznania prawdy i jednocześnie chęć zaskarbienia sobie odpowiedzi - z tym, co naprawdę należało zrobić. Niepotrzebnym było wszak wprowadzanie zamętu i niepewności, a rozmowa z Barnabym mogła doprowadzić ją na skraj przepaści, gdzie do reszty znienawidzi Olivera, który był odpowiedzialny za jej stan i niepewność względem ludzi. Uśmiechnęła się jednak, gdy usłyszała to urokliwe zdrobnienie, którym wielokrotnie określały ją skrzaty. Pamiętała tamte dni dość dobrze, bo była pełna beztroski i spontaniczności, gdy to matka w pełni przejmowała kontrolę nad jej wychowaniem, a ojciec nie miał za wiele do powiedzenia. Wieczne podróże i rozjazdy sprawiały, że od zawsze stanowił rolę dodatkową w codzienności Clementine, nie odnajdując jej wzorców odpowiednich mężczyźnie. - Byłam właściwie ciekawa, bo... Poznaliśmy się na Podlasiu, ale nie mieliśmy za dużo sposobności do rozmowy - wyjaśniła, nerwowo przygryzając wargę i lustrując spojrzeniem sufit, jakby łudząc się, że tam były frazesy, którymi mogła uraczyć nauczyciela. Niestety, magia tak nie działała, a gryfonka mierzyła się z własnym lękiem przed wypowiedzeniem określonych słów na głos. - Jest pan bratem jego mamy? - wypaliła nagle, co w perspektywie bycia nastolatką mogło wydać się dziwne. Ciekawość charakteryzowała jednak panienkę Bardot, czemu nikt nie mógł zaprzeczyć - nawet ona. - Pytam, bo... Nie wiem w sumie, jak to powiedzieć, bo to jest tak dziwne i chyba głupie, ale czuję się zagubiona w tej całej sytuacji i... Sama nie wiem, co należy zrobić - wyznała, choć skrzętnie omijała główny temat, z którym mierzyła się od tygodni. Nerwowo nawet przetarła czoło, tak jak zawsze robiła to babcia Maria, aż wreszcie z cichym jękiem wydobyła z siebie kolejne francuskie sylaby, układające się w to jedno - konkretne zdanie. - Jesteśmy rodzeństwem z Benjaminem.
Stał naprzeciw studentki - w końcu dojrzał różnicę w jej odznace przynależności do domu - i cały czas nie rozumiał czemu go zatrzymała i tym bardziej, czego od niego oczekuje. Zaspokojenie ciekawości w kwestii jego koligacji z Benjaminem powinno zająć dosłownie minutę a jednak dziewczyna miała minę taką, jakby nie zapytała o to, o co naprawdę jej chodzi. Przypatrywał się jej wnikliwie, te jego intensywne niebieskie oczy poświęcały jej pełną uwagę i czekały. Wspomnienie o Podlasiu absolutnie nic mu nie mówiło - słyszał jedynie, że tegoroczne wakacje odbywały się w Polsce jednakże na niewiele była mu ta informacja potrzebna. Oparł rękę o swoje biodro w geście ponaglającym. Dopytywanie o szczegółowe koligacje tym bardziej wydały mu się niestosowne. - Panno... jak brzmi twoje nazwisko? Czy twoje wnikliwe zainteresowanie ma jakieś podstawy? - równie dobrze mogła wypytać o to samego Benjamina, nie jego. Nie wydawało się na miejscu tłumaczyć jej z której strony jest wujkiem. To naprawdę, w jego odczuciu, nieistotne. Cierpliwość Barneya była naruszana gdy dziewczyna motała się i biegała wokół tematu, unikając tego, o co naprawdę jej chodziło. - Nie jestem w stanie ci pomóc póki nie powiesz mi o co chodzi. - ponaglił ją i spojrzał na nią wymownie. Nie potrafił czytać w myślach lecz znał się za to na ludzkich twarzach. Dostrzegał w niej autentyczne zdenerwowanie i zakłopotanie. Cóż takiego chodziło jej po głowie? Gdy po wdechu nastąpiło wyjaśnienie, brwi Barneya powędrowały wysoko. - ... rodzeństwem? - powtórzył i przyjrzał się jej z jeszcze większą uwagą, szukając podobieństw. Kolor oczu całkowicie temu przeczył. Być może coś w kształcie twarzy i smukłości podbródka. Nie przyglądał się swojemu siostrzeńcowi na tyle, aby móc to ocenić. - Proszę, przejdźmy do ławek. Porozmawiajmy o tym. - wskazał dłonią jeden z wolnych stołów, akurat w większości opustoszałych. Przysiadł dopiero wtedy, kiedy ona to zrobiła. Skinął dłonią obleczoną czarnym materiałem, szepcząc przy tym inkantację i przy ich dłoniach pojawiły się dwa miedziane puchary, które samoistnie - dzięki Wam skrzaty! - napełniły się sokiem dyniowym. - Opowiedz mi proszę więcej. Nie chcę wyciągać pochopnych wniosków a mimowolnie na usta nasuwa mi się jedno imię - Olivier. - przyglądał się na jej, aby dostrzec reakcję na imię mężczyzny, którego miał przyjemność poznać i to wieki temu, gdy był jeszcze nastolatkiem.
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Wiedziała, że nie była to normalna sytuacja, dlatego odczuwała ogromny dyskomfort, miotając się pomiędzy kolejnymi myślami, jakie wcale nie chciały układać się w odpowiednie słowa. Brodziła pomiędzy słusznością własnych wyborów, a tym co naprawdę należało zrobić, dlatego gdy usłyszała odpowiedź profesora, niemalże cofnęła się. Nie zamierzała wszak sprawiać nikomu problemów, lecz zagubienie wynikające z nagłych informacji, które otrzymywała, było czymś irracjonalnym i trudnym. Z pewnością w przypadku ledwie osiemnastolatki - mogło wydawać się czymś naturalnym, lecz dla Francuzki jawiło się to jak gromy z jasnego nieba, które cisnęły w nią z siłą imadła. Rzeczone zamykało się na jej kruchych dłoniach boleśnie, jakby spętana przez okowy niemocy - nie była w stanie zrobić nic, by wygrać z emocjami, które spalały ją do żywego. - Clementine Bardot - mruknęła niewyraźnie, odwracając wzrok od Barnaby'ego. Już po chwili nerwowo zaczęła przygryzać dolną wargę, jakby to miało przynieść jej ulgę, lecz kiedy to się nie stało, westchnęła jedynie po raz kolejny. Strach uderzył ją nagle, bo w pewnym momencie dotarło do niej, że może ta rozmowa była bezsensowna i niepotrzebna. Za kilka miesięcy miała zniknąć z Hogwartu, tak jak zawsze, a po raz pierwszy jej tożsamość była kompletnie zrujnowana. Nie wiedziała - kim tak naprawdę jest. Skinęła głową, kiedy zaproponował jej zajęcia miejsca przy podłużnych stół. Podziękowała za kielich z napojem dyniowym, skupiając swój wzrok na pomarańczowej miksturze. Ciemne pukle opadały na jej blade oblicze, zaś serce kołowało w piersi, jakby przerażone konsekwencją własnej śmiałości. - Uhm... - jęknęła ze wstydem, odgarniając gęste włosy na plecy, po czym skierowała tęczówki na twarz wykładowcy. - To mój ojciec - przyznała niepewnie, bowiem od tygodni przestał być człowiekiem, za którego go miała. Wątpliwości budziło wszystko, a przede wszystkim to - jak potraktował Bena i jego matką. - Przeniosłam się tutaj, bo on tak zdecydował, a na Podlasiu poznałam Benjamina przez czysty przypadek. Zgubiłam się podczas spaceru i znaleźliśmy się w ruinach... W rozmowie powiedziałam, że to mój ojciec, nim ktokolwiek odkryje ten fakt z gazet, bo łatwo wtedy dotrzeć, że raczej żadna szkoła nie jest tą na stałe - wydukała na jednym wydechu, nerwowo wyginając palce. - Pański... Pański siostrzeniec wyznał, że mamy sporo wspólnego i wszystko pojęłam w tamtej jednej-dyskusji, która się między nami wywiązała... I chyba... I po prostu nie wiem, na co liczyłam - szepnęła, przygnieciona feerią tych pokracznych i sprzecznych emocji. - Świat, który znałam runął i może szukam prawdy? Staram się to zrozumieć... Nie chciałam zajmować panu czasu, przepraszam - dodała z bezsilności, po czym sięgnęła po kielich, z którego upiła kilka łyków. Szukała w tym ulgi, choć ta nie nadeszła.
Smakował w myślach wypowiedziane przez nią nazwisko. Brzmiało znajomo, niczym dawno nieczytana lektura, zakurzona, schowana gdzieś na same tyły księgozbioru. Nie potrafił uchwycić brakującego puzzla jakim było kojarzenie tego nazwiska z czymś, o czym nie myślał od kilkunastu lat. Pokiwał głową w ramach podziękowania za przypomnienie. Z pewnością sprawiała, że je zapamięta. Kilka minut minęło i odkrył w końcu o co chodzi... choć to rodziło masę kolejnych pytań i budziło emocje, o których myślał, że zapomniał. Nie potrafił jeszcze inaczej spojrzeć na dziewczynę jak na studentkę bo jednak otrzymał pojedynczą informację a ta rodziła masę innych. - Olivier Bardot. Teraz składa się to w całość. - pokiwał głową w zamyśleniu, w końcu odkrywając skojarzenie. Przywołał w myślach sylwetkę mężczyzny sprzed niespełna dwudziestu laty. Ten jego czarujący uśmiech, jasny odcień oczu, nietypowy sposób postrzegania świata. Zastanawiał się jakie cechy sobie wyrobił skoro "zdecydował" za pełnoletnią córkę o pobycie w Hogwarcie. Do tego doszło zapytanie czy naprawdę Olivier był tak zaślepiony swoim aktualnym życiem, aby nie przypuszczać, że jego pierworodne dziecko może wciąż być na studiach. Może wcale o nim nie myślał... Barney westchnął, gdy sortował otrzymywane przez Clementine informacje. Nie sądził aby obecna chwila była wskazana o wypytywanie dlaczego akurat ten mężczyzna powinien być omawiany na łamach gazet. - Dlaczego uważasz, że opinie na temat twego ojca wpływają na decyzje związane z twoim pobytem w Hogwarcie? To staromodna praktyka. - wszak ona to jedno, Olivier to drugie. Nie potrafił sobie wyobrazić co musiałoby się stać aby szanowna pani Wang miała stwierdzić, że nie przyjmie danego studenta do Hogwartu tylko i wyłącznie z powodu opinii ojca. - Złap oddech, panno Bardot. Nie przepraszaj za czas, o który masz prawo poprosić. - postanowił ją jakoś uspokoić bo wydawała się kłębkiem nerwów. Czy w swoim wyznaniu szukała... kogoś, kogo mogłaby potraktować jako rodzinę? Powstawało pytanie czy Benjamin wspomniał swojej matce o obecności Clementine... choć jak przypuszczał, Beverly mogłaby nie być zachwycona. Uniósł dłoń do swojej brody, w zamyśleniu ją masując. - Tak jak przypuszczałaś, matka Benjamina jest moją dużo starszą, rodzoną siostrą. - odpowiedział z opóźnieniem bo teraz zrozumiał dlaczego o to dziewczyna wnikała. Ciekaw był samej persony siostrzeńca - widywał go głównie na zajęciach jednakże umówione spotkanie musiało być odwleczone w czasie z powodu przeziębienia James'a. Odłam rodziny Barnaby miał silne więzy rodzinne - sam Barney naciskał na wspólne posiłki czy rodzinne spacery, nawet jeśli miał na głowie dwoje krnąbrnych dzieci i lekko gburowatego własnego ojca. Ucieszył się, że od tego roku wachlarz Bazorych rozwinie się o obecność Benjamina i wciąż ambitnej Beverly. Obecność Clementine była jednym wielkim znakiem zapytania - jak ją umiejscowić? Była przyrodnią siostrą Benjamina, choć dla samych Bazorych dowodem na drugie życie tchórza, będącego nie kim innym jak jej ojcem. W Barney'u poruszyła się dawno skrywana puchoniość. - Widzę, że jesteś pełnoletnią czarownicą dlatego gdybyś potrzebowała czegokolwiek związanego ze spokojnym pobytem w Wielkiej Brytanii, nie wahaj się do mnie zwrócić. - nic innego nie mógł zaoferować z prostej przyczyny - nie mógł wchodzić w paradę jej ojcu, nieistotnie czy miała z nim zażyłą relację czy oschłą. Wciąż posiadał niewiele informacji na jego temat więc wnioskowanie musiał odłożyć na później. Dziewczyna była zagubiona i szukała czegoś, czego nie potrafiła do końca nazwać. Mimo, że jej nie znał, nie był z nią w żaden sposób spokrewniony to jednak chciał coś dla niej zrobić. Może chociaż zapewnienie o potencjalnym wsparciu było tym, czego szukała? Musiał wybadać grunt, dowiedzieć się więcej aby ostatecznie potrafić umiejscowić jej osobę w swoim punkcie widzenia. Póki co budziła w nim łagodność.
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Życie Clementine wydawało się być skomplikowane i pełne niedopowiedzeń oraz sekretów, które tłamsiły ją od wielu-wielu lat. Zmuszały do określonych zachowań, wypowiadania słów nieoczywistych i utrzymania efemerycznych tajemnic w głębi serca, by nikt nie szukał odpowiedzi. Czujność młodziutkiej dziewczyny coraz bardziej zdawała się być jednak pogrążona w marazmie, bo szukała odpowiedzi na niezadane pytania i jednocześnie starała się zrozumieć to co było nieoczywiste dla wszystkich, a dla niej stało się iluzją katharsis. Zmarszczyła nos, kiedy Barnaby wspomniał o jej ojcu w perspektywie szkoły. Nie musiał wiedzieć o tym, dlaczego i z jakich powodów znalazła się w Hogwarcie, ale z pewnością pozwoliłoby to lepiej zrozumieć całą sytuację z przenosinami Francuzki. Nie była tu w końcu z własnej woli, bo pragnęła zostać w Salem, rozwiązując kolejne zagadki związanej z jej rodziną i samą sobą. To tam wszak na nowo odżyła jej umiejętność przemiany, gdy poczuła więcej niż chciała względem tego studenta, a także gdy zaczęła poszukiwać kolejnych ksiąg skropionych niewiadomymi. - Nie wpływają, to on decyduje o tym, gdzie będę się uczyć... Nie chcę być kojarzona z nim, ani tym bardziej być postrzegana przez pryzmat znanego ojca - wyjaśniła, mając nadzieję, że jest to dostatecznie oczywiste. Wolała nie zagłębiać się jednak w te popieprzone, rodzinne konszachty, bo sama ich nie do końca rozumiała, ale to nie było teraz głównym tematem rozmowy. Próbowała poznać Benjamina; po omacku, niepewnie i z dozą ogromu pytań, które raz za razem kotłowały się w ścianach jej czaszki. Upiła nieco napoju, zwilżając koniuszkiem języka wargi, a kiedy jej spojrzenie spotkało się na równej linii z tym profesorskim, uśmiechnęła się nieznacznie. Robiła to niemal zawsze w nerwowych sytuacjach, a ta była dla niej nie tylko trudna, ale i wystawiała ją na skraj przecudacznych emocji, z jakimi do tej pory nie miała styczności. Starała się zachować rozsądek, ale ten opuszczał ją za każdym razem, gdy dopuszczała do siebie wspomnienia. - Chciałabym tylko zrozumieć, dlaczego tata zostawił Bena i jego mamę - stwierdziła nagle, nie wiedząc co zdołałoby jej to dać. Prawdopodobnie jedynie perspektywę na to, że ten nie był wobec niej sprawiedliwy, ani tym bardziej dobry dla żony, którą zdradzał. Cios zadany przez zrządzenie losu miało ostro zakończony sztylet, który wbijał się w dziewczęce serce. Toksyna wtłaczana w tunele żył paraliżowała, tak jak i odbierała zdrowy rozsądek, pozbawiając ją chęci do bycia tą, którą była przez ostatnie lata. Traciła bowiem tożsamość, szansę na normalność i nastoletnie życie, nie zdając sobie sprawy - jak swobodne mogło być. - Jeśli Oliver zdecyduję, że mamy się przenieść, to raczej nic pan nie zrobi - wyznała bezceremonialnie. - Przez ostatnie siedem lat uczyłam się w sześciu szkołach... Kolejna nie stanowi problemu, ale kiedy naprawdę będę zmuszona do opuszczenia Hogwartu, to będę musiała budować wszystko od zera, a nawet tutaj - w waszej szkole - jest to dość trudne, bo... Czuję się zagubiona - wyznała z ciężkim sercem, choć dziwna ulga opadła na jej ramiona. Do tej pory nie przyznawała się do tak skrajnych uczuć, a jednak było to łatwiejsze niż przypuszczała. - Wygłupiłam się, musi mi pan wybaczyć - poprosiła nagle, odwracając się niego bardziej bokiem, by nie dostrzegł polików oblanych rumieńcem i dozą żałości.
Słuchał dziewczyny z uwagą i próbował dociec czego ona tak naprawdę się obawia. Nie sądził aby Bardot był okrytym sławą czarodziejem tak, jak to Clementine zapowiadała. Usłyszałby o nim. Choć raz przewinąłby mu się przed oczami a przecież nie był oderwany od rzeczywistości. - Nie sądzę aby ktokolwiek miał spojrzeć na ciebie przez jego pryzmat. - postanowił wyrazić swoją delikatną opinię. To stare czasy kiedy sława rodziców wpływała na traktowanie przez społeczeństwo ich potomnych - tak zwana "skażona krew". Jakkolwiek darzyłby niechęcią Oliviera tak nie byłby w stanie wykrzesać z siebie dostatecznie dużo płytkości aby nienawidzić jego dzieci za to, że sprowadził je na świat. - Odpowiedź na te pytanie zna tylko i wyłącznie Olivier, panno Bardot. Cokolwiek ja o nim wiedziałem czy myślałem, minęło już tyle lat, iż obawiam się, że jest to przedawnione. - nie potrafił jej pomóc. Oczywiście pamiętał swój gniew gdy Beverly przyszła do niego z malutkim Benjaminem i powiedziała, że ta szuja poszła w diabły. Był zbyt młody aby móc jej dostatecznie pomóc, a ona też zbyt dumna aby o to poprosić. Z tego co zauważał, dobrze radzi sobie z wychowaniem syna. Wydawał się dosyć małomówny i wycofany, stąd też jego potrzeba nakłonienia chłopaka do częstszych rodzinnych spotkań. Uważał, że dobrze mu zrobi kontakt z młodszym kuzynostwem choć doskonale zdawał sobie sprawę jak jego córka potrafi być krnąbrna. Bądź co bądź ważne były dlań więzi rodzinne i skoro rozpoczął stabilną pracę to zamierzał pielęgnować regularność rodzinnych spotkań. - Przykro mi, że tak chaotycznie wygląda twoja edukacja. Skoro poradziłaś sobie z sześcioma szkołami to jestem święcie przekonany, że i tutaj zagrzejesz miejsce. Liczę, że na nieco dłużej niż rok, jesteś wszak pełnoletnią czarownicą a studiów lepiej nie przerywać w połowie. - przypomniał jej lecz nie dopowiadał całej reszty. Nie mógł jej przecież namawiać do buntu, nie był z nią w żaden sposób spokrewniony. Ot, jego siostrzeniec jest jej przyrodnim bratem. - Mam w planach zaprosić Benjamina do spędzenia czasu z jego młodszym kuzynostwem. Mam nadzieję, że któregoś razu zechcesz mu towarzyszyć. - posłał jej łagodny uśmiech i przyglądał się jej twarzy czy takie zaproszenie "rodzinne" jest tym, co mogłoby jej pomóc. Na chwilę obecną tylko tyle może zrobić. Nie mówił, że kobiece wsparcie jest tu niezbędne - zwłaszcza dla jego kłopotliwej córki.
Wiedziała, że rodzina Bazory miała ogrom żalu do jej taty, jednak wpływowy Oliver Bardot, który był znanym czarodziejem, dyplomatą i politykiem - należał do śmietanki towarzyskiej za sprawą swoich osiągnięć i nie tylko. Ona musiała być mu poddana, jakby przed laty zdołał stłamsić dziewczęcą nadzieję i wiarę w to, że świat wcale nie jest okrutny. Teraz z niepewnością stawiała kroki, które przypominały bardziej pokraczny chód, aniżeli pewną siebie nastolatkę. - W Salem patrzyli na mnie przez pryzmat babci, ale ona była wybitną czarownicą, tak jak mama... Obie doskonale warzyły eliksiry - przyznała z rozbawieniem, przypominając sobie własną niechęć do tego przedmiotu. Nie było to też spowodowane uprzedzeniami, a przykrym zrządzeniem losu, który pozbawił Clementine rodzicielski. Odebrał trzeźwość umysłu na kilka lat i zmusił do utracenia genu metamorfomagii, który nie chciał na nowo rozbudzić się, aż do momentu, gdy nie poczuła tak silnych emocji w amerykańskiej szkole. Westchnęła ciężko, kiedy usłyszała odpowiedź profesora. Posłała mu nawet pełne wdzięczności spojrzenie, bo dostrzegła, że chciał jej pomóc, ulżyć w tym pokracznym bólu, jaki wypełnił nastoletnie serce przed kilkoma tygodniami. Nie znała wszak ojca - nie tak jak do tej pory sądziła. - Szkoda, że brakło mu czasu, by poinformować mnie o tym, że mam brata - stwierdziła bez zastanowienia, wzruszając ramionami. I nie chodziło o złość czy zawód, a o brak świadomości, że nie była sama na tym świecie, ale... Mężczyzna tego nie rozumiał. Nie mógł. Był zbyt mocno pochłonięty przez ironię własnych wyborów. Nie skupiała się jednak na Oliverze. Pogrążyła się w rozmyślaniu o samej sobie, jakby powoli stawiając krok w kierunku sprzeniewierzenia się mu, bo... Nie mógł wiecznie odgrywać roli decydującego za codzienność córki. Pragnęła spokoju, stabilności i ulotnej wolności, która raz za razem wymykała się spomiędzy smukłych palców. - Sądzi pan, że to możliwe? - spytała, marszcząc lekko nos, jakby nad czymś intensywnie myślała. Prawdopodobnie to była jej pierwsza rozmowa z kimś, kto nie chciał dla niej jedynie kolejnych zmian, a słowa Barnaby'ego wydawały się całkiem szczere. Słuchała ich, nieco nerwowo przygryzając dolną wargę. - Tutaj jest trochę inaczej... Nie do końca wtopiłam się w tłum i dziwnym trafem poznaję sporo osób... To byłoby dziwne, gdybym zniknęła, prawda? - kolejne pytanie zawisło nad głową Clementine, która niemalże z niecierpliwością wyczekiwała odpowiedzi nauczyciela. Nie znali się - nie na tyle, by mogła brać jego sentencje za pewnik, a mimo to czekała na odpowiedź z zaciętością godną dziecka. Potem nastąpiło niespodziewane. - Och... Poważnie? - niedowierzanie zawibrowało w tonie głosu, bo nie tego się spodziewała. Zaskoczenie wymalowane było w błękicie spojrzenia. - Bardzo chętnie, jeśli Benjamin nie będzie miał nic przeciwko.
Najwyraźniej obawy dziewczyny były mocno zakorzenione. Tak się bać przed niesłuszną oceną narzuconą rolą ojca w magicznym świecie... to znaczy, że Olivier przez lata nie próżnował i jego cecha debilizmu pogłębiła się. - Jeśli kiedykolwiek poczujesz się w szkole traktowana niesprawiedliwie właśnie z powodu Oliviera, daj mi proszę znać. Pochylę się wówczas nad tym i jeśli będę mógł w sposób nieinwazyjny i dyskretny temu zaradzić, zrobię to. Czy to cię choć odrobinę uspokoi? - skoro opowiadała mu o tym to znaczy, że potrzebowała pomocy. Oferował więc dyskretne wsparcie bo doskonale zdawał sobie sprawę co to znaczy "donosić", "robić siarę" i tym podobne. Jego córka skutecznie uzmysłowiła mu w jakich momentach pojawiają się takie nieprzyjemne dla nastolatków zarzuty. Zapisał sobie w pamięci wzmiankę o zamiłowaniu do eliksirów. To interesująca ciekawostka, mogąca niejako zagwarantować, że sama Clementine i Benjamin mogą mieć wspólne zainteresowanie. - Wściekanie się na Oliviera nie sprawi, że nagle za wszystko przeprosi. Skup się na tym, że masz brata. Przed wami wiele lat do nadrobienia. Z czasem ta gorycz przeminie, jeśli poświęcisz swoją energię na stworzeniu zażyłości z Benjaminem. - proponował przekucie żalu w energię do działania. Wskazywał dziewczynie inne możliwości - biadolenie nad skretyniałym ojcem truje duszę i umysł. Skupienie się na tym, co właśnie uzyskała mogło być kluczem do sukcesu i co więcej, utarciem nosa Olivierowi, gdyby odkrył, że jego dzieci stały się sobie bliskie. - Gdybyś zniknęła, zapewne otrzymałabyś wiele listów z zapytaniem kiedy wrócisz. Nie tak łatwo zapomnieć o kimś, z kim ma się miłe wspomnienie, panienko Bardot. - uśmiechnął się i zwilżył usta łykiem soku dyniowego. Nie był zbyt dobrym psychologiem dla młodzieży jednak wydawało mu się, że w jakiś sposób niesie jej wsparcie. Obrała go sobie za osobę, której może się zwierzyć tylko i wyłącznie z powodu jego pokrewieństwa z Benjaminem. To by wskazywało jej potrzebę zawarcia relacji rodzinnych... dlatego proponował przyszłe spotkanie już poza murami Hogwartu, w większym gronie, przy obiednim stole. - Mówię poważnie. Gdy ustalę termin spotkania, dam mu znać, jak i nadmienię, iż twoja obecność jest również mile widziana. Resztę dogadacie między sobą wszak nie będę za was decydować. - zapewnił łagodnie i wyczulał się na jej stan emocjonalny. Nie było to proste bo nie był w tym biegły - bardziej wyczuwał aurę magii aniżeli uczuć - jednak starał się wesprzeć dziewczynę słowem i pojedynczym gestem - zaproszeniem.
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Nie znała swojego ojca, tak jak wcześniej sądziła. Teraz coraz bardziej dostrzegała jego despotyzm, przez co lawirowała na granicy - czy w ogóle było warto, dlatego z taką niechęcią mówiła o nim i jego zamiarach, wszak... Nie dawał jej wolnego wyboru. Nie mogła podejmować decyzji, bowiem one wciąż należały do niego. Oblicze dziewczyny rozpogodziło się jednak, gdy usłyszała odpowiedź profesora Bazory'ego. Pomyślała nawet, że to życie wcale nie było tak okrutne i podłe. - Dziękuję, ale obawiam się, że minie dłuższa chwila, nim przekonam się w pełni do wszystkich i wszystkiego - wyjaśniła z nieco przepraszającym uśmiechem, budując samą siebie w świecie pełnym niepewności i dysonansu, pomiędzy tym co warto - a co stanowi zagrożenie. Obserwowała uważnie reakcje starszego mężczyzny, zamierając w bezruchu, kiedy tylko się do niej zwracał. Słuchała uważnie każdego zdania, powoli sącząc przy tym sok dyniowy. W jej wyobrażeniach pojawiła się nawet myśl, że to nie było takie złe, gdy spędzało się z kimś czas bez wymagań i oczekiwań, tak jak do tej pory sądziłam, że to jedyne rozwiązanie. Kto wie - być może w tej chwili, kto inny stawał się jej rodziną. - Myślę, że na razie oboje jesteśmy w niemałym szoku, po tym co odkryliśmy - powiedziała z lekkim rozbawieniem, przypominając sobie ich miny, gdy spotkali się przypadkiem na Podlasiu. Wypaliła wtedy pierwszego papierosa, poznając mugolski rower, a przy tym rozumiejąc, ile sekretów potrafili skrywać dorośli. Było to nieco... Irytujące. Gdybyś zniknęła; zmarszczyła nieco nos, bo nie docierał do niej sens tych słów. Oczywiście - rozmawiali o potencjalne zmiany szkoły za rok, ale tutaj chodziło o głębie samej wypowiedzi. O listy, których nigdy nie otrzymywała, ani o myśli - dlaczego po raz kolejny uciekła. - W sumie ma pan rację, ale ja na to tak nie patrzyłam... Właściwie, poznałam tu sporo fajnych osób, które zaskoczyły mnie swoją otwartością - stwierdziła w nieznacznym zamyśleniu, przywołując we wspomnieniach nie tylko Bena, ale też Kate, Imogen, Adele, Veronicę, Iris czy Lockiego. Tych osób było też więcej, ale to oni przyszli jej na myśl, jakby wyryli się w dziewczęcym sercu na nieco dłużej niż wypadało. Reszta jawiła się jako znajomi z lekcji bądź ci, dla których mogła być zwykłą dziwaczką, a mimo to - Clementine wcale nie przejmowała się czyjąkolwiek opinią. Stało się to po raz pierwszy w życiu i zapewne - nie jedyny. - Dziękuję, to bardzo miłe i całkiem sporo dla mnie znaczy. Mam nadzieję, że Ben nie będzie miał nic przeciwko - uśmiechnęła się w ten typowy dla siebie, nieco rozbrajający sposób, tak jakby świat dopiero miał znaleźć się u jej stóp.
- Jest nas dwoje. - roześmiał się krótko i kulturalnie gdy zapewniła, że potrzebuje nieco więcej czasu aby przekonać się do nowej sytuacji. Cóż rzec, i on był tu pierwszy raz od wielu, wielu lat. Hipogryfią część życia spędził na samorozwoju i próbie utrzymania rodziny w całości - co mu niezbyt wyszło - więc jego życie towarzyskie uległo znacznemu pogorszeniu. Mimo, że znajdował wspólny temat rozmowy z każdym, nawet (a może zwłaszcza!) z uroczą panną Mitchelson, to jednak miewał momenty dyskomfortu gdy nie był pewien w których oczach spośród dorosłych poszukać pełnego zrozumienia. Niewątpliwie czekało go dużo pracy - nie tylko zawodowej lecz i prywatnej, aby odżyć i odreagować trudne lata. - Wierzę, że mając brata u boku szybciej zagrzejesz tu miejsca. Jak mówiłem, możesz liczyć na moje wsparcie, panno Bardot. Dyskrecja jest u mnie jak najbardziej możliwa a jej ceną jest jedynie prawdomówność. - zapewne za jakiś czas w Hogwarcie rozejdzie się wieść, że jest wymagającym nauczycielem a zarazem dosyć "wyluzowanym", który potrafił docenić kreatywność w życiu codziennym a łamanie zasad karał poprzez wymyślne szlabany zamiast całkowicie pozbawione sensu, odejmowanie punktów. Ceną za jego wyrozumiałość była szczerość. Zamierzał to podkreślać w każdej adekwatnej ku temu sytuacji. Podniósł głowę gdy usłyszał bicie dzwonów przypominających o kolejnej pełnej godzinie. - Jeśli będziesz chciała jeszcze porozmawiać, proszę dać znać, choćby listem. Czas na mnie. Mój mały syn czeka w domu na nieśmiertelne pytanie, kiedy Benjamin raczy go odwiedzić. - uśmiechnął się do swoich słów, głównie na wzmiankę o synu. - Miłego wieczoru, panno Bardot. Dziękuję, że mi powiedziałaś. - skinął jej uprzejmie głową i porzuciwszy plan pochwycenia wczesnej kolacji, razem ze studentką ruszyli ku wyjściu. Przepuścił ją w drzwiach i wówczas każde rozeszło się w swoją stronę.
Verka już tu na nich czekała. Czuła się o wiele lepiej, co nie powinno dziwić nikogo, kto wiedziałby, co działo się u niej tak mniej więcej od zeszłej środy. I dziwić każdego, kto nie miał o tym pojęcia. Obiecała Elijahowi, że zorganizuje KRT jeszcze przed Halloween. To musiało być przed, a raczej na Halloween - w końcu Wang nie zawsze zgadza się na to, by uczniowie mieli aż taką moc sprawczą w organizowaniu Nocy Duchów. To przypominało Verze wszystkie te święta Bożego Narodzenia, podczas których choinkę ubierała jej mama-perfekcjonistka. Inni mogli udekorować co najwyżej tył. W tym roku było trochę inaczej. Na stole nauczycielskim rozstawiła wszystkie ozdoby, które uczniowie i studenci szykowali gdzieś tak od dwóch tygodni. Patrzyła na nie, myśląc sobie, że życie to jest jednak śmieszne i fikuśne. A w Wielkiej Sali zaczęli pojawiać się pierwsi uczniowie…
Etap I Sky's the limit
Zadanie jest banalnie proste. Uczestnicy innych pozalekcyjnych kół przygotowali dla nas ozdoby (chwała i cześć, KWM i KMP!) - upiorrrne szkieletory, przestraszniste duchy, mrożące krew w żyłach potwory z bagien, straszliwe smoki i… fikuśne dynie! No, teraz trzeba to tylko porozkładać (i magicznie zwingardioleviosować) w strategicznych miejscach. Proste? No nie do końca, wszystko w końcu można sknocić.
Wylosujcie kość literową - to wasza przygoda. Obowiązują poniższe modyfikatory: * jeśli brał*eś udział w zbieraniu lub/i wycinaniu dyń to w przypadku kostki A nie potrzebujesz pomocy. Możesz śmiało uznać (choć nie musisz), że zamiast zwalić się z drabiny to z niej zeskoczyłeś zgrabnie i zwinnie jak rusałka. * jeśli na lekcji MG/DA wypiłeś dyniowe latte to dodajesz sobie +15 do wyniku k100 (w kolejnym etapie). Jeśli na przygodę wypadło ci i tak F - efekty się sumują. * jeśli brał*eś udział w spotkaniu KMW i udało się zrobić jedną z ozdób (szkielet, duch, potwór z bagien, smok) to nie możesz wyrzucić literki H. Nie ma czasu na s m u t e k, skoro możesz podziwiać super ozdoby, które wyszły spod twojej różdżki!
Przygoda!:
A - Do podwieszania dyń pod sufitem potrzebna jest oczywiście drabina - mało kto wie, ale zaczarowane kabaczki wcale nie unoszą się pod sztucznym niebem wyłącznie za sprawą magii - aby zaklęcie nie wygasło po pewnym czasie trzeba bardzo wcelować je w tzw. dzyndzel. I ty masz z tym problem. Na domiar złego - zaczynasz się chybotać na drabinie. Poproś kogoś o pomoc, bo inaczej czeka cię nieprzyjemny upadek. B - Taszczysz ze sobą szkieletora - o kurde, ktoś tu się naprawdę postarał, bo wygląda jak uczeń po szlabanie u Pattola. Akurat poprawiasz paliczki, gdy nagle uświadamiasz sobie, że… słyszysz głos. Czy to Irytek? Twoja koleżanka? A może jakiś fircyk zrobił ci psikusa, bo zaczarował szkielet, żeby opowiadał niewybredne żarty o twojej szanownej mamie? No, nieładnie, a na domiar tego - słyszysz to tylko ty… kinda sus. C - Mówią, że strach ma wielkie oczy. Niezależnie od tego czy w to wierzysz i co wierzysz, nagle podsłuchujesz, jak ktoś dzieli się swoimi strasznymi historiami o duchach (możecie się między sobą dogadać, to mogą być gracze, mogą być NPC). Hm… może i ty chcesz opowiedzieć swoją? Śmiało! Może dostaniesz w zamian cytrynowego dropsa albo, kto wie, czekoladową żabę… D - Jak dyyynia, wiele imion ma. Stoisz i podziwiasz efekt twojej wytężonej pracy - piękne dynie podwiesione pod sufitem. Aż nagle? Jedna z nich spada ci na głowę! Oho, chyba musisz kogoś poprosić o pomoc. Tylko ciekawe, kto tu będzie w stanie bycie rozłożonym przez śmiech na ł o p a t k i. E - Każdy ma swoje tajemnice. Czasami to że ktoś się o nich dowie jest właśnie takie straszne. A ty akurat zauważasz, jak pewna osoba z chichotem wymyka się z Wielkiej Sali. Wiesz, że nie chodzi na to koło i bardzo nie lubi Seaver. Widziałeś, że stała przy tamtej dyni. Co robisz? Zamierzasz jej powiedzieć, że to prawdopodobnie jakaś śmierdząca łajnobomba czy olewasz sprawę? Verka już do niej podchodzi… Uwaga! Ktoś wylosował już tę kostkę przed tobą - przerzuć. F - Ależ cię niesie, zupełnie jakby wypił z pięć kaw! Nie, dziesięć! Nie, chwila, piętnaście! Ile? Kurde, nie wiesz, ale czujesz taki przypływ energii, że uwijasz się raz-dwa. Mechanicznie - masz ułatwienie w następnym rzucie. Fabularnie - masz czas, żeby poprzeszkadzać innym. G - Każdy wie, że najstraszniejszy duch to Krwawy Baron. A najbardziej irytujący? No… Irytek oczywiście. Podajesz dynię komuś na drabinie, gdy nagle twoją uwagę przykuwa pewien dźwięk. Płacz… Gdzieś w schowku przy Wielkiej Sali biedny Iryt wylewa krokodyle łzy. Pójdziesz sprawdzić, czemu tak płacze? Uwaga - jeśli się na to decydujesz i chcesz to rozegrać z CD (w jednym poście ofc), oznacz Verkę! H - Nie ma nic gorszego niż widma przeszłości. Czy to to zamieszanie, czy może atmosfera, czy ten szczególny czas w roku, ale bierze ci się na wspominki. Wzdychasz nad stratą i robi ci się tęskno na sercu. Rozpraszasz się, ale to nic. Ale i tak odejmij pięć punktów od rzutu k100 (w kolejnym etapie), bo życie to jest po prostu nie fair. I - Hello darkness, my old friend. Vera prosi cię o to, żeby poszedł po coś do jednego ze schowków znajdujących się blisko Wielkiej Sali. Tylko że ty się w nim zatrzaskujesz! Nagle gaśnie światło, nie wiesz gdzie jest klamka, oczywiście nie wziąłeś różdżki bo po co. Odpowiedź sobie na dwa pytania. Jak stąd wyjdziesz i… czy kogoś tu ze sobą przytargałeś? Uwaga – tę kostkę mogą rozegrać dwie osoby - rzuca pierwsza, druga nie musi. Liczy się zawsze pierwszy rzut z tej pary. J- Układasz w kącie potwora z bagien - łee, wygląda przepotwornie - ale to chyba dobrze, co nie?, gdy nagle… wyczuwasz dziwny zapach. Twój ulubiony zapach. Tak, moi drodzy, k l a s y k a gatunku, ktoś ewidentnie spryskał się perfumami z nutką amortencji! Zakręciło ci się w głowie i patrzysz przychylniej na jedną spośród zgromadzonych tu osób. A może wręcz przeciwnie, może nie podoba ci się to, że ktoś tak nieładnie tu wszystkich kusi? Kogo o to podejrzewasz?
Kod:
<zgss>Przygoda:</zgss> [url=link]kostka[/url] <zgss>Modyfikatory:</zgss> wpisz wykorzystane mody lub usuń
Etap I trwa do 2.11. Bawcie się dosko!
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Nie była zapisana na KRT, ale Aiyana na nie chodziła i Fern ostatnio tak się zaangażowała w zbieranie dyń i robienie magicznych ozdób, że pomoc przy ich rozmieszczeniu wydawała jej się jak najbardziej na miejscu. Zajrzała niepewnie do Wielkiej Sali, Veronika już na nich czekała, z tego co ślizgonka się orientowała, to właśnie ta mała ruda zajmowała się organizacją Koła Realizacji Twórczych. Mitchelson na pewno o niej wspominała. Przywitała się z Seaver ładnym uśmiechem i kiwnięciem głowy. Potem podeszła do stołu z ozdobami, a także dyniami, wybrała jeden ładny pomarańczowy okaz. Użyła zaklęcia lewitacji i przeniosła owoc w ręce kogoś, kto właśnie wszedł na drabinę. Nie słyszała, że właśnie gdzieś w schowku ktoś płacze. Dlatego zajmowała się rozmieszczaniem dyń, niewrażliwa na zawodzenie jakichś duchów albo dzieci. Cisza wokół Fern sprawiała, że ta nie skupiała się zbytnio na otoczeniu, dlatego podawała lub zawieszała ozdoby. Czasami rozglądała się po sali i właśnie w pewnym momencie złapała krzywe spojrzeniem kogoś podejrzanego. Wroga numer jeden Seaver. Właściwie to Young nie znała na tyle Veroniki, żeby wiedzieć komu podpadła, ale osoba, która właśnie wymykała się ze spotkania Wielkiej Sali, a nie chodziła na KRT wydała się ślizgonce znajoma z twarzy to pewnie była ta dziewczyna, z którą krukonka biła się ostatnio za garażami Hogwartem. Na pewno nie mogła mieć dobrych intencji i albo właśnie Seaver została narażona na... żart, ewentualnie zagrożenie życia, Fern pobiegła w stronę dziewczyny. Po pierwsze uwielbiała ratować krukonki, bo drugie znała taką jedną, po trzecie jeśli Wielka Sala miała zostać wysadzona w powietrze, Young właśnie mogła startować do nagrody orderu Merlina, jeśli wszyscy przeżyją. Podsumowując, właśnie głucha wygrała w życie. Dobiegła do Seaver, klepnęła ją w ramie, aby ta odwróciła się do niej. Wskazała na dynie. Dobyła swojego kajecika i zaczęła skrobać. Nie idź tam, wydaje mi się, że ktoś majstrował przy tej dyni. Ktoś podejrzany, chyba się nie lubicie.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Skoro już powiedział "A" w postaci zbierania dyń i ogarniania jakiś szablonów, to trzeba było skończyć alfabet i udekorować co się dało tymi ich dziełami sztuki. Nie spodziewał się, że robota będzie trudna, ale była to wciąż robota, a Max coraz mniej siły i chęci do działania posiadał. -Myślisz, że duchy szykują w tym roku coś na Halloween? Nie zapomnę, jak zorganizowały to przedstawienie kilka lat temu. Byłem pewien, że Baron już nigdy się do Mnicha nie odezwie, ale chyba poszła jakaś flaszka, czy coś, bo dość szybko wyglądali znów na uchachanych. - Pierdolił od rzeczy, bo to był ich język miłości, czy coś. Na pewno trzeba było zabić sobie czas podróży do Wielkiej Sali, a że jarać nie mogli, bo za dużo się ludzi wokół kręciło, to zostawało im pierdolenie o Chopinie. -No i luz. Szybki fajrant będzie. - Podsumował, gdy Veronica już im przekazała wszystkie instrukcje. Zaczął brać się za robotę, ale krukonka poprosiła, by przyniósł jej coś z wyższej półki składzika. Jak wiadomo było, Solberg drabiny nie potrzebował, więc pacnął kumpla, żeby ten polazł za nim i otworzył drzwi do schowka. -Siadniemy, trochę roboty zrobią i będzie można wrócić. - Zaproponował, nie wiedząc jeszcze, że drzwi się za nimi zatrzasnęły. Nie mógł jednak nie zauważyć, że nagle zgasło im światło. -No i super, idealnie na drzemkę. Chyba, że chcesz "Siedem Minut w Niebie" kowboju. - Wyszczerzył się, ale było tak ciemno, że Lockie nie miał prawa tego widzieć. Mógł jedynie wywnioskować, po tonie jego głosu.
Przygoda:H na -> F Modyfikatory: przerzut za spotkanie KMW
Był ciekaw tego, dokąd to wszystko zmierzało. Rzeczywiście jakaś kooperacja kółkowo-lekcjowa w tym miesiącu miała więcej składu, niż można się było po Hogwarcie spodziewać, więc kiedy dowiedział się o zamiarze dekorowania szkoły, to i w ramach Koła Magicznych Wyzwań wziął się do roboty. Teraz mogli spijać śmietankę, odcinać kupony, czy jakiekolwiek tam benefityy - bo Merlin świadkiem, Swansea pewien był, że idą do tej Wielkiej Sali tylko popatrzeć. Ale nikt nigdy nie mówił, że Swansea mądry jest. - Obejrzałbym jakąś nową dramkę. - przyznał - Ale szkoła nie organizuje przecież już niczego, poza tym co musi. - uniósł brwi i wystawił dwa palce - Ucztę powitalną i ucztę na koniec roku - prychnął - Pozostałych rozrywek trzeba szukać po Hogsmeade albo Dolinie. Wsadził ręce w kieszenie, słuchając instrukcji Very i kiedy zabrał się za ustawianie swoich dyń, obrócił tak szybko, że mu przeszło przez myśl, że chyba coś zrobił źle. Zlokalizował Maxa i kiedy ten kiwnął na niego, żeby poszli do schowka - OCZYWIŚCIE - zarechotał jak debil, kiwając brwiami, ale poszedł. - Jakbym wiedział, że mnie będziesz po schowkach ciągać, to bym ubrał odświętne majtki. - powiedział, wchodząc za nim i rozglądając się po półkach z rupieciami - Albo chociaż wziął talie barona, żeby się odegrać. - uśmiechnął się jak pies. Kiedy światło zgasło, zaraz przypierdolił w coś, co wystawało z górnej półki i stęknął donośnie, łapiąc się z chlaśnięciem za łeb. - Ożkurw.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ciężko było mu nie zgodzić się ze słowami kumpla. Hogwart z roku na rok szedł po coraz mniejszej linii oporu i tylko ktoś, kto był tu nowy chyba nie potrafił tego zauważyć. Na szczęście były jeszcze chociaż uczty, na których można było się napchać do syta, a od kiedy Max wrócił do zdrowszej relacji z jedzeniem, to korzystał z tej okazji ile się dało. -Bo jak zorganizujesz sobie jakąś tutaj, to od razu krzyki, że łamiesz regulamin. - Prychnął rozbawiony. Nie raz obrywali za jakieś imprezy, czy inne zabawy, jakie próbowali sobie tutaj ogarnąć i pewnie jeszcze kilkakrotnie miało się to powtórzyć, skoro wciąż obaj chodzili po tych korytarzach, dzięki nieszczęsnej Numerologii Swansea. Nie wyobrażał sobie, by Lockie zignorował tak kuszące zaproszenie. Po chwili obydwoje już siedzieli w schowku, kryjąc się przed światem i obowiązkami. -Gacie nie są od patrzenia tylko od zdejmowania, zadowolę się czym masz. - Puścił mu oczko, wyobrażając sobie jak szybko wyleciałby z tych murów, gdyby po raz kolejny w tym miesiącu przyłapali go na pierdoleniu się na terenie szkoły. Nie był pewien, czy potrafił mrugać tak prędko. -Łudzisz się, że dasz radę się odegrać? - Prychnął, bo faktycznie tamta rozgrywka dość jednoznacznie sprzyjała młodszemu z nich, choć Max sam był zdziwiony tym, jak karty mu wtedy szły. Zazwyczaj nie tak to wyglądał jego hazard. Światło zgasło i drzemka nie byłaby tak abstrakcyjna, gdyby nie huk, który zaraz się rozległ i przekleństwo, które wyleciało z ust Lockiego. -Weź nie zdychaj. Ciężko mi będzie Cię grzebać po ciemku. Nie mówiąc już o tym, że nie wiem jak się wytłumaczę z morderstwa podczas zajęć u Seaver. - Trochę się zmartwił, ale też był pewien, że gdyby Swansea mu tu padał, to już miałby go na rękach, tak wiele miejsca tu było.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Wyjęczał coś, trzymając się za czoło, bo nie był pewien, czy sobie nie rozjebał łuku brwiowego, a z tego to będzie lecieć jucha jak z fontanny. Wodotryski Swansea, nie tak wyobrażał sobie zatrzaśnięcie w schowku - historie uczniowskie brzmiały inaczej. Oderwał rękę od łba, próbując wymaczać, czy krwawi, ale przy tym potknął się o wiadro i wpadł na Maxa, przypierając go torsem do szafki i stękając nieporadnie. - Wiesz co, jakbyś był mniejszy, to by tak nie bolało. - mruknął mu praktycznie w ucho, bo ciągle się o coś obijał, o ile schowek był normalnych rozmiarów, to takie dwa cielaki próbujące buszować po nim po ciemku to inna zupełnie kwestia. A to, jak ta sytuacja i te wypowiedzi brzmiały potencjalnie z zewnątrz, okraszone stęknięciami i gadką o zdejmowaniu majtek, to zupełnie inna historia. - Po co my tu właściwie przyszliśmy? - spróbował złapać równowagę, wspierając się o klatę Maksa i o szafkę gdzieś nad jego barkiem, tym razem bardzo powoli, żeby znów w coś nie przypierdolić, ani się nie potknąć- Chyba krwawię.
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Przygoda:I Modyfikatory: Latte + 15 w późniejszym etapie
Kochała Halloween, odliczając ostatnie trzy dni niemal z głuchą ekscytacją, która zapierała dech w jej piersiach. Analizowała, czy powinna zapraszać dziewczyny - czy jak co roku spędzić ten dzień samotnie, sącząc jeden, może dwa kieliszki szampana, zajadając kolejny rok szarlotką. Teoretycznie, opcja numer jeden nie była taka zła, ale opcja druga była tym, co znała, a po ostatnich ekscesach z Veronicą w Oasis - cóż, wolała nie przerabiać po raz kolejny kaca. Wolnym krokiem szła więc w kierunku Wielkiej Salki, a gdy dostrzegła rudowłosą krukonkę od razu się rozpogodziła. Może nawet bardziej niż planowała? Nie zdążyła jednak jeszcze dobrze zadomowić się w tym konkretnym miejscu, bo Seaver postanowiła wyznaczyć jej pierwsze zadanie, zaś Clementine bez najmniejszego słowa sprzeciwu, ruszyła do składzika, z którego miała wydostać potrzebne przedmioty, ale nie to frapowało ją do granic możliwości. Z tendencją do gubienia się - wszystko było możliwe i kto wie czy w ogóle wróci do realizacji założeń spotkania... I pech chciał, że przeczucie potwierdziło się niedługo. Utknęła za drzwiami, nie mogąc nawet wykorzystać swoich magicznych zdolności, bo różdżka była... No właśnie, gdzieś była, pytanie pozostawało - gdzie. Uderzyła kilkukrotnie o twarde drewno pięściami, mając nadzieję, że znajdzie się wybawca, który wyswobodzi ja z oków pułapki. Ironia tej sytuacji jednak potwierdzała regułę, że dla Bardot w Hogwarcie nie było już ratunku.
C. szczególne : jest małomówny, nosi dużo biżuterii, w tym kłódkę z grawerunkiem A zapiętą na szyi, zapach: balsam jodłowy, czarna cykuta, mech, kadzidło, gorzka mirra
Taki był nieszczególnie przekonany do przyjścia na koło realizacji twórczych. O ile zadania, jakie się w tym kole pojawiały na tablicy, które można było zrobić w spokoju w swoim czasie i bez większego towarzystwa, sprawiały mu przyjemność, to myśl o tym, że na takim spotkaniu będzie więcej niż pięć osób już przyprawiała go o ból głowy. Szukał wymówki całe przedpołudnie, ale jednocześnie nie mógł znaleźć żadnej, lepszej od argumentu, że będzie mógł spędzić więcej czasu z Adelą, jakby im tego czasu było wiecznie za mało. - ...i dostałem odpowiedź, że nie są zainteresowani. - skończył jej referować swoją żenującą przygodę z próbą aplikacji do pracy zdalnej, gdzie zakładał, że mógłby hodować rośliny w szkole i wysyłać je pocztą do sklepu zielarskiego - Naprawdę nie wiem, czemu muszą być wyhodowane na miejscu. Przecież nie podlewam ich kwasem... - przewrócił oczami, przytrzymując jej drzwi do Wielkiej Sali i wchodząc za nią. Na widok więcej niż dwójki ludzi wzdrygnął się i objął ją ramieniem, kierując ich kroki do stołu nauczycielskiego - W każdym razie: kończą mi się pomysły. Póki mnie nie wypuszczą dalej niż do Hogsmeade jestem skazany na kieszonkowe, a to dość żenujące. Może jednak rozważę to pisanie prac za kasę... - wszystko rozchodziło się na temat metod zarobienia pieniędzy przed świętami, bo próbował zaplanować zabranie Adeli na Boże narodzenie na Delos, a na rodziców nie miał co liczyć, bo najbliższe siedem miesięcy spędzą w Brazylii, badając nowo odkryte szczepki magicznych roślin filtrujących wodę.
Wszedł do wielkie sali w nienajlepszym humorze. Choć ostatni miesiąc minął mu bez wielu złych zdarzeń, to wstał lewą nogą i zwyczajnie nie miał ochoty na wiele aktywności. Może to ta jesienna aura? Nie zamierzał tego kontemplować, przyjmując swój stan takim jakim był. Wcześniej umówiony z Clementine na zajęcia Koła Realizacji Twórczych, nie mógł już się z tego wycofać. Sądził, że dziewczyna odbierze to personalnie, a nie chciał z swoją przyszłą-niedoszłą siostrą zabijać relacji w zarodku. Przywitał się z Veronicą, której nie znał zbyt dobrze czym dowiedziawszy się gdzie wysłała Gryffonkę, postanowił udać się w tamto miejsce. Czy sądził, ze Francuska potrzebuje pomocy z przyniesieniem rzeczy ze schowka? Nie. Szybciej podejrzewał ją o zgubienie się wśród licznych szkolnych korytarzy. Gdy podchodził, słyszał jej walenie do drzwi z wnętrza schowka. Otworzył go szarpnięciem, zauważając, że drzwi stawiały pewien opór. Uśmiechnął się do dziewczyny, jednak w jego mimice ciężko było dostrzec cień radości. - Chce wiedzieć co tu się stało? - próbował nawiązać rozmowę, wiedząc, że jego postawa i nieśmiałość dziewczyny, nie zachęcały by to ona przełamała przysłowiowe lody. Następnie powolnym krokiem wracali do sali w której miały czekać już na nich kolejne zadania.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wszystko wydarzało się u nich szybko i intensywnie. Ledwo Lockie przypierdolił łbem, a już leciał na Maxa i to dosłownie, opierając się o jego klatę. Ciężko zresztą, by tego nie zrobił, tak mało było tam miejsca na cokolwiek innego. -Coraz bardziej zaczyna mi się podobać. - Mruknął, zniżając specjalnie nieco swój głos. Jak już się bawić to na całego, a nie tylko na pół gwizdka. -Jakbym był mniejszy, to byś mnie nie zauważył i złamał mi serduszko. - Odgryzł się od razu, nie mając zamiaru dawać się tak jebać jak zwykła szmata. Zresztą, gdyby przyjął to milczeniem, to jeszcze Swansea by pomyślał, że ma jakiś udar, czy coś, a tego tutaj nie potrzebowali. Okoliczności nie sprzyjały wykonywaniu resuscytacji krążeniowo-oddechowej, czy co tam się robiło w takich przypadkach. Nawet nie myślał o tym, że ktoś mógłby ich podglądać czy podsłuchiwać, choć w tym miejscu to pewnie by nie było niczym nowym. -Seaver chciała jakiś klej z górnej półki. Skoro już stoisz, to weź pomacaj... - Przypomniał sobie, że faktycznie po coś tu jednak przyszli i wcale nie po to, by się wzajemnie migdalić. Lockie jednak miał inne plany i kolejny huk poniósł się po pomieszczeniu. -No chyba sobie żartujesz... - Westchnął, ale zaraz podniósł rękę, by spróbować tę krew wymacać i ocenić na ślepo obrażenia. -Kurwa, ja tu Ci nie pomogę w tej konfiguracji. Potrzebuję chociaż namiastkę światła. - Mruknął w końcu, bo obecnie był dość bezsilny.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Zarechotał jak idiota. - Ciemno i ciasno to moje ulubione okoliczności, nie powiem, że nie. - przyznał koledze, bo trudno zaprzeczyć - Ja? Nie zauważył Ciebie? - pokręcił głową, czego Max nie mógł przecież widzieć i wyciągnął rękę, macając go po mordzie - O tu masz twarz, wszystko widzę. - powiedział, dla potwierdzenia swoich słów. Zaraz jednak został pokierowany w stronę celu ich wędrówki i zatrzaśnięcia się, podnosząc łapy wyżej i macając na oślep po górnej półce. - A ten klej to w tubce, sztyfcie czy nie wiem kurwa. Puszce? - bo co nie wymacał, to mu nie przypominało kształtem czegoś, co można byłoby określić klejem. Z jakiegoś powodu zaczynał mieć głupawkę i zaczął się podśmiechiwać pod nosem jak kretyn, zz zupełnie, ale to zupełnie niczego. - Weź, chyba mam naprawdę wstrząs... - powiedział, próbując powstrzymywać śmiechawkę - Czy ja krwawię, proszę sprawdź. - wymacał dłoń Solberga, po czym przyłożył ją do swojego czoła, z nadzieją, że może empirycznie zmysłem dotyku brunet oceni stan jego głowy (poza tym, że pusta była i bezużyteczna), bo w końcu był eliksirowarem, więc kto lepiej znał się na cieknących cieczach. - Mam. Chyba. Albo to duży klej, albo małe dildo. - ocenił, zdejmując z półki tubę... czegoś.
Przechodził akurat obok Wielkiej Sali błogo nieświadomy, że w środku odbywa się spotkanie Koła Realizacji Twórczych, a gdy zajrzał bezwiednie do środka i ujrzał lewitujące w powietrzu halloweenowe ozdoby, zwyczajnie nie mógł sobie odmówić by nie wejść do środka i nie wziąć udziału w tym cudacznym przedsięwzięciu. W końcu Halloween należało do jednego z jego ulubionych świąt, a że przy okazji był całkiem kreatywnym człowiekiem, to wydawało mu się że trafił idealnie. Upewnił się u przewodniczącej kółka że nawet jeśli nie należy do niego oficjalnie to i tak jest mile widziany, a następnie zabrał się do roboty bez zbędnych ceregieli - ludzi w sali wcale nie było wielu, za to ozdób cała masa. Wybrał jakiegoś szkieleta, a natura perfekcjonisty kazała mu przed ulokowaniem gdzieś gościa pieczołowicie poprawić mu wszystkie kosteczki, bo coś mu się wydawało że kościotrup wygląda lekko krzywo (no chyba że tak miało być, skolioza to też straszna przypadłość). I wtedy... - Twoja stara jest tak stara że wisi galeona Merlinowi - zaskrzeczał jakiś głos i zarechotał upiornie. Henryk rozejrzał się z podejrzliwą miną, chcąc dostrzec tego łapserdaka co mu matkę obrażał - bo o Hance można było powiedzieć wiele, ale jeśli chodzi o wiek to była w jego kwiecie; nikogo jednak nie dostrzegł. Uniósł szkielet w górę za pomocą zaklęcia, uznając że coś mu się przesłyszało. - Twoja stara prowadzi pociąg w Czaroexpressie - rozległo się znowu i to byłoby całkiem zabawne, gdyby nie niemożność zlokalizowania dowcipnisia. Kościotrup gadał? Gadał, latał, pełen serwis? - Słyszałaś to? - mruknął do stojącej najbliżej @Fern A. Young, licząc na to że potwierdzi i nie okaże się że ma jakieś dziwne halucynacje dźwiękowe.
Nykos nie był przekonany do KRT, zaś Adela jako „wzorowa” wiceprzewodnicząca musiała na nim być. Można było spodziewać się, że zaistniał tu swego rodzaju konflikt interesów, ale para była jeszcze na tym etapie amorów, gdzie bycie papużkami nierozłączkami jest czymś standardowym, dlatego finalnie na spotkaniu pojawili się we dwoje, żywo dyskutując. Puchon opowiadał zaskakująco dużo jak na niego, a Gryfonka (ku własnemu zdziwieniu) zachowywała się tak, jakby umiała słuchać drugiej osoby bez przerywania. Chyba można było powiedzieć, że ta dwójka miała na siebie całkiem znaczący wpływ… - Co za frajerzy – westchnęła w końcu, nie kryjąc oburzenia tym, że jej chłopak nie otrzymał swojej pracy – Absolutnie nie wiedzą, co tracą. Gdy objął ją ramieniem, automatycznie przylgnęła do jego boku, bo choć sama była absolutną ekstrawertyczką, to czerpała wiele przyjemności z dotyku i bliskości. - Może postaraj się o stypendium zielarskie – zaproponowała, bo choć pisanie prac za pieniądze zdawało się całkiem dobrym pomysłem, to jednak dodatkowe źródło kasy zawsze się przydało. Adela nie miała pojęcia, co Nykos planował, bo gdyby tak było – po prostu zaproponowałaby pokrycie kosztów wyjazdu, wiedząc, że jej partner jest w dość niekomfortowym położeniu – mimo dorosłości pozostawał zamknięty w zamku, bo był uczniem, nie mógł więc podróżować z taką swobodą jak ona, ani tym bardziej myśleć o zarabianiu.