Ale czy nie właśnie na tym polegało życie? Człowiek świadomie oddawał się w ręce przewrotnego fatum, które często z nim igrało. Świadomie godził się z tym co przynosi los, jedynie czasem wyrażając swoją sprzeciw, który często był jedynie zbędnym zrywem wynikającym z dumy istoty ludzkiej i jej naiwności. W ich relacji nie było niczego, czego wcześniej nie doświadczyli, choć tym ją wyróżniało był fakt, że trwali w tym razem. Wydawało się, że ścieżką życia łatwiej jest podążać, gdy ma się kogoś u boku, jednak Odey nie do końca chciała się na to zgodzić. Niezależna, pozbawiona pokory, dzika. Ich zachowanie było również niejako ironią losu. Przy każdym spotkaniu wzajemnie poddali się próbom, którym nie byli w stanie sprostać, a jednak tworzyli pozory, żyli w kreowanej przez siebie rzeczywistości licząc, że to wszystko w końcu nie pierdolnie. A przecież to było oczywiste, jak fakt, że człowiekowi do życia potrzeby jest tlen. Lubił ją zaskakiwać, malujące się w jej lazurowych tęczówkach zdziwienie nadawało im blasku i którego nie był w stanie porównać do niczego innego, co widział na własne oczy. Było w nich coś bardziej magicznego niż poświata rzucanego zaklęcia. Słysząc pytanie padające z ust ciemnowłosej przybrał bliżej nieokreślony wyraz twarzy. Z jego ust znikł delikatny uśmiech, zamiast tego tworzyły teraz cienką linię, natomiast w stalowo-niebieskich tęczówkach malowało się zastanowienie. - A co znaczy dla ciebie? - w końcu po kilku długich sekundach odpowiedział pytaniem na pytanie, badawczo przyglądając się twarzy Gryfonki. Powietrze wokół nich powoli zaczynało gęstnieć, jednak tym razem nie było przesycone ani namiętnością, ani pożądaniem, tylko zupełnie czymś innym. Budziło to pewne obawy, jednak Avrey odsunął je od siebie, jak znienawidzone brokuły, którymi karmiła go matka w dzieciństwie. - A sądziłem, że ten etap mamy już za sobą - zaśmiał się, wracając do swojej naturalnej postawy dupka.
Autor
Wiadomość
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Pierwszoroczni zawsze przejawiali gamy wszelakich uczuć. Na ich twarzach często gościło podekscytowanie, zaskoczenie czy też strach i podenerwowania, ale wystarczyło tylko do nich zagadać, czy też się uśmiechnąć i wszystko z nich uciekało, jakby ktoś przebił balonik ze stresem, pozwalając temu wszystkiemu uciec raz na zawsze. Dobrze było mieć przy sobie znajomą twarz, a Fern mimo tego, że była w Slytherinie, nie zajmowała stanowiska wrednych jędz, znęcających się nad dzieciakami, nawet po tym wszystkim, co przeszła może i się zmieniła, ale to o nią chodziło, a nie o wyżywanie się na dzieciach. Dziewczyna uśmiechnęła się tylko na jej słowa, kiedy w pociągu opisywała jej domy Hogwartu i ich cechy, nie chciała, żeby dziewczynka pomyślała, że któryś z domów jest lepszy od drugiego. Też trochę żałowała, że Aiyana nie jest w Slytherinie, mogłaby wtedy mieć na nią oko, ale uważała również, że uczniowie w Huffelpuffie dobrze zajmą się swoją nową borsuczą wychowanką. Zresztą z pewnością na lekcjach i korytarzu się jeszcze spotkają. Czytała to co pisze jej Mitchelson, doceniając tę błogą ciszę, która niemal dźwięczała w jej uszach. Wielka Sala musiała dzisiaj być naprawdę głośna, mogła sobie wyobrazić tylko ten gwar rozmów, szeptów i brzdęk sztuców czy szklanek. Jej wzrok na chwile powędrował do wiśniowego gryfa puchonki, Fern zastanawiała się, czy nie sięgnąć właśnie po coś do picia. Rozejrzała się po stole i wybrała sobie hyćkę. Nie do końca wiedziała co to za napój. Jeśli dyrektorka mówiła o niespodziankach, to chyba to miała na myśli napój z Podlasia? Upiła łyk i skrzywiła się lekko pod naporem mocno słodkiego napoju z czarnego bzu, wtedy zobaczyła też, jak czekoladowa żaba Aiyany postanawia się wykąpać w wiśniowej herbacie i nic to nie dało, że odstawiła ją z dala od słodkich płazów. Sama Fern nie śmiała się może tak swobodnie jak Mitchelson, ale uśmiechnęła się na jej reakcje, zastanawiając się, jaki dziewczynka ma głos. Mamy jeszcze po jednej. Ciekawe czy te też będą chciały popływać? Za nim postanowiła otworzyć drugą żabę, dała się wciągnąć dziewczynce w ich rozmowę, którą prowadziły na kartkach, przy okazji sięgnęła po swoją żabę z chusteczki i ją zjadła. Tak to ten od Dawida. Goliat był przywódcą w bitwie z Izraelitami, rozkazywał innym olbrzymom. Wiesz zazwyczaj mugolskie opowieści wcale tak nie odbiegają od prawdy. Bywa, że mają po prostu głębsze dno. Napisała na kartce, mając nadzieje, że Aiyana zrozumie, o co jej chodzi. Była całkiem mądra jak na jedenastolatkę i ciekawska, nie bała się zadawać pytań, Fern wiedziała, że szybko oswoi się ze światem magicznym, nawet jeśli nie miała z nim za wiele styczności. Tak istnieją, ale nie martw się, z tego co wiem, w szkole na zakazanym piętrze nie trzymają mantykory. Mrugnęła do niej, gdy dziewczynka przeczytała wiadomość. Nie widziała potrzeby, aby ją okłamywać. Prędzej czy później dowie się, że wszystkie te potwory z mugolskiego świata nie są tylko fikcją, ale też to nie tak, że na każdym rogu czarodziejskiego świata czyhało niebezpieczeństwo. Odpowiednie służby z pewnością wszystkim się zajmowały. Fern nie zamierzała już pić hyćki, za to postanowiła otworzyć drugą czekoladową żabę. Tym razem karta okazała się ciekawsza, sięgnęła po notes z dziwnym entuzjazmem, takim do niej ostatnio niepodobnym. Czarny Hebrydzki, mam smoka!!! Tak smoki też istnieją. On jest ogromny. Naprawdę potrzebuje ogromnego terytorium. Osiąga trzydziestu stóp długości... Chyba. Spójrz na te jego błyszczące fioletowe oczy. Od razu pokazała kartę Aiyanie, ignorując to, że kolejny raz czekoladowa żaba postanowiła popływać w piciu tym razem w jej hyćce, na pewno pływający płaz w jej napoju nawet czekoladowy nie zmienił zdania ślizgonki dotyczącego napicia się słodkiego soku z bzu, ale żabę postanowiła z niej wyłowić tym razem za pomocą łyżki, tak jak wcześniej zrobiła to jej młodsza koleżanka.
Swansea z uczt na początek roku to pamiętał głównie i w sumie jedynie jedzenie. Nie robiły mu te spędy ani dobrze ani źle, ale wydawało się, że po dwóch miesiącach spokoju, szkolne skrzaty chyba chciały pięciokrotnie się wyżyć, bo żarcie piętrzyło się na stołach i pojawiało co chwile nowe, aż nie wiedział na co patrzeć i żałował, że ma tylko jedną gębę i dwie ręce. W tym roku szedł krokiem może odrobinę mniej entuzjastycznym, pewnie dlatego, że w kieszeni ciążyła mu przypinka prefekta, która zdawała się być jakby ją ktoś ukręcił z wolframu, a nie zwykłej blaszki. Rozejrzał się, w poszukiwaniu znajomych twarzy i skierował kroki do stołu Slytherinu, coby się nie spóźnić na doroczne ogląanie jałówek i cielaków, czyli prowadzenie pierwszorocznych pod tiarotynę. Mijając stół Puchonów zzatrzymał się, klepiąc @Terry Anderson w ramię, siedzącego obok niego @Gael Camilton zamiast klępnąć jednak złapał za kark jak matka suka niesfornego szczeniaka. - O prosze, kto nas w tym roku zaszczycił. - posłał mu uśmiech, który w ogóle nie wyglądał jak uśmiech, a przypominał bardziej psa, pokazującego zęby, którymi zamierza kogoś ugryźć.- Jak tam wakajki? - zagaił Andersona, bo spodziewał się, że Camilton pewnie i tak mu nie powie prawdy - Chciało się wracać?
Raz jeszcze się zaśmiała, tym razem krócej. Stres w końcu całkowicie ją opuścił, a to za sprawą towarzystwa Fern. Umysł jedenastolatki mógł skupić się na tych przyjemniejszych kwestiach, jak rozmowa z nowo poznaną dziewczyną. „Nie przekonamy się, dopóki nie otworzymy kolejnej.” Upiła łyk swojego napoju, w którym chwilę temu moczyła się jej żaba. To połączenie zasmakowało dziewczynce do tego stopnia, że skuszona lekkim aromatem czekolady, oderwała jej kawałek, by za chwilę wrzucić ją do swojego kielicha. „Mugoli? Swoją drogą, ten napój z czekoladą jest naprawdę dobry. Koniecznie powinnaś spróbować.” Niestety nie bardzo zrozumiała Fern. Nawet jej matka nie używała tego określenia w stosunku do niemagicznych ludzi, stąd też pytanie o znaczenie słowa, pojawiło się na kartce. Sam termin wzbudził u młodej czarodziejki zainteresowanie. A to wszystko za sprawą rodziny, z jakiej pochodziła. Dziecięca wyobraźnia wręcz sama kreowała historię tajemniczej kultury Mugoli. „To w szkole jest jakieś zakazane piętro? Co się na nim znajduje?” Spojrzała na trzymaną w dłoni kartę, po czym dopisała jeszcze kilka pytań, których przybywało. „Czy ogon mantykory naprawdę zawiera bardzo silną truciznę? Czy zabija ona w przeciągu chwili?” Zadała dużo pytań, nim ostatecznie zabrała się za czytanie informacji. „Mamy dużo szczęścia, że nie ma mantykor w szkole. Tutaj pisze, że jest to jedno z najniebezpieczniejszych stworzeń w magicznym świecie. I że może przybierać postać olbrzymiego skorpiona o trzech żądłach. A nawet mówić ludzkim głosem. Czy mantykora to zwierzę?” Zaśmiała się, kiedy kolejna z żab postanowiła wziąć kąpiel. To zachowanie stawało się tak częste, że śmiało można byłoby brać je za pewnik. I zapewne Aiyana tak właśnie by zrobiła, gdyby nie wcześniejsze pytanie Fern. Teraz pozostawało się jedynie zastanawiać, czy taki urok tej partii, czy ktoś tym żabką pomógł. Choć i tak nie dane było jej się długo nad tym rozwodzić, gdyż ekscytacja siedzącej obok dziewczyny, zdecydowanie odgoniła wszelkie pytania, związane z łakociami. Przysunęła się jeszcze bliżej, aby jak najlepiej dostrzec powód zadowolenia koleżanki. Trafił jej się smok! Młodej czarodziejce nie pozostawało już nic innego, jak cieszyć się wraz z Fern. „Jest super! Wygląda tak groźnie i dostojnie! Spójrz na jego łuski!” Każdy słyszał o smokach, nawet mugol. Choć dla osób niemagicznych, istoty te – tak jak zresztą cała masa innych stworzeń, uchodziły za bohaterów mitów i legend. W tym przypadku antagonistów. Rozochocona Aiyana ponownie zaczęła zasypywać swoją znajomą masą najróżniejszych pytań. „Ile jest rodzai smoków? Czy są one inteligentne? Lubią pilnować skarbów? Wiedziałaś kiedyś prawdziwego smoka? Są niebezpieczne? Istnieją może łagodne smoki?” Była ciekawa, jaką kartę skrywa kolejna, czekoladowa żaba. Zanim jednak wzięła się za otworzenie pudełka, zjadła tą pierwszą i dopiła swój napój. Tak, aby się zabezpieczyć na wypadek pojawienia się kolejnego pływaka. Możliwe, że w tym właśnie momencie popełniła niewybaczalny błąd, narażając się na gniew czekolady. Gdy tylko otworzyła opakowanie, słodki płaz skoczył dziewczynce prosto na twarz, nie dając jej szans na jakąkolwiek reakcję. I choć Aiyana mimowolnie spróbowała się odsunąć, nadmiernie energiczny łakoć wylądował prosto na jej nosie. Przynajmniej nie obrał sobie za cel cudzego picia. Jedenastolatka ściągnęła z siebie czekoladowego zamachowca i od razu go zjadła. Dopiero po tym przyjrzała się lepiej karcie, którą trafiła. Tym razem była to postać. „Mam wampirzycę! Wampirzyca, która dzięki regularnym kąpielom w krwi swoich ofiar dożyła niemalże dwustu lat. Myślałam, że wampiry z natury są nieśmiertelne. I że piją krew, a nie się w niej kąpią.” Już nie pytała o to, czy wampiry naprawdę istnieją. Skoro znalazła się w zestawieniu kart, dziewczynka wzięła jej istnienie za pewnik.
Scenariusz:2 - Irytek postanawia zabawić sie kosztem waszego domu i przykleja część pucharów do stołu. Kiedy sięgasz po swój aby się napić, musisz mocno pociągnąć aby oderwać go od blatu, przez co nagle oblewasz się napojem.
Odznaka prefekta nigdy nie była jej marzeniem, ani w ogóle czymś, o czym myślałaby aktywnie. Nie spodziewała się jej dostać, ale kiedy to już się stało, okazało się miłym zaskoczeniem. Okazywało się, że to miłe, kiedy ktoś cię dostrzeże i wyróżni w jakiś sposób. I choć wątpiła, by miała być nadgorliwą prefektką, a już tym bardziej nie w jej stylu byłoby nadużywanie władzy, to czuła swego rodzaju ekscytację tym, co może przynieść nowa funkcja. Miała w planach zjeść szybko i rozejrzeć się za Marceliną, której nie widziała od wyjazdu z Podlasia, by poplotkować, zanim będzie musiała razem z Drakiem zgarnąć pierwszorocznych z Wielkiej Sali, oprowadzić ich po zamku i doprowadzić do Pokoju Wspólnego. Jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy, ot i co. Chciała napić się dyniowego soku, a kiedy ten wyraźnie nie chciał dać się jej wypić, pociągnęła za puchar, myśląc, że może parę kropelek wcześniej ściekło po ściance kielicha i delikatnie skleiło go ze stołem. Jakież było jej zaskoczenie, gdy puchar stawił mocny opór, a potem nagle przestał go stawiać i w efekcie sok wylądował na niej oraz osobie obok i/lub przechodzącej za nią.
Zapraszam na oblanie sokiem!
Gael Camilton
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : mieszanka irlandzko-hiszpańskiego akcentu
3. Hyćka - mocno słodki napój z czarnego bzu. Według wierzeń dawnych Słowian czarny bez był rośliną ochronną, odstraszał złe duchy i przynosi błogosławieństwo domownikom. Być może dlatego hyćka przynosi… szczęście. Po jej wypiciu w następnym wątku w lokacji kostkowej możesz rzucić dwa razy i wybrać lepszy wynik. Efekt obowiązuje tylko raz!
3. Złocisty feniks - tak naprawdę to zwykła kaczka z dodatkiem imbiru, rajskich jabłuszek i „Felix Felicis”. Bardzo trudna do przyrządzenia, kosztowna, ale z pewnością najwspanialsza magiczna potrawa. Działanie eliksiru utrzymuje się do końca trwania tego wątku.
6. Czas mija dość przyjemnie, aż,nagle czujesz, jak coś ociera się o twoją nogę, a po chwili słyszysz krzyk “Eustachy!”. Okazuje się, że jednemu z młodszych uczniów uciekł szczur i to on przebiegł tuż obok ciebie!
Mrugnął wpierw raz, zupełnie normalnie, by zaraz zamrugać podwójnie w drobnym zagubieniu o czym chłopak w ogóle mówi i czy przypadkiem nie jest to ten sławny nastoletni bunt i próba pyskowania w stylu, "a co ty możesz niby o tym wiedzieć? Sam nim byłeś w takim wieku?". - ...Nigdy nie byłem prefektem - odpowiedział więc dość ostrożnie, zgodnie z prawdą, niby czując niezręczność tej gotującej się między nimi ciszy, gdy tak wpatrywali się w siebie bez nici zrozumienia, a jednak nieszczególnie rozumiejąc jej źródło, póki źrenice nie zwęziły mu się w nagłej realizacji swojego błędu. Jedna sekunda wystarczyła do tego, by pożałował, że w ogóle zdecydował się do kogokolwiek zagadać i przysiągł sobie, że już nigdy bez nadzoru nie wejdzie w interakcję z żadnym nieznanym sobie żywym organizmem. To, czego nie zdążył zrobić, to zdecydowanie, jak powinien z tego wybrnąć (choć zwyczajna ucieczka z miejsca zdarzenia wydawała się zawsze najlepszym rozwiązaniem), bo i ledwo oderwał spojrzenie od Terry'ego, a już poczuł jak mimowolnie pochyla się nieco nad stołem przez nagły napór na swoim karku, z trudem prostując się z powrotem, by zerknąć na Lockiego, który znalazł go jak zawsze zanim sam zdążył do niego podejść. - No, nie odwiedziłeś mnie w wakacje, więc musiałem wrócić - rzucił, w swoim mniemaniu idealnie na rozładowanie napięcia między nim a Ślizgonem, więc i gdy łagodnie poklepał go dłonią w dłoń na karku, to i szczerze wierzył w to, że ten go puści. - Lockie… - mruknął cicho, gdy tylko zorientował się, że jego uścisk wcale nie zelżał i jakoś tak instynktownie zerknął na Terry'ego, nim nie uniósł spojrzenia na Swansea. - Nie jestem pewien czy chcesz się ze mną siłować czy próbujesz mnie masować, ale w obu przypadkach może nie na oczach mojego nowego pref- joder, Lock - przerwał z niezadowolonym syknięciem, chwytając Locka za nadgarstek w próbie odciągnięcia go od swojej szyi, od razu jednak łapiąc przy tym głębszy wdech, by dodać spokojnie: Za mocno.
Słysząc odpowiedź, Terry poczuł się jeszcze mocniej zbity z tropu. Czyżby coś przeoczył? Jakiś dowcip, a może źle chłopaka zrozumiał… Piegowate czoło przecięła zmarszczka, jak zawsze, kiedy trybiki w jego głowie nie nadążały za otoczeniem. Zawisa między nimi niezręczna cisza, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność, nim do młodszego Puchona wreszcie dotarł sens wypowiedzianych przez współdomownika słów. Poczerwieniał aż po czubki uszu, jednak posłał w kierunku rozmówcy nerwowy uśmiech. - A nie… zaczynam szóstą klasę. – wytłumaczył, czując się przy tym jeszcze żałośniej, niż gdyby nic już nie mówił. Czy naprawdę nadal wyglądał jak trzynastolatek? Przez wakacje urósł, mutację miał już praktycznie za sobą, co prawda nadal czekał na pierwszy zarost i co jakiś czas na twarzy wyskakiwało mu kilka pryszczy, ale żeby brać go za trzecioklasistę? Może jak się ogoli na łyso ludzie przestaną brać go za dzieciaka… W swoim zawstydzeniu dopiero po chwili zorientował się, że jego rozmówca wygląda na równie skonsternowanego, bez zastanowienia posłał mu więc uśmiech, który przynajmniej w założeniu miał być pocieszający – Spoko, ludzie często robią ten błąd. Babyface. – przewrócił oczami, chcąc pokazać, że ani trochę go to nie rusza, jednak nim na powrót skupił wzrok na starszym Puchonie, twarz chłopaka poleciała do przodu pod naporem żelaznego uścisku Lockiego. - EJ! Co jest…? – wykrzyknął, próbując odciągnąć dłoń Ślizgona od karku tego Bogu ducha winnego chłopaka – Gościu, pojebało Cię?! – dodał, kiedy jego starania spełzły na niczym. Obserwował całe zajście z niedowierzaniem, które z czasem przeszło w absolutne skonfundowanie. O co tu właściwie chodziło? Atmosfera dookoła nich zgęstniała do tego stopnia, że Terry mógłby ją kroić nożem, gdyby nie bił całkowicie wbity w fotel… znaczy ławę. Błądził skołowanym wzrokiem po twarzach obu towarzyszy, próbując swoim małym rozumkiem pojąć, co właściwie się przed nim rozgrywało. Nie kojarzył Puchona, ale tych dwoje najwyraźniej się znało i najwidoczniej nie byli obecnie w najlepszych stosunkach. Szesnastolatek był ogromnie ciekaw, co między nimi zaszło, w tej chwili jednak nawet bardziej interesowało go to, by współdomownik trafił do dormitorium cały i zdrowy, względnie w jednym kawałku. - Lockie zlituj się, zabijesz mi Puchona pierwszego dnia, kiedy jestem za nich odpowiedzialny.
- Nie wpierdalaj się w rzeczy, które Cię nie dotyczą. - uciął wyrzut @Terry Anderson, nawet nie patrząc w jego stronę, a który chyba zapomniał, że jest małym chłopcem, albo że Lockie nie jest najstabilniejszym człowiekiem, tak swobodnie rzucając w Loka obelgami. Wpatrywał się w @Gael Camilton wzrokiem, sugerującym, że rzeczywiście nie byli obecnie w najlepszych stosunkach- A Ty nie udawaj, że nie wiesz, o co chodzi. - mruknął, zbliżając twarz do twarzy starszego z puchonów. Ostatecznie jednak rzeczywiście go puścił, prostując się aż za bardzo, by popatrzeć z góry na oba małe borsuki. Przewrócił dramatycznie oczami, na to rozgorączkowane wytykanie swojej odpowiedzialności i nowego stanowiska Terry'ego i wzruszył ramionami: - W dupie mam Twoją prefekture. - skomentował sucho, bo skoro taki cham jak on sam dostał odznakę, to już naprawdę stanowisko prefekta było nic niewarte. Oczywiście by trzymać sie swojej własnej narracji, ignorował fakt, że miał doskonałą frekwencję zarówno na zajęciach jak i meczach, a także przymykał oczy na swoje wybitne świadectwo, które to rzeczy mogły wpłynąć na decyzję Wang o przyznaniu mu tej durnej przypinki, ale to nie pierwszy raz, kiedy Swansea żył według swojej narracji. - Nie chcesz się rozmówić teraz, to trudno, znajdę Cie kiedy indziej. - poinformował Gaela - Jak Twój niesamowity prefekt nie będzie Cie tak dzielnie pilnował. - dodał gorzko i już odchodził, już się odwracał, rozglądając się za znajomymi, milusińskimi twarzami pozostałych węży, kiedy z dupy, czy raczej zupełnie znikąd (całkiem w sumie dobrze, że nie z dupy), chlusnął na niego sok z dyni, bryzgając spektakularnie ze stolika gryfonów, w stronę którego był odwrócony przodem. - Co do chuja. - zamrugał zaskoczony, patrząc na @Holly Wood i jakże chciał się wkurwić, żeby zwentować irytację, w jaką wprawili go puchoni, których dotychczas traktował jak młodszych braci krew z krwi, ale ona jakoś tak popatrzyła. Tak patrzyła się. Czy ona zawsze była taka ładna? Zamrugał jak baran (którym był) i wydał z siebie jakieś nieokreślone "mhhmmm". Powinien zgłosić się do Solberga po jakiś lek na te gryfonki.
Jak co roku początek szkoły był najbardziej osamotnionym momentem w roku szkolnym. Nie rozumiał idei dzielenia ich na stoły przynależne do domów. Wzrokiem szukał Trevora i Holly. Trevora jeszcze nie widział, ale @Holly Wood siedziała już przy stole Gryfonów. Nie planował zaczepiać jej na długo, bo i każde z nich miało dzisiaj swoje obowiązki do wykonania, co utwierdziło go jednak w przekonaniu, że jeśli nie przywita się z nią teraz, mogą na to nie mieć czasu do wieczora. Nawet jeśli mieszkali teraz w jednym kamperze, to ten krótki moment kiedy widział ją z rana to było zdecydowanie za mało. — Cześć – mruknął dosiadając się do niej tylko na krótki moment, póki miejsce było wolne, korzystając z okazji, że większość osób była zajęta jedzeniem, musnął krótko jej policzek i choć sama jego obecnośc była bardzo ulotna, to odchodząc upewnił się: — Widzimy się później? I oddalił się z powrotem w kierunku sekcji Hufflepuffu, gdzie część osób pewnie niedługo skończy posiłek. Stół puchonów zwykle był pełen śmiechu, wesołych rozmów i ogólnego rozluźnienia, więc nic dziwnego, że sytuacja z @Lockie I. Swansea, @Terry Anderson i @Gael Camilton zwróciła jego uwagę. Nie chciał się w to angażować, widząc, że jest już tam Terry, który w tym roku został prefektem, dlatego spróbował przejść bokiem. Mimo to, pozostał w nim pewien niesmak sytuacji. Oddalił się kawałek dalej. Siadł obok @Aiyana Mitchelson. Początkowo niespecjalnie, ale kiedy już zajął miejsce, z pewnym zainteresowaniem obserwował jak skrobie coś na papierze, a także jej nowy nabytek w postaci czekoladowej żaby i karty. — Cześć, Ced, piszesz pamiętnik?
Nie wiem, czy mogę powiedzieć, że siedząc w Hogwart Express, czułem się jak w podróży do domu, skoro jestem uczniem (teraz już studentem, jak to dumnie brzmi) tej szkoły zaledwie od roku, ale zdecydowanie coś czułem. Jakieś ciepło, jakby ktoś przykrył mnie miękkim kocem i wręczył kubek gorącej czekolady, mimo że to nie był jeszcze sezon na podobne przyjemności. Nie wiem, jaki to rodzaj magii, że powrót do Hogwartu budzi tak przyjemne skojarzenia, ale chciałbym umieć nią władać. Nie wiem też jaki rodzaj magii przylepił mój kubek do stołu, chociaż mam pewne podejrzenia. Czy przypadkiem nie kręcił się tu Irytek? Mocuję się ze swoją kawą żołędziową tak długo i mocno, aż w końcu cała zawartość naczynia ląduje na mojej szacie i śnieżnobiałej koszuli, która spod niej wystawała. Kocyk i gorąca czekolada, tak? Patrzę na siebie z politowaniem, aż w końcu wzdycham i wstaję od stołu. Chcę pójść do łazienki i tam zająć się czyszczeniem plam, wydaje mi się to bardziej eleganckie niż szamotanie się przy stole, przy którym niektórzy wciąż kończą swoją kolację. Nie jest mi jednak dane dotrzeć nawet do końca Wielkiej Sali, bo kiedy mijam stół Ravenclawu, przez ramię jakiegoś ucznia oblewa mnie kolejna fala czegoś do picia. — Ej, bądź ostrożen — burczę na niego oburzony, mimo że sam przed chwilą zrobiłem dokładnie to samo i wiem, że to nie z jego winy. — Na Rasputina, Irytek się chyba stęsknił — dodaję dość szybko, żeby trochę załagodzić kiepski start. Wyciągam też różdżkę, chcąc pomóc mu ogarnąć bałagan. Szybko chłoszczyść daje przynajmniej pewność, że nikt się tutaj nie poślizgnie. — Twój też przykleił sje? — pytam, pokazując mu własne plamy. Widać padliśmy ofiarą tego samego żartu.
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Przeżył już tyle szkolnych rozpoczęć roku, że kolejne wydawało mu się tak samo uciążliwie, pocieszał go jedynie fakt, że Li Wang była bardziei konkretna od Hampsona więc jej przemowy bywały krótsze. Ale tak naprawdę najdłuższym elementem rozpoczęcia roku był przydział domów i odśpiewanie piosenki tiary. W czasie ceremonii przydziału Casey śledził leniwie uczniów, którzy odchodzili do wydzielonych stolików. Sączył kompot, bo ten stał najbliżej, chociaż najchętniej napiłby się żołędziowej kawy. Miał ochotę na kaczkę, ale ta stała obok profesora z kadry, z którym nie chciał mieć nic wspólnego, nawet krótkiej wymiany zdań, więc ostatecznie sięgnął po pasztecika. Razem z Persefoną obserwował, co działo się z Pattonem, z lekko przekrzywioną głową, co oznaczało tyle tylko, że przynajmniej na moment coś go zainteresowało. — Zakład, że kolejnym razem dostaną wykład o szacunku? – zagadnął do Persefony, bo oboje przecież znali Craine’a dość długo, żeby móc się o jego zachowania zakładać.
Musiała przyznać, że zapominała o mugolskim pochodzeniu Aiyany. Na pierwszy rzut oka wydawała się zwykłą ciekawską jedenastolatką, a przecież tak wiele nie wiedziała o magicznym świecie. Mogły obie być półkrwi, ale Young wychowywała się z rodzicami, którzy oboje od samego początku doświadczali czarodziejskiego świata. Mugole... niemagiczni. To ludzie, w których nie płynie magiczna krew. Nie są czarodziejami tak jak Twój tata. Zaraz to naskrobała w notesie i pokazała puchonce. Nie wiedziała, czy ma wspomnieć o jej mamie, bo z tego co się dowiedziała w pociągu od Mitchelson, jej mama była magiczna, a jej dar po prostu był zablokowany? Szczerze nie za wiele wiedziała o charłakach, po prostu byli to czarodzieje z magicznych rodzin, którzy mieli naprawdę bardzo przechlapane i często wręcz bywało, że musieli odciąć się od swojej magicznej rodziny, bo byli przez nich nieakceptowani. Na spróbowanie wiśniowego gryfa z kawałkiem czekolady tylko uśmiechnęła się i pokiwała przecząco głową. Łyk hyćki naprawdę ją przesłodził i nie miała ochoty na nadmiar cukru w swojej krwi. Tak i nie wiem... Nie wiem, dlaczego jest zakazane. Jej oczy się lekko zaśmiały, bo chociaż była w tej szkole szósty rok, dowiedzenie się wszystkiego, co kryje się w murach Hogwartu, było chyba prawie niemożliwe. Spojrzała na kolejne pytanie dopisywane przez borsucze dziecko i pomyślała, że albo napisze specjalną książkę dla Aiyany o otaczającym ją magicznym świecie, albo po prostu poleci jej kilka pozycji z biblioteki, żeby nadrobiła w wolnym czasie swoją wiedzę, a miała duże zaległości. Ogon mantykory zawiera silną truciznę i tak powoduje natychmiastową śmierć. Jej skóra odbija większość zaklęć, dlatego jest bardzo niebezpieczna, ale... Nie dokończyła swojego zdania, widząc, że dziewczynka już coś dla niej pisze. Nakreśliła Mitchelson ogół informacji, jakie znała z podręczników do ONMS, z drugiej strony Fern sama nigdy w życiu nie spotkała takiego potwora i dobrze, niewiele osób miało szczęście pochwalić się takim wyczynem. Nieliczni pewnie leżeli na cmentarzach, jeśli w ogóle zdołano odnaleźć ich ciała. Mogą porozumiewać się za pomocą ludzkiego głosu, jednak to nadal zwierzęta, raczej jeśli je poprosi o oszczędzenie życia, nie zrobi tego. Ma wręcz bestialskie instynkty. Odpisała, aby zaraz zając się przyglądaniem swojej karcie czarnego hybrydzkiego. Optymizm zdobycia takiej karty przez Young i Aiyanie się udzielił, Fern w ogóle się nie dziwiła. Sama na chwile poczuła się jak pierwszoroczniaczka. Dziewczynka miała racje, łuski smoka również zwracały uwagę, czarne i błyszczące. Na pewno był to gatunek groźniejszy od zielonego smoka walijskiego, występującego rzecz jasna w Walii. Ślizgonka mogła się spodziewać kolejnych zasypujących ją pytań, kreślonych na kartce. Dziwiło ją to, że Aiyanie chce się z nią pisać, w końcu zwykła rozmowa byłaby wygodniejsza, ale Fern nie mogła pozwolić sobie na taki luksus, nie odkąd straciła słuch. Wiedziała z pewnością, że wyprawa do biblioteki była teraz niemalże koniecznością. Na pewno w kartach z czekoladowymi żabami można zdobyć ich dziesięć rodzaii. Nie, nie wiedziałam... Nie takiego wielkiego, ale są małe figurki w sklepach, które naśladują prawdziwe smoki, nie robią jednak krzywdy. Wiesz co... Nie wiem za wiele o smokach, ale na pewno nasz profesor Opieki nad Magicznymi Stworzeniami, może odpowiedzieć na Twoje pytania i... Lubisz czytać? W szkole jest całkiem obszerna biblioteka. Odpisała, może trochę chcąc wymigać się od odpowiedzi na wszystkie te pytania, z drugiej strony, nie była smokologiem, a wiedza o nich była naprawdę obszerna. Właśnie gdy kończyła pisać wiadomość, obserwowała kątem oka, jak czekoladowa żaba Aiynany nie zamierza pływać tylko skakać po jej twarzy. Zakryła twarz notesem, nie chcąc parsknąć ze śmiechu. Dawno nie słyszała swojego głosu i mogłoby to brzmieć naprawdę dziwacznie. Koleżanka jednak świetnie poradziła sobie z niesforną łakocią i czekoladowy rozbójnik szybko został spacyfikowany. Gdy Fern dała do przeczytania puchonce to, co chciała powiedzieć, przyjrzała się również karcie Mitchelson. Chyba robią jedno i drugie. Pierwsze, żeby zaspokoić głód, a drugie dla zachowania urody. Przez moment pomyślała, że tyle informacji naraz przegrzeje ten mały borsuczy łepek, ale dziewczynka nie wyglądała na przerażoną faktem, że wszystkie te potwory i postacie z czekoladowych żab istnieją lub kiedyś istniały w czarodziejskiej rzeczywistości.
Kilkukrotnie powtórzyła w myślach słowo „mugol”, aby przyzwyczaić się do tego czarodziejskiego określenia. Trwało to jednak krótszą chwilkę, gdyż pojawił się znacznie ciekawszy temat do rozmowy. „Dlaczego w szkole jest coś takiego? Co jeśli ktoś przez przypadek tam trafi?” Te pytania jako pierwsze zrodził jej mały, borsuczy łebek i nawet przez chwilę nie zastanawiała się nad tym, czy Fern zna odpowiedź na którekolwiek z nich. Na nieszczęście dla Ślizgonki, nie były one ostatnie, choć tych kolejnych – przynajmniej na razie, nie zapisała na kartce. A pytań i przemyśleń wciąż nie brakowało. Zastanawiała się między innymi nad tym, czy aby na pewno jest to bezpieczne oraz jak zabezpieczono takie miejsca przed niechcianymi wizytatorami. Tematów do rozmów również nie brakowało, choć większość z nich i tak opierała się na dziecięcej ciekawości jedenastolatki. Nie czuła się już samotnie, co dodawało dziewczynce odwagi. Wciąż znajdowała się w zupełnie obcym, wykraczającym poza jej dotychczasowe doświadczenia, świecie. Teraz jednak miała swojego przewodnika. Kogoś, kto cierpliwie tłumaczył pierwszoroczniaczce cuda, skrywane po tej stronie rzeczywistości. Nawet jeśli dalej nie pojmowała wielu, tak oczywistych dla urodzonych czarodziei, pojęć. Niemniej jednak, nie stanowiło to większej przeszkody do tego, by razem ze swoją nowo poznaną koleżanką, zachwycać się smokami. Najwyraźniej podziw do tych bestii zaszczepiano wszystkim jednakowo, niezależnie od miejsca ich pochodzenia. „Bardzo. Szczególnie o czasach starożytnych.” Przestała na chwilę pisać, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Może i znały się stosunkowo krótko, jednak Fern bezproblemowo mogła określić, że zbliża się kolejne pytanie. „Czy historia mu osób niemagicznych jest przekłamana, skoro istnieją także czarodzieje?” Próbowała napisać „mugoli”, lecz brak pewności tego, czy aby na pewno dobrze zapamiętała to określenie, zniechęcił ją do tego działania. Wybrała zatem nieco bardziej przystępne jej sformułowanie. I najprawdopodobniej Ślizgonka znacznie szybciej otrzymałaby kolejne z pytań ciekawskiej Puchonki, gdyby nie pewna, niesforna żabka. To wystarczyło, aby wytrącić ją z tematu rozmowy. Zwłaszcza po zobaczeniu reakcji towarzyszki. Aiyana nie miała takich oporów, jak towarzysząca jej dziewczyna. Ponownie uraczyła ją wesołym śmiechem, którego ta niestety nie mogła usłyszeć. „Nazwisko Sanguina pochodzi od łacińskiego sanguineus, co oznacza krew, krwawe lub krwiożercze. Nazwisko bardzo pasujące do wampira. Czy każdy wampir nosi tego typu nazwiska?” Przyglądała się uważnie bladej kobiecie z karty. Była tak pochłonięta tematem, że nie zauważyła nawet, jak @Ced Savage usiadł obok niej. Dopiero jego głos sprawił, że zwróciła na niego uwagę. Pokręciła głową, gdy zadał jej pytanie. – Rozmawiam z przyjaciółką – oznajmiła. Puchonka nie miała oporu przed tym, by nazwać tak Ślizgonkę. Nawet, jeśli poznały się dopiero w pociągu. – I cześć, jestem Aiyana. A to Fern. Miło cię poznać. Wskazała na swoją towarzyszkę, o której nie zapomniała. Niemal od razu pochwyciła kartkę papieru, aby napisać dla niej wyjaśnienie zaistniałej sytuacji, a także przedstawić jej chłopaka. Przez krótką chwilę milczała, spoglądając to raz na Ceda, a raz na stojący na uboczu kielich z sokiem dyniowym. – Mam nadzieję, że nie było to twoje picie. Żaba nam uciekła i postanowiła się w nim wykąpać – wyjaśniła. Tak bardzo pochłonęła ją rozmowa z poznaną w pociągu dziewczyną, że sama nie była pewna, kto wcześniej siedział obok niej.
Czekoladowa Żaba:Vlad Dracula– przepraszam, że w złym temacie, pierwszy raz rzucam na żabkę, nie wiedziałam, że ma swój temat
Nie od razu dostrzegł Fern przy stole, bo chyba odpalił mu się syndrom świeżego prefekta i poczuł potrzebę pomocy pierwszakom z jego Domu, przez co Fern dostrzegł dopiero po uwadze małej puchonki. Wychylił się wtedy w przód i skierował do niej równie grzecznościowe "cześć", lekko skinając przy tym głową. Nie był pewien co stało się z Young, że przestała słyszeć, ale uznał, że najlepiej będzie to po prostu zignorować i traktować ją tak jak zawsze. — Kojarzę Fern. Chodzi do niższej klasy. Chciał wtopić się w ich towarzystwo, dlatego wychylił się nad stołem, sięgając po swoją żabę, chociaż bardziej niż czekoladową słodyczą, zainteresował się kartą, którą wylosował. Jego wzrok padł na Vlada Draculę. — Mamy zlot kart wampirów przy stole – zauważył, zerkając przez ramię na kartę młodszej puchonki, a chwilę później na wskazany napój, do którego wpadła żaba. Uniósł obronnie ręce w górę, że ten nie należy do niego i nie ma pojęcia kim jest ten nieszczęśnik. — A Ty co masz, Fern? Podniósł swoją kartę w górę, żeby zasugerować czego dotyczyło jego pytanie.
3. Hyćka - mocno słodki napój z czarnego bzu. Według wierzeń dawnych Słowian czarny bez był rośliną ochronną, odstraszał złe duchy i przynosi błogosławieństwo domownikom. Być może dlatego hyćka przynosi… szczęście. Po jej wypiciu w następnym wątku w lokacji kostkowej możesz rzucić dwa razy i wybrać lepszy wynik. Efekt obowiązuje tylko raz!
3. Złocisty feniks - tak naprawdę to zwykła kaczka z dodatkiem imbiru, rajskich jabłuszek i „Felix Felicis”. Bardzo trudna do przyrządzenia, kosztowna, ale z pewnością najwspanialsza magiczna potrawa. Działanie eliksiru utrzymuje się do końca trwania tego wątku.
6. Czas mija dość przyjemnie, aż,nagle czujesz, jak coś ociera się o twoją nogę, a po chwili słyszysz krzyk “Eustachy!”. Okazuje się, że jednemu z młodszych uczniów uciekł szczur i to on przebiegł tuż obok ciebie!
Zacisnął szczęki, ale zachował spokój, zdecydowanie znając Lockiego zbyt dobrze, by odebrać całą tę sytuację jako prawdziwe zagrożenie. Nie dlatego, że ten nie byłby zdolny do zrobienia mu krzywdy, choćby i tutaj, na środku Wielkiej Sali - byłby. Ale nie wtedy, gdy odpowiadał mu spokojnie, nie szarpał się i nie wykłócał. W końcu wierzył, że to nie tak, że Lockie naprawdę chciał zrobić mu krzywdę - chciał tylko wycisnąć z niego nieco pomyślunku, poczucia winy i skruchy. Chciał sprawiedliwości, którą był mu przecież winien. W pewnym sensie... naprawdę zasmuciłoby go, gdyby Ślizgon nie zdenerwowałby się na niego na tyle, by przenieść tę frustrację na poziom rękoczynów. - Lockie... - mruknął cicho, z nutą prośby w głosie, bo i aż przymknął oczy, gdy ten zwrócił się do Terry'ego, który naprawdę nie potrzebował całej tej sceny pierwszego dnia swojej prefektury. - Wiem - przyznał więc pokornie, na moment wytrzymując to nagle zbliżone do niego spojrzenie, by zaraz już od niego uciec, nie podnosząc wcale wzroku do stojącego nad nimi Swansea. Potarł kark dłonią, nie potrafiąc pojąć czemu to musiało być takie trudne. Iris żądała wyjaśnień, słów, może nawet zapewnień, a jednak jakoś przez to przebrnęli. Wiedział doskonale, że z Lockiem powinno być łatwiej - jemu chodziło o skruchę i czuł ją przecież, wystarczyło ją tylko uzewnętrznić, jakkolwiek. Więc czemu teraz, gdy miał do tego okazję, nie potrafił zwyczajnie tego zrobić? Wstać, wstrzymać Locka w miejscu i zwyczajnie przeprosić, zamiast milcząco godzić się na tę scenę zwieńczoną zwyczajnym odejściem. - Widzisz, dzięki Tobie nie zginąłem - rzucił do Terry'ego, posyłając mu najlepszy uśmiech, na jaki było go teraz stać - jeden z tych mniej przekonujących, przypominających te, które robi się w dzieciństwie, gdy mama zbyt długo każe pozować do świątecznego zdjęcia. Wiedział, że właściwie reakcja chłopaka wszystko tylko pogorszyła, ale przecież nie mógł mieć mu tego za złe, a już na pewno nie zamierzał osłabiać w nim tej odwagi, która pozwalała mu reagować, cóż, jakkolwiek. Sam przecież potrzebował dobrej chwili, by odwrócić się w końcu i spojrzeć na plecy Ślizgona, niby otwierając usta, by go zawołać i napinając mięśnie, by wstać ze swojego miejsca, a jednak koniec końców... nie robiąc nic poza zgubieniem zrezygnowanego przekleństwa. - Wiesz, tak naprawdę nic by mi nie zrobił - zagaił, bo gdy tylko zmęczony przetarł twarz dłonią, to i dostrzegł wymalowane na Puchonie emocje, mimowolnie powracając do wniosku, że lepiej by było, gdyby zwyczajnie od samego początku dał chłopakowi spokój. - No, nic poważnego. Zresztą, trochę sobie zasłużyłem, to po pierwsze. A po drugie, to zwyczajnie mu zależy, więc się wścieka. To dobry znak - rozwinął powoli, wbijając spojrzenie w czekoladową żabę przed sobą, gdy znów sięgał dłonią do karku, by rozmasować bolesne spięcie mięśni, mimowolnie podciągając jednak kącik ust w górę, bo nieważne jak toksycznie to wszystko brzmiało... dobrze było wiedzieć, że Lockie za nim tęsknił. - Nigdy nie kłócisz się z przyjaciółmi?
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Aiyana zadawała bardzo dobre pytania. Dlaczego w szkole były w ogóle takie miejsca jak zakazany korytarz czy zakazany las? Young chciała zażartować z tego, ale nie zamierzała pisać kolejnego referatu. Zresztą na kartce słowa nie brzmiały tak zabawnie, jak w jej głowie. Może grono pedagogiczne specjalnie dawało takie miejsca w Hogwarcie i na jego terenach, aby uczniowie mogli łamać szkolne przepisy. Po coś byli prefekci, minusowe punkty i szlabany. Jeśli przypadkiem tam trafisz, to nikt Ci nie uwierzy, chociaż na pierwszym roku ma się większe fory niż w piątej klasie. Myślę, że powinnaś zapytać jakiegoś nauczyciela, dlaczego w szkole jest takie miejsce, a przy okazji zapytaj też o zakazany las. Fern zdecydowanie ją podpuszczała, ale z drugiej strony sama zastanawiała się nad tym, po co w szkole zakazany korytarz, las wiadomo, były tam niebezpieczne stworzenia i bez odpowiedniej wiedzy i umiejętności, zapuszczanie się w głębsze rejony puszczy, wiązało się z poważnymi konsekwencjami. To prawda ślizgonka była cierpliwa, chociaż powoli męczyło ją odpisywanie na milion pytań Aiyany, wiedziała, że lepiej byłoby gdyby mogła mówić, ale nie mogła. Kolejna przeczytana odpowiedź od puchonki zaciekawiła Young, była młodym dzieciakiem, a lubiła czytać o czasach starożytnych, z pewnością nie należała do zwykłych, nudnych jedenastolatków, które miał skłonności do psikusów i gadania od rzeczy. Nie przekłamana, raczej ukryta. Mogłaby napisać Mitchelson, że historia nie zawsze jest w stu procentowo odwzorowana, a każdy naród ma inny punkt widzenia, w zależności od swojego przeszłego brzemienia, ale miała wrażenie, że jeśli zacznie o tym wszystkim pisać, to już niedługo dołączy do kadry Hogwartu. Chyba nie. Wzruszyła ramionami na jej pytanie. Nie sądziła, aby każdy wampir specjalnie zmieniał sobie nazwisko na krwiożercy, gdy się w niego przeobrażał. Nie zauważyła, gdy @Ced Savage dosiadł się do Aiyany, bo co chwile skrobała na kartce odpowiedzi dla Mitchelson, a na pewno nie usłyszła kiedy zapytał ją o coś, dopiero gdy dziewczynka zwróciła na niego uwagę i odpowiedziała, Fern zmrużyła oczy, posyłając mimowolnie swój obojętny, lekko polany jadem wyraz twarzy, aby zaraz skinąć mu lekko głową na powitanie, gdy koleżanka jej wszystko wyjaśniła i przy okazji ją przedstawiła. Na pewno kojarzyła Savage, a teraz nie było wątpliwości, że chłopak przejął stanowisko nowego puchoniastego prefekta, takie osobistości trzeba było znać i szanować, a na pewno znać. Jej nieufność wobec starszego kolegi szybko gdzieś się ulotniła, gdy sięgnął po czekoladową żabę i pokazał znakomitego wampira. Fern sama postanowiła zaprezentować mu Goliata i Czarnego Hybrydzkiego. Zbierasz? Naskrobała na kartce i przekazała mu wiadomość, tak żeby i Aiyana widziała, w końcu "rozmawiali" w swoim gronie. Może zbieranie kart z czekoladowych żab było dla jedenastolatków, ale, prawdę mówiąc, nieliczni mogli pochwalić się okazałą kolekcją. No zresztą, jakby Savage zamierzał unosić się dumą, że "wcale, że nie zbiera" mógłby oddać Dracule Aiyanie, a wtedy Fern nie musiała wyrywać tej rzadkiej karty z jego zimnych martwych dłoni. Czasami o tym fantazjowała, chociaż tak naprawdę nic nie miała do Ceda, dobrze z oczów mu się patrzyło, no i zdecydowanie zaplusował tym, że zagadał do jej nowej koleżanki to prawda, że po części było to jego obowiązkiem, jednak przykładał się do swoich powinności, jak widać.
Była mocno zaintrygowana tajemniczym piętrem w szkole, a słowa Fern jedynie podsyciły ciekawość pierwszoroczniaczki. W jej główce zaczęły rodzić się coraz to nowe pytania, chociażby dotyczące reakcji osób trzecich. Ciężko było jej uwierzyć w niewiedzę innych uczniów, przecież towarzysząca dziewczynce Ślizgonka, także ją posiadała. Oczywiście istniało bardzo proste wyjaśnienie takiego stanu rzeczy - Fern podzieliła się z Aiyaną jednym ze szkolnych sekretów, o którym wiedzieli tylko nieliczni. Przytaknęła jedynie głową, aby zmienić temat rozmowy. Tych jak na razie jej nie brakowało. Na szczęście lub nieszczęście dla siedzącej obok towarzyszki. "Ale jeśli coś zostało wywołane za pomocą magii, a na lekcjach historii mówi się, że było inaczej, jest to już kłamstwo." Napisała, aby za chwilę zadać kolejne pytanie. "Czy piramidy zostały zbudowane magicznie?" Nawet przez chwilę nie zastanawiała się nad tym, czy starsza uczennica zna odpowiedź na to pytanie. Dla niej, Fern była bardzo mądrą dziewczyną, posiadającą ogrom wiedzy. Nawet, jeśli jasno napisała dziewczynce, że poniektóre pytania powinna kierować prosto w stronę nauczycieli. Bez wątpienia @Ced Savage okazał się wybawcą dla Ślizgonki, gdyż uwaga tej ciekawskiej duszyczki, spoczęła także na nim. Przy odrobinie (nie)szczęścia, część posiadanych przez jedenastolatkę pytań, padnie także na niego. - Wampiry chyba bardzo lubią żółty! - zażartowała. W obecności Fern czuła się znacznie pewniej. Dziewczynce pomagał też fakt, że ta dwójka się znała. Skoro kolegował się z jej nową towarzyszką, nie mógł być złym uczniem! - O Draculi nawet ja słyszałam. Był taki film. Długo żył? Carmilla Sanguina urodziła się w 1561, a zmarła w 1757. Wciąż dłużej niż człowiek, ale myślałam że wampiry żyją znacznie dłużej. Oczywistością było, że każde jej słowo, po chwili lądowało na kartce. Nie chciała wykluczać swojej przyjaciółki z rozmowy. Zainspirowało ją to do tego, aby odpisywać także Cedowi. "Fern miała dużo szczęścia i trafiła smoka! Ja mam jeszcze Mantykorę! Też złap sobie jeszcze jedną żabę i każdy będzie miał wtedy po dwie karty. Może też trafisz na smoka!" Niezależnie od nastawienia chłopaka do kart, Aiyana i tak gotowa była zachęcić go do otwarcia jeszcze jednego pudełeczka.
— Kur…źw…de — zaklęła niezbyt szpetnie, bo w ostatniej chwili udało jej się ominąć gorsze słowo, które nie do końca wypadało prefektowi wypowiadać przy szkole na uroczystej uczcie. Przełknęła je widać zamiast tego soku, na który chyba straciła już apetyt. Zresztą chyba w ogóle dyni miała mieść dość na najbliższy miesiąc, bo miała jej smak i zapach w nosie, na całej twarzy i dużej części mundurka. Cała się lepiła i było to tak obrzydliwe, jakby zwymiotował na nią jakiś dyniowy potwór. Ale nie to było najgorsze – za swoimi plecami usłyszała przekleństwo i nie miała wątpliwości, że albo ktoś oberwał sokiem, albo się na nim poślizgnął i sama nie wiedziała już, co gorsze, bo czasem potłuczone dupsko było znacznie łatwiej złożyć do kupy, niż urażoną dumę. Odwróciła się natychmiast, wpierw przez ramię, a potem całą sobą, kiedy już poderwała się z miejsca. Jedno spojrzenie na niego wystarczyło, żeby wyczuć, że jest zdenerwowany. Na nią? Czy sok z dyni mógł w jednej chwili aż tak go nabuzować? Zamiast jednak rzucać się, on zamilkł i mruknął coś pod nosem, wywołując w Wood chwilową konsternację. Nie do końca wiedziała, jak się zachować, bo i nie potrafiła przewidzieć, jak on się zachowa. Postanowiła więc przynajmniej się odezwać. — Przepraszam, nie chciałam — była to jedna z tych rzeczy, którą się mówi, ale słychać było, że jest w tym szczera i przejęła się tym, że narobiła bałaganu. Nie musiała mu się przyglądać, żeby wiedzieć z kim ma do czynienia, pałkarz Ślizgonów i świeżo upieczony prefekt. — Lockie, prawda? — upewniła się z grzeczności i zaraz dodała — Hollywood. Bo może on jej nie kojarzył, właściwie czemu miałby, była tylko rezerwową i w dodatku parę lat młodszą. Uśmiechnęła się do niego przepraszająco. — Poczekaj, zaraz to ogarnę — zapewniła, sięgając po różdżkę. Wpierw rzuciła chłoszczyść, którym wyczyściła podłogę i ławkę, potem podała mu chusteczki, samej też ocierając jedną twarz, a w ostatniej kolejności wzięła się za wciąganie plam za pomocą tergeo. — przy odznace lepiej uważać z przekleństwami, przynajmniej w pierwszym tygodniu — zagaiła, chociaż nie wyglądał na osobę, która by się tym przejmowała. A może to mylne pierwsze wrażenie?
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Decyzja o ubieganiu się o awans i szybkie kończenie stażowej papierologii była nagła i spontaniczna. Jeszcze wiosną, gdy mijał rok jego asystentury i wreszcie mógł zacząć cały proces, był rozbity na tyle, że się na to nie zdecydował. Ale miesiące mijały, a zakopanie się w fotograficznych zleceniach okazało się być równie skuteczne co psychoterapia – tak przynajmniej uważał. Zresztą ostatecznie nie było po czym zbierać się aż tak długo, prawda? Jeszcze w lipcu bił się nieco z myślami, pozycja asystenta na swój sposób mu odpowiadała, bo dawała mu dużo wolnego czasu, który mógł przeznaczać na zagraniczne wyjazdy, ale ciągłe podleganie komuś – czy to Foresterowi, czy chociażby Issy'emu, który jeszcze przed Hogwartem był znajomym z przeplatającej się z jego branży, a potem nagle stał się jego przełożonym, co było dość niezręczne – nie do końca mu odpowiadało. Lubił działać po swojemu. Może to dlatego w szkolnych latach tak dobrze czuł się w roli kapitana. Obiecywał sobie, że kariera fotografa nie ucierpi na tej decyzji, ale potem dodatkowo szarpnął się na zastępcę opiekuna Krukonów i zaczął delikatnie wątpić, czy było to realne. Cóż, spodziewał się, że w którymś momencie będzie musiał podjąć ostateczną decyzję, nie dało się wiecznie trzymać za ogony wszystkich srok na podwórku. Teraz robił to kosztem życia towarzyskiego i na ten moment... cóż, było mu z tym dobrze. Oddawał się przemyśleniom i dziubał swoją kaczkę, co jakiś czas z grzeczności kiwając głową i pomrukując pod nosem twierdząco, bo profesor Binns, który dosiadł się do niego już co najmniej kwadrans temu, kontynuował swój wywód na temat historii swojej rodziny, i była to opowieść, którą słyszał wielokrotnie, przy czym nie była ciekawa nawet za pierwszym razem. Dlatego kiedy tylko uczta nieco się rozluźniła, podziękował duchowi z uśmiechem, przeprosił go i podszedł do @Persephone Aniston, do której podszedł i @Casey O'Malley. — Dzień dobry. Mogę przeszkodzić? Przysięgam, że jeśli raz jeszcze usłyszę o Euzebii Binns i tytułach ksiąg historycznych, które wyszły spod jej pióra, to zasnę przy stole. Byłoby niezręcznie. Przywitał się dość formalnie, bo był najmłodszy z kadry, ale zdobył się na lekki żart dla rozluźnienia atmosfery. Zajął wolne krzesło obok profesor Aniston, które najwyraźniej ktoś chwilowo opuścił. Nie chciał stać nad nimi niezręcznie. — Persephono, pewnie Li przekazała Ci już informacje na temat zastępstwa? Służę pomocą, jak tylko uznasz, że Ci się przyda. — Skłonił się lekko i skierował wzrok na O'Malleya — gratuluję posady opiekuna Ślizgonów.
Riley Rain
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : dołeczek w lewym policzku; szeroki uśmiech; gitara przewieszona przez plecy
Nie był na wakacjach, nie chciał jechać, bo bardzo chciał spędzić czas z chorą mamą. Czuł, że było coraz gorzej i chociaż nikt mu nie chciał nic mówić, to nie był przecież wcale głupi. Wiedział z czym wiązała się ta choroba i był przerażony, ale czytał o niej ile mógł, chciał wiedzieć wszystko, naiwnie myśląc, że jego szesnastoletnia głowa znajdzie może coś. Nie wiedział co, ale niczego tak bardzo nie pragnął jak zdrowia dla mamy. Była dla niego najważniejsza i wcale się tego nie wstydził. Nie chciał, żeby wakacje się skończyły, bo musiał opuścić dom rodzinny. Ze szkolnego wyjazdu mógł zrezygnować, ale z edukacji już nic. Błagał tatę, żeby się zgodził na edukację domową, ale ten był nieugięty i gadał coś o kontaktach z rówieśnikami. A Riley miał to w nosie, mało się dla niego obecnie liczyło, kolory były przytłumione, bo wciąż odczuwał ten smutek. Był ponury, a to nie było do niego wcale podobne. Spakował się jednak i ociągając – poganiany przez Issy’ego, z którym się zabierał na dworzec – dotarł do pociągu. Podróż minęła, cóż, całkiem miło. Słuchał opowieści o przygodach na Podlasiu, ale nie czuł zazdrości. Sam zdecydował, że te wakacje spędza w domu, choć i bracia i tata i nawet mama, kiedy była w lepszym stanie namawiali go, by pojechał. Zdecydował i cieszył się, że te decyzja została jednak uszanowana. Próbował dobrze się nastawić, próbował się uśmiechać, choć myśli stale płynęły w jednym kierunku. A jednak teraz powinien był się skupić na nauce, nowym roku szkolnym, powrocie do towarzystwa przyjaciół. Usiadł w Wielkiej Sali, ubrany w szkolny mundurek i czasem nawet wtrącał swoje trzy grosze w rozmowach. Aż w końcu chciał podnieść puchar z sokiem dyniowym, a ten ani drgnął. Zmarszczył brwi i zaczął się szarpać, zastanawiając się, który to z jego kolegów był takim śmieszkiem. Znienacka puchar oderwał się od stołu, a Riley wylał na siebie całą jego zawartość. — ŚWIETNIE — powiedział całkiem wytrącony z równowagi, a puchar, stół i uczniowie przy nim nabierali czerwonej barwy złości. Tej, którą zawsze widział najintensywniej. Z początku nie zwrócił uwagi na to, że oblał nie tylko siebie, ale też jednego ze Ślizgonów, który akurat przechodził obok. — Przepraszam — wymamrotał i wyciągnął różdżkę, choć nie wiedział niby co zamierza. Nie był przecież orłem z zaklęć, nie był Lennoxem. Szybko się jednak uspokoił, kiedy chłopak wspomniał o Irytku i uznał, że pewnie miał rację i to sprawka szkolnego poltergeista. — Ten rok zaczyna się wspaniale — zaironizował, ale po ogarnięciu bałaganu, wyciągnął rękę do nowego kolegi — Riley — przedstawił się, trochę celowo pomijając nazwisko, bo odkąd w szkole pracowali obaj jego bracia to… chyba nie chciał, żeby ktoś uznał, że ma jakieś fory. Bo nie miał, ale ludzie zawsze myśleli co chcieli.
Dziubdziała to, co miała na talerzu, raz po raz zerkając na minę Craine’a. Gdy nagle odezwał się do niej Casey, mistrz eliksirów i świeżo upieczony opiekun domu węża, Persefona przerwała posiłek i spojrzała na niego z ikrą w oku. W wyjątkowo dobrym humorze. - Zabrzmi to buńczucznie, ale śmiem wyrokować, że tym razem nie. Spójrz na jego minę. Wygląda, jakby był w ciężkim szoku i chyba zaniemówił - odparła, odkładając nóż i widelec na talerz. W gruncie rzeczy ucieszyła się, że ktoś do niej zagaił. Często odnosiła wrażenie, że reszta kadry nauczycielskiej (no, może za wyjątkiem Walshów), bardzo młodej zresztą kadry, onieśmiela jej wiek. A przecież ona również miała potrzeby socjalne, co więcej, planowała również śladem Atlasa imprezę niespodziankę na początek roku szkolnego. Ale może to może, gdy wszystko już o s i ą d z i e. Musiała urządzić się w Akademii na dobre, w czym na szczęście pomagała jej Hilda. - Jak minęły ci wakacje? - zagaiła niezobowiązująco, w dalszym ciągu zerkając na Pattona. Lecz zanim zdążył odpowiedzieć, usłyszała drugi głos i znowu - mrugnęła ze zdziwieniem.
- Och, Elijah. Ależ proszę bardzo, zapraszamy. Nie przeszkadzasz - zapewniła go z promiennym uśmiechem, kiwając głową ze zrozumieniem. No tak, historia magii pod dyktando Binnsa nie każdemu musi wydawać się fascynująca. Szkoda, swoją drogą, uważała te tematy za szalenie ciekawe. A puenta żartu, jak to w jej przypadku bywało, ominęła ją szerokim łukiem. Już zastanawiała się, jakiego innego autora może polecić żądnemu wiedzy eks-Krukonowi, gdy nagle Swansea zabrał głos po raz wtóry. - Oczywiście, bardzo cieszy mnie ta wiadomość. Chętnie przyjmę twoją pomoc, szczególnie w przypadku niektórych indywiduów, ale o tym może później. - Upiła łyk soku dyniowego, zanim zdążyła chlapnąć o kogo jej konkretnie chodzi. Może lepiej nie przy wszystkich, przecież to prywatne sprawy. - Och, Casey, wybacz, gdzie moje maniery! Nie muszę chyba dodać, że ja również się cieszę. Choć powiem szczerze, że to nie lada gratka. O wiele większa odpowiedzialność niż wcześniej.
Niemal natychmiast pożałował, że w ogóle się odezwał. Lockie nie musiał nawet na niego spojrzeć, sam ton Ślizgona wystarczył, by postawić szesnastolatka do pionu. Jeszcze nigdy nie widział go w takim stanie, a już z pewności nigdy nie był powodem tak silnej złości chłopaka – nawet jeśli miało to charakter pośredni. Pobladł, czując, że przekroczył jakąś niepisaną granicę i że prędzej czy później przyjdzie mu ponieść konsekwencje swoich działań. Ale co innego miał niby zrobić? Nie mógł przecież bezczynnie stać i obserwować jak Swansea przyszpila do stołu randomową osobę – już pal licho, że był to Puchon, za którego szesnastolatek miał być od tego roku odpowiedzialny. Czując się jak między młotem a kowadłem, obserwował z rosnącym przerażeniem rozgrywającą się przed nim scenę, której finał pozostawił chłopaka z żołądkiem podchodzącym do gardła. Niby ostatecznie nic się nie wydarzyło, jednak coś w tonie Ślizgona i w sposobie, w jaki odszedł od stołu napawało Andersona bliżej niesprecyzowanym niepokojem. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że Puchon coś do niego powiedział. - Chyba żartujesz. – rzucił mu pełne niedowierzania spojrzenie, nim oboje po raz ostatni obejrzeli się na plecy odchodzącego Lockie’go – Teraz oboje mamy z nim na pieńku. Serce nadal biło mu odrobinę zbyt szybko, jednak miejsce przerażanie powoli zaczął zajmować wstyd i upokorzenie. Ledwo wrócił do Hogwartu i już zdążył obrócić przeciwko sobie jedną z niewielu osób, które nie traktowały go jak powietrza i otwarcie nim nie gardziły. - Wiedziałem, że trzeba było nie wracać. – wymamrotał bardziej do siebie niż do towarzysza, by wreszcie westchnąć ciężko i opaść z powrotem na swoje miejsce przy stole. Słysząc kolejne słowa chłopaka, Terry uniósł z powątpiewaniem brew, zerkając na niego kątem oka, nakładając jednocześnie na talerz kilka dyniowych pasztecików i nalewając sobie spory kubek kawy. – Skoro tak mówisz. Znasz go lepiej. – odparł, lecz bez przekonania, nie miał bowiem zielonego pojęcia skąd i jak długo ta dwójka się znała. – Terry. – dodał, bo dotarło do niego, że jeszcze się chłopakowi nie przedstawił – To by wymagało posiadania przyjaciół, a jak mogłeś zauważyć mam talent do niszczenia jakichkolwiek pozytywnych relacji w swoim życiu. – odparł z kwaśną miną, przyglądając się badawczo reakcji chłopaka – Nie kojarzę Cię ze szkoły. – bardziej stwierdził, niż zapytał.
W pierwszym momencie Ced czuje się w obecności Fern nieco niezręcznie, bo rzadko kiedy ma się styczność z kimś, przy kim nie wypada się odzywać, bo nie tak dawno temu ta osoba uległa wypadkowi i straciła słuch. Szybko jednak odkrywa, kiedy podobnie jak dziewczyny, zaczyna pisać z nimi na kartkach, że można w tym pisaniu odnaleźć bardzo dużo spokoju i skrobanie piórem na kartce wprawia go w stan zrelaksowania, a ten przed oprowadzaniem pierwszaków po szkole na pewno mu się przyda. Słyszy przez chwilę tylko chrobotanie końcówki gęsiego pióra o pergamin. Chwilę potem podsuwa go pod nos Aiyany, siedzącej między nim, a Fern, tak, aby obie mogły przeczytać odpowiedź. “Kolekcjonowałem, ale straciłem całą kolekcję i zbieram od nowa.” Cisza go odpręża. Opiera się łokciem o stolik, a policzek wspiera na dłoni, w tej atmosferze wzajemnej harmonii, patrząc jak teraz to puchonka i ślizgonka pochylają się nad kartkami. Parska tylko krótko na uwagę Aiyany, bo chyba ma rację, że żółty trzyma się wampirów, albo na odwrót. A żeby nie wyłączać Young z dyskusji, odpowiedź do młodszej dziewczynki kontynuuje na kartce. “Miałem już tą kartę wcześniej Nikt nie wie, kiedy Vlad umarł, może żyje do dziś? :> Ma też syna. Vlada Palownika, ale też nazywa się Drakulą. Może to ta sama osoba?”
Przez większość uczty siedziała przy stole puchonów i pisała z Aiyaną. Nic nie zjadła, jedynie upiła łyk słodkiej hyćki, dlatego głód zaczął o sobie znać. Sięgnęła po zupę z plumpki. Mieszała trochę w zupie łyżką, w międzyczasie czytając wiadomość od puchonki. Wzruszyła tylko ramionami, a na piramidy, sięgnęła po długopis i zaczęła skrobać krótką odpowiedź. Tak. Właściwie to ręki nie dałaby sobie uciąć, a historia magii nie była jej najmocniejszą dziedziną, ale stożki na pustyni z pewnością mugol by nie zrobił bez specjalistycznej technologi. Naprawdę Fern nie wiedziała, że tematy rozmowy z Mitchelson zabrną, aż w takie rejony. Doceniała to, że mały borsuk wszystko, co powiedział, zapisywał na kartce, chociaż wcale nie musiała. Czytała każde jej słowo, siorbiąc zupkę, aż trafiła na wątróbkę plumpki, którą na nowo wrzuciła do talerza z zupą, tego nie zamierzała jeść. Kolejne kartki wiadomości tym razem od Ceda, przypominały jej, że sama też miała całą ładną kolekcję, ale również ją straciła, gdy ojciec postanowił wysadzić dom w powietrze, wiadomo nie specjalnie, jednak po kolekcji nie został ani ślad. Z wampirami nigdy nie wiadomo, pewnie to ta sama osoba. Chociaż... w mugolskich filmach zazwyczaj wampiry nie mogą mieć dzieci. Postanowiła włączyć się w dyskusje, chociaż nie wiedziała dlaczego. Tak naprawdę nie za wiele wiedziała o wampirach i może miała jakąś wiedzę, jak na piętnastolatkę przystało, ale bez przesady, Aiyana zdecydowanie ją przeceniała.
Uśmiechnęła się jedynie szerzej, widząc odpowiedź Ślizgonki. A więc jej przypuszczenia okazały się słuszne, piramidy wybudowali czarodzieje! Czuła silną potrzebę podzielenia się tą wiedzą z ciocią, ale ten cichy głosik rozsądku szybko uświadomił dziewczynce, że powinna zachować tą wiedzę dla siebie lub podzielić się nią jedynie z rodzicami. Miała prawdziwe problemy, aby przyzwyczaić się do tego, że wszystko co dzieje się wokół, jest jedną wielką tajemnicą. "Ja miałam jedną. Z żabki, którą kupiła mi mama. Niestety zgubiłam ją gdzieś na zakupach, bo gdy chciałam pokazać ją tacie. Już jej nie było." Też podzieliła się z nimi swoją historią o straconej "kolekcji", choć wtedy jeszcze nie wiedziała, że postanowi te karty zbierać. Patrząc jednak na to, jak bardzo są one popularne, prędzej czy później i tak dałaby się ponieść temu szaleństwu. "Wampiry też muszą się ukrywać wśród czarodziei, czy tylko wśród mugoli?" W końcu zapisała to słowo poprawnie, ale tylko dlatego, że sprawdziła pisownię we wcześniejszej wiadomości Fern. "Co tam ciekawego jeszcze pisze na karcie? Swoją drogą, istnieje podobno film o takim wampirze. Myślicie, że to ten sam i to jego biografia?" Wiedzieli czy nie, Aiyana i tak dopytywała. Jeżeli siedziałaby cicho to albo ktoś ją wrzucił w sam środek, nieprzychylnie patrzących na nią ludzi, albo najzwyczajniej w świecie - byłaby chora.
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
W pierwszym momencie, kiedy dołączył do rozmowy Elijah, w Caseyu obudziła się jedna z tych nieuzasadnionych chwil zazdrości. Patrzył na niego, z rywalizacją pół-wila, wypisaną w oczach, instynktownie może nawet rozsiewając wokół siebie intensywniej wili urok, na który mógłby się przypadkiem załapać ktokolwiek, kto spojrzałby w jego tęczówki oczu. Jak wiadomo jednak, nikt nie szukał w tej szkole kontaktu z O'Malleyem, więc nikomu to nie groziło. Niemniej, nieprzychylne, zdrowe oko taksowało nauczyciela działalności artystycznej, ale im dłużej przypatrywał się blondynowi, tym bardziej przypominał sobie, że Swansea przecież nie był wilem. Był po prostu pieruńsko ładny. Wzruszył więc obojętnie ramionami, chociaż za to też powinni go zamknąć w Azkabanie – przynajmniej w kategoriach oceny Caseya. — Cześć, panie Swansea. Elijah? Mów mi po prostu Casey – podał mu dłoń, oficjalnie, nie wiedząc, czemu robią to dopiero teraz, bo Elio nauczycielem był już chyba od pewnego czasu, ale nazywanie go dalej "panem Swasnea" wydawało się mocno niezręczne, kiedy siedzieli przy jednym stole. Dopełniając formalności mógł wrócić uwagą do starszej w towarzystwie, chociaż wyglądała dalej tak, jakby miała wprowadzić zamęt wśród męskiej części kadry w Hogwarcie. Nieprzyzwoicie dobrze. — Dlatego powiedziałem następnym razem, Persephone – upomniał ją, uśmiechając się z perfidnym, ślizgońskim uśmieszkiem – uznam, że to mój urok Cię rozproszył. Dobry humor szybko się z niego ulotnił, kiedy sięgnął nad stołem po kaczkę, ale nie dosięgnął jej jeszcze widelcem, bo o to Elijah Swansea, któremu pozwolił do siebie mówić Casey, zwinął mu ją sprzed nosa. Patrzył na niego z mieszanką niedowierzenia i chęci mordu. — Zdarzyło Ci się, że ktoś Ci podał zanieczyszczony eliksir, Elijah? Pytał zupełnie bez powodu. Czy Elijah zdawał sobie sprawę, że zanieczyszczone eliksiry powodowały zatrucie?
Musiało to wyglądać ciekawie, kiedy tak pisali na kartkach, nie używając żadnych słów. Pewnie ktoś znudzony z grona pedagogicznego siedzący na jednym ze swoich miejsc, zerkający w ich stronę, mógłby pomyśleć, że dwóch puchonów i jedna ślizgonka zabierają się od samego początku roku szkolnego za pracę domową, która nawet nie została jeszcze zadana. Mieli o czym "rozmawiać". Kto by pomyślał, że może w przyszłości Fern, Aiyana i Ced będą wymieniać się czekoladowymi żabami? Nawet Mitchelson kiedyś już miała do czynienia z tymi słodyczami, pewnie dlatego nie była taka zaskoczona, gdy razem z Young otwierały kolejne. Wśród czarodziei chyba też, bo wiesz... Ja żadnego wampira nie spotkałam, ani nie słyszałam, żeby ktoś spotkał. Zresztą funkcjonują tylko w nocy, w dzień nie mogą się wychylać i właściwie to nie są ludźmi, to znaczy są martwi, a to chyba ich skreśla z należenia do naszej czarodziejskiej społeczności jak i tej niemagicznej. Fern napisała to co sądziła o krwiopicach żyjących w świecie magii, chociaż przyglądając się swoim słowom, zdała sobie sprawę, że brzmi trochę jak magirasistka. To w końcu kim są wampiry? Chyba nie są już czarodziejami, mugolami też nie to kim? Myślę, że tak. Spojrzała na @Ced Savage czy on też podziela jej zdanie, aby zaraz pochwycić sprytnie jego kartę i dać @Aiyana Mitchelson, żeby mogła sobie przeczytać co tam jeszcze piszą na karcie z czekoladowej żaby o Vladzie. Sama skupiła się na swoim notesie, kreśląc kolejną wiadomość do swoich towarzyszy tym razem chyba już ostatnią na tej uroczystości. Idę do dormitorium, Ced z pewnością Cię odprowadzi do dormitorium Huffelpuffu i pomoże ze wszystkim. Do zobaczenia na zajęciach. Uśmiechnęła się do Aiyany, a Savageowi sprzedała dwa palce, które nakierowała najpierw na swoje oczy, a potem w jego stronę, tym samym dając mu do zrozumienia, że ma go na oku i żeby ładnie wywiązywał się ze swoich obowiązków prefekta.