Ale czy nie właśnie na tym polegało życie? Człowiek świadomie oddawał się w ręce przewrotnego fatum, które często z nim igrało. Świadomie godził się z tym co przynosi los, jedynie czasem wyrażając swoją sprzeciw, który często był jedynie zbędnym zrywem wynikającym z dumy istoty ludzkiej i jej naiwności. W ich relacji nie było niczego, czego wcześniej nie doświadczyli, choć tym ją wyróżniało był fakt, że trwali w tym razem. Wydawało się, że ścieżką życia łatwiej jest podążać, gdy ma się kogoś u boku, jednak Odey nie do końca chciała się na to zgodzić. Niezależna, pozbawiona pokory, dzika. Ich zachowanie było również niejako ironią losu. Przy każdym spotkaniu wzajemnie poddali się próbom, którym nie byli w stanie sprostać, a jednak tworzyli pozory, żyli w kreowanej przez siebie rzeczywistości licząc, że to wszystko w końcu nie pierdolnie. A przecież to było oczywiste, jak fakt, że człowiekowi do życia potrzeby jest tlen. Lubił ją zaskakiwać, malujące się w jej lazurowych tęczówkach zdziwienie nadawało im blasku i którego nie był w stanie porównać do niczego innego, co widział na własne oczy. Było w nich coś bardziej magicznego niż poświata rzucanego zaklęcia. Słysząc pytanie padające z ust ciemnowłosej przybrał bliżej nieokreślony wyraz twarzy. Z jego ust znikł delikatny uśmiech, zamiast tego tworzyły teraz cienką linię, natomiast w stalowo-niebieskich tęczówkach malowało się zastanowienie. - A co znaczy dla ciebie? - w końcu po kilku długich sekundach odpowiedział pytaniem na pytanie, badawczo przyglądając się twarzy Gryfonki. Powietrze wokół nich powoli zaczynało gęstnieć, jednak tym razem nie było przesycone ani namiętnością, ani pożądaniem, tylko zupełnie czymś innym. Budziło to pewne obawy, jednak Avrey odsunął je od siebie, jak znienawidzone brokuły, którymi karmiła go matka w dzieciństwie. - A sądziłem, że ten etap mamy już za sobą - zaśmiał się, wracając do swojej naturalnej postawy dupka.
Autor
Wiadomość
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Może zazwyczaj początek pracy nie kojarzył się innym z czymś dobrym, ale dla mnie wiadomość, że mam tylko do pilnowania jednego Hogwartu, a nie całej Wenecji, była bardzo pozytywna. Dlatego z optymizmem podchodzę do początku roku, mimo wszystkiego co się działo, moi uczniowie w końcu czuli się lepiej, dawało to nadzieję, że koszmar smokowy może w końcu minie. Nawet jeśli póki co na to wiele nie wskazywało. Ubieram się w czerwony garnitur po którym kroczył dumnie lew Gryffindoru. Kiedy wchodzę do wielkiej sali zaczynam od podejścia do stołu moich uczniów gdzie gratuluję osobiście wszystkim prefektom, zaczepiam naszą kapitankę @Ruby Maguire, by wymusić na niej krótką obietnicę, że tym razem ma mi przynieść dwa puchary, nie tylko domu i ogólnie witam się wylewnie z większością. W końcu docieram do stołu nauczycielskiego i żwawo idę na swoje miejsce. Klepię po ramieniu @Atlas M. O. Rosa, który właśnie zagadywał do jednego z Walshów. - Jestem! - oznajmiam jakby wszyscy tu z utęsknieniem mnie oczekiwali. Siadam obok Atlasa, cmokam go w policzek na przywitanie i macham na przywitanie drugiemu nauczycielowi. - Jak tam u was? Dobrze się czujesz? - pierwsze pytanie rzucam w do obydwu mężczyzn, a drugie już kieruję do chorowitego ostatnio Rosy. Rozglądam się po stole w poszukiwaniu czegoś do picia, machając przy tym długimi kolczykami, które dziś założyłem. Ledwo jednak nałożyłem hopki-ukropki, łapię szybko jednego z nich na widelec... i przychodzi do mnie patronus od Pattona. Nie na takie przywitanie liczyłem w tym roku. Miałem właśnie wziąć gryza pierożków, a tak siedzę z otwartą buzią i słucham z niedowierzaniem głosu Craine'a, a większość hopek wyskakuje mi z talerza. Kiedy zwierzę rozpływa się w powietrzu, aż na chwilę chowam twarz w dłoniach, jęcząc na tą wiadomość. - Jezu muszę napisać kilka listów - mówię trąc jeszcze oczy, a drugą ręką przywołuję do siebie pergamin i pióro. - Nawet nie wiem od czego zacząć - narzekam, bo nie wiem czy najpierw dowiedzieć się wszystkiego od Pattona, napisać do rodziców dziewczyn czy wysłać wyjca do dwóch Gryfonek, na to miałem najbardziej ochotę. I tyle z optymistycznego początku roku.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Tak naprawdę nie tęsknił za tym - chaosem panującym w Wielkiej Sali, kiedy nie miało się pewności, czy powinno się patrzeć na dzieciaki, czy w spokoju zająć się swoim jedzeniem. A jednak cieszył się, że był znów pośród uczniów. Przesuwał spokojnie spojrzeniem pomiędzy wszystkimi, dostrzegając nagle uniesioną rękę @Maximilian Felix Solberg. Spojrzał na chłopaka, krzywiąc się lekko, jakby chciał zapytać go, czy mogą stąd uciec, nim uśmiechnął się szeroko. Cóż, teraz obaj musieli dać sobie radę w Hogwarcie, nawet jeśli mieli ochotę opuścić zamek. Przyglądał się ceremonii przydziału, zastanawiając się, ile spośród pierwszorocznych było potrzebujących. Takich, którzy powinni być pod uważnym okiem profesorów, którzy nieśli na swoich barkach więcej, niż dzieci powinny. Jego rozmyślania przerwało nagle pytanie siedzącego obok profesora. Josh odwrócił głowę, ze zdumieniem dostrzegając Rosę, który zdecydowanie zbyt intensywnie się w niego wpatrywał. Nie lubił tego, ale teraz jedynie uśmiechnął się lekko, sięgając po swój puchar pełen dyniowego soku. - W Hufflepuffie. Z założenia opiekunem jest się dla tego domu, do którego samemu się należało, chyba że z jakiegoś powodu nie ma nauczyciela z danego domu - odpowiedział spokojnie, domyślając się, że nie było to coś, czego Rosa mógł dowiedzieć się wcześniej, jeśli nie interesował się zasadami obejmowania opieki nad danym domem. Dostrzegł Huxleya, który przyszedł, więc przywitał się z nim spokojnie, przez moment spoglądając, jak zaczyna rozmawiać z profesorem opieki nad magicznymi stworzeniami. - Mhm, w porządku jest - odpowiedział Huxleyowi, po czym spojrzał raz jeszcze na Atlasa. - Nie przeszkadzasz. Jak masz jeszcze jakieś pytania, to pytaj. Teraz można w miarę na spokojnie porozmawiać, a co będzie później to nie wiadomo.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
To śmieszne jak w magicznym świecie czarodzieje spuszczają się nad rozpoczęciem roku szkolnego, bo w Polsce to raczej jest ceremonia do odbębnienia. Później szybka flacha do zrobienia w parku pod szkołą i leci się w nudnym dniu za dniem przez dziesięć miesięcy. A tutaj? Trzeba założyć jakieś wyprasowane szaty (WYPRASOWANE!) i udawać zainteresowanego ludźmi wokół, którzy cię nachodzą z tekstami: aw, tęskniłem przez wakacje. A pizda z tym, przecież gdyby ktoś serio tęsknił to by się chciał w te wakacje spotkać. Absurd na absurdzie. Niemniej, może być śmiesznie! Dlatego Wacław założył swój odświętny dres na szatę domu, która miała zasłaniać to, czego profesorzy widzieć nie powinni (wspomniany dres) ruszył w stronę Wielkiej Sali promiennym krokiem i równie żwawym uśmiechem. Czuł się dziś wielce beztrosko, ale w pewien sposób zmartwiony tym, co się wydarzy w tym roku. Ostatnim studenckim. O krok przed dorosłością. Straszne. W miejscu spotkania, w którym każdy być musi, a już mniej osób chce, Wacek skierował swoje kroki wraz z zaciekawionym spojrzeniem w stronę wielkiego zgromadzenia ludowego. Wszystko ze wzglądu na pewnego Ślizgona, który wielce zdziwił Wacława swoją obecnością w czeluściach zimnego zamku. - Jeśli pijesz jego eliksir i smakuje lemoniadą to bez wątpienia jest on cytrynówką - powiedział na wstępie zamiast przywitania (którymi również należy pogardzać), ale czy powiedzenie hej jest lepsze niżeli rzucenie w kogoś komplementem dla zrównania sobie towarzystwa? W teorii nie. Poza tym w tej gromkiej grupie większość stanowiły Puchonki, a nieco głupawym zdawałoby się ich nie znać, będąc pod patronatem Helgi H. tak długo. Wodzirej jednak nie mógł nacieszyć się długo konwenansami społecznymi, bo prędko podeszła do niego dziewczyna, całując go na przywitanie w sposób nieodpowiedni dla młodszych widzów. Oczywiście brunet nie oponował, gdyż nie pierwszy raz nieznajoma piękność pchała mu język między usta. Tym razem Wacław czuł się nieco speszony obecnością chłopaka, który nie winien jeszcze zaglądać na pomarańczowy youtube. Kiedy dziewczyna się odkleiła od Puchona, zrozumiała, że go z kimś pomyliła. Twarz jej spąsowiała i zaczęła biec w tylko sobie znanym kierunku. Wodzirej wzruszył ramionami, oglądając ze zbereźnym uśmiechem, dwa duże atuty dziewczyny. W głębi ducha chciał, aby Drejk był świadkiem tej sytuacji. - To nie moja wina - wskazał palcem miejsce, w którym cały spektakl się rozegrał, aby oczyścić się z jakichkolwiek zarzutów.- Nawet jej nie znam - spojrzał pokutnie w ziemie, bo to chyba wcale nie polepszało jego sytuacji.
Myślał, że karierę pedagogiczną zostawił za sobą z chwilą gdy ostatnim razem rezygnował z pracy w Hogwarcie; wyglądało jednak na to, że albo było to jego powołanie albo jakaś klątwa, bo oto wracał w szkolne mury po raz kolejny, a to miejsce zwyczajnie go przyciąga. Podczas ostatniego roku spędzonego w Rosji przez moment próbował swoich sił w tamtejszym departamencie magicznych sportów, a później - jako trener kadry narodowej, ale musiał przyznać, że oba zajęcia wydawały mu się zwyczajnie n u d n e. Zawodowi gracze, których szkolił, potrafili latać, wiedzieli co robić, trzeba było tylko sprawować pieczę nad tym, by robili to wystarczająco dobrze; wśród uczniów za to można było wyłapać i wyszlifować do perfekcji prawdziwe diamenty praktycznie od zera, można było obserować jak z fatalnych graczy zmieniają się w przeciętnych, a z dobrych w genialnych; jak ich płacz i zgrzytanie zębami na lekcji przeobraża się w dzikie okrzyki radości po zdobyciu Pucharu Quidditcha; jak budują siłę charakteru i zmieniają się z treningu na trening - i było w tym coś, co Antoszę zwyczajnie urzekało. To, i towarzystwo hogwarckiego ciała pedagogicznego, które bezsprzecznie było jedyne w swoim rodzaju i nigdy wcześniej ani później nie było mu dane spotkać nikogo, z kim dogadałby się równie dobrze. Kiedy więc nastał koniec sierpnia, a Li Wang wystosowała do niego list z zapytaniem, czy nie zechciałby w nadchodzącym semestrze zastąpić profesora Limiera, którego dopadło znienacka jakieś paskudne, przewlekłe choróbsko, zgodził się bez wahania, a wręcz z radością i wdzięcznością. W Wielkiej Sali pierwszego września pojawił się jednak nachmurzony, bo lekko spóźniony - a przecież on zawsze był idealnie na czas! - po perypetiach ze świstoklikiem, który z powodu szalejącej nad krajem burzy z Petersburga zamiast do Hogsmeade przeniósł go gdzieś do Ameryki, skąd musiał wracać z przesiadką; i tak zawstydzony skandalicznym spóźnieniem, przemoczony do suchej nitki i w wielkim pośpiechu, przemykał - miał nadzieję - niepostrzeżenie pomiędzy rzędami rozpoczynających właśnie ucztę uczniów, aż dotarł do stołu nauczycieli, cudownym trafem znajdując wolne miejsce przy @Huxley Williams. - Ti zacznij od kolacji, bo już tobie cali uciekli - wszedł mu w słowo, podsuwając mu wazę z zupą z plumpek - Privet, Huxley - przywitał się, uśmiechając nieśmiało i ledwo widocznie, zanim odwiesił pieczołowicie płaszcz na oparciu krzesła i usiadł, po czym skinął uprzejmie głową do siedzących kawałek dalej @Joshua Walsh i @Atlas M. O. Rosa - Joshua. Dobri wieczór. A my chiba nie poznali się - Antosza - przedstawił się młodszemu profesorowi, usiłując zignorować fakt, że to jakiś niedorzecznie piękny okaz mężczyzny i Antek wygląda przy nim jak podstarzała mokra kura. Poprzestawiał jeszcze mimochodem kilka naczyń na stole, bo stały niesymetrycznie ułożone, odgarnął włosy z czoła i rozejrzał się za czymś do zjedzenia; zamiast na jakąś smakowitą potrawę, jego wzrok padł na pergamin który wylądował przed Huxem. - Praca od pierwszi sekundi roku szkolni? - zagaił, sprytnie przerabiając wścibskie "a do kogo tak wypisujesz na uczcie??", które cisnęło mu się na usta i które absolutnie nie powinno go interesować, sięgając jednocześnie po dzbanek z mrożoną herbatką, której odruchowo nalał do dwóch pucharów.
Poprawił się na siedzeniu, bo przy dojrzale zachowującym się @Joshua Walsh poczuł się jak głupi młodzik. - Tak? - zdziwił się- Nie wiedziałem o tym... - zamyślił się na chwilę - W Beauxbatons nie mamy takiej procedury. Mamy za to bardzo piękną ceremonię przydziału opiekunów. - uśmiechnął się do niego czarująco, mimo, że nie umknął jego spojrzeniu ten cień grymasu dyskomfortu, z powodu jego przesadnego przyglądania się rozmówcy- Chciałbym być opiekunem, wiesz? - westchnął, sięgając po swoją mrożoną herbatę- Czyli nie będzie mi to w Hogwarcie dane. - dodał, z nutą żalu. Poczuł pewną ulgę na widok @Huxley Williams, którego wcześniej nie mógł wypatrzeć, a z jego ostatnio nietęgim stanem zdrowia uzależniał się od poczucia, że ktoś rozsądny trzyma nad nim pieczę. Posłał mu miękki, wdzięczny uśmiech i skinął głową. - Dziś dobrze. - przyznał, łapiąc jedną z hopek, uciekających z talerza uzdrowiciela. Na chwilę wciągnął się w dramatyczcną wiadomość od starszego profesora transmutacji, starając się jednocześnie ukryć rozbawienie całą sytuacją, po czym nieco przechylił się w stronę Josha, by szepnąć cicho: - W takich sytuacjach to chyba jestem jednak wdzięczny, że nie mogę być opiekunem. - przyznał, nie chcąc by te słowa dosięgnęły uszu uzdrowiciela. Rzucił Joshowi porozumiewawcze spojrzenie. Położył dłoń na ramieniu opiekuna Gryffindoru, proponując mu tę jedną hopkę, którą zdołał złapać, zanim wszystkie rozbiegły się po stole. - Zacznij od zjedzenia czegoś? - zaproponował z prostotą, uśmiechając się do nieznajomej mu twarzy, która pojawiła się tuż obok i zasugerowała dokładnie to samo. Odłożył hopkę na Huxleyowy talerz i odwracał się już do Josha, w bardzo atlasowy sposób miłosiernie ignorując nieznajomego, kiedy ten jednak postanowił stać się znajomym. Przeniósł jasne spojrzenie wili na owego @Antosha Avgust, posyłając mu bajeczny uśmiech i może odrobinę ulewając uroku wili na lewo i prawo, tak troszeczkę, jak to zazwyczaj miało miejsce przy świeżutkich zapoznaniach. - Antosza? Piękne, egzotyczne imię. Atlas. - uścisnął mu rękę, jak kultura wymagała. Powiódł za jego rozbieganymi dłońmi, układającymi tetrisa na stole, po czym mruknął do Josha. - Ominęło mnie coś? Nie kojarzę człowieka. - zmarszczył lekko jasne brwi- I o co chodzi z tym wielbłądem... - bo gryfońska awantura najwyraźniej rozchodziła się o jakieś niespotykane zwierze, ale być może przegapił ten etap, bo dużo rozglądał się za półmiskami z rybą.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Ledwo zdążyłem przyjrzeć się Atlasowi uzdrowicielskim okiem, a już mój spokój został zakłócony przez moje uczennice. Przez chwilę wzdycham nad tą sytuacją, by już zacząć rozmyślenia nad tym jak ugryźć ten problem. Zerkam kątem oka na Rosę, który coś szepcze do Josha i pyrgam zaczepnie półwila łokciem w żebra, bo mam wrażenie, że gdyby mógł uśmiałby się, a nie przejmował się moim trudnym losem. - Aha - mruczę tylko zgodnie na zaoferowanie jedzenia i odwracam głowę w jego kierunku gotów zjeść trzymaną przez niego hopkę, ale nie zdążam nawet otworzyć buzi, bo słyszę znajomy akcent nad swoją sobą. Gwałtownie podnoszę głowę i ze szczerym zdumieniem przyglądam się nowoprzybyłemu. - Priviet - odpowiadam mechanicznie i mrugam pośpiesznie, bo szczerze się zastanawiam czy nadal jestem tutaj, a może cofnąłem się kilka lat do tyłu przez jakąś dziwną magię. A może to ktoś łudząco podobny do Antka. Przez chwilę gapię się tylko bez słowa na witającego się z każdym Avgustem wzrokiem myślą nie skazaną. Dopiero kiedy Rosa się wita z nauczycielem ogarniam się, dość ironicznie, przez urok który zaczął delikatnie nas otaczać. - Atlas, rozlewasz się - używam określenia takiego jak zwykle, kiedy ten zaczyna mniej lub bardziej chcący czarować wszystko wokół. Na chwilę zakrywam delikatnie dłonią twarz wila, jakby to mogło jakkolwiek to powstrzymać. - A ja muszę się skupić - dodaję i wskazuję na nadal czysty pergamin. Jednak cała sytuacja bardzo temu nie sprzyjała. Ale nie mogę się powstrzymać od rozbawionego parsknięcia na słowo egzotyczne. Nie wiem czy to byłby pierwszy komplement, który przyszedł mi do głowy na imię Antka. Również patrzę bezmyślnie jak Avgust jakby nigdy nic zaczyna od przestawiania wszystkiego na stole. Nie wiem co Rosa szepcze do Josha, ale słyszę słowo wielbłąd co przypomina mi również o tym problemie. Wyciągam różdżkę, wyczarowuje patronusa i przekazuję kapibarze wiadomość do Pattona. - Dziękuję za informację, zajmę się wszystkim od razu po uczcie. Przy okazji proszę przekazać dumbadera panny Huang profesorowi Rosie - mówię pośpiesznie i wysyłam kapibarę do Pattona, trochę z góry zakładając że Atlas pomoże. - Zajmiesz się nim? Może nie wiem, niech zamieszka na ranczu, w twojej altanie, czy coś póki nie ogarniemy co teraz... - mamroczę trzy po trzy, po czym odwracam się do Rosjanina, który jakby nic pytał co się dzieje. - Moje dwie uczennice chciały wjechać na ucztę na wielbłądzie. Co ty tu robisz? Nie pisałeś nic, że wracasz - mówię pośpiesznie pierwsze zdanie, jakby wielbłądzia eskapada nie była niczym ciekawym, a potem wlepiam wzrok w Antoszę, jakbym mógł czegoś się dowiedzieć z jego poważnej twarzy. Nie to, że cokolwiek pisaliśmy do siebie po jego wyjeździe, ale no, sowa by drogę znalazła. Kładę na chwilę dłoń na ramię Avgusta i ze skupieniem mruczę Silverto, dzięki czemu chociaż część ubrań i włosów Antka wyschła, może nie tak efektywnie niż jakbym robił to różdżką. Szybko zabieram rękę, biorę pełny puchar w dłoń i zerkam przez stół na Josha pytająco, jakbym upewniał się, że tu jest a nie zaraz ogłosi odejście i skupianie się na zakładaniu rodziny z mężem.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Nie czuł się w pełni komfortowo przy półwilach, choć jednocześnie miał dobre wspomnienia ze znajomości z Perpetuą. Jedynym minusem były jej próby łagodzenia nastrojów w czasie sporów. Walsh zwyczajnie nie lubił, jak cokolwiek miało magiczny wpływ na jego percepcję, a uśmiech Atlasa zaliczał się do takich rzeczy. Obrócił obrączką na palcu, opuszczając na moment spojrzenie, żeby zwyczajnie odetchnąć i odwzajemnił nieznacznie uśmiech. - Tu jedyna ceremonia to przydziału dla pierwszoroczniaków. Więc u was musi wyglądać to ciekawiej - stwierdził spokojnie, kiedy do stołu podszedł wpierw opiekun Gryfonów, a po nim @Antosha Avgust, z którym Josh przywitał się krótko, zaraz musząc powstrzymać parsknięcie, kiedy Atlas nachylił się do niego z konspiracyjnym szeptem. Czasami zapominał, że kadra profesorska nie różniła się tak bardzo od dzieciaków, których mieli pilnować. - Antosha to rosyjski dawny gracz, który był tu kiedyś przyjezdnym profesorem. Wrócił do Rosji z rodzinnych względów, ale jak widać, znowu wrócił. Jeśli chodzi o wielbłąda, to… Z tego co zrozumiałem, dwie uczennice chciały na nim wjechać do szkoły i zostały zawieszone? Dopytaj Huxleya, jeśli chcesz wiedzieć więcej. Ja jeszcze nie zacząłem roku szkolnego, a i tak mam Puchonów, więc liczę na mniej problemów od początku - odpowiedział Atlasowi, sięgając po plumki, ostatecznie zamierzając cokolwiek zjeść. - A jeśli chodzi o bycie opiekunem… Jeśli chcesz, powiedz o tym Dyrektor Wang i po prostu czekaj. Huxley opiekuje się Gryfonami, ja mam Puchonów, Camael ma Ślizgonów… A Krukoni są od Alexa, ale nie widzę go… Kto wie, może ci się poszczęści, jeśli się okaże, że Voralberg jednak nie czuje się za dobrze - dodał spokojnie, mówiąc prosto do Atlasa, nie mając ochoty zagłębiać się w problemy z uczniami od pierwszych chwil w Hogwarcie.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Wakacje się skończyły i właściwie nie wiedziała sama, czy to dobrze, czy to źle. O niektórych rzeczach wolała nie wspominać, inne były jak najbardziej w porządku i po prostu się nimi cieszyła, trzymając się ich mocno, niemalże kurczowo, zadowolona z tego, co jej przyniosły. Nie było jednak sensu za bardzo wszystkiego roztrząsać, bo to nigdy nie przynosiło nic dobrego, właściwie wręcz przeciwnie. Tak więc, z nową energią i nadzieją na to, że ten rok akademicki jednak ukończy, choć to również było wątpliwe z jej podejściem do niektórych spraw, zjawiła się wraz z bratem dokładnie tu, gdzie zjawić się powinna. I chociaż właściwie powinna zająć się własnymi sprawami i własnym domem, jakoś doszła do wniosku, że ma potrzebę porozmawiania właśnie z Jamiem. Może przez to, co spotkało ich na koniec wakacji? Może przez coś innego, trudno było powiedzieć. Postanowiła w każdym razie bezczelnie wepchnąć się do niego do stołu. Po drodze jednak została wycałowana przez kogoś, kogo nie znała, chociaż ta osoba chyba znała ją albo tak jej się wydawało. Carly to nie przeszkadzało, bo śmiała się po prostu w głos, ciesząc się z tej atencji, jaką właśnie otrzymywała. Była pewna, że dziewczyna, która tak do niej gadała przez długą chwilę, będzie onieśmielona, kiedy tylko zda sobie sprawę ze swojej gafy, ale prawdę mówiąc, to nie do końca był jej problem. Jej problemem było to, że czuła się, jakby opiła się amortencji, więc kiedy pospiesznie klapnęła na miejsce obok Jamiego, zaczęła wachlować się dłonią. - Ja nie wiem, pierwszy dzień, a oni już dają tutaj jakąś amortencję! Czujesz to? W ogóle zostałam właśnie z kimś pomylona, myślę, że niektórzy ludzie powinni sobie jednak kupić okulary, zanim zaczną się czymś zajmować. Słuchaj, a może to specjalnie? Może mam się w kimś bardzo konkretnym zakochać, jak myślisz? - zapytała, w ogóle nie przejmując się tym, że nie powinno jej tutaj być i pewnie przeszkadzała bratu w tym, co akurat robił albo w tym, że chciał sobie porozmawiać ze znajomymi. Carly robiła to, co chciała, wtedy, kiedy chciała, a teraz właśnie naszła ją ochota na to, żeby zaczepiać swojego starszego brata. Jamie zaś musiał ją znosić, bo po prostu innej opcji nie miał, o ile nie chciał wywołać skandalu na całą Wielką Salę i to na dokładkę pierwszego dnia, kiedy powtarzał rok.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Miło było wrócić, za każdym razem kiedy wracał do Hogwartu czuł się jakby wracał do domu. Potrzebował wolnego, ostatni rok dał mu mocno w kość, więc kilka miesięcy poukładania swojego życia na nowo było konieczne. Wszedł do Wielkiej Sali nieco spóźniony, w zielonym rzecz jasna garniturze i gdy już szedł do stołu nauczycieli poczuł dość specyficzne przywitanie, na które zmarszczył nieco brwi, ale uznawszy to za przypadek zaśmiał się cicho. — Oczywiście, mam nadzieję, że ten rok zaczniesz spokojniej niż poprzednie, w razie co jestem dostępny w swoim gabinecie, gdybyś potrzebował — powiedział do @Maximilian Felix Solberg i ruszył dalej przed siebie, zaczepiając jeszcze po drodze kilku swoich Ślizgonów i życząc im udanego roku. Oczywiście wplótł też kilka zdań o tym, że liczy na puchary i zawsze oferuje swoją pomoc. Dotarł na swoje miejsce, szeroko się uśmiechając, widząc znajome twarze i te nowe, które dołączyły do nauczycielskiego grona w tym roku lub podczas jego nieobecności. — Spotkałem Craine’a po drodze, który gadał coś na temat gumochłonów, gryfonek i dumbaderze, wspomniał też coś o emeryturze i przywitał mnie tą samą kwaśną miną jak zawsze, niewiele się zmieniło — wzruszył ramionami, mówiąc do reszty nauczycieli, a zaraz potem nachylił się nad ramieniem @Huxley Williams — Czyli jednak nie zwariował, a już miałem nadzieję — westchnął, zerkając na rozpoczęte listy opiekuna Gryfonów. Podziwiał Williamsa za jego niezmąconą cierpliwość do lwiego domu, który zdecydowanie przodował w rankingu problematycznych uczniów. Położył więc mu rękę na ramieniu, chcąc dodać trochę otuchy. — Czasem można żałować, że nie wolno mi wykorzystywać transmutacji na uczniach — zażartował jeszcze i rozsiadł się na swoim krześle — Dobrze was wszystkich widzieć, Atlas jak twoje ranczo? — zapytał przyjaciela (@Atlas M. O. Rosa) z czystą ciekawością i upił nieco wina z pucharu, stojącego przy jego talerzu.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Nowy rok szkolny zapowiadał się dokładnie tak, jak każdy poprzedni, a przynajmniej takie wrażenie miał Christopher, który starał się na nic szczególnie mocno nie nastawiać. Miał oczywiście nadzieję, że ostatecznie problem ze smokami zostanie zażegnany, ale obawiał się tego, co może nastąpić. Czytając rano Proroka Codziennego dość mocno marszczył brwi, zastanawiając się nad tym, czy to o czym mówiono, mogło być prawdą. Czy faktycznie wszystkie smoki odleciały, a Ministerstwo zgodziło się na to, żeby jacyś śmiałkowie udali się w stronę zachodzącego słońca i przekonali się, co działo się na Avalonie? To, oczywiście, było możliwe, ale jednocześnie Christopher zastanawiał się, co to przyniesie. Te niepokoje dotyczące magicznych stworzeń również nie wydawały mu się zbyt dobre, bo spodziewał się, że wkrótce może dojść do zachwiania naturalnego ekosystemu. Od razu pomyślał o tym, że musi zapytać o to Atlasa, który z pewnością był w stanie lepiej wyjaśnić zawiłości świata zwierząt, jednak nadal, Walsh nie spodziewał się zbyt dobrego września. Mimo to, na ucztę kierował się spokojnie, z uśmiechem na ustach, nie zastanawiając się za mocno nad tym, co się działo. Nie chciał być w tej chwili zbyt pochmurny, skoro nowi uczniowie mieli zjawić się w murach Hogwartu, skoro czekało ich teraz wiele spokoju, wiele normalności. Przynajmniej tego wieczoru i dokładnie w to Christopher starał się wierzyć. Nim jednak wkroczył na salę, dostrzegł, że pierwszoroczni zostali sami. Najwyraźniej nauczyciel, który miał się nimi zaopiekować, musiał pobiec załatwić ostatnie sprawy i teraz dzieciaki rozglądały się dookoła siebie dość niepewnie. Nic zatem dziwnego, że zielarz od razu postanowił się przy nich zatrzymać, machając jeszcze po drodze ręką w stronę kobiety zmierzającej do Wielkiej Sali. - Laeno, pomożesz mi? Wygląda na to, że mamy tutaj kilka zagubionych nieśmiałków - powiedział, nim uśmiechnął się do pierwszaków, przedstawiając się im i spokojnie zapewniając, że wszystko było w jak najlepszym porządku.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Antosha Avgust
Wiek : 46
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185
C. szczególne : mocny rosyjski akcent, niski głos; poważny, nieprzystępny i mało ekspresyjny
- E, po prostu rosyjski - mruknął w odpowiedzi na komplement Atlasa, bo osobiście nie nazwałby czegoś tak prozaicznego jak swoje własne imię takimi określeniami; piękny i egzotyczny był tu raczej właśnie młody profesor, który w dziwny, mimowolny sposób zdawał się skupiać na sobie całą uwagę Antka. Jakby nie dało się od niego oderwać wzroku. Jakby wszystko, co należało teraz powiedzieć, powinno być skonstruowane tak, by mu zaimponować... Odruchowo poprawił i tak już idealnie wyrównany kołnierz koszuli, ale zanim wymyślił, co błyskotliwego może rzec, to wpływ intensywnego uroku osobistego Atlasa został przerwany upomnieniem Huxa - a przynajmniej odwrócił uwagę Antoszki na tyle, że przestał się gapić jak skrzat na skarpetę i zajął porządkowaniem stołu. Nie do końca zrozumiał o co mogło chodzić z rozlewaniem się i uznał, że to pewnie jakiś angielski slang albo zwykłe określenie, którego nie zna, bo mimo paru lat spędzonych na Wyspach nadal nie był czaroglotą i kaleczył jak tylko się dało, doprowadzając co rusz do nieporozumień. Nie żeby jakoś specjalnie mu to przeszkadzało. Bywało właściwie całkiem zabawne; tak jak to, co próbowały zrobić uczennice Huxleya. Ich głupota i bezmyślność były co prawda godne pożałowania, ale za to kreatywność - na najwyższym poziomie. Kącik ust drgnął mu w geście rozbawienia, ale nic innego nie wskazywało na to, by jakkolwiek się przejął tą historią. - Rzuć je na pożarci temu wielbłądu - poradził poważnym tonem, tak jakby w Durmstrangu była to stosowana codziennie kara - Widzisz, ja mówił. To opiekunowanie wykończy ciebie - dodał, bo żarty żartami, ale ostatecznie mu współczuł użerania się z pomysłową młodzieżą. Drgnął, zaskoczony, gdy nagle poczuł czyjąś rękę na ramieniu, a jeszcze większe zdziwienie - znaczy uniesienie brwi - odmalowało się na jego twarzy po tym jak został przez dłoń Huxa imponująco wysuszony. - Ti nie pisał nic, że umisz magii bezróżdżkowi - odpowiedział uprzejmie, zastanawiając się czy w głosie Williamsa da się wyczuć nutę pretensji czy zdenerwowania. Nie jest tu mile widziany? Powinien był napisać? Pewnie tak, i to już dawno temu, w końcu ciężko się nazywać przyjaciółmi gdy nie utrzymuje się kontaktu. Z drugiej strony, równie ciężko było sięgnąć po pióro i napisać coś, co brzmiałoby odpowiednio. Westchnął. Wyjaśnił: - Limier pochorował się. Wang napisała do mnie, ja pracy nie miał, znowu uczył będę. Stęsknił się za - tobą - ...angielski patałachi. - rozgadał się niesamowicie, korzystając z tego że reszta osób siedząca przy stole zajęła się rozmową o jakimś ranczu.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-Dzięki! Raczej nie zanosi się na kolejne, ale zapraszam na Laboratorium Medyczne. Niedługo organizuję pierwsze spotkanie. - Uśmiechnął się do @Allison Grey. Dziewczyna naprawdę błyszczała na pokazie bransolety i Max był ciekaw, czy jeszcze czymś będzie w stanie go zaskoczyć w kwestii swoich umiejętności. Już miał odpowiadać Val na temat eliksirów, gdy obok pojawił się @Wacław Wodzirej w stylu odpowiednim dla niego. -Zdarza się i tak. - Prychnął, zbijając grabę z kumplem, po czym wrócił do @Valerie LLoyd. -Ale no tak, opracowałem system zmiany smaków eliksirów, bo ile można pić te rzygi, które podają w szpitalnym. Więc jakbyś czegoś potrzebowała to śmiało, tylko podeślij listę swoich alergii, żebym przypadkiem Cię nie zabił. - Skoro i tak miał w planach każdą wolną chwilę spędzać nad kociołkiem, to mógł przy okazji uwarzyć coś dla innych. Zawsze to jakaś odmiana, a nie ciągłe boksowanie z własnymi ambicjami i wypierdalanie szkolnych ścian przez przypadek. Albo i specjalnie. -Zdecydowanie Hogwart wcale się nie zmienił. - Prychnął znowu, gdy Wacek został zaatakowany ustami jakiejś niewiasty. -Mam nadzieję, że dotrzymywałeś kobietom towarzystwa, podczas mojej nieobecności. - Wyszczerzył się do kumpla, podnosząc głowę, by mieć na niego lepszy podgląd.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Po urodzinach Harmony, na które poszedł z Olą, wciąż jeszcze miał na sobie brokat. Prawdę mówiąc, nie wziął na poważnie słów Puchonki, że to cholerstwo zawsze zostaje, że nawet magią nie można się tego w pełni pozbyć. Jednak musiał jej przyznać rację, gdy siedząc przy wspólnym stole Ślizgonów, widział, jak drobinki brokatu spadają na stół obok jego ramion, wciąż skrywając się gdzieś w jego włosach. Wkurwiało go to. Jakkolwiek nie uważał tamtej imprezy za udanej, że jednak było naprawdę dobrze, tak ten brokat… Sięgnął po puchar z dyniowym sokiem, dostrzegając, jak hopki zaczynają skakać po stole, zdecydowanie zbyt blisko jego talerza. Uniósł spojrzenie wyżej, rozglądając się po siedzących wokół Ślizgonach, aż dostrzegł jednego z pierwszoroczniaków, jak niezdarnie próbował złapać hopki na swój talerz. Przewrócił oczami, łapiąc za widelec, aby w końcu nabić jedzenie, nie pozwalając, żeby wpadło do pucharu i zjadł. Mniej więcej w tym samym momencie dostrzegł blond włosy Carly i kiedy już zaczął się zastanawiać, gdzie dziewczyna szła, usłyszał jej głos tuż obok siebie i po chwili dziewczyna siedziała obok, wprawiając parę innych osób w lekką konsternację. - Wygląda na to, że jestem zbyt gruboskórny, żebym wyczuwał amortencję w powietrzu - odpowiedział siostrze, upijając swojego soku i kończąc spokojnie jedzenie. - Nie mów też, że nie spodobało ci się to wycałowanie przez kogoś innego. Za dobrze cię znam i pewnie jutro już będzie szukać, kto nowy będzie dobrą zabawką na ten miesiąc - mruknął jeszcze, spoglądając na Carly kątem oka. Zastanawiał się, czy już wiedziała, że miał założonego ostatecznie wizbooka, czy jeszcze nie zdążyła tego wyłapać. Sam nie planował jej o tym mówić, bawiąc się trochę tym. - Co do zakochania… Oboje wiemy, że jeszcze taki się nie pojawił, który wygrałby twoje serce, więc możesz mydlić mi oczy, ale wiem, że się nie zakochasz. Co najwyżej zaczniesz wzdychać do nowego profesora, albo studenta. Tylko może odpuść zakochiwanie się w Solbergu - powiedział w końcu, przesuwając dłonią po włosach, a kolejne drobinki brokatu posypały się na stół. - Kurwa… Wiesz jak tego cholerstwa się pozbyć? - dopytał, spoglądając na siostrę z wyraźną irytacją. Jak tylko zostanie sam, zdecydowanie napisze do Oli powiedzieć co myśli o tym brokacie. Może mógłby nawet wybrać się do niej, żeby powiedzieć to wprost? To też nie był najgorszy pomysł.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Wysłuchał wyjaśnień @Joshua Walsh z wdzięcznością, jako, że rozjaśniły mu trochę sytuację. Nie orientował się, by w tym roku trwała jakaś międzyszkolna wymiana, więc nie spodziewał się obcych twarzy przy nauczycielskim stole, z drugiej jednak strony pamiętał, że rok temu, to on tu był obcą twarzą. Założyłby, że to po prostu ktoś nowy, ale swoboda Rosjanina w obecnym towarzystwie kazała mu obstawiać przy tym, że jednak nie był tu nowy. - Puchoni są zasadniczo tymi spokojniejszymi, co? - uśmiechnął się. Kiedy zastanawiał się nad swoimi bardziej rozrabiającymi uczniami, a tymi, którzy nie wymagali ciągłej uwagi i ostrożności, z pewnością na pierwszy plan wychodziły konkretne twarze, imiona i jak najbardziej domy w Hogwarcie- Myślisz, że dadzą opiekuna komuś, kto się tu nie uczył? - nie chciał brzmieć na aż tak podekscytowanego, jak podekscytowała go ta perspektywa, jednak uśmiech z pewnością mu się poszerzył. Równie wesoło zrobiło mu się, gdy @Huxley Williams próbował wyłączyć jego urok, zasłaniając jego twarz ręką. - Już dobrze, dobrze. Skup się na priorytetach. - zaśmiał się, pokazując ukropkę, która znów uciekała z jego talerza. Skinął głową na propozycję - Bez problemu, odeślij go na ranczo, zastanowimy się co z nim dalej począć. - na chwilę obecną zagadką było to, jak dumbader znalazł się w Hogwarcie, ale była to zagwozdka, która musiała poczekać na swoją kolej w paśmie nieszczęść jakie spadły na głowę Williamsa już od pierwszego dnia. - Cam! - kiedy tylko @Camael Whitelight pojawił się w okolicy, Rosa wyciągnął rękę, by, a jakże, zwrócić uwagę mężczyzny na siebie, bo przecież kochał uwagę- Do ostatniej chwili nie byłem pewien, czy rzeczywiście się tu spotkamy. Cieszę siię, że jesteś. - uścisnął lekko jego przedramię, kiedy ten już się usadowił - Cóż, erm... powoli rośnie. Właśnie wzbogaciło się o dumbadera. - starał się nie nabijać z gryfońskiego impasu, ale fakty były jakie były- Mam nadzieję, że niedługo zawitasz. Jest mnóstwo pracy do zrobienia, a Tobie przyda się trochę odrdzewieć. - zaśmiał się - Ginan przysłała mi butelkę likieru z ogórecznika. - dodał konspiracyjnym szeptem, ciekaw, czy Whitelight pamięta czym najchętniej się poniewierali dobrych kilka lat temu, uciekając od ważnych eventów politycznych swoich rodziców.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Nowy rok szkolny. Nie był to jego ulubiony moment w roku, ale musiał przyznać, że jeden z bardziej. Szkolne mury były dla niego całkiem przyjemnym miejscem (przede wszystkim było tu dość chłodno), a możliwość powrotu do nauczania jedną z preferowanych, życiowych czynności. Nie pojawił się jednak od razu na uczcie, wcześniej przebywając w swoim gabinecie i ogarniając ten cały harmider, jaki narósł tam, kiedy go nie było. Dodał też kilka nowych rzeczy, a część wyniósł, w ostatecznym rozrachunku nie odmieniając jednak zbyt mocno tego miejsca. Dopiero kiedy uznał, że wszystko jest w jaki najlepszym porządku – chwycił swoją laskę i zaczął powoli iść w kierunku Wielkiej Sali, do której kawałek miał, ale nie narzekał. Nie czuł się jeszcze w 100% świetnie, i choć w zasadzie nie potrzebował swojego kawałka drewna aż tak, to jednak wolał z niego skorzystać, niż później żałować, że go nie wziął. Cisza na korytarzach była zaskakująca, ale najwyraźniej cała ceremonia już się zaczęła. Nie zamierzał się na nią spieszyć, nie był szczególnym fanem tych wszystkich oficjalnych pierdół. Stukot jego hebanowej laski odbijał się dość mocnym echem po szkolnych korytarzach, kiedy obchodził wielką salę, aby wejść drzwiami tylnymi, przeznaczonymi dla nauczycieli. Minął się po drodze z Pattonem, który najwyraźniej nie był – jak zwykle – zbyt zachwycony początkiem roku szkolnego. W jakiś sposób przypominał mu tym Filcha – szkolnego woźnego z jego własnych lat szkolnych. Delikatnie kiwnął głową do Craine’a, na odchodne słysząc coś o dumbaderach i niesfornych dzieciakach. Uniósł brwi, zastanawiając się czy się nie przesłyszał, ale wzruszył ramionami i dowędrował do miejsca docelowego, jak gdyby nigdy nic krocząc obok stołu i siadając obok swojego przyjaciela Josha. - Czy nie wiecie przypadkiem, o co chodzi z dumbaderami? – zapytał zebranych, uprzednio wymieniając wszelkie powitalne uprzejmości (w tym zapewne uścisk @Joshua Walsh)
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Kryzys czarującego @Atlas M. O. Rosa został zażegnany, a cała trójka starych pryków, przestała gapić się na pięknego mężczyznę. Kręcę głową na przyjaciela. Zastanawiam się czy nie tłumaczyć Avgustowi co się właśnie wydarzyło, ale skoro nie pytał to pewnie wie i nie będę z niego robić głupka. Póki co w podziękowaniu klepię po ramieniu Atlasa, a potem próbuję urządzić small talk z Antoszą. Zwykle nie jest to zbyt łatwe i zazwyczaj wygląda to jak mój długi dialog. Oczywiście z czasem to się polepszyło. I tym razem nawet żartuje o dumbaderach poważnie jak zwykle. - Nie sądzę, że jest mięsożerny - odpowiadam równie mądrze i macham głową przeczącą na jego kolejne słowa. - Chcesz mnie zastąpić? - pytam Avgusta. Oczywiście prędzej bym dał sobie rękę uciąć niż oddałbym moich niesfornych Gryfonów. - Uczę się od prawie dwóch lat, umiem sporo rzeczy - tłumacze i wzruszam lekko ramionami. - Może zgubiłeś wiadomość w naszej licznej korespondencji - dodaję już dość żartobliwie, a może też zgryźliwie, w każdym razie unoszę do góry kącik ust i nakładam sobie zupę. Słucham wytłumaczeń Antka co to tu robi, kiwam poważnie głową, przyglądam mu się chwilę. Jednak legilimencji nie opanowałem. W tym momencie przychodzi @Camael Whitelight, który przypomina mi jaki mam trudny początek roku. Jęczę i podnoszę rękę, by złapać za przedramię Cama poklepującego mnie po ramieniu. - Z okazji początku roku życzę ci żeby Solberg się nie zmieniał, albo znalazł swojego godnego następcę. Albo żeby Patton został jednak dyrektorem, wtedy na pewno zniesie zasadę i będzie po szkole chodziło więcej gumochłonów niż uczniów - mówię do przyjaciela i uśmiecham się do niego ciepło. - Dobrze cię widzieć! Pamiętasz Antoszę? Hm.. - zastanawiam się ze zmarszczonymi brwiami patrząc się na obu mężczyzn, bo kompletnie nie pamiętam czy się minęli lata temu. Na pewno Antek znał Becię, ale nie lubiłem o niej wspominać przy Camie. - Atlas, dumbader nie zostanie u ciebie na zawsze! - dodaję i znowu pyrgam łokcia nauczyciela ONMS. W końcu zabieram się za pisanie listów i idzie mi nagle bardzo sprawnie, bazgrząc pośpiesznie parę najważniejszych rzeczy, ręką pomnażając list i wysyłając je jak najprędzej. W tym momencie przychodzi Alex, który oczywiście pyta od razu o Dumbadery, a ja z bezsilności opieram czoło o stół.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Antosha Avgust
Wiek : 46
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185
C. szczególne : mocny rosyjski akcent, niski głos; poważny, nieprzystępny i mało ekspresyjny
Pokiwał głową w niemym wyrazie uznania na wieść o nauce magii bezróżdżkowej, ale natychmiast przestał wyrażać aprobatę gdy dostał wspaniałą propozycję sprawowania pieczy nad Gryfonami. - Jasne, jak ja uznam że moje życie jest za miłe to zostanę ich opiekuni. Ciekawi kto pierwsi wykończyłby kogo - odparł; z ulgą przyjął do wiadomości wyraźnie słyszalną w głosie Huxleya nutę żartu, gdy skwitował intensywność ich korespondencji. Antoszce przyszło do głowy, że może powinien przeprosić - właściwie oboje powinni, skoro nie odezwał się żaden - ale zaniechał tego, uznając że pełen zgiełku stół przy którym pojawiali się wciąż nowi nauczyciele nie był najlepszym miejscem do tego typu wyjaśnień. No i nie bardzo też wiedział, jak miałby się wytłumaczyć. Stwierdzenie, że czekał na pierwszy list, zabrzmiałoby przecież żałośnie szczeniacko, nawet jeśli zgodnie z prawdą. Zajął się nakładaniem sobie zupy, nie biorąc udziału w dyskusji o ranczu, bo nie miał pojęcia co to było za miejsce i właściwie to nieszczególnie go interesowało; podniósł tylkl głowę znad talerza by powitać skinieniem głowy najpierw Camaela (którego wydawało mu się że już poznał, ale nie dałby sobie ręki uciąć, bo sporo osób w Hogwarcie wyglądało do siebie podobnie a on nie miał pamięci do twarzy), a potem Alexa. Zadane przez niego na wejściu pytanie i reakcja Huxa ubawiły go tak bardzo, że aż postanowił się odezwać. - Huxley kazał swoi uczni przyjechać na ucztę na wielbłądu i Wang wyrzuciła z praci go - wyjaśnił uprzejmie @Alexander D. Voralberg i wskazał na rozpoczęte, leżące między talerzami listy - Właśnie pisze, co kto dostani w spadku z jego gabineti.
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
Och, warsztaty? Ciekawe czemu je poświęcono, pomyślała Val przysłuchując się słowom Allison. Do głowy wpadło jej również, że Max musi znać się na rzeczy, skoro jest już na takim etapie, aby uczyć innych ludzi. W sumie to nie kojarzy go z ubiegłego roku… ciekawe, co się z nim działo? A może po prostu nie jest w sumie taka spostrzegawcza? Val zerknęła na Terry’ego, który siedział teraz bardzo cicho. W sumie jej to nie dziwiło, bowiem i ona czuła się teraz speszona tym, ile osób postanowiło dosiąść się do ich stolika. Dziwne działanie całusa, który skradł jej nieznajomy tuż przed wejściem do Wielkiej Sali już przestało na nią wpływać. Robiła się nieufna i wycofana, z brawury, którą czuła jeszcze chwilę temu nic już nie pozostało. Uśmiechnęła się niepewnie do Maxa, czekając na jego odpowiedź. Jej oczy nie były już rozanielone, a ona sama wyglądała trochę jakby nie wiedziała co się działo przez ostatnie kilka minut. Nadrabiała jednak miną, bo co innego jej zostało? Bardziej wygłupić się już nie da. Mniej więcej w tym momencie dołączył do nich starszy Puchon, którego znała tylko z widzenia. Raczej nie zamienili ze sobą słowa, nie bez powodu. Po pierwsze - był studentem. A po drugie był po prostu diabelsko przystojny i charyzmatyczny. Valerie speszyła się jeszcze bardziej i szybko chwyciła puchar z sokiem dyniowym, żałując, że nie ma w nim ani jednej kropli wódki. Jeszcze bardziej speszyła się widząc, że ów nieznajomy idzie w tango z jakąś dziewczyną. Przez chwilę miała aż ochotę zasłonić oczy Terry’emu, ale byłoby nieodpowiednie i głupie. W końcu nie był trzecioklasistą, musiał już swoje widzieć w murach tej porąbanej szkoły. A poza tym przeraziła ją jej własna myśl. Jaka wielka szkoda, że mnie zabrakło śmiałości żeby tak zrobić. Utopiła ją w bezalkoholowym napoju na tyle skutecznie, że zaczęła się nim krztusić. Trwało to może kilka sekund, gdy odzyskała normalny oddech. Uśmiechnęła się nieporadnie do zgromadzonego towarzystwa, jakby przepraszając że przed chwilą prawie utopiła się w szklance soku z dyni. Wytarła usta serwetką jak dama i ignorując to, jak wielką zrobiła z siebie idiotkę zwróciła się do Maxa. - Labmed powiadasz? Bardzo chętnie tam przyjdziemy, prawda, Terry? - tu posłała przyjacielowi spojrzenie z serii “atylkospróbujtamzemnąniepójść” - Eliksiry i cytrynówki, alchemia i chemia - to coś dla mnie - kłamała jak żywa, nie chcąc się jeszcze bardziej wygłupić. No, przynajmniej w tym pierwszy przypadku. Bo choć z eliksirami ma wspólnego tyle co z rosyjskim baletem, to cytrynówki i inne alkohole smakują jej ostatnio aż nadto. Zamilkła, słysząc co mówi Max. Oj, zdecydowanie ci dwaj nie powinni być jej w typie. Ale dlaczego byli? Może dlatego, że jesteś głupia. Poza tym - Artie jest zajęty Harmony. A oprócz tego, no cóż… raz się żyje.
F - Fajtłapa! Chciałeś odstawić dzbanek z sokiem dyniowym lub półmisek ze złocistym feniksem, ale twoja ręka nagle odmówiła posłuszeństwa. A może ktoś rzucił na ciebie zaklęcie lub po prostu cię szturchnął? Tak czy inaczej zawartość naczynia ląduje na stole, tobie i siedzących obok uczniach. Musisz poradzić sobie z bałaganem.
- Och, z pewnością przyjdę, zwłaszcza że te ostatnio bardzo ładnie prowadziłeś, także nie mogę się doczekać - puściła mu oczko, zaciekawiona kolejnymi zajęciami, ale i zarazem podniecona z Maxem w roli głównej, to zdecydowanie będą dobre zajęcia. Spojrzała na nowo przybyłego @Wacław Wodzirej, który ledwo co tu wszedł, a już jakieś miał bliskie spotkanie z jakąś dziewczyną, skrzywiła się na ten widok i wzięła dzbanek z sokiem z dyni. - On tak zawsze? - spytała od niechcenia, zdawało się, że chłopaki się znają, także luźno rzucone pytanie było do obu panów, Maxa jak i Wacława. A następnie nalała sobie soku z dyni do szklanki, a w momencie gdy chciała odstawić dzbanek z sokiem dyniowym, ręką jej się omsknęła i ten rozlał się nie tylko na stół, ale i część większych kropel spadło na ubranie Maxa oraz Terrego, sama Allison też oczywiście się wybrudziła. Bo jak się brudzić to chociaż razem. Zastygła na moment zatrzymując oddech na chwilę. - Tergeo - użyła pospiesznie zaklęcia czyszczącego na stół, a następnie na obu sąsiadujących chłopakach. A na sam koniec użyła tego na samej sobie. Odetchnęła z ulgą. - P-przepraszam, jakoś ręka mi drgnęła, nie chciałam - poczuła, że policzki robią jej się rumiane od takiej wtopy.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Puszek uśmiechnął się trochę jakby onieśmielony, a trochę jakby jego ego wyszło na pierwszy plan i ze szczerym uśmiechem przyjmowało na siebie kaskadę lubieżnych komplementów. Należy przyznać, iż Wacek nie lubił innych niżeli te wyżej wspomniane. - Panie, Panów, wiesz jak jest - skinął sugestywnie głową, lecz banan nie umiał mu zejść z ust. To chyba ta ożywcza atmosfera początku roku. Smak ostatnich godzin wolności przepijanych różnorodnymi naparami. Chociażby takimi podawanymi na ubraniach a nie w szklance. Ostatecznie Wacław klapnął tyłkiem na wolnym miejscu, aby po swoim małym teatrzyku (wielce niechcianym!) odpocząć. - On tak zawsze - zaakcentował bez większych zgryźliwości, częstując się Imbirową Mątwą tak dla smaku. Napar w jego rękach przybrał barwę czerwieni w odcieniu dość dziwkarskim, a Wacław nie omieszkał podzielić się swoją myślą na głos. - Chyba jestem bardziej na... - wcale nie chcemy użyć przy młodocianych słowa napalony. - Nastawiony na poznanie tej dziewczyny niżeli myślałem na początku - po czym wzruszył ramionami, gdyż wcale nie miał zamiaru jej gonić, będąc w towarzystwie tak gorących duszyczek. To jest! Tak miłych duszyczek! - Prawie jak na weselu - uśmiechnął się nad swoim kubkiem, widząc jak w tym niewielkim towarzystwie powstało małe zaaferowanie w sprawie rozlanego soku z dyni czy innej pomarańczy. - Ale to na szczęście! Teraz powinniśmy też stłuc szklankę, bo wtedy coś nas przeklnie - rzucił myśl na głos, tak bez namysłu. Nie znał konkretnie takiegoż przesądu, ale w kartach historii coś znaleźć się powinno.
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Terry nie miał pamięci do imion, dat, nazw własnych czy innych podobnych niuansów. W szkole nie znosił żmudnego wkuwania, zdecydowanie preferował naukę przez skojarzenia lub na logikę. Nic dziwnego, w końcu wychował się w świecie, w którym wynaleziono Internet – nie widział więc większego sensu w zaśmiecaniu sobie głowy informacjami, które mógł łatwo wyszukać. Znacznie ciekawsza i bardziej przydatna była umiejętność wykorzystania tychże informacji do swoich celów. Niemniej za obowiązek wynikający ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości uważał przynajmniej zapamiętanie imienia rozmówcy – wymagało to wszak minimum uwagi i dobrej woli, a świadczyło o podstawowym szacunku do drugiej osoby. A i to udało ci się spierdolić. Nie ma co ukrywać, Terry miał w tym momencie ochotę rozwalić sobie głowę o kamienne ściany zamku. - Rany, sorry… Solberg, to znaczy Max. – uśmiechnął się przepraszająco, chociaż czuł zaciskający się na żołądku węzeł. Pierwszy dzień nowego roku szkolnego, a on już wyszedł na durnia. Apetyt przeszedł mu całkowicie. Co prawda ślizgon nie sprawiał wrażenia urażonego, ale Terry już tam swoje wiedział. Pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz, a teraz będzie musiał liczyć się z łatką tego niezbyt rozgarniętego dzieciaka. Czy przesadzał? Być może, ale kiedy już zaczął się nakręcać, młody Anderson miał tendencję do popadania w najgorsze skrajności, co inicjowało spiralę wyrzutów, wstydu i samozwątpienia. Choć więc fizycznie nadal siedział Wielkiej Sali, to w myślach już wyobrażał sobie, jak przez cały rok będzie musiał zmagać się z docinkami na temat swojej ułomności intelektualnej. Jakimś sposobem dotarły jednak do niego słowa Maxa. - Jeśli Cię szukają, to nie masz czym się przejmować, w końcu Hogwart to najbezpieczniejsze miejsce na świecie – odparł, nie ukrywając nawet sarkazmu w głosie, nim dołączyła do nich Val, przejmując pałeczkę w prowadzonej rozmowie. Zebrała się wokół niego całkiem spora grupka – scenariusz, którego absolutnie nie przewidywał na dzisiejszy wieczór. Prawdę mówiąc liczył, że trzymając się na uboczu, uda mu się pozostać niezauważonym przez całą ucztę, by następnie niepostrzeżenie przemknąć do własnego dormitorium i tam zaszyć się aż do jutra. Nie chciał nikogo martwić swoim zachowaniem ani – o zgrozo – tłumaczyć się z powodów złego humoru. Widząc więc, że rozmowa przeszła na tematy niezwiązane z jego osobą, niewymagające od Puchona większego udziału, chłopak wyłączył się, skupiając ponownie na leżącym przed nim talerzu. Tyle że ze stresu całkowicie stracił ochotę na jedzenie. Nikt inny w otaczającej go grupie nie jadł, zajęty rozmową, czułby się więc głupio jako jedyny zapychając usta wymyślnymi potrawami. Począł więc grzebać widelcem w talerzu, świadomy narastających wyrzutów sumienia – nie znosił marnowania jedzenia, szczególnie, że znał osobiście rodziny, które nie zawsze mogły sobie pozwolić na ciepły posiłek w ciągu dnia. Bez większej uwagi starał się śledzić tok prowadzonej obok rozmowy, na wypadek, gdyby ktoś postanowił zadać mu jakieś pytanie (chyba nie przeżyłby powtórnego wyjścia na idiotę podczas jednego wieczoru), złapał się jednak na tym, że wzrok coraz częściej uciekał mu w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Ożywił się nieco, kiedy podeszła do nich nieznana dziewczyna, by ostentacyjnie pocałować wyglądającego na ciut zmieszanego Wacława, a następnie uciec równie szybko, jak się pojawiła. Terry uniósł pytająco brew, a na jego twarzy wreszcie pojawił się cień łobuzerskiego uśmieszku, nie skomentował jednak całego zajścia. Uwaga zgromadzonych i tak została szybko odwrócona przez Valerie, która zaczęła krztusić się popijanym napojem. Widząc to, Terry poklepał ją nieporadnie po plecach, aż do odzyskania przez dziewczynę normalnego oddechu. Szczerze mówiąc chłopak nie miał pojęcia, czy takie zachowanie jest jakkolwiek pomocne przy krztuszeniu się, ale odkąd pamiętał, wszyscy właśnie tak reagowali na zachłyśnięcie się napojem. Może czarodzieje mają swoje sposoby, ale wyuczony odruch wziął nad nim górę. - Wszystko w porządku Val? Na wspomnienie o dodatkowych zajęciach z eliksirów, Terry tylko przewrócił oczami. Nie było tajemnicą, że miał ogromne zaległości z tego przedmiotu, nie chciał jednak dawać zgromadzonym przy stole kolejnego powodu, by traktowali go jak tępaka. - Nie wiem o co Ci chodzi, Ja po prostu tak uwielbiam Sanford, że planuję oblać SUMy tylko po to, żeby nacieszyć się jej towarzystwem jeden rok więcej. Tak naprawdę jestem wybitnym alchemikiem. – wypowiedziane nie zabrzmiało to nawet w połowie tak zabawnie, jak mu się wydawało. No i sam właśnie potwierdził, że ma problemy z tego przedmiotu. Brawo Anderson, jesteś debilem. Mimowolnie odskoczył, kiedy Allison przypadkowo rozlała po stole dyniowy sok. Nie był zły na krukonke, w końcu sam czasami był niezłą niezdarą, szkoda jedynie koszuli. Już nawet pogodził się z tym, że przez resztę wieczoru będzie chodził z pomarańczową plamą na piersi, gdy Allison machnęła różdżką i plama zniknęła. No tak, czary. Chłopak miał ochotę pacnąć się dłonią w czoło. Słysząc sugestię Puchona uniósł brwi, rozbawiony wizją wywołania małego zamieszania już w pierwszy dzień. - A ty co, wróżbita? – zapytał, po czym rozejrzał się po leżących na stole naczyniach – Niestety, szklanki tu nie zastaniesz. Wang chyba nie ufa dzieciakom na tyle, żeby pozostawiać nas sam na sam z ostrymi przedmiotami. Terry nie znał za bardzo starszego Puchona, kojarzył go zaledwie w takim stopniu, w jakim wypadało kojarzyć pozostałych współdomowników. Istniała spora szansa, że ta dwójka pierwszy raz miała ze sobą bezpośredni kontakt, niemniej było w Wacławie coś, co sprawiało, że Terry bardzo chciał, by ten go polubił. Z drugiej strony, który piętnastolatek nie chce zyskać choćby cienia uznania u starszych uczniów? Po chwili namysłu, Terry wyciągnął różdżkę i wycelował w stojący najbliżej pusty puchar. -Morfio. – mruknął, a złote naczynie poczęło tracić kolor i metaliczny błysk, aż stało się zupełnie przeźroczyste. Chłopak miał teraz przed sobą szklany puchar – kształtem nie różnił się od pozostałych, nie była to także szklanka, ale do tłuczenia nadawał się jak znalazł. -Czyń honory.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widział, jak maślane oczka Val powoli przemijają, a to mogło oznaczać potwierdzenie pierwszej z Maxiowych tez - ktoś pierdolnął jej magią i taki był powód tego wszystkiego. Przewrócił oczami w myślach, bo ledwo przyszedł a już działy się rzeczy, za które nienawidził tego miejsca, ale nie pozwolił, by gorzkie myśli zepsuły jego dobry humor. -Taaa. Jakby to był mój pierwszy dzień w tym kurwidołku, to może bym uwierzył. - Prychnął na słowa Terryego. Widać puchon też czuł się w tych murach cudownie, choć miejmy nadzieję, że nie z tych samych powodów co Max. -Miejsce znajdzie się dla każdego. Nawet jak z eliksirami macie tyle wspólnego co Pattol z ojcowską miłością. - Odpowiedział luźno. Dobrze wiedział, że mało kto podzielał jego pasję do kociołków, ale kółko, które traktował jak swoje dziecko, było nie tylko dla świrów jak on. Dużo osób przychodziło żeby się podciągnąć z eliksirów, a choć wielu kwestionowało metody Solberga, to jednak bilans wychodził na plus i miał z tego satysfakcję. -Dzięki Allison. Starałem się, jak mogłem. - Posłał jej szczery uśmiech. Rzadko przyjmował komplementy, ale te na temat jego pracy zawsze były dla niego najbardziej wartościowe. -ON tak zawsze. - Powiedział równocześnie z Wackiem, po czym zaśmiał się. No widać zwalanie na innych mieli we krwi obydwoje. Wystarczyła chwila nieuwagi, a już był oblepiony jakimś sokiem. Nie przejął się za bardzo, zlizując napój z dłoni. -Nic się nie stało. - Zapewnił krukonkę, po czym zwrócił uwagę na piękną transmutację w wykonaniu Terry`ego. -No i to mi się podoba. Dajesz, Wacław, na szczęście! - Zachęcił drugiego puchona, a w szmaragdowych tęczówkach, po raz pierwszy tego dnia, pojawiły się charakterystyczne iskierki.
- Jeju, tak. Dzięki, dzięki Terry - odparła, odstawiając szklankę z sokiem. Cieszyła się, że wśród grupki nowo poznanych jest tu ktoś, kogo znała bardzo dobrze. Słysząc jego uwagę i korzystając z całego tego zamieszania, pozwoliła sobie na subtelny szept tylko na ucho Puchona. - Nie przejmuj się, ja też orłem nie jestem. Ale jakoś sobie poradzimy, a przecież może być całkiem śmiesznie. Odchyliła się i posłała mu jeszcze promienny uśmiech, a potem wróciła myślami do reszty grupy. Skupiła na wymianie zdań pomiędzy Allison i dwoma chłopakami. Całe szczęście, że nie siedziała w centrum całego zamieszania bo pewnie i ona dostałaby sokiem z dyni. No cóż, wystarczy już chyba, że prawie przed chwilą utopiła się w szklance. Jeszcze tego brakowało, aby cała lepiła się od słodkiej cieczy. Jednak Krukonka nie straciła zimnej krwi i dosyć szybko naprawiła swój mały błąd. Jedno zaklęcie i po krzyku, w sumie Valerie tak często zapominała o tym, że przecież magia potrafi rozwiązywać nie takie problemy. Zaśmiała się także, gdy obaj studenci powiedzieli to samo niemal jak na komendę. Przyjaźń wspaniała rzecz, przemknęło jej przez głowę i jej myśli znowu wróciły do Remy. No kurde, gdzie ona może być? Ale nie, w sumie to mnie to nie interesuje. Wcale, a wcale. Obserwowała więc Wacława, zastanawiając się o jakich znowu przesądach mówi. W życiu o czymś takim nie słyszała, ale co ona tam wie - nigdy nie wierzyła w zabobony. Zachichotała też, słysząc uwagę Terry’ego. Żarty z surowej pani dyrektor zawsze były dobrym pomysłem, no chyba że za plecami stał Pattol albo jakiś pożal się prefekt. Gdy ujrzała, że Puchon wyjmuje różdżkę i transmutuje puchar, pokiwała głową z uznaniem. Teraz zerknęła z ciekawością na Wodzireja. Sądziła, że na tysiąc procent zaraz usłyszą brzęk tłuczonego szkła. - No, no. Anderson, nie wiedziałam, że jesteś taki przesądny - rzuciła żartobliwie, bo w sumie dawno nic nie mówiła. Ta rozmowa i ilość zgromadzonych tu osób nieco ją przytłaczała, ale mimo to bawiła się wybornie. Zerkała na każdego po kolei z sympatią, konstatując, że fajnie jest być w tym prawdziwym domu. Wszyscy czekali wpatrzeni w Wodzireja, więc Val zaczęła cichutko go podjudzać. - No dawaj, na szczęście. Niech fortuna sprzyja odważnym - uśmiechnęła się słodko i puściła do niego oczko.
Carly uśmiechnęła się wdzięcznie do innych osób, które siedziały w pobliżu Jamiego, posyłając im spojrzenia godne sarenki albo jakiegoś innego, cudownego stworzenia, którym przecież była, jednocześnie mając wrażenie, że tworzyli ze starszym Norwoodem naprawdę idiotyczne połączenie. Ona była tak radosna, a on był jakimś paskudnym demonem. Było to niesamowicie wręcz mylące, w końcu to właśnie ona była z ich dwójki bardziej niebezpieczna, chociaż nigdy nikt nie brał tego pod uwagę. A to właśnie ona dla zabawy wodziła innych za nos, bawiąc się doskonale tym, że wpadali w jej pułapki dokładnie tak, jak sobie tego życzyła. Była pewna, że Jamie również potrafił zrobić podobne cuda, ale trzeba było go do nich zachęcić, co nie zawsze było takie proste. A już na pewno, kiedy miał tak dobry nastrój, jak w tej chwili, zajadając się hopkami i marudząc na ten brokat, który niewątpliwie skłaniał innych do tego, by na niego spoglądali. Zupełnie, jakby bez tego potrafili oderwać od niego wzrok. - Och, proszę cię! Wszystko nią śmierdzi. Jeszcze twoje nastawienie ją rozwieje i tyle z niej będę miała, mówię ci – stwierdziła, nim zaczęła się śmiać ciepło w głos. Zaraz też przedstawiła się siedzącym obok Ślizgonom, których nie kojarzyła, zupełnie, jakby zamierzała właśnie spełnić tę groźbę swojego brata, jakby chciała dać się w niej porwać, jakby chciała pozwolić na to, żeby cała okolica utonęła w jej blasku. I właściwie to ją bawiło, kiedy tak wdzięcznie się śmiała, zapewniając, że mogła częściej odwiedzać brata w czasie posiłków, o ile nikt jej nie zje. - Och, proszę się, Max to jest przeszłość! – powiedziała, machnąwszy ręką i przy okazji cmoknęła, jakby chciała zapytać brata, czy on w ogóle wiedział, że się z nim kiedyś prowadziła, czy może raczej, że sto lat temu umówili się na randkę, ale nic z niej nie wyszło i skończyli jako dwójka wariatów, która zajmowała się nieustannym warzeniem eliksirów. To było ciekawe, ale inne rzeczy były również ciekawe, nic zatem dziwnego, że nachyliła się w jego stronę z uśmieszkiem i tym niewinnym spojrzeniem. – Och, tak, najlepiej zmywa się w łóżku. Czyimś – dodała, mówiąc coraz ciszej, jednocześnie przeciągając słowa, robiąc to z prawdziwą przyjemnością.
Pokręciła głową na boki roześmiała z synchronizacji jednego jak i drugiego, co jak co, ale ci dwa z pewnością znali się lepiej, niż zapewne mogła teraz przysiąść, co jak co ale tłuczenie szkła brzmiało zabawnie, o ile ktoś to wcześniej posprząta. Jednak jej myśl została rozproszona w momencie gdy Terry zmienił zwykły puchar w taki szklany aż Allison cicho zagwizdała z wrażenia, no, no, to teraz mają komplet do tłuczenia. Spojrzała na Wacława z roześmianą buzią. - Teraz masz szanse ci powiem - zaśmiała się cicho i przez chwilę zajęła się swoim jedzeniem, bo coś czuła, że przez tą całą rozmowę nie zdąży się najeść, a tak wykorzystała chwilę przerwy, aby coś wepchnąć na szybko do swoich ust.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Powtarzać dwa razy tutaj nie było trzeba (chociaż i tak Wacek usłyszał zachętę więcej niż dwa razy). Najpierw wziął szklankę z uznaniem obserwując, iż szkło naprawdę stało się szkłem. Rzucił ciche gratulacje w stronę młodszego Puchona i prędko wybrał napój, który najbardziej przypominał alkohol. Wlał go do nowej zdobyczy. Wstał. Wyzerował. Rozbił. Uniósł ręce we zwycięskim geście, czując się jak Thor w pierwszym swoim filmie. Bardzo niefajne uczucie. Niemniej od razu, kiedy fragmenty szkła rozsypały się po kamiennej podłodze, Wacek wyciągnął swoją magiczną pałkę i dwoma zaklęciami sprzątnął cały syf. - Wiecie, jestem JP - Jebać Patola- na 50%, bo trochę się boję - dodał nieco skonsternowany, tłumacząc swoje zachowanie. Poza tym robienie takich burd jak rozbijanie szkła w miejscu tak bardzo do tego nieprzeznaczonym, bolało Wodzireja w serduszko. Rzecz miałaby się inaczej na weselu tudzież meneslkim barze. - Niech ziemia lekką mi będzie czy coś takiego - wzruszył ramionami, siadając znów na swoje miejsce do towarzystwa, do którego się wprosił. - Macie jakieś marzenia na ten rok szkolny? - Zapytał wielce ciekawy. Wszak początek września to czas nowych możliwości i rozwoju.