Ale czy nie właśnie na tym polegało życie? Człowiek świadomie oddawał się w ręce przewrotnego fatum, które często z nim igrało. Świadomie godził się z tym co przynosi los, jedynie czasem wyrażając swoją sprzeciw, który często był jedynie zbędnym zrywem wynikającym z dumy istoty ludzkiej i jej naiwności. W ich relacji nie było niczego, czego wcześniej nie doświadczyli, choć tym ją wyróżniało był fakt, że trwali w tym razem. Wydawało się, że ścieżką życia łatwiej jest podążać, gdy ma się kogoś u boku, jednak Odey nie do końca chciała się na to zgodzić. Niezależna, pozbawiona pokory, dzika. Ich zachowanie było również niejako ironią losu. Przy każdym spotkaniu wzajemnie poddali się próbom, którym nie byli w stanie sprostać, a jednak tworzyli pozory, żyli w kreowanej przez siebie rzeczywistości licząc, że to wszystko w końcu nie pierdolnie. A przecież to było oczywiste, jak fakt, że człowiekowi do życia potrzeby jest tlen. Lubił ją zaskakiwać, malujące się w jej lazurowych tęczówkach zdziwienie nadawało im blasku i którego nie był w stanie porównać do niczego innego, co widział na własne oczy. Było w nich coś bardziej magicznego niż poświata rzucanego zaklęcia. Słysząc pytanie padające z ust ciemnowłosej przybrał bliżej nieokreślony wyraz twarzy. Z jego ust znikł delikatny uśmiech, zamiast tego tworzyły teraz cienką linię, natomiast w stalowo-niebieskich tęczówkach malowało się zastanowienie. - A co znaczy dla ciebie? - w końcu po kilku długich sekundach odpowiedział pytaniem na pytanie, badawczo przyglądając się twarzy Gryfonki. Powietrze wokół nich powoli zaczynało gęstnieć, jednak tym razem nie było przesycone ani namiętnością, ani pożądaniem, tylko zupełnie czymś innym. Budziło to pewne obawy, jednak Avrey odsunął je od siebie, jak znienawidzone brokuły, którymi karmiła go matka w dzieciństwie. - A sądziłem, że ten etap mamy już za sobą - zaśmiał się, wracając do swojej naturalnej postawy dupka.
Autor
Wiadomość
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Już dawno nie byłam na rozpoczęciu roku, więc jestem całkiem podekscytowana. Nieszczególnie tym, że muszę wracać do nauki, przywdziać mundurek i męczyć się na lekcjach. Ale z niekłamaną przyjemnością idę ku Wielkiej Sali, na same spotkanie znajomych i tej całej atmosfery; przepycham się łokciami przez niedorzeczny w tym roku tłum pierwszaków. Nawet brzydka pogoda nie sprawia, że tracę dobry humor. Wchodzę do Wielkiej Sali i na początku zamiast kierować się do swojego stołu, idę na chwilę do Gryfonów; w poszukiwania Boyda oczywiście. Staję za nim dokładnie w momencie kiedy nowa prefektka właśnie zieje ogniem na Callahana. Parskam głośnym, beztroskim śmiechem za ich plecami. Bez pytania pakuję się na kolana chłopaka. - Nie spal tylko tej pięknej mordy - ostrzegam @Hope U. Griffin uprzejmie, po czym składam pocałunek na ustach Boyda. Nie jest on wcale cnotliwy czy skromny. Raczej za głośny, wulgarny, bez żadnych krępacji. A kiedy kończymy uśmiecham się jak szaleniec do mojego chłopaka. - Hej - mówię dopiero wtedy w jego kierunku. Cmokam go jeszcze na pożegnanie i już wstaję z miejsca, zanim ktoś zdąży nas upomnieć za taką obsceniczną scenę. Biegnę ku stołowy Huffu, gdzie wypatruję znajomych mord. Nie mam ich zwykle dużo wśród Puchonów, więc automatycznie wyszukuję swojego współlokatora. Ten właśnie siedzi pomiędzy dwoma dziewczynami. Wcale nie przejmuję się ich kurtuazyjną rozmową i maślanymi oczami Puchonek. Podbiegam z radosnym okrzykiem - Ej kurwa, przesuń się! do jednej z typiarek i już jestem tuż obok Thada. - Och, biedny ty! - mówię i kładę na chwilę głowę na jego zdrowym ramieniu, poklepując go po plecach na pocieszenie. Oczywiście mowa o jego rączce na temblaku. - Co to? - pytam i podnoszę ciasteczko z wróżba czytam jakieś banialuki, których totalnie nie czaję i gryzę kawałek, by aż wstrząsnąć się z obrzydzenia. - To przecież mydło! Bueeeh, co do ku... - zaczynam, ale bełkoczę straszliwie, a z mojej buzi wypływają bańki mydlane. Patrzę całkowicie zszokowana na Tadeusza obok mnie. - Gówno - znowu wygłaszam niewyraźnie, otaczając buźkę Tadka bańkami.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Wkraczam do Wielkie Sali z uśmiechem na twarzy, półwilą u boku oraz głośnym opiekunem Puchonów z drugiej strony. Jesteśmy równie donośni co inni uczniowie i wspominamy sobie niemądre historyjki dotyczące tego jak nam się żyło kiedy to my byliśmy tymi rozchichotanymi uczniakami. Przerywam jedną z nich w połowie, by żadne z tych rzeczy nie doszły do uszu naszych podopiecznych; Obi przecież nie słynął z niesamowitego szeptu. Trudno nas przeoczyć. W końcu zmieniłem kolor włosów, dodałem tatuaż na czole, mam u boku najpiękniejszą kobietę na sali i jakiegoś pajaca. Dodatkowo dumnie noszę czerwony garnitur; oczywiście nie taki zwyczajny. Na plecach widnieje wielki lew Gryffindoru, który ryczy (niezbyt głośno!) na każdego kto spojrzał w jego kierunku. Moja piękna Perpetua wygląda olśniewająco, a kolor sukienki idealnie współgra z moim strojem. Muszę jednak odciągnąć od niej spojrzenie, bo od razu kieruję się żwawym krokiem ku swoim wychowankom; by przywitać większość, zagadać, zaczepić i tego typu niezbyt poważne rzeczy. Przystaję również przy @Hope U. Griffin oraz @Boyd Callahan. - Panno Griffin! Jeszcze raz gratuluję prefektury, na pewno świetnie się Pani sprawdzi! Proszę pilnować tego cudownego łobuza - mówię i pochylam się ku dwójce, by radośnie poklepać ich po ramionach, przyciskając ich na chwilę do swojej chudej klaty. Tym razem nawet pilnuję, by pojedynczy, złoty kolczyk szeherezady nie wplątał się w niczyje włosy. - Słyszałem, że Twoja kolejna siostra jest tu w tłumie! Jeśli nie trafi do Gryffindoru, będzie musiał pan ją wydziedziczyć - oznajmiam i chichoczę się z własnego żartu, by po chwili oddalić się od dwójki podopiecznych. Uprzejmie kiwam głową do nowej dyrektorki; mam nadzieję, że nie przeszkadza jej moja ekstrawagancja. Siadam przy stole nauczycielskim, po mojej prawej usadawiam piękną Perpetuę, nieszczególnie przejmując się niczym, kładę rękę na oparciu jej krzesła. Po drugiej Obi już plecie jakieś durnoty. Jak za starych czasów, tylko siedzimy w innym miejscu. Podnoszę ciasteczko z wróżbą, czytam jakiś śmieszny cytat i nie przejmując się gryzę limonkowe ciastko. Dziwny smak. Nie mam pojęcia, że właśnie moje włosy i oczy zmieniają kolor. - Jakieś niespecjalnie dobre te ciastka... no w każdym razie, trudno w to wszystko uwierzyć, co? - mówię do dwójki przyjaciół, zaczepiając niewinnie Perpę, tylko by musnąć palcami jej gładki policzek.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Odwrócił się zaskoczony zasłyszanym tuż obok cichym śmiechem, bo jakoś nie zarejestrował, że miejsce po jego lewej było zajęte, i uśmiechnął się na słowa dziewczyny. Poniekąd miała rację, zdecydowanie powinien się w tym roku przedefiniować. - Jakby co, strzel sobie profilaktycznie gorącej whiskey, mówię ci, stawia na nogi w pięć sekund i smakuje jak marzenie. No i humor też od razu lepszy - doradził przyjaźnie, wysłuchawszy jej wróżby, choć sam jednocześnie doszedł do wniosku, że osobiście nie miałby nic przeciwko temu, żeby ten nudny początek roku, składający się głównie z pitolenia o regulaminach i sylabusach, przewegetować w skrzydle szpitalnym pod opieką nowej pielęgniarki; dokończył swoje ciastko, zamieniając się przy okazjj nie tylko w mentalny kwiat lotosu, ale i zmieniając kolor włosów i oczu na zieleń, czego oczywiście nie był świadomy. Chciał odpowiedzieć Hope, że to które trafiło się jemu było całkiem niczego sobie, co być może było spowodowane niskimi standardami - w porównaniu do tego, co czasem serwowała w domu jego stara, wszystko smakowało jak ambrozja, naprawdę - ale zanim zdążył, rozmówczyni buchnęła prosto w niego imponującym ogniem. Spojrzał na nią z wyrazem uprzejmego zdziwienia na twarzy. - O, co za czary, no nie spodziewałem się że jesteś taka OGNISTA. U mnie wszystko świetnie, najwyraźniej jestem ognioodporny, a u ciebie? - skomentował, zupełnie nieprzejęty tą sytuacją, choć w normalnych okolicznościach z pewnością zareagowałby bardziej ekspresyjnie. Przybycie @Freddie Moses na chwilę skutecznie odwróciło jego uwagę od zionącej ogniem koleżanki, ale wcale nie wzbudziło w nim tak wielkiej ekscytacji, jak się spodziewał. Odwzajemnił namiętne powitanie dziewczyny, nic sobie nie robiąc z tego, że to nieelegancko, obściskiwać się przy innych, a kiedy ta wróciła do stołu Puchonów, planował jak gdyby nigdy nic kontynuować pogawędkę, jednak w tym momencie wyrósł przy nich @Huxley Williams. - Profesor Williams! - zawołał z umiarkowaną aprobatą, choć widok ulubionego nauczyciela powinien go bardziej ucieszyć, zwłaszcza kiedy ten zaczął ich do siebie przytulać na powitanie. - Tak zrobię! Albo bez względu na to co wymyśli tiara, i tak ją weźmiemy do siebie, bo to złote dziecko, pan sam zobaczy - zapewnił na wzmiankę o Rutce, a kiedy i profesor się oddalił, wreszcie mógł wrócić do rozmowy z Hope. - A, bo ty zostałaś prefektką, no tak, no to gratulacje, fajnie że nie wzięli kogoś z kijem w dupie - powiedział uprzejmie, pozwalając sobie na taki komplement bo chociaż znali się raczej z widzenia, to gryfońska koleżanka wydawała mu się być spoko osobą. - Tylko nie przypal mi siostry jak będziesz prowadzić pierwszaków - zachichotał - Od razu rozpoznasz która to, mała, ruda i sepleni po irlandzku. I nie zdziw się, jak pierwsze o co cię spyta, to czy może natychmiast dołączyć do drużyny... - rozgadał się o Rutce zdecydowanie bardziej, niż mogłoby to obchodzić rozmówczynię, ale to co powiedział przypomniało mu, że przecież rozmawia nie tylko z koleżanką z domu, ale i obiecującą graczką. - A właśnie, mam nadzieję że ty nie zrezygnujesz z quidditcha przez całe to prefektowanie? - zainteresował się, bo przecież choć sam zrezygnował, to ten temat nadal był mu bliski - Bo wiesz, byłoby szkoda, jesteś... eee no, nadzieją tej drużyny. Ta gra słów nie była zamierzona. Serio, dobrze grasz - dodał, nie do końca przekonany czy Hope interesuje w ogóle opinia jakiegoś randomowego dla niej typa, ale uznał że się nią podzieli, a nuż miłe słowo doda jej skrzydeł, czy coś.
Wkroczył do Wielkiej Sali dziarskim krokiem, w towarzystwie Perpy i Huxa, zaśmiewając się beztrosko z wymienianych z nimi wyśmienitych anegdot, bo nautralnie otoczenie szkoły zachęciło ich do wspominek z czasów ich młodości i świetności. Spoglądał z zainteresowaniem na stół Puchonów, zastanawiając się, jacy okażą się być jego podopieczni, bardzo podekscytowany całym przedsięwzięciem i rozpoczynającą się nową przygodą; miał na sobie powłóczystą, mieniącą się najróżniejszymi kolorami i wzorami szatę, a spoglądając na lwa ryczącego na plecach Huxa bardzo żałował, że nie pokusił się o coś z borsuczym motywem - może w przyszłym roku. Kiedy przyjaciel zakończył czułe powitania ze swoimi uczniami, zasiedli razem przy stole w szczycie sali, a Oberon nie mógł powstrzymać cisnącego mu się na usta chichotu - bo nagle fakt, że to właśnie oni zajmują te miejsca, wydał mu się wręcz absurdalne. - Ha, prawie jak za starych dobrych czasów! - zawołał, przyciągając do siebie półmisek ze smakowicie wyglądającymi ciasteczkami. - W snach by mi nie przyszło do głowy, że wszyscy w trójkę skończymy razem jako ciało pedagogiczne. Perpa, mamy stąd dobry widok na wszystkich, musisz mi poopowiadać o moich uczniach, chcę wiedzieć wszystko o pupilkach i gagatkach - poprosił, zerkając na puchońską stronę sali, po czym schrupał energicznie wylosowane ciasteczko. Było okropnie gorzko-kwaśne, i natychmiast miał ochotę skomentować ten nieciekawy smak, okazało się jednak, że paskudztwo wypaliło mu w języku dziurę i to taką, że gdy otworzył usta, nie mógł nic powiedzieć. Zaśmiał się bezgłośnie z własnego pecha i przy okazji z niesamowitej metamorfozy Huxleya, którego włosy nagle z platyny zmieniły się w zielone. Niesamowicie żałował, że nie może wyrazić swojej opinii na głos.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Ruby była kompletnie rozdarta między "brakowało mi Hogwartu" a "japierdoleznowuszkoła". Dodatkowo była też rozdarta między cieszeniem się szczęściem @Hope U. Griffin, która została prefektką i w końcu została doceniona, a jednocześnie czuła ukłucie żalu, tragicznie obawiając się, że teraz ich relacja się zmieni, kiedy Griffin poczuje ciężar odpowiedzialności. Całą sobą wierzyła, że tak się nie stanie, ale jej głowa nie współpracowała, tworząc różne scenariusze i niekoniecznie wszystkie były miłe. Usiadła rzecz jasna obok niej, ale ta miała teraz dużo na głowie i Maguire już czuła się oburzona, że przyjaciółka siedziała w pociągu gdzieś indziej, więc jej podróż minęła zdecydowanie gorzej niż co roku odkąd tylko zjawiła się w Hogwarcie. Przepełniona więc mieszanymi uczuciami, wracała od stołu Puchonów, gdzie sprawdzała czy jej brat na pewno wszystko miał i nie muszą słać już natychmiast listu do taty, żeby dosłał mundurek - jak też zdarzyło się w zeszłym roku. Co prawda sprawdzała jego kufer siedem razy, ale wciąż jakoś mu nie ufała. Nie mogła też myśleć o tym, że jest w siódmej klasie, bo od razu chciało jej się wymiotować, kiedy tylko przypominała sobie o owutemach, na które zdecydowanie nie była gotowa. Miała też wrażenie, że to rozpoczęcie było jakieś inne, może to przez wzgląd na nową dyrektorkę? Właściwie to nie wiedziała skąd się wzięło w niej tyle negatywnych emocji, ale zdecydowanie nie potrafiła sobie z nimi poradzić, choć ze wszystkich sił starała się tego, rzecz jasna, nie pokazywać, za to szczerząc zęby w uśmiechu jakby nigdy nic. Wprawione oko mogło jednak z łatwością dostrzec, że coś było na rzeczy, chociaż ta była gotowa zaprzeczać ze wszystkich sił. A może już po prostu tęskniła za Ryanem i Duchem? Przecież znowu zostawiła swojego psa w Dublinie! Z miską zupy w rękach szła przez Wielką Salę, będąc skupioną na wszystkich tych rzeczach, które nieproszone zaprzątały jej myśli i była niezwykle cicho jak na nią. Nie zauważyła jednak pewnej nierówności podłogowej przy stole Gryfonów, kiedy to potknęła się o nią, a cała zawartości miski - na szczęście zdążyła już zjeść przynajmniej jej połowę - wylądowała na @Alec Taylor. - ONIE MOJA ZUPA - zawołała w pierwszej kolejności, podnosząc się z podłogi jakby nigdy nic, dopiero potem przypomniała sobie, że przecież rozlała jedzenie na kolegę z domu. Stresujące sytuacje nie były dla niej niczym dobrym, bowiem bez większych przemyśleń postanowiła naprawić swoją szkodę - Aquamenti! - rzuciła, uznając to za najlepsze rozwiązanie, a kiedy zobaczyła jak Alec przemaka do suchej nitki, zorientowała się, że to był jednak fatalny pomysł i spojrzała na niego z przerażeniem, zakłopotaniem i przede wszystkim - przepraszająco. Zerknęła też na Hope, próbując przekazać jej spojrzeniem "RATUJ". To zdecydowanie nie był jej dzień, nowy rok szkolny zapowiadał się znakomicie.
Ruth Callahan
Rok Nauki : I
Wiek : 14
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 138cm
C. szczególne : Kasztanowe włosy, multum piegów, krzywe zęby - sepleni z irlandzkim akcentem
CZEKAŁA NA TEN DZIEŃ CAŁE SWOJE ŻYCIE!!! Dosłownie! Ileż to listów wysłała do tego zgreda Hampsona (jak dobrze, że już go nie było!), żeby w końcu przyjęli ją w mury Hogwartu! Przecież to było wiadome, że prędzej czy później tutaj stanie - oczywiście wolała prędzej, w końcu po co tracić czas i jej niesamowity młody potencjał. Ale dyrko pozostawał nieugięty. Choć trzeba zwrócić mu honor, że przynajmniej zawsze odpisywał - no, a przynajmniej odpisywało jego pióro, bo Ruth potrafiła rozpoznać, kiedy ktoś pisał sam, a kiedy dyktował. No ale dłonie już nie te, reumatyzm na pewno, szło zrozumieć, rodzice też coś psioczyli o łamaniu w kościach, a na pewno nie byli tak starzy jak ex-dyrektor. W Hogwarcie powiało nowością nie tylko ze strony kadry - bo oto nadchodziły pierwszaczki, z dumną Ruth Callahan na czele. Dziewczynka przeżyła głęboki zawód, że profesor Benett cofnęła ją, kiedy już chciała wdrapać się na Stołek Przydziału i nastawić rudą głowę pod Tiarę. No bo po co te formalności? Była Callahanem, wiadomo, kurka, do jakiego Domu trafi! Kolejna strata czasu - oczekiwanie na swoją kolej. Szczęśliwie, cóż BYŁA CALLAHANEM, toteż długo czekać nie musiała (ale i tak jak na jej standardy - za długo). W końcu wywołana przez profesorkę, dumnie poprawiła swoją szatę i podbiegła, właściwie wskakując na stołek. Tiara ledwo dotknęła jej czupryny - widać również nie miała wątpliwości co do tego oczywistego wyboru - i ryknęła: G R Y F F I N D O R ! — HA! — wrzasnęła tryumfalnie Rutka, nagle czując jak oblewa ją fala niewypowiedzianego szczęścia i dumy. Była Gryfonką! Taką prawdziwą! W KOŃCU! Nie czekała, aż ktoś ją pokieruje - od razu wyrwała z miejsca, szaleńczym sprintem dobiegając do gryfońskiego stołu. Zbiła po swojej drodze parę piątek i wpadła jak mała kula armatnia prosto na @Boyd Callahan, z dzikim rykiem wieszając się na jego ramionach. — BOOOOY'D! — uścisnęła mocno brata, zapewne przyduszając go przy tym solidnie - mógł się jednak tego spodziewać. — Haha, widziałeś? WIDZIAŁEŚ? Nawet się nie zastanawiała! — świergoliła po irlandzku ze świstami przez swoje szpary w zębach. Puściła chłopaka i jeszcze raz tryumfalnie wyrzuciła ramiona w górę - spoglądając przy okazji na jego rudowłosą towarzyszkę @Hope U. Griffin. Oczy jej rozbłysły i wyszczerzyła się szeroko szczerbatym uśmiechem. — HEJKA! Grasz w Quidditcha c'nie? Wyglądasz jakbyś grała. Masz rude włosy jak ja, musisz być dobra! Na jakiej pozycji latasz? Ja jestem pałkarką, jak Boy'd! — Ruth nie traciła czasu na nic. Ale miała problem z utrzymaniem uwagi, bo już po chwili jej oczy strzeliły na bok, gdzie upatrzyły kolejną znajomą, gryfońską czuprynę @Marla O'Donnell. — MARLA CHODŹ DO NAS!!! — wydarła się jeszcze, wciskając na ławę tuż obok swojego braciaka i energicznie rozpychając się, by zrobić miejsce dla Marli.
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
Nie ma co, nowy rok szkolny zapowiadał się wręcz wspaniale. Ich rodzice nie mieli zbyt wiele czasu tego poranka, więc szybko odstawili swoje dzieci na dworzec Kings Cross, po czym, jak zwykle, udali się do pracy. Chcąc nie chcąc, rodzeństwo Taylor wsiadło do pociągu, który miał ich zawieźć do szkoły na rozpoczęcie kolejnego roku akademickiego. W przedziale myślał o wszystkim, tylko nie o tym, ile nauki czeka go zapewne w tym semestrze. Próbował oderwać się myślami od tego, dokąd zmierzał i po co, jednak było to nierealne, kiedy wszystko mu o tym przypominało. Przebierający się powoli uczniowie, pohukujące w klatkach sowy. Ostatecznie nawet Rosalita została spakowana do futerału, bo nie miał serca na niej dzisiaj grać… Zmierzch powoli nastawał za oknami, ktoś zapalił lampy w przedziałach. Mogło to oznaczać tylko jedno; powoli docierali na stacje w Hogsmeade. Akurat, kiedy zaczęło mocno padać… Świetnie Razem z innymi wytoczył się na peron w akompaniamencie krzyków, szturchania, jeszcze większej ilości krzyków i miauczenia kotów. Razem z innymi człapał w stronę powozów, które miały zawieźć ich na ucztę w Wielkiej Sali. Nie pchał się nigdzie, nie widząc takiej konieczności. Nie był skory do zbyt wielu rozmów. Słyszał jak inni opowiadali o swoich wakacyjnych przygodach, o tym, co robili w Arabii, ale był obok tego, kompletnie niewzruszony. Nie ma co, Brytyjska pogoda mu się udzieliła i działała depresyjnie. Ciekawe jak wielu ludzi, którzy przenosili się tutaj z innych krajów, miało podobne odczucia do niego? Zdecydowanie powinien zapytać o to Astrid. W końcu też nie pochodziła z Wielkiej Brytanii. Tak, to był dobry pomysł. Chyba. Musiał jeszcze przeanalizować, czy dalej ze sobą nie rozmawiają… Wszedł do zamku a następnie do Wielkiej Sali. Niemalże od razu poluzował swój krawat, bo ten pił go za bardzo pod brodą. Zajął pierwsze lepsze miejsce, nie bardzo zwracając uwagę na to, kto zasiada obok i wysłuchał mowy nowej dyrektorki. Dla niego ta zmiana nie miała żadnego znaczenia. Nie zdążył poznać poprzedniego dyrektora na tyle, by cieszyć się, bądź smucić z powodu jego odejścia. Jedyne, czym się interesował to tym, kiedy potrawy wylądują na złotych półmiskach. Szeroki uśmiech pojawił się na jego ustach, gdy w końcu te wylądowały na stole. Cudownie, w końcu mógł zjeść! Zaczął nabierać kolejne potrawy na swój talerz, więc nie spodziewał się kompletnie ataku! Siarczyste o kurwa! wyrwało się z jego ust, gdy naprawdę ciepła zupa wylądowała na jego plecach. Niemalże od razu zerwał się na równe nogi z zajmowanego krzesła. Rozglądał się za sprawcą tego zamieszania i szybko namierzył @Ruby Maguire, która postanowiła naprawić swoje szkody, zanim on zdążył przypomnieć sobie, jak się mówi “cześć”. Po chwili był przemoczony od czubka głowy, aż po swoje stopy. - Ruby, myłem się dzisiaj - powiedział po chwili czując jak powoli zaczyna przemarzać. Nie ma co, ten rok szkolny zaczynał się dla niego po prostu świetnie. - Nic ci nie jest? Nie uderzyłaś się za mocno? - zapytał, przywdziewając na usta delikatny uśmiech. W końcu, jakby nie patrzeć, dosyć mocno oberwała podczas tego upadku, a on był tylko mokry.
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Smak ciasteczka:6 (czekoladowe) Wróżba:C - mówię co mi ślina na język przyniesie
Zabawna sprawa, że niektórzy po wypadku motocyklowym nie zjawiliby się na rozpoczęciu roku - a w przypadku Thaddeusa to właśnie ten czynnik sprawił, że się w Wielkiej Sali w ogóle pojawił. Zapewne gdyby nie ręka na temblaku i zwyczajna niemożność podjęcia (póki co) jakichkolwiek treningów, to by go tutaj nikt nie zobaczył. Właściwie to nawet nie pamiętał, czy odkąd zaczął studiować, to w ogóle pojawił się na rozpoczęciu chociaż raz... Może dlatego niespecjalnie podzielał spostrzeżenia innych odnośnie 'powiewu świeżości' w Hogwarcie - dla niego było jak zawsze. Obecnie był nawet w nieco gorszym humorze niż zwykle zdarzało mu się bywać - a świadomość, że po uczcie nie będzie mógł już zaczepić Coltona czy Freli wydawała się wręcz nieznośna. Wręcz zastanawiał się co on tutaj do cholery robi - i po co mu ten ostatni rok studiów. Niemniej, siedział przy stole Hufflepuffu, kurtuazyjną gadką zabawiając (a raczej starając się grzecznie zbyć, co wychodziło mu beznadziejnie) dwie Puchonki, które wręcz czepiły się jego boków. Irytację doskonale maskował nieco zakłopotanym uśmiechem, kiedy odpowiadał zdawkowo na pytania dziewczyn. Jego delikatną burkliwość wzięły chyba za 'rozczulający' skutek wypadku - bo rozpływały się nad tym jak biedny jest teraz. Miał ochotę wstać i zwyczajnie wyjść, ale jedynie kultura go przed tym powstrzymywała. Szczęśliwie nadeszła odsiecz - w postaci @Freddie Moses, która z typową dla siebie energią wepchała się między Edgcumbe'a a jedną z dziewczyn, skutecznie powstrzymując ich dalsze biadolenie. — Ach, weź, daj spokój — burknął tylko z kolei na fredkowe biadolenie - choć akurat jej pocieszający uścisk przyjął już bez cienia irytacji. — Ciasteczko, jak widać — odpowiedział od razu na pytanie przyjaciółki, samemu sięgając po jedno z nich. — Słowa powinny być ważone - nie liczone — odczytał swoją wróżbę, unosząc brew ku górze. Chrapliwym śmiechem skwitował wybór Freddie, rozdmuchując bańki, które wyzionęła prosto na niego. — Nie kracz Moses, bo się okaże, że ja mam gówniane ciasteczko — rzucił jeszcze, nim nie spróbował swojego - które wręcz rozpłynęło się czekoladowym smakiem po jego języku. Aż przymrużył z zadowolenia powieki, uśmiechając się leniwie. — Czekolada — oznajmił zadziwiająco flegmatycznie. Zwrócił się jeszcze ku dziewczynie, punktując w nią palcem wskazującym. — W końcu Ci ktoś postanowił dać do żarcia mydło za ten niewyparzony język — rzucił jeszcze swoją uwagą, szczerząc się głupio. — Ale cieszę się, że przyszłaś i przerwałaś to słodkie pierdolenie Hannah i Giny. — Aż mu się oczy rozszerzyły, gdy zdał sobie sprawę co właśnie powiedział na głos - i ze zgrozą popatrzył na swoje nadgryzione ciastko, a potem na wgapione w niego Puchonki. — Wcale mi nie przykro — dorzucił jeszcze.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Zalecenia Boyda podobały jej się znacznie bardziej niż te, które usłyszałaby w szpitalnym skrzydle, a starszych należy słuchać, więc bez wątpienia to właśnie zamierzała robić, gdyby ten teatrzyk z ciastkami nie okazał się jednak picem na wodę. Zaśmiała się, trochę nerwowo, a trochę rzeczywiście rozbawiona samą sobą kiedy dołączyła do nich Puchonka. Z tego wszystkiego aż nie odpowiedziała Callahanowi, bo kiedy ta dwójka poszła w ślinę, Griffin poczuła nagłą palącą potrzebę nałożenia sobie na talerz pieczonych ziemniaczków, które pozwoliły jej dyskretnie odwrócić wzrok. Z odsieczą przybył jej Huxley Williams. — Panie profesorze, na to nawet naczelni nie pomogą — klepnęła durnowato, zanim zdążyła się w ogóle zastanowić i właściwie to z wielką chęcią przyjęła uścisk, bo maskował on nieco fakt, iż pośrednio nazwała Boyda beznadziejnym przypadkiem. — Czaderski garnitur. Dziękuję za breloczek! — Rzuciła jeszcze do profesora Williamsa, uśmiechając się do niego ciepło. Gryffindor może i borykał się z licznymi problemami (które głównie tkwiły w charakterach jego uczniów oczywiście), ale opiekuna to mieli najlepszego na świecie. — O Boże, a co jeśli przypalę pierwszaków? — powtórzyła po Boydzie, bo uświadomił jej, że jest chodzącym zagrożeniem dla małych ludków, którym powinna pomagać. — O, czekaj, Twoja siostra? Kolejna? Ale super, ile ich jeszcze chowasz w domu? — Teoretycznie sprawy rodzinne kolegi z domu nie powinny jej obchodzić, owszem, a tymczasem z błyszczącymi oczyma starała się wyłuskać boydową siostrę z gęstego tłumu pierwszorocznych, choć nie miała pojęcia, jak wygląda. Zazdrościła mu, zawsze chciała mieć rodzeństwo w Hogwarcie. Gdyby tylko Gwen miała w sobie choć pół grama magii... — Nie no co ty, chyba że Morgan podda się i mnie wyrzuci — prawda była taka, że przechodziła ostatnio przez kolejny kryzys pewności siebie i wiary w miotlarskie umiejętności. Treningi pod koniec semestru szły jej tragicznie, a przez wakacje zupełnie nie ćwiczyła ani latania, ani samej gry. Prychnęła z rozbawieniem w otoczeniu kłębów dymu, a potem zdała sobie sprawę, że... — o, Ty wcale nie żartujesz? — miała ochotę zaprzeczyć, ale bała się, że zabrzmi to jak fałszywa skromność. Poza tym, po co miałby mówić jej coś takiego, jeśli tak nie uważał? No a kto jak kto, ale Callahan to akurat wiedział jak się gra. — W takim razie wygram nam puchar. Dwa puchary! — rozpromieniła się zauważalnie, no bo jak się nie cieszyć, kiedy ktoś, kogo skrycie się podziwiało, mówił coś tak miłego? Była przekonana, że walczyć to może co najwyżej o puchar domów, no ale teraz sprawy nabrały zupełnie innego obrotu. „Oniemojadupa” – usłyszała głos @Ruby Maguire z dalszej części stołu, a kiedy odnalazła ją wzrokiem, ta zbierała się właśnie z podłogi. Nie na żarty przestraszyła się, że przyjaciółka zrobiła sobie coś poważnego, skoro krzyknęła coś takiego, ale nie zdążyła ani zainterweniować, ani nawet zobaczyć jak Alec obrywa aqamenti (a szkoda), bo do ich stołu dołączyła ruda błyskawica. Mała, ruda i sepleni po irlandzku, tak? — Ty jesteś pewnie siostrą Boyda? — zaszczebiotała do dziewczynki, zachwycona, jaka jest urocza. Mała, piegowata i rozgadana. Stłumiła śmiech, kiedy zaczęła nawijać o Quidditchu, no pokrewieństwo było niepodważalne. — Jestem ścigającą, więc jak już do nas dołączysz, to będziesz musiała mnie bronić. A najlepszą obroną jest atak.
Oliver F. Fox
Wiek : 14
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 135
C. szczególne : Nadmierna dbałość o dykcję, więc gdy się podekscytuje jego "r" może brzmieć nieco zabawnie; specyficzny, nieco niezręczny uśmiech, który prezentuje niemal cały czas; zapach jabłkowej gumy balonowej; okulary z grubymi szkłami
Wysiadając z pociągu Express Hogwart czuł się tak lekko z trzymającej go ekscytacji, że miał wrażenie, jakby nieustannie unosił się nad ziemią, kilkukrotnie nawet sprawdzając czy aby na pewno jego stopy sięgają gruntu. Czuł nierealność całego tego odczucia, gdy ciągnął Caesara za sobą, uparcie trzymając rękaw jego szaty, by nie zgubić go wśród tłumu uczniów, gdy z takim uporem szukał swojej siostry, o której jeszcze przed chwilą opowiadał chłopakowi, zapewniając go o tym, że koniecznie muszą się poznać. - Baby! - krzyknął do niej, puszczając w końcu dużo wyższego od siebie chłopaka, by oburącz pomachać do płynącej już w łodzi dziewczyny, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę, by ta poczekała na niego po drugiej stronie jeziora.
***
Z trzymającej go radości zupełnie nie czuł panującej dookoła nerwowej atmosfery, niezależnie od tego, czy ta pochodziła od elektryzującej relacji Baby i jej towarzysza podróży czy jednak od zdenerwowanych nadchodzącą ceremonią uczniów. Zdążył przedstawić się dosłownie każdemu, kto tylko na niego spojrzał i co chwila znów powracał do opowiadania siostrze tego, co Caesar zdążył powiedzieć mu o domu Helgi. - Byłoby naprawdę super, jakby cała nasza trójka trafiła do Hufflepuffu. Są na to duże szanse, prawda? - podpytał, prawdopodobnie wcale nie po raz pierwszy w czasie dłużącego się oczekiwania na ceremonię - bo zanim zaczęto wywoływać pierwszych z listy uczniów, zdążył jeszcze zaczepić Emrysa o to, czy wie, do jakiego domu chce trafić; opowiedzieć siostrze o efektach kart z talii do Durnia, których brakowało w ich starym zestawie domowym i namówić Caesara, by opowiedział Baby też żart, z którego śmiał się w pociągu tak bardzo, że wypadła mu z kanapki niemal cała peklowana wołowina.
- No co ty, nie podejmiesz nawet wyzwania? - rzucił, rozbawiony bardzo trafnym komentarzem Hope sugerującym że jest zupełnie beznadziejnym przypadkiem nienadającym się do resocjalizacji i broń Merlinie nie wziął tych słów do siebie, w końcu sam już stracił jakiekolwiek nadzieje na to, że uda mu się ogarnąć na tyle, żeby jakoś wyjść na ludzi i przestać przy każdej możliwej okazji ładować się w kłopoty i wszczynać draki. Nie potrafił, nawet jeśli bardzo się starał, motywowany najpiękniejszą na świecie nagrodą - uśmiechem i aprobatą Williamsa, zdecydowanie najlepszego opiekuna, jaki mógł im się trafić. Żartował sobie tylko niewinnie, ale Hope najwyraźniej przejęła się jego słowami, jakby na poważnie dopuszczała taką możliwość. - No jak już przypalisz, to szybko aquamenti na ryj i dzieciak będzie jak nowy - skwitował rzeczowym tonem z nadzieją, że podanie bardzo prostego rozwiązania rozwieje dalsze obawy dziewczyny co do ewentualnych wypadków - A jaki byś miała potem respekt u wszystkich, jakby się rozeszło, że palisz pierwszaków za niesubordynację... - dodał, kiwając głową z aprobatą a oczami wyobraźni już widząc, jak przed Hope kroczącą korytarzem rozstępują się tłumy przerażonych uczniów. Nie trwało to jednak długo, bo zaraz zeszli na tematy rodzinne a zarazem bardzo skomplikowaną matematykę. - Tak. Kolejna. Łącznie mam sześć, dlatego wypuszczam je z domu pojedynczo, bo wszystkie na raz zrobiłyby za duży rozpierdol. A ty, masz tu jakieś rodzeństwo? Albo w ogóle? - zainteresował się, w miarę trwania rozmowy zyskując coraz większą ochotę na to, by dowiedzieć się o Hope czegoś więcej. Naturalnie, że nie żartował kiedy komentował grę dziewczyny - qudditcha traktował przecież śmiertelnie poważnie, pustych komplementów ani słów na wiatr też raczej nie rzucał, i bardzo mu się spodobało, że rozmówczyni zareagowała pełnym determinacji okrzykiem zamiast na przykład próbować go przekonać, że nie wie co mówi i wcale nie ma naturalnego talentu. - Trzymam za słowo - odpowiedział, a wtem kawałek dalej rozległ się dramatyczny okrzyk. Podniósł leniwie wzrok znad stołu, by spojrzeć w tamtą stronę; jedna z Gryfonek chyba miała kraksę z tym pizdusiem grajkiem z Ameryki, z którym miał sobie to i owo wyjaśnić, ale prawdę powiedziawszy, teraz zupełnie nie miał na to ochoty. Nawet go szczególnie nie zirytował widok tej mordy. Nic. - Ciekawe co się stało z dupą Ruby. Wygląda jakby ten drań Alec coś je- - skomentował niewzruszonym tonem, gotów rozpuścić parszywą plotkę o niecnych czynach kolegi Gryfona, kiedy ni stąd, ni zowąd nadeszła kolej na koronację Rutki, która w sekundę po ogłoszeniu werdyktu Tiary zmaterializowała się tuż na nim. Spojrzał na siostrę z pełnym dumy uśmiechem, ale nie dał się porwać wielkim emocjom, które mogłyby poskutkować jakimś głośnym wiwatem czy okrzykami. Przytępiony jak nie on po prostu. - Rucia! No siema, i co, i mówiłem, że ta cała Tiara to tylko formalność - powiedział spokojnie, ściskając ją mocno i nie dał rady już wtrącić nic więcej, bo uwaga siostry skupiła się na Hope... i quidditchu, oczywiście. Posłał Griffin znaczące spojrzenie, jakby chciał powiedzieć: aniemówiłem, po czym szturchnął lekko młodą wychowankę Godryka - Te, może byś się najpierw przedstawiła kulturalnie, co? - upomniał ją, bo jak widać, bardzo dbał o jej dobre wychowanie, w końcu sam odznaczał się niesamowitymi manierami. Gdyby nie był na grubej fazie po ciastku uspokajającym, z pewnością zareagowałby żywą aprobatą na quidditchową dewizę Hope, obecnie było go jednak stać tylko na to, by powoli pokiwać głową. - No, i to mi się podoba, sam też to zawsze powtarzam. Rucia, zapamiętaj se to i w ogóle słuchaj, co Hope mówi, bo to mądra dziewczyna jest - dodał, powoli przesuwając się nieco w lewo, żeby zrobić miejsce dla Marli, gdyby ta faktycznie miała ochotę do nich dołączyć, po czym, korzystając z okazji, nachylił się nieco bliżej do sąsiadki i spytał konspiracyjnym tonem: - Jaka jest szansa, że w tym ciastku było jakieś zioło? - znaczy, mogły to być po prostu CZARY, ale zaczynał nabierać coraz więcej podejrzeń, że jednak nie. - Masz, weź to zielone i mi powiedz, czy też cię tak po nim przyjebie - poprosił, wciskając Hope odpowiednie ciasteczko, przekonany że efekt wiąże się z jego spożyciem, a nie ze znalezioną w środku chińską wróżbą, o której zdążył już zapomnieć.
Nie do końca rozumiał zażyłość Olivera i Baby - sam przecież jechał ze swoim rodzeństwem do Hogwartu i też się od nich odłączył, żeby przypadkiem nie wpaść w schemat bycia wiecznie na doczepkę do kogoś innego... ale też właśnie dlatego nie szukał ich po wyjściu z pociągu. Widać było, że Caesar odrobinę przygasł, gdy nagle to ciemnowłosa dziewczynka okazała się główną zainteresowaną w oczach Ollie'ego. Tym bardziej zatem ucieszył się, gdy dotarło do niego, że Baby też przygruchała kogoś do ich małej ekipy, więc zaraz po wyjściu z łódek mógł doskoczyć do nieznajomego chłopaka, w pełni ignorując jego ewentualne niezadowolenie z doczepieniem go do obcej grupki. Nie miał od razu okazji na lepsze zaznajomienie się ani z Baby, ani z Emrysem, bo jazgot innych dzieciaków wszystko zagłuszał, a w zamku ogólnie było głośno; dopiero kiedy profesor Bennett na chwilę odeszła, by wszystko dopiąć na ostatni guzik, młody Badcock dostrzegł swoją szansę na wciśnięcie zaraz po żarciku o dwóch trollach, olbrzymie i jednorożcu czegoś więcej. - Emrys to bardzo epickie imię - poinformował chłopaka, stawiając je na równi ze swoim własnym i uznając, że brzmią bardzi majestatycznie - Oliver było trochę mniej oryginalne, chociaż bardzo dźwięczne, a Baby dalej nie do końca mieściło się w caesarowej głowie. - Ej, pamiętam, że jak moja siostra szła pierwszy raz do Hogwartu to była strasznie przestraszona, że Ceremonia Przydziału jest bardzo niehumanitarna - zdradził, może trochę chcąc się pochwalić tym, że naprawdę wiele o Hogwarcie już słyszał, a poza tym sam nie boi się tak, jak ktoś inny, kto nigdy nie przymierzał czapki na oczach setek uczniów. A to, że "niehumanitarna" pomylił z "niehigieniczna", to już kompletnie go nie obchodziło, bo brzmiało równie mądrze. - Bo wiecie, wszyscy zakładają tę samą czapkę... no ale przecież magia! - Urwał szybciej, niż planował, stając na palcach i próbując coś dojrzeć z listy, którą trzymała profesor Bennett, rozmawiająca z jakimś nauczycielem gdzieś niedaleko. - Widzisz, czy jestem pierwszy? - Dopytał scenicznym szeptem Emrysa, będącego jeszcze nieco bliżej.
Fakt, że Oliver w przeciwieństwie do niej znalazł towarzystwo z którym odnalazł wspólny język, nie napawał jej optymizmem. Oficjalny powód był taki, że Baby nie udała nikomu, kto zbliżał się do Olivera - był naiwny i zbyt miły, żeby wyczuć złe towarzystwo. To był też główny powód, ale to, do czego nie do końca się przyznawała było to, że Oliver pochłonięty nowymi znajomościami odstawi ją na bok. Właśnie dlatego uśmiechnęła się jedynie bez przekonania w odpowiedzi na żart nowego kolegi. Niestety radosna dwójka podłapała też stojącego w pobliżu Emrysa, więc wyglądało na to, że Baby nie miała jak pozbyć się go tak szybko. - Nie mów mu tego, bo zaraz ucieknie, albo poprosi o osobną - rzuciła tylko do gryfona, mając oczywiście na myśli Emrysa i jego potencjalne podejście do założenia dzielonego nakrycia głowy. - Wszystko jedno jaki dom, byle ten sam. Idealnie by było też by było inny niż on, ale to nie powinno być problemem - dodała trochę ciszej, kierując to oczywiście do Olivera. Ale prawda była taka, że było jej wszystko jedno kto jeszcze tam będzie, pod warunkiem że miała być tam z chłopakiem. Wielka sala była przytłaczająca. Ogromna, przepełniona, głośna. Nie wiedziała jeszcze, jak odnajdzie się w tej rzeczywistości, ale w końcu to nie było jej pierwsze zatłoczone miejsce, w którym żyła. Było po prostu nowe, działające na innych zasadach, trudne do rozgryzienia na pierwszy rzut oka. Panowała radosna atmosfera i Baby czuła, jakby należało się nią zarazić i przez chwilę miała ochotę odpuścić i dać temu szansę. Gdyby tylko nie wewnętrzny hamulec trzymający ja w ryzach.
Ruth Callahan
Rok Nauki : I
Wiek : 14
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 138cm
C. szczególne : Kasztanowe włosy, multum piegów, krzywe zęby - sepleni z irlandzkim akcentem
Może i by się przejęła jakimś takim emocjonalnym przyjebaniem przygaszeniem swojego brata, gdyby sama nie była teraz jedną wielką (małą) kulką emocji, rudych włosów i irlandzkiego śpiewnego trelu. Na domiar tego wszystkiego - wpatrzoną jak w obrazek w swoją nową rudą siostrę. No ewidentnie bratnia dusza, Rutka już teraz wiedziała, że Gryffindor to był przeznaczony jej odgórnie Dom. — A tak, no, ten. TAK. Jestem siostrą Boyda! — przytaknęła energicznie na pytanie starszej koleżanki, kiwając przy tym głową z zapałem, jakby czołem miała łamać deski. — Najlepszą obroną jest atak, tak! JAAA ALE MY PODOBNIE MYŚLIMY! — zauważyła uradowana z tej nagle odkrytej nici porozumienia międzypokoleniowego. Zaraz potem zwinęła się jednak, trącona łokciem przez starszego Callahana z przeciągłym "EEEEEEEJ" i naburmuszonym wyrazem piegowatej buźki, kiedy ten ją upomniał. Odpłaciła mu się kościstym kuksańcem między żebra. — Te, ja umiem się zachować kurtu... kutru... DOBRZE, weź mnie nie pyrgaj! — żachnęła się wojowniczo, układając usta w podkówkę. No żeby jej taką siarę robić świeżo po przydziale, no. Boydowi szybko jednak wybaczała takie towarzyskie nietakty - toteż zaraz znów uśmiechała się szczerbatką, wyciągając dynamicznie rękę do Hope. — Ruth Callahan! Ale możesz mi mówić Rutka albo Rucia. Ty możesz, bo mądrze gadasz, jak Boyd. Widzisz, ja od razu na Ciebie spojrzałam i wiedziałam, że latasz. My rude lwice tak mamy! — mrugnęła porozumiewawczo (aż nazbyt nawet teatralnie i z przesadą) do Griffin, którą z miejsca obdarzyła swoją nastoletnią sympatią. Zaraz potem rozsiadła się wygodnie pod ramieniem brata, ogarniając spojrzeniem syto zastawiony stół, aż jej ślinianki zaczęły pracować na dwa etaty a brzuch zagrał pieśń swego ludu. — JAAAA... Ale tu rzeczy, ojesku! — Chwyciła się w szoku za policzki, w istocie nie mogąc się zdecydować za co najpierw powinna sięgnąć. Zerknęła niepewnie na Boyda - po czym nałożyła sobie całą kopę złocistych frytek. Tak, że pułk aurorów by się najadł. Od razu wcisnęła sobie do ust jakieś sześć na raz, ledwo mogąc je zmieścić. Aż jej się oczka zaświeciły - i dopchnęła kolejne dwie. — Lszepsze nysz we Makmaszik — oświadczyła z pełnymi ustami - szybko jednak wszystko przełknęła i zaczęła wymachiwać kolejną długą frytką w kierunku Hope siedzącej po drugiej stronie braciaka. — A bo wiesz Hope, ja już od lat latam. Wysyłałam listy do dyrka, żeby mnie wcześniej wzięli bo po co miałabym czekać, jak i tak magiczna przecież jestem. Ale no wieśniak mi odmawiał za każdym razem, ja nie wiem czemu, dobrze, że go wymienili w końcu bo widać, że rozum już nie ten chyba. Wiadomo, że babka-dyrektorka będzie lepsza, c'nie? No wiadomo, ja wiem. Ale wiesz czego nie wiem? Bo mi Boyd mówił, że mnie mogą nie wziąć do drużyny jak'em dopiero przyszła do szkoły. To przecież czysty debilizm i marnotrwaw... marnatraw... no głupota po prostu. Ja SCZEZNĘ czekając jeszcze rok! — zalała dwójkę starszych Gryfonów swoim emocjonującym słowotokiem, w międzyczasie gubiąc gdzieś frytkę, która ewidentnie wleciała komuś do pucharka.
To była trudna podróż, nawet jeśli ostatecznie nie padło wiele słów. Naprawdę miał nadzieję, że po wyjściu z pociągu uda im się rozdzielić. To jednak nie było wcale takie proste - musieli dać się porwać z prądem uczniów, którzy napierali od tyłu i nauczycielom, którzy pilnowali, by żaden maruder nie pozostał w pociągu. Ostatecznie więc trafił do łódek, wciąż w towarzystwie Baby, a kiedy sądził, że już po wszystkim, okazało się, że bez prawa do głosu został wciągnięty do małej grupki zdominowanej przez dwóch chłopców, mających w sobie optymizmu za czterech. Nie mógł się więc nie skrzywić. Przez większość czasu nie odzywał się za wiele, poza oficjalnym "Emrys Ambrose Ray Landevale" oraz rzuceniem nazw dwóch domów, które najczęściej wychodziły mu z testów z Zaczarowanego i Cosmo. Nie rozwijał jednak tematu, bardziej koncentrując się na wypatrywaniu profesorów, nie chcąc przypadkiem ominąć jakiejś ważnej części albo czegoś nie usłyszeć i potem się zbłaźnić, nawet jeśli teoretycznie nie było nic trudnego w założeniu na głowę tiary. - Och. - Przekręcił gwałtownie głowę, nie spodziewając się, że ktoś jeszcze odezwie się bezpośrednio do niego. W pierwszym momencie zrobił tylko trochę głupią minę przez uczucie skrępowania, ale zaraz się ożywił i nieco napuszył. - To prawdziwe imię Merlina i oznacza "nieśmiertelny" - wytłumaczył zagadującemu go chłopcu, bo także uważał, że jego imię było całkiem epickie i było mu miło, że zostało to tak szybko zauważone, choć na pierwszy rzut oka Caesar nie wydał mu się najbystrzejszym z grupki. - A twoje oznacza tylko coś z włosami... Ale kiedyś było też ważnym tytułem. Więc Caesar także jest... nie najgorsze - spróbował zrekompensować się komplementem, czując się wyjątkowo niezręcznie w tym towarzystwie. Nie miał nigdy zbyt wiele styczności z rówieśnikami, większość rozmów przeprowadzał z rodzicami albo skrzatką, więc cały ten gwar, krzyki i ekscytacja odrobinę go przytłaczały. I w jakiś sposób był wdzięczny za Baby, bo dzięki jej uwadze zapomniał nawet, aby poprawić blondyna. - Osobną dla ciebie - odparował ze złością, faktycznie mając większy problem z tym, że tak sławne nakrycie głowy miało znaleźć się na niegodnej czuprynie Baby. - To tiara, którą nosił Godryk Gryffindor, tak czytałem. To oczywiste, że nie wypada jej prać - podkreślił, przewracając oczami, jakby sama taka sugestia była wyjątkowo niemądra. Zaraz za to już wytężał wzrok, próbując wypatrzeć nazwisko Caesara, ale musiał być zbyt daleko, bo literki wydawały się nie tylko małe, ale i trochę rozmazane. - Niee, przepraszam. Nie boisz się iść pierwszy? - dopytał szeptem, bo sam wcale by nie chciał, woląc jednak najpierw zobaczyć, w jaki sposób będą zachowywać się inni.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Do wielkiej sali wszedł razem z resztą uczniów, którzy na nowy rok szkolny przyjechali pociągiem. Po podróży był delikatnie zmęczony. Głównie dlatego że sporą jej część przegadał w przedziale. Czytał o rezygnacji dyrektora i jego odejściu na emeryturę w gazecie, ale jakoś nadal to jakoś do niego to nie dochodziło. Z drugiej strony zarządzał szkołą już dosyć długo, a po tym co się odstawiało nawet na wakacjach, kiedy ich Beduini zaatakowali... Nie dziwił się że postanowił ustąpić miejsca komuś młodszemu i mniej podatnemu na stres. Kiedy doszło do ceremonii przydziału, poczuł się lekko zestresowany. W tym roku jego rodzeństwo zaczynało naukę a to znaczyło że będzie musiał mieć na nich oko. Na Lucasa może nie aż tak, bo tego nie ciągnęło aż tak do kłopotów. Ale Annabelle to już inna sprawa. Stawia galeona że nie minie nawet połowa września, a przywali ona jakiemuś chłopakowi w twarz jeśli ten będzie dokuczał jej znajomym. Chociaż bardziej bał się tego że się wygada o jego przypadłości podczas kłótni, za pomocą metody "straszenia bratem". Nie miał pewności czy to zrobi, ale obawiać się mógł. Po ceremoni, przyszedł czas na przemowę. Nowa dyrektorka nie wydawała się być aż taka zła. Tak długo jak nie zachowuje się jak Patton będzie cudnie. Zwłaszcza że zapunktowała już u niego zdjęciem bariery z lasu. Znaczyło to że postanowiła im zaufać i jak zna życie ktoś na sto procent złamie ten zakaz prędzej czy później. A kiedy to się stanie... Zobaczy się jakie podejście do takich spraw ma nowa dyrka. I w końcu nadeszła długo wyczekiwana przez niego uczta. Zaczął oczywiście od frytek, a potem zabrał się za ciasto z wróżbą, które jednak nie było najlepsze. Nie dość że po przeczytaniu jej poczuł nieodpartą chęć mówienia, to jeszcze ciasteczko smakowało okropnie, a jego paszcza strzelała bańkami. Westchnął i odłożył ciastko na bok żeby się napić- Nn.. syrio? - Powiedział kiedy zapewne przypadkiem @Ruth Callahan wrzuciła do jego pucharka frytkę.-Lbie rytki, le nkniecznie mkre. Le ie newiają te bańki! - Skomentował mimowolnie. No to cudownie się ten rok szkolny zaczynał. Widać było jak na dłoni że był bez czepka urodzony. Wyjął frtyę z pucharka i wymienił sok na inny. Takim w którym frytka się kąpała.
Oliver F. Fox
Wiek : 14
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 135
C. szczególne : Nadmierna dbałość o dykcję, więc gdy się podekscytuje jego "r" może brzmieć nieco zabawnie; specyficzny, nieco niezręczny uśmiech, który prezentuje niemal cały czas; zapach jabłkowej gumy balonowej; okulary z grubymi szkłami
Trudno było mu skupić się na rozmowie z kimkolwiek, bo wciąż przeskakiwał uwagą na nowy element otoczenia, głośno komentując jeśli nie widowiskowy sufit Wielkiej Sali, to zaraz imponującą ilość lewitujących w pomieszczeniu świec czy nawet mijającego grupkę pierwszaków ducha. Kilkukrotnie łapał się nawet na tym, że bezwiednie ściskał dłoń siostry, gdy posyłał jej pełne ekscytacji spojrzenie, niemal nie mogąc wytrzymać we własnym ciele z rozpierającej go ciekawości, zupełnie pewny tego, że czekający go przydział zaważyć może na całym jego przyszłym życiu. - Niezależnie od tego jakie domy nam się trafią, to pamiętaj do mnie napisać, gdy tylko zaklepiesz dla siebie łóżko. No i napisz mi coś o dziewczynach, na jakie trafisz - przypomniał, próbując spoważnieć na tę jedną chwilę, zaraz i tak uśmiechając się szerzej, gdy po raz setny dziś wyrażał swoją ulgę na fakt, że wizbooki od Pana Ezry zdążyły do nich dojść przed rozpoczęciem roku szkolnego, nawet jeśli nie mieli jeszcze okazji ich przetestować. Wykręcił się w stronę chłopaków, chcąc zagadać ich jeszcze o wizbooka, a jednak widok pochylonych w konspiracyjnych szeptach sylwetek spłoszył go gwałtownie, więc szybko odwrócił się z powrotem do Baby, pozwalając barkom opaść znacząco wraz z uciekającym z niego humorem. - Chyba dobrze się dogadują... - skomentował cicho do siostry, wyrzucając już sobie, że przecież szło mu tak dobrze i wszystko zepsuł chwilą nieuwagi, podczas której tak naturalnie skupił się na Baby, to przecież głównie z nią chcąc dzielić ten wyjątkowy moment w swoim życiu. - Caesar mówił, że w tym jeziorze, którym płynęliśmy łódkami, żyje ogromna kałamarnica, ale że jest totalnie przyjaźnie nastawiona do uczniów - zagadnął, próbując odciągnąć czymś myśli, a jednak gdy tylko złapał się na tym, że przecież i tak mówi o nowopoznanym chłopaku, impulsywnie zdecydował się, by jednak nie poddawać się tak łatwo, nawet jeśli wcale nie ma żadnego fascynującego imienia, które mogłoby pomóc mu zyskać na wartości w obcych oczach. - Ej, widzicie tamtego nauczyciela? Tamtego... em, tego na lewo od tej pani w czerwonej szacie - zaczął więc, próbując nieco wcisnąć się między chłopaków pod pretekstem nakierowania ich spojrzeń w odpowiednią stronę. - To profesor Clarke. Ezra Clarke. Będzie nas uczył działalności artystycznej i jest super. Poznaliśmy go z Baby w wakacje na warsztatach dla- Na warsztatach artystycznych. I on w ogóle jest też sławnym aktorem. Czytałem o nim w MagArcie.... A może w Zaczarowanym? - rozgadał się szybko, pozerkując na Emrysa, by sprawdzić czy zaimponuje mu znajomością z jednym z nauczycieli, to zaraz już uciekając wyczekującym spojrzeniem w górę na Caesara, ciekaw czy i on wie już coś o jego aktualnie ulubionym nauczycielu w całym Hogwarcie.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Smak ciasteczka:1 - zielone włosy i oczy Wróżba:I - dłonie i stopy marli zostawiają neonowy ślad
Widok znajomego zamczyska powodował przyjemne łaskotanie w okolicy brzucha - tak, jakby dzisiaj po raz pierwszy przekraczała jego próg, jeszcze niepewna co ją czeka. Pełna optymizmu podchodziła do nowego roku szkolnego, ani trochę nie przejmując się nadchodzącymi lekcjami, esejami, kółkami i szlabanami. Traktowała to miejsce jak dom, nic więc dziwnego, że tanecznym krokiem przemierzała korytarze, gnając do Wielkiej Sali klasycznie spóźniona. Prawie-Bezgłowy-Nick miał nieszczęście stanąć jej na drodze i został zmuszony do wysłuchania wszystkich wakacyjnych przygód i perypetii Marli. Już z daleka widziała rządek pierwszorocznych, ustawionych w kolejce do stołka, na którym spoczywała Tiara Przydziału. Z bijącym sercem czekała na werdykt do którego domu trafi Rutka, a kiedy wyświechtany kapelusz oznajmił, że jest to Gryffindor, wydarła się chyba najgłośniej ze wszystkich, prędko przepychając się w kierunku stołu Gryfonów, przy okazji przywłaszczając sobie ciasteczko z wróżbą od znajomej Puchonki. - DOBEREK! - przywitała się uprzejmie z Ruth, Boydem i Hope, mając w głębokim poważaniu, że właśnie prowadzili konwersację i powinna zachowywać się nieco ciszej. - Aniemówiłam? - wyszczerzyła się do młodej Callahanówny z wciąż sklejoną gębą od limonkowego ciastka, smyrając ją po rudej czuprynie. Bezpardonowo zrobiła sobie łokciem przestrzeń, aby usiąść obok świeżo upieczonej Gryfonki i prefektki. - Mam nadzieję, że wytrzymasz chociaż tydzień zanim wyślesz mnie do Izby Pamięci na randkę ze ścierą i pucharami - zaśmiała się, szturchając Griffin zaczepnie w ramię, naprawdę ucieszona, że ta fucha trafiła właśnie do niej. Rzuciła zwiniętą w kulkę wróżbę Bogdanowi prosto w ryj, niezwykle usatysfakcjonowana swoim celnym strzałem. - Masz ten zaszczyt obwieścić co takiego czeka mnie w najbliższym czasie - pozwoliła przyjacielowi czynić honor, gotowa jedynie na ogłoszenie typu "wygrasz w jutrzejszej loterii Proroka Codziennego". - A, i wyglądasz jak błazen z tym kolorem włosów, z tribalem na bicku zrobiłbyś na innych większe wrażenie - skomentowała wygląd chłopaka, nie spodziewając się aż tak drastycznej metamorfozy, kompletnie nieświadoma, że sama ma zielone włosy przez chiński smakołyk. Rozpromieniona spojrzała na Rucię, wyciągając dłonie, aby wytarmosić ją za piegowate policzki. - Obstawiam pięć galeonów, że zdążyłaś już utwierdzić w przekonaniu co najmniej trzy osoby, że stanowisz zagrożenie dla Moe na stanowisku kapitana - wytknęła dziewczynce jej obsesję na punkcie Quidditcha, nie mogąc się tak naprawdę doczekać aż zobaczy tę małą gwiazdę na boisku. - Okurw..właśnie usmarowałam ci czymś twarz - oznajmiła zdumiona, spoglądając na neonowe ślady na buzi Ruth, w ostatniej chwili powstrzymując przekleństwo. - Jeśli w ten sposób wita nas nowa dyrektorka to albo Irytek ma konkurencję albo po prostu nienawidzi woźnego - stwierdziła, beztrosko dotykając wszystkiego dookoła i obserwując jak zostawia po sobie kolorowe smugi. Nie omieszkała pacnąć Rutki w nos, dopełniając dzieło, które rozpoczęła przypadkiem. - Myślicie, że ta cała Wang będzie chciała zrobić z nas stado mnichów i zamiast historii magii wprowadzi podstawy chińskiej medytacji? - zastanawiała się na głos, nie wiedząc nic na temat nowej głowy Hogwartu, przy okazji zgarniając z czyjegoś talerza parę frytek. - Miałaś już z nią coś do czynienia? - zerknęła na Hope z nadzieją, że ta jako prefektka odbyła pogawędkę z kobietą i zaraz zdradzi im odpowiedź na pytanie, które dręczyło całą społeczność szkolną - czy będzie równie pobłażliwa jak stary pierdziel Hamspon.
Nie wiedziała czym zawiniła, żeby jej pierwszy dzień w Hogwarcie wyglądał tak. Miała ochotę zapaść się pod ziemię, jednocześnie gdzieś z tyłu głowy pamiętała, że najlepiej będzie, jeśli zachowa się tak – jakby nic wielkiego się nie stało. Niemniej całkiem trudno było jej ignorować całe zajście, kiedy Alec stał przed nią, całkowicie przemoczony od jej zupy i aquamenti, a ona nie miała pojęcia co powiedzieć. A to nie zdarzało się często. Odszukała Hope wzrokiem, ale kiedy zobaczyła, jak ta ją kompletnie ignoruje – coś w jej wnętrzu pękło, a wszystkie te czarne myśli z początku uczty, z pociągu stały się jakby nagle realne, a ona ze złością odwróciła wzrok, ponownie patrząc na Aleca. Uśmiechnęła się do niego, jakby nigdy nic, szczerząc do niego swoje zęby, udając, że nic się nie stało, jak to miała w zwyczaju. — Wybacz, to znaczy wierzę, że się myłeś, wybacz za to — powiedziała, wykonując jakiś ruch ręką, w której wciąż trzymała różdżkę, a z jej końca wyprysło kilka kolorowych iskier — Zaraz to naprawię, nie bój nic! — dodała, chcąc rzecz jasna naprawić wszystkie swoje szkody i zanim Gryfon zdążył zareagować – a miał powody do obaw po jej wcześniejszych działaniach – podniosła różdżkę i skierowała ją w stronę Aleca — Ince- — przerwała uświadamiając sobie, że właśnie prawie podpaliła Gryfona — Silverto! — rzuciła susząc jego szatę i z przerażeniem widząc, że plama po zupie została na jego szacie, a ona kompletnie nie pamiętała zaklęcia, które mogło ją wyczyścić. Odłożyła pustą miskę po zupie, której los był raczej tragiczny, na stole i z westchnieniem opuszczającym jej usta, opadła na ławkę na miejsce obok Gryfona, opierając się plecami o stół, skoro Hope ją ignorowała, to ona też będzie ją ignorować. — Osobiście uważam, że z plamą wygląda fajniej. — powiedziała, ponownie szczerząc swoje zęby w uśmiechu, po czym machnęła ręką na jego pytanie, lekko się krzywiąc, gdy poczuła ukłucie bólu, ale rzecz jasna zignorowała to z pełną premedytacją, z zamiarem udawania, że kompletnie nic jej nie było. Ruby nienawidziła przyznawać się do tego, że coś jej jest. Zresztą, w dzieciństwie lądowała w szpitalu średnio raz na tydzień, więc mogła stwierdzić, że miała całkiem wysoki, wypracowany, próg bólu. — Nic mi nie jest, moja zupa ucierpiała bardziej. Wyprostowała swoje nogi przed sobą, rozsiadając się w najlepsze i udając, że całkowicie już zapomniała o swojej zazdrości względem przyjaciółki, z którą rozpoczynała każdy szkolny rok od siedmiu lat. Nie, to nie. Rozmasowała też machinalnie swój nadgarstek, jakby w zamyśleniu, zupełnie się nie kontrolując w tym, że przecież nie miała pokazywać tej szkody na własnym zdrowiu. Jakoś tak miała wrażenie, że Alec też miał średni dzień, a może to sobie włąśnie wymyśliła i widziała tylko to, co chciała widzieć? Mimo to jakoś zaczęła czerpać otuchę z jego obecności, chociaż wcale wiele razy ze sobą nie rozmawiali. Oczywiście kojarzyła go, przecież wpadali na siebie w pokoju wspólnym, ale chyba przyjaciółmi nie byli. Choć dla niej w rozmowie to nie miało największego znaczenia. — Dupny ten dzień taki. — wymamrotała pod nosem, co z jej szalenie słyszalnym irlandzkim akcentem mogło być średnio zrozumiałe dla osoby, która nie była doń zbytnio przyzwyczajona. Właściwie nie oczekiwała żadnej odpowiedzi, nie patrzyła też na Aleca, jakby w obawie, że zobaczy w jej spojrzeniu zbyt wiele.
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Naprawdę nie sądziła, że opuściwszy mury Hogwartu jeszcze tutaj wróci w charakterze jednej z kadry - zakładała bardziej, że jeśli już to pojawiać się będzie jako osoba towarzysząca Huxleyowi. Albo mama Florki, kiedy ta coś nabroi (w dalekiej przyszłości). A tymczasem powracała do szkoły dużo szybciej! Już nie jako profesor - ale... cóż, pielęgniarka. Ba, i to nie sama! Pod rękę z ukochanym (i odświeżonym nieco!) Williamsem - i jakby tego było mało - Oberonem Lancasterem. Trójka najlepszych szkolnych przyjaciół - znów razem w hogwarckich murach, choć w zupełnie innym charakterze. Ona sama również była zdecydowanie bardziej odświeżona - na gładkiej, rozpromienionej twarzy nie szło dopatrzeć się choćby najmniejszej oznaki trosk. Była przeszczęśliwa, tuż przy boku Huxleya - płynąca wręcz w powietrzu z gracją godną prawdziwej, czystokrwistej nimfy, bez laski - a na wysokich obcasach. To nie ona dziś błyszczała tylko Williams, jej barwny, bohaterski, stary Lew - do którego dumnie się dopasowała, ewidentnie podkreślając kto do kogo tutaj należał. Nic nie mogła poradzić na delikatny urok, które pełgał po jej skórze migotliwie, gdy Huxley na nią spoglądał. Nie ściągała jego wzroku jednak na siłę - z ciepłym uśmiechem obserwując jak ten gna ku swoim wychowankom. — Trzymaj mnie mocno Obi, bo zaraz odlecę z podekscytowania — zachichotała do przyjaciela, ufnie wczepiając się dla odmiany w jego ramię. Podążyli już razem z Huxem w stronę nauczycielskiego stołu, za którym Perpetua usiadła raz jeszcze. Tylko teraz - takie miała przeczucie - w końcu na odpowiednim dla siebie miejscu. Z wdziękiem przywitała się jeszcze z nową dyrektorką, posyłając jej roziskrzone spojrzenie. Szybko jednak cała jej uwaga skierowana została na przyjaciół. Aż poczuła jak rumieniec pełen ekscytacji wypłynął na jej alabastrowe policzki - i zdawało się, że oczy jej się przez sekundę zaszkliły. — Jakby mi ktoś powiedział rok temu, że dzisiaj będziemy tutaj siedzieć we trójkę... — zaczęła, z uśmiechem błądząc od Huxleya do Oberona i z powrotem - z lubością i przymrużeniem powiek przyjmując dotyk ukochanego. — To odliczałabym każdy jeden dzień do dzisiaj. Zaśmiała się perliście - obserwując jak blond włosy Huxa przechodzą nagle w limonkową zieleń, którą musiała dotknąć, jednocześnie z pewną satysfakcją obserwując jak literka P na huxowym zakolu intensywnieje przy jej bliskości. Szybko jednak oderwała się od świeżości Williamsa, wychylając się nieco zza niego, by zerknąć na Oberona. — Aaaa złotko, jest o czym opowiadać! — zachichotała, samej sięgając po ciastko - ale odkładając je na bok swojego talerzyka. — Chociaż moje dwa skarby skończyły już Hogwart. @Felinus Faolán Lowell jest asystentem Huxy'ego, już go poznałeś w Dziupli! Wspaniały chłopiec, choć bywał... problematyczny. — Cóż, to akurat nieco zdawkowe określenie. — No i @Skyler Schuester, też był na parapetówce, przebrany za... eee... niegrzecznego chłopca...? — Przypomniawszy sobie skylerowe kolczyki w sutkach i obroży, parsknęła cicho rozbawiona. — Były prefekt naczelny, Puchon z krwi i kości. Ale! — Z rozmachem położyła tuż obok ciasteczka swoją ulubioną tarte cytrynową, której kawalątek od razu uszczknęła. — Mamy jeszcze sporo innych osobistości, mój Borsuczy Mężu — mrugnęła do Lancastera zaczepnie, jednocześnie klepiąc po kolanie Huxleya. — @Yuuko Kanoe prefektowała jeszcze za mojej kadencji, zdolna, pomocna, jeśli będziesz potrzebował wsparcia - poza mną, oczywiście - możesz z czystym sumieniem się do niej zwrócić. Poza tym @Aleksandra Krawczyk, rude maleństwo szalejące na boisku podczas meczów... i teraz chyba też została prefektką, o ile się nie przesłyszałam, prawda? Bardzo dobry wybór — pokiwała głową, jakby dla potwierdzenia własnych słów - a jakiś zbłąkany złoty lok wymsknął jej się z misternego splotu i srebrnej tiary. — Jeśli wierzyć plotkom - a @Camael Whitelight, nasz młody profesor transmutacji raczej nie para się rozpuszczaniem lewych informacji, to @Doireann Sheenani, cichutka, urocza dziewczyna z włosami podobnymi do Ciebie zaczęła spotykać się z @Eskil Clearwater na wakacjach. Dość... intrygująca parka — przyznała nieco polubownie, zerkając na Williamsa. — Huxy miał nieco... cóż, więcej do czynienia z młodym Eskilem. Ja wiem tyle, że jest półwilem, jak ja — dopowiedziała, nie chcąc wygłaszać prawd, co do których sama nie miała pewności. Chciała raczej naszkicować choć ogląd puchońskiej - i nie tylko - szkolnej społeczności, żeby Obi nie wszedł do Hogwartu całkiem zielony - jak Hux w tej chwili.
Niezbyt grzecznie wytrzeszczyła oczy na wieść o tym, że małych Callahan jest nie jedna, nie dwie, a SZEŚĆ. Czy jego rodzice znali w ogóle jakiś umiar? Zważywszy na to, jak destrukcyjny dla szkoły wpływ od czasu do czasu mieli członkowie tej rodziny, ich szóstka w jednym miejscu rzeczywiście mogłaby doprowadzić do katastrofy. Starała się nie parsknąć śmiechem, a zamiast tego odpowiedzieć mu sensownie. — Nooo, tak w sumie to mam starszą siostrę, ale tak się złożyło, że w całej rodzinie tylko ja mam dar, więc jestem tutaj sama jak palec, tak. Ale nawet gdyby Gwen była magiczna, to i tak już skończyłaby studia w Hogwarcie, bo jest ode mnie sześć lat starsza. Kończy mugolską medycynę. — Rozciągnęła swoją wypowiedź o kilka zbędnych słów, bo najzwyczajniej w świecie nieco się denerwowała, z kolei ostatnie słowa wypowiedziała z nieskrywaną dumą. Nie wstydziła się swojego pochodzenia, ale nie mówiła o tym zbyt często – bo i nikt nie pytał. I nawet jeśli była głęboko przekonana, że Boyd będzie miał tę informację w głębokim poważaniu, to i tak czuła się dziwnie. — Drań? — Zapytała sceptycznie, choć nie bez zainteresowania, nieświadomie unosząc do góry rudą brew. Jeszcze raz spojrzała w stronę przyjaciółki, bo skoro z tego Aleca był taki drań to może trzeba jej było w czymś pomóc, jakoś ją ratować? — Wygląda niepozornie... — dodała ciszej, ni to do Boyda, ni do samej siebie, szczerze zastanawiając się, co wie o tym chłopaku. I co? I okazywało się, że nic nie wiedziała, poza tym, że jest przystojny i ma amerykański akcent, który czasem ją bawił, ale głównie przypominał o gwiazdach Hollywood. — Będziesz musiała pomęczyć Moe, naszą kapitan — dyskretnie wskazała @Ruth Callahan kolejną ognistą głowę Gryffindoru usadowioną gdzieś dalej i ewidentnie zajętą swoją kolacją. — Ale założę się, że możesz przyjść na trening bez względu na to, czy jesteś w drużynie. Ja siedziałam na ławce sześć lat... ale ja miotłę widziałam pierwszy raz w Hogwarcie, więc jesteś jakieś sześć lat do przodu. — Wyszczerzyła się do małej gaduły, bo podobieństwo do Boyda przy jednoczesnym dziecięcym wciąż uroku zupełnie ją rozczulało. Miała ochotę zmierzwić jej tę płomienną czuprynę, ale z drugiej strony kimże była, żeby się tak spoufalać? — Marla! — uśmiechnęła się do @Marla O'Donnell — powiedzmy, że dam Ci tydzień i dwa dni, żebyś mogła pobić rekord. Solidarność jajników, te sprawy. Z cichym „oj” na ustach wyciągnęła różdżkę, chcąc ratować @Drake Lilac przed frytką w pucharku, ale było już za późno. — NIEEE, DRAKE, UWAŻAAA~!!! — wrzasnęła jak opętana, najwyraźniej przesadnie przejęta funkcją prefekta. Warto wspomnieć, że zionęła przy tym pokaźnie ogniem, ponownie tuż przed nosem @Boyd Callahan — O cholera, sorrki. Na Merlina, Drake, czy ty się najadłeś mydła? Co jeszcze było w tym pucharku? — Była ewidentnie przejęta. A potem się ktokolwiek dziwił, że nie przepadała za magicznym żarciem! Boyda naćpali czymś, co zmieniło mu kolor włosów, Drake bełkotał jak potłuczony i sypał w nich obficie bańkami, a ona sama przypalała randomowych ludzi, zupełnie nie potrafiąc nad tym zapanować. CZY TAK WŁAŚNIE WYGLĄDAŁO ŻYCIE PREFEKTA? Z cichym westchnieniem rezygnacji opadła na swoje miejsce, z którego poderwała się w połowie i schowała różdżkę do kieszeni szaty. No tak, jeszcze ta cała dyrektorka. Zmiany nie uszły jej uwadze, ale w całym tym natłoku nowości i zdarzeń nie zdążyła się jej nawet przyjrzeć, a co dopiero porządnie nad tym zastanowić. — Nie mam pojęcia, nic o niej nie wiem — nachyliła się ku Marli, bo ściszyła głos, tak jakby Wang mogła dosłyszeć Gryfonów ze swojego dyrektorskiego stanowiska. — List dostałam od Hamspona, a wprowadzali nas naczelni, w zasadzie o zmianie dowiedziałam się już na Sali, bo w domu nie mam jak śledzić Proroka. Jest jakoś... dziwnie, nie? Ale wydaje się być miła? — choć chciała zabrzmieć na przekonaną, wyszło jej raczej pytanie, jakby szukała w dziewczynie potwierdzenia. W końcu wzruszyła ramionami. — Jak był jeszcze Hampson to miałam wrażenie, że wszystko wymyka mu się spod kontroli, może był już po prostu za stary. Jak Wang będzie miała kija w tyłku, to na studia idę do Stanów, koniec kropka.
Cassandra Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : włosy przeważnie układają się w fale, farbowane na lato na blond, kolczyki w uszach i pomalowane usta, pierścionki na palcach
Niebieski to ładny kolor. Kojarzy się z niebem, gdzie może kryje się nasz prawdziwy dom, albo oceanem, zamieszkiwanym przez piękne syreny. Cassie lubi niebieski kolor, być może dlatego sięgnęła po smerfowe ciasteczko — niestety to był błąd. Doskonale zdaje sobie sprawę z obaw swojej najlepszej przyjaciółki Doireann, która wykazywała się zawsze nader przesadną ostrożnością, ale być może to ją chroni przed takimi niespodziankami ze strony świata magii. - Nie matf sie, to pefnikie zaraz minie. - Walker chce uspokoić Doir, bo doskonale wie, że te wszystkie czarowne efekty magii w jedzeniu, zazwyczaj mijają szybko lub po jakimś niedługim czasie. Niebieskie mydlane bańki wylatują z jej ust, jednakże jest ich coraz mniej, co potwierdza, to co Cassie wie o kuchni Hogwarckiej. - Fwszystko w poządku. Chcialam przepić, ale chybpfa masz racje, by się pieniło. - Puchonka śmieje się, powodując, że niebieski dodatek od ciastek w postaci mydlanych baniek, wydobywa się z jej ust, jeszcze bardziej intensywnie niż wtedy kiedy mówiła. Co prawda już sięgała po kielich z sokiem dyniowym, ale Sheenani ma racje, zapewne mogłoby się zapienić gorzej i wcale Cassanda nie pozbyłaby się tego okrutnego smaku ze swoich ust. Ciastko, ciastkiem, ale jaka wróżba ukrywała się w nim? Dlatego Walkerówna sięga po papierek, który głosi niezrozumiałą dla niej prawdę. - Pacz. - Wyciąga rękę z kartką w stronę Doir. - Tu pisze... "Tffoje ukryte talezsnty znają drogę, by objafićcz się kwiatu." Dzwwwne. - Ostatnie słowo wylatuje z jej ust w postaci dużej bańki mydlanej. - Mafko ktoś sobie żarty zrofił z tymi ciastkami.
- Zero presji - roześmiał się szczerze, niezbyt rozumiejąc jaki jest sens nazywania dziecka po Merlinie, zwłaszcza jeśli brało się jakąś mniej znaną i niby prawdziwą wersję. Uśmiech jednak dość szybko zamarł na caesarowych ustach, bo dotarło do niego, że tylko na tym swoim komplemencie ucierpi, a to już niezbyt mu pasowało. - Nie musisz mi mówić co znaczy moje imię, wiem co znaczy - zaperzył się, niby jeszcze z żartobliwym błyskiem w oku i uniesionymi kącikami ust, ale też z cieniem prawdziwego rozdrażnienia w głosie. Nie wiedział, że jego imię znaczy coś z włosami, bo interesowało go tylko bycie Cezarem. Fryzjerstwo go nie kręciło - jak potrzebował obciąć włosy, to prosił siostrę, ale ona zwykle upominała się o to jeszcze zanim jego zaczynały drażnić. - I wiem, że jest wybitnie epickie - doprecyzował, chcąc się postawić jakoś ponad (nie)śmiertelnym Emrysem. Spięcie między Baby a Emrysem skomentował tylko zaskoczonym uniesieniem brwi, bo zakładał, że się lubią… Ale też szybko zrozumiał, że ten przemądrzały chłopak może trochę za często próbować swoimi ciekawostkami zabierać cezarowy spotlight, więc łatwiej było mu przychylniej spojrzeć na Baby. - Jeśli ma funkcję samoczyszczącą, to oczywiste, ale jeśli nie ma, to lepiej żeby epickość Gryffindora była jedynym, co na nas spłynie! - Zaśmiał się znowu, głośniej, by przybić uwagę do siebie. - Boję się? Coś ty, chcę być pierwszy - zapewnił szybko, chociaż w tej ekscytacji musiało być trochę strachu, zwłaszcza gdy na chwilę przypadkiem skrzyżował spojrzenia z profesor Bennett. Odwrócił się tym prędzej do Olivera, by podążyć grzecznie za jego spojrzeniem. - Ooo, nieźle. To może chodźmy do niego na jakąś lekcję, będziemy mieli chody - ucieszył się. - Wiem, że kiedyś na Działalności Artystycznej rysowali nagich ludzi… ale skoro to aktor to pewnie nie u niego? Och! - Urwał gwałtownie, prostując się jak struna pośród pozostałych pierwszaków, bo oto nadszedł czas rozpoczęcia Ceremonii Przydziału, a jego nazwisko znajdowało się na górze listy. - Widzimy się w Hufflepuffie - szepnął do Olivera, wierząc całym sobą, że obaj są idealnymi Puchonami, bo omówili to już przecież w pociągu. Nie spodziewał się, że Tiara będzie taka gadatliwa i był nawet trochę oburzony tym, że nie został błyskawicznie pokierowany do żółto-czarnego stołu, ale rozmawiało się przyjemnie. Pochwalił się ciekawostką o przynależności do Godryka, dostał trochę historyjek o zamku i dowiedział się o paru magicznych lokacjach, a potem… potem usłyszał radosny okrzyk czapki, który nie brzmiał tak, jak powinien. Gryffindor? Co gorsze, nie mógł czekać na resztę znajomych, tylko podreptał do Lwów jak najprawdziwsze Lwiątko. Przysiadł gdzieś z brzegu, pozwalając by duch zagadywał go przez resztę Ceremonii Przydziału; próbował udawać, że wcale nie jest mu szkoda widzieć Olivera w Hufflepuffie i wcale nie współczuje, że jego siostra poszła do Slytherinu. Tylko Emrys go nie zaskoczył, ale w tej chwili też i jego zarozumiałość Caesar wolałby bardziej od swojej gryfońskiej anonimowości. - Ruby! - Krzyknął do @Ruby Maguire, zupełnie przypadkiem wyłapując w tłumie kuzynkę i już okrążając stół, by do niej dobiec. - Jestem Gryfonem! - Pochwalił się, by zakryć swoje rozczarowanie. Naprawdę od zawsze wierzył, że jak większość rodziny trafi do Hufflepuffu.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Kostka na kadrę:5 - Nowa Pani Dyrektorka zagaduje Cię o Twoje metody nauczania, relacje z innymi uczniami oraz tematy, na które zwrócisz uwagę w nadchodzącym roku szkolnym. Miejmy nadzieję, że Twoja wiadomość będzie wystarczająca! Jeśli jesteś pracownikiem, który nie naucza możesz przerzucić kostkę lub odpowiedzieć zgodnie z Twoją rolą.
Owszem, mógł tak siedzieć samotnie, niemniej jednak im dłużej przebywał z własnymi myślami, tym bardziej miał ochotę porobić coś innego. Wybierając miejsce, które przyczyniało się do najmniejszej ilości interakcji, może miał spokój, niemniej jednak też - jako asystent powinien prezentować się z najlepszej strony. Czekoladowe tęczówki spoglądały zatem na to, jak Tiara Przydziału zaczęła segregować ludzi na poszczególne domy, za czym jakoś specjalnie nie przepadał. Uważał to za niepotrzebne powstawanie podziałów między uczniami, niemniej jednak, jako że to była tradycja od wielu wieków, nie mógł na rzeczywisty stan ceremonii wpłynąć. Z każdym oddechem niewielka ilość pary wydobywała się z jego nosa, co starał się jakoś ukryć, niemniej jednak bez większego sukcesu. Uśmiechnął się zatem w kierunku wszystkich najmłodszych, chwytając za własny sok znajdujący się w niewielkim, aczkolwiek urokliwym pucharku, by, jakoby niemo mówiąc "cheers", w ten sposób przywitać się z każdym nowym nabytkiem w pierwszych klasach (@Ruth Callahan, @Caesar U. Badcock, @Baby O. Macha, @Emrys A. R. Landevale, @Oliver F. Fox). Na pucharku widniały ślady po otworzonym ciasteczku; neonowe, najróżniejszych barw, rzucały się w oczy za sprawą czystej, dzierżonej przez niego w ten sposób magii. Przy Puchonie nieco się zastanowił - doskonale pamiętał moment, gdy wprowadził się do partnera, spoglądając na wazon z bukietem kwiatów, który uległ stłuczeniu, gdy Grom i Andrzej postanowili nieco powariować. O innym Oliverze na razie nie słyszał, więc to ten musiał być tym, o którym mówił Maximilian - ten, który dał się łatwo namówić na spotkanie. Szczerze? Zmartwił się nieco przypomnieniem sobie faktu na ten temat, bo jeżeli rzeczywiście tak łatwo dawał się umówić z typem starszym od siebie o siedem lat, to kto wie, czy przypadkiem ktoś nie próbowałby tego wykorzystać. Nie mógł się zatem powstrzymać od wewnętrznego skrzywienia, jakie to nie pojawiło się na twarzy, a prędzej pod kopułą czaszki. Samemu miał nadzieję, iż słowa, które wyprowadził w jego kierunku Solberg, nie zostały puszczone drugim uchem, a rzeczywiście gdzieś znalazły miejsce i postanowiły się zadomowić na dobre. Harmider, który trwał w Wielkiej Sali, może nie był duży, ale jedno było pewne - uszy potrafiły się zmęczyć. Każdy rozmawiał w swoim towarzystwie, a emocje nie opadały, prędzej ulegając nadmiernej kumulacji. Dotarły do niego zatem krzyki nowej prefekt, @Hope U. Griffin, na którą przekierował na krótki moment łagodne spojrzenie, rozpoznając jej burzę rudych włosów i aparycję z tego, iż mieli okazję brać udział w Rytuale Zorzy podczas ferii trwających w urokliwym miasteczku Torsvåg. Jak się okazało, a jak przynajmniej ocenił na pierwszy rzut oka, sprawa nie wymagała żadnej interwencji, na co mógł odetchnąć z ulgą. Szkoda byłoby mieć na sumieniu paru uczniów, którzy nagle by się zakrztusili bądź wplątali w jakieś nieprzyzwoite bójki o rację przy stole pełnym jedzenia. Kątem oka nowy asystent zauważył także znajdującą się hogwarcką trójkę - @Perpetua Whitehorn wraz z partnerem @Huxley Williams oraz @Oberon Lancaster. Kiedy spojrzenia któregokolwiek z nich się skrzyżowały z tymi ciemnymi obrączkami źrenic, Felinus posłał im przyjazny uśmiech i lekko pomachał dłonią, być może nawet po to, by wstać i po prostu odrobinę porozmawiać. Niezależnie od tego, jak to wyglądało, nie miał okazji na wykonanie żadnego większego kroku w ich kierunku; nowa dyrektor Hogwartu z łatwością postanowiła się do niego nieco przykleić, być może zaalarmowana poniekąd tym, jak młodo wyglądał wśród całej kadry. Były uczeń standardowo się z nią przywitał - kulturalnie i bez żadnego większego stresu, by następnie wsłuchać się w harmider pytań dotyczących tego, czego jeszcze nie miał okazji sprawdzić na własnej skórze. Nie przeszkadzało mu to, a zamiast tego, przepraszając za ogień wydobywający się z ust, postanowił na pewne rzeczy odpowiedzieć. - To mój pierwszy rok, jako asystent. Wcześniej byłem zastępcą przewodniczącego Laboratorium Medycznego, a tam stawiałem przede wszystkim na praktykę. Magia lecznicza poniekąd się na tym właśnie opiera, ale obecnie moje metody nauczania będą zależne od tego, w jaki sposób lekcje będzie przeprowadzał profesor Williams. - starał się jakoś powstrzymać te płomienie i buchającą parę, niemniej jednak z nikłą skutecznością. No tak, samodzielnie nie mógł przeprowadzać żadnych zajęć, w związku z czym pozostawał pod tym względem zależny od decyzji starszego stażem i wiekiem mężczyzny okrytego naprawdę wieloma tatuażami. Sam miał jeden z nich, który na moment "przesłuchania" zatrzymał się na plecach, nie szukając innego miejsca do odpoczynku. - Ale uczestniczyłem u niego na lekcjach i uważam, że również podchodzi do kwestii nauczania w bardzo podobny sposób! A na pewno kreatywny. - posłał Wang lekki, widoczny uśmiech, polepszając chwyt na pucharku, w którym nie znajdowały się żadne procenty. Nawet jeżeli kadra mogła z nich skorzystać, on nie zamierzał; wspomnienia z imprezy niespecjalnie mu dobrze służyły. Najwidoczniej kobieta była zainteresowana wypowiedzią, w związku z czym do jego uszu dotarło kolejne pytanie. - Jeżeli chodzi o relacje z innymi uczniami, to nie mam z tym najmniejszego problemu. Z wieloma z nich mam pozytywne kontakty, a współpraca z nimi na spotkaniach kółek pozalekcyjnych była czystą przyjemnością. - przyznał szczerze; nie pamiętał, by powstawały wówczas jakiekolwiek widoczne problemy. Po zmianach, jakie w nim zaszły i po tym, jak bardziej zaczął otwierać się na ludzi, trudno było w jego przypadku o jakieś spory bądź konflikty. Li wypytała o kolejne kwestie, a samemu nie wiedział, ile efekt dłoni pozostawiających ślady oraz języków ognia będzie trwał, w związku z czym spojrzał na nią trochę przepraszająco. Kto by się spodziewał, że magiczne wróżby przyczynią się do powstania magicznych efektów... - Tematy, na które zwrócę uwagę... - zastanowiwszy się na krótki moment, gdy upił łyk soku znajdującego się w błyszczącym neonowymi barwami pucharku, musiał dokładnie przemyśleć tę kwestię. - Tutaj znowu jestem zależny od profesora Williamsa, niemniej jednak też, zależy to od tego, co pani miała konkretnie na myśli. Jeżeli chodzi o dziedzinę, w której to będę asystował nauczycielowi, na pewno zwrócę uwagę na choroby, jakie to w ostatnim czasie wymykają się spod kontroli. Jeżeli miałbym powiedzieć bardzo ogólnie, skupiłbym się na bezpieczeństwie i zdrowiu uczniów - zarówno fizycznym, jak i psychicznym. Bez najmniejszego cienia wątpliwości jestem w stanie stwierdzić, że odpowiednie informacje dotarły do pani jeszcze kilka dni wcześniej, przed rozpoczęciem roku szkolnego. - bójka w Wielkiej Sali, utrata strun głosowych przez jedną z uczennic podczas wakacji w Luizjanie, bójki na terenie szkoły, dwie próby samobójcze uczennic z domu Helgi Hufflepuff, podróż uczniów do Zakazanego Lasu i utrata ręki przez Callahana. To wszystko wymagało odpowiedniego spojrzenia bystrych tęczówek, by potencjalnie uniknąć kolejnych problemów wynikających z naprawdę wielu czynników. Sam, gdyby uzyskał odpowiednią pomoc znacznie wcześniej, nie musiałby się męczyć. A na pewno uniknąłby sytuacji, w których to zaczął opadać z powrotem na dno. Lowell, poprzez te słowa, miał nadzieję, iż zadowoli ciekawość nowej dyrektor, a samemu ponownie upił łyk soku dyniowego, czekając na werdykt. Jak się okazało, były one wystarczające, w związku z czym mógł odetchnąć z widoczną ulgą, powracając do czujnej obserwacji uczniów, trwania i ogólnego oddania się w magię dnia, który dzisiaj został podstawiony przed jego oczami.
Baby nie do końća podobało się, że Oliver bierze pod uwagę opcję, w którym zostaną rozdzieli i nie wyglądało nawet na to, żeby go martwiła. Ewidentnie miał w soboe chęć poznania nowych ludzi i chociaż trudno było go winić, to jeszcze trudniej było zrozumieć. Po ich doświadczeniach z zawieraniem nowych znajomości, oboje powinni być do tego chociaż trochę sceptyczni. Dlaczego więc tylko Baby patrzyła nieufnie na dyskutujących na nieistotny temat chłopców? Oliver w tym czasie ewidentnie próbował zdobyć ich uwagę, kiedy Baby najchętniej wykorzystałaby okazję, żeby nabrać dystansu. Jeszcze bardziej sceptyczna była do chwalenia się wszem i wobec, że znali jednego z nauczycieli. Jak coś takiego mogło zostać odebrane pozytywnie? Zupełnie, jakby na starcie darzyli kogoś z kadry sympatią, a to nie była opinia, z jaką Baby chciała zacząć szkołę. - Bez przesady. Ja o nim nigdzie nie słyszałam - wzruszyła ramionami. Cieszyła się, że Oliver ugryzł się w język zanim powiedział za dużo o tych warsztatach. Kochała go, ale jego gadatliwość była czasem sporym problemem i w tym wypadku skończyłaby się naprawdę nieciekawie, gdyby już pierwszego dnia w świat poszła plotka, że są z rodziny zastępczej. Nie znała tych dzieci, nie wiedziała jeszcze jacy są i co jest normą, ale wiedziała, że niepełna rodzina nigdy nią nie była. Wyglądało na to, że gadatliwy chłopiec trafił do gryffindoru, co było wystarczającą wskazówką na to, że Baby prawdopodobnie tam nie trafi. Ewidentnie był z innej planety niż ona. Tylko czy był z inne niż Oliver? - Trzymam kciuki - uśmiechnęła się, kiedy nazwisko jej brata zostało wywołane. Sama została w towarzystwie Emrysa, znacząco robiąc porządny krok w bok, żeby zachować względny dystans. Oby tiara zdecydowała się na miejsce, do którego i ona będzie pasować.
Jenna Hastings
Rok Nauki : III
Wiek : 14
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 155
C. szczególne : Piegi; jasne, przenikliwe oczy; spojrzenie zbyt poważne jak na jej wiek.
Jenna nie integrowała się z pozostałymi pierwszorocznymi. Podróż pociągiem, przeprawę łódką i Ceremonię Przydziału spędziła w towarzystwie kuzyna, @Christian Hastings. Paplanina pozostałych ją denerwowała, z resztą stała razem z kuzynem nieco z tyłu. Niewiele było osób od nich wyższych, zwłaszcza od samego Christiana, więc i tak widzieli wszystko wystarczająco dobrze. Zerknęła na kuzyna, patrząc jak się trzymał. Sama była blada. On na pewno rozumiał. Spędzili ze sobą w wakacje dość dużo czasu i złapali kontakt, o jakim nawet nie śmiała marzyć. Nie musiała nic mówić, by wiedział, że boi się o przydział. A co, jeśli trafią do różnych domów? Albo jeśli Tiara w ogóle nigdzie jej nie przydzieli i ją odeślą do domu? Niby tłumaczono jej to już wiele razy, ale wciąż nie była pewna. Potrzebowała jakiegoś wsparcia, uściśnięcia ręki, czegokolwiek, ale bała się sama to zainicjować. Ale Christian wiedział, prawda?
Jakieś słowo sprawiło, że bieg jej myśli potoczył się zupełnie innym torem. Spojrzała na @Oliver F. Fox i na @Baby O. Macha w taki sposób, że jeśli to zauważyli, mogli się poczuć niezręcznie. Jakie warsztaty? Były jakieś zajęcia wakacyjne, na których powinna się pojawić? Ojciec jej nic o tym nie powiedział, ale na niego nie do końca można było liczyć w tych kwestiach. Wreszcie jej uwagę przyciągnęły wypowiedzi @Emrys A. R. Landevale. W niego też się wpatrywała jakiś czas, tymi swoimi niepokojąco jasnymi oczyma. - Imię nie robi z ciebie Merlina. - rzuciła wreszcie, nieco wbrew sobie. - Ani nieśmiertelnego. Takie imię to raczej brzemię. Musisz się postarać, jeśli chcesz być go godzien. Mówiła dość cicho, by nie zakłócać Ceremonii, ale słyszalnie dla samego zainteresowanego. Miała zaskakująco rozbudowane słownictwo, jak na swój wiek. I dziwne, właściwie mało sympatyczne spojrzenie.