Spacerując dzielnicą, natrafiasz na tajemnicze schody przy boku jednego z wyższych budynków. Nie prowadzą jednak one do żadnego okna ani drzwi, sięgając dachu. Z ciekawością wspinasz się na górę, odkrywając jedno z tych nieznanych, tajemniczych miejsc miasta. Odkrywasz miejsce idealne na wieczór z przyjaciółmi lub randkę i chociaż nie widać stąd panoramy miejskiej przez wysoki mór, ani znajdującej się na dole pustyni, wydaje Ci się, że sięgasz nieba i gwiazdy są na wyciągnięcie ręki. Nie wiadomo, kto ustawił na dachu fotele i rozstawił lampiony, rzucając ochronne zaklęcie na warunki pogodowe, ale miał bardzo dobry pomysł.
Rzuć Kostką k6:
3,5- Udaje Ci się znaleźć tajemnicze schody. 1,2,4,6 - Nie udaje Ci się dostrzec schodów, idziesz dalej.
Spróbuj rzucić kostką jeśli twój Pappar jest dobry z Astronomii i Wróżbiarstwa. Tutaj nie musisz nosić specjalnego stroju.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Wiele pozostawało jeszcze do zwiedzenia. Po tych kilkunastu dniach pobytu we wspaniałej Arabii, Robin miała wrażenie, jakby nie zobaczyła jeszcze nic. Wciąż gdzieś gnała, próbowała dostosować się do miejsca, w którym przyszło jej spędzać czasu. Zachwycała się wszystkim wokół i jeszcze każdym elementem z osobna. Próbowała dostrzegać piękno ogółu, choć było to naprawdę trudnym zadaniem. Tego wieczoru postanowiła jednak zwolnić. Odpocząć od ciągłego biegu, w którym nieustannie tkwiła, pomimo zapewnień względem samej siebie, że faktycznie spróbuje odpocząć. A towarzystwo Eskila wydawało jej się idealnym do tego celu. Chyba oboje przeszli już do porządku dziennego względem sytuacji, która jeszcze nie tak dawno miała miejsca. Mogli znów cieszyć się wzajemną przyjaźnią, bez żadnych dodatkowych podtekstów, czy wydarzeń, które mogą wprowadzić w dyskomfort. Nic więc dziwnego, że szeroki uśmiech wstępował na jej wargi, kiedy szła u boku jednego z ulubionych Ślizgonów. Tego dnia darowała sobie tę durną szatę, uważając że i od cudownych strojów należało odpocząć, bo inaczej przyprawiały o zawrót głowy i mdłości. - W ogóle nie chwaliłeś mi się, co tutaj do tej pory robiłeś - zagadnęła go po wyjątkowo długiej dyspucie na temat przydatności tych całych papparów w tym miejscu. Jej własny często wyrzucał jej milion właśnie potrzebnych rzeczy z torebki, przez co miała problem z zabraniem wszystkiego co potrzebne na jakiekolwiek wyjście. Zerknęła właśnie w jedną z bocznych uliczek akurat po to, aby dostrzec dziwne schody. - Ej, chodź, zobaczymy co tam jest - zawyrokowała od razu, bo przecież już obudził się w niej instynkt odkrywcy i musiała mu czym prędzej ulec. Bez wahania złapała Eskila za dłoń i pociągnęła za sobą. Podeszła do tajemniczych schodów i zaczęła się na nie wspinać. Czy już kiedyś wspominała, że nienawidziła schodów? Na Merlina, tak cholernie bardzo ich nie lubiła... Kiedy dotarli na szczyt okazało się że to po prostu jeszcze jedno miejsce odpowiednie do odpoczynku czy po prostu zwolnienia tempa. A skoro obiecała sobie, że to właśnie dzisiaj zrobi, to chyba musiała trzymać się danego samemu sobie słowa. - W ogóle mam do Ciebie prośbę, ale nie jestem pewna, czy będziesz chciał mi w tym pomóc - zaczęła, kiedy i Eskil znalazł się już na górze i oboje oswoili się z widokiem, jaki ich otoczył. Ten nie był spektakularny, jednak w opinii Robin sama intymność tego miejsca była bardzo miłą odmianą od ciągłego zgiełku, który dosięgał ich na każdym rogu tego miasta. - Bo wiesz... chciałam poćwiczyć hipnozę, a nie chcę stale prosić o to Felinusa - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy tymi przeszywającymi, czekoladowymi tęczówkami. Ciekawiła ją jego reakcja. W końcu jeszcze jakiś czas temu on kategorycznie odmawiał używania względem niej swojego uroku, a teraz to właśnie ona prosiła go o to, aby chciał stać się jej obiektem doświadczalnym.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Uwielbiał chwile kiedy nie musiał nosić na sobie brokatowego wdzianka. Chętnie oglądał się za wystrojonymi dziewczętami, ale ta szata dla chłopaków... pozostawiała wiele do życzenia. Miło było więc założyć zwykłe krótkie spodenki i koszulę i wyruszyć sobie w towarzystwie Robin tam, gdzie nogi ich poniosą. Choćby zaproponowała mu obieranie ziemniaków to poszedłby za nią bez wahania. Teoretycznie już pogodził się z tym, że nigdy przenigdy nie będzie jej mieć, co nie znaczy, że żalu się pozbył. Dało się jednak z tym żyć, jeśli pilnował, aby ani razu sobie nie pomarzyć. Dzięki temu cwałowanie obok jasnowłosej wredoty ślizgonki działało na niego terapeutycznie. Wyjątkowo pozbył się na dzisiaj pappara, który nie przestawał gadać i cały czas namawiał go na odwiedziny ruin jakiegoś miasta. Być może wybierze się tam, jeśli tylko namówi kogoś fajnego do towarzystwa. - A patrzyłem jak Olivia tańczy przede mną brzuchem i cieszy się swoim brokatowym strojem, wcześniej całowałem się z inną dziewczyną, potem napuściłem pappara na innego pappara, potem próbowałem przekraść się w piżamie do jadalni, ale mnie wyrzucili, wcześniej podmieniłem poduszki ze współlokatorem, a on oczywiście o niczym nie wie. Ma wygodniejszą, nie wiem skąd wytrzasnął... - trajkotał w swoim stylu, przeplatając "smaczne kąski" wraz z życiem codziennym, jednak nigdzie nie było wzmianki o odwiedzinach ciekawego miejsca. Jeszcze do takowego nie dotarł, choć szukał, czując w sobie silną potrzebę popadnięcia w kłopoty przeżycia coś ekstra, co wytworzy we krwi adrenalinę. Bez najmniejszego oporu dał się jej pociągnąć w kierunku schodów. Robin mogła robić z nim co chciała, a on w większości przypadkach zgodziłby się na to bez zająknięcia. Co ta dziewczyna z nim zrobiła? Nie miał najmniejszej ochoty jej odmawiać, zwłaszcza, jeśli wpadłaby na jakiś poroniony pomysł. - Czemu nie ma tu windy takiej jak w Ministerstwie Magii? - tylko jeden raz zamarudził kiedy dostali zadyszki. Mimo wszystko stawiał stopę co drugi schodek, byleby znaleźć się już na szczycie. Widok tego miejsca zapierał dech w piersiach i wywołał na jego twarzy wielgachny uśmiech. Miejsce idealne na schadzkę! Musiał puścić rękę Robin (by nie pomarzyć) i chwilę rzucił się na jeden z mięciutkich materacy, stopy wywalając na wyrolowaną poduszkę. - Jeśli to głupia prośba to wchodzę w ciemno! - wyciągnął w górę rękę z uniesionym kciukiem. Kwintesencja Eskila, a co. - Uuuu... - zagwizdał, słysząc jaka to powaga prośby. Wyszczerzył się od ucha do ucha, tak jak to umiał najlepiej robić. - Będziesz mnie hipnotyzować tak, jak ja kiedyś ciebie? Ale jeśli ci się uda to zabraniam zmuszania mnie do robienia śmiesznych rzeczy! - wspominał coś o braku asertywności? Gdyby jeszcze chociaż poczuł jakiekolwiek obawy przed tym pomysłem to byłaby dla niego nadzieja. Nie, on szedł w ślepo w każdy pomysł, który między nimi padał. Powstaje kwestia czy uda im się zachować powagę jeśli będą patrzeć na siebie w tak intensywny sposób. Patrząc na Eskila to... może być problem. Ups?
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Słuchała tego jego biadolenia na obecny stan rzeczy bez większego zainteresowania, jednak ten fakt uległ zmianie, kiedy do jej uszu dotarła bardzo specyficzna informacja jakoby Eskil kogoś całował. Nic nie mogła poradzić na to, że momentalnie na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech i od razu obróciła się niemalże w miejscu, aby wpatrywać się w niego bez nawet jednego mrugnięcia. - Widzę Eskil, że nie próżnujesz! - stwierdziła z rozbawieniem w głosie. Od razu podeszła do chłopaka i dźgnęła go łokciem prosto w żebra z naprawdę przerażającym uśmiechem na ustach. - Kim ona jest? Co to za szczęściara? Opowiadaj! - Nabijała się z niego w bardzo otwarty sposób, ale nie mógł jej mieć tego za złe. Jak i wielu innych rzeczy, które bezpardonowo przy nim robiła! Poza tym, była faktycznie ciekawa, a jak powszechnie wiadomo, ciekawa Robin, to groźna Robin. Żadna informacja w jej obecności nie mogła być bezpieczna, więc tak naprawdę najlepiej dla niego byłoby, gdyby po prostu powiedział wszystko wprost, a oszczędziłby niemiłych doświadczeń i sobie i wszystkim wokół. Przecież jak się uprze, to nie ma zmiłuj, a powoli chciała się upierać przy swoim. Niemniej w końcu dotarli do jakiegoś swojego dzisiejszego celu, choć żadne z nich nie wiedziało, co konkretnie nim jest. Robin nie chciało się już dalej iść i z chęcią zamierzała odpocząć. W końcu ile można łazić i zwiedzać? Czas na relaks również był potrzebny, o czym bardzo dosadnie uświadczył ją ostatnio Hunter. I teraz skrycie (bo przecież nie przyzna się do tego otwarcie, co to, to nie!) przyznawała mu rację. Była przekonana, że będzie potrzebowała znacznie więcej czasu i energii na to, aby namówić chłopaka do próbowania na nim hipnozy. Gotowała się na długą i bardzo zażartą batalię, a tymczasem okazało się, że potrzebowała tylko... swojego uroku osobistego. Jedna jej brew uniosła się ku górze. Instynktownie zaplotła ręce na wysokości klatki piersiowej i wpatrywała się w półwila, próbując zrozumieć blef. - I co? Tak po prostu się na to zgodzisz? Bez żadnego podtekstu czy kruczka? - naprawdę niedowierzała. Z drugiej strony nie zamierzała dać mu zbyt dużo czasu do namysłu. Dlatego szybko klapnęła na tej samej pufie co i on, odwracając się do niego całym swoim tułowiem. Wzięła głęboki oddech, przymykając przy tym powieki. - Dobra - zaczęła, ponownie otwierając oczy. - Z tego, co się dowiedziałam, aby hipnoza była skuteczna, potrzebny jest kontakt wzrokowy, bo bez tego tak początkującym laikom jak ja, będzie trudno cokolwiek osiągnąć - wyjaśniła mu podstawy, nie mając najmniejszego zamiaru informować go o większej ilości rzeczy, niż to konieczne. Wolała aby pozostało to swojego rodzaju zaskoczeniem. Może jeśli nie będzie wiedział, czego należy się spodziewać, to pójdzie jej przez to łatwiej? - To co, gotowy?- zapytała jeszcze. Sama zaczynała czuć delikatne zdenerwowanie, bo Eskil był jedną z pierwszych osób na której zdecydowała się trenować. A co, jeśli coś pójdzie cholernie nie tak? Tutaj nie ma Felinusa, który w razie czego ją powstrzyma...
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Czasami gadał dla samego gadania i ktoś taki jak Robin miał święte prawo lekceważyć to trajkotanie. Celowo jednak wplatał smaczek, wiedząc doskonale, że się do tego doczepi jak rzep do ogona psidwaka. Ba, podświadomie... no dobrze, świadomie chciał wywołać w niej przejaw zazdrości. Choć minęło już trochę czasu odkąd dostał od niej brutalnego kosza, tak naiwnie wierzył, że poczuje ulgę, jeśli dostrzeże w niej jakiekolwiek ślady zazdrości. To by oznaczało, że nie był jej obojętny... Szybko stłumił w sobie ten typ myślenia. Musi skoncentrować się na kimś inny (dzięki ci, Doireann, że spadłaś z nieba i Eskil może się tobą "zająć"), aby zapomnieć o uczuciu do Robin, które tuż przed złamaniem serca postanowiło urosnąć do niebotycznych rozmiarów. Powinien przestać podpuszczać Robin do zazdrości... zwłaszcza, że nie doszukał się w niej nawet jej grama. To był jak kubeł zimnej wody - ten jej diaboliczny uśmiech i entuzjazm, chęć poznania szczegółów... zderzył się z taką ścianą rzeczywistości. Robin naprawdę już zapomniała o tym, co do niej poczuł. To dobrze, prawda? To bardzo dobrze. Wmawiał sobie, jakie to pozytywne i prawidłowe. Będzie im... jemu łatwiej zapomnieć o wszystkim. Myśl o Doireann, nie o tym dziwnym smutku, że jednak nie wywołałeś zazdrości, a jedynie wesołą i diaboliczną akceptację Robin. Miał ochotę zetrzeć jej uśmieszek z twarzy i powiedzieć, że całował się z Olivią... ale to wywołałoby atak takiego gniewu, na który nie jest jeszcze gotowy. Uraziła go swoją normalną i naturalną reakcją, gdzie niczego nie mógł się doszukać. - No cóż... jest brunetką... ma brązowe oczy... - zaczął wymieniać, choć już nie z takim entuzjazmem, ale mimo wszystko uśmiechał się do wspomnień miękkich ust Puchonki i tego momentu kiedy przysunęła się tak blisko, że znowu poczuł zapach jej włosów. Trzymaj się tej myśli, będzie ci łatwiej. - Całuje bosko, wydaje mi się, że jest gorącokrwista ale nieśmiała. Ale ja już mam plan, że ją rozkręcę... zajebiście się z nią gada, nawet kiedy próbuje mnie pouczać. - i piękne jest to, że nie kłamał. Nie musiał, bo naprawdę z Doireann miło się gawędziło, a poważne tematy, które czasami poruszała wcale go nie przytłaczały. - Mogę opowiadać bez końca, ale no, muszę się zastanowić. - pokazał dziewczynie język, doskonale wiedząc, że prawdopodobnie go udusi, ukatrupi, a potem ukocha. Na zazdrość nie ma co liczyć, a szkoda! Powinien udać się za jakiś czas do swojego introwertyka, aby zapomnieć o żalu za tego kosza, którego dostał. To dobra recepta. Rozsiadł się wygodnie i od razu zgodził się na ćwiczenia oraz pozostanie jackalope doświadczalnym. Znajdował się w takim stanie, że gotów byłby nawet latać na jednej nodze na miotle, jeśli obieca mu szaloną, głupią i niebezpieczną zabawę. Stęsknił się za ich głupotami, co zrobić? Oczywiście nauka hipnozy nie była głupotą, ale stanowiła ciekawość! Robin potrafiła ją w im wzbudzić, więc co tu dużo mówić, zgodził się. - Jeśli będziesz drążyć to się rozmyślę. - zagroził jej, puszczając przy tym jej oczko i uśmiechając się leniwie, jakoś tak cieplej, co zaraz zatuszował odwróceniem wzroku i zrzuceniem z nóg buciorów. - Z tego, co się dowiedziałaś to akurat tego dowiedziałaś się ode mnie, bo ci powiedziałem. Przecież wilowanie też się od tego zaczyna, co nie? - wywrócił oczami i usiadł wygodnie, krzyżując nogi, opierając łokcie o kolana i spoglądając wyzywająco na Robin. - Gotowy. - wyszczerzył do niej zęby, gotów sprawdzić "jak to jest być po drugiej stronie". - I co, rozkochasz mnie w sobie? - palnął głupio, aby ją zdekoncentrować, bo przecież kto powiedział, że ma być grzecznym jackalope doświadczalnym? Powinna to zawrzeć zanim go zaprosiła do eksperymentowania!
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Oczywiście, że z jego wypowiedzi wyłapała te najbardziej interesujące ją kąski. Co innego miała zrobić? Była na to zaprogramowana i nie potrafiła inaczej. problem polegał na tym, że była kompletnie nieświadoma tego, iż naturalna w jej odczuciu reakcja jej organizmu na jego zadowolenie, była dla niego kompletnie nienaturalną. Gdyby tylko wiedziała, co o tym myślał i na co liczył, prawdopodobnie nieco bardziej zastanowiłaby się nad swoim zachowaniem. A tak? Dostawała nie mniej, nie więcej, a dokładnie to, a co zasłużyła. Innymi słowy, kiedy zaczął opowiadać o tym, jaka to nie jest cudowna ta dziewczyna, z którą to miał okazję się całować, to czuła jak gdzieś bardzo głęboko ją to ukuło. Brunetka, brązowe oczy. To jeszcze nie było takie złe. Obserwowała go uważnie, kiedy na jego ustach pojawiał się uśmiech, bardzo wyraźnie sugerujący rozmarzenie i jawne wspominanie tego, co miało między nimi miejsce, w jej obecności. - W takim razie, może lepiej idź do swojej gorącokrwistej koleżanki? Może za chwilę uda ci się ją rozkręcić i nie zatrzymacie się tylko na pocałunkach - oj, to było bardzo nie ładne zagranie z jej strony, jednak słowa wydostały się z jej ust, zanim mogła nad nimi w jakikolwiek sposób zapanować. Niemniej, nie żałowała ich. Skoro on pogrywał w taki sposób, to dlaczego ona nie mogła czegoś podobnego uczynić? Na Merlina, dla niej samej tamta sytuacja również do najłatwiejszych nie należała. Wciąż czuła wyrzuty sumienia, że potraktowała go w taki, a nie inny sposób. Jak zużytą zabawkę, którą odłożyła w kąt i teraz była zazdrosna, że inne dziecko chciało się nią bawić. Co z nią było nie tak?! I jeszcze to pokazywanie przez niego języka. Zachowywał się jak dziecko, a ona doskonale mu w tym wtórowała, kompletnie nieświadoma. Jak to jest, że normalnie tak się nie zachowywała, a ten bachor wyzwalał z niej takie emocje?! Nie drążyła tematu, bo i nie zamierzała dawać mu czasu do namysłu. Skoro się zgodził, to na pewno rozważył w głowie wszelkie opcje, za i przeciw, wszystko to, co konieczne. No bo przecież był logicznie myślącym człowiekiem (haha!) i świadomie podejmował niektóre ryzykowne kwestie w swoim życiu. Kiedy rozsiadł się wygodnie, ona również poprawiła swoją pozycję. Odgarnęła blond kosmyki na plecy, delikatnie odchrząknęła. - Nie tylko ty jesteś mądry, są też inne źródła informacji, niż niedoinformowany na swój temat półwil - skwitowała jego wypowiedź, dalej nieco rozdrażniona o tę wzmiankę na temat całowania się z jakąś dziewczyną. Jednak teraz należało skupić się na postawionym przed sobą zadaniem. Wiedziała, jak do tego podejść. Próbowała wyłowić w chaosie własnego umysłu tę jedną myśl, której to miała się uczepić i spróbować zaszczepić w głowie chłopaka. Coś prostego, nieskomplikowanego, co pozwoliłoby na odpowiedni rodzaj działania. W teorii to wszystko wydawało się proste, jednak wcale takim nie było. Niemalże nie dotarł do jej uszu kolejny sarkazm ze strony chłopaka, bo skupiona wpatrywała się w jego jasne tęczówki. Myśl Doppler, myśl. Wiedziała już o co może go poprosić. Co nie będzie wymagało aż tak wielu działań z jego strony, nie będzie znacząco wpływało na jego umysł i jednocześnie pozwoli jej bardziej zapanować nad tematem. - Eskil, oddaj mi swoją różdżkę - jej głos stał się nieco bardziej melodyjny, harmoniczny, w porównaniu do tego, jak wysławiała się na co dzień. Jej umysł wizualizował sobie to, jak chłopak faktycznie wyjmuje z kieszeni spodni drewniany patyk i podaje go na jej wyciągniętą dłoń. W skupieniu wciąż wpatrywała się w jego twarz, szukając jakichkolwiek oznak tego, że coś ruszyło, gotowa od razu użyć znacznie więcej swojej mentalnej siły.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Gorzka była myśl, że musi się pogodzić z faktami. Robin nie mogła być o niego zazdrosna bowiem zakochana była po uszy w Hunterze... to nie zadziała, próbował, nie wyszło, niemal się z tym pogodził... ale jej nagła odpowiedź wyzwoliła z niego bestię. Nie, tym razem nie pojawiła się żadna harpia cecha, a jego oczy aż pojaśniały z bardzo, ale to bardzo słodkiej satysfakcji. Poczuł się tak jakby ktoś podarował mu całe Miodowe Królestwo na wyłączność. Czyli jednak coś Robin ruszyło! Zaraz powrócił brutalnie na ziemię - to nic nie zmienia. Dała mu przecież do zrozumienia... ale nie puści jej płazem takiej odzywki. Swoim zachowaniem prowokowała go do srogiej odpowiedzi i musiałby przegryźć sobie język do krwi, aby zamilknąć. Zmrużył gniewnie oczy, choć na jego ustach pojawił się paskudnie zadowolony uśmieszek. - A żebyś wiedziała, że do niej pójdę i będę się całował ile tylko nam się zachce. - nie była to zbyt imponująca odpowiedź- ba, bardzo dziecinna, jednak wiedział, że trafi tam, gdzie powinna. - Będę sobie ją całować i nikt mi nie będzie nigdy mógł mówić, że nie mogę. - dodał kąśliwie, nawiązując do tych wielu sytuacji, kiedy nie mogli robić to, czego chcieli, głównie tuż po pogrzebie jego babci kiedy jego wola była tak pokruszona, a Robin taka ciepła, tak przytulona, pachnąca... aż przeszedł go bardzo gorący dreszcz kiedy to wspomniał i z tego też powodu trochę poczerwieniał. Wtłoczył sobie do głowy obraz Doireann. To o niej teraz będzie myśleć, nie o Robin. Ma dość myślenia o Robin, bo to prawie zawsze wiązało się z jakiegoś rodzaju bólem. Uwielbiał ją, ale jeszcze nie do końca przeszło mu uczucie jakie do niej żywił. Niełatwo było być obok niej i nie móc jej nawet przytulić. Boczyli się na siebie - nie pierwszy i nie ostatni raz - ale mieli ćwiczyć hipnozę. Panna Doppler dbała jednak o odpowiedni poziom zirytowania - czyżby rozgrzewka przed hipnozą? Zdekoncentrować swój cel? Posłał jej spojrzenie pełne wyrzutu. - Ja cię nie obrażam, a miałbym parę żarcików o blondynkach. - wytknął jej ostro wszak bądź co bądź nie był aż takim idiotą jak w poprzednich latach. Zdał SUMy na niezłych (jak na niego) wynikach, prawda? Teraz nie można bezkarnie go nazywać głupkiem i zamierzał się bronić. Z mniej zadowoloną miną siedział naprzeciwko Robin, czując jak między nimi przepływają niewidzialne prądy zirytowania. Nie mógł się na niej skoncentrować na tyle, aby się wyciszyć. Patrzył w jej czekoladowe cudowne oczy, ale nie potrafił skupić myśli, jego gałki oczne drżały, mrugał. Poczuł coś dziwnego rozbrzmiewającego w głosie Robin, ale absolutnie mu się tu nic nie zgadzało. - Ale ja jej przecież nie mam przy sobie. Nie mogę używać czarów w wakacje to po co mi nosić różdżkę. - odpowiedział i przetarł knykciem prawą powiekę, czując jakby coś do niej wpadło.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Oczywiście, że była nieco zazdrosna! Cała sytuacja miała miejsce wcale nie tak dawno temu i szczerze mówiąc, miała wielkie wyrzuty sumienia za to, jak potraktowała chłopaka. Dalej się z tym faktem nie pogodziła i dalej bolała ją ta świadomość. I naprawdę szczerze się ucieszyła, że chłopak poszedł do przodu, nie pozostawał w miejscu. Może ta nowa dziewczyna będzie mu o wiele bardziej pisana niż ona sama? W końcu życzyła mu tylko szczęścia w życiu, nic więcej. Tymczasem okazywało się, że sam Eskil nie miał najmniejszego zamiaru grać w sposób poprawny i przewidywalny w tej grze. Nie rozumiała czemu i co pragnął w ten sposób osiągnąć, ale słowa, które wypowiadał, naprawdę ją bolały. Owszem, zasłużyła na nie, choć szczerze wątpiła, czy na aż taką dosadność. Niestety, nie należała do grona miłych i opanowanych dziewczyn, raczej do tych mocno stąpających po ziemi i głośno wyrażających swoje zdanie. Więc kiedy zobaczyła jak mruży oczy i usłyszała to, co miał do powiedzenia, dotarł do niej fakt, z jaką zjadliwością to zrobił, po prostu nie mogła być mu dłużna. Poczuła się tak, jakby właśnie uderzył ją prosto w twarz. - Oh, no rozumiem. To w takim razie co tu jeszcze robisz? Idź i odnajdź swoją złotoustą, żeby mogła ci dalej dozować przyjemności - wysyczała w jego stronę, od razu zła sama na siebie, kiedy dotarł do niej sens wypowiadanych słów. Niestety, obudził w niej to uczucie, któremu nie potrafiła sprostać i sobie z nim poradzić w sposób logiczny i nie krzywdząc nikogo. Bez namysłu podeszła do chłopaka i popchnęła go obiema dłońmi prosto w klatkę piersiową. - No idź! Na co jeszcze czekasz?! - popchnęła go jeszcze raz, kompletnie się nie kontrolując, jakby dając upust wszystkiemu temu, co od tak dawna drzemało w jej ciele. - Może jeszcze jakiegoś skrawka jej ciała nie obcałowałeś i musisz to nadrobić?! - nie patrząc na niego dłużej, po prostu odeszła i odwróciła się plecami. Teraz kompletnie nie w głowie była jej nauka hipnozy i próba zapanowania nad jego umysłem. W jej ciele wrzały negatywne emocje. Co prawda Irvette mówiła, że powinna z nich czerpać, ale sama nie była taka pewna. Nie chciała tego wykorzystywać w taki sposób. To nie była metoda dla niej. Musiała się uspokoić. I znacznie łatwiej było jej to zrobić, kiedy nie patrzyła na niego i kiedy miała nadzieję, że być może nie zauważył czających się w jej oczach łez. Nawet nie wiedziała, kiedy wstała z tej głupiej sofy i odeszła naprawdę daleko po jednej, kompletnie nieudanej próbie. Miała ochotę krzyczeć i gryźć, otwarcie pokazywać swoje niezadowolenie z zaistniałej sytuacji. A przecież jedyne, co pierwotnie pragnęła, to spędzić miło czas z, bądź co bądź, przyjacielem... Jak widać, nawet to nie było jej dane, bo wszystko dalej było tak cholernie pogmatwane, jak tylko mogło być. Ciekawe, czy jeszcze kiedyś coś w ich relacji będzie normalnym...
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Próbował wywołać w niej zazdrość, a kiedy w końcu mu się to udało to okazało się, że po chwilowej radości nie wiedział co ma o tym myśleć. Jakim prawem mogłaby być o niego zazdrosna? Co to ma znaczyć? Dlaczego tak mu się to podobało, a jednocześnie wywoływało w nim wewnętrzne drgania? Nie miał prawa mieć nadziei, bo wybrała Huntera, a jemu złamała serce w dosadny sposób. A mimo wszystko był idiotą i prowokował ją do okazania emocji, wierząc, że jej zazdrość ukoi żal. Nic bardziej mylnego bowiem doszło do kłótni. Wystarczyło odrobinę złośliwości, aby wywołać lawinę złości. Uwielbiał Robin w każdym calu, nawet kiedy na niego wrzeszczała jednak nie zgadzał się na wyzywanie. Minęły czasy kiedy obrażał się za nazywanie go głupkiem, teraz żądał traktowania z większą powagą. Ośmielił się wytykać błąd Robin bowiem w końcu odkrył, że dziewczyna posiada jakiejkolwiek wady. Dotychczas nigdy ich nie zauważał, a teraz… choć je poznawał to dalej gotów był trwać u jej boku, jeśli mu na to pozwoli. Cóż, zaczęła go wyganiać, a on nie czuł się temu winny. Prowokowała go swoim zachowaniem. Nie zamierzał kolejny raz przyjąć rolę przegrywa w ich kłótniach. Koniec z tym. Uwielbiał ją, ale nie jest już dzikim nastolatkiem. - Ty się nie martw o moje całowanie. Pójdę sobie do niej kiedy będę chciał. - warknął w obronie własnej, bo choć wszczynali kłótnię (w tak romantycznym miejscu) to nie chciał opuszczać jej towarzystwa. Chyba popadał w masochizm. Ojć? Zaskoczyła go popchnięciem więc w pierwszym odruchu cofnął się o krok, nie zauważając tego momentu kiedy wstawał z materaca. Dopiero chłodny dach pod gołymi stopami poinformował go o podświadomej zmianie pozycji. Przy drugim popchnięciu zaparł się, ale nie musiał się przy tym wysilać bowiem Robin była malutka, drobna, a on wysoki i mogła sobie próbować go wyganiać, a i tak się jej nie uda. - Czekam aż się ogarniesz. - pocisnął jej, wciąż nie umiejąc uwierzyć, że ona jest zazdrosna. Ukochałby ją za to… gdyby mógł. Jak zawsze napotykał ograniczenia. Nawet teraz. Przypomniał sobie, że przy Doireann też nie mógł robić co chciał, bowiem i ona karmiła go słowami "nie wolno, stop", co trawiło go od środka. Uzmysłowienie sobie tego faktu rozwarło zasklepioną w sercu dziurę. Cholera. - Dlaczego mnie pytasz o całowanie skoro teraz się wkurwiasz? Co ja ci zrobiłem?!- i on podniósł głos. Nie chciał brać na siebie roli winowajcy choć sprawdzał poziom jej zazdrości. Powinien za to smażyć się w piekle. Poszedł za nią te pół metra i chwycił ją za ramię. - Mam sobie siedzieć i gapić się jak się migdalicie? Wierz mi, będę się całować z ludźmi, i to na twoich oczach i nie możesz mnie za to szantażować. - bo to wyganianie go stąd było niejako stawianiem ultimatum "wybieraj, ja albo ona, czyje towarzystwo chcesz?" Być może źle to interpretował, ale w ten sposób to odczuwał. - Nie chciałaś mnie to nie będę twój na wyłączność. Poczuj sobie to, co ja poczułem kiedy oboje mnie rzuciliście! - wygarnął jej, a złość rozlewała się po jego ciele w błyskawicznym tempie. Wygarniał też swój żal (czyżby szkoła Olivii?), wyrzucał z siebie to, co tak skrzętnie tłumił. Naprawdę miał ochotę iść teraz do Doireann, bo ona nie zrobi mu wyrzutów, że się z nią całował. Ale za to powie, że "nie wolno"... Więc do kogo miałby pójść, kto by nie ograniczyłby go stawianiem granic? Dusił się od zakazów, a właśnie spoglądał na ten jeden, największy, który musiał wbrew sobie akceptować. Nie było w nim już ani cienia uśmiechu. Skoro został skrzywdzony to przynajmniej ma prawo mówić teraz to, co zechce, nawet jeśli prawda boli ich obojga.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Wywoływanie zazdrości szło mu zaskakująco prosto, choć przecież w Robin nie powinno jej być nawet grama. Nie mogła nic jednak poradzić na to, że chociaż nie pałała względem chłopaka tak gorącym uczuciem, jak on pałał względem niej kiedykolwiek, tak zwyczajnie, po ludzku, obawiała się dnia, kiedy uzna, że może ją zastąpić byle dziewczyną, która pojawi się w jego życiu. Nie chciała pójść w odstawkę. Nie chciała, aby miał ją głęboko w dupie. A czuła, że prędzej, czy później to właśnie się wydarzy. Jak miała mu zwyczajnie wytłumaczyć, że po prostu nie chciała doczekać dnia, w którym w życiu Eskila zabraknie miejsca dla zwariowanej Robin Doppler tylko dlatego, że postanowiła wybrać innego? Przecież to było prawie że absurdalne, ale ona wciąż i wciąż myślała na ten temat. I obawiała się tego momentu tak cholernie bardzo jak to tylko możliwe. Pewnie dlatego tak bardzo wkurzyło ją, jak z tak ogromną pasją zaczął opowiadać o tym, jaka to wspaniała jest nowa, poznana przez niego dziewczyna. Nie powinna tak reagować. Z głębi serca życzyła mu jak najwięcej szczęścia i zadowolenia z życia. Niestety, niektóre uczucia czasami były zbyt silne, by mogła je w sobie okiełznać. Oczywiście, że posiadała wady. I to takie paskudne. Była niemiła, zawistna, zawzięta, jednak starała się to wszystko wyrównywać poprzez swoje dobre uczynki. Teraz niestety, nie było to możliwe. Wyżywała się na Eskilu bez nawet najmniejszego zastanowienia nad tym, czy jej złość w ogóle w jakikolwiek sposób była racjonalna! Kto postępował w taki sposób?! - Tego się nigdy nie doczekasz! - odszczekała się, jakże ambitnie, plotąc pierwsze co jej ślina na język przyniosła. Jednak te słowa poniekąd były prawdziwe. Robin na pewno się nie zmieni. Dalej będzie tak impulsywna, jak była dotychczas. Prychnęła tylko słysząc kolejne jego słowa. Jakby uznawała, że nie ma odpowiedniego nastawienia, aby móc na nie odpowiedzieć. I zgodnie z własną wolą nie odpowiedziała. Zaskoczona spojrzała na jego dłoń gdy ta opadła na jej ramię. Nie minęła sekunda a znów utkwiła w jego jasnych tęczówkach spojrzenie swoich wściekłych, czekoladowych oczu. -Nigdy nie migdaliłam się na twoich oczach! I nigdy cię nie szantażowałam!- oznajmiła naprawdę dosadnym tonem. Zgodnie z prawdą. Szczególnie uważała, by w jakikolwiek sposób swoim zachowaniem nie obrazić Eskila. Wydawało jej się, że robiła to całkiem nieźle. Jak widać, niekoniecznie, bo ten właśnie wyrzygał jej wszystko to, co leżało mu na sercu, choć nie wszystko było zgodne z prawdą. - Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz?! - wyrwała swoje ramię z jego uścisku i odeszła na kilka kroków. Ukryła swoją twarz w dłoniach, jakby miało jej to w czymkolwiek pomóc. Niestety, nie pomogło. Gniewnym ruchem opuściła dłonie z powrotem wzdłuż tułowia akurat aby usłyszeć kolejne jego słowa. Zabolało. Bardzo zabolało. Gotowała się z wściekłości, choć nawet nie wiedziała, kiedy osiągnęła taki stan. Teraz nie miała już żadnych skrupułów. - Ciekawe, kto pierwszy mnie odtrącił, bo mu amortencja napsuła w głowie! - znów krzyczała, nie kontrolując tego, co wydobywa się z jej ust. Nawet nie wiedziała, w którym momencie postanowiła skrzywdzić Eskila tak samo mocno, jak on krzywdził ją. Ból rozdzierał ją od środka i każde kolejne jego słowo celowało prosto w jej serce. Od długiego czasu borykała się z wyrzutami sumienia za to, jak potraktowała chłopaka. Teraz te ustąpiły miejsca bezkresnej wściekłości. - Mam szczerą kurwa nadzieję, że ci się w życiu poukłada i jeszcze za to obrywam! Co jest kurwa z tobą nie tak?! - nie zamierzała tego mówić głośno, jednak słowa padły i nie mogła ich w żaden sposób powstrzymać. Łzy coraz bardziej cisnęły się do jej oczu, choć jeszcze je powstrzymywała, wkurwiona jednocześnie na samą siebie, że często występowały one u niej pod wpływem bardzo silnych emocji. Nie chciała dać mu satysfakcji, pokazać jak bardzo bolało to, co mówił i robił. Niestety, powoli przegrywała to starcie z kretesem...
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nigdy nie wpadłby na to jakimi pobudkami kieruje się Robin. Niepotrzebnie wywoływał w niej ślady zazdrości bo teraz oboje cierpieli. Ale co ma poradzić, że za nią [i] tęsknił[/b]? Doskwierał mu ten dystans fizyczny, którego sam z siebie nie przekraczał, aby łatwiej było zapomnieć o wszystkim. Zazdrościł jej i Hunterowi, a jak wiadomo, takie uczucie potrafi zżerać od środka i zmieniać zachowanie na bliskie niepoczytalności. Dotychczas pocieszał się wspomnieniem z Doireann, a teraz okazuje się, że nawet ona narzuca mu ograniczenia. Nie był na tyle cierpliwy, aby wszystko przeboleć. Nie chciał czekać, aż żal minie, chciał się go z siebie pozbyć. A teraz pokazuje swój debilizm i prowokuje Robin, ona jego, on ją… popadają w błędne koło, którego nie ma kto przerwać. Nie ma tu Huntera, który uciąłby bolesną wymianę zdań. Nie ma nikogo, kto przetrwałby te fale bólu. - Gapicie się na siebie tak mdło, wszędzie łazicie razem, a ja …- ugryzł się mocno w język, a i jego głos zadrżał. - Nie umiem przestać być zazdrosny, szlag jasny mnie przez was trafia!- skoro wygarniali sobie wszystko, co leży na sercu to czemu nie ciągnąć tego do maksimum? Nie powinien krzyczeć, ale coś wewnątrz jego trzewi napędzało tę złość, skłaniało do wyrzucenia z siebie gniewu, bo przecież został zraniony. Chciał być egoistą, nie lubił empatii. Męczyła go. - Co, mam się domyślać i czytać w myślach?- burczał oschle, cofając rękę kiedy postanowiła się od niego odsunąć. No tak, zakazany owoc. Wszystko zakazane albo lepiej "nie dla Eskila". Nigdy nie myślałby trzeźwo w ten sposób, ale złość zmieniała wszystko, nawet punkt widzenia. Jej słowa bolały, bardzo. Pobladł, zacisnął pięści, a za mostkiem coś się w nim skręcało. Ręce już drżały. Bardzo. - Chciałem być fair!- warknął napiętym tonem, przełykając zaraz to gulę w gardle. - Wszystkich mam w dupie, ale dla ciebie chciałem być fair. I będziesz mi to wygarniać? Spoko, następnym razem będę kłamać skoro tak!- robił z igły widły. Nie był sobą. Nie zachowywał się normalnie. Ból, ból, ból, zwłaszcza na widok jej łez. Znowu przez niego płakała, brawo Clearwater. Gorąc gniewu rozlał się po jego trzewiach, płynął w górę niczym lawa, obejmował jego twarz i napełniał policzki czerwienią złości. Podszedł do niej, taki wściekły, a harpia część jego jestestwa zbliżała się coraz bardziej do jego skóry, świerzbiła, gotowa wydostać się na światło dzienne i pożreć nie tylko samego Eskila, ale i Robin. - Czemu znowu płaczesz? Przestań!- nienawidził tych łez, bo był ich winien. Nie umiał ich powstrzymać. To rola Huntera, a tego nie ma kiedy jest potrzebny. Wrrr! - Próbuję o was zapomnieć, do jasnej avady! Ale nie mogę, bo ja dalej was chcę! Chcę wiedzieć czy w ogóle wam na mnie zależy ale widzę, że nie jestem już wam potrzebny. - cedził przez zaciśnięte zęby. - Skoro tak mnie wyganiasz to proszę bardzo, pójdę sobie! Spoko, przyzwyczaiłem się do bycia niechcianym. - nie było przy tym ani jednej łzy w jego spojrzeniach. Gniew, narastająca złość, zmieszana z bólem. Odwrócił się od niej, gotów sobie iść, bo przecież cały czas go wyganiała. Wolała, aby układał sobie życie z kimś innym, więc nic tu po nim. Nie chciała być w jego życiu? Przeszkadzał jej? Eskil popadał w bardzo toksyczne myślenie, dyktowane teraz harpim gniewem, które podsycało ból, aby się z niego wydostać. Czuł silniej, to prawda. Półwile mają przejebane.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
To wszystko komplikowało się w tak paskudny sposób, że Robin nie wiedziała kompletnie, co o tym myśleć. Wszystkie logiczne zdania, które mogłyby utworzyć się w jej głowie, odlatywały w niebyt. Pozostawała tylko wszechobecna złość, której nie była w stanie podołać w zaciszu własnego ciała. A kiedy nie mogła sobie coś z tym poradzić, uwalniała to w sposób kompletnie niekontrolowany, nieświadomy. Krzywdząc wszystkich, którzy mogliby dla niej cokolwiek oznaczać. W tym konkretnym przypadku trafiło na Eskila. Nienawidziła się za to i pewnie gdzieś tam pragnęła przestać go krzywdzić, jednak nie była w stanie. Przekroczyła niewidzialną granicę, za którą nie była już w stanie zawrócić. Rozmawiali szczerze o tym, co ich bolało a co nie. A skoro już wszystko wypuszczali z siebie... Kolejny raz poczuła się tak, jakby uderzył ją prosto w twarz. W szczególności, że to wszystko nie było prawdą! Skrupulatnie pilnowała ilości czasu, jaką spędzała w towarzystwie Huntera. Sama miała go na tyle mało, że nie chciała w żaden sposób przeginać. Owszem, korzystała, gdy miała okazję, ale nigdy przy Eskilu. Nie miała żadnego argumentu, którym mogłaby przebić to, co właśnie powiedział, więc milczała zawzięcie. Klatka piersiowa unosiła się w rytmie ciężkiego oddechu. Nieświadomie przygryzła wewnętrzną stronę policzka i dopiero sącząca się z maleńkiej ranki krew ją o tym fakcie uświadomiła. A potem zacisnęła swoje zęby jeszcze mocniej na poranionej tkance, słysząc kolejne jego słowa. -Nigdy w niczym cię nie okłamałam - wycedziła przez zaciśnięte zęby. Nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek zachowała się nie fair względem niego. Zawsze starała się nie ranić cudzych uczuć, ale jak widać, nie była w tym najlepsza. Teraz miała przed sobą tego żywy dowód. Choćby nie wiem jak próbowała, to zawsze krzywdziła innych. - Nie płaczę! - ryknęła do niego, choć jak na złość, załzawione oczy w końcu wypuściły ze swoich objęć pierwsze łzy, które potoczyły się leniwie, w kompletnie niepasujący do sytuacji sposób, po jej policzkach. Stała dalej w miejscu, patrząc prosto na niego i łykając każde wypowiadane przez niego słowo, które paliło jej wnętrze. Złość powoli ustępowała miejsca bólowi tak ciężkiemu do opisania, że nawet nie próbowała tego zrobić. Czuła, jakby za chwilę miała się rozlecieć na milion kawałków. Nerwowo otarła jeden ze swoich policzków, kiedy ten dalej cedził coraz to gorsze słowa. Opuściła wzrok nie mogąc dłużej wytrzymać tego palącego poczucia winy, które czaiło się tuż za rogiem. - Ale ja cię potrzebuję - powiedziała tak cholernie cicho, gdy odwrócił się do niej plecami, że nie sądziła, by mógł to choćby usłyszeć. Nie, nie miał szans tego usłyszeć. A może jednak? Nie zamierzała jednak błagać go o to, aby pozostał w tym miejscu. Dość już narobiła. Chciała dobrze, wyszło jak zawsze. To niesamowite w jak koncertowy sposób potrafiła wszystko spierdolić... +
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Wyolbrzymiał. Był tylko człowiekiem, który dał się ponieść emocjom. Mówił to, co ślina przyniosła na język. Wydobywał z siebie wszystkie swoje żale i wyrzuty, działał impulsywnie i używał słów, których nie wypowiedziałby gdyby był spokojny. Nie miał żelaznych nerwów jak nienormalnie spokojni dorośli, którzy pozjadali wszystkie rozumy i udawają przed uczniami jacy to są opanowani i wykształceni. Nakręcał się w złości, w jego ciele rozbrzmiewała nienawiść do tych wszystkich ograniczeń, które mu narzucano. Nie ważne czy robił to nauczyciel, przyjaciel czy obiekt westchnień. Dusił się w tych ograniczeniach, a słowa Robin trafiały w bolesne miejsca. Nie pozostawał dłużny, bo nie chciał "przegrać" tej kłótni. Miał dosyć przegrywania we wszystkich płaszczyznach życia. Chciał coś mieć tylko dla siebie. Kogoś mieć. Robin go nie chciała, Hunter go nie chciał, Doireann zaklinała się, że "nie wolno". Niby tego kwiata jest pół świata, ale ileż może znieść nastoletnie serce? Popatrzył na dziewczynę ze złością. - No jasne, znowu mnie nie słuchasz. Nie powiedziałem, że mnie okłamujesz. Doczepiłaś się znowu najgorszej części moich słów zamiast widzieć, że właśnie powiedziałem, że w dupie mam wszystkich oprócz ciebie. No jasne, przecież to nie jest ważne!- nie kontrolował już swoich słów. Zamiast cieszyć się pięknym wieczorem, cudownymi widokami on płonął z gniewu. Jej ryk i zapewnianie, że wcale nie płacze tylko dolewał oliwy do ognia. Teraz trzęsły się też jego ramiona, a on zrozumiał, że ta złość nie ma szans samodzielnego ukojenia. Nosił ze sobą fiolkę eliksiru uspokajającego właśnie na taką okazję. O ironio, to Olivia go do tego sprowokowała bowiem sparzył się, że rozmowa z nią może przyjąć niespodziewany obrót. Los postanowił przypomnieć mu, że najbliższa przyjaciółka też posiada taką moc - jeśli nie mówić, że większą. Nerwowo wyciągnął fiolkę tam, gdzie zawsze ją nosił. Ręce mu się trzęsły, upuścił ją. Szkło pękło u jego stóp. Zbawienna ciecz rozlała się na dachu. Nie słyszał słów Robin, był przekonany, że milczy. To bolało, wszak milczenie to potwierdzenie. Nie potrzebowała go. Nie miał sił na nią spojrzeć. - Masz co chciałaś!- krzyknął i ruszył w kierunku schodów. Pokonywał je co drugi stopień, biegł, spieszył się, byleby Robin go nie wolała, bo jeśli usłyszy swoje imię w jej ustach to zawróci. + | zt x2
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Po tym jak Perpetua zrobiła nam doskonałą randkę wraz z pewną niespodzianką, czułem się zobligowany zrobić to samo. Cóż, może to źle brzmi, nie czułem wcale przymusu, po prostu miałem ochotę. Szczególnie, że ja również miałem świetną wiadomość, którą bardzo chciałem z półwilą - ledwo mogłem usiedzieć w miejscu z podekscytowania przez ostatnie dni. Kiedy biegałem do fantoma Ziutka, upewniając się, że moje zaklęcie działa. A działało. Nadal nie mogłem tego przetrawić i równocześnie wymagało ode mnie mnóstwo siły woli, by nie powiedzieć wszystkiego Perpie od razu; jednak do obwieszczenia tej wiadomości miałem w planach idealną oprawę. Odpowiednie miejsce znalazł Pershing, z którym dogadywałem się już przednio. Szczęśliwie również ktoś za mnie zadbał o cały bardzo romantyczny wygląd dachu. Wysyłam pappara, by zaprowadził tu Perpę, a sam rozstawiam słodki Djamilah jako przekąskę, a do picia Fereza (ze względu na smak i na specyficzne podawanie). Jednak zanim do tego usiądziemy, planuję lot dywanem, uznając, że to musi być romantyczne (a przynajmniej tak twierdzą najróżniejsze sztuki jamalskie). Ubrałem się dziś, cóż, po prostu tak jak lubiłem. Zamiast elegantszego ubrania, bez krępacji zakładam jeden ze swoich licznych szlafroków; granatowy w jaśniejące na nim gwiazdy, które spadały barwnie co jakiś czas. Nie przejmuję się koszulką, zostając jedynie w moich tatuażach, które przykrywały mój smukły tors. Mam za to na tyle przyzwoitości by założyć zwykłe, różowe spodenki, a nie stać na dachu w samych bokserkach. Wyjmuję zjednoczoną wilę, którą wsadzam między wargi, odpalając prędko papierosa. Staję sobie na skraju dachu, w oczekiwaniu na moją ukochaną. Moje włosy rozwiewał wiatr na wysokim dachu siedzisk, kiedy delektuje się pięknym wieczorem oraz zachodzącym słońcem.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Różnica polegała jednak na tym, że Williams doskonale wiedział, że Perpetua zorganizowała im randkę - niespodzianką było jedynie miejsce, acz sam motyw znał i mógł się do niego przygotować. Choćby tak, że założył koszulę i uczesał swoje zakola włosy. Złotowłosa... nie dostała tego przywileju. Być może dlatego, że Huxley zlecił przyprowadzenie jej na miejsce schadzki swojemu papparowi, który był mistrzem w podpuszczaniu ludzi. I chociaż Perpetua doskonale zdążyła już Pershinga poznać - tak tym razem dała się nabrać, przekonana jego bezbłędną grą aktorską. — Huxy! Aportowała się z głośnym trzaskiem na samym środku dachu - rozgorączkowana, ubrana zaledwie w letnią, koszulę nocną i długi, rozwiązany szlafrok, bosa i z lokami opadającymi złotą kaskadą na odsłonięte ramiona. Dzierżąca wysoko swoją srebrzystą różdżkę - nawet bez nieodłącznej feruli. Rozbieganym wzrokiem obiegła swoje otoczenie - zawieszając wręcz zszokowane, nic nierozumiejące spojrzenie na niefrasobliwie palącym fajkę, półnagim Huxleyu. Z wahaniem opuściła nieco różdżkę, jeszcze raz rozglądając się wokół. Poczuła jak rumieniec wkrada się na jej dekolt i szyję, wraz ze spływającym na nią zrozumieniem. — Co za... szyszymorysyn! — zaklęła szpetnie, podchodząc prędko do ukochanego, by schować swoją żenadę w jego wytatuowany tors. — Tak mi nakłamać! — Milczała przez chwilę, kręcąc wściekle głową. — Pershing wpadł do naszego pokoju z wrzaskiem, cały rozczochrany... — podjęła się wyjaśnień, przyciskając gorący policzek do ciepłej skóry Williamsa. — Zaczął się na mnie drzeć, że złapali Cię przez niego handlarze mudminu, bo ukradł i wypalił ich działkę... Och wiesz, on ciągle by jarał, uwierzyłam mu! — Żachnęła się na swoje usprawiedliwienie, kręcąc głową z niedowierzeniem nad własną naiwnością. Jednocześnie odsunęła się delikatnie od Huxa, jeszcze raz wodząc spojrzeniem po... niezwykle klimatycznej miejscówce na dachu. Zawiązała satynowy pas szlafroka w swojej talii, poprawiając opadające ramiączka. — Ale widzę, że nic Ci nie jest... A to żadna kryjówka baronów narkotykowych... — przeniosła roziskrzone, jasne oczy na Williamsa, pytająco unosząc brew. — Co to za okazja?
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Słyszę głośny trzask aportacji i odwracam się leniwie, tylko po to by unieść zdziwiony brwi na widok przede mną. Pobudzona półwila z różdżką w dłoni, jedynie w koszuli nocnej, z rozwianymi lokami. Nawet butów żadnych nie zdążyła założyć. - Perpa? Obudziłem Cię, że próbujesz na mnie napaść? - pytam niepewnie, kiedy ta powoli w końcu opuszcza różdżkę ze zmieszaniem wypisanym na twarzy. Nie będą pewnym o co chodzi, obejmuję po prostu podchodzącą do mnie Perpetuę, wypuszczając równocześnie dym gdzieś ponad jej głową. Na słowa ukochanej chichoczę cicho na to co wymyślił Pershing, oczywiście równocześnie sympatyzuję z Perpą - również bym pewnie uwierzył, bo nie brzmiało to aż tak nieprawdopodobnie. A a bym się niesamowicie zestresował ewentualną możliwością tragicznego wypadku ukochanej. Szczególnie, że powiedzmy sobie szczerze - gdyby kogoś z nas mieli porywać, to z pewnością byłaby Perpa. - Wybacz za niego, kazałem mu zrobić Ci niespodziankę i nic nie mówić, nie pomyślałem, że będzie wymyślał takie pierdy... - mówię, kręcąc głową nad głupotą mojego pappara. Kobiety wychodzi zgrabnie z moich ramion, a ja gaszę papierosa, usuwając go prędko zaklęciem. - A, zaraz powiem, chodź najpierw na dywan, będziemy lecieć w stronę zachodzącego słońca, rodem z kiczowatych komedii romantycznych. Widząc, że Perpetua nie ma ze sobą feruli, bardzo naturalnie podaję jej dłoń, by pomóc z dostaniem się na nasz środek transportu. Siadam za półwilą i razem wzbijamy się w przestworza, na chwilę pozostawiając dach w tyle. Wzbijamy się coraz wyżej, mknąc przez chmury. Obejmuję ukochaną, opierając podbródek na jej ramieniu, by jej włosy nie łaskotały mnie po twarzy podczas lotu. I aby być bliżej niej. Mkniemy przez przestworza; od czasu do czasu poganiam dywan, by pędził szybciej w ramach adrenaliny, a my śmiejemy się przy tym wesoło, wznosząc co jakiś czas okrzyki. Kiedy w końcu wychodzimy z chłodniejszych chmur i wygląda to tak, jakbyśmy mknęli prosto na różowawo zachodzące słońce, delikatnie unoszę ręce Perpetuy, by rozłożyła je na boki, niczym lecąca, lśniąca, boska istota (którą w moim mniemaniu była). Lekko składam pocałunek na alabastrowej szyi Perpy, po czym podnoszę lekko głowę, by mieć wargi tuż przy jej uchu. - Stworzyłem zaklęcie - mówię cicho do ukochanej, długim palcem przesuwając po jej prawym biodrze.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Z naprawdę wielką ulgą - i wcale nie mniejszym skołowaniem - przyjęła ewidentne kłamstwo czarnego pappara Pershinga. Cholernik był naprawdę przekonujący! Perpetua bez żadnej zwłoki popędziła 'na ratunek' Huxleyowi, nawet niewiele myśląc. W końcu ostatnio sporo ćwiczyła z zaklęciami ofensywnymi - a jej defensywne stały na naprawdę przyzwoitym poziomie. Prawda była jednak taka, że nawet jakby była skończonym bobem z jakichkolwiek zaklęć, to pognałaby za Williamsem wszędzie. Teraz, kiedy już w końcu był jej miałaby oddać go jakimś handlarzom mudminem? Niedoczekanie. — Nie przepraszaj mnie za niego, on sam to zrobi — wyburczała pod nosem, złorzecząc jeszcze chwilę na huxowego Pershinga. Ostatecznie jednak uśmiechnęła się, z czającym się w kącikach ust rozbawieniem. Nie umiała długo się gniewać. — Z resztą, niespodzianka dzięki temu okazała się jeszcze milsza. Widzieć Cię, całego i zdrowego i to jeszcze w takim wydaniu... — sugestywnie poklepała ukochanego po chudym torsie, drugą dłonią wskazując na romantyczną otoczkę - i zachichotała cichutko. Z entuzjazmem - nawet pomimo swojego raczej niewyjściowego wyglądu - dała sobie pomóc w gramoleniu się na latający dywan. Musiała przyznać, że był to jeden z jej ulubionych środków transportu - bez trudu mieściły się na nim dwie osoby. Radośnie przyjęła bliskość Huxleya - promieniejąc bardziej przez jego ramiona wokół jej talii i wtuloną w ramię twarz, aniżeli przez... zapierające dech widoki, które się wokół nich roztaczały. Choć im również nie mogła odmówić uroku. Śmiała się w głos, wysoko i perliście - wtórując bez krępacji schrypniętemu tenorowi Huxleya, razem z nim wznosząc okrzyk za okrzykiem; jaśniejąc czystą radością - i rozkładając ramiona na boki za sugestią Williamsa, pozwalając by poły jej szlafroka trzepotały na wietrze niczym białe skrzydła. Z pomrukiem aprobaty i przebijającym się przez niego dziewczęcym chichotem przyjęła dość nagły pocałunek na wrażliwej skórze szyi - próbując zerknąć choć kątem roześmianego oka na ukochanego. W moment jednak figlarne ogniki w jej tęczówkach zgasły - a dotyk Huxleya na jej biodrze niemal parzył. Perpetua momentalnie przekręciła się przodem do Williamsa, dywan niebezpiecznie pod nimi zafalował i zwolnił przy tak nagłej zmianie pozycji - dryfując powoli ponad chmurami. — Huxley... — spojrzała na niego z niedowierzeniem. W jasnych tęczówkach, gdzieś głęboko za źrenicami zabłysła nadzieja - o której sama złotowłosa sądziła, że już jej dawno nie miała. Mimowolnie odnalazła swoją drobną dłonią, tą wytatuowaną, należącą do Huxa. — T o zaklęcie...? Naprawdę? — Doskonale pamiętała wzmiankę swojej drugiej połówki na temat prób naprawienia jej... zdrowia. Ta informacja naprawdę mocno zakotwiczyła jej się w umyśle - a choć wierzyła w Huxleya całą sobą, tak... Nie chciała dawać sobie szans. Musiała zdławić pisk ekscytacji rodzący się w jej ustach - w oczekiwaniu na odpowiedź; choć widząc rozpromienione, zielone tęczówki, zdawało się, że już doskonale ją znała. Tylko nie chciała jeszcze jej do siebie dopuścić.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Chyba obydwoje bylibyśmy skłonni wpaść w wir największej walki, byleby uratować swoją drugą połówkę. Bez żadnego zawahania zrobilibyśmy to nawet kiedy nie byliśmy razem. Teraz po prostu odczuwaliśmy to jeszcze bardziej, będąc rodzicami. Śmieję się krótko kiedy mówi o moim papparze.
- No dobra, wobec tego mu wybaczę, ale pamiętaj - zgań go za to, inaczej będzie zbyt rozbestwiony - mówię jeszcze dotykając złotych loków mojej ukochanej. Wchodzimy na dywan, by nurzać się pięknych widokach i cudownych zapachach ukochanej (no dobrze, to akurat ja). Perlisty śmiech miesza się z moimi ochrypniętymi okrzykami, co jak zwykle tworzy, wbrew pozorom, zgodą, idealną mieszankę. Kiedy lecimy wspólnie na tym dywanie wśród chmur - objęci, razem, tak radośni i tak blisko, zastanawiam się jak to się stało. Od kiedy moje życie, które zawsze oceniałem jako dobre i przyjemne, nagle stało się idealne. Zawsze byłem optymistą, uważającym, że wszystko u mnie jest pozytywne. Jednak dziś, lecąc przez chmury z Perpetuą, widzę jak łatwo było osiągnąć to do czego zawsze dążyłem - czystego szczęścia. Do którego mogłem dojść znacznie wcześniej, gdyby nie moje głupie przekonania. Nasze szlafroki unoszą się na wietrze; jej niczym skrzydła, mój niczym przedłużenie rozgwieżdżonego nieba. Skradam delikatny pocałunek, zanim nie powiem tego z czym się nosiłem już tak długo. Nie mogłem już dłużej wytrzymać. - Oj - mówię machinalnie, prędką kładąc ręce na tali Perpy, by asekurować ukochaną kiedy zmienia pozycję na dywanie. Wracam do niej spojrzeniem, słysząc swoje imię, wyrażające czyste niedowierzanie. Uśmiecham się lekko, ściskając drobną dłoń, która łączy się z moją. Pewnie moja mina wyraża ekscytację i samozadowolenie, bo półwila już wygląda na równie poruszoną co ja. - Tak, T O zaklęcie - mówię, kiwając głową i ściskając mocniej dłoń Perpy. Przez chwilę, zamiast radości czuję też lekkie zażenowanie i wstyd. Może powinienem tłumaczyć jak to będzie działać, ale zaczynam od czegoś innego. - Ja... Wybacz, że tyle to zajęło. Tak skupiałem się na eliksirach. Jakbym zapomniał, że moje zaklęcia uzdrowicielskie również mają się nie najgorzej... Gdybym się na tym bardziej skupił... - mógłbym to wymyślić znacznie wcześniej, dodaję wewnętrze odczuwając lekki żal, że tak długo to zajęło. Pochylam się lekko, by zetknąć nasze czoła. Przymykam oczy, delektując się bliskością Perpy i podmuchami wiatru, by nie myśleć o tym, że gdyby nie moje prostolinijne podejście, mógłbym to zrobić już lata temu. Może nie kilkanaście z moim tamtejszym doświadczeniem, ale chociaż udałoby mi się odjąć cokolwiek od jej dni przepełnionych lekką niepełnosprawnością.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Byli... wyjątkową parą. Szczególną. I jak czas pokazał im samym i wszystkim wokół - stworzoną dla siebie. Widocznie jednak to oni sami musieli dojrzeć do pewnych decyzji i musieli swoje zobaczyć i przeżyć, żeby przekonać się, że to w swoich ramionach odnajdą to czyste szczęście - w żadnych innych, obojętnie jak uparcie chcieliby to zmienić. A trzeba im przyznać jedno - oboje byli w tym wyjątkowo uparci. Odmawiać szczęściu przez tyle lat - na własne życzenie. Potrzeba było do tego pewnej siły charakteru. Lub głupoty. W końcu jednak byli tutaj - razem, tak blisko, w każdym znaczeniu tego słowa. Dwie połówki jednej układanki, tak różni, a przecież perfekcyjnie dopasowani - jak światło i rozpraszający je pryzmat. Razem tworzyli istną feerię barw, jak teraz, wpatrzeni w siebie, z wirującymi wokół nich niewypowiedzianymi emocjami, które oboje bezbłędnie wychwytywali. — Shhh... Shhhh, Huxy...! — Perpetua czując jak na ciemnozłotych rzęsach wzbierają jej łzy radości, uciszyła tłumaczenia ukochanego krótkimi, czułymi, wdzięcznymi pocałunkami na jego wargach. Uścisnęła dłoń Williamsa - unosząc ją lekko i przytulając do swojej piersi, w której trzepotało uradowane serce. Drugą dłoń ulokowała na męskim karku, nie pozwalając mu się odsunąć, nadal stykając ich czoła - chłonąc ich bliskość i mieszać oddechy. — U z d r o w i s z mnie — uświadomiła mu cicho - nie wyrażając nawet żadnego zwątpienia co do jego słów. Uwierzyła mu od razu - wiedziała, że Huxley nie mówiłby jej tego, gdyby rzeczywiście nie był w stanie jej wyleczyć. Gdyby w istocie nie miał już gotowego rozwiązania. — Po dwudziestu pięciu latach, kiedy wszyscy - w tym ja - się poddali! — Nie mogła opanować radości. Roześmiała się w głos, a łzy szczęścia spłynęły po jej policzkach, łaskocząc skórę. — Jak mogłabym Ci mieć cokolwiek za złe, Huxy? Przyciągnęła go do siebie, wpijając się w jego usta, w ciepłym, i przemożnie słodkim pocałunku - którego nie przerwała póki miała choćby pół oddechu. Policzki oblał jej rumieniec ekscytacji, oczy błyszczały - gdy odsunęła się od ukochanego, z jednym ze swoich najszczerszych, najpiękniejszych uśmiechów. — Opowiadaj! — poprosiła, wręcz jaśniejąc, jak jedna z gwiazd, które wykwitały na ciemniejącym niebie. Tyle lat... Tyle mądrych głów, które próbowały jej pomóc - tyle bólu i tyle nieprzespanych nocy. I laska, jej najlepsza przyjaciółka czekająca na nią przy wezgłowiu łóżka - wszystko to mogło pójść w niepamięć.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Kiedy czeka się na coś tak długo, trudno jest czasem nacieszyć się w pełni z tego, że po latach meandrowania między sobą, w końcu postanawiamy podjąć ten ważny krok. Jeszcze niedawno kiedy otwierałem oczy z niedowierzaniem obserwowałem idealny profil półwili, nie mogąc uwierzyć, że tak już ma pozostać. Ledwo minął miesiąc i teraz, kiedy nie ma jej obok czuję lekką panikę, niepokój, momentalnie się rozbudzam, doszukując się znajomej sylwetki, która zwykle była wtedy przy łóżeczku Flo. Słońce prawie całkowicie znika na horyzoncie. Nasz szlafroki trzepoczą na wietrze. Oparci o siebie czółkami, trzymając ufnie swoje dłonie. Znowu wyglądamy niesamowicie kontrastowo. Tym razem Perpetua jest niczym jutrzenka. Jasna, piękna i promieniująca przy gasnącym świetle dnia; ona je zastępuje. Ja przypominam wcielenie nocy w mojej gwiezdne pelerynie. Z daleka to musiał być piękny widok. Z bliska czułem wilgoć rzęs Perpy oraz jej miękkie usta pozostawiające słodkie pocałunki, które uciszały mnie skutecznie. Nie oddalam się. Przymykam oczy wdychając znajomy zapach półwili, mieszającym się z delikatnym dymem papierosowym; wsłuchuję się w prędkie bicie serca pod moją dłonią. To prawda uzdrowię ją. Może to jeszcze do nas nie do końca dochodzi. W końcu Perpetua zdążyła dawno się pogodzić ze swoim biodrem i miała rację - sama się poddała. Dlatego śmieję nagle krótko, wesoło, rozpraszając wyrzuty sumienia, które Perpetua odganiała swoimi pocałunkami bardzo skutecznie. Podnoszę dłoń, by długim palem otrzeć spływające po jej policzkach łzy radości. - Wiem, wiem... - mówię tylko niezbyt pewnym głosem, chrypiąc po cichu. - Uzdrowię Cię - obiecuję z większą siłą i oddaję się całkowicie chwili zapomnienia, dopóki nie musimy obydwoje zaczerpnąć tchu. Odsuwam się lekko od Perpy i kiwam głową na jej prośbę. Mógłbym tak lecieć jeszcze tysiące lat, ale równie mocno chcę powiedzieć na czym polega mój pomysł. - Tak naprawdę brzmi to tak prosto... Brackium Emendo, pamiętasz to zaklęcie? Rzadko jest na cokolwiek przydatne... W każdym razie u Ciebie nie dałoby się tego zastosować przez to, że nie wiadomo jaka byłaby reakcji organów... co mogłoby się wydarzyć. Dlatego przerobiłem je. Po rzuceniu mojego zaklęcia, nie masz kości, ale przez 24 godziny masz ich iluzję. Tkanka twarda wciąż pozornie jest na miejscu, wszystko utrzymując. I w trakcie tego dnia... Szkiele - Wzro na wyhodowanie nowiutkich, prostych kości... i tyle - opowiadam co jakiś czas gestykulując energicznie. Pokazując rękami kości, ich brak, dalszą twardość, wszystko na przedramieniu Perpy, które sobie przywłaszczyłem do moich barwnych tłumaczeń. Spoglądam z powrotem na półwilę, ciekaw jej reakcji na mój pomysł.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Naprawdę trudno było przyjąć do wiadomości możliwość... Całkowitego wyleczenia jej niepełnosprawności. Perpetua już naprawdę dawno pogodziła się z tym, że nie jest do końca sprawna; że musi pamiętać o wspieraniu się o lasce i nie forsować chromego biodra. Przywykła do chronicznego bólu, który po tylu latach zdawał się być już tylko - lub aż - dyskomfortem codzienności. W tej jednej chwili również nie była w stanie tego pojąć - nie była w stanie sobie wyobrazić tego, jak jej codzienne trudności po prostu... Znikają. Jak jej łzy, ocierane teraz w krótkim, czułym geście - to było wręcz irracjonalne. Ale w zapewnienia Huxleya wierzyła - i po prostu nie mogła zareagować inaczej niż nieprawdopodobnym entuzjazmem i rozpierającą ją radością. Obiecał jej. Wizja pełnego zdrowia była po prostu... tak absurdalna, że aż upajająca. I to wszystko dzięki Niemu - mężczyźnie, który trwał przy niej od zawsze i który... nie poddawał się tak łatwo. — Naprawa złamań sprzed trzech dekad nie brzmi prosto! — żachnęła się rozbawiona, pociągając jeszcze nosem i ocierając policzki z samowolnie roniących się łez. Umilkła jednak, uważnie przysłuchując się tłumaczeniom ukochanego - ciągle uśmiechając się niedorzecznie i śledząc każdy jego gest, który dodatkowo prezentował na jej ręce. — Brackium Emendo w moim przypadku prawdopodobnie by mnie po prostu zabiło... albo kompletnie pozbawiło władzy w nogach — mruknęła krótko, po prostu stwierdzając fakt, zgadzając się skinięciem głowy co do uwag Huxa. — W obręczy miedniczej jest zbyt wiele organów... Jasne spojrzenie jednak, prócz radości wyrażało szczere zaintrygowanie - i nieukrywany szok zmieszany z czystym podziwem. Że też Williams na to wpadł - jako pierwszy! - i jeszcze opracował to stricte z myślą o niej. Choć na pewno nie była jedynym takim przypadkiem. — Mówisz więc, że usuniesz moje kości - pozostawiając jednak ich fantom — podsumowała ostrożnie, ważąc swoje słowa... Aż nie roześmiała się znów, głośno i radośnie. Zamknęła policzki Huxleya w swoich dłoniach, całując go w czoło i długi nos - ciągle nie przestając się uśmiechać. Aż rozbolały ją od tego policzki. — To jest g e n i a l n e Huxy! — skwitowała roześmiana - rozpromieniona. — Aż... aż trudno mi w to uwierzyć! Będę mogła... Och, tyle rzeczy będę mogła robić! Będziemy mogli! Trudno jej było usiedzieć w miejscu, targana emocjami, wręcz roziskrzona wpadła w ramiona ukochanego - a dywan znów zakołysał się niebezpiecznie, kiedy złotowłosa przewróciła ich dwójkę prosto na tureckie wzory. — Kiedy? — spytała krótko, odrywając policzek od męskiego torsu, wpatrując się prosto w swoją ukochaną zieloną toń huxowych tęczówek.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Nie dziwne, że trudno jej było przyjąć to z łatwością do wiadomości. Chyba w pewnym momencie wszyscy się pogodzili z faktem, że tak już pozostanie. Ja, ona, inni uzdrowiciele. Sam nie będę mógł się przyzwyczaić do drobnych rzeczy, które teraz były dla mnie codziennością. Automatyczne podawanie ręki przy wyższych stopniach, przynoszenie feruli kiedy pierwszy wstaję z łóżka... czy nawet delikatniejsze obchodzenie się z biodrem w bardziej intymnych sytuacjach. - Na szczęście związałaś się z bardzo rezolutnym uzdrowicielem; który ma wielką motywacją do naprawienia Twojego ponętnego bioderka - mówię żartobliwie, tańcząc brwiami jak zwykle. Oczywiście nie jest to prawda - cokolwiek by się nie działo próbowałbym nadal uleczyć Perpetuę. W końcu miałem to w planach odkąd wróciłem do Hogwartu. Po prostu moje olśnienie przyszło odrobinę później. Kiwam głową na słowa Perpy, bo nie wymagało komentarza to co stałoby się z nią po Brackium. Wydaje mi się, że dawno temu to rozważali jacyś uzdrowiciele, jednak niepotrzebnie wyparłem to z pamięci, nie widząc w tym potencjału; tak jak i oni. - Tak, tak - potwierdzam szybko, ściskając lekko drobną rączkę Perpy. Śmieję się wesoło, kiedy ta całuje mnie po twarzy, powoli udziela mi się entuzjazm ukochanej, przyjmując z ekscytacją jej radość; jak mogłoby być inaczej. - Tyle rzeczy! Pierwsze co, poproszę o taniec. Taki wiesz, tylko dla mnie! - żądam, udając bardzo kiepsko powagę na taką propozycję. Szczególnie, że po chwili Perpetua rzuca się na mnie, a ja o mało nie przewracam się na plecy, ratując się podparciem jednej ręki. Drugą tulę do siebie ukochaną. - Myślę, że jak wrócimy, moja piękna. Nie jestem pewny czy chcę przeprowadzić to wszystko tu w Arabii... - stwierdzam, zerkając na Perpę. Wiem, że niecierpliwość zżera naszą dwójkę, jednak nadal przemawia przez nas uzdrowicielski zmysł. Kładę dłoń na policzku Perpetuy, poważniejąc odrobinę na chwilę; tym razem na serio. - Obiecałem Ci przecież - mówię cicho. Pochylam się, by pocałować swoją lepszą połówkę. Tym razem delikatnie, czule, z całą miłością, którą odczuwałem do tej idealnej półwili. Jakbym tk mógł jej wynagrodzić lata oczekiwań. W głowie mam okropny wieczór w Skrzydle Szpitalnym. Kiedy ściskam drobną dłoń ze łzami w oczach, przysięgając, że sobie z tym poradzimy. Że to wszystko naprawię. A teraz uda mi się to, nawet mimo tego, że minęło tyle lat.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Być może nie wyglądała na potrzebującą pomocy, bo też nie przyjmowała roli pokrzywdzonej - jednak trudno było przegapić ten pełen naturalnej gracji krok wyraźnie zakłócany przez utykanie. Nie wspominając już o lasce, którą wspierała się przez większość czasu - a która też sama w sobie przyciągała wzrok co bardziej wyczulonych magicznie. Doceniała każdy pomocny gest, który jej okazywano w związku z jej niepełnosprawnością. Jednak naprawdę w tych nienachalnych, codziennych pomocach górował Huxley - jakby na to nie patrzeć... Miał już wprawę i to nie małą. To właśnie z nim Perpetua oswajała się ze swoją chromą nogą - posunęłaby się nawet o stwierdzenie, że to dzięki niemu w końcu tę niedoskonałość zaakceptowała. I zrobiła z niej po prostu część siebie. A teraz dzięki Williamsowi mogłaby się tej rysy pozbyć - na stałe, nie na kilka godzin, jak z pomocą eliksirów. Mogłaby być znów idealna, dla Niego... i dla małej Florence. Dla rodziny, którą w końcu miała i którą z takim zapałem tworzyli. — No tak, przecież to tylko o to Ci chodzi! Wiedziałam! — sarknęła rozbawiona, wywijając młynka oczami. — Chciałeś chyba powiedzieć: bardzo jurnym uzdrowicielem — poprawiła go jeszcze, zaśmiewając się na widok niedorzecznie roztańczonych huxleyowych brwi. Kochała jego mimikę i wiedziała, że to uwielbienie nigdy jej nie przejdzie. Miała wrażenie, że ekscytacja, która ją teraz ogarnęła również szybko nie wygaśnie - całe szczęście, że miała się z kim nią dzielić i to bez zahamowań. Huxley był jej buforem, katalizatorem dla nadmiernych emocji, które teraz wyrażała, a jakże... Poprzez pragnienie bliskości i pocałunki - w najprostszy możliwy sposób. Na 'żądania' ukochanego ochoczo pokiwała głową, z równą teatralną powagą, która szybko jednak prysła w zderzeniu ich ciał i rozchwianym dywanie. Na pieszczotliwy zwrot ukochanego, aż napuszyła się, rozkosznie mrużąc oczy. — Czekałam dwadzieścia pięć lat, kilkanaście dni też poczekam — odparła, przytakując jednocześnie rozwadze swojego Huxleya. W istocie, postawiona przed takim odkryciem, nie mogła nie zagryźć warg z niecierpliwości - ale jako uzdrowicielka wiedziała co wiąże się z takim procesem. Potrafiła to sobie wyobrazić. — Jak tylko wrócimy do Dziupli i ogarniemy sypialnię? Moglibyśmy ją w końcu odpowiednio ochrzcić... — zachichotała, rozpromieniona - jednak śmiech zamarł jej w pół dźwięku, kiedy dłoń Williamsa dotknęła jej policzka. Miała wrażenie, że na ten krótki moment świat stanął w miejscu, zachłystując się z zachwytu nad emocjami i uczuciem, które zawisły między nimi, gdy Perpetua uniosła - znów szklane - spojrzenie, tak pełne bezbrzeżnej miłości na Huxleya, gdy ten łączył ich usta w czułym pocałunku. Przymknęła oczy, oddając delikatnie jego gest - odpowiadając mu dokładnie tym samym; czując jak czyste szczęście i błogość rozlewa się powoli wzdłuż jej kręgosłupa, a pod powiekami błyszczy cała feeria barw. Westchnęła bezgłośnie, wkradając się dłońmi na męski kark - jutrzenka tuląca się do wcielenia nocy. Och tak, to była czysta miłość. Miłość, która jest najwyższą siłą wszechświata, wprawiającą w ruch gwiazdy - to ona potrafi związać najsilniejszą magią. Tak jak Perpetua czuła się związana z Huxleyem - od chwili, kiedy wiele lat temu, jako jedenastolatkowie, spojrzeli sobie w oczy i oboje uśmiechnęli się w tej samej sekundzie. Choć wtedy jeszcze nie wiedzieli jak bardzo staną się dla siebie ważni.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
To prawda, Perpetua nigdy nie kreowała się na inwalidkę. Często nawet starała się nie okazywać tego jak bardzo doskwiera jej chroma noga, tak że człowiek mógłby nie pamiętać o jej trwałym urazie, gdyby nie nieodłączna laska pod ręką. Oczywiście nie ja, zbyt we mnie wsiąkł, za dużo przeżyłem w związku z nim, bym mógł kiedykolwiek o tym zapomnieć. Jak będzie bez tego? Sam nie potrafię tego sobie do końca wyobrazić - póki co skupiam się na zaklęciu, jego wykonaniu, cały zabieg do którego będziemy musieli się przygotować. Odrastanie takiej ilości kości przez Szkiele - Wzro, nie będzie przyjemnym doświadczeniem dla Perpetuy. Zawsze była idealna, nawet ze swoim urazem, gdybym usłyszał jej myśli, wyjątkowo bym się oburzył. Jednak zamiast tego śmieję się radośnie z moich przednich żartów i jej podchwytujących moje androny odpowiedzi. To tylko wizja tego dodatkowego szczęścia sprawia, że mówimy niepoważne rzeczy, jeszcze bardziej poprawiając sobie humor myślami o przyszłości. Już wcześniej myśleliśmy o niej z dużą dawką rozkosznego ciepła w sercu - a teraz okazuje się, że potrafimy ją jeszcze bardziej rozświetlić sprawami, które wydawały się być niemożliwe do spełnienia. - Racja - mówię tylko z uśmiechem na naszą wspólną zgodę na temat terminu. Zaś kiedy ta mówi o sypialni, rozpromieniam się jeszcze bardziej. - To jest Twój najlepszy pomysł na całym wyjeździe! Jeszcze tylko na dziś musisz ustalić plan działania - mamy elegancką randkę czekającą na nas na dachu. Albo możemy spróbować bardzo niebezpiecznych akrobacji na dywanie... wybieraj - oznajmiam jeszcze pół żartem, pół serio. A potem przechodzę do szeptu rozbijającego się o nasze wargi. Starych obietnic, nigdy nie wygasłych uczuć, pulsujących emocji. Wyciągam rękę, by przysunąć do siebie bliżej Perpetuę, poczuć ciepło jej ciała, każdy fragment jej skóry, rozkoszować się przepływającą przez nas magią miłości w arabską noc. I chociaż pocałunków wymieniliśmy już setki, jeśli nie tysiące, ten wydawał się rozbrzmiewać jeszcze inaczej niż poprzednie. Może to kwestia tego momentu czy spełnionej przysięgi; albo po prostu od czasu do czasu - gwiazdy mrugają zalotnie, niczym tańczące brwi połączone z perlistym śmiechem, tworząc atmosferę nie do podrobienia.
Hux zt
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Wyjątkowo patetycznie: ale niemożliwe stawało się możliwe - złotowłosa naprawdę nie sądziła, że kiedykolwiek będzie mogła choćby realnie pomyśleć o odstawieniu laski. Swego czasu Huxley dał jej iskierkę nadziei, wspominając o opracowywaniu zaklęcia - już wtedy mu uwierzyła, jednak... Nie sądziła, że tak szybko mężczyzna znajdzie rozwiązanie. Że tak szybko będzie w stanie ją naprawić - uzdrowić. Poruszało ją to do głębi - przysięga, którą złożył jej tak dawno, że ona sama nieomal o niej zapomniała; bardziej biorąc ją za niejaką obietnicę wsparcia i pomocy. Tego Williams nigdy jej nie odmawiał - obojętnie w jak beznadziejnej sytuacji by się znalazła. Zaśmiała się perliście, gdy ukochany przytaknął z entuzjazmem na jej sypialnianą sugestię. Oczywiście... czy oni potrafili cokolwiek sobie odmówić? Cieszyli się każdą chwilą i każdym momentem - smakowali wspólne życie z rozkoszną radością, iż rzeczywiście jest wspólne. — Nigdy nie byłam za dobra w podejmowaniu wyborów. — Promieniała w jego ramionach, jaśniała - uśmiechając się niedorzecznie szeroko. — Po wysiłku zawsze lepiej mi się myśli... — rozbiła chichot o jego usta, nim nie połączyli ich w pełnym miłości pocałunku. Zupełnie innym niż wszystkie dotychczasowe - choć równie cennym.