Znajduje się przy bazarku, ale celowo trudno do niej trafić. Niepozorna uliczka nie cieszy się popularnością, gromadząc przy swoich murach złodziejaszków i handlarzy z biedniejszych części miasta. Tkwiące na tutejszych straganach dobra muszą być kradzione, może nawet wyniesione z pałacowych komnat. Wszyscy na Ciebie patrzą podejrzliwie, śledzą każdy Twój ruch, co budzi nieprzyjemny dreszcz na ciele i przez to towarzyszy Ci niepokój. Przechodząc, trącasz ramieniem jednego z nich, przepraszając łamanym Arabskim..
Rzuć Kostką k6 - jeśli trafiłeś tu z kostki na bazarku:
1,4- Gdy trącasz jednego z watażków, zwracasz jego uwagę na tyle, aby zauważył Twoją sakiewkę - na szczęście, pustą, bo zdążyłeś wszystko wydać. Nie przekonuje go jednak Twoje tłumaczenie i ten brak wiary sprawia, że wraz z kolegami - rzucają się na Ciebie i powalają na ziemię. Zostałeś skopany i pobity, a siniaki oraz zdrapania wymagają użycia zaklęć leczniczych lub wizyty u pałacowego zielarza. 2,5 - Zaczynasz uciekać, gdy tylko wpadasz na podejrzanego typa i nawet nie oglądasz się za siebie. Zostałeś wyśmiany, ale udaje Ci się wyjść z tego nieprzyjemnego spotkania bez szwanku. 3,6 - Okazuje się, że jeden ze złodziei mówi po angielsku na tyle, żebyście się dogadali. Przedstawiasz im swoją sytuację, prosząc o pomoc z powrotem na bezpieczne części miasta. Mężczyzna pomaga Ci, uspokajając kolegów i odprowadza, ostrzegając, abyś się tu nie kręcił, bo więcej możesz nie mieć takiego szczęścia. Wręczasz mu za to 5 galeonów.
Spróbuj rzucić kostką jeśli twój Pappar jest dobry z Gier Miotlarskich. Tutaj nie musisz nosić specjalnego stroju, jeśli nie przyprowadziła Cię tu kostka z Bazaru.
Bethany Warren
Rok Nauki : I
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : Burza loków, siedem bransoletek na nadgarstku, aparat fotograficzny zawieszony na szyi
To był po prostu zwykły spacer po mieście. Postanowiła trzymać się blisko Aleca, który choć w Hogwarcie był od niedawna to cieszył się już powszechnym zainteresowaniem. Jeszcze w siódmej klasie kilkukrotnie dosiadała się do jego ławki, jakby próbując tym samym zwrócić na siebie uwagę. Miała wielką ochotę zrobić mu zdjęcie tylko po to, aby następnie umieścić je w swoim prywatnym albumie. Był niesamowicie przystojny, czemu nie mogła ani nie chciała zaprzeczyć. Zauważyła też, że czasem wydawał się lekko skołowany szkołą więc dyskretnie oferowała swoje towarzystwo. Dzisiaj z rana, tuż po śniadaniu, niewinnie zagadnęła go pytaniem czy wybiera się może do miasta i czy przeszkadzałoby mu jej towarzystwo. Ależ zdziwiła się, gdy chwilę później szli razem po jednej z głównych uliczek. Szczyciła się tym bowiem Alec jako Amerykanin był jeszcze ciekawszym towarzystwem. Nic dziwnego, że chciała się czegoś o nim dowiedzieć. Na celowniku miała jeszcze jego rodzeństwo ale zaczęła od niego. Była ciekawa jak żyje się w Ameryce, stąd jej zainteresowanie. Dreptała tuż obok jego ramienia, tłumacząc mu po drodze, że powinni trzymać się blisko na wypadek gdyby któreś z nich postanowiło się zgubić. Nie miała jeszcze pojęcia, że skręcili w złą stronę. - O, zobacz, stań tutaj to zrobię ci zdjęcie. Będziesz mieć pamiątkę z wakacji!- wskazała losowe miejsce, uśmiechając się wesoło i cichutko wierząc, że nie wywinie się sprzed obiektywu aparatu. - Ty masz jeszcze… rodzeństwo, tak? Będziemy mogli ich poszukać to zrobię wam zdjęcie. - zatrzymała się i objęła palcami aparat, gotowa pstryknąć zdjęcie jeśli tylko Alec nie postanowił się opierać. - Słyszałam plotkę, że Arabowie trzymają w turbanach węże. Brrr, wyobrażasz to sobie? Ślizgoni muszą być wniebowzięci.- wzdrygnęła się. Rozejrzała się po uliczce i nie mogła oprzeć się wrażeniu, że to miejsce jest mniej uczęszczane. Jakoś tu tak ciemniej, a i czuła się trochę obserwowana. Może tylko jej się wydawało? Kogo wszak zainteresuje dwoje turystów…
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
Czas mijał mu spokojnie w tym miejscu, poświęcał go w dużej mierze na zwiedzanie i poznawanie nowych rejonów. A było tego trochę. Cała Arabia obfitowała w niesamowite dozania, których nie sposób było nie docenić. W końcu mieszkali w mieście, które unosiło się w chmurach z dala od piasków pustyni i wiele metrów ponad piaskowymi burzami! Tylko na kompletnym ignorancie nie zrobiłoby to odpowiedniego wrażenia! Teraz jednak postanowił udać się na pieszą wycieczkę w towarzystwie niedawo poznanej Gryfonki. Beth byla naprawdę sympatyczna osoba, więc bez większego zastanowienia zgodził się na wspólne zwiedzania, w szczególności kiedy obiecała, że nie będzie musiał wkładać na siebie tej przedziwnej szaty! Miał jej po dzurki w nosie i z radościa się od niej uwolnił. Miał świadomosć, że p otych wakacjach w pełni doceni możliwość noszenia normalnych spodni i koszuli. Nie wiedział, że dziewczyna zwóciła na niego uwagę przede wszystkim ze wzglę na fakt, że był tym nowym, który to nagle pojawił się na szkolnych korytarzach razem z rodzeństwem, chociaż mógł to podejrzewać. Niemniej, nie robiło to już na nim wrażenia. Powoli zaczął przywykać do bycia obserwowanym przez wszystkich dookoła, a i czasami zauważał, że już zaczynali przestawać zwracać na niego uwagę. Szli przed siebie rozmawiając o wszystkim i o niczym. Alec czuł się zaskakująco dobrze w towarzystwie Beth, co przecież nie zdarzało się zbyt często. Chyba należało doceniać takie momeny w życiu, prawda? - Nie, lepiej nie przesadzajmy - parsknał śmiechem na jej propozycję fotografowania go w tych okolicznościach. Nie przywykł do tego, aby ludzie robili mu zdjęcia, więc nieszczególnie spodobał mu się pomysł Gryfonki. - Ale za to, jeśli chcesz, to ja mogę spróbować zrobić zdjęcie Tobie - zaproponował od razu w ramach rekompensaty, ciekawy, czy podejmie rzuconą rękawicę. Za aparatem mógł stać, przed niekoniecznie miał ochotę. - Tak, brata i siostrę. Wszyscy urodzeni tego samego dnia, choć jestem najstarszy - nieco uniósł podbródek, jakby cieszył się z faktu, że chociaż tym wyróżniał się na tle rodzeństwa. Poza tym jednym aspektem, raczej niewiele było rzeczy, którymi mógłby się pochwalić. - O co chodzi z tymi Ślizgonami i wężami? - zapytał, lekko marszcząc brwi. Pomimo pół rocznego pobytu w tej szkole, dalej nie do końca rozumiał, skąd się bierze ta zawiść jednego domu względem drugiego. Może Beth będzie w stanie mu to dokładniej wyjaśnić? Bo może powinien kogoś nielubić tylko dlatego, że pochodził z innego domu, niż on...
Bethany Warren
Rok Nauki : I
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : Burza loków, siedem bransoletek na nadgarstku, aparat fotograficzny zawieszony na szyi
Nie była wyjątkiem. Połowa szkoły interesowała się nowymi uczniami z Beathany na czele. Jako osoba, która nigdy przenigdy nie wyjeżdżała za granicę (w ostatnich latach były jej pierwsze wyjazdy, rzecz jasna wraz z Hogwartem) reagowała entuzjastycznie na widok czegoś bądź kogoś nowego. Alec ze swoim rodzeństwem wzbudzał powszechne zainteresowanie, a już zwłaszcza ich amerykański akcent. Być może w głębi serca chciała pokazać mu, że Wielka Brytania jest przyjaznym krajem, która wita z otwartymi ramionami uczniów z wymiany? Poza tym hej, byli na tym samym roku, więc miała mnóstwo powodów, aby się wokół niego zakręcić. Zatrzymała się tuż przed nim i odgarnęła jedną warstwę włosów z policzka. - Uważasz jedno zdjęcie za przesadę?- planowała z nim negocjować. Czy nie zdawał sobie sprawy, że z taką twarzą powinien znajdować się na okładkach wszystkich magazynów magicznych? - Negocjujmy!- uśmiechnęła się szerzej, pokazując przy tym, że w jej policzkach pojawiły się małe dołeczki. - Zdjęcie za zdjęcie albo… wspólne zdjęcie. To na pamiątkę. Nie daj się namawiać, Alec.- próbowała przekonać go uśmiechając się jak najlepiej umiała. Nie wiedziała czy to zadziała. - Pomyśl, jakie jest prawdopodobieństwo, że pojawimy się jeszcze kiedyś w Arabii? Warto to upamiętnić.- potrafiła się zawziąć, jeśli chodzi o coś, na czym jej zależy. Zerkała jednak nań uważnie, aby wyczuć kiedy jego "nie" będzie brzmieć jak "ostateczne nie". Nie chciała mu podpaść. - W takim razie nie dziwię się, że Gryffindor huczy od rozmów na temt popularnych trojaków. Słyszałam pogłoski, że pewna grupa Gryfonów z piątej klasy planuje odbić twojego brata Puchonom. - jeśli chodzi o ploteczki to wiedziała co nieco, a i wykorzystywała to do nasycenia rozmowy ciekawostkami i wesołością. Gdyby trochę jej nie onieśmielał to najpierw wywoływałaby jego uśmiech, a następnie znienacka sfotografowała. Podskoczyła kiedy przechodzący za nią Arab tracił jej ramię i rzucił przy tym oschłe niezrozumiałe słowo, które zapewne miało oznaczać przeprosiny. Posłała Alecowi spojrzenie w stylu "widzisz, muszę szybko zrobić Ci zdjęcie zanim mnie stratują". - W godle Slytherinu znajduje się wąż. Nic wielkiego. My mamy lwa, Krukoni kruka, Puchoni borsuka. - przypomniała, nie uważając, że należy kogoś nie lubić dla samej zasady nielubienia.
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
Naprawdę był nieświadomym tego, jaką fascynację swoją osobą wzbudzał w dziewczynie zarówno on, jak i jego rodzeństwo. Co prawda nie mógł wiedzieć, co ewentualnie taka wiedza zmieniłaby w jego nastawieniu względem niej, ale pewne było jedno; sam Alec nie najlepiej czuł się ze świadomością, że naprawdę stał się tematem do plotek i rozmów. Było to dla niego o tyle zaskakujące, że przecież w szkole nie brakowało uczniów zarówno z wymiany jak i takich, którzy to do Hogwartu uczęszczali od zawsze, jednak wyróżniali się swoimi rysami twarzy. A przecież on jak i Aurora i Ace, nie wyróżniali się niczym szczególnym. Prócz faktu, że przybyli do szkoły w połowie roku szkolnego oraz że mieli amerykański akcent... No, może jednak nieco się wyróżniali... Mało co na nią nie wpadł, kiedy tak nagle się zatrzymała, a że był znacznie od niej większy, to mogłoby to zakończyć się nie najlepiej. Odruchowo więc złapał ją za ramiona, aby jakoś ustabilizować swoje ciało i tym samym nie narazić jej na szwank. Kiedy już się upewnił, że nic jej nie jest, to zmarszczył gniewnie brwi i opuścił ręce wzdłuż swojego tułowia. - Uważam, że nie ma sensu narażać twojego aparatu na szwank - odrzekł od razu, po czym teatralnie westchnął głośno, kiedy Bethany zdecydowała się z nim pertraktować. Trzeba było wiedzieć, że Alec należał do skromnych osób, które niekoniecznie lubiły się przechwalać i wolały skupić się na innych aspektach swojej osobowości, niż tylko ładny wygląd. Słuchał jej, z uwagą kiwając głową, jakby wszystko to, co właśnie mówiła, było najważniejszą prawdą życiową. - Nie odpuścisz, co?- zapytał, kiedy na chwilę przerwała wyliczanie korzyści płynących z upamiętniania jego twarzy na zdjęciu. Parsknął śmiechem, słysząc kolejne jej słowa. Jak to miło tak szybko śmiać się w obecności drugiej osoby! A w obecności Beth przychodziło mu to nader łatwo. - Chcą wykraść Ace'a? On zawsze różnił się ode mnie i Aurory - stwierdził luźnym tonem, jakby to miało wyjaśniać wszystko, a konkretnie dlaczego brat wylądował w innym domu, niż on i siostra. Odprowadził czujnym spojrzeniem dziwnego Araba, który postanowił zahaczyć o dziewczynę. Nie lubił podobnego zachowania. On od zawsze był uczony bycia dżentelmenem względem kobiet, więc wiele gestów, których dopuszczali się faceci, po prostu wyprowadzało go z równowagi. Ten jednak postanowił zignorować. - I co, chodzi tylko o te zwierzęta? To czemu teoretycznie niektórzy się nienawidzą i za co?- naprawdę intrygowała go ta kwestia. Aż tak drastycznych podziałów nie dostrzegał w Ilvermorny i nie rozumiał, dlaczego w Hogwarcie dzieje się coś podobnego. Z drugiej jednak strony, co on mógł tam wiedzieć...
Bethany Warren
Rok Nauki : I
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : Burza loków, siedem bransoletek na nadgarstku, aparat fotograficzny zawieszony na szyi
Amerykańskie rodzeństwo nie mogło przejść niezauważone zwłaszcza, że dwoje z nich trafiło do Gryffindoru. Beth od razu chciała iść do nich zagadać (głównie do Aleca oraz Aurory bowiem Ace był poza jej zasięgiem) jednak ociągała się z powodu pewnego rodzaju onieśmielenia. Musiała pokonać tę przeszkodę, aby podejść i zagadać. Oni stali się popularni, a Beth niekoniecznie. Nie słynęła z jakiś szczególnie widowiskowych cech charakteru, nigdy nie była prefektem ani nawet nie grała w quidditcha. Wyróżniać musiała się na inne sposoby, stąd onieśmielenie względem Aleca. Była wdzięczna, że spacerowali sami bo w większym towarzystwie mogłaby napotkać mały problem, aby zwrócić na siebie uwagę. Teraz jednak nie miałam tego kłopotu. Mogli zrobić sobie zakupy, zdjęcia (negocjacje trwają), obejrzeć co zechcą, pójść gdzie tylko zapragną… wszak są absolwentami Hogwartu. Zakręciła się na punkcie robienia zdjęcia więc nie zorientowała się, że jeśli gwałtownie się zatrzyma to ktoś na nią wpadnie. Tym kimś był Alec, który na szczęście zatrzymał się chwytając jej ramiona. Trochę podczerwieniała, ale tylko trochę! Wymamrotała grzeczne przeprosiny i absolutnie nie zwróciła uwagi na jego szerokie i miłe w dotyku dłonie. A skąd, w ogóle nie zwracała na to uwagi. Położyła aparat na swojej dłoni i uniosła go między nimi. - Myślę, że zniesie naprawdę wiele. Prawda, aparatku?- poklepała przedmiot "czule", oczywiście rozbawieniem urabiając asertywność Aleca. Twardy zawodnik! Produkowała się tutaj, wysilała, a jego poważna mimika była obezwładniająca. Usta Beth drżały od powstrzymywanego uśmiechu. - Zdradzę ci sekret, ale cśś, nie mów nikomu. - przyłożyła palec do ust i lekko nachyliła się w jego stronę iście konspiracyjnie (choć to bardziej on musiał do niej bo był perfekcyjnie wysoki według standardów wzrostowych gryfońskich chłopców): - Łatwo się nie poddaję.- wyszeptała i ponownie zebrała włosy ze swoich policzków, zahaczając je o uszy. Nigdy nie wiązała tych gęstych pukli, a byłoby jej łatwiej w tych upałach. Nic zatem dziwnego, że na jej karku osiadła wilgoć. Opuściła aparat i grzecznie splotła ręce przed sobą, oglądając z wielkim uśmiechem wybuch radości Amerykanina. Właśnie teraz odkryła, że lubi go rozbawiać. Gryffindor jest łakomy. Chcemy wszystkich z rodu Taylor.- żartowała sobie, a jej stalowe oczy błyskały z wrodzonej wesołości. Nie znała Ace, co musiała oczywiście sprostować w najbliższym czasie. Musiała upolować jakiegoś uroczego Puchoniego przedstawiciela i jak po sznurku odnaleźć ostatniego z Taylorów. Ciekawe czy też nosił na sobie tatuaże. Kiedy Alec odprowadzał wzrokiem wysokiego Araba to skorzystała z tej sekundy po to, aby przysunąć się bliżej chłopaka dosłownie na pół kroku. Tak, aby nie spostrzegł, że przemówiła przez nią pewnego rodzaju niepewność związana z obecnością obcokrajowca, którego wzrok jej się absolutnie nie spodobał. Dobrze, że nie przyszła tu sama, uff. Postukała wymownie o aparat kiedy Alec zagadywał ją na tematy związane z hogwardzkimi domami. - Przez stereotypy. Od setek lat Gryfoni i Ślizgoni rywalizowali ze sobą na każdym kroku. - wyjaśniła, wzruszając lekko odsłoniętymi ramionami. Włosy rozsypały się na nich w chaotyczny sposób. - Wiesz, gadano kiedyś, że Gryfoni to narwane głupki z ADHD, Ślizgoni to egoiści, co przy okazji wbijają różdżkę w plecy, Krukoni to zarozumiałe kujony, a Puchoni to ciamajdy… teraz co mądrzejszy to nie zwraca na to uwagi, bo to przykre stereotypy sprzed lat. - wyjaśniła, starając się to ująć zwięźle. - Nienawiść na tle przynależności do domu jest dla mnie… dziecinna. - pozwoliła sobie dodać i przystąpiła z nogi na nogę.
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
Jak widać, ludzie w Hogwarcie lubili robić wiele szumu o nic. Ale nie komentował tego w żaden sposób uznając, że dementowanie ewentualnych plotek na temat jego samego, czy rodzeństwa, nie ma sensu, bo te i tak się rozsiewają z zawrotną prędkością. Czasami miało to dwojaki skutek, bo zauważył też, że kiedy czegoś nie mówił, to ludzie automatycznie uznawali to za prawdę i odnosili się do tego, jak do jakiejś świętości. Może właśnie dlatego słyszał już wiele różnorakich słów na swój temat? Szczerze to nie zwrócił większej uwagi na dziewczynę wcześniej z jednego, bardzo prostego powodu; miał przeświadczenie, że ona, jak i wielu innych, miała już wyrobiona opinię na jego temat i pewnie uważała go za… w sumie ciekawe za kogo. Nie zamierzał jednak o to pytać, to nie byłoby odpowiednim zachowaniem w jego opinii. Ale co on tam wiedział. Poza tym, właśnie nagabywała go dziewczyna, która bardzo chciała zrobić mu zdjęcie, a on bardzo nie wiedział, z jakiego powodu. Nie bardzo rozumiał, o co w tym wszystkim chodzi, bo nie przywykł do podobnego zachowania ze strony jakichkolwiek dziewczyn. Pochylił się w jej stronę, aby wysłuchać tego jakże ważnego w jego mniemaniu sekretu, który to nagle Beth zapragnęła mu zdradzić. Parsknął pod nosem śmiechem, słysząc te słowa. Czyli miał do czynienia z dziewczyną, która mogłaby po trupach zmierzać do celu? - Zobaczymy, jak to wyjdzie - powiedział w końcu. Nie mówił nie, ale nie mówił też tak, może poniekąd trochę ciekaw tego, co jeszcze będzie w stanie wymyślić, żeby przekonać go do swojej racji. Ciekaw był tego, co mogłoby wydarzyć się dalej, szczególnie, że nagle ktoś mógł uznać, że cała trójka rodzeństwa Taylor powinna znaleźć swoje miejsce w jednym domu w Hogwarcie. - Widzę, że naprawdę jesteście nienażarci w tym domu - stwierdził luźnym tonem. - Dwoje to za mało? Aurora swoim gadulstwem potrafi nadrabiać za dwóch! - może to miało jakoś przekonać Bethany, że jednak Gryfoni nie stracili aż tak wiele, bez jednego taylora na pokładzie? Wcale się nie dziwił, że przysunęła się nieco bardziej do niego, kiedy ten dalej przyglądał się dziwnemu typowi, który obok nich przechodził. Jakby odruchowo otoczył jej sylwetkę swoim ramieniem, aby może jeszcze bardziej podkreślić, że nie jest ona tutaj sama. W końcu był wysoki i dość postawny, może samo to miało jakoś pomóc w razie ewentualnych problemów? - Nie przepadam za takimi osobami. Zaraz cię puszczę, tylko niech się ten koleś oddali - powiedział jeszcze, jakby chciał wyjaśnić swoją postawę i zachowanie względem niej. Może sobie nie życzyła być tak blisko niego, ale w tamtym momencie nie miało to dla niego większego znaczenia, raczej to, aby zapewnić jej maksymalnie dużo bezpieczeństwa, skoro już spędzali czas razem. Zerknął na nią, gdy dalej opowiadała o zachowaniu pomiędzy poszczególnymi domami i ich mieszkańcami. - Czyli oni tak po prostu z natury się nienawidzą? A Ślizgoni wydawali się całkiem przyjemni - stwierdził, delikatnie kręcąc przy tym głową, by po chwili odgarnąć przydługie włosy z powrotem do tyłu. Nie lubił stereotypowego myślenia. Unikał go jak ognia. Miał nadzieję, że w Hogwarcie go nie uświadczy, ale jak widać, życie lubi płatać figle. - To ta wasza tiara musiała się nieźle pomylić, dając mnie do waszego domu - zaśmiał się, bo przecież wiele można było powiedzieć na jego temat, ale z pewnością nie to, że miał ADHD, czy w ogóle jakiekolwiek bardziej ekstrawertyczne nawyki.
Bethany Warren
Rok Nauki : I
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : Burza loków, siedem bransoletek na nadgarstku, aparat fotograficzny zawieszony na szyi
To, że jej koleżanki wodziły wzrokiem za wysokim Alecem nie znaczy, że będzie zachowywać się przy nim jak słodka idiotka. Siliła się na pełną swobodę, a traktowanie jego urody czy rozbrajającego uśmiechu z przymrużeniem oka zdecydowanie ułatwiało zachowanie przy nim koncentracji. Uparła się, aby zrobić mu zdjęcie i dążyła do tego jednak wiedziała, że granicy stanowczego "nie" nie przekroczy, a to z szacunku względem chłopaka. Zbywał trochę, odwracał jej uwagę a to dawało do myślenia. Ciekawe co się za tym kryło… nie mogła jednak zapytać wprost bo chyba zapadłaby się ze wstydu pod ziemię. - Panie Taylor, ja sobie żartuję. Są plotki, ale dotyczą pewnego rodzaju żalu, że Ace nie ma w naszych barwach. - leciutko dźgnęła jego ramię, ot tak, na zaczepkę. Nie znała Aurory jednak zapisała sobie w pamięci, aby w wolnej chwili spróbować się do niej dostać i podpytać o parę spraw. Choćby o to, dlaczego Alec nie przepadał za robieniem zdjęć, a rozmawiał z dziewczyną, która dosyć często coś bądź kogoś fotografowała. Nie chciała, aby dostrzegł te dyskretne pół kroku. Uchodziła za dziewczynę obrotną, ale jednak widok dziwnego wzroku Araba wywołał w jej ciele chłodny dreszcz. Drgnęła w niemym zaskoczeniu na widok oplatającego ją alecowego ramienia. Na Merlina, nie mogłaby mieć mu tego za złe! - Nie ma problemu, naprawdę, absolutnie nie mam nic przeciwko.- zaśmiała się nerwowo, nie mając w sobie ochoty, aby odwrócić się i sprawdzić czy ten człowiek przepadł wśród innych. - Mam nawet lepszy pomysł. - przemknęła na bok, chwyciła go pod ramię i po prostu ruszyła w przeciwną stronę od tego Araba. - Chodźmy sobie jak najdalej i obiecuję cię puścić. Dbam, żebyś się nie zgubił.- posłała mu uśmiech i poklepała palcami jego przedramię, tak samo jak chwilę wcześniej aparat. Pociągnęła go w odpowiednią stronę, ale i tak musiał sam ruszyć swymi kończynami. - Bo Ślizgoni są przyjemni. Mówię, że to stereotypy i osobiście w każdym z czterech domów mam kogoś, kogo nie da się nie lubić.- zapewniła, odwracając się przez ramię (przez co jej napuszone włosy musiały połaskotać Aleca na wysokości ramienia), aby sprawdzić czy są dostatecznie daleko. Cóż, w tej części uliczki było więcej ludzi, a więc zatrzymała ich nieco z boku, niedaleko stoiska z jakimiś dziwnymi przedmiotami, które swoim wyglądem absolutnie nie przypominały pamiątek z bazarku. A co, jeśli to jakiś arabski Czarny Rynek?! Zadrżała na samą myśl. Przeciągnęła "trzymanie Aleca" o siedem sekund, aż w końcu dotrzymała słowa i go puściła, zabierając swoje dłonie w kierunku wiszącego na jej szyi aparatu. - Musiała zobaczyć w tobie to, co nie zobaczył nikt inny. - odparła luźno, a gdy powtórzyła sobie własne słowa w myślach to trochę się zakłopotała bo w jej mniemaniu zabrzmiały nieco intymnie. Nie było to jej celem! - Hmmm… dlaczego masz tatuaż na ręku? To uczczenie faktu, że jest magiczną dłonią?- zapytała niegroźnie, jakby chcąc oddalić się od swych poprzednich słów które w jej odczuciu były zbyt poufne. - Jeśli jestem zbyt ciekawa to masz pełne prawo odwrócić kota ogonem. - dodała naprędce i z wielkim żalem wyłączyła aparat. Miała nadzieję, że widział jej minę kiedy to robiła.
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
Widać było, że czuła się przy nim swobodnie, przez co i sam Alec czuł się lepiej. Naprawdę nie lubił tego dziwnego rodzaju skrępowania, które ogarniało niekiedy każdego tylko dlatego, że nie potrafił znaleźć z kimś wspólnego języka i tematów do rozmowy. Równie często ludzie się po prostu przy tym w ogóle nie starali. A potem było zdziwienie, że ktoś uważał ich za chamów i prostaków, nie umiejących w ogóle zachować się w towarzystwie. Sam tego unikał i choć zazwyczaj nie mówił zbyt wiele, to próbował nawiązać jakąkolwiek nić porozumienia. Teraz nie miał problemu z tym, aby rozmawiać o swoim bracie i o jego poczynaniach, obecności w konkretnym domu. Co widać poniekąd było fascynującym dla Beth. - Wiesz, Ace… nieco się od nas zawsze różnił - dodał po chwili, ni to z żalem w głosie, ni z radością. Ot czyste stwierdzenie faktu i tego, że brat miał zawsze odmienne spojrzenie na świat względem rodzeństwa. Nie kryła się za tym żadna uszczypliwość, bo samemu Alecowi kompletnie to nie przeszkadzało, kochał go takim, jakim był. Za to oddał dziewczynie szturchnięcie, bez najmniejszego nawet zawahania. Zerknął na nią, pod swoim ramieniem, kiedy zaśmiała się lekko, jednocześnie zastanawiając, o co mogło jej chodzić. Uniósł jedną brew do góry słysząc, że coś rodziło się w jej głowie. To na pewno nie mogło oznaczać niczego dobrego, ale co konkretnie oznaczało, tego jeszcze nie wiedział na sto procent. Jak małe dziecko dał się pociągnąć nagle w kompletnie odmiennym kierunku niż ten, w którym to obecnie zmierzali. Trzeba było jej przyznać, że jeśli chciała, to miała naprawdę sporo siły! - Nie wiem, czy zauważyłaś, ale wystaję nad większością tych ludzi o ponad głowę, więc to ty się prędzej zgubisz, niż ja- przypomniał jej, w oczywisty sposób nawiązując do swoich dosyć słusznych rozmiarów. Ale ostatecznie nie miał nic przeciwko temu, by Beth pilnowała go. Szedł obok niej, rozglądając się dookoła i podziwiając te niezwykłe rzeczy, które znajdowały się na pobliskich straganach. - A już myślałem, że w końcu będę miał ADHD - powiedział z żalem, zerkając na nią kątem oka, aby wybadać jej reakcję na własne słowa. - Ej, widziałaś? Tam mają jakieś instrumenty!- i oczywiście nie pytając o zdanie, jedynie wykorzystując swoją większa siłę od jej własnej, pociągnął ją w stronę pobliskiego straganu, gdzie leżały jakieś dziwnie zniekształcone gitary i ukulele. Tym samym, pomimo, że ona zdecydowała się go puścić, to on ponownie ujął jej dłoń, żeby go nie zgubiła w tym tłumie i gąszczu dziwnych Arabów. Obserwował te instrumenty, z nieskrywaną fascynacją i zaangażowaniem. Podziwiał drewno i jakość jego obróbki. Był nieco oderwany od rzeczywistości, jak zawsze zresztą, gdy w grę wchodziła muzyka. - Hm, co? - obrócił się w jej stronę, bo dopiero po chwili dotarło do niego, że Bethany wyraźnie o coś pytała. Połączył wątki i spojrzał na swoją prawą dłoń i obrócił ją w jakiś dziwny sposób, by dopiero po chwili spojrzeć na dziewczynę z uśmiechem na ustach. - Wręcz przeciwnie… Znaczy… jestem oburęczny. Mogę rzucać zaklęcia zarówno prawą, jak i lewą dłonią. A ta jaskółka - dotknął tatuażu palcem, przez co ptak rozpostarł złożone skrzydła i odleciał na dalsze rejony jego przedramienia, by osiąść gdzieś w okolicy łokcia. - to mój osobisty talizman. Nie wiem, czy wiesz, ale jaskółki są symbolem wolności, odrodzenia i nadziei. A poza tym ma zapewniać szczęście i ochronę- wyjaśnił jej szybko. Nie miał kompletnie problemu z tym, aby powiedzieć, o co mu dokładnie chodziło, kiedy postawił właśnie na taki tatuaż w tym miejscu. - A ty? Masz jakieś tatuaże?- zapytał, szczerze zainteresowany tematem. O czym, jak o czym ,ale o tatuażach mógł mówić dużo i długo.
Bethany Warren
Rok Nauki : I
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : Burza loków, siedem bransoletek na nadgarstku, aparat fotograficzny zawieszony na szyi
Lubiła rozmawiać na czyjś temat. Ludzie interesowali ją swoją wyjątkowością. Zwracała uwagę na tych, którzy wyróżniali się na tle innych. Co tu dużo mówić, rodzeństwo Taylor było obecnie popularne, a więc chciała ich poznać. Zaczynała od najprzystojniejszego i najłatwiej osiągalnego. Żałowała, że nie udało się zrobić mu zdjęcia jednak czuła, że któregoś dnia namówi go do tego. Jeśli nie dobrowolnie to podstępem! Wierzyła w swoją pomysłowość. Pokiwała głową kiedy drugi raz napomknął, że Ace się od nich różni. - W porząsiu. Rodzeństwo ma prawo się różnić, nawet jeśli jesteście trojakami.- co tylko skłaniało ją do odnalezienia ostatniego z Taylorów i poznania go. To jakaś gryfońska nienasycona ciekawość związana z drugim człowiekiem. Miała nadzieję, że nie odstrasza tą cechą. - Już się tak nie przechwalaj. - chichotała pod nosem, ciągnąc go w przeciwną stronę od tamtego nieprzyjemnego Araba. To nic, że wpadli w większy tłok. Trzymali się blisko siebie, czyż nie? Póki nikt nie będzie ich... a raczej tylko jej tratować to będzie dobrze. - Jeśli wypijesz eliksir euforii to ADHD masz na zawołanie. - skomentowała wesoło, a chwilę później Alec ciągnął ją zupełnie gdzie indziej. Musiała patrzeć na swoje stopy, by się nie poplątały w tym pośpiechu. Korzystała też z oparcia jego dłoni, którą to mocno ściskała, aby przypadkiem się jej nie wyślizgnęła. Zgubienie się nie brzmiało zbyt atrakcyjnie zwłaszcza, że była wyróżniającą się turystką. Gdy zatrzymał się przy stoisku, wpadła na jego plecy ze zduszonym jękiem. Potrząsnęła głową i wcisnęła się tuż między niego a stojącego tuż obok... cóż, kolejnego identycznego Araba. Jak miło mieć swój egzemplarz Taylora u boku! Od razu miała w sobie więcej odwagi. Przeniosła wzrok na dziwne instrumenty, których nigdy nie zdiagnozowałaby w ten sposób gdyby Alec o nich nie wspomniał. Zapytała więc o tatuaż, a uzyskała dodatkowe informacje, które wywołały na jej twarzy jedno wielkie "wow". - Naprawdę możesz rzucać czary obiema rękoma? To w ogóle możliwe? Musisz mi kiedyś to zademonstrować!- wtedy zorientowała się, że coś za długo trzyma jego dłoń. Poluzowała palce i grzecznie opuściła dotyk, przenosząc wzrok na jaskółkę na jego dłoni. - Słodka Morgano, jaka piękna. W dodatku reaguje na dotyk! Genialna magia.- musnęła palcami łokieć chłopaka, chcąc sprawdzić osobiście czy jaskółka się poruszy. - Przynosi ci ochronę? Och, zapewniła ci mnie! Ze mną nie zginiesz! - posłała mu bardzo wesołe spojrzenie, uśmiechając się przy tym pogodnie. Żartowała sobie, bo lubiła cudzy śmiech. - Nie mam żadnego tatuażu i bardzo nad tym ubolewam. Zawsze chciałam mieć na plecach duży łapacz snów.- podzieliła się swą mrzonką. - Moi rodzice nie chcą nawet o tym myśleć i nie obchodzi ich, że jestem pełnoletnia. Powiedzieli, że gdy się wyprowadzę to będę mogła sobie wytatuować nawet całe ciało.- zaśmiała się lecz z mniejszą wesołością. Zerknęła na powykręcane instrumenty z zainteresowaniem i musnęła jakieś struny, które w odpowiedzi na ten gwałt kopnęły ją lekkim prądem. Podskoczyła w miejscu, gwałtownie cofając rękę i masując zbolałe palce. Sprzedawca rzuć w jej stronę coś w arabskim języku, co brzmiało do złudzenia jak "Łapy precz!". Bezgłośnie rzekła "Auć".
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
Nawet nie pomyślał o swoich słowach jak o przechwalaniu, jednak skoro ten temat został już poruszony, to nie zamierzał temu przeczyć. Tylko wzruszył lekko ramionami i jeszcze jakby na potwierdzenie swojej dominacji nad Beth, stanął na kilka chwil na palcach, by potem zacząć się przyglądać chmurom, jak gdyby nigdy nic i jakby w ogóle nic złego nie robił. - Nie wiem, o czym mówisz - stwierdził tylko jeszcze, jakby dla podkreślenia, że naprawdę nie miał nic złego na myśli i nic dziwnego nie robił. No, może nie aż tak dziwnego, jakby się to mogło wydawać. Zaraz jednak potraktował ją szerokim uśmiechem i nieco się uspokoił, bo przecież byli w miejscu publicznym, gdzie, miał szczerą nadzieję, że nie, jednak zawsze mogło się stać coś dziwnego. Byli dwojgiem turystów, wyróżniających się z tłumu ludzi na kilometr. A jeszcze na domiar wszystkiego, Bethany była naprawdę ładną dziewczyną. Cholera wie, co tym wszystkim Arabskim ludziom mogło siedzieć w głowie, ale Alec wolał się o tym nie przekonywać. Wolał zadbać o jej bezpieczeństwo i tyle. Tyle że na chwilę o tym zapomniał, kiedy dostrzegł te wspaniałe instrumenty! Normalnie oczy aż mu się zaświeciły, kiedy, jakby na zachętę (której nie trzeba było...), sprzedawca zaczął jeszcze poruszać strunami. Merlin mu świadkiem, że był tak tym wszystkim zachwycony, że na moment czy dwa zapomniał o obecności Beth obok, a przynajmniej do momentu kiedy ta nie zapytała go o tatuaż. - No w sumie... to chyba tak. Piszę obiema rękoma, wszystko inne też robię obiema, więc zaklęcia może też jestem w stanie rzucać. Nie wiem, nie sprawdzałem w sumie - wzruszył delikatnie ramionami, jakby ta kwestia w ogóle nie była interesującą. Jakoś tak odruchowo zawsze łapał różdżkę w lewą dłoń... albo w prawą? Teraz to już sam się pogubił a ta konsternacja na pewno mogła odmalować się na jego twarzy. Podążył wzrokiem za jaskółką, która odleciała na jego łokieć. Kiedy dziewczyna dotknęła tego skrawka jego skóry, ptak znów poderwał się do lotu, rozkładając niewielkie skrzydła i w ten sposób prezentując wszystkie wspaniałe piórka. Poleciał aż do jego ramienia i tam na chwilę się zatrzymał. - Miał dalej nie latać, ale chyba ten czar nie do końca wyszedł - wyjaśnił jej, choć nie wspomniał, że za samym ożywianiem tatuażu czaiła się ciekawa historia powiązana z dużą ilością alkoholu i jeszcze większą ilością zażenowania. - Moi rodzice też tak mówili, do momentu kiedy nie zrobiłem sobie pierwszego tatuażu - wskazał palcem na wytatuowaną na tym samym przedramieniu gitarę. Kiedy przejechał palcem po jej gryfie "struny" poruszyły się zgodnie z taktem, jaki został nadany przez jego palec. Spojrzał z urazą na mężczyznę, który zaczął coś mówić do Bethany i co ewidentnie nie brzmiało przyjemnie. Uniósł obie dłonie do góry w obronnym geście i zaczął się wycofywać, pociągając dziewczynę za sobą. - Co za gbur - dodał jeszcze, kiedy znaleźli się na wystarczającej odległości od dziwnego jegomościa.
Bethany Warren
Rok Nauki : I
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : Burza loków, siedem bransoletek na nadgarstku, aparat fotograficzny zawieszony na szyi
Za to jego "nie wiem o czym mówisz" dostał drugie dźgnięcie, tym razem w okolice żeber. - Przyznaj się, że w dzieciństwie wpadłeś do kociołka z eliksirem wzrostu. Czy ty chcesz przegonić wzrostem profesora Volarberga?- odczepiłaby się od tego tematu gdyby nie postanowił sobie żartować. Nie posiadała kompleksów na punkcie własnego wzrostu bowiem należała do dziewczyn wyższych niż wiele jej rówieśniczek, ale przekomarzanie się na ten temat z chłopakiem brzmiało całkiem przyjemnie. - Nie miałam pojęcia, że tak się da. Byłam święcie przekonana, że ręką magiczna może być tylko jedna, niezależnie od oburęczności. Gdy brałeś pierwszy raz różdżkę do ręki, to którą dłoń wyciągnąłeś?- dopytywała bowiem wydawało się jej to niesamowite. Może to jakieś zadatki bezróżdżkowości? Trudno stwierdzić bo nie była na tyle rozeznana wśród magicznych zdolności, aby móc pochwalić się odpowiednim poziomem wiedzy. Oglądała sobie tatuaż na jego łokciu, bezczelnie go dźgając, aby sprawdzić zachowanie cielesnego malunku. - Dzięki temu świetnie teraz się prezentuje, latając po twoim ręku. Na gargulki, ile masz tych tatuaży? Usycham tu z zazdrości. - przecisnęła się na drugą stronę, aby musnąć spojrzeniem tatuaż gitary. Teraz coś zaświeciło w jej myślach. - Jesteś muzykiem!- oznajmiła głośno (zbyt głośno), a chwilę później zasłoniła sobie usta kiedy tylko parę głów zwróciło się w ich stronę. Choćby próbowali to nie będą w stanie wysilić się na anonimowość z takimi charakterami. Niepotrzebnie też dotknęła tajemniczego instrumentu, który kopnął ją prądem. Chętnie wycofała się tuż za Alecem, odruchowo łapiąc go gdzieś w okolicach krańca dłoni i nadgarstka bowiem tłum to tłum, lepiej trzymać się razem. Nie skomentowała określenia mężczyzny gburem. - Grasz na gitarze?- skinęła głową w kierunku jego tatuażu, a potem zerknęła na opuszki jego palców czy są może charakterystycznie wygniecione, co sugerowałoby, że faktycznie często uderza nimi w struny. Zaraz jednak cofnęła dłonie kiedy zdała sobie sprawę, że mogła go wprawić w zakłopotanie. - Alec Taylor, człowiek o wielu talentach. Masz zadatki na popularność. - oznajmiła pewnym siebie tonem i wsunęła dłonie do połowy kieszeni swoich dżinsowych krótkich spodni. - Chciałbyś być popularny?- dopytywała delikatnie i chwilę interesowała się wiszącymi blisko swojej głowy amuletami, sprzedawanymi przez starego jak świat Araba.
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
Momentalnie skulił się tak, że prawie zrównał się z dziewczyną wzrostem, kiedy potraktowała go kolejnym dźgnięciem prosto w żebra. Po cichu zaczął się zastanawiać, gdzie ta słynna straż, kiedy faktycznie było jej potrzeba?! W końcu tutaj dochodziło do jawnych rękoczynów, a wszyscy zdawali się mieć to głęboko w nosie! - Taki był mój cel życiowy, ale teraz widzę, że osiągnięcie tego celu jest nieco bolesne - powiedział, rozmasowując miejsce, w które trafiła i krzywiąc się teatralnie. Nie miał problemu z żartowaniem sobie w jej towarzystwie, toteż ochoczo z tego faktu korzystał. Miło było spędzić czas z kimś, kto nie oceniał go na podstawie zasłyszanych plotek, tylko na podstawie tego, kim faktycznie był, a Bethany zdawała się być właśnie taką osobą. I do tego jeszcze ciekawską. Strasznie ciekawską dziewczyną. Podrapał się z konsternacją po głowie, a ta niepewność bardzo wyraźnie odmalowała się na jego twarzy. - Beth, to było tyle lat temu, nie pamiętam... - przyznał w końcu, choć! trzeba mu przyznać, naprawdę przez chwilę czy dwie próbował sobie to przypomnieć. Obserwował jak zaintrygowana badała jego tatuaż, w zasadzie nie mając nic przeciwko temu. Było to poniekąd przyjemne uczucie, a przynajmniej w tych momentach gdzie dziewczyna nie używała nadmiernej ilości siły. Kurde, trzeba przyznać, że jak na tak drobne ciało, miała jej zaskakująco wiele. - Miała latać tylko do łokcia, ale zaklęcie nie wyszło i lata dosłownie, gdzie tylko chce. Choć przede wszystkim w obrębie tej ręki - poruszył kilka razy palcami, a jak na zawołanie jaskółka wróciła na swoje miejsce, czyli na jego nadgarstek. Tam złożyła skrzydła i zaczęła dziobać nienarysowane ziarno. Podniósł wzrok na Beth, gdy zapytała o ilość jego tatuaży - Nie jestem pewien, może dziesięć, może więcej - przyznał w końcu, bo faktycznie, od dawna ich nie liczył, a skutecznie i skrupulatnie ich przybywało. Choć należało przyznać, że każdy miał dla niego konkretne znaczenie, nie zdobił swojej skóry byle czym. Parsknął śmiechem słysząc jej głośne słowa i rozejrzał się dookoła z ciekawością, jak wiele spojrzeń przez to przywołali. Na szczęście nie było tak źle, jak sądził, że może być. Pokręcił z niedowierzaniem głową, odrzucając do tyłu kilka przydługich kosmyków. Chyba faktycznie powinien je obciąć... - Brawo, Sherlocku - zaśmiał się, nieco się jej kłaniając, kiedy rozwiązała tak trudną zagadkę, dotyczącą jego zainteresowań. - Tak, na gitarze. Mam jedną, którą dostałem od dziadka wieeele lat temu. Rosalita się nazywa - nie miał problemu z tym, by opowiadać o swoim instrumencie, którego traktował lepiej niż wiele żywych osób, co niejednokrotnie wypominało mu rodzeństwo. Ale on się tym nie przejmował. Szczerze wierzył, że instrumenty posiadają duszę, grają jak im pozwoli muzyk poprzez swoje zaangażowanie, zadbanie. I nie bał się mówić o tym głośno. Dlatego Rosalitę traktował z należną jej (w jego opinii) czcią. Uniósł jedną brew ku górze, dalej się uśmiechając. - Ty zawsze zadajesz tyle pytań, a nie dajesz nic w zamian?- zapytał, zaplatając dłonie na wysokości klatki piersiowej ciekaw, czy i teraz będzie tak skora do gadania. A trzeba jej przyznać, gadała naprawdę dużo... Musiał czuć się naprawdę swobodnie w jej towarzystwie, skoro jeszcze nie uciekł...
Bethany Warren
Rok Nauki : I
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : Burza loków, siedem bransoletek na nadgarstku, aparat fotograficzny zawieszony na szyi
Nie potrafiła powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu kiedy to Alec podłapał żartobliwy ton. Czuła w kościach, że to swój człowiek, tylko wystarczy regularnie prowokować spotkania. Skoro już teraz nieźle się dogadywali to w nowym roku szkolnym mogli trzymać się już razem. Rozpoczynali pierwszy rok studiów, a tego trochę się stresowała. Wiele osób mówiło, że to zupełnie inne życie będąc już studentem. - Siedem lat temu, Alec. Siedem. To nie tak dawno. - potrafiłaby szczegółowo opowiedzieć ten dzień, który odmienił jej życie raz na zawsze. Ciekawe czy on pochodził z magicznej czy niemagicznej... niby nic, a jednak to niebywała ciekawostka, o którą nie wypada pytać ot tak. - Chyba, że tak naprawdę jesteś dużo starszy, ale pijasz eliksir młodości, co wyjaśniałoby, iż skutkiem ubocznym jest niebotyczny wzrost. - szukała intrygi, której wszak być nie mogło. Bardzo łatwo przychodziło jej żartować w jego towarzystwie bowiem udowodnił wszem i wobec, że też to potrafił. Nie wszystkie osoby umiały spoglądać na siebie z dystansem, a i dodatkowo żartować na swój własny temat. - Dobrze, w takim razie, jeśli w trakcie wykładów studenckich zauważę, że po twojej twarzy albo szyi lata jaskółka to lojalnie dam ci znać. - zaoferowała się, a jej wyobraźnia od razu poczęła wytwarzać potencjalne scenariusze takich spotkań. Wszystkie kończyły się wesołością. Nie miałaby nic przeciwko, aby jej pierwszy przyszły tatuaż (który w końcu kiedyś sobie zrobi) również wymykał się spod kontroli. To takie... zabawne! Rodzice padliby na zawał na ten widok, ale młodsza siostra podzieliłaby jej zachwyt. Kiedy zdradził liczbę tatuaży na swoim ciele to minę miała głęboko zaskoczoną. Odwróciła wzrok na bok, aby nie zapytać gdzie jeszcze ma tatuaże, co przedstawiają i czy może zobaczyć choć na jej twarzy łatwo było wyczytać tę walkę. Przygryzła mocno kącik swoich ust, aby nie wydusić z siebie tych wszystkich pytań, które naruszałyby skutecznie prywatność chłopaka. W końcu z jej ust padło pełne szacunku i podziwu "wow", a swoją ciekawość powstrzymała. Dopisała to do listy pytań, które zada jego rodzeństwu, jeśli z jakiejś przyczyny Alec będzie ją w tej kwestii onieśmielać. Nie było innego wyjścia jak rozchichotać się na wieści o imieniu nadanego gitarze. - Nie wierzę! Nazwałeś instrument kobiecym imieniem? - och, jeśli Hogwart dowie się o tym, to raczej wiele osób będzie się z tego naigrywać. W mniemaniu Bethany było to dosyć urocze, choć bardzo nietypowe. - Przetrwaliście już żarty w stylu, że Rosalita to twoja żona, że na bal zabierzesz prędzej ją niż jakąś dziewczynę...? - starała się dopytać subtelnie lecz nie wyszło jej to tak, jakby chciała. Wolała jednak upewnić się czy uczniowie Hogwartu znają tę informację czy jednak wszystko przed nimi. Przy okazji Taylor powinien wiedzieć, że ktoś może chcieć się z tego powodu naigrywać. - Pytaj to się dowiesz! - uśmiechnęła się pogodnie, będąc osobą, która nie ma większego problemu przed obdarzeniem rozmówcy pewną dozą zaufania. - Co ci poradzę, że jestem ciekawska. Możesz odpowiadać tym samym. - zapewniła, bowiem łatwiej przychodziło jej rozmawianie o kimś aniżeli o sobie. Swój temat zrzucała na dalszy plan, który przywoływała dopiero wtedy kiedy ktoś faktycznie wykazał tym zainteresowanie. Sięgnęła do swych włosów i zgarnęła je wszystkie w jeden pukiel i przełożyła na swoje ramię. Dosyć szybko powróciły na swojej prawowite miejsce.
Alec Taylor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : Kilka tatuaży na ciele, mała blizna na prawym policzku, szczególnie widoczna, kiedy się uśmiecha, wyraźny amerykański akcent
Naprawdę czuł się zaskakująco dobrze w jej towarzystwie. Dogadywali się nieźle i nawet nie zauwazył, kiedy minęło mu kilka godzin. Po prostu nagle ich nie było, nie wiadomo skąd. Dalej spacerowali między przeróżnymi straganami z wiekszym bądź mniejszym skupieniem przyglądając się ofercie produktowej tych miejsc. Śmiał się bez najmniejszego skrępowania zjej różnorakich żartów, bo te naprawdę niekiedy były wymierzone w punkt. Oczywiście opowiedział jej o tym, jak to jego gitara została mu podarowana przez dziadka oraz skąd pomysł na takie a nie inne imię dla instrumentu. Chętnie odpowiadał na zadawane przez nią, czasami naprawdę wścibskie pytania, bo czemu miałoby tego nie robić? Czuł się komfortowo w jej towarzystwie, więc nie widział ku temu przeciwwskazań. Nawet nie zauważył, kiedy nastapił czas, gdy wypadało wrócić do pałacu. Po prostu się zebrali i faktycznie to zrobili, nie mając za bardzo innego wyjścia.