C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Łaźnie są miejscem spotkań, relaksu, a dawniej czarodzieje tutaj praktykowali głównie zalążki Magii Leczniczej. Do tej pory możesz pójść na jedną z wyjątkowych kąpieli, która może przynieść Ci wiele dobrego! Jeśli zapłacisz 50g w odpowiednim temacie i podlinkujesz w poście, bierzesz udział w kąpieli. Rzuć kostką, by sprawdzić jaką wybrała dla Ciebie ładna Pani z łaźni.
Rzut kostką k6:
1 - Masz kąpiel w siarce! Czujesz po niej niesamowity zastrzyk energii! W ciągu tego tygodnia możesz napisać samonaukę z Miotlarstwa o skróconą o 500 znaków. 2 - Kobieta zabiera Cię do wielkiego, podziemnego basenu pełnego magicznych zwierząt. Naprawdę zaczynasz się bardziej interesować tymi niesamowitymi rybami i coraz lepiej je poznawać. W ciągu tego tygodnia możesz napisać samonaukę z ONMS o skróconą o 500 znaków. 3 - Idziesz chyba do najdalszej części łaźni i po drodze wysłuchałeś całe mnóstwo najróżniejszych historii o tym miejscu. W ciągu tego tygodnia możesz napisać samonaukę z Historii Magii o skróconą o 500 znaków. 4 - Podczas kąpieli kobiety malują Ci dłonie na barwne kolory, rysując najróżniejsze znaki na Ciele. Wychodzi ozdobiony i wzbogacony o pewną wiedzę na ten temat. W ciągu tego tygodnia możesz napisać samonaukę z DA o skróconą o 500 znaków. 5 - Trafiłeś na kąpiele w najróżniejszych dziwnych roślinach, które okazują się zbawiennie wpływać na Twoje ewentualne bolączki. W ciągu tego tygodnia możesz napisać samonaukę z Uzdrawiania o skróconą o 500 znaków. 6 - Kąpiel niesamowicie Cię relaksuje, odrobinę nawet podczas niej przysypiasz! Dzięki temu jest wypoczęty i pewnie czujesz się jak na prawdziwych wakacjach... No i tyle, na pewno się dobrze bawiłeś.
Spróbuj rzucić kostką jeśli twój Pappar jest dobry z Uzdrawiania. Tutaj nie musisz nosić specjalnego stroju.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Relaks był tym, czego ciało i umysł dziewczyny wręcz się domagały. Wyjazd od samego początku obfitował w niewiarygodnie dużą dawkę emocji i wrażeń, dlatego nic dziwnego, że Oliv poczuła potrzebę zatrzymania się choć na krótką chwilę. Łaźnie o których czytała w jednym z przewodników wydawały się miejscem idealnym, którego przeznaczenie dawniej miało zupełnie innych charakter niż obecnie, niemniej wciąż dawało przyjemne ukojenie. Mając świadomość tego, że nie obowiązuje tam odświętny strój, postawiła na angielską klasykę ubierając zwykły strój kąpielowy a na to zwykłe jeansowe szorty i t-shirt; nie zamierzała paradować po mieście w samym bikini, chociaż panujący tu upał wręcz do tego zachęcał. Przekraczając próg łaźni pierwsze co poczuła to przyjemny zapach olejków eterycznych a może eliksirów? Ciężko było jednoznacznie stwierdzić, niemniej prawie natychmiast poczuła, jak pewnego rodzaju napięcie jakie towarzyszyło jej mięśniom, gdy tu szła - ustąpiło. Kąciki malinowych ust drgnęły delikatnie ku górze, kiedy podeszła do pani siedzącej za czymś co przypominało recepcję. - Witam, chciałabym żarzyć kąpieli, ale nie jestem tutejsza… Tak rozumiem. Nie ma problemu… nie będzie tam zbyt głęboko? - pozwoliła sobie nawiązać rozmowę, z której nie wszystko była w stanie zrozumieć,a kiedy odwróciła się na pięcie,by za nią pójść poczuła uderzenie. Uniosła głowę do góry, napotykając znajomą twarz. W pierwszym odruchu spięła się, czując na czubku głowy, jak każdy mięsień jej ciała napina się. -Zephe - wyszeptała, jakby z lekkim przestrachem w głosie. Nie mówiła mu o tym, jednak druga natura Gryfona była jej największym strachem.
Zephaniah van Wieren
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : Tatuaż z łapą nundu na przedramieniu, Blizny i uszczerbki na zdrowiu: Dziennik
Wcześniej już tutaj był. Znaczy się, wcześniej będąc w Drakensbergu już tutaj był. Przechodził mniej więcej po tych samych korytarzach, obserwował teraz już tylko co się tak naprawdę zmieniło od ostatniej wizyty. Naprawdę, brakowało mu pewnych rzeczy, które pamiętał z tamtego okresu, ale wszystko po prostu się zmieniało. Jak każdy z nas. Temu Zephaniah nie zamierzał nawet zbytnio komentować, gdyż miał dużo pracy. A raczej sam sobie ją nakładał by zapomnieć, że pod koniec miesiąca była pierwsza pełnia poza szkołą. Przerażająca myśl wdrapywała się w jego myśli, kiedy finalnie postanowił skorzystać z łaźni. – Hej. – Odpowiedział do niej dość nonszalancko. Czemu tak było? Czy coś ukrywał? A może po prostu jej obecność powodowała zdecydowanie większe spięcie w jego neuronach niż przewidywał. Gryfon westchnął tylko, aby spojrzeć na nią. Kiedy tylko poczuł zresztą uderzenie, poczuł też jej zapach. Zbyt intensywnie odbierane zapachy prowokowały go do tego, że musiał powstrzymywać się przed akcją godną samego wilka zamkniętego głęboko w jego ciele. Był blisko niej, ale tak naprawdę mało już pamiętał co się działo tę parę dni przed nieszczęsnym wypadkiem. Mogła widzieć jego przekrzywioną na bok głową, kiedy spoglądał w jej oczy. Nawet nie wzruszył ramionami, stał jedynie przed nią, czekając tak naprawdę na to czy odpowie mu na następujące pytanie. – Boisz się mnie, Callahan? – Zapytał wprost, a jego powieki się lekko zmrużyły. Wcześniej była... bardziej rozmowna. Ba, mówiła więcej niż on.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Wiedziała, że spotkanie z chłopakiem to tylko kwestia czasu, jednak - może odrobinę głupio lub naiwnie - łudziła się, iż odbędzie się ono w bardziej kontrolowanych okolicznościach, przez co rozumiała planowanie go. Przypadek był stanem wyjątkowym na który nie była gotowa, dlatego z lekką trudnością Liv przyszło odnalezienie się w obecnej sytuacji, chociaż na co dzień nie miała z takim rzeczami problemu. Wiedziała, że Gryfon wciąż jest tą samą osobą, jaką miała okazję oglądać w kuchni czy z którą świętowała jego urodziny, a jednak świadomość, że za znajomymi rysami twarzy skrywa się potwór przed którym czuła nie tylko respekt, ale był wręcz usposobieniem jej największych lęków, wywoływał w brunetce niepokój. Ten prawie od razu został zauważony. Zrobiła pół kroku w tył czy to pod wpływem zaskoczenia wywołanego pytaniem pytającym z ust Zephe czy bliskością, która odrobinę jej ciążyła. Mimo to kąciki malinowych ust unosiły się delikatnie ku górze, a myśl że chłopak ma teraz drugą naturę próbowała odrzucić z myśli, które wciąż wokół tego krążyły. -Nie, dlaczego miałabym się ciebie bać? - zapytała, ściągając przy tym brwi schowała dłonie za siebie. Patrząc na nią nie trudno było dostrzec, że mówi prawdę,a jednak Wieren mógł odnosić wrażenie, iż coś jest nie tak.
Zephaniah van Wieren
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : Tatuaż z łapą nundu na przedramieniu, Blizny i uszczerbki na zdrowiu: Dziennik
Wiedziała, ale jednak się spotkała? Czy nie chodziło już tutaj tylko o poznanie czy może dowiedzenie się kim tak naprawdę się stał? Czy był tym samym człowiekiem przy ostatnim spotkaniu, czy może faktycznie coś się w nim zmieniło? No, być może właśnie tak brzmiały myśli Gryfonki. Zeph nie patrzył na to w ten sposób. Bo wiedział, że na pewno się zmienił i będzie musiał teraz wszystko zacząć układać na nowo, od zera. To tak, jakby znalazł się ponownie pierwszy raz w Wielkiej Brytanii. Tylko teraz w innej skórze. Temu nie było mu tak łatwo o tym wszystkim rozmawiać w cztery oczy. – Wyglądasz tak jakbyś bała się, że cię zjem, Callahan. Nie zjem Cię, chociaż apetyt jest. – Odnosiło się to raczej do jego nachalnej chęci próbowania wszystkiego co ma posmak umami, które głównie stało za smakowaniem mięs, pomidorów, bulionów czy rosołów. Ostatecznie jednak nie zamierzał sobie robić z niej więcej żartów. Byli w sumie tutaj, aby wypocząć. – To ten... W którą stronę jest twoja sala? Nie sądzisz, że mogą się niecierpliwić. Ostatnim razem jak tu byłem to szorowali mnie za mocno i mnie wszystko piekło. Chyba tego nie lubią, co? Czekać. – Zaraz jeszcze uśmiechnął się półgębkiem. Nie wiedział nawet co ma mówić.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
W gruncie rzeczy, choć wiele myśli Olivii wypełniała postać Gryfona, to nie potrafiła udzielić odpowiedzi nawet na najprostsze z pytań, jakie pojawiło się w jej umyśle - kiedy będzie gotowa stanąć z nim twarzą w twarz, mając świadomość tego kim się stał? Nadal nie czuła się gotowa i zapewne stąd wynikała jej nienaturalna nerwowość. Ludziom zawsze z trudem przychodziło przeciwstawianie się swoim lękom, a jej kompletnie to nie szło, dlatego najczęściej po prostu uciekała. Teraz także miała ochotę stchórzyć, nawet jeśli Zephe nie zrobił nic złego, bo przecież pogryzienie przez wilkołaka i wszystkie tego konsekwencje nie były jego celowym działaniem, nie miał na to wpływu. Brunetka miała tego świadomość,a przez to dopadały ją wyrzuty sumienia, bo mimo wszystko wciąż odczuwała pewnego rodzaju strach. Nie oczekiwała, że po takich doświadczeniach będzie starym sobą, ale jaki był ten "nowy" Zephe? - Jestem taka słodka, że mam co do tego pewne wątpliwości - próbowała obrócić jego słowa w żart i trzeba było przyznać, że nawet jej to wyszło. Kąciki malinowych ust drgnęły lekko ku górze, sięgając jasnych oczu, w których wymalowała się niepewność kiedy z ust blondyna padło pytanie dotyczące łaźni. - Nie mam pojęcia - odpowiedziała zgodnie z prawdą, wzruszając ramionami bo naprawdę nie odnajdywała się w tym miejscu, chociaż było naprawdę piękne. Ciche, aczkolwiek pełne zaskoczenia - - Och … - wydobyło się spomiędzy jej ust, gdyby wspominał o karze za spóźnienie - W takim razie lepiej się pospieszmy - oznajmiła, a gdy kończyła to zdanie podeszła do niej kobieta z recepcji nakazując by poszła za nią. - To widzimy się później - rzuciła, zanim zniknęła za zakrętem mimowolnie odrobinę się rozluźniając.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Po całej Derwiszowej przygodzie głównie skupiam się na kilku rzeczach - po pierwsze kąpiel, po drugie dobry posiłek (żadnej zupy), po trzecie - Florka. Albo raczej w odwrotnej kolejności. Jednak nawet po zasłużonym odpoczynku, nadal trudno otrząsnąć się nam z brutalnych wydarzeń na pustyni. O ile na samej oazie odmłodniałem niespodziewanie - teraz z kolei ponownie czułem się sporo starszy. Myślałem, że odpowiednio się zabezpieczałem przed słońcem, a jednak moja skóra pod tatuażami zbrązowiała wyraźnie, łuszcząc się nieładnie w niektórych miejscach. Długie przebywanie na pustyni nie poprawiło również gładkości mojej twarzy. Miałem wrażenie, że nawet włosy były nieodwracalnie suche. Jednak wszelkie moje wewnętrzne rozterki schodziły na dalszy plan przy tym co przeżywała Perpetua, która przecież oberwała Sectusemprą. Ponieważ obydwoje nadal jesteśmy wymęczeni - postanawiamy ponownie pożegnać się z Flo, kiedy zasnęła po tym jak nacieszyła się naszą obecnością, by wymoczyć stare kości w jakichś łaźniach. Chociaż Pershing ma ochotę z nami iść, mam wrażenie że jakoś się stęsknił za mną, chociaż oczywiście tego nie powiedział na głos, proszę go by pozostał przed łaźniami. Zgadza się, skrzecząc coś o ładnych kobietkach. Docieramy do eleganckiego miejsca, gdzie mogę bez krępacji chodzić jedynie w swoim turkusowym szlafroku po którym latały kolorowe papugi, a może pappary oraz stonowanych, czarnych bokserkach do pływania. Łaźnie wygląda naprawdę przytulnie, obsługa również jest przednia; jakaś miła pani wskazuje nam drogę. Od razu zadaję jej kilkanaście pytań dotyczących uzdrawiania w tym miejscu. Ta entuzjastycznie podejmuje temat i wymieniamy się kilkoma różnicami w naszych uzdrowicielskich dziedzinach. Dochodząc do wybranego dla nas basenu już znam imię kobiety, jestem namawiany na kąpiel w siarce i tłumaczę historię jakiegoś tatuażu na moim nadgarstku.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Chociaż słowa Huxleya wtedy, w Oazie Cudów przyniosły jej swego rodzaju ukojenie - tak żal, który obudził się tak nagle w umyśle złotowłosej wcale nie tak łatwo było przełknąć. Od opuszczenia Oazy i powrotu do pałacu, Perpetua zajęła się przede wszystkim małą Florence - żeby chociaż uciszyć wyrzuty sumienia, które nią targały po pozostawieniu córeczki na tak długi okres. Mała ćwierćwila nie wydawała się specjalnie o to zła, mając w końcu przy sobie zarówno Perpetuę jak i Huxleya - a sam Pecker zapewniał ją, że akurat u nich nie działo się nic złego. W przeciwieństwie do wydarzeń na pustyni. Złotowłosa była dość milcząca - choć tłumaczyła wszystko wcale nieudawanym zmęczeniem. Przeforsowała się, co było z resztą widać na pierwszy rzut oka - w znacznym spadku energii, którą wokół siebie zazwyczaj roztaczała oraz przez bardziej rzucające się w oczy utykanie. Musiała się choć trochę zregenerować, żeby wrócić na swoje wysokie obroty - toteż na pomysł z wizytą w łaźniach zgodziła się bez zastanowienia. Ubóstwiała łaźnie - a nie miała jeszcze okazji skorzystać z takiej prawdziwej, tureckiej. Pozwoliła Huxleyowi prowadzić - wyjątkowo nie uczepiając się męskiego ramienia. Po przebraniu się w szlafroki Williams wdał się z resztą w ożywioną dyskusję z jedną z pracujących tutaj kobiet. I choć Perpetua wiedziała, że jego pytania i zafascynowanie miejscem są prawdziwie niewinne - tak mowę ciała kobiety rozpoznała od razu. Co odbiło się cieniem w jej jasnych tęczówkach, gdy wszyscy podążyli do odpowiedniego basenu. Irytacja wręcz pełgała po jej skórze, kiedy z prawdziwie uroczym i słodkim uśmiechem zawisła razem z arabską uzdrowicielką nad nadgarstkiem Huxleya - by wyłapać jej zdziwione spojrzenie. — Dalio... — zwróciła się do niej niskim, aksamitnym głosem, ocierającym się o te niebezpieczne głębokie nuty. W powietrzu zawisł urok, gęsty i ciężki jak wieczorna mgła. — Zostaw nas samych, proszę. Poradzimy sobie. — Wbrew pozorom nie prosiła - tylko rozkazywała. Kobiecie w moment świadomość w brązowych tęczówkach zgasła. Posłusznie przytaknęła, niemal natychmiast okręcając się na pięcie i znikając za drzwiami łaźni truchtem. Perpetua prychnęła coś pod nosem, odprowadzając brunetkę niemal czarnym spojrzeniem, po czym rozwiała wiszącą w powietrzu magię gwałtownym ruchem ręki. Dalej naburmuszona, usiadła na mozaikowym brzegu baseniku, chwiejąc się nieco przez swoje biodro. — Jeszcze chwila i poprosiłaby Cię o życiorys twoich bokserek — stwierdziła, majstrując przy wiązaniu swojego, śnieżnobiałego szlafroka. — Najbardziej zainteresowana ich upadkiem. Marszczyła gniewnie nos, w końcu rozplątując satynowy pasek - i poprawiając wiązanie złotych loków na karku; unikając przy tym choćby zerknięcia w stronę ukochanego.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Kontynuuję swoją całkowicie niegroźną dyskusję, tak bardzo zainteresowany tematyką uzdrawiania, że nie zauważam jak idąca z tyłu Perpetua burzy się okropnie. Nie podejrzewam też miłej uzdrowicielki o jakieś niecne zamiary. Nawet jeśli moja lepsza połowa kuśtyka za mną naburmuszona - nadal jest piękną półwilą, zawsze zakładam, że jej obecność przy mnie wszystko od razu wyjaśnia. Jestem przekonany o niewinności całej pogawędki, szczególnie, że towarzysząca mi uzdrowicielka z pewnością jest znacznie atrakcyjniejsza niż ja. Chociaż powinienem wierzyć, że mogę jednak mierzyć bardzo wysoko, skoro resztę życia zamierzam spędzić z Perpetuą! Przerywam jakąś swoją opowiastkę - równie zdziwiony co uzdrowicielka, kiedy moja ukochana zawisa nad moim nadgarstkiem, który całkiem niepotrzebnie dotykała Arabka, by pobudzić jakiś tatuaż do życia. Ze zdumieniem unoszę brwi jeszcze wyżej; jakby starały się dosięgnąć uciekającą od nich w popłochu linię włosów. Nie mówię nic jednak kiedy Perpa dosłownie wyprasza kobietę z łaźni. Ostatnimi czasy, od wyprawy Derwiszów, była cicha, niespokojna, a chroma noga zdecydowanie bardziej jej dokuczała; prędko wybaczam ten nagły wybuch i użycie swojej magii na niewinnej w moim mniemaniu kobiecie. Stoję sobie tam gdzie zostawiła mnie półwila, śledząc ją wzrokiem, bo niespecjalnie wiedząc co teraz ze sobą począć. Ta rozwiewała resztki unoszącej się wokół niej magii, nadal rzucając po łaźni mrocznym spojrzeniem. Niezwykle bawi mnie elokwentny tekst o bokserkach. Patrzę z rozbawieniem na Perpę, która nie może go zobaczyć, bo szarpie się mężnie z szlafrokiem, omijając mnie uparcie wzrokiem. Dopiero to mnie sprowadza z powrotem na ziemię i w końcu ruszam się z miejsca, idąc w kierunku ukochanej. - Wydawało Ci się... Nie sądzę, że miała ochotę na zagłębianie takiej historii - mówię luźnym tonem, mając również na myśli różnicę wieku między mną a arabską uzdrowicielką. Może nie powinienem podważać słów rozdrażnionej wili. A ja nawet siadam za Perpą, układając długie, wytatuowane nogi po dwóch stronach drobnej kobiety. Zanurzam łydki w przyjemnej, gorącej wodzie. - Ech, moja piękna - wzdycham na zazdrosną harpię, unosząc do góry ubrane w pierścienie dłonie, by pomóc opaść z ramion szlafrokowi kobiety. Przesuwam długimi palcami po gładkiej skórze kobiety i kiedy materiał opada do połowy pleców - ze zdumieniem marszczę brwi widząc błękitny znak na plecach ukochanej. - Perpetua? Nie mówiłaś nic o planach tatuażu - zauważam niepewnie, patrząc na skrzydła, które najwyraźniej postanowiła sobie zrobić. - Pewnie myślałaś, że nie będę pochwalał? - żartuję jeszcze, kolorowym palcem przesuwając po niebieskich znakach.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Złotowłosa ciskała spojrzeniem po zaparowanej od gorącej wody izbie, biorąc głębokie oddechy, jeden za drugim - próbując odgonić duszącą ją irytację, która zalęgła się w jej piersiach. Perpetua z reguły nie była zazdrosna, a jeśli już - to naprawdę rzadko kiedy. W stosunku do Huxleya - właściwie nigdy. Wszystko się jednak zmieniło od pewnego wieczoru na tarasie widokowym w Hogwarcie, kiedy to nareszcie mogła swojego najlepszego przyjaciela nazwać również swoim mężczyzną. A po konfrontacji z 'młodym' Williamsem w Oazie Cudów... Doszło do niej jak wiele lat straciła - i jak bardzo, desperacko wręcz, nie chciała ponownie do tego dopuścić. Jednocześnie również nie chciała, żeby jej ukochany sądził, że wątpi w jego wierność - bo nie wątpiła. Była zła, ale nie na Huxa - a na robiącą do niego maślane ślepia (i ignorującą ją), młodą uzdrowicielkę, którą bez zawahania poszczuła urokiem. Dawniej miałaby z tego powodu wyrzuty sumienia. Dawniej. — Nie jestem ślepa Huxy — sarknęła, dalej jawnie zirytowana. Ewidentnie zazdrosna. — Akurat ja wiem dużo o kobiecych wdziękach. Sama nimi zarabiałam swego czasu... Jeszcze powiedz mi, że nie zauważyłeś z jakim zaangażowaniem badała nie tylko wzrokiem twoje tatuaże? Uniform też nagle puścił w kilku górnych guzikach, bynajmniej nie z gorąca. — Zerknęła na ukochanego, który do niej podszedł i usadowił się tuż za jej plecami. Cień z jej oczu umknął, gdy poczuła jego smukłe palce na ramionach. Odetchnęła cichutko, z lubością smakując brzmienie pieszczotliwego zwrotu, którym ją określał. — Urokiem osobistym nie ustępujesz nikomu. A uwierz mi, z wiekiem robisz się tylko bardziej pociągający, zwłaszcza dla takich... — machnęła ręką w kierunku drzwi, za którymi zniknęła Dalia, a przez jej oczy znów przebiegł harpii cień. — ... podfruwajek — dokończyła, wydymając wargi w jawnej dezaprobacie. Ugłaskana bliskością Huxleya, bez protestów dała sobie zsunąć szlafrok do połowy nagich pleców. Westchnęła głęboko, czując jak para wodna osiada kropelkami na jej skórze. Słysząc jednak niedorzeczne pytanie Williamsa, aż zdębiała. — Słucham? Jakiego tatuażu? — Szczerze się zdziwiła, próbując wykręcić głowę niczym płomykówka. Kątem oka dostrzegła dziwne, błękitne zawijasy nachodzące na ramiona. — Na Morganę, co to... — zerwała się na równe nogi, a rozwiązany szlafrok padł u jej stóp, kiedy pognała - tak jak ją Merlin stworzył - do ogromnego lustra, by zbadać niecodzienność. Widząc naprawdę o g r o m n y tatuaż rozciągający się na łopatki, właściwie wybałuszyła oczy, próbując sięgnąć dłonią do mieniących się żywym błękitem znaków. W milczeniu przyglądała się dziwnym ornamentom, ostatecznie chichocząc cicho. — Dorobiłam się własnych skrzydeł? — rzuciła rozbawiona, spoglądając na Williamsa - za nic mając swoją nagość, którą teraz wręcz promieniała, wprawiając w migot snującą się u jej stóp parę.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Niespecjalnie wiem co począć w takiej chwili - patrzę jak Perpetua rzuca rozzłoszczonymi spojrzeniami po łaźni, odgania iskrzącą w niej magię ruchami dłoni, bądź spokojniejszymi oddechami. Widziałem ją raz czy dwa bardziej niż zwykle zazdrosną, odkąd jesteśmy już tak oficjalnie razem. Jednak nie pamiętałem kiedy ostatnio była tak pobudzona. Wszystko wina tej nieszczęsne wyprawy. Chociaż dobrze wiem, że tu nie chodzi o mnie - dość idiotycznie czuję się jakbym coś tam zawinił. W końcu moja kobieta chodziła poirytowana po eleganckich łaźniach, z pewnością nie korzystając z jej relaksacyjnych właściwości. Mimo wszystko, nie mogę powstrzymać się w tej sytuacji od cichego chichotu, kiedy mówi o zarabianiu kobiecymi wdziękami, co zabrzmiało bardzo dwuznacznie. Gdyby nie sytuacja z pewnością odniósłbym się żartobliwie do tematu, ale jestem zbyt zaniepokojony niepoprawną irytacją Perpy. - Co ty opowiadasz, Perpetua - wtrącam w końcu kiedy kończy swój monolog, parskając śmiechem na te wszystkie insynuacje. - Dobra nawet jeśli cokolwiek co mówisz jest prawdą, to przecież wiesz, że równie dobrze mogłaby zrzucić z siebie cały uniform, a ja bym go jej tylko uprzejmie podał. - Skoro nie mogę przekonać Perpę o tym, że przesadza - odwracam sytuację na moją osobę. Usadawiam się za ukochaną, by słowami i dotykiem pomóc jej w rozładowaniu stresu. Nie do końca mi się to jednak udaje, bo teraz moja półwila komplementuje mnie w specyficzny sposób, bo równocześnie wyładowuje swoją nienawiść do młodej uzdrowicielki, rzucając jej jeszcze ostatnie rozzłoszczone spojrzenia. - Nie wiem co powiedzieć na te wszystkie rozbrajające słowa dla mnie. Miło mi słuchać, że najwyraźniej tak trudno mi się oprzeć! - próbuję nadal ugłaskać iskrzącą się zazdrością półwilę. Skłamałbym, gdybym powiedział, że mi to nie schlebia. Całuję lekko szyję Perpetuy. - Proponuję zawołać tu z powrotem uzdrowicielkę i rozwiązać ten problem starą dobrą bitwą o moje względy - dodaję jeszcze, nie mogąc się powstrzymać od lekkich żarcików, kiedy wydaje mi się, że atmosfera stała się lżejsza, a ja składam jeszcze jeden pocałunek, by rozproszyć ją od złych myśli. Te prędko zostają przyćmione fascynacją nowoodkrytym tatuażem. Perpetua pędzi do lustra, nie zważając na swoją chorą nóżkę. - Uważaj na eee... ten... nogę... - mówię, trochę zapominając co miałem ją upominać, bo odrobinę rozprasza mnie lśniące w łaźniach ciało. Dlatego na pytanie o tatuaż - zamiast odpowiedzieć coś mądrego o skrzydłach, mruczę elokwentnie: hmm? Oparty na łokciach, z lekko przekrzywioną głową, z retoryką gdzieś zagubioną między alabastrową skórą, a otulającej ją parze. Regeneracja sił po męczących dniach jeszcze nigdy nie była tak przyjemna. - Może to Derwisze? - udaje mi się powiedzieć coś mądrego i na chwilę wyciągam z wody łydkę, na której gdzieś przy kostce lśni znak zorzy, prawie niewidoczny pod tatuażami.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Trzeba było przyznać, że Huxley działał na nią jak najlepszy eliksir spokoju... jeśli tylko chciał tak działać. Prócz tego, że znał doskonałe sposoby na ułaskawienie jej (rzadkich bo rzadkich, ale jednak) wybuchów; to równie umiejętnie potrafił je spowodować choćby jednym słowem. Dzisiaj na szczęście nie zamierzał dolewać oliwy do ognia - choć złotowłosa nie wydawała się być specjalnie zachwycona, gdy podjął jeszcze próby negacji jej faktycznych insynuacji. Łagodniała i miękła jednak z każdym drobnym pocałunkiem, który Williams złożył na jej nagiej skórze, chłonąc czułość, którą ją obdarowywał jak gąbka wodę. — Hmm... No nie wiem... — mruknęła, drocząc się jednak - bo przedstawiony przez Huxleya scenariusz był całkiem prawdopodobny. Choć w jasnych tęczówkach wirowały jej ciemne iskry, kiedy oczami wyobraźni zobaczyła jak jakaś młódka paraduje przed Williamsem... Uch. Potrząsnęła lekko głową, odganiając te wizje. Niepotrzebnie wznieciłaby irytację, która już powoli dogasała pod ciepłem dłoni ukochanego - i zimnem jego pierścieni. — Czasem naprawdę siebie nie doceniasz, Huxy — stwierdziła jeszcze, parskając cicho śmiechem, gdy mężczyzna brnie w swoje żarciki. Kompletnie niepoważne, uroczo niedorzeczne, takie przez które Perpetua spoglądała na niego z jeszcze większą czułością - dzięki niemu nawet najgorszy dzień czy przykra sytuacja potrafiły zmienić się w coś, co było warte uśmiechu. — Jeśli tylko chcesz zobaczyć co naprawdę potrafi harpia - zawołaj ją od razu — rzuciła jeszcze, zadziornie unosząc podbródek, nim Huxley nie strącił jej z pantałyku informacją o tatuażu. Właściwie to kompletnie nie zwróciła uwagi na fakt, że szlafrok zsunął się z jej ciała - bez końca zaabsorbowana podziwianiem w nieparującym lustrze swojego nowego, tajemniczego nabytku. Muskała opuszkami palców błękitne, mieniące się w sztucznym świetle ornamenty - które układały się w coś na wzór skrzydeł; wdzięczyła się przed lustrem, zupełnie nieświadoma. Dopiero odwracając się do Williamsa i widząc jego nonszalancką pozę oraz rozanielone spojrzenie wlepione w nią - roześmiała się perliście i chwytając za jeden z puszystych ręczników wiszących przy lustrze - cisnęła nim w ukochanego. — Skup się, Huxy — zachichotała, chwytając za drugi ręcznik, którym zgrabnie owinęła się w piersiach, by znów dołączyć do Williamsa na brzegu basenu. Drogę powrotną pokonała już lekko chwiejnym - przez biodro - krokiem, podbródkiem wskazując na jego nogę. — Pamiątka z ferii? — dopytała, jednak po chwili, siadając tuż przy mężczyźnie, zmarszczyła brwi. — Skoro ja mam znak od Derwiszów... Ty też powinieneś mieć — stwierdziła, nagle spoglądając na przyjaciela uważniej. — Rozbieraj się — rzuciła, z figlarnym uśmiechem, z błyskiem w oku zerkając na czarne bokserki. Ona zdecydowanie była zainteresowana ich upadkiem, choć dłonie ułożyła grzecznie na kolanach, gdy wpuściła nogi do przyjemnie gorącej wody. — Zobaczymy gdzie Ty masz nowy tatuaż — dodała, gwoli ścisłości.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Faktycznie, kiedy tylko mogłem wolałem działać inaczej. Lubiłem lekko drażnić haripowatą stronę ukochanej. Jednak jej czysta złość była zarezerwowaną głównie dla mnie - jakieś ponętne uzdrowicielki nie wchodziły w ten zestaw. Może w innym wypadku próbowałbym to wykorzystać, ale na pewno nie po takich przeżyciach. Dlatego w tej chwili próbuję robić wszystko, by swobodnie rozpływała się w moich ramionach. - No nie wiesz? - mruczę i śmieję się w jej szyję, tuż przed pocałunkiem. Ta powoli mięknie coraz bardziej, potrząsając jeszcze głową, by rozwiewać wszelkie niedorzeczności. Chichoczę również na jej kolejne słowa, nadal poniekąd komplementujących mnie. - Po to jesteś obok. Doceniam swój urok osobisty, kiedy tylko zerkam na Ciebie - dodaję, a na potwierdzenie tego jeszcze raz przybliża wargi do świetlistej szyi ukochanej. Może mówię niedorzeczności w swoich niepoważnych często słowach. Jednak najważniejsze jest, że moja ukochana rozluźnia się po każdym dowcipie i farmazonie, który wypowiadam. - Nie kuś mnie, bo dostalibyśmy solidny mandat za nieprzystojne rzeczy w miejscu publicznym, kiedy tylko odpaliłabyś całą moją harpię! - stwierdzam z dużym przekonaniem, zanim nie dotykam błękitnych skrzydeł ukochanej. Orientuję się, że patrzę się wprost na półwilę, wzrokiem nieskalanym mądrzejszą myślą, dopiero kiedy dostaję ręcznikiem w głowę. Co innego miałbym analizować, kiedy naga kobieta życia, bez zbędnych materiałów na sobie, stoi w lustrze i sprawdza z dokładnością tatuaż na plecach. - Jestem bardzo skupiony - mamroczę, kiedy ta zbliża się do mnie, a ja próbuję odłożyć ręcznik gdzieś na bok. - Tak! Antosha też dostał od razu swój pierwszy... A jasne, trzeba poszukać i u mnie! - zaczynam lekkim tonem, szukając odpowiedniego znaku i bardzo znienacka podchwytując temat znalezienia czegoś podobnego do jej skrzydeł. Pamiętam chwilę poirytowania przy uzdrowicielce, nie mam zamiaru kontynuować temat jakiegokolwiek byłego w obecnej sytuacji. Zerkam na swoje bokserki, które są ostatnią rzeczą, które mam na sobie, kiedy szlafrok już opadł na kafelki, podczas mojej nonszalanckiej pozy. Teoretycznie - pod tym materiałem było jedyne miejsce gdzie mogło być widać mój nowy tatuaż (o ile inne, poruszające się, nie zaglądałyby pod bokserki). Na początku już podnoszę się lekko, by wykonać to o co prosi mnie półwila. Jednak nagle zawisam w tej pozycji niepewnie. - Jestem zbyt skupiony, żeby się rozbierać - stwierdzam parskając lekko, nieprzekonany o słuszności moich działań. - Możemy najpierw sprawdzić na bardziej oczywistych miejscach - dodaję jedną dłoń wyciągając do poszukiwań tatuażu, by sprawdzać ją wzrokiem; zaś drugą staram się strącić ręcznik z owiniętej nim Perpy.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Rozpracowywał ją bezbłędnie - co po tylu latach ich znajomości było właściwie dość naturalne. Jednak dalej nie traciło przy tym ani krzty uroku, a wręcz jedynie na nim zyskiwało. Skoro ciągle, po tylu dekadach potrafili działać na siebie tak samo - a ostatnimi czasy nawet bardziej niż zwykle. W końcu - w końcu! - nie byli tylko przyjaciółmi. — Bardzo egoistycznie z mojej strony, ale podoba mi się ta zależność — zachichotała jeszcze, wyginając się lekko i nastawiając szyję do kolejnych pocałunków. Zdecydowanie, Huxley perfekcyjnie wiedział jak ją ugłaskać, nawet wtedy, kiedy przebijała przez nią (rzadko kiedy, w końcu!) zazdrość. I to o Niego - a tak gorące i bezpośrednie wydanie ów zazdrości było dla nich całkiem nowe. Co widocznie i tak nie stanowiło problemu. Williams zdawał się być remedium na wszystko - również na wyczerpaną, drażliwą półwilę. — Dlaczego? Kuszę! Bardzo kuszę! — obruszyła się nagle, roześmiana na wizję wpadających do łaźni arabskich strażników. — Nie po to całe życie odkładałam galeony, żeby teraz odmawiać sobie twojej harpii! — Już nie wspominając o tym, że po coś Huxley wygrał tę małą fortunę na wyścigach dywanów. Musiała przyznać, że tatuaż, który tak nagle przyozdobił jej alabastrową skórę nawet jej się spodobał. Nie bardziej jednak, niż rozmarzone, zielone tęczówki Huxa, które leniwie śledziły krzywiznę jej sylwetki. Nie było nic bardziej podbudowującego jej kobiecego ego, niż takie spojrzenie ukochanego - który znał już przecież każdy cal jej skóry. Puszyła się wdzięcznie, słodko uśmiechnięta - nawet kiedy już okutana w ręcznik zasiadła obok Williamsa. — Dla Ciebie to nic nowego... — Zerknęła na niego z ukosa - choć krótko - kiedy wspomniał o Avguście; automatycznie chciała podchwycić temat - ale uznała, że lepiej nie prowokować swojej drażliwej dzisiaj strony. No i ostatecznie - choć Antoshę osobiście naprawdę darzyła sympatią - po cichu cieszyła się, że wszystko to... wyszło jak wyszło. — Huxy! — parsknęła śmiechem, kiedy mężczyzna zamarkował atak na jej ostatnią część 'ubioru'. Uchyliła się zgrabnie, lekko odtrącając jego dłoń - jednocześnie, kiedy ten przyglądał się swojej drugiej ręce, w oczy rzucił jej się odcinający się na opalonej skórze przyjaciela żółto-złoty znak. Dotknęła jego karku. — Mam go! — Oznajmiła tryumfalnie, przybliżając się do mężczyzny, żeby tak jak on wcześniej przejechać palcami po lekko mieniących się liniach. — W porównaniu do mojego jest niewielki... Żółty... Złoty? Gwiazda zamknięta w, hmm... roślinnych ornamentach. I malutki księżyc, o tutaj — wodziła palcami po jego skórze, najpierw delikatnie, wskazując to o czym mówiła. Płynnie jednak przeszła z muskania ledwo opuszkami palców - do ugniatania spiętych mięśni męskich barków. — Rzeczywiście, jesteś cholernie skupiony — zachichotała, wyciągając jedną nogę z wody i zginając ją w kolanie, tak, by jednocześnie usiąść nieco za Huxleyem i kontynuować masaż. — Chciałam Ci powiedzieć, że jestem z Ciebie dumna, Huxy — podjęła znienacka, uśmiechając się ciepło. — Na pustyni byłeś... — Przez chwilę szukała odpowiednich słów. — Bohaterem — oznajmiła całkiem poważnie, składając całkiem niepoważny pocałunek na ramieniu ukochanego - z rozbawieniem obserwując jak jego tatuaże falują poruszone. — Prawdziwym wsparciem, nie tylko dla mnie. I, och, nie próbuj nawet zaprzeczać! — żachnęła się jeszcze nim Williams spróbowałby choć otworzyć usta. — Jesteś najwspanialszym człowiekiem jakiego znam i puchnę z dumy, że mogę Cię jednocześnie nazwać swoim — podsumowała. Nigdy nie bała się wielkich słów - zwłaszcza, że nie potrafiła ich przekłamać.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Mrugam do ukochanej zalotnie, kiedy aprobuje zależność o której mówię. Wygląda na to, że udało mi się już całkowicie uspokoić Perpetuę, a resztki czerni zastępuje przejrzysty błękit. Gdyby tylko sytuacja była inna i miałbym serce, by odrobinę podrażnić jej dziką naturę! Na szczęście będę miał mnóstwo czasu po wakacjach. - Niby tak, ale co jeśli nie skończy się na mandacie? Nie wytrzymałbym gdybym do końca wakacji mógł odwiedzać Cię tylko w jakichś lochach Wezyrki! - oznajmiam, kręcąc głową ze zgrozą. Mi również podobał się tatuaż! Nie jest to jedynie kwestia, że wszystko na alabastrowej skórze półwili wyglądałoby pięknie oraz fakty, że lubię takie ozdoby ciała - zwyczajnie te skrzydła jej pasowały. Kiedy już nasyciłem oczy widokiem ukochanej, zerkam na swój znak zorzy, sprawdzając czy w ogóle go dziś widać pod kolorowymi malunkami. - Nic nowego. Z resztą, nie wiem czy wiesz, ale całkiem lubię tatuaże - mówię niepoważnie z szerokim uśmiechem, tuż przed nieudaną próbę ataku na ręcznik. - Aua! - jęczę z udawanym oburzeniem kiedy ta odtrąca moją dłoń. W odwecie robię to samo, kiedy ta zaczyna dotykać mojego karku, z ekscytacją, że udało jej się znaleźć. Po chwili jednak zwyczajnie pochylam lekko głowę, by mogła spokojnie wytłumaczyć mi co nowego pojawiło się na mojej skórze. - Porusza się? - pytam jeszcze, a mój ton wskazuje na to, że będę kompletnie niezainteresowany, jeśli tego nie robi. Mruczę rozkosznie kiedy czuję jak Perpa sunie palcami po mojej skórze, a już po chwili dotyka moich spiętych mięśni. Z ulgą przyjmuję jej drobne dłonie, które rozluźniały mnie przy każdym muśnięciu. Przymykam oczy, by na chwilę poddać się zabiegom Perpy. Uchylam odrobinę powiekę, kiedy moja ukochana znienacka zaczyna, ponownie, rzucać mi komplementy. - Dumna? - powtarzam po półwili z lekkim niezrozumieniem. Unoszę wysoko do góry brwi słuchając jej dalszych słow. Odwracam się profilem, by zerkać na siedzącą za plecami moją lepszą połówkę, obsypującą mnie ponownie czułostkami. I faktycznie już chcę coś wtrącić, kiedy przeplata swoje pochwały uciszającymi mnie słowami. Nie wiem za bardzo co wobec tego mam mówić na te wszystkie pochwały. Czy uważałem, że były prawdziwe - po części, chociaż byłem przekonany, że po prostu miałem okazję się wykazać. Gdyby nie było tam mnie - kto inny by to zrobił. - Bohaterski, najwspanialszy na świecie, o nieodpartym uroku osobistym. Zacznę się zastanawiać czy aby na pewno na mnie zasługujesz - zaczynam żartobliwie, zerkając na masującą mnie półwilę. - Daj spokój, każdy by zrobił to co ja na moim miejscu. Po prostu mój wiek i charyzma sprawiły, że musiałem robić więcej - mówię do Perpetuy, z wyraźnym oporem przyjmując od niej liczne dzisiejszego dnia pochwały. - Co mi tak dziś słodzisz, moja piękna, chcesz żeby wytatuował gdzieś sobie Twoją twarz, czy coś w tym stylu? Mam miejsce już tylko na pośladku - próbuję wszystko przerzucić w luźniejsze rzeczy, by nie popadać w patetyczność. Macham delikatnie ramionami, by Perpa wróciła do masowania ich. Lub całowania, jak woli.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Chcąc nie chcąc, musiała przyznać ukochanemu rację. Sama by na pewno chyba postradała zmysły, gdyby ją teraz za baraszkowanie w miejscu publicznym zgarnęli na resztę wakacji do lochów - izolując od Huxleya i Florence. Pomijając tę wątpliwie przyjemną przygodę na pustyni, jej życie toczyło się w kojącym rytmie, orbitując wokół córeczki i swojej lepszej połówki. Rutyna przeplatała się z niecodziennościami, które dzieliła nieodmiennie z Williamsem - krótkimi momentami oddechu, takimi jak teraz w łaźniach. Prychnęła mocnym śmiechem na kompletnie nową informację, którą sprzedał jej o sobie Hux. — Naprawdę? — udawała uprzejme zaskoczenie, walcząc z chichotem wyrywającym się z jej ust. — Nie wiedziałam, że lubisz tatuaże. Kompletnie po Tobie nie widać. Sądziłam, że już się taki urodziłeś — podłapała jego żarciki, w istocie szczerze rozbawiona wizją niemowlaka obleczonego w tatuaże. Zwłaszcza, że sama - jako młoda mama - miała porównanie jak czysta i gładka była skóra noworodka. Ponadto, chyba jako jedna z niewielu miała w pamięci obraz młodego Huxleya jeszcze bez żadnych tatuaży - znała więc prawdę. Również taką, że wszystkie jego kolorowe malunki musiały mieć w sobie choć krztynę życia i energii, którą charakteryzował się ich nosiciel. — Delikatnie — oznajmiła, obserwując przez dłuższą chwilę tatuaż z Oazy - wodziła po nim palcem jeszcze przez chwilę, nim przeszła do masażu. — Wątpię, żeby zawędrował gdzieś poza kark. Ten mały księżyc orbituje wokół całego wzoru... — Postarała się jak najwierniej oddać opis złotego znaku, by Huxley nie musiał potem odczyniać akrobacji przy lustrze - choć była pewna, że i tak to zrobi. Sama miała chęć dokładniejszego przyjrzenia się swoim... skrzydłom. Była niemal w stu procentach pewna, że ów skrzydła rozwinęła właśnie dzięki siedzącemu przy niej mężczyźnie, czego też z resztą nie omieszkała powiedzieć. — Bo nie zasługuję... ale się staram — skwitowała krótko jego pierwsze słowa, z westchnieniem kontynuując masaż - i marszcząc coraz bardziej brwi na kolejne huxleyowe wymówienia. Aż prychnęła z oburzeniem - choć bardziej rozbawionym, aniżeli podszytym irytacją. — Ty cholerny, uparty śmieszku. Naucz się przyjmować komplementy — ofuknęła go. — Wykazałeś się Ty - choć mógł to zrobić kto inny. Ale nie zrobił. Nic nie musiałeś - ale chciałeś i podjąłeś się tego bez szemrania. Mam powody do dumy — oznajmiła, po czym dodała jeszcze: — I Ty też. Szybko jednak jej twardy ton ponownie przeszedł w perlisty śmiech, kiedy Huxley - jak to on, zupełnie naturalnie - począł rozładowywać aurę podniosłości, którą to ona rozsiała w powietrzu. Perfekcyjna równowaga musiała zostać zachowana. Roześmiana - już bez ręcznika, który opadł gdzieś na jej jasne uda podczas oględzin tatuażu ukochanego - nie spełniła żadnego z jego niemych żądań. Miast tego przylgnęła piersiami do nagich pleców Williamsa, obejmując go w pasie. — Huxy... przecież już tańczę na jednym z twoich przedramion... i nie tylko — przypomniała mu, owiewając jego szyję ciepłym oddechem - i cichym chichotem. — Ale chcę... Żebyś wybrał jedną z dłoni. Prawa czy lewa? — Głęboki, wibrujący pożądaniem ton nagle przeszedł w wesołe, dziewczęce nuty, kiedy Perpetua uniosła lekko zaciśnięte w piąstki dłonie, którymi przed chwilą obejmowała męski tors. — Masz jedną próbę, zastanów się dobrze...! — zastrzegła, nie mogąc powstrzymać się przed zaczepnym pocałunkiem za uchem ukochanego.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Perpetua z pewnością nie była osobą, która powinna być zamykana w jakichkolwiek lochach. Nie od dziś usychała, kiedy nie miała obok siebie kogoś bliskiego. A ja nie mógłbym chodzić tak często jej odwiedzać z maleńką ćwierćwilą! Nie wiedziałem, że mój żart dotyczący tatuaży tak rozbawi Perpetuę. Ta podchwytuje mój bystry komentarz, z chichotem odpowiadając dowcipnie. - Wiem, po prostu lubię subtelne podkreślać swoje zainteresowania. Nie chcę być zbyt krzykliwy - kontynuuję naszą całkowicie nieprawdziwą pogawędkę, podczas gdy po moim ciele mkną najróżniejsze tatuaże, a jeden z moich licznych, wzorzystych szlafroków, leży zwinięty niedaleko. - Nie brzmi zbyt fascynująco - stwierdzam, ale też wzruszam lekko ramionami - jeden w tę, drugi we w tę, co mi za różnica. - Ciekawe jak Twój się rusza! Jak się czujesz z nowym tatuażem - w końcu to Twój pierwszy raz? - pytam o wrażenia. - Zawsze zakładałem, że jeśli będziesz kiedyś jakiś nowy to pasujący do eee... jakiegoś mojego! - mówię zerkając na swoje ręce i nogi w poszukiwaniu jakiegoś do którego by pasowało coś dla Perpetuy. - Albo nowe byśmy razem sobie zrobili - mówię w końcu, bo co się przejmuję jakimiś poszukiwaniami na swojej skórze, skoro nie mam nic przeciwko nowym wzorom. Nie traktuję poważnie jej odpowiedzi, jestem zbyt zajęty mruczeniem pod masażem delikatnych rąk Perpy. - Jak się przyjmuje komplementy? - zadaję bardzo ważne pytanie na to ofukanie przez ukochaną. - Dziękuję? Wiem, że jestem bohaterem - odpowiadam sam sobie, ponownie niespecjalnie poważnie. Taki już los Perpy. Za to przy kolejnych jej pochwałach, może zasłużonych może nie (wyraźnie chciała mnie ponownie speszyć!) w porę wyłapuję ostatnie zdanie. Na nie podnoszę nagle głowę, z wesołymi ognikami w oczach. - A więc to tak! Po prostu chcesz ty dostać jakiś komplement za swoje leczenie i nowe zaklęcie! - stwierdzam, chichocząc z rozbawieniem. - Mmmm... Perpa jaka świetna z Ciebie uzdrowicielka! I jaka opanowana w trudnych sytuacjach! I zdolna, że wymyślasz nowe czary! I pełna empatii! I piękna, oczywiście - wymieniam wszystkie zalety Whitehorn pół-żartem z każdym zdaniem składając pocałunek na jakiejkolwiek części ciała kobiety, rączki, nóżki, dosięgam do ramionka, co tylko udaje mi się z mojej obecnej pozycji uszczknąć. Muszę przyznać, że taki masaż też mi się podobał. Potwierdzam skinieniem głowy mój tatuaż, ale zanim zdołam kontynuować temat - Perpa każe mi wybrać rękę. - Ale co? Do nowego tatuażu? Chcesz mi wpierdolić? - pytam najpierw myślą, że odnosi się dalej o naszych ozdobach, po zaciśniętych piąstkach uznając co innego, a w głowie mając jeszcze przyjemniejszą wersję. - Lewa - wybieram magiczną rękę Perpy, pukając lekko w nią palcem.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Omal nie zachłysnęła się śmiechem, kiedy Williams pociągnął ich niedorzeczne androny na nowy poziom absurdu: Huxley i subtelne wyróżnianie się... To Perpetua z całym swoim puszczonym samopas urokiem wili była subtelniejsza, aniżeli jej ukochany na co dzień. Niemniej - uwielbiała w nim tę charakterystyczną krzykliwość, której ani trochę nie uważała za coś choćby groteskowego czy nie na miejscu. Był kolorowym, rajskim ptakiem zamkniętym w szczupłym ciele rzezimieszka - i na Merlina, takiego właśnie go kochała i nie zmieniłaby w nim absolutnie nic. — Jest magiczny — i to nie tylko przez fakt poruszania się. — Zmaterializował się znikąd, przybierając taki, a nie inny kształt... to też nie jest fascynujące? — podpytała, nawet nieco zaskoczona luźnym podejściem swojej połówki do nowego tatuażu. Cóż, ona ciągle uciekała wzrokiem do lustra w oddali, żeby zerknąć na swój magiczny nabytek. — Nie wiem czy w ogóle się rusza... — mruknęła cicho, jedną ręką sięgając do błękitnych zawijasów zachodzących jej na ramiona. — Trochę, eee... Dziwnie? — Pytała zarówno samą siebie jak i Huxleya, nie do końca wiedząc jak odpowiednio ubrać swoje odczucia w słowa. — Właściwie to nigdy nie zamierzałam mieć tatuażu, ale... Podoba mi się. Jest subtelny — zachichotała na własne określenie - w końcu tatuaż Derwiszów zajmował jej bez mała połowę pleców. — Coś nowego. Nie wybrałam go, ale w sumie jestem podekscytowana, że go mam. Tak jest z każdym tatuażem? — Była szczerze zainteresowana odpowiedzią Williamsa - w sumie nigdy o to nie pytała. Mężczyzna prawie od zawsze miał na skórze jakiś pędzący po węzłach mięśni malunek. — Chciałbyś zrobić sobie ze mną jakiś nowy? — Przekrzywiła głowę jak zaciekawiona sikorka, a jeden z jej złotych pukli wydostał się ze splotu i opadł na jej nagi obojczyk. Nie wydawała się do tego sceptycznie nastawiona - kiedy już chcąc nie chcąc stała się właścicielką jednego tatuażu. Wydęła niezadowolona wargi, kiedy Huxley dalej uparcie negował jej komplementy. Ostatecznie jednak dała za wygraną. Tym razem. Będzie miała jeszcze wiele, wiele okazji, żeby naszpikować ukochanego pochlebstwami i w końcu będzie musiał je przyjąć - bardziej przekonująco niż w chwili obecnej. — Nieeee, nie obracaj kota ogonem! — zaczęła oburzona, kiedy mężczyzna zwrócił jej słowa przeciwko niej. Szybko jednak rozchichotała się razem z nim, gdy ten zaczął atakować ją pocałunkami. Zdecydowanie ceniła je sobie w tym momencie bardziej aniżeli słowne pochlebstwa rzucone pół-żartem, w odwecie za jej pełne patosu. Wyciągając piąstki, prychnęła z rozbawieniem na słowa Huxleya. — Tak, zaraz Cię trzepnę wybraną dłonią — sarknęła chichocząc dziko w męskie ramię, obsypując je przy okazji drobnymi pocałunkami. Szybko jednak przestała, gdy jej kochany wskazał lewą dłoń. Rozwinęła pięść, a po jej wnętrzu, zygzakowatym, płynnym ruchem 'przebiegł' maleńki wężyk z ciemnego metalu - wystawiony na światło szybko zwinął się w formę pierścienia i w takiej pozycji już zastygł. — Wąż kojarzy się w większości niezbyt dobrze... — podjęła, wtulając policzek w szyję Huxa. — ... ale to też symbol przemiany i leczenia. — Wyjrzała zza ramienia ukochanego tak, by podchwycić jego spojrzenie - i posłać mu figlarny, choć pełen ciepła uśmiech. — A Ty jesteś moim najlepszym lekarstwem! — Uniosła się lekko, by sięgnąć jego ust. Ucałowała go, krótko i czule, z niewypowiedzianą wdzięcznością zastygłą na wargach. — Mogę jeszcze klęknąć jeśli chcesz — dodała, z zawadiackimi iskierkami w jasnych, szczerych oczach. +
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
To prawda - mówiłem kompletne absurdy. Gdyby nie rozkoszny urok Perpetuy, zwykle na mnie by pierwsze padały spojrzenia, zaciekawione przenoszącymi się tatuażami i nietypowymi ubraniami. Dobrze, że Perpa nie miała nigdy nic przeciwko mojej aparycji. Skoro tolerowała moje zakola oraz opryszkowate pierwsze wrażenie - ekscentryczność wydawała się być przy tym zaletą. Chociaż znała mnie od tak dawna, że musiała mnie akceptować całego - każdy wytatuowany kraniec skóry i migotliwy materiał szlafroka czy marynarki. - Jest? - odpowiadam pytaniem na pytanie, chcąc znać jej odczucia w tej kwestii. - Cóż jest po prostu ładniejszą wersją znakiem zorzy... - zauważam niepewnie; moja niska ekscytacja wynika z przyzwyczajenia do malunków na ciele - nawet tych pojawiających się znikąd. Za to czekam w napięciu na odpowiedź Perpety na temat jej samopoczucia po pierwszym tatuażu. - Bardzo subtelny - parskam śmiechem na jej słowa, bo przecież nie wyglądał na dobry dla kogoś kto miał swoją pierwszą dziarę. - Wiesz, przynajmniej dobry tematycznie. Skrzydła... ty jesteś dobra i piękna jak anioł, wszystko idealnie - zauważam, bez krztyny ironii, ale też nie próbując się sztucznie podlizać ukochanej - mówiłem samą prawdę. - Ach... Nie wiem, ja po prostu kiedy tylko robię nowy już mam ochotę na kolejny... Trochę jak nałóg. Chce się więcej i więcej... Zobaczymy jak będzie z Tobą, chociaż szczerze wątpię, że mnie dogonisz - zauważam jeszcze, mając nadzieję na jakiś początek silnej rywalizacji. Spoglądam na moją lepszą połówkę kiedy wydaje się być szczerze zainteresowana nowym tatuażem. Kiwam głową pośpieszne. - No jasne, czemu nie? Może być coś równie subtelnego co Twoje skrzydła, chyba że wolisz jednak coś ciut mniejszego - podchwytuję wcześniejszy żart. A po chwili już toniemy w drobnych pocałunkach i uściskach. Kiedy w końcu przestajemy robić te bardzo dorosłe rzeczy, poważnych uzdrowicieli, Perpetua wyciąga rękę, by zarzucić kolejnym mądrym, dwuznacznym tekstem. - No to dobrze, że wybrałem lewą - stwierdzam jeszcze, zanim nie zerkam w otwartą dłoń ukochanej. - Och! - mówię najpierw zdziwiony widzą, że wąż zmienia się powoli w pierścień. Zakładam go na dłoń, wcześniej przemieniając ustawienie tych zwyczajnych ozdób na ręce. Wąż okazał się świetnie układać, przyjmując idealny obwód na mój smukły palec. Czuć, że jest wypełniony magią i bynajmniej nie wydaje mi się, że ma wiele wspólnego z uzdrawianiem, tylko magią ciemniejszą. Pewnie mi się to przyda - w końcu wyraźnie byliśmy prawie bezradni wobec niektórych czarów z jej użyciem. - Zawsze lubię jak klękasz - mówię w końcu niepoprawnie na słowa Perpy, kiedy odrywam w końcu wzrok od prezentu. - Dziękuję, moja piękna, kocham Cię - mruczę i z zaangażowaniem ponawiam pocałunek, którym wcześniej mnie o obdarzyła Perpetua. Po chwili wciągałem ją na swoje kolana, pozostawiając gdzieś z tyłu jej ręcznik i pozory.
ZT
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway