Wygląda bardzo zachęcająco i niemal przyciąga spragnionych bądź zgrzanych wędrowców. Woda jest przejrzysta, czysta i chłodna... a im bliżej niej ktoś się znajduje, tym mniej czujny się staje. Panująca tutaj magia potrafi być naprawdę fikuśna, a czarodziejska fatamorgana to prawdziwie zabójcze zjawisko!
Rzuć kostką k6:
Jeśli znajdujesz się tutaj z kimś, kostką rzuca tylko jedna osoba, a efekt dotyczy wszystkich. 1 - Przesuwające się po wodnej tafli chmury zdają się bardzo... hipnotyzujące. Nie możesz się powstrzymać i bierzesz kilka łyków wody. Nie wiesz jeszcze, że jej zdradzieckie właściwości wymuszą na tobie mówienie prawdy do końca tego wątku... Jeśli chcesz, możesz spróbować dorzucić kostkę k6 w ramach próby obrony przed tym efektem. Wynik 1 sprawi, że nie jesteś zmuszony do mówienia prawdy. 2 - Kiedy tylko zbliżasz się do wodnego oczka, woda zaczyna lekko migotać. Pochylasz się bliżej, bo masz wrażenie, że widzisz coś ciekawego na dnie... okazuje się, że woda jest tylko fatamorganą, a na ciebie wyskakuje kilka młodych osobników kobry tygrysiej! Jeśli masz minimum 20pkt z ONMS w kuferku, unikasz obrażeń. Jeśli nie posiadasz 20pkt z ONMS, kończysz z minimum jednym bolesnym ugryzieniem, które będzie wymagało wizyty w uzdrowicielskiej oazie. 3 - Wskakujesz do wody, czy może się potykasz na stromo osypanym piasku i po prostu do niej wpadasz? Jedno jest pewne - to wcale nie jest woda, tylko zakryte podstępną magią pole ognistych traw, które wzburzyłeś swoją obecnością. Rzuć kostką k6, by zobaczyć jakim obrażeniom ulegasz - im wyższa kostka, tym bardziej ucierpisz! 4 - Bierzesz łyka wody i nagle... w twojej głowie wszystko się zmienia. W tej jednej chwili wymyślasz dla siebie zupełnie nową osobowość - nowe imię, zajęcie, pochodzenie, upodobania, co tylko chcesz. Przykładowo, irlandzki student Gryffindoru, pracujący w sklepie różdżkarskim, nagle jest Ahmedem z Jamalu, który ukończył szkołę pięć lat temu i teraz gotuje w jednej z najlepszych magicznych restauracji. Ten tajemniczy efekt trwa minimum trzy posty. 5 - Woda zdaje się gasić twoje pragnienie prawdziwie magicznie. Właściwie, to czujesz się nieco jak na haju - wszystko cię bawi i cieszy. Jest ci lekko na duszy, a w dodatku do swoich towarzyszy pałasz najszczerszą, najbardziej platoniczną (lub nie tylko?) miłością, jaką tylko można! 6 - Odpoczywasz spokojnie nad oczkiem wodnym, gdy nagle woda zaczyna robić się coraz bardziej wzburzona. Piasek też zaczyna podskakiwać, ziemia drży... jeśli uniesiesz spojrzenie, dostrzeżesz spore stadko dzikich dumbaderów, które chyba bardzo się czegoś wystraszyły, bowiem pędzą tutaj na łeb na szyję. Lepiej spróbuj się jakoś obronić, albo uciekaj - w przeciwnym wypadku, skończysz bardzo boleśnie poturbowany!
Tutaj nie musisz nosić specjalnego stroju.
Theresa Peregrine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164 cm
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
kostka: 2 - Kiedy tylko zbliżasz się do wodnego oczka, woda zaczyna lekko migotać. Pochylasz się bliżej, bo masz wrażenie, że widzisz coś ciekawego na dnie... okazuje się, że woda jest tylko fatamorganą, a na ciebie wyskakuje kilka młodych osobników kobry tygrysiej! pappar: 3, żadnych ciekawych snów
Właściwie odkąd tylko przyjechali na miejsce, Theresa nie mogła doczekać się eksploracji terenu; nie tylko z powodu zwykłej ciekawości i zachwytu nad okolicą – ostatnio czuła, że żyje, właściwie tylko wtedy, kiedy adrenalina wypełniała jej żyły i Tessa nawet nieświadomie lgnęła do miejsc, w których mogłaby tego zaznać. Zawsze była chętna do przygód, teraz jednak miały one inny smak – zwłaszcza odkąd pilnowała się pod okiem matki, żeby nie przekroczyć przypadkiem granicy jej cierpliwości. Tu jednak zasięgi Elodie nie sięgały, dlatego Peregrine już następnego dnia opuściła miasto w chmurach, zatapiając się w objęcia nieskończonych piasków pustyni. Pożałowała niemal od razu; miała wrażenie, że wędruje godzinami w kółko – wszystko wyglądało podobnie, każdy następny krajobraz przypominał poprzedni, a dookoła nie dało się dostrzec nic oprócz piasku – jak okiem sięgnąć, zewsząd otaczał ją pomarańczowy pył. Piękny widok, ale ile można? Na dodatek jej pappar – Ren – spał w najlepsze na jej ramieniu. Kiedy więc dostrzegła z oddali sylwetkę człowieka, natychmiast przyspieszyła kroku, licząc przynajmniej na towarzystwo w nudnej drodze powrotnej. – Hej! – wykrzyknęła, żeby zwrócić na siebie uwagę. – Też jesteś z Hogwartu, co nie? – Nie dało się nie zauważyć; uczniowie wyróżniali się na tle tubylców jasną skórą, a w przypadku napotkanej dziewczyny także włosami. – Myślałam, że ta pustynia będzie ciekawsza. Znalazłaś tu coś w ogóle? Bo ja wędruję już chyba godzinami – w rzeczywistości było to bliższe dwudziestu minutom, ale czas płynął inaczej na pustyni – i nic, kompletna nuda. Myślałam, że będzie tu więcej – niebezpieczeństw – atrakcji... – zatrzymała się w pół słowa, pewna, że w połaciach pyłu dostrzegła coś innego. Zasłoniła oczy przed słońcem, wytężając wzrok. Faktycznie! Zmysł szukającej jej nie zawiódł – nie tak daleko od nich coś połyskiwało w świetle. Wskazała to miejsce palcem. – Tam się coś błyszczy... chcesz iść ze mną to zobaczyć? – zapytała, przyglądając się dziewczynie. Nie znała jej (a przynajmniej tak jej się wydawało, bo żaden szczegół w prezencji dziewczyny nie świtał jej w pamięci, ale w strojach dostosowanych do pustynnej pogody ledwo orientowała się nawet w swoich najbliższych znajomych), ale to mógł być nienajlepszy pomysł, zapuszczać się w nieznane miejsca w pojedynkę. Adrenalina adrenaliną, ale Theresa planowała wyjść z tego żywa, co z pewnością byłoby łatwiejsze z towarzystwem, gdyby naprawdę trafiła na coś niebezpiecznego.
Gdyby ktoś ją zapytał, dlaczego wybrała akurat to konkretne miejsce godne tego, by jako jedne z pierwszy zostało przez nią zbadane, szczerze odpowiedziałaby, że nie ma najmniejszego pojęcia. Cała Arabia oferowała ogrom rozrywek oraz atrakcji. Z pewnością znalazłoby się tutaj też coś odpowiedniego dla osób takich jak ona, czyli tych, które lubiły poczuć dreszczyk emocji na swojej skórze. Ale żeby od razu pustynia? Nie wiedzieć czemu, kojarzyła się ona Ślizgonce przede wszystkim z nudą i ogromną ilością piasku. A jak wiadomo, tam gdzie sam piasek, tam nie ma nic wielkiego do zwiedzania czy sprawdzania. Niestety, trochę za późno się o tym zorientowała, a konkretniej, kiedy już znalazła się na pustyni. Świetnie. Zapowiadało się cudowne popołudnie. Żar lał się z nieba, wokół żadnego schronienia czy możliwości schłodzenia ciała. Nic tylko smażyć się na patelni w poszukiwaniu... no właśnie, czego? Nie bardzo wiedziała, ile czasu eksplorowała teren, gdy usłyszała za sobą jakiś głos. Różdżka automatycznie wyciągnięta z kieszeni, od razu została skierowana w stronę ewentualnego napastnika. Kiedy jednak zrozumiała, że to dziewczyna, w dodatku zapewne w porównywalnym do jej własnego wieku, od razu opuściła ramię wzdłuż ciała i przywdziała na twarz delikatny uśmiech. - Cześć - przywitała się grzecznie, przyglądając kroczącej ku niej postaci. - Tak, też wycieczka szkolna. Chociaż jak na razie, to bardziej zagubienie szkolne - uśmiechnęła się pod nosem, słysząc ten własny, nieco nieudolny żart. Znając życie, pewnie trafiła na dziewczynę, która tego nie doceni, jednak nie ma co oceniać książki po okładce, czyż nie? - Jedyne, co dotychczas znalazłam, to piasek. I jeszcze trochę piasku. I nieco więcej, bo przecież tyle, ile znalazłam, to za mało - prychnęła pod nosem, nieco zawiedziona własnymi osiągnięciami do tej pory. Pochyliła się i zdjęła jednego trampka, po czym wysypała z niego, jakby na dowód prawdziwości własnych słów, naprawdę sporo piasku. - Tak w ogóle, to Robin jestem, nie wiem czy miałam okazję cię wcześniej poznać - przywitała się jeszcze, kiedy już założyła z powrotem but na swoją stopę. Odwróciła wzrok we wskazanym przez dziewczynę kierunku. Musiała nieco zmrużyć oczy, ale w końcu... tak, dostrzegła, to, co jej nowa towarzyszka miała na myśli. Poczuła delikatne ukłucie ekscytacji i odwróciła się w jej stronę. - Jasne, że chcę! - odpowiedziała z uśmiechem na ustach. Okręciła się na pięcie i upewniwszy się, że dziewczyna ruszyła za nią, skierowała swoje kroki w we wskazanym kierunku. - Jak myślisz, co to jest? Coś jakby się błyszczało... - zastanawiała się na głos. Wciąż ściskała różdżkę w swojej dłoni, bo jednak, mimo wszystko, nie zamierzała dać się zaskoczyć jakąś dziwną sytuacją.
Theresa Peregrine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164 cm
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
Aż nazbyt prawdziwe z życiu Tessy stwierdzenie wydarło z niej niski, ponury śmiech. Żart trafił w wyjątkowo bolesne miejsce, ale dziewczyna była wystarczająco znieczulona – pracowicie do tego podchodziła od początku wyjazdu – żeby nie zareagować irytacją. Ubaw po pachy. – To o co chodziło z tym całym "strzeżcie się śmiertelnie niebezpiecznych bezkresnych piasków pustyni i ich tajemnic" na początku? – mruknęła z niezadowoleniem, przedrzeźniając śpiewny głos mężczyzny, który witał ich w Arabii. Splotła ramiona na piersi. Pewnie nie wiedzia, że tymi słowami pustyni robi tylko świetną reklamę – szkoda tylko, że, jak się wydawało, wyjątkowo zwodniczą. – Naobiecywali, a tylko "bezkresne piaski" się zgadzają – rzuciła z zawodem, patrząc, jak dziewczyna wysypuje sobie piasek z trampka, na sam widok czując dyskomfort we własnych butach, w których też się pewnie już stworzyła mini pustynia. – Tessa – przedstawiła się, machając przelotnie ręką w geście przywitania. Faktycznie chyba się nie znały, bo imię jej nie zaświtało, pomijając to, że skojarzyło się jej z Batmanem, a on... nieważne, szybko wyrzuciła tę myśl z głowy, odwracając swoją uwagę migotaniem w oddali. Uśmiechnęła się szeroko na odpowiedź dziewczyny. – Możeeee... jakaś magiczna bariera? – teoretyzowała, wyobrażając już sobie położony na środku pustyni kartel narkotykowy, chociaż ten byłby pewnie zabezpieczony trochę lepiej. Ruszyła naprzód, przelotnie zerkając na różdżkę w dłoni Robin. Nie wyciągała jeszcze swojej; przezorny zawsze ubezpieczony, ale jej nie zależało na bezpieczeństwie, wręcz odwrotnie. Zresztą pustynia jak na razie ją zawodziła, więc wolała się nie nastawiać na fajerwerki. – Albooo... woda – stwierdziła z rozczarowaniem, kiedy zbliżyły się do obserwowanego obiektu. W zasadzie też się przyda – od tego łażenia po bezkresnych piaskach miała ochotę się schłodzić. Kiedy pokonała kilka kolejnych kroków, dostrzegła coś na dnie jeziorka. – Co to? Widzisz to? – spytała, wytężając wzrok. Nic nie widziała przez rażące światło. Musiała zbliżyć się na jeszcze kilka kroków, żeby rozpoznać dziwny kształt pod wodą.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Jedna jej brew nieco powędrowała ku górze, kiedy dotarła do niej reakcja dziewczyny na swój delikatny i głupi żarcik. Obserwowała ją, choć ostatecznie zdecydowała się na to, aby nie komentować tego w żaden sposób. W końcu sama też była dziwna, jakkolwiek by to nie brzmiało, więc nie miała żadnych podstaw, aby zastanawiać się nad poczytalnością innych ludzi znajdujących się w jej otoczeniu. - Cholera go wie - wzruszyła delikatnie ramionami, jakby kompletnie nie ogarniała tego, co tamten mężczyzna powiedział. - Może chciał zostawić wszystkie pułapki i groźne miejsca dla siebie, żebyśmy my wynudzili się tutaj na śmierć? - gdybała na tym, choć nie była pewna, czy dziewczyna zechce podjąć tego typu polemikę w tamtym momencie. Właśnie wysypywała piasek z drugiego buta, kiedy dziewczyna rzuciła kolejnym tekstem. Zaśmiała się pod nosem czując, że mają szansę naprawdę dobrze się dogadać. To dziwne, bo przecież zazwyczaj Robin nie dogadywała się z innymi kobietami. Ruszyły przed siebie, w poszukiwaniu przygody, którą to Robin prawie że czuła już pod skórą. W końcu coś zaczęło się dziać na tej nieciekawej pustyni i naprawdę chciała sprawdzić, o co dokładnie chodziło w tym miejscu. Jak widać, towarzysząca jej Tessa również była złakniona wrażeń. I dobrze, przynajmniej obie nie będą się nudzić w swoim towarzystwie, skoro już na siebie wpadły w tym miejscu. - A może jakiś dziwny portal - gdybała głośno, cholernie ciekawa tego, co tam zastaną. W głowie roztańczyło się milion różnorakich wizji, każda coraz to śmielsza i intrygująca. Pozwalająca poczuć ten dreszczyk emocji niejednokrotnie związany z koniecznością szybkiego podejmowania decyzji. Niestety, chyba żadna z nich nie spodziewała się zwykłej sadzawki na na samym środku pustyni. Jęknęła z wyraźnym zawodem w głosie, od razu zwalniając kroku, bo po co było tak pędzić w stronę byle jakiej kałuży? Już miała spisać to miejsce kompletnie na straty, kiedy usłyszała słowa Tessy i od razu wróciła spojrzeniem w tamtą stronę. - Nie, nic nie... Ej! Tam coś się błyszczy! Taki nie za duży przedmiot! - od razu pochyliła się nad wodą, aby widzieć jeszcze lepiej, co oczywiście za bardzo jej nie pomogło w tamtym przypadku. - Chyba jest za głęboko, żeby można było to wyciągnąć ręcznie - stwierdziła po dłuższej chwili gapienia się w jedno i to samo miejsce. Falująca delikatnie woda wcale nie pomagała dostrzec kształtu tego, co zostało skryte na dnie jeziorka. Mimo to, Robin powoli i kompletnie bezmyślnie sięgnęła dłonią w tamtą stronę. Doznała ogromnego szoku, kiedy zamiast wody dotknęła... nicość. A tuż obok siebie usłyszała bardzo złowieszczy syk...
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zawsze, gdy narastały problemy, zaczynały się wędrówki. Będąc w obcym kraju i nie znając okolicy, bardzo łatwo było się zgubić, a pustynia praktycznie to gwarantowała. Max nie bał się jednak tych bezkresnych piasków. Wynajął dumbadera i ruszył przed siebie chcąc znaleźć spokój i przestrzeń na myślenie, a przede wszystkim jakoś odciągnąć się od zatłoczonych uliczek, na których można było kupić mudmin. Myślami był daleko, nie do końca wiedząc, gdzie zwierzę go niesie. Ufał jednak, że stworzony do tych warunków dumbader nie zgubi ich i jakoś przeżyją. Czas jednak płynął, a słońce nie ustępowało. Pragnienie rosło i Max marzył o tym, by znaleźć źródło wody. Nagle, jakby wszechświat usłyszał jego prośbę, oczom nastolatka ukazało się oczko wodne. Od razu skierował się w tamtą stronę, a gdy dotarł do skraju zbiornika, zeskoczył z dumbadera, by napić się życiodajnego płynu. Nie wiedział, że woda może być zaczarowana, więc bez opamiętania zaczął połykać hausty, byle tylko zaspokoić własne pragnienie.
Podróże odegrały sporą rolę w życiu ćwierć olbrzyma, który nie jeden kraj już zwiedził. Jednak w Arabii był pierwszy raz i nie miał zamiaru marnować w niej czasu. Oczywiście chciał zbadać miasto, ale jego okolice też były ważne i mogły skrywać ciekawe tajemnice, które tylko czekają na to aż ktoś je odkryje. Przybył tu więc na dumbaderze, razem z papparem na ramieniu, który tak jak zwykle zarzucał mu bycie straszliwym nudziarzem i tylko czekał na okazję, aż Úlf postanowi przejść się z nim do baru. Przez większą część podróży miał wodę ze sobą, jednak ta się kończyła kiedy akurat dojeżdżał do oczka wodnego. Pokusa była nieodparta i niemal bez zastanowienia podjechał bliżej, zszedł i zbliżył się do wody.-Dobry. Ładny dzionek.- Rzucił do Maximiliana, który akurat pił i sam zabrał się za picie będąc całkowicie nieświadomym o właściwościach wody znajdującej się w oczku.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Pustynia była zarazem przerażająca jak i pociągająca. Tak naprawdę zdarzyć się tam mogło wszystko, co Max wiedział już po wyprawie do przeklętego miasteczka. Oczy niemiłosiernie mu się kleiły. Bladego pojęcia nie miał, jak zachować przytomność, a żadna ilość kawy mu w tym nie pomagała. Cud, że nie zasypiał na dumbaderze. Szczególnie, że towarzystwa najlepszego nie miał skoro jego pappar sam rozmowny nie był a albo spał albo marudził, że nic się nie dzieje. No chyba, że akurat oddawali się mniej moralnie poprawnym rozrywkom. Wtedy ptaszysko nagle dostawało zastrzyku energii, za co Max obecnie by oddał wiele. Musiał zaspokoić pragnienie, by dodatkowo nie umrzeć jeszcze z pragnienia. Właśnie brał kolejny haust, gdy zobaczył nachodzący na niego cień i usłyszał nieznany sobie głos. Podniósł głowę i ujrzał największego mężczyznę jakiego w życiu widział. - O kurwa, a myślałem, że ja jestem wysoki... - Wypalił bez zastanowienia. Przy nieznajomym jego sto dziewięćdziesiąt kilka centymetrów nie robiło żadnego wrażenia. -Znaczy... Sorki. Dzień może i ładny, ale te upały zdecydowanie nie są dla mnie chyba.... - Poprawił się, po czym przerwał, bo nagle poczuł, że coś jest nie tak jak być powinno. -Czy Tobie też ta pustynia mieni się na milion kolorów, czy nieświadomie przyćpałem i mam jakegoś tripa? - Wypalił, bo świat wokół zaczął się zmieniać, a on nie do końca widział ku temu powód. Piasek nagle zaczął przybierać najróżniejsze barwy, a słońce wydawało się śmiać niczym jebany koszmar z teletubisiów. Coś tutaj ewidentnie było nie tak jak powinno.
Takiego typu reakcji się spodziewał, bo po paru latach koegzystencji z ludźmi przyzwyczaił się do nich. Mimo tego nadal były nieco zabawne. Głównie z tego też powodu w miarę unikał mugolskich miejsc, bo jego wzrost wtedy już na pewno przyciągałby niepotrzebną uwagę. No chyba że nałykałby się kilku kropel eliksiru żeby ten wzrost nieco obniżyć. -Nic się nie stało. Często to słyszę.- Dobrze i tak że był olbrzymem tylko w ćwiartce. Gdyby był połówką byłby jeszcze wyższy, co sprawiałoby mu jeszcze więcej kłopotów.-Nie wydaje mi się żeby...- Úlf delikatnie się zachwiał i zobaczył jak pustynia rzyga tęczą. Zaraz po tym poczuł się tak, jakby Max miałby być jego najlepszym przyjacielem.-W tej wodzie chyba coś było.- Na te słowa jego Pappar jakby się nieco pobudził, zleciał mu z ramienia i sam zaczął pić zanurzając łeb tak że tylko bąbelki leciały. No przynajmniej dopóki go nie wyciągnął żeby biedak się nie utopił.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gdyby nie to, że był już pod wpływem magii wody z oczka, zapewne zastanowiłby się, czy nie uraził mężczyzny. Choć ten faktycznie musiał słyszeć wiele podobnych komentarzy w swoim życiu, niekoniecznie musiały one być dla niego miłe. W końcu na wzrostu nikt nic poradzić raczej nie mógł. -Ciężko jest żyć z takim wzrostem? - Zapytał szczerze ciekaw odpowiedzi, a w jego sercu wzbudziła się dziwna, nienaturalna radość z faktu, że nieznajomy jest obok niego. Jakby właśnie tej obecności teraz potrzebował. Zbliżył się do niego odrobinę, zielonymi tęczówkami uważnie studiując górującą nad nim sylwetkę. -Jestem Max. - Przedstawił się, wyciągając dłoń. Szalenie chciał poznać imię tego nietuzinkowego przybysza. W głowie miał tyle pytań, na które chciał poznać odpowiedź i w tej chwili nie bał się do tego dążyć. -Jesteś stąd, czy przyjechałeś z Hogwarckim taborem? - Oczywiście nie kojarzył go ze szkoły, ale w tym roku kilka osób mu spod radaru umknęło. Wolał upewnić się, bo choć sam nie był już częścią szkolnej społeczności, nie do końca potrafił się od niej w pełni odciąć i zdystansować. -Tak... Chyba było. - Uśmiechnął się szeroko w jakiś sposób podbudowany tym, że mężczyzna potwierdza jego słowa. Normalnie jakby czytali sobie w myślach! Solberg spojrzał na pappara towarzysza, który rzucił się do wody, jednocześnie trzymając pewnie swojego ptaka. -Nawet o tym nie myśl, kochany. Nie mogę Cię stracić jak mi się utopisz. - Powiedział stanowczo, acz czule, co był ogromną zmianą w porównaniu do tego, jak zwykle się do ptaszyska odnosił. Woda w oczku zdecydowanie musiała być zaczarowana, co Max zrozumiał właśnie przez tę niewielką interakcję. -Czyżby Tobie też trafił się ptasi miłośnik wszystkiego co nielegalne i niemoralne? - Zapytał, szukając kolejnego punktu wspólnego z mężczyzną. W końcu skoro od początku tak dobrze się dogadywali, na pewno mieli stos wspólnych rzeczy, który tylko czekał na odkrycie.
Absolutnie nie zgubił się. Skądże znowu, on doskonale wiedział gdzie się znajduje. Jest na pustyni, prawda? Przymknijmy oko na fakt, że odłączył się od grupy nieletnich wycieczkowiczów prowadzonych przed wynajętego przewodnika. Co miał poradzić, że bardziej od historii tego świata interesowało go poruszające się w oddali stado dumbaderów. Przykucnął sobie, by je oglądać a gdy zerknął przez ramię to jego "grupa" zniknęła. To jasny dowód, że został przez nich zgubiony. Zaprawdę, dobrze, że czasem słuchał tego, co się do nich mówi bowiem pamiętał słowa przewodnika, który na początku wycieczki mówił coś o odnalezieniu oczka wodnego - miejsca, gdzie każdy zagubiony nieletni w trasie powinien się udać i czekać na pomoc. Zero zgody na rzucanie czarów, doprawdy jak tak można?! Nie miał dobrej orientacji na pustynnym terenie jednak posiadał sporą wiedzę o stworzeniach magicznych. Nawet jeśli dumbadery były przezeń mniej znane to wnioskował, że w końcu udadzą się do wodopoju. Szedł zatem za nimi dobre półtorej godziny, brudny i przepocony od piasku, ale nie był chyba na tyle dorosły, aby zacząć niepokoić się swoim położeniem. Ktoś go w końcu znajdzie, co nie? Po długim czasie okazało się, że miał rację co do dumbaderów. Zaprowadziły go do oczka wodnego, a to udowadniało, że łatwo nie zginie na pustyni. Ruszył żwawo z górki, ciesząc się na widok wody, do której miał ochotę wskoczyć i nie opuszczać przez kilkadziesiąt minut. Zmęczenie nie pozwalało mu wyczuć gęstniejącej aury magicznej w tej okolicy. Przykucnął sobie przy brzegu, zanurzył dłonie, obmył twarz, westchnął z ulgą i nawet się uśmiechnął. Teraz będzie już wszystko w porządku, prawda? Zdziwił się na widok drżącej tafli wody, aż cofnął dłonie wyobrażając sobie, że coś zechce stamtąd na niego wyskoczyć. Ciekawe jakie stworzenia kryją się pod arabską wodą...? Wtem ziemią zadrżała, spychając go z powrotem na tyłek, a wzburzony piach odebrał zdolność widzenia. Zasłonił przedramieniem głowę, wstrzymał oddech i cóż, stał się całkiem fajnym celem dla spłoszonego stada dumbaderów. Udało mu się odsunąć na tyle, że w ogóle przeżył tę szarżę, ale jakieś cztery albo pięć kopyt zahaczyło o niego, dosyć mocno go obijając. Nie był pewien gdzie czuje ból, ale jakby miał strzelać w ciemno to głowa, kolano i stopa. - UWAGA JAK BIEGNIECIE!!! TU SIĘ SIEDZI!!!- wrzasnął za uciekającym stadem, rozeźlony na nie za solidne poturbowanie. - Auć. No zajebiście.- westchnął i otrzepał się z piachu, który cały czas opadał leniwie na swoje miejsce.
Na szczęście Ulfa ciężko było urazić. Zwłaszcza że ze swojego wzrostu był nieco dumny. Jednocześnie dobrze czuł się z tym że był tylko w jednej czwartej olbrzymem, bo półolbrzymy miały to do siebie że miały około trzy metry wzrostu. Wtedy rzucałby się w oczy jeszcze bardziej, a dumbadery miałyby jeszcze bardziej przejebane z nim. Na pytanie nieco się wyszczerzył i prawie roześmiał. Oj... Ta woda serio na niego nieco działała. Na jego ptaszysko, które dostało wdzięczne imię Iago, też już było pod wpływem, bo tuliło się do Ulfa i nazywało go swoim najlepszym kumplem. Tak... Ewidentnie się najebał.- Nie jest aż tak źle. Tylko czasem muszę się nieco schylić żeby przejść przez drzwi. Úlfur, miło mi.- Złapał go za wyciągniętą dłoń i ją uścisnął. Może nieco za mocno, bo z ekscytacji wywołanej magiczną wodą nieco się zapomniał.-Tak, przyjechałem z resztą. Od września będę uczył.- Powiedział zgodnie z prawdą, po czym wzrok przeniósł na swojego magicznego papuga.-No, tak jakoś wyszło. Nazywa mnie nudziarzem, ale całkiem fajne z niego ptaszysko.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Półolbrzym czy ćwierć, Maxowi w tej chwili nie robiło to większej różnicy. Zresztą nawet nie widział nigdy pełnego olbrzyma i co prawda słyszał jak cholernie wielkie te istoty potrafią być, ale w życiu tego na własnej skórze nie doświadczył. Woda musiała chcieć zbliżać do siebie nieznajomych i wrogów, bo nagle wszystko stało się jakby piękniejsze. Pustynia zamiast groźnej wydawała się być przyjazna, a nieznajomy mężczyzna był dla Maxa jak stary dobry ziomek, którego zobaczył po latach milczenia. -Nie masz problemu z lataniem? Ani jeżdżeniem na zwierzętach? - Zapytał może mało taktownie po raz kolejny, ale ciekaw był, czy miotły mogły utrzymać ciało takich rozmiarów. Zazwyczaj był przecież przystosowane do przeciętnych wymiarów człowieka. -Uczył? No nie gadaj! Że też mnie to ominie. Na co startujesz? Widziałbym Cię w departamencie zwierząt, albo gier miotlarskich, ale od latania mamy nową trenerkę. Brandon raczej nie da się tak łatwo wykopać. - Zaczął myśleć na głos, trochę oceniając go po tych krótkich minutach, jakie się znali. Musiał jednak przyznać, że Úlfur wydawał mu się naprawdę w porządku. Może w końcu kadra nabierze kolorów. -Mój się nie odzywa, tylko ostentacyjnie ziewa ciągle. Czasem coś tam zaskrzeczy, ale nic mądrego. Takich to przewodników nam tu zorganizowali. - Zaśmiał się, bo wyglądało na to, że obydwoje mierzyli się z tym samym ptasim problemem. Może to cecha wszystkich papparów, a może faktycznie było im dane się zaprzyjaźnić? Magia oczka wodnego podpowiadała Maxowi tę drugą opcję.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Czasem potrzebował być sam. Czasem tęsknił do czasów, kiedy nie zagrzewał nigdy miejsca na dłużej, kiedy powietrze pachniało wolnością i zostawił wszystko w tyle, zapominając o swoim pochodzeniu, o problemach, które nie chciały go teraz opuścić nawet na sekundę. Czasem więc chciał poczuć to znowu, choćby marną namiastkę tego co czuł po studiach. Nie żałował swoich decyzji, każda go czegoś nauczyła, a jednak w chwilach takie jak te, czuł to charakterystyczne ukłucie, pojawiała się ta jedna natrętna myśl: a co gdyby… Szedł więc na jednym z dumbaderów, którego udało mu się pożyczyć od miejscowego przez pustynne pustkowia, chroniony przed słońcem jedwabnym szalem, który miał tendencje do zmieniania się w rzeczy najbardziej mu potrzebne – pozwalając na zakrycie głowy. Nie potrzebował teraz udaru słonecznego i naprawdę nie chciał przypłacić zdrowiem własną głupotę. Ciemne okulary przeciwsłoneczne skutecznie przeszkadzały intensywnym promieniom słonecznym, kiedy dostrzegł w oddali wodę. Nie pamiętał tego miejsca, a najbliższymi pustynnymi zakamarkami był całkiem zaznajomiony. Nie był to bowiem pierwszy raz kiedy odwiedzał Arabię i zdawało się, że pamiętał z ostatniego pobytu więcej niż się spodziewał. Pozwolił myślom odbijać się od ścian umysłu, a na żadnej nie zatrzymywał się na dłużej. Wiedział, że jest w odpowiednim miejscu w życiu, że nie mógł stale uciekać i udawać, że jego rodzina nie istnieje, że problemy nie istnieją. Nie był już przecież szczeniakiem, który podkula ogon za każdym razem kiedy coś pójdzie nie po jego myśli i nie szczeka, tylko dlatego, że to wbrew zasadom. Nie musiał już niczego udowadniać i ta świadomość – dawała mu wolność w inny sposób, pozwalała odetchnąć. Poczuł jak jego dumbader się napina i przestaje go słuchać, jak drży i nerwowo idzie, a kiedy Camael dostrzegł stado dzikich zwierząt, biegnących w ich kierunku – nie zdążył zareagować. Z impetem upadł na twardy piasek, a zwierzę uciekło w tylko sobie znanym kierunku. Zanim zdążył chwycić różdżkę, doszedł do wniosku, że dużo lepszym rozwiązaniem będzie zwyczajna teleportacja na drugą stronę, unikając stratowania przez dumbadery. Opadające chmury piasku mocno drażniły jego oczy, kiedy usłyszał krzyk nastolatka. Zmarszczył brwi i teleportował się w stronę, z którego dochodził, lądując blisko Eskila. — Eskil? W porządku? — zapytał pochodząc do Ślizgona i wstępnie oceniając jego stan. Uniósł na chwilę głowę, patrząc w kierunku, z którego biegły zwierzęta. A jednak uwagę, że coś groźniejszego musiało je spłoszyć, zachował dla siebie. Nie potrzebował potencjalnej paniki chłopaka.
Úlfur musiał dosłownie odsuwać od swojej twarzy papuga, który upity wodą z oczka wręcz deklarował ćwierćolbrzymowi dozgonną miłość i przyjaźń. W sumie to miło było usłyszeć coś takiego od tego ptaszyska. Szkoda że mówi tak głównie przez efekt zaczarowanej wody. -Ja? W lataniu jestem beznadziejny. Przynajmniej jeśli chodzi o miotły. Dywanu jeszcze nie próbowałem... A! Na magicznym stworzeniu dałbym radę na pewno.- Oczywiście o ile dało radę by go unieść, ale biorąc pod uwagę to że skrzydlate konie ciągnęły powozy, powinny dać z nim radę, prawda?-A ty szkołę już skończyłeś? Na studia nie idziesz? - Spytał na lekkim haju przez tę magiczną wodę będąc też nieświadomym sytuacji Maximiliana.-No tak, będę uczył Opieki nad Magicznymi stworzeniami. DObrze trafiłeś.- Chociaż osoba którą wspomniał skojarzyła mu się bardzo szybko. Trenerkę miotlarstwa z nazwiskiem skojarzył bardzo szybko.-O Patce mówisz? Poznaliśmy się jakiś czas temu. Dobra dziewczyna. - Przemawiał ewidentnie przez wodę, bo ubrałby to w nieco inne i mniej bezpośrednie słowa.-Mój powoli się już chyba do mnie przyzwyczaja. Przynajmniej mam taką nadzieję.- Może powinien nalać sobie tej wody do bukłaka żeby papparowi ją podawać co poranek?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Lepsza zaczarowana woda niż Amortencja, która sprawiała, że każdy kto znalazł się pod jej urokiem dostawał cholernej obsesji na punkcie konkretnej osoby. Max znał to uczucie aż za dobrze i gdy tylko mógł unikał brania tego eliksiru. Czasem jednak było to niemożliwe do przewidzenia i wtedy działy się różne rzeczy. Zdecydowanie Solberg powinien przestać zjadać znalezione na podłodze rzeczy, a tym bardziej lizać zagadkowe substancje wyglądające jak krew. -Dywan to fajna, wygodniejsza alternatywa, ale nie ma mowy, bym zamienił na niego miotłę. Pomijając już kwestię legalności dywanów u nas. - Zaklęcie poduszkujące dodawało wiele komfortu podczas lotów na miotle i choć dywan pozwalał na bardziej leniwe podróże, Max uwielbiał to, czym wiązały się miotły. -Jakie zwierzę polecasz najbardziej do transportu? - Zapytał szczerze ciekaw i całym sercem liczył, że nie usłyszy o dumbaderach. Może skurwysyny były wytrzymałe, ale Solberg miał nadzieję, że istnieje na tym świecie coś dużo przyjemniejszego. -W tym roku pisałem OWUTEMy. Studia na ten moment mnie nie chcą, więc ruszam w dorosłe życie. - Nie wdawał się za bardzo w szczegóły. Jeżeli Úlfur postanowi słuchać krążących na korytarzu plotek dowie się, dlaczego Max nie uczęszcza już do szkoły. Jeżeli natomiast nie będzie ich słuchał, będzie przynajmniej spał spokojnie. -Bingo! Jaki masz plan? Większy nacisk na teorię, czy praktykę? Które zwierzęta najbardziej Cię interesują? - Zaczął przesłuchanie, chcąc dowiedzieć się o mężczyźnie jak najwięcej poniekąd pod wpływem eliksiru, a poniekąd z czystej, ludzkiej ciekawości. -Dokładnie o niej. Kobieta wydaje się porządna. Aż zazdroszczę uczniakom, że będą z nią trenować. - Zdanie o Pat miał już wyrobione i było ono jak najbardziej pozytywne. Dziewczyna różniła się od swojej siostry, choć Vicks była równie sympatyczna. Może tylko nieco bardziej zdystansowana. -No i dobrze. Lepszy wróg znany niż nieznany. - Zaśmiał się, spoglądając na swojego pappara, który niebezpiecznie zbliżał się do wody. Na to Max nie mógł pozwolić, więc chwycił ptaszysko i odciągnął od oczka, na co ten zakłapał niezadowolony dziobem.
On Amortencji w życiu opił się tylko jeden jedyny raz i zdecydowanie nie chce powtórki. Chociaż i tak wolał amortencję od afrodisii, z której nie chciałby powtórki jeszcze bardziej. -Tak... Ale nadal wolę latać na stworzeniach.- Kiedy padło pytanie o zwierzę nie mógł się nie uśmiechnąć.-Jeśli chodzi o transport powietrzny, to najpopularniejszym wyborem będą chyba skrzydlate konie wszelkiego rodzaju. Zdecydowanie też bezpieczniejsze niż hipogryfy, z którymi trzeba potrafić się obchodzić.- Byle idiota których na świecie było wiele, mógł zostać bardzo łatwo poraniony przez to stworzenie. -Jeśli chodzi o poruszanie się po pustyni, to najlepsze są właśnie dumbadery, a jeśli mówimy o poruszaniu się po wodzie, to hipokampus będzie dobrym wyborem.- Niedługo potem poszły kolejne pytania i znowu czuł się jak na przesłuchaniu rozmowie o pracę -Teoria jest ważna, ale osobiście wolę praktykę. Na początek zacznę chyba od czegoś lekkiego jak gnomy i niuchacze. Potem wejdę z nieco większą artylelią. A jeśli chodzi o ulubione stworzenia... Prywatnie, to koty. Każdego rodzaju. Wszystko co je przypomina.- Wszystkie po kolei. Od Nundu, przez Zouwu do Wampusów i Matagotów. Tego ostatniego nawet chętnie by przygarnął. Nieprzyjemne w końcu się robiły dopiero kiedy ktoś je konkretnie niepokoił. Na przykład strzelał w nie drętwotą.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Pluł sobie w brodę, że nie zabrał kogoś ze sobą na dzisiejszą wycieczkę. Nie siedziałby tutaj sam jak palec, lekko poturbowany, obsypany piaskiem, który to kleił się do przepoconej skóry i wywoływał uczucie dyskomfortu. Ubrany był tak, jak należało, tj większość jego ciała była przykryta ubraniem, aby jednak osłaniać się przed palącym słońcem. Podskoczył kiedy tuż obok niego rozległ się trzask. - No co jest ku... - ugryzł się w język kiedy dostrzegł profil profesora. Nie miał pojęcia skąd wziął się akurat tutaj i o tym czasie, ale nie zamierzał narzekać. Minę miał cokolwiek zaskoczoną, a zaraz później zaczął zastanawiać się czy cieszy się na jego widok czy niekoniecznie. - No raczej nie, jeden z tych pacanów mnie przewrócił. - marudził, a kiedy coś go bolało to automatycznie psuł mu się humor. Usiadł nieco wygodniej na piasku i rozmasował obolałą nogę. Zdjął plecak i rozpoczął żmudne poszukiwanie fiolki z eliksirem leczniczym, co z góry było skazane na porażkę z prostej przyczyny: w plecaku panował wielki bałagan, a gdy tylko zanurzył tam dłoń to coś się wewnątrz przewróciło, obiło, rozbiło, zaszeleściło. Nie wpadł na pomysł obejrzenia w pierwszej kolejności swoich obrażeń. - Niech pan nie mówi o niczym Beci... znaczy profesor Beatrice. - mruknął, zerkając kątem oka na nauczyciela, próbując ocenić jego zamiary. Raz wydawał się całkiem fajny a raz zimny jak lód. - Co ma się znowu wściekać. - niby chciał jej tego oszczędzić bo jednak panowały wakacje, a on nie chciał jej podpaść. Starał się być całkiem grzeczny, aby nie wycofała swojej zgody na zorganizowanie siedemnastych urodzin Eskila w jej własnym domu. Gdyby zaczął się wobec niej podlizywać to raz dwa wyniuchałaby podstęp, a więc pozostało zaprzestanie dostarczania jej powodów do niezadowolenia. W jego mniemaniu popadanie w kłopoty wliczało się w tę listę. - Niech sobie odpoczywa... aua. - cofnął rękę kiedy figurka smoka dziabnęła go w palec. - Zna pan drogę powrotną? - dopytywał i już nie patrzył na niego, aby nie zdradzić się, że łeb go napierdziela równo, a on próbował zgrywać twardziela i nie pokazywać jak to boli. Nabił sobie solidnego guza, który z czasem urośnie i nabierze soczystej sinofioletowej farby. Gdzie ten głupi eliksir kiedy jest potrzebny?! O ile w ogóle go miał bo nie pamiętał czy go zużył czy jednak nie.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam do Afrodisii nic nie miał. Nawet zbytniego doświadczenia, bo pił ją tylko eksperymentalnie dla siebie i choć efekty były oczywiste, Max nie widział w tym aż takiego zagrożenia, jak przy Amortencji, która popychała ludzi ku naprawdę pojebanym zachowaniom i cholernej obsesji. Może była to kwestia akurat jego osobistego doświadczenia, ale te dwa eliksiry, choć tak podobne, różniły się dość znacznie w jego odbiorze. -Skrzydlate kuce są wygodne, to prawda. Choć nie zawsze takie miłe, na jakie wyglądają. Mnie najbardziej interesują testrale. - Przyznał szczerze, bo choć nie miał okazji latać na tych akurat stworzeniach, niesamowicie go do nich od zawsze ciągnęło. -Hipogryfy są dumne. Nie każdy jest w stanie przełamać się i pokłonić zwierzęciu ze szczerymi intencjami. - Przyznał, bo faktycznie była to czasem ciężka robota, która nie każdemu się powodziła ze względu właśnie na specyficzne podejście, jakiego te istoty wymagały. -Miałeś okazję dosiadać kelpie? Sam uważam, że są one interesujące, jeśli oczywiście posiada się odpowiednią uprząż i nie da się temu czemuś utopić. - Zaśmiał się, dobrze pamiętając własne interakcje z tym wodnym demonem. Może i kelpie były niebezpieczne, ale Solberg zawsze lubował się w tym, co mniej konwencjonalne, lub bardziej odradzane. -No to pozostaje mi tylko życzyć Ci powodzenia. Z takim podejściem na pewno zainteresujesz dzieciaki. - Nie potrzebował tutaj szczegółów planu nauczania. Po prostu ciekawiło go podejście Ulfura do tego wszystkiego. Sam przecież był praktykiem i to w każdym temacie, jakiego się podejmował. Oprócz Czarnej Magii, ale ta na ten moment zostawała raczej kwestią czystego zainteresowania niż chęci wprowadzenia w życie czegokolwiek. -Koty? Tego bym się chyba nie spodziewał. - Zaśmiał się, wyobrażając sobie malutkie kocię w rękach wielkiego mężczyzny. Poniekąd wizja ta była urocza, a poniekąd śmieszna. -Sam od niedawna mam kota. Może mógłbyś kiedyś dać mi kilka wskazówek co do jego pielęgnacji. To jeszcze kocię, ale strasznie żwawe. - Powiedział, z uśmiechem przypominając sobie Groma i mając nadzieję, że ten nie rozpierdoli całego domu w Inverness zanim Max wróci z Jamalu. To zdecydowanie nie byłby najweselszy scenariusz. Całe szczęście, że Andrzej z ekipą zostali oddani pod opiekę i nie musiał się martwić, że ten zespół razem odpierdoli coś większego. + @Úlfur Tunglbarnn
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Nie spodziewał się go tu spotkać, właściwie nie spodziewał się spotkać nikogo znajomego. Stłumił jednak własne westchnienie, skupiając się na chłopaku. Skinął głową, czując jednak ulgę, że żaden z dumbaderów nie wyrządził mu większej krzywdy. Nie był mistrzem w uzdrawianiu i w każdej takiej sytuacji przypominał sobie, że miał przecież nieco poprawić swoje umiejętności w tej dziedzinie. Niemniej jednak wszystkie bardziej i mniej codzienne problemy skutecznie odciągały go od tego zamiaru, by znów w tego typu sytuacji sobie o tym postanowieniu przypomnieć. Uniósł brew na jego słowa, ale zgodził się z nim. Camael nie widział potrzeby w informowaniu Trice o tej sytuacji, a już na pewno nie zamierzał mówić jej, że –z jakiegoś powodu – znalazł nastolatka samego na pustyni, co miał wrażenie dużo bardziej mogło ją zdenerwować niż stado spłoszonych zwierząt. Widział, że nie wszystko było w porządku, ale nie chciał bez żadnego pytania i ostrzeżenia rzucać prostych zaklęć leczniczych. Obserwował jak Eskil grzebie w swoim plecaku, nie specjalnie się wtrącając. — Co tu tak właściwie robisz? — zapytał, sięgając do swoich kieszeni w poszukiwaniu Lordków — Ja mogę sobie pozwolić na samodzielnie chodzenie po pustyni, skoro to nie pierwszy raz kiedy tu jestem, ale zakładam, że ty nie miałeś okazji spacerować po arabskich pustyniach kiedykolwiek wcześniej? — kontynuował jakby nigdy nic, marszcząc brwi, kiedy nie mógł znaleźć papierosów. Nie był zły na Clearwatera, nie miał ku temu żadnych podstaw i prawdę mówiąc, Whitelight naprawdę rzadko się denerwował. — Kur… Cholera. — zaklął pod nosem, w porę sobie przypominając, że przy Eskilu nie powinien przeklinać aż tak, kiedy zorientował się, że jego papierosy zaginęły bez śladu i był prawie pewien, że to sprawka tego durnego pappara, który nieustannie grzebał mu w rzeczach. Westchnął poirytowany i przeniósł spojrzenie jasnych oczu z powrotem na chłopaka. Fakt, że ten nie patrzył na niego, tylko utwierdził go w przekonaniu, że nie wszystko było w porządku. Nie do końca wiedział jak ma do Ślizgona dotrzeć, nie miał pojęcia na czym stoją, a co za tym idzie – trudno było mu obrać jakąkolwiek stronę w kontaktach z uczniem. Nie zamierzał jednak pozwolić mu cierpieć, nawet jeśli nie potrafił przełknąć własnej dumy, czy coś w tym rodzaju. — Wiesz, może profesorem Williamsem nie jestem, ale potrafię zaklęciem pozbyć się bólu. — rzucił niby od niechcenia, licząc na to, że Clearwater jednak się przełamie i powie mu, jak normalny człowiek, co go boli. Nie zamierzał rzucać zaklęć na ślepo. — Wiem jak wrócić. — dodał, machnięciem różdżki pozbywając się piachu z własnych ubrań i ponownie przenosząc wzrok na chłopaka — Byłoby nam łatwiej jakby mój dumbader nie uciekł Merlin wie gdzie, ale całe szczęście potrafię teleportację łączną. — powiedział i mrugnął do niego jednym okiem.
- Nie wygląda pan na kogoś, kto lubi łazić w tumanach piachu. - oznajmił beztrosko, dosyć szybko się rozluźniając w konwersacji skoro nie zagroził mu poinformowaniem Beatrice o jego dodatkowych kłopotach. Co tu dużo mówić, przynajmniej na tej płaszczyźnie się zgadzali. - Ja to tam standardowo. - wzruszył ramionami i grzebał wciąż w plecaku, szukając czegokolwiek, co pomoże mu zachować twarz w tej niekomfortowej sytuacji. Po chwili uznał, że nie ma sensu udawać. - Zainteresowałem się dumbaderami i wtedy cała wycieczka z tym gościem z fioletowym śmiesznym turbanie na łbie poszli sobie gdzieś dalej i nie mogłem ich znaleźć. Polazłem więc za dumbaderami i mnie tu przyprowadziły, a potem postanowiły stratować.- nie widział sensu, aby kłamać. Nie chciało mu się wymyślać barwnej historyjki bo jak się domyślał, Whitelight tego nie kupi. Wyglądał na człowieka pozbawionego poczucia humoru. Chciał go poznać, ale nie umiał się do tego w przyzwoity sposób zabrać. Transmutacji unikał jak ognia, oceny z niej miał naprawdę naciągane, ledwie z niej zdał, a więc nie mógł zrobić na mężczyźnie zbyt dobrego wrażenia. Przecież bierze ślub z Beatrice... powinni jakoś się dogadać. Eskil niestety miał z tym problem, bowiem nigdy nie musiał zawierać jakiejś konkretnej relacji z dorosłym mężczyzną. Wychował się bez ojca, bez rodzeństwa i dopiero od roku posiadał kuzyna, któremu zazdrościł wszystkiego. Może czas przestać zachowywać się jak skończony kretyn... Zaśmiał się pod nosem. - Może sobie pan przy mnie przeklinać, na luzie. Przecież dobrze pan wie, że ja się konwenansów nie trzymam. - co ostatnio miał okazję mu zademonstrować. Z perspektywy czasu przyznawał rację, że zachował się jak idiota, ale jak to warto mawiać "mądry Eskil po szkodzie". Poddał się z poszukiwaniem eliksiru. Zamknął plecak i odrzucił go na bok, wyraźnie zirytowany niepowodzeniem. Podniósł na niego wzrok. Cały czas tkwiła w nim ta myśl, że powinien dać temu człowiekowi chociażby jeden powód, aby go polubił. Pytanie czy jest to w ogóle możliwe... tamtego dnia na korytarzu miał lodowate spojrzenie, inne niż u Beatrice. Dear pomimo zewnętrznego zimna sekundę później potrafiłauśmiechnąć się, a Camael sprawiał wtedy wrażenie jakby pokrył lodem nie tylko swój wzrok, ale całe swoje jestestwo. To było trochę przerażające. - Napie... znaczy się, boli mnie kolano, stopa i łeb. Dostałem z pięciu kopyt. - przyznał, bo jednak nie lubił cierpieć, a więc byłby idiotą, gdyby nie skorzystał z propozycji. - Nie obawia się pan, że po teleportacji puszczę pawia na pana buty? - uśmiechnął się lekko zadziornie, ale widać było po nim, że starał się jakoś wprowadzić nutę wesołości. Pierwszy raz w życiu... no dobrze, drugi raz w życiu próbował zawrzeć z obcym dorosłym pozytywną relację. Nie miał pojęcia czy to się uda, ale po cichu może próbować. Nie ma sensu testować Whitelighte'a, skoro ten wyraźnie dał do zrozumienia, że nie jest idiotą. - Eee... akurat teraz nie chcę wyjść na buca, ale eee... no... - zerknął na Camaela z obawą jakby ten zaraz miał go zacząć opieprzać. - ... ale jak pan weźmie ślub z Beatrice to co ze mną będzie? Mówiła, że mnie nie wyrzuci dopóki nie wejdę do jej pracowni, ale nie myślałem, że tak szybko znajdzie sobie męża, no i wtedy chyba już będzie tłoczno, co nie. - a naprawdę starał się być grzeczny względem Beatrice. Poza katastrofalnym bałaganem w pokoju nie sprawiał większych problemów bowiem starał się ich nie wywoływać, aby w jakiś sposób nie sprawić, że Beatrice pożałuje, że go adoptowała i co tu mówić, uratowała przed sierocińcem. Rozmasował bardzo obite kolano, którego póki co nie miał sił prostować.
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Parsknął krótkim śmiechem na słowa chłopaka i lekko pokręcił głową. Nie dziwił się takiej opinii, pochodził z tej dobrej rodziny i prezentował się raczej elegancko, a przynajmniej przez większość czasu w Hogwarcie. Trudno jednak było mu teraz o elegancję, kiedy miał na sobie lekką lnianą koszulę i chustę owiniętą wokół głowy. Niemniej, nie dziwił się Eskilowi, że raczej trudno było mu sobie wyobrazić Whitelighta w tych trudniejszych warunkach. Lekki uśmiech nie zszedł mu z twarzy, kiedy się odezwał. — Racja, piachu nie cierpię, żałuję, że nie pojechaliśmy do Kolumbii na ten przykład, ile bym dał za prawdziwą kolumbijską kawę… — odparł nieco rozmarzonym głosem, wspominając chwile, które spędzał w tym kraju — Ale wolę piach od śniegów Alaski, jeśli mam być szczery. — wzdrygnął się nieco, przypominając sobie o mrozie, który zastał na początku swoich podróży. Wysłuchał słów Ślizgona i uniósł brew. Właściwie to mógł się tego spodziewać, tłumił jednak głębokie westchnienie, bo żadne kazanie kompletnie nic by nie dało. Co mu było po tym, że powie cały monolog o tym, że Eskil nie powinien odłączać się od grupy, szczególnie tutaj, skoro już i tak to zrobił? Miał też wrażenie, że cała ta sytuacja z dumbaderami była wystarczającą nauczką i miał szczęście, że to tylko zwierzęta go zaatakowały, a nie miejscowi rozbójnicy. Z tego mógł wyjść zdecydowanie mniej cało. — A potem będzie na mnie, jak zaczniesz rzucać przekleństwami na prawo i lewo, nie wpakujesz mnie w to, sam się tłumacz w razie czego. — powiedział i już kucał przy młodym chłopaku, nieco lepiej oceniając jego stan. W międzyczasie zdjął tez turban z głowy, jedynie zarzucając chustę niczym kaptur, bo zaczynał go już nieco drażnić. Mrużył oczy w prażącym słońcu, zaczynając tęsknić do deszczowej Anglii, chociaż zdawało się, że już się przyzwyczaił do upalnych temperatur. — Levatur Dolor —mruknął zaklęcie uzdrawiające, nie będąc pewnym czy niewerbalne było dobrym pomysłem. Miał uśmierzyć ból chłopaka i nie chciał żadnych więcej wypadków, przy zaklęciach transmutacyjnych mógł sobie pozwalać na niewerbalne, teraz nie zamierzał ryzykować, nie na środku pustyni. — Nie, raczej nie, najwyżej będziesz je czyścił. — odparł i mrugnął do niego jednym okiem, podnosząc się z piasku i wyciągając do niego dłoń, by pomóc mu wstać. Nie był nadętym bucem, tak jak cała – prawie cała – jego rodzina. Nigdy nie chciał zachowywać się z wyższością, i chociaż wychowanie sprawiało, że nie zawsze mu się to udawało, mógł przynajmniej próbować. Cieszył się, że chłopak zrezygnował z prób testowania go, bo prawdę mówiąc, nie potrafił przewidzieć swoich reakcji. wystarczająco dużo walczył z własnym ojcem, by jakiekolwiek gierki nie działały mu na nerwy, nawet jeśli nie było łatwo go zdenerwować. Spojrzał na Eskila nieodgadnionym wzrokiem, nie spodziewał się takiego pytania i szczerze nie wiedział co odpowiedzieć. Nie myślał o tym, ale czy tu było cokolwiek do myślenia? Obiecał Trice pomoc, zaoferował się w każdej płaszczyźnie jej życia, jednocześnie prosząc ją o rękę. A kiedy się zgodziła – to wszystko było zupełnie naturalne, nawet jeśli wciąż nie do końca rozumiał jej decyzję. Ale wiedział, że to dla niej ważne i cokolwiek było dla Dear ważne – stawało się takie także dla niego. Westchnął. — A co ma być? — odparł pytaniem na pytanie — Eskil, nikt cię nie wyrzuci, ja też mam dom i myślę, że sobie poradzimy. — zaśmiał się lekko — Chyba, że wejdziesz do pracowni Trice, ale wtedy zgaduję, że wyrzucenie będzie twoim najmniejszym zmartwieniem. — dodał i poklepał go pokrzepiająco po ramieniu. Widział w nim niepewność, którą próbował nieco załagodzić. Szybko przypomniał sobie, gdy ten sam wyraz oczu spoglądał na niego z twarzy Nanael.
Jakimś cudem udało mu się rozbawić Whitelighte'a. To dobry znak. - Ferie w lodowatej Norwegii, wakacje na pustyni… ja tam czekam na tropiki.- choć gdyby miał deklarować to wybrałby upał jednak nie tak intensywny jak tutaj. Wolałby morze, ocean, plaże, stoisko z mrożącymi lodami… a znajdował się nad oczkiem wodnym na środku pustyni, chwilę wcześniej stratowany przez stado dumbaderów. Nie tak wyobrażał sobie własne wakacje jednak nie narzekał bo w końcu to miła odmiana od szarego Londynu. Starał się nie myśleć o tym, że to jego pierwsze wakacje bez babci. - E tam, nie będę przecież publicznie przypisywać panu zasług za jakieś barwne przekleństwa. Będę wmawiać wszystkim, że sam je wymyśliłem. - przedstawił swój punkt widzenia. Nie przeklinał na tyle często, aby raziło to rozmówcę. Raz na jakiś czas coś mu się wymsknęło jednak przy nauczycielach pilnował swojego języka. Niewygodnie było mu siedzieć kiedy to był wykąpany w piasku i gdy to słońce postanowiło wyciągnąć z niego każdą kroplę potu. Starł wilgoć z czoła i patrzył na nauczyciela rzucającego zaklęcia z taką miną jakby podejrzewał go o niespodziewane transmutowanie jego stopy w wielbłądzie kopyto. Chwilę później wszystkie siniaki i ten guz na czole pokryła chłodna mgiełka uśmierzająca całkowicie ból. Westchnął z ulgą i wymamrotał średnio wyraźne podziękowanie, jakby wstydził się powiedzieć je głośno i wyraźnie. Zaskoczony wyciągniętą ręką nauczyciela, chwilę później przyjął pomoc i podniósł się do pionu, sprawdzając przy okazji na ile ból został uśmierzony. Otrzepał ubranie z piachu jednak była to syzyfowa praca. - Myśli pan, że coś mnie zje jeśli wskoczę do tego oczka wodnego? - wskazał brodą brzeg wody obok którego stali. Minę miał wyraźnie udręczoną upałami, a brak możliwości rzucania czarów dosyć mocno go dobijał. Nie to pytanie było jednak najważniejsze, a te które padło z jego ust chwilę później. W tym roku szkolnym zaszło bardzo wiele zmian w jego życiu, a tu szykowała się lada moment kolejna. Nie dotyczyła bezpośrednio Eskila jednak czuł się w obowiązku dopytać co się z nim stanie kiedy Beatrice wejdzie na nową drogę życia. - Ta, już mi groziła, że jeśli tam wejdę to przerobi mnie na składnik alchemiczny, bo jak to mówiła, brakuje jej krwi półwila do eksperymentów.- wywrócił oczami i mimo wszystko po jego twarzy przemknął uśmiech kiedy wspominał rozmowę na ganku. - Bo ja nie wiem co mam o tym myśleć. - próbował zetrzeć z karku choć trochę piasku jednak ten był tak upierdliwie doń przyklejony, że łatwo było stracić cierpliwość. - No bo przecież nie będziecie chyba mieszkać oddzielnie, co nie? - musi zapytać wprost bo inaczej nie dowie się, a potrzebował widzieć już, natychmiast. - Nie wiem czy pan wie, ale ja cały czas mieszkam w domu Trice. Sam pan wie, taki gratis.- próbował żartować na ten niezbyt łatwy temat. Mimo wszystko zerkał uważnie na wyraz twarzy mężczyzny, będąc ciekaw jego reakcji i mimiki. Czubkiem buta dłubał coś w piachu, tuż przy brzegu oczka wodnego.
-Te też się do skrzydlatych koni zaliczają, bo trochę tych gatunków mamy. - Testrale zdecydowanie były piękne. I główną wadą i jednocześnie zaletą było to że zobaczyć mogły je tylko te osoby, które widziały czyjaś śmierć i ją zrozumiały. A z tym czasem mogło być nieco ciężko. W końcu nie codziennie się widzi jak ktoś umierał, prawda? On sam miał tę nieprzyjemność widzieć raz podczas podróży i szczerze... wolał już więcej tego nie widzieć. Jego papug powoli przestawał domagać się atencji, a efekty wody zdawały się i na nim powoli zanikać. -Zdarzyło mi się parę razy. Kiedy już się je ujarzmi są dosyć kochane...- I powiedział to człowiek który mógłby się zachwycać Hafisem, kiedy ten na niego by szarżował. Cóż... Taka wada w byciu miłośnikiem zwierząt. Na wieść o małym kociaku uśmiechnął się odruchowo. -Jasne, mogę pomóc. Przede wszystkim polecam stawiać wodę z dala od jedzenia, bo nie będzie aż tak chętny do jej picia. - Tak już były w końcu przez naturę zaprogramowane. -Chcesz wrócić ze mną do miasta? Opowiem Ci wszystko po drodze.- I jeśli były ślizgon nie wyraził żadnego sprzeciwu, Úlf ruszył z nim z powrotem do Jamalu
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Nie był pozbawiony humoru, właściwie zaryzykowałby stwierdzenie, że był absolutnie daleki od braku poczucia humoru. Patrzył więc z rozbawieniem na Eskila, z uśmiechem błądzącym w kącikach ust. Camael zwiedził wiele miejsc, kiedy opuścił Anglię po studiach, prawdopodobnie więcej niż większość angielskich czarodziejów i nie żałował ani chwili. Mimo to wiedział, że patrząc teraz na niego, niewiele osób posądziłoby go o objechania świata dookoła, może z wyjątkiem chwili, kiedy ktoś miał okazję ujrzeć jego kolekcję książek. O tak, książki były czymś na co Camael nigdy nie żałował galeonów i wcale nie przeszkadzało mu to, że niektóre miał nawet po chińsku, a w tym języku znał jedynie parę, zupełnie nieprzydatnych zwrotów. — Hmm, tak jest właściwie na Bali, ciekawe miejsce. — rzucił, na moment zamyślając się, kiedy wracał wspomnieniami do równikowego i wilgotnego klimatu tamtego miejsca — Wszystko przed tobą. — dodał, wracając spojrzeniem turkusowych tęczówek do chłopaka i wzruszając ramionami, jego życie zaczęło się na dobre dopiero po szkole. Miał wrażenie, że udaje im się nawiązać znacznie lepszy kontakt, niż wcześniej. Cieszyło go to, bowiem zależało mu na dobrych kontaktach ze śliz gonem odkąd Trice postanowiła wziąć go w swoją opiekę. Wszystko co było dla niej ważne, od razu stawało się również takie dla niego i obiecał sobie zrobić wszystko, by jakoś z twarzą wyjść z tej sytuacji, a teraz zdawało mu się, że i Clearwater był lepiej do niego nastawiony. Nie zastanawiał się z czego to wynika, zwyczajnie mu nieco ulżyło. Nie był podobny do większość własnej rodziny i odkąd pamiętał starał się mieć czyste kontakty ze wszystkimi – nie licząc chyba swojego ojca, który zdecydowanie sprawy nie ułatwiał – a Eskil przypominał mu czasy, gry Whitelight robił wszystko, by ochronić własne rodzeństwo, może nawet wzbudzało w nim pewien sentyment. — Świetnie, już myślałem, że przypiszesz sobie moje zasługi. — odparł i mrugnął doń jednym okiem. Skinął głową na jego niemrawe podziękowania. Nie oczekiwał ich, a jednak fakt, że je usłyszał – docenił. Obserwował jego działania, by pozbyć się piachu i machnął różdżką, pomagając mu w tym. Jakby trochę przypominając sobie, że chłopak nie mógł jeszcze legalnie rzucać czarów. Uniósł brew na jego słowa i spojrzał na oczko wodne. Nie był nawet pewien, czy to prawdziwa woda. — Obawiam się, że jeśli to zrobisz, to wskoczysz na gorący piach. — zmarszczył lekko brwi, obserwując miejsce. Fata morgana była paskudną rzeczą, która wabiła głupich przechodniów. Nie zamierzał ryzykować swojego i chłopaka życia, nawet jeśli upał ich nie oszczędzał. Uśmiechnął się na jego słowa o Trice i pokręcił głową, nawet nie wątpiąc w prawdziwość tych zdań. Znał swoją narzeczoną, prawdopodobnie lepiej niż zdecydowana większość ludzi i doskonale wiedział, że byłaby w stanie to zrobić. Może wciąż nie do końca rozumiał dlaczego zdecydowała się na tę adopcję, ale nigdy nie zamierzał kwestionować jej decyzji. No chyba, że nagle postanowiłaby układać się z jego ojcem, ale to całe szczęście nie było możliwe, i był tego pewien. — Wiem o tym, ale nie jest to coś czym powinieneś się martwić. — powiedział powoli, patrząc na chłopaka, jakby chciał tym potwierdzić prawdziwość swoich słów — Nie bierzemy ślubu jutro – to po pierwsze, po drugie – na pewno znajdzie się odpowiednie rozwiązanie, nie martw się na zapas, to nie ma sensu i niezdrowe. — położył mu lekko dłoń na ramieniu. Nie dziwił się, że Eskil o tym myśli, ale nie widział potrzeby, by chłopak aż tak się zamartwiał. Nikt go nie wyrzuci na bruk, poza tym sam Camael nie widział w tej sytuacji zbyt dużego problemu, a już na pewno nie takiego, by nie dało się go rozwiązać.
Nigdy nie poświęcał profesorowi należytej uwagi. Traktował go jako zło konieczne (jak rzeszę pozostałych nauczycieli), a kiedy okazało się, że wypadałoby jednak go poznać to był lekko zdezorientowany. Beatrice "wystarczała mu" jako osoba dorosła, która podejmuje ważne decyzje i niejako sprawuje nad nim pieczę. Powoli rodziły się w nim cieplejsze uczucia względem opiekunki Ślizgonów i niejako poprzez ten początek postanowił zawrzeć z jej narzeczonym lepszą relację niż to, co odwalił w pałacowym korytarzu. Camael wydawał się mieć łagodną aparycję i ziejące dobrem oczy, ale odkąd na własnej skórze poczuł jego lodowaty wzrok to stwierdził, że świetnie dobrał się z Beatrice. Jeśli będą go tak regularnie mrozić spojrzeniem to chyba oszaleje. Na całe szczęście teraz nie widział w nim nawet śladu tego zimna, którym go uraczył. O tak, będzie o tym teraz pamiętać, co skłania ku temu, aby jednak go nie prowokować. Szkoda! - Jak okradnę bank to może tam polecę. - żartował sobie, śmiejąc się przy tym krótko acz donośnie. Dla Eskila wycieczki poza Londyn bywały same w sobie niezwykłym przeżyciem. Babcia nie miała sposobności zabierać go w barwne miejsca skoro była już stara i zmęczona życiem. Norwegia i Arabia to jego pierwsze prawdziwe wycieczki zaś wizja wyjazdu na Balę sięgała miana abstrakcji. Obrócił zatem to w żart, bo cóż innego mu pozostało. - Jeśli Beatrice albo pan będziecie przy mnie swobodnie przeklinać to wrzucę to wspomnienie do myśloodsiewni. - obiecał, a na jego twarzy widniał już swobodny uśmiech bowiem skoro nie wyczuł ze strony Camaela zagrożenia to mógł odpuścić sobie spięcie i niepewność. Podziękował mu jeden raz, a teraz, gdy pomógł mu pozbyć się piachu ze skóry i ubrań, to niestety nie mógł. Co za dużo to niezdrowo. Gdzieś tam pomknął spojrzeniem na bok i odczekał te parę sekund, aż czas na kolejne podziękowanie "minie". Dosyć żałośnie jęknął na wieści, że woda nie jest jednak wodą. Zerknął srogo na kłamliwe oczko wodne i obiecał sobie, że to ostatni raz kiedy pojawił się na pustyni. Widział przed pałacem odkryty basen... ten z pewnością nie będzie fatamorganą. Napracował się, aby ułożyć pytanie i podjąć się próby wyciągnięcia z Camaela konkretnej odpowiedzi, a spełzł na niczym. Nie był tym na tyle zaskoczony jak powinien. - Bardzo dyplomatyczna odpowiedź. To też znaczy, że w ogóle o tym nie rozmawialiście. - wytknął mu, nie mając żadnych obiekcji względem jego dłoni na ramieniu. Zastanawiał się czy udałoby mu się urobić Trice i dowiedzieć się kiedy planują ślub. Musi przecież zorganizować coś ekstra i to bez ich wiedzy. Nie byłby sobą gdyby czegoś nie wymyślił. - Dlaczego nie jest pan zdziwiony? Wygląda pan jakby Trice wymyślała już podobne szalone rzeczy i to codziennie. - zmrużył oczy i przyglądał się jego twarzy ciekaw czy uda mu się uzyskać "smaczek" związany z poprzednimi latami życia Beatrice. Hunter coś tam mu przebąkiwał, ale niestety po pijaku więc trudno było go zrozumieć. - Czy pan wie, że jej kot jest krwiożerczym mordercą i zabija inne zwierzęta? Zamordował mi kameleona, a potem czaił się na mnie. Serio. Jak pan może spać spokojnie kiedy ten morderca jest w pobliżu? - wpadł w tryb gadulstwa zaawansowanego, a to niezawodny znak, że przestał się przy mężczyźnie spinać i denerwować. Gdzieś tam jeszcze na tyłach głowy istniała pewna doza ostrożności względem dawkowania mu pewnych informacji jednak postęp był nader zauważalny.