Szesnastowieczna rezydencja od pokoleń należąca do rodziny de Guise. Stojąc przed frontowym budynkiem, nie widać ciągnących się z tyłu ogrodów ani szklarni.
Domek dla gości
Budynek z sypialniami przeznaczony dla odwiedzających rodzinę biznesmenów lub przyjaciół. Tylko najbliżsi zostają ulokowani w głównym gmachu.
Kuchnia
Głównie używana przez skrzaty, rzadziej przez domowników. Od czasu do czasu można jednak spotkać tam którąś z córek de Guise.
Jadalnia
Miejsce rodzinnych posiłków.
Salon
Miejsce odpoczynku, jak i pomieszczenie do załatwiania biznesów.
Sypialnia Irvette
Pokój, do którego niewiele osób miało przyjemność zajrzeć.
Ukryta biblioteka Irvette
Wstęp tutaj ma tylko Irv. Wejście chroni zaklęcie, które nie pozwala obcym wejść tutaj bez obecności dziewczyny.
Ogrody
Ogromny, schludnie utrzymany teren za rezydencją z licznymi ozdobami i ławeczkami, na których można przysiąść i odpocząć.
Cieplarnie
Przepiękne ogrody na tyłach rezydencji prowadzą do rodzinnych cieplarni pełnych tysięcy gatunków magicznych roślin.
Zarówno posiadłość jak i cieplarnie otoczone są wieloma zaklęciami ochronnymi. Dodatkowo rezydencja jest nienanoszalna.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Autor
Wiadomość
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
-Może to i dobrze. Łatwo stracić z oczu to, co ważne, gdy za dobrze się bawimy. - Sama była wręcz chodzącą definicją braku rozrywki, ale nie dlatego, że nie lubiła się bawić. Daleko było jej od takiej osoby, choć swoje przyjemności raczej ukrywała przed światem, starając się utrzymać pozycję kogoś konkretnego i poważnego. O wiele łatwiej było jej jednak dostrzec wartość jakiejś historii, gdy nie była pokolorowana tylko dla przykucia uwagi. Nie bała się trudnych tematów i potrafiła sobie z nimi radzić. A przynajmniej w większości. -To okropne i inspirujące jednocześnie. Ten schemat jest okrutny, ale nie dotyczy tylko tych, którym się powodzi. Materializm jest warstwą tej historii, którą najłatwiej zauważyć, ale szczerze mówiąc, niewiele lepiej niektórzy traktują po prostu innych ludzi. - Postanowiła nie ucinać tego tematu i dać się pochłonąć tym dywagacjom. Sama lubiła bawić się innymi, ale w nieco inny sposób. Raczej nie znajdowała celu dla samej rozrywki z pościgu. Nie była "łowcą", czy jak to dzisiejsze pokolenia nazywały. Nie, ona po prostu korzystała już ze zdobyczy, którą złowiła, póki ta miała jej jeszcze coś do zaoferowania. Były jednak granice tego podłego zachowania dziewczyny. Nie potrafiła czynić podobnie tym, którzy wzbudzili jej sympatię i choć nie było takich osób wiele na świecie, to mogli liczyć na jej lojalność. -Ciężko mi się zdecydować między żółtym a różem. Zawsze też wyobrażałam sobie, że pójdę do ślubu z bukietem białych tulipanów. - Odpowiedziała dość ogólnikowo jak na siebie. Faktem było jednak, że w kwestii kwiatów miała ciężki wybór. O wiele cięższy niż matka ze wskazaniem ulubionego dziecka. Zarumieniła się też lekko, gdy zdała sobie sprawę, jak powoli odkrywa tę okropnie mocno skrywaną część swojej duszy. Owszem, całe życie wiedziała, że nie jest jej pisane małżeństwo z miłości, ale nie oznaczało to, że nie miała swoich wyobrażeń na temat tego, jak ten dzień będzie wyglądał. Przymus, czy nie, miał być przecież idealny. Temat babci szybko rozluźnił atmosferę. Wydawało się, że każda z ich rodzin miała jakieś swoje zabobony, w które wierzyła, czy też niezbyt działające tradycje. -Cóż, daleko od ołtarza nie byłam. - Przypomniała mu ten dość brutalny fakt. Prawdą było jednak, że gdyby Avrey nie był takim skończonym idiotą, zapewne już wychowywałaby ich pierwsze dziecko, jako Pani de Guise - właścicielka rodzinnych cieplarni. Zaraz jednak roześmiała się, wyobrażając sobie babcię Ryana, chodzącą po biednych kobietach i próbującą nagaić mu żonę. -Jestem ciekawa, co to za zdjęcie. Masz je przy sobie, czy powinnam wytropić Twoją babcię? - Zapytała uradowana. Nie wiedziała, czy czarodziej jest fotogeniczny, ale nie odmawiała mu urody, co było zresztą oczywiste już w tej chwili. Była za to niezmiernie ciekawa, jak złe musiało być tamto zdjęcie. -A może powinnam namalować Ci portret, żebyś dużo lepiej wypadał w tych swatach? - Zaproponowała zaraz, równie żartobliwie, choć chętnie uwieczniłaby twarz Ryana na płótnie. Wiedziała niestety, że nie mogłaby zachować tego dzieła dla siebie. Nie wiedziała, że temat matki chłopaka jest jakkolwiek ciężki. Zorientowała się zdecydowanie za późno czując, że atmosfera lekko się zmieniła. Nim jednak zdążyła powiedzieć, że przecież nie musi jej odpowiadać, Ryan postanowił się odezwać. Irv nie potrzebowała pomocy, żeby zrozumieć, skąd to przeczucie się w niej wzięło. Z empatią szło jej średnio, a poza tym, sama była ze śmiercią zaznajomiona od dziecka, wiedziała jednak, że jej rodzina była pod tym względem wyjątkiem. Chwyciła więc lekko dłoń Ryana, tym gestem wyrażając nie tyle współczucie, co swoisty rodzaj wsparcia. -Pewnych rzeczy nie da się wygnać z krwi. Chyba, że rodzina Cię do nich zmusza, to zupełnie inna historia. - Postanowiła więc skupić się na prawniczym kontekście tej wypowiedzi, skoro w uczuciach radziła sobie nie najlepiej. -U nas? Wszyscy. Znaczy, wszyscy jesteśmy do tego przygotowywani. Rodzeństwo, które nie przejmie biznesu, zazwyczaj pracuje dla szklarni, albo w branży, która dobrze się z naszym interesem komponuje. Oczywiście ci, którzy się wżeniają, zazwyczaj porzucali swoje zawody na rzecz wychowywania dzieci czy pracy dla nas. Mamy jednak w rodzinie kilku prawników, dyplomatów, przedsiębiorców, czy nawet francuskich strażników prawa. - Wyjaśniła, rozwijając sytuację rodzinną, przy okazji nieco odkrywając też nepotyzm i korupcję, jaka mogła iść za biznesami rodziny de Guise. Cóż, nie bez powodu to oni rządzili Lyonem.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
- Fakt. Chociaż uważam, że dobra zabawa też jest w życiu ważna - z jednej strony się z nią zgadzał, z drugiej - musiał dorzucić swoje trzy knuty. Po jej słowach nie mógł pozbyć się wrażenia, że cofnął się w czasie i przestrzeni i rozmawia teraz z Peterem w tych czasach, kiedy najstarszy brat sprawował nad nimi pieczę u boku ojca i zawsze marudził, kiedy próbowali przemycać rozrywkę w obowiązki, żeby jakoś umilić sobie czas. Przez chwilę aż prawie to powiedział - "zabrzmiałaś jak mój brat" - ale ostatecznie się powstrzymał, skupiając na interpretacji opowiedzianego właśnie utworu. Lubił w Irvette to, że potrafiła zarówno podjąć poważniejsze, bardziej refleksyjne tematy jak i te luźniejsze, no i od czasu do czasu pożartować, czego początkowo zupełnie się po niej nie spodziewał. Tak, mylił się pod wieloma względami gdy wyrabiał sobie o niej pierwszą opinię. Oczywiście z każdym kolejnym spotkaniem coraz bardziej zyskiwała w jego oczach. - Słuszna uwaga. Nawet nie chcę myśleć, ile takich stokrotek o dobrych sercach zostało w prawdziwym życiu zdeptanym na bruku - odparł, a jedyny wniosek jaki nasuwał się z tej rozmowy był taki, że ludzkość była paskudna, a dla świata nie istniała już żadna nadzieja. Wizja Irwety idącej do ołtarza z bukietem białych tulipanów była znacznie milszą wizją i aż się mimowolnie uśmiechnął, gdy o tym wspomniała. - Brzmi idealnie. Czyste zamiary, spokój i szczęście na pewno przydadzą się w małżeństwie - skomentował, pomijając zupełnie ten dosyć istotny fakt, mianowicie że jedyne małżeństwo, jakie czeka Irvette, to to zaaranżowane przez ojca. Skoro tyle rzeczy robili tego dnia wbrew wszystkiemu, to równie dobrze mogli przez chwilę poudawać, że istnieje tu opcja jakiegoś happy endu. A przynajmniej dopóki nie padło brutalne przypomnienie ostatnich zaręczyn Irwety, które sprawiło, że Ryan już wcale nie chciał wyobrażać jej sobie z białymi tulipanami i jakimś draniem z dobrego rodu u boku. - Niby tak... Ale to nie byłby szczęśliwy ożenek - zauważył, nadal obstawiając przy swoim zdaniu - że niezapominajki babci pod poduszką wcale nie zdały egzaminu. Z jednej strony, był ciekaw tego kto został wybrany na potencjalnego małżonka Irvette, który zmarnował swoją szansę, a z drugiej wcale nie chciał wiedzieć. No i nie wątpił, że ona nie będzie chciała o tym rozmawiać, dlatego nie drążył. Starał się ratować pozytywny klimat rozmowy zabawną anegdotą o swojej babci, co chyba zdało egzamin, bo atmosfera znów się rozluźniła, a dziewczyna zaczęła sobie żartować. - Prędzej umrę niż pokażę ci tamto zdjęcie - zarzekał się, rozbawiony, chociaż musiał przyznać, że to byłby ostateczny test uczuć Irv: gdyby po zobaczeniu go w tamtej wersji, z przedziałkiem pośrodku i dziewiczym wąsem pod nosem nadal uważała go za atrakcyjnego, to byłoby niezaprzeczalne potwierdzenie jej uczuć. - Koniecznie namaluj mnie jak jedną ze swoich francuskich dziewcząt, pod warunkiem że będziesz jedyną osobą która obejrzy ten portret - zachichotał, rozkładając się na kocu, gotowy do pozowania do obrazu. - Swoją drogą, nie wiedziałem że malujesz - dodał, zaintrygowany czy Irwetka rzeczywiście posiada artystyczny talent, bo jeśli tak, to chętnie posłuchałby (i obejrzał) o tym więcej. Gdy po wzmiance o matce poczuł dotyk jej dłoni na swojej, ścisnął ją mocno, wdzięczny za brak frazesów typu "jak mi przykro" i napomknął z łagodnym uśmiechem: - To było bardzo dawno temu - a potem skupił się na drugiej części wypowiedzi, czyli rodzinnych karierach. Irvette miała rację, pewne rzeczy po prostu miało się we krwi, czy się tego chciało czy nie; w jego przypadku, udało mu się osiągnąć idealny kompromis między własnym zamiłowaniem do podróży i ludzi, a tradycją zatrudnienia w Ministerstwie. - Fakt, ze zmuszania nigdy nie wychodzi nic dobrego - zauważył, być może nawiązując do czegoś więcej niż tylko pracy. - Czyli wychodzi na to, że warto się wżenić w waszą rodzinę. Kariera gwarantowana - zażartował, ani trochę nie zaskoczony sugestią występującego u nich nepotyzmu; doskonale wiedział, że to dopiero była plaga niemożliwa do wyplenienia, zwłaszcza w Ministerstwie. Nie uważał tego za dobre ani uczciwe, ale skłamałby, zarzekając się, że nazwisko Maguire doskonale znane w urzędniczym środowisku nigdy nie pomogło mu w tym i owym. Na niektóre rzeczy zwyczajnie nie miało się wpływu, z innych warto było skorzystać. Nie wiedział, czy to dobrze, że ich rozmowa jakby mimowolnie wciąż oscyluje wokół tematu ożenku. Pewnie nie.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Zgodziła się skinieniem głowy z jego uwagą, bo po prostu miał rację. Dla Irv biznes jednak też był dobrą zabawą. Lubiła grać z ludzkimi umysłami, uwielbiała te pozornie sztywne i monotematyczne konwersacje, podszyte wieloma wbijanymi szpilkami, propozycjami, groźbami czy obietnicami. Była trochę inna niż większość społeczeństwa, ale bawiło ją to. Bawiło ją, jak ludzie reagowali na słowa, jak prosty gest potrafił wprowadzić kogoś w zupełnie inny nastrój i jak słabe kobiety potrafiły jednym strategicznym spojrzeniem, podporządkować sobie silnych mężczyzn. Oczywiście poza gierkami salonowymi miała też inne pasje, którym się oddawała, ale na nie miała zdecydowanie mniej czasu, wciąż szukając drogi na szczyt. -Dobre serce nie wystarczy, by utrzymać się na tym świecie. - Stwierdziła, bez większych emocji w głosie. Mówiła teraz nie tyle z wychowania, ale i z własnego doświadczenia. Ludzie często, nawet podświadomie szukali kogoś, kogo mogliby zdeptać i podporządkować sobie. Dlatego Irv nie pozwalała sobie na bycie słabą. Nie do tej pory, gdy przy Ryanie zaczęła opuszczać wiele gard i po prostu cieszyć się z jego towarzystwa. Było to tak samo martwiące dla niej jak i w pewien sposób wyzwalające. -A do tego są po prostu piękne. - Zauważyła z uśmiechem, bo choć znaczenia kwiatów były jej drugim rodzinnym językiem, to walory estetyczne też nie były przecież bez znaczenia i nawet ona nie zawsze szukała drugiego dna, wybierając pewne rzeczy pod względem ich wyglądu. Choć sama wspomniała o byłych zaręczynach, nie potrafiła myśleć teraz o tamtym idiocie. Nawet nie próbowała, mając obok kogoś znacznie lepszego, mimo że nieodpowiedniego. Ryan po raz kolejny miał rację, komentując nie do końca spełnione w tej wizji założenia niezapominajek. -Szczęście to najbardziej luksusowy towar na świecie, a co gorsza, nie da się go kupić. - Odpowiedziała filozoficznie, ale wiedziała, co mówi. Na pierwszy rzut oka posiadała przecież wszystko - dobrą rodzinę, karierę, pieniądze, pewien prestiż, służbę i najlepsze ubrania do kompletu z najdroższą biżuterią, a jednak nie mogła powiedzieć w pełni, że jest szczęśliwą kobietą. Była jednak świadoma, czego jej brakuje, by to osiągnąć, ale fakt, że może mieć to na wyciągnięcie ręki, choćby na chwilę, ale nigdy nie będzie jej to dane, nie pozwalało jej w pełni tego szczęścia zasmakować. -Oj, nie może być aż tak źle. - Kusiło ją przez moment, by zastosować na nim hipnozę, ale zamiast tego, zatrzepotała mu rzęsami, robiąc słodką minkę. Nie wyobrażała sobie, by ta fotografia mogła przedstawiać czarodzieja w niesamowicie tragicznym świetle. Była pewna, że jak każdy, nieco koloryzuje to wszystko dla dramaturgii. Nie wspomniała też, że część ze śmiercią można załatwić szybciej niż się tego spodziewają. Zaraz jednak zaśmiała się, gdy tak ochoczo rzucił się do pozowania jej. Mimowolnie przejechała wzrokiem po całej jego sylwetce, nie tylko wyobrażając sobie, jak by to wyszło na płótnie i od czego musiałaby zacząć, ale i dla własnej przyjemności. -Gdybym uwieczniła ten moment, na pewno nie chciałabym się nim z nikim dzielić. - Zapewniła go szczerze, choć nie biegła po farby i sztalugę, bo ten proces zająłby im wiele cennych godzin, które mimo wszystko wolała spędzić nieco inaczej. -Mam to po mamie. Malowanie zawsze mnie odstresowywało, chociaż od kiedy zaczęłam studia, zdecydowanie rzadziej sięgam po pędzle. - Przyznała, obiecując sobie w duchu, że w pełni powróci do swojego hobby. -A Ty? Co robisz, gdy nie pochłaniają Cię delegacje i akurat nie masz żadnych browarów do odwiedzenia? - Odbiła piłeczkę, ciekawa, jakie tajemnice jeszcze skrywa Ryan Maguire. Patrzyła na niego ciepło, gdy ścisnął jej dłoń. Czas był najcudowniejszym i najgorszym prezentem losu dla ludzkości i była pewna, że choć czarodziej pogodził się już ze stratą, to wciąż odciskała ona swoje piętno. Przynajmniej na tyle, na ile potrafiła wczuć się w przeżycia innych, co oznaczało, że może się kompletnie mylić. -Nie zawsze. Czasem można się dzięki temu wiele nauczyć, a to zawsze cenne. - Temat pracy był dla niej o wiele luźniejszy. Była dumna z tego, co jej rodzina zbudowała i z tego, że w pewien sposób sama była tego częścią. Owszem, nie każda decyzja jej ojca jej się podobała, ale nabrała dzięki nim wiele doświadczenia, które niezmiernie ceniła. -No i masz, kolejny łasy na tytuły i pieniądze. - Załamała ręce, wracając na żartobliwe tony. Nie mogła odmówić mu racji, bo wżenek w jej rodzinę wiązał się z wieloma przywilejami, ale miał też o wiele bardziej mroczną stronę, o której nikt nie mówił na głos, a najczarniejszą z nich był sam Jacques de Guise.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
- Może nie, ale i tak uważam że warto je mieć - odparł, niezrażony przedstawionym przez nią podejściem do rzeczywistości; w jego odczuciu dobroć i siła wcale się nie wykluczały. Tak samo jak praktyczne znaczenie i piękno, jak w przypadku tych białych tulipanów, o których wspomniała Irv. Zaśmiał się z jej uwagi i przyznał jej rację, bo rzeczywiście wymarzyła sobie piękne, subtelne kwiaty, które z pewnością stanowiłyby idealne dopełnienie jej urody podczas marszu do ołtarza; rozmyślając o tym wszystkim Ryan nie mógł się jednak pozbyć refleksji, że to zwyczajnie smutne. Że Irvette mogła wybrać na swój własny ślub co najwyżej kwiaty i kolor serwetek, o ile ten nie był podyktowany jakimś barwami rodowymi czy innymi wymysłami tradycji, a decyzja kto stanie u jej boku na ślubnym kobiercu miała nie należeć do niej. Chyba, że w porę postarałaby się sama o odpowiedniego kandydata, który jednocześnie spełniłby wszystkie absurdalne wymagania jej ojca i zdobył jej serce - być może wtedy miałaby realną szansę na prawdziwe szczęście. Wilkołak byłby syty, a owca cała. - Można próbować je znaleźć - skwitował, jak zwykle starając się przemycić do rozmowy jakąś bardziej optymistyczną nutę, nawet jeśli nie dla Irvette, to dla samego siebie, bo naprawdę chciał wierzyć, że chociaż nigdy się nie dowiedzą czy stworzyliby udaną parę, to nie zostaną samotni na zawsze. - Nie wszystko stracone, może... poznasz kogoś... - wymamrotał, stopniowo przerywając wypowiedź, bo nie przemyślał tego co chciał powiedzieć. Sugerowanie jej teraz, że na pewno znajdzie kogoś bardziej odpowiedniego kompletnie kłóciło się z tym, co mieli robić podczas tego weekendu - oszukiwać samych siebie, że żyją w tej sielance. Uśmiechnął się przepraszająco i zaniechał drążenia tego tematu, zamiast tego skupiając na zabawnych rodzinnych anegdotach; początkowo dzielnie opierał się trzepoczącym rzęsom Irwetki, chociaż te działały na niego prawie jak faktyczna hipnoza. Nie wytrzymał jednak długo. - Rozważę podzielenie się nim, jeśli w zamian ty przedstawisz mi coś kompromitującego o sobie - zachichotał sprytnie, uznając że jak już ma się upokarzać to przynajmniej zrobi to w duecie z nią i będą kwita. Szczerze mówiąc, nie sądził by Irwetka posiadała jakieś obciachowe zdjęcia lub wspomnienia, bo jej codzienne życie wydawało się być idealne w każdym calu, jak scena z przedstawienia obyczajowego - z drugiej strony, była tylko człowiekiem i coraz częściej swobodnie to okazywała. Niemożliwe, by zawsze była perfekcyjna. - Koniecznie powinnaś do tego wrócić, odprężające hobby jest na wagę złota. Masz tu jakieś swoje dzieła? Mogę zobaczyć? - zainteresował się tematem malowania, choć jemu osobiście daleko było do jakichkolwiek artystycznych porywów. W siódmej klasie próbował nauczyć się grać na gitarze, ale tylko dlatego że Issy wmówił mu, że dziewczyny lecą na muzyków. Okazało się że owszem, ale tylko na tych choć minimalnie uzdolnionych. - Za wiele tego czasu wolnego nie mam, ale lubię quidditcha. Oglądać i grać. Kiedyś nawet się łudziłem, że będę w reprezentacji - zaśmiał się bo z perspektywy czasu te marzenia wydawały mu się absurdalne; nie sądził, by to hobby miało ich połączyć, bo Irwetka zwyczajnie nie wyglądała jak ktoś, kto lubi się sponiewierać na boisku. Możliwe jednak że pozory myliły. - I szachy! Grywasz? - zapytał, myśląc sobie że jeśli tak, to chętnie by się z nią kiedyś zmierzył... O ile będzie okazja. Kiedy temat zszedł na nieco mniej przyjemny, ale udało im się wybrnąć z niego bez większych niezręczności, zastanowił się chwilę w milczeniu nad słowami Irwetki. Rzeczywiście, przymus mógł stanowić źródło nauki, ale nadal nie uważał go za dobry środek do czegokolwiek. - Wiem co masz na myśli, ale od zmuszania zdecydowanie wolę zachęcanie - odparł; nie wątpił, że doświadczenia ich rodziców i ambicje względem dzieci pomogły im obojgu w jakiś sposób się rozwinąć, ale był zdania, że - przynajmniej w jego przypadku - delikatne kierowanie w odpowiednią stronę działało lepiej niż zaciągnięcie go tam za ucho. Kiedy ktoś na niego naciskał, odruchowo miał ochotę zrobić na odwrót, dlatego w przeszłości tak często ścierał się z ojcem, próbującym narzucać swoje racje. Roześmiał się, gdy zażartowała i odparł, podłapując jej ton: - Oczywiście, jestem tu tylko po to żeby wkręcić się do biznesu. Masz dla mnie jakieś dobrze płatne, niewymagające stanowisko? Może jakiś kierownik sekcji sukulentów, żebym nie musiał się martwić podlewaniem? I mógł w pełni skupić się na martwieniu prawdziwym problemem, Jacquesem de Guise.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Nie mogła zaprzeczyć, że dobre serce to zaleta. Dobrze, że Ryana nie odstraszały te jej mniej pozytywne przemyślenia, bo zapewne już dawno byłby w domu, a nie tu, na mięciutkim kocyku, z ciepłymi bułeczkami na talerzu. Zdecydowanie wolała myśleć o tym niż o przykrych aspektach swojego teoretycznego ślubu. -Albo doceniać jego namiastkę w małych rzeczach. - Podsunęła również optymistycznie, choć w pewien sposób smutno, bo poniekąd taki był przecież jej los. Zaraz też posłała mu smutny uśmiech, bo słowa, które wyszły z ust Ryana nie miały nic wspólnego z pozytywnym myśleniem w tej chwili. -Na razie muszę zająć się szklarniami. Czeka mnie dużo pracy, skoro chcę złożyć wniosek o pozwolenie na hodowlę niebezpiecznych roślin. - Zmieniła temat na o wiele dla niej przyjemniejszy, a jednocześnie podzieliła się planami, które były dla niej niezwykle ważne. Gdy pierwszy raz się spotkali brakowało jej tego jednego formularza, bo widziała, że szklarni nie są na to gotowe. Teraz była zdeterminowana, by doprowadzić swoje plany do końca. Była ciekawa, czy uda jej się przekonać Ryana do pokazania tego kompromitującego zdjęcia. Niestety czarodziej wiedział co nieco o negocjacjach. -Widok mnie upojonej alkoholem Ci nie wystarcza? - Zapytała, nie dając mu wciąż jasnej odpowiedzi. Zdecydowanie był to jeden z jej nielicznych żenujących momentów. Miała nadzieję, że nie tak żenujący, jak tamten wieczór z Victorią. -Niech Ci będzie. - Poddała się w końcu, skubiąc kolejne winogrono. -Podczas balu na moje siódme urodziny rozmawiałam z ważnym rosyjskim dygnitarzem. Dopiero uczyłam się języka i nieco pomyliłam słówka, przypadkiem nazywając jego żonę stylowym bidetem. - Wyznała, rumieniąc się na samo wspomnienie tego tragicznego spotkania. -Odbudowanie tej relacji było niezwykle ciężkie, ale na szczęście się udało. - Zakończyła pozytywną dla siebie nutą. Pominęła wściekłość ojca, która ją dopadła po tym faux pas i fakt, że naprawa relacji spoczywała całkowicie na jej barkach. Nie miała wiele podobnych wspomnień, bo dość szybko nauczyła się nie popełniać błędów. -Wszystko, co maluję w chateau jest w naszej pracowni. Mogę Ci pokazać. - Zgodziła się, w głowie już planując, jak zorganizować sobie więcej czasu na powrót do malarstwa. Nie wykluczała wcale opcji, że mogłaby namalować portret Ryana, choć tym dziełem akurat nie za bardzo mogłaby się gdziekolwiek pochwalić. Skrzywiła się zaraz w duchu, gdy temat zszedł na quidditcha. To, jak bardzo nie lubiła tego sportu, było nie do opisania i jedynie ci, którzy widzieli ją na treningach, mieli jakiekolwiek pojęcie o tej głębokiej urazie do latania na miotłach. -Na jakiej pozycji grałeś? - Nie dała po sobie poznać, że jakkolwiek jej ten temat przeszkadza. Była ciekawa Ryana i chciała odkryć jego pasje nawet jeśli nie pokrywały się z tym, co sama lubiła. -Szachy? Idealna gra dla polityka. - Uśmiechnęła się szerzej. Zawsze szanowała tę grę za to, czego uczyła. -Znam zasady i rozegrałam kilka partii, ale nigdy nie usiadłam do nich bardziej. Można powiedzieć, że częściej praktykowałam szachy w relacjach międzyludzkich. - Przyznała bez oporów. Widziała wiele zależności między grą a tym, co rozgrywało się na salonach. Trzeba było posiadać odpowiednie zdolności, by wygrać w obydwu przypadkach, wiedząc, na jakie poświęcenia można sobie pozwolić. Zaraz też wspomniała, że bez problemu mogą usiąść do partyjki, jeśli czas na to pozwoli. -To chyba u was rodzinne. - Pozwoliła sobie znów zażartować, bez większego problemu nawiązując do siostry Ryana. Nawet Ruby nie była w stanie popsuć jej tego dnia, a już na pewno nie same wspomnienie porywczej gryfonki. -Myślisz, że odnalazłbyś się w sukulentach? Półtora roku odpowiedniego treningu i może dalibyśmy Ci podpisać umowę. - Żartobliwie uświadomiła mu, że nawet tak pozornie niewymagające rośliny, wcale nie są tak niewymagające, jak to sobie wyobrażał. -Ale mógłbyś zająć się odgnamianiem, skoro masz już pewne doświadczenie. - Dodała w kwestii potencjalnego zatrudnienia czarodzieja w ich szeregach. Nie potrafiła wyobrazić sobie stanowiska, które nie wymagało odpowiedniej wiedzy i szkolenia, choć z zarobkami na pewno nie miałby problemu. W końcu, ze śniadania pozostały im tylko wspomnienia i puste żołądki, więc Irv zaproponowała by szybko uprzątnęli i ruszyli w głąb ogrodu. W końcu obiecała mu wycieczkę krajoznawczą.
//zt x2
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Śniadanie minęło im szybko, chociaż w porównaniu do kawy chwytanej zwykle przez Ryana w porannym biegu do pracy, to zjedzone u boku Irvette było długie, leniwe i spokojne; najchętniej położyłby się po nim wygodnie na kocyku, przyciągnął ją do siebie i tak błogo drzemał aż mocne popołudniowe słońce przegnałoby ich z ogrodu, najlepiej do sypialni. Mieli jednak zbyt dużo do zrobienia i do obejrzenia, żeby tracić czas na takie leniuchowanie, jakkolwiek przyjemne by ono nie było. Ruszyli więc niespiesznym krokiem przez ogród, rozmawiając cicho i trzymając pod ręce jak stateczne państwo przechadzające po swoich włościach; po raz kolejny uderzyło go spostrzeżenie, że każdy zakątek był równie pięknie zagospodarowany i starannie utrzymany, aż momentami czuł się jakby spacerował po jakimś królewskim parku. Jednocześnie Irvette opowiadała mu różne botaniczne ciekawostki i swoje spostrzeżenia z tym charakterystycznym, pełnym pasji ożywieniem w głosie, które sprawiało, że robiło mu się ciepło na sercu i zapominał, że jest tu tylko bardzo przelotnym i bardzo niechcianym gościem. Zauroczył się tym miejscem po uszy, tak samo jak Irwetką. Szli w kierunku imponującej wierzby płaczącej, na widok której Ryan zerknął zaciekawiony na towarzyszkę, zastanawiając się, czy to będzie tylko przystanek podczas spaceru, czy może to tajemnicze, wyjątkowe miejsce, w które obiecała go zaprowadzić. Nic jednak nie mówił, tylko podziwiał kołyszące się na wietrze listki.
Ostatnio zmieniony przez Ryan Maguire dnia Czw Maj 16 2024, 07:51, w całości zmieniany 1 raz
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Widziadła: tak Scenariusz: Mag - widzę krąg z grzybów
Posprzątanie zajęło im chwilę, ale gdy się z tym uporali, mogli wrócić do ogrodu, który zdecydowanie był jej ulubioną częścią terenów należących do rezydencji. Zamiast jednak kierować się w stronę labiryntu, prowadziła ich w przeciwnym kierunku, a droga była naprawdę daleka. Opowiadała Ryanowi o swoich ulubionych roślinach, które spotykali po drodze, a także wspomniała kilka faktów na temat szklarni, które wciąż nad nimi górowały. Ot, zwykły, aczkolwiek niesamowici przyjemny spacer po włościach, które miały w sobie coś z królewskiego dostojeństwa, a już na pewno z wielkości i przepychu. Właśnie dochodzili do granic terenu, gdzie znajdowała się majestatyczna, lecz widocznie wiekowa wierzba, gdy Irv dostrzegła coś niepokojącego. -Skąd tu te grzyby? - Zapytała poniekąd Ryana, poniekąd samą siebie, gdy zobaczyła magiczny krąg z tych istnień. -Już je widziałam z Nakirem. - Zdecydowanie mruknęła bardziej nieobecnym głosem, puszczając ramię Ryana i idąc w kierunku grzybów. W przeciwieństwie do Jamiego, na Celtyckiej Nocy, nie zamierzała ich lizać. Chciała wejść do środka i dokładnie je przestudiować szczególnie, że gdy obejrzała się na boki, zauważyła coraz więcej podobnych formacji.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Usłyszawszy znienacka o grzybach, zdziwił się nieco, ale początkowo założył że po prostu ich nie dostrzegł, bo nie miał aż tak wprawnego oka jak Irwetka. Zaintrygowany, wytężył więc wzrok i zmarszczył brwi, przyglądajac się z uwagą otaczającej wierzbę trawie, w której nie było ani śladu grzybów, a potem zerkął jeszcze na pień drzewa, bo może chodziło o coś porastającego jej korę? Nie. Jej gałęzie? Też nie. - Gdzie? Nie widzę - przyznał, czekając aż kobieta wskaże mu kierunek w którym powinien spojrzeć, może to był jakiś miniaturowy albo wyjątkowo zakamuflowany okaz? Zamiast odpowiedzieć, Irv po prostu ruszyła w jakimś losowym kierunku, mamrocząc coś mało przytomnie o jakimś Nakirze; Ryan podążył prędko za nią, lekko zaniepokojony tym mało rzeczowym tonem. - Whitelightem? - spytał odruchowo, bo znał tylko jedną osobę o tym dosyć oryginalnym imieniu; nie miało to jednak żadnego znaczenia w tym momencie, bo chwilę później dotarło do niego że Irweta najwyraźniej ma halucynacje. Ewidentnie wpatrywała się w przestrzeń, na której nie rosło nic poza trawą i zdawała się być nienaturalnie zafrapowana. Dotknął delikatnie jej ramienia, mimo wszystko czując ulgę że skoro już dopadły ją wizje wróżek, to chyba takie nieszkodliwe. Byli przecież ludzie, którzy pod wpływem pyłku krzyczeli, panikowali czy atakowali innych. - Irvette? Nie ma tu żadnych grzybów. Masz halucynacje - poinformował ją uprzejmie, z doświadczenia wiedząc, że nie ma żadnego złotego środka na ten problem i muszą po prostu poczekać, aż miną. Oby szybko, bo chciał się dowiedzieć po co go tu przyprowadziła, a nie gapić się na wyimaginowane grzyby.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Ona z kolei bardzo wyraźnie widziała grzyby i czuła, że coś wręcz pcha ją do tego, by weszła pomiędzy nie. -Przecież tu, przed nami. - Wskazała dłonią na trawnik, gdzie Ryan nie miał prawa niczego dostrzec, ale ona wyraźnie widziała magiczne grzybowe kręgi. Skinęła głową, potwierdzając tożsamość Nakira, ale zrobiła to ledwo świadomie. Coraz bardziej ciągnęło ją do grzybów. Widziała coraz więcej kręgów i już stawiała stopę, by wejść do jednego z nich, a następnie ukucnąć, by je przestudiować, gdy poczuła na ramieniu dłoń. Spojrzała nieobecnym wzrokiem na Ryana, próbując zrozumieć jego słowa, które dochodziły do niej jakby przez mgłę. -Halucynacje. - Bardziej potwierdziła niż spytała, a w jej mózgu pewne synapsy połączyły się i znalazły odpowiednie fakty. -No tak, pyłek. - Westchnęła, zastanawiając się, skąd tutaj się on wziął. Przecież dokładnie wyszorowała ciało i włosy, a sukienka nie przyjechała z nią z Anglii. To było doprawdy niesamowite. -Dziękuję. - Odparła, z trudem zostawiając za sobą grzyby i ponownie biorąc Ryana za rękę, by się o niego wesprzeć. Nie komentowała dalej tego wydarzenia. Musiała skupić się na celu ich podróży, choć miała wrażenie, że z każdym kolejnym krokiem, grzyby coraz bardziej znikały z pola jej widzenia. -Ta wierzba została posadzona przez pierwszą de Guise, która postawiła stopę w Lyonie, nim jeszcze miasto zakwitło. Cecile zbudowała tu pierwsze chateau i stworzyła podwaliny pod nasze dzisiejsze szklarnie. - Zaczęła tłumaczyć powód, dla którego się tu znaleźli. Gdziekolwiek nie sięgnąć wzrokiem, ciągnął się żywopłot, wyznaczający granicę terenów rodziny rudowłosej i tylko ta jedna wierzba wystawała ponad równo przycięte krzewy. Irvette nie zarządziła jednak powrotu. Wyjęła różdżkę i rozsunęła opadające gałęzie wierzby płaczącej, ukazując niewielką, kutą żelazną furtkę. -Chodź. - Zachęciła go, a gdy tylko dotknęła bogato zdobionych okuć, furtka otworzyła się, okazując ich oczom niezwykłą łąkę, ciągnącą się aż po horyzont, złożoną z wszelkiego rodzaju kwiatów, krzewów i drzew, pozornie dzikich i niepoukładanych.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Ku jego uldze, Irwetka szybko odzyskała rozum i bez zbędnych ceregieli przyjęła do wiadomości niezbyt przyjemny fakt ulegania halucynacjom od wróżkowego pyłku, który jakimś cudem zdawał się przywędrować razem z nimi aż do Francji. Albo to, albo te podstępne stworzenia zaczynały opanowywać już nie tylko Wielką Brytanię? - Nie przejmuj się, ja ostatnio w pracy zbierałem ze stołu kałamarze bo myślałem że to najsmaczniejsze ciastka świata - przyznał, rozbawiony i zażenowany jednocześnie -Ciekawe jak długo jeszcze będziemy musieli się z nimi użerać - zauważył, kiedy chwyciła go za rękę i ruszyli dalej w stronę wierzby; w Ministerstwie nie zapowiadało się na to, by ktoś w końcu zamierzał się tym zająć i Ryan podejrzewał że to tylko kwestia czasu zanim ktoś niekompetentny postanowi wziąć sprawy w swoje ręce i skończy się jak zwykle - może i sukcesem, ale z niepotrzebnymi ofiarami w postaci zwykłych obywateli. Nie miał jednak zbyt wiele do gadania w tej kwestii. Wróżki nie były z zagranicy. Zaintrygowany, słuchał słów Irvette o pierwszej de Guise, przekonany że to właśnie wierzba stanowiąca coś w rodzaju żywego pomnika rodu była celem ich wycieczki - tymczasem jego oczom ukazało się przejście, a za nim prawdopodobnie najpiękniejsza łąka, jaką w życiu widział. Aż pomyślał, że gdyby to miejsce nie znajdowało się za zaczarowaną furtką, na pewno znalazłoby się na liście czarodziejskiego dziedzictwa CZARNESCO. - Za każdym razem kiedy już myślę, że piękniej nie będzie, to mnie zaskakujesz - przyznał, uśmiechając się i przyglądając bujnej roślinności; nie był w stanie stwierdzić, czy to co widzieli było stworzone ręką człowieka czy natury. A może po prostu prapra(...)babka Irwetki była Matką Naturą we własnej osobie. To by wiele wyjaśniało. - To też dzieło Cecile? - spytał cicho, przenosząc wreszcie wzrok z imponujących krzewów na (jeszcze bardziej oszałamiającą niż roślinność) Irv, chociaż tak naprawdę miał ochotę spytać jak często zaprasza tu gości. Coś mu podpowiadało, że niezbyt i z tego powodu miejsce należało traktować z odpowiednią czcią.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Nie rozumiała skąd tu wróżkowe halucynacje, ale widać były słabsze niż w Anglii, bo szybko wrócił dziewczynie rozum. Jeszcze tego by brakowało, żeby ktoś z rodziny posądził ją o szaleństwo, wtedy nie miałaby już w ogóle na co liczyć. -Widzę pewną zależność. Jamie miał misję polizania każdego grzyba w okolicy. Chyba lepsze już Twoje kałamarze. - Uśmiechnęła się do niego ciepło. Nie miała zamiaru oceniać czynów wywołanych pyłem. Owszem, niektóre mimowolnie oceniała, ale na pewno nie na głos i nie w jego kwestii. Im bardziej go poznawała tym bardziej była pozytywnie zaskoczona, choć przecież od pobytu Ryana w szpitalu, miała o nim nienajgorsze zdanie. Coraz bardziej widziała jednak, że nie jest taki jak jego siostra i zastanawiała się, gdzie genetyka popełniła błąd, tworząc Ruby Maguire. -Myślę, że nawet jeśli zniwelujemy źródło, minie sporo czasu zanim resztki pyłu znikną ze środowiska. Nie mam zbyt dużych nadziei na szybki powrót do normalności. - Zdecydowanie poważniej przyznała, nie widząc wciąż żadnych postępów w tej sprawie ze strony Ministerstwa Magii. Miała wrażenie, że największą robotę wykonywali pracownicy Munga, którzy codziennie przyjmowali wiele osób skrzywdzonych przez panującą obecnie w kraju sytuację. Wierzba była ważnym elementem, ale nie celem ich spaceru. Łąka, którą ujrzeli, była prawdziwym powodem, dla którego tutaj chłopaka wzięła. Nie mogła powiedzieć mu wiele, ale mogła dać mu kilka elementów, z których był w stanie poskładać pewne historie. W tym miejscu historii było aż nadto. -Nie lubię niespodzianek, ale wychodzi na to, że jestem całkiem dobra w organizowaniu ich. - Podsumowała jego słowa, chwytając chłopaka za rękę. Sama czuła magię tego miejsca od zawsze i poniekąd musiała przyznać, że łąka przytłaczała ją na wiele sposobów. -Można powiedzieć, że bez niej, by nie powstała, ale to bardziej praca wielu pokoleń. - Odpowiedziała tajemniczo, postępując kilka kroków naprzód. -To nasze drzewo genealogiczne. - Wyjaśniła już konkretniej, by pozbyć się wszelkich nieporozumień. -Każda z tych roślin została zasadzona wraz z narodzinami nowego członka naszej rodziny. Czasem rodzicie wybierają coś, co odpowiada naszym imionom, czy pierwszym zauważalnym cechom, a czasem sadzi się roślinę symbolizującą coś, czego życzymy nowemu dziecku. Gdy jeden z nas staje się głową rodziny i biznesu, oczywiście, liście jego sadzonki stają się złote, a potencjalni następcy otrzymują srebrne liście. W ten sposób możemy prześledzić kto i kiedy sprawował pieczę nad szklarniami, ale też pomaga rozwiązać to spory w kwestii sukcesji. - Mimowolnie spojrzała na dwie grupy roślin, które były stosunkowo młode w porównaniu z resztą. Wszystkie posiadały srebrne liście, a jedna z nich została zasadzona w Wigilię, dwadzieścia trzy lata temu. -Kwiaty tych, którzy stracili przywilej posługiwania się naszym nazwiskiem, zostały magicznie ucięte tak, by nie mogły więcej zakwitnąć. - Dodała jeszcze, przenosząc spojrzenie na roślinę zasadzoną niedaleko jej własnej. -Krąży pogłoska, że gdy łąka zacznie obumierać, rodzina upadnie. Babcia mówiła, że kilka osób próbowało już ją zniszczyć, ale nikomu się to nie udało. - Zakończyła swoją opowieść kilkoma rodzinnymi legendami. Może i gobeliny były łatwiejsze w rozczytaniu, ale ta forma zachowania pamięci o przodkach zdecydowanie bardziej pasowała do rodu De Guise, który traktował to miejsce niemal jak święte.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Zaśmiał się cicho z misji lizania grzybów, tłumiąc cisnące się na usta pytanie o jej znajomość z Jamiem - bardzo chciałby się dowiedzieć, kim dla niej był, skoro zdecydowała się pójść z nim na obchody celtyckiej nocy, ale wiedział że nie powinien pytać. Po pierwsze, nie miało to obecnie znaczenia, w końcu to on a nie tamten piękniś spędzał teraz wspaniały weekend w towarzystwie Irwetki. Po drugie, przy okazji mógłby wypłynąć temat Noreen, a jego Ryan zdecydowanie wolałby nie poruszać, głównie dlatego że sam nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć. I co miałby powiedzieć. - Obawiam się że masz rację. Cóż, pozostaje nam tylko mieć nadzieję że rzeczywiście najgorsze co się nam uroi to ciastka i grzyby - skwitował, skupiając się na temacie wróżkowego pyłu, chociaż jednocześnie nie mógł pozbyć się uporczywej myśli czy entuzjasta lizania grzybów Jamie należał do grona odpowiednich dla Irv kandydatów. Pewnie tak, skoro pokazała się z nim publicznie i tak doskonale bawiła; poczuł gorycz, gdy uświadomił sobie że nawet jeśli dziś i jutro to on będzie kompanem Irwetki, wciąż to Jamie miał szansę na zostanie nim na dłużej, oficjalnie, jawnie. Tak, jak Ryan nigdy nie będzie mógł. Zachwyt łąką trochę rozgonił ciemne myśli kłębiące mu się w głowie jak burzowe chmury, chociaż nie mógł powiedzieć by zapomniał o nich całkowicie. Słuchał uważnie Irv tłumaczącej pochodzenie i znaczenie otaczających ich roślin, a kiedy dowiedział się że ogród stanowi drzewo genealogiczne, zachwycił się jeszcze bardziej. Bo teraz to wszystko było nie tylko piękne, ale i ważne. - Niesamowite - skomentował - Zaskakujesz po raz kolejny, dobrze że ja lubię niespodzianki. Nigdy o czymś takim nie słyszałem, ale to genialne - przyznał, muskając lekko dłonią rosnący w pobliżu listek, jakby chciał przywitać się z symbolizowaną przez roślinę osobą. Jeśli wcześniej to miejsce wydawało mu się wyjątkowe, tak teraz czuł się jak w świątyni. - Który jest tobą? - zapytał, podchodząc nieco bliżej grupki młodszych okazów, którym przyglądał się z zainteresowaniem. Zwrócił naturalnie uwagę na jeden, który nie był w stanie zakwitnąć i zerknął na towarzyszkę. - Powinienem pytać co się tu stało? - zagaił, wskazując na krzew oznaczający, według słów Irv, kogoś usuniętego z rodu. Oczywiście że chciałby wiedzieć, ale tylko pod warunkiem że kobieta miała ochotę się podzielić tą historią, najprawdopodobniej nieprzyjemną.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
W kwestii Jamiego nie miała przed nim do ukrycia nic więcej niż tylko okoliczności ich spotkania, które doprowadziło do tego, że Norwood znalazł się w jej kuchni. Szczerze, sama przed Celtycką Nocą nie była pewna, czym ich relacja jest, ale polubiła czarodzieja i była gotowa znów się z nim spotkać. Co więcej, umówili się już na ćwiczenia w Dziurawym Kotle, co mogło być podejrzane i zakrawać o skandal w jej kręgach, ale Irv dobrze wiedziała, że może to być spotkanie dalekie od jakiejkolwiek przyjemności. Zdusiła w sobie komentarz, że roją sobie dużo gorszą rzecz - nadzieję, ale tylko skinęła głową z uśmiechem, ucinając temat halucynacji. Ujawnienie magicznej łąki rozproszyło skutecznie jej myśli od podobnych tematów i dziewczyna skupiła się na wyjaśnieniu znaczenia tego, co właśnie widzieli. Czułość i pewna melancholia z jaką o tym rozmawiała, jasno wskazywały na to, że jest to dla niej miejsce ważne. Możliwe nawet, że tak samo jak ludzie, którzy byli reprezentowani przez rosnącą tu roślinność. -Nie wiem, czy genialne, ale na pewno piękne i wyjątkowe. Choć przyznaję, że nie łatwo się w tym połapać. - Jej ton zelżał nieco, ale faktem było, że rośliny rosły tu dość gęsto i bez odpowiedniej wiedzy uzupełniającej, nie dało się tego drzewa genealogicznego rozczytać. Jako członkini rodu, Irvette widziała połyskujące na sadzonkach imiona każdej z osób, których rośliny tu zasadzono. Ryan niestety nie mógł tego dojrzeć naturalnie, jedyną opcją były więzi krwi lub małżeństwo. -Ten. - Wskazała rosnącą nieopodal gloriozę, której liście lekko skrzyły się na srebrno. Niestety nie tylko te liście, bo nieopodal rosły dwie bardzo świeże sadzonki, które również posiadały ten szczególny znacznik. Dopóki Aoife wciąż zajmowała się interesem, Irvette miała konkurencję w postaci jej dzieci w kwestii sukcesji. Przeniosła spojrzenie na roślinę, od której dzieliła ją tylko jedna sadzonka. Na próżno było szukać tam pięknych kwiatów i radości, a imię członka rodziny niczym choroba wypaliło się na jej liściach. Smutek zagościł na twarzy Irv, gdy przykucnęła obok, z czułością dotykając symbolu swojego brata. Przez chwilę, w milczeniu, zastanawiała się, czy powinna powiedzieć coś więcej, ale temat Stéphane`a wypłynął nie po raz pierwszy i uznała, że jest winna jakiekolwiek wytłumaczenie, choć miało ono zepsuć wszystko, co próbowali dzisiaj wyprzeć z umysłów. -Wybrał nieodpowiednią miłość. - Odpowiedziała cicho, nie będąc w stanie spojrzeć na Ryana, ani jakkolwiek inaczej oderwać wzroku od wypalonego na liściach imienia. Oczy Irv zaszkliły się nieco, ale nie pozwoliła, by jakakolwiek łza opuściła jej powieki. -Minęło siedem lat i nie było ani jednego dnia, bym nie żałowała, że pozwoliłam, by to się stało. - Mówiła bardzo cicho, odtwarzając w głowie najgorsze wspomnienie swojego życia. Czuła się winna, choć rozsądek podpowiadał, że nie byłaby w stanie zmienić decyzji ojca ani wtedy, ani teraz, gdyby podobna sytuacja miała miejsce.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Fakt, fałszywa nadzieja była zdecydowanie najbardziej krzywdzącym złudzeniem jakie mogli sobie zafundować i Ryan doskonale zdawał sobie z tego sprawę; jednocześnie nie potrafił znaleźć w sobie wystarczającej siły, by przestać się oszukiwać i odejść w tym momencie. Łudził się, że jeszcze jedna godzina, jeden dzień nic nie zmienią, wmawiał sobie że jeśli jeszcze chwilę pozbędzie z Irwetką w tym sekretnym, magicznym ogrodzie genealogicznym, to nic złego się nie stanie. Słuchając jej opowieści, wodził wzrokiem po zgrabnych łodygach roślin i po profilu wyraźnie poruszonej wizytą w tym miejscu Irv, obserwował kołyszące się leniwie na lekkim wietrze gałęzie i światło mieniące się w rudych włosach kobiety, a z każdą sekundą i każdym jej słowem docierało do niego coraz wyraźniej to, jaką głupotę robili. Bo im dłużej tu był, tym dłużej chciał zostać. Nigdy nie był dobry w traktowanie relacji niezobowiązująco i czuł, że dużo łatwiej byłoby zapomnieć o kiełkującym do Irwety uczuciu gdyby nie zdecydowali się mu ulec i nie stworzyli sobie tej weekendowej iluzji szczęścia. Słowa o pozbawionym kwiatu krzewie świadczyły o tym jaśniej niż słońce. Sama roślina zaś była namacalną reprezentacją tego, co czekałoby Irvette, gdyby odważyła się odwrócić od woli pana de Guise. Powinna być wściekła na niego, tymczasem brzmiała jakby miała żal do samej siebie. - To chyba nie był twój wybór - zauważył - Możesz decydować tylko za siebie - dodał, czując jak w gardle grzęźnie mu pytanie czy chociaż było warto. Czy ten, który wybrał nieodpowiednią miłość, był przynajmniej szczęśliwy w jej ramionach i skazanie na wygnanie uważał za bolesny, trudny, ale dobry krok. Nie zapytał jednak, bo bardzo nie chciał usłyszeć, że nie; zamilkł więc, poszedł krok bliżej i lekko złapał Irv za rękę, tak by mogła bez problemu ją uwolnić, gdyby tylko chciała. Widział, że w tej chwili boli ją już nie tylko to co dotyczyło jej samej ale i sytuacja z bratem, o którego imię nie odważył się zapytać, żeby nie wywoływać kolenej fali wspomnień. Nie wiedział, co dalej. Powinien wykorzystać tę chwilę zderzenia z brutalną rzeczywistością na pożegnanie się i wyjście, ale to nie wchodziło w grę. Stał w miejscu jakby zapuścił korzenie, chociaż przecież gleba de Guise'ów wcale by go nie przyjęła.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Zbyt daleko zaszli w tej obłudzie, choć dawała im namiastkę radości, którą w innej sytuacji na spokojnie mogliby się cieszyć i poza bezpiecznymi murami Chateau de Guise. Niestety, życie nie było tak kolorowe jak by tego w tej chwili pragnęli. Nie powinna była go prosić o to, by został na te kilka dni, a on nie powinien był się zgadzać tak samo, jak Ryan nie powinien pierwszy sięgać jej ust, a ona się im poddawać. Obydwoje byli sobie winni, podejmując ryzyko, gdy obraz sytuacji był przejrzyście jasny. Wiedziała też, że będzie jej ciężko zapomnieć o chwilach, które tutaj dzielili. Nie zamierzała wypowiadać tego na głos, ale sama poczuła, że w jej sercu coś zaczyna się powoli rozwijać. Niestety puszka pandory została otwarta, a temat tamtego wieczoru był już niemożliwy do pominięcia. -Nie rozumiesz... - Powiedziała równie cicho. Musiała wierzyć, że była w stanie wtedy coś zrobić, bo było to łatwiejsze niż poczucie całkowitego braku kontroli nad sytuacją. Jednocześnie takie myślenie tylko jeszcze bardziej wpędzało ją w poczucie winy. -I tak miał szczęście. Ojciec potraktował go wyjątkowo...łagodnie. - Choć to, co się wtedy wydarzyło było brutalne i bezwzględne, wiedziała, że mogło być o wiele gorzej. Poczuła dotyk jego dłoni na swojej i po raz kolejny w przeciągu ostatnich kilkunastu godzin zrobiła coś, czego w życiu się nie spodziewała. Postąpiła krok do przodu i po prostu się do Ryana przytuliła, przelewając w ten gest wszystkie uczucia, jakie teraz w niej się gromadziły i brak podobnych czułości, od kiedy tylko pamiętała.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Westchnął tylko cicho, słysząc jej odpowiedź - miała rację, nie rozumiał. Za nic w świecie nie był w stanie wyobrazić sobie tego, co kierowało człowiekiem który traktował najbliższe sobie osoby w taki sposób jak Jacques de Guise. Domyślał się, co Irvette miała na myśli, mówiąc że potraktował on nieposłusznego syna łagodnie, ale wcale nie chciał się nad tym zastanawiać i wgłębiać w to, do czego siedem lat temu doszło w ich rodzinie, a do czego tylko mogło, bo to było dla niego zbyt wiele. Nie odpowiedział, bo żadne sensowne słowa nie przychodziły mu do głowy - czy nie wszystko zostało już powiedziane? Mogli tylko się powtarzać, kręcić w kółko i miotać bez sensu wciąż w tych samych stwierdzeniach; dlatego zamiast mówić, sięgnął po jej dłoń, by w ten sposób jej przekazać, że może nie rozumie, ale jest. Nie spodziewał się, że Irweta odwzajemni gest w tak wylewny sposób; kiedy to zrobiła, nagle poczuł jak wzbiera się w nim złość. Głównie na jej ojca i wyznawane przez niego z uporem szaleńca zasady, ale też na siebie, na to ze był w tej sytuacji tak beznadziejnie bezradny i nie mógł zrobić nic, co mogłoby im pomóc. Na to, że Irweta musiała w tak młodym wieku pogodzić się z tym, że prawdopodobnie nigdy nie będzie naprawdę szczęśliwa i niezależna. Na cały czarodziejski świat, na to że ktoś kiedyś wymyślił koncept czystości krwi i skutecznie podzielił nim magiczne społeczeństwo. Na wszystko. Oprócz Irwety, oczywiście. Ją tulił mocno, jedną dłonią głaszcząc delikatnie i kojąco po włosach. I trwali tak w tej udawanej sielance, do której co rusz wkradał się cień istniejącej poza murami chateau rzeczywistości, chociaż oboje wiedzieli że to nie ma absolutnie żadnego sensu; w końcu opuścili łąkę genealogiczną, a to co działo się w rezydencji przez resztę weekendu, pozostanie ich słodko-gorzką tajemnicą. Tylko na jak długo?