Szesnastowieczna rezydencja od pokoleń należąca do rodziny de Guise. Stojąc przed frontowym budynkiem, nie widać ciągnących się z tyłu ogrodów ani szklarni.
Domek dla gości
Budynek z sypialniami przeznaczony dla odwiedzających rodzinę biznesmenów lub przyjaciół. Tylko najbliżsi zostają ulokowani w głównym gmachu.
Kuchnia
Głównie używana przez skrzaty, rzadziej przez domowników. Od czasu do czasu można jednak spotkać tam którąś z córek de Guise.
Jadalnia
Miejsce rodzinnych posiłków.
Salon
Miejsce odpoczynku, jak i pomieszczenie do załatwiania biznesów.
Sypialnia Irvette
Pokój, do którego niewiele osób miało przyjemność zajrzeć.
Ukryta biblioteka Irvette
Wstęp tutaj ma tylko Irv. Wejście chroni zaklęcie, które nie pozwala obcym wejść tutaj bez obecności dziewczyny.
Ogrody
Ogromny, schludnie utrzymany teren za rezydencją z licznymi ozdobami i ławeczkami, na których można przysiąść i odpocząć.
Cieplarnie
Przepiękne ogrody na tyłach rezydencji prowadzą do rodzinnych cieplarni pełnych tysięcy gatunków magicznych roślin.
Zarówno posiadłość jak i cieplarnie otoczone są wieloma zaklęciami ochronnymi. Dodatkowo rezydencja jest nienanoszalna.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Miał ochotę wytknąć dziewczynie, że pochodzenie nie miało nic wspólnego z myśleniem, ale ostatecznie ugryzł się w język. Zdążył się zorientować, że nie byli w Anglii, a nie miał ochoty teleportować się dalej ze złamaną nogą. Skoro dziewczyna była pewna, że jej skrzatka odpowiednio go złoży, mógł zaryzykować, nie mając mimo wszystko podstaw do tego, aby jej nie ufać, choć czarnomagiczne zaklęcie i hipnoza nie świadczyły o niej najlepiej. Z drugiej strony w innym przypadku być może nie złamałaby jego uroku i jeszcze bardziej zagmatwaliby relację, jakiej właściwie i tak nie mieli. Aż przyłożył palce do skroni, uciskając ją nieco, kiedy skrzatka składała jego nogę, mówiąc do niego, choć jej nie rozumiał, tonem jakby chciała dodać mu otuchy. W końcu uśmiechnął się do niej krzywo, co przypominało bardziej wymuszony grymas, niż cokolwiek innego. - Wbrew temu, co możesz myśleć, lubię słodkie - powiedział do Irvette, gdy tylko wróciła z winem, z lekkim skinięciem głową dziękując za kieliszek. Zaraz też spojrzał uważniej na nią, nim prychnął pod nosem, przechylając głowę w bok. Jak wiele wiedziała o wilach? Z jak wieloma rozmawiała? Z pewnością z większą ilością niż on, w to nie wątpił, a jednak nie mógł uwierzyć, żeby był jedynym z genami wili, który nie panował nad urokiem. - Byłem zbyt zajęty opanowaniem stanu półharpii do perfekcji, żeby skupiać się na uroku - odpowiedział, wzruszając ramionami. - Nie było innego wyjścia, gdy jako dziecko uodporniłem się na eliksir spokoju, a nie należę do cierpliwych osób - dodał, unosząc kieliszek, aby upić nieco wina, skupiając się już tylko na jego smaku, marszcząc przy tym brwi. W końcu pokiwał lekko głową, przyznając, że było dobre. - Nauka w Beauxbatons pomiędzy wilami skłoniła cię do hipnozy, czy wydała się ciekawsza od oklumencji? - odbił pytaniem w jej stronę i choć w jego tonie wybrzmiewał cień rozbawienia, nie uśmiechnął się ani odrobinę, nie chcąc ryzykować kolejnym niekontrolowanym urokiem.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Ruda chwilowo opuściła pomieszczenie. Nie miała wglądu w myśli Jamiego, choć potrafiła się co nieco domyślić, co mogło przechodzić przez jego umysł w tym momencie. To, czego był świadkiem, nie stawiało jej raczej w najlepszym świetle, choć z drugiej strony mogła wszystko podpiąć pod czystą samoobronę przed wilowym urokiem i taką kartą miała też zamiar w razie czego grać. Była zbyt słaba by próbować długotrwale wymóc na nim zapomnienie o całym zajściu szczególnie, że wile zdecydowanie były cięższe do manipulacji dzięki magicznym genom, jakie posiadały. Musiała więc mieć nadzieję, że Norwood jest cywilizowany i dadzą radę znaleźć jakiś kompromis, który zadowoli obydwie strony. Nie podejrzewała go o niecne zamiary, ale musiała być ostrożna. - Wymienić? - Zapytała uprzejmie, choć w środku trochę ją skręciło na tę bezczelność. Wzięła go pod swój dach, zapewniła pełną opiekę i jedno z najlepszych win, jakie posiadali, a on miał jeszcze czelność wybrzydzać? Nie, nie była kimś, kogo wyprowadziłoby to z równowagi, ale zdecydowanie nie przypadło jej to do gustu, choć informację odnotowała, by w przyszłości podać chłopakowi coś, co bardziej przypadnie mu do gustu. -Brak balansu. To się zdarza. - Skinęła sztywno głową ze zrozumieniem, zaraz opierając się o wyspę kuchenną i lepiej przyglądając ślizgonowi. -Cierpliwość do klucz do opanowania większości umiejętności, a urok wili potrafi narobić o wiele więcej szkód niż harpia. - Nie mogła powstrzymać się przed tym małym pouczeniem i nie miała nawet na myśli tylko ofiar tej magii, a również Jamiego, który na pewno zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele komplikacji używanie uroku może przynieść. A przynajmniej, w opinii Irvette, powinien być tego świadom. Oczy dziewczyny pociemniały groźnie, gdy odbił piłeczkę, pytając o jej dar. Skrzatka spojrzała na swoją Panią, w napięciu oczekując, co dalej się wydarzy, ale Ruda miała cały ocean cierpliwości. Wiedziała, że nie może pozwolić sobie teraz na najmniejszy błąd. Nalała sobie kieliszek wina i dopiero po chwili postanowiła odpowiedzieć. -Pewne okoliczności zmuszają do umiejętności samoobrony. Mogę Cię jednak zapewnić, że nie wykorzystuję tego daru bez potrzeby. - Odpowiedziała sucho, bez jakiejkolwiek emocji po czym upiła łyk czerwonego trunku. -Wile to potężne istoty i wysoce niebezpieczne, ale u nas uczy się te osoby pełnej kontroli nad swoimi zdolnościami. Nie kojarzę, by ktokolwiek ukończył szkołę nadal mając z tym problemy, co jest równie pocieszające, co niebezpieczne. Świadome użycie takiej władzy to potężna broń. - Wróciła do tematu Jamiego, nie mając za wiele więcej do powiedzenia w kwestii swojej hipnozy.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Zmarszczył brwi, gdy tylko usłyszał pytanie, czy wymienić wino. Nie miał na myśli konieczność poczęstowania go dokładnie takim winem, jakie lubił. Ot, nie wiedział, jakie jej zdaniem mógł lubić, stąd była jego odpowiedź, której zdecydowanie nie przemyślał. - Nie ma potrzeby - odpowiedział krótko, nie wiedząc, czy powinien jakkolwiek tłumaczyć swoje słowa sprzed chwili. Szczęśliwie temat się zmienił, choć nie na taki, o którym chciał rozmawiać. Z drugiej strony, był pewien, że zabranie go do swojego rodzinnego domu było ze strony Irvette oznaką zaufania, a przynajmniej próbą zaufania mu. Bądź próbą pozbycia się go, choć nie sądził, żeby do tego stopnia uraził jej dumę, aby planowała, jak się go pozbyć. - Nie musisz mnie pouczać. Zdaję sobie sprawę z tego, jakie mam braki i czego potrzeba, żeby nad tym zapanować, tak jak z tego, jakie konsekwencje niesie brak opanowania - mruknął nieco warkliwie, uciskając nasadę nosa, ale choć brzmiał wściekle, złość nie była kierowana ku rudowłosej, a innym, zupełnie innym osobom, w tym ku samemu Norwoodowi. - Zwyczajnie brakło mi czasu na naukę panowania nad urokiem, kiedy najważniejszym było nierozszarpanie własnej rodziny w przypływie wściekłości. Zdarza się - dodał nieco drwiącym tonem, wzruszając ramionami. Cień drwiny pozostał w jego spojrzeniu, gdy dostrzegł gniew w oczach dziewczyny na zadane przez siebie pytanie. Nie spodziewał się tak naprawdę żadnej innej reakcji, ale i tak chciał się roześmiać, gdy zgrabnie wróciła tematem do jego osoby. Chciała wypytać o jego słabe punkty, czy nie chciała być wypytywana? Wiedział, że hipnoza była ściśle związana z czarną magią i z tego powodu Irvette mogła być zgłoszona do Ministerstwa Magii, jednak zdarzenie sprzed kilkunastu minut nie było jej próbą panowania nad nim, co rzeczywiście obroną. Nie widział powodu do tego, aby zgłaszać ten incydent gdziekolwiek, a już na pewno, żeby mówić o tym ojcu. Starszy mężczyzna miał dość własnych problemów, aby jeszcze martwić się o jego problemy z urokiem. - Zobacz, czyli coś nas łączy. Możliwość manipulowania innymi, jeśli tylko się postaramy… Ale też mogę cię zapewnić, że nic takiego nie jest moim planem. Właśnie przez to nie lubię spędzać czasu z innymi, a co do nauki… Chyba sama już się przekonałaś, że w Hogwarcie nie ma stada wil, które pomagałyby w nauce kontroli. Dla innych ważne jest jedynie to, czy nie zmienisz się nagle w harpię, resztę uznając za coś, z czym można sobie poradzić. W końcu półwila nie może w pełni kogoś oczarować, więc czym tu się przejmować - mówił spokojnie, prychając w końcu pod nosem. - Więc hipnozy uczyłaś się jeszcze we Francji? - zapytał zaciekawiony, wpatrując się z cieniem wyzwania w dziewczynę, ciekaw, czy udzieli szczerej odpowiedzi, czy znów będzie uciekać się do zmiany tematu.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Zaufania w jej czynach za wiele nie było, ale skoro tak uważał, to lepiej dla niej. Gdyby mu ufała, zdecydowanie nie brałaby jej do swojej twierdzy, gdzie wstęp mieli tylko członkowie rodu de Guise i Ci, których sami tutaj zaprosili. Co do kwestii pozbycia się Jamiego, na ten moment tego nie planowała, ale wszystko zależało od przebiegu toczącej się właśnie rozmowy. -Skoro zdajesz sobie sprawę, nie powinieneś podjąć odpowiednich kroków? - Zapytała, zakładając ręce na piersi. To, co robił, było dla niej przejawem braku odpowiedzialności. Może i pracował nad urokiem wili, ale nawet jeśli, to zbyt mało się do tego przykładał, według jej opinii. Wciąż uważała, że w tym wieku powinien już doskonale nad tym panować. Nie przejęła się jego tonem, ani uniesionym nosem. Wciąż pozostawała dość szorstka i chłodna, trzymając wszelkie emocje na uboczu. -Powinieneś pracować nad tym równocześnie, choć tyle dobrze, że chociaż harpię masz pod kontrolą. - Nie mogła powstrzymać się od pouczania go, to było silniejsze od niej, a po doświadczeniu z tymi istotami wiedziała, że taka praca jest możliwa. Nie skomentowała za to tematu rozszarpania swojej rodziny. W jej domu podejścia do takich czynów były na porządku dziennym. Nie podobała jej się drwina w jego oczach. Skupiła się jednak na powrocie do tematu jego osoby. Wciąż miała na uwadze, z kim rozmawia i choć nie sądziła by donos na jej osobę cokolwiek zmienił, pozostawała czujna. W tym momencie nie miał nawet materialnych dowodów na jej paranie się czarną magią, więc zostawało słowo przeciwko słowu, a nawet gdyby pokusił się o próby Priori Incantatem, do czasu gdy legalnie będzie można sprawdzić jej różdżkę, Ruda zdążyłaby rzucić już miliony niewinnych zaklęć, kreując tym samym odpowiednią zasłonę dymną. Jedynie historia jej ojca działała na niekorzyść czarownicy i całej jej rodziny. -Manipulowanie ludźmi przy pomocy magii jest potężnym darem, a jednocześnie mniej przerażającym niż to, że niektórzy nie potrzebują wykorzystywać czarodziejskich talentów, by uzyskać ten sam efekt. - Odpowiedziała filozoficznie. Zdecydowanie nie miała zamiaru odkrywać zbyt wielu kart w tej chwili. -Hogwart zdecydowanie jest winien wielu zaniedbań i fakt, że nie dba o uczniów z podobnym darem jest dla mnie oburzający. Ale czy przypadkiem nie mamy kilku nauczycieli z genem wil? Nie mogłeś pójść do nich po pomoc? - Drążyła, bo tak samo jak nie rozumiała podejścia szkoły, tak nie potrafiła pojąć, czemu w tym wszystkim sam Jamie wydawał się taki bierny. W końcu to w jego interesie najbardziej leżało opanowanie tego daru. -To, że urok nie działa tak jak u czystokrwistej wili, nie znaczy, że nie sprawia kłopotów. - Zaznaczyła, uważając takie wymówki za kompletnie nietrafione. -A robi to różnicę, w którym kraju? - Nie odpowiedziała na jego pytanie. Podstawy faktycznie nabyła we Francji, choć pierwsze sukcesy odnotowała dopiero po emigracji na Wyspy.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
- Nie pamiętam kiedy ustalaliśmy, że mam ci opowiadać o wszystkim, co się tyczy mnie jako półwili. Przepraszam, że byłaś przez chwilę pod wpływem mojego uroku i zapewniam, że nie dojdzie do czegoś podobnego w przyszłości. Tyle powinno ci wystarczyć, prawda? - powiedział w końcu, czując, że zwyczajnie miał dosyć jej pouczającego tonu. Każdy był mądrzejszy i wiedział lepiej, jak sobie radzić z podobnym problemem, choć zwykle nie wiedzieli nic na jego temat. On z kolei nie chciał opowiadać o tym, że miał problemy z agresją, jak sam to nazywał, której opanowanie zajmowało mu każdą wolną chwilę, odkąd okazało się, że był uodporniony na eliksir spokoju. Nigdy do tej pory nie omamił na tyle urokiem, aby stanowiło to jakikolwiek problem. Jedynym problemem było upajające poczucie wolności, jakiego sam doznawał za każdym razem, gdy pozwalał sobie zauroczyć kogoś. Kiedy zwyczajnie był w pełni sobą. To jednak nie był temat do poruszania z byłą kapitan. - Nie chcę ryzykować rzuceniem się na profesora - odpowiedział prosto, wzruszając ramionami. Taka była prawda, jak i to, że nie czuł się dobrze przy innych wilach. Zazdrość, która była całkowicie irracjonalna dla niego, prowokowała do gniewu, do furii, nad którą w takich chwilach było mu naprawdę ciężko zapanować. Zaraz potem jedynie uśmiechnął się krzywo, gdy dalej zachowywała się, jakby chciała nie tylko go uczyc, jak powienien podchodzić do swoich zdolności, ale jeszcze unikała udzielania odpowiedzi. - Nie robi różnicy, jednak z tego co mówisz, brzmi, jakbyś już tutaj chciała uczyć się hipnozy, byle być bezpieczną pośród wi… I nie tylko pośród nich - stwierdził prosto, spoglądając po chwili na swoją nogę, przy której pracowała skrzatka, zastanawiając się, jak długo jeszcze będzie to trwać i czy bez problemu zdoła teleportować się do swojego domu, gdy tylko leczenie dobiegnie końca, czy też na dom nałożono specjalne zaklęcia ochronne.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Nie dała po sobie poznać, jak bardzo zdenerwowały ją jego słowa. Uniosła jedynie nieco wyżej głowę, spoglądając chłopakowi uważnie w oczy. -Wybacz, chciałam wiedzieć, czy jestem w stanie Ci jakoś pomóc. Nie jestem najlepsza w empatycznej rozmowie. - Przyznała, choć w wielu kwestiach było to wierutne kłamstwo. Ostatnie zdania było jednak całkowicie szczere. Brakowało jej wyczucia i empatii, co wiedział chyba każdy na świecie, kto kiedykolwiek zamienił z nią słowo. Widząc jego zdenerwowanie, a raczej słysząc je w jego głosie, wycofała się chwilowo z tematu genów chłopaka. -Oni bardzo dobrze wiedzą, z czym się mierzą. Sami byli w tym miejscu, gdy pracowali nad swoimi zdolnościami. - Stwierdziła bez jakichkolwiek emocji. Nie znała drogi każdego profesora, ale w życiu nie widziała też potomka wili, który urodziłby się ze zdolnością opanowania swoich darów, jeśli ktokolwiek tak je nazywał. Dawno nie spotkała też nikogo tak intrygującego w swoim charakterze. Nudzili ją wszyscy ulegli ludzie, bo choć wystarczyło jedno trafne zdanie, by zrobili, czego tylko kobieta chciała, ona wolała wyzwania i zdecydowanie więcej satysfakcji czerpała ze złamania tych "twardszych" sztuk. -Wile to naprawdę przyjemne towarzystwo, jeśli odłoży się na bok strach i uprzedzenia. - Zwinnie omijała odpowiedzi na wszelkie jego pytania i sugestie. Nie czuła się przy nim wystarczająco bezpiecznie, by dyskutować o jej drodze do opanowania hipnozy. -Przemyśl moją propozycję. Chcę i wierzę, że mogę Ci pomóc, może nawet wykorzystując do tego mój dar. A nawet jeśli nie chcesz mojej pomocy, to mogę skontaktować Cię z kimś, komu na pewno Twoja genetyka, ani potencjalna agresja, nie będzie przeszkadzać. - Zaproponowała zdecydowanie luźniej, gdy skrzatka przerwała swoje czary, zostawiając Jamiego bez śladu po ich dzisiejszym starciu.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Przyglądał się rudowłosej, milcząc, analizując to, co mówiła, nie będąc pewnym, czy miał jej wierzyć. Nie chodziło o to, żeby była w jakiś sposób niegodna zaufania, tego zwyczajnie nie wiedział. Jednak nie potrafił ot tak uwierzyć, że dziewczyna, z którą nie miał zbyt wielkiego kontaktu w zamkowych murach, była teraz chętna pomóc mu, bez chęci otrzymania czegoś w zamian. Chyba że zwyczajnie jeszcze o tym nie mówiła i powinien po prostu chwilę zaczekać. Nie zdołał jednak powstrzymać prychnięcia, kiedy usłyszał jak broniła profesorów. - To nie ich się obawiam i nie oni mnie martwią, a to gówno, co we mnie siedzi. Młode półwile potrafią być o siebie wzajemnie zazdrosne. Wystarczy, że zobaczyłbym jak moja sowa jest spokojniejsza w obecności profesora Rosa, żebym uznał go za zagrożenie i rzucił się na niego. Owszem, zakładam, że on nie zareagowałby podobną agresją, ale nie sądzę, żeby dyrektorka uznała to za incydent nie wart uwagi, a zależy mi na zakończeniu Hogwartu w ciągu najbliższych dwóch lat, zamiast ponownie wracać do zamku po wyrzuceniu ze szkoły. Brzmi to być może żałośnie, ale wolę niektórych unikać, niż zastanawiać się, czy wyrzucą mnie, czy nie - odpowiedział w końcu znudzonym głosem. Inna rzecz, że chciał poradzić się dawnej pielęgniarki, czy profesor uzdrawiania, ale Whitehorn, czy jak brzmiało jej nazwisko, nagle wyjechała. Sądził, że przy kobiecie będzie mu po prostu łatwiej niż przy drugim mężczyźnie, kimś z pozoru równym niemu. - Wyjaśnij mi tylko, dlaczego chcesz mi pomóc. Martwisz się o innych, czy obawiasz się, że znowu przy tobie stracę panowanie i nagle ulegniesz mojemu urokowi? - zapytał w końcu, dając tym samym do zrozumienia, że nie zamierzał z nikim innym na ten temat rozmawiać. Był zdania, że sam sobie z tym poradzi, jeśli tylko zacznie się skupiać na uroku i cóż, poznawać go lepiej, ale tego nie mówił już na głos. - Jestem ciekaw, co może być silniejsze, hipnoza czy urok wili, ale nie rozumiem dlaczego miałabyś mi pomóc.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Jej obrona nauczycielskiej kadry wychodziła raczej z doświadczenia, jakie widziała we Francji. Czasem zapominała, jak bardzo Hogwart ją zawiódł i to chyba pod każdym względem. Potrafiła więc zrozumieć prychnięcie, które opuściło usta Jamiego. Co nie oznaczało, że jej się ono podobało. -Zbyt wiele myślisz o sobie w sposób, który Cię blokuje. W ten sposób za wiele nie zmienisz. - Jeszcze go pouczyła, bo chłopak przejawiał egoizm, którego za nic nie potrafiła zrozumieć. -To jest Twoje życie i powinieneś dążyć do tego, by minęło Ci jak najlepiej. Ale, to już nie moja sprawa, jeśli wolisz się męczyć. - Poddała się? A może to była tylko jakaś zagrywka? Nie dało się wyczuć, a możliwe, że ona sama nie była tego pewna w tym momencie. Pozostawała jednak z chłopakiem szczera, bo nie widziała powodu, dla którego miałaby postępować inaczej. Przez chwilę milczała, zastanawiając się, czy odpowiadać mu na ostatnie pytanie. Dlaczego chciała mu pomóc? Oj, powodów było wiele, jak loków na jej głowie, ale nie zamierzała tak bardzo się przed nim otwierać. Mimo wszystko się przecież nie znali i nie mogła tak po prostu chłopakowi zaufać. -Można powiedzieć, że z ciekawości i egoizmu. Może trochę pychy i próżności też w tym jest. Nie wiem, jakie jeszcze grzechy można mi zarzucić. - Odpowiedziała, widocznie tym w jakiś sposób rozbawiona. -Na pewno nie obawiam się Twojego uroku, ale jeśli chcesz się przekonać, co jest silniejsze, nie widzę już powodu, by nie pomóc Ci w rozwiązaniu tej zagadki. Może w trakcie tego znajdziesz coś, co pomoże Ci nad nim zapanować. - Zauważyła, obchodząc wyspę kuchenną i otwierając lodówkę, z której zaczęła wykładać różne rodzaje najlepszego francuskiego sera. -Zostaniesz na kolacji? - Zaproponowała i choć sama nie zamierzała przyrządzać wielkiego posiłku dla gościa, to zdecydowanie miała ochotę na niewielką przystawkę dla pobudzenia apetytu.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Być może miała rację. Nie, tak właściwie to wiedział, że miała rację, wiedział, że zakręcił się na postrzeganiu samego siebie, a problem z urokiem wpływał na jego samopoczucie sprawiajac, że chodził zwykle poirytowany. Sprawiając że nie ufał w to, że ktoś może po prostu go lubić, że emocje wywoływane u niektórych nie są po prostu efektem uroku. Wiedział, że zakręcił się na tym, ale nie zamierzał przyznawać jej racji, a już na pewno nie teraz, w tej chwili, będąc w jej domu i mają nogę opatrywaną przez jej skrzatkę. Zamiast tego spoglądał na nią nieufnie, zastanawiając się, jakim cudem doszło do tego, że był tu gdzie był i prowadzili rozmowę o nim i niemal parsknął śmiechem, gdy usłyszał jej odpowiedź na pytanie o powód tej nieoczekiwanej chęci pomocy. - Zabrzmiało, jak kaprys, jakbyś chciała sprawdzić, czy możesz opanować półwilę - mruknął, ale nawet jeśli była to prawda, nie czuł się tym bardziej urażony niż do tej pory, choć też nie powiedziałby, że właśnie tak się czuł. Ostatecznie sam myślał o sobie jak o półczłowieku, śmiejąc się w duchu, że właśnie półstworzenie przewodniczy kołu miłośników magicznych stworzeń. Tego jednak nie zamierzał przyznawać na głos, kręcąc w końcu głową do własnych myśli, aby po chwili znów spojrzeć na nią z niedowierzaniem, wcześniej dziękując skrzatce za pomoc z nogą. - Nie potrafię cię zrozumieć, de Guise - mruknął, wstając z miejsca, aby podejść do niej z wyraźną chęcią pomocy. - Zostanę i pomogę przy przygotowaniu... Jeszcze wina nie dopiłem - zgodził się, na moment przygryzając policzek od środka, spoglądając na Irvette z góry, wciąż zastanawiając się, na jak głęboką wodę właśnie skakał, nim skinął lekko głową. - Niech będzie, możesz mi pomóc w opanowaniu tego. Może być całkiem zabawnie w trakcie, choć wolałbym, żebyś nie łamała mi kolejnych kończyn - powiedział w końcu, uśmiechając się ledwie widocznie kącikiem ust.
+
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Zdecydowanie była w stosunku do niego bardziej tolerancyjna niż on sam. Nie uważała wil ani ich potomków za coś gorszego niż ludzie. Miała nawet do nich pewien niewyjaśniony szacunek przez wzgląd na moc, którą posiadali od urodzenia. Irytował ją jednak fakt, jak bezmyślnie Jamie próbował robić z siebie ofiarę, jednocześnie nie podejmując żadnych kroków, by poprawić swoją sytuację. Nie potrafiła tego zrozumieć. -Nawet jeśli, czy to coś złego? - Odpowiedziała pytaniem, nie dając mu satysfakcji w postaci prawdy. Zamiast tego przeniosła uwagę na posiłek. Powoli robiła się głodna, co kieliszek wina, jaki wcześniej wypiła tylko podsycał. Wydała skrzatce polecenie w swoim rodzimym języku, po czym na chwilę znów spojrzała na Jamiego. -W tym cała zabawa. Może z czasem będzie Ci łatwiej. - Widać było, że jest rozbawiona tym, że w jakiś sposób ślizgon jest skonfundowany jej osobą. Uważała, że życie byłoby zbyt nudne, gdyby nie pewne komplikacje. Oczywiście takie, które umiała pokonać i rozgryźć. Jego chęć pomocy skwitowała skinieniem głowy i wyjęciem z szuflady noża do serów, który następnie podała chłopakowi, odwracając ostrze we własnym kierunku. -Tylko ostrożnie. - Nie obawiała się krzywdy z jego strony, nie we własnym domu, ale zdecydowanie obchodziło ją dobro nabiału, który zadowoliłby najbardziej wymagające podniebienia.
//zt x2
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Nie była za bardzo zadowolona z tego, co się działo. Podczas ostatniego biznesowego spotkania doszło do niej, że nie może wypowiadać kłamstw, a gdy trenowała w zaciszu własnego domu, jej różdżka niesamowicie parzyła, gdy chciała rzucić jakiekolwiek zaklęcie. Nie podobało jej się to w żaden sposób, ale niestety rozmowa z Ryanem nie mogła za długo czekać. Irv nie miała pojęcia, ile czasu tak naprawdę jej zostało na naprostowanie swojego życia. Wiedziała jednak, że jeśli musi być prawdomówna, to podczas tej konwersacji będzie musiała użyć wszystkich swoich dyplomatycznych zasobów, jakie posiadała. Ubrana w garsonkę pojawiła się o świcie w umówionym miejscu. Już na pierwszy rzut oka było widać, że coś się zmieniło. Była sztywna i oficjalna, jak nigdy przy Ryanie, może poza ich pierwszym spotkaniem w Ministerstwie. -Witaj Ryanie. Wybacz, ale chciałabym porozmawiać w miejscu, gdzie będę względnie bezpieczna. Jeśli pozwolisz udać się ze mną do domu. - Wyciągnęła w jego stronę broszkę, która pełniła rolę świstoklika, a chwilę później byli już pod Lyonem, patrząc sprzed bramy na rezydencję jej rodziny. -Chwyć mnie proszę, inaczej nie przejdziesz. - Poinstruowała sucho, oglądając się przez ramię. Gdy przekroczyli granice jej królestwa, od razu pojawiła się Jacinthe. -Przygotuj proszę herbatę i wino w moich komnatach i upewnij się, by nikt nam nie przeszkadzał. - Wydała polecenie, a następnie powoli ruszyła przez przestronne korytarze ze swoim gościem u boku. -Jak Ci minął czas w Paryżu? - Zagadała Ryana, by zagłuszyć ich kroki, złowieszczo odbijające się echem po pomieszczeniu, które zdawało się ciągnąć kilometrami, nim w końcu dotarli do podwójnych, zdobionych drzwi, za którymi znajdowała się sypialnia Irv.
Ani przez chwilę nie miał pojęcia, czego się spodziewać po tym spotkaniu, począwszy od miejsca poprzez temat rozmowy i nastawienie samej Irvette; zaproszenie do domu rodzinnego było dla niego niemałym zaskoczeniem, zwłaszcza w połączeniu z bardzo oficjalnym, prawie szorstkim zachowaniem kobiety, od którego zdążył się już odzwyczaić i który zdawał się przenosić ich w czasie do momentu, gdy pierwszy raz mieli ze sobą do czynienia w Ministerstwie. Sam Ryan też zresztą nie był w szampańskim nastroju, bo chociaż zgadzał się z tym że powinni porozmawiać i chciał usłyszeć co Irweta ma mu do powiedzenia, to jednocześnie zwyczajnie go to stresowało. Zwłaszcza w obliczu minionej celtyckiej nocy, po której miał taki mętlik w głowie, że sam już nie wiedział co się dzieje i co myśleć. Był spięty jak rzadko kiedy, znacznie mniej niż parę dni wcześniej, kiedy załatwiał Ważne Międzynarodowe Sprawy z francuskim ministrem, co nie miało żadnego sensu, bo od tamtej służbowej rozmowy zależała jego kariera i współpraca dwóch krajów, a od tej... no właśnie. Co właściwie? Jego relacja z Irwetą, o ile w ogóle jakakolwiek istniała? Chyba musiała istnieć, skoro zaprosiła go aż do domu stanowiącego coś pomiędzy pałacem a twierdzą, imponującym i chronionym tak że musiał położyć jej dłoń na ramieniu, by przekroczyć bramę. Rezydencja rzeczywiście robiła wrażenie, zaraz też podbiegła do nich skrzatka; Romek był przyzwyczajony do wizyt u różnych notabli, więc nie czuł się szczególnie speszony luksusowym wystrojem, chociaż kiedy przypomniał sobie jak wygląda jego rodzinny dom w porównaniu z tym, to zachciało mu się śmiać z tego kontrastu. Irvette musiała się czuć na jego urodzinach jak w jakimś kurniku. - Całkiem przyjemnie, spotkania były owocne, a miasto, muszę przyznać, ma swój urok. Wieczorami udało się trochę pozwiedzać - odparł również do bólu oficjalnie, nie wdając się w szczegóły, bo dobrze wiedział że rozmówczyni pyta tylko z grzeczności, by nie towarzyszyło im tylko niezręczne stukanie kroków. Pomieszczenie na końcu korytarza okazało się być sypialnią, co nieco zbiło go z tropu, bo spodziewał się, że zostanie przyjęty w pomieszczeniu równie oficjalnym co ton Irwety. - Dziękuję za zaproszenie. Piękny dom - zagaił, głównie po to by jakoś przełamać kolejną ciszę, która nastała, a potem odetchnął głębiej i przeszedł do rzeczy, lekko zaniepokojony. To, czy de Guise zamierzała podczas tej rozmowy dać mu kosza chwilowo przestało się liczyć, bo im dłużej łączył ze sobą fakty, tym bardziej zaczynał się martwić, więc musiał wyjaśnić najpierw tę kwestię, a potem porozmawiają na temat, dla którego go tu zaprosiła. Czyli właściwie nie do końca wiedział, jaki. -Irvette, czy wszystko w porządku? Wspomniałaś o bezpieczeństwie... Coś ci grozi?
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Ona też mocno się stresowała tym spotkanie z bardzo wielu względów. Nie bez powodu przebierała się chyba z jedenaście razy i przynajmniej tyle samo sprawdzała, czy włosy i makijaż są absolutnie perfekcyjne. Im bardziej nieswojo się czuła, tym mocniej przykładała o tego wagę, by wyglądem zmylić rozmówcę i dodać sobie nieco pewności siebie. Fakt, że Ryan machinalnie odzwierciedlił jej oficjalną postawę ani trochę jej nie zdziwił. Była do tego przyzwyczajona. Zaproszenie do chateau było z jej strony zawsze znaczące i w większości przypadków miało na celu zapewnienie jej bezpieczeństwa i dyskrecji, która i tym razem była dość mocno jej potrzebna. Wiedziała, że obecnie oprócz służby rezydencja jest pusta, bo jej siostra z rodziną wyjechała do Marsylii na festiwal kwiatów. -Miło mi to słyszeć. Współpraca między Francją a Wielką Brytanią jest dla nas niezwykle ważna. - Wydusiła z siebie beznamiętnie, by zaraz mimowolnie zmienić nieco swoją postawę, gdy Ryan wspomniał o urokach Paryża. -Musisz poznać kiedyś mój Lyon. - Delikatność i nostalgia na krótką chwilę przejęły jej spojrzenie, choć zniknęły równie szybko, a dziewczyna powróciła do bezdusznej postawy, którą prezentowała od kiedy tylko się spotkali. Nie był to czas na melancholijne pogawędki. Niestety, bo bardzo chętnie pokazałaby mu swój świat, który był o wiele bardziej urokliwy niż mogłoby się wydawać. -Dziękuję. - Skinęła tylko głową na ten komplement, wpuszczając go do swojej sypialni, co było niezwykle intymne z jej perspektywy. Na szczęście, nie planowała długo tam zabawić. Gdy tylko weszli, podeszła do ściany nieopodal łóżka i przyłożyła do niej dłoń, lecz nim zdążyła zrobić coś więcej, Ryan zaskoczył ją swoim pytaniem. Wzięła dyskretny, aczkolwiek głęboki oddech, dokładnie ważąc swoje słowa. -Myślę, że można tak powiedzieć. Nie podjęłam jeszcze tylko decyzji, jak bardzo. - Delikatnie uśmiechnęła się pod nosem, choć było w tym więcej smutku niż rozbawienia. -Porozmawiamy w środku. - Dodała jeszcze, by nie marnować czasu. Z dłonią przyciśniętą do ściany, wypowiedziała francuską inkantację, a przed nimi od razu ukazało się przejście do tajnej biblioteki. Pomieszczenie to było jednym z najlepiej chronionych w całej rezydencji i tutaj na pewno nie było już szansy, by ktokolwiek podsłuchał ich rozmowę. -Rozgość się. - Przepuściła go w drzwiach i wskazała na jeden z wygodnych foteli lub kanapę, które stały w pomieszczeniu. Biblioteka nie była tak duża, jak sypialnia Irvette, ale zdecydowanie nie brakowało jej przestrzeni, którą rudowłosa tak kochała. Zaraz też sama usadowiła się naprzeciw Ryana prosząc, by częstował się winem lub herbatą, które już czekały na nich na mahoniowym stoliku, pośrodku wielu słodkich i słonych przekąsek. -Muszę być z Tobą całkowicie szczera. Sprawy nieco się skomplikowały od kiedy ostatnim razem rozmawialiśmy. - Zaczęła, sama nalewając sobie herbaty, gdy jej gość już się poczęstował. Nie wspominała, że przymus prawdomówności nie wychodzi z jej dobrej woli. Było to coś, co wolała zostawić dla siebie.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Nostalgia odmalowała się na jej twarzy raptem przez ułamek sekundy, jak nieprawidłowo wklejona klatka magicznego filmu i Ryan był w stanie ją dostrzec tylko dlatego, że patrzył na nią naprawdę uważnie. Przez równie krótką chwilę sam się rozmarzył na myśl o poznawaniu jej Lyonu, który z pewnością byłby dużo bardziej fascynujący i piękny niż Lyon kogokolwiek innego, zwłaszcza gdyby eksplorowaniu miasta towarzyszyło też poznawanie Irwety. Odwdzięczyłby się jej ujawnieniem sekretów Dublin, a może przy okazji i swoich własnych, ale zaraz, nie o tym była teraz mowa, a zanim Romek zdążył zbytnio oddalić się w swoich rozmyślaniach, zderzył się z na powrót chłodnym spojrzeniem rozmówczyni i wrócił na ziemię. Chwilowy czar prysł, odparł coś uprzejmie o tym, że bardzo chętnie zwiedzi jej rodzinne miasto, co było równie sztywne i wymuszone jak wszystkie inne wypowiedzi - dopóki nie zadał tych dręczących go pytań. Patrzył nieco skonsternowany na Irvette majstrującą przy ścianie, ale gdy usłyszał odpowiedź, szybko przestał się zastanawiać, co takiego robi i skupił się na jej słowach. Dosyć enigmatycznych, a zarazem niepokojących; natychmiast chciał drążyć temat, by dowiedzieć się co konkretnie miała na myśli i przede wszystkim jak może jej pomóc, bo nie wątpił w to że sytuacja jest poważna i był gotowy zrobić co w jego mocy, by jakoś zaradzić problemowi. Posłusznie jednak czekał, aż znajdą się w tym środku, który okazał się być sekretną biblioteką. Bardzo sprytne, musiał przyznać - teraz zaprowadzenie go do sypialni miało większy sens. Tajemniczy klimat pomieszczenia z jednej strony zapewniał poczucie bezpieczeństwa, z drugiej zaś potęgował pełną napięcia atmosferę, która niekoniecznie miała zelżeć wraz z trwaniem rozmowy. Usiadł na fotelu i machinalnie nalał sobie herbaty, choć napoje były ostatnim, czym się teraz przejmował. - Zamieniam się w słuch - oznajmił i ulżyło mu, gdy Irvette zapowiedziała całkowitą szczerość, bo właśnie na to liczył. I z doświadczenia wiedział, że to właśnie ona była kluczowa w ich komunikacji, tajemnice i niedomówienia zwyczajnie się nie sprawdzały. Czekając na jej wyznanie, upił łyk herbaty i mimowolnie zaczął się zastanawiać, czy nie chodzi o jakieś aranżowane małżeństwo i czy ten piękniś z celtyckiej nocy jest w to wszystko zamieszany; zupełnie nie wiedział, dlaczego nagle o tym pomyślał, ale wydało mu się to sensowne. Chociaż czy wtedy Irv mówiłaby, że jest w niebezpieczeństwie?
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Jeśli miała przeprowadzić tę rozmowę, nie mogła pozwolić sobie na sentymenty. Zamknęła je szczelnie w sobie, jak to czyniła przez większość swojego życia i skupiła na faktach. Nie miała pojęcia, co pomyślał o jej Lyonie, ani o całej reszcie. Mogła jedynie domyślać się tego, że ta nienaturalnie oficjalna atmosfera jest dla niego trochę dziwna, biorąc pod uwagę, że mieli raczej dość ciepłe stosunki. Patrzyła, jak częstuje się herbatą, w myślach komentując, że zapewne dużo lepiej zrobiłoby im obydwoje wino. Irv wiedziała jednak, że musi zachować pełną trzeźwość umysłu, by nie powiedzieć za dużo. -Szczerze powiedziawszy, nie do końca wiem, od czego powinnam zacząć. - Przyznała, palcem wodząc wokół obramowania swojej filiżanki. Ciężko było jej zdecydować, ile może, chce i powinna wyznać, by wszystko miało sens i przekazało dokładnie to, co chciała, by Ryan zrozumiał. -Jak się zapewne domyślasz, moja rodzina należy do bardzo starych i szanowanych rodów we Francji. Tacy jak my, żyją wobec pewnych zasad, które pozwalają nam utrzymać status i zapewnić rodzinie dobrobyt na następne pokolenia. - Brzmiała bardziej jak wykładowca historii magii niż dziewczyna, która planuje jakiekolwiek wyznanie, ale teraz już nie było odwrotu. -Na czele naszego rodu stoi mój ojciec, a ja zostałam przewidziana na jego spadkobierczynię, co było z jego strony bardzo hojnym nagięciem reguł, jakie panowały w tym chateau przez wieki. Niestety ojciec popełnił błąd, przez który został skazany na długi wyrok, a my musieliśmy emigrować. - Wzięła kolejny głęboki oddech, odkrywając tajemnicę, która zaciekawiła Ryana podczas ich pierwszego spotkania. Oczywiście nie podała powodu odsiadki ojca, ale owszem, uważała to za idiotyczny błąd z jego strony, choć obecnie była raczej przekonana, że był on popełniony celowo. -W wyniku tych wydarzeń wszyscy, poza siostrą, która utrzymuje nasz dobytek tutaj, osiedliliśmy się w Anglii i przez te kilka lat pozwoliliśmy sobie na nieco swobodniejsze życie niż to, które prowadziliśmy do tej pory. - Musiała niestety przebrnąć przez ten rys historyczny, bo był on w jej opinii szalenie ważny. Jak inaczej Ryan mógł zrozumieć całe to zamieszanie, jeśli był pozbawiony podstaw. -Po osiągnięciu pełnej dojrzałości miałam ukończyć studia i wraz z mężem i potomkiem przejąć rodzinny majątek. Zaręczyny, które ojciec zorganizował w czasie moich studiów, zostały jednak zerwane, a nowe nie zostały zaaranżowane, więc jak widzisz wszystko nieco opóźniło się w czasie. - Fakt, że Jacques był w stanie zorganizować zza krat tę tragedię życiową, jaką dla Irv było narzeczeństwo z tamtym potworem tylko pokazywał, jak wpływowym człowiekiem był ojciec dziewczyny. -Podjęłam ryzyko i postanowiłam otworzyć swoje cieplarnie za Londynem, które choć współpracują z moją rodziną, nie są włączone oficjalnie do sieci. - Dodała jeszcze, biorąc łyka herbaty, bo coraz bardziej zasychało jej w gardle. -Emigracja pozwoliła mi się rozwinąć i nawiązać znajomości, które bardzo cenię, w tym znajomość z Tobą, której w życiu bym się nie spodziewała. - Odstawiła filiżankę, wracając spojrzeniem do twarzy Ryana, którą przez cały czas uważnie studiowała. -Pytanie, które mi wtedy zadałeś zaskoczyło mnie w miły sposób i byłam gotowa przyjąć tę propozycję, choć nim zdążyłam to zrobić, otrzymałam list od brata, który bezzwłocznie zapraszał mnie do siebie. - Uważnie dobierała słowa. Wiedziała, że wspomnienie Stephana z imienia może jej zaszkodzić w przyszłości. Wolała pewne rzeczy zostawić niewypowiedziane, ze względów bezpieczeństwa, co do którego nie była nigdy pewna, a od wyjazdu do Szwajcarii, czuła oddech kary za swoje przewinienia na każdym kroku.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Wino zdecydowanie kusiło żeby się zrelaksować, ale odmówił go sobie na razie, stwierdzając że jeśli rozmowa potoczy się w odpowiednim kierunku to zawsze będzie można po nie sięgnąć. Na początek warto było zachować trzeźwość umysłu, nawet kosztem napiętych nerwów; czuł że będzie w tej konwersacji raczej słuchaczem, ale i tak nie chciał ryzykować że powie coś, czego nie powinien. Czekał więc cierpliwie, aż Irvette podejmie temat, zachęcając ją skinięciem głowy do tego by zaczęła - najlepiej od początku. A potem słuchał w milczeniu, uważnie, nie wyrażając żadnych emocji poza neutralnym zainteresowaniem. Nie przeszkadzał mu przedstawiony na wstępie rys historyczny opisujący dosyć oczywiste zasady panujące w arystokratycznych, czarodziejskich rodach, i bynajmniej nie dlatego że był fanatykiem historii; doceniał, że Irweta dba o to by zapoznać go z szerszym kontekstem, co z pewnością pomoże mu zrozumieć całą sytuację. Nie dał po sobie poznać jak uderzyła go wieść o tym, że powodem emigracji rodziny de Guise było wtrącenie głowy rodu za kratki i absolutnie nie zamierzał wnikać w powody tej sytuacji, choć skłaniałby twierdząc że nie chciałby wiedzieć. A potem został zarzucony kolejnymi, nie mniej sensacyjnymi informacjami: o aranżowanych zaręczynach, o ich zerwaniu, o pracy na własny rachunek... I wreszcie o tym, że była gotowa przyjąć jego nieoczekiwane zaproszenie na randkę. Z całej tej wypowiedzi wyłaniał się obraz osoby stłamszonej wieloletnią tradycją, nad którą wisiały ogromne oczekiwania i wymagania, a która miała możliwość zaznania odrobiny wolności i powoli, niepostrzeżenie zdaje się oddalać od znanych dotychczas zasad i reguł, ale istnieje jakieś ale które nie pozwala jej pójść zupełnie własną ścieżą. Ryan domyślał się, w jakim kierunku potoczy się ta rozmowa i że po tym małym, miłym zaskoczeniu faktem że Irweta była nim zainteresowana nastąpi jakaś druzgocząca kontra; gdy wspomniała o liście od brata i zawiesiła głos, na moment nastała cisza. Teraz był już przekonany, że chodzi o zaręczyny, chociaż podejrzewał że mogło to się wiązać jeszcze z czymś, w końcu z ich spotkania wybiegła roztrzęsiona i mówiła coś rodzinie. Może wydarzył się wypadek, może jej ojciec nie żył, może siostra nie mogła już sprawować pieczy nad rodzinnym interesem i Irvette musiała ją zastąpić? Cokolwiek to było, wiedział że nie zwiastuje happy endu tej znajomości. - Cóż, nikt nie ma takiego wyczucia czasu jak rodzeństwo - skomentował nieco mniej oficjalnie, choć cała rozmowa nadal przypomniało raczej spotkanie biznesowe, z suchymi faktami i poważnymi minami. - Domyślam się, że brat przekazał ci coś co sprawiło, że nie możesz przyjąć tego zaproszenia, gdyby się powtórzyło? Rodzinie by się to nie spodobało? - zapytał wprost, może próbując jej nieco to ułatwić.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Opowieść wcale nie była łatwa. Zmuszona do szczerości, nie mogła tak lawirować między faktami, jakby tego chciała, a jednocześnie były informacje, które musiała mu przekazać, by zrozumiał to, co ostatecznie musiała mu powiedzieć. Nie wiedziała, w jakiej relacji opuszczą Lyon, czy ona w ogóle to jeszcze zrobi, ale była pewna, że Ryan zasługuje przynajmniej na tyle z jej strony. Zbliżyła się do niego na swój sposób. Ceniła go jako kogoś, kto potencjalnie mógł stać się jej przyjacielem, a może i nawet kimś bliższym, gdyby wtedy przyjęła jego propozycję. Teraz jednak była więcej niż pewna, że za kilka godzin staną się sobie obcy i nie podobała jej się ta wizja. Zawiesiła głos, bo to, co usłyszała od Stéphane`a przerażało ją i mówienie o tym na głos nie było wcale łatwe. Nie była pewna, czy Ryan zrozumie w jakiej sytuacji się znalazła. Niczego nie mogła już być pewna, a już na pewno nie własnej przyszłości. -Nie jestem pewna, czy żałuję, że do mnie napisał. - Przyznała, bo była wciąż mocno skonfliktowana ze sobą w tej kwestii. Mętlik, który towarzyszył jej w związku z całą tą sytuacją nieco się uspokoił, ale wciąż pozostawało wiele rzeczy, których nie potrafiła tak po prostu rozwiązać, co mocno jej przeszkadzało. -To bardziej skomplikowane, Ryanie. - Podjęła znów powoli wątek, po raz ostatni nawilżając wargi. Tej części obawiała się najbardziej i słychać było, że jeszcze bardziej ważyła swoje słowa. -Widzisz, istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że ojca przedwcześnie zwolnią z odsiadywania wyroku. Nie posiadam informacji, ile dokładnie czasu mogą potrwać związane z tym formalności, ale posiada bardzo dobrych prawników, którzy raczej nie będą zwlekać. Wiem natomiast, że gdy ojciec wyjdzie będzie wściekły, a to oznacza dość przykre konsekwencje dla każdego, kto mu się sprzeciwił w ten, czy w inny sposób. - Nie mogła zbyt delikatnie przedstawiać sytuacji, by byłoby to po prostu kłamstwo, do którego nie była obecnie zdolna. Omijała jednak kwestię dosłownych tortur, jakimi traktował swoją rodzinę, podczas tych ataków furii. -O ile zwykle miałam u niego dość szczególne względy, obawiam się, że tym razem zbyt mocno przekroczyłam granicę i konsekwencje dla mnie mogą być poważniejsze niż zwykle. Jeśli odpowiednio się ugnę, oczywiście, jest szansa, że nie będzie najgorzej, ale nie mogę być tego pewna. - Przymknęła na chwilę oczy, po raz pierwszy tracąc z Ryanem kontakt wzrokowy. Jej ciało machinalnie przypomniało sobie ból ojcowskich klątw i potrzebowała kilku oddechów, by się uspokoić i doprowadzić do ładu, choć dłonie dziewczyny mimowolnie zacisnęły się ciasno na jej ramionach. -Potrafię domyślić się, jak zabrzmi to, co teraz powiem, ale niestety w oczach ojca nie jesteś odpowiednim kandydatem dla mnie. Szczerze mówiąc, nie powinniśmy nawet zbytnio rozmawiać, poza sprawami biznesowymi, które są tutaj jedyną wartością dodaną. - Empatii Irvette brakowało, ale nauczyła się już rozumieć, że niektóre rzeczy bolały ludzi i ich reakcje potrafiły być nieprzewidywalne w takich momentach. Dziewczyna mówiła powoli i spokojnie, ale jej mowa ciała nieco się zmieniła. Wciąż była sztywna i oficjalna, choć teraz można było wyczuć w jej postawie coś więcej. Mocno skrywany strach i dyskomfort były powodem tej zmiany, choć nie zamierzała się do tego przyznawać na głos. -Przykro mi z tego powodu, bo naprawdę Cię polubiłam, Ryanie i choć zdecydowanie nie jest to scenariusz, który sobie wymarzyłam, od urodzenia wiem, że prawdziwe uczucie nie jest mi pisane na stałe. - Mówiła wiele i wielu tych słów żałowała. Nie była jednak całkiem głupia i naiwna. O ile zdążyła zaufać Ryanowi, tak była gotowa sprawić, by o wszystkim zapomniał, gdyby tylko zaszła taka potrzeba i czarodziej jednak postanowił naruszyć jej zaufanie. -Widzę kilka możliwości rozwiązania tej sytuacji, ale żadna z nich nie jest obiektywnie idealna. Przez wzgląd na naturę mojego ojca podejrzewam, że również możesz być w niebezpieczeństwie, gdy dowie się o naszej relacji. Pierwsze i najbardziej logiczne rozwiązanie jest takie, że rozejdziemy się tu i teraz, zapominając o swoim istnieniu. Dosłownie. Zapewni to Tobie po prostu bezpieczeństwo, o które niestety mocno się obawiam. - Zaczęła, zdecydowanie tracąc chłód w swoim głosie. Emocje powoli zaczęły pojawiać się w jej oczach i wypowiedzi, choć dzielnie trzymała je na wodzy. -Drugim wyjściem jest zignorowanie całego tego bałaganu i eksplorowanie naszej relacji, jeśli oczywiście po tym wszystkim nie zmieniłeś jeszcze zdania, co podejrzewam, że miało miejsce. Musimy się jednak wtedy liczyć nie tylko z ryzykiem, ale i z tym, że pewnego dnia zapewne zostanę zaręczona z kimś odpowiednim. - Czuła, jak serce coraz bardziej przyspiesza tempa w jej piersi. Przemyślała tę kwestię bardzo dobrze i wiedziała, że nie ma idealnego rozwiązania. Rozum i uczucia były w tej chwili w niej tak skonfliktowane, że po raz pierwszy w życiu czuła, jak bardzo straciła kontrolę nad swoim życiem i nie potrafiła podjąć samodzielnej decyzji. -Ostatnią opcją, poniekąd związaną z poprzednim rozwiązaniem, jest po prostu zignorowanie mojego ojca i całkowite sprzeciwienie się jego woli, ale to już może oznaczać śmiertelne niebezpieczeństwo i konsekwencje, na które prawdopodobnie nikt nie jest gotowy. - Zakończyła ostatecznie, a jej wzrok jasno dawał do zrozumienia, że zostawia tę decyzję w roli Ryana. Nie mogła go do niczego zmusić, ale też nie chciała przed nim tego ukrywać, skoro prawdopodobnie, na szali było ich zdrowie, a nawet życie.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Szybko okazało się, że sytuacja jest nieco inna niż zakładał. Może nie bardziej skomplikowana, ale zdecydowanie poważniejsza, bo ze słów Irvette wynikało że nie chodziło tutaj tylko o gniew czy dezaprobatę rodziny, na które byłby przygotowany, bo doskonale wiedział że w oczach czarodziejskiej arystokracji ktoś tak mocno spokrewniony z mugolami nie nadawałby się nawet do czyszczenia im butów. Oczywiście, uważał takie podejście za idiotyczne i krzywdzące, ale nie poczuł się urażony jej bezpośrednimi słowami. Tak po prostu było i liczył się z tym że nie zostanie przyjęty z otwartymi ramionami przez snobistycznych członków rodziny Irvette. Ale żeby groziło im za to niebezpieczeństwo? To, że pan de Guise byłby zdolny posunąć się do przemocy, bo tak odczytał jej słowa, gdyby dowiedział się że łączy ich coś więcej niż interesy, zaszokowało go tak że nawet nie był w stanie zapanować nad wyrazem twarzy. Kiedy wyobrażał sobie konsekwencje tego mezaliansu, odruchowo zmierzył ojca Irwety miarą swojego; Ewan często się na nich denerwował, zrzędził okrutnie gdy coś szło nie po jego myśli i wymyślał durne kary, czasem nawet się wydzierał, jak puszczały mu nerwy, ale nigdy nie podniósłby różdżki na Ryana czy jego rodzeństwo. A tym bardziej nie z powodu wyboru takiego a nie innego partnera. Z trudem przyjął do wiadomości, że w rodzinie de Guise było inaczej, a choć Irvette nie wchodziła w szczegóły, to w całej jej postawie było widać związane z tym cierpienie. Schował na chwilę twarz w dłoniach, usiłując zebrać myśli, bo wszystko to brzmiało fatalnie. - A więc twój ojciec jest... - zaczął, ale urwał w pół zdania bo nie wiedział, jak to ująć. Draniem? Tyranem? Czarnoksiężnikiem? -...takim człowiekiem. Rozumiem - wybrnął w końcu, darując sobie dosadne określenia, skoro oboje wiedzieli o co chodzi. Wysłuchał wszystkich opcji, które rzeczowo przedstawiała mu Irweta, a cała ta rozmowa wydawała mu się nieco absurdalna, w życiu by się nie spodziewał, że znajdzie się w sytuacji, w której będzie musiał dokonać takiego wyboru. Każda z możliwości była równie beznadziejna. Wyglądało na to, że czegokolwiek nie zrobią, będą żałować - różnica była tylko taka, czy stanie się to prędzej czy później i czy będą cierpieć z powodu utraconej potencjalnej miłości czy poważnego uszczerbku na zdrowiu. Merlinie, w co on się wpakował? Cała ta relacja od samego początku była jak jedna wielka czerwona flaga, na widok której powinien uciekać gdzie pieprz rośnie. Wstał, ale zamiast skierować się do wyjścia, jak podpowiadał rozsądek, usiadł na kanapie obok Irwety, choć nie wiedział czy cokolwiek będzie w stanie zmniejszyć ten dystans, jaki powstał między nimi. - Nie chcę, żebyśmy o sobie zapomnieli. Nie wiem czy byłbym w stanie - zaczął, bo naprawdę uważał ją za wyjątkową osobę i nie chciałby żeby tak po prostu zniknęła z jego życia - Nie chcę też wchodzić z tobą w coś z wyznaczonym z góry terminem ważności, to... to byłoby okrutne wobec nas samych - dodał, bo nie potrafił sobie wyobrazić zgłębiania romantycznej relacji z osobą, która lada moment może zostać zaręczony z kimś innym, odpowiednim. To było chyba gorsze niż wizja konfrontacji ze wściekłym, agresywnym ojcem dziewczyny. A trzecia opcja? Była zupełnie szalona, pewnie kiedyś bez wahania zgodziłby się na nią, ale nie miał już siedemnastu lat i nie mógłby wmawiać Irwecie bajek o tym, że odlecą razem na białym pegazie w stronę zachodzącego słońca i wszystko się ułoży. Bo przecież nie wiedział. - I nie mogę ci obiecać, chociaż chciałbym, że będzie warto postawić wszystko na jedną... moją kartę. Ani wymagać, żebyś poświęciła całe dotychczasowe życie - kontynuował, a im bardziej zbliżał się do sedna, tym trudniej słowa przechodziły mu przez gardło. Nie chciał też tak po prostu odejść i żyć ze świadomością, że Irweta została sama z ojcem, który jest gotowy zgotować jej piekło w imię własnych chorych zasad. - Chcę tylko żebyś była szczęśliwa, Irvette, albo przynajmniej nie nieszczęśliwa, ale nie wiem co zrobić żeby to umożliwić - zakończył trochę bezradnie, bo naprawdę nie widział tu sensownego wyjścia, choć usilnie próbował. Złapał ją delikatnie za rękę, z pełną świadomością tego że może jej się to nie spodobać, ale zrobił to odruchowo. - Zostaniemy przy przyjaźni pod pretekstem interesów? Czy to jest sensowny kompromis? - zaproponował niepewnie, bo chociaż teoretycznie kompromisem nikt nie powinien być pokrzywdzony (ani w pełni usatysfakcjonowany), to czuł że w tym przypadku będzie inaczej. Tłumienie uczuć pod osłoną przyjaźni nigdy nie było bezbolesne. Ale chyba lepsze niż śmiertelne ryzyko?
Ostatnio zmieniony przez Ryan Maguire dnia Sro 24 Kwi - 14:34, w całości zmieniany 1 raz
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Wiedziała, że sytuacja jej rodziny jest inna niż doświadczenia większości ludzi. Ona i jej rodzeństwo, byli poniekąd nauczeni, jak zachowywać się wokół ojca, by ten nie wpadał w furię, choć mężczyzna potrafił być naprawdę nieprzewidywalny. Irv bardziej martwiła się dziś o bezpieczeństwo tych, którzy nie zdawali sobie sprawy z tego, jak wiele problemów mogła im przynieść znajomość z rudowłosą zielarką. O Jamiego czy Hariela nie martwiła się wcale, choć dopuścili się kilku nieprzystających czynów, chroniły ich rodziny. Ryan nie miał tego szczęścia, a dziewczyna szczerze wątpiła, by stanowisko ambasadora jakkolwiek miało tutaj znaczenie, gdy Jacques się zdenerwuje. Z trudem patrzyła, jak Ryan chowa twarz w dłoniach, ale nie mogła odwrócić wzroku. W pełnym oczekiwania napięciu, zastanawiała się, co zaraz od niego usłyszy. Spodziewała się czegoś w rodzaju ucieczki i paniki, ale nic takiego nie miało miejsca. Skinęła głową, na jego podsumowanie Jacquesa, nie rozwijając tematu, który tylko bardziej mógłby im zaszkodzić, gdyby czarodziej się o tym dowiedział. Poczuła się zaraz jeszcze bardziej niekomfortowo, gdy usiadł obok niej. Była bardzo nieprzyzwyczajona do podobnych reakcji i powoli widać było, jak bardzo zagubiona i w pewien sposób przestraszona się staje. -A ja nie chcę, by stała Ci się krzywda. - Wypaliła, rumieniąc się nieco. Nie bała się tego, że nie dadzą rady o sobie zapomnieć. Jacinthe dobrze wiedziała, jak posługiwać się magią i Irv nie raz widziała, jak wyręczała członków rodziny w podobnych zadaniach. Co prawda dziewczyna wolałaby zrobić to sama, ale niestety, magia ostatnio nie była po jej stronie, a nie miała pewności, jak wygląda z hipnozą, co w przypadku porażki mogłoby ich postawić w jeszcze bardziej niezręcznej sytuacji. Czekała więc, co powie dalej, a każde kolejne słowo, które opuszczało usta Ryana, przynosiło jej ból, którego do tej pory nie znała. Z zewnątrz trzymała się dość dobrze, ale nie była już tak kamienna, jak jeszcze kilka chwil temu, więc czarodziej dobrze widział, jak jego słowa wpływają na nastrój rozmówczyni, choć nie mógł wiedzieć, na jaką skalę naprawdę się to odbywa. -To... - Zaczęła, ale urwała, gdy złapał ją za rękę, na którą machinalnie przeniosła wzrok. Nie pamiętała, by kiedykolwiek pozwolili sobie na jakikolwiek czuły kontakt fizyczny i w tej sytuacji przeraził on ją bardziej niż normalnie, choć nie cofnęła dłoni. -Szczęście jest bardzo subiektywną sprawą, Ryanie. Z każdej sytuacji znajdę takie wyjście, które będzie dla mnie najlepsze. - Odpowiedziała, zaczynając od tej sprawy, by własnymi słowami dodać sobie więcej pewności siebie. -Nie wymagam od Ciebie żadnych obietnic ani działań, bo nie mają one najmniejszego sensu. Ludzkie uczucia są zbyt nieprzewidywalne, by stawiać je za pewnik. Wiem jednak, że gdybym ukryła przed Tobą prawdę, byłoby to bardzo nie w porządku i mogło nieść za sobą jeszcze gorsze konsekwencje. - Zapewniła go, ku własnemu zdziwieniu ciepło odwzajemniając uścisk jego dłoni. Znajdowała w tym pocieszenie, którego się nie spodziewała odnaleźć. Jej umysł wciąż jednak pracował na najwyższych obrotach, próbując znaleźć w tym szaleństwie metodę. -Nie jestem w stanie przewidzieć, czy to dobre rozwiązanie. Mamy swoje obawy co do wielu rzeczy. - Zaczęła powoli, znów intensywnie myśląc, jak może się to odbić na przyszłości. -Mamy jeszcze trochę czasu. Niewiele, patrząc raczej obiektywnie, ale mamy. Myślę, że tyle powinno nam wystarczyć, by się przekonać, czy to rozwiązanie zadziała. - Postanowiła w końcu, czując w piersi kamień jeszcze większy niż ten, który poczuła widząc Ryana z tą piękną kobietą na Celtyckiej Nocy.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Zrobiło mu się przez chwilę cieplej na sercu, które z niewiadomych powodów zabiło szybciej kiedy usłyszał słowa będące wyrazem troski. Prawda była jednak taka, że krzywdy raczej nie dało się już tu uniknąć, można było tylko spróbować ją zminimalizować albo zmienić jej formę. Może nie ucierpi od niewybaczalnego zaklęcia, ale za to będzie zadręczał się myślą co by było gdyby, klątwą rzucaną na umysł bez użycia różdżki. Westchnął tylko i pokiwał powoli głową, bo nie bardzo wiedział, co miałby powiedzieć. Nie widział sensu w zapewnianiu, że nic mu nie będzie i poradzi sobie ze wszystkim, bo przecież to byłyby słowa rzucane na wiatr. Nie chciał też wypominać jej teraz, że cierpienie jest tu nieuniknione, bo doskonale widział, że i bez tego Irweta czuje się tragicznie w związku z tym wszystkim. Jego słowa zdecydowanie nie poprawiły ani sytuacji ani jej stanu, chociaż starała się tego nie okazywać, oczywiście. Oboje usilnie próbowali trzymać fason i emocje na wodzy, chociaż Ryan chyba poddał się pierwszy z chwilą gdy dotknął jej dłoni - i sam nie wiedział, czy robi to żeby pocieszyć ją czy może siebie. Z ulgą poczuł, że nie tylko jej nie cofnęła, ale odwzajemniła uścisk, a towarzyszyły temu zaskakująco optymistyczne słowa. - Naprawdę? To która z tych możliwości jest według ciebie najlepsza? - zapytał. Brzmiała teraz jakby była niezależnym magiem własnego losu, choć jednocześnie wciąż pozostawała pod kontrolą ojca. Uśmiechnął się blado, poniekąd do tego zmuszając, bo wcale nie było mu teraz do śmiechu. - Wiem i naprawdę doceniam, że to robisz. Wolałbym, żeby nie musiało dojść do tej rozmowy, ale... Może pozwoli nam ona uniknąć kompletnej katastrofy - skwitował, siląc się na znalezienie jakiegoś pozytywu, chociaż było ciężko, bo bardzo go to wszystko przytłaczało i zwyczajnie smuciło. Poczuł z Irwetą wyjątkową więź i bardzo chciałby zobaczyć, dokąd zaprowadziłoby ich podążanie za głosem serca, a w tym momencie ustalali właśnie że zamykają te drzwi. To było dziwne, do niczego między nimi nie doszło, a on czuł się jakby coś mu odbierano. - Dobrze - przytaknął jej, gdy niezbyt pewnie zgodziła się na spróbowanie kompromisu w postaci przyjaźni, chociaż im dłużej o tym myślał, tym lepiej wiedział, że to się nie sprawdzi. Nie miało prawa - prędzej czy później albo ich kontakt rozluźni się aż zaniknie, albo w końcu ulegną stłamszonym uczuciom i sprawa ponownie się skomplikuje. Wcale nie było dobrze. - Irvette? - odezwał się po chwili milczenia, podnosząc wzrok z ich splecionych wciąż dłoni prosto w jej oczy. Nurtowała go jedna kwestia. - Naprawdę byłabyś w stanie całkowicie sprzeciwić się ojcu, wyrzec rodziny, ryzykować jego zemstę? Niekoniecznie po to, żeby być ze mną czy kimkolwiek innym, tylko... po prostu, żeby żyć własnym życiem, tak jak chcesz? - zapytał. Byłby to bardzo odważny krok i naprawdę nie oceniałby jej, gdyby nie była gotowa go podjąć i tylko hipotetycznie proponowała taką opcję; jednocześnie uważał, że tak naprawdę to właśnie powinna zrobić. Sama dla siebie.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Ciężko było zaprzeczyć, że w pewien sposób ona też cierpiała. Cierpiała, bo jej życie po raz kolejny miało się diametralnie zmienić. Cierpiała, bo czuła oddech ojca na karku i cierpiała z powodu ludzi, których będzie musiała porzucić. Pocieszał ją fakt, że nie straci jednak przyjaciółki, bo Victoria idealnie wpasowywała się w standardy jej rodziny. W tej chwili było to jednak bardzo marne pocieszenie. Zaprzeczenia za strony Ryana nic by nie dały. Irvette wiedziała, że jakkolwiek zdolnym czarodziejem by nie był, raczej nie miał najmniejszych szans wyjść ze starcia z Jacquesem nie tylko bez uszczerbku ale i w ogóle żywy. Bolało ją to niezmiernie tak samo jak cała ta rozmowa, którą musieli przeprowadzić. -Nie ma takiej opcji, która rozwiazałaby wszystkie problemy wynikające z tej sytuacji. Najlepsze rozwiązanie zależy od tego, jak się na to spojrzy, choć bez wątpienia najbardziej rozsądne byłoby po prostu porzucenie naszej znajomości całkowicie. - Odpowiedziała zgodnie z tym, co zasugerowała wcześniej. Czy dałoby jej to szczęście? Absolutnie nie. Jednak ciężko było zaprzeczyć, że dla ich dwoje tak byłoby najbezpieczniej. Próbowała odsunąć jednak wszelkie emocje na bok wiedząc, że ani trochę im to teraz nie pomoże. -Uwierz mi, też nie planowałam takiego scenariusza. - Gniew pojawił się w jej oczach. Była to reakcja nie tylko na złość, którą czuła, ale i na bezsilność i pewne poczucie niesprawiedliwości, które w niej zakwitło. Ciężko było powiedzieć, że kocha Ryana, czy mają jakaś niezwykłą relację, której porzucenie wywróci jej świat do góry nogami, a jednak przez te kilka miesięcy zbudowali coś, na czym chciała spróbować oprzeć coś bardziej wyjątkowego. Teraz odebrano jej tę szansę, a Irvette bardzo nie lubiła, gdy zabierano jej cokolwiek. Jako że ustalili najważniejsze, zamilkła, próbując się uspokoić i zaplanować to, jak miała wyglądać ich skromnie dzielona przyszłość. Spotkania pewnie miały stać się jeszcze bardziej sporadyczne i bardziej oficjalne, nie mówiąc już o tym, że prawdopodobnie wiązały się też z tłumieniem w sobie wielu rzeczy i o ile była do tego przyzwyczajona, tak miała wątpliwości co do faktu, czy nie stała się przypadkiem zbyt sentymentalna przez lata spędzone w Wielkiej Brytanii. Machinalnie przeniosła spojrzenie na jego twarz, gdy przerwał tę ciszę i wypowiedział jej imię. Nie wiedziała, czego powinna się teraz spodziewać. Sam fakt, że jeszcze tu siedział był dla niej zaskakujący. Pytanie, które zadał wcale nie poprawiło jednak atmosfery. Wręcz przeciwnie, dziewczyna spięła się czując, że czegokolwiek nie powie będzie zakrawało to o zdradę, bo niestety klątwa szczerości wciąż na nią działała. -Nie jestem wystarczająco silna, by to zrobić. - Przyznała cicho, ponownie spuszczając wzrok. Była zdolną czarownicą, gotową do użycia najgorszych z klątw i posiadała hipnozę, która dawała jej zazwyczaj przewagę. To jednak nie miało znaczenia w starciu z jej ojcem, który był o wiele potężniejszy. -Mój brat uważa, że powinnam to zrobić, ale jedyną opcją, bym naprawdę żyła tak, jak chcę jest... - Urwała, bo nawet teraz ta myśl ją przerażała i nie potrafiła wyrazić jej na głos. -To czego chcę nie ma już znaczenia. - Dokończyła po chwili, powracając do sztywnego i bezdusznego tonu, machinalnie poprawiając swoją postawę i wygląd wolna ręką.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
W odpowiedzi na jego pytanie Irvette po raz drugi zaznaczyła, która opcję powinni według niej wybrać, co spowodowało, że Ryan zaczął się zastanawiać czy słusznie zasugerował próbę utrzymania neutralnej relacji tylko po to, by nie rezygnować z niej całkowicie, chociaż sam szczerze powątpiewał w to, czy takie coś będzie miało jakikolwiek sens. Zwrócił jednak uwagę na to, że odpowiedziała na tyle wymijająco, by ostatecznie nie stwierdzić, co byłoby najlepsze - może po prostu dlatego, że tutaj nie istniała żadna dobra możliwość, mogli wybrać co najwyżej najmniejsze zło. - No tak. Nie możemy być szczęśliwi, to chociaż bądźmy rozsądni - odparł, a w jego głosie wybrzmiała pełna niezadowolenia nuta, zahaczająca może nawet o gniew, ale nie był on skierowany w stronę Irwetki. Jedyne na co był zły, to te okoliczności które pokrzyżowały im wszystkie bardzo nieśmiałe plany, które ledwo zdążyły się pojawić na horyzoncie. Irvette zdawała się podzielać te odczucia, które wyraźnie dostrzegł w jej spojrzeniu. Oboje byli tak samo bezradni, skonfliktowani i zagubieni w tym wszystkim, a ponieważ żadne nie potrafiło znaleźć sensownej odpowiedzi na wszystkie znaki zapytania związane z ich znajomością, to mogli tylko trzymać się ostatni raz w życiu za ręce i ubolewać w milczeniu nad tym, że zamiast się do siebie zbliżać, będą musieli się oddalać aż pozostaną dla siebie tylko bladym wspomnieniem. - Wiem - powiedział tylko już znacznie łagodniej, bo przecież ani przez chwilę nie wątpił w to, że to właśnie Irvette była tu największą poszkodowaną, w końcu cała rzecz działa się z powodu jej ojca. Domyślał się, że gdyby przewidziała to co się wydarzy, zarówno między nimi jak i w kwestii skróconego wyroku, wcześniej podjęłaby kroki zapobiegające temu, co się teraz działo. Nie była jednak jasnowidzką, skąd miała wiedzieć? Żadne z nich nie było. A los paskudnie sobie z nich zakpił, dając nadzieję na coś naprawdę dobrego tylko po to, by sekundę później im to uniemożliwić. Zadane na koniec pytanie może i spowodowało że Irvette jeszcze bardziej się spięła, a atmosfera zagęściła tak, że możnaby zawiesić na niej różdżkę, ale Ryan nie żałował, że je zadał. Utwierdziło go to w przekonaniu, że naprawdę nie istniała żadna szansa na to, żeby udało im się na innej płaszczyźnie niż koleżeńska, nie dopóki odpowiedź na nie brzmiała inaczej niż pełne przekonania "tak". A dopóki Irv nie była stuprocentowo gotowa na takie radykalne kroki, to nawet nie było sensu o tym hipotetycznie rozmawiać. Ryan był ostatnią osobą, która chciałaby ją do czegokolwiek namawiać, uważał, że tego typu decyzje powinny wychodzić od wewnątrz, a nie pod naciskiem. - Łatwo mówić. Też uważam, że wolność jest największą wartością w życiu, ale nie ma nic złego w tym, że cena za nią jest dla ciebie w tym momencie zbyt wysoka - odparł i pogładził kciukiem wierzch jej trzymanej wciąż w swojej dłoni, podejmując próbę wykonania uspokajającego gestu, bo Irweta wyglądała na zdenerwowaną tym tematem - Dla mnie ma - uświadomił jej - Ale nie musimy o tym rozmawiać - dodał, bo domyślał się, co takiego chciała powiedzieć, a co nie mogło przejść jej przez gardło, dlatego nie naciskał na to, by kontynuowała wypowiedź. No i tak się składało, że to co miało dla niego znaczenie zupełnie nie miało teraz znaczenia. Koniec końców, jedyne co się liczyło w tym małym wszechświecie należącym do Irvette, to zdanie pana de Guise. Spojrzał na nią niepewnie, bo czuł, że rozmowa powoli dobiega końca, ale nie chciał się jeszcze żegnać - i zwyczajnie nie wiedział, co dalej.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Bycie rozsądną zawsze przeważało u niej nad byciem szczęśliwą, choć i do tego potrafiła się całkiem dobrze przekonać. Wiedziała, jak wiele ma w życiu przewagi dzięki temu, co posiadała jej rodzina i jak wiele z tego sama mogła czerpać. Widziała to jeszcze wyraźniej po ostatnich latach w Hogwarcie, gdzie dość spora część uczniów odstawała od jej życiowego standardu. We Francji nie czuła aż takiej przepaści, choć zdawała sobie sprawę, że wychodziło to też z faktu, w jakim towarzystwie się obracała. -Nie wiemy, czy co innego dałoby nam szczęście. - Zauważyła rozsądnie, bo przecież nie mogli zakładać, że gdyby weszli w związek, to jakkolwiek udałoby im się stworzyć szczęśliwą parę. Owszem, dogadywali się i Ryan potrafił wyciągnąć z niej wiele dobrego, ale czy to wystarczało? Nie wiedziała, bo i nigdy nie miała okazji dowiedzieć się, jak prawdziwe partnerstwo wygląda. Domyślała się, że zadane przez niego pytanie nie było przypadkowe. Sama zapewne podjęłaby podobne rozmyślania na jego miejscu. Różnica była jednak dość znacząca. Ryan nie znał jej ojca, ani żadnego innego członka rodziny Irvette i nie miał pojęcia, jak naprawdę niebezpieczne było prowadzenie swoistej rebelii. I to jeszcze dla czego? Dla wątpliwego szczęścia? Jej brat postawił już wszystko na tę kartę i jak się okazało, fortuna nie sprzyjała mu wcale tak długo. Choć teraz był przynajmniej wolny, w pewnym sensie. -Dziękuję za zrozumienie. Byłam pewna, że zareagujesz zupełnie inaczej. - Wciąż nie patrzyła mu w oczy, rumieniąc się lekko. Była nie tylko zaaferowana wszystkimi słowami, które tu padły, ale i zawstydzona słabością, jaką okazała. Nigdy w życiu nie powiedziała na głos, że coś ją przerasta. Tutaj niestety miała jednak rację. Jacques miał ogromną przewagę w bezpośrednim starciu, a zorganizowanie na niego obławy zdawało się być niemożliwe chociażby ze względu na to, że ciężko było znaleźć odpowiednią ilość głupich, ale i utalentowanych ludzi, którzy byliby w stanie sobie poradzić. -To dość słodkie z Twojej strony. - Odparła ze smutnym uśmiechem, gdy wypowiadał przedostatnie słowa. Nie przypominała sobie, by ktoś kiedyś wprost to jej przyznał, a w tej chwili było to naprawdę marne, ale jednak jakieś pocieszenie. Wróciła spojrzeniem do jego oczu, by po chwili opadło ono na kilka sekund na wargi chłopaka. Nie wiedziała czemu tak zareagowała. Była zduszona, smutna, przerażona i ogólnie bezsilna, a jednak bliskość Ryana zapewniała jej pewien komfort. Była prawie pewna, że mało z kim mogła tak szczerze porozmawiać o czymś tak niesamowicie istotnym i to jeszcze w tak spokojny sposób. -Wolę rozmawiać, niż się pożegnać. - Wyrzuciła z siebie, dawno już kierując swoje spojrzenie ponownie w stronę jego oczu. Wiedziała, że w momencie, gdy opuszczą to pomieszczenie, wszystko będzie musiało się zmienić, a tak szczerze nie była pewna, czy jest na to gotowa.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Uwaga Irwety, choć nieprzyjemna, była rzeczywiście bardzo trafna. Nie wiedzieli, czy to z czego rezygnują rzeczywiście było warte całego tego żalu, bo była to jedna z tych rzeczy, o których wartości można się przekonać tylko i wyłącznie z doświadczenia. - Prawda - potwierdził krótko i sam nie wiedział, który ze scenariuszy byłby gorszy: gdyby zmarnowali szansę na prawdziwe uczucie, wybierając rozsądek czy gdyby poświęcili wszystko dla czegoś nieudanego, inwestując w szczęście które wcale nie było im pisane. Jak zwykle - tak źle i tak niedobrze. Z jednej strony się cieszył, że wszystko to było dopiero raptem w zalążku, bo teoretycznie łatwiej było im podejmować chłodne i logiczne decyzje; z drugiej, gdyby wcześniej zdążyli zainwestować w rodzące się uczucie, być może teraz wiedzieliby lepiej na czym stoją i jakie mają szanse. Tymczasem nie wiedzieli nic i błądzili jak dzieci we mgle. Ryan nie wiedział nic o rodzinie Irvette poza tymi skąpymi informacjami, jakimi się z nim podzieliła i które dawały tylko pobieżny obraz tego, co mogło jej grozić za złamanie zasad - i dlatego właśnie nie oceniał jej wyborów, nie uważał wcale za słabą czy niezdolną do poświęcenia. Nie wymądrzał się, wmawiając że powinna zrobić to czy tamto, nie doradzał gwałtownych ruchów, bo doskonale wiedział, że jedyną osobą która jest w stanie obiektywnie ocenić stosunek zysków do strat jest sama Irweta. - Widzisz, niczego nie można być w życiu pewnym - skomentował filozoficznie zdziwienie rozmówczyni jego reakcją, chociaż wydawało mu się, że zdążyła poznać go na tyle dobrze, by się zorientować, że był raczej wyrozumiałym człowiekiem. - Tym bardziej doceniam, że podjęłaś ten temat, zakładając że nie zrozumiem - dodał, bo rzeczywiście tak było. W całym tym żalu i smutku gdzieś w głębi duszy cieszyło go, że Irvetka darzy go takim zaufaniem, a największym jego wyrazem było chyba właśnie to przyznanie się do słabości - która w jego oczach wcale nie była czymś negatywnym, a po prostu... ludzkim, zupełnie normalnym i naturalnym. Chociaż zdecydowanie nie byłby zachwycony, gdyby miał świadomość tego, że planem awaryjnym kobiety było potraktowanie go odpowiednim zaklęciem, które wymazałoby mu z pamięci wszystkie poznane tego dnia sekrety; na szczęście nie potrafił czytać w myślach i mógł tkwić w przekonaniu, że to zaufanie jest stuprocentowo prawdziwe. Odwzajemnił jej smutny uśmiech równie niemrawo i zupełnie wbrew sobie szykował się powoli do uprzejmego do widzenia, kiedy jedno krótkie spojrzenie Irvette, opadające na moment z jego oczu gdzieś w dół, kompletnie wytrąciło go z równowagi; odruchowo poszedł w jej ślady, zahaczając wzrokiem o jej usta. Głupi pomysł. Zły pomysł. Jeśli chwilę wcześniej myślał o pożegnaniu z niechęcią, to teraz wydawało mu się to wręcz fizycznie niemożliwe do zrealizowania - a na dodatek ze słów Irwetki wynikało, że podziela jego zdanie. Poczuł na ciele znajomy dreszczyk, zwiastujący rychłe przejęcie sterów przez tą zdecydowanie mniej rozsądną część jego osoby, którą zwykle udawało się skutecznie stłamsić. Walczył z nią jednak już tak długo, że chyba po prostu nie miał już siły i zwyczajnie skapitulował. No i potrzebował pocieszenia. Ona chyba też. Inaczej nie kazałaby mu zostać. - Chyba już wszystko powiedzieliśmy - oznajmił, wypuszczając dłoń Irvette ze swojej, ale tylko po to, by unieść ją i odgarnąć jej rudy lok z twarzy, która - nagle się zorientował - znajdowała się zdecydowanie bliżej, niż jeszcze przed chwilą. Mógłby policzyć wszystkie piegi na jej twarzy. Zrobił jednak coś innego, stwierdziwszy że dopóki tkwią w bezpiecznej bańce sekretnej biblioteki, to nic im nie grozi, a ta chwila może trwać tak długo jak zechcą, więc teraz albo nigdy - i w szaleńczym przypływie absolutnego braku logiki, przekreślając wszystko co dotychczas powiedział, pocałował ją. Lekko, ostrożnie, pytająco. Może na pożegnanie, a może nie.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Cóż, ktoś musiał stwierdzić przykre fakty i zazwyczaj była to akurat ona w towarzystwie. Nie wiedziała, czemu w towarzystwie Ryana czuła się na tyle swobodnie, by tyle przed nim odkryć, ale czuła się przez niego zrozumiana, co wcale nie było zbyt częste w jej życiu i w dużej mierze powodowało dystans, jaki okazywała innym ludziom. Tym bardziej ta rozmowa była dla niej ciężka. Bez względu na to, czy pisane im były romantyczne uniesienia, nie chciała tracić kogoś takiego ze swojego otoczenia, a niestety, na ten moment wszystko wyglądało na to, że tak właśnie się stanie. Uśmiechnęła się lekko na jego komentarz, który poniekąd nawiązywał nawet do jej poprzednich wypowiedzi. Miał rację, niczego nie mogła być pewna i chyba to najbardziej w życiu ją denerwowało. Nienawidziła niespodzianek, a wyglądało na to, że jakaś czeka na nią na każdym rogu. -Nie doceniłam Cię, Maguire. Przepraszam. - Można by powiedzieć, że jej ton był nawet lekko żartobliwy, ale ostatnie słowo wypowiedziała całkiem poważnie. Zaskakiwał ją praktycznie podczas każdego spotkania. Przez głowę przeleciało jej wspomnienie ich pierwszej interakcji i to, jak obydwoje byli nastawieni do siebie raczej wrogo. Zastanawiało ją, czy gdyby nie tamto spotkanie na bagnach, kiedykolwiek wyszliby poza tamtą oficjalną i bardzo interesowną sferę. Czy mieliby szansę usiąść tutaj dzisiaj i przeprowadzić tę nieprzyjemną, choć niestety bardzo potrzebną rozmowę. Wiedziała, że ta sytuacja nie jest jej winą, ale jednocześnie czuła się odpowiedzialna za to, że postawiła Ryana przed takimi decyzjami. To wszystko sprawiło, że uśmiech i żarty momentalnie wypadły jej z głowy, a powrócił raczej grobowy nastrój. Przez fakt, że na chwilę straciła z oczu jego wzrok, nie zauważyła, że praktycznie odwzajemnił jej spojrzenie. Była pewna, że za sekundę ich drogi się rozejdą, choć dawno nie doświadczyła czegoś, czego pragnęłaby mniej niż tego rozstania. Smutek odmalował się na jej bladej twarzy, gdy puścił jej dłoń i wypowiedział słowa, które potwierdzały jej przypuszczenia. Nim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, w jej oczach pojawiło się zdziwienie i lekka niepewność, gdy poczuła jego dłoń na swoim policzku, a ich twarze znalazły się tak niebezpiecznie blisko siebie. Czuła, jak serce przyspiesza jej tempa, a napięcie wokół rośnie, powodując znajomy skurcz żołądka. Zakręciło jej się w głowie, gdy poczuła miękkość jego warg na swoich. Nie był nachalny, wręcz wydawało się, że sam nie jest pewien, czy dobrze robi. Nie robił. Wiedziała o tym, że był to ogromny błąd z ich strony i nie powinno to mieć miejsca. Wiedziała, że po tym będzie jeszcze ciężej pożegnać się i wrócić do neutralnej relacji. Wiedziała to wszystko bardzo dobrze, a jednak odwzajemniła pocałunek, w którym Ryan mógł poczuć wszystkie te niewypowiedziane emocje, które nią targały. Wplotła delikatnie palce w jego włosy, czując się jak bohaterka jednej z powieści, które tak żarliwie czytała w tajemnicy przed światem. Czas i miejsce przestały się liczyć. Rozmowa, którą właśnie przeprowadzili przestała się liczyć i jej ojciec przestał się liczyć. Na te kilka krótkich sekund, liczył się tylko on i ona. -To było okropnie głupie i nieodpowiedzialne. - Powiedziała cicho, odsuwając się od niego z żalem. Wiedziała, że ma rację. Wiedziała, że obydwoje zdają sobie z tego sprawę i wiedziała, że powinni w tej chwili wstać i rozejść się każdy w swoją stronę. A mimo to, nie dała mu czasu na odpowiedź, tym razem samej aranżując pocałunek, zdecydowanie pewniejszy niż ten poprzedni.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Świadomość twardych, niezaprzeczalnych faktów zdecydowanie była w życiu potrzebna i Romek szanował rzeczowe podejście Irvette do życia, chociaż jednocześnie uważał że rozum warto równoważyć odpowiednią dozą bardziej emocjonalnego podejścia, mimo tego że połączenie to nie zawsze było możliwe i czasem należało wybrać jedno, które rzadko sprawdzało się w stu procentach. Podczas tej rozmowy próbował bardzo twardo stąpać po ziemi i odsunąć wszystkie uczucia na bok, i gdzie go to zaprowadziło? Do absolutnego poczucia smutku i porażki. W przykrej rozmowie były też mniej żałosne przebłyski, pokrzepiające gesty, jakieś smutne uśmiechy, ledwo wyczuwalne żarty i komplementy, ale nic nie było w stanie sprawić, by z serca spadł mu ten paskudny ciężar. Nawet te nieoczekiwane, szczere, kontrastujące z chwilowo lekkim tonem, przeprosiny. Nie uważał, by mu się za cokolwiek należały. - Nie ty jedna - zauważył lekko, gdy przyznała że go nie doceniała, bo faktycznie zdarzało mu się to znaczenie częściej; na szczęście bywały czasem sytuacje, w których element zaskoczenia jakąś niespodziewaną reakcją dawał mu przewagę nad rozmówcą. A w konfrontacjach z Irwetą zwykle zyskiwał dzięki temu to, że od czasu do czasu miło ją zaskakiwał. Jak się okazało, potrafił też zaskoczyć sam siebie, kiedy kierowany impulsem podejmował najgłupszą możliwą decyzję, z pełną i skrzętnie ignorowaną świadomością tego, jak fatalna w skutkach ona będzie. Dopuszczał możliwość, że lada moment zostanie odepchnięty i wyleci z hukiem za bramę rezydencji, bo to co robił było przecież skandalicznym zaprzeczeniem wszystkich wcześniejszych ustaleń; tymczasem Irweta postanowiła odwzajemnić pocałunek, wywołując w nim falę ulgi i radości, która wkrótce być może miała przerodzić się w żal i poczucie winy; ale jeszcze nie teraz. Wszystko to trwało jednak bardzo krótko, za krótko, by zdążył się nacieszyć ustami Irwetki zanim odzyskała rozsądek i oświadczyła, że to było głupie i nieodpowiedzialne. Zgadzał się z nią w stu procentach i zdążył tylko posłać jej w odpowiedzi skruszone spojrzenie, gdy tym razem to ona natychmiast zaprzeczyła swoim słowom i nastąpił kolejny zwrot akcji; uśmiechnął się mimowolnie, rozbawiony tym jak zgodni byli zarówno w ustalaniu nowych panujących między nimi zasad jak i łamaniu ich. Kolejny, zainicjowany przez Irvette pocałunek był już bardziej intensywny; odwzajemniał go rozochocony, obejmując i przyciągając dziewczynę do siebie, spragniony nie tylko tych ust, ale i bliskości jej ciała. - Tak, ale za to jakie przyjemne - skontrował jej słowa dopiero po dłuższej chwili, by zaraz wrócić do tego, co przerwali. Wyłączył myślenie i nic nie wskazywało na to, by w najbliższym czasie miał odzyskać zdrowy rozsądek. Cała nadzieja w Irvette... albo i nie.