Czarodzieje
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Share
 

 Dom rodzinny Larsonów

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość


Saskia Larson
Saskia Larson

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
Dodatkowo : kapitanka drużyny Krukonów
Galeony : 242
  Liczba postów : 664
https://www.czarodzieje.org/t18235-saskia-kia-larson
https://www.czarodzieje.org/t18368-saskowa-gaja#523010
https://www.czarodzieje.org/t18364-saskia-kia-larson
Dom rodzinny Larsonów QzgSDG8




Gracz




Dom rodzinny Larsonów Empty


PisanieDom rodzinny Larsonów Empty Dom rodzinny Larsonów  Dom rodzinny Larsonów EmptyPią Mar 06 2020, 15:05;


Dom rodzinny Larsonów





Front




Posiadłość znajduje się tuż za Londynem. Odgradza się od miana rozległym, zielonym terenem, które przez mugoli postrzegane jest nie tylko jako opuszczone, ale i nawiedzone.



Okolica: Opuszczona szklarnia


Dziesiątki lat temu tętniła życiem, kolorem i zapachem. Dziś jest najwyżej domem dla młodych akromantul i dziko rosnących roślin. W szklanych witrażach wciąż grają jednak światła.



Okolica: Domek na drzewie




Ulubione miejsce rodzeństwa Larson, dziś pozostaje nieco opuszczone. Raz na jakiś czas, domowy skrzat robi w nim generalny porządek, a zeszłej wiosny domek został przerobiony na niewielką stancję dla gości.



Dom: Salon




Ogromne pomieszczenie, pełne obrazów przedstawiających członków rodu i rodzinnych pamiątek. Zazwyczaj przyjmuje się tu gości i uprawia regularne dysputy przy kieliszku smoczego wina.



Dom: Kuchnia




Nie ma tu wiele światła, ale wydaje się najbardziej domowym ze wszystkich pomieszczeń. Zawsze jest tu ciepło, a na ogniu stoi kociołek z bulgoczącym jedzeniem. Tu tez najczęściej można spotkać kręcącego się domowego Skrzata Ugoska.



Dom: Jadalnia




Z zasady miało być to miejsce rodzinnych spotkań. Teraz raczej stół jest symbolem biznesowych porachunków.



Dom: Warzelnia eliksirów




To tu Katherine pracuje nad swoimi eliksirami uzdrowicielskimi. To również w tym miejscu Saskia straciła czucie w dłoni. Ma się wrażenie, że w wyjątkowo paskudne dni, słychać krzyk matki, który wsiąknął tu w ściany.



Dom: Gabinet Yaskra




Pokój ten prawie woła „Wstęp wzbroniony”. Drzwi są zalakowane zaklęciami ochronnymi, a w środku archiwizowane są wszelakie dokumenty na temat przestępstw, nad którymi pracował Yaskier.



Dom: Pracownia rzeźbiarska



Najważniejsze miejsce na całym świecie. Trzyma tu swoje prace, swoją miłość i najchętniej cały czas trzymałaby samą siebie. To tu spotyka się z „klientami”.



Dom: Pokój Saski




Na okres wakacji, ferii i weekendów pokój Saski. Niezbyt przywiązuje do niego wagę, bo i tak cały czas spędza w pracowni.



Dom: Pokój Solange




Według Saski jest zbyt dziewczęcy, według Solange – idealny. Nieco różni się od reszty domu, ale kto jak nie ona miałby podkreślać swoją niezależność.



Dom: Pokój Sigruna




Na co dzień opuszczony – Sigrun dopiero w tym roku kończy szkołę w Durmstragnu i zadecyduje, czy chce wrócić do domu.
 
Powrót do góry Go down


Lyall Morris
Lyall Morris

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Galeony : 366
  Liczba postów : 378
https://www.czarodzieje.org/t17873-lyall-everett-morris
https://www.czarodzieje.org/t17887-alma#504904
https://www.czarodzieje.org/t17877-lyall-everett-morris#504729
https://www.czarodzieje.org/t18495-lyall-morris-dziennik#526869
Dom rodzinny Larsonów QzgSDG8




Gracz




Dom rodzinny Larsonów Empty


PisanieDom rodzinny Larsonów Empty Re: Dom rodzinny Larsonów  Dom rodzinny Larsonów EmptySro Mar 11 2020, 23:12;

Nawet jeśli nie chciał - a nie chciał i wszyscy bogowie, każdy cień w domu mu świadkiem, że nie chciał - zaproszony na kolację do Larsonów musiał się na niej pojawić. W drodze żałował, że nie ma znów pięciu lat i nie mógł po prostu powiedzieć "nie chce!" tupnąć nogą i uciec, schować się gdzieś w lesie daleko za dworkiem, uciec na skałki przy brzegu morza, spać trzy dni w mugolskiej stodole między owcami. Jak miał pięć lat jeszcze sobie na to pozwolił, z czasem jednak każda ucieczka wiązała się z dotkliwą karą, a każdy opór z cierpieniem wzrastającym wprost proporcjonalnie do utraty cierpliwości przez jego dziadków. Wbrew opinii jaką budowali o sobie Morrisowie to nie jego ojciec, a już na pewno nie jego matka stanowili organ decyzyjny tej rodziny. Mogli być trzygłową hydrą wraz z Wujem Olafem, szyją jednak, tułowiem i sercem pozostawali dziadkowie. Upiorna para o nieznanym pochodzeniu i zerowej moralności, której to brak wpompowywali na siłę każdemu kto miał nieszczęście nosić nazwisko Morrisów. Po tylu latach nauki, tresury, kar cielesnych i umysłowych, nawet najgłupszy pies nauczy się nie sprzeciwiać. Nawet najgłupszy pies nauczy cię uśmiechać. Nawet najgłupszy pies przyjdzie na zawołanie stać na baczność tam, gdzie każą mu stać.
Aportując się na teren włości Larsonów zbierał w sobie jak magnes ostatnie opiłki kultury i dobrego wychowania jakie pod skórę wszczepiła mu rodzina, przeczesał palcami włosy i z butelką dobrej whisky skierował się do drzwi wejściowych. Kiedy chciał umiał wyglądać dobrze, problem polegał na tym, że tak rzadko chciał. Zarówno wyglądać dobrze, jak i cokolwiek innego. Sekretem życia Lyalla było to, że oczekiwał nieuniknionego końca o którego nadejściu był przekonany. Wchodząc po schodach do głównych drzwi dworku rozmyślał o tym skąd taka nagląca presja przyspieszenia całego procesu ożenku z nieszczęśliwą i nieszczęsną córką Larsena i jedyne co przychodziło mu do głowy to smutny acz prawdziwy fakt, że kiedy już go zamkną w Azkabanie, a nie zdąży biednej Penelopy zaobrączkować, a najlepiej zasadzić w jej brzuchu morrisowego potomka, to z całego układu dymnych zasłon i fantasmagorii mających jego rodzinie ułatwić umykanie poza radarem Wizengamotu szlag trafi. Na co im syn, który nie może palca przyłożyć do ochrony wartości i interesów własnej rodziny?
Zastukał kołatką przybierając jeden ze swoich czarujących uśmiechów, nadających jego twarzy tego sympatycznego wyglądu na który nabierali się chyba wszyscy, którzy nie mieli tej wątpliwej przyjemności poznania jego rozkosznego niby smocza ospa charakteru. Wpuszczony do środka przez gosposię zdjął z nosa okulary by wsunąć je w wewnętrzną kieszeń marynarki, a widząc wychodzącego mu na przywitanie seniora rodziny złożył na jego ręce swój jakże skromny podarek. Osobiście uważał za absurd konsumpcję alkoholu którego cena przewyższała koszt kupienia sobie całkiem porządnej, sportowej miotły - kim jednak był by oceniać preferencje Yaskra, ledwie pionkiem, padawanem w rękach wyższych sił.
Uścisnęli sobie ręce jak to na dżentelmenów przystało i wymieniając drobne uprzejmości oraz zupełnie płytkie opinie udali się do salonu.

@Saskia Larson
Powrót do góry Go down


Saskia Larson
Saskia Larson

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
Dodatkowo : kapitanka drużyny Krukonów
Galeony : 242
  Liczba postów : 664
https://www.czarodzieje.org/t18235-saskia-kia-larson
https://www.czarodzieje.org/t18368-saskowa-gaja#523010
https://www.czarodzieje.org/t18364-saskia-kia-larson
Dom rodzinny Larsonów QzgSDG8




Gracz




Dom rodzinny Larsonów Empty


PisanieDom rodzinny Larsonów Empty Re: Dom rodzinny Larsonów  Dom rodzinny Larsonów EmptyNie Mar 15 2020, 23:15;

Na Morganę, chuj z tymi wszystkimi konwenansami. 
Niby teraz mają się obowiązkowo widywać, skoro są narzeczeństwem? Przecież ta obrączka to farsa. Kawałek metalu z niewielkim kamieniem, który nosi na palcu prawej dłoni, by nie czuć jego obecności. Chociaż z drugiej strony, ten malutki przedmiot naznaczył jej życie. Zepchnął ją z drogi, którą podążała i wepchnął na nowe tory, wprost pod pędzący, morrisowy pociąg. Tak czy inaczej – kurwa, czy jakieś odgórne prawo narzuca im spędzanie czasu na tych wymuszonych kolacyjkach? Jakby co najmniej mieli się w sobie zakochać siedząc po przeciwnej stronie stołu, przelewając kieliszki alkoholu, by w ogóle znieść swój widok. By przełknąć to obrzydzenie, flegmę, która toczy im się po gardle, kiedy tylko wypowiadają swoje imię. Takie jest teraz Twoje życie, Kia, przyzwyczaj się do tego posmaku w ustach.
Tymczasem rzuca się w pościeli, wierzga nogami, odpychając od siebie wszystkie poduszki, które w teorii miały nieść miękkość, a teraz wydawały się jak kamienne bloki, które ranią jej skórę. A może w dniu takim jak ten, wszystko będzie ją ranić – w końcu za kilka godzin w salonie znowu zgęstnieje powietrze, znowu będzie ciężko oddychać, kiedy do nozdrzy będzie dostawać się ten obcy zapach: chłoptasia, który wchodził tu jak do siebie, jakby miał ich w garści, jakby byli ptaszkami, którym skręci kark, kiedy tylko zaczną fałszować. Kia ostatnimi czasy odnajduje wielką ulgę w demonizacji młodego Morrisa. W jej myślach nosi on trytonie łuski, a z głowy wyrastają mu rogi. Jest potworem. Jest potworem. Jest potwornym przeznaczeniem.
Na moment przed oczami staje jej wspomnienie. Popołudnie, kilka miesięcy temu, podczas którego siedziała w pracowni, a ojciec wpadł do pomieszczenia – chociaż zazwyczaj udawał, że ono nie istnieje.
- Saskia, czasem tak bywa, że życie decyduje za nas,… - Bredził wtedy, a Kia nie raz zastanawiała się, ile raz ojciec układał ten monolog w głowie, zanim dotarł do domu z Wyspy Man. Biorąc pod uwagę, jak skrajnie żałośnie mu to wyszło, to o wiele za mało. - że zabiera nam wybór. Dla większego dobra. Pamiętaj, co Ci zawsze powtarzałem. Pod koniec dnia zawsze liczy się większe dobro, to co udało nam się zyskać. Jedno z nas musiało dziś coś stracić. Niestety tym razem padło na Ciebie.
Obraz znika, kiedy uświadamia sobie, że zaciska zęby tak mocno, że kości prawie trzeszczą pod swoim naporem, błagając, by zwolniła nieco ucisk. Ostatnie pół roku było jak koszmar – koszmar, z którego próbuje obudzić się każdego dnia, rozczarowana, że wciąż budzi się w tym samym świecie. Czuje cały kalejdoskop uczuć, ale zdrada dominuje ponad wszystkimi, ponad rozpaczą, ponad niesprawiedliwością, a nawet – a może przede wszystkim, ponad utraconą miłością, która jest jak sącząca się rana. Nie potrafi się odnaleźć w tej nowej sytuacji. Z całego serca chciałaby, żeby on był równie zagubiony w tym wszystkim, żeby był łagodny, nie traktował jej jak gnomiego gówna, które przykleja się pod podeszwę buta. Naprawdę chciałaby mieć w nim oparcie, może wtedy łatwiej byłoby jej patrzeć w przyszłość. Jednak jego postawa potęguje tylko jej wewnętrzną niechęć, która wylewa się z niej, tworząc na powierzchni jej skóry niewidoczną powłokę. Cała się od niej klei.
Kilka godzin później serce kołacze jej tak głośno, iż prawie nie słyszy, że piętro niżej ktoś anonsuje swoje przyjście. Niechętnie, ale pośpiesznie zbiega po schodach – nie chce, by ominął ją chociaż moment jego obecności w jej domu. Pragnie być świadkiem tych wszystkich sztucznych uprzejmości, małych pogawędek, nieśmiesznych żartów i anegdotek o pogodzie. Chce naznaczać swoją milczącą obecnością każdą tą chwilę, a mimo to chowa się w półcieniu, kiedy drzwi się otwierają. Atłasowy materiał sukienki spływa jej po udach, poruszając się z każdym jej oddechem. Kącik ust unosi się jej do góry, kiedy kręci z niedowierzaniem głową – no, no, wykosztował się chłoptaś, jak tak dalej pójdzie, to późnym wieczorem zamknie się z ojcem w jednej z wielu łazienek, gdzie będą się mogli adorować do woli.
- Dobrze wyglądasz, Morris. – rzuca mu w plecy, kiedy przechodzi obok niej, nie zwracając na nią uwagi, jakby była tylko elementem wystroju. W sam ich środek, gdzieś na wysokość jego serca, bo tylko tam sięga wzrostem. Słowa są ostre, krótkie, jak komenda czy szczeknięcie, wypadają spomiędzy jej warg automatycznie, chociaż treść wyraża najszczerszą prawdę. Chciałaby słowem przebić mu materiał marynarki, przeszyć mięśnie i wejść niczym lodowa igła w główną tętnicę, by przez moment poczuł to, co czuje ona. By wszedł w jej skórę, a wtedy… kto wie, może nawet spojrzałby na nią łagodniej, zrzuciłby z ust ten uśmieszek, stanął na krótką chwilę po jej stronie. Cóż za pierdolenie. Idzie za nim, stąpając bosymi stopami po miękkim dywanie, nie wydając z siebie nawet najcichszego odgłosu. Nie zdradzają jej nawet stare, drewniane panele – po latach w tym ogromnym domu, wie gdzie stawać, by nikt nie wykrył jej myszkowania. „Tak Morris, dobrze wyglądasz. Ale nie jesteś nim. Nigdy nie będziesz, Ty włócząca się kupo mięsa. Nie dorastasz mu do pięt. Ciekawe czy równą przyjemność sprawia Ci patrzenie na jego cierpienie? Przyjacielu, mój przyjacielu, mój końcu. Entliczek, pentliczek, założę Ci stryczek.”
Kroki prowadzą do salonu, gdzie domowy skrzat zmaterializował już poczęstunek, a kieliszki opadły na blat stołu, uprzednio obijając się o siebie w powietrzu. Młodej Larson przez myśl przeszło, czy i dzisiejszego wieczora jej matka nie opuści sypialni w ramach swojego buntu na ostatnie wydarzenia. 
- O, Saskia, już jesteś. Usiądziesz? Właśnie miałem pytać Lyalla o to, jak pracuje mu się w Ministerstwie. Wiesz, wspominałem o Tobie jednemu z moich najbliższych znajomych, nie wiem czy go kojarzysz, Rubert Jones pracuje w departamencie…Nie słucha dalej ojca, tylko z westchnieniem opada na fotel, naprzeciwko swojego ukochanego narzeczonego, by móc wbić mu wzrok w twarz. Łapie się na tym, że czasem zapomina o tym jak on wygląda. Jak marszczy mu się nos, gdy się uśmiecha, jak lewa powieka delikatnie mu opada, a także o tym z jaką pogardą i rozbawieniem na nią patrzy, gdy ich wzrok się spotyka. Ach, te niuanse. Saskia krzyżuje ramiona na piersi, a nogę wysuwa przed siebie, by przysunąć stopę do buta Morrisa. Oblizuje usta, odrywa spojrzenie od lakierowanej skóry, by ponownie odnaleźć jego oczy i milcząco zapytać: Najdroższy, brzydzisz się tego, że Cię dotykam?
Powrót do góry Go down


Lyall Morris
Lyall Morris

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Galeony : 366
  Liczba postów : 378
https://www.czarodzieje.org/t17873-lyall-everett-morris
https://www.czarodzieje.org/t17887-alma#504904
https://www.czarodzieje.org/t17877-lyall-everett-morris#504729
https://www.czarodzieje.org/t18495-lyall-morris-dziennik#526869
Dom rodzinny Larsonów QzgSDG8




Gracz




Dom rodzinny Larsonów Empty


PisanieDom rodzinny Larsonów Empty Re: Dom rodzinny Larsonów  Dom rodzinny Larsonów EmptyPon Mar 16 2020, 13:00;

Przemierzał absurdalnie wielki dwór będący domostwem Larsonów bez większego zachwytu Rzygał wielkimi dworami, każda kamienna niszaw ścianie przypominała mu upiorne dzieciństwo, zimne piwnice, niekończące się zakręty podziemnych tuneli pod domem. Nienawidził dworków, nienawidził tej pompy, nienawidził szlacheckości, dumy i bajeranctwa. Mimo to uśmiechał się z zadowoleniem jak się od niego oczekiwało, skomplementował malowidło, którego wcześniej tu nie widział, dając znak temu, że jednak poświęcał uwagę zmianom wystroju. Kiedy się z ciemności wynurzył głos jego nieszczęsnej kochanicy poczuł jakby zamiast słów, ludzkiego głosu, w mózg wwiercił mu się zardzewiały gwóźdź. Obrócił się powoli i niemal było słychać trzeszczenie lodu z którego wykuta dziś była ta góra przeznaczenia. Spojrzeniem rzuconym przez ramię błysnął jedynie błękitnym okiem w jej kierunku uśmiechając się kącikiem ust jak wilk, jak zawsze, najgorszy z charakterystycznych uśmiechów Morrisa.
- Ja zawsze wyglądam dobrze. - ani dziękuję, ani Ty również, ani nawet spierdalaj na drzewo. Chciała demona - dostawała demona. Potwora w pięknej zbroi, akurat spełniania oczekiwań nauczyli go wiele lat temu. Wślizgiwał się w narzucone mu role jak w miękkie kapcie nadając sobie dokładnie ten obraz, jakiego siebie widział w jej oczach. Najgorszego.
W salonie z uprzejmym skinieniem głową zgodził się na lampkę któregoś z absurdalnie drogich trunków ozdabiających elegancką komódkę przy stoliku, a które najwyraźniej z dumą maniaka kolekcjonował ojciec Penelopy. Kiedy się odezwał do swojej córki Morris ledwie powstrzymał westchnienie. Ulżyło mu nagle, kamień z serca kiedy usłyszał jej imię padające z ust jej ojca. Szczerze, to już je zapomniał i trochę obawiał się że będzie znów musiał jej kochaniać i kotkować przez pół wieczora zanim ktoś mu niechcący przypomni. Saskia. Powinien to w końcu zapamiętać, tylko … cóż, tak jak wszystkiego innego związanego z tym domem - nie chciał. Nie chciał.
- Oczywiście kojarzę Jones’a. Departament Przestrzegania Praw Czarodziejów, podejrzewam, że w przyszłym roku uda mi się dostać przeniesienie do służby administracyjnej Wizengamotu. Prawdopodobnie będziemy się widywać częściej. - uśmiechnął się czarująco. Gdyby nie był Morrisem i gdyby to nie był układ, byłby przecież zięciem idealnym. Nonszalanckim, zabawnym, kulturalnym. Kłamał - w przyszłym roku nic mu się nie uda, bo przecież w Azkabanie już mu szykują pryczę w celi. Podejrzewał, że nie doczeka nawet wakacji, ale kto by tym kłopotał sobie głowę. Na pewno nie stary Larson.
Chwytał jej spojrzenie, rzucane mu jak sztylety, wprawnie w palce i oddawał z szarmancją i uśmiechem. Musiał powtórzyć sobie w głowie jeszcze kilka razy jej imię, żeby mu przypadkiem nie spłynęło do brzucha po kilku szklankach koniaku. Zmrużył oczy jak chytry kot i wtedy już było wiadomo, że nie warto było go tą stopą prowokować. Tak bardzo chcesz mnie dotknąć? mówiło jego spojrzenie. Usta rozkleiły się więc głosem niemal uroczym:
- A po co się tak izolować, Saskia. Pozwólmy sobie na tę poufałość. - powoli poklepał poduszkę na sofie tuż obok swojego tyłka sugerując by ruszyła dupę z fotela i klapnęła sobie tutaj proszę obok niego. Nie mieli po trzynaście lat i nie widział powodu by udawać że jest inaczej. Uniósł dłoń kiedy łaskawie siadała obok po czym upuścił ją niedbale prosto na jej kolano. Jak wnyki. Sarna w potrzasku. Zrobił jednocześnie coś bardzo dziwnego, trwało to tylko ułamek chwili, a jednak było to możliwe do zaobserwowania jeśli ktoś poświęcał mu więcej uwagi na co dzień. Rozproszył się na moment spoglądając na jej sukienkę i palcami chwycił skrawek materiału po czym potarł go między opuszkami badając jego fakturę. Wyglądał przez chwilę jak ktoś kto nigdy nie miał z aksamitem styczności.
Jednak i ta subtelna chwila delikatności zniknęła, a on powrócił zblazowanym spojrzeniem do jej ojca.
- To chyba nie jest stosowna sukienka na kolację. - zwrócił się niby do niej, ale patrzył na Yaskra. Kolejny element tego power-gamu, dawał potwierdzenie tego, że tak samo jak Yaskier postrzegał kobiety jako zwykły dodatek i wymagał od nich jedynie perfekcji w prezencji i zachowaniu. Przychodził do Larsonów nie tylko wymieniać uprzejmości, on tu był by zacieśnić relację, by głowa rodziny czuła, że młody Morris rezonuje z jego poglądami, że się pokrywają. Przychodził tu by jak choroba wgryźć się w przestrzeń, wtopić w ich życie i jak rak skonsumować wszystkie zdrowe, stawiające opór komórki.

Powrót do góry Go down


Saskia Larson
Saskia Larson

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
Dodatkowo : kapitanka drużyny Krukonów
Galeony : 242
  Liczba postów : 664
https://www.czarodzieje.org/t18235-saskia-kia-larson
https://www.czarodzieje.org/t18368-saskowa-gaja#523010
https://www.czarodzieje.org/t18364-saskia-kia-larson
Dom rodzinny Larsonów QzgSDG8




Gracz




Dom rodzinny Larsonów Empty


PisanieDom rodzinny Larsonów Empty Re: Dom rodzinny Larsonów  Dom rodzinny Larsonów EmptyWto Mar 17 2020, 18:48;

.….Czym jest życie bez miłości? Kiedyś zdawała sobie to pytanie dosyć często, teraz – prawie codziennie. Miłość była dla niej najważniejszą wartością, złotą kulką, którą połknęło się wraz z pierwszym oddechem i od tej pory nosiło się w swoim wnętrzu, pielęgnując jak największy skarb, karmiąc i obserwując, by w końcu wyjąć ją sobie przez usta i wymienić się nią z drugą osobą. Zawsze nieco bała się tych wymian – w końcu coś, co raz zmieni skład, już na zawsze będzie nosiło w sobie obcą cząstkę. Za strachem jednak szła wielka ciekawość i potrzeba bycia docenionym, uwielbianym, noszonym na rękach i upewnionym, że to Ty, to Ty jesteś tym słońcem, tą łuną światła, która zmyła mi z oczu ślepotę, widzę Cię, w końcu Cię widzę. Młoda Larson budowała więc swoje życie na tych małych wymianach, wiedząc, że kiedy dojdzie do tej ostatecznej, wszechświat otworzy swoje ramiona i spłynie na nią święta pewność, że jest z tym, z którym powinna być. Jeszcze kilka miesięcy temu nie widziała innej możliwości.
.....Los jest jednak wstążką w dłoniach małego dziecka.
…..Jedyne co teraz na nią spływa to strach, niepewność i rozgoryczenie. Z całych sił starała się zrozumieć motywacje ojca i być może gdzieś w głębi siebie tłumiła głosik, iż postąpił on słusznie. Był on jednak tak cienki i cichutki, że przebił się do jej świadomości jedynie raz. Saski bliżej było jednak do rozpustnicy, niż matki Teresy. Wtedy, gdy odnaleziono jej matkę, wiedziała, że z sytuacji, na której szali leżało życie jej najbliższych, nie będzie prostego wyjścia. Była jednak pewna, że ojciec pociągnie za swoje sznurki, które kolekcjonował iście maniakalnie, że szepnie komuś słówko, komuś innemu opłaci import ekskluzywnych składników do eliksirów, a jeszcze innym złagodzi wyrok za przewinienia. W końcu był to nie byle kto, a Yaskier Larson - wybitny pracownik Wizengamotu, który swojego imienia używał jak tarczy, a każdy rozsądnie myślący chciał być jego przyjacielem. Skąd więc ona, naiwne dzieciątko, mogła wiedzieć, że nie da się za wszystko zapłacić, że czasem nie istnieje sposób by materialnie wykupić się z kłopotów. Że od pełnej skrytki w banku ważniejsze są koneksje. Miała bardzo mylne pojęcie o władzy, a właściwie to nie miała żadnego.
…..Stroszyła się i wierzgała, bowiem jakakolwiek uległość zdawała się być automatyczną akceptacją dla tych kurewsko śmiesznych zaręczyn. Buntowała się całą sobą, znacząc teren niezadowoleniem. Może gdyby poznali się na wcześniej, gdyby mieli sposobność się polubić, gdyby chociaż raz ze sobą rozmawiali … – może, może, może. Miała jedynie bardzo mgliste pojęcie o Lyallu Morrsie z lwich opowieści. Wtedy był on bohaterem pobocznym, takim, któremu daje się kilka linijek tekstu, ale nigdy nie ma on szansy porwać publiczności. Kto by pomyślał, że podrze on scenariusz, zawładnie sceną i skrępuje resztę aktorów, nie dając im możliwości zadecydować o własnych, prywatnych aktach. Czuła jakby ten tyczkowaty chłoptaś ją dominował, jakby zarzucił jej na głowę całun bezsilności. To ona była syreną, którą wytargał na brzeg i obserwował jak się dusi.
…..Z zamyślenia wyrywa ją jego głos, rozgląda się więc w milczeniu, skupiając wzrok na twarzy swojego ojca. Zmarszczki pokrywają mu czoło i pogłębiają się, kiedy rozciąga usta w uśmiechu, drapiąc się po dbale przyciętej bródce. Pewnie myśli sobie teraz, że całkiem niezły los zgotował swojemu dziecięciu. "Taki młody, a taki ambitny, wie czego chce i do tego dąży, szarmancki chłopak, może to morrisowe nasienie jednak wydało na świat poczciwego potomka."
…..- Jak chcecie się jeszcze częściej widywać, to może po prostu z nami zamieszkaj, Morris? Przecież pokój Sigruna jest wolny.Sas przerywa im gwałtownie kpiącym tonem i krzyżuje ręce na piersi tak mocno, że prawie traci oddech. Gdyby tylko Sig tu był, wtedy pewnie skręciłby kark i jemu i ojcu też, dla zasady. To byłoby ojcobójstwo pierwszej klasy, a ona mogłaby użyć ich krwi jako farby, malując na ścianach zwycięskie wieńce. Przez sekundę ma wrażenie, że w ojcowskich oczach odnajduje ciche zamyślenie, jakby naprawdę rozważał zaproszeniem chłoptasia pod rodziny dach. Cokolwiek jednak nie myślał na ten temat, słowa opadają mu na dno żołądka, kiedy przechyla szklankę z trunkiem.
.....Przestaje być to dla niej istotne, kiedy czuje na policzku rozlewające się ciepło, jakby ktoś szczypał jej skórę. Odwraca więc powoli głowę, by wpaść wprost w sidła Lyallowego spojrzenia, od którego niekontrolowanie drży jej warga. Te szare oczy wwiercają się w jej głowę i kiedy słyszy zawoalowany rozkaz, po prostu go wykonuje. Dopiero kiedy siada obok niego, a ostry zapach jego skóry i perfum, dostaje się jej do nozdrzy, z rozgoryczeniem stwierdza, że znowu mu uległa. Ma ochotę sobie splunąć w twarz, lecz przed subtelnym odsunięciem się blokuje ją jego ręka, która opada na jej kolano. Kurwa, Morris, weź tą obrzydliwą łapę, albo… albo, co? Palce przesuwają się ku górze, dotykając materiału sukienki, a ona marzy by posunął się nieco dalej, by mogła mu się wyrwać, kopnąć go w łydkę i uciec na górę krzycząc, że jest pieprzonym zboczeńcem. On jednak wydaje się bym zainteresowanym tylko atłasową śliskością.
…..- Tak uważasz? To może ją zdejmę? Wtedy będę bardziej pasować do zastawy? – Odpowiada nader spokojnie, odrzucając włosy, których kosmyki lądują na twarzy blondyna. Z tłumionym uśmiechem ignoruje warczenie po swojej lewej stronie, wiedząc, że telepatycznie ojciec próbuje ją przywołać do porządku, rozczarowany jej bezpruderyjnością. Gdyby tylko była świadoma tego, jak bardzo Morris się myli, może poprawiłoby to jej nastrój. Stary Larson bowiem nigdy nie traktował kobiet jako ozdób czy eleganckiego tła. A już szczególnie nie tych, które zrodziły się z jego krwi. Wszystko co robił, robił dla nich. Wierzył on jednak tak mocno w słuszność swoich decyzji, iż ślepo patrzył na młodzieńca, jak na obraz, który wyszedł spod jego własnej ręki. Ignorował każdy zgrzyt, każdą rysę, każdą nieścisłość. Sas zastanawiała się, jak człowiek, który poświęcił całe życie na prześwietlaniu umysłów złoczyńców, w tej sytuacji mógł tak dziecinnie zasłaniać sobie oczy. Witał chorobę z otwartymi ramionami, powoli, ale bardzo skutecznie obniżając odporność całej rodziny.
…..Tymczasem zgarbiony, domowy skrzat pojawił się z cichym odgłosem deporatacji w salonie, ogłaszając, że Pani Katherine nie czuje się najlepiej i wzywa swojego męża na górę. Po jego nieudolnie ukrytym chichocie można było wywnioskować, że pominął kilka niezbyt przyjemnych epitetów, których w ostatnich czasach matka Saski sobie nie szczędziła.
Powrót do góry Go down


Lyall Morris
Lyall Morris

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Galeony : 366
  Liczba postów : 378
https://www.czarodzieje.org/t17873-lyall-everett-morris
https://www.czarodzieje.org/t17887-alma#504904
https://www.czarodzieje.org/t17877-lyall-everett-morris#504729
https://www.czarodzieje.org/t18495-lyall-morris-dziennik#526869
Dom rodzinny Larsonów QzgSDG8




Gracz




Dom rodzinny Larsonów Empty


PisanieDom rodzinny Larsonów Empty Re: Dom rodzinny Larsonów  Dom rodzinny Larsonów EmptyCzw Mar 19 2020, 21:19;

W całym tym układzie i swoim niezmierzonym nieszczęściu, wielkiej i przepełnionej myślami o romantycznej miłości Saskii Larson nie przyszło do głowy pomyśleć, że Lyall wcale się na to nie pisał. Co gorsza, nie czuł by trafił szóstkę na loterii kiedy myślał, że jego ostatnie chwile wolności są naznaczone jej obecnością, a nawet kiedy miewał przebłyski sądząc, że jest piękna i kreatywna, ona zaczynała zachowywać się jak mała rozwydrzona pinda niszcząc doszczętnie jakiekolwiek kiełkujące nieśmiało pozytywne pędy myśli z jego strony.
Był w tym wszystkim pionkiem, w odróżnieniu od niej wychowany w taki sposób, by nie kwestionować nakazanych mu zadań. Kwestionował je kiedyś, dawno temu, będąc dzieckiem miał czelność zachowywać się tak nieroztropnie jak Larsonówna - teraz może i tej tresury po nim nie było widać, w końcu klątwy nie pozostawiają blizn, a on nauczył się nosić wyznaczoną mu rolę posłuszeństwa jak doskonale dopasowany kostium, jak ten garnitur w który się dziś wystroił. Chciałby się stroszyć i wierzgać, nie miał jednak dwunastu lat i wiedział, że pewne rzeczy kosztują swoją cenę. Nie znał powodu jaki sprawił, że jego rodzina pomogła Larsenowi, był jednak ciekaw, czy Saskia gotowa była by cofnąć czas i jednak pozwolić swojej matce umrzeć, byle nie musieć w tym układzie uczestniczyć, czy chciałaby, by ta groźba jaka zawisła nad ich rodziną została spełniona w zamian za to, by nie musieć być skazaną na życie w luksusie, wygodach i ...wolności. Bo co jak co, ale Lyall nie zamierzał oczekiwać od niej absolutnie niczego. Tkwił w tym układzie dając swoje nazwisko, ani liczył na jej przychylność, ani zależało mu na jej uznaniu, ani wypatrywał dnia w którym obdarzyłaby go ona miłością. Wiedział przecież, że i tak nie będzie go w jej życiu, że jeśli nie śmierć i jeśli nie Azkaban, to poza nazwiskiem nie będzie łączyło ich nic. Obserwował więc z niemym stoicyzmem jej nadąsanie księżniczki, kto wie, może w oczach tliła mu się nawet nuta zazdrości, gdzieś pomiędzy tymi symfoniami politowania. Jak bardzo trzeba być zapatrzonym w czubek własnego nosa by obchodziła nas tylko nasza własna wygoda. Chciałby tak potrafić, uwolnić się spod jarzma zobowiązań rodzinnych i być nadąsanym księciuniem, któremu nic się nie podoba, któremu trzeba wszystko tak zrobić, by mógł tylko swoje pasje i tylko swoje zainteresowania rozpatrywać jako godne uwagi. Z drugiej strony, cóż, nie chciał tego wcale. Był czas na błahostki, przyszedł czas na odpowiedzialność. Słysząc jej komentarze cudem powstrzymywał od przewracania oczami w obawie, że mu one w pewnym momencie wpadną do czaszki i w ogóle odmówią obserwowania tego cyrku żenady. Żył w przekonaniu, że Saskia jest niemal dorosłą dziewczyną, a takie sytuacje jedynie przypominały mu jak bardzo jej nie znał i jak bardzo się w tym wszystkim mylił.
Pozostawał jednak niewzruszonym, lekko uśmiechniętym, czarującym młodym człowiekiem. Spojrzał na Yaskra z idealnie wyważoną nutą zaniepokojenia, jakby starał się głowę domu zapytać wzrokiem, czy jego córka jest zdrowa na umyśle. Zaczynał wątpić w kulturowe i społeczne obycie Larsonów, o których słyszał same superlatywy. Morris pochodził z rodu na który spluwano, a jednak żadna kobieta w jego domu nie zachowywałaby się w podobny sposób przy gościach ze zwykłej kultury i dobrego wychowania. Sam widok jej bosych stóp wywołał w nim mieszane uczucia, sądził, że został tu zaproszony na kolację mającą ułatwić im przejście przez ten obrzydliwie trudny okres narzeczeństwa - teraz dochodził jednak do odmiennych wniosków zastanawiając się, czy może jednak Larsenowie to nie jest jakiś cyrk zamiast czystokrwistego, poważanego na salonach rodu.
Był w stanie przełykać swoje słowa skrupulatnie i bez mrugnięcia okiem. Pamiętał dobrze jak karano go wiele lat za wyrażanie swojego zdania, tak był wychowany by służyć, teraz nawet gdyby chciał to cierniowa bransoleta błyskająca niewinnie na jego nadgarstku wciąż przypominała mu o tym, że nie jest wolny. Że nigdy wolny nie będzie. Mimo usilnych prób ten prostacki wręcz, żałośnie dziecinny komentarz zwrócił jego uwagę na tyle, by posłał jej pełne zażenowania i jakiegoś wstydu spojrzenie.
- Niesmaczne. - powiedział jedynie dość cicho i cofnął rękę, jakby nie chciał mieć styczności z jej skórą. Był rozczarowany brakiem reakcji ze strony Yaskra, spodziewał się po wielkim sędzi Wizengamotu trochę wyższych standardów ale kto wie, może to właśnie znak, że w tym domu kobietom wszystko wolno...
Podniósł się z sofy pozostawiając Saskię samą na poduchach, by mogła miotać się, pluć na około i nawet piąstkami trzaskać w poduchy jeśli będzie miała taki kaprys, a wcale by się nie zdziwił - do tej pory popisywała się absolutnie doskonałą paletą zachowań rozwydrzonej sześciolatki. Od samego progu chowając się w cieniach, biegając na bosaka w piżamie, rzucając w stronę własnego ojca - który zrobił wszystko co mógł by zapewnić jej bezpieczeństwo - kpiące komentarze i gryząc rękę człowieka, który oddał swoje ostatnie miesiące wolności za to, by Larsonowie byli bezpieczni. Jakby nie patrzeć, w momencie w którym Saskia przyjmie jego nazwisko stanie się członkiem rodu, któremu praktycznie nic nie zagraża, stanie się Morrisem, a Morrisowie byli na samym końcu łańcucha pokarmowego kryminału.
Skinął głową w stronę ojca dziewczyny, jakby chciał być na tyle uprzejmy, by kłaniając się lekko dać znać, że to w porządku.
- To żaden problem, proszę sprawdzić jak się miewa małżonka i serdecznie ją ode mnie pozdrowić. - powiedział patrząc na Yaskra, choć w tym momencie nie był nawet pewien, czy takie społeczne konwenanse jak przeproszenie zaproszonego gościa z powodu opuszczenia go w połowie rozmowy mieściły się w ramach standardów wychowania w tym domu.- Życzę szybkiego powrotu do zdrowia. - dodał jeszcze, nim prześlizgnął się wzrokiem na chichoczącego skrzata. Jego mina sugerowała jedynie, że by go wychłostał za taki brak kultury w obecności ludzi spoza rodziny.
Skierował swoje kroki w stronę wielkiego malowidła wiszącego pod sufitem ze szklaneczką wybornego trunku w dłoni, starając się nie skupiać zbytnio na tym jak niechcianym czuł się tu towarzystwem. Był tym zmęczony, tak tragicznie zmęczony ciągłym stawianiem oporu z każdej strony, jak gdyby sam chciał tego wszystkiego, jakby to on matce Saskii groził śmiercią, Yaskra zmusił do kontraktu małżeńskiego, a samej świętej córce wcisnął na palec pierścionek imadłem. Był zmęczony tym jak bardzo nie miał znaczenia w świecie w którym funkcjonował, jak bardzo bez sensu było uczenie się zasad etykiety skoro nawet najznamienitsze nazwiska magicznego świata się do niej nie stosowały, zmęczony tym, że wciąż pozostawał pionkiem obarczonym zbyt wielką odpowiedzialnością. Czuł ciężar powinności na barkach, jego imię znaczyło “tarcza” i całe życie był tarczą. Jak długo jeszcze nim i jego ciasno zbite deski pójdą w drzazgi, oszaleje zupełnie, przestanie się kłaniać, uśmiechać, pierdolnie wszystko i podpali własny dom?
Miękkie plamy kolorów na obrazie przyciągały jego nastroszone myśli. Był wciąż zawiedziony, wiecznie rozczarowany, niczego nie otrzymywał współmiernego do swojego zaangażowania. Nigdy. Zawsze sam, zawsze tocząc jak Syzyf ten pierdolony kamień pod górę i pod górę. Robota dla głupka, proszę Luju, oto Ty.
Kiedy Larsen i skrzat zniknęli z salonu pozwolił sobie na ciche westchnienie. Smak koniaku choć wyjątkowy, nie był w stanie zmyć zniesmaczenia z jego języka. Postawił więc na milczenie.
Powrót do góry Go down


Saskia Larson
Saskia Larson

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
Dodatkowo : kapitanka drużyny Krukonów
Galeony : 242
  Liczba postów : 664
https://www.czarodzieje.org/t18235-saskia-kia-larson
https://www.czarodzieje.org/t18368-saskowa-gaja#523010
https://www.czarodzieje.org/t18364-saskia-kia-larson
Dom rodzinny Larsonów QzgSDG8




Gracz




Dom rodzinny Larsonów Empty


PisanieDom rodzinny Larsonów Empty Re: Dom rodzinny Larsonów  Dom rodzinny Larsonów EmptyNie Sie 11 2024, 23:18;

   To jest ładny dzień.
   Kiedy to tak leniwie przerzuca kartki trzymanej książki, jakby pojęcie upływającego czasu nigdy nie zajęło jej myśli, a każda ze stron prosiła się o dotyk jej palców, wędrujących wers za wersem. I tylko raz na jakiś czas, unosi wzrok, niemal jakby to czuła. Zwraca wtedy twarz ku słońcu, przymyka powieki i chwilę trwa w bezruchu. Bo nawet jeśli wie, że jest obserwowana, nie daje tego po sobie poznać, nigdy nie kieruje spojrzenia przed siebie, pomiędzy ramy, poza płótno i ogród stworzony pociągnięciem pędzla.    
   Od osiemdziesięciu dziewięciu dni nic się w tym temacie nie zmieniło.
   Negocjacje z portretem należały do nowych rutyn Saski. Chociaż podskórnie czuła, że nie mają one najmniejszego sensu — bo były już prośby o pomoc, obietnice i groźby, jak i całkowity brak na nie reakcji, tego dnia obudziła się z ołowianym gorsetem zaciskających się na jej wnętrznościach. Miała coraz mniej czasu, dni kurczyły się w sobie, godziny zjadały się nawzajem, a poranki zamieniały się w popołudnia prędzej, niż była gotowa to zaakceptować.
   Dlatego musiała spróbować raz jeszcze — gdyby tylko kobieta (której musiała być krewną) zwróciła na nią uwagę i wezwała kogokolwiek na pomoc. Rodzinna posiadłość wypełniona była obrazami, a z pewnością któryś miał do niej krztę sympatii. W końcu niejeden namalowała własnoręcznie. Po godzinnym monologu czuła się pokonana.
   — Chociaż na mnie spójrz...
   Desperacja wylewała się z niej wszystkimi porami skóry, nawet jej głos brzmiał na zdławiony, jakby w głębi gardła narastała jakaś ogromna fala, naciskająca na krtań, niemal gotowa zburzyć tamę, zalać ją i utopić na miejscu. Zacisnęła szczęki, cedząc coś, co sugerowałoby, że na odchodne, nie po raz pierwszy, kazała się obrazowi pierdolić.
   Jutro miną trzy miesiące. Przez cały ten czas miała nadzieję, że jeśli wystarczająco dobrze przeanalizuje swoje położenie i każdy centymetr sześcienny swojego więzienia, znajdzie lukę w planie, szczegół, który umknął uwadze starego Larsona i da jej jakąś przewagę. Nie było pomieszczenia, którego nie sprawdziła, szuflady, której nie przejrzała, deski, której nie próbowała podważyć, okna, którego przynajmniej kilkukrotnie nie starała się rozbić. Część gościnna domu, w której została zamknięta, na dobre pozbawiona została czegokolwiek przydatnego. Obłożona zaklęciem antyteleportacyjnym, stanowiła dla czarownicy pozbawionej różdżki ekskluzywną klatkę, lub — jak to jej ojciec powtarzał, przestrzeń do rehabilitacji.
   Pokój, w którym obudziła się po tym, jak pierwszego dnia została ogłuszona, służył za sypialnie. Oprócz podwójnego łóżka, ciężkiej, tekowej komody i obitego bordowym materiałem fotela, znajdował się tam tylko stół. Na blacie wciąż leżał nietknięty obiad, który kilka godzin wcześniej pozostawić musiała skrzatka. Z początku jej ogromne oczy za każdym razem zaciągnięte były mgłą wilgotnego współczucia, gdy pojawiała się z posiłkiem — nie trwało to jednak długo i chociaż nie nawiązała do tego chociażby słowem, Saskia wiedziała, że jej empatia potraktowana została jako niesubordynacja. A każdy przejaw nielojalności Jaskier Larson tłumił przemocą. Przyśpieszyła kroku, przecinając pokój, czując, jak jej żołądek się skręca — nawet jakby chciała, od wczoraj nie była w stanie nic przełknąć, a słodkawy aromat unoszący się w pomieszczeniu tylko pogłębił fizyczny dyskomfort.
   Chłód łazienki otulił ją niemal czułym objęciem.
   Przytrzymując się umywalki, wpatrywały się w biały marmur i swoje dłonie, kolorem niemal od niego nieodbiegające, czekając aż mdłości miną. Jak mogła na to pozwolić? Czy od początku nie miała żadnej szansy?
   Odrzuciła głowę do tyłu, a odbicie w tafli wiszącego na przeciw lustra, przywitało ją zdezorientowanym spojrzeniem. Schudła. Nie więcej, niż kilka kilogramów, ale wystarczająco, by jej twarz nabrała surowości. Cienie pod oczami pogłębiły się, pokolorowały na niezdrowy odcień nabiegłej krwią tkanki, a zęby zgrzytały o siebie bez kontroli. Stanowiła okropną reprezentację przyszłej panny młodej.
   Kuriozum sytuacji w której się znalazła, uderzyło w nią z taką mocą, że zwyczajnie zaczęła się śmiać. I nie mogła przestać. Trzęsła się cała, płuca ją paliły i przez chwilę była w stanie uwierzyć, że może naprawdę los się nad nią zlitował i udusi się ze śmiechu. Że nawet pozbawiona dostępu do magii i wolności, będzie stawiać opór — ale nuty rozbawienia zamarły jej na ustach, gdy uświadomiła sobie, że lustro też się trzęsie.
   Szkło drżało rytmicznie, stukając o kafelki i jednego była pewna — w ciągu ostatnich osiemdziesięciu dziewięciu dni nic, oprócz niej samej, się tutaj nie trzęsło.


Powrót do góry Go down


Lockie I. Swansea
Lockie I. Swansea

Student Slytherin
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Dodatkowo : prefekt gej
Galeony : 1558
  Liczba postów : 2546
https://www.czarodzieje.org/t22245-lachlan-innocent-swansea#731964
https://www.czarodzieje.org/t22255-jakko-sowa-locka#732448
https://www.czarodzieje.org/t22244-lockie-i-swansea-kuferek
Dom rodzinny Larsonów QzgSDG8




Gracz




Dom rodzinny Larsonów Empty


PisanieDom rodzinny Larsonów Empty Re: Dom rodzinny Larsonów  Dom rodzinny Larsonów EmptyPon Sie 12 2024, 01:48;

@Saskia Larson

Nigdy nie był osobą szczególnie domagającą się atencji. Jak bezdomny pies, wyjątkowo przyzwyczajony do swojej bezdomności, widzący w niej wolność, a nie biedę, lubił oczywiście czasem w zimowe wieczory wślizgnąć się komuś pod kołdrę, ale ostatecznie wcale nie przywiązywał się do tego czy tamtego adresu, podjadając darowane smakołyki to z tej, to z tamtej miski. Z ludźmi miał podobnie, raz byli, raz ich nie było. Naprawdę niewiele istot, a nawet i przedmiotów w jego życiu miało tak wysoką wartość, żeby za nimi zatęsknił, żeby poczuł, że mu ich brakuje. Dobytek przychodzi i odchodzi, ten stały jak i ruchomy, w postaci pieniędzy, przedmiotów, ale i partnerów, przyjaciół. Jedyne, co pozostaje niezmienne, to to, co czuł do samego siebie i od tego brzemienia uwolnić nie miał się już nigdy.
Wysłał jej najpierw jeden listy. Bez odpowiedzi. Nie było to szczególnie zaskakujące, rzadko odpowiadała tak czy inaczej, ich ścieżki przecinały się w najlepszym przypadku przypadkowo, choć była pewna rutyna w tym, że się przecinały w tej przypadkowości coraz częściej. Napisał do niej na wizzbooku. Coś byle co, nie pamiętał nawet, czy komentował smród wody w jeziorze, czy mówił o tym, jak zadławił się pierogiem, sugerując, że pierogiem mogła być cipka koleżanki. To nie miało znaczenia, bo w momencie, w którym tusz został wchłonięty przez papier wizzengera, słowa przestawały być jego słowami, stawały się słowami odbiorcy. Potem wysłał jeszcze ze dwa listy, potem kolejny, który tym razem sowa przyniosła z powrotem. Więc uznał, że nie chce gadać.
Pojechał na wakacje, na których przeżył jakieś szalone khatarsis w Zielonym Gaju, w którym rzygał do rzeki, gasił pożar, a potem dostał błogosławieństwo jakiegoś kuriozalnego smoka, które właściwie nic mu nie dało. Usiadł wtedy na skarpie i patrząc na pasające się mleczuchy zastanawiał się, dlaczego sowa wróciła z listem. Jakko była bystrym zwierzęciem. Nawet jeśli ktoś odmawiał korespondencji, wrzucała ją przez okno, uchylone drzwi balkonowe, przez komin, kuchenny wentylator. Wracała z listem tylko wtedy, kiedy odbiorca nie istniał. Myśl ta nie dawała mu spokoju. Dzień. Drugi. Tydzień. Zawsze kołacząc się gdzieś z tyłu czaszki, odpychał ją, nie miał czasu ani cierpliwości się nad tym zastanawiać, w końcu podpisał umowę na kupno ziemi, a straszny dworek na niej stojący wyglądał, jakby miał pochłonąć nie tylko wszystkie jego pieniądze, ale i jego serce, duszę i całą osobę. To było zmartwienie.
Wstał w niedzielę, wziął prysznic, rzucając donośnymi kurwami na ghula mieszkającego w piwnicy przy bojlerze, żeby mu chuj jebany ciepłą wodę oddał, po czym ubrał się w cokolwiek i zanim się obejrzał, przekraczał zatokę, widząc w oddali światła wiecznie płonącego Londynu.
Piorun warczał nisko, jak zwierze, widlasty, ośmiocylindrowy silnik napędzał wał korbowy, wprawiając auto w drżenie, kiedy miękkim ślizgiem mijał miasto, jedną ręką trzymając kierownicę, a drugą wydłubując Zjednoczoną Wilę z rozgniecionej częstym siadaniem paczki papierosów. Znał ten adres dokładnie. Skąd? To jedna z tych informacji, która wpada do głowy i zagnieżdża się gdzieś niepotrzebnie, by przypomnieć o sobie w najmniej oczekiwanym momencie, jak znajomość temperatury topienia się platyny, wynosząca ponad tysiąc siedemset stopni Celsjusza czy że gloster to gatunek jabłek zimowych, które z drzew spadają w grudniu.
Spodziewał się czego. Alarmu? Okrążając budynek spodziewał się... bariery? Zaklęcia maskującego? Dworek stał, jak stał, brudny szary kamień obrośnięty bluszczem i spiczaste, wiktoriańskie zwieńczenia szczytów. Rozważał, czy się wyprowadzili. Może dlatego nic nie zareagowało na jego przyjazd. Nawet ptaki, zrywające się gęstą chmarą jak lądował Caringhorn, tutaj wydawały się martwe. Lub obojętne.
Samochód opadł niżej, vis-a-vis okna, przez które parę miesięcy temu widział nocne niebo niby takie samo jak zawsze, a jakby pierwszy raz w życiu. Przecież on w tym domu praktycznie umarł, jak mógłby zapomnieć. Zaciągnął hamulec i opuścił szybę z petem w mordzie jak mugolski mechanik, po czym łapiąc się dachu, wysunął się, siadając w oknie auta i z miną mugolskiego mechanika, pytającą "kto to panu tak spierdolił?" obejrzał te wielkie witryny.
Teraz to miało sens. Cały dom był objęty wygłuszającym zaklęciem, po co więc stawiać barierę, skoro budynek prezentował się na opuszczony. Wyciągnął ręce, by złapać barierkę niewielkiego balkonu tuż obok, spodziewając się, że natrafi ona na opór i jakim zaskoczeniem było, kiedy wślizgnęła się do środka bez najmniejszego problemu. A więc klątwa odwrócona?
Wszystkie kawałki układanki, pytania, których nigdy nie zadał na głos, zawrócony list, brak odpowiedzi, cisza na podwórku podlondyńskiej rezydencji, wszystko miało więcej sensu teraz, skoro ten dom już nie był domem, tylko więzieniem.
Wślizgnął się do auta, by wyciągnąć ze schowka różdżkę i pozostawiając oliwkową bestię, chłepczącą paliwo jak spragniony beduin wodę na pustyni, po czym uchylił drzwi samochodu i wycelowawszy różdżką w ścianę przy oknie, wypowiedział spokojnie i wyraźnie:
- Bombarda Maxima.
Może dom zabezpieczony był, by nie dało się z niego wydostać od środka, ale czy zaklęcie to działało w obie strony?
Powrót do góry Go down


Saskia Larson
Saskia Larson

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
Dodatkowo : kapitanka drużyny Krukonów
Galeony : 242
  Liczba postów : 664
https://www.czarodzieje.org/t18235-saskia-kia-larson
https://www.czarodzieje.org/t18368-saskowa-gaja#523010
https://www.czarodzieje.org/t18364-saskia-kia-larson
Dom rodzinny Larsonów QzgSDG8




Gracz




Dom rodzinny Larsonów Empty


PisanieDom rodzinny Larsonów Empty Re: Dom rodzinny Larsonów  Dom rodzinny Larsonów EmptyPon Sie 26 2024, 00:50;

   Wibracje lustra trwały przez trzy urwane oddechy — lub, jak kto woli, jedenaście nerwowych uderzeń serca, zanim ustały, pozostawiając Saskie we względnej ciszy.
   Nie pozwoliła sobie nawet na mrugnięcie. Wpatrywała się nie tyle w swoje odbicie, ile w szklaną taflę, spodziewając się czegoś jeszcze, bo przestrzeń, w której została zamknięta, przyzwyczaiła ją do całkowitego braku odstępstw od normy. Nie tylko skrzydło dla gości wydawało się wymarłe, ale i wszystko, co działo się poza nim — widok za oknami pozostawał niezmienny. Nie od razu to zauważyła, ten zastój, bezruch drzew i nieobecność ptaków, fakt, że nikt ani nic nie pojawiał się w obszarze widzenia, żaden owad nie dobijał się wieczorami, nęcony źródłem światła, a pogoda stanowiła swoją kalkę z dnia poprzedniego. Patrzenie za okno w końcu nabrało nawet mniej sensu, niż wpatrywanie się w obrazy — te, mimo że ślepe na jej istnienie, chociaż miały w sobie tchnienie życia.
   Podejrzewała, że gdzieś tam za ścianą iluzji, świat wcale się nie zatrzymał, a tylko był to kolejny sposób na okrutne uświadomienie jej, że nie jest już jego częścią. Widocznie sam fakt uwięzienia nie był wystarczającą karą za wszystkie domniemane przewinienia, jakich dopuściła się w oczach swojego ojca. Zdrada rodziny, oplucie wyznawanych wartości, samolubność, pycha, rozpustność — to tylko wierzchołek góry lodowej, listy przypisywanych jej cech, które z pewnością pomnożyły się od czasów jej ucieczki.
   Jednak kiedy nic więcej się nie wydarzyło, ołowiana kula napęczniała w jej klatce, chwilowo zabierając możliwość swobodnego oddechu. Z jakiegoś powodu wciąż naiwnie sądziła, że to mogło coś znaczyć, nawet pomimo tego, jak jej umysł bił na alarm, każąc opuścić łazienkę i zatrzasnąć drzwi. Odczekała kilka sekund, nasłuchując zbliżających się głosów albo kroków. Jaskier chodził pewnie i rytmicznie, chociaż nieśpiesznie. Jego kroki brzmiałyby na niewzruszone, nawet jeśli pod ich naciskiem rozlegałby się trzask łamanych kości. Lyall był bardziej nieprzewidywalny, mylący w tej kwestii — tak jak i w każdej innej. Czasem jedynie ciężar, który kładł na nacisk pięt, odróżniał jego kroki od tych należących do ojca Saski. Niekiedy jednak sunął nogami, jakby ciężar na jego barkach przygniatał go do ziemi. Dawał jej wtedy złudną nadzieję, że razem współdzielą to brzemię, a rachunek strat jest równie pokaźny po obu stronach.
   Na szczycie listy powinna znajdować się naiwność.
   Lewą dłonią wystrzeliła do przodu, chwytając szczotkę. Jej palce odnajdywały cień pewności, wspierając się na czymś, co chociaż w małej mierze przypominało trzonek różdżki. Na dobrą sprawę była bez szans, gdyby miała się bronić, ale nawet minimalna szansa na zdzielenie kogoś drewnianą główką szczotki, szczególnie gdy jej przedramiona pamiętały jeszcze te wszystkie odbite tłuczki, była lepsza od niczego. Myśl o quidditchu boleśnie ją zakłuła, ale starała się ją odepchnąć tak szybko, jak i się pojawiła. To nie był dobry moment.
   W końcu miała zadanie do wykonania. Wydrapanie pierdolonej dziury w murach. Albo, jeśli to nie wyjdzie, zawsze jeszcze pozostanie jej rozbicie sobie o nie głowy. Chociaż plan b kusił ją każdego dnia coraz mocniej, pozostawiała jego finalizację na dzień zero.
   Uzbrojona w szczotkę (do samoobrony) i obło zakończoną szpilkę do koka, wróciła do głównej części skrzydła. Półotwarty salon na końcu długiego korytarza stanowił najbardziej mdłą formę obnoszenia się bogactwem — z fikuśnym szezlongiem na środku, bogato zdobionymi ramami pejzaży na ścianach, pustymi regałami na książki i ciężkimi lampami. Tym razem nie poświęciła żadnemu z tych elementów uwagi, znając na pamięć każdy ich centymetr po tym, jak wielokrotnie je przebadała, a bezzwłocznie uklęknęła przy masywnym kominku, wyłożonym od tyłu nieosłoniętymi cegłami.
   Ich nierówna faktura i przestrzenie stanowiły idealny cel do wbicia. Zamachnęła się.
   — Jeśli… — Uderzenie.
   Myślisz. Uderzenie. Że. Uderzenie. Pozwolę. Uderzenie.
   Łzy frustracji napłynęły jej do oczu, ale nie dała szansy im wypłynąć, wściekle zaciskając powieki. Wiedziała, że to, co robi, nie ma najmniejszego sensu. Szpilka opadła po raz kolejny, ale zamiast znajomego odczucia prześlizgnięcia się po chropowatej powierzchni, grad drobin wystrzelił dookoła, obsypując wszystko na swojej drodze warstwą pyłu. Cofnęła się, upadając na pośladki, gdy suche powietrze wypełniło jej płuca, szarpiąc jej ciało gwałtownym kaszlem. Przyklejona do podłogi, wsparła się na łokciach, nie wiedząc właściwie na co patrzy.
   Ściana wyglądała niemal tak samo, ale przez jej środek biegło cienkie pęknięcie — nie większe niż kilka milimetrów, wystarczające jednak, by chmara pyłu unosiła się dookoła, osiadając na każdej napotkanej płaszczyźnie. Serce Saski dudniło w emocjach, a podekscytowanie mieszało się z osłupieniem, gdy umysł płonął żywym ogniem analizy tego, co tu się właściwie wydarzyło, roztrząsając dziesiątki scenariuszy, z których żaden nie miał sensu.

Powrót do góry Go down


Lockie I. Swansea
Lockie I. Swansea

Student Slytherin
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Dodatkowo : prefekt gej
Galeony : 1558
  Liczba postów : 2546
https://www.czarodzieje.org/t22245-lachlan-innocent-swansea#731964
https://www.czarodzieje.org/t22255-jakko-sowa-locka#732448
https://www.czarodzieje.org/t22244-lockie-i-swansea-kuferek
Dom rodzinny Larsonów QzgSDG8




Gracz




Dom rodzinny Larsonów Empty


PisanieDom rodzinny Larsonów Empty Re: Dom rodzinny Larsonów  Dom rodzinny Larsonów EmptyPon Sie 26 2024, 14:43;

@Saskia Larson

Czy myślał, że będzie łatwo? Oczywiście, że myślał, że będzie łatwo. Lockie Swansea był człowiekiem wygodnym, by nie powiedzieć leniwym (gdyby nie to, że przejechał właśnie pół Anglii, dlatego, że był obrażony, że mu dupa nie odpisuje na listy). Impet zaklęcia posłał go głębiej w stronę auta, które znów zaturkotało potężnym silnikiem, odpływając kawałek od ściany. Efekt był mniej niż średni, by nie powiedzieć - zupełnie niesatysfakcjonujący. Siedział tak chwilę, ze zwieszonymi nogami, łokciem wspierając się o otwarte drzwi i robiąc to, co przychodziło mu rzadko. Myślał. Posiadał potężny komputer w głowie, ale odpalał go jedynie od święta, jakby się bał rachunków za prąd. Auto-uruchamianie działo się jedynie w sytuacjach zagrożenia, więc teraz wydawało się, że wysiłek, by opanować oprogramowanie był dwa razy większy.
Cmoknął z niezadowoleniem, wracając za kierownicę i zatoczył koło, by wylądować kawałek w głąb tarasu, czy cóż to był za podjazd i wysiadł, trzaskając drzwiami. Pociągnął nosem, patrząc na ścianę z jakimś wkurwieniem w oczach, chociaż twarz miał równie nietkniętą rozumem co zawsze. Mylnie. W środku w czaszce mieliły się różne inkantacje i formuły, tasując pomysły na to, jak podejść do tematu pierdolonej, zabezpieczonej ściany, która odporna była na starą, dobrą bombardę.
Zatrzymał się przy samych cegłach, wtykając różdżkę za pasek i opierając na ścianie obie dłonie w jakimś idiotycznym geście, jakby popchnięcie ściany gołymi rękoma mogło zdziałać więcej, niż bombarda. Milczał, bo zdawało mu się, że... słyszy czyjś kaszel? Pochylił się nawet nieco w stronę tych cegieł, jak idiota, jak gdyby rzeczywiście coś mógł się od tej gołej ściany dowiedzieć, jakby pomiędzy tymi cegłami, przez ich spoiny, mógł wysłuchać, o czym szepcze wnętrze zaklętego mieszkania.
Oparł czoło o dom, wpatrując się w miejsce, w którym wielkie płyty tarasu stykały się z jego ścianą. Było jedno zaklęcie, którego nigdy nie użył. Jedno, o którym tylko czyta. Zaklęcie, które mogło go zabić, które mogło zabić każdegom kto je próbował, a rzucił je nieprawidłowo. Czy zostać uśmierconym pomiędzy cegłami domu Larsonów było jego wymarzoną perspektywą dokonania żywota? Nieszczególnie. Czy miał jakiś inny wybór?
Możliwe. Ale czy uważał, że ma szanse w głowie znaleźć jakieś inne rozwiązanie? Nieszczególnie.
- No i chuj no i cześć. - mruknął, odrywając czoło od cegieł i robiąc dwa kroki w tył. Wyciągnął różdżkę przed siebie, niemal dotykając jej końcem jednej z cegieł.
- Facere Foraminis. - powinien był przynajmniej poćwiczyć to zaklęcie. Czemu wcześniej o tym nie pomyślał? Nie przyszło mu do głowy, że mu się w życiu przyda. Łatwiej było polegać na sile i przemocy, bombarda załatwiała sprawę w dziewięćdziesięciu procentach przypadków, nie przeszło mu przez myśl, że stanie kiedyś naprzeciw ściany, którą ktoś rezolutnie przed tak prostackim barbarzyńskim atakiem zabezpieczył.
Powierzchnia cegieł zafalowała lekko, migocząc niby hologram. Miał jedynie kilka sekund, może się uda, a może umrze. Oblizał zęby, zaciskając wargi w ostatniej próbie racjonalnego podjęcia decyzji, po czym z ręką wyciągniętą naprzód, ruszył przed siebie.
Najpierw w cegły wsiąkła jego dłoń, przenikając przez ich zwartą strukturę, wyłaniając z drugiej strony powoli palce, pokryte koślawymi kreskami tuszu i blizn, po nich dłoń, z lśniącą blado runą jera w jej wnętrzu, stary i ciężki, złoty zegarek na pieńkowatym nadgarstku, powoli dalej obleczone ciasno czarnym materiałem sportowej koszulki, szerokie jak bochen przedramię.
Powrót do góry Go down


Saskia Larson
Saskia Larson

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
Dodatkowo : kapitanka drużyny Krukonów
Galeony : 242
  Liczba postów : 664
https://www.czarodzieje.org/t18235-saskia-kia-larson
https://www.czarodzieje.org/t18368-saskowa-gaja#523010
https://www.czarodzieje.org/t18364-saskia-kia-larson
Dom rodzinny Larsonów QzgSDG8




Gracz




Dom rodzinny Larsonów Empty


PisanieDom rodzinny Larsonów Empty Re: Dom rodzinny Larsonów  Dom rodzinny Larsonów EmptyWto Sie 27 2024, 18:34;

   Ostatnie drobiny kurzu i cementowego pyłu tańczyły w powietrzu, a stłumiona smuga światła, wpadająca przez boczne okno, niczym sceniczny reflektor, oświetlała to przedstawienie, gdy próbowała pozbierać swoje myśli. A tych był multum, nakładający się na siebie strumień myślowy, obalający teorie, zanim zdążyły się one w pełni uformować, by zastąpić je tuzinem innych. Skroń po prawej stronie pulsowała jej nerwowo, grożąc przeciążeniem systemu.
   Cokolwiek spowodowało pęknięcie, nie była to ona — tego jego była pewna. Uderzenia w ścianę miały mniej więcej tyle sensu, co obiecanie Jaskierowi, że się poprawi i będzie przykładną córką. Chciała tylko wyładować swoją frustrację, znaleźć ujście kumulującej się w jej wnętrzu wściekłości, zniszczyć coś, naruszyć, by jej bunt miał namacalną formę, by do końca była wiadomo, że nie ma jej zgody na to, co miało się z nią stać. Była na skraju wytrzymałości. Zdesperowana, pozbawiona magii, przegrana, ze świadomością, że dokładnie za siedem dni — w dniu swoich dwudziestych czwartych urodzin, sfinalizuje się plan jej ojca, stając się czyjąś żoną.
   Jedyne co chciała od życia, to być wolną. Być nikim. Wybierać kierunek, w którym chce iść. Nie odwracać się za ramię. Nie być jagnięciem przeznaczonym na rzeź. Zrzucić z siebie misternie plecioną sieć konspiracji jej ojca, której już tak niewiele brakowało, by przybrała kształt ślubnego welonu.
   Nie, to musiał być ktoś inny.
   Ktoś ingerował w mury budynku albo jego zabezpieczenia. Tylko nie wiedziała, pomiędzy milionem innych rzeczy, które pozostawały bez odpowiedzi, w jakim celu. Jej ojciec był perfekcjonistą, czy chciała mu to przyznać, czy nie, nie wyobrażała sobie przypadkowych potknięć w po raz kolejny nakładanych zaklęciach obronnych, które skutkowałyby naruszeniem ściany. Dwór Larsonów nie był fortecą nie do zdobycia, ale fiksacja pana domu na punkcie bezpieczeństwa zdecydowanie ewoluowała w ostatnich latach, czyniąc miejsce niemal niewrażliwym na zniszczenia. I jeszcze magia krwi, którą przesiąknięte były grunty, sprawiała, że osłony aktywowały się za każdym razem, kiedy na terenie pojawiał się obcy.
   Jej serce, niczym oszołomiony nagłym uwięzieniem ptak w klatce, uderzało o ramę żebra. Może odpowiedź była prostsza, niż sądziła? Siggy. Dowiedział się, co wyczynia ojciec i wrócił z Rosji. To musiał być on, porywczy w swojej naturze, jej kochany brat, pierwszy i ostatni, który niezachwianie opowiadał się po jej stronie. Może jego wygnanie z objęć zimnych krain było zrządzeniem losu, na który czekała. Lub matka, w końcu otrząsnęła się z bierności, informując go o wszystkim, co działo się pod jego nieobecność.
   Osiemdziesiąt dziewięć dni temu, na kilka sekund przed tym, gdy głowa Saski uderzyła prosto w porcelanowy talerz z ledwie zaczętym kawałkiem ciasta, a srebrna łyżeczka z głuchym brzdękiem upadła na podłogę, uchwyciła spojrzenie Katherine z drugiego końca stołu. Wyglądała tak krucho, jakby subtelny podmuch powietrza z rzuconego w jej córkę zaklęcia ogłuszającego, mógł potłuc ją na drobny mak. Rosła postać Jaskra siedzącego tuż obok, z dłonią zaborczo obejmującą tę należącą do jego żony, zdawała się wysysać cały tlen z pomieszczenia. Powiedziała wtedy coś, co majaczyło na granicy świadomości dziewczyny. Ni wspomnienie, ni sen.
   Próbujesz nas ochronić, ale kto uratuje nas przed tobą samym?
   Łapiąc się myśli o bracie, Kia wyrwała się do przodu, ignorując ostre drobiny wbijające się w jej kolana i wnętrza dłoni (co w przypadku prawej ręki, jak zwykle, było bez znaczenia), gdy przysunęła się do pęknięcia. Może jeśli je dotknie? Albo zawoła go przez nie zawoła?
   Słowa prawie uciekły jej się z gardła, obijając się o ostatnią wartę zaciśniętej krtani, gdy wizja twarzy jej brata przemieniła się w inną. O stalowych, zimnych oczach.
   Bo co, jeśli to Lyall?
   Wiedział, gdzie ją znaleźć. Znał układ budynku, który przez urok konfuzji, nie pasował do tego, jak dwór wyglądał z zewnątrz. Stał się na tyle zaufanym powiernikiem jej ojca, że z pewnością osłony zabezpieczające w jakiejś mierze ignorowały jego osobę. Poprzez dziesiątki wspólnych interakcji, na palcach jednej dłoni mogła policzyć momenty, w których pozwalał sobie zsunąć maskę. Gdy jego spojrzenie stawało się głębsze, a napięty grymas ust opadał, pozwalając wargom oswobodzić się z wiecznego zaciśnięcia. Czasem, gdy jak zawsze mu się przypatrywała i zapamiętywała każdy najmniejszy szczegół jego jestestwa, jakby ta analiza miała odkryć przed nią ukryte karty, niezbędne do wygrania finałowej rozgrywki, zastanawiała się, jaki by był, gdyby spotkali się w innym życiu. Raz nawet go o to zapytała. To jednak zawsze były tak łatwe do przeoczenia niuanse, zanim na nowo podnosił swoje mury.
   Zaczęła się hiperwentylować. Lyall mógł jednocześnie być wybawicielem, jak i katem. Nie było jej stać na rzut monetą w tej kwestii.
   Wstając z podłogi, cofnęła się o metr, sięgając po porzuconą na bok szczotkę. Zważyła ją w dłoni, poprawiając uchwyt swoich palców na rączce, akurat w tym samym momencie, kiedy ściana zaczęła tracić na ostrości, migotać i falować, jakby przechodziła w stan ciekły. Zamrugała szybko, myśląc, że znowu zemdleje — co w ostatnich tygodniach zdarzało się jej coraz częściej, ale oprócz wzrokowych zaburzeń i gwałtownie nabieranych oddechów, jej ciało stało sztywno wyprostowane, z ręką zawieszoną przed sobą w nikłej groźbie wymierzenia ciosu. Jednak kiedy materia ściany załamała się gwałtownie, transmutując się w czyjąś dłoń, przedramię, bark i resztę ciała, adrenalina wypompowana do krwiobiegu sama zadecydowała, że z traumatycznego trio reakcji, ucieczka ani zamrożenie nie było nawet brane pod uwagę.
   Atak, w takim razie.


Powrót do góry Go down


Lockie I. Swansea
Lockie I. Swansea

Student Slytherin
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Dodatkowo : prefekt gej
Galeony : 1558
  Liczba postów : 2546
https://www.czarodzieje.org/t22245-lachlan-innocent-swansea#731964
https://www.czarodzieje.org/t22255-jakko-sowa-locka#732448
https://www.czarodzieje.org/t22244-lockie-i-swansea-kuferek
Dom rodzinny Larsonów QzgSDG8




Gracz




Dom rodzinny Larsonów Empty


PisanieDom rodzinny Larsonów Empty Re: Dom rodzinny Larsonów  Dom rodzinny Larsonów EmptySro Sie 28 2024, 01:57;

@Saskia Larson

Podejmował w życiu mnóstwo debilnych decyzji, o ile w ogóle można było to nazywać podejmowaniem decyzji. One się po prostu wydarzały, co ciekawe, tych mądrych decyzji świadomie umiał unikać - to tych najbardziej idiotycznych w jakiś sposób nigdy nie zauważał. Po prostu się działy. Teraz, rzucając pierwszy raz w życiu poważne zaklęcie transmutacyjne na ścianę wyraźnie zabezpieczonego przez intruzami domu, popełnił jeden z takich kardynalnych błędów, mogących go kosztować życie. Przecież mógł tak naprawdę właśnie przeciskać się przez cegły prosto w głąb wulkanu, do samego piekła ziemi, mógł się przemieszczać do celi w Azkabanie, bilet w jedną stronę stąd. Czy o tym myślał?
Zasadniczo nie myślał aktualnie o niczym. Skupiony był tylko na fazowaniu swoich komórek organicznych, przez nieorganiczne komórki cegłówek, czując jak jego zaklęcie transmutacyjne, siłuje się na rękę z zaklęciem ochronnym, otulającym dwór ciasno jak kokon.
Kiedy za ramieniem, wszedł w ścianę i barkiem, przyszła pora na głowę, na chwilę zacisnął oczy, mając jakiś przebłysk świadomości, że to bardzo, ale to bardzo głupie, aby za chwilę otworzyć powieki, ze zdziwieniem odnajdując się w... kominku?
Nigdy nie był pełen gracji. Jego zakres ruchów wahał się pomiędzy taranem a stabilnym menhirem, wkopanym metr w ziemię. Kiedy ściana wypluła ostatnie jego cząstki, ukucnął, chcąc wyjść z paszczy kominka i oczywiście potknął się o jedno ze wpół spopielonych polanek, leżących na palenisku. Łomot, z jakim wylądował na dywaniku przed kominkiem, zdawało się, że wprawił w osłupienie i jego samego, kiedy stękając, podniósł zdezorientowany wzrok i rozglądając się, zauważył te czarne, rozczochrane włosy.
- Co do chuja. - wypadło z jego ust, zanim jakiekolwiek 'cześć', 'witaj', czy inne wyznania. Kumulowało się w tych trzech słowach więcej niż jedno skonsternowanie. Po pierwsze, pewien był, że wbija się do jej pokoju, a wylądował jak nic w salonie. Po drugie, dlaczego stała tam, celując w niego szczotką do włosów? Po trzecie i najważniejsze, przyjechał tu, bo mu przestała odpisywać, przestała wysyłać swoje głupie listy i jeszcze głupsze malunki (które wszystkie teraz skrupulatnie składował w Caringhorn).
Zmarszczył brwi, mina dość pospolita na tej jego średnio pięknej mordzie i ociężale, stękając, podniósł się z ziemi. Otrzepał skrupulatnie ubranie, oglądając się przez ramię na kominek, z pewnym niedowierzaniem w oczach, nim nie roześmiał się jakimś głupim, nerwowym śmiechem, uświadamiając sobie, że wyszło. To zaklęcie mu po prostu wyszło. Spojrzał na Saskię tak, jakby i ona miała świadomość tego cudu, jaki się tu wydarzył, z uśmiechem tak niewinnym, szczerym i radosnym, jakby był dzieckiem z dumą pokazującym matce, że przejechał pięć metrów na rowerze bez dodatkowych kółek, palcem pokazując na kominek, jakby to w pełni wyjaśniało jego zachwyt.
Ale ona tam stała dalej. Tylko czemu tam. A nie tu. Rozłożył ramiona:
- No? - dodał, z całą elokwencją, jaką przecież posiadał w swoim wysublimowanym słowniku.
Nie miał pojęcia o jej dramacie, o tym, jak za chwilę złamie się jej życie. Nie miał pojęcia, że to on za chwile złamie jej życie jeszcze bardziej, tylko w drugą stronę. Po prawdzie nawet jakby miał mieć pojęcie, to przecież nie zebrałby w sobie wystarczająco dużo inteligencji emocjonalnej, żeby się tym przejąć.
Powrót do góry Go down


Saskia Larson
Saskia Larson

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
Dodatkowo : kapitanka drużyny Krukonów
Galeony : 242
  Liczba postów : 664
https://www.czarodzieje.org/t18235-saskia-kia-larson
https://www.czarodzieje.org/t18368-saskowa-gaja#523010
https://www.czarodzieje.org/t18364-saskia-kia-larson
Dom rodzinny Larsonów QzgSDG8




Gracz




Dom rodzinny Larsonów Empty


PisanieDom rodzinny Larsonów Empty Re: Dom rodzinny Larsonów  Dom rodzinny Larsonów EmptyPon Wrz 02 2024, 21:34;

  Kiedy postać z kominka przybrała swój pełny kształt, a umysł w okamgnieniu przypisał do niej imię i nazwisko, dziewczęca warga zaczęła drgać niekontrolowanie. Dosłownie pochłaniała go spojrzeniem, centymetr po centymetrze, kończyna po kończynie, tułów, oko za okiem, włos po włosie, całą przestrzeń, jaką zajmował, analizując, zapamiętując, szukając podstępu czy podpowiedzi. Wytłumaczenia, jakim cudem, Lockie Swansea przeszedł przez ścianę, przywołał chuja na przywitanie i śmiał się właśnie, strzepując drobiny sadzy z długich rękawów.
  Miała tyle pytań.
  Skąd się tutaj wziąłeś?
  Czy to naprawdę ty, czy tylko jakiś okrutny żart?
  Jak udało ci się ominąć zasłony?
  Co, do kurwy, sobie myślałeś, ryzykując w ten sposób?
  To zamykała, to otwierała usta, jak ryba bez wody, po raz pierwszy w życiu nie wiedząc, co powiedzieć. Wróciła spojrzeniem do jego twarzy, upewniając się, że nie odszuka tam żadnych niuansów zdradzających, jakoby mógł być kimś innym, tylko pod działaniem eliksiru wielosokowego. Na szczęście o ile nadużycie fizycznego wyglądu Swansea mogłoby mieć miejsce (w końcu, jak przyszło jej właśnie na myśl, zmącona pościel, którą porzucili tamtego dnia w jej sypialni, oprócz krwi, zagrzebała z pewnością i kilka jego włosów), absolutnie nikt nie mógłby podrobić tego durnego uśmiechu w tak niesprzyjającej do jakiejkolwiek radości sytuacji.
  — To naprawdę Ty.
  Sapnęła, a mowa jej ciała, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przypomniała sobie język w którym była biegła — rozluźniła się w nagłym przypływie euforii, przez co palce przestały zaciskać się na trzonku szczotki, a ta upadła na podłogiem z głośnym hukiem. Nawet tego nie zarejestrowała. Giętka. Taka właśnie się czuła. Szumiało jej w głowie, niemal boleśnie doświadczała, jak połączenia neuronowe przetwarzają obecny stan rzeczy, pełnię nowych możliwości, tak skrajnie inną od apatii, do której to przyzwyczaiły ją ostatnie tygodnie.
  Myślenie zwyczajnie zakrawało o męczarnie. Mówienie było męczące. Stanowiła obraz udręczenia. Gdyby na nią spojrzał, mógłby z łatwością to dostrzec. Te nici złowrogiej, obcej magii — lepkie, jak pajęcza sieć, które oplatały jej byt, niewidzialnymi sondami wysysając wszelką energie i witalność, psie resztki, które jeszcze jej pozostały. Zamiast tego, rozłożył ramiona, mówiąc coś, przywołując ją na ziemię tym widocznym oczekiwaniem na jej ruch.
  Z pewną trudnością przełknęła ślinę, która okazała się żadnym remedium na suchość gardła. Czy tylko jej się wydawało, czy pokój zdawał się obracać? Sufit zwykle pozostawał w nienagannym poziomie, czemu teraz wisiał nad nią pod kątem? Światełka unoszące się w powietrzu też zdawały się nowym elementem wystroju, na tyle inteligentnym, że umykał za każdym razem, gdy próbowała skupić na nim wzrok.
  — Jesteś… — Zaczęła nierównym tonem, kipiącym od niepewności. Nigdy wcześniej nie zauważyła, jak miękkie potrafią stać się jej kolana. Zamrugała ospale, starając się odeprzeć to wrażenie, artykułując powoli słowa, jak gdyby zastygający karmel wypełniał jej usta — cały? Nie został…
  Ranny. Chciała o to zapytać. Wydawało się to rozsądne, upewnić się, że jego obecność nie uruchomiła alarmu i — w konsekwencji, nie przypłacił za to ceny. Tak, zapyta o to. Rozklei wargi, podniesie głowę, ciężką, ciężką głowę. I miękkie, miękkie kolana.
  Ten sufit. Czy zawsze był do góry nogami?

Powrót do góry Go down


Lockie I. Swansea
Lockie I. Swansea

Student Slytherin
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Dodatkowo : prefekt gej
Galeony : 1558
  Liczba postów : 2546
https://www.czarodzieje.org/t22245-lachlan-innocent-swansea#731964
https://www.czarodzieje.org/t22255-jakko-sowa-locka#732448
https://www.czarodzieje.org/t22244-lockie-i-swansea-kuferek
Dom rodzinny Larsonów QzgSDG8




Gracz




Dom rodzinny Larsonów Empty


PisanieDom rodzinny Larsonów Empty Re: Dom rodzinny Larsonów  Dom rodzinny Larsonów EmptyPon Wrz 02 2024, 22:03;

@Saskia Larson

Przyglądał się jej wyczekująco, z tymi ramionami otwartymi w niemym zaproszeniu i obserwował jej otwierające się i zamykające usta. Był głupi, ale nie aż tak, żeby nie wiedzieć, że, no, mogła być zaskoczona, więc nie kpił. Cierpliwie czekał, aż przeprocesuje sobie to całe zajście. O ile symulować wizualnie Swansea dałoby się zarówno wielosokowym jak i przez wprawnego metamorfomaga, to jednak wpasowanie się w jego elokwencję i bystrość trzewika, wymagałoby bardzo wielkiego wysiłku. Tak samo, jak wyłapanie jego idiotycznego poczucia humoru.
Kiwnął głową w odpowiedzi na jej potwierdzenie.
- Ano. - po czym otworzył i zamknął kilkukrotnie palce rozłożonych rąk, bo przecież dalej czekał na to dramatyczne, pełne wdzięczności rzucenie się w ramiona, którego się spodziewał, oczekiwał, a w tym geście już w jakimś stopniu domagał.
Przechylił głowę, bo choć to wszystko trwało chwilę, a on nawet w takich chwilę trwających chwilach przykładał wielką wagę do utrzymywania swojej nienagannej roli półgłówka, to jednak przecież w rzeczywistości nim nie był. Poza patrzeniem na nią rejestrował zatrzymanie się ruchów obrazów, których postacie po kilku sekundach zaczęły się przemieszczać w jednym kierunku w jakimś wyraźnie określonym celu. Zauważył brak dźwięków w tym domu, mimo że na zewnątrz szpaki odprawiały swoją upiorną, popołudniową, letnią arię. Zauważył kości, wypychające skórę na jej odkrytych obojczykach, palce, które trzymały szczotkę, były suche, skóra, choć zawsze blada, to teraz jakby bielsza, nawet czerwień ust wydawała się pozbawiona koloru. Zmarszczka pomiędzy brwiami pogłębiła mu się tym bardziej, kiedy zaczęła nieudolnie składać kolejne słowa, próbując zbudować z nich zdanie i choć pewnie w swojej głowie robiła to z sukcesem, tak do jego uszu docierał niewyraźny pomruk, z którego sens odgadywał tylko dlatego, że z dwóch lat spędzonych w Mungu, przez osiem miesięcy mieszkał z kobietą będącą pod trwałym wpływem eliksiru zapomnienia.
- Sas... - zaczął, ale nie zdążył dokończyć, po złamała się jak patyczek, złożyła jak krzesło ogrodowe pomiędzy pretensjonalnym szezlongiem, a eleganckim stolikiem z cięzkiego drewna, na którym mieniła się wielka, bursztynowa lampa, która nie dawała żadnego światła, ale za to komunikowała z daleka "ależ jestem bogaty!". Gdyby miał lepszy refleks, pewnie byłby ścigającym, ale niestety. Zrobił wprawdzie krok w jej stronę, chcąc ją przed tym upadkiem złapać, ale poruszał się sam jak buchorożec w składzie porcelany i mniej więcej dokładnie tak samo jak buchorożec w składzie porcelany, stąpając przewrócił tę bursztynową lampę, kompletnie ten fakt ignorując.
Ukucnął nad nią, pochylając się z uwagą nad jej twarzą. Powoli zajrzał jej w jedno, drugie oko, by zbadać, czy rejestrowała jeszcze rzeczywistość. Szepnął pierwsze zaklęcie, które przyszło mu do głowy, by wyrwać jej świadomość z senności, wymawiając wyraźne "Focus", nim nie zajrzał jej w oczy ponownie.
- Księżniczko, to urocze jak dupcie mdleją na mój widok - zaczął, powoli odgarniając pojedyncze włosy z jej twarzy - ale chciałbym stąd jak najszybciej spierdalać. Wydaje mi się, że wszystkie obrazy gdzieś uciekły. - zauważył rzeczowo, podkładając rękę pod jej łopatki, by pomóc jej powoli podnieść się do pionu.- Dasz radę?
Powrót do góry Go down


Saskia Larson
Saskia Larson

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
Dodatkowo : kapitanka drużyny Krukonów
Galeony : 242
  Liczba postów : 664
https://www.czarodzieje.org/t18235-saskia-kia-larson
https://www.czarodzieje.org/t18368-saskowa-gaja#523010
https://www.czarodzieje.org/t18364-saskia-kia-larson
Dom rodzinny Larsonów QzgSDG8




Gracz




Dom rodzinny Larsonów Empty


PisanieDom rodzinny Larsonów Empty Re: Dom rodzinny Larsonów  Dom rodzinny Larsonów EmptyPon Wrz 02 2024, 23:59;

  Błogość. Niemal zapomniała, jakie to uczucie, zapadać się bezwładnie w jej puszyste objęcia. Pozwoliła sobie na to. Być może jej ciało przekonane było o swojej decyzyjności, ale to umysł rejestrował przepalanie się styków, uruchamiając tryb awaryjny. Gdyby nie to, pękłaby jej głowa. Ciemność otoczyła ją szczelnym całunem, chowając przed dźwiękami, plątaniną słów, wulkanem myśli. Rozdarciem, które powstało w ścianie i ruszyło machinę nadziei. Wydawało się, że starała się jeszcze coś mówić, osuwając się na podłogę, jak odcięta od sznurków marionetka.
  Ciężko było powiedzieć, ile czasu spędziła w bezwiednej toni — sekundy, minuty, cały rok lub życie, gdy spłynęło na nią nagłe ocucenie, niczym wiadro lodowatej wody wylane na niespodziewającą się niczego ofiarę, wyrwana została z omdlenia. Czymkolwiek Lockie jej w tym pomógł, odgonił również mgłę spowijającą jej umysł. Trzeźwość, której doświadczyła była olśniewająca. I przytłaczająca. W końcu jednak czuła swoje ciało. Potrafiła odgonić niechciane myśli, by utorować te, którym nadawała priorytet.   
  A ten był tylko i wyłącznie jeden — jak najszybciej znaleźć się z dala od tego miejsca.
  Lockie. Wciąż tu był. Najpierw opuszkami smyrał wrażliwą na wszelkie doznania skórę na czole, a zaraz ciepło wnętrza jego dłoni rozlewało się wzdłuż jej kręgosłupa. Koniuszkiem języka zwilżyła suche, niczym pustynia wargi, dając sobie chwilę na wybór myśli, którą chciała zaadresować, jako pierwszą. Gdy w końcu się odezwała, nadal brzmiała cicho i słabo, zwyczajnie jak ktoś, kto odzwyczaił się od nadmiernego używania aparatu mowy:
  — Przyszedłeś po mnie. I to przez cholerny kominek.
  Chyba się nawet uśmiechnęła. Trudno jednak było zarejestrować ten szczegół, gdy wyrzuciła ramiona do przodu, obejmując Swansea swoimi cherlawymi rękoma. Doświadczanie jego bliskości było niemal pozacielesnym doświadczeniem. Kłujące włoski na brodzie, drażniące jej policzka, zapach piżma, który kręcił ją w nosie, materiał bluzki, zaborczo zebrany w jej zaciśniętych pięściach. Przez cały pobyt tutaj myślała o nim przez wielokrotność siedmiu sekund, które obiecała mu poświęcić, ale nigdy, przenigdy, nie odważyła się marzyć o tym, żeby ją szukał.
  To faktu, że ją odnajdzie, tak się bała. Dokładnie tego, co zrobił.
  Przeniosła dłonie na jego barki, odchylając się do tyłu, by móc twardo spojrzeć mu w oczy. Nie wiedziała, co planował, nie wiedziała nawet, czy planował cokolwiek. Znając na tyle, na ile miała okazję go poznać, nie zdziwiłoby jej, gdyby napotkany stan rzeczy całkowicie go zaskoczył. Nawet jeśli tak było, zdawał się zorientować w sytuacji na tyle, by chcieć jak najszybciej opuścić ten przybytek.
  — Nie da się stąd teleportować — wyrzuciła z siebie, przekreślając najłatwiejszą linię ratunku. Biorąc pod uwagę, ile czasu spędziła, planując swoją ucieczkę i fakt, że została obdarta ze swojej magii, sprawiał, że każda naturalna słabość domu widziała się jej, jako okazja do wykorzystania — Okna. Ja… myślę, że okna mogą być słabym punktem. Mój ojciec, on…
  Jej ojciec równie dobrze mógł w każdej sekundzie pojawić się z różdżką wbitą w plecy Lockiego. Lyall mógł zrobić to samo. Zaczęła mówić szybciej.
  — Nigdy nie poświęcał tyle uwagi, by obłożyć zaklęciami ochronnymi dom od środka, by w razie potrzeby mogli stąd szybko uciec oni, nie ja oprócz bariery antyteleportacyjnej, wątpię, by coś dodał…
  Ale mogę się mylić zawisło pomiędzy nimi niewypowiedziane. Praktycznie słyszała, jak słowa opuszczają jej usta, chociaż wadziła o nie zębami. Świadomość, że stawiała go w niebezpieczeństwie, obuchem uderzyła ją prosto w klatkę piersiową. Nigdy sobie tego nie wybaczy, tak samo, jak nigdy nie będzie w stanie wystarczająco mu podziękować. Odruchowo uniosła dłoń w jakimś pełnym tęsknoty geście, chcąc objąć jego policzek. Na milimetry od jego skóry, zatrzymała się, wycofała i przyszpiliła wzrokiem nieokreślony punkt za Lockiem, uciekając spojrzeniem od pierścionka, który zamigotał w jej polu widzenia.
  — Lyall wrócił.
  Błąd. Nie wrócił. Nigdy nie odszedł. Zawsze był blisko niej, obserwował ją z ukrycia, poznawał ją z dystansu, gdy ona błędnie założyła, że zmył się z powierzchni planety — lub chociażby Anglii, za swoją zgodą lub do tego zmuszony. Nigdy nie odstąpił jej na krok. Jak mogła tego nie zauważyć? Jak mogła nie widzieć jego twarzy wśród tych mijanych w tłumie? Nie mogła sobie przypomnieć, czy tamtej nocy w pokoju życzeń chociaż raz padło jego imię. Był tylko cieniem przeszłości, bezosobową kulą u nogi, przypomnieniem o niespełnionej obietnicy, jaka ciążyła na najstarszej córce Larsonów. Czuła się w obowiązku, by jednak o nim wspomnieć. Cień czy człowiek: dzierżąc różdżkę, był równie niebezpieczny.
  Przyciągnęła nogi do siebie, kiwając głową, na potwierdzenie, że czuje się już nieco stabilniej.
  — Dam radę.
  Choćby nie wiem co.

Powrót do góry Go down


Lockie I. Swansea
Lockie I. Swansea

Student Slytherin
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Dodatkowo : prefekt gej
Galeony : 1558
  Liczba postów : 2546
https://www.czarodzieje.org/t22245-lachlan-innocent-swansea#731964
https://www.czarodzieje.org/t22255-jakko-sowa-locka#732448
https://www.czarodzieje.org/t22244-lockie-i-swansea-kuferek
Dom rodzinny Larsonów QzgSDG8




Gracz




Dom rodzinny Larsonów Empty


PisanieDom rodzinny Larsonów Empty Re: Dom rodzinny Larsonów  Dom rodzinny Larsonów EmptyWto Wrz 03 2024, 00:32;

Parsknął, kiedy powiedziała to na głos, bo mu się znów przypomniało, co właśnie odjebał. Rzucił zaklęcie, którego nigdy wcześniej nie użył i mu wyszło. I to całkowicie poprawnie. Na dodatek przeszedł przez lity mur, prawdopodobnie obłożony klątwą. Jakiś histeryczny śmiech wciąż gotował mu się w głębi gardła, wraz ze świadomością tego co zrobił, ale ciężkie palto półgłówka, które naciągał na swoje myśli, skutecznie odcinało go od takich rozsądnych wniosków. Będzie czas na to, żeby to przetrawić, ale ten czas nie jest teraz.
- Merry Chrystmas, kurwa. - dodał za to, w związku z tym, że wypadł jej z kominka niczym najprawdziwszy Mikołaj w samym środku lata. Kiedy go objęła, również ją objął, prostując się z kucków i podnosząc ją do pionu bez najmniejszego wysiłku. Ważyła jeszcze mniej, niż kiedy ostatni raz manewrował jej ciałem, a już wtedy miał wrażenie, że składała się tylko z połowy człowieka.
Upewniwszy się, że stała stabilnie na nogach, powoli ją puścił, pozwalając oczywiście na te wszystkie pieszczotliwe gesty, jak każdy rycerz, który się wysilił, pozwoliłby swojej damie się sobą i swoim rycerstwem pozachwycać.
- Przestałaś odpisywać na moje wiadomości. - poinformował tonem, jakby to było logiczne, że w zamian za ghostowanie jedzie się do kogoś na chatę i wali bombardą w ściany. A potem wypada z kominka.
Rozejrzał się, słuchając jej wyjaśnień i pokiwał głową:
- Wiesz, nie znam się na klątwach. Ani na czarnej magii. Podejrzewam, że łatwiej było wejść niż wyjść, bo zazwyczaj jak coś się próbuje zatrzymać w środku, to mniej się myśli o tym, czy coś nie wejdzie z zewnątrz. - niepokoiło go to, że do tej trzeszczącej w uszach ciszy, dołączył całkowity bezruch. Przywykł do tego, że na obrazach zawsze coś się działo, pieski kręciły, drzewa kiwały, ptaki latały. Miał wrażenie, że zostali sami uwięzieni w stop-klatce. Obejrzał się na nią, kiedy z dziwną nutą w głosie poinformowała go o powrocie swojego narzeczonego i uśmiechnął się swobodnie:
- Fantastycznie. Chętnie go poznam. - skłamałby, gdyby powiedział, że nie znał nazwiska Morris. Zapoznał się z tematem, kiedy tylko wypłynął on w ich rozmowie po raz pierwszy. Swansea nie uważał się za czarnoksiężnika i zapewne jakiś dziedzic jakiejś upiornej rodziny utrzymującej się z ludobójstwa i handlu czarnomagicznymi artefaktami mógłby obrzucić go paskudną klątwą, ale też nie oszukujmy się - fakt, że Lockie generalnie nie zakładał, że będzie żył długo, dawał mu tę kartę przetargową, dzięki której absolutnie nie posiadał instynktu samozachowawczego. Poza tym, po tym, co dziś odjebał w kominku, zaczynał myśleć, że jest wcale niezłym specjalistą transmutacji i najwyżej transmutuje siebie, albo jego w kaczkę. Jego w szpitalną kaczkę.
Przetarł dłonią twarz, próbując tym samym pobudzić swoje nerwy do wzmożonej pracy i uwagi i skierował kroki do najbliższego okna.
- Nigdzie się nie musimy teleportować. Przyjechałem autem. - powiedział swobodnie, jakby gawędził ze współlokatorką o planach na weekend, a nie odkrywał karty, czemu i jak się tu dostał w  ogóle- Słuchaj... - zaczął, marszcząc brwi i wstrzymując na chwilę oddech, jakby zastanawiał się jak jej dokładnie powiedzieć, że nie miał pojęcia, co robi. W końcu wzruszył ramionami - ...spróbuje wszystkiego, co mi przyjdzie do głowy. Martwić się będziemy potem, nie? - uśmiechnął się jak pies i wycelował różdżką w okno. Jak zapowiedział - tak uczynił. Chwilę po bombardzie, która wstrząsnęła pustymi ramami wiszącymi na ścianach, przekrzywiając niektóre i wprawiając wielki, porcelanowy wazon ery Ming w drżenie niebezpiecznie blisko krawędzi cokołu, w stronę okna powędrowały też następne, wszelkie inne niszczycielskie zaklęcia, jakie przychodziły mu do głowy. Co niepokojące - całkiem bezskutecznie. Podrapał się różdżką w głowę, namyślając chwilę i parsknął, sam do siebie, kiedy zakwitł mu najgłupszy pomysł, przy czym liczył na to, że człowiek, który zabezpiecza dom przed napadem czarnoksiężników nie myśli o tym, by zabezpieczyć go przez najprostszymi zaklęciami, których uczą na trzecim roku.
- Sabuli. - stuknął końcem różdżki w szybę.

@Saskia Larson
Powrót do góry Go down


Saskia Larson
Saskia Larson

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
Dodatkowo : kapitanka drużyny Krukonów
Galeony : 242
  Liczba postów : 664
https://www.czarodzieje.org/t18235-saskia-kia-larson
https://www.czarodzieje.org/t18368-saskowa-gaja#523010
https://www.czarodzieje.org/t18364-saskia-kia-larson
Dom rodzinny Larsonów QzgSDG8




Gracz




Dom rodzinny Larsonów Empty


PisanieDom rodzinny Larsonów Empty Re: Dom rodzinny Larsonów  Dom rodzinny Larsonów EmptyCzw Wrz 12 2024, 17:32;

  Wiadomości?
  Nie odpisała na jego wiadomości? Po przymusowym treningu samotności i izolacji — którego koniec wydawał się tak bliski, niemal na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie nieprawdopodobny i płochy, jak sen, którego wspomnienie rozpływa się nad ranem, gdy pierwsza świadoma myśl dzierży bat zapomnienia — wyczulona na wszelkie niuanse, unosi podbródek, by spojrzeniem wyjść naprzeciw czekających na nią przekornie uniesionym kącikom ust. Och.
  — Zapodziałam gdzieś pióro.
  Wysiliła się na krótki żart, wcale nie śmieszny, bo, mimo że napięta była jak struna grożąca pęknięciem przy najdelikatniejszym szarpnięciu, to kuriozalne wyznanie z jego strony, wybiło jej z piersi autentyczne parsknięcie. Nie było jej trzy miesiące. Zniknęła z powierzchni ziemi bez słowa. Na próżno było szukać śladów jej obecności w szkole, mieszkaniu czy galerii. Korytarze obdarte były ze stukotu jej obcasów, jaśminowy zapach włosów wywietrzał z rzuconego na podłogę ręcznika w łazience, przygotowana glina wyschła na kamień, nie przemieniając się w żaden kształt, którego nośnikiem byłyby jej wizja i dłonie, a kurz coraz grubszą warstwą pokrywał witki czekającej na nią miotły do quidditcha. Wszędzie, gdzie kiedykolwiek była — nie było jej już prawie wcale.
  Z początku wierzyła, że komuś przyjdzie do głowy, by jej szukać. Doda dwa do dwóch, poskłada wszystkie poszlaki w sensowną całość, najlepiej na kształt mapy z wyraźnie zaznaczonym celem, ale niby jakby ktoś miał to zrobić? A przede wszystkim — kto? Przecież była skryta, nie bezpośrednio, okraszając te skłonności osłonką pozornej otwartości. Mówiła wiele, bez oporów, tematów tabu i ograniczeń, chociaż zwykle o niczym, ale tyle wystarczyło, by nabrać wrażenia, że jest się z nią blisko. Mało kto był tak naprawdę. Przyjaciołom — nawet Veronice, zamiast całej układanki, przekazywała tylko łatwe do przełknięcia fragmenty swojej historii. Cała była właśnie taka, połowicznie zawsze w cieniu, chowając się, jakby to, jaką stanowiła w całości, w pełnym kontekście z więziennymi łańcuchami zatrzaśniętymi u kostek, były czymś nie do przełknięcia. Dualizm. Jednocześnie wierzyła, że było jej za dużo, ale i wiecznie niewystarczająco.
  Lockiemu też siebie samą dawkowała, chociaż w jego przypadku wierzyła, że to sprawiedliwa wymiana. Oboje siedzieli po dwóch stronach stołu, kładąc na blat po jednej karcie i unosili otwarte dłonie, udając, że nie mają wypchanych rękawów resztą talii. Po części dlatego Swansea wślizgnął się do jej głowy, tak skutecznie w niej pozostając, bo to w nim jedynym widziała — albo bardzo chciała widzieć — te migawki łatwe do przeoczenia, zakłócenia na tafli z łatwością narzuconego kamuflażu. Zdawało się jej, że byłby w stanie dostrzec ją tak, jak ona dostrzegała jego.
  Nigdy nie miała okazji mu o tym powiedzieć.
  — Nie musieli się zbyt starać, by zatrzymać mnie w środku. Ojciec rozbroił mnie jeszcze podczas kolacji, w… maju. Trzynastego maja — poprawiła, podając dokładną datę, której prawdopodobnie nigdy nie zapomni. Długo jeszcze będzie określać ją, jako ten dzień — Przynajmniej miał tyle przyzwoitości, by poczekać, aż podadzą deser.
  Rzuciła gorzko, mimowolnie zaciskając dłonie w pięści u swoich boków. Na czekoladowy suflet też już więcej nie spojrzy.
  — Bez niej nie miałam zbyt wielu opcji. Próbowałam… naprawdę próbowałam wszystkiego.
  Głos niebezpiecznie zawirował na granicy załamania, ale ostatnie czego chciała, to teraz się popłakać. Zagryzła wnętrze policzka, wrażliwą tkankę, naruszoną przez wieczne szuranie po niej zębami, przez co metaliczny smak wypełnił jej usta.
   Nie skomentowała jego chęci na spotkanie Lyalla, przyglądając się w milczeniu jego twarzy. Chcąc nie chcąc, zaczęła jednak obstawiać, który z nich miałby większe szanse, gdyby doszło do starcia. Wizja, że mogłoby w ogóle do takowego dojść i to przez nią, sprawiła, że była skłonna błagać Lockiego, by stąd wyszedł, by zrobił z kominkiem to samo, co przed chwilą, tylko w drugą stronę. Ale on był spokojny, swobodny, zakrawający o beztroskę, jakby odgrywali scenę, po której czerwona kurtyna opadnie, a widzowie zaczną klaskać — czy tak zachowuje się ktoś, kto każdego wieczoru kładzie się spać, nie zakładając, że następnego poranka wciąż będzie istniał?
   Stała obok, gdy rzucał wszystkie zaklęcia. Kuliła się, zakrywając dłońmi uszy, gdy huk przecinał trzaskiem pomieszczenie, kryjąc potencjał kruszenia murów — które uparcie, mimo drżenia i powierzchniowych pęknięć, nie zdawały się naruszone. Tak samo, jak okno. Każda kolejna inkarnacja wzbudzała w niej nadzieję, gaszoną coraz to brutalniej, gdy okazywało się, że jej ojciec jednak pomyślał o wszystkim. Lockie próbował i próbował, rzucał pod nosem kurwy, po czym wykonywał nadgarstkiem nowy ruch. Ona z kolei wewnętrznie panikowała, nie wiedząc, do jakich bogów w końcu dotarły jej modlitwy, skoro nikt jeszcze tu nie wtargnął. Nie miało to dla niej najmniejszego sensu.
   — Lockie? — jego parsknięcie ją zdezorientowało. — Co?
   Co stało się szybko jasne. Atakowana wcześniej szyba, zbierała się u ich stóp kupką piachu. Framuga była pusta, a wpadający przez nią delikatny wiatr muskał ją po skórze. Lato wciąż trwało i pachniało dojrzałością sierpnia. Drzewa szumiały i poruszały się leniwie, chociaż ptaki wydawały się niezainteresowane przebywaniem w okolicy. Wpatrywała się w to przejście do świata żywych, niczym Eurydyka w plecy Orfeusza, wierząc, że doprowadzą ją do wyjścia z piekieł.
   Chciała się zaśmiać z ulgi i zapłakać z niedowierzania — zamiast tego zaschło jej w gardle, przez co zabrzmiała trochę koślawo, gdy zapytała:
   — Czyli nie chcesz zostać na obiad?
   Po omacku sięgnęła po jego dłoń, splatając ich palce. Tak inaczej niż w sytuacjach, kiedy uprzednio wnętrza ich dłoni stapiały się w jedność. Nie było w tym geście żadnego zwyczajowego pożądania, żadnego zaproszenia, tylko i wyłącznie strach przed tym, co nastąpi.

Powrót do góry Go down


Lockie I. Swansea
Lockie I. Swansea

Student Slytherin
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Dodatkowo : prefekt gej
Galeony : 1558
  Liczba postów : 2546
https://www.czarodzieje.org/t22245-lachlan-innocent-swansea#731964
https://www.czarodzieje.org/t22255-jakko-sowa-locka#732448
https://www.czarodzieje.org/t22244-lockie-i-swansea-kuferek
Dom rodzinny Larsonów QzgSDG8




Gracz




Dom rodzinny Larsonów Empty


PisanieDom rodzinny Larsonów Empty Re: Dom rodzinny Larsonów  Dom rodzinny Larsonów EmptyPią Wrz 13 2024, 00:34;

@Saskia Larson

Stał i wpatrywał się w rozsypującą się szybę. Wiele emocji kłębiło się w nim bez sensu, pomiędzy niedowierzaniem, że to było takie proste, pęczniejącą miłością do transmutacji jak i zadowoleniem z tego, że na zewnątrz świat się ruszał. Drzewa kiwały, w oddali widać było jakieś kropki ptaków nad lasem.
Zamknął palce na jej dłoni, o wiele mniejszej od jego własnej, jeszcze chudszej i zimniejszej niż to pamiętał, jeszcze gładszej, niż jego pokryte odciskami od quidditchowej pałki palce. Stali tak, jak bohaterowie mugolskiego filmu z muzyką Placebo w tle, patrzący na płonące miasto. Tylko patrzyli właściwie na nic. Na okno pozbawione szyby, kołyszącą się w oddali zieleń, powolny ruch chmur po niebie.
- Nie za bardzo. Mam ochotę na McMagick. - odpowiedział w końcu. Taka zresztą była prawda, bo jego mięśnie powoli odpuszczały adrenalinę, która podniosła mu kortyzol podczas przełażenia przez ceglaną ścianę jak duch i czuł, że możliwe, że za chwilę zaczną trząść mu się łydki, a to by było dość żenujące. Duże, słone frytki z sosem z wnykopieńków i wielki, tłusty burger z podwójnym kotletem to to, co mogło mu teraz uratować psychiczną stabilność.
Ruszył się pierwszy, najpierw wyglądając przez okno, bo chuj wie, czy z tej strony pokój może nie wychodzi na jeszcze inną stronę budynku, ale z ulgą dostrzegł swoje auto, stojące względnie niedaleko, choć znacznie dalej, niż wydawało mu się, że je nie tak dawno temu zaparkował.
- Pojebane to jest. - uznał za stosowne ją poinformować, ogląając się przez ramię, kiedy gramolił się przez framugę - Byłem pewien, że jesteśmy na piętrze a tu - proszę. - wylazł i stanął na podeście, okalającym dworek, będąc dalej gdzieś do piersi na wysokości okna. Pokręcił głową, myśląc, że jeśli będzie to ostatni raz, kiedy w życiu zobaczy dom Larsonów, to i tak o raz za dużo.
Wyciągnął do niej rękę, w ramach oczywiście asekuracji, ale było jej tak mało, że wystarczyła niewielka siła, a w rzeczywistości wyciągnął ją z paszczy pozbawionego szyby okna. Znów zatrzymali się na chwilę, z drugiej strony lustra, stojąc w oknie jak turyści, zaglądając do martwoty i ciszy wnętrza domu. Przeszło mu przez myśl, że chętnie by coś w środku rozpierdolił, tak dla zasady, jako swój podpis, ale kiedy w końcu się poruszył, wycelował różdżką w okno, szepcząc ciche "reparo".
- Więc będzie Ci trzeba kupić nową różdżkę, mówisz? - uniósł brwi, swobodnym krokiem kierując się do samochodu. Nie jak porywacz, który właśnie wyrwał dziedziczkę-zakładniczkę z trzewi jej więzienia, a jak turysta planujący następny przystanek wycieczki. Trzymał się kurczowo tej nonszalancji, mając wrażenie, że jest potrzebna nie tylko jej, ale i jemu samemu. Wpuścił ją do samochodu na wielkie kanapy, a jak wsiadł do środka, to się okazało, że ewidentnie wnętrze było w jakiś sposób magicznie powiększone, bo nie wyglądał jak ściśnięty w puszce śledź. Położył dłonie na kierownicy, milcząc chwilę, by w końcu sięgnąć po zjednoczone wile zmiętolone gdzieś na półce za skrzynią biegów.
- Czy jest coś... - zaczął, odpalając peta, ale już nie dokończył. Bo w sumie nie wiedział, jak dokończyć. Coś, czego powinniśmy się teraz obawiać? Coś, czego teraz potrzebujesz? Coś, co teraz powinniśmy? Coś, czego mi nie mówisz? Coś, co powinienem jednak wiedzieć? Nie umiał wyłowić z tego kłębowiska jednej solidnej odpowiedzi, czując, że każda z nich wyślizguje mu się z ust jak zdechła ryba.
Powrót do góry Go down


Sponsored content

Dom rodzinny Larsonów QzgSDG8








Dom rodzinny Larsonów Empty


PisanieDom rodzinny Larsonów Empty Re: Dom rodzinny Larsonów  Dom rodzinny Larsonów Empty;

Powrót do góry Go down
 

Dom rodzinny Larsonów

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Czarodzieje :: Dom rodzinny Larsonów JHTDsR7 :: 
reszta świata
 :: 
Świstokliki
 :: 
Mieszkania
-