Założony przez słynnego twórcę eliksirów i aptekarza J. Pippina, sklep znajduje się przy ul. Pokątnej już od 1753 roku i po dziś dzień jest prowadzony przez spadkobierców założyciela. Prawie całą powierzchnię tego niedużego sklepiku zapełniają szafki z ciasno poustawianymi butelkami. Każda ma naklejoną karteczkę z nazwą eliksiru i ceną.
Można tu zakupić wszystkie eliksiry zwykłe oraz eliksiry lecznicze proste oraz wczesnoszkolne (bądź składniki do nich) ze spisu eliksirów, które mają przypisaną cenę i nie są zakazane.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Pon Lis 09 2015, 13:49, w całości zmieniany 2 razy
Autor
Wiadomość
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Pierwszy tydzień wymaganego do jego planów, obowiązkowego stażu mijał Darrenowi wręcz śpiewająco. Co prawda na eliksirach znał się jak wilk na gwiazdach - w końcu Solbergiem nie był - ale jego inne umiejętności i doświadczenia pomagały w pozostaniu dość przydatnych. Znajomość norm wyniesiona z roku w Ministerstwie pozwoliła Darrenowi na odpowiednie posegregowanie eliksirów i składników w zależności od oficjalnej klasyfikacji, a umiejętności transmutatorsko-remontowe pomogły w odnowieniu starzejących się drewnianych szafek, szuflad czy półek, którymi wręcz wypełnione były ściany tutejszego przybytku. Ostatecznie więc Shaw - mimo że staż był stricte bezpłatny - został nie tylko ochrzczony "złotą rączką", ale też nagrodzony skromną sakiewką z dwudziestoma galeonami.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Kolejny tydzień praktyki w sklepie z eliksirami również nie był dla Darrena zbyt ekscytujący - oprócz jednej sytuacji, która zdarzyła się w pewne środowe przedpołudnie. Shaw tego dnia wyznaczony został do przeniesienia paru skrzynek z kryształowymi fiolkami wypełnionymi jakimś eliksirem, którego Darren nazwy nawet nie potrafił wymówić - skrzynek, które dostarczone zostały w nocy przez dostawcę z Australii. Na nieszczęście mężczyzny okazało się jednak, że jedna z fiolek została uszkodzona w czasie transportu i, podczas układania towaru w piwnicy, jedna z dłoni Shawa oblana została przez nieznaną substancję. Na początku nie miała ona żadnych negatywnych efektów, oprócz lekkiego przebarwienia - Darren podejrzewał więc, że możliwe że był to jedynie eliksir farbujący. Po godzinie jednak przebarwienie zmieniło się w wyraźne plamy i bolące krosty, do tego obszar zaczął rozprzestrzeniać się na całą dłoń, a w końcu i rękę. Shaw zdecydował się ostatecznie skonsultować to z jednym ze sprzedawców - doświadczonym eliksirowarem, który od razu rozpoznał efekt działania owego naparu i kazał Darrenowi nasmarować ramię jakimś jeszcze innym specyfikiem, sprzedawanym w pękatych opakowaniach i pachnącym eukaliptusem. Symptomy ustąpiły po kilkunastu minutach, jednak ręką była jeszcze zdrętwiała do końca dnia.
z/t
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Z tego co Darren wiedział - a o eliksirach wiedział raczej mało niż dużo - włosie kuguchara nie było składnikiem żadnego z wywarów przygotowywanych ani sprzedawanych w sklepie. Mężczyzna kojarzył jednak futrzaka łażącego czasem dookoła jego nóg, a nawet zdarzyło mu się go czasem pogłaskać. Nie, żeby łączyła ich od razu jakaś zażyła przyjaźń, ale Shaw kojarzył zwierzę, a rudzielec kojarzył jego. Gdy pupil szefa - i to nie Darren! - się zgubił, Shaw również dołączył do poszukiwań. Koniec końców niejaki "Maniuś" odnalazł się dwie ulice dalej podczas bójki z jakimś innym kotem. Skrócił jednak tym samym ciężkie godziny pracy, a nawet dochrapał się niewielkiej premii - zwielokrotnionej dodatkowo pod koniec swojego ostatniego dnia, kiedy otrzymał upominek pożegnalny w dość przyzwoitej wysokości. Z papierem ukończenia stażu w dłoni Shaw mógł udać się prosto na ulicę Śmiertelnego Nokturnu oraz do Ministerstwa Magii, by załatwić papierkową robotę.
z/t
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Proszę je dostarczyć na adres podany na odwrocie listu. Z góry policzona zapłata znajduje się w posiadaniu sowy.
Z poważaniem, Drake Lilac
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Powrót do pracy po dłuższej przerwie jest jak powrót w objęcia toksycznego eksa. W pierwszych sekundach uderzają nas wszystkie dobre wspomnienia. Zapach, który koi nasze nerwy. Dotyk, który przypomina dobre chwile. Spojrzenie, które swoją słodyczą zniewala. Po kilku minutach to przechodzi. No, przynajmniej w pracy. Głównie przypominają się nam powody, dla których nienawidzimy tego miejsca. Chociażby teraz - brak Kryśki? Po tym jak ledwo Wacław przyzwyczaił się do jej nowego jestestwa? Frapujące. Irytujące! Niczym swędzenie palca pod skórą, kiedy drapanie w żadnym stopniu nie umie zaprzestać tegoż nieznośnego uczucia. W tym właśnie nieskromnym chaosie Puchon musiał wrócić na łona swojego pierwszego, poważnego miejsca zarobku. Jedynie to czy uradowany, czy spochmurniały - trudno ustalić na ten moment. Kocioł powinien natomiast powitać jak starego, oddanego druha. Kilka nowych śladów rdzy odbiło się na jego mosiężnej strukturze. Ogień wesoło zaczął smyrać naczynie. Pierwsze podłożone drewno na stosik uniosło się po pomieszczeniu do warzenia mikstur aromatem młodej brzozy. Konar wart grzechu, miał umilić poranek zanim to frustracja klientów przenosie się nawet na zaplecze. Wacław już ostatecznie dużo namęczył się z nimi w tym lokalu, aby ich humorki dalej miały go trafiać. Po poranku pełnym przygotowań, produkcja ruszyła pełną parą. Jak wiadomo, pewien typ eliksirów uzdrawiających zawsze jest na wagę złota i nigdy nie ma go dość. Stąd specjalne miejsce w kącie zajął kocioł z wrzącym wiggenowym. Obok grzecznie stały eliksiry, które wymagają dłuższej chwili na dojście do siebie i ktoś na każdej zmianie musi pilnować czy oby przypadkiem nie zmienia się im kolor, a one nie wybuchnął eliksirowarowi w twarz. W międzyczasie student otworzył wygrzebane z szafek tajemnic jakieś notatki starszych stażem współpracowników. Głównie po to, aby nie zepsuć proporcji. Eliskiry robione hurtowo, a te na użytek własny różniły się między sobą tym, że eksperymentowało się z dawkami, które prędko mogą stać się śmiertelne. Dlatego prawdziwym przyjacielem Wacława w pracy - takim, co go nigdy nie oszukał - była waga. Słodka, kochana waga, która pokazywała mu wyznacznik swojego i cudzego życia wręcz! I jakby ładnie to podsumować, jednym z najlepszych uczuć na świecie jest to, kiedy wychodzi się z pracy i nie trzeba do niej wracać następnego dnia.
/zt
Vincent I. Beaulieu-Émeri
Wiek : 40
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188
C. szczególne : Francuski akcent, spokojny głos, zapach (szampan, ananas, bursztyn, goździki)
Do ostatniej chwili wahał się czy nie odmówić, a jednak odmowa wydawała mu się przy takiej okazji stać zbyt blisko przy słowie hipokryzja. Nieustannie powtarzał swoim pracownikom, że nie powinni nigdy przepuszczać okazji do samorozwoju, nawet jeśli gadzi mózg podpowiadał im, że woleliby wolny dzień spędzić na odpoczynku z dobrą książką; więc gdy sam zaczynał tłumaczyć się brakiem czasu i nawałem obowiązków związanych z przygotowaniami do otwarcia nowej filii, nic dziwnego, że duma zapiekła go przy wytknięciu mu zmarnowania okazji na staż w sklepie z eliksirami, z którym będzie musiał wejść w stałą współpracę. Przesunął całą swoją wieczorną rutynę, nie pozwalając sobie na sen póki nie wykona wszystkich zaplanowanych wcześniej na następny dzień obowiązków, po czym nad ranem świstoklikował się na londyńską uliczkę, by na Pokątnej odnaleźć raz już odwiedzany przez siebie sklep. Drobna zmarszczka niezadowolenia pojawiła się między jego brwiami już na samym początku, gdy dowiedział się, że na miejscu nie zastał wcale właściciela sklepu a pracującego tam studenciaka, który odesłał go nawet nie do warzenia najprostszych eliksirów, ale do inwentaryzacji składników. Robił to skupiając się na tym tylko połowicznie, uznając, że tak banalne zadanie jest zdecydowanie poniżej jego kwalifikacji - wizbook z otwartymi konferencjami wisiał więc w powietrzu po jego jednej stronie, gdy po drugiej dłoń sortowała liczone fiolki i drobne kartonowe pudełeczka. Chwila zbyt dużego rozproszenia, gdy przekazywał informacje dotyczące dużej rezerwacji francuskiej sauny, wystarczyła, by jedna z fiolek z poranną rosą wymsknęła się spod jego czaru, rozbijając po podłodze nie tylko szkło ale i krople cennej wody. Honor nie pozwolił mu zwyczajnie zatuszować śladów swojej zbrodni, więc po złożeniu fiolki w jedną całość i wyczyszczeniu stworzonego bałaganu przyznał się do wpadki studentowi, od razu płacąc należne 20 galeonów za spowodowany uszczerbek w ekwipunku sklepu. Przy pierwszych komentarzach o jego niezdarności zdołał jeszcze powrócić do pracy, jednak w pewnym momencie, gdy jego spojrzenie nabrało już na morderczej sile, stanął przed chłopakiem, by kulturalnie poprosić go o przekazanie właścicielowi sklepu, że oczekuje jego obecności podczas dalszych etapów stażu, by mogli przy okazji domknąć temat współpracy i zaopatrzenia jego SPA, ponieważ podczas dzisiejsze wizyty zrodziły się w jego głowie pewne pytania i wątpliwości, które chciałby rozwiać jeszcze przed styczniem.
|zt
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Nikt w tym przybytku nie obraziłby się za coś takiego jak premia na Szczodre Gody. Albo na jakieś inne Święta bez żadnej wojny religijnej na tym tle. Niemniej Puchon podjął rękawicę pracy w tym nabożnym dla mugoli okresie. Wiedział, że pracy będzie mniej niż więcej, ale z tym wiązało się to, że będzie więcej robienia rzeczy wokół. Dlatego chłop poszedł na późniejszą godzinę i kiedy wszystkie mikstury wrzały, wyczekując swojego ukończenia pod pilnym okiem właściciela to Wodzirej w tym czasie miał inne, zupełnie inne zadanie. Siedział na ziemi i szorował kotły drucianą szczotą z litrem płynu z jakiejś smoczej brei. Oczywiście, mógłby to zrobić zaklęciem, ale kiedy Wielki Brat patrzy i chcę cię ukarać za jakieś tam głupie drobnostki odjebane w tym roku pracy to lepiej z nim nie zadzierać. W gruncie rzeczy, każdy przychodził na kacu do pracy to jeszcze nie grzech. Jednak kiedy trzeba wyrzucić partię eliksiru, gdyż iż ktoś kichnął do niego ogromną porcją flegmy i zanim ktoś zdążył coś zrobić to było już zbyt późno - ma sens odrobienie swoich grzechów przed Nowym Rokiem. Całe szczęście Wacek chorowity nie jest i nigdy w pracy do eliksiru nie kichnął. Jedynie się zbęłtał w rozgrzany pusty kocioł i zapewne teraz to szorował ku uciesze widowni. Jednego widza, ale jakże radującego się z niedoli pracownika. Wszystko oczywiście w formie pewnego żartu tudzież groteski. Przede wszystkim Wacław był Polakiem, szorowanie garów na Wyspach zdawało mu się być wpisane w genotyp. Co dalej - kochał zmywać. Ze wszystkich nudnych, mugolskich zajęć domowych stanie nad zlewem i zatracanie młodości dłoni na rzecz uzyskanie srebrzystej tafli na jakimś śmiesznym naczyniu do piekarnika - najlepsze na świecie. Nic dziwnego, że Puchon radośnie sobie przy robocie podśpiewywał. - Wesołych Świąt - zaczął się nawet gibać w rytm zupełnie inni niż miała piosenka, ale taniec to akurat rzecz, w której mu daleko nawet do przeciętności. Może jakiegoś kujawiaka bądź poloneza zatańczyłby z mniejszymi problemami, ale taniec daleki od machania tyłkiem jakkolwiek był mu daleki. Ale bawienie się czy tworzenia słowa, zupełnie inna bajka. - Dodaje Pan zbyt dużo waleriany - bez podnoszenia oczu znad szorowanego kotła zalanego zieloną pianą, Wacław upomniał swojego pracodawce. Dopiero później stwierdził, że to nieco - dajmy na to - nieprofesjonalne. Jednak jeśli ma resztę zmiany spędzić z Panem Szefem, który się źli na wszystkich, bo zważył mu się cały eliksir, wolał zaryzykować. W odpowiedzi dostał jakieś kilka mruknięć i zaproszenie do kotła. Rzucił okiem na porcję rośliny i swojego towarzysza. - Jak dla mnie to trzy gramy mniej - wrócił do swoich sprawunków. Już nie na ziemi, ale stojąc przy oknie i trzymając obiekt swoich spienionych pieszczot jak niemowlaka. Trochę go to brzydziło, bo nienawidził dzieci. Ale zawsze kiedy jego myśli schodzą na ten temat, uważa, że będzie świetnym ojcem. - Niech Wam się darzy! Niech Was wspierają Bogowie Starzy! - Powiedział w imię Szczodrych Godów Wacław do swojego przełożonego.
Vincent I. Beaulieu-Émeri
Wiek : 40
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188
C. szczególne : Francuski akcent, spokojny głos, zapach (szampan, ananas, bursztyn, goździki)
Długo przekład termin swojej kolejnej wizyty w aptece, nie tylko nie mając wcale ochoty powracać do sytuacji, w której traktowany jest poniżej swoich kompetencji, ale też nie czując, by faktycznie pomagało to w jego relacji z przyszłym partnerem biznesowym. W końcu jednak wygospodarował kilka godzin porannych, by pojawić się w sklepie z eliksirami Pippina, ku swojemu niezadowoleniu dowiadując się, że tego samego dnia staż odbywać będzie jeden ze studentów Hogwartu. Pracować więc mieli ramię w ramię, jak równy z równym, choć przecież dzieliły ich dwie dekady doświadczenia i choć z początku był myśli, że sam przecież ceni młodych pracowników, to szybko jednak okazało się, że towarzyszący mu student nie należał do grona najlepiej prosperujących uczniów. Strategicznie zaproponował więc wyraźny podział obowiązków i gdy tylko nadzorujący ich dziś potomek Pippina przystał na ten układ, mógł zatopić się w pracy, która od razu wydała mu się przyjemniejsza, gdy tylko sam sobie dyktował jej rytm. Wspomagając się magią bezródżkową sprawnie skończył wszystkie punkty ze swojej listy, nie widząc przecież żadnego wyzwania w zadaniach porządkowych czy katalogowych. Do studenta podszedł idealnie w momencie, gdy wrócił do niego także Pippin, więc mieli okazje wspólnie odkryć fakt, że ten przez ostatnią godzinę nie zrobił absolutnie żadnych postępów w porcjowaniu i pakowaniu składników, bo cały ten czas poświęcił na nieudane próby naprawy wagi, którą strącił nieumyślnie już na samym początku pracy. Ściągnięte brwi mogły łatwo zdradzić Vincenową irytację, a jednak gospodarując jeszcze wolnym czasem postanowił zaproponować swoją pomoc w sprzątaniu i wypełnieniu czekających na studenta obowiązków, a i po nieudanych próbach naprawy sprzętu przez Pippina zaoferował również pomoc w naprawie sprzętu. Odpowiednie ułożenie elementów wagi, by odnaleźć zepsute części, zajęło mu dłużej, niż się spodziewał, a jednak było w tym zajęciu coś na tyle relaksującego, że nie zwrócił na to większej uwagi, prostym reparo naprawiając drobne elementy, by później poskładać całość niczym trójwymiarowe puzzle. I choć wcale nie potrzebował, bez oporu przyjął zaproponowaną przez właściciela sklepu zapłatę, czując przyjemną satysfakcję z dobrze wykonanej pracy.
Staż sprzedawcy Larkin rozpoczął później, niż początkowo planował. Potrzebował uzgodnić z szefem koniec pracy, żeby zacząć robić staż, co nie było tak proste, jak zakładał, obiło się o niezbyt przyjemną rozmowę, ale w końcu mógł robić staż, będąc częściowo bezrobotny. Nie przejmował się tym, starając się dać z siebie wszystko w trakcie stażu, a jednocześnie wciąż próbował nie ujawniać się jako jeden ze Swansea. Z tego powodu w trakcie stażu przybierał swój drugi wygląd, jakiego używał w trakcie pracy i jubilera i być może był to błąd. W trakcie pierwszego tygodnia nikt nie zwracał na niego uwagi. Choć wykonywał powierzone obowiązki, wielokrotnie pytano go o imię, przez co dość szybko zaczął tracić cierpliwość. Musiał również upominać się o zadania, kiedy zrobił wszystko, co powierzono mu na początku dnia. Pod koniec pierwszego tygodnia był już naprawdę zmęczony powtarzaniem, że ma na imię Larkin, że zaczął staż na początku tygodnia i skończył już wszystko, co powinien w ciągu dnia pracy. Wiedział już, jak powinni odnosić się do klientów, co tak naprawdę nie było dla niego niczym nowym. Wiedział, w jaki sposób najlepiej układać towar na zapleczu, a także, w jaki sposób sprawdzać aktualny stan konkretnych przedmiotów. Nic z tego nie było niczym nowym, ani niezwykle zaskakującym, więc nie dość, że był nieco zirytowany byciem wręcz niewidzialnym dla zwierzchników, to jeszcze znudzony brakiem pracy. Pozostawało wierzyć, że kolejny tydzień okaże się bardziej owocny.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Szef Puchona ostatnio odczyniał dziwne rzeczy. Przede wszystkim bardzo ucinał zamówienia składników do eliksirów albo działo się z nimi coś dziwnego, a student nie mógł się nawet z tego cieszył. Miał mniej materiałów, na których musiał pracować. Czyli miał mniej pracy? Uwijał się ze wszystkim szybciej. Przynajmniej tak to wyglądało przez pierwsze tygodnie: zaczynał prace później, kończył wcześniej - jego życie towarzyskie rozkwitało. (Nie to że kiedyś bardzo przymarło). Jednak taka błogość jest zawsze złudną. Dobre złego początki... - Waclav! - Szef przywołał do siebie chłopaka w ciągu dwóch minut i obydwoje zdawali się tym faktem wielce skonsternowani. Facet objął go ramieniem, w geście wielce wymownym dla każdego biznesmena wanna be. Delikatnie się pochylili nad jakimiś notatkami, których Polak nawet nie chciał rozszyfrowywać. Ton wypowiedzi zahaczał o wyzysk przykryty konspiracją. - Musisz zrobić wigenowy na składnikach, które mamy w magazynie - brunet zamrugał kilkukrotnie. Oblizał usta językiem po czym zacisnął wargę w niewybrednej kresce. - Ja... nie jestem pewien czy mamy w ogóle tojad na stanie. - Odpowiedział, nieco zakłamując rzeczywistość. W ogóle nie mieli tojadu w sklepie, a przecież nie wyczaruje go z niczego. Ważne natomiast, aby zachowywać pozory. Tak długo, jak tylko się da! Wacek tym entuzjastycznym zakończeniem chciał obrócić się na pięcie i odejść od swojego przełożonego, aby wrócić do pracy. Do tej, którą serio może wykonać. Wtem za sobą usłyszał głos, wielce chłodny i protekcjonalny: wiem, że znajdziesz jakiś substytut. Studenta zmierziło to od środka. Złapał się za głowę i ruszył na poszukiwanie niemożliwego. Stanął nad kotłem, który swoją aparycją nie zachęcał do ważenia mikstury zdrowotnej. I może akurat nie pod mosiądzowym naczyniem, ale w głowie Wacka się paliło. Wręcz wrzało od tego, co ma zrobić. Najchętniej rzuciłby fartuchem, ale tak nie wypada. Może kłamać, ze Wigenowy nie wyszedł, ale to będzie niewdzięczne. Albo może zrobić eliksir pieprzowy po czym go odda i będzie udawać idiotę. Pochwalił sobie siebie na głos za ten świetny pomysł. Eliksir powstał bez większych problemów. Szef wyszedł wcześniej, a Londyn dziś może cieszyć się brakiem skamowania w tak poważnych sklepach jak tenże.
Staż nie był łatwy i Larkin nie uwierzyłby nikomu, kto nie mając wcześniej styczności z normalną sprzedażą, gdyby powiedział, że to jest nic wielkiego. Nie dość, że musiał przerwać staż, ale na całe szczęście szef wyraził na to zgodę, to jeszcze wracając, wciąż czuł się obco. Sama obsługa klientów była prosta, jednak liczenie towaru, sprawdzanie stanu na magazynie, spisywanie raportów - wszystko to było dla niego czymś niepojętym. Logicznym, z pewnego punktu widzenia, ale niepotrzebnym w tym, co sam zamierzał prowadzić. Z każdym kolejnym dniem widział to bardziej – jego przyszła pracownia nie miała być nigdy jakimś sklepem jako takim. Mimo to starał się wykonywać powierzone mu obowiązki z należytą starannością. Jakkolwiek nie były nudne i jakkolwiek niewiele wnosiły do jego wiedzy. Potrzeba ukończenia stażu aby otworzyć pracownię była większa niż jego niechęć i potrzeba działania. Być może los go w końcu wysłuchał, gdyż któregoś dnia, w trakcie sprzątania magazynu, natknął się na porzucone, nieco zakurzone pióro. Początkowo myślał, że jest zwykłe, tradycyjne, ale gdy tylko wziął je do rąk, pióro otrzepało się z kurzu i zawisło w powietrzu gotowe do sporządzania notatek. Swansea przyglądał mu się przez chwilę, szukając oznaczenia właściciela, czegokolwiek, co świadczyłoby, że pióro należało do kogoś i było świeżo zgubione. Nie znalazłszy jednak żadnych oznak świadczących o tym, że były właściciel pióra szukał go w magazynie, zdecydował się wykorzystać je i zabrać. Wpierw jednak sprawdził, czy wciąż działa, jak należy, przy jego pomocy wpisując stan magazynu, a dopiero później schował pióro do torby, uznając je za napiwek.
Choć początki stażu były trudne i jeszcze zawiesił go, żeby wrócić po niemal miesiącu, tak pozostały czas spędzany na praktycznej nauce przebiegał całkiem dobrze. Wiedział, że nie był wybitnym stażystą i choć zwykle mu na tym nie zależało, tak w tym jednym przypadku uważał, że powinien był bardziej zabłysnąć. Szczególnie, gdy naprawdę chciał otworzyć coś swojego. Nie dawało mu to spokoju, co rusz powracając w formie irytujących myśli, że kończy mu się czas na wykazanie, gdy okazja nadarzyła się sama. Nie mógł powiedzieć, żeby miał rękę do zwierząt poza pegazami, a od roku także do psidwaka i świnksa. Jednak kiedy usłyszał, że zaginął kuguchar jednego z jego przełożonych, wiedział, że musi zrobić wszystko, aby odnaleźć kociaka. Mały, słodki Maniuś... Przecież nie powinno być trudno znaleźć kocię kuguchara, prawda? Trochę trwało, gdy wraz z pozostałymi pracownikami rozglądał się za stworzeniem. W przeciwieństwie do pozostałych zaniedbał swoje obowiązki i miał pewność, że będzie musiał zostać po godzinach, ale się nie poddawał. W końcu przypomniał sobie, że Bazalto udawało mu się wywoływać z kryjówek tylko za pomocą smakołyków. Postanowił spróbować tego samego z Maniusiem i niewiele później oddawał stworzenie przełożonemu. Premia, jaką otrzymał w nagrodę była miła, choć zupełnie się jej nie spodziewał. Tak jak taryfy ulgowej do końca stażu, choć na to nie zamierzał narzekać. W końcu udało mu się wszystko zakończyć i z właściwymi certyfikatami mógł otwierać swoją pracownię.
/zt
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Świat się zmieniał. Nie da się ukryć. Po roku spędzonym poza Anglią Fire czuła się nieco odklejona po powrocie. Ataki smoków, ogólne roztrzęsienie magii, ponownie protesty i zamieszki związane z zawszonym Ministerstwem. Tydzień, góra dwa zajmie jej rozeznanie się w sytuacji. Przede wszystkim planowała znaleźć sobie stałą pracę. Od dawna próbowała wyrwać się z bycia na usługach szajki przemytniczej, ale fakt, że przestępcy nie parali się za bardzo honorem wszystko utrudniał. Musiała próbować znaleźć coś lepszego, przede wszystkim dla Fleur, z którą postanowiła wrócić do Londynu. Dziewczynka potrzebuje miejsca, które nazwie domem, a towarzyszenie Fire w niebezpiecznych podróżach po świecie jakoś nie przemawiało do Szkotki. Wolała dać jej namiastkę spokoju i bezpieczeństwa. Dlatego podjęła jedną z bardziej poważnych decyzji w swoim życiu - zdobędzie własny lokal. Borgin i Burkes zawsze ciekawił Dear. Jednym z wymaganiem był ukończony staż sprzedawcy. Oznaczało to ponowną pracę w sklepie z eliksirami J. Pippin's. Bodajże w 2020 roku stała właśnie za ladą i dobierała odpowiednie eliksiry czarodziejom. Teraz będzie to robić tylko dla papierka i nieco krócej. Pamiętała, że nie pracowało się w tym miejscu tak źle. Praktycznie tak samo jak w rodzinnym sklepie Dearów. Przystąpiła do tego bez większego zaangażowania. Ot, pojawiała się na swoją zmianę, powstrzymywała kąśliwe uwagi wobec klientów i przyrządzała najlepszej jakości eliksiry. Szybko zrobiła furorę, jak tylko faktycznie sprawdzono, co za cuda potrafi wytworzyć w swoim kociołku. Klientów napływało, bo nazwisko Dear obijało się o uszy, a szła za nim wielka renoma w polu wywarów i trucizn. Blaithin nie miała problemów dosłownie z niczym, nawet współpracownicy nie wchodzili rudowłosej na głowę, co mogłoby skutkować nieprzyjemnymi kłótniami. Wręcz przeciwnie - czuła dużo szacunku, jaki wzbudzała. Pomimo bycia najmłodszą, wykazywała się pomysłowością i przedsiębiorczością. Zdecydowała się kilkukrotnie napomknąć, jak usprawnić działanie sklepu lub jakie eliksiry wprowadzić do oferty, a które warto wykreślić. Ich zyski stopniowo rosły i Dear odczuwała swego rodzaju zadowolenie, przyjmując wynagrodzenie 20 galeonów. Kompletnie nic nie znacząca kwota, ale niech będzie. Dołoży ją do tej zbieranej na Borgina i Burkesa.
Kontynuowała staż z wysokimi oczekiwaniami. Początkowy pierwszy tydzień mocno połechtał ego dziewczyny. Czuła się teraz zdecydowanie zbyt pewnie i nie oczekiwała najmniejszych choćby problemów. Zresztą, pracowała jako sprzedawca wcześniej, a ogólną karierę rozwijała już ponad siedem lat, więc jakim wyzwaniem może być taki prosty staż? Bułeczka z masłem. Kolejne dwa tygodnie wykazywała się nawet staraniami w tej pracy, pilnując obowiązków i nie marudząc więcej niż potrzebowała do przeżycia dnia bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym. Wtedy popełniła błąd lub to inni popełnili błąd, za który Dear poniosła konsekwencje. Spodziewała się, że jeden z zaklętych przedmiotów został już skutecznie rozbrojony i nie przedstawia sobą zagrożenia, skoro trafił do sklepu, ale jakże się myliła. Po dotknięciu niepozornej broszki momentalnie odczuła intensywne pieczenie. Zaklęła cicho, widząc wyrastające niczym grzyby po deszczu czerwone krosty na swoim ciele. Swędziały tak, że z trudem zmusiła się do zachowania spokoju i powstrzymała przed rzuceniem się, aby je drapać. Może to tylko niewinna wysypka. Zapewnienia współpracowników, że to nic poważnego i na pewno szybko przejdzie oraz fakt, że Fire nienawidziła chodzić do Munga, sprawiły, że zignorowała te objawy. Smarowała się po prostu własnymi eliksirami i stosowała łagodzące zaklęcia. Ostatecznie zemdlała podczas obsługiwania jednego z klientów, co wystraszyło go nie na żarty. Fire wściekła się, budząc w szpitalnym łóżku w Mungu, a jeszcze gorszy humor miała, kiedy usłyszała od dyżurnego uzdrowiciela, że spędzi tu całe dwa dni. Ale co mogła zrobić prócz zagryzienia zębów i przeczekania tego czasu dopóki nie uleczyli skóry rudowłosej. Niech tylko przełożony spróbuje mieć pretensje.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Kiedyś w końcu musiał ruszyć dupę do sklepu z eliksirami, żeby sprawić sobie jakiś porządny kociołek, a nie to, co do tej pory miał. Bo to nie nadawało się tak naprawdę do pracy, jaką przed sobą miał, nie nadawało się do prawdziwego testowania, jakie sobie zaplanował, nie nadawało się do tego, że faktycznie chciał pracować nad miksturami. To zaś oznaczało, że po pracy musiał wybrać się na Pokątną, żeby w końcu zakupić coś porządnego. Wiedział, że kiedy poprosi imiennika o pomoc, to dostanie zjebę, jeśli nie będzie miał właściwych narzędzi do pracy, a to oznaczało koniec obijania się po kątach i odkładania tego na później. To w końcu nic by nie zmieniło, a właściwie raczej przyniosłoby jedynie więcej problemów i niepotrzebnego bałaganu. Tak więc w końcu wybrał srebrny kociołek, uznając go za najodpowiedniejszy, chociaż nie miał co do tego pełnego przekonania. Nie zamierzał jednak nadmiernie kombinować, zakładając, że z tym również sobie poradzi. Ostatecznie kwestia eliksirów miała być dla niego jedynie poboczna, choć jednocześnie miał wrażenie, że kryła się w nich całkiem spora przyszłość, jeśli tylko właściwie się nad nimi pochylić. Wiedział, że nigdy nie dogoni swojego imiennika, ale nawet nie próbował tego robić, nie widząc w tym najmniejszego nawet sensu. Tak czy inaczej, zakupu dokonał.
z.t
______________________
Never love
a wild thing
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Niezły pech zawisł nad dziewczyną ostatnim razem, gdy przyszła na staż. Dawno się w tak głupi sposób nie wyłożyła, do tego spędziła dwa dni w Mungu. Pozostawało liczyć na to, że ostatnie tygodnie pracy jako sprzedawca miną bez podobnego rodzaju przygód. Już i tak humor rudowłosej złośnicy został mocno nadszarpnięty. Powróciła do stania za ladą i trzeba przyznać, że szło dobrze. Ot, zwyczajna praca, jakich miała już wiele w swoim życiu. Spis asortymentu, obsługa klientów, wypełnianie papierów. Aż jej się trochę zatęskniło do szalonych przygód na krańcu świata. Jak wtedy na Mont Blanc, kiedy z Ravingerem uciekali przed walącą się na głowy świątynią ze starożytnym zwojem o czarnej magii w rękach... To były czasy, teraz nie ma czasów. Z politowaniem słuchała rozemocjonowanej współpracowniczki, która opowiadała o tym, że przełożonemu kot dał drapaka. Świetnie, jeszcze tego brakowało, by plątał się tu jakiś sierściuch. I to do tego kuguchar, a te potrafiły być niezwykle wredne. Rudy "Maniuś" narobił wielkiego rabanu, a Dear upatrzyła w tym okazję do zyskania trochę w oczach szefa, jeśli odstawi mu zwierzaka całego i zdrowego. Tylko że pomyśleli o tym dosłownie wszyscy. Poszukiwania mocno dziewczynie nie wychodziły. Może dlatego, że kuguchar wyczuwał, jak bardzo Dear nie przepada za zwierzętami? Nie umiała się z nimi obchodzić. Po zmarnowanym czasie z rezygnacją wróciła do siebie, a tam na biurku zobaczyła klatkę z rudzielcem. Ktoś się ewidentnie zlitował nad Fire, bo postanowił jej pomóc. Co jak co, ale nie przepadała za przyjmowaniem pomocy. Teraz musiała przełknąć dumę i udawać, że to ona odnalazła Maniusia. Szefowi to było wszystko jedno, który pracownik okazał się bohaterem, ale na wylewnych podziękowaniach się nie skończyło, bo zdobyła jeszcze dwadzieścia galeonów. Ufff, staż dobiegł końca z pozytywną nutą. Dear tak bardzo przypadła szefowi do gustu po tym incydencie, że obdarzył ją wielkim upominkiem w postaci kolejnych pieniędzy. Nie odmawiała przyjęcia sumy stu galeonów, o nie. Jak chce się wykosztować to śmiało. Dziewczyna wykrzesała nawet coś na pozór uśmiechu do mężczyzny, z niechęcia ściskając mu dłoń, bo nie chciała przecież być nieuprzejma. Przynajmniej dopóki mógł jeszcze stwierdzić, że zmienia zdanie i chce ją wyrzucić na zbity pysk. Dlatego do samego końca zachowywała się w miarę kulturalnie. Opuściła sklep z poczuciem, że nareszcie ma święty spokój i oficjalny papier, że nadaje się do sprzedawania rzeczy we własnym sklepie.
Miał w pamięci ich rozmowę sprzed jakiegoś czasu, poprzedzającą nieszczęśliwy (a może szczęśliwy) przypadek macko-lisiej transmutacji, więc za potrzebą eliksirową udał się do miejsca pracy Wacława, mając w pamięci, że za piękne uśmiechy są jakieś zniżki czy coś. Wiadomo było, z kasą Lockie nie lubił się lekko rozstawać, zazwyczaj męczył o eliksiry Solberga, który z litości dla jego słabości dawał mu upust, ale Solberg tak się wkręcił w szkolne życie, że Swansea uznał, że nie będzie mu jeszcze gitary zawracał swoimi potrzebami medycznymi. Wszedł do sklepiku z nonszalancją, jakby bywał tu zawsze, a to wcale nie była prawda i rozejrzał się po półkach zastawionych buteleczkami. Kiedy jego wzrok wylądował na znajomej twarzy puchona - uśmiechnął się, unosząc rękę. - Uszanowanko. Pan dziś w pracy? - zagaił, podchodząc bliżej lady.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Praca pracą, ale udawanie pracy w pracy jest jednak udawaniem pracy w pracy, a że sezon przeziębień zaorał większość składu i braki kadrowe były uzupełniane Wacławem to ten ganiał po sklepie jak kto z pęcherzem. To, aby obsłużyć klientów. Raz żeby dołożyć towar na półki. Cały czas ganiał na zaplecze, aby żaden eliksir mu się nie przypalił. W pewien sposób czuł się jak taki menadżer zmiany, który ma moc robienia wszystkiego. Ot, Wacek bardzo lubił mieć taką moc, bo wtedy czuł się potrzebny, co spełniało jego najprostsze w świecie potrzeby - bycie użytecznym dla społeczeństwa. A wtedy zjawił się Lockie, psując to wszystko. Puchon z czystej sympatii musiał zwolnić z tępa i zająć się swoim nowoprzybyłym klientem specjalnym. Ściągnął z szyi szpetny fartuch, którego używał do ważenia mikstur, robiąc z niego zgrabną zapaskę i uśmiechnął się promiennie. - Oczywiście, kiedy mnie nie ma w pracy? - Zapytał półżartem, bo odpowiedź była prosta: wtedy, gdy nie było go na jakiejś libacji. Albo w szkole. Tak przez resztę doby można było spotkać Wacka w tymże przybytku wytwórców magicznych płynów. - Jak mogę ci dziś służyć? - Dopytał z nadzieją, że nie jest to jakieś banalne zaproszenie na przerwę lunchową w czasie pracy, bo Wacek na takie frykasy nie miał czasu. Ani ludzi do pomocy.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Ganiającego po lokalu Puchona udało mu się zatrzymać w pół kroku, co ucieszyło go oczywiście, bo kto by się nie ucieszył z bycia klientem specjalnej troski, nawet, jeśli w swojej głowie ta specjalna troska oznaczać mogła coś zgoła innego, niż oznaczała w rzeczywistości dla innych. - Służyć. - powtórzył, opierając się nonszalancko o blat i rozglądając po sklepie, w którym było wcale nie mało maruderów, klientów, którzy już coś kupili, ale im się nie spieszyło, albo klientów, którzy chyba nie zamierzali nic kupić, tylko irytowali przestawianiem flakonów nie tam gdzie trzeba. - A bo ja po specyfik. - a jakże, chyba nie po cegły - Tylko zależy mi na tym, by był taki no... świeżutki. - nakreślił jakiś kształt ręką w powietrzu, jakby świeżość eliksiru miała jakikolwiek kształt - Na silne migreny. - dodał, bo no, specyfik to może być na wszystko, od pędzistolca po porost włosów.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Puchon tylko mrugnął kilka razy oczyma, gdyż Loki wybił go z pantałyku swoimi specjalnymi życzeniami. Mając w głowie trzy gotujące się kotły i brak czasu na skrojenie ognistego hibiskusa, myślenie o czymś świeżym i na migreny zdawało się abstrakcyjne. Zwłaszcza, kiedy uzdrawienie mocną stroną Wodziraja nie było. - Masz na myśli coś konkretnego? Bo jeśli potrzebujesz coś z dzisiaj to za jakieś - zaczął się rozglądać w lokalu w poszukiwaniu zegarka. Nie znalazł go, chociaż stał tuż obok niego na ladzie. - Przepraszam - pobiegł na zaplecze, aby zamieszać wodę w dwóch kotłach i sprawdzić czy jedna mikstura zmieniła już kolor na ciemnozielony czy jeszcze nie. - Więc jeśli coś dzisiejszego chcesz to będę kończył za dwie godziny porcje ekstrapieprzowego eliksiru. - Z taką informacją pozostawił Lokiego po czym prędko pobiegł do dzieciaka, który chciał wyjść z fiolką ze sklepu a za nią nie zapłacił. Wacek ją delikatnie wyją z młodzieńczych łapek, mówiąc matce, że następnym razem trzeba taką kupić a nie sobie nielegalnie pozyskiwać. - Chyba, że nie wiem o czym mówisz? - Zapytał, bo Loki ostatecznie dostał to, czego pragnie a nie jakiś substytutu ważony na prędko z wysokiej potrzeby przy małym nakładzie czasu. Takie eliksiry z jednej strony były najgorsze, z drugiej zaś zamykały w sobie przyjemny urok.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Nie poganiał, może w swoim sklepie nie miewał takiego zapierdolu, ale miał pojęcie o tym jak wygląda praca z ludźmi szczególnie w uszczuplonym składzie, więc nie zamierzał narzekać, by ostrymi słowami nie posypywać rany solą. Już otwierał usta, by odpowiedzieć na pytanie, kiedy ten wesołek znów umknął na zaplecze, a potem poleciał łapać jakieś dziecko, które ledwie odbiwszy od ziemi już miało zadatki na niezłego złodziejaszka: - Zwykły migrenowy będzie okej. - skinął głową - Wierzba płacząca, waleriana, krwawe ziele. - wymienił główne składniki - Jeśli umiałbyś go podkręcić, żeby działał dłużej niż ten zwykły to chętnie dopłacę, bo zwykły przestaje po kilku godzinach, a chciałbym w końcu przespać całą noc. - uśmiechnął się prosząco i pięknie, z nadzieją, że piękny uśmiech zadziała przekonująco na sprzedawcę.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Wacek mruknął coś do siebie, opierając się łokciami o blat i przypatrywał się znajomemu jak aptekarz, chcący zanalizować problem. - Ale to jak potrzebujesz przespać noc to wiesz, eliksir spokoju i nasenny dadzą radę. Jeśli połączysz go z tym migrenowym to powinno być w porządku - znów uciekł do Ślizgona tym razem przeczesując dla niego półki sklepowe. - Proszę - powiedział po czym jeszcze się konspiracyjnie do niego nachylił. - Ewentualnie wywar żywej śmierci, ale tego tu nie kupisz - wyszeptał do niego taką dość odważną sugestię, bo sięganie po ten eliksir to taki miecz obusieczny. Jednak kto śpi lepiej niż jakiś truposz? No najebany Wacek, ale to nieporównywalna skala. - Pamiętaj, że eliksiry to tylko środki doraźne. Byłeś o lekarza? - Zapytał, trzymając fiolki dzielnie przy sobie, bo przecież nie może ich od tak radośnie wydać Lokiemu. Może jakaś e-recepta? Czy inny fikuśny wymysł speców pilnujących ochrony zdrowia w magicznym świecie?
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Uśmiechnął się na te uwagę, którą Puchon go obradował, bo czasem był jak ten paw, pławiący się w zainteresowaniu, jakie by ono nie było, nawet jeśli to relacja aptekarz-pacjent: - Mam często okropne migreny w nocy. - wyjaśnił. Możliwe, że to jakiś skutek uboczny jednego z zaklęć jego matki, ale póki co nie planował aż tak się obnażać przed Wodzirejem, ani dosłownie ani w przenośni.- Ale takie migreny, że nawet z nasennego mnie wyrywają. - westchnął - Słyszałem, że świeżo uwarzony migrenowy ma trochę mocniejsze działanie, stąd moje pytanie czy taki masz. - wyjaśnił, już patrząc zachłannie na niesione przez niego fiolki. Okropny uśmiech poszerzył się, na sugestię rozwiązania ostatecznego, a Lockie pokiwał głową, bo przecież niejednokrotnie rozważał taką opcję, tylko był tchórz nie kozak i nie potrafił się za to zabrać raz a dobrze. - Doraźnie, doraźnie... - pomachał ręką, już ją wyciągając po fiolki, jednak przy następnym pytaniu znieruchomiał nieco i odchrząknął - To dość prywatna kwestia, unikam lekarzy... - zacisnął usta robiąc dziwną minę.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Kiwniecie głową na znak, że Loki jest rozumiany a i Wacek daje mu w tym momencie tyle współczucia na ile szef może mu pozwolić przed klientem musiało wystarczyć - niestety. Taki mamy klimat w tym eliksirowym przybydku. Niemniej jeśli Wacek otworzy już swój magiczny burdel to z pewnością jego dziwki będą wysłuchiwać podobnych wynurzeń i za to będą im płacić. Wedle uznania. - Ten migrenowy ma tydzień. A jeśli dziś mamy poniedziałek to znaczy, że we środę robić nowy jeśli zejdzie nam ze stanu tyle, ile zakłada szef. - Puchon wychylił głowę, aby zerknąć jak tam z wybrakowaniem na półkach. Schował się też pod ladę, aby wyciągnąć rozpiskę z eliksirami, które były na zbyciu przez ostatnie dni. - No, myślę, że w piątek będziemy sprzedawać świeżutki. - Chciał już spojrzeć przepraszająco na Lokiego, ale jego wzrok został zatrzymany przez zegarek, który kilka minut temu zgubił. - O! Zegarek - powiedział uradowany, uśmiechając się do urządzenia. - Nie mam zamiaru zmuszać cie do mówienia czegoś, o czym nie chcesz. Jednak jak teraz ulegnę i ci to sprzedam to dalej nie będziesz nic robić ze swoim problemem. To jest motywacja pozytywna. Równie dobrze mógłbym dać bezdomnemu 5 galoenów, który prosi o pieniądze - nie chciał tego mówić, ale czasem trzeba zrobić coś pozornie nieodpowiedniego, aby wyszło komuś na dobre. Równocześnie chciał i nie chciał mu tego sprzedawać.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Swansea westchnął, ale skinął głową ze zrozumieniem. Nie chciał napytać Puchonowi biedy przez swoje zachcianki, a i miał nadzieję, że może po koleżeńsku ten przymnie oko na problematyczność tego zamówienia. Zezował do góry nogami na rozpiskę warzenia eliksirów, acz w czytaniu lustrzanym nie miał biegłości, właściwie fanem czytania nie był jeśli nie było to coś niezwykle mu do rozwoju potrzebne, więc podniósł pytające spojrzenie na sprzedawcę, by zaraz uśmiechnąć się lekko. - No i wszystko jasne. To ja się pojawię w piątek. - zaproponował, posyłając Wacławowi wesoły uśmiech. Twarz pozostała mu wykrzywiona w tym wesołym grymasie, kiedy młodszy kolega z taką no co, jakby, niemal troską pouczał go o tym, że powinien bardziej dbać o swoje zdrowie. To nie tak, że Lockie tego nie wiedział, albo, że nie bywał u lekarzy. Po prostu przypadłość z którą się mierzył niekoniecznie miała dobre rozwiązanie. Był pewien, że znalazłby się magik zdolny do odczarowania jego ciała, ale wiedział jednocześnie, że jego matka, kiedy tylko zobaczy brak ochronnych tatuaży, zaraz sprawi mu nowe, a on nie będzie umiał jej odmówić. - To może chociaż jeden? mały? - zrobił proszącą minkę.