Niewielkie jezioro polodowcowe zlokalizowane na kompletnym pustkowiu, z dala od miasteczka i wszelkich domostw. Charakteryzuje się owalnym kształtem i nieskazitelnie czystą wodą, w której niemalże zawsze idealnie odbija się niebo. Dzięki temu woda zdaje się być błękitna. I właśnie stąd nazwa - Oko Odyna. Maksymalna głębokość dochodzi do 330 metrów. Topniejący śnieg, który zasila jezioro, znacznie obniża temperaturę (już i tak barrrdzo) lodowatej wody. Dlatego wszelkie kąpiele są niewskazane. Ponadto wśród lokalsów krążą plotki, że głębiny zamieszkują różne niebezpieczne magiczne stwory. Lepiej nie ryzykować!
UWAGA! Jeśli jednak zignorujesz przestrogę i zdecydujesz się wejść do wody - koniecznie oznacz @Éléonore E. Swansea w swoim poście. A potem poczekaj na reakcję Mistrza Gry.
Uwaga. Temat jest cały czas ogólnodostępny, a poniższe wskazówki dotyczą osób, które biorą udział w evencie pt "Artefakty z Torsvårg".
Artefakt - Strzała
-> Jeśli Twoja kość poszukiwania wynosiła 2-4 odnajdujesz tu artefakt jednak spotyka Cię z tym mała przygoda. Obowiązują Cię niżej rozpisane kostki.
-> Jeśli Twoja kość poszukiwania wynosiła 5-6 poniższe kostki Cię nie interesują. Artefakt niemalże do Ciebie lgnie. Nie miałeś żadnego problemu z wydobyciem go.
->Jeśli wyrzuciłeś 1 na poszukiwanie to wystarczy, że napiszesz tu jeden post opisujący niepowodzenie odnalezienia.
Wedle zapisków magiczna strzała powinna znajdować się gdzieś w okolicy tego jeziora. Artefakt znajduje się tutaj, ale… wysoko w powietrzu wiele wiele metrów nad samym centrum jeziora. Nie zaleca się wchodzenia do środka jeśli nie chcesz zamarznąć. Musisz drogą powietrzną ściągnąć artefakt.
Uwaga. "Accio strzała" zadziała tylko i wyłącznie jeśli posiadasz w kuferku minimum 40 punktów z Zaklęć i OPCM. W trakcie przywoływania będzie wyczuwalny bardzo silny opór, jakbyś musiał walczyć z niewidzialną siłą. Poniższe kostki Cię już nie interesują. Zdobyłeś strzałę.
Poniższa pula z dziedziny sprawia, że strzała się opiera, a magia wokół niej nie pozwala na powodzenie zaklęcie przywołania. Znajdź inny sposób i sprawdź czy zadziała. Rzuć literą .
Spoiler:
Spółgłoska - Twój sposób może był i dobry, ale sęk w tym, że gdy udało Ci się przybliżyć do artefaktu ten zaczyna wibrować, zbierać moc i nim zdołasz się się osłonić, obrywasz wiązką turkusowego światła w dowolne miejsce na ciele. Dane miejsce zostaje zamrożone grubą warstwą lodu. Jest to obrażenie średniego stopnia i wymaga najpierw precyzyjnego pozbycia się lodu, a dopiero następnie użycia odpowiedniej ilości eliksiru leczniczego. Nawet po wyleczeniu danego miejsca do końca ferii będziesz nosić tam rozległego siniaka. Po wyładowaniu tej mocy możesz sięgnąć po artefakt bez przeszkód. Samogłoska - Twój sposób się sprawdza, choć musisz się nieźle wysilić! Udaje Ci się sięgnąć po artefakt jednak gdy tylko przybliżasz do niego rękę wpadasz w bardzo gwałtowny wir teleportacyjny. Wyrzuci Cię po drugiej stronie brzegu, prosto w śniegową zaspę. Oprócz silnego spadku temperatury ciała nic Ci nie jest. Strzałę masz w ręku, a gdy wychodzisz z zaspy znajdujesz obok swojej stopy kamień ukrytego wspomnienia. Możesz go zabrać ze sobą. Wypij eliksir pieprzowy jeśli nie chcesz się przeziębić.
Nie wiesz kim jestem. Potrzebuję to sobie powtórzyć kilka razy, by w pełni beztroski uciszyć obawy. Nie znasz mnie, ja nie znam Ciebie i prawdopodobnie nigdy naprawdę się nie poznamy. Nie masz powodów, by zrobić mi krzywdę i właśnie dlatego nie powinienem ściągać brwi w obawie, że to spotkanie mogłoby być aktem zemsty za liczne z moich win. To tylko usługa, praca na boku, a Ty jesteś nieśmiała, więc zapewne nie czeka mnie dziś nic wybitnie wykraczającego poza to, co już kiedyś robiłem w innych wcieleniach. A mimo to ekscytuję się głupio, czując wyraźnie jak dreszcze odkrycia przyobiecanej niewiadomej przemykają mi po plecach. Przez chwilę nawet zapominam o galeonach, których zdobycie jest przecież teraz moim głównym celem, rozbudzając wybujałą wyobraźnię do tworzenia coraz to nowszych, bardziej fantazyjnych wersji tego, jak potoczyć się może to spotkanie. Nie wiem kim mam dla Ciebie być. Nie wiem jakie mam nosić imię. Z listu jedynie wyciągam to "Pan", którym posłusznie się staję w pełni sensu tego stwierdzenia, kąciki ust unosząc w rozbawieniu nad pustymi mięśniami na pokaz, które posiadają niewiele więcej siły od tych moich codziennych, niezbyt widowiskowych. Tylko oczy pozostawiam własne. Rozbudzone, iskrzące się ciekawsko i nieco niecierpliwie, gdy marznę mimo rzuconych na kurtkę zaklęć ocieplających. I czekam na Ciebie nie wiedząc ile galeonów przyniesie mi to popołudnie, gotów zaryzykować lichość finalnej kwoty, o ile uda mi się wyciągnąć z Ciebie coś więcej od nieśmiałości.
Tajemnicza panna była nieśmiała, według twierdzenia pewnego Krukona, jednak trzeba przyznać, że do punktualnych nie należała. Czymże był jednak czas w porównaniu do całego wszechświata? Podobno pięć minut spóźnienia jest dobrym dla zachowania smaku, dziesięć już lekko niepokojące, a dwadzieścia minut może zniechęcić. Pogoda była wyjątkowo spokojna jak na aktualne zimowe warunki. Niebo bezchmurne, głęboko granatowe, a wysoko wysoko nad jeziorem wisi piękny księżyc choć zaledwe w trzeciej kwadrze. Odbija się na spokojnej tafli jeziora tworząc niezwykle urokliwy widok… który nagle zmącił dźwięk bulgotania, a następnie szum stworzonego ruchu. Łagodna acz dwucentymetrowa fala wody przypłynęła ze środka jeziora w kierunku brzegu i tam rozbiła się o ciemnobrunatne kamienie. Powtórzyło się to trzykrotnie i nie dało się nie spostrzec wynurzającej się z głębin głowy. Istota ta miała dziki wyraz oczu, obnażone zęby lecz nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Zatrzymała się trzy metry od brzegu, na wprost Ciebie. Wbijała ten wzrok w Twoją sylwetkę, lustrowała Cię, raz oblizała swe blade wargi, gdy spłynęła na nie woda. Skrzela zafalowały, a chwilę później zakryły je gęste niczym wodorosty włosy. Woda wokół trytona znieruchomiała jakby nigdy nic nie mąciło jej tafli. Świat dalej był spokojny, piękny w swej ciszy i aurze nocy polarnej. Zmienił się tyko ten jeden element. Wystająca nad wodą głowa istoty wodnej. Nie odezwała się, przyglądała Ci się z niemałym zaciekawieniem. Ramiona miała ukryte pod wodą.
W pewnym sensie masz szczęście, że trafiłaś akurat na ten dzień, gdy nie czuję presji gnania przed siebie. Niecierpliwię się, oczywiście, ale tylko przez tę tlącą się ekscytację przed niewiadomą, jaką na mnie sprowadzasz, ale zbyt łatwo jest mi zachwycić się rozciągającym się przede mną widokiem, by przejąć się skradającą się za plecami nudą. Łagodne oko błękitu zdaje się przysypiać pokryte białym, iskrzącym się w słońcu śniegiem, a więc i mi udziela się ten spokój, każący cieszyć się każdym rześkim oddechem wolnego czasu. Jak to artysta, nie potrzebuję wcale większej rozrywki od tej, którą zapewnia mi mój umysł, gładko przechodzący od jednej myśli do drugiej. I w pierwszej chwili naiwnie nie orientuję się jeszcze co się dzieję, unosząc tylko brew w rozbudzonej ciekawości, a jednak już odruchowo robiąc krok w tył i sięgając po swoją różdżkę, pozwalając błyskawicznie wyobraźni na rozszalenie się i podsyłanie mi co chwilę coraz to fantazyjniejszych morskich stworzeń, które mógłbym teraz ujrzeć. Ale zaraz pojawiasz się Ty. Wyglądasz inaczej od australijskich Trytonów, z którymi spędziłem setki godzin na wspólnej rozmowie i zabawie, poznając ich kulturę i obyczaje, których młodzieńczy brak poszanowania przysporzył mi kilka mniejszych lub większych blizn rozrysowanych na moim ciele. Nie przypominasz też aż tak Syren poznanych przeze mnie w Grecji, a jednak ta nowość sprawia, że ekscytuję się tym bardziej, nie mogąc doczekać się, aż dowiem się więcej, pewien tego, że z czasem dostrzegę to trytonie piękno i w Twoich rysach. Uśmiecham się na powitanie, dbając o to, by też odsłonić rząd białych nie tak ostrych jak Twoje zębów, jakby nogi nie były wystarczającym dowodem na to, że jestem człowiekiem z krwi i kości. Kucam ostrożnie, nie chcąc spłoszyć Cię gwałtownymi ruchami, aż nazbyt dobrze znając Waszą porywczość. Ale nie chcę patrzeć na Ciebie z góry, więc w pierwszej kolejności próbuję zadbać o zrównanie się naszej linii wzroku. - Chcesz poznać mój świat czy pokazać mi swój? - podpytuję po trytońsku, nie zapominając, że widzimy się w celu mojego zarobku, a więc poznanie celu spotkania wydaje mi się kluczowe, by nie stracić wiary w należną mi zapłatę.
Nawet wiatr wydawał się ucichnąć wraz z chwilą gdy tafla jeziora uspokoiła się w jednolite odbicie. Istota wodna nie mrugała, jej żółte oczy nie poruszały się przez co sylwetka wydawała się wyrzeźbiona we wszechświecie niczym najdoskonalszy twór mistrza. Dopiero na widok dobytej różdżki istota rozchyliła swe wąskie usta, które też były niejako odpowiedzią na uśmiech człowieka. Słysząc swą ojczystą mowę, oblicze trytona zamalowało zaskoczenie, a usta rozszerzyły się odsłaniając więcej szpiczastego uzębienia. Istota poruszyła gibko swym ciałem i podpłynęła, a gdy zbliżyła się nieco do brzegu, odsłoniła swój tułów do linii bioder. Dopiero teraz można było uzyskać niezaprzeczalny dowód płci trytona - nagie białe piersi nie były otulone glonami ani wodorostami. Nie miała też pępka, a skóra lśniła niczym wypolerowana muszla. Oparła swe dłonie o grunt i wyciągnęła tułów w Twoją stronę. Usłyszałeś twardy, skrzeczący głos przypominający coś między zdławionym szczekaniem a krztuszeniem się. - To ty znalezionym człekiem, co kompana mi będzie tworzyć? - z pewnością kryła się za tym historia. W jakiś sposób musiała nakłonić Erica Jacksona do zaaranżowania spotkania. Nie odpowiedziała też na zadane pytanie człowieka. Najwyraźniej uznała, że jako pierwsza ma prawo odezwać się w tej konwersacji. - Eric mówi, że za kolorowe kamienie będziesz tym kim chcę ja. - skrzek w ciemności, dźwięk trytońskiej mowy szeptany w ich odległości. Żółte ślepia przeniosły się na różdżkę, przekrzywiła głowę a końcówki glonowatych włosów zanurzyły się na nowo w wodzie.
Nie powiem Ci tego, ale język trytonów zawsze mnie bawił. Mam słabość do gładkiej wymowy, śpiewnych tonów włoskiego, ekspresyjności hiszpańskiego, tajemniczości francuskiego i patosu greki. Wbrew pozorom wciąż pozostaję wierny angielskiemu, uważając go za język idealny w swojej uniwersalności, ale trytoński? On jest dla mnie jak niemiecki. Szorstki, rzeczowy, prymitywny i tylko tą prymitywnością się broniący w granicach wiecznie urzekającego mnie folkloru. Twój trytoński jest inny od mojego. Czuć to w każdym zgrzytnięciu strun głosowych, w gramatyce, słownictwie, a nawet stawianym akcencie. Ale rozumiemy się, a ja chcę wierzyć, że rozumielibyśmy się nawet bez słów, bezgranicznie ufając uniwersalnym znakom, jakim są emocje. - Eric Cię nie okłamał - przytakuję, czując w gardle to łaskotanie charczącego języka, tym ostrożniej dobierając słowa, by nie nadwyrężać niestworzonych do takich dźwięków strun. - Ale nie ostrzegł mnie, że spotkanie może być pod wodą - dodaję, powoli domyślając się czego mogłabyś ode mnie chcieć i ostrożnie unosząc różdżkę, by przytknąć jej kraniec do własnej grdyki, opanowanym do perfekcji Diversis Voce popychając swój głos do odpowiedniejszych dla trytońskiego dźwięków, by nie męczyć się tak nieustannym drapaniem w gardle. - Nie mam problemu z wyglądem, ale z oddychaniem i temperaturą tak - tłumaczę Ci z przepraszającym uśmiechem, poniekąd wierząc, że znajdziesz na to rozwiązanie tak, jak i znajdywały wcześniej znane przeze mnie Trytony, zaraz już spojrzeniem subtelnie przemykając po Twojej odkrytej skórze i gęstych mimo wilgoci kosmykach, by zainspirować się nieco i zaprezentować Ci w końcu zalążek moich umiejętności. Metamorfomagia zmierzwiła mi włosy, rozlewając się leniwie od czubka mojej głowy do połowy szyi, którą odkryłem drobnym szarpnięciem za szalik, gdy mimowolnie nieco marszczyłem już nos z dyskomfortu przestawianych pod trytonii wzór kości. Czy to nie dziwne, że od razu nabrała mnie ochota na więcej? - Koloru nie zmienię. Wszystko inne mogę - ostrzegam jeszcze tylko, celując palcem w rozemocjonowaną zieleń swoich oczu, przez nagłą rybią wyłupiastość niemal stykając opuszek z gałką, by z zaostrzonym metamorfomagią uśmiechem dopytać się niecierpliwie: - Więc kim chcesz, bym dla Ciebie był?
Usta trytonicy rozciągnęły się w upiornym uśmiechu kiedy to odsłoniła rząd ostrych jak brzytwa zębów gdy tylko Viro wspomniał o Ericu. Oczy zwęziły się i błysnęła w nich satysfakcja. - Eric nie powiedział, że ty znasz język mój. Wiele rzeczy nie wiadomo, a miła niespodzianka spotkać człeka co lepiej w mym ojczymym języku mawia niż w waszym giętkim angielskim. - skrzeczała chrapliwie przypominając tonacją czasem osobę po wypiciu bardzo wysoko procentowych alkoholi. Uśmiech zniknął z jej twarzy kiedy człowiek podniósł różdżkę. Widać jak na dłoni, że podchodziła do niej dosyć nieufnie, a nie miałaby problemu z połamaniem jej na milion strzępów. Napięła mięśnie swego rybiego ciała gdy z człowiekiem działo się coś, co nie było dla niej do końca pojęte. Magia jednak rządziła się własnymi sprawami i na twarzy trytonicy pojawiła się większa nieufność, ale zafascynowanie również. - Udawaj mi człeczego lubego przed mym Starszym z Krwi. Chcę najeżyć jego łuski złością w ramach zemsty osobistej. Ty wejdziesz do wody, ja załatwię ci oddychanie. Ty załatw ciepło i wygląd. - wskazała na Ciebie szponiastym palcem i wyszczerzyła się ponownie, a potem podpłynęła nieco bliżej brzegu, kiwając głową byś podszedł. Wyciągnęła z ziemi bardzo zużytą sakiewkę skrywającą w środku kolorowe kamyki szlachetne różnej wielkości, kształtu i koloru. Ciężko stwierdzić ich wartość (rzuć k100 i wynik to liczba galeonów jakie możesz uzyskać za zawartość sakiewki), ale niektóre wyglądają obiecująco. - Włos na twojej głowie zostanie. Poznasz mój Starszy z Krwi. Udasz, że chcesz zostać na zawsze ze mną w toniach wodnych. - i gdy teraz tak można się przyjrzeć trytonicy z bliska to... rzuć kością k6. Parzysta - poznasz smaczek dotyczący trytonicy, Nieparzysta - peszek, nici z ciekawostek.
______________________
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
W innym czasie Event z artefaktami Partner: @Maximilian Felix Solberg Kość z Leża Wielkiego Trolla: 4 Kość na lokację: C
Na słowa, które powiedział chłopak, nie bez powodu przytaknął, wszak rzeczywiście trolle są na tyle idiotyczne, że nawet bez konkretnej przyczyny byłyby w stanie przemienić się w kamień. Przejąć jego strukturę, zaskoczyć, niczym grom z jasnego nieba, choć wcale by się nie zdziwił, gdyby doszło do tego bez żadnej przyczyny. - Kurczę, a myślałem, że w kategorii idiotyzmu nadal znajdujemy się na pierwszym miejscu. - uderzył go przyjacielsko w bark, wszak od dawna wiadomo było, że jakiekolwiek głupie akcje, odpały i przypały to właśnie ich robota. Brudna robota - niczym czyściciele - pozwalają innym żyć w harmonii i zgodzie, przejmując debilizm nie tylko wszystkich uczniów w Hogwarcie, lecz także kadry nauczycielskiej. Szli zatem - z potrzebnym prowiantem, wszak sam nie widział sensu w pójściu z gołymi rękoma do miejsca, gdzie mogą chcieć potrzebować odpoczynku, początkowo zdziwił się reakcją Maximiliana na jaskinię. Jakoby przeniósł spojrzenie, czekoladowe tęczówki posłały nieme pytanie, które to cisnęło mu się na usta, niemniej jednak nie chciał roztrząsać tematu. Jedynie wzruszył ramionami, przytaknął głową, nie pytając o nic więcej, choć jego reakcja zdawała się mieć w sobie podwaliny gwałtowności i częściowej agresji. Czyżby kojarzył to miejsce i wiedział, z czym mogą tam mieć potencjalnie do czynienia? Sam nie był świadom tego, co tam tak naprawdę się wydarzyło. Nie potrafił czytać w ludzkich umysłach - a nawet jeżeli potrafiłby posiąść taką umiejętność - zapewne by z niej nie skorzystał. Dość mocno brał pod uwagę cudzą, ludzką prywatność, do jakiej to powinien mieć każdy, dosłownie każdy dostęp; nie chciałby też nadszarpywać zaufania Ślizgona. Tym bardziej, że naprawdę mu na tej relacji zależało. - In the country of the blind, the one-eyed man is king. - powiedział, choć nie miał zamiaru wykorzystywać tego w postaci mówienia o trudnej sytuacji, w której posiadanie tylko jednego oka lepsze jest od bycia kompletnie ślepym. Uśmiechnął się jednocześnie, kiedy to przemierzali przez kolejne zaspy, a sam czuł, jak śnieg powoli przyczepia się do spodni. No super, nie ma co, zimowe warunki są niezwykle... przydatne. A przede wszystkim, nie oszukując się w tym - sam wolałby, żeby dookoła było ciepło i słonecznie, aniżeli groziło odmrożeniem kończyn, niekorzystne. No cóż, przyzwyczajenia poniekąd pozostają - te stare, dawne, wywodzące się z kart przeszłości. Ewidentnie wolałby teraz leżeć sobie w promieniach słońca i nie przejmować się niczym innym, sącząc jakiś chłodzony napój. Dotarli zatem - bezgraniczne pustkowie zdawało się posiadać w sobie tajemniczą magię, którą to powoli odczuwał, jak, zresztą, przy każdym z silniejszych obiektów. Tutaj ewidentnie musiała znajdować się strzała - ale czy uda im się ją zdobyć? Nie wiedział, kiedy to wyjął różdżkę, zastanawiając się, gdzie dokładnie może znajdować się ten artefakt. Może rzeczywiście nie powinien znajdować się tak blisko magicznych, przesiąkniętych pradawną magią, przedmiotów? - Ładnie tutaj. Żeby w Wielkiej Brytanii jeziora tak odbijały niebo, to bym nie musiał po świecie podróżować. - sam jakoś specjalnie nie wydostawał się poza granice państwa, w związku z czym nie miał okazji zobaczyć zbyt wiele. Języków też jako tako nie ogarniał - w jego asortymencie znajdował się angielski, trytoński, niewielka ilość francuskiego z mugolskiej szkoły i trochę, poprzez niemagiczną kulturę, rosyjskiego, który to i tak był przez niego iście krzywdzony. No i, jakby nie było, opierało się to na prostych, dwu lub trzyczłonowych sentencjach, czego nie mógł nazwać w żaden sposób posiadaną wiedzą. Pod względem edukacji, oczywiście na tym poziomie, znajdował się naprawdę w tyle, ale starał się tym nie przejmować. - Tylko gdzie ktoś mógłby ukryć te strzały? - zastanowił się, zanim to nie zdjął rękawiczki i nie przybliżył się do brzegu, muskając dłonią lodowatą wodę przez bardzo krótką chwilę. Nie zamierzał przecież wchodzić, prawda?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kostka na artefakt: 4 Kostka na lokację: spółgłoska
Ciężko było nie przyznać Lowellowi racji w kwestii ich debilizmu. Może i nie mieli monopolu na bycie bezmyślnymi w Hogwarcie, ale zdecydowanie szło im to bardzo dobrze. Szczególnie, jeżeli dobrało się tę dwójkę razem i kazano zrobić cokolwiek. -Do trolli trochę nam brakuje, ale myślę, że jesteśmy blisko. - Wyszczerzył się w jego stronę, po czym trzeba było podjąć decyzję i ruszyć dupska w którąś ze stron. Jaskinia chwilowo odpadała. Choć zapewne kolejne takie katharsis by się przydało i chłopacy mogliby zrozumieć siebie jeszcze lepiej, Max zdecydowanie nie miał na to siły. Zbyt wiele w tym temacie ruszył już na początku ferii i chciał się choć na jakiś czas odciąć od poważnych rozmów i roztrząsania uczuć. Może przyjdzie jeszcze na to czas. Nie odpowiedział więc na pytające spojrzenie puchona. Nie do końca było czym się chwalić, a do tego nie był nawet pewien, czy to ta sama jaskinia. Szybko zwrócił więc tory rozmowy na Jezioro, do którego powoli zaczynali dreptać. Droga faktycznie nie była najłatwiejsza, choć Solbergowi to nie przeszkadzało. Jakikolwiek wysiłek obecnie sprawiał mu przyjemność, co oznaczało znaczną poprawę w jego stanie przede wszystkim psychicznym. Coś mu się chciało i to tak szczerze, a nie z potrzeby zabicia swojego czasu. -No jakby nie patrzeć... - W kontekście Odyna to powiedzonko miało więcej znaczeń, ale wiedział, że Felkowi nie o to chodzi. Radośnie więc maszerował dalej, zgodnie z wytycznymi przerysowanej mapy, by w końcu dotrzeć tam, gdzie zmierzali. -I siedziałbyś dupskiem ciągle w jednym miejscu? Weź... Dla takich miejsc zawsze warto. - Miejsce naprawdę było zjawiskowe. Krystalicznie czysta woda odbijała ciemne niebo nad ich głowami, a wokół panowała nieskażona niczym biel. Niczym poza ich sylwetkami i tym, co natura odwalała na co dzień oczywiście. Solberg przystanął na chwilę chłonąc ten widok. Najchętniej zostałby tutaj na dłużej. Może i nawet na całą noc, by skorzystać z uroków jeziora. -Czy ja wiem? Woda byłaby oczywistym rozwiązaniem, ale wygląda na zajebiście zimną. Nie wiem, czy zaklęcia tu pomogą. - Zaczął rozglądać się w pobliżu, czy przypadkiem nie ma jakiejś wskazówki co do lokalizacji artefaktu. Sam znał oprócz angielskiego hiszpański i norweski, więc jeżeli ktoś uznałby za miły gest pozostawienie wskazówki nawet w ojczystym języku tubylców, Solberg coś tam by mógł z niej zrozumieć, choć jego zdolności w tym temacie nieco mocno pordzewiały. Łaził wzdłuż brzegu, próbując wychwycić cokolwiek. Plecak rzucił gdzieś na ziemię, by chwilowo nie ograniczał mu ruchów i tylko różdżkę dzierżył w lewej dłoni, w razie konieczności obrony siebie lub puchona. -Masz cokolwiek? Może ktoś tę strzałę zakopał? Albo przerobił na któreś z tych drzew? - Powiedział, po czym dla zasady rzucił na najbliższą roślinę zaklęcie kończące efekty transmutacji. Wydarzył się jednak kompletnie nic, więc westchnął tylko i zaczął dalej rozglądać się za artefaktem.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Trudno było nie uśmiechnąć się na tę wzmiankę, kiedy to usłyszał, że trochę im brakuje jednak do trolli. Może nie jest to coś, z czego mogliby być dumni, co nie zmienia faktu, iż koniec końców w czymś trzeba być dobrym. A jak nie w poszczególnych dziedzinach szkolnych, to trzeba czasami sięgnąć po bardziej radykalne środki, w związku z czym nie bez powodu podniósł kąciki ust do góry. Często mieli ze sobą do czynienia, nawet w wyniku czystego zrządzenia losu, w związku z czym trudno było uniknąć wspólnego wpakowania się w problemy, choć ostatnio wolał ich jakoś uniknąć. Nie żeby jakoś szczególnie mocno mu na tym zależało, ale nie chciał denerwować nikogo. Ani jego, wszak dość często nie zwracał uwagi na własne obrażenia (choć się starał!), ani potencjalnie opiekun Hufflepuffu, która to jednak była w ciąży, o czym się dowiedział podczas trwającej lekcji z Magii Leczniczej. Co jak co, ale resztkę szacunku wobec kobiety miał, w związku z czym starał się unikać skrajnie niebezpiecznych sytuacji, co kompletnie nie wypaliło, gdy okazało się, że jednak skończył z rozwalonym łbem w Łazience Jęczącej Marty. Sam jakoś nie przepadał iście za wysiłkiem, co nie zmienia faktu, iż czuł poniekąd, jak poprzez kolejne kroki pewnego rodzaju napięcie i agresja zostaje rozładowana. Owszem, nie miał jej zbyt dużo, aczkolwiek mógł poczuć tym samym pewnego rodzaju rozluźnienie. Co jak co, ale od pierwotnej natury aktywności fizycznej nie mógł uciec - nawet jeżeli bardzo by tego pragnął. Dlatego ciągłe przebywanie kolejnej trasy, nawet jeżeli mogliby spróbować się przeteleportować w najbliższe znane sobie miejsce, przynosiło mu możliwość zapoznania się z tutejszymi terenami. - Gdzie nie pójdę, tam mi dupsko obije. - zaśmiał się, wszak ostatnimi czasy to była prawda. Zdołał spaść z kilku metrów na własne cztery litery, przemęczyć je podczas seansu u nauczyciela mugoloznawstwa... no co jak co, ale nic nie zapowiadało się na to, by miał jakąkolwiek możliwość odpoczęcia od urazów w tamtej części ciała. Niemniej jednak przyglądał się obrazowi natury - haftowane gwiazdy zdobiły niebo, jak również pozwalały na bycie odbijanymi w tafli jeziora, a dookoła nie znajdowało się nic więcej. Żadna żywa dusza, tudzież stworzenie - poza nimi, oczywiście. Wędrowali, niczym strudzeni życiem podróżnicy, szukając własnego miejsca, aczkolwiek dzisiejszą chęć poetyckiego podejścia do norweskiej natury musieli stłumić poprzez konieczność znalezienia odpowiednich strzał. - Strzała w wodzie brzmi rozsądnie, ale, jak mówisz, jest zajebiście zimna. - powiedział, kiedy to ostatni raz dotknął wody, czując, jak skóra zaczyna go piec. Nie, wędrowanie na dno zbiornika nie należało do odpowiednich rzeczy. Musieli rozegrać to w inny, bardziej logiczny sposób. Do tego... jeżeli to były artefakty, nie sądził, by drewniane, magiczne strzały mogły przetrwać tyle czasu pod powierzchnią wody. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu wiązało się to z koniecznością ich konserwacji, no chyba że ktoś rzucił odpowiednie zaklęcie zabezpieczające. - Może Aviatores? Tylko musielibyśmy oświetlić całe jezioro, by móc cokolwiek zauważyć z lotu ptaka. Co jak co, ale mam dziwne przeczucie, że to nie może być takie oczywiste, jakoby rośliny i zbiornik były zmyłką... Tak samo zakopanie tego. W ziemi znajduje się tyle istot, że te rozłożyłyby drewniany artefakt. Raczej. - zastanowił się, choć sam zaczął sprawdzać odpowiednie rośliny, próbując rzucić na nie zaklęcie cofające skutki transmutacji. Nie wychodziło mu to jednak aż tak, jakby tego w rzeczywistości chciał; poza tym, każde kolejne używanie czarów przyczyniało się do utraty energii. Kondycja jego sygnatury magicznej po wydarzeniach spadła, w związku z czym nie nadawał się do dłuższego leczenia ani pojedynków. Nawet jeżeli dużo jadł i spał... czuł, jak każde zaklęcie wpływa na jego dalsze funkcjonowanie. Nie bez powodu zacisnął mocniej różdżkę - bywało to iście wkurzające. - Albo zwyczajne Accio? - wzruszył ramionami, kiedy to miał się na baczności, ażeby nic ich przypadkiem nie zaatakowało.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Chyba źle się za to zabrała. Może popełniła gdzieś błąd przy próbach interpretacji przekopiowanej mapy. Od dobrych paru godzin krążyła wokół jeziora w poszukiwaniu legendarnej kopii Strzały Hestnannena jednak nie potrafiła znaleźć nawet poszlaki. Żadne zaklęcie przywołujące nie zadziałało, przetrzebiła całą okolicę, zajrzała pod niemal każdy kamień i głaz (te drugie transmutowała w pomniejsze, aby upewnić się, że nie ma strzały wewnątrz nich ani pod nim), a potem podeszła bliżej brzegu jeziora. Nie zamierzała tam wchodzić, skądże znowu. Woda była lodowata, temperatura minusowa, wszędzie śnieg i mroźne powietrze. Wystarczająco już marzła, aby jeszcze wpadać na szalone pomysły. Nie miała pojęcia jak zajrzeć pod wodę bez wchodzenia w głąb jeziora. Nie miała przy sobie miotły, a żałowała, że jednak jej nie upchnęła w swoim bezdennym plecaku. Pozostało zatem wejść na największe głazy i z tej marnej wysokości próbować odnaleźć pod wodą strzałę. To wszystko szło na marne. Nigdzie nie mogła jej znaleźć. Trudno byłoby ją tutaj umieścić, bo gdzie? Tylko na samym dnie jeziora, a to było bez sensu bowiem nikt zdrowy na umyśle nie będzie się kąpać przy takiej pogodzie. Zrezygnowana usiadła na głazie i rozwinęła na kolanach przekopiowaną z jaskini trolla mapę. Studiowała ją dobre czterdzieści pięć minut aż w końcu udało się jej odnaleźć jeszcze jedną lokalizację, gdzie być może mogła znajdować się strzała. Jak to możliwe, że mapa wskazywała zupełnie inną stronę? Ach, kopie. Było ich wiele. Przemarznięta do szpiku kości podniosła się i ruszyła w drogę powrotną. Nie ośmieliła się teleportować, było zbyt chłodno, a ona miała już solidnie przemarznięte stopy i dłonie.
Mam nadzieję, że nie daję po sobie poznać jak bardzo nie zachęca mnie kąpiel w lodowatej wodzie, bo choć przyzwyczajony byłem do nurkowania w głębokich, a więc i mroźnych wodach oceanu, tak nigdy nie polubiłem morsowania, ani tego szoku jaki doznaje ciało przy ataku mroźnych igiełek chłodu. Uśmiecham się więc, próbując nie tylko czarować Cię jeszcze trytonim uśmiechem i zielenią moich oczu, ale też chcąc już wczuć się w rolę zakochanego w trytonicy człowieka, próbując znaleźć te rozmarzone błyski w spojrzeniu, gdy gwałtownie powracam do "swojej" ludzkiej postaci. - Ciepło i wygląd - powtarzam za Tobą, z tym drugim nie mając najmniejszego problemu, nieszczególnie widząc wyzwanie w... cóż, wyglądaniu jak człowiek, zacinając się na chwilę dopiero przy pierwszym zadaniu, wiedząc już, że całkowicie od mrozu nie uda mi się uciec. Rzucam uważne Absorptio na każdą część moje garderoby z osobna, by upewnić się, że ulokowane w ten sposób w ubraniach Fovere będzie działało poprawnie, od razu czujnie badając na ile męczy mnie zwielokrotnienie tych zaklęć, by być pewnym, że będę w stanie ponowić je dziś niewerbalnie pod wodą. Zanim jeszcze wchodzę do wody, postanawiam zaklęciami złączyć kilka swoich ubrań, by woda nie wzbierała między warstwami, utrudniając mi poruszanie się, ale też transmutuję nieco swoje buty, by dorobić im płetwiasty wygląd, może nieco chcąc popisać się swoimi umiejętnościami pływackimi przed moją tymczasową ukochaną. - Jak bardzo przekonujący w swojej miłości mam być? - dopytuję jeszcze gulgoczącym gardłowo trytońskim, niezwykle poważnie na Ciebie spoglądając, choć w oczach lśni mi zaczepne rozbawienie, bo sam jeszcze nie wiem czy faktycznie uśmiecha mi się to miłosne obłapianie.
Gdy naga trytonica wyłoniła się do pasa znad wody udaje Ci się dostrzec, że ta istota jest... młoda. Smukła sylwetka, wątłe ramiona, a włosy, które z porządku wydawały się wielką potarganą burzą, teraz oklapły pod wpływem działania księżyca i odsłoniły owal twarzy trytonicy. Jej dłoń również nie miała tak długich i ostrych szponów jak u dojrzałych osobników, a skóra wokół ust i oczu pozbawiona była wszelkich zmarszczek mimicznych. Piersi miała małe, jakby dopiero co weszła w okres dojrzewania. Wydatny obojczyk, skóra bielutka, a jak wiadomo skóra dorosłego osobnika nabiera odcienia szarej zieleni. Podczas gdy Ty pracowałeś nad swoim wizerunkiem trytonica zanurzyła się pod wodę i powróciła dopiero po czterech minutach, a w garści trzymała wilgotne i niezbyt apetyczne skrzeloziele w liczbie sztuk sześć - starczy na sześć godzin. Ułożyła je na wystającym kamieniu i cofnęła się, spoglądając na Ciebie z uwagą. - Ślepy zakochany. Blisko trzymający się. Jak ci imię powierzchniowe brzmi? - zanurzyła się z powrotem do wysokości szyi i czekała na Ciebie. - Moje to Tkająca Gromy na Szycie Zimnych Fal. Ale w domu mym mówić mi lepiej Inga. Ale ty nie możesz nikomu z nieskrzelowatych mówić mojego imienia. Chodź. - gdy zażyłeś skrzeloziele, chwyciła Twój nadgarstek swoją dłonią, która była gładka, śliska, zimna acz delikatna w dotyku. Pociągnęła Cię bardzo brutalnie, z niespotykaną siłą i... przenosimy się do świata podwodnego.
Dopiero pod wodą mogłeś ujrzeć jej trytoni ogon. Smukły niczym ciasno opinająca suknia, pełen błyszczących łusek coś pomiędzy turkusem a szarą zielenią. Długi, silny, umięśniony, zrastający się gładko w okolicy jej bioder. Chwyciła Cię za rękę, a jej żółte oczy śmiały się wraz z bardzo uzębioną paszczą. Ciągnęła Cię w dół, głęboko w dół, do niższych poziomów jeziora, a dzięki błonom które wyrosły między Twymi palcami potrafisz pływać zadowalająco szybko. Woda była zimna, ale Twoje zaklęcia chroniły Cię przed odmrożeniem, co nie zmienia faktu, że odczuwałeś różnicę temperatur adekwatnie do zmiany głębokości. W pewnym momencie Inga Cię wypuściła, a płynąc dalej po prostu okrążała Cię, wypływała znikąd, znienacka, pojawiała się raz nad Twoją głową, a raz za Tobą, kręciła się wokół Ciebie jakbyś był cudowną zdobyczą. Im dalej w jezioro tym dostrzec można więcej podwodnego piękna. Pojawiła się żywa i miękka w dotyku rafa koralowa wypełniona dziesiątkami kolorowych rybek, mijałeś wiele podwodnych roślin, a nawet w pewnym momencie dostrzec mogłeś skalną podwodną półkę pełną gęsto usianego skrzeloziela. Zaczęły wymijać Was gromady druzgotków, które odwracały się za Tobą jakbyś był wyjątkowo aromatycznym daniem. Niektóre z nich nawet próbowały Cię dziabnąć.
Płynęliście dobrą godzinę - pamiętaj o zażywaniu skrzeloziela i o zaklęciach nagrzewających - aż zaczęły pojawiać się inne trytony. W tej okolicy już Inga płynęła blisko Ciebie, trzymając Cię pod ramię i posyłając znaczące spojrzenie. Teraz można doskonale zrozumieć jak czuje się jedna mała rybka w okrągłym akwarium - gapili się na Ciebie wszyscy. Masz tu mnogość wszelkich stworzeń wodnych, a i zauważasz, że doczepiła się do Ciebie skorpena. Płynęła za Tobą i nie dawała się spłoszyć. Inga nic nie mówiła, po prostu płynęliście dalej, ale już nieco wolniej.
______________________
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widział tę zmianę w Felku, na nieco spokojniejsze i bezpieczne podejście do życia i choć nie znał konkretnego powodu tej sytuacji, to cieszył się, że nie musi już aż tak martwić się o puchona i jego styl życia. Bez względu na wszystko, po prostu nie potrafił przejść obojętnie słysząc o kolejnych obrażeniach i niebezpieczeństwach, na jakie sam się narażał, nie do końca przejmując się konsekwencjami, jak chociażby podczas spotkania, które przeciążyło jego sygnaturę. Solberg wciąż nie powiedział Felinusowi o spotkaniu z Viro wiedząc, że ten raczej średnio ucieszy się z tego, co tam się zadziało. Nie potrafił jednak przejść obojętnie obok kogoś, kto tak bezczelnie zignorował puchona w stanie praktycznie agonalnym. Wysiłek kochał, choć obecnie bez wzajemności, chyba że uczucie to miało objawiać się ogromnym bólem i większą niż normalnie ilością potu. Łażenie po nieznanych mu terenach Norwegii sprawiało ślizgonowi przyjemność z wielu powodów, a dobrze dobrane towarzystwo sprawiało, że potrafił odsunąć na bok swoją gorszą kondycję fizyczną i czerpać radość z samego otoczenia, w jakim się znajdował. Do tego legenda, za którą podążali wydawała się być naprawdę intrygująca i był ciekaw, czy uda im się cokolwiek znaleźć. -To prawda. Chociaż w igloo też mogę Ci dupsko obić jak chcesz. - Wystawił mu język, mając oczywiście na myśli ich przyjacielskie walki, do których raz po raz dochodziło. Ostatnio jakoś tego zaprzestali, ale nic nie stało na przeszkodzie, by ponownie podźgali się trochę sztucznymi nożami. -I co, zimna? - Zapytał widząc, jak puchon wpierdala łapsko do wody i choć odpowiedzi się spodziewał, liczył że żadnego efektu ubocznego nie będzie oprócz chwilowego zamarznięcia. -Masz rację, Aviatores może być dobre do przeszukania, ale jak mam za Tobą latać i oświetlać teren? Nie wziąłem ze sobą miotły... - Powiedział zrezygnowanym tonem, machając różdżką na napotkana krzaki, by przetestować swoją teorię transmutacyjną. Jednego był pewien, teoria z zakopaniem wydawała się być nierealna ze względu na to, co puchon właśnie uznał. -Accio? Na magiczny artefakt? Wydaje się zbyt banalne, no nie? - Powiedział sceptycznie, bo jakoś nie uważał, by tak łatwo było im zdobyć to, czego szukali w obecnej lokacji. -No, ale spróbuj, może coś wyjdzie... - Wciąż nie widział lepszego rozwiązania, więc chwytał się tak naprawdę wszystkiego. Nie wiedział tylko, w którą stronę powinien wycelować różdżkę, by strzałę do siebie przywołać, a to mogło zaważyć na ich sukcesie.
Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu nie chciał zamartwiać Maximiliana własnym stanem zdrowia bądź kolejnymi sytuacjami, w które to mógłby się wpakować. Tak naprawdę, od kiedy zaczęło mu zależeć, starał się mniej wchodzić w zdarzenia, które mogłyby odcisnąć na nim widoczne piętno, choć ostatnio i tak mu się to nie udało, kiedy postanowił, poprzez wykorzystanie hipnozy, nauczyć się bardziej oklumencji. Zapłacił za to wszystko naprawdę ogromną cenę, a straty odczuwał nawet do teraz - nawet jeżeli od sytuacji minął prawie miesiąc. Nie chciał, by Solberg musiał się o niego martwić - nawet jeżeli ten by chciał, gdyby już do czegoś doszło - wszak zbyt wiele razy nadszarpywał jego zaufanie. Tym bardziej, iż po rozmowie, kiedy go sobie wiele rzeczy zdołali wytłumaczyć, nie zwisało mu to, gdzie się wpakował, w co się mógł wpakować i jak z czegoś mógł się wydostać. Chciał uniknąć czegoś takiego. Nie znał konkretnych, poszczególnych podwalin jego umysłu odpowiadających za takie zachowanie, ale... podejrzewał, że, o ile mogły zostać uznane za poniekąd ograniczające, wiedział, że nie może tak łatwo porzucić wszystkiego na rzecz kolejnego zdobywania blizn i bawienia się czarnomagicznymi zaklęciami z rykoszetem na twarz. Dlatego korzystał z tej swobodnej chwili polegającej na zwiedzaniu dziewiczych terenów Norwegii. Nigdy tutaj nie był, dlatego wszystko wydawało się mieć jeszcze większy urok, niż byłby w stanie samemu o to Matkę Naturę podejrzewać. W ciszy, spokoju, jedynie skrzypiący śnieg pod nogami; normalne, ludzkie rozmowy. - Jeżeli to propozycja do kolejnych walk, to ja akurat bardzo chętnie. Bo naszą tradycja, jakimś cudem, została w tym miesiącu zaprzepaszczona. - również pokazał mu język, ale, gdy go już schował, postanowił zwyczajnie puścić mu oczko, wiedząc doskonale, co ten ma na myśli. Co jak co, ale takie bitwy na sztuczne noże miały swój bardzo specyficzny urok, który to jednak ubóstwiał - nie bez powodu, oczywiście. Nawet jeżeli zrezygnowali z prawdziwego ostrza na rzecz tych nieszkodliwych, zabarwionych farbą. - Zimna jak ja rok temu. - zaśmiał się, gdy postanowił skorzystać z samego siebie jako bezpośredniej miary temperatury wody. Ostatnio dobry humor się go trzymał, choć nadal pod kopułą znajdowało się parę pytań, na które nie uzyskał odpowiedzi... ale! Nie zatrącał zbytnio nimi głowy, skupiając się na tym, co się dzieje teraz. Było zdecydowanie lepiej niż ja początku ferii zimowych. - No właśnie to jest ten jeden z licznych problemów... - przyłożył palce do własnego podbródka, przez chwilę napawając się widokiem, z którym to mieli do czynienia. Gdyby tylko postanowili wziąć ze sobą namioty i trochę więcej prowiantu, mogliby tutaj rzeczywiście się rozłożyć i spędzić wspólnie czas. Tym bardziej, iż sam nigdy nie miał do czynienia z czymś tak niesamowitym; gwiazdy nadal odbijały się w tafli jeziora, udowadniając, jak czysta musiała być woda, która to wypełniała je od każdej ze stron. Jakoby dziwne uczucie zawładnęło jego umysłem - jakby charakterystyczne, ale nie mógł go bezpośrednio nazwać. Uczucie, jakoby siedział w domu, wsłuchując się w uderzenia kropel deszczu o dach i okna. Bardzo przyjemne, wręcz zachęcające do pozostania. - Wydaje się, ale nie mamy niczego innego do zaryzykowania na obecną chwilę. - zastanowiwszy się, miał już wcześniej przygotowaną różdżkę - teoretycznie pozostało tylko rzucić odpowiednie zaklęcie, kiedy to stał przed jeziorem w odpowiedniej odległości, ażeby nie zostać wciągniętym przez jakąś nieznajomą istotę. Co jak co, ale wrażeń mu obecnie nie brakowało - a przynajmniej nie tych pozytywnych, kiedy to czuł, jakby mógł tutaj zostać już na zawsze. Nie bez powodu zatem uniósł różdżkę w kierunku środka jeziora, zaciskając palce mocniej na trzonie. Dziwnie byłoby przez własną głupotę stracić tym samym drewniany patyczek, w związku z czym skupił się wyjątkowo mocno, wiedząc, iż ryzykuje obecnie bardzo wiele. Przymknąwszy powieki, wziął parę głębokich wdechów - nie powinien się zbytnio przy tym wysilać. - Accio strzała. - wypowiedział, czując mimowolne drgnięcie i tym samym skierowanie magicznego rdzenia trochę do góry, ale to w bardzo minimalnym stopniu. Jakby to tam coś było, ale... sam nie był tego pewien, dlatego nie bez powodu zmarszczył brwi, spoglądając tym samym w stronę towarzysza. Raz jeszcze wystosował zaklęcie, tym samym trochę wyżej, jakoby mając nadzieję, że to jakoś pomoże, ale kierunek się nie zmieniał. Czyżby magiczny artefakt znajdował się w kompletnie innym miejscu? - Powietrze...? Nie wiem czemu, ale moją różdżkę nakierowuje trochę do góry. Nie jestem w stanie przywołać strzały do siebie, ale rdzeń mi mówi, że nie znajduje się ona wcale przy ziemi... - mruknął w jego stronę, kierując spojrzenie czekoladowych tęczówek raz na jego twarz, raz na gwieździste niebo. Tylko czy to była prawidłowa wskazówka? Tego nie wiedział, choć... gdyby artefakt nie był potężny, być może mógłby go tym samym przywołać. Pewności nie miał, ale coś mu mówiło, iż to właśnie tam powinni zacząć szukać.
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Naszła go myśl, że zbliżają się walentynki i z tej okazji chciałby zafundować Freli paradę atrakcji, trochę innych niż z reguły robiło się w trakcie owego święta zakochanych. Nie planował żadnych romantycznych kolacji przy świecach ani posypania łóżka płatkami róż, a prawdziwą wyprawę! Parsknął śmiechem widząc, że dziewczyna jeszcze słodko śpi z rozdziawioną buzią i naprawdę nie mógł się powstrzymać, żeby nie wsadzić jej palca do środka z radosnym okrzykiem wstawaj, czas na przygodę, a kiedy dziewczyna spojrzała na niego zaspana, dodał wesoło, że na pewno zeżarła dzisiaj w nocy z trzy pająki, ma nie marudzić i się ciepło ubrać. Ciche narzekania Freli elegancko ignorował, nucąc pod nosem i szykując się do wyjścia co najmniej jakby mieli zdobywać K2. W międzyczasie pomknął do stołówki po grzańca do termosu, a kiedy wrócił, dziewczyna była w miarę gotowa, chociaż jak wnioskował po minie - niezbyt zadowolona. - Słuchaj, jesteśmy w tej twojej Norwegii, trochę więcej życia, co? I energii, będzie super, mam mapę i grzane wino, najgorsze co się może zdarzyć to na tym zadupiu po prostu zginiemy - wyszczerzył się szeroko, złapał ją za dłoń i pociągnął za sobą, w tym całym zamieszaniu zapominając różdżki z igloo. - Ale tak na wszelki wypadek pomódl się do tych wszystkich Odynów i Thorów, niech nas mają w swojej opiece, zwłaszcza mnie, bo los pokarał mnie tak marudną dziewczyną - westchnął i teatralnie pokiwał głową z dezaprobatą, wyraźnie jej sugerując, że przecież będzie super i może to jest właśnie odpowiednia pora, żeby zaczęła się trochę bardziej ekscytować i już tak nie ziapać, że ją brutalnie wyrwał z ciepłego łóżka nad ranem. Po jakichś dwudziestu minutach marszu zorientował się, że chyba trochę zboczyli z trasy i Freja musiała interweniować, pytając jakiegoś tubylca o wskazówki jak dotrzeć nad jezioro Oko Odyna (nie był zadowolony, że musiał jej zdradzić gdzie ją zabiera, no ale było kurewsko zimno i nie do końca bawiło go błądzenie po okolicy). - Co mu powiedziałaś, że tak dziwnie na mnie patrzył? - spytał ze zmarszczonymi brwiami, niemal pewny, że Frela naopowiadała mu jakichś wierutnych kłamstw w stylu "to mój niepełnosprawny kuzyn" albo jak wtedy w Luizjanie, kiedy przedstawiała go jako jakiegoś Jana Pawlacza (cały czas zapominał sprawdzić kto to jest). Po dość długiej i męczącej wędrówce w końcu dotarli na miejsce, a widok, jaki się przed nimi malował, był niesamowity. - Dziwię się, że wyjechałaś do szarej Anglii, mając taki krajobraz na co dzień. No ale z drugiej strony, na szczęście trafiłaś na takiego adonisa jak ja i masz znacznie lepsze widoki każdego dnia! - poruszył zalotnie brwiami i wyciągnął termos, podając go Freli. - A MOŻE BYŚMY TAK POMORSOWALI? - zaproponował, wskazując palcem na nieskazitelnie czystą wodę.
Słońce otulało swym ciepłem jej twarz, a promyki spływały lśnieniem na jasne rzęsy i włosy. Zmrużyła oczy i rozpostarła szeroko ramiona, spijając łapczywie każdy atom doskozowej energii. Błądziła boso po zielonej trawie, która łaskotała przyjemnie skórę. Na wyciągnięcie dłoni miała wszystko – dające cień jabłonie oraz słodko – czerwone czereśnie. Grusze, wygięte zielone banany i ananasy. Palmy z kokosami i liczne winorośle. Ten nielogiczny nieporządek w ogóle nie mącił jej w głowie. Całą swą uwagę skupiła na cytrynowym drzewku, które jako jedyne nie miało na swych gałęziach żadnych owoców. Szkoda, bo marzyła o lemoniadzie. Przecież było tak gorąco… Usiadła na ziemi, wpatrując się w zielone listki, początkowo tańczące nieśmiało pod wpływem delikatnych podmuchów wiatru, aż w końcu szamotające się agresywnie przez niespodziewaną potężną wichurę. Ta zaczynała łamać coraz to większe drzewa, ale – co ciekawe – trzciną zaledwie tylko kołysała. Skąd to zimno? Wzdrygnęła się, próbując opanować falujące we wszystkie strony włosy. Nagle naszła ją dziwna myśl, na którą nie zwracała przez cały ten czas uwagi – gdzie jest Aslan? Poderwała się szybko na nogi, szukając go w kłaniających się nisko koronach drzew i spokojnej trzcinie. Już miała zacząć krzyczeć jego imię, kiedy coś skubnęło jej podniebienie. - Uważaj! – krzyknęła tylko, wybudzając się pospiesznie z dziwnego snu. Zamrugała niespokojnie, logując się powoli do rzeczywistości. To sen. To tylko głupi sen. Jęknęła i opadła ponownie na poduszki, posyłając Aslanowi senno – mordercze spojrzenie. - Na Odyna, za coooo – marudziła, zaciągając kołdrę na głowę i czekając na to, aż Colton siłą ściągnie ją z łóżka, aby mogła rozpocząć walkę na śmierć i życie. Po dwóch minutach wychyliła oburzoną głowę na zewnątrz, bo jej własny chłop rozpoczął proces ignorowania jej, co bardzo ją zirytowało – jak miała marudzić i toczyć bój w chwili, w której nikt nie stawiał jej oporu? Westchnęła głośno (tak, aby dokładnie usłyszał) i zaczęła grzebać w torbie, rozrzucając specjalnie pojedyncze aslanowe koszulki na podłoże. I nic. Dalej nic. — Świetnie – mruknęła niezadowolona, przyjmując inną taktykę. — Skoro tak bardzo grozi ci śmierć na tym zadupiu, to możesz sobie te grzańce i mapy doskonale wiesz gdzie wsadzić – burknęła, nie stawiając jednak dłużej oporu i pozwalając mu prowadzić się w nieznane. Wywróciła tylko ostentacyjnie oczami na jego wspomnienie o modłach do bogów najwyższych, bo żart ten przestał ją bawić już w chwili, w której zaczął płynąć z jego ust. Jednak humor jej się poprawił znacząco w momencie, w którym Aslan mruknął pod nosem, że trochę pobłądzili (odebrała to tak, jakby przyznał się do swojej odporankowej porażki!) i zadowolona zagadała do tubylca o wskazówki odnośnie dalszej drogi. Nie omieszkała wymienić się z tutejszym kilkoma uwagami na temat swojego rozczochrańca, mając w środku nadzieję, że ten nie rozniesie tych kilku niekoniecznie prawdziwych informacji po całej wiosce. — Nic takiego. Powiedziałam tylko, że przeczytałeś w broszurze turystycznej wzmiankę o ukrytej nieopodal jeziora plaży nudystów i już od samej Andaluzji przebierasz nogami, aby znaleźć się na miejscu - wzruszyła obojętnie ramionami, gotowa uchylić się przed potencjalnym gongiem, ale zamiast tego pokazała mu język i przebiegła kilka metrów sprintem, aby przyspieszyć osiągnięcie celu ich podróży. A ten był dziwny - Oko Odyna? Serio? — Rozumiem, że nic a nic nie czytałeś na temat tego jeziora? - zapytała, mając w głowie ostrzeżenie nie tyle odnośnie grubych nimf na plaży, a raczej kryjących się w głębinach potworów. — NIE — huknęła głośno, łapiąc jego dłoń i ciągnąc go dwa kroki w tył. Była mu wdzięczna, że cymbalski system kazał najpierw wyrażać na głos określone chęci, a dopiero później przystępować do ich realizacji. — To znaczy, może jeszcze nie teraz. Najpierw trzeba się trochę rozgrzać w środku, aby potem móc marznąć na zewnątrz - powiedziała jakże niemądrze i oddała Aslanowi termos.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
To, że Feli nie chciał go martwić nie oznaczało, że Maxowi będzie obojętny jego byt. Puchon nie był w stanie zmienić tego, co działo się gdzieś głęboko w duszy Solberga. Co więcej, nawet sam ślizgon nie zawsze miał wpływ na własne emocje. Przecież o ile łatwiej byłoby wypruć z siebie to, co mu przeszkadzało i beztrosko podchodzić do otaczającego go świata. Próbował już załatwić sobie taką obojętność, ale koniec końców musiał zawsze stawić czoła rzeczywistości, a im dłużej ją odpychał, tym cięższe było to zadanie. -A do czego innego! Igloo jest dość duże, by Cię rozłożyć na łopatki. - Wyszczerzył się i choć powoli szedł ku polepszeniu swojej kondycji, wciąż nie był pewien, czy jego zwycięstwo było takie pewne. Felek stawał się silniejszy, a Max dużo stracił przez te trzy miesiące, a powrót do formy nie był wcale taki łatwy. - Nie było tak źle. - Pokręcił rozbawiony głową, bo choć oczywiście pamiętał, jak student trzymał dystans i chłodno podchodził do życia, to jednak jakoś zdołał sobie zaskarbić jego sympatię, a to już świadczyło o tym, że nie mogło być tragicznie. Problem ukrytego artefaktu zdawał się nie być wcale taki łatwy do rozwiązania. Bez żadnej wskazówki, błądzili tak naprawdę po omacku licząc na łut szczęścia. -No chyba Accio nas nie zabije. - Powiedział lekko, choć z ich szczęściem był pewien, że strzała może mieć na sobie jakiś urok i przywołując ją zaklęciem dostaną Crucio, czy innym gównem na ryj. Musieli jednak podjąć jakiekolwiek kroki, by cała ta wyprawa nie poszła na marne. Pozwolił puchonowi czynić honory, dopiero później samemu podejmując podobne działania. Jego rdzeń też widocznie rwał się ku sklepieniu, co było dość nienaturalne i zastanawiające. - Taaa, moją też unosi. Czekaj wejdę na drzewo i się rozejrzę. - Jak powiedział, tak też bez wahania zrobił. Z różdżką w zębach, zaczął powoli wspinać się po najbliższym iglaku, co wcale nie było takie łatwe przy obecnym osłabieniu kondycji ślizgona. W końcu jednak wlazł na tyle wysoko, by móc rozejrzeć się tam, gdzie z ziemi nie mieli widoku. -Chyba... Chyba coś widzę! Na prawo od Ciebie, coś wisi w powietrzu. Między drzewami. - Wskazał ręką, po czym od razu tego pożałował, bo stracił równowagę i o mało co nie spadł i sobie tego ryja nie rozwalił. Na szczęście udało mu się w ostatniej chwili złapać mocniej drzewa i utrzymać na swoim miejscu.
- Wiesz, chciałem ci zorganizować zupełnie inne walentynki, ale skoro nalegasz na wsadzanie różnych rzeczy w dupę to ok, nie będę protestował - rzucił mało dżentelmeńskim żartem, chichocząc cicho pod nosem. Był przygotowany, że za te zbereźne teksty to co najwyżej wsadzi sobie chusteczkę w nos, w który za chwilę przyjebie mu Frela, niedoceniająca kunsztu tak wybitnych dowcipów. I naprawdę nie planował kontynuować tych świńskich tekstów, ale Nielsen aż sama się o to prosiła, zwłaszcza po tym jak oznajmiła mu, że przedstawiła tubylcowi nieco inny plan wycieczki. - Plaża nudystów? Na Merlina, Freja, nie musisz prowadzić jakichś dziwnych gier czy podstępów, żeby zobaczyć mnie nago - krzyknął w jej stronę, bo chyba spodziewała się jakiegoś srogiego oburzenia, że takimi szpagatami pomknęła do przodu. Kilkoma susami ją dogonił, wziął pod ramię i uśmiechnął się szeroko. - Musimy otwarcie rozmawiać o swoich potrzebach, wiesz, jak dorośli ludzie. No ja na przykład bardzo chętnie zobaczyłbym cię topless, ale może akurat nie w takich okolicznościach, bo nie mamy tyle grzańca, żeby się ogrzać po takich ekscesach. W igloo też niekoniecznie, bo to jednak nie wypada pani prefekt, żeby paradować bez majtek na widoku, ale mogę załatwić świstoklik do tej Andaluzji i tam to jak najbardziej - kontynuował swój monolog, nieco rozmarzając się o owej podróży do pięknej i słonecznej Hiszpanii. Za chwilę znowu się obruszył, bo Freja posądzała go o totalną wyjebkę i brak researchu odnośnie miejsca, do którego ją zabrał. - O wypraszam sobie, przeczytałem całą broszurkę o tej okolicy! Było w niej takie śmieszne norweskie słowo, ad... advarsel, no, albo coś w tym stylu. No zachęciło mnie zdjęcie widoczków, a sam opis, chociaż niewiele z niego zrozumiałem - właściwie to nic, ale nie zamierzał się do tego przyznawać - wyglądało jak super miejscówka, w której można miło spędzić czas - wyjaśnił szybko, święcie przekonany, że zabrał ją w jakieś niesamowite okolice. Zresztą, krajobraz to potwierdzał. - To słowo to chyba reklama, co? Jestem urodzonym poliglotą, musisz to przyznać - rozłożył ręce, nie mogąc nic poradzić na to, że jest taki zdolny i oczytany. - Swoją drogą, mitologia nordycka jest całkiem ciekawa, tutejszy sklepikarz mi co nieco opowiedział i naprawdę jestem pod wrażeniem, Odyn to był niezły skurwol i rozpierdalator - prowadził dalej monolog, nie zauważając, iż Frela niekoniecznie podziela jego zdanie na temat walorów tego pleneru i wątpliwego bezpieczeństwa przestrzeni, w jakiej się znajdowali. Aż oniemiał, gdy dziewczyna tak gwałtownie zareagowała na fantastyczną propozycję morsowania. Klasycznie musiała zdusić jego plany w zarodku. No po prostu nie byłaby sobą, gdyby od razu nie powiedziała stanowczego NIE. Niechętnie sięgnął po termos i upił łyk grzańca, spoglądając na nią spod byka. Nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż miał fantastyczny humor i nie zamierzał tak łatwo się poddawać, zwłaszcza po tej przydługiej wędrówce. - No dobra, to morsowanie będzie później. A teraz do brzegu, rozbieraj się - zakomenderował, a widząc jej zdziwioną minę, czuł się zobligowany do rozwinięcia swej myśli. - No chciałaś plażę nudystów to nie krępuj się - zbliżył się do dziewczyny i rozpiął jej kurtkę, ochoczo zabierając się za pomoc w pozbyciu się zbędnych części garderoby. Parę sekund później zarejestrował złowrogie iskry w jej tęczówkach, niekoniecznie zwiastujące ochotę do tego typu działań. Wsunął zmarznięte dłonie pod frelowy kubrak i przysunął ją do siebie, a następnie złączył ich wargi w czułym pocałunku. - Słyszałem też, że bogini Freja była tą najpiękniejszą, a jej obecność gwarantowała życie w dobrobycie. Nie mogę się z tym nie zgodzić - odsunął żarty na bok, po raz kolejny informując Krukonkę, że jest naprawdę szczęśliwy, mając ją u swojego boku.
Żaden z nich nie był w stanie tak naprawdę zmienić tego, co się działo w ich duszach. Pewne fundamenty pozostawały nadal takie same, ale część z nich naprawdę została poddana metamorfozie, której to w ogóle nie mogli powstrzymać. Zawsze mógł zaprzeczyć temu wszystkiemu, udać się we własną stronę, przysłowiowo przyłożyć pistolet do skroni i samemu wykonać ostateczny strzał, zagrzebując tę relację w sposób ostateczny. Ale... nie potrafił. Nie potrafił pozostawić tego tak z tyłu, nie potrafił przejść obojętnie obok Solberga, który to zaczął stanowić dla niego znacznie więcej. Więcej, niż mógłby w rzeczywistości się spodziewać. Nie podejrzewał, że ta znajomość, opierająca się na wspólnym zdawaniu egzaminu z zielarstwa, w postaci zaliczenia semestru, stanie się czymś znacznie więcej. Jakby palce, wędrujące po chłodnej strukturze, napotkały tę cieplejszą, jakoby będącą dowodem na to, iż nie musi się od wszystkiego odcinać. - A może ciebie? Tak łatwo nie dam się pokonać. - wyszczerzył się równie podobnie, wszak odrobina rywalizacji nigdy im nie przeszkadzała, a sam czuł się trochę lepiej. To znaczy się, sytuacja w szkole wpłynęła na jego zdolność pochodzenia do wysiłku, aczkolwiek nadal, było lepiej. Może nie aż tak tragicznie, ale powracał do swojej lepszej kondycji - mimo wszystko i wbrew wszystkiemu. Na kolejne słowa nie odpowiedział, a jedynie ciepło się uśmiechnął w jego stronę, spoglądając tym samym w znacznie łagodniejszy sposób. To była ta znacząca różnica. Podczas ich nauki uzdrawiania Lowell podchodził wręcz ironicznie, starając się utrzymać jak największy dystans. Teraz... teraz wszystko się zmieniło. Pewne mury opadły - mury budowane przez lata - w związku z relacją, jaką to zdołali wspólnie zbudować. I naprawdę się cieszył z tych zmian, choć wiele rzeczy nadal znajdowało się pod swoistym znakiem zapytania. Accio może by ich nie zabiło, ale zaklęta strzała - owszem. Dlatego chciał, jako pierwszy oczywiście, podejść do tego i zostać obarczony potencjalnymi klątwami. O ile zaklęcie na cofnięcie niektórych z nich znał, o tyle jednak większość pozostawała poza zasięgiem jego otwartych do przodu dłoni. Śmiejąc się często z jego braku możliwości wpłynięcia na los innych; dlatego obserwował z zaciekawieniem, jak różdżka Maxa reaguje na zastosowanie zaklęcia. - Uważaj na siebie, dobrze? - rzucił, wszak mimo wszystko i wbrew wszystkiemu nie chciał, by temu coś się stało, w związku z czym nie spuszczał oka z tego, jak wspinał się na znajdujący się nieopodal iglak. Co jak co, ale nie potrafił powstrzymać tej naturalnej troski, wszak zawsze ją w jakiś sposób przejawiał. Tylko ostatnio znacznie mocniej, dlatego nie potrafił ugryźć się w język; usłyszawszy słowa, zastanowił się przez chwilę, ale gdy zauważył wystającą rękę Maximiliana, trochę się wkurzył. - Trzymaj się tego drzewa, BOŻE! - zacisnął wargi, czując się co najmniej dziwnie, w związku z czym, kiedy ten powrócił do swojej pierwotnej pozycji, musiał się naprawdę zastanowić nad planem działania. A jeden w głowie miał, choć był wysoce ryzykowny. Wiązał się, w razie gdyby się nie udało, ze złamanym kręgosłupem. W najgorszym przypadku, oczywiście. - Arresto Momentum i teleportacja... - mruknął cicho, pod nosem, by tym samym potem ponownie podnieść głos, bawiąc się ostrzem, które to wyciągnął z kieszeni. - Na jakiej wysokości? Ile metrów? Jesteś w stanie stwierdzić? - zapytał się głośniej, kiedy to oświetlił własną sylwetkę i teren dookoła za pomocą Lumos Sphaera.
Zieleń skrzeloziela była przyjemna, znajoma, pozwalająca uspokoić się pod myślą, że nawet jeśli wyglądasz inaczej od znanych mi wcześniej trytonic, to wciąż posiadacie wspólne cechy wspólne, a więc i Wasza kultura nie może zbytnio się różnić. Przez chwilę z cichym pomrukiem zastanowienia szukam sobie imienia, upychając kieszenie rośliną i zaraz już ważąc jedną porcję w dłoni uśmiecham się pod satysfakcjonującą mnie grą intertekstualną. - Nautilus, ale możesz mówić mi Nemo - odpowiadam, napawając się łacińskimi brzmieniami, zanim nie krzywię się nieco od dawno zapomnianego już posmaku śluzu i daję Ci się pociągnąć ku lodowatej wodzie, której przenikliwy chłód dociera do mnie częściowo nawet przez rzucane na ubrania zaklęcia. Pierwszy haust wody biorę jeszcze gdzieś na granicy dławiącej mnie przemiany, dopiero następnymi łapiąc dla siebie stabilność i dając się poprowadzić we wcale nie dłużącą mi się podróż, podczas której ledwie dostrzegam osłabienie zaklęć, a więc i konieczność ich ponowienia, skrzeloziele łykając dopiero wtedy, gdy woda już próbowała przedostać mi się do gardła. Im bliżej celu zdaje mi się, że jesteśmy, tym usilniej próbuję zmniejszać między nami dystans i tym częściej posyłam Ci pełne uwielbienia spojrzenia, jakbym potrzebował rozgrzewki przed czekającym mnie występem. - Inga, rozgwiazdko - zaczynam, oczywiście wciąż po trytońsku, który tutaj pod wodą brzmi już dużo przyjemniej, nie tylko przywdziewając już ten miękki ton zakochanego na zabój chłopaczka, ale i korzystając z czułego określenia, z którego korzystałem czarując trytonice w dużo cieplejszych wodach Australii. - Ta... rybka to jakiś Twój pupilek czy... - urywam, nieco nerwowo pozerkując na nieprzyjemnie naburmuszoną skorpenę, gładko podpływając do Ciebie z drugiej strony, by choć odrobinę oddzielić się od kolczastego żyjątka. W końcu zbyt dobrze wiem, czym żywią się skorpenowate. A kimże jest poeta w podwodnym świecie, jeśli właśnie nie ulubioną ich przekąską - mięczakiem.
Imienia w żaden sposób nie skomentowała choć wydawało się jej, że w jakiś sposób dostrzegła w tym rodzaj żartu - w końcu nie jest to ludzkie imię, prawda? Byliście już po wodą, nie było czasu na towarzyską rozmowę bowiem trytonica narzucała spore tempo, jakby z początku gdzieś się spieszyła a dopiero przy pierwszych podwodnych zabudowaniach mogła zwolnić i opleść swą zimną ręką Twoje ramię i płynąć tuż obok, spoglądając przy tym wyzywająco na mijane istoty. Wszystkie szeptały na Twój widok, inne wyciągały swoje lśniące ciamarnice, szturchali się wzajemnie jakby chcąc określić czy mają Cię pogonić czy jednak nie. Najwyraźniej obecność Ingi je powstrzymywała. Zerknęła na Ciebie a potem na skorpenę. - Puste brzuchy ma to chce cię zjeść.- wzruszyła ramionami ale nic z nią nie zrobiła, a narwana skorpena popłynęła za Tobą i non stop trzymała się na wysokości Twoich nerek, w odległości dwóch stóp. A za nią raz na jakiś czas przybywała kolejna i kolejna, aż po pewnym czasie płynęło za Tobą aż sześć skorpen. Inga nie była tym zainteresowana, zatrzymała się i wskazała Ci napływającego mężczyznę - syren, wodnik, jak zwał tak zwał, szarozielona skóra z umięśnionymi ramionami, agresywna ciamarnica w zaciskającym się ręku, złowrogi wyraz twarzy, który zapłonął gniewem gdy tylko Was zobaczył. Momentalnie dopadł do Ciebie i Cię odepchnął - bardzo silnym gestem - aż mogłeś wpaść w stadko Twych wielbicielek, skorpenek. Słyszałeś wrzask - Co TY SPROWADZIŁAŚ! WYBIJ TO! - przed Tobą rozpoczęła się spora kłótnia między Ingą a znacznie starszym od niej bratem. Zasłaniała dojście do Ciebie choć drugi tryton wcale nie był łatwy w zatrzymaniu w miejscu. Ciebie skorpenki znowuż trochę pokuły skoro na nie zostałeś rzucony - zostałeś pokłuty w 1k6 miejscach (rzuć kością i dowiedz się w ilu) - ukłucia są bardzo bolesne dla człowieka. Jeśli wynik jest wyższy niż 4 to z tego też powodu pływasz wolniej. Kłótnia nabierała intensywności, udaje Ci się wychwycić kilka trytońskich przekleństw. Sądząc po słowach trytona to zamierza nakarmić Tobą ciamarnice jeśli zaraz stąd się nie zabierzesz. Inga znowuż zapiera się, że nie ma prawa Cię tknąć póki jesteś z nią. Oni się kłócą, do Ciebie podpływają dwa kolejne trytony, identycznie uzbrojone co brat Ingi. Zatrzymały się blisko Ciebie - dwóch mężczyzn. - Kim jesteś i czego ty chcesz? To nie miejsce dla dwunogów.- najwyraźniej planowali przepytać Cię bez udziału Ingi. Ciamarnice obnażały kły na Twój widok. Stresująca sytuacja, czyż nie?
______________________
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Cieszył się, że mimo wszystkiego, ich relacja nie uległa większej zmianie, że słowa, które padły między nimi w igloo nie wprowadziły żadnej nuty nieśmiałości, czy dystansu. Max miał wrażenie, że oprócz wyrzucenia z siebie tego, co leżało na ich sercach, reszta została nietknięta. Wciąż tak samo potrafili ze sobą rozmawiać i rzucać w swoim kierunku przytykami, co zdawało się być już na stałe wyryte w ich relacji. -Spróbuj, może akurat Ci się uda. - Ich pojedynki zazwyczaj kończyły się zwycięstwem Maxa, bądź przerwaniem walki, ale ślizgon wiedział, że to się może w każdej chwili zmienić wszak z każdym treningiem Feli stawał się coraz silniejszy. Teraz jednak musieli skupić się na znalezieniu legendarnej strzały, o ile w ogóle było im dane położyć na niej swoje łapska. Zadanie nie było proste, a skierowana w niebo różdżki zdecydowanie nie napawały optymizmem. Skoro jednak już zaczęli tę przygodę Solberg nie widział powodu, by się z niej tak nagle wycofać, bez sprawdzenia każdej możliwości. -No jasne. - Zapewnił, bo przecież nie miał zamiaru skakać ze szczytu choinki i łamać sobie kręgosłupa. Zamiaru nie miał, ale wyszło oczywiście jak zwykle, gdy nagle stracił równowagę. Z bijącym sercem ponownie chwycił się iglaka i skorzystał z momentu na złapanie oddechu nim ponownie zaczął patrzeć w stronę strzały. -Już, już nic mi nie jest! - Krzyknął do Lowella, by go trochę uspokoić, po czym zastanowił się nad jego pomysłem. Szybko jednak zauważył kilka wad w tym planie. -Nie ma opcji. Chyba, że ja spróbuję. Ty wciąż nie do końca się zregenerowałeś no nie? Wiesz, że ja Cię w przypadku porażki nie poskładam. - Powiedział spokojnie, lecz zdecydowanie, schodząc na ziemię. -Ja to bym po prostu wlazł na tamte drzewa i je ściągnął. Wydaje się, że nie powinno być z tym problemu. Bądź spróbował Carpe Retractum. - Dodał od siebie, bo przecież każdy może krytykować, ale dobrze też czasem podać jakąś kontrpropozycję. Powoli zaczął dreptać w kierunku, który wydawał mu się odpowiednim mając nadzieję, że zbyt mocno się nie pomylił i nie będą musieli faktycznie nadstawiać karków dla kawałka drewna z piórami.
Jakoś sobie tego nie wyobrażał, kiedy to wiedział, że nie zamierza w żaden sposób zmienić relacji - wstyd czy nieśmiałość, tudzież dystans przejawiający się poprzez jakiekolwiek akcje... byłby czymś dziwnym. Tym bardziej, że i tak czy siak, nawet jeżeli ich drogi były kręte, już wcześniej nie bali się niczego. Ani żartowania z różnych, mniej moralnych tematów, ani inicjowania bliższego kontaktu. Lowell doskonale pamiętał, gdy to postanowił sobie żartować na najróżniejszych lekcjach, inicjując nietypowy kontakt. Czy teraz byłby w stanie to zrobić? Całkiem możliwe. Nie zamartwiał się już tym, co sądzą inni, wszak interesowanie się opinią innych mogło po prostu podburzyć jego samoocenę. A ostatnio ta znajdowała się na wysokim poziomie - nie zamierzał z niej wcale rezygnować. Zresztą, jeżeli wstydziłby się samego siebie, otworzyłby całkiem świadomie furtkę do zadania kolejnych obrażeń, a tego nie chciał. Uśmiechnął się podstępnie na słowa ze strony Maximiliana - samemu bardzo chętnie podjąłby się walki na noże, w związku z czym byłby w stanie tu i teraz chwycić za orędzie, ale na razie mieli coś innego do zrobienia. Musieli odzyskać artefakt - skoro po niego przyszli, zresztą - w związku z czym myśli od razu upadły na ziemię, spotykając się z otaczającą ich rzeczywistością. Nie chciał psuć, poprzez własne zachcianki, możliwości zyskania przedmiotów, w związku z czym uważnie obserwował otoczenie, chcąc ewentualnie zareagować, gdyby coś poszło nie tak. I nie bez powodu zareagował, jak zareagował, w związku z czym pokręcił głową, gotów do rzucenia Arresto Momentum, wszak raczej nie chciałby składać jego karku do jednej, logicznej całości. Choć nie podejrzewał, by to cokolwiek dało, wszak przerwanie rdzenia kręgowego jednak kończy się w wielu przypadkach, przytłaczających wręcz, śmiercią. - No nie, jak ty masz próbować, to nie ma takiej opcji też. - założył ręce na klatce piersiowej, jakoby pokazując tym samym to, że jednak nie widział zmiany jego własnego zdania. Siebie był w stanie poświęcić, a nie chciał widzieć zwłok Solberga, leżących i spadających bezwładnie w stronę ziemi. Nawet jeżeli byłby w stanie go poskładać, to nie sprawiałoby mu to żadnej przyjemności. Spoglądał zatem, jak ten schodził z drzewa; czy byłby w stanie po tym wszystkim normalnie skorzystać z własnej siły fizycznej? Trochę w to powątpiewał. - Albo Finite na strzały i ich przyciągnięcie za pomocą Accio? Jakieś zaklęcie musi je trzymać, mimo wszystko i wbrew wszystkiemu. - powiedział, zaproponował, kiedy to spojrzał na jedno z drzew, spoglądając na latającą wokół niego kulkę, która to oświetlała otoczenie. Musiał coś zrobić - mimo wszystko i wbrew wszystkiemu. Nie bez powodu również podejmował się akcji, ostrożnie stawiając kolejne kroki, choć było to dla niego znacznie trudniejsze. Wspinanie się po drzewach nie stanowiło ostatnio jego mocnej pięty, dlatego nie bez powodu różdżkę umieścił między własnymi zębami, chcąc móc z niej skorzystać w razie konieczności. Może był w stanie zdzierżyć sporo bólu, ale braki we własnej sile mogły przyczynić się do rzeczywistego upadku; nie bez powodu czasami stawał na niektórych gałęziach, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Nadal nie było zbyt dobrze, ale nie mógł siedzieć cały czas pod kloszem. Kiedy natomiast pojawił się na odpowiedniej wysokości, dostrzegając strzały, poprzez światło wydobywające się z magicznej kuli, usiadł na gałęzi i oplótł się wokół niej własnymi nogami. Chwyciwszy za różdżkę, nie chciał jej przypadkowo upuścić, w związku z czym palce zacisnęły się znacznie mocniej, jakoby powodując pewniejszy chwyt. Musiał się skupić. I zaczął rzucać wcześniej powiedziane zaklęcia, przy własnej strzale musząc tym samym wysilić szare komórki. Początkowo artefakt nie chciał puścić na proste Finite, w związku z czym musiał się bardziej skupić. Dopiero po dłuższej chwili walki z rzuconym wcześniej zaklęciem był w stanie je usunąć, ale i tak czy siak wykorzystało to dość sporo jego sił. - Accio strzała. - powiedział, chwytając drugą ręką za nadlatujący w jego stronę przedmiot. Najwidoczniej się udało - nawet jeżeli ryzyko było spore. - Jak ci idzie? - powiedział trochę głośniej w stronę Solberga, zastanawiając się, czy ten przypadkiem nie potrzebuje pomocy. Jakiejkolwiek - ale, zanim cokolwiek zdołał zrobić, poczuł, jak z artefaktu wydostaje się wiązka energii, uderzająca go prosto w udo, na co zacisnął zęby, czując rozlewające się zimno. Zawarczał, zwiększając ucisk nóg wokół gałęzi, jakoby nie chcąc tym samym spaść, kiedy to poczuł niewielki ból (przynajmniej dla niego), starając się od razu zaklęciami zaleczyć nową ranę. - Uważaj, te strzały miotają jakimś zamrażającym gównem. - powiedział ostrzegawczo; nie wiedział, jak ta część ciała po tym wszystkim wygląda, ale nie widziało mu się obecnie zdejmować w jakikolwiek sposób gaci, w związku z czym ciekawość będzie mógł zaspokoić dopiero po zejściu lub powrocie do igloo.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gdyby czas i warunki pozwoliły, sam chętnie by wdał się teraz w walkę, ale po pierwsze byli na misji, a po drugie nie miał przy sobie odpowiedniego narzędzia, a raczej nie podejrzewał, by Felek nosił wszędzie ze sobą ich noże treningowe. Ze względu na uszkodzoną sygnaturę puchona, Solberg też nie pozwoliłby mu raczej walczyć na prawdziwe ostrza, gdyż w razie wypadku musiałby szybko szukać kogoś sprawnego w magii leczniczej i tłumaczyć się z ran kłutych u Felka. Na szczęście ślizgonowi udało się w jednym kawałku wrócić na ziemię, choć nie bez wysiłku. Potrzebował chwili, by odsapnąć i złapać oddech. Wciąż przecież nie był w pełni sił, co każdego dnia dawało o sobie znać. -Czyli zostaje nam jakaś nudniejsza opcja. - Wzruszył ramionami, ruszając w kierunku strzały. Nie miał zamiaru wdawać się w dyskusję na ten temat, bo dobrze wiedział na czym by stanęło. Obydwaj się o siebie martwili i żaden nie chciał niepotrzebnie narażać tego drugiego. Nie teraz, gdy wiedzieli, że są dalecy od formy. Musieli więc poradzić sobie z artefaktem w jakiś inny sposób. -To też może zadziałać.... - Potwierdził, bo Finite nigdy nie było złym pomysłem. -Patrz! Jest i druga. To ja wezmę tę, a Ty łap tamtą. - Rozdysponował miejsca, po czym już sam zaczął ponownie wspinać się na drzewo. Czuł, jak igły raz po raz znajdują bardziej odkryte miejsce na jego ciele i lekko go łaskoczą, ale musiał zignorować to uczucie na rzecz skupienia i determinacji. Powtórzenie tego wysiłku wcale nie przychodziło mu łatwo. W końcu jednak wspiął się odpowiednio wysoko, by chwycić różdżkę i dosięgnąć strzały. Jednak, gdy tylko jego magicznych kijek został wycelowany w artefakt, strzała zaczęła drżeń, po czym wystrzeliła jakimś dziwnym promieniem prosto w sam środek brzucha Maxa. Ślizgon zasyczał i mimowolnie skierował dłoń w miejsce, w które właśnie oberwał. -Ta, zauważyłem... - Odkrzyknął do Felka, nieco przez zęby. Nie chciał pokazać jak bardzo go ten cios zabolał, ale niezwłocznie zaczął usuwać lód, który pojawił się na jego skórze, co wcale nie było takie łatwe. Chwilowo przestał interesować się nawet strzałą, nie mając pojęcia, jakie to gówno może mieć dalsze efekty.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees