Trzecie pod względem populacji miasto we Włoszech. Neapol leży na południu, w centrum Zatoki Neapolitańskiej - i u podnóża Wezuwiusza. Z powodów historycznych, artystycznych i politycznych od czasów średniowiecza miasto uznawane jest za jeden z najważniejszych ośrodków kulturalnych Europy. Dzięki temu miastu świat poznał m.in. neapolitańską odmianę teatru, neapolitańską pieśń oraz kuchnię – wraz ze swoim symbolem – znaną na całym świecie pizzą neapolitańską
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Jak już próbować mugolskiej pizzy to przynajmniej tej najlepszej. Przynajmniej z takiego założenia wychodziła Smith - nie chciałaby Shawowi zafundować zatrucia żołądkowego, a i sama... Nie miała jeszcze okazji próbować prawdziwej, włoskiej pizzy. Właściwie gdyby nie Krukon to nigdy nawet nie wpadłaby na pomysł, żeby skoczyć świstoklikiem na lunch do południowej Europy. Jej umysł ograniczał swoje wpływy jedynie do Wysp Brytyjskich - za co teraz zwyczajnie się zganiła, bo mieli dostęp praktycznie do całego świata. Ileż by to mugole dali, żeby wynaleźć teleport... A oni mogli korzystać z niego tak beztrosko. Ona również - jako czarownica. — Ooh — aż sapnęła, kiedy wylądowali w jakiejś bocznej uliczce tuż nad zatoką. Kręciło jej się w głowie po teleportacji świstoklikiem, musiała aż oprzeć się o ścianę, by odzyskać równowagę. Zapomniała, że to potrafiło być nieprzyjemne. Zaraz ogarnęło ją jednak zabawne uczucie - kiedy owiała ich letnia bryza znad Zatoki, jeszcze wyraźniej podkreślająca różnicę temperatur między zimową Anglią - a o wiele mniej zimowymi Włochami. — Benvenuto a Napoli! — zmiękczyła ton odpowiednio do włoskiego języka, choć nie była pewna czy dobrze. — Neapol to kolebka pizzy.Pizza napoletana con mozzarella e pomodorini San Marzano, marinara, Margharita... — chrząknęła, prostując się i odwracając w kierunku Darrena. Uśmiechnęła się, widocznie podekscytowana. — Po prawdzie nigdy nie byłam we Włoszech. Bardzo dobra pizza jest "U Tony'ego" na Baker Street w Londynie, ale... Wspaniały pomysł z tym świstoklikiem — zakończyła swój nieskładny słowotok, nieco nerwowo poprawiając okulary. — Możemy iść na główną ulicę, ale podobno najlepsze pizzerie zawsze są gdzieś na uboczu. Może zapytamy kogoś po drodze. O ile się dogadamy. Neapol ma swój własny dialekt, różni się od klasycznego włoskiego, ma naleciałości z sycylijskiego... Wybacz. Zreflektowała się, kiedy wychodzili z wąskiej uliczki, zaczesując kosmyki włosów za uszy. Łypnęła znad okularów na Krukona, uśmiechając się przepraszająco. — Właściwie to nigdy nie byłam za granicą. — przyznała. — Czemu akurat 15:44? Czując, że raczej nie będzie jej potrzebny - zdjęła swój cienki płaszcz, zostając w luźnym półgolfie, ściągniętym w talii paskiem od spódnicy. Nawet nie wiało jej po nogach.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren nie mógł zaprzeczyć, że był nieco podekscytowany wycieczką do Włoch. Po pierwsze - pizza. Po drugie - mugolska pizza. Po trzecie - wycieczka! I to z Jess. Być może ostatni powód był ważniejszy niż pierwsze dwa. Szarpnięcie za pępek Shaw przyjął bez większych turbulencji żołądkowych. Nie było to gorsze niż teleportacja, a poza tym od kiedy nauczył się robić świstokliki to za ich pomocą czasem skakał do pracy albo do domu - jedynie w celu przyzwyczajenia się do tego nieprzyjemnego w gruncie rzeczy uczucia. Po wylądowaniu we Włoszech - konkretnie w jednym z zaułków Neapolu, polecanym przez miłą panią sekretarkę z Departamentu Współpracy Czarodziejów jako bezpieczne miejsce do teleportacji, położone na ulicy gdzie mieszka parę magicznych rodzin - Darren rozpiął lekki płaszcz i wciągnął w płuca bryzę pomieszaną ze smrodem zalegających tu i ówdzie śmieci. Temperatura poniżej zera panująca w Szkocji została jedynie wspomnieniem, i choć w Kampanii nie było przesadnie gorąco, to wiosenna temperatura i rześkość pozwalała na o wiele lżejszy ubiór niż północna Brytania. - Buona sera - powiedział, wskazując na niezbyt ruchliwą ulicę łączącą się z zaułkiem - Wiele więcej po włosku nie umiem. Wychodzimy stąd - po czym pociągnął za sobą Smith na Via Carbonara, wyludnione teraz przez brak turystów, którzy kościół San Giovanni a Carbonara i resztę Neapolu oglądali raczej w lecie, nie połowie stycznia. - Rozmowę z Włochami... hmm... zostawię tobie. Z Włoszkami zresztą też - powiedział Shaw, idąc wolnym krokiem po brukowanej ulicy położonej w zabytkowej części miasta. Wyciągnął z kieszeni kawałek papieru, na którym spisał ołówkiem parę miejsc, do których mogą się względnie bezpiecznie teleportować jeśli zechcą je zobaczyć przy okazji wypadu na pizzę - katakumby świętego Gennaro, Dom Menandra w starożytnych Pompejach czy zaułek niedaleko Castel Nuovo. Te cztery-pięć godzin które mieli na pewno im nie wystarczyły na wszystko - ba, patrząc na wystawione na zewnątrz tablice z menu restauracji obok których przechodzili, zaczynał wątpić czy przez ten czas w ogóle zdecyduje się na którykolwiek rodzaj pizzy. Bo tego Krukon zdążył się już domyślić - że pizza miała różne rodzaje i nie każda była krążkiem ciasta z serem, mięsem i sosem pomidorowym. - Nie szkodzi, kontynuuj - zachęcił dziewczynę do nieprzerywania potoku informacji na temat Neapolu - A 15:44 dlatego, że świstoklik nastawiony na pełną godzinę... albo pełny kwadrans... albo pełne pięć minut... no, wiesz o co chodzi, słyszałem że przynosi pecha - dodał ze wzruszeniem ramion i lekkim uśmiechem. Biorąc pod uwagę panującą w Neapolu Camorrę - pecha na pewno nie potrzebowali.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Idąc ramię w ramię z Darrenem, prawdziwie zaciekawiona rozglądała się po dzielnicy w której wylądowali, co rusz zawieszając spojrzenie nie tyle na pizzeriach - co na całych kompleksach kamienic. Rejestrowała wiele szczegółów, których jednak nie zachowywała dla siebie - bo nie omieszkała się nimi głośno podzielić z Shawem. — Chiesa di San Giovanni... nawet nie wygląda z zewnątrz jak kościół, a to podobno jeden z ciekawszych zabytków Neapolu. W ogóle to jest dość niestandardowe włoskie miasto, zwróciłeś uwagę na architekturę? — Zachęcona, z błyszczącymi oczami łypała spojrzeniem to na otaczające ich budowle, to na Darrena - i z powrotem. Uniosła dłoń, gestem ogarniając zwarty blok mieszkalny Neapolu. — Włochy kojarzą się stereotypowo z budownictwem dość... romantycznym. Barok, gotyk, szczególnie renesans - bogato zdobione kolumienki na wzór korynckich, tympanony... z kolei Neapol jest pod tym względem bardzo praktyczny przez wpływy rzymskie. Chociaż nie braknie tutaj innych stylów, choćby patrząc przez pryzmat kościołów. Wiesz, że jest ich tutaj aż 448? Mimowolnie zerknęła na kawałek papieru, który trzymał Shaw - nie mogła się nie uśmiechnąć. Widocznie nie tylko ona zbierała informacje - w jakiś sposób zrobiło jej się miło. Właściwie to już na język cisnęły jej się kolejne ciekawostki - tym razem dotyczące Domu Menandra i Pompejów, ale wstrzymała się, przysłuchując odpowiedzi dotyczącej świstoklika. — Nie wiedziałam o tym — przyznała szczerze - choć w istocie niewiele takich szczegółów jej umykało. — W takim razie dzisiaj powinno dopisać nam szczęście. — Uśmiechnęła się kącikiem ust, przekładając swój płaszcz z jednej ręki do drugiej. Zaraz jednak powtórzyła ten ruch - żeby wolą dłonią chwycić rękaw Darrena i delikatnie pociągnąć go za sobą na drugą stronę uliczki. Udało uniknąć im się włoskich, bzyczących vesp, a nawet obtrąbienia - Neapol był dość wyludniały. Stanęli pod jedną z knajpek - a Smith przyłożyła palec do ust w uciszającym geście, żeby uchylić delikatnie drzwi (tak by nie zadzwonić dzwoneczkiem przy wejściu) i chwilę nasłuchiwać. W końcu odwróciła się do mężczyzny, kciukiem wskazując przez oszklone drzwi na dość zatłoczoną restauracyjkę. — Sami Włosi, w większości miejscowi, jeśli uwierzymy mojej szczątkowej znajomości neapolitańskiego — powiedziała, zdejmując z nosa okulary i zawieszając je przy kieszonce spódnicy. — Z kolei - wierząc stereotypom - Włoch nie pójdzie nigdzie tam, gdzie dobrze nie zje. Wcho... Przerwała nagle, przygryzając wargę i nieco nerwowym gestem odgarniając - i tak już odgarnięte - kosmyki za ucho. — Chyba, że już ustaliłeś gdzie pójdziemy...? — zerknęła znacząco na kieszeń z której Darren wcześniej wyjął zapisaną kartkę. — Ja nie zrobiłam żadnego rozeznania... — Doszło do niej teraz jak bardzo nie chciałaby czegoś zepsuć.
Ostatnio zmieniony przez Jessica Smith dnia Czw Sty 14 2021, 15:30, w całości zmieniany 1 raz
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren kiwał raz po raz głową, słuchając słowotoku Jess na temat neapolskiej architektury. Co prawda, nie mógł jej z niczym porównać, bo we Włoszech także był po raz pierwszy - jednak mimo wszystko co nieco pamiętał z lekcji Działalności Artystycznej i potrafił wskazać różnicę między budynkami romańskimi czy gotyckimi - lub tym bardziej barokowymi. I rzeczywiście, stolica Kampanii - przynajmniej Via Carbonara i zabytki przy niej - wydawała się być do tej pory o wiele mniej krzykliwa i przerośnięta ozdobami zdobiącymi kolejne ozdoby, a zamiast tego ułożona, klasyczna i nieco symetryczna. Shaw musiał przyznać, że mu to odpowiadało. - Dokładnej liczby nie znałem, ale podczas szukani informacji o mieście rzuciła mi się w oczy długa kolumna zatytułowana "świątynie" - przyznał Krukon. Był pod wrażeniem tego, jak dobrze Smith znała mugolski świat - a może raczej jak dobrze była w stanie się przygotować. Była to raczej normalna cecha u mieszkańców domu Roweny Ravenclaw, jednak Shaw - oraz zapewne wielu innych czarodziejów czystszej krwi - miałby problem z dotarciem do odpowiednich źródeł na temat niemagicznej kultury, szczególnie innych krajów. Może powinien bardziej zainteresować się tym całym enternetem? Krukon uśmiechnął się, wciskając kawałek papieru z powrotem do kieszeni. - Wchodzimy - wszedł w słowo Smith, nie pozwalając jej na kontynuowanie tego, co miało najwyraźniej nadejść, a więc nerwowego zaplątania się we własnych słowach - Zapraszam - dodał, wchodząc do środka, uderzając przy okazji o dzwonek znajdujący się nad drzwiami, który zaświergotał głośno obwieszczając przybycie nowych gości, po czym przytrzymał drzwi Jessice, zachęcając ją ruchem głowy do podążenia w jego ślady. Lokal nazwany Pizzeria Friggitoria Cacciali rzeczywiście wypełniony był osobami, które w większości nawet nie zwróciły uwagi na ich przybycie. Część z nich popijała różowe wina, u większości na stołach stały jednak kampanijskie, lokalne produkty - czerwone Aglianico del Taburno czy białe Falanghina del Sannio. Nie były to może sztandarowe włoskie produkty - najsławniejsze wina pochodziły głównie z Toskanii czy Piemontu - jednakże jasne było, że mieszkańcy takiego miasta jak Neapol woleli lokalne alkohole. Shaw odsunął jedno z krzeseł Jess, po czym podszedł do baru sięgając tam po menu wypisane na pojedynczej, plastikowej planszy, rzucając właścicielowi pizzerii nieco niepewne Buona sera, po czym wrócił do stolika i podał kartę Krukonce, zawieszając potem swój płaszcz na oparciu krzesła i siadając naprzeciw Smith. - I tak nie wiem co tu napisali - powiedział, wskazując na nazwy takie jak arancino, boscaiola, ripieno al forno czy ortolana - Mój język jest w takim razie na twojej łasce - dodał z uśmiechem, odchylając się do tyłu. Rozejrzał się z zaciekawieniem po wnętrzu, które jednocześnie bardzo różniło się od czarodziejskich kawiarni czy restauracji - na ścianach nie było choćby talerzy z wymalowanymi na nich pieskami czy kotkami - za to na ścianie wisiał spory telewizor, który transmitował najwyraźniej transmisję jakiegoś sportowego spotkania. Najwyraźniej wspierana przez lokalnych mieszkańców drużyna... zrobiła coś dobrego? bo Włosi w pewnym momencie wybuchnęli wiwatami, a zawartość ich lampek zniknęła w mgnieniu oka. - Psst, Jess - nachylił się nad stołem Krukon - Co oni robią? - spytał, wskazując podbródkiem na ekran - To znaczy, ci w telewizorze, nie dookoła.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Dla Smith przyswajanie informacji to był chleb powszedni - choćby z racji tego, że była typem mola książkowego, obserwatora i... jej matka była historyczką. W swoim rodzinnym domu w Londynie jej główną rozrywką bywało więc pożeranie książek wszelakich - najczęściej historycznych, od których półki w salonie po prostu się uginały. A prócz historii mugolskiej, ona sama studiowała na własną rękę tę czarodziejską - i porównywała wydarzenia w jednej i drugiej, szukając jakichkolwiek zależności. Wcale nie było ich tak mało - co bywało dość... zabawne. Z czasem widziała jak wiele te dwa światy miały ze sobą wspólnego - jednocześnie diametralnie się różniąc. Trochę jak Shaw - czarodziej z krwi i kości, ciekawy mugoli; i ona - czarownica z krwi mugolskiej, zafascynowana światem magicznym. — J-Jasne! — chciało jej się śmiać za każdym razem, kiedy Krukon zbywał jej niepewność machnięciem ręki. Wdzięczna za taką reakcję - i za przytrzymanie drzwi - weszła do Pizzerii, z ulgą odnotowując brak zainteresowania nowymi gośćmi, przynajmniej ze strony innych bywalców. Skinęła jedynie głową obsłudze z niemym powitaniem na ustach, rozglądając się za wolnym stolikiem, który zaraz zajęli. — Grazie mille— podziękowała, mimowolnie przestawiając się nieco na włoski - który rozbrzmiewał wokół nich nieprzerwanie - odbierając menu od Darrena. Położyła przed sobą kartę, szybko przebiegając po niej wzrokiem, żeby wyszukać interesującą ich pozycję - pizzę. — W sumie nic co dzisiaj by nas interesowało — odpowiedziała, wychylając się nieco nad stolik by zerknąć na wskazane przez studenta dania. Wzruszyła ramionami, opadając zaraz na swoje krzesło. — Lokalne potrawy, trochę dań sycylijskich z tego co kojarzę... Moja siostra Frankie miała kiedyś bzika na punkcie kuchni włoskiej. Tylko nie jest urodzoną kucharką, niestety... — Do tej pory Smith krzywo spoglądała na makarony - a dań swojej siostry nie brała do ust. Zajęła się studiowaniem karty - w przeciwieństwie do Shawa średnio zainteresowana wnętrzem knajpki, która choć włoska - była typowo mugolska. I to nie z kategorii górnolotnej z gwiazdkami Michelina i dystyngowanym wnętrzem - ot, lokalna jadłodajnia, jeszcze nie restauracja, ale już nie trattoria. Przytulna, prawie domowa. Przejęła się swoim zadaniem złożenia zamówienia - na tyle, że wiwaty Włochów kompletnie ją obeszły i dopiero głos towarzyszącego jej mężczyzny oderwał ją od kalkulacji - lepsza będzie marinara czy klasyczna Margherita? — To? — zamrugała, podnosząc wzrok znad karty na twarz Darrena - a potem na wskazany przez niego telewizor. — To piłka nożna. Grają w piłkę nożną — odpowiedziała krótko, chcąc już wrócić do studiowania karty - kiedy zorientowała się, że Shaw może nie wiedzieć co to za sport. Odłożyła menu na bok - przyglądając się uważniej biegającym małym ludzikom na zielonej murawie, próbując rozpoznać drużyny. Nie znała się jednak na lidze włoskiej. — Mi scusi! Chi sta giocando adesso? — rzuciła pytanie do najbliższego, wyjątkowo rozentuzjazmowanego Włocha, który gestykulował żywo, niemalże policzkując za każdym razem swojego towarzysza przy stoliku. Zmarszczyła delikatnie brwi w skupieniu, wysłuchując równie energicznej odpowiedzi - przekładając w głowie wszystko na angielski. — Lokalna drużyna Napoli gra z drużyną UC Sampadoria z Genuy. To trochę jak... quidditch. Tylko jest jedna piłka, którą można eee... kopać wyłącznie nogą. Dlatego piłka nożna. Najpopularniejszy mugolski sport. Drużyna liczy 11 graczy, nie 7. No i zasady są nieco inne. Jeden mecz trwa z reguły 90 minut, wygrywa ta drużyna, która zdobędzie więcej bramek. Bramka jest jedna, po każdej stronie boiska - i to dość duża. Grają wyłącznie na zielonym polu, jeśli piłka wypadnie poza linię boczną, to jest to tak zwany aut. Poza tym... — Dość trudno było tłumaczyć wszystko od podstaw, zwłaszcza, że dla Jess to była niemal wiedza ogólna, podstawowa. Nie myślała o tym wiele - a chciała Darrenowi udzielić jak najbardziej rzeczowej odpowiedzi. — Niby prosta gra, ale zawiera sporo... niuansów. A ja też nie jestem specjalistką od footballu... Nawet nie zauważyła, kiedy nad jej ramieniem zawisł właściciel lokalu, gotów przyjąć zamówienie. Uśmiechając się uprzejmie poprosiła o jedną Margharitę i klasyczną, neapolitańską marinarę - chociaż widząc średnicę lokalnych włoskich placków szczerze wątpiła, żeby byli w stanie pochłonąć choćby jedną z nich. — W sumie mogłam poprosić jeszcze o wino... — mruknęła, kiedy Włoch już odszedł od ich stolika - a ona zawiesiła wzrok na jednej z lampek na sąsiednim stoliku. Skoro już byli w Neapolu, grzechem byłoby nie spróbować. — Chociaż w porównaniu do naszej ognistej, to może przypominać sok.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Nożna? - spytał Krukon z uniesionymi brwiami - Dlaczego ją kopią? Nie mogą jej po prostu... rzucać? - spytał, spoglądając jeszcze raz na ekran, na którym biegało rzeczywiście mniej więcej dwudziestu mężczyzn, prawie połowa w jasnoniebieskich koszulkach, druga w ciemnoniebieskich - oraz co najmniej jeden gość biegający w żółci. Na szczęście chwilę potem nadeszły wyjaśnienia Jess dotyczące zasad piłki nożnej i tego na czym polega. Wydawała się być ostatecznie całkiem podobna do quidditcha - co prawda o wiele mniej ekscytującego, gdyż rozgrywka nie odbywała się paręnaście metrów nad ziemią na miotłach mogących rywalizować pod względem szybkości z autami wyścigowymi. - Margherita... - powtórzył Darren po Smith, mówiąc jakby do siebie. Najwidoczniej pizze były w różnych rodzajach - choć tego domyślić się można było już po chwili obserwacji klientów restauracji. Część z nich jadło placki, które na sobie miały prawie same mięso, reszta pokryta była ziołami, a na jeszcze innej Shaw zauważył... plastry ananasa? Dziwni ci mugole. - Wino? Koniecznie - przytaknął Shaw, zerkając na butelki stojące na innych stołach - Nie zdarzyło mi się pić jeszcze nic włoskiego - dodał ze wzruszeniem ramion. Szczerze mówiąc, ostrzeżenie Smith na temat ich łagodnego charakteru wcale go nie zniechęciło - to, że przyzwyczajony był do ostrzejszych alkoholi popularnych w Wielkiej Brytanii nie znaczyło że nie mógł chcieć spróbować czegoś łagodniejszego. Krukon oparł się łokciami o stolik, swoją uwagę przenosząc z wnętrza restauracji - i dziwnego sportu pokazywanego w telewizji... bo chyba tak mówiło się na zbiór programów odbieranych przez telewizory - na Jess. - A więc... jak tam... hmm... - Darren zmarszczył brwi - Adelajda! Tak, tak się nazywała! - rozchmurzył się Shaw, kiedy przypomniał sobie imię najnowszej przyjaciółki Smith. A coraz łatwiej było się w tym pogubić, szczególnie biorąc pod uwagę to, że sam jej widłogon miał trzy głowy, każdą z osobnym imieniem - Mam nadzieję, że nie zjadła ci za dużo butów? - spytał, zdając sobie sprawę że na wizzengerze Krukonka wspominała coś o zamiłowaniu ghulicy do spożywania obuwia.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
— Oprócz nożnej są inne sporty... Takie jak koszykówka, siatkówka, piłka ręczna. Tam piłkę się rzuca. No, oprócz siatkówki, bo wtedy jest 'piłka niesiona' i jest to błąd, który sędzia powinien odgwizdać... Baseball jest też całkiem ciekawy, grałam w niego kiedyś z siostrami — i wyobrażała sobie, że jest pałkarką w Quidditchu. Zalewała Shawa kolejnymi informacjami, mieszając właściwie wszystkie dziedziny - samej dziwiąc się jak dużo mogła opowiedzieć o takich zwykłych, mugolskich sprawach. I nie czuć się przy tym głupio, że je - w istocie - zna od podszewki. Chyba pierwszy raz w życiu. Szybko zreflektowała się, gdy Darren wyraził chęć na włoskie wino - samej pić głupio, ale była równie ciekawa lokalnego alkoholu. To tak jakby we Francji nie spróbować deski serów. — A, to chwila! Merlinie, jak były lampki po włosku... — wstała ze swojego krzesła, machając w kierunku obsługującego ich przed chwilą Włocha. Uśmiechnęła się do mężczyzny przepraszająco. — Posso un momento? — poprosiła jeszcze o lokalne wino i dwie lampki, mając jedynie nadzieję, że powiedziała wszystko jak należy. Zrozumienie na twarzy właściciela dobrze wróżyło - choć puszczone do niej, zaczepne oczko na odchodne nieco strąciło ją z pantałyku. Zamrugała zdziwiona - ostatecznie ignorując ten drobny fakt i zrzucając to na karb ekspresyjności narodu włoskiego. Poprawiając spódnicę, usiadła na swoje miejsce, łapiąc się na tym, że próbuje również poprawić nieistniejące w tym momencie okulary. Oparła się więc dłonią o policzek. — Upodobała sobie moje kapcie — z rozbawionym uśmiechem odpowiedziała na pytanie Shawa, krzywiąc się nieco na wspomnienie, którym się od razu podzieliła: — Kilka dni temu wyłuskałam się z łóżka i chciałam je założyć. Były na swoim miejscu, ale już bez wkładek i całe oślinione. — Wzdrygnęła się, kiedy nagłe uczucie obrzydliwej wilgoci do niej wróciło. Potrząsnęła głową, chcąc z siebie to strząsnąć. — Ogólnie jest grzecznym stworzeniem, śpi pod szafką kuchenną, zjada śmieci, alarmuje jak ktoś puka do drzwi... Na Merlina, jak to brzmi — parsknęła śmiechem, na swój nieoczekiwany spot reklamujący ghula jako zwierzaka domowego. — Nie mów mi, że Klaudiusz już nie wystarcza i sam czaisz się na ghula? Sięgnęła wolną dłonią do roślinki stojącej w wazonie na stoliku, badając opuszkami palców jej liście. Wzroku jednak nie odwracała od Darrena - nawet mimo kolejnych podniesionych wiwatów przez otaczających ich lokalsów.
Ostatnio zmieniony przez Jessica Smith dnia Pią Sty 15 2021, 00:38, w całości zmieniany 1 raz
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Oczy Darrena rozszerzały się coraz bardziej i bardziej kiedy słyszał on o mnogości mugolskich sportów - wszystkich do tego, z tego co zrozumiał, stricte z kopaniem, rzucaniem czy odbijaniem piłki. Czarodzieje swoich dyscyplin mieli o wiele mniej - i do tego wszyscy zgadzali się, że najbardziej prominentny był oczywiście quidditch. Wyścigi miotlarskie, mistrzostwa w krwawego barona czy durnia, czarodziejskie szachy - choć wszystkie miały swoich fanów, to niepodzielny prym wiódł oczywiście sport z ze zniczem i tłuczkami. Krukon nie odzywał się, kiedy Jess dodawała do zamówienia jeszcze wino i lampki - a przynajmniej taką miał nadzieję, bo nie miał zielonego pojęcia co powiedziała. Skrzywił się lekko i odwrócił w lewo, kiedy osoby oglądające mecz zaczęły wykrzykiwać jakieś wyraźnie nieprzyjemne rzeczy w stronę ekranu. Być może sędzia podjął jakąś kontrowersyjną decyzję. Tak czy siak, przez zerknięcie w bok nie zauważył spojrzenia rzuconego Krukonce przez właściciela restauracji. Zamiast tego zmarszczył czoło, bo jeden z Włochów przypadkiem wylał całą sosjerkę sosu pomidorowego na stół przy okazji wyjątkowo gwałtownej gestykulacji. Darren nachylił się nad stołem, by słyszeć lepiej Jess w tym całym harmidrze. - Nie, oczywiście... że... khm... - Shaw chrząknął, nieco zakłopotany. Wbił wzrok gdzieś między solniczką i pojemnikiem na serwetki - Możliwe, że w tym semestrze wyprowadzę się z Hogwartu - palnął w końcu, podnosząc nieśmiało wzrok na Smith - Nie chciałbym, żeby pufek siedział sam w domu kiedy będę w pracy albo szkole - wyjaśnił. Może był to nieco trywialny powód wypytywania o takie rzeczy, ale kto miałby go lepiej zrozumieć niż osoba, która posiadała największy zwierzyniec ze wszystkich które znał? W międzyczasie do ich stolika dotarł właściciel - na razie jeszcze bez pizzy, ale z otwartą już butelką oraz lampkami. Podczas stawiania ich na blacie powiedział coś po włosku - z czego część była wyraźnie skierowana w stronę Shawa - jednak Krukon był w stanie jedynie z nieco nieobecnym spojrzeniem kiwnąć głową. Jednak gdy tylko wąsaty mężczyzna odwrócił się, Darren nachylił się jeszcze bardziej nad stolikiem, wisząc twarzą prawie nad roślinką stojącą pośrodku. - Co on mówił? - syknął, wskazując na właściciela lokalu i ignorując - przynajmniej na razie - wino.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
W pierwszym momencie zmarszczyła brwi, odnotowując zakłopotanie w mimice Darrena. Poruszyła jakiś drażliwy temat? Nie, chyba nie. Klaudiusz może znów się przeziębił? To by wiele wyjaśniało, Shaw bardzo przejmował się swoim pufkiem pigmejskim... — Oh — westchnęła tylko na przedstawioną rewelację - by zaraz potem uśmiechnąć się lekko i pokiwać głową ze zrozumieniem. Rozumiała, jak mogłaby nie? Prócz tego, że sama miała prawdziwą menażerię w mieszkaniu - studiowała i pracowała, tak jak Shaw, i tak miewała podobne rozterki. Wybierając się razem z nim do Neapolu na ledwie kilka godzin - musiała najpierw zadbać o zwierzyniec, ale przynajmniej odpadało jej zmartwienie dotyczące samotności stworzeń. — W takim razie ghul byłby rzeczywiście idealny. Co prawda nie są zbyt inteligentne, ale wykonują proste czynności... Moja Adelajda wie jak wypuścić Kolumba, nie wypadając przy tym z okna. Dba o to, żeby Boo miał pełną miskę... chociaż połowę kociej karmy zjada sama. A na widłowęża może się gapić godzinami — chrząknęła, hamując chichot na wspomnienie niemal zahipnotyzowanej ghuliczki, przyklejonej obrzydliwą mordką do szyby terrarium Tic Tac Toe. — A gdzie się wynosisz? Londyn? Hogsmeade? Dolina? Wyprostowała się na krześle, gdy do ich stolika podszedł właściciel z winem - i o ile uśmiechała się uprzejmie, tak uśmiech ten z każdym kolejnym słowem Włocha nieco bladł. Smith wyraźnie zmieszała się - ale tylko na moment, kiedy uświadomiła sobie, że Darren nie rozumiał włoskiego. Markując swoje zakłopotanie obojętnością - sięgnęła po okulary, by założyć je na swój nos i przeczytać etykietkę na winie. Nie patrzyła na Shawa. — Przedstawiał wino, życzył smacznego... — chrząknęła, przesuwając butelkę w stronę Krukona. Pąsowy rumieniec wypływał powoli zza półgolfu na jej szyję. — I mówił, że jako facet powinieneś czynić honory — gładko dokończyła swoje kłamstwo, sugestywnie wskazując podbródkiem na dwie puste lampki. Tym razem włoskie, emocjonalne wybuchy naokoło ich stolika sprawiły, że niemal podskoczyła w miejscu - z pobłażaniem spoglądając na akcję rozgrywaną na boisku w TV, wstała. Bez słowa przestawiła swoje krzesło zaraz obok Darrena - i opadła na siedzenie, przysuwając do siebie jedną z lampek. — Nie będziemy się przekrzykiwać — wyjaśniła krótko.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren wysłuchał z uwagą słów Smith o zwierzyńcu, kiwając głową i zapamiętując szczegóły. Miał już do czynienia z ghulem - jego stryjek posiadał w piwnicy takie stworzenie, jednak ono głównie spało, stukało w rury i domagało się bardziej kalorycznego węgla do lizania, na pewno więc nie można było nazwać je pożytecznym albo tym bardziej przyjemnym. Kiedy Jess usiadła obok niego, Shaw odczekał jeszcze chwilę po czym napełnił do połowy obie lampki i powąchał nalaną do swojej szkarłatną ciecz. W aromacie czuł nuty leśnych aromatów, cynamonu i fiołka, oraz czegoś jeszcze, czego dokładnie określić nie mógł - przynajmniej dopóki nie zorientował się, że Smith usiadła tak blisko, że praktycznie czuł jej perfumy - albo zapach karmy dla widłogonów. Krukon chrząknął, postanawiając po dłuższej chwili odpowiedzieć na pytanie Smith dotyczące miejsca jego zamierzonej przeprowadzki. Przed tym zmoczył jeszcze usta w winie, czując stanowczy, może nieco pikantny smak czerwonego wina - jednak oczywiście o wiele słabszego niż whisky. - Per Crucem Ad Coronam - powiedział, podnosząc lampkę nieco do góry w udawanym toaście - Przez krzyż do korony. Przeprowadzę się zapewne do Exham Priory - wyjaśnił, po czym westchnął ciężko. Z ostatnich dwóch zdań które wypowiedział, zapewne jedynie słowo "przeprowadzę" było w miarę zrozumiałe. - Siedemdziesiąt lat temu mój dziadek dowiedział się, że odziedziczył jakąś ruinę w Archenfield, będąc piątą wodą po kisielu starego, irlandzkiego rodu de la Poer - zaczął wyjaśniać, zerkając na Jess, która była tak blisko, że mógłby praktycznie policzyć kosmyki jej włosów - gdyby nie były regularnie zaciągane wbrew ich woli za ucho - Jednak kiedy dotarł na miejsce, to okazało się że nie dość że ściany trzymają się cudem, to miejsce jest przeklęte przez plagę szczurów, które wyryły sobie sieć tuneli w starych murach - kontynuował, biorąc kolejny łyk wina. Nie lubił opowiadać historii Priory - być może dlatego, że w dzieciństwie słyszał ją dziesiątki razy - Szukając pomocy - bo nie był na tyle głupi, żeby złazić samemu do piwnicy albo coś - trafił na czarownicę, która nie dość że zdjęła uroki, to jeszcze teraz mogę do niej mówić "babciu" - powiedział z lekkim uśmiechem, który szybko zmienił się w bliżej nieokreślony grymas - Teraz dziadkowe zamierzają się przeprowadzić do kogoś z rodziny, bo niełatwo im już samym mieszkać w wielkiej rezydencji, nawet z pomocą magii. Celują w mojego wujka, pewnie dlatego że wyniósł się do Andaluzji. A jako że Priory znowu wygląda prawie jak ruiny, to trzeba będzie wszystko odnowić, odmalować sufit w jadalni, załatać dach tu i ówdzie, ponowić zaklęcia, wymienić zamki... - wymieniał raz za razem, czując jak ciśnienie w skroniach zwiększa się coraz bardziej - A oprócz tego, jeśli mam mieszkać tam sam, to wolałbym chociaż mieć parę zwierząt do towarzystwa - zakończył, odchylając się do tyłu i opierając o swój zawieszony na krześle płaszcz. Westchnął i wziął większy łyk wina, prawie kończąc lampkę. Czuł już ciepło docierające do jego uszu - nie jadł dziś obiadu, zostawiając miejsce na włoski placek.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Skinęła głową w niemym podziękowaniu, kiedy Shaw rozlał im do lampek wina - i również jego wzorem najpierw powąchała trunek, nim zamoczyła w nim usta. Nie była znawczynią, w żadnym calu - jednak podobało jej się to, że w ogóle nie czuła alkoholu, a wyraźne, leśne nuty. Rzeczywiście, włoskie wina szło smakować. Zwłaszcza jeśli człowiek wyraźnie skupiał się na swoich kubkach smakowych, a nie dwuznacznym spojrzeniu właściciela knajpki i tego jak zwykły spontaniczny wypad do Włoch mógł wyglądać z boku. Bo to chyba zupełnie normalne, spędzać czas z kimś z kim się dogadujesz i czujesz dobrze, prawda? Zamrugała, szczęśliwie wyrwana z refleksji głosem Darrena, który postanowił rozwinąć przedstawioną wcześniej nowinę. Oparła podbródek na dłoni, wysłuchując go z uwagą - szarym spojrzeniem nawet nie wędrując do - wyraźnie obwieszczanej przez energicznych Włochów - akcji na ekranie telewizora. Nie wysłuchiwała go z grzeczności - naprawdę była zainteresowana historią Exham Priory. — Jejku, Darren — westchnęła po raz kolejny, uśmiechając się pod nosem i upijając mały łyk wina. — Dla mnie to brzmi jak naprawdę niesamowita historia... — Możliwe, że nadużywała tego określenia w stosunku do osoby Shawa, ale nic nie mogła na to poradzić. — W sensie... Wiesz, ja takie opowieści znam tylko z książek, nie z życia. Zdążyłam się już przyzwyczaić do różnych niezwykłości, ale usłyszeć coś takiego z pierwszej ręki? — wyłapała brązowe spojrzenie Shawa, zaraz jednak uciekając wzrokiem gdzieś w przestrzeń - nerwowo poprawiając wymykające się zza ucha kosmyki. — Moja rodzina obfituje jedynie w opowieści z dzieciństwa moich sześciu sióstr. Wpychanie plasteliny do nosa, bycie żywą tarczą w darta... Chrząknęła, przygryzając wnętrze policzka - musiała odgonić od siebie myśli, które towarzyszyły jej niezmiennie od lat: o przeraźliwej przeciętności swojego życia w porównaniu do jej umagicznionych znajomych. Darren dzielił się z nią tą historią nie po to jednak, żeby jakkolwiek ją pogrążyć czy sprawić, żeby czuła się gorzej - tego była zadziwiająco pewna. Pytała, więc odpowiadał. Zbyła więc swoje kompleksy machnięciem ręki. — W każdym razie — podjęła, odzyskawszy rezon po swojej krótkiej, wewnętrznej analizie. — Gdybyś potrzebował pomocy w czymkolwiek, to akurat zaklęcia gospodarcze mam bardzo dobrze opanowane! — zdobyła się nawet na górnolotny żart, uśmiechając lekko. — Co prawda ja sama jeszcze się nie wzięłam za remont mojej klitki w Hogs, ale... Przerwała, bo przy ich stoliku pojawił się restaurator, własnoręcznie serwując dwie gorące, świeżo wyjęte z kamiennego pieca pizze. Wymieniła z nim uprzejmości po włosku, dziękując jeszcze za wino - w duchu dziękując za to, że do knajpki weszli następni goście, którzy odciągnęli Włocha od ich stolika. Zwłaszcza, że - pomijając impertynencję gospodarza - pizza pachniała po prostu obłędnie. — Lepszej pizzy chyba nie zjesz już nigdzie — rzuciła, wdychając zapach włoskiego placka - i czując jak jej śliniaki podejmują wzmożoną pracę. — Czy wszystko we Włoszech pachnie i smakuje lepiej? — spytała retorycznie, podsuwając Darrenowi klasyczną Margheritę. — Buon Appetito! Próbuj, dyniowe paszteciki na pewno przebija... Sama sięgnęła po swój kawałek pizzy, walcząc przez chwilę z ciągnącą się, gorącą mozzarellą parzącą jej palce - ostatecznie musiała dopomóc sobie nożem. Nie spróbowała jednak - czekając aż Shaw pójdzie w jej ślady.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Zapachy panujące w restauracji coraz śmielej wdzierały się w nozdrza Darrena. Aromat mięsa i ziół dochodzący z kuchni oraz innych stołów, zapach jego własnego, sosnowego szamponu do włosów czy lekki, ledwo wyczuwalny odór spoconych z powodu emocji - i nieco zbyt mocno podkręconego ogrzewania - Włochów. Krukon uświadomił sobie, że mimo raczej przyjemnej atmosfery był cały spięty - i to nie z powodu spojrzeń właściciela czy wrzasków innych klientów, które na spektrum emocji wahały się od euforii po rozpacz, zależnie od tego po której stronie murawy znajdowała się futbolówka. Dlaczego więc? Tego nie mógł do końca określić. Uśmiechnął się lekko na reakcję oraz propozycję Krukonki. - Każda pomoc się przyda - pokiwał głową, patrząc z wdzięcznością na Jess. Odwrócił jednak od razu wzrok - tylko po to, by dostrzec zbliżającego się do nich restauratora, niosącego dwa słusznej wielkości placki przystrojone serem, sosem oraz innymi dodatkami. Mężczyzna wyglądał tak, jakby chciał jeszcze coś do studentów coś po włosku pofandzolić, ale z przemowy - zapewne - wychwalającej jego kuchnię wyrwało go przybycie innych klientów. Darren ostentacyjnie odetchnął z ulgą i, widząc że z jedzeniem Smith czeka na niego, sięgnął po pierwszy kawałek, przewracając oczami na wspomnienie o dyniowych pasztecikach. Uraz po napychaniu się wszelkimi formami dyni podczas Nocy Duchów jeszcze do końca mu nie minął - tak więc też i paszteciki znajdowały się na razie na czarnej liście. Oczy Darrena po wzięciu pierwszego kęsa rozszerzyły się - z dwóch powodów. Po pierwsze, danie było naprawdę smaczne. Roztopiony ser bosko kleił się między zębami i językiem, zioła chrupały między zębami, a sos był wyczuwalny, acz nie nachalny. Po drugie, pizza była też jeszcze gorąca, kolejne parę sekund Shaw spędził więc na gwałtownym wydychaniu obłoków pary oraz odkrywania, że bezpośrednie połączenie wina z pizzą nie smakowało aż tak dobrze. - Uau - westchnął po dojedzeniu pierwszego kawałka do samego obrębu - Dyniowe paszteciki mogą się schować - przyznał, chłodząc nieco usta łykiem wina. Otworzył usta ponownie, ostatecznie jednak wydobyło się z nich tylko parsknięcie. Shaw uznał, że wspomnienie o tym, że nie dziwi się już dlaczego pewne żółwie z kanałów Nowego Jorku tak lubią pizzę nie było na miejscu. Zamiast tego zmrużył oczy i wbił przeszywające spojrzenie w Jess. - Chwila... czy ty byłaś kiedyś tarczą do darta? - spytał z cieniem uśmiechu na ustach, sięgając po butelkę i uzupełniając lampki winem - Czas na twoją rodzinną historię - oznajmił - Może być tak mugolska że bardziej się nie da, tym lepiej. Nawet o wymianie amukutalora w aucie - dodał prędko. Zarówno przed chwilą, jak i jeszcze w starym młynie dało się zauważyć, że nieczarodziejskie pochodzenie jest dla Smith czymś niewygodnym - tymczasem Darren nie mógł wyobrazić sobie nic ciekawszego.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Obserwowała reakcję Shawa z nawet nieukrywanym zainteresowaniem - wszak pierwszy raz w życiu spotkała się z tym, że ktoś nie jadł mugolskiej pizzy. Sama przed sobą musiała przyznać, że pizzę jako-taką nie uważała za stricte mugolskie danie. Po prostu... Ot, danie. I nie myślała o tym, że ktoś mógł jej w życiu nie próbować. — Cieszę się, że Ci smakuje — skomentowała jednoznaczną reakcję Shawa z uśmiechem - po to, by zaraz samej wgryźć się w swój kawałek. Ubóstwiała roztopioną mozzarellę, zwłaszcza tak dobrej jakości - a nie gumowe, białe kulki z plastikowego worka. Przymrużyła oczy z wyraźnym zadowoleniem, wzorem Darrena skupiając się na dojedzeniu tegoż pierwszego kawałka. Włoch mógłby być z siebie dumny - jeśli ktoś zachowywał ciszę przy jedzeniu, to posiłek musiał być naprawdę smaczny. — To Margerita, spróbuj marinary — wycierając usta serwetką, wskazała podbródkiem drugi z placków na ich stoliku. Wzięła w dłoń lampkę z winem i upiła mały łyk, pozwalając by trunek rozlał jej się równomiernie na języku. Westchnęła cicho, podejmując zaraz: — Nie ma sera, główne składniki to pomidory, czosnek i oregano, nie licząc ciasta. Kiedyś ulubiony przysmak marynarzy podczas rejsów, bo to bardzo prosty przepis. — Oczywiście, nie mogła sobie darować choćby najmniejszej ciekawostki. Czując na sobie wzrok Shawa, wyprostowała się nieco - choć nie dopadło jej zwyczajowe zakłopotanie. Przynajmniej nie takie, które kazało jej się schować. Uśmiechnęła się delikatnie, podsuwając lampkę do uzupełnienia. — Każda z nas była kiedyś tarczą do darta — przyznała, z rozbawionymi iskrami w oczach, mówiąc oczywiście o swoim tabunie sióstr. — Akumulatora — poprawiła go automatycznie, po czym chrząknęła i zerknęła na studenta przepraszająco. — To trudne słowo, i w wymowie i w tłumaczeniu działania. Tak jak choćby alternator, amortyzator czy cewka zapłonowa... — rzucała randomowymi 'częściami samochodowymi', o których kiedyś zasłyszała - albo przeczytała. — Jesteś pewny, że chcesz usłyszeć takie historie? — spytała, choć bardziej retorycznie, bo zaraz uszczknęła kolejny kawałek pizzy i po krótkim zastanowieniu, podjęła: — Nie wiem jak to się działo, ale najczęściej to ja - zupełnie niechcący! - robiłam krzywdę moim siostrom... Poprawiła się na krześle, odrobinę nerwowo poprawiając włosy. Nie mogła jednak powstrzymać zalążka rozbawionego uśmiechu, kiedy tak wędrowała myślami do przeszłości i tych wszystkich niedorzecznych, siostrzanych akcji. — Przytrzasnęłam mojej siostrze język kanapą i musiała mieć szyty. Tak, kanapą. — Prychnęła cicho, sięgając po lampkę z winem i po upiciu łyka, zaczęła bawić trunkiem, przelewając go po szklanych ściankach. — Chowałyśmy pościel i kanapa była podniesiona. Phoebe zajrzała sobie do środka, akurat jak opuszczałam klapę, żeby zamknąć sofę... No i przegryzła sobie język na wylot. Na szczęście nie miała jedynki i dwójki, więc go sobie nie o d g r z y z ł a. — Albo jak - głupie - rzucałyśmy sobie nawzajem orzeszki do ust. Każdy myślący zasłoni w takiej sytuacji gardło językiem, ale nie Frankie... Anne cisnęła jej orzeszka prosto w krtań, a ta zaczęła się dusić. Dobrze, że chociaż Anapneo potrafię... — łypnęła na Darrena, uśmiechając się kącikowo. — Rodzice oczywiście o niczym nigdy nie wiedzieli. Khm... Albooo... — Chyba jeszcze nigdy tak swobodnie nie dzieliła się tak nudnymi historiami z nikim. Właściwie to było nawet budujące. — Wiesz, że jak włożysz winogrona do mikrofalówki to wybuchną?
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Aaaa - wydusił z siebie tylko Shaw w odpowiedzi na komentarz Jess. Cóż, ciężko było mu się dziwić - artykulacja pełnych zdań i słów może być nieco utrudniona z ustami wypełnionymi roztopioną i jeszcze nieco za słabo ostygniętą mozzarellą. Acz przynajmniej się starał. - Najpierw historia, teraz gotowanie - pokręcił głową Darren, sięgając po kawałek poleconej przez Smith marinary - Jest coś, o czymś nie wiesz? - spytał, zauważając rzeczywiście kawałeczek czosnku na fragmencie pizzy. Słysząc natłok mugolskich nazw mechanicznych części Krukon jęknął i podniósł rękę, odkładając jednocześnie na swój talerz na wpół zjedzony kawałek pizzy. - Wstrzymaj konie, po kolei - powiedział z lekkim wyrzutem. Jeśli Smith chciała go ogłupić, to wyszło jej to znakomicie - A-ku-mu-la-tor - powtórzył z namaszczeniem każdą sylabę, szukając po wypowiedzeniu każdej potwierdzenia na twarzy Jess że udało mu się trafić w odpowiedni zestaw samo- i spółgłosek - Amornator, altertyzator, cewka zapłonąca - wyrzucił potem z siebie trzy kolejne nazwy, dumny że w ogóle je zapamiętał - nie wspominając już o tym, że wypowiedział je oczywiście poprawnie. Shaw pokiwał głową, słuchając pierwszej historii na temat jednej z sióstr Jess. Uśmiechnął się szeroko, zastanowił go jednak jeden szczegół. - Pytanie - powiedział - Jedynki i dwójki jeszcze jej nie wyrosły, czy je jej wybiłaś? - spytał, obdarzając Smith badawczym spojrzeniem. Być może pod maską zakochanej w książkach Krukonki kryła się choleryczka polująca na swoje rodzeństwo? W reakcji na rewelację na temat wybuchowych właściwości winogron Darren musiał łyknąć nieco wina. Wziął haust nieco większy niż zwykle, po czym odstawił lampkę na stół. - Nie miałem pojęcia - przyznał z lekkim wzruszeniem ramion - Ale jest jeszcze jedna ważna kwestia - dodał, splatając dłonie na piersi i odchylając się nieco do tyłu, jak Colombo mający zadać pytanie, na które odpowiedź rozwiąże całą sprawę. Detektyw Darren zamknął na chwilę oczy, jakby szukając właściwych słów, po chwili jednak zdecydował się na najprostsze i najszczersze podejście. Podniósł powieki i wbił świdrujące spojrzenie w Jessicę, pytając: - Co to jest mikrofalówka?
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Nie chciała studenta jakkolwiek zdyskredytować, czy choćby wprawić w zakłopotanie - albo pierdolnik myślowy. Zwyczajnie dzieliła się tym, co wiedziała, zwłaszcza, że Darren wykazywał - w jej odczuciu - szczere zainteresowanie tematem. Dlatego też nie wstrzymywała języka, i dlatego też komentarz Krukona odnośnie swojej domniemanej wiedzy nie przyjęła jako przytyk, a bardziej... Wyraz podziwu? No, nie przesadzając - przynajmniej aprobaty. — Jest... bardzo dużo rzeczy, o których nie mam pojęcia — dodała tylko, wgryzając się zaraz w swój kawałek pizzy i popijając ją winem. Rzeczywiście, to połączenie nie należało do najlepszych - klasyczna coca-cola byłaby lepsza, choć nie grzałaby tak przyjemnie w żołądku. Co już Smith powoli zaczęła odczuwać - zwłaszcza w połączeniu z ogólnie otaczającym ją ciepłem. — Amor-nator... — powtórzyła za Darrenem, próbując zachować kamienną twarz. Sama w końcu przyznała, że to nie były łatwe słowa - nie miała prawa się śmiać... Udało jej się to zaledwie przez sekundę, bo zaraz potem chichot wyrwał się z jej gardła i musiała zasłonić usta dłonią, żeby zdusić go w zarodku. Próby Shawa były... ujmujące. Jego zaangażowanie w zrozumienie tematu właściwie rozczulało. — Przepraszam! — potarła zarumienione policzki wierzchem dłoni, wycierając też wilgoć z kącików oczu. W przepraszającym geście chwyciła dłoń Darrena, ściskając ją lekko - czując jak ciepło wiruje jej w żołądku. Przybrała skruszony uśmiech - a przynajmniej taką miała nadzieję. — Nie śmieję się z Ciebie, żebyś nie myślał! Chrząknęła, cofając dłoń, dalej uśmiechając się półgębkiem - sięgnęła po wino, zahaczając spojrzeniem o toczącą się na ekranie rozgrywkę ligową. Wynik był już chyba przesądzony, bo Włosi z wyraźnym ukontentowaniem powrócili do swoich stolików. — Och nie, to nie byłam ja. Phoebe trenowała sztuki walki, tam jej wybili mleczaki — odpowiedziała, wyobrażając sobie szczerbaty uśmiech siostry, kiedy wracała z dojo. Swoją drogą był to całkiem ciekawy i skuteczny sposób pozbywania się mlecznych zębów. Na pewno lepszy niż przywiązywanie do nich sznurków, by wyrwać je za pomocą klamki albo kamienia zrzucanego z balkonu... Wróciła spojrzeniem do Darrena, znów opierając się na dłoni - podłapując budowane przez niego napięcie. Uważnie obserwowała jego skupioną twarz - a kiedy wbił w nią wzrok, spięła się mimowolnie, czekając na pytanie, które... sprawiło, że musiała rozmasować sobie skroń. — To... Hmm... Cóż... — zamotała się, po raz kolejny poprawiając włosy i próbując poskładać nagle rozpierzchnięte myśli do kupy. I przedstawić Shawowi rzetelne streszczenie działania mikrofali. — Coś takiego jak piekarnik, tylko duuużo mniejsze — zaczęła gestykulować, pokazując rękoma mniej-więcej wielkość tegoż urządzenia. Pi razy oko. — Możesz tam odgrzewać różne rzeczy. Zazwyczaj odgrzewać, bo stricte pieczenie albo gotowanie w mikrofali to bujda na kółkach, prawie wszystko wychodzi rozmokłe i mdłe. A nazywa się 'mikrofalówka', bo to właśnie dzięki mikrofalom wprawia w ruch cząsteczki wody i... — przygryzła wargę, zerkając z niejakim zmieszaniem na Krukona. Nie bardzo wiedziała jak przedstawić takie informacje. — Winogrona mają w sobie dużo wody. Wprawiona w ruch, rozrywa zewnętrzną warstwę i wybuchają. Jest... dużo rzeczy, których nie powinno się wsadzać do mikrofali. Westchnęła ze zrezygnowaniem, wlepiając szare spojrzenie w ledwo ruszoną marinarę. — Trudno to się tłumaczy. Musiałabym Ci pokazać — stwierdziła po prostu.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Jeszcze się z żadną taką dziedziną... nie spotkałem - przyznał Darren, odpowiadając na nieco zbyt skromne stwierdzenie Jess, że "wielu rzeczy jeszcze nie wie". Przełknął kawałek pizzy, po czym parę razy chrząknął ukradkiem. Część roztopionego sera została mu w gardle, podczas gdy reszta popłynęła już w dół przełykiem - oba fragmenty posiłku połączone były jednak nadal długim, serowym ścięgnem, nieprzyjemnie drapiącym w gardło. Parę kaszlnięć i łyk wina zaradziły jednak temu problemowi. - Tso? - spytał Shaw ze zmarszczonym czołem. Z jakiegoś powodu Jess postanowiła skwitować jego próby poznania mugolskich urządzeń chichotem. Ścisnął lekko jej dłoń i pokiwał głową - No dobrze, uznam że to altercewki cię tak bawią - dodał bezbarwnym tonem, kończąc kieliszek wina. Czuł, że uszy stawały mu się coraz czerwieńsze - choć być może było to spowodowane całkiem wysoką temperaturą panującą w, bądź co bądź, tłumnie wypełnionej restauracji. - Piekarnik, tak, to znam - powiedział pod nosem, kiwając głową i uważnie podążając za wyjaśnieniami Smith. Dalsza część wytłumaczenia sprawiła jednak, że to Krukon musiał unieść dłoń do skroni - A więc... w mikrofali... są mniejsze mikrofale? - spytał - Mikrofale mają warst... hm, nieważne - chrząknął, przerywając pytanie które w jasny sposób nawiązywałoby do zielonego ogra także posiadającego warstwy - Dobra, zostańmy na tym że to mini-piekarnik i służy do wybuchania winogron - powiedział nieco skonfundowanym tonem. Im głębiej wchodził w mugolski świat, tym bardziej czuł się jakby za każdym rogiem czaił się na niego jakiś urwis i ciskał w niego Confundusem. Mikrofale? Eksplodujące owoce? Akumulator? Choć pizza była w porządku. Shaw westchnął, podążając za wzrokiem dziewczyny w kierunku niedojedzonego placka. Rzeczywiście, wyglądało na to że był mniej głodny niż to ocenił przed wejściem. - Jak będzie "pudełko" po włosku? - spytał Krukonki, zerkając jednocześnie na zegarek. Godzina, w której świstoklik przeniesie ich do Hogsmeade, zbliżała się nieubłaganie - Zbieramy się - powiedział, stukając w szkiełko czasomierza - Jak się sprężymy, to jeszcze zahaczymy o Palazzo Reale, chociaż z zewnątrz - dodał. Po uregulowaniu rachunku złapał Smith za rękę i wyprowadził ją z restauracji - nie mieli przecież czasu i Shaw musiał zarzucić odpowiednio wyższe tempo. Oczywiście.
z/t x2
+
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Włochy były dla Lowella czymś nowym. Pierwsza noc spędzona w rezydencji, w pokoju Lary, kiedy to od czasu do czasu przyglądał się widokowi na zewnątrz, skierowanemu ku plaży, zdawała się nie być zbyt senna. To wówczas wtedy, czysto teoretycznie, ludność w tymże kraju budzi się do życia. Zaczyna spędzać ze sobą więcej czasu, by potem, jak gdyby nigdy nic, z pełnymi brzuchami zasnąć i rozpocząć kolejny dzień. Łokieć pozostawał oparty o parapet, gdy chłopak starał się coś więcej z tego widoku wyłuskać. Przypominało mu to poniekąd dawne czasy; zapach był jednak inny, jak również krajobraz rozciągający się za szybą oddzielającą go od zewnątrz - także. Jakiś dziwny, wewnętrzny spokój opanowywał jego ciało. Wysublimowane, wręcz nienaturalne, przedzierało się raz po raz przez tkanki, powodując błogi stan, z którego to nie chciałby rezygnować. I o ile wiedział, że prędzej czy później powróci do Wielkiej Brytanii, o tyle jednak nie zamierzał dokładać sobie dodatkowych, ciężkich cegiełek. Od czasu do czasu stawał na placach - innymi razy kierował się ku kuchni, by tym samym wziąć ze sobą jakikolwiek napój. Co prawda na kakao nie mógł raczej liczyć, ale herbatą jak najbardziej się zadowalał, w związku z czym, gdy Lowell przebywał w pokoju, był tylko on, ciepła herbata, usypiający widok nieba i przyjemne powietrze muskające membranę skóry pozwalającej tak naprawdę na zachowanie jego prawdziwego ja. Na to, kim jest. Nawet jeżeli pozostawała obarczona licznymi śladami i bliznami. Kiedy to zasnął, sny były ciut spokojniejsze. Nie przedzierały się przez nie stany świadomości w postaci tego, co wcześniej miało miejsce, w związku z czym mógł odetchnąć tym samym z widoczną ulgą, kiedy to oddał się w ramiona Morfeusza. Zamknięte oczy, ukryte przed światem - tak samo okryta cienkim kocem sylwetka - nie przejawiały niczego, co wskazywałoby na cierpienie zachodzące między sklepieniem żeber, gdzie serce - mimo że pompuje krew - jeszcze nie jest do końca świadome swojej realnej siły. Rano natomiast ubrał na siebie to, co zdołał pożyczyć od Rosjanina - pierwsza sprawa, że byli bardzo zbliżonego wzrostu, przywracając średnią do prawidłowej normy, druga natomiast tyczyła się ich wyprawy do Neapolu. Nie bez powodu zatem Lowell naciągnął na własne cztery litery spodnie, by tym samym na torsie zawidniała biała koszula. To było to, w czym nosił się Rosjanin, aczkolwiek prędzej pod marynarką; samemu nie widział sensu strojenia się w taki sposób, dlatego jedynie cicho westchnął, biorąc ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy. Trochę gotówki, portfel, różdżkę... no i może dobry humor? Kto wie - niemniej jednak, po zjedzeniu śniadania oczywiście, wyruszyli tym samym w podróż po ulicach Neapolu, korzystając tym samym z odpowiedniego we Włoszech środka transportu magicznego. - Więc... poszukujemy najbliższej księgarni magicznej w dzielnicy czarodziejskiej. Tylko problem jest taki, że komunikujemy się głównie angielskim, więc to zadanie mamy trochę... utrudnione. - westchnąwszy, kiedy to znajdowali się na jednej z licznie obchodzonych uliczek Neapolu, Lowell założył dłonie na własne biodra, biorąc jeszcze raz głębszy wdech. Samemu nie wiedział zbyt wiele o tym miejscu, w związku z czym liczył na wiedzę posiadaną przez Zagumova. - Miałeś wcześniej jakieś poszlaki na ten temat? - zapytał się, spoglądając po okolicznych osobach. No, na pewno nie przypominali rodowitych mieszkańców tego miasta. Chłopak był zbyt blady, a Rosjanin, no cóż, miał zbyt słowiańskie korzenie. Mimo to Felinus wiedział, że w dwójkę nie powinno być problemu, o ile się jakoś magicznie nie rozdzielą.
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Spał całą noc mocno, wtopiony w swoje łóżko na tyle, że podczas porannej pobudki, trudno mu był podnieść stare kości i przygotować się do zaplanowanego wyjazdu, podczas to którego mieli zwiedzać jedno z miast mieszczących się na Półwyspie Apenińskim. Liczył, że czas spędzony tam będzie pożyteczny dla ich obojga. Przy okazji mieli okazję poznać historię oraz zabytki tego pięknego miejsca, zarówno po mugolskiej, jak i czarodziejskiej stronie. Nieopodal mieścił się wulkan Wezuwiusz, wokół którego to tańczył niegdyś Zaccari Innocenti, czarodziej, który podejrzany jest o zagładę pobliskich Pompejów i Herkulanum. Warte uwagi było też to, że uważa się, że podczas erupcji, winowajca poniósł śmierć. Trzeba też wspomnieć, że Włochy uważa się za ojczyznę zaklęcia "Reparo" , jednego z najbardziej użytecznych czarów, przynajmniej według niego. W końcu każdemu mogło się zdarzyć zniszczyć przez przypadek, czy też pod wpływem emocji, lub rozmaitych substancji, przedmiot, który powinien jednak pozostać w jednym kawałku. -Myślę, że jeżeli będziemy się pytać o bibliotekę i dołożymy do tego odpowiednią mimikę, to zostanie nam wskazana droga. W końcu słowo to jest dość podobne, o ile nie identyczne jak w angielskim- gorzej by mogło być w przypadku gdyby musieli zapytać się o coś bardziej szczegółowego, co wymagałoby od nich bliższej, lepszej znajomości lokalnego języka. -Nie, nie miałem, ale myślę, że możemy zacząć w zabytkowej dzielnicy.- liczył, że to proste myślenie na coś się zda i faktycznie trafią na ślady magicznej aktywności. Z chęcią przyjąłby ten ślepy traf, chociaż zwiedzanie miasta samo w sobie nie było niczym złym.
Zbyt wiele na temat historii czarodziejskiej całych Włoch nie wiedział, w związku z czym mógł liczyć tylko i wyłącznie na wiedzę dzierżoną przez Borisa Zagumova. Owszem, starał się zwracać na nią uwagę, ale prędzej czuł się przywiązany do tego, co niemagiczne i bardziej poddane możliwości wyjaśnienia, aniżeli łamiące prawa fizyki i ogólnie trudne do wytłumaczenia. No cóż - każdy świat różnił się pod tym względem, w związku z czym nawet największe modły by nie dały prawidłowych, snujących się leniwie odpowiedzi. Zabytki zdawały się już być znacznie ciekawszą opcją, w związku z czym Lowell chciał pozwiedzać, ale cel mieli ciut inny, kiedy to dotarli na miejsce. Nie poprzez teleportację, a właśnie poprzez magiczny środek komunikacji publicznej. Pewna, częściowa namiastka pochodzenia Puchona, podsycona pierwiastkiem prawidłowego istnienia społeczności czarodziejskiej. Rozglądając się po otoczeniu, Lowell zastanawiał się nad tym, czy odnajdą rzeczywiście jakieś magiczne biblioteki... czy jednak będą zwyczajnie poddawać się złudnemu uczuciu, że wiedzą, gdzie są, gdy tak naprawdę jedyne, co im zostanie, to pytanie mieszkańców o pewne wskazówki. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nawet jeżeli znajdowali się częściowo w magicznej dzielnicy, to jednak nie wiedzieli, czy jest ona magiczna. Środek transportu mógł wyrzucić ich dosłownie wszędzie, ale najlepszym strzałem w dziesiątkę byłoby to wszystko wtedy, gdyby jednak podali dokładną lokalizację, gdzie chcą się udać. No cóż, nie wszyscy myślą o krok do przodu, wysuwając się z cieni pewnego zastanowienia i otumanienia podczas wypowiadania własnych słów. - Teoretycznie tak... może mają tutaj jakieś informatory na uliczkach? Mapy, cokolwiek? Wiesz, chyba Neapol to jest dość... wycieczkowe miasto, więc nie podejrzewam, by turystyka tutaj znajdowała się na dość niskim poziomie. - przytaknąwszy, zaczął rozglądać się po otoczeniu, by cokolwiek takiego znaleźć. Przy znakach informacyjnych znajdowały się angielskie oznaczenia, aczkolwiek na nic się to zdawało, kiedy tak naprawdę nie wiedzieli, gdzie powinni szukać. A może to właśnie intuicja zaprowadzi ich tam, gdzie powinni się znaleźć? Student nie wiedział, ale zamierzał tym samym spróbować, uderzając parę razy podeszwą obuwia o twardy, kamienny chodniczek. - Ewentualnie może ktoś zna też angielski. Bo jednak włoski to chyba bardziej... czerpie z innych źródeł. - mruknąwszy, zastanowił się na chwilę, by tym ruszyć za Zagumovem, który chyba trochę wiedzy mimo wszystko i wbrew wszystkiemu miał. - No to chodźmy w takim razie. - przytaknął, by tym samym zrównać się krokiem z szefem Biura Bezpieczeństwa. Różnica wzrostu praktycznie nie istniała, a jedyne, co ich tak naprawdę dzieliło, to rok urodzenia. Przemierzanie przez uliczki było poniekąd ciekawe; obserwowanie odmiennej architektury pozwoliło dostrzec Lowellowi inną stronę świata i przyzwyczajenia, kiedy to zwracał uwagę nawet na najmniejsze szczegóły. Promienie słońca dokładnie oświetlały budynki i mniej lub bardziej zwężone drogi, co różniło się w stosunku do wiecznie ponurej, Wielkiej Brytanii. Brakowało mu takiego podejścia. - Na czym ci zależy z tej księgarni? - zapytał się, bo o ile był skłonny do pomocy, o tyle jednak chciał wiedzieć. Owszem, zaakceptowałby brak jakiejkolwiek, lepszej odpowiedzi, co nie zmienia faktu, iż jednak wolał jakąś uzyskać, kiedy to zbliżali się do zabytkowej dzielnicy, kierując się głównie tabliczkami informacyjnymi.
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Zdecydowanie mieli duże szanse na znalezienie czegoś, co naprowadziłoby ich chociaż na wskazówkę jak i gdzie się udać, by dotrzeć do celu, musieli tylko trafić na najmniejszą oznakę magicznej aktywności. Wtedy mieliby już z górki i nie musieliby się błąkać bez ładu i składu, w poszukiwaniu biblioteki. -Właśnie szukam- rozglądał się wokół siebie jak szli uliczkami włoskiego miasta, aż w końcu, na skrzyżowaniu jednych z nich dostrzegł charakterystyczną, małą czerwoną budkę, we wnętrzu której znajdowały się mapy najbliższej okolicy oraz plan całego miasta. Po wejściu do środka, jeden ze starszych schematów, zapewne wyczuwając obecność czarodziejów, zaczął się zmieniać. Oczom Borisa i Feliniusa ukazał się obraz, na którym przedstawione były wszystkie magiczne instytucje, jakie mieściły się na terenie miasta, w tym duży budynek, okraszony opisem "Biblioteka Historii Magii" oczywiście po włosku, ale podobieństwo było na tyle duże do angielskiego, że Rosjanin nie miał problemu z rozszyfrowaniem tekstu. -Tutaj, dwie przecznice stąd- pokazał Puchonowi gdzie będą się udawali w najbliższym czasie, a potem... Potem mogli po prostu popodziwiać miasto i docenić jego wdzięki. Mieli teraz takie swoje małe wakacje, więc mogli pozwolić sobie na odetchnięcie i sprawienie jakiejś przyjemności swoim gałkom ocznym, które w końcu mogły zobaczyć coś innego, niż szary Londyn, ciasne mury Ministerstwa Magii, czy brudne szkolne korytarze. -Młodsi mogą znać, ale jeżeli natrafimy na kogoś starszego, to raczej nam to nie pomoże- wyraził swoją opinię po tym, jak ruszyli w wybranym przez mężczyznę kierunku. Mogło okazać się, że się pomylił i osoba pracująca w bibliotece będzie umiała angielski w stopniu komunikatywnym, co ułatwiłoby ich, a raczej jego, poszukiwania. -Mieszkam, znaczy, przebywam we Włoszech dość dużo, więc chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o magicznej historii tego państwa. Zwłaszcza zależy mi na Innocentim, a Neapol to pod tym względem najlepszy strzał, nie licząc Rzymu. - o ile nie spodziewał się znalezienia obszernego opisu całego zajścia sprzed prawie dwóch tysięcy lat, o tyle miał nadzieję na znalezienie jakiegoś profesjonalnego, naukowego opisu całego zajścia, które mogłoby mu przybliżyć historię tamtego czarodzieja, jak i całego zamieszania z nim związanego.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Szkoda byłoby jednak spędzić sporą ilość czasu na bezmyślnym poszukiwaniu czegoś, co może istniało, ale dla nich było po prostu niedostępne. I chociaż ten dzień i tak byłby w swoim okraszeniu wyjątkowy, wszak Lowell pierwszy raz miał okazję być w italijskim mieście, o tyle jednak szkoda byłoby wyjść tak naprawdę z niczym. Nie bez powodu zatem Lowell skupił się bardziej, by tym samym wynieść z tego wszystkiego cokolwiek, co mogłoby się przydać w mniej lub bardziej oddalonej przyszłości. Mimowolnie, kiedy to tak szli, również wyciągnął za paczkę Marlboro, by tym samym poczęstować się jednym, nikotynowym zastrzykiem. I tak było dobrze; poprzez stres, z jakim miał do czynienia w ostatnim czasie, palił coraz więcej i więcej, tracąc poniekąd nad tym kontrolę. Przebywanie na wyspie pozwalało mu wyciszyć myśli i tym samym umożliwić znalezienie innego sposobu na zredukowanie tego, co tliło się pod kopułą czaszki - napięcia psychicznego. Pokierował zatem za Borisem, a raczej obok niego, docierając do charakterystycznego miejsca - czerwonej, rzucającej się w oczy budki. I jak się okazało, był to strzał w dziesiątkę, bo właśnie tam znajdowało się to, czego szukali, czyli czarodziejska mapa. Starszy schemat zaczął się zmieniać, ujawniając wiele magicznych placówek, na których może by im zależało, gdyby nie fakt, że mieli jeden, odgórny cel. Słowo biblioteka może było trochę inne, ale koniec końców włoski pozostawał jakoś w ich zasięgu. Tym bardziej, że prawdopodobieństwo tego, iż dla turystów specjalnie przetłumaczyli część rzeczy, było zwyczajnie dość spore. - Bingo. - podniósł kącik ust do góry, kiedy to wiedział, że udało im się osiągnąć to, na czym im zależało - uzyskali lokalizację biblioteki. No i super, pozostawało tylko się tam udać, co wymagało doskonałej orientacji w terenie. I o ile Lowell nie miał z nią większych problemów, o tyle jednak zawsze mogło się coś pod tym względem pokićkać, w związku z czym postanowił podejść do tematu z należytą dozą ostrożności. - Skoro dwie przecznice stąd, to nie powinno być daleko. - kiwnąwszy głową, był gotów do dalszej wędrówki. Nie bez powodu zatem opuścili budkę, by tym samym, z mapą zapamiętaną w głowie, jak również ulicą, udać się tam, gdzie było obecnie ich miejsce - do Biblioteki Historii Magii, w związku z czym musieli naprawdę mieć sporego pecha, gdyby przypadkiem doszło do przypadkowego zgubienia się. - Też prawda. Przydałyby się w sumie tłumaczki, byłoby wtedy ciut prościej. - Lowell przyznał rację słowom Borisa, by tym samym przejść przez kolejne uliczki, które ciągnęły się zgodnie z budową miasta; całe, skąpane w promieniach słońca, różniło się od typowego obrazu Wielkiej Brytanii. Brakowało mu czegoś takiego, nawet jeżeli wcześniej nigdy nie zaznał takich "wakacji". Nawet jeżeli pod kopułą czaszki wiązało się to z częściową koniecznością odcięcia się od tego, co miało ostatnio miejsce, czuł się ciut lepiej, mogąc skupić własne myśli na czymś kompletnie innym. Szli zatem przez kolejne przecznice, całkiem nieźle sobie dając z tym wszystkim rady; przejścia były przyjemne, korzystne, bez większych problemów, a sami mogli w sumie również zapoznawać się z tym, co miał dla nich do zaoferowania Neapol. Bez zbędnych problemów, zagrożeń. Czyli tego, co zazwyczaj się trzymało duszy Lowella, nie chcąc odpuścić na sam początek. - Innocenti to nie był ten typ, co przyczynił się do erupcji wulkanu? - zapytawszy się, uniósł spojrzenie. O historii pod względem niemagicznej części świata mógł co nieco się pochwalić, ale jego wiedza na temat tej czarodziejskiej... no cóż, trochę ubolewała. I o ile o Voldemorcie każdy wiedział, o tyle jednak pozostałe części świata niespecjalnie go interesowały, bo jednak nie miał prawa się z nimi zapoznawać. A tu proszę, coś nowego i niespotykanego. - Jest coś, co cię pod tym względem interesuje? - rzucił jeszcze jednym pytaniem, zanim to nie ruszył do przodu, przechodząc poprzez magiczną wnękę, gdzie mieścił się skryty poza wścibskimi oczami mugolów budynek, będący bezpośrednio połączony już z czarodziejską dzielnicą. Pomnik zadrżał parę razy, ujawniając im tym samym, poprzez posiadanie w sobie ziarenka magii, prawidłowe przejście. Zastanawiało go to poniekąd, kiedy wreszcie znaleźli się przed wejściem do biblioteki, czy będzie im dane przejść przez to wszystko w spokoju. Drzwi pozostawały najwidoczniej otwarte; środek posiadał natomiast liczne dekoracje powiązane z pierwotną kulturą Włoszech. - No, to nie było aż takie trudne... - mruknąwszy, rozejrzał się po środku; owszem, może budynek był dostępny, ale drzwi pozostawały zamknięte bez pozwolenia ze strony recepcji. Musieli się zatem tam udać i poprosić o pewne rzeczy, co mogło stanowić pewnego rodzaju problem. - Jak myślisz, uda nam się dogadać w jakiś sposób? - zapytawszy się, ruszył do przodu, by tym samym wyznaczyć poniekąd trasę i zainicjować kontakt z pracownikami ośrodka.
Mini-kostki:
Boris, rzuć k6 na dogadanie się z osobami pracującymi w Bibliotece Historii Magii.
1, 2 - jak się okazuje, osoba, z którą macie do czynienia, jest młoda i ogarnia Wasz język bez większego problemu. Do tego sprzedaje parę informacji na temat tego, czego tylko chcecie - pod względem Historii Magii oczywiście. Nie spotyka Was nic niemiłego, w związku z czym możecie bez problemu kontynuować poszukiwania.
3, 4 - no nie jest prosto - do czynienia macie ze starszą kobieciną, która nie dość, że nie dosłyszy, do jeszcze przy okazji wykazuje problemy ze zrozumieniem języka angielskiego. Chyba musicie poprosić kogoś innego o pomoc pod tym względem, bo jednak za cholerę się nie dogadacie... ale na szczęście nagle pojawia się ktoś, kto ogarnia język w jakimś stopniu komunikatywnym, więc możecie dostać się do środka biblioteki.
5, 6 - w środku jest jakieś zawieruszenie, wystawa; osób w budynku jest naprawdę sporo i przedostawanie się przez tę gęstwinę twarzy na pewno nie należy do przyjemności. Do tego jeszcze jakaś dziwna obstawa osób zajmujących się bezpieczeństwem, nie ma co. Chyba lepiej będzie nie wyciągać bez powodu różdżek. Przy odrobinie szczęścia udaje się Wam jednak dotrzeć do recepcji i popytać co nieco o książki dotyczące Innocentiego.
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Gdyby w bibliotekach i innych publicznych, "państwowych" instytucjach znajdowali się tłumacze, sprawa podróży międzynarodowych byłaby jeszcze prostsza. Nikt nie musiałby martwić się tym, czy zna wszystkie potrzebne mu słówka, bo miałby osobę na miejscu, która pomagałaby mu załatwić wszystkie niezbędne rzeczy. Oczywiście podstawowa znajomość danego dialektu byłaby niezbędna, by miło spędzać tam czas, poza takimi miejscami. -Albo możemy trafić przy odrobinie szczęścia na turystów, którzy też są z anglojęzycznego państwa- trochę niezręcznie byłoby Rosjaninowi pytać się o taką przysługę obcych osób, ponieważ nie chciał ryzykować, że razem z Feliniusem padnie ofiarą nachalności nowych znajomych i w najbliższych godzinach nie będą mieć spokoju. -Podejrzewa się go o to. Chciałbym się dowiedzieć jakie mógł mieć potencjalnie motywy, co nim kierowało. Jest to w końcu dość znaczące wydarzenie w historii tego państwa.- na ten moment nie mógł też sobie przypomnieć, czy ktoś jeszcze w starożytności, czy po prostu przed dwudziestym wiekiem, sprowokował katastrofę naturalną na taką skalę, zabijając przy tym setki niewinnych ludzi. Warte uwagi było też to, że aby dokonać podobnej rzeczy, trzeba było posiadać w bardzo dużym stopniu magię powiązaną bezpośrednio z żywiołami, co chyba akurat nie do końca udało się Zaccariemu, skoro teoretyzuje się o jego śmierci podczas całego zajścia. -Mam nadzieję, że tak- odpowiedział chłopakowi chwilę po tym jak przekroczyli progi biblioteki. Liczył, że chociaż uda im się bez problemów dojść do osoby, lub osób, które mogłyby wskazać im drogę do odpowiedniej sekcji gdzie znajdowałaby się szukana przez mężczyznę książka. Poprowadził za sobą chłopaka, przeciskając się przez czarodziejów, czarodziejki i skrzaty ciągnące każdy w innym, tylko sobie znanym kierunku. Po krótszej wymianie zdań z osobą stojącą za sporą ladą, na której rozłożone były liczne papiery i książki, Boris skierował się w kierunku wyznaczonym mu przez pracownika biblioteki. Musieli przeciskać się dalej pomiędzy zaczytanymi ludźmi wizytującymi dzisiejszego dnia w tym budynku. -Gdzieś tutaj musi być- poinformował Feliniusa, gdy znaleźli się w odpowiedniej alejce. Wzrok Rosjanina skupił się na stercie ksiąg poukładanych przy niewielkiej drabince, która pomagała w dosięgnięciu w wyższe miejsca podczas konserwacji, czy układaniu książek. W środku wieży złożonej z rozmaitych utworów znajdował się tytuł poszukiwany przez mężczyznę, jednak nie chciał ryzykować rozwalenia się całej wierzy.
Kosteczki:
Musisz pomóc Boriskowi w wyciągnięciu książki spod stosu innych utworów zgromadzonych we włoskiej bibliotece. Rzuć k6 by zobaczyć jak ci poszło. NieparzystaNiestety ale ze stosu zleciała jedna z książek. Musicie szybko coś wymyślić, by naprawić poszarpane stronnice i odejść niezauważonym z miejsca zdarzenia. ParzystaWspółpracując z Rosjaninem udaje wam się bez problemu wyciągnąć wybrany tytuł, bez wyrządzania większych szkód pozostałym księgom. Możecie zająć się przeglądaniem książki poświęconej Innocentiemu
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Niestety - kwestia posiadania na miejscu tłumaczy pozostała sporna z tego powodu, iż byłyby to głównie dodatkowe koszty dla bibliotek. Felinus kiwnął głową na zgodę z Borisem, wszak doskonale wiedział, że turystów może tu być od groma, ale problem wynika głównie z koniecznością utrzymania pewnego kontaktu. Bo ludzie, jako jednostki typowo nastawione na relacje, tak łatwo nie odpuszczają. Czasami może się udać osiągnąć wymagany cel, ale innymi razy - jak to z tym bywa - może być tak naprawdę zgoła inaczej. Wszak przecież razem jest lepiej, a do tego trzeba trzymać się z tymi, co mają podobne korzenie. - Wiesz... - westchnął, wszak co niego o dziwnych planach i nieprzemyślanych akcjach wiedział, a był to jednoznaczny wstęp do ciut dłuższej wypowiedzi. Czekoladowe tęczówki Lowella utkwiły na krótki moment na twarzy Rosjanina; mimo ostatniego spadku pewności siebie jakoś nie czuł się zobowiązany do unikania kontaktu wzrokowego. - Czasami nie trzeba mieć motywów, nawet jeżeli są one potencjalne. Czasami jedyne, co kieruje człowiekiem, to po prostu autodestrukcja, nic więcej. - wyrzucił papierosa, którego to wcześniej odpalił, czując dziwną chęć wsadzenia dłoni do kieszeni. No ale nie miał na sobie bluzy, więc poratował się tylko i wyłącznie umiejscowieniem własnym palców w tych od dżinsów. - Możliwe, iż nie miał zamiaru pociągać za swoim czynem życia wielu niewinnych ludzi, ale, jak to zwykle bywa - coś zwyczajnie jebło. - no tak. W tym doświadczenie to już posiadał i jakoś nie zamierzał się z tym specjalnie ukrywać. Motywy, brak motywów - dla osób, które nie zważają na swój los, to tak naprawdę nie ma sensu. Istnieje cel przywołania pewnego rodzaju kontroli nad swoim życiem, udowodnienia swoich racji, ale nic więcej. Mężczyźni musieli się zadowolić zatem tym, co im oferował tak naprawdę budynek; a wnętrze, jak się okazało, było zajmowane przez sporą ilość zaciekawionych czarodziejów włoskiego pochodzenia. Raz po raz przedostawały się pod nogami jakieś skrzaty, gdzieniegdzie znajdowali się stróże prawa - no cóż, nikt nie powiedział im, że data, jaką obrali, będzie idealna. Najwidoczniej trafili na jakieś ważne wydarzenie (na co raczej kompletnie nie mieli ochoty), ale tak to z tym bywa, gdy człowiek z dnia na dzień nie dość, że decyduje się wybrać do słonecznej Italii, to jeszcze decyduje się na zwiedzenie starych tomiszczy w bibliotece umiejscowionej w Neapolu. Ale nie zawsze w życiu idzie wedle tej jednej myśli, tej jednej iskierki, w związku z czym Lowell zaakceptował taki stan rzeczy, raz po raz przechodząc za Rosjaninem. A, nie oszukując się, głównie poprzez wiek jego autorytet w tym miejscu był zwyczajnie wyższy. - Na Merlina, co tutaj musi mieć miejsce... - wymruczał, kiedy to doskonale wiedział, iż bez powodu takiej obstawy by nie było; na szczęście mogli normalnie uczestniczyć w szperaniu po bibliotece, zatem nie wszystko w tej grze było stracone. Dowiedzieli się tym samym o miejscu potencjalnie przechowywanych tomiszczy na temat Innocentiego, gdzie, zresztą, powiodły ich kroki. Stukot podeszwy nie był tak głośny jak wydarzenie, jakie miało miejsce w budynku, a oczom ukazała się zwracająca swoim wyglądem drabinka. Pęknięcia starych lat, co oznaczało na albo wysoką eksploatację, albo na rzeczywistą starość obiektu. Wzrok chłopaka skupił się również na stercie ksiąg, gdzie, kiedy to Lowell delikatnie musnął je ręką, znajdowało się trochę kurzu. Felinus był spostrzegawczy, ale łatwiej by mu było z okularami na nosie doczytać znacznie bardziej oddalone literki, w związku z czym musiał się ciut mocniej skupić; na szczęście tomiszcze zostało zauważone. - Jest. - powiedziawszy, wskazał tym samym na książkę, by, z odpowiednią współpracą z Rosjaninem, dostać się do niej bez większych problemów. Jak się okazało... posiadanie w zanadrzu różdżki było wysoce przydatne; żadna z opraw nie uległa zniszczeniom, natomiast dwójka mogła tym samym skorzystać z informacji znajdujących się w środku. - No i bingo, byleby tylko móc z tego coś wyciągnąć... - bariera językowa mogła być problemem, to prawda, ale nic nie stało na przeszkodzie, by w międzyczasie musnęli trochę ojczystego języka tego państwa. A może się go nauczą? Cholera wie.
Kostki:
Znajdujecie tomiszcze, ale w jakim ono jest stanie? Z zewnątrz wyglądało w porządku, ale w środku mogą być liczne problemy z rozszyfrowaniem literek. Boris, rzuć kostką k100, by przekonać się, ile procent zniszczeń posiada książka.
k100:
1 - 20 - książka w stanie praktycznie idealnym. Wszystko jest czytelne i pozbawione większych problemów w postaci wyblaknięć czy innych tego typu rzeczy. Tomiszcze, mimo swoich lat, było naprawdę dobrze przechowywane w bibliotece.
21 - 50 - pomijając jakieś drobne wyblaknięcia, nie jest źle. Jest dobrze - czasami można zauważyć jakieś rozerwania kartek, ale nie wpływają one ogólnie na odbiór wiedzy. Bo liczy się głównie to, co w sobie zawiera tomiszcze.
51 - 75 - rozszyfrowanie tekstu zajmuje Wam więcej czasu, niż się tego spodziewaliście. Momentami litery są praktycznie wyblakłe i tylko przy pomocy magii można przywrócić im normalny stan. Mimo to proces jest czasochłonny i wymaga dobrej spostrzegawczości połączonej z logicznym umiejscowieniem w danym miejscu inkantacji.
76 - 90 - czy z tego da się w ogóle coś odczytać? Część zdań znajduje się poza zasięgiem wzroku i różdżki; książka najwidoczniej nie była na tyle dobrze przechowywana, by móc zachować pełnię swoich właściwości. Niestety - część tekstu pozostaje poza zasięgiem Waszych oczu.
91 - 100 - uszkodzenia są zbyt spore, by móc cokolwiek z tego odczytać. Musicie znaleźć inne tomiszcze (ponowny rzut k100, ale przez Lowella).
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Takie jednostki, autodestrukcyjne, były skazane na porażkę, bo albo właśnie same by doprowadziły do swojego upadku, albo swoimi czynami zmotywowałyby społeczność do zjednoczenia się przeciwko wspólnemu wrogowi. Częścią jego pracy było właśnie chronienie czarodziejów i czarodziejki oraz mugoli przed takimi osobami, co nie zawsze było proste. Gdyby był aurorem, wtedy zapewne miałby do czynienia z takimi problemami znacznie częściej, dokładnie nie wiedział jak często, ponieważ nie raczył spojrzeć w ostatnim czasie w raporty Biura Aurorów, a dopóki ci nie wchodzili na jego podwórko z butami, to on nie miał powodu by robić tak samo. -Właśnie dlatego, że może jebnąć, niezależnie od intencji, jednostki, które mają zbyt bujną wyobraźnię w pewnych aspektach powinny być zamykane i odcinane od społeczeństwa- dzięki takiemu rozwiązaniu, w rozumowaniu Rosjanina, można by zapobiegać różnym nieciekawym wydarzeniom, o których mogliby się uczyć młodzi ludzie w szkołach. Leczenie skutków takich wybryków było znacznie trudniejsze, chociaż oczywiście pozostaje kwestia, czy można wsadzić kogoś do Azkabanu tylko i wyłącznie na podstawie przewidywań jego działań i rozwoju charakteru. W końcu taka odsiadka mogłaby jedynie spotęgować natłok destruktywnych myśli, co w przypadku ucieczki delikwenta z więzienia, pociągałoby za sobą jeszcze gorsze skutki. -Nie wiem, może wizyta jakiegoś pisarza, albo dostarczenie nowych, ważnych zbiorów do księgarni?- powodów mogło być wiele, ale nie musieli się ich dowiadywać. Ważne było to, żeby cokolwiek co miało w tym momencie tutaj miejsce, nie wpłynęło negatywnie na ich pobyt w Neapolu. Osobiście nie byłby za szczęśliwy, gdyby musieli w pośpiechu opuszczać to miejsce, bo wtedy cała ta akcja, z jeżdżeniem po mieście nie miałaby za dużego sensu. Po tym jak wyciągnęli książkę ze stosu pozostałych, zbędnych dla Borisa w tym momencie, Rosjanin otworzył księgę na pierwszej, lepszej stronie, by zorientować się w jakim stanie znajduje się tekst zapisany dawno temu atramentem, a przynajmniej o tym świadczyły wytarte i porozmywane litery, które ukazały się oczom mężczyzn. Same słowa były zapisane po włosku i nie wiedział w tej chwili, co znaczą, ponieważ i nie znał języka na tyle dobrze, i nie umiał połączyć brakujących słów, do momentu, w którym to przy pomocy różdżki naprawił w pewnym stopniu zniszczony tekst. -Już jest w porządku...- powiedział niepewnie chłopakowi, ponieważ nie był w stanie z całkowitą pewnością stwierdzić, że to co zrobił faktycznie było dobrą robotą, ale liczył na to, że będą mogli wyciągnąć coś z historii opisanej na kartkach tego dzieła.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Sam Lowell stanowił poniekąd jednostkę autodestrukcyjną i nastawioną na kompletny brak poszanowania dla własnego zdrowia. Niemniej jednak starał się to zmienić. Z mniejszym lub większym skutkiem, ale nie siedział już bezczynnie, niezależnie od tego, czy ktoś inny uważałby, że jednak z niego nic nie wyrośnie. Zauważał błędy, starał się je popełniać w jak najmniejszej ilości, aczkolwiek nie było to wcale takie łatwe. Wracanie do korzeni, do pierwotnych sytuacji - nawet jeżeli groźne i niebezpieczne - stanowiły pewnego rodzaju identyfikację Puchona, w związku z czym ten mógł zwyczajnie działać. Musiał się mimo wszystko i wbrew wszystkiemu od tego odciąć. Znaleźć ujście własnemu stresowi w inny sposób. Podjąć się prób walki o samego siebie - i nie tylko pod tym względem. Odnaleźć wewnętrzną siłę, choć mogło być z tym ciężko, kiedy to obciążenie psychiczne jednak powoli sięgało zenitu. - To zależy. - odpowiedział zgodnie z własnym sumieniem oraz prawdą. Nie uważał, że jednostki o bujnej wyobraźni są złe; bardzo często przyczyniły się do rewolucyjnych rozwiązań, choć były uważane za skrajnie irracjonalne oraz pozbawione szacunku dla obecnie panującej kultury. Mimo to, jak każdy, wymagały odpowiedniego... podejścia. - Odcięcie od społeczeństwa i izolacja nic tutaj nie dadzą. Człowiek, jako istota stadna, prędzej rozwinie swoje problemy, gdy będzie działać w samotności. Stawiałbym tutaj na konieczność monitorowania postępów i terapię. - no tak, to wszystko zależało od tego, co Boris konkretnie miał na myśli, wysuwając w eter słowo "aspekt". Bo mogło to znaczyć naprawdę wiele. Od prostych dziedzin po to mniej legalne myśli. Wszystko w imię nie tylko idei, ale również własnej satysfakcji, którą przejawia jednostka ludzka. Wszystko bez umiaru stanowi potencjalne zagrożenie, czego Lowell był w pełni świadom, patrząc na to, jak samemu poczyna funkcjonować. - Możliwe. - przytaknąwszy, Lowell przeszedł wraz z Zagumovem do środka, po otrzymaniu odpowiednich wskazówek. Jak się okazało, jego pomoc przydała się w dość ciekawy sposób, bo jednak zdołał wyciągnąć odpowiednie tomiszcze, które zostało okraszone przebiegiem naprawdę wielu lat. Zmarszczywszy brwi, chłopak nie zamierzał od razu się wsypać z pewnego rodzaju zawodem, w związku z czym patrzył na to, jak mężczyzna rozpoczyna proces odnowienia księgi. Felinus także postanowił pomóc zgodnie z własnymi umiejętnościami, ale i tak pełne pole do manewru przekazał szefowi Biura Bezpieczeństwa. Niespecjalnie mu się spieszyło, bo w sumie nie chciał doprowadzić do uszkodzenia cennego zbioru informacji. Spoglądał zatem - czekoladowe tęczówki uważnie śledziły poprawiające się litery i tusz, co świadczyło o poprawności zastosowania zaklęcia. Teraz pozostawało tylko to wszystko prawidłowo odczytać i... przetłumaczyć. - Rozumiesz coś z tego? - zapytawszy się, samemu spojrzał na informacje. Poza tym, że niektóre słowa kojarzył, mogło być naprawdę ciężko bez jakiegoś tłumacza. Szkoda, że nie miał przy sobie telefonu, choć przekazywanie tego przez Internet nie byłoby najlepszym posunięciem, w związku z czym student westchnął lekko pod nosem. - "Bóg pamięta" oraz "niewinny"... - musnął ostrożnie palcami stare tomiszcze, niemniej jednak nie wiedział, co to dokładnie może znaczyć. Innocenti pasowało do tego drugiego, pierwsze wywodziło się od Zachariasza, ale nadal, mimo użycia tak specyficznych słów znaczeniowych w głównych członach przedstawiających postać tańczącą wokoło Wezuwiusza. - Siedemdziesiąty dziewiąty rok naszej ery... Październik... ale motywów nie widzę... albo nie jestem w stanie przetłumaczyć. - powiedziawszy, nie posiadał zbyt sporej wiedzy na temat tego języka, w związku z czym mógł liczyć tylko i wyłącznie na wiedzę starszego mężczyzny.