Jeśli chcesz się rozgrzać to znalazłeś się w idealnym miejscu! Ławki te są ostawione w okręgu. Są podgrzewane za pomocą płonących ognistych nasion oraz zaklęć podtrzymujących je w odpowiedniej temperaturze. Wystarczy posiedzieć na ławkach kilka minut aby się rozgrzać.
Uwaga. To miejsce ma dodatkowe właściwości - ciężko jest tu skłamać. Jest to możliwe, ale im bardziej ktoś próbuje kłamać tym robi mu się goręcej. Może dojść nawet do przegrzania organizmu! Gdy ktoś mówi prawdę, temperatura jest idealna, a pobyt tutaj to sama przyjemność.
Autor
Wiadomość
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Na pomysł o kinie Darren od razu się ożywił. Co prawda oglądał mugolskie filmy - i seriale zresztą też - o co zadbał jego dziadek, więc z popkulturą niemagiczną miał jakąś styczność, nawet jeśli jego informacje były przestarzałe o jakieś czterdzieści lat. Miał więc teraz nadzieję, że Jess nie zapomni o tym pomyśle i naprawdę zabierze go do jakiejś świątyni kinematografii. - Do kina? Takiego z popcornem, nachosami i za małą ilością miejsca na kolana? - spytał, kolejne słowa Smith sprawiły jednak, że Shaw całkowicie zapomniał o ścisku czy ciągłym błysku sprawdzanych telefonów komórkowych - Kino samochodowe? - powtórzył za Jess, sądząc że takie miejsca były już przeżytkiem lat co najmniej dziewięćdziesiątych. - Licencja? Ale mówisz o mugolskim prawie jazdy, czy takim na magiczne samochody? - dopytał, na jego twarzy wykwitł jednak po chwili szeroki uśmiech - Jeśli te drugie, to nawet nie wiesz jak się cieszę, że sobie tak polatasz - powiedział - Ale na miotłę i tak cię kiedyś wsadzę - postanowił, przypominając sobie przedwakacyjny trening w kamiennym kręgu, który skończył się... cóż, lepiej nie wspominać jak. Darren westchnął i oparł policzek o czuprynę Smith. Po niedawnych węzłach i motylkach w brzuchu, dreszczach stresu w Exham Priory i zakłopotaniu w Neapolu, czuł się tak lekko, jakby sam zaraz miał oderwać się od cieplutkiej ławki i zawisnąć między Cefeuszem a innym przedstawicielem jego rozległej, mitologicznej rodziny. Shaw był pewien, że byłby teraz w stanie wyżywić wszystkie dementory Azkabanu tak, że wszystkie wymiotowałyby z przedawkowania szczęśliwych emocji - i nie poczułby nawet różnicy. - Kocham cię, Jess - powiedział, nie bawiąc się już w zaprzeczenia i testy ławek, na których siedzieli.
+
Ostatnio zmieniony przez Darren Shaw dnia Sob Lut 27 2021, 20:46, w całości zmieniany 1 raz
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
— Kino samochodowe — potwierdziła, chyba lekko niedowierzające pytanie Shawa na jej - chyba? - niecodzienną propozycję. Może i owszem, brzmiało jak przeżytek, ale Smith wiedziała od swoich starszych sióstr, że taki ewenement jeszcze funkcjonuje. — Wiem, że jest kilka takich punktów w Kornwalii, musiałabym tylko bardziej się rozeznać. A akurat tam bardzo szybko zaczyna się wiosna, to region wiecznego lata w UK. — Uśmiechnęła się sama do siebie na myśl o wycieczce krajoznawczej z Shawem w siedzeniu obok. Najbliższe dni, tygodnie - a może nawet i miesiące - malowały się nagle w niezwykle jasnych, ekscytujących barwach. Czuła, że przed nią otwiera się kilka całkiem nowych furtek z innymi drogami niż tylko dotyczącymi studiów, pracy - i tak w kółko. A co było najlepsze - choć nie wiedziała gdzie poprowadzą, to bardzo chętnie się o tym przekona. — Oczywiście, że na magiczne, w końcu nie mam lęku wysokości... — Tak jak myślała, Darren nawiązał do relacji Jess-latanie-na-miotle, na co skrzywiła się nieco - choć jednocześnie mocno teatralnie. W tym momencie nawet myśl o potencjalnym locie na miotle nie mogła zepsuć jej humoru. — Możesz próbować, ale nie obiecuję współpracy — rzuciła. — Mi po prostu nie po drodze z miotłą... Wolę obserwować. Na przykład Ciebie — łypnęła na Krukona spod rzęs, doskonale wiedząc, że jemu też ostatnio niespecjalnie po drodze ze wspomnianym środkiem transportu. A raczej Quidditchem. I być może dalej poszłaby w temat kina lub miotlarstwa, gdyby nie kolejne słowa studenta, które rozlały się ciepłą falą po jej klatce piersiowej - i dosłownie na chwilę odebrały dech. Oswajała się z tym wyznaniem - ale była pewna, że jeszcze dobrą chwilę jej zajmie, by nie reagować na nie tak chaotycznie. Westchnęła głęboko, podnosząc się z ławki - i łapiąc za rękę Shawa, pociągnęła go do góry, ku sobie. Lekko rozedrganymi dłońmi ujmując jego policzki i - zadziwiająco śmiałym spojrzeniem jak na siebie - zaglądając w tęczówki. — Też Cię kocham, Darren — głos jej się złamał przy jego imieniu, tylko dlatego jednak, bo nie mogła powstrzymać się już od uśmiechu - który zaraz jednak zakryła kolejnym pocałunkiem. Smakował niedorzeczną radością, cichą obietnicą - i czekoladą. I nie miał w sobie nawet krzty zapytania czy jakichkolwiek wątpliwości - bo akurat tego Smith była pewna. — Wracajmy — zarządziła - i korzystając z tego, że ławka nie ma jak sprawdzić jej prawdomówności, dodała: — Robi się zimno. Było wręcz przeciwnie, dlatego też liczyła na to, że ochłonie, w drodze powrotnej do igloo. +
Jestem poetą. Pisarzem. Artystą. Czasem o tym zapominam, zbytnio pogoniony do działania dziennikarską ciekawością, dając napompować sobie mięśnie ekscytacją i znieczulić się adrenaliną. I z każdym uderzeniem czuję to coraz wyraźniej - że moja pięść trafia w Twoją twarz bez większych uczuć, bez przekonania, dość niechętnie. Byle żebyś tylko coś poczuł, byś wykrzesał z siebie więcej złości, oburzenia, słów. Ale te w końcu giną gdzieś w Twoim gardle, dając zdusić się walce i zanim w pełni zdaję sobie sprawę, to z moich ust sypią się jękliwe przekleństwa, gdy tak niehonorowo celujesz w moje krocze. Instynktownie przesuwam dłońmi po ziemi wokół, gdy już przy pierwszym ciosie w twarz wypadam z metamorfomagicznego skupienia, na chwilę przywdziewając swoje prawdziwe rysy twarzy, by zaraz w odruchu od razu przeskoczyć do mojego włosko-hiszpańskiego alterego, to na oliwkowe lico pozwalając rozlewać się czerwieni z rozciętej wargi i rozbitego nosa. Naprawdę jestem tylko pisarzem. Czuję to też i teraz, gdy mam wrażenie, że Twoje uderzenia nie słabną zupełnie, nawet jeśli moje wciąż obsypują Cię na ślepo to w bok, to w ramię, to znów gdzieś w okolicach ucha. Czuję to w tym, że ta chwila przeciąga mi się w nieskończoność, sprawiając wrażenie, jakby gdzieś w alternatywnej rzeczywistości parze kochanków zdążyłaby upłynąć cała rozmowa, tymczasem między nami nie pada żaden dźwięk poza kakofonią sapnięć, jęków i warknięć. I mam dość. Zrzucam Cię z siebie gwałtownie, od razu wstając chwiejnie z dłońmi wyciągniętymi przed siebie w uspokajającym geście, jakbym próbował powstrzymać rozszalałego byka przed szarżą, gdzieś w tej swojej pokręconej wyobraźni faktycznie będąc gotowym na zgrabny unik półpiruetem i kto wie, może to właśnie ta myśl każe mi pokazać Ci brudny od krwi uśmiech. - Jesteś bardzo oddanym przyjacielem - stwierdzam, pociągając głośno nosem, jakbym mógł powstrzymać gęsty szkarłat przed wolnością, od razu robiąc krok w tył, przypadkowo posyłając z brzękiem szklaną butelkę po winie ku odległej od nas zaspie. - Ale niezbyt bystrym. Naprawdę myślisz, że pozwoliłbym mu umrzeć? - kpię i niemal od razu cmokam z niezadowoleniem, niby z rozczarowaniem nad tym Chico, ale tak naprawdę nad samym sobą, bo wiem już, że znów zwyczajnie zjebałem. I nawet nie mam przy sobie aparatu, by było to tego warte. - Zdjęcia? Tak, zdecydowanie idą na moje konto, ale przecież z nim rozmawiałem, miałem pomóc, zaprowadzić do Blanc - tłumaczę się, bardziej siebie chcąc przekonać, niż Ciebie, musząc przerwać, by splunąć krwią na zaszroniony chodnik i idiotycznie uśmiechnąć się pod myślą, jak teatralnie sztampowe jest to połączenie bieli z czerwienią. Instynktownie próbuję rozetrzeć ten ślad butem, tak jak i teraz próbuję wybielić swój honor. - Ej, Chico, nie rób ze mnie psychopaty. I nie dawaj się tak łatwo prowokować.
+
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Słowa były już tutaj zbędne. Wszelkie uczucia, które żywił do tego artysty od siedmiu boleści, przekazywał mu przy pomocy gestów, a te celnie trafiały w kolejne części jego ciała. Sam przyjmował na siebie cios za ciosem, czując że raczej na zwykłych siniakach to się nie skończy. Żałował, że nie zabrał różdżki, by trochę poprawić swój wygląd nim wróci do igloo, ale nie miał czasu się teraz tym przejmować. Uderzenie w krocze pozwoliło mu odzyskać przytomność szczególnie, że przeciwnik powrócił do swojej twarzy, by chwilę później znów stać się tym obcokrajowcem, do którego widoku Max już się przyzwyczaił i jeszcze większą radością postanowił go skazić. Czuł, jak nie tylko rany zadane mu przez Rowle`a pieką go, ale także własne dłonie od wyprowadzanych zaciekle ciosów. Knykcie ślizgona krwawiły, choć ten zdawał się nie zwracać na to uwagi. Przynajmniej dopóki nie został zrzucony, na co ciężko było powstrzymać Solbergowi grymas niezadowolenia. Otarł wierzchem dłoni usta, wrogo łypiąc na swojego przeciwnika. -Rozmową nie zaleczysz krwotoku, ani reszty. Jeżeli to była ta pomoc, to zajebiście Ci poszło, nie ma co... - Prychnął sarkastycznie, bo jakoś nie wyobrażał sobie, by tamto spotkanie mogło się skończyć dobrze dla Felka, który przecież wymagał natychmiastowej opieki, a nie recytacji trenów. Choć powstrzymywał się od wpierdolenia mu znowu, krew w żyłach Maxa wściekle buzowała, szukając jakiegokolwiek ujścia. Przez chwilę przeszło mu nawet na myśl, by wpaść do igloo dziewczyn i zapytać, czy nie przytargały ze sobą jakiegoś blanta, ale szybko odrzucił to od siebie uznając, że Ognista musi mu wystarczyć. -Nie robię psychopaty, tylko uznaję za idiotę, to dwie różne rzeczy. Chico. - Kwestię prowokacji przemilczał, bo tutaj koleś akurat miał rację. Czasem zbyt często dawał się wpakować w podobne sytuacje, przez co później obrywał rykoszetem dwa razy mocniej. -Chyba wszystko zostało już powiedziane. Miłego wieczora życzę. - Nie miał ani siły, ani ochoty dłużej przebywać w towarzystwie tego kolesia. Odwrócił się na pięcie i już miał iść w swoim kierunku, gdy gwałtownie zawrócił, dając mu potężny cios w ryj. Ostatni, kończący tę nierówną i tak naprawdę bezpodstawną walkę. Dopiero wtedy Solberg naprawdę skierował się ku ośrodkowi, zapalił szluga i spokojnie, krwawiąc z kilku(nastu) miejsc, ruszył w swoją stronę.
To nie tak, że dręczyło go to do tego stopnia, by nie mógł spać w nocy. Ba! Przez większość czasu nawet zupełnie nie pamiętał o istnieniu takiej istoty, jak @Cali Reagan. Po prostu zdarzały się momenty. Na przykład czasem, gdy przeglądał swoje notatki, frustrując się brakiem jakiegokolwiek postępu; wtedy przypominał sobie tę cichą dziewczęcą postać, zawzięcie czytającą nieprzystępne księgi, kiedy tak naprawdę mogłaby się cieszyć ze znajomymi kończącym się semestrem. Albo nawet na feriach, kiedy wychwytywał przypadkiem spojrzeniem jej buzię w zatłoczonej stołówce. Filigranowa budowa ciała Cali i pewna otaczająca ją aura zrównoważenia do tej pory nigdy nie budziły w nim wątpliwości. Czasami może lepiej było nie wiedzieć? Świadomość jej zainteresowania nie sprawiała jednak, że patrzył na nią gorzej. Przeciwnie. Każdemu z tych momentów towarzyszyła niezwerbalizowana i może nawet nie do końca uświadomiona perspektywa wzajemnej pomocy w osiągnięciu sukcesu. Wiedział, że zabrnął w tej dziedzinie znacznie dalej niż dziewiętnastoletnia Ślizgonka, co nie odbierało jej swego rodzaju użyteczności. Nie chciał jednak wybiegać myślami zbyt daleko w przyszłość, była wszak szansa, że wyjątkowo mylnie zinterpretował zainteresowanie dziewczyny. Sęk w tym, że nie wiedział nawet za bardzo, w jaki sposób ją podejść, by utwierdzić się w swoich domysłach - potrafił rozpoznać skrytą osobę, gdy na nią patrzył. Całe szczęście, że był optymistą i wierzył w swój niezrównany urok osobisty! I nawet jeśli Cali już po pierwszym razie miała dosyć jego nieproszonego towarzystwa, nie przeszkodziło mu to w radosnym zbliżeniu się do grzejących ławek, gdy tylko spostrzegł ją na jednej z nich. - Co za mróz! Będzie ci przeszkadzać, jeśli się dosiądę na chwilę? - zapytał, stwarzając sympatyczny pozór wyboru. Zaraz jednak zreflektował się, że to nie była dziewczyna nabierająca się na luźny small-talk, a krążenie wokół tematu, który czuło się w powietrzu, bywało zwyczajnie drażniące. Dodał więc: - Chociaż nie będę cię tu bajerował, w zasadzie to mam do ciebie sprawę.
Cali Reagan
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 158 cm
C. szczególne : bardzo krucha sylwetka, przenikliwe spojrzenie, ciężki zapach waniliowych perfum
Wszechobecna ciemność, towarzysząca jej od przybycia do Norwegii, była cholernie nieznośna. Miała wrażenie, że zaraz w niej utonie albo się udusi; tak bardzo tęskniła za słońcem, pstrykającym blady i spragniony ciepła nos, że każda chwila w tym obcym kraju przyprawiała ją o nieprzyjemne dreszcze. Kiedy ocknęła się w okolicach południa w tym jebanym zaciemnionym igloo, a Sophie nie było w środku, narzuciła na siebie ciepłe futro i wyruszyła przed siebie, szukając przestrzeni, w której mogłaby chociaż przez chwilę odetchnąć i zastanowić się nad wszystkimi sprawami, które od dłuższego czasu zajmowały jej myśli. Długo błądziła po okolicy, dopóki nie znalazła ławek, na których wygodnie się usadowiła, w międzyczasie uspokajając oddech i wsłuchując się w błogą ciszę. Nie wiedziała ile czasu minęło odkąd dotarła w to odludne miejsce i ile godzin (a może to było tylko parę minut) analizowała wszelakie nienazwane odczucia, ponieważ spokój ten przerwało nadejście intruza, bezpardonowo naruszającego jej przestrzeń osobistą. W pierwszym odruchu sięgnęła do kieszeni po różdżkę, spodziewając się walki o terytorium (do którego każdy miał takie samo prawo), ale kiedy zorientowała się, iż to Clarke, przewróciła oczami, ciesząc się jednocześnie, że w tym mroku nie był w stanie tego gestu dostrzec. Siadając tuż obok postawił ją przed faktem dokonanym i chociaż chciała bardzo głośno zaprotestować, coś ją przed tym powstrzymało. Ze zmarszczonymi brwiami wpatrywała się w Ezrę, doszukując się w jego spojrzeniu celu tej prowokacji – bo dokładnie w ten sposób to odbierała. Zignorowała uwagę o pogodzie i mrozie, bo mogłaby pisać sonaty o tym, jak bardzo nienawidzi zimna i norweskiego klimatu. Przygryzła wargę, słysząc, że czegoś od niej potrzebuje. Jak bardzo musiał być zdesperowany, żeby szukać pomocy właśnie u niej? Pospiesznie przeczesała zakamarki własnej głowy w poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie, a kiedy jej nie znalazła, chrząknęła cicho. – Bajerowanie to bardzo słabe określenie, kiedy prosisz o przysługę swoją studentkę – zwróciła się w jego stronę, może nieco zbyt obcesowo podkreślając fakt dzielących ich różnic (wynikających z wieku czy hierarchii szkolnej) i oparła cały ciężar ciała na dłoni, podtrzymującej wadliwą konstrukcję, jaką był jej szkielet. – Pomijając to, że faktycznie po raz kolejny mi przeszkadzasz – nie omieszkała mu wypomnieć sytuacji w bibliotece, nie ukrywając tego, że zdecydowanie potrzebowała samotności i izolacji od innych – to chyba najpierw powinieneś zaproponować coś w zamian, dopiero potem poruszać kwestię owej sprawy – wygięła usta w delikatnym uśmiechu. Jeśli Ezra sądził, iż z marszu go wysłucha, bez deklaracji odwzajemnienia przysługi (wciąż nie dowierzała co takiego może od niej chcieć), to przeceniał swój urok osobisty i położenie w Hogwarcie. Życie dało jej zbyt wiele cennych lekcji pt. „coś za coś”, aby teraz, nie wiedząc na co się pisze, od razu pokiwać żarliwie głową.
Nie przemawiało do niego eksplorowanie w samotności dalekich zakątków wyspy, dopóki nie mógł w pełni zaufać najważniejszemu ze wszystkich zmysłów; wzrok może i przyzwyczajał się do małej ilości oświetlenia na tyle, by dało się funkcjonować, lecz niewystarczająco, by czuć się bezpiecznie. Dlatego zadowalał się tym, czym mógł - a nawet zadowalał innych, czym mógł! Nawet jeśli Cali jeszcze nie potrafiła tego docenić. - Innej studentce podczas wyzwania przy ognisku oddałem moje spodnie, doceń więc proszę, że doświadczasz z mojej strony tylko słownej niepoprawności - odparł w tonie, jakby powinna być mu wdzięczna, że jedynie w tak niewielkim stopniu przekracza granice narzuconych społecznie ról. W rzeczywistości Ezra jeszcze nie w pełni poczuwał się do powagi zawodu nauczyciela, szczególnie w kontaktach z osobami, z którymi łączyła go jakakolwiek nić znajomości za czasów szkolnych. Zaznaczał to zresztą na każdym kroku, nie mogąc zdzierżyć postarzającego brzmienia zwrotu “Pan”. Pozostawał w tym jednak konsekwentny - w przeciwieństwie do Cali, która najwyraźniej nie potrafiła sama zdecydować, czy chciała być traktowana jak uczennica, czy też koleżanka, mogąca pozwolić sobie na pewną dozę bezczelności. Rozbawiony uśmieszek na chwile zakręcił się przy prawym kąciku ust, kiedy ostrzegawczo uniósł wskazujący palec, by powstrzymać ją od stawiania wymagań. - Okej, poczekaj z tą zachłannością, bo sprawa i przysługa to są dwie różne rzeczy. Na razie mogę ci powiedzieć, że pracuję nad pewnym przedmiotem, który… mógłby zainteresować także ciebie, z tego, co wywnioskowałem w bibliotece. Nie chciał zdradzać zbyt wiele, dalej zwyczajnie nie wiedząc, w jak otwarte karty może grać ze Ślizgonką. Oparł się o kamienny tył ławki, czując jak wyraźne fale ciepła suną wzdłuż jego kręgosłupa, i zadarł głowę ku niebu, uwagę poświęcając ciemnemu niebu zamiast siedzącej obok nastolatce, jakby bez ciężaru ezrowego spojrzenia na sobie miała poczuć się pewniej. - Muszę mieć jednak pewność, więc powiedz mi proszę, co wiesz na temat hipnozy, Cali? I co chcesz o niej wiedzieć? Wszystko było jedyną odpowiedzią, która go interesowała, więc miał nadzieję, że to właśnie ją dosłyszy, przebijającą się przez nawet najbardziej skrupulatnie i okrężnie dobierane słowa.
Cali Reagan
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 158 cm
C. szczególne : bardzo krucha sylwetka, przenikliwe spojrzenie, ciężki zapach waniliowych perfum
Rozbawiła ją uwaga Ezry dotycząca spodni, bo wstyd był obcą dla niej emocją i równie dobrze mógłby paradować przed nią nago – nie zrobiłoby to na niej najmniejszego wrażenia. Uniosła jedynie kąciki ust ku górze – w ramach komentarza, jak i jasnego sygnału, iż nie jest wrogo nastawiona, dopóki nie będzie poruszał tematów, na które wyraźnie nie chciała rozmawiać – jak wtedy, w dziale ksiąg zakazanych. Każda inna osoba nie zwróciłaby uwagi Cali enigmatycznym stwierdzeniem o tajemniczym przedmiocie, który podobno leżał w kręgu jej zainteresowań. Ale po pierwsze, Ezra posiadał takowe informacje, po drugie, był bardzo bezpośredni i pewny siebie. Z wyraźnym zaintrygowaniem spojrzała na mężczyznę. Wciąż jednak nie rozumiała w jaki sposób mogłaby mu pomóc, nie wyróżniając się w absolutnie żadnej dziedzinie, nigdy nie wychylając się na lekcjach i trzymając się na uboczu, skrupulatnie broniąc własnej prywatności. – Zainteresować – powtórzyła za nim, powoli układając w głowie to, co chciała mu powiedzieć. Nie zdążyła, bo to, co usłyszała potem, zmroziło ją całkowicie. Splotła ręce na piersi, chcąc ukryć drżenie dłoni. Starała się z całych sił zachować kamienną twarz, bo chociaż było ciemno, a Ezra nie patrzył na nią, tak bardzo obawiała się, że zaraz napotka jego świdrujący wzrok i zdradzi odpowiedź przez swoją mimikę. Dopiero po chwili dotarła do niej druga część jego wypowiedzi. Co chciała wiedzieć? Absolutnie wszystko – wystarczająco długo analizowała zalety i wady tej umiejętności, aby teraz mieć pewność, że jak najszybciej chce przejść do praktyki. Zastanawiała się jednak w jaki sposób uformować jakiekolwiek zdanie, żeby nie wzbudzić jeszcze większych podejrzeń i zainteresowania, a jednocześnie dowiedzieć się co takiego może zaoferować jej Clarke. – Że jest niesłusznie oceniana tylko w kategorii tej złej – powiedziała ostrożnie najbardziej oklepany frazes, jaki przyszedł jej do głowy, ale wystarczający, żeby Ezra dostrzegł w nim zalążki wysiłku, jaki włożyła w zdobycie informacji o niej. Nie była to jednak odpowiedź zgodna z prawdą, wiedziała o wiele więcej (wciąż niewystarczająco, aby nawet podjąć się próby zahipnotyzowania kogoś) jak na kogoś, kto nie powinien mieć takich zainteresowań w jej wieku. Poczuła nieprzyjemną falę gorąca, wręcz nienaturalną i sugerującą, że nie jest to tylko efekt wewnętrznej walki i bezustannego pilnowania swojego niewyparzonego języka i tajemnicy. Zdjęła czapkę i rozpięła kurtkę, bo ciepło było nie do zniesienia. – To może wyjaśnij jeszcze co wywnioskowałeś, bo wydaje mi się, że chyba kwestię moich zainteresowań mieliśmy dogadaną – zapytała szczerze, niemal pewna, że ich poprzednia rozmowa w bibliotece wystarczająco go przekonała, że była tam tylko i wyłącznie po to, aby studiować klątwy, w związku z wymarzoną karierą łamacza. Czy to możliwe, żeby w czasie ich spotkania rozpoznał czytaną przez nią książkę? A jeśli tak, oznaczało to, że musiał ją mieć w dłoni na tyle długo, żeby zidentyfikować po fragmencie okładki i grzbietu. Przełknęła nerwowo ślinę, czując jak traci typową dla siebie pewność. Bała się prawdy i potwierdzenia swych obaw. Pomimo uderzającego gorąca lekko drżała, jak zawsze, gdy na horyzoncie pojawiała się wizja, że coś albo ktoś może naruszyć jej spokój.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Być może niegrzeczne byłoby stwierdzenie, że nie szukał wcale osoby, która wyróżniałaby się szczególnymi umiejętnościami - wierzył, że tych sam miał już wystarczająco dużo. Różnie z kolei bywało z zaangażowaniem, choćby wtedy, gdy szlag go trafiał po kolejnej nieudanej próbie, gdy zwyczajnie nie miał za bardzo komu opowiedzieć o nowym pomyśle - komuś, kto jedynie z grzeczności nie udałby, że w istocie słucha - i gdy zastanawiał się, na kim w zasadzie w ogóle mógłby przetestować swój wynalazek, przy założeniu, że w ogóle go skończy. Ezra potrzebował w pierwszej kolejności kogoś, kto podzieliłby jego pasję, oceny i dotychczasowe osiągnięcia uznając za rzecz drugorzędną i możliwą do wypracowania. Nauczył się już, by z wnioskami nie wychodzić przedwcześnie, znając przynajmniej jeden przykład wcale nie piątkowego ucznia, który obecnie przodował w znienawidzonej za czasów szkolnych dziedzinie. Biernie więc wyczekiwał iskierki. Nie spodziewał się jednak, że poczuje ją aż tak dosłownie. Wyprostował się gwałtownie, z zaskoczonym pomrukiem uciekając od żaru, przed chwilą tak przyjemnego, a teraz już niemal dokuczliwie buchającego mu po plecach. Miał ochotę iść w ślady Ślizgonki, a nawet pozbyć się grubej kurtki - nie wiedział jednak na ile ciepło było jedynie magiczną ułudą i czy norweski wiatr, nawet jeśli go nie czuł, nie przyniesie mu w końcu lebetiusa. Rozsupłał zatem tylko szalik i ściągnął z głowy czapkę, przeczesując palcami włosy, nawet w tych nieludzkich warunkach troszcząc się o swój wygląd. - Zgadzam się z tobą. Więc pewnie też uważasz, że wiedza na jej temat powinna być chętniej udostępniana? - zapytał, z pewną hipotetyczną nutą, raczej nie spodziewając się refleksji na temat przeredagowania materiału nauczanego w Hogwarcie. W końcu nie był tu po to, by namawiać ją do uczestnictwa w kółku dyskusyjnym. - Nie przejmuj się. Większość dzieciaków przechodzi w życiu ten epizod większego zainteresowania hipnozą, czarną magią czy oklumencją, czymkolwiek - pomógł jej wspaniałomyślnie w znalezieniu prostego, obwiniającego ogół, a nie ją jako konkretną jednostkę wytłumaczenia; wystarczyło mu jedynie przytaknąć. Jednocześnie przeniósł na nią wzrok, aby nie przegapić przypadkiem reakcji na tę…. hipotezę? Na bardzo odważny domysł, podparty w zasadzie jednym lichym dowodem, jakim była okładka, którą w dodatku mógł pomylić. Prosiła go jednak o rozwinięcie myśli i w jakiś sposób czuł, że to moment najważniejszej decyzji; źle dobrane słowa, zbytnia skrytość, ale może i otwarta szczerość, wszystko to w nadmiarze mogło nie tylko spłoszyć studentkę, ale w dodatku kosztować go utratę własnego sekretu, jak dotąd tak pilnie strzeżonego. Odchrząknął, kiwając głową i podejmując: - Po pół roku mija. I nawet jeśli teraz myślisz inaczej, to tobie też minie prędzej czy później, jak się zorientujesz, że to cholernie trudna dziedzina, a pomoc bardziej doświadczonej osoby jest nie do przeskoczenia. Mówię z doświadczenia. Prawda kręciła się już na końcówce jego języka, bardzo chcąc, aby ją wypowiedział. Z wielkim trudem opierał się przemożnemu pragnieniu szczerości, woląc pozostawić jej miejsce na domysł, na samodzielne rozwikłanie tej niezbyt złożonej zagadki. Ławki dalej grzały trochę zbyt mocno, niby nie dusząc ich gorącem, a jednak jakby w półśnie, cały czas gotowe do wymierzenia kary. - Chcesz mnie wysłuchać, czy mam cię zostawić? - Wyszperał z kieszeni kurtki paczkę ulubionych Merlinowych Strzał i skierował ją najpierw ku dziewczynie; w końcu nie było nic bardziej symbolicznego niż wspólne palenie.
Cali Reagan
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 158 cm
C. szczególne : bardzo krucha sylwetka, przenikliwe spojrzenie, ciężki zapach waniliowych perfum
Skrzywiła się, odbierając jego kolejną uwagę dosyć personalnie – jakby była we wspomnianej przez niego grupie dzieciaków, które w ramach pokazania wątpliwej dojrzałości interesowały się tym, co zakazane. W przeciwieństwie do rówieśników, dokładnie przeanalizowała ową umiejętność. A ze względu na dosyć luźną formę wychowania, nie czuła potrzeby buntowania się – nie miała przed czym. Chęć rozwoju w tym kierunku towarzyszyła jej od średnio roku, wobec czego śmiało mogła stwierdzić, że to nie jest żadne widzimisię, dyktowane wiekiem czy silną ochotą pokazania innym swojej wyższości czy też podkreślenia dorosłości. Ale czy na tym etapie rozmowy Ezra musiał o tym wiedzieć? Niekoniecznie. Tajemniczy uśmiech przez parę sekund błąkał się po jej ustach, gdy odważnie stwierdził, iż wkrótce poczuje znudzenie i zrezygnuje ze swoich planów. Była przyzwyczajona do tego, że niemal wszyscy ignorowali drzemiącą w nią ambicję – i nauczyła się, żeby nie odbierać tego w sposób agresywny, a wykorzystać jako atut. Z doświadczenia. Nie potrzebowała nic więcej, aby upewnić się w przekonaniu, iż Clarke kiedyś – całkiem niedawno zresztą – był na jej miejscu. Błądził po omacku, szukał sprzymierzeńca, kogoś wartego zaufania. Dziwiło ją tylko dlaczego postanowił swój sekret (chociaż owinięty w okrętne i nieoczywiste stwierdzenia) zdradzić akurat jej, pomijając to, że prawdopodobnie już wiedział w bibliotece. – A mimo to, mówisz mi o tym wszystkim, bo myślisz, że niekoniecznie porzucę swoje plany – zauważyła – czy liczysz, iż z twoją pomocą przeskoczę te trudności? – przestała owijać w bawełnę; może i nierozsądnie ujawniając przed nim zalążki zaufania. – Jak długo już nad tym siedzisz? Sięgnęła po papierosa, kompletnie nie krępując się, że właśnie będzie go palić w obecności asystenta nauczyciela. Pomimo dużej milkliwości i względnej oschłości z jej strony, właśnie zaczęli dzielić cichy sekret, znacznie bardziej obciążający barki niż wspólne palenie fajki. Pozwoliła mężczyźnie odpalić swoją Merlinową Strzałę, a następnie skierowała ku niemu uważne spojrzenie zielonych oczu, czując jak dym czule opatula jej płuca. – Co to za przedmiot? – spytała niezobowiązująco, co było wystarczającym potwierdzeniem, iż faktycznie chce go wysłuchać – ale przyznanie się wprost leżało wbrew jej naturze.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
- Powiedzmy, że oba po trochu. - Uśmiechnął się jednym kącikiem, nie zamierzając obiecywać Cali zbyt dużo, gdy jej motywacje, jej charakter wobec degradującego wpływu czarnej magii, którego nie dało się uniknąć, wciąż pozostawały dla niego niepewne. Bez dania jej szansy nie mógł stwierdzić, na ile słusznie ją oceniał i na ile w ogóle na pomoc zasługiwała. Jego uśmiech poszerzył się, gdy padło pytanie o konkret - w dodatku bardzo trzeźwe. - Pierwszy raz miałem z nią styczność... w 2017 roku? Jeszcze jako niezbyt mądry dzieciak padłem ofiarą zezłoszczonego na mnie chłopaka, który notabene potem mi dużo pomógł. Zacząłem czytać, interesować się, miałem okresy większej i mniejszej motywacji. Dużo czasu mniejszej... - pewien autokrytycyzm wkradł mu się pomiędzy słowa niepostrzeżenie, jak echo wyrzutów sumienia z powodu czasu traconego na hulaszcze rozrywki obejmujące mężczyzn i zioło. - Ale dalej jestem całkiem wiarygodnym źródłem - dodał dla równowagi, nawet jeśli nie prawdziwie, to na pewno zgodnie ze swoim osobistym przekonaniem. Odpalił w pierwszej kolejności papierosa Cali, jak przystało na osobę o nienagannych manierach, a dopiero potem sam oddał się tej destrukcyjnej przyjemności wypełniania płuc tak fałszywie kokieteryjnym dymem. - Wachlarz inspirowany ogonem paqui. Słyszałaś kiedyś o paqui? - zapytał, szukając potwierdzenia w jej spojrzeniu i jakby przez moment licząc, że uniknie części tłumaczeń. Być może go nie znalazł, być może po prostu nie szukał zbyt uważnie, w każdym razie nie dał jej dojść do głosu, samodzielnie rozwijając kwestię zwierzęcia. W końcu o wielu magicznych stworzeniach można było słyszeć, lecz zapamiętanie wszystkich ich specyficznych właściwości niekoniecznie znajdowało się w podstawie programowej. - To ptak o przepięknym, kolorystycznie bogatym ogonie. Ogon nie jest dla niego jednak ozdobą, ale bronią. Wpatrywanie się w zmieniające się kolory może nawet wprowadzić osobę w trans ii tę właściwość chcę wykorzystać. - Zaciągnął się przydymionym poczuciem odprężenia; trudno było powiedzieć, czy po tylu latach wypalania Merlinowych Strzał dodatek rozweselającego proszku jakkolwiek jeszcze na niego wpływał, czy to organizm po prostu pamiętał, jaką odpowiedź wygenerować. Szczególnie, że pewności siebie Ezrze nie można było odmówić nawet przed odpaleniem papierosa. - Nie będę jednak ukrywał, że nie jestem specjalistą w tworzeniu drewnianych konstrukcji. I... cóż, być może łatwo byłoby znaleźć godną zaufania osobę, na której mógłbym działanie przetestować. Jej problem byłoby to, że już mnie lubi. Tobie jestem obojętny. Ty, w co wierzę, będziesz stawiać większy opór. - Dałoby się to wszystko ująć krócej, nawet w zaledwie dwóch słowach: jackalope doświadczalny. I nie była to zachęcająca perspektywa, gdy oboje prawdopodobnie zdawali sobie sprawę, że umysły potrafiły do siebie nawyknąć; dominowany dostosować się do dominującego. - Ale poza tym potrzebuję kogoś, kto przetestuje go na mnie. Oczywiście, przedmiot nie zastąpi umiejętności, ma być… pomocą w procesie nauki. Osłabiać czyjąś wolę. I będziesz mogła się na nim szkolić, tak jak i ja. To chyba uczciwa oferta? - autentycznie się zastanowił, wcale nie chcąc jej skrzywdzić w proponowanym układzie. Machnął więc zachęcająco ręką, by się do tego w jakiś sposób odniosła, nie mając nic przeciwko próbie negocjacji zasad.
Cali Reagan
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 158 cm
C. szczególne : bardzo krucha sylwetka, przenikliwe spojrzenie, ciężki zapach waniliowych perfum
Nie do końca była przekonana czy satysfakcjonuje ją jego odpowiedź – lekceważył ją czy po prostu nie umiał dokładnie określić czy przyjmie pomoc, którą oferował? Przygryzła dolną wargę, starając się powstrzymać grymas, zdradzający, iż niekoniecznie akceptowała tok rozumowania Ezry. Mimo wszystko posłała w jego stronę słaby uśmiech. Ich ewentualna współpraca zaczynała nabierać konkretnych kształtów, a Cali bardzo powoli przekonywała się do opcji, w której będzie miała osobę nieco bardziej doświadczoną i pomagającą jej iść w odpowiednim kierunku. Przekonamy się czy wiarygodnym, zdawało się mówić jej spojrzenie. Nie powiedziała tej myśli na głos, jakby z obawy, że straci jedynego sprzymierzeńca w nauce, który w dodatku przyszedł do niej sam. Nie zamierzała z góry zakładać najgorszego (chociaż z reguły tak właśnie postępowała, chcąc uniknąć rozczarowań), czując podskórnie, iż ich wspólna praca może przynieść zadowalające efekty. Paqui? Zmrużyła oczy, kompletnie nie wiedząc o czym mówi Clarke. Nie znała się na magicznych stworzeniach, nigdy nie skupiała się na ich właściwościach – dopiero od niedawna będąc w posiadaniu lunabalii, odkrywała korzyści z posiadania nietuzinkowego towarzysza. Spojrzała więc na mężczyznę nieco nieprzytomnie, czekając na dalsze wyjaśnienia. Wypuściła dym nosem, kiwając ostrożnie głową. – Czyli w pewnym stopniu hipnotyzują – stwierdziła, układając sobie wszystko w głowie. – Dopytywałeś już kogoś na jakiej zasadzie to działa? Ciekawe tylko czy użycie ich piór, powiedzmy poza organizmem, będzie miało podobną funkcję – teoretyzowała, na chwilę zapominając, że póki co tylko ostrożnie (głównie ona) odkrywali przed sobą karty. – To trochę jak tworzenie różdżek i używanie zwierzęcych części jako rdzeń – zaciągnęła się; praca u Fairwynów znieczuliła ją na nieetyczne działania wobec stworzeń, więc nie widziała większych przeciwskazań, żeby użyć tej wiedzy przy tworzeniu wachlarza. Nie potrzebowała dużo czasu, aby stwierdzić, że oferta, którą przedstawił, była nadzwyczaj uczciwa. – Jestem w stanie ci pomóc pod względem testów, bo faktycznie, nasza wzajemna obojętność może być przydatna – przyznała mu rację. – Tak samo jak fakt, iż przez ostatnie kilka miesięcy byłam świadkiem procesu wytwarzania bardzo silnych magicznych przedmiotów – luźno nawiązała do swojej obecnej posady, pierwszy raz widząc jakieś plusy sprzedaży fairwynowych patyków.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Do wypracowania zaufania potrzeba było czasu - na razie jednak wystarczała mu ta szorstka kalkulacja wykazująca na więcej plusów niż minusów dla obu stron. Zauważył, że ją zainteresował, że zarzucił pierwszą linę niezbędną do wybudowania reszty mostu do celu. Teraz musiał więc zrobić wszystko, by źle dobranym słowem tego nie zaprzepaścić. - Czyli w pewnym stopniu hipnotyzują - potwierdził dobitniej, zaraz kiwając głową na kolejne trzeźwe pytania. Osunął się nieco na ławce, by spojrzeć w niebo, przypominając sobie jednocześnie wszystkie przeczytane artykuły i wszystkie przeprowadzone rozmowy. - Rozmawiałem o tym z Vin-Eurico. I wydaje nam się, że choć pełna moc piór może zostać osiągnięta tylko w naturalnym środowisku, to dalej mogą one mieć bardzo przydatne właściwości, szczególnie jeśli wzmocnimy je naszą magią. Zresztą, to nie będzie dyskretny przedmiot, jak wahadełko w popkulturze. Chcę odwzorować ogon, więc i jego gęstość, chcę wybrać osobnika w odpowiednim wieku, kiedy jest w pełni sił. Tak naprawdę wciąż jest wiele detali do dopracowania. - Ezra spędził w bibliotece wiele godzin, rozważając różnice osobnicze, mogące wpływać na jakość piór - tak więc zarówno płeć, wiek, wielkość, a nawet konkretne zarejestrowane układy wzorów. I choć był przeciwny krzywdzeniu zwierząt, zamierzał obciążyć swoje sumienie tym jednym przypadkiem - do prób mógł używać zagubionych, niepotrzebnych już osobnikowi piór, lecz wersja ostateczna musiała pozostać pozbawiona jakichkolwiek wad. Nie było po prostu miejsca na błędy. - Bingo, to samo pomyślałem. - Uśmiech na chwile rozciągnął jego usta, zarówno z zadowolenia z jej toku rozumowania, jak i wiszącej w powietrzu zgody na współpracę. Nie wiedział, że Cali miała styczność z jakimkolwiek wytwarzaniem przedmiotów, ale fakt ten uznał za szczęśliwą monetę, znak, że podejmował odpowiednią decyzję. A skoro o tym wspomniała, chciał ją przetestować. - Rozmawiałem z wytwórcą różdżek i na razie wytypowałem heban lub tarninę do wykonania konstrukcji. Natomiast połączenie z wiśnią też mnie intryguje. Co ty o tym myślisz? Zaciągnął się, szczerze ciekaw czy młody umysł przekroczy jakąś granicę, proponując zupełnie inne rozwiązanie lub wytykając błąd, którego on sam nie zauważył.
Cali Reagan
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 158 cm
C. szczególne : bardzo krucha sylwetka, przenikliwe spojrzenie, ciężki zapach waniliowych perfum
- A jakby tak… - westchnęła, zastanawiając się nad ideą, która zrodziła się w jej głowie. – A jakby tak dodatkowo to wzmocnić runami? Nie wiem czy drewno wytrzyma nadmiar magicznej energii, ale raczej powinno dać się to zrobić – przeczesała splątane od wiatru włosy, jednocześnie trawiąc wszystkie informacje dotyczące ptaka i ezrowych planów co do skonstruowania wachlarza. – Co z takim detalem jak zdobycie odpowiedniego okazu? – spytała, kompletnie nie wiedząc gdzie paqui żyją, czy są ogólnie dostępne i ile trudu należy włożyć w to, żeby stać się właścicielem takiego ptaka. - Nie jestem specjalistą od tworzenia różdżek – uprzedziła od razu, nie mając zamiaru udawać, że się na czymś zna, bo jej niewiedza bardzo szybko wyszłaby na jaw. – Ale przez te kilka miesięcy dosyć sprawnie dobierałam je adekwatnie do czarodzieja. Jestem w posiadaniu tarninowej różdżki i wydaje mi się, że to zła opcja. Okej, wytwórca mógł ci ją polecić, bo jest to drewno, które z odpowiednim rdzeniem wspomaga rzucanie czarnomagicznych zaklęć, jednocześnie może też przed nimi bronić. A poniekąd hipnoza, nawet w tej delikatniejszej formie, za pomocą wachlarza, jest niezbyt akceptowalną praktyką. Może się buntować – wyciągnęła magiczny patyk w kierunku Ezry, gdyby ewentualnie chciał obejrzeć jego fakturę i sprawdzić elastyczność. Już sam fakt chwilowego pozbawienia się broni powinien być dla niego sygnałem, że obdarzyła go zaufaniem i współpraca, którą mieli nawiązać, była niemalże pewna. – Nie potrafię powiedzieć co mi nie pasuje w hebanie, ale jestem na nie. Może to, że zazwyczaj ludzie, którzy mieli hebanową różdżkę, byli obrzydliwie bezczelni i mnie wkurwiali – przez jej twarz przemknął cień uśmiechu, bo wiedziała, że to nie do końca dobry argument. – Natomiast wiśni rzadko się u nas używa do wytwarzania przedmiotów, bo to dosyć kapryśne drewno. Ale na pewno to dobry trop – machnęła butem, na którego spadł popiół. Zaciągnęła się po raz ostatni, a niedopałek transmutowała w guzik, chowając go do kieszeni. Głowa pulsowała jej od nadmiaru myśli, gorąca i prób wydobycia z pamięci wszelkich informacji, pomocnych do pracy nad wachlarzem. – Cis – odparła, a błysk w oku był tylko potwierdzeniem, że doznała nagłego natchnienia. – Cis będzie idealny. Być może o nim nie słyszałeś, bo ma chujową reputację wśród różdżkarzy, ale Fairwynowie akurat nie krępują się z używaniem go. To bardzo plastyczne drewno pod względem dostosowywania się do ludzi, którzy korzystają z danej różdżki, co z góry eliminuje problem w postaci użytkowania wachlarzu – moglibyśmy to robić oboje. No i bezproblemowo wytrzymuje nacisk, spowodowany rzucaniem klątw lub zaklęć, które w pewien sposób czynią komuś krzywdę. A więc nie musielibyśmy martwić się odmową współpracy i buntem – zerknęła na Ezrę, chcąc widzieć jego reakcję na tę propozycję. Kompletnie nie zwróciła uwagi na to, że użyła formy my, zadziwiająco szybko odrzucając obronną postawę. Clarke miał przed sobą w całej okazałości Cali, która gdy tylko angażowała się w coś, w czym widziała korzyści dla siebie, robiła to całą sobą, z pasją rozświetlającą zielone tęczówki i będąc o wiele bardziej przystępną niż na co dzień.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Skrzywił się nieznacznie, słysząc słowo prześladujące go na każdym kroku w Hogwarcie - a najwyraźniej i poza nim. Runy. Trudno było określić, dlaczego mający zdolności językowe Clarke aż tak bardzo nienawidził tych starożytnych symboli, ale pomimo wielu, wielu prób, zwyczajnie nie był w stanie się do nich przekonać. Na samą myśl, że miałby w swoim wolnym czasie poszukiwać jeszcze odpowiednich kombinacji wzmacniających, znużenie zaczynało wkradać się do jego umysłu. - Przyznam ci się, że runy nie są moją mocną stroną, a nie chciałbym angażować w to więcej osób. Niemniej, jest to myśl - przyznał, nie warto było bowiem demotywować i ostudzać zaangażowania młodego umysłu. - Myślę, że będzie to wymagało skontaktowania się z przemytnikiem lub hodowcą. Paqui bywają trzymane przez snobistyczne rodziny w ogrodach jako formę ukazania statusu i upiększenia okolicy, a oni skądś też muszą je pozyskiwać. Ale tym się nie przejmuj, moja w tym głowa, żebyśmy pióra mieli. - Wiedział, że będą musiały wejść w ruch pieniądze - i to prawdopodobnie całkiem spore, ale był gotowy na ten wydatek. Skinął głową, wierząc że nawet mimochodem trochę się nasłuchała podczas pracy. Była to wiedza jak najbardziej wartościowa - z trudem przełknął więc bunt wobec tak łatwemu negowaniu jego pomysłów i przyjął różdżkę Cali, by faktycznie obejrzeć z bliska, czym się charakteryzuje. - Próbowałaś kiedyś? Rzucać czarnomagiczne zaklęcia - uściślił, szczerze zainteresowany, czy podejrzliwość dziewczyny, co do chęci współpracy różdżki podparta jest jakimś konkretnym doświadczeniem. Parsknął za to cichym śmiechem na rzeczowy argument odnośnie hebanu - wobec niego musiał jedynie przytaknąć. Nie miał pojęcia w jaki sposób tak gładko przeszli od rzucania sobie podejrzliwych spojrzeń i wieloznacznych półsłówek do tak szczerego dzielenia się swoją wiedzą, brał to jednak za dobry znak. Chętnie więc pociągnął temat cisu, odrobinę rozbawiony tym, że Ślizgonka tak pewnie stawiała na drewno, które on bardzo szybko skreślił. - Zaskoczę cię, ale słyszałem. Słyszałem, a nawet doświadczyłem, bo choć teraz posługuję się sekwojową różdżką, to moja pierwsza była wykonana z cisu. Właśnie znając jej trochę elastyczną naturę, chciałem pójść w innym kierunku, ale to prawda, że pierwotna koncepcja też została zmodyfikowana przez twój udział... - Cisowa różdżka nigdy go nie zawiodła - nawet w obliczu magicznych zakłóceń, co wcale nie było powszechne. Wciąż miał ją w domu w Dolinie Godryka, zapakowaną starannie w pudełeczko, bo choć musiała zostać zastąpiona, Ezra miał w pamięci, jak zgrany duet tworzyli i jak bez oporów poddawała się jego woli, przewodząc nawet te mniej przyjemne zaklęcia. Prawdopodobnie Cali miała częściowo rację - nie należało skreślać tego drewna tak szybko i prosto, jak uczynił to Ezra w pogoni za nowością. Być może znajomość właściwości tego konkretnego rodzaju drzewa mogła być jego atutem i utorować mu drogę do lepszego zawładnięcia magicznym przedmiotem, tak by zaklęty w nim pierwiastek czarnej magii nie był w stanie nawet na chwilę zapanować nad nim. - Wydaje mi się, że jest to warte rozważenia... Ale pewnie nie tutaj i nie teraz. Poszedł w ślady Ślizgonki, niedopałek przemieniając w guzik, tym samym zmierzając do rozwiązania akcji tego niespodziewanego spotkania. Lekki uśmiech zadowolenia zdobił ezrowe usta, gdy po raz ostatni ulokował spojrzenie w jej oczach - zdeterminowana pasja bijąca z zielonych tęczówek w jakiś sposób przypominała mu własną. - Będziemy w kontakcie listownym odnośnie bardziej teoretycznych zagadnień. Nie chcę wzbudzać plotek o tym, jak cię nachodzę, wiesz jaki jest obserwator. - Przewrócił oczami, doskonale wiedząc, że nawet kilka niewinnych spotkań zaraz może być rozdmuchane do wielkiego romansu. - Ale mam nadzieję, że już bliżej lata będziemy mogli przejść do praktyki.