Jeśli chcesz się rozgrzać to znalazłeś się w idealnym miejscu! Ławki te są ostawione w okręgu. Są podgrzewane za pomocą płonących ognistych nasion oraz zaklęć podtrzymujących je w odpowiedniej temperaturze. Wystarczy posiedzieć na ławkach kilka minut aby się rozgrzać.
Uwaga. To miejsce ma dodatkowe właściwości - ciężko jest tu skłamać. Jest to możliwe, ale im bardziej ktoś próbuje kłamać tym robi mu się goręcej. Może dojść nawet do przegrzania organizmu! Gdy ktoś mówi prawdę, temperatura jest idealna, a pobyt tutaj to sama przyjemność.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Czy było dobrze? Nie. Zdecydowanie potrzebował ujścia dla swoich emocji, które wciąż miał poza kontrolą. Nic więc dziwnego, że postanowił skierować swoje kroki poza okoliczne igloo. Szedł przed siebie próbując rozplątać tę przeklętą mieszankę. Rozbić ją na czynniki pierwsze, by tym samym możliwe, że ulżyć sobie nieco na duszy. Pod ręką miał swoją piersiówkę, która obecnie była opróżniana z zawartości, by tym samym wyciszyć umysł ślizgona. Powoli odkrywał nowe zakamarki i uroki tego miejsca, przywołując do siebie fascynację, jaką zawsze miał co do tego kraju. Niekończąca się noc, migocące na niebie gwiazdy i wszechobecne zimno, a to wszystko otoczone starożytną magią, której nie potrafił zrozumieć. Gdy tak szedł zamyślony przez śnieg, dostrzegł niewyraźną postać na jednej z pobliskich ławek, która wydawała się wręcz płonąć żywym ogniem. Solberg podszedł powoli do nieruchomej sylwetki, czując bijące od kamienia ciepło. - Ty, halo! Żyjesz? - Trącił delikatnie chłopaka, który albo właśnie dogorywał żywota, albo po prostu zbyt mocno zabalował i musiał gdzieś zregenerować siły. Nie znał dobrej odpowiedzi, ale miał wrażenie, że ta twarz, mimo że obecnie w nieco gorszym stanie, jest mu dziwnie znajoma. -Odnieść Cię do igloo, czy coś? - Zapytał kompletnie pomijając fakt, że człowiek mógł być tubylcem i nie rozumieć co on pierdzieli po angielsku. -Er du ok? - Zreflektował się szybko, przypominając sobie co nieco z nauki tego języka, którym kiedyś władał niemal że biegle.
Jestem szczęśliwy. Przez tę jedną chwilę, gdy przeciągam się na nagrzanym kamieniu jak spragniony słońca kociak, rozmarzone spojrzenie wbijając w wirujące nade mną gwiazdy i płynącą kolorami zorzę. Przez moment doskonale rozumiem to uczucie bezkresu we własnym sercu, doszukując się pieśni w szumiącym mi w uszach winie, gdy moja dusza znów pełna jest Dionizosa. Jestem szczęśliwy w głębokim nieszczęściu pijackiego uśmiechu i z pełnym przyzwoleniem osuwam się w mrok nieprzytomności, mimowolnie przyzwalając też na osunięcie się metamorfomagicznej osłony, przywołując nawet blond na ciemnych kosmykach. - Bueno Chico... - jęczę cicho, dając wyrwać się z senno-pijackiego letargu, nagle czując ból bezmyślnej pozycji na twardym ławkowym łożu, przy pierwszym ruchu pozwalając butelce wyślizgnąć się spod mojej pachy i z głośnym brzdękiem odbić się od kamiennej ziemi, nie otrzymując niestety wystarczająco wysokiego dystansu, by rozbić się dramatycznie. - No me toques los cojones... - półprzytomnie ciągnę dalej, bardziej prosząc Cię o kulturalne wypierdalanie, niż faktycznie chcąc Cię obrazić, a jednak gdy udaje mi się rozkleić ciężkie powieki dociera do mnie powoli, że grzejący mnie żar nie pochodzi wcale z gorącej włoskiej nocy, Ty wcale nie jesteś zaczepiającym mnie o drobne cyganem, a posłyszane słowa były tak brutalnie brytyjskie, że ta świadomość aż przebiegła ciarkami mdłości po moim ciele. Skrzywiłem się niezadowolony, chwiejnie próbując przekręcić się do siadu, usilnie popychając metamorfomagię, by ta rozbudziła się wraz ze mną, a jednak czując, że tylko włosy skręcają mi się nieznaczne w ciemne fale, spuszczam wzrok na ziemię, szukając szans na zachowanie prywatności prawdziwego oblicza w zrezygnowanym pochyleniu głowy w dół i przetarciem twarzy nieskalaną ciężką pracą dłonią. - Masz może fajki?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Odetchnął lekko, gdy okazało się, że ciało jednak żyje i nie musi dzwonić po koronera czy innego grabarza. Tego na pewno by z lokalsami nie załatwił. Zdziwił się jednak, gdy imprezowicz zaczął nawijać do niego po hiszpańsku. Max włożył ręce do kieszeni i również w tym języku odpowiedział z lekkim uśmiechem na ustach. -Yo no, pero puedo si tu quieres. - Takiej propozycji dawno nie słyszał bezpośrednio, choć domyślał się, że koleś po prostu majaczy. Obserwował jak delikwent próbuje usiąść, wciąż gorączkowo myśląc, skąd może znać tę twarz. Dopiero widząc działanie metamorfomagii zorientował się, z kim ma do czynienia. Poczuł, jak zaczyna w nim wzbierać złość na samą myśl, co musiało dziać się w tamtej łazience. -Jasne, trzymaj. - Podał mu fajkę, po czym sarkastycznie dodał - Czy muszę sobie najpierw coś rozjebać, żeby lepiej smakowała? - Sam nie wiedział skąd się to wzięło i czemu z niego wypłynęło. Widocznie jak zwykle kompletnie stracił połączenie mózg-język. Wiedział jednak, że teraz zamiast pomóc rzekomemu "asystentowi nauczyciela", miał ochotę spalić jego dupsko o cokolwiek podgrzewało otaczające ich ławeczki. Zapalił swojego szluga, po czym zaciągnął się nim w poszukiwaniu spokoju. Nie miał zamiaru przepraszać. Nie znał typa, a ten nie znał jego. W końcu był już zawieszony jak zaczął asystować, więc mógł sobie pozwolić na lekkie opuszczenie manier i bardziej nieformalny ton. Wiedział o nim tylko dwie rzeczy z czego jedna zdecydowanie nie przypadła mu do gustu. Jakim chorym pojebem trzeba było być.... Zacisnął rękę w kieszeni w pięść. Wiedział, że reaguje tak tylko dlatego, że w grę wchodziło bezpieczeństwo Felka, który... No cóż, też nie wykazał się wtedy inteligencją. Merlinie, czy wszystko naprawdę musiało się walić na łeb na szyję ostatnimi czasy...
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Odruchowo śmieję się cicho, kręcąc głową, by wprawić skaczące między dwoma kolorami loczki w ruch i tym bardziej pozwalając, by ból rozlał się leniwie po buntujących się przed wysiłkiem neuronach. Och, a więc nadchodzi już do mnie smutna godzina rozrachunku za moje grzechy? Jak bardzo chciałbym skulić się teraz znów na kamiennej ławce, ukryć twarz w dłoniach i pozwolić sobie na trzeźwiejące cierpienie w ciszy w pełni mojego dramatyzmu. A może masz przy sobie choć trochę rozgrzewającej procentami ambrozji i pozwolisz mi odłożyć w czasie tę nużącą rzeczywistość? Ujmuję między palce namiastkę odkupienia, od razu kierując ją ku wargom, jakby papieros faktycznie mógł wspomóc mnie w przywołaniu na usta odpowiednich słów z przyćmionego alkoholem umysłu. A jednak ledwie zaciągam się przyjemnie łaskoczącym dymem, a już wypuszczam go ze ściągniętymi w próbie koncentracji brwiami. I choć magia wciąż migocze mi na skórze w próbach zmiany, nie potrafiąc jeszcze rozbudzić się na tyle, by w pełni przybrać odpowiednią na tę ferie postać, to prawdziwy Viro śpi we mnie mnie już mocno, oddychając ciężko jak męczone koszmarem kocie. I gdy podrywam się chwiejnie z ławki, chcąc buńczucznie spojrzeć Ci w oczy, to każda moja myśl krzyczy Jasper, Jasper, Jasper, czując się tym fałszywie włosko-hiszpańskim pisarzyną w każdym calu ciała, które zdradzało, żem jednak zwyczajny, brytyjski Rowle. I dopiero, gdy mój wzrok nie pada wcale na Twoją twarz, a tępo rozbija się o Twój bark, powoli zdaję sobie sprawę, że coś jest nie tak i robię chwiejny krok w tył, by zadrzeć głowę w próbie odnalezienia Twojego spojrzenia. - Znamy się? - dopytuję, oczywiście zupełnie Cię nie kojarząc, co wcale nie gwarantowało niczego, bo mogłeś umknąć mi wśród natłoku uczniów, którzy w większości nie zaprzątali niemal w ogóle moich myśli. - Bo nie wiem czszy się pszypierdalasz czszy jednak czoś proponujesz - kontynuuję, papierosem w ustach próbując wytłumaczyć niewyraźny bełkot szumiącego mi w głowie wina, gdy wzrok niestabilnie przemyka mi po Twojej twarzy, nie mogąc złapać dla siebie równowagi, a może to całym ciałem odkrywając jaką władzę ma nade mną grawitacja? Zaciągam się tylko po to, by dać sobie chwilę na leniwe upuszczenie dymu między nami, chcąc odnaleźć w rozbudzającym się umyśle odpowiednio dobrane słowa. - Moralność i subtelność to p-przymioty, które... Mierda, jak to szło.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Brak odpowiedzi jeszcze bardziej podniósł Maxowi ciśnienie, ale starał się zachowywać jak na grzecznego wężyka przystało. Zapalił szluga, w milczeniu obserwując zmieniającą wygląd postać. Mimo kilku pokazów metamorfomagii u Beatrice wciąż nie do końca był do tego przyzwyczajony. Taka naturalna zdolność dawała mnóstwo możliwości, jak chociażby ukrycie się wśród uczniów na szkolnej wycieczce. Widział, jak koleś próbuje jakoś wrócić do rzeczywistości. Domyślał się, że niewiele jeszcze kuma z tego, co dzieje się wokół, ale jakoś średnio liczył na inteligentną pogawędkę. Prędzej potrzebował ujścia rosnącej w nim złości, a to nie wróżyło nigdy nic dobrego. -Raczej nie, chociaż słyszałem, jak traktujesz uczniów wymagających pomocy... - Patrzył na niego ostro, bez problemu wbijając spojrzenie jasnych tęczówek w jego zmęczone, skacowane oczy. -Nie zdecydowałem jeszcze... - Powiedział ironicznie, choć raczej przychylał się ku wersji pierwszej. Spokój tego typa strasznie go wkurwiał. Zaśmiał się zimno na jego następne słowa. -Moralność? Ty pierdolisz o moralności? Teraz to dojebałeś. I weź mi tu nie rzucaj jakiś cytatów mędrców, czy chuj wie co to było, bo nie zmieni to faktu, że mam ochotę Ci przyjebać. - Wskazał na niego, tlącym się słabo papierosem. Emocje i alkohol znów brały nad nim górę i obawiał się, że wie jak to spotkanie może się potoczyć. Tyle razy przysięgał sobie, że kolesiowi wyjebie jak tylko go zobaczy, a jednak nadal stał tutaj i mimo chłodnych słów, nie robił kompletnie nic. To trzeba być dopiero słownym... Jakoś nie liczył, że ten meta połączy wątki. Że zrozumie, do czego pije, ale i tak się nakręcał szczególnie, gdy ten wyskoczył z jakimiś farmazonami z dupy wziętymi, które nie miały tu nic do rzeczy. Moralność i subtelność. Dobre sobie. Jak widać najebany nieznajomy znał je tylko z pięknych zdań wyczytanych gdzieś w necie, czy książce.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Pewnie tego nie zrozumiesz, ale mam w zwyczaju czuć zbyt wiele, zauważać za dużo, odczytywać szczegóły. Gdy patrzysz z zbyt bliska, umykają Ci oczywistości, ten najważniejszy ogół, który pozwala Ci poprawnie ocenić sytuację. Tak mógłbym próbować wytłumaczyć wiele moich błędów, ale chyba zdaję sobie sprawę jak marna jest to wymówka, bo przestałem korzystać z niej lata temu. I nawet jeśli na moich ustach pojawia się uśmiech - lekki, beztroski, nieco rozbawiony - to to tylko poza obojętności, bo choć docierają do mnie Twoje zarzuty, to nie czuję, byś mówił o mnie, a o uśpionym feriami i winem Viro, który kuli się w pokucie swoich grzechów. Swoich, nie moich. Bo obaj zdajemy sobie sprawę z każdego, najmniejszego potknięcia i nie potrzebuję wcale większych szczegółów, by podsunąć sobie przed oczy wyobraźni wspomnienie tej pięknej wściekłości krwawiącego Puchona. - Oj, Bueno Chico - wołam rozczulony ze śmiechem, ożywiając się przez ten Twój wybuch emocji, nawet nie kryjąc rozbudzającej się trzeźwości w przysłoniętych ciemnymi kontaktami oczach, bo nagle zdajesz mi się tak interesujący, gdy pozwalasz bliżej podejść do siebie temperamentowi. - Tak chcesz ze mną rozmawiać? - podpytuję rozbawiony, korzystając z tego piorunującego dreszczu ekscytacji, by gwałtownie wbić się w tak długo szukaną przeze mnie postać metamorfomagiczną, a jednak choć skóra powlekła się ciemniejszym odcieniem, to tatuaże wybiły się na niej wręcz groteskowo, nieskładnie, a z brakujących dziesięciu centymetrów wzrostu odnalazłem zaledwie kilka pierwszych. Wystarcza mi to jednak, by zrobić chwiejny krok w przód i złapać Twój podbródek w dłoń, jakby solidny uchwyt miał zapewnić mi stabilność postury. - Moralność i subtelność to przymioty, które lubią znikać w obliczu wyższego celu - poprawiam się, mrużąc oczy w skupieniu nad pijacką dykcją, naprawdę nie chcąc rezygnować z moralności, i właśnie dlatego porzucając już wszelką subtelność, by zapytać wprost: - Jesteś uczniem?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Stworzenie nowej osobowości, choćby na krótki moment ferii, wydawało się Maxowi jak cudowny oddech, który sam chętnie by przyjął. Z daleka od swoich codziennych problemów, metamorfomagia sprawiała, że można było ukryć się przed światem. A przynajmniej tak to dla ślizgona wyglądało, gdyż nigdy nie musiał poświęcać alt na opanowanie tego dary, by swobodnie z niego korzystać. Z tego, co wywnioskował po słowach Beatrice, nie było to czymś łatwym i przyjemnym. Wzniósł oczy ku górze ignorując pytanie. Starał się nie przejebać sobie już na początku wyjazdu, a wyjebanie asystentowi nauczyciela zdecydowanie by pod tę kategorię podpadało. Chociaż gdzieś w środku liczył po cichu, że może i Rowle słyszał kiedyś jego nazwisko, ale nie miał okazji nigdy dopasować go do stojącej przed nim twarzy. Obserwował zachodzącą na jego oczach przemianę zastanawiając się, jak bardzo alkohol utrudnia korzystanie z metamorfomagii, gdy ten świr znowu zaczął pierdolić coś o moralności. -I jaki niby według Ciebie jest ten wyższy cel? Ukrywanie się pod obcą postacią, żeby odciągnąć na bok jakąkolwiek odpowiedzialność? - Uniósł jedną brew, nie do końca oczekując na odpowiedź. W tym momencie nie obchodziło go z kim ma do czynienia. Nie czuł szacunku do człowieka, który mógł tak zignorować stan swojego podopiecznego. - Na pewno nie Twoim, jeżeli musisz pytać. Ale jeżeli musisz wiedzieć, to nie, nie przyleciałem tu z tym Hogwarckim stadem. - Skłamał wyjątkowo łatwo, wcale nie zastanawiając się nad tym, jak te słowa mogą odbić się na nim w przyszłości. Przez te trzy miesiące zawieszenia w pewien sposób stracił poczucie wspólnoty z resztą więźniów Hogwarckiego mundurka. Jego hiszpańska uroda i norweskie nazwisko skutecznie mogły posłużyć za przykrywkę do tego wszystkiego, a szkocki akcent można było wytłumaczyć na zdecydowanie zbyt wiele sposobów. -Nie zmienia to faktu, że niektóre tajemnice waszego kurwidołka wylewają się jak szambo poza jego mury... - Wiedział, jaką Hogwart ma opinię w świecie. Rozmawiał z licznymi studentami z wymiany, która miała miejsce w zeszłym roku szkolnym i nawet nie dziwiło go, jak wiele plotek krążyło już po zagranicy. W końcu wystarczyło przekazać coś ciotce, lub należeć do szlachetnego rodu, który chętnie pośle mniej lub bardziej interesujące historie dalej w świat...
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Metamorfomagia nigdy nie była ucieczką idealną. Nawet jeśli innych ta powłoka może zmylić, tak ja sam, stojąc przed lustrem wciąż za bardzo zdaję sobie sprawę z własnego istnienia. Niestety wiem, że ten w lustrze, to zawsze ja. Niezależnie od tego jak daleko odbiegnę kształtami i kolorami, nieważne jaką minę i strój przybiorę - to wciąż tylko ja. I w tym wszystkim kuriozalne staje się to, że uciekałem tak długo, że to ta prawdziwa twarz stała mi się najbardziej obcą. Ale co Ty możesz o tym wiedzieć? - Nic nie wiesz, Chico - odpowiadam sam sobie na głos, celując w Ciebie papierosem, przez krążący mi w żyłach alkohol wpadając w niemal grożące tony, choć przecież w mojej własnej głowie to stwierdzenie brzmi nadzwyczaj smutno i uniwersalnie, bo nagle sam poczułem się jak ten szczeniacki Chico, który nic nie wie i niczego nie rozumie, a jednak wciąż rwie się do życia i ludzi. Mierzę Cię wzrokiem, robiąc chwiejny krok w tył i nie potrafię oszacować czy mówisz prawdę, ale nie mam żadnego powodu, by Ci nie wierzyć. Wyglądasz młodo, ale nie dziecinnie, co może znaczyć wiele i nie znaczyć nic, jeśli zwyczajnie jesteś dojrzały jak na swój wiek. Zdecydowanie możesz być pełnoletni, teoretycznie dorosły, poza obowiązkiem szkolnym i nieskrępowany żadnym statutem, poza własnym kodeksem moralnym. I w takim razie to on powstrzymuje Cię, jak to prosto określiłeś, przed przyjebaniem mi za coś, co przecież było tylko drobnym nieporozumieniem. Zdecydowanie właśnie tak próbowałem patrzeć na scenę, która odegrała się w hogwarckiej łazience. - Nie mam ta-jemnic - wyrzucam z siebie, marszcząc brwi w niezrozumieniu czemu kłamstwo nie przeszło mi tak gładko przez gardło, podduszając mnie drżąco w połowie tak banalnej do wygłoszenia wypowiedzi. Zaciągam się nerwowo, nie rozumiejąc czemu nagle uciekła ze mnie cała ekscytacja, pozostawiając za sobą tylko to rozognione pobudzenie, tę czystą złość do samego siebie, to rozczarowanie podjudzone brakiem kolejnego odurzającego łyka. - Hijo de puta - mamroczę niewyraźnie, ściskając papierosa mocniej między wargami i przecierając zmęczoną twarz dłonią, otrząsając się z resztek pijackiej ospałości, bo już zaraz unoszę spojrzenie na te Twoje karykaturalne metrdziewięćdziesiątcośtam z pełną świadomością, że najzwyczajniej na świecie po prostu chcesz się do mnie o coś przypierdolić, a ja nawet nie wiem który z moich grzechów masz na myśli. - O co Ci chodzi, co? Co takiego Ci zrobiłem, że masz ze mną taki problem i co Cię powstrzymuje, by coś z tym zrobić? - warczę, wciąż nieco bełkocząc od wirującego mi w głowie świata, a jednak ciskając już papierosa na ziemię i wraz z krokiem w przód popycham Cię zaczepnie dłonią w bark, by zmusić Cię do dużo ciekawszego dla mnie widowiska, którego zapowiedź mogłem widzieć w tej iskrze w Twoich oczach, gdy na tamten jeden moment pozwoliłeś swojemu temperamentowi przemówić. - Chcesz mi przyjebać? Chcesz się pieprzyć? Chcesz się wypłakać czy zwyczajnie przypierdolić. No, powiedz mi czego ode mnie oczekujesz, Chico, bo ja, kurwa, sam się nie domyślę, tak jak Ty ni chuja nie widzisz moich idei - wyrzucam z siebie, zamykając dłoń na Twojej kurtce, by szarpnąć Cię do siebie prowokacyjnie, musząc zadrzeć głowę w górę, by spojrzeć w te Twoje szczeniackie oczy, w których na próżno szukałem wcześniej zrozumienia słów o zbytku subtelności.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Oczywiście, że nie miał pojęcia z czym naprawdę wiąże się metamorfomagia. Nie posiadał tego daru i ciężko było mu wyobrazić sobie wszystkie jego konsekwencje. Widział jednak naprawdę duży potencjał w możliwości zmiany swojej aparycji bez potrzeby używania transmutacji czy wielosokowego. Jak widać nic nie było idealnym rozwiązaniem. -Och wybacz, może faktycznie masz plany anonimowego zbawienia świata, o których nie wiem. - Rzucił ironicznie, bo jakoś średnio obchodził go ten rzekomy "wyższy cel", o którym wspominał tak poetycko jego rozmówca. Poczuł, jak jakiś nieprzyjemny ogień rozpala jego wnętrzności, jakby to miejsce od razu próbowało go ukarać za kłamstwo, jakiego się dopuścił. Wrażenie, że ktoś przykłada rozpalony pogrzebacz do jego flaków trwało krótko, ale zmusiło go do wydania cichego syknięcia. Gdyby tylko miał przy sobie różdżkę, zapewne rzuciłby jakieś zaklęcie znieczulające. Niestety zostawił ją w igloo razem z innymi dość niezbędnymi rzeczami. -Każdy jakieś ma. - Prychnął krótko nie wierząc, by Rowle był jak otwarta księga szczególnie, że krył się tutaj najebany pod swoją drugą twarzą tak inną od tej, którą Max widział na wizzie. Obelga spłynęła po nim i nawet by się pewnie nie zająknął, gdyby rozmówca nie postanowił przejść do ataku fizycznego. Niby nic, zwykłe szturchnięcie w ramię, ale nadmiar emocji buzujących w Solbergu oraz alkohol w jego organizmie sprawiły, że w jego oczach pojawiły się płomienie wkurwienia. Bez chwili zastanowienia wykręcił Jasperowi rękę. -Może dzisiaj ja Tobie zrobię zdjęcie z rozwalonym ryjem i powieszę sobie nad łóżkiem, żeby móc napawać się tym widokiem. - W końcu się odblokował i wyglądało na to, że jednak po raz pierwszy w życiu przypierdoli komuś, komu zdecydowanie przypierdolić nie powinien. -Pieprzyć? Z Tobą? Chyba w Twoich snach. Twoje idee nie mają tu nic do rzeczy, ale Twoje spierdolenie już tak. Powinni wyjebać Cię z tej szkoły. - Warknął z zimnym uśmiechem na twarzy i sprzedał siarczystego kopa prosto w brzuch, jak za starych dobrych czasów z Callahanem. Szarpnięcie sprowokowało ten cios i resztę fali agresji, która nagle spłynęła na zalanego Maxa. Wzrost jak zwykle sprawił, że miał nad przeciwnikiem przewagę choć wciąż był fizycznie osłabiony. I to zbyt mocno. Cios, jaki wystosował w plecy, gdy tamten się nachylił pod wpływem kopniaka nie był najsilniejszy, choć nie to miejsce było tak naprawdę celem ślizgona. Chciał zobaczyć, jak koleś krwawi. Jak jego rozwalona morda wyraża cokolwiek poza tym całym poetyckim pierdoleniem.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- A co jest specjalnego w Myrtle Snow? - kontynuował temat z igloo Darren, patrząc z żalem na pusty już styropianowy kubek, który opróżnił w drodze do miejsca, które razem z Jess wybrał na pierwszy przystanek podczas zwiedzania norweskich - a konkretniej torsvarckich - zakamarków - To znaczy, kim była? - dopytywał Krukon, nie mając szczerze mówiąc pojęcia, czyj amulet wbudował sobie w sufit. Choć większego znaczenia to i tak nie miało, lubił pytać Smith o różne rzeczy, wiedząc że ta czuje się jak ryba w wodzie podczas dzielenia się książkową wiedzą. - Poza tym z tym sufitem bardzo pomógł mi Lowell - wyjaśnił skromnie Darren - Ale dzięki - dodał, szczerząc lekko zęby i stukając lekko różdżką w styropianowy kubek, zamieniając go w lodową wersję, którą postawił obok jednej z ławek, co oczywiście spowodowało szybkie topienie się lodu - nic dziwnego, biorąc pod uwagę to, że niektóre z fragmentów ławek były rozgrzane prawie że do czerwoności. Jednak było to najprawdopodobniej jedynie złudzenie lub efekt jakiegoś zaklęcia, gdyż kamienne siedziska miały zwykłą, przyjemną temperaturę. Krukon rozłożył się na jednej z ławek, czując jak ogarnia go przyjemne ciepło - po raz pierwszy od czasu niedawnego przybycia do Norwegii. Oczywiście, mówimy tu jedynie o temperaturze fizycznej - bo na sercu było mu ciepło cały czas. - Hmm? - mruknął pod nosem, czując pod łokciem jakieś nieregularności. Podniósł rękę i nachylił się nad kamiennym podłokietnikiem, zauważając tam wyrytych parę linijek, częściowo runicznie, częściowo w alfabecie łacińskim, które nie układały się w żadne znane mu słowa - więc najprawdopodobniej były po norwesku. Shaw, z zakłopotaną nieco miną, przekręcił głowę w kierunku Smith i niepewnie się uśmiechnął, wskazując na tekst - Em... hmm... mogłabyś?
Co chwilę rzucam w Ciebie iskrami, to słowem, to znów pewnym siebie spojrzeniem i w końcu jedna z nich pada fortunnie, pozwalając płomieniom w Twoich oczach wybuchnąć wściekłą furią. I jeśli choć raz zdarzyło się rozpalać ogień krzemieniem, to doskonale znasz tę czystą radość, gdy w końcu sucha ściółka podłapie podrzucane jej szanse. Uśmiecham się mimowolnie, szczerze i w pełni bezczelnie, gdy śmiech czai mi się pomrukiem już gdzieś w gardle, zduszony gwałtownie pierwszym uderzeniem. I zapewne gdyby nie cios w plecy, to z moich ust usłyszałbyś piękną hiszpańską sentencję, że sukces polega na tym, że dostajesz to, czego chciałeś, podczas gdy szczęście jest tym, że chcesz tego, co dostałeś. Bo sam naprawdę już nie wiem czy ta chwila jest moim sukcesem czy jednak jest na to zbyt pokrętna i nazwać wypada ją szczęściem. Bo zdecydowanie czuję się szczęśliwy, gdy krew buzuje mi przyjemnie w ciele, zachęcając mnie wraz z wypitym alkoholem do wykorzystania tego wymuszonego na mnie pochylenia, by głową wycelować w Twój brzuch, dłońmi łapiąc za te Twoje nienaturalnie długie nogi, by gwałtownym szarpnięciem pozbawić Cię równowagi, by sprowadzić tę przepychankę do parteru. - Nigdy mnie nie wyjebią - wyrzucam z siebie, kłamiąc perfidnie nieprzyzwoicie zadowolony z ledwie wyduszanych słów, nawet nieszczególnie próbując naprawdę Cię unieruchomić, choć faktycznie wciskam kolano gdzieś w okolice Twojego mostka, gdy twarz faluje mi już pijaną metamorfomagią, próbując przywołać z pamięci obraz tego omdlałego w łazience Puchona, zbyt ciekawy, by nie sprawdzić czy jego widok rozwścieczy Cię jeszcze bardziej czy jednak stworzy pewne opory. - Póki Hampson jest dyrektorem, nikt mi nic nie zrobi - cedzę kolejne kłamstwo na granicy ekstazy, wbijając w Ciebie spojrzenie, jakbym wzrokiem szukał odpowiedniego miejsca na Twojej szczęce gdzie w końcu z rozmachem trafia pięść, to w ekscytacji a nie magii doszukując się fali nagłego duszącego gorąca, gdy dodaje w pełni kłamliwe i dalekie od prawdy: - Gdyby nie Voralberg, to zdechłby w tym kiblu, a ja wciąż miałbym zdjęcia.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Jak ustalili, tak zrobili: dopadli jeszcze na terenie ośrodka dwa kubki gorącej czekolady - swoją drogą, naprawdę bardzo dobrej, ku zaskoczeniu Smith - i ruszyli w kierunku 'podgrzewanych ławek'. Co prawda Jess po drodze musiała jeszcze zasięgnąć języka, czy na pewno w dobrą stronę się kierują, ale obeszło się bez większych ekscesów. Po drodze nawet i zasp było jakoś mniej - chyba tylko przy igloo odśnieżano na pół gwizdka. Miało to może zniechęcić do wędrówek między kopulastymi domkami - i jednocześnie podglądania, kto wie. — Oh, naprawdę nie słyszałeś o Myrtle Snow? W sumie to niezbyt znana persona... — Najpierw się zdziwiła - ostatecznie jednak dochodząc do wniosku, że historia magii Północnej Ameryki, a Wielkiej Brytanii rzadko kiedy się zazębiała. — Amerykańska czarownica, przewodniczyła Sabatom w Salem, jedna z nielicznych, które gardziły czarną magią. Podobno była Wyrocznią i potrafiła przejrzeć ludzką aurę jak... no, podobnie do fałszoskopu chyba. — Wytłuściła postać Snow po krótce, ostatecznie jednak niekoniecznie zainteresowana tym tematem. Zdecydowanie bardziej zdawała się zaaferowana chwilą obecną - i niemal żarzącymi się na czerwono ławkami. Obserwowała z nieukrywanym zaintrygowaniem jak Shaw usadawia się na jednej z nich - walcząc z nieodpartym wrażeniem, że zaraz powinien zerwać się na równe nogi. Kamienie naprawdę wyglądały na rozgrzane do czerwoności. — Ciekawa jestem jak kontrolują ich temperaturę... W końcu nie parzą, prawda? — Darren nie musiał odpowiadać, bo Smith zaraz usiadła obok niego, by sama się przekonać. I w istocie, kamień nie parzył, a przyjemnie rozgrzewał ścięte norweskim mrozem ciało. Smith uwielbiała zimę, ale ta angielska nawet nie umywała się do tej skandynawskiej i sama zapewne narzekałaby na temperaturę. Gdyby nie trzymała się tak blisko Shawa. — Aha... Coś po norwesku? Nie wiem czy dam radę odczytać — przyznała szczerze, nachylając się nad kolanami studenta, by dojrzeć wskazywany przez niego tekst. Sięgnęła dłonią, przejeżdżając po runach, jakby miało jej to pomóc w odczycie. — Hmm... Futhark starszy i norweski. Nie wiem jak to najprościej przełożyć... Chyba... 'Być wolnym to móc nie kłamać'... I coś, jakby ostrzeżenie? O przegrzaniu z... eeee, kłamstwa. Ciekawe. Przygryzła wargę - nie lubiła tłumaczyć tak po łebkach i niekonkretnie - i cofnęła się na swoje miejsce, wyciągając w stronę Darrena praktycznie pełny kubeczek swojej czekolady. Zdecydowanie bardziej wolała kawę, a i zauważyła, że Krukonowi napój wyjątkowo podszedł. — Chcesz? Ja już się chyba zasłodziłam — stwierdziła, z lekkim uśmiechem - choć raczej nie miała na myśli zjedzonych jeszcze w igloo czekoladek.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
W pewien sposób zrzucenie blokad i w Maxie wywołało dziką satysfakcję. Od ostatniego starcia z Boydem nie miał tak naprawdę możliwości wyładowania na kimś swojej złości, a ten tutaj wielce szanowny Pan Metamorfomag nadawał się do tego idealnie. Szczególnie, że sam prowokował Solberga do czegoś więcej. Nie musiał długo czekać, na odpowiedź Viro. Dostał "z byka" w brzuch, wydając z siebie cichy jęk bólu. Osłabiona forma zdecydowanie dawała o sobie znać, ale nie chciał tak łatwo odpuszczać tego starcia nawet, jeżeli został sprowadzony do parteru. Mimo wszystko miał nie tylko przewagę wzrostu, ale i dość spore doświadczenie w napierdalaniu się. Kolano na mostku spowodowało kolejną falę bólu, ale Max nie słyszał trzasku pękanej kości, więc uznał to za dobry sygnał. -W końcu zacznie gryźć piach, nawet taki kurwiszon jak on nie jest wieczny... - Wydusił z trudem, po czym splunął przeciwnikowi w twarz. Zbyt pewnie ten czuł się w swojej pozycji, nawet jeżeli tylko kłamał o stałości własnej posady. Niestety metamorfomagia miała to do siebie, że mogła zmienić wygląd posiadacza tej sztuki na dowolny, a Rowle widać chciał bardzo mocno sprawdzić, jak Max zachowa się widząc twarz, o której sprawiedliwość poniekąd właśnie się napierdalał. Ślizgon początkowo nie zauważył, w którą stronę ta zmiana idzie, lecz gdy ujrzał zmieniający się kształt i kolor oczu, chwilowo znieruchomiał, zaprzestając walki. Czym innym było nawalanie się z Felim dla zabawy, znając swoje granice, a czym innym podążanie ślepo za wzburzonymi emocjami. Szczególnie, że już raz go uderzył i obiecał sobie, że nie zrobi tego ponownie. NIGDY. Przez tę krótką chwilę, przyjmował więc bez słowa kolejne ciosy, poniekąd czując, że właśnie na to zasługuje, by puchon choć raz przy pomocy siły fizycznej wyrzucił mu wszystko, co tak długo w nim siedziało podczas licznych kłótni. W końcu jednak, kolejna fala bólu uświadomiła mu, że przecież nie ma do czynienia z prawdziwym Lowellem. Jest to tylko jakiś zadufany w sobie chujek, który właśnie powiedział, że Voralberg jest jedynym powodem, dla którego Max może spędzić ferie z kimś, na kim naprawdę mu zależy. Wkurwił się nie na żarty. Zebrał całą siłę, jaką jeszcze miał,, by zwalić z siebie typa i zacząć nad nim górować. Pierwszy cios padł w jego krocze. Nie kolanem, jakby można było się spodziewać, a rozpędzoną, zaciśniętą pięścią. Nie miał zamiaru się z nim cackać, więc od razu wycelował dłoń ponownie, tym razem w twarz, choć było to dla niego wyjątkowo ciężkie, biorąc pod uwagę, czyje cechy ta właśnie przyjmowała. Nie mógł jednak dać sobą tak łatwo zmanipulować.
Historia Myrtle Snow była szalenie ciekawa - przynajmniej dopóki Darren jeszcze o niej pamiętał. Dla niego w osobistości amerykańskiej czarownicy najważniejsze było to, że jeden z jej amuletów - być może po prostu nazwanych jej imieniem - tkwił teraz w jego suficie, bynajmniej nie jako część żyrandola. Choć przed wyjazdem do Norwegii Shaw zastanawiał się, czy z pewnością wszystko dobrze zaczarował i, jak powiedzieliby mugole, podłączył - w końcu jakoś od początku lutego na suficie Priory czekała na Krukona tylko słoneczna pogoda. - "Być wolnym to móc nie kłamać"? - powtórzył po Jess - Przegrzanie z kłamstwa? - kontynuował, mrużąc lekko oczy i garbiąc się lekko na siedzisku. Shaw oparł łokcie na kolanach i podparł twarz dłońmi, zastanawiając się nad sensem całkiem kryptycznego napisu. Powtarzał go sobie co chwilę pod nosem, dotykając co chwilę jedną z dłoni kamienia, na którym byli usadzeni. - No dobrze, czas na test - powiedział po dwóch minutach, odwracając się do siedzącej obok Krukonki, przyjmując od niej kubek ciepłego napoju - Nienawidzę czekolady, wiedziałaś? - oznajmił, upijając spory łyk. Kiedy jego twarz wychynęła zza styropianowego kubka widniał na niej szeroki uśmiech - ławy na których siedzieli stały się wyraźnie cieplejsze, tak jakby ktoś przekręcił kaloryfer z trójki na czwórkę - albo chociaż na trzy i pół. - A więc tak to działa - rzekł z lekką nutą triumfu w głosie, opierając się znów o kamień i wyraźnie rozluźniając - Choć w sumie, warto się upewnić - szybko zdecydował, wyprężając się znów i siadając prosto. Shaw otwierał już usta, jednak nagle zamarł, wyraz jego twarzy stężał jak nieumiejętnie smażone jajko, a oczy przekryła mgła poddenerwowania i uczucia, które najlepiej można było opisać jako węzeł zawiązujący się jednocześnie w jego jelitach, gardle i na sercu. Wpadł mu bowiem do głowy inny pomysł na sprawdzenie jego potwierdzonej już praktycznie hipotezy dotyczącej ławek - pomysł, którego skuteczności był pewien w dwustu procentach. Darren bardziej się jednak obawiał tego, czy trema pozwoli mu wydusić z siebie takie słowa, jednak okazja była wprost niepowtarzalna. Shaw chrząknął i znów opadł na oparcie, tym razem jednak bardziej spięty niż jego wrześniowy grafik. Odwrócił głowę w stronę Krukonki, obracając lekko drżącymi palcami pełny w połowie kubek już zaledwie ciepłej czekolady. - No dobrze, ostatni test - zaczął ostrożnie, szukając wzrokiem oczu Jess. Jedną ręką sięgnął po dłoń Smith i delikatnie przyłożył ją do kamienia - wolnej przestrzeni pomiędzy nimi - Jessico Smith... - kontynuował, walcząc ze sobą by nie zamknąć oczu - ...nie kocham cię - dokończył, prawie tracąc wyskakujące z piersi serce i, przy okazji, parę żeber. Uśmiechnął się jednak niepewnie - i zaskakująco ciepło - kiedy poczuł że temperatura ławki podnosi się ponownie, tym razem o wiele gwałtowniej niż poprzednio.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Darren zwykły pytać ją o różne rzeczy - i zazwyczaj, jeśli tylko mogła, odpowiadała na wszystkie jego zagwostki, choćby samą, czystą hipotezą, która przybliżyłaby ich do sensownego rozwiązania. Dywagacje na temat błędu statystycznego w teleportacji, czy wpływie diety na kolor puszków pigmejskich były właściwie na porządku dziennym. Zdążyła już też poznać manierę Shawa dotyczącą wszelkich artefaktów magicznych (i tych mugolskich również), czy elementów - których w Wielkiej Brytanii po prostu nie było. Tak jak te ławki teraz. Widząc jego skupienie na słowach, które mniej więcej przełożyła - poczuła jednocześnie swego rodzaju rozczulenie i stres. Bo zawierzył w jej tłumaczenie, snując domysły - a równie dobrze, to ona mogła coś pomylić i przekręcić. Albo to jacyś wandale wyryli sobie sentencję na podłokietniku ławki, a oni teraz zachodzili w głowę, co to może być. Taka opcja też istniała. — Test? Wiesz, mogłam coś namieszać i... — przerwała, gdy Shaw odebrał od niej kubek i pociągnął z niego łyk znienawidzonej czekolady. Prawie zrobiło jej się głupio, że w takim razie wciska mu ten słodki napój na chama i że w ogóle go zaproponowała, ale... Wszystko wyjaśnił uśmiech studenta i nieco podwyższona temperatura siedziska, którą Smith również odnotowała. — Oh, a więc to okoliczny wykrywacz kłamstw — zaśmiała się, zaintrygowana właściwością kamiennej ławy. — Ciekawe, czy temperaturą reaguje tylko na prawdziwość słów, czy może też intencji? — pytała, kiedy to jej towarzysz postanowił podjąć kolejny test. A ona, podchwyciwszy jego spojrzenie odnotowała nagle bardzo niepewne tony w ciepłych, piwnych tęczówkach. Nawet nie zwróciła uwagi, gdy zwrócił się do niej pełnym imieniem, bardziej zaalarmowana atmosferą, która między nimi zgęstniała... ... ale takiego obrotu spraw się nie spodziewała. — D-Darren — wyjąkała tylko, wmurowana jego słowami, czując jak pod dłonią kamienna ława przechodzi z wyraźnego ciepła do niemalże nieznośnego gorąca. Kłamał więc, z pełną premedytacją, dla potwierdzenia swojej hipotezy - i tego, że ją kocha. A ona, niepewna czasem jeszcze tego, czy za bardzo się Shawowi nie narzuca - nie miała nawet jak zaprzeczyć, czy podać w wątpliwości jego słów. Magia nie kłamała. Darren Shaw uwielbia więc czekoladę i kocha Jessicę Smith. — M-Mogłeś mnie ostrzec! — wyrzuciła z siebie jakieś bezsensowne oskarżenie, zabierając swoją dłoń z ławki i uścisku Krukona, czując jak kotłuje się w niej miliard uczuć i emocji, nagle spuszczonych samopas. Dominowało jednak tylko kilka z nich - lekkość w żołądku, słodka euforia, oszalałe z niemocy wątpliwości i pijana ze szczęścia miłość do Shawa, którą w końcu ktoś wypuścił z pokoju bez okien. Smith nie wiedziała co ze sobą w tym momencie zrobić. Zerwała się więc z ławki, jak poparzona - co też niewiele mijało się z prawdą - przeszła trzy kroki w przód, klnąc po czesku, po czym wykonała gwałtowny zwrot. Wróciła w moment do Shawa - wsuwając mu się okrakiem na kolana i z miejsca nakrywając jego usta swoimi, rozedrganymi i wygiętymi w niedorzecznym uśmiechu.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Krukon nie mógł powstrzymać uśmiechu, słysząc czeskie "do prdele" - choć nawet nie miał całkowitej pewności czy w środkowoeuropejskim języku to było naprawdę przekleństwo, acz nie miał też żadnych powodów by nie wierzyć Jess. Darren nie miał jednak czasu na roztrząsanie kwestii językowych - a przede wszystkim na odczuwanie ulgi z rozwiązywania węzłów na jego przełyku, wnętrznościach i w klatce piersiowej - gdyż Smith chwilę później dosłownie wskoczyła na niego i zainicjowała pocałunek, Shaw nie był pewien czy przypadkiem nie pierwszy z jej inicjatywy. Darren odwzajemnił całusa, odrywając plecy od gorącego oparcia i chowając jedną dłoń we włosach Jess, drugą kładąc na jej plecach i przyciągając ją nieco bliżej. Przez głowę przeszła mu myśl dotycząca tego, czy owe Ławki Wiecznego Ognia były tutejszym miejscem schadzek dla zakochanych par - w końcu kto, w tak romantycznych okolicznościach, byłby na przykład w stanie dać komuś innego w mordę? Po kilkunastu sekundach Shaw oderwał usta i położył jedną z dłoni na policzku Jess, głaszcząc go lekko opuszkami - na szczęście nie oziębłych - palców. Przyłożył czoło do czoła dziewczyny i uśmiechnął się lekko, oddychając szybko po tych paru, zdecydowanie zbyt krótkich, chwilach bezdechu. - Z ostrzeżeniem nie wyszłoby tak samo - mruknął, czując praktycznie szkła okularów Smith na swoich rzęsach. Odetchnął jeszcze parę razy - mimo wszystko cenił swoje zapasy tlenu - i bez śladu niedawnej tremy czy poddenerwowania znów przyłożył swoje usta do Jess, zatapiając się w kolejnym pocałunku. Rozgrzewany od dołu kamiennymi płytami, od góry ciałem Smith a od środka kłębiącą się miłością, zapomniał praktycznie że był w Norwegii, i to w lutym - z zamkniętymi oczami celowałby raczej w Arabię albo Meksyk. Kiedy kolejny pocałunek dobiegł końca Darren po prostu wtulił się w płaszcz Krukonki na dłuższą chwilę. Wciągał w nozdrza zapach karmy dla ptaków i książek - dużej ilości książek - czyli przedmiotów, z których ubranie dziewczyny podróżowało do Norwegii w kufrze. Darren podniósł głowę i wskazał podbródkiem kierunek, który można opisać jako "mniej więcej w górę". Ciemnogranatowe niebo zasnute było gwiazdami, z których wielu nad Hogwartem ciężko było uświadczyć przez wiele zamkowych świateł które rozpalone były przez całą noc. Z kolei tutaj, w Norwegii, w pobliżu zaledwie niewielkiej, rybackiej wioski mniejszej nawet od Hogsmeade, jak na dłoni widać było blady pas Drogi Mlecznej usiany dziesiątkami, jeśli nie setkami srebrnych punkcików, oraz wiszący niedaleko zmniejszający się sierp księżyca. - Niebrzydkie - ocenił, wracając po dłuższej chwili na twarz Jess - Ale widywałem ładniejsze rzeczy, choćby i teraz - dodał, uśmiechając się szeroko kiedy temperatura ławki nie podniosła się nawet o stopień, ba, wydawać by się mogło że stała się ona nieco mniej piekąca.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Przyszli tutaj, żeby rozejrzeć się po okolicy, napić się gorącej czekolady i ewentualnie załapać się na zorzę polarną - tym czasem zajmowali się czymś zupełnie innym... Sobą. Smith nie była przygotowana do takiego rozwoju sytuacji, działała więc pod wpływem impulsu. I choć w pierwszym odruchu, tak jak zawsze, kiedy coś ją przerastało - chciała zniknąć, tak zatrzymała ją świadomość, że to Shaw. Facet, z którego uśmiechem nie tylko zasypiała pod powiekami od kilku miesięcy - ale też, jakby na to nie spojrzeć, jej naprawdę dobry przyjaciel. Wyznający jej miłość - jak wielkim gumochłonem musiałaby się okazać, żeby uciec? Została więc, odpowiadając niewerbalnie na miłosną deklarację - z galopującym szaleńczo sercem, które musiało być wyjątkowo blisko wpadnięcia w arytmię, bo skakało jej niemal do gardła. Jakaś wielka ulga i poczucie wolności na nią spłynęły, kiedy Darren ją do siebie przygarnął, oddając pocałunek. Być wolnym to móc nie kłamać? Widocznie nie tyczyło się to jedynie słów. Przylgnęła więc do niego, ufnie wtulając policzek w jego dłoń - nie mogąc powstrzymać uśmiechu i cichego westchnienia. Ulgi, zadowolenia, uniesienia, trudno było sprecyzować. Gdy po krótkiej chwili znów złączył ich usta, mruknęła krótko, mając pod powiekami całą Drogę Mleczną. Jaka zorza, jakie gwiazdy? Zdawało się, że Smith kompletnie straciła nimi zainteresowanie, wkradając się jedną dłonią na kark Shawa, paznokciami zahaczając lekko o linię włosów bruneta. Drugą zaciskała na kołnierzu jego płaszcza, nieodmiennie niebieskiego. I choć gwiazdy wolała akurat w tym momencie oglądać w pewnych brązowych ślepiach - tak posłusznie podniosła spojrzenie w niebo. Człowiek z Ravenclawu wyjdzie, ale Ravenclaw z człowieka już nigdy. — Oooooh, spójrz, widać nawet Cefeusza i Żyrafę! — zachwyciła się krótko, bo zaraz dosłownie spłonęła rumieńcem na komplement Darrena - potwierdzony przez wyczuloną na prawdomówność ławę. Poruszyła się na jego kolanach, nieco przytłoczona musującym jej w żyłach czystym szczęściem. — Wiesz, to trochę nierealne. To znaczy... Nie spodziewałam się, myślałam, że... Zaczęła się plątać, choć krótko, bo zaraz parsknęła i pokręciła głową nad samą sobą. Naprawdę miała zamiar zrobić teraz im obu wykład o swoich wątpliwościach, które Krukon skutecznie rozwiał i to zaledwie w moment? Zdała sobie sprawę, że właśnie dlatego - między innymi - znaleźli się w takim miejscu i momencie. Bo jakimś dziwnym trafem zadziwiająco dobrze ze sobą współgrali. — Też Cię nie kocham, panie Shaw — dopowiedziała i swoje kłamstwo - ujmując policzki Darrena w swoje dłonie i z uśmiechem czekając, aż ten zaraz zerwie się z ławy, bo kamień pod jej kolanami dosłownie zabłysnął na czerwono.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Z absurdu sytuacji ciężko było nie prychnąć - po słowach Krukonki Darren zaczął także rozglądać się po niebie, szukając wspomnianych przez nią konstelacji. Jego wiedza astronomiczna ograniczała się jednak wyłącznie do znalezienia Wielkiej Niedźwiedzicy i wiedzy o tym, że ta jaśniejsza część nieba to Droga Mleczna. A przecież jeśli wystarczająco się uprzeć, to w każdym fragmencie nocnego nieboskłonu dostrzec można gdzieś jakąś żyrafę złożoną z czterech, sześciu czy siedmiu błyszczących punktów. - Nikt by się chyba nie spodziewał, do czego może doprowadzić rozmowa o... ekhm, imionach dla pufków pigmejskich - powiedział Shaw, w ostatniej chwili decydując się zmienić "zwyczaje żywieniowe" - od których już tylko dzielił jeden krok do glutów - na nieco bezpieczniejsze dywagacje o puszystości dwuznaku "sz". Shaw rozpromienił się słysząc deklarację Jess - jakkolwiek dziwnie by to nie wyglądało, biorąc pod uwagę że słowa, które wybrzmiały całkowicie zaprzeczały jakimkolwiek uczuciom do przygniatanego do ławki Krukona - i czując, że kamień pod nim zaczyna się rozgrzewać... rozgrzewać całkiem gwałtownie... stając się prędko całkiem... nie do wytrzymania! Uśmiech Darrena najpierw nieco zbladł, potem stężał, kiedy Shaw zacisnął zęby, zmrożony (heh) temperaturą jaką osiągało siedzisko. Delikatnie - a przynajmniej na tyle delikatnie, na ile pozwalał mu grzejący się coraz bardziej tyłek - ściągnął ze swoich policzków dłonie Jess i wtulił się jeszcze raz w jej płaszcz, zsuwając ją jednocześnie z ud na kolana i łapiąc w pasie. Z cichym stęknięciem podniósł się - razem ze Smith - opuszczając ławkę i dopiero teraz zauważając, że była rozgrzana praktycznie do czerwoności. - O-jej - wydusił z siebie, zginając lekko kolana i odstawiając Krukonkę na ziemię. Otrzepał dolną część pleców i tyłek, bardziej starając się złagodzić lekkie pieczenie niż dbając o drobinki kurzu czy igły, które zostały mu na płaszczu, i wskazał podbródkiem inną ławkę - na oko jedynie przyjemnie ciepłą, nie rozpaloną jak piec w kuźni. - Hmm, pokażesz mi może dokładnie gdzie jest ten Cefeusz? - spytał, ciągnąc Smith na wskazany kamulec. Kiedy jednak tam usiadł i tak nie miał zamiaru zbytnio przejmować się obserwacjom nieba, opierając po prostu głowę o ramię dziewczyny i wtulając się w jej włosy.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Nie ukrywając - chciała się trochę odegrać za 'mały' szok, który zafundował jej Shaw, dlatego też tak bezczelnie skłamała, licząc na rozgrzanie się ławy. I początkowo, rzeczywiście zachichotała widząc tężejącą z szerokiego uśmiechu minę Darrena - szybko jednak spanikowała. Nie tyle przez to, że mógł się przegrzać - w końcu nie przykuła go do tej ławy na stałe - a przez fakt, że... Shaw w istocie zerwał się z ławki, z nią na rękach. I choć Smith plasowała się raczej w dolnym przedziale zdrowego BMI, tak do najniższych dziewczyn nie należała. — Uważaj — sapnęła tylko, gorączkowo obejmując szyję Krukona i zastygając w bezruchu - przynajmniej póki nie postawił jej bezpiecznie na ziemi. Pląsanie niczym wyjęta z wody ryba, zwłaszcza na czyichś rękach nie sprzyjała zachowaniu równowagi. A intencją Jess na pewno nie było wylądowanie z Shawem na jednej zaspie. Zdecydowanie dla wrażeń wystarczyło jej jedno łóżko. — Wystarczyło powiedzieć, żebym zeszła — mruknęła jeszcze, kiedy przechodzili na kolejną kamienną ławę - której już chyba ani ona ani Darren nie mieli zamiaru rozgrzać do czerwoności przynajmniej kłamstwami. Usiedli ramię w ramię, a Smith podniosła spojrzenie w niebo, chcąc spełnić prośbę towarzysza. Partnera. Chłopaka? KAWALERA? Cóż, jej ciotki na pewno tak określiłyby Shawa. — Cefeusz jest tuż obok Małej Niedźwiedzicy, Smoka i Łabędzia... O tam, widzisz te pięć gwiazd? — zaczęła, jedną rękę wyciągając gdzieś w przestrzeń i wskazując odpowiedni kierunek, podczas gdy drugą ułożyła luźno na kolanie Shawa. Wzdrygnęła się jednak, czując oddech Krukona tuż przy uchu. — Łaskoczesz — syknęła i roześmiała się się cicho, odchylając lekko w bok. Dreszcz przeszedł jej po ramionach, zostawiając śmieszne uczucie na skórze. Ogólnie czuła się trochę jakby lewitowała. Chrząknęła, próbując się skupić i podjąć dalsze tłumaczenia. — Mitologiczny król Etiopii, mąż Kasjopei i ojciec Andromedy. One też mają swoje gwiazdozbiory tuż obok... No i przy okazji teść Perseusza, jego na pewno kojarzysz... Um, Darren... — przerwała na chwilę, kiedy tak zagłębiła się w drzewo genealogiczne greckich herosów. — Co twoja mama powiedziała na Adelajdę? — spytała, zupełnie nagle przypominając sobie o ghuliczce.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Sorki - mruknął, podnosząc głowę z ramienia Smith i podążając wzrokiem za dłonią Krukonki, która rzeczywiście wskazywała zbiór pięciu gwiazd w okolicach Wielkiej Niedźwiedzicy. Nie przypominały one jednak Darrenowi w sumie niczego ani nikogo, a tym bardziej etiopskiego, mitologicznego władcy. Kolejne pytanie Jess - zadane wyraźnie niepewnie - wzbudziło w Krukonie lekkie rozbawienie, kiedy przypomniał sobie wyraz twarzy jego matki po zobaczeniu nie jednego, ale dwóch ghuli. - Cóż, nie była zadowolona - parsknął. Po zobaczeniu miny jego rodzicielki, Shaw musiał wyjątkowo mocno zachęcać wystraszoną Adelajdę do zakwaterowania się w piwnicy, gdzie znajdowała się także tymczasowa prycza Adalberta, który - o dziwo - tego dnia postanowił nie zjeść zawiązanej na szyi muszki - Ale... hmm... chyba zapomniała o dwóch ghulach pod podłogą, kiedy powiedziałem jej skąd się wziął ten drugi. Shaw chrząknął i podniósł barwę głosu, mówiąc - przynajmniej przez parę pierwszych słów, zanim brzmienie się nie załamało - wyjątkowo piskliwym tonem. - Darren, czemu znowu szlajasz się po cmentarzach... khm... - chrząknął, powtarzając słowa jego matki, nie dając rady jednak kontynuować w ten sposób. - No i wtedy jej powiedziałem, że to nie mój ghul. Na co ona zapytała, a czyj? Pewnie jakiegoś twojego kolegi, z którym się szlajasz po cmentarzach. Więc jej powiedziałem, że nie, nie jakiegoś mojego kolegi - kontynuował Krukon, robiąc przerwę na nabranie oddechu. Wzdrygnął się lekko - brzmiał prawie jak Zoe, która potrafiła wyrzucić z siebie takie ilości słów, jakby miała do dyspozycji zapasy tlenu dwa razy większe niż zwykły człowiek. - A WIĘC CZYJ? - powiedział nagle głośno, kontynuując odegranie przesłuchania przeprowadzonego przez jego matkę. Czasami się zastanawiał, czy odziedziczenie nieco więcej stanowczości przydałoby się mu w pracy. Albo w powiedzeniu Jess wcześniej co czuje. Darren chrząknął, wyciągając różdżkę i machając nią w kierunku opuszczonej przez nich niedawno ławki. Momentalnie przyleciał do nich styropianowy kubeczek - ten, który niedawno ofiarowała mu Smith - wypełniony jeszcze do połowy napojem, który teraz nie był już letni, ale wręcz parzył. Idealnie. - No więc powiedziałem więc, że Jessiki, i, no cóż, żeńskie imię ją wmurowało w ziemię na tyle czasu, że mogłem bez problemu ulokować ghule w piwnicy - dodał z ciężkim westchnięciem - Jak wychodziłem rzuciła mi kieszonkowe - a nie robiła tego od kiedy chodzę do pracy - i powiedziała dwie rzeczy. Po pierwsze, żebym kupił ci coś ładnego, po drugie, że ona bawić nie będzie - kontynuował, wzruszając ramionami - Ale będzie musiała, bo inaczej dwa ghule tam nie wytrzymają - zakończył, uśmiechając się niewinnie. Krukon przysunął się do Jess, otaczając ją ramieniem i zadzierając głowę na chwilę do góry. Wzdrygnął się raz jeszcze, tym razem jednak z zimna. - Okropny wieczór - mruknął, z zadowoleniem czując jak temperatura siedziska podnosi się do o wiele bardziej przyzwoitych wartości. - Pewnie teraz, albo niedługo, zechce cię poznać - powiedział, wzruszając ramionami - Ale spokojnie, nie mam zamiaru cię jeszcze rzucać na pożarcie lwu z Pendle Hill - dodał szybko, nie chcąc tremować dziewczyny. Po chwili chrząknął jednak znacząco i zerknął na Smith - Acz jak dowie się jak się nazywasz... w całości... to pewnie zacznie ci przysyłać eliksir pieprzowy i faworki - dodał, przewracając oczami. W zawodzie łamacza zaklęć - szczególnie tego pracującego na własną rękę, nie dla Gringotta - zdarzały się dni, kiedy czarna magia ustępowała wyjątkowo łatwo. Czarodzieje musieli znaleźć sobie wtedy jakieś inne zajęcia - i matka Darrena zajmowała się w ramach hobby właśnie gotowaniem.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Cefeusz i cała reszta gwiazdozbiorów północnych zeszła na dalszy plan - zwłaszcza, kiedy Smith usłyszała magiczne 'nie była zadowolona'. Od razu spięła się nieco zaciskając dłoń na kolanie Shawa w pięść - zaraz ją jednak rozluźniła, słysząc dalszą część relacji z odstawiania dwóch ghuli do jednego domu. Przygryzła wnętrze policzka, próbując się nie roześmiać i nie rozproszyć Darrena w tym całym monologu i udawania własnej matki - które choć przesadzone, wychodziło mu naprawdę zabawnie. A przynajmniej na tyle, żeby spięcie z ramion Jess powoli zniknęło, zwłaszcza, gdy Shaw otoczył je własnym. Dziewczyna westchnęła cicho i oparła się o obojczyk Krukona. — Nie chciałabym, żeby twoja mama kojarzyła mnie przez ghula... — podjęła, krzywiąc się na myśl, że rodzicielka Shawa słysząc 'Jessica' wyobrażać sobie będzie ukokardzioną, brzydką mordkę Adelajdy, nie mając czego innego zwizualizować. I choć czuła stres na dnie żołądka na samą taką myśl, dodała: — I tak strasznie głupio wyszło z Adelajdą. Myślę, że po feriach powinnam ją sama odebrać i przy okazji podziękować... Bo choć ghule nie potrzebowały wiele atencji: właściwie żadnej, bo ograniczającej się do dostarczania jedzenia - a nawet jeśli nie, to stworzenia nażrą się znalezionymi pająkami - tak samo niezapowiedziane zrzucenie ghuliczki na głowę Pani Shaw było mało... kulturalne. — Lew z Pendle Hill wcale nie brzmi tak strasznie, skoro mogę liczyć na domowe faworki — uśmiechnęła się blado, samą siebie próbując przekonać, że właśnie tak jest. — Moja mama z kolei jest średnio zainteresowana życiem moim i sióstr. Do tej pory nie pamięta imienia męża Samanthy i notorycznie myli bliźniaczki Poppy i Molly. A one nawet nie są jednojajowe... — parsknęła krótko, w sumie rozbawiona swoim streszczeniem. Naprawdę bardzo trudno było pomylić rudowłosą Poppy z otoczoną burzą loczków Molly. — Typowy człowiek poświęcony nauce, jest historyczką... Merlinie. — Aż złapała się za skroń, kiedy to do niej doszło. — Jak o tym mówię, to widzę strasznie dużo podobieństw między mną a nią. Cóż, w końcu niedaleko pada jabłko od jabłoni. Szczęśliwie ojciec Smith wykazywał na ogół raczej więcej empatii i zainteresowania - co chyba wszystkie jego córki przejęły, nie wyłączając Jess. Sama nie wiedziała co mogło być bardziej upierdliwe - żelazna logika czy nadwrażliwość. — W każdym razie... — otrząsnęła się z rodzinnych i genetycznych dywagacji, nim doszłaby do jakichś idiotycznych wniosków. — Jak myślisz, chyba... to dobry pomysł? Odebranie Ady. Bo... — Przygryzła policzek i skurczyła się nieco w sobie, podwijając nogi na kamienną ławę. Przyjemne ciepło przebiło się przez podeszwy jej butów, niewystarczające jednak dla pokrzepienia. Wątpliwości ją nagle zbombardowały - jak zawsze kiedy się czymś bardzo przejmowała. O ile była już w stanie zignorować to, co myślą o niej nieznajomi, czy nawet znajomi z widzenia - tak jeszcze nie potrafiła machnąć ręką na bardziej znaczące relacje. — Nie chcę Ci narobić wstydu — przyznała, po prostu - i chcąc zająć czymś dłonie, zdjęła z nosa okulary, wycierając je rąbkiem płaszcza.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Na to już za późno - westchnął Shaw, kręcąc lekko głową - Teraz zawsze będzie cię pytać "no, słońce, a co tam u tej przesłodkiej ghuliczki? Kupiłam dla niej parę kokardek, zobacz"... khm, przepraszam - chrząknął, po czym upił kolejny - i ostatni już - łyk czekolady, którą - jak ustaliliśmy wcześniej - jednak lubił. Przytulił mocniej dziewczynę, słysząc o jej problemach z matką. Co prawda Anastasia Shaw-Reed bywała surowa (szczególnie, jeśli w jej w domu miał pojawić się nie jeden, a dwa ghule), ale większość czasu zachowywała się jak słodka babcia nawet dla własnych dzieci. - Hmm, no dobrze, daj znać jak będziesz gotowa - odpowiedział na deklarację dziewczyny o własnoręcznym odebraniu ghuliczki. Nawet się nie spodziewał, że Smith coś takiego zaproponuje - biorąc pod uwagę jej płochliwość, był wręcz pozytywnie zaskoczony - I nie mów jej o swojej mamie, albo nie odkopiesz się spod sów - dodał, bawiąc się jednym z kosmyków niefarbowanych już od jakiegoś czasu włosów Jess. - Samantha, Poppy, Molly... - powtórzył za dziewczyną Darren imiona jej sióstr - Frankie i Annie też! - przypomniał sobie opowieść z Neapolu. Krukon potarł lekko skroń wolną ręką - jemu zapewne także przyjdzie trochę poćwiczyć zanim spamięta imiona całej familii Smithów, o ile w ogóle będzie miał kiedyś okazję ich zobaczyć - nieważne, o którą gałąź i które ciotki chodzi. W sumie nigdy nie byłem w Czechach. Słysząc jednak o podobieństwach między Jess a jej matką, Shaw podskoczył aż lekko na ławce i odwrócił się w stronę dziewczyny, lekko zaniepokojony. - Ale... ale nie pomylisz mnie z Adalbertem, prawda? - dopytywał, zastanawiając się jakby to wyglądało, jakby któregoś dnia Krukonka ochrzciła ghula imieniem "Darren". Shaw nie mógł jednak powstrzymać się przed rozczuleniem się, kiedy dziewczyna dosłownie zwinęła się w kulkę, podsuwając nogi pod brodę. Przyciągnął ją do siebie nieco mocniej, drugą ręką głaszcząc ją delikatnie po włosach. - Świetny pomysł - powiedział cicho - I na pewno wypadniesz wspaniale - pocieszył ją, zdając sobie sprawę, że mimo wszystko jego matkę nie było ciężko przeciągnąć na swoją stronę - a kiedy już tam była, to nawet ognie piekielne (albo ghule demolujące jej pracownię) nie byłyby w stanie jej stamtąd przegonić.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Właściwie to miło było słyszeć o tak odmiennym podejściu rodzicielki do swoich latorośli, aniżeli o chłodnym chowie Anji i jej siedmiu córkach. Młoda Smith czasem naprawdę zachodziła w głowę, jakim cudem jej matka w ogóle znalazła czas na coś innego poza uczelnią i nauką - a jednak, dorobiła się rodziny i to całkiem sporej. Powinna być chyba pod wrażeniem organizacji czasu swojej mamy - i cierpliwości ojca. — To raczej nie kwestia gotowości tylko czasu i kultury — sprostowała, bo gdyby miała być ze sobą całkowicie szczera, to gotowa nie byłaby chyba nigdy. Ogólnie nieco ją przerastała - i cieszyła przy okazji niezmiernie - obecna sytuacja, w której właściwie straciła status... samotniczki. Chociaż teraz to było raczej oficjalne, bo z Shawem ciągała się już od jakiegoś czasu. — Właściwie to nie miałabym nic przeciwko sowom od twojej mamy — zaśmiała się krótko, zdając sobie z czegoś sprawę: — Póki nie kupiłam Kolumba, nie miałam nawet sowy, bo nie była mi potrzebna. Nie wysyłałam listów — nie mówiła tego z żalem, bardziej po prostu stwierdzała fakt. Jeśli już miała gdzieś wysłać zapisany pergamin - to były to prace domowe przesłane za pomocą szkolnej sowy. Albo listy z gratulacjami do krukońskiej drużyny Quidditcha po wygranym meczu - w tym także kilka poszło wtedy do Darrena, jeśli jej pamięć nie myliła... — Ojej, pamiętasz! — rozpromieniła się nieco, kiedy wymienił imiona jej sióstr. Zdecydowanie bardziej przywiązana była do nich, aniżeli rodziców, jak już wracała do londyńskiego mieszkania, to tylko do nich. — Jest jeszcze Phoebe, młodsza ode mnie o rok. Ja jestem trzecia w kolejności, od najstarszej i... w sumie jedyna jako czarownica. I właśnie przez to była w stanie zrozumieć nieco punkt widzenia rodziny - otworzył się przed nią świat nie do pojęcia dla zwyczajnego człowieka. Myśli znów zawędrowały w okolice polityki SLM - Smith naprawdę się zastanawiała co taka Selma miała w głowie, chcąc przeskoczyć na raz wszystkie różnice, które... były nie do przeskoczenia. Przynajmniej nie w kontekście społeczeństwa - bo jednostki to zupełnie inna sprawa. — Nie bądź niepoważny — wywróciła oczami, na tekst o pomyleniu z ghulem i nałożyła swoje okulary z powrotem na nos. — Aż tak ślepa nie jestem. Nie widzę dobrze z daleka... A Ciebie nie pomyliłabym z nikim. Z w ł a s z c z a z ghulem, ich cechą gatunkową jest brzydota. — Zawoalowany komplement w stylu Smith? Proszę bardzo. Odetchnęła z niejaką ulgą, przymykając oczy na tę pokrzepiającą pieszczotę Shawa. Rzeczywiście tego potrzebowała i poczuła się podniesiona na duchu - przynajmniej dopóki do głowy nie zawitała jej kolejna myśl. Podniosła głowę z obojczyka Krukona, szukając jego oczu. — Powiedz mi tylko jedno... — zaczęła mieląc w ustach swoje pytanie. Nie do końca wiedziała jak odpowiednio neutralnie je ująć, a wiedziała, że akurat w magicznym światku ta kwestia bywała zadziwiająco ważna. — Czy to będzie jakiś problem, że pochodzę z niemagicznej rodziny? Bo... Wiem, że bywa różnie. — Co prawda jakoś nie pasowało jej wyobrażenie rodziny Darrena z góry patrzących na mugoli - zwłaszcza, że po samym mężczyźnie kompletnie nie było widać jakichkolwiek naleciałości z takiego wychowania. Samo jego zainteresowanie mugolską kulturą nie wzięło się znikąd - chyba.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Wspomnienie listu z gratulacjami otrzymanego po zdobyciu Pucharu Quidditcha - przy czym warto wspomnieć, że jeszcze do niedawna (konkretnie, jakoś do drugiej połowy stycznia tego roku) była to jedna z tych szczęśliwych myśli, których Shaw używał do wyczarowania patronusa. Teraz jednak w kolejce przed uniesieniem w górę kawałka metalu stało o wiele innych wspomnień, których wszystkich główną bohaterką była siedząca obok Krukonka - wydawało się być bardzo, bardzo odległe. Przed wakacjami wszystko wydawało się być o wiele prostsze, jednak teraz Darren miał nadzieję, że nic nie przerwie powrotu wydarzeń dookoła niego na właściwe tory. - Przekażę - zaśmiał się Shaw, głaszcząc biedną, pozbawioną listów Smith - Sowy nie będą nadążać z wracaniem do Pendle Hill - dodał, kręcąc lekko głową i przypominając sobie jak w piątej klasie spadł z miotły i budząc się rano w skrzydle szpitalnym czekało na niego osiem sów - mimo że była to tylko jedna noc w ramach obserwacji, czy wszystko na pewno w porządku. - Phoebe - powtórzył za Jess Darren, starając się zapamiętać imię ostatniej z panien Smith. W sumie, ciekawe co myślał o tym ojciec Jessiki, który dochrapał się samych potomków płci żeńskiej - chyba że dziewczyna miała też jakichś braci, o których jeszcze nie wspomniała. - Och - zachichotał lekko Shaw po usłyszeniu ukrytego między wierszami komplementu dziewczyny i pocałował ją lekko w skroń. Kolejne pytanie zapewne zbiłoby z tropu całkiem sporo potomków czarodziejskich rodów - w końcu w niektórych, co prawda teraz już potępianych, rodzinach tradycje antymugolskie były nadal silne, ale i inne, które z pozoru były bardziej tolerancyjne, czasami patrzyły na osoby o niższym statusie krwi z góry. Przypadek splecenia się jednak rodzin Durhamów, Shawów i Reedów był jednak zupełnie inny - a Krukon nie mógł powstrzymać się od lekkiego uśmiechu, kiedy przypomniał sobie wycinek Proroka Codziennego z 2003 roku, w którym na trzeciej stronie opisana została sytuacja jak jego babka, po oskarżeniu jej o zostanie "zdrajcą krwi" z powodu poślubienia mugola, zawiesiła jakiegoś czystokrwistego czarodzieja za szatę na fontannie w holu Ministerstwa Magii, przez co miała potem niemałe problemy i prawie odebrany jej został jej Order Merlina. Darren zmarszczył lekko czoło i odchylił się do tyłu. - Czy to będzie jakiś problem, hmm... - powtórzył, zastanawiając się - choć tylko po to by nieco poprzekomarzać się ze Smith - Zdajesz sobie sprawę, że kiedy się o tym dowiedzą... - zrobił teatralną pauzę - ...to do listów od mojej matki będziesz mogła doliczyć przesyłki od dziadka w stylu "moja droga, jeśli znajdziecie chwilę, to pokaż proszę Darkowi 'Rocky'ego 9'"... czy cokolwiek leci teraz w mugolskich kinach - powiedział w końcu, postanawiając na razie przemilczeć ewentualne paczuszki od jego ojca, przypominając sobie ostatnią którą dostał on sam - a mianowicie kopię chińskiej, starożytnej łamigłówki, po rozwiązaniu której (ze sporą pomocą Cali zresztą) Shaw znalazł w środku lukrecję. A lukrecji nienawidził. Naprawdę. - Więc nie masz się czym absolutnie przejmować - zakończył, uśmiechając się szeroko do Jess.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Naprawdę ze zniecierpliwieniem czekała na odpowiedź Shawa - z każdą chwilą jego rozwlekania czując jak serce znów jej przyspiesza, a ona powoli zaczyna bladnąć, z sekundy na sekundę. Skupiła uważny wzrok na twarzy Darrena, doszukując się choćby drgnięcia w kąciku jego ust, świadczącego o skrywanym uśmiechu. Dostrzegła tylko zmarszczki na jego czole, bo skubany zachował kompletną kamienną twarz. Ostatecznie jednak mogła odetchnąć z ulgą. Kolejną, prawdziwą ulgą - by zaraz potem strzelić Shawowi kuksańca pod żebra. Bardziej w imię zasad, bo płaszcz musiał ten cios poniżej pasa tak czy siak zamortyzować. — Jesteś okropny, ja się serio przejmuję! — prychnęła teatralnie oburzona - bo naprawdę nie potrafiła mieć pretensji, zwłaszcza w obliczu tak szerokiego uśmiechu Darrena. Sama się z resztą prosiła o takie droczenie - mimo wszystko niewinne. — Ale... cieszę się. Naprawdę bardzo się cieszę. Rozpromieniła się - uspokojona właściwie pod każdym względem, przynajmniej na teraz i na tę chwilę. Nie miała się czym przejmować - bo wszelkie wrażenia, które mogła wywrzeć, zależały wyłącznie od niej, a nie aspektów, na które nie miała żadnego wpływu. I... ewentualnie od Darrena, gdzie oboje wpływali na siebie r a c z e j... bardzo pozytywnie. A na pewno on na nią. — Dziękuję — mruknęła, unosząc się nieco, by sięgnąć ust Shawa, w krótkim, słodkim pocałunku. Choć nawet ta chwilka wystarczyła, by znów kolory puściły jej się pod powiekami. Błogi uśmiech znów zatańczył na jej wargach, kiedy opadała na swoje miejsce, na powrót moszcząc się pod ramieniem Darrena. — W sumie gdybyś chciał, jak już wrócimy na Wyspy to możemy pójść na coś do kina... Niekoniecznie na Rocky'ego — podjęła, próbując gdzieś w odmętach umysłu odkopać jakiś w miarę aktualny plan premier na ten rok. Nie zdążyła się jednak z żadnym zapoznać - zwyczajnie nie miała czasu, a i... Nie była fanką samotnych seansów. — Nawet niekoniecznie na coś nowego, małomiasteczkowe kina często odtwarzają jakieś starsze filmy... Ooo! — Ożywiła się nagle, kiedy do głowy wpadł jej kolejny pomysł. — Albo kino samochodowe! Przy okazji mógłbyś pomóc mi wybrać jakieś auto, bo będę startować na licencję po feriach. — Teraz to ona się wyszczerzyła, przedstawiając informację, którą jeszcze z nikim się nie dzieliła.