Pod drugiej stronie mostu rośnie sobie grusza. Idzie się do niej kawałek, więc raczej nie ma tam takich tłumów jak nad jeziorem czy pod wielkim dębem. Dzięki temu jest to naprawdę spokojne miejsce, szczególnie jeśli chce się odpocząć do wszelkiego gwaru nieustających rozmów. W cieniu gęstych liści (kiedy one na gałęziach są, oczywiście, bo w zimę tak powiedzieć raczej nie można...) wisi sobie niepozorna huśtawka. Ot, dwa sznurki i deseczka i już można się fajnie pobujać. Jako, że to wszystko znajduje się na niewielkim wzgórzu, to rozciąga się stąd naprawdę niesamowity widok na znaczną część błoni.
Ostatnio zmieniony przez Twan Nguyen dnia Sob 16 Cze 2012 - 1:32, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Najważniejsze chyba było po prostu to, że się dogadywali. Dla Ezry oczywiste było, że nie zamierzał pędzić do gruszy na złamanie karku - takich koszul, jak miał na sobie, nie wypadało kalać niepotrzebnie potem. Wstążeczki Voralberga nie były do tego wystarczającą motywacją, więc nawet jeśli nie byli tak szybcy, jak pozostałe grupy, to starał się nie przywiązywać do tego szczególnej wagi. - Jeśli ja jestem mózgiem, to ty jesteś mięśniami? - Zerknął z żartobliwym sceptycyzmem na sylwetkę chłopaka, będąc wobec tego szczęśliwy, że znajdowali się na zajęciach z zaklęć. Co chyba nie docierało do każdego - kątem oka zauważył dziewczynę z innej pary, ich poważną panią prefekt, która dla zdobycia kolorowej wstążeczki skakała po drzewach zwinnie niczym małpka. No cóż... prawie. Skrzywił się, gdy dziewczyna obsunęła się na gałęzi i wiedział już na pewno, że tego samego nie chciał dla Skylera - nie miało to absolutnie związku z tym, że w niego nie wierzył, ale lepiej było dmuchać na zimne. Nie miał najmniejszej ochoty popisywać się czarami z zakresu magii leczniczej, bo w tym momencie ich wspaniała przygoda z magiczną grą miejską mogłaby się zakończyć. - A tak się zarzekałeś, że nie radzisz sobie z zaklęciami, panikarzu - wytknął mu, ciesząc się, że ciemne okulary przysłaniały tę część dumy - nie docierającej już do głosu - ze zgrabnie wykonanego zadania. Już chciał, by ruszyli dalej, kiedy... Kiedy Skyler zaczął zbierać śmieci. Ezra zmarszczył brwi, odrobinę nie mogąc uwierzyć w swojego towarzysza. - Próbuję ustalić, czy na pewno któreś z twoich rodziców nie wpadło w intymny kontakt ze skrzatem domowym - poinformował chłopaka, przysiadając zatem na huśtawce, lekko się bujając i analizując kolejną zagadkę, podczas gdy Schuester zbierał kolorowe guziki. I pieniądze! - Sto osiemdziesiąt pięć, materia nieozłocona również się liczy. Zresztą, umówiliśmy się chyba, że to nie dług. - Przewrócił oczami, ale galeony przyjął, bo nie zamierzał się kłócić o kilka zawłaszczonych monet. I tak trwonili dużo czasu!
ztx2
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
W zasadzie od razu domyślił się, że pierwsza zagadka mówi o huśtawce pod gruszą na wzgórzu, z którego rozciąga się niesamowity widok na błonia; kąciki ust mimowolnie mu drgnęły, gdy dotarł do ostatniego wersu mówiącego o lataniu w przód i tył wiosną, bo on miał okazję się, że w Hogwarcie jest co najmniej jedna osóbka, która skłonna jest to robić późną jesienią i to jeszcze w dodatku przy lodowatym deszczu. Szybko jednak odgonił tą myśl, nie chcąc się niepotrzebnie rozpraszać; gra w końcu się rozpoczęła, a jego ambitna ślizgońska natura sprawiała, że celował w podium co najmniej. Dobra zabawa, dobrą zabawą, ale nuta rywalizacji zawsze wiele zmieniała i nadawała wszystkiemu dodatkowego smaczku. Od razu po naradzie i opuszczeniu miejsca startowego, skierował się wraz z Lucasem ku wspomnianej wcześniej huśtawce. Na miejscu rozdzielili się, żeby móc efektywniej przeczesać teren w poszukiwaniu pierwszej ze wstążek. William właśnie lustrował spojrzeniem niżej położone gałęzie po drugiej stronie drzewa, gdy nagle usłyszał nawołujący głos kumpla, któremu jako pierwszemu udało się odnaleźć zielonkawy skrawek materiału; trzymał go już w ręce, gdy do niego podszedł. — Dobra robota, Sinclair — rzucił wyciągając rękę, żeby zbić z przyjacielem piątkę, a następnie wziął od niego wstążkę, by móc przeczytać umieszczoną na niej zagadkę, która miała zaprowadzić ich do kolejnego miejsca. Przeleciał szybko tekst wzrokiem i z powrotem spojrzał w stronę drugiego Ślizgona. — Dobra, nie ma co zwlekać, lecimy dalej.
-Dziecina ma fatalną orientację w terenie. Ale Ci się trafiło, co? - Odpowiedziała chłopakowi przy czym zaśmiała się z własnej głupoty. W sumie mógł rzucać pomysłami i ich wyprowadzić w dobre miejsca, ale najwyraźniej mu się po prostu nie chciało. No nic. Ważne, że przynajmniej za nią chodził i chociaż się do siebie odzywali. Samotne poszukiwania albo cisza były by na prawdę męczące. -Może, ale chodźmy. Będzie zabawnie. Może ktoś majestatycznie z czegoś spadnie starając się dosięgnąć wstążkę? - Ewentualna opcja pośmiania się z kogoś innego może będzie wystarczającą zachętą, żeby chciał się trochę poruszać. W końcu udało im się dotrzeć do właściwego miejsca, a ona natychmiast zauważyła wstążkę. Wskazała gruszkę. Jednak jeszcze jakaś wstążka się uchowała, tylko że wychodziło na to, że jedno z nich będzie musiało skakać po drzewach. Spróbowała zaklęcia, które miało by strącić gruszkę, ale ta nawet nie drgnęła - bo różdżka nie zadziała. Dziewczyna westchnęła po czym spróbowała trochę innego sposobu. -Baccifero - Tak oto owoc stał się dojrzały, soczysty i ciężki. Podeszła więc trochę bliżej oczekując momentu i... Pach! Spadłą na dół. Zdjęła z niej wstążkę i obejrzała ją dokładnie... O! Treść kolejnej zagadki! Przeczytała ją na głos, po czym wplotła sobie we włosy tworząc z kilku przednich pasm dwukolorowego warkoczyka, po czym wystawiła gruszkę w stronę Maxa - Głodny? - Spytała sugerując mu zjedzenie owocu, który swoim wyglądem aż do tego zachęcał. Szczerze mówiąc sama miała na to ochotę, ale chętnie się podzieli przed dalszą podróżą. Czeka ich w końcu jeszcze kilka zadań.
Julius przyszedł wraz z Darrenem na miejsce, gdzie według Walijczyka znajdować się miała wskazówka dotycząca lekcji zaklęć, w której obecnie uczestniczyli. Po dwóch nieudanych próbach rozszyfrowania zagadki, chłopcy byli zmotywowani do uniknięcia kolejnej już kompromitacji wynikającej z braku umiejętności wydedukowania prostej, na pozór, informacji. Na pierwszy rzut oka wszystko się zgadzało, huśtawka, na której można było się bujać w przód i w tył, jest, ładny widok, jest. Teraz jedyne co im pozostało to znalezienie kolejnej wskazówki. Po pewnym czasie dostrzegli szparagową wstążkę, która maskowała się na tle liści gruszy. Julius bez wahania podszedł centralnie pod nią i nie zastanawiając się, strącił ją zaklęciem. Gdy wstążka znajdowała się, Niemiec podskoczył pod nią i jednocześnie dojrzał małą dziuplę, w której coś się świeciło. Wspiął się odrobinę, opierając się o małą gałąź rosnącą na dolę i wyciągając ramię, na ślepo starał się wymacać znajdujące się tam, jak się okazało, galeony. -Patrz co jeszcze znalazłem- powiedział uśmiechnięty, przekazując wskazówkę Darrenowi i pokazując na drugiej, rozchylonej dłoni dziesięć galeonów. -Dobra, nie ma czasu do stracenia, czytajmy co tam jest i w drogę- starał się jakoś zachęcić kolegę z domu do pogoni za innymi, którzy z pewnością nie mieli takich problemów, jak oni. /zt @Darren Shaw
Starał się iść całkiem szybkim tempem, żeby nie pojawili się na miejscu jako ostatnia drużyna. Humor mu dopisywał, a duch rywalizacji obudził się niemal od razu, gdy po krótkiej naradzie zdołali ustalić dokąd wybierają się w pierwszej kolejności. Był zadowolony, że tak szybko wpadli na rozwiązanie, choć zdecydowanie więcej ręki przyłożyła do tego Aleksandra. Dzięki jej szybkiemu skojarzeniu „latania w przód i tył” w trymiga znaleźli się przed huśtawkami. - Hm… widzisz coś może? - zapytał, stając na palcach jak surykatka, łudząc się, że te kilka centymetrów w górę, pozwoli mu lepiej dojrzeć wstążeczkę. – Kurczę, to rozwiązanie naprawdę brzmiało jak coś związanego z huśtawkami, no nie? Chyba trzeba będzie się bardziej namęczyć, hm.. – rzucał uwagami przez jeszcze jakiś czas, aż nareszcie przyuważył zielonkawy kolor. - MAM! MAM! MAM! – krzyknął i poczekał, aż Aleksandra do niego dobiegnie. Chwilę głośno pozastanawiali się jak wypadałoby ściągnąć znajdźkę z drzewa, aż nie wpadł na pomysł użycia Locomotor. – Kurczę, jest łatwiej, niż myślałem, że będzie! Rządzimy!!! – ucieszył się, gdy wstążka nareszcie znalazła się w jego ręce. A gdyby radości było mu mało… tym bardziej ucieszył się, gdy zauważył 10 galeonów w dziupli jednego z drzew. Czuł się najszczęśliwszym Puchonem świata. Podszedł bliżej partnerki, żeby przeczytać jej następną zagadkę na głos, powoli ruszając w stronę następnego wyzwania.
Popędzili czym prędzej na niewielkie wzgórze, na którym stała grusza z przymocowaną do gałęzi huśtawką, co wcale nie zajęło im tak mało czasu, bo znajdowało się ono raczej na uboczu; zaraz też zaczęli rozglądać się w poszukiwaniu kolejnej wstążki i przeczesując wzrokiem gałęzie drzewa dostrzegli wreszcie szparagową tasiemkę, przywiązaną do jednej z rosnących na nim gruszek, dość wysoko, zdecydowanie poza zasięgiem ich rąk, co oczywiście wcale ich nie zdziwiło i zaraz wyjęli różdżki, gotowi by wspomóc się zaklęciem. Na początek zaczęli próbować prostych czarów, aby zepchnąć nieszczęsny owoc z gałęzi, nic jednak nie działało, ani Accio ani Locomotor ani nawet Carpe Recractum nie sprawdziły się w ściąganiu zdobyczy na ziemię; pogłówkowali wspólnie jeszcze chwilę, aż wreszcie Boyda olśniło, że można by spróbować od innej strony i zamiast siłą, zepchnąć gruszkę z drzewa po dobroci. - Baccifero – inkantacja zasłyszana kiedyś na zielarstwie okazała się być strzałem w dziesiątkę, a owoc w sekundzie dojrzał i sam spadł na ziemię. Odwiązał z niej wstążkę, która, jak się zaraz okazało, zawierała kolejną zagadkę mającą zaprowadzić dalej; naradzili się więc pospiesznie, a gdy już wspólnymi siłami wpadli na rozwiązanie, ruszyli dalej.
/zt
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Przytruchtał na miejsce, ciągnąc za sobą (choć nie tak znowu dosłownie) Annabell, która chyba miała już dość jego towarzystwa, skoro wiązało się ono z niekończącym się biegiem. Może nie było się czemu dziwić? Tyle dobrze, że od wierzby nie mieli tutaj tak znowuż daleko i kapitan Krukonów nie zdążył się zmęczyć. Podszedł do uwieszonej na gałęzi huśtawki i rozejrzał się dookoła, szukając... no właśnie, czego? Sam nie wiedział. Uniósł głowę i mrużąc powieki, w końcu odnalazł wzrokiem jasnozieloną wstążkę. — O słodka Roweno, chyba nam się w końcu udało — słychać było, że mu ulżyło. Chwilę patrzył na wstążkę, rozważając wdrapanie się po nią po drzewie. To nie byłoby takie głupie, wspinał się nieźle, miał silne ręce, za to jego umiejętność rzucania zaklęć... cóż. Z drugiej strony cholera wie co zaklęciarz ustawił im na drodze, byleby zmusić ich do używania różdżek, prawda? Wyciągnął swoją zza paska i rzucił niewerbalne locomotor, a wstążka posłusznie popłynęła w powietrzu, wiedziona ruchem jego nadgarstka i po chwili wylądowała prosto w ręce Annabell. Miał już odchodzić, kiedy zauważył dziuplę, w której znajdowało się 10 galeonów. Dobrze się zaczynało!
| z/t
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Właściwie to była przekonana, że żartuje, kiedy oznajmił jej „lepiej pobiegnijmy”, czy ona naprawdę wyglądała na kogoś, kto dla rozrywki biega długie kilometry, na lepszy sen, albo może na lepszy początek dnia, najlepiej o wschodzie słońca? Szybko jednak przekonała się, że Elijah wcale nie żartował, a ona potruchtała za nim, wcale nie powstrzymując się od przeciągłego westchnięcia, które wyraźnie pokazywało, że wolałaby gdyby miał lepsze poczucie humoru, a bieganie zostawiłby żartem. Naprawdę jej ulżyło, kiedy zaraz po Krukonie sama dostrzegła zieloną wstążkę. Cóż, nie było jej na obchodach Celtyckiej Nocy, to przynajmniej na zaklęciach miała wstążki. Już miała go pytać, czy zamierza się wspinać, albo go o to poprosić, bo to znacznie przewyższało jej fizyczne umiejętności i mogłoby skończyć się doprawdy tragicznie, a nie wiedziała jakie umiejętności w uzdrawianiu posiadał chłopak. Pochwyciła kawałek materiału w swoje ręce, gdy ostatecznie się nie wspinał, a jedynie użył zaklęcia. No tak, logiczne. Już miała ruszać dalej, ale doszła do wniosku, że przecież nie wie gdzie. Zmarszczyła brwi i kiedy Elijah podszedł do drzewa, przyjrzała się dokładniej wstążce. – Kolejna zagadka. – powiedziała i przeczytała ją na głos. Wycieczka krajoznawcza jeszcze się nie kończyła.
|zt
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Trzeba przyznać, że szło im jak na ten moment całkiem dobrze. Bez większego problemu poradziły sobie z rozpoznaniem pierwszego miejsca, do którego należało się udać. Nie spieszyły się szczególnie. Larze na tym zbyt mocno nie zależało. Po co miała biegać na złamanie karku, aby być pierwszą? Nie miała w sobie tej żyłki, która powodowała wzrost adrenaliny w czasie wykonywania jakiejś konkurencji, tak jak w tym przypadku. Wolała zamiast tego rozkoszować się ładną pogodą, która im dzisiaj przypadła. W końcu dotarły do miejsca docelowego. Lara zaczęła rozglądać się za tą wstążką, aż dostrzegła ostatecznie ją zawieszoną na jednej z wyższych gałęzi drzewa. Nie chciało jej się wspinać po pniu, więc stwierdziła, że najprostszym rozwiązaniem będzie zastosowanie zwykłego zaklęcia locomotor. Jak pomyślała, tak zrobiła. Chwyciła pewniej swoją różdżkę w dłoń i niewerbalnie rzuciła zaklęcie. Wyszczerzyła kły w kierunku Ofelii, kiedy zobaczyła, że wstążka grzecznie mknie w ich kierunku. Złapała ją zręcznie w dłoń, po czym dopiero po chwili zauważyła, że wstążka nie jest taka zwyczajna, jakby się mogło wydawać. -Ktoś tu coś nabazgrał - stwierdziła lekko skonsternowana, próbując odczytać, co tam się znajdowało. Dopiero po chwili zauważyła, że to kolejna zagadka. -No dobra, to trzeba dalej myśleć. - mruknęła pod nosem, pokazując znalezisko puchonce. Sama w tym czasie dostrzegła w dziupli drzewa, że coś się świeci. Podeszła bliżej i jej uśmiech poszerzył się, kiedy zobaczyła w pniu 10g.
/Zt.
@”Ofelia Willows”
Virgil H. Turner
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178cm
C. szczególne : dysharmonia znamion; cienie zmęczenia osiadłe pod linią oczu; niesforne, kręcone włosy
Zmierzał w kierunku domniemanego miejsca doszczętnie zszyty milczeniem; mrużył oczy, próbując nie myśleć że pełgające promienie słońca jedynie wzmagają wtłoczony w czaszkę dyskomfort. Barwność pomysłów Volarberga była w obecnej chwili przekleństwem; z pewnością, gdyby nie piętno klątwy, podjąłby się zadania z (nieznacznie) większym entuzjazmem, nie szczędząc przy tym gry słów w towarzystwie Morrisa. Uwielbiał drażnić, uwielbiał wzmagać reakcje, lecz w chwili obecnej marzył jedynie o zanurzeniu się w samotności, zaszyciu się wewnątrz którejś nieużywanej klasy. Niestety był to zaledwie początek ich całej drogi. Dotarli wreszcie na teren, gdzie mieściła się wspominana w zagadce od profesora huśtawka. Wstążka która była ich celem, została zawieszona na drzewie; dopiero po chwili Turner wychwycił jej zielonkawy odcień, skrywany pomiędzy liśćmi. Wyciągnął różdżkę, decydując się możliwie najszybciej rozwiązać problem; niestety żadne z zaklęć nie zadziałało (co zresztą nie wykrzesało zdziwienia - nie był najlepszy w kwestii opanowania tych dziedzin). Żadne Diffindo, nic. Później, w ostateczności, zdecydował się na kontrowersyjny krok. - Baccifero - wypowiedział. Owoc natychmiast dojrzał i spadł na ziemię a razem z nim tak niezbędny do wzięcia ze sobą przedmiot; drobne trofeum w postaci skrawka tkaniny. - Dostanę punkty za kreatywność? - dopytał z ironią. Nie odczuł choć odrobiny entuzjazmu pomimo pierwszego zwycięstwa. Na wstążce znajdowała się treść kolejnej zagadki. Merlinie, będą musieli iść dalej.
Zgrywali się dziś jak Flip i FLam, Virgil marzący o samotności, Lyall tęskniący za błogim stanem upojenia. Ileż on by dał by nie być trzeźwym na tej lekcji. Przecież nikt by nie poznał, nikt by nie zauważył, a i jemu byłoby choć odrobinę łatwiej z tym dniem i tymi zagadkami. Zatęsknił przez chwilę za suchymi lekcjami powtarzania regułek i ćwiczenia ruchu nadgarstkiem. Z takim Turnerem to by mógł poćwiczyć ruchy nadgarstkiem. I wszelkie inne ruchy. Byle nie tu. Podparł się pod boki patrząc bez słowa na huśtawkę, wzrokiem przemykając po ziemi, wspinając się po chropowatej korze. Podążył za spojrzeniem ślizgona i mrużąc oczy przed słońcem dostrzegł wstążkę. Wstążki źle mu się już kojarzyły, szczególnie te na drzewach. - Mogę dać Ci buziaka. - mruknął, choć również bez entuzjazmu i wziął wstążkę z jego rąk. Westchnął ciężko czytając jej treść- Chodź no, geniuszu mój... - skinął głową w kierunku następnego stanowiska.
Lekcje - po co one istnieją i w jakim dokładniejszym celu służą? Zdawał się błądzić myślami troszeczkę gdzieś indziej - jakoby troszeczkę ignorując towarzyszkę, lecz po krótszej chwili namysłu, gdy to rzeczywistość stała się głównym elementem spostrzeżeń Felinusa, zwrócił uwagę na koleżankę. Wyglądała ciut bardziej... odmiennie (?) od swoich rówieśników i rówieśniczek. Ciemniejsza karnacja skóry rzucała się w ciemne tęczówki osoby wykonującej prace porządkowe na szpitalu, a bujne loki zastanawiały nad tym, jak bardzo charakterystyczne geny musiała przejąć Gryfonka po rodzicach. Rzadko kiedy można zauważyć włosy tak mocno skręcone - chyba że używa ona lokówki? - Ciekawi mnie to, skąd Volberg wziął na to wszystko czas, by zorganizować lekcję z zagadkami. - mruknął, dorzucił, dodał od siebie, by przełamać pierwsze lody i ciszę. Emanował przede wszystkim spokojem - spokojem nagminnym, po części naturalnym, ale w drugiej części jednak nie. Doskonale się maskował, doskonale ukrywał swoje emocje i intencje - choć wobec dziewczyny nie miał żadnych. - Felinus, tak swoją drogą. - podał na powitanie dłoń, a ta posiadała dość mocno naznaczone żyły. Blada cera okalała twarz studenta, jakby drzemała w nim jakaś bliżej nieokreślona choroba - zamiast choroby było jednak chroniczne zmęczenie i brak ambicji na siebie, które, w połączeniu z niezdrowym odżywianiem - a raczej jego nikłymi resztkami - odcisnęły piętno na chłopaku. Pod oczami znajdowały się widoczne ciemne ślady - nie do końca rzucające się od razu w umysł, lecz dające się po dłuższym czasie we znaki. Dotarli do huśtawki. Istniała, egzystencjonowała, można było korzystać z uroków smaku słodkiego dzieciństwa. U niego było ono gorzkie - rzadko kiedy jadł słodycze. Panowała wówczas bieda. - Gdzieś pewnie na drzewie powinna być ta wstążka. - wytężył wzrok. Skupił swoje ciemne, czekoladowe tęczówki na poszczególnych gruszkach. Profesor nie powinien wieszać jej w samej koronie drzewa, więc spojrzenie lądowało od najbliższych owoców do kolejnych. Nie były dojrzałe, jednak po jakimś czasie powinny. Napiął mięśnie, gdy zauważył cel. - Dobra, widzę ją. - powiedział, tym samym wyciągając różdżkę. Nie była ona zbyt długa, poprzez symbolizowanie jego ambicji. Swoje podstawowe funkcje jednak spełniała, w związku z czym nie zamierzał jej do końca zmieniać. Spróbował na początku Accio, najprostszego zaklęcia, jednak okazało się, iż nie jest ono do końca skuteczne. Również te do cięcia, Diffindo, odmówiło posłuszeństwa. Od kiedy jednak zaczął uważać na lekcjach, usłyszał o tym, które powodowało szybszy wzrost owoców - nie bez powodu zatem spróbował rzucić Baccifero. Tym razem skutecznie. Równie skutecznie złapał owoc, odpinając od niego wstążkę w kolorze szparagów. - Głodna? - zapytał. Być może towarzyszka chciała przekąsić gruszkę? Jednocześnie pokazał jej znalezisko.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Zdawała sobie sprawę, że mogła wywoływać ciekawość pośród rówieśników przez swoją urodę. Choć widziała przynajmniej dwóch chłopaków o ciemnej skórze, to wśród dziewczyn nie było. Na całe szczęście sama nie była aż tak ciemna, jak mogłaby, biorąc pod uwagę geny rodziny. Nie zwracała jednak na to uwagi, bo też mało kto żywo się tym interesował i komentował elementy jej urody. Najczęściej i tak były to włosy, których sama nie znosiła. Trudne do ułożenia, po zmoczeniu się puszą. Na szczęście dostała nie tak dawno cudowną spinkę, dzięki której woda nie była już jej straszna. - Loulou - przedstawiła się, z lekkim uśmiechem na twarzy, śmiało ściskając jego dłoń. Zdecydowanie nie był to uścisk godny filigranowej panny, a silny pałkarza drużyny. Z drugiej strony, pewnie nawet tego nie odczuł, samemu mając silne dłonie, co mogły sugerować zarysowane wyraźnie żyły. Dość intrygujące, musiała to przyznać. Cały stan chłopaka nieznacznie ją zaciekawił, doprowadzając do prostej myśli - gdyby miała pod ręką słodkości, od razu by go nafaszerowała czekoladą dla uśmiechu. - Zgaduję, że nie mamy czasu na huśtanie? - spytała lekko, przyglądając się również koronie drzew w poszukiwaniu wstążki, kiedy już ją dostrzegła, Puchon szykował różdżkę do rzucenia zaklęcia. Aż jej się oczy zaświeciły, gdy obserwowała szybko dojrzewającą gruszkę, która elegancko wpadła w dłoń Felinusa. - Zawsze. Chcesz pół? - przyjęła od niego owoc i wgryzła się w niego z przyjemnością. Spoglądała mu przez ramię, czytając treść zagadki. Zmarszczyła nieznacznie brwi, szukając w pamięci miejsca, które odpowiadałoby treści ze wstążki. Zaraz też spojrzała na niego, mówiąc krótkie "wiem" i skierowała się we właściwym kierunku.
Muszę przyznać, że zmęczyłem się tym uciekaniem przed Nessą, pod koniec drogi uznałem, że koniec tej gonitwy i przestałem biec, by złapać dziewczynę w pół i zakręcić ją tyle ile mogłem. Poza tym i tak musiałem zwolnić, bo żadne z nas nie miało jakiejś wyjątkowej kondycji. By podkreślić jak strasznie się zmęczyłem opieram ręce na ramionkach mojej dużo niższej przyjaciółce, równocześnie opierając tak też dużo swojego ciężaru, by rudowłosa niemalże się ugięła pod moimi mięśniami. - Mówię Ci, to tutaj - oznajmiam i pokazuję na huśtawkę pod gruszą, gdzie się znaleźliśmy. - Patrz - mówię z dumą pokazując na wiszącą na gałęzi wstążkę. - Teraz musisz wejść na drzewo i ją zdjąć - oznajmiam radośnie, oczywiście ponownie żartując, ale w tych żartach już udaję, że chcę wziąć przyjaciółkę na barana. Po krótkiej po równocześnie wyjmuję różdżkę i rzucam na niewielki owoc Buccifero. Nie to, że jestem taki mądry, po prostu widziałem mnóstwo ludzi odchodzących z nieprzeciętnie dojrzałymi jak na tą porę roku owocami. W tym wypadku też ten spada z drzewa, a wraz z nim wstążka. Biorę do ręki kolejną zagadkę i tym razem podaję ją szarmancko do mojej przyjaciółki. - Proszę bardzo, teraz ty prowadź - oznajmiam z uśmiechem, wyciągając dłoń do Nessy, bo mogła mnie grzecznie poprowadzić.
Nim udaje nam się dojść w odpowiednie miejsce mija całkiem dużo czasu - w przeciwieństwie do innych grup nie biegniemy, co wcale nie znaczy, że nie chcemy (a przynajmniej ja - to wiem na pewno) wygrać. Gunnar jednak wyjątkowo się ociąga a ja postanawiam sobie, że nie będę go jakoś bardzo pośpieszać. Spacerujemy więc sobie po błoniach, przedzieramy się przez wielkie zarośla i wdrapujemy na wzgórze na którym ktoś zawiesił kiedyś huśtawkę na drzewie. - Najpierw pomyślałam, że może chodzić o trybuny, w końcu tam się lata, no i jest ładny widok... tylko, że nie jedynie na wiosnę, w końcu mecze są bez względu na porę roku a poza tym ta gruszka wyjątkowo by wtedy nie pasowała do całości - tłumaczę po drodze dlaczego idziemy akurat tam. Kiedy już jesteśmy prawie na miejscu - ze wzgórza rzeczywiście rozciąga się ładny widok na całe błonia - widzę huśtawkę i podbiegam do niej, żeby zaraz na niej usiąść i zacząć się bujać. I jak tak latam - do przodu i do tyłu, zupełnie jak w zagadce - zauważam zieloną (szparagową!) wstążkę gdzieś w gałęziach. Jest nieco jaśniejsza niż liście. - O patrz! - Wskazuję, na chwilę puszczając się sznurka huśtawki, aż prawie z niej spadam. - Jest tam, włazisz na drzewo? - Daję zadanie Gunnarowi, w końcu ja jestem zajęta bujaniem.
Jakoś specjalnie jej się nie spieszyło, żeby jak najszybciej dotrzeć w pierwsze miejsce, w którym miała być wstążka. Ta zagadka nie była nie była ciężka, więc liczyła, że to właśnie o huśtawkę chodzi i obędzie się bez zbędnego główkowania nad nią po raz kolejny. Takie jednak nawiedziły ją myśli, kiedy będąc niedaleko drzewa nigdzie nie mogła zauważyć wstążki. Nie było jej na żadnej gałązce, nie była obwiązana wokół pnia, nawet na ziemi nigdzie nie leżało nic, co chociaż mogłoby ją przypominać. Obeszła kilka razy huśtawkę, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że to nie jest dobre miejsce. I wreszcie ją zobaczyła. Zielony materiał idealnie się skrywał wśród liści. Co więcej, wstążeczka była mała i faktycznie mogło to przysporzyć niemałych problemów w znalezieniu jej. Nawet nie musiała długo zastanawiać się nad zaklęciem, które jakby samo wypłynęło z jej ust. Dzięki Locomotor wstążka przyleciała wprost do jej dłoni, żeby zaraz rozprostować ją i odczytać słowa zagadki. Podała ją również Shawnowi, bo przecież stanowili zespół, mimo że między sobą nie rozmawiali. Mieli ruszać już dalej, kiedy kątem oka dostrzegła błysk. Odwróciła się ze zmarszczonymi brwiami, ale wszystko stało się jasne – dziupla. Najwyraźniej jakiś łasy na błyskotki ptak zwędził komuś pieniądze, gdyż właśnie to wydobyła z jej środka. I dobrze, przynajmniej była 10 galeonów do przodu.
/zt x2
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
- Czekam, czekam. Przecież bym Cię w tej walce nie zostawiła. Będziemy się jeszcze potrzebować. - zapewniła, kiedy już zrównali się i dotarli pod huśtawkę, która tym razem wydawała się oczywistym i otwierającym oczy wyborem. Davies rozejrzała się po koronie drzewa, na którym umieszczona była prosta huśtawka i dość szybko dostrzegła wstążkę. Czyżby brak zainteresowania takimi atrakcjami na Celtyckiej Nocy teraz się na niej mścił kluczeniem bez pomysłu przez połowę terenów zielonych okalających szkołę? Wolałaby, aby chociaż reszta zadań poszła im nieco sprawniej. - Locomotor. - to było zupełnie do niej niepodobne, że czarowała, a jednak właśnie do tego w tej chwili doszło. Co więcej - zaklęcie udało się właściwie bezbłędnie, czego tym bardziej się po sobie nie spodziewała. Wspięła się nieco w górę pnia, by sięgnąć po zdobycz, a przy okazji, właśnie dzięki swoim wygibasom, udało jej się również trafić na dziuplę, w której ukryte było dziesięć galeonów. - Mamy to. Ale jak tak dalej pójdzie, skończymy zabawę w lipcu. - przekazała Willowowi kartkę z instrukcjami i kolejną zagadką, które właśnie udało im się zdobyć. Oby nadal miał moc na dalszą część lekcji, bo trzeba się było z nią trochę spiąć.
Postanowił dzisiejszego dnia wyjść się przewietrzyć po raz kolejny w tym tygodniu. Mając przy sobie dwa zwierzaki musiał o nie dbać. Czasami miał z nimi ogromny problem, bo kot zazwyczaj lubi takie małe stworzonka jakim był jego puffek więc ten często się na niego czaił. Próbował pod nadzorem puścić ich razem i wtedy kotka dobrze się zachowywała, bez żadnych zarzutów, ale obawiał się, że jakby zostawił ich samym mogłaby się polać krew a tego na pewno bardzo by nie chciał. Kotkę puścił wolno, jednakże puffka miał na swoim ramieniu. On się jej trochę obawiał więc z pewnością nie zeskoczy do niej. Ubrany był w dresowe spodnie, oraz czarno żółtą bluzę, nawet nie zauważył, ale od razu rzuca się w oczy, że ubrał się pod kolor swojego domu. Stąd też pewnie każdy przechodzień będzie wiedział z kim ma styczność. Szedł przed siebie co chwilę wołając swoją kotkę. Lubił przyrodę i przygody, więc zahaczała o każde drzewo, każdy krzak który mijali. Bardzo kochał swoją kotkę, jednakże była bardzo nieposłuszna. Obawiał się, że gdzieś pobiegnie i wcale nie zwróci uwagę na jego wołania. Ale zaryzykował biorąc ją dzisiaj ze sobą. O dziwo nie zauważył nikogo do kogo mógłby zagadać, ani Tori, ani Tana, ani nikogo innego z kim ostatnio miał styczność. Może Nancy gdzieś tutaj lata i dalej ćwiczy latanie? Miał nadzieję, że nie, bo dzisiaj na pewno nie wsiądzie na miotłę, nie po to zabrał zwierzaki ze sobą, żeby teraz studiować latanie. Na to jeszcze przyjdzie czas, poza tym czuł, że Nancy może na niego polować i już niebawem będzie go znowu gnębić o trening. Może nie tak gnębić, bo jemu zaczynało się to podobać więc pewnie z chęcią się z nią wybierze. Doszedł do drzewa gdzie była huśtawka, te okolice już dobrze znał, często tutaj przesiadywał, chociaż też często było tutaj zajęte przez innych uczniów, gdy tylko pogoda dopisywała, dzisiaj na szczęście nie było nikogo, a nawet po drodze nie zauważył nic. Co oni się pochowali przed nim? Przecież pogoda sprzyjała to jednak wolą siedzieć na zewnątrz. Może i on powinien posiedzieć nad książkami, w końcu zbliża się koniec roku, a on wychodzi sobie na spacer ze zwierzakami, ale cóż. Miał ze sobą książkę, ale bardzo mugolską, nic związanego z magią, ale czy będzie mu dane dzisiaj ją w ogóle otworzyć? Podszedł do huśtawki na której zasiadł, a Olma ku jego zdziwieniu położyła się nieopodal niego i zwyczajnie utnęła sobie drzemkę. Dlatego wziął do dłoni Antoniego i zaczął go gładzić po futerku.
Biegała. Musiała dbać o kondycję, a także figurę, mając ciągoty do słodkiego godne największych obżartuchów. To nie tak, że pilnowała restrykcyjnie diety, bo choć natura obdarzyła ją dobrymi genami przynajmniej w tym wieku, tak nie chciała mieć problemów w przyszłości. Do tego sport, którego jej tu brakowało... Niby był quidditch, ale w Riverside dodatkowo mieli hokej, więc zwiększoną ilość treningów, a tu... Niby nie mogła narzekać, ostatecznie Gryfoni mieli okazji do trenowania mnóstwo, ale wciąż czegoś jej brakowało. Była już na basenie, więc pora była teraz pobiegać. Kierowała się już w stronę zamku, pochłonięta swoimi myślami, gdy wpierw usłyszała nawoływanie kogoś, a później dostrzegła postać w żółtym swetrze. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy rozpoznała sylwetkę znajomego. Wciąż się dziwiła, jakim cudem potrafili się dogadać, mając tak odmienne charaktery, ale nie było sensu roztrząsać tego tematu. Jeśli wierzyć, że na swojej drodze spotykamy każdego nie bez powodu, to i ich znajomość musiała mieć jakieś znaczenie i coś z tego kiedyś wyjdzie. Może on miał mieć na nią wpływ i nieznacznie ją uspokoić? A może przeciwnie, to jej zadaniem było nieco chłopaka rozruszać? Niezależnie od potencjalnego przeznaczenia, Lou cieszyła się z tej znajomości. - Adrian! - zawołała z oddali, przyspieszając nieco, aby zbliżyć się szybciej. Poprawiła spięte włosy, przyglądając mu się z zaciekawieniem. - Kogo szukasz? Może pomogę - zaoferowała pomoc, nie co końca kojarząc, jakie ma zwierzęta, a co dopiero ich imiona. To były jedne z tych szczegółów, do których nie miała głowy.
Adrian Von Neuhoff
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizna na nadgarstku po opaleniu papierosem. Długie do ramion kręcone blond włosy.
Adrian też swego czasu dość intensywnie trenował, jednakże był z natury leniwym uczniem, więc nie zawsze mu się chciało, a teraz tak naprawdę tego zaprzestał, ale może jednak warto do tego wrócić? Co prawda wcale tego nie potrzebował, bo sylwetkę miał odpowiednią, ale zwyczajnie dla zdrowia. Na razie to miał trochę zajęć i spotkań ze znajomymi, że bieganie odkładał na inną możliwą chwilę, której akurat nie mógł znaleźć. Każde wytłumaczenie jest dobre, nie? Miał zamiar czytać, ale jak mógł czytać mając przy sobie Antoniego? Przy nim się najwidoczniej nie mógł skupić, bo całą uwagę przykuwał mały puffek, którego pokochał od pierwszego wejrzenia. Nie spodziewał się tutaj nikogo spotkać, tym bardziej, że jak wcześniej było wspomniane gdzieś wszystkich wywiało, ale o dziwo usłyszał w oddali swoje imię. Spojrzał przed siebie. No nie... Lou, bardzo się ucieszył na jej widok. Lubił tę dziewczynę, a przecież mieli coś co ich bardzo łączyło. Kręcone włosy! Uwielbiał takie, a dziewczyna naprawdę miała je piękne, które zawsze podziwiał. - Lou! Nie spodziewałem się Ciebie tutaj. Chcesz wyglądać jak szkielet? - zapytał biorąc pod uwagę, że była szczupłą dziewczyną, a bieganie może sprawić, że jeszcze bardziej schudnie. - A szukam kogoś? Właściwie to wyszedłem z ... Nimi na spacer i tak sobie tutaj przysiadłem na chwilę. - powiedział patrząc to na kotkę to na puffka. - A właśnie Ty nie znasz Antoniego! Znalazłem go ostatnio w Hogsmeade, dasz wiarę? Zawsze o takim marzyłem i bęc mam. - zaśmiał się do niej. Pewnie nie raz o tym słyszała, że chciał mieć to zwierzątko, ale sknerze było szkoda wydać kilka galeonów. Ale najwidoczniej przeczuwał, że może go dostać całkiem za darmo. - Jakbyś chciała to mogę Cię tam kiedyś zabrać. Jest ich tam pełno, może nam się schwytać jednego dla Ciebie... - zaproponował, ale nie wiedział czy dziewczyna w ogóle lubi takie zwierzątka. Lubić pewnie lubi, bo jak można je nie lubić, ale czy miała odpowiednią ilość czasu, żeby zająć się możliwie przyszłym przyjacielem.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Podobno każdy, kto miał kręcone włosy, pragnął mieć proste i odwrotnie. Adrian był zaprzeczeniem tej tezy, ona zaś potwierdzeniem. Owszem, dodawały jakiegoś uroku, wyróżniały z tłumu, ale miały także zdecydowanie wiele wad. Trudno było cokolwiek z nimi zrobić, więc przez większość czasu nosiła je rozpuszczone, co latem doprowadzało ją do szaleństwa. Do tego puszyły się za każdym razem, gdy wyschły po kontakcie z wodą. Teraz i tak miała szczęście, bowiem dostała w prezencie (dość nieoczekiwanym) syrenią spinkę od Morgan. Jeśli miało padać, zawsze ją ubierała, tak samo, gdy szła na basen. Jakież to było ułatwienie życia! Mimo tego nie zmieniała zdania w sprawie włosów. Wolałaby proste… Teraz, złapane gumką w prowizoryczny kok i tak wypadały stopniowo kosmykami, okalając jej twarz. Docierając do Adriana, zwyczajnie zdjęła gumkę, pozwalając wszystkim opaść na ramiona. - Jak szkielet? Nie grozi mi to. Muszę za to utrzymywać kondycję, żeby nie spaść nagle z miotły - odparła, wzruszając lekko ramionami. Oparła dłonie na biodrach i odetchnęła głęboko, starając się uspokoić oddech oraz serce po szybszym biegu. Spojrzała na zwierzaki Adriana, uśmiechając się kącikiem ust. - Czyli kogoś z nich nawoływałeś? Brzmiało, jakbyś kogoś szukał, ale w porządku i nie, nie miałam okazji go poznać - odparła na jego pytania, nachylając się nieznacznie, aby przyjrzeć się puszkowi. Cóż, był… Uroczy. Wyciągnęła ostrożnie dłoń, aby pogłaskać puffka, jeśli tylko ten pozwoli, patrząc pytająco na chłopaka. Zaśmiała się cicho, kręcąc głową, gdy opowiedział, skąd w ogóle ma stworzonko. - Nie wierzę, że można być takim szczęściarzem. Mnie przydałaby się nowa sowa, żebym mogła Bellę odesłać do domu... Wystarczy, że lecąc z listem, zobaczy coś dobrego do zjedzenia, niekoniecznie dla niej dobrego, a zapomina o swoim zadaniu - skrzywiła się, nieco narzekając na sowę, którą kupili jej rodzice przed paroma laty. Głupie ptaszysko, co już raz dostało nauczkę, choć niekoniecznie wyciągnęło z tego konsekwencje. - A co do puffka... Możemy sie wybrać. Jak się uda złapać, to chętnie przygarnę takiego słodziaka. Jest wymagający w opiece? - spytała, podchodząc do pnia drzewa i opierając się o nie plecami.
Podobno, ale on nigdy jakoś specjalnie nie narzekał na swoje włosy. Były takie jakie były i tak naprawdę miałby więcej roboty gdyby coś spróbował coś z tym robić niżeli zwyczajnie zaczesać je dłonią. On miał to do tego, że zawsze wyglądał jakoś korzystnie i nie musiał spędzać godziny przed uczesaniem się. Gdy czuł, że jest coś nie tak zwyczajnie związywał je w kitkę i tyle. Ale już tak bardzo się do nich przyzwyczaił i z tego można powiedzieć słynął, więc nie miał najmniejszego zamiaru kończyć z nimi. Wiadomo, że kiedyś przyjdzie ich kres, ale o tym jak na razie jeszcze w ogóle nie myślał. - No jeszcze Ci nie grozi, ale mówię jak może być w przyszłości jak za daleko zajdziesz... - rzucił i wzruszył ramionami. Wydawało mu się, że dziewczyna jest bardzo szczupła i nie zawsze trzymanie formy później wpływa na korzyść człowieka. Ale Lou była bardzo atrakcyjną dziewczyną więc pewnie to jej nie czekało. Jednakże Adrian traktował ją jak dobrą znajomą niżeli dziewczynę, która kiedykolwiek mogłaby mu się podobać. On nigdy nie patrzył na dziewczynę jak lew na antylopę, absolutnie. Do takiego zachowania jest mu bardzo daleko. Puffek jak tylko zobaczył zbliżającą się do tego dłoń, zeskoczył na jego nogi i schował się w kieszeni bluzy. - Jest trochę nieśmiały... - wzruszył ramionami. - On tylko przy dłuższym spotkaniu nawiązuje jakikolwiek kontakt. - mruknął. Ale według niego to się ceniło, że stworzonko nie wskakiwał na każdego, bo pewnie długo by go nie miał. Wiele osób w Hogwarcie bardzo chciało to stworzonko. - Mój Tedd to już w ogóle... Głupi ptak jak nie wiem. A chyba nie było listu który wyszarpywałem mu z pazurów, żeby mnie nie podziobał... Wredny. - oznajmił. Nigdy Tedd'a nie lubił. Dostał go od babci i tak go miał, ale z chęcią wymieniłby go na inny model. Nie raz znajomi się skarżyli, że zostali przez niego okaleczeni, ale cóż on mógł na to poradzić. Wszelkie pogadanki kończyły się tylko gadaniem. Nie było sensu mówić mu co jest dobre, a co złe, bo i tak nic do niego nie docierało. - Coś Ty... Nie wiem jak reszta, ale Antoni jest do rany przyłóż. Tylko widzisz Olmę. Zdaję mi się, że ma na niego ochotę więc zostawić ich sam na sam nie było możliwe. - mruknął i spojrzał na swojego kota, który nawet nie drgnął na widok Lou. Ten to pewnie każdemu by na kolana wskoczył, bez skrupułów, by poszedł do innego właściciela. Nigdy nie pałali do siebie zbyt wielkim uczuciem.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Uśmiechnęła się jedynie kącikiem ust, kręcąc z rozbawieniem głową. Nie chciała ciągnąć tematu jej możliwości popadnięcia w anoreksję. Przecież grała w drużynie, więc poza treningami miotlarskimi, miała własne treningi. Musiała dbać o kondycję, wzmacniać ramiona, które choć szczupłe, miały zarysowane mięśnie. Ostatecznie trzymanie pałki i odbijanie nią lecącego tłuczka, nie było łatwe. Jeśliby zaprzestała treningów, zwyczajnie mogłaby pożegnać się ze sportem. Nie biegała dla odchudzania, a dla kondycji. Zawsze pamiętała o odpowiednim odżywianiu, które zaburzała jedynie ilość słodkości, jaką panna Moreau pochłaniała. Jednak miło było wiedzieć, że ktoś się martwi jej aparycją. Nawet jeśli do niczego to nie prowadziło. Wstrzymała ruch dłoni, gdy tylko puffek postanowił się schować. Nie chciała stresować biednego stworzonka, więc cofnęła rękę, nie przestając się uśmiechać. Cóż, nie było jej dane pogłaskać nowego towarzysza Adriana, ale nie zamierzała się poddawać. Może kiedyś się uda. Pokiwała lekko głową, wspierając dłonie na biodrach i przyglądając się jego pupilom z dystansu. - Biorąc pod uwagę, ile osób chciałoby mieć puffka, dobrze, że twój jest nieśmiały. Inaczej mógłby ci uciec i nie znalazłbyś już go. Ostatecznie wszystkie wyglądają podobnie - zauważyła, próbując dostrzec odrobinę stworzenia, które skryło się w kieszeni bluzy Adriana. Nie było to łatwe, więc zrezygnowała z dalszych prób, skupiając się na dalszej rozmowie. - Może powinniśmy przemyśleć kupno nowych sów? Ja chyba tak zrobię. Trochę udało się oszczędzić, więc pora mieć sowę, która nie będzie atakować innych, chcąc ich jedzenie - rzuciła z szerokim uśmiechem, zaraz jednak marszcząc brwi. - Bo w Hogsmeade jest sklep ze zwierzętami, czy tylko w Londynie? - dopytała, zdając sobie sprawę z tego, że do tej pory nie zwracała uwagi na witryny sklepowe w miasteczku i nie ma pojęcia, czy byłaby możliwość kupienia zwierzęcia tutaj. Na pokątną zaś nie miała jak się dostać. Spojrzała na kota, który zachowywał się jak typowy kot - miał ich w poważaniu, nie potrafiąc się nie uśmiechać. Jej marzył się matagot. Szczególnie dlatego, że rozumiały, gdy mówiło się do nich po francusku, a coraz bardziej zaczynało jej brakować tego języka. Co, jeśli pozbędzie się akcentu? - No wiesz, jest kotem... Może załatw sobie dla puffka jakąś bezpieczną klatkę, w której mógłbyś go zamykać, gdy musiałbyś zostawić ich samych? - zaproponowała, nie wiedząc, czy można trzymać puffki w klatkach. Niestety zupełnie nie znała się na opiece nad magicznymi stworzeniami.
Mimo że z dziewczyną mało się znali to jednak bardzo ją lubił. Nie rozmawiali zbyt często, a jedynie zamieniali kilka zdań tak jak teraz przy przypadkowym spotkaniu. Ale czy mu to przeszkadzało, w ogóle. Takie znajomości również są bardzo dobre, po co mieli się zaraz przyjaźnić, jak dobrze dogadywali się na takiej stopie? Szukanie znajomych na siłę to na pewno nie w jego stylu, więc uważał to za całkowicie zbędne. Widział, że dziewczyna jest umięśniona, mimo jej smukłości to jednak one się odznaczały. Wyglądała bardzo atrakcyjnie i pewnie nie jeden chłopak by na niej zawiesił swój wzrok, ale nie Adrian. On się kompletnie dziewczynami nie interesował, na pewno nie w tym celu. - Tak, a tak naprawdę są bardzo tanie więc nie wiem dlaczego Ci co go chcą zwyczajnie go sobie nie kupią. One wymagają uwagi praktycznie cały czas, a jak się je same zostawi można już je stracić na zawsze. Więc może to innych przeraża... - powiedział do niej. On Antoniego musiał praktycznie zabierać ze sobą wszędzie. Na pewno też przez to, że Olma na niego miała ochotę. Na razie mu się to nawet podobało, ale zdawał sobie sprawę, że nie raz będzie musiał go zostawić samego sobie, więc z pewnością jakaś klatka będzie mu potrzebna. Może wybierze się do tego sklepu i chociaż obejrzy czy są jakieś klatki specjalne dla tych maluchów. - No wiesz ja bym to bardzo chętnie zrobił, ale dostałem go w prezencie i tak się zwyczajnie go pozbyć to nie w moim stylu. Poza tym za często nie koresponduję więc myślę, że jakoś sobie poradzę. Poza tym już się nawet do niego przyzwyczaiłem, ale oczywiście jak będziesz chcieć to mogę Ci potowarzyszyć i pomóc dobrać Ci odpowiednią sowę. - mruknął, chociaż pewnie gdy do tego dojdzie pójdzie sama bądź z kimś dla niej bardzo ważnym, ale przecież zapytać mógł tak? - Chyba nie ma, więc będziesz musiała się wybrać do Londynu. Hodowla puffków jest w Hogsmeade, ale o ogólnym sklepie dla zwierząt nie słyszałem, żeby był. - oznajmił chociaż na chwilę się zamyślił, żeby w razie czego sobie o nim przypomnieć, ale nie. Nic sobie nie przypomniał. Poza tym nie znał bardzo dobrze wioski więc mógł się mylić. - Pewnie będę musiał się za czymś takim rozejrzeć. - powiedział, tym bardziej, że zbliżały się wakacje i musiał go jakoś zabezpieczyć. Zresztą prędzej obawiał się, że ucieknie mu mając go przy sobie niżeli by był w jego pokoju. To przybłęda, więc tak naprawdę w każdej chwili mógł się puchonem znudzić i uciec. Ale liczył na to, że jednak Antoni będzie mu wierny i nie odejdzie.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Zaśmiała się lekko, wzruszając ramionami. Sama nie wiedziała, dlaczego niektórzy nie chcieli kupić puszka, choć z drugiej strony... - Może mają podobnie do mnie? Sami z siebie nie kupią, bo ostatecznie po co, ale gdyby trafili na takiego samotnego na ulicy, to chętnie przygarnęliby go do siebie - odparła, nie kryjąc się z tym, że wolała oszczędzać galeony, niż wydawać je na pupila. Być może to był powód, dla którego wciąż nie miała nowej sowy. A może zwyczajnie bardziej była przyzwyczajona do Belli, niż chciała przyznać? Gdyby teraz zdecydowała się na zmianę prywatnego listonosza, właściwie zupełnie odcięłaby się od rodziny. Może to wyszłoby jej na dobre, ale nie potrafiła. Z drugiej strony, jeśli ma nie korzystać z pomocy Belli, to dlaczego miałaby trzymać sowę przy sobie? Po chwili stanie się zazdrosna i będzie jeszcze gorsza. Gdyby do tego wszystkiego sprawiła sobie puszka... Nie, lepiej jednak nie polować na żadnego, choć z chęcią zobaczyłaby hodowlę. - Ja ostatnio ciągle korzystam ze szkolnych, nie wiedząc jak sobie z moją poradzić, ale skoro mówisz, że najszybciej kupię sowę w Londynie, to chyba poczekam. Może znajdzie się ktoś, kto podejmie się próby wytresowania mi Belli... A przynajmniej spróbuje to zrobić - rzuciła z lekkim westchnieniem, spoglądając w stronę sowiarni, próbując ja wypatrzeć. Nie miała nic przeciwko towarzystwu Adriana, ale nie miała zbytnio możliwości udać się do Londynu. Po pierwsze, wciąż była uczniem i jakiekolwiek wycieczki poza Hogsmeade były zabronione, po drugie nie potrafiła się teleportować, a po trzecie nie miała proszku fiuu, żeby z jakiegokolwiek kominka w wiosce przenieść się na... Jak ta ulica się nazywała? Przekątna? Pokątna? Prostokątna? - Co robisz w wakacje? Jedziesz ze szkołą? Wracasz do rodziny? Pytam z ciekawości, pod względem zwierzaków - dopytała, wracając spojrzeniem do Puchona. Kolejny plus braku stworzeń - brak zmartwień jak się z nimi zabrać, co z nimi zrobić. Cisza i spokój.
Adrian Von Neuhoff
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizna na nadgarstku po opaleniu papierosem. Długie do ramion kręcone blond włosy.
- No powiem Ci, że coś w tym jest, bo sam marzyłem o puffku ale nigdy nie zdecydowałem się go kupić, a przecież nie są wcale takie drogie. Sam nigdy nie liczyłem, że gdziekolwiek takiego znajdę, ale w tamtym miejscu jest ich naprawdę bardzo dużo, ale ciężko je złapać, bo bardzo szybko się płoszą. - powiedział do niej i wzruszył ramionami. Nie raz miał ochotę kupić to stworzenie, ale gdy znajdował się przed sklepem coś nakazało mu jednak rezygnować. Może takie było akurat dla niego przeznaczenie? Może akurat Antoni był mu przeznaczony i miał go akurat znaleźć. Co prawda wszystko dzięki Tori, a nawet jej za to jeszcze nie podziękował, ale pewnie przyjdzie jeszcze na to odpowiedni czas. Szczerze powiedziawszy to sowy najmniej mu się podobały w stworzeniu które można mieć w szkole. Chyba wolałby nawet szczura niżeli sowę, ale skoro to był dla niego prezent to nie mógł tak po prostu rzucić go w kąt. Wychowywał go od młodego ptaka i najwyraźniej nie wyszło mu to skoro tak się wobec niego zachowywał. Pewnie zbyt mało czasu mu poświęcał. Teraz tak naprawdę to nie wiedział gdzie nawet jest. Listów od ostatniego czasu nie pisał, więc powinien być na miejscu, ale go nie ma. Ciul wie gdzie teraz przesiaduje, pewnie gdzieś na pogaduchach z innymi stworzeniami swojego pokroju. - Ja mam tak samo, nawet jakbym chciał go wykorzystać do wysłania listu, zawsze go nie mam przy sobie. Często go wypuszczam, bo dość skrzeczy i nie da się przy nim w ogóle skupić. Wie jak go wypuszczę to kilka dni zajmuje mu wrócenie do mnie, ale jednak zawsze wraca. - co jak co, ale ptak jednak musiał być mu wierny skoro zawsze do niego wracał. No od Adriana zawsze dostał jakiś smakołyk więc ten nie mógł na niego narzekać. - No ja szczerze powiedziawszy nigdy bym się za to nie wziął. Zwyczajnie nie lubię sów. - mruknął i wzruszył ramionami. Jest bo jest, nawet dość niezbędna, bo jednak listy często się wysyła, ale z pewnością inne jego zwierzaki są bardziej dbane. - Muszę wrócić do domu. Mieszkam z dziadkami, a jednak są już wiekowi i potrzebują opieki. - powiedział. Był im to winien i nie mógł tak po prostu ich zostawić samych sobie. Ale kto wie co los pokażę i możę całych wakacji w domu nie spędzi, a gdzieś się jednak wyrwie. Ale na ten moment ciężko mu było to stwierdzić.