Niedaleko klasy do eliksirów są inne drzwi, które bardzo ciężko się otwierają - za każdym razem przeraźliwie skrzypią. Nie wiadomo czym dokładnie było kiedyś to pomieszczenie, teraz nie jest zbyt często używane. Wygląda trochę jak kuchnia z zamierzchłych czasów, a trochę jak idealne miejsce na robienie eliksirów. Jest tu parę starych, przyrdzewiałych kociołków wiszących na łańcuchach nad wygasłym paleniskiem, znajdzie się również kamienny stół, idealny do krojenia różnych rzeczy. Pomieszczenie zaczarowano w taki sposób, że wpada tutaj coś, co wygląda jak dzienne światło, więc w dzień nawet nie potrzeba posługiwać się dodatkowym oświetleniem, żeby coś zobaczyć.
Autor
Wiadomość
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Nigdy nie sądziła, że to wszystko się tak pokomplikuje. Nie sądziła, że kością niezgody w ich związku stanie się jakiś facet i to nie byle jaki, bo konkretnie ten sam, który spotykał się przez kilka sekund zarówno z nim jak i z nią. Tymczasem Eskil wracał w tym wątku jak bumerang i choćby nie wiem jak próbowali, nie można było pominąć go w tym równaniu. Przynajmniej tak to mogło wyglądać. Dla Robin Eskil nie miał tym momencie znaczenia. Ważniejsze było coś zgoła innego. Jak bardzo potrafili żyć w nieporozumieniu przez jedną osobę. Skoro teraz wyglądało to w taki sposób, to co, jeśli ktoś kiedyś zacznie żywić jakiekolwiek uczucia względem Huntera i postanowi mu o tym powiedzieć. Czekała ich powtórka z tej wątpliwej rozrywki? Po raz kolejny będą rozmawiać w taki sposób? Na Merlina, ona by nawet tego rozmową nie nazwała! Od samego początku była to pełna nieporozumień wymiana zdań, która nie prowadziła do żadnego rozwiązania problemu a jedynie wszystko jeszcze bardziej komplikowała! Jeśli sądziła, że po tym spotkaniu będzie miała lepiej poukładane w głowie niektóre myśli, to grubo się myliła. Było tylko gorzej i nic nie wskazywało na to, aby miało się poprawić. - A kogo do cholery mam o to pytać?! Chcę znać twoją opinię, źle. Zrobiłabym coś za twoimi plecami, jeszcze gorzej - wyrzucała z siebie słowa, których nie chciała, ale które bardzo mocno ciążyły na jej sercu. Tak, zdecydowanie mówiła to, czego wcześniej nie odważała się mówić. - Na Merlina, Hunter! Przecież kiedy zaczynaliśmy ze sobą być, obiecywaliśmy sobie, żadnych tajemnic, zaczynamy od zera, nie wspominamy o tym co było. Ta historia miała dotyczyć tylko nas. Czy to takie dziwne, że chcę znać twoje zdanie?! - jęknęła, bardzo zirytowana tym wszystkim. Tym, jak zupełnie nie potrafili dojść do porozumienia, jak bardzo mijali się w swoich opiniach. Miała wrażenie jakby mówili o dwóch skrajnie różnych rzeczach. Odgarnęła kilka niesfornych kosmyków ze swojej twarzy. Oddychała szybko i niespokojnie nabuzowana negatywnymi emocjami. Niemniej, nie zamierzała płakać. Nie chciała tego robić, choć wiele odczuć w jej ciele podpowiadało, że to dobry moment na taką reakcję. Nie uległa temu uczuciu. - Nie przesłuchuję cię do cholery! Zadałam ci proste pytanie, na które nawet nie radziłeś odpowiedzieć! Nigdy nie powiedziałam że jesteś winny. Chciałam tylko wiedzieć, czy sam z własnej inicjatywy powiedziałbyś mi o tym, co miało miejsce! - nie wytrzymała, krzyknęła zdecydowanie głośniej, niż powinna to zrobić. Nic jednak nie mogła na to poradzić, tak samo jak i na fakt, jak paskudnie poczuła się po tym wszystkim. Tyle, że najgorsze było przed nimi, o czym ona jeszcze nie wiedziała... Słysząc jego słowa, poczuła się tak, jakby przynajmniej ją uderzył. Zaczerpnęła głośno powietrze. Początkowo w czekoladowych tęczówkach odmalował się szok, który powoli ustępował miejsca paskudnemu gniewowi. Nie wierzyła w to, co słyszała. Nie mogła pojąć tego, co do niej mówił. -Spokojnie, nie musisz mnie o nic błagać - wysyczała w jego stronę, mrużąc gniewnie oczy. - W zasadzie nigdy nie musiałeś, bo nawet nie myślałam nad tym, że będę musiała dokonywać jakiegokolwiek wyboru, bo ten był zawsze dla mnie oczywisty. Ale skoro mówisz, że masz dosyć tego wszystkiego, tych wszystkich problemów, które ci sprawiam, to może czas, żeby od siebie odpocząć - nie wierzyła w to, co mówi. Ale może faktycznie Hunter miał racje. Może już dość kłótni o jednego i tego samego człowieka? Może faktycznie to nigdy miało się nie udać...
Czy to, że powodem ich kłótni będzie właśnie półwil było do przewidzenia? Może i tak, jednak sęk w tym, że bardziej chodziło o to w jaki sposób ta kłótnia przebiegała i jak bardzo nie mogli w niej dość nawet do najmniejszego porozumienia. Nic w ich wymianie zdań nie wskazywało na to, że któraś ze stron postawi się w sytuacji tej drugiej i na chłodno spróbuje dokończyć rozmowę. Nie było szans. Kiedy emocje brały górę, a w dodatku brały w tym wszystkim dział dwie osoby o tak wybuchowym temperamencie, nie było mowy o spokojnym rozwianiu wątpliwości. Po prostu byli tak zaangażowani emocjonalnie i tak zaaferowani tą całą sprawą, że zapominali, co w tym wszystkim było najważniejsze. Oni. A nie jakiś głupi honor... A w tej chwili Hunter naprawdę czuł się jakby mówił do niej w innym języku. On przedstawiał jej swoją perspektywę na to wszystko, a ona patrzyła na to zupełnie z innej, kompletnie niezrozumiałej dla niego strony. Dlaczego dopiero teraz zauważył jak bardzo różnią się ich sposoby myślenia? Owszem, wcześniej też się kłócili, i to nie raz, ale w tej chwili, zdawało się jakby dodatkowo traktowali siebie nawzajem jak... obcych. Coś zakuło go w pierwsi, kiedy o tym pomyślał. Przemilczał jej jej wywód na temat rzekomych tajemnic i tego, że nie jest łaskaw jej powiedzieć swojej opinii na temat tej całej sytuacji. Powoli brakowało mu sił, żeby ciągnąć tę rozmowę. I właśnie dlatego w następnej chwili właśnie takie a nie inne słowa opuściły jego usta. Czuł się zirytowany, wściekły i bezradny. Ciągle było źle, cokolwiek by nie powiedział, cokolwiek by nie zrobił. Tego nie dało się na dłuższą metę wytrzymać. I tak - w tej chwili, z tymi słowami wychodziło na to, że skapitulował. I po chwili, słysząc ten gniew w jej głosie, uzmysłowił to sobie, ale było już za późno. Automatycznie spojrzał w jej kierunku i w momencie tego pożałował. Prosto w oczy dostał jasną informację o tym, że Robin wcale nie chce jego padania na kolana. Tak naprawdę nie chce jego opinii, nie chce kolejny raz przechodzenia przez ciche dni i zapętlenia się w tym całym cyklu. -Nie powiedziałem, że sprawiasz mi problemy. - odparł w pierwszej chwili, machinalnie, jakby jeszcze do niego nie docierała reszta słów, które jeszcze przed momentem od niej usłyszał. Tak jakby te najistotniejsze, przez moment odsunął na bok. - To... jesteś tego pewna, tak? I tego właśnie chcesz...? - mruknął zaraz, uświadamiając się co tak naprawdę zaproponowała, a co spadło na niego jak ostry sztylet prosto w klatkę piersiową. Nie możliwe, że właśnie to powiedziała. Nie możliwe, że właśnie tego chce. Przerwy? Do cholery, co tu się właśnie działo?!
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Szlag by to wszystko trafił. Takimi słowami mogłaby podsumować to, co obecnie działo się w jej życiu. Niech szlag trafi Huntera, niech szlag trafi Eskila, niech szlag trafi wszystkie problemy, które się z tego powodu pojawiały. Miała już serdecznie dosyć, zarówno jednego jak i drugiego. Miała dosyć tego, że kompletnie nie potrafiła porozumieć się z Hunterem. Miała dosyć tego, że Eskil postanowił zaburzyć jej sielankowy dotychczas związek i wyznać jej swoje uczucia. A przede wszystkim miała serdecznie dość chaosu, który z tego powodu panował w jej głowie. Nie była przyzwyczajona do podobnych sytuacji. Sądziła, że to, co miało miejsce niespełna rok temu, jest sytuacją jednorazową. Niestety, życie jak zwykle postanowiło sobie z niej zakpić w okrutny sposób. Dopiero teraz zauważała, jak wiele ich z Hunterem dzieliło i zaczynała rozumieć, że wielka miłość to chyba nie wszystko, czego potrzeba, aby zapewnić sobie szczęście. Że równie ważna jest nić porozumienia, której oni tak często nie potrafili odnaleźć. Jak i podczas tej rozmowy, gdy zdawać by się mogło, że wszystko sobie wyjaśnią, tymczasem komplikowali to w niemiłosierny sposób. A Robin miała dosyć komplikacji. Dosyć tego, że nie wszystko szło po jej myśli. Była zwyczajnie zmęczona notorycznym zastanawianiem się, co jeszcze może ich poróżnić. I w jak bardzo odmienny sposób potrafili spoglądać, na naprawdę kluczowe kwestie. Może właśnie dlatego tak paskudne słowa wylewały się z jej ust. Nie potrafiła myśleć racjonalnie w momencie, gdy w jej umyśle i ciele panowały tak mocne emocje. Może to było odpowiedzią na pytanie, dlaczego w ogóle rozważała przerwę. - Nie musiałeś tego mówić, żeby stało się to jasne - wysyczała jeszcze w jego kierunku, kompletnie nad sobą nie panując. Oddychała szybko i płytko. Pilnowała się jak mogła, aby nie krzyczeć i nie płakać, lecz mimo to, jej głos wciąż pozostał podniesiony. Zapadła się w sobie słysząc te ciche słowa, które do niej skierował. Przymknęła powieki na zdecydowanie dłuższą chwilę, niż było to potrzebne. - Ja już sama nie wiem, czego chcę - wyznała cicho, dalej mając zamknięte powieki. W końcu je uchyliła i spojrzała na Huntera. Jakby machinalnie wygładziła swoją szkolną szatę wyraźnie skonsternowana, zagubiona. - Chciałam się z tobą dogadać. Wyjaśnić to wszystko. Ale nie jestem pewna czy się da - zamilkła na chwilę, w głowie rozważając każde wypowiedziane przez nich słowo podczas tego spotkania. Jak wiele bólu byli w stanie jeszcze sobie zadać? - Więc... więc może... to dobry pomysł - nie poznawała samej siebie. Nie rozumiała słów, które wydostawały się z jej ust. Ale może faktycznie, pod tym jednym względem miała rację?
Może gdyby mógł na to spojrzeć bardziej trzeźwo, bez tych silnych emocji, zobaczyłby, że ta rozmowa poszła bardzo nie w tym kierunku co trzeba. Mieli przecież zażegnać ten kryzys, rozwiązać sytuację, a nie dokładać sobie nowych problemów i dylematów. Dlaczego więc teraz stanęli przed perspektywą przerwy w związku? Dlaczego zamiast spróbować razem przez to przejść, uznają, że lepiej będzie od siebie odpocząć? I jaki to ma sens, skoro Robin przekonuje go, że dla niej wybór między nim a Eskilem jest oczywisty, a tym czasem zwyczajnie go od siebie odsuwa? Hunter nie mógł tego pojąć i wiedział, że jego przypuszczenia mogą być prawdziwe. Najwidoczniej dużo nie pomylił się, twierdząc, że dziewczyna coś czuje do półwila. Inaczej nie zarzucałaby Dearowi, to nie od niego dowiedziała się o uczuciach Clearwatera. I przede wszystkim nie robiłaby by wtedy z tego głównego problemu w tej rozmowie. Bo do cholery, to nie on miesza! Mogli się gorzej dogadywać, mogli się żreć jak psy, ale to z pewnością nie był powód ku temu, aby się rozstawać, nawet tymczasowo. Hunt wiedział, że są w stanie przejść nawet najgorszą kłótnię i wrócić po niej, do tego co było. Bo się kochali i był tego pewien. Tylko czy wyznanie Eskila nie zmieniło znacznie podejścia Robin w tej kwestii? Za dużo było w tym wszystkim niepewności, domysłów i złych emocji. Nie rozumiał też jak dziewczyna może twierdzić, że jest dla niego problemem i to tego Hunter ma dość. A tak naprawdę tracił siły, ale do jej relacji z Eskilem, który wydawał się być gwoździem do ich wspólnej trumny. - Z takimi domysłami daleko zajdziesz... - poinformował ją bezceremonialnie i bez zastanowienia, czując jak wzbiera w nim ponownie irytacja i gniew. Nienawidził, kiedy ktoś wkładał mu w usta słowa, których nigdy nie wypowiedział. Co ona mogła wiedzieć na podstawie własnych przypuszczeń? W dodatku takich, które dostosowywała do aktualnej sytuacji. To stawało się coraz bardziej irracjonalne. - Chciałaś się dogadać czy chciałaś, żebym Ci przytaknął i podał rozwiązanie, które nikogo nie skrzywdzi jak na tacy? - wyrzucił z siebie bez większego namysłu, a dopiero później ugryzł się w język. Będąc z nią te kilka miesięcy, wydawało mu się, że nauczył się jej nie prowokować, jednak widocznie podczas kłótni nie było to możliwe. Ich ton był zbyt zjadliwy i przez to włączała się w nich nieodparta chęć dogryzienia drugiemu. - Skoro tak uważasz. Wiedz tylko, że w mojej opinii dokonałaś właśnie wyboru - oznajmił po chwili milczenia i próby pozbierania myśli. Nie chciał tego. A więc dlaczego się zgodził? Głupi honor nie pozwalał mu w tym momencie prosić jej, aby to przemyślała i nie podejmowała pochopnych wniosków. Nie był w stanie oznajmić, że wcale nie uważa tego pomysłu za dobry i prędzej rzuci się z wieży astronomicznej, niż pozwoli jej odejść. Ale nie mógł jej tego wszystkiego powiedzieć, bo w tej chwili był pewny, że Ślizgonka wie co robi i to właśnie jest to czego potrzebuje. Chce od niego odpocząć, a więc nie będzie jej na siłę próbował zatrzymać. Zacisnął więc zęby i odwrócił wzrok, jakby uznając, że kiedy nie będzie na nią patrzył, będzie mu łatwiej pogodzić się z jej słowami.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Czuła się tak, jakby jej serce łamało się na pół. Jakby jedna jego część bezpardonowo pragnęła wciąż pozostać przy Hunterze, pomimo tego, jak paskudnymi słowami się dzisiaj obdarowali. Tak naprawdę, oboje byli winni nieporozumienia, które się między nimi wywiązało. Oboje powinni spuścić z tonu, powiedzieć o kilka słów mniej, niż faktycznie to zrobili. Niestety, również oboje mieli zbyt silny charakter na to, aby coś podobnego zrobić. Duma nie pozwalała na to, aby nieco zelżeć ze swoimi emocjami. Grali w jakiegoś pierdolonego tchórza, choć nawet o tym nie wiedzieli. Ten, kto pierwszy ulegnie i pokaże swoją słabość, przegrywa. Może właśnie dlatego Robin wciąż trzymała wysoko gardę i nie potrafiła w swojej głowie wyjaśnić dlaczego, coś podobnego robiła. Powinni oboje odpocząć od tej konkretnej sytuacji, choć niekoniecznie od samych siebie. Powinni na spokojnie to wszystko przemyśleć, dowiedzieć się, jak chcą działać, współpracować, aby osiągnąć wspólny sukces. Bo w tym wszystkim to właśnie oni byli najważniejsi. Nie Eskil, nie jego uczucia względem niej. Tylko oni sami i to, co ich łączyło. Dlatego może świadomie zignorwała jego mocny przytyk, z którym w ogóle się nie krył, który na pewno miał ją zaboleć. Wiedział, w jaki sposób wymierzyć słowa, aby uderzyły tam, gdzie powinny. - Naprawdę chciałam z tobą porozmawiać - powiedziała cicho, w odpowiedzi nato, co jej zarzucił. Nie, nie chciała, by zamiast niej powiedział dokładnie co powinna zrobić, aby nikt nie był urażony. Wiedziała, że w dużej mierze dotyczyło to przede wszystkim niej. Niemniej Hunter był jej partnerem. Kimś z kim chciała układać swoje życie. Więc wszystko, co dotyczyło jej, również dotyczyło jego. Musiała wziąć naprawdę głęboki oddech, aby nieco się uspokoić. Czuła, że łzy zbliżały się do jej oczu. Nie chciała tego wszystkiego. Nie chciała przerwy, ale może właśnie tego potrzebowali? Sama już nie wiedziała... Obserwowała, jak się od niej odwrócił, a serce zabolało ją przez to jeszcze mocniej. Kompletnie się w tym wszystkim zagubiła i prawdopodobnie przez to w końcu, po jej policzkach popłynęły niechciane łzy. Prawdopodobnie to, że się od niej odwrócił było gorsze, niż jakiekolwiek słowa, którymi ją dzisiaj obdarował. Powinna teraz wstać i wyjść. Zacząć wrzeszczeć na niego że jak śmie się od niej odwracać. Jakby przynajmniej była kimś na kogo nie warto spoglądać. - A ty wiedz, że cię kocham. - powiedziała tak cicho, że nawet nie była pewna, czy mógł ją usłyszeć w tym momencie. Odchrząknęła delikatnie. - To wszystko to nie jest moja wina. Tak samo nie jest to twoją winą. I nigdy nie uważałam, aby było inaczej - dodała, bo czuła, że naprawdę musi to wyjaśnić. Po prostu nie mogła inaczej postąpić. Nie, kiedy tak wyraźnie widziała, jak to wszystko go bolało, choć on prawdopodobnie nigdy nie przyznałby się do tego bólu. Znała go jednak zbyt dobrze.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Jej zaangażowanie w przygotowaniach do kulturalnego miesiąca nie skończyły się na spektakularnym odnowieniu sali teatralnej przy użyciu transmutacji. Była tak podekscytowana nadchodzącym przedstawieniem, że postanowiła po raz kolejny być bardzo uprzejma i zabrać się za coś, w czym nie była specem, ale od jakiegoś czasu usilnie próbowała się szkolić – robienie eliksirów. Toteż gdy Alexa Sanford dała ogłoszenie na tablicy poświęconej laboratorium medycznego, że potrzebne są przeróżne mikstury, mogące przydać się do spektaklu, ochoczo zgodziła się pomóc. Cały dzień spędziła w bibliotece, aby znaleźć inspirację co też takiego może zrobić, a gdy po kilku godzinach poszukiwań i dywagacji doszła do wniosku, że eliksir wzrostu może być przydatny, ale też nie wykracza poza jej kompetencje, skrupulatnie przepisała z podręcznika przepis i wszelkie potrzebne instrukcje, zapełniając pergamin drobnym makiem. Uzbrojona w zapisaną kartkę i zmotywowana jak nigdy, żeby w pocie czoła stworzyć coś tak niezbędnego do jakichkolwiek przedsięwzięć teatralnych, udała się do małej salki przy klasie eliksirów, zapomnianej chyba przez cały świat. Zakasała rękawy, odpaliła palnik i postawiła na nim jakiś stary kociołek, który pozwoliła sobie pożyczyć ze szkolnych zbiorów. Również za pozwoleniem nauczycielki ogarnęła potrzebne składniki ze składzika, cztery razy upewniając się, że dobrze wszystko zrozumiała i sobie poradzi (gdy tak machała pergaminem Sanford przed nosem, ta wydawała się coraz mniej przekonana do tego pomysłu). Zalała naczynie do połowy wodą i westchnęła, bo to był ten moment, w którym już nie czuła się taka pewna co dalej. Zerknęła na przepis i ostrożnie dodała do kotła miód trzminorka, intensywnie mieszając jego zawartość. Gdy całość się rozpuściła, zmniejszyła ogień i z precyzją sapera wlała trzy krople krwi salamandry, odczekując zgodnie ze wskazówkami pięć minut. W tym czasie zajęła się oporządzaniem pokrzywy lekarskiej, wybierając najładniejszy i najdorodniejszy liść, który oczyściła i odłożyła na bok. Przemieszała miksturę cztery razy w prawo, poczekała kolejne trzy minuty, a potem sześć razy w lewo i gdy eliksir przybrał barwę zbliżoną do błękitu, wrzuciła do środka pokrzywę czekając na jakieś widowiskowe fajerwerki. Jak się okazało, była zmuszona czekać kwadrans aż wywar się zagotuje (z nudów aż posprzątała cały sajgon, który zdążyła narobić) i dopiero wtedy zamieszała w kociołku, otrzymując upragniony fioletowy kolor – oznakę, że nie popełniła żadnego błędu i prawdopodobnie zrobiła wszystko tak jak należy. Wzięła wdech i gdy poczuła słodki zapach, uśmiechnęła się szeroko. Szczerze wierzyła, że uwarzyła niemalże perfekcyjny eliksir, który przelała do fiolki. I tak zadowolona z siebie jak nigdy, posprzątała salę, odniosła używane przybory w odpowiednie miejsce i pobiegła szpagatami do nauczycielki, aby ta oceniła efekt końcowy. Gdy otrzymała potwierdzenie, że mikstura jest zdatna do użytku, uśmiechnęła się szeroko, ukłoniła nisko i zaczęła rozważać karierę eliksirowara – bo oprócz wypalonego rękawa szkolnej szaty, nie zarejestrowała innych większych szkód. Taka była wybitna we wszystkim, za co się zabierała.
/zt
______________________
Casey O'Malley
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Z premedytacją przemilczał minioną nauczycielską pogadankę, jaka spłynęła na Ruby i Marlę w duecie. Chciałby, żeby ten temat został zakończony raz na zawsze i żeby nie musieli do niego wracać już nigdy więcej, ale nie był tak naiwny, żeby wierzyć w to, że naprawdę Ruby, czy Marla nie dadzą mu ku temu kolejnych powodów. Jednak nie musiał się nimi martwić akurat w tym momencie. Teraz, większym utrapieniem była odurzona nastolatka, jaką powinien mieć na sumieniu, ale nie miał. Jego decyzją o wprowadzeniu jej do przyległej do klasy salki nie dyktowały wyrzuty, a jedynie świadomość konsekwencji, jakie musiałby przyjąć za podanie uczniowi eliksiru miłosnego. Puścił więc Ruby przodem, trzymając się od niej na odległość ramienia, aby przypadkiem nie przeszło jej przez myśl, żeby z powrotem klepać go po ramieniu. Stając za drzwiami zdawał się 1) zniecierpliwiony, 2) rozdrażniony, 3) zmęczony, chociaż ostatnie perfekcyjnie maskował wili urok, jaki Casey roztaczał wokół siebie z każdym ruchem. Teraz, kolejny raz dzisiaj, zaczesał część włosów na bok twarzy, spod przymrużonych powiek, nieufnie obserwując uczennicę. — Siadaj, zaraz wracam. To mówiąc zniknął, licząc na to, że przez minutę Gryfonka nie rozniesie sali, ani nie zrobi nic innego, na co on sam nawet by nie wpadł, dawno już porzucając za sobą nastoletnie dramaty i infantylności. W czasie, kiedy ona mogła poszukać sobie zydelka do siedzenia w dawno zapomnianej sali, on przeszukiwał gablotkę w poszukiwaniu Eliksiru Nienawiści - poniekąd antidotum na Eliksir Miłosny. Jak się obawiał - nie znalazł go. Zanim więc wrócił do sali, oparł ramię na półce i zebrał w sobie siły i spokój na konfrontacją z Maguire. — Jak ja jej nienawidzę. Wisisz mi butelkę Ognistej, Maguire — mruknął do siebie pod nosem, bardzo dobrze wiedząc kogo powinien winić za to wychowanie. Na pewno nie zmarłą matkę Ruby, a swojego szkolnego przyjaciela. Peter będzie mu się sowicie tłumaczył za opryskliwe zachowania swojej młodszej siostrzyczki. Tak... Ta myśl zaszczepiła w Caseyu odrobinę więcej entuzjazmu. Jakby tylko czekał, aż Ruby nagromadzi coraz więcej niezręczności i kłopotliwości, którą później będzie mógł wytknąć przyjacielowi. — M A G U I R E. Dlaczego wcale nie zdziwiło go, że kiedy wrócił, nie siedziała na miejscu, jak jej nakazał? — Za godzinę przestaniesz czuć to, co teraz czujesz. Nie przyzwyczajaj się. Dla odmiany strofował ją nie tylko dla swojego, ale także i dla jej dobra.
Nie wiedziała czemu Casey tak bardzo ciskał w nią wściekłymi iskrami z oczu. Co ona niby takiego zrobiła, żeby go obrazić? Zaczęła gorączkowo rozmyślać jak może to naprawić, bo przecież absolutnie nie chciała, żeby był na nią zły! To było ostatnie na czym jej zależało, za to propozycja udania się z nim w jakieś ustronne miejsce, było niezwykle zachęcające, więc oczywiście od razu się zgodziła, a wychodząc z klasy eliksirów tylko mrugnęła do Marli, jakby chciała jej dać do zrozumienia, że wszystkie szczegóły pozna potem. Zamroczona amortencją nie widziała nic dziwnego, nic niestosownego w swoim zachowaniu, jedynie nie do końca docierało do niej co się tak właściwie dzieje. I gdyby tylko była świadoma tego, że spędzi z O’Malley’em jakiś czas, sam na sam – no prędzej zjadłaby swojego psa niż bez żadnego „ale” na to przystała. Teraz jednak nie pragnęła niczego więcej. Nie podobało jej się jedynie, że profesor szedł tak daleko od niej, skoro już ją zapraszał, a nikogo nie było na korytarzu… Nie do końca zdawała sobie też sprawę z tego, że Casey roztaczał wokół siebie wilowy urok, wciąż, nieustannie, sprawiając, że wydawał jej się jeszcze bardziej wspaniały. Ten eliksir działał na nią gorzej niż najcięższy narkotyk, dochodziły do tego opary tych innych wesołych eliksirów i tak oto Ruby Maguire była na największym haju w swoim życiu. Ale jej narkotykiem teraz przecież była miłość i za nic w świecie nie chciała, by ten stan mijał. Czuła się fenomenalnie. Weszła do salki, z cieniem uśmiechu, błądzącym wokół jej warg i nawet wykonała jego polecenie, bo czemu miałaby tego nie robić? Usiadła na przypadkowym stołku, wpatrując się w nauczyciela maślanymi oczami, a kiedy oznajmił jej, że wychodzi – poczuła nagle przypływ rozpaczy, bo dlaczego miałby ją zostawiać, kiedy ona tak bardzo pragnęła jego obecności. Nie mogła usiedzieć na miejscu, wstała więc i zaczęła się przechadzać po pomieszczeniu, a chcąc zabić nudę, która zaczynała jej doskwierać, a i oczekiwania wcale nie znosiła cierpliwie – zaczęła przyglądać się jakimś składnikom pozostawionym przy cynowych kociołkach. Nigdy wcześniej tutaj nie była, nawet nie wiedziała, że takowa sala w ogóle istnieje. Wzięła w dłoń przypadkową roślinę, choć nie miała pojęcia co to tak właściwie jest. Może gdyby w jej żyłach nie płynęła eliksirowa magia, byłaby w stanie wytężyć swój umysł i przypomnieć sobie, co trzyma w dłoni. Teraz jednak niespecjalnie ją to obchodziło, kiedy wręcz usychała z tęsknoty za blond profesorem eliksirów. Słysząc kroki, pospiesznie rozpięła dwa guziki swojej mundurkowej koszuli i poluzowała krawat. Drgnęła na dźwięk swojego nazwiska, przyłapana jakby na gorącym uczynku, chociaż nic złego nie robiła. Powoli wstała i odwróciła się do mężczyzny, oparła się też nonszalancko o kamienną ścianę. — Oczywiście — mruknęła, trochę przeciągając samogłoski i nie odwracając spojrzenia od profesorskiej sylwetki — Ale nie musi pan krzyczeć, jesteśmy sami, o to pewnie chodziło, nie? — rzuciła i mrugnęła do niego, niech ją Merlin ma w opiece, to nie mogła dziać się naprawdę.
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Obojętność i lekceważenie mieszało się w nim z wymuszeniem na sobie przeświadczenia, że nie może jej pozwolić chodzić w tym stanie po szkole. Nawet nie z poczucia nauczycielskiego obowiązku. NIgdy nie ukrywał, że o ile nic nie zagrażało życiu uczniów, ich los, uczucia, samopoczucie, były mu zupełnie obojętne. Czuł za to wyjątkową presję znajomości z Peterem, i wiedział dobrze, że porzucenie jego siostry w tym stanie, mogłoby mu się nie spodobać. A chociaż z większością osób się nie liczył, Peter był jedną z tych nielicznych osobistości, które nawiązały z nim relację jeszcze w szkole, więc tylko z szacunku do tej znajomości, wszedł do salki, w której ją zamknął bezpiecznie przed oczami pobocznych obserwatorów i obrzucił ją przymuszonym, czujnym spojrzeniem. Nie mogło ujść jego uwadze, że odpięła dwa guziki swojej koszuli, ale wzrok przemknął po jej biuście bardzo przelotnie, bo chociaż niezliczoną ilość razy podziwiał kobiece piersi, wyzywająco wysunięte, przez odsłonięty połać materiału, to Ruby nie była jeszcze kobietą. Była tylko dzieckiem. W dodatku, takim, które pamiętał, jak biegało boso po domu i tuliło się do nogi brata i ściągało w dół, kiedy Casey odwiedzał go w wakacje, myśląc, że wyciągnie go do baru - porobi za jego skrzydłowego, próbując zarazić roztropnego Petera tą samą fascynacją do koleżanek, jaką on sam cechował się w szkole. Zamiast tego, wspominał wieczór, w którym utknęli w domu Petera, niańcząc dzieci, w tym Ruby, której dotyk dziecięcych rączek pamięta, jako jedyny niezręczny, jaki doświadczył przez kobietę. Tylko dlatego, że nie lubił dzieci, co zresztą do dziś się nie zmieniło, a co nie wyjaśniało dlaczego uczył w szkole… Dlaczego to musiała być ona? Dlaczego to nie mogła być Marla, którą mógł porzucić samą sobie, dając jej i Maguire więcej powodów, żeby go nienawidziły? Tymczasem, zmuszony reagować, podszedł bliżej. Odłożył przyniesione składniki na kamienny stół i dopiero wtedy , kiedy uwolnił dłonie, zrzucił z siebie nauczycielską szatę, razem z białą koszulą, którą obwiązał wokół pasa. Po tej lekcji było mu gorąco. Merlin raczył wiedzieć, jak te dzieciaki podnosiły mu ciśnienie. Zaraz jednak, pozostając w samej koszuli, zdał sobie sprawę, że być może Ruby, będąc w stanie, w jakim się znajdowała, może wziąć to za zaproszenie. Zanim głupie myśli przebiegłyby jej przez głowę, oparł się pośladkami o kamienny stolik na środku pomieszczenia i skupił na niej swoją uwagę. — Jesteś pod wpływem amortencji — wyjaśnił jej, aby chociaż spróbować przedrzeć się do jej głosu rozsądku i pomóc zrozumieć to, co teraz czuła — wszystko, co teraz o mnie myślisz, to nieprawda. Poza tym, że jestem przystojny, to się akurat zgadza. Nawet pomimo blizn - ich istnienie w tym momencie z perfidią wyparł. — Spróbuj pomyśleć, o wszystkich złych cechach jakie posiadam. Jestem… — urwał. Tak po prawdzie, nie przychodziły mu do głowy żadne jego wady. Dlatego zawiesił głos w pół słowa i przecierając dłonią brodę, a opuszkami palców dolną wargę, szukał w pamięci argumentu przemawiającego przeciw niemu. Nie znalazł żadnego. Za to, co mu wyszło wybitnie dobrze to nieświadome skorzystanie z nonszalanckich gestów i magnetycznych zachowań, jakie przez większośc życia przychodziły mu naturalnie. — Jakbyś nie była pod wpływem, coś byś wymyśliła — skwitował w końcu i oderwał biodro od stolika, stając prosto, patrząc na nią z góry. Ostatecznie, wyjaśnienia były tylko stratą czasu, dlatego odchrząknął, a następnie odetchnął ze zmęczeniem, jeszcze zanim zajęli się warzeniem eantidotum. Eliksir Nienawiści byłby skuteczniejszy i szybszy w działaniu, ale antidotum na amortencję, było łatwiejsze i szybsze w warzeniu. — Podejdź. Pokrój korę wiggen. Może się przy okazji czegoś nauczysz. Odwrócił się plecami do niej, opierając ręce na krawędzi kamiennego blatu i obrzucił wzrokiem cały stolik, upewniając się, że wziął ze sobą wszystkie niezbędne składniki.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Lista rzeczy, za które go nie lubiła stawała się każdego dnia coraz dłuższa, ale teraz prawdopodobnie czara goryczy już się przelała. Gdyby nie fakt, że wciąż była pod wpływem eliksiru miłosnego, żadne ze słów, które mówiła, nie opuściłoby jej ust, żadna czynność nie miałaby miejsca, a jednak teraz zdawało jej się, że nie ma w jej życiu lepszej osoby od Casey’a i niech ją Merlin ma w opiece, oby tego wszystkiego nie pamiętała. Podświadomie jednak wiedziała, że to marzenia ściętej głowy, choć w tej chwili niespecjalnie się tym przejmowała. Nie lubiła go właściwie od zawsze, od dnia, w którym postawił nogę w jej domu, wyciągając Petera cholera wie gdzie i co gorsze – ostatecznie u nich zostając. A ona była wtedy zaledwie kilkulatką. I tak karuzela nienawiści wciąż się kręciła, z czasem coraz szybciej i szybciej, jakby nigdy nie miała się zatrzymać. Opierała się o ścianę przy kominku, nie odrywając wzroku od jego twarzy, śledząc każdy jego, nawet ten najmniejszy ruch. Widziała małe drgnienia brwi, napięcie mięśni gdy zrzucał szatę – lekko przygryzła wargę, jakby odczytując to wszystko tak niepoprawnie, jak najbardziej mogła. Może i uważał ją za dziecko, gówniarę, która kompletnie się nie liczyła, za to Ruby wcale jak dziecko się teraz nie czuła, ale była szalenie zakochana. Patrzyła jak opiera się o stół i skupia na niej swoją uwagę, a właśnie tego chciała, tego oczekiwała. Nie rozumiała dlaczego tak bardzo próbuje zachować jakiekolwiek pozory, że wcale nie zaprosił jej tutaj w konkretnym celu. To było głupie, bezsensowne, przecież byli sami. — Mhm — mruknęła, kiedy wymienił nazwę eliksiru miłości, uniosła też odrobinę brew, wierząc w to, że podał jej eliksir specjalnie, a ona w tym właśnie momencie nie miała nic przeciwko temu, tylko dlaczego tak bardzo próbował ją do siebie zrazić? Choć raz nie pragnęła z nim walczyć, nie chciała nawet źle o nim myśleć, więc pokręciła głową, gdy zaczął – a raczej próbował wymieniać swoje wady. Cóż, zgadzała się z nim, nie miał ich, w jej oczach był teraz perfekcyjny, nie odbiegający od ideału nawet w jednym calu. I Morgana im świadkiem, że oboje tego będą żałować. Serce zabiło jej jakby mocniej, gdy zauważyła pracę jego mięśni pod koszulą, gdy tylko odwrócił się do niej tyłem. Odepchnęła się od kamiennej ściany i wykonała polecenie, a raczej jego połowę, bowiem jedynie podeszła do niego, niespecjalnie kwapiąc się do krojenia jakiejś kory. Co on znowu wymyślał, nie przyszła tutaj warzyć jakiegoś głupiego eliksiru, lekcja już się skończyła. — Wolałabym uczyć się czegoś innego — rzuciła całkiem beztrosko i – o zgrozo – położyła dłoń na jego plecach, przesuwając ją wzdłuż kręgosłupa mężczyzny, ciepło jego ciała, przebijające się przez bawełnę koszuli, było miłym kontrastem dla jej chłodnych dłoni.
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Skłamałby, gdyby powiedział, że dreszcz nie przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa pod dotykiem palców, które opuszkami przebiegły po jego kręgosłupie, w wyjątkowo kobiecym ruchu, jak na siedemnastoletnią małolatę. Zrzucił to na szalę starcia zimna, jakie po sobie zostawiła na rozgrzanych plecach, a chociaż zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo nie na miejscu to było, nie odsunął się. Nie był płochliwym typem, a uciekanie zupełnie nie leżało w jego naturze, dlatego przetrzymał jej gest, napinając mięśnie pleców i jedynie sięgnął dłonią za siebie, zdejmując jej dłoń z nad swojego pasa. Milczał, bo niewiele istniało teraz słów, które mogłyby ją przekonać do tego, jak bardzo niepoprawne były jej myśli i zamiary. Po prostu spojrzał na nią, chwilę wcześniej przewracając oczami, a teraz odetchnął, krzyżując z nią spojrzenie. Patrzyła na niego jak młoda, jeszcze niewinna, acz pełna fascynacji kobieta i aż prychnął, bo zapomniał już, jaką przyjemność niegdyś sprawiało mu smakowanie takiej właśnie niewinności, jaką czerpał satysfakcje z powolnej pomocy w wyzbywaniu się tej właśnie czystości na rzecz pewności siebie i zmysłowości. Z czasem nabytego doświadczenia, on sam szukał kobiet, tak samo doświadczonych, jak on – wiekiem, a przez to też nierzadko naturalnym obyciem między kobietą, a mężczyzną. Jednak nawet to spostrzeżenie (które było bardzo ulotne i nie miało dla niego żadnego innego znaczenia, niż tylko bardzo przelotny sentyment, któremu nie ulegał, bo nie był sentymentalnym facetem) nie spowodowało, że odpuścił sobie już strofowanie jej. Była siostrą Petera, uczennicą i siedemnastolatką, a dlatego, że ważność tych spostrzeżeń priorytetował dokładnie w tej kolejności, chociaż słowa zniechęcenia jej od jej zamiarów już cisnęły się mu na usta, na chwilę skupił się na tej 'siostrze Petera'. Trochę właśnie teraz przemówiła w nim znajomość z Peterem, a może nawet Peter sam w sobie, bo odtworzył sobie, co dokładnie powiedziała i zmarszczył brwi. Odkładając jej dłoń na krawędź blatu, skupił na niej krytyczne spojrzenie, zadając całkiem inne pytanie niż planował. — Czekaj. Czego ty planujesz się ode mnie uczyć? Miała siedemnaście lat, jak już zauważył, nawet pod wpływem amortencji nie powinna chcieć się niczego od niego uczyć. Amortencja wzmagała czyste, fałszywe uczucie miłości, pożądanie i chęć zdobywania doświadczenia musiała już siedzieć po jej stronie. — Jesteś dziewicą, prawda? Dla niego to nie miało znaczenia, nie mogło mieć, bo i dlaczego. Nie pytał dla siebie. Pytał dla Petera, i pytać nie powinien, zwłaszcza z pozycji nauczyciela, który wykorzystywał fakt, że odurzył ją amortencją, przez co gotowa była mu powiedzieć więcej niż na co dzień. Casey jednak nigdy nie udawał, że jego kodeks moralny jest całkowicie zdrowo zbudowany. Łamał zasady tak długo, jak długo mógł sobie radzić z ich konsekwencjami. — Powiedz dokładnie, zastanowię się nad tym. Oczywiście, że nie planował nawet rozważać tej opcji, ale ona w tym momencie jeszcze nie musiała tego wiedzieć.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Powinna stamtąd wyjść, powinna pobiec do kogokolwiek innego, kogoś, kto nie był taki jak on i dać sobie pomóc. Rzecz w tym, że nie chciała i nie potrafiła teraz wyjść z pomieszczenia, a każda jej myśl była przysłonięta mgłą eliksirowego zamroczenia, które nie pozwalało jej zachować trzeźwości umysłu. Chyba najgorsze w tym wszystkim było to, że czuła się doskonale, jak jeszcze nigdy, kiedy nie tylko amortencja krążyła w jej żyłach, a również Gregory i opary eliksiru euforii. Czuła się jak na haju, jednocześnie doskonale wiedząc co robi i wykonując każdy swój ruch z premedytacją, z przeświadczeniem, że właśnie to zrobić powinna. Mogła mieć mu za złe, że to on nie wyszedł. Że nie odsunął się od niej gwałtownie, nie zbeształ jej za śmiałość, za posunięcie, które nigdy nie powinno mieć miejsca. Niezależnie od tego czy za sobą przepadali, czy też wręcz odwrotnie. Był nauczycielem, tym kimś, kto powinien być głosem rozsądku, szczególnie w tej sytuacji, gdy Ruby kompletnie nie panowała nad sobą, będąc do granic zauroczona profesorem eliksirów. Ale nie odsunął się, chwycił jedynie jej dłoń, co tylko wzbudziło w niej dreszcz ekscytacji, ośmieliło, choć przecież wcale nie powinno. Nic co się teraz między nimi działo, nie powinno się nigdy wydarzyć. Obdarzyła go przeciągłym spojrzeniem swoich dużych i zielonych oczu, by zaraz przenieść je na jego dłoń, okrywającą jej własną. Cieszyła się, że w żaden sposób nie skomentował blizn, które pokrywały jej skórę. Dotarło do niej, że przecież sam posiada blizny, może to było przeznaczenie, które tyle lat jej umykało? Przewróciła jednak oczami na jego pierwsze pytanie i westchnęła. Nie obchodziło jej to, że znał się z Peterem, że może mu powiedzieć wszystko, że prawdopodobnie będzie miała absolutnie przejebane jeśli cokolwiek co się działo, ujrzy światło dzienne. Dlaczego też miała się tym przejmować, rzadko kiedy zważała na konsekwencje, nawet jeśli dokładnie wiedziała jakie mogą być. — Taką narrację wokół siebie tworzysz, że sądziłam, że jesteś bardziej domyślny — odparła i oparła się tyłem o blat, stając obok niego i całkiem otwarcie na niego patrząc. Mógł sobie wmawiać, że pytał ze względu na jej brata, ale nigdy by w to nie uwierzyła, nawet jeśli nie byłaby pod wpływem silnego eliksiru. Nie, nie, nie, właśnie te słowa próbowała przekazać jej podświadomość i to właśnie ją tak umiejętnie ignorowała, pozwalając, by działanie eliksiru zagłuszyło wszelkie te słowa. Skinęła za to głową, bo też nie widziała powodu, dla którego miałaby go okłamywać. — Jakie to ma znaczenie? — zapytała, tym razem przesuwając palcem po jego bicepsie, po liniach tatuaży na odkrytym przedramieniu, przeglądając się im z zainteresowaniem. Dlaczego nigdy wcześniej nie zwróciła na nie uwagi?
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
— Nigdy mnie nie lubiłaś — stwierdził nagle, porównując to, jak zachowywała się wobec niego teraz, a jaka była zawsze. Już w zasadzie od ‘pieluchy’, traktowała go jak wroga, nawet kiedy był jeszcze tylko młodym chłopakiem w szkole i kumplował się z jej bratem, a przecież wtedy nie dawał jej wielu powodów, żeby go nie lubiła. Czasem uważał to za interesujące, nawet. Zwykle przecież dziewczynki przechodziły fascynację kolegami braci, szczególnie jeśli byli to starsi koledzy. Ruby cierpiała na dokładne przeciwieństwo tej fascynacji, witała go z ognikami w oczach i najchętniej wyrzuciłaby go z domu, gdyby to do niej należała ta decyzja. Przechylił więc głowę na bok, do cna wykorzystując jej stan i żeby zaspokoić swoją ciekawość, po prostu o to spytał. — Dlaczego? W szkole był mniej zmęczony życiem, nie był rozgoryczony, pogniewany na świat i chociaż teraz nie widział, jak jego charakter spaskudził się przez lata, wtedy, można powiedzieć nie był taki straszny. Jedynie trochę zadufany w sobie, kpiący, ale w granicach zdrowego rozsądku, krytyczny, znacznie mniej niż dziś. — Zresztą, nie musisz odpowiadać. Nie dlatego, że litował się nad jej podatnym teraz na każde jego słowo umysłem. Po prostu stwierdził, że to nie jest aż tak ważne. Do niczego nie mogło ich doprowadzić, a jedynie mogło sprawić, że będzie miała jeszcze więcej zastrzeżeń do jego osoby i jeszcze łatwiej będzie jej podważać autorytet na jego zajęciach, a z taką upierdliwością nie chciał się mierzyc. Wobec takich okoliczności, jego ciekawość okazywała się wcale nie aż tak wielka, żeby tym kosztem chciał ją zaspokajać. — Maguire… — wyostrzył spojrzenie, przecinając ją chłodem oczu, to spojrzenie przynajmniej musiało wydać się jej znajome. Tak zwykle patrzył na uczniów, kiedy przeginali - przekraczali granice. Trudno powiedzieć, jak zareagowałby w normalnych okolicznościach, gdyby nie była pod wpływem amortencji, ale mając na uwadze, że jej gestami dyktował spożyty eliksir, pozostał całkowicie obojętny na jej ruchy, a jednocześnie upominał ją gardłowym tonem i konsekwentnym sprowadzaniem jej na ziemię. — Jeśli mnie kochasz to przestań. Mogę mieć przez Ciebie problemy. Nie wspomniał o niej, nie pomyślał o tym, że i ona mogła mieć problemy, ale jak mógł? Ich relacja nie mogła się zmienić w przeciągu kilkunastu minut, tylko dlatego, że pech chciał, że ze wszystkich eliksirów w sali, ona spożyła akurat ten jeden, na który nie miał antidotum. Uśmiechnął się trochę sardonicznie, a trochę pobłażliwie na jej słowa, a także na skinięcie głową na pytanie, które zadał. Jakie ono było? A tak, czy jest dziewicą. Przypomniał sobie. Peter powinien być z niej dumny, że dalej była - przebiegło mu przez głowę, zanim wzruszył ramionami. — Nie ma — odpowiedział jej szczerze i dopiero teraz splótł ręce na piersi, stając w całkowicie zamkniętej pozycji, nie dając jej nawet pozorów swojego zainteresowania, bo pod wpływem eliksiru mogła to uznać za zachętę. Po chwili dopiero, kiedy to nie przynosiło skutku, a odwaga Ruby zdawała się nie gasnąć [jebani Gryfoni], najpierw cofnął się o krok, a następnie obszedł kamienny stół dookoła. — Kora wiggen, Ruby — przypomniał jej — Obiecuję Ci, że jeśli podam Ci antidotum i dalej będziesz chciała żebym Cię nauczył tego, czego domyślam się, teraz chcesz, to nauczę Cię wszystkiego tego i nawet więcej. Kpił, oczywiście, że kpił, z niej, a i nawet cień rozbawienia przebiegł mu przez twarz. Szkoda, że w sytuacji, w której z perfidią bawił się jej kosztem, ale naprawdę wywołała na jego twarzy łagodny grymas uśmiechu, chociaż nieco cynicznego. Jednocześnie, wiedział dobrze, że kiedy poda jej eliksir, jej jedynym marzeniem będzie zapewne więcej go nie widzieć. Niestety - to akurat nie wchodziło w grę, chociaż obojgu im przysporzyłoby mniej nerwów i zdecydowanie umiliłoby kolejne kilka lat, albo przynajmniej ten rok, kiedy Ruby kończyła szkołę.
Jak mogła go lubić, kiedy był taki. Zawsze uznawała go za aroganckiego dupka i bała się, że Peter stanie się taki sam. A jej brat był lepszy od tego, dużo lepszy. Prawdę mówiąc miała też głęboko w nosie co go spotkało, bowiem nic, kompletnie nic, nie usprawiedliwiało poniżania uczniów i tłamszenia ich – jej między innymi – chęci do nauki. Bo przecież to nie było tak, że ona nie chciała się uczyć. Wiedziała doskonale, że eliksiry były jej potrzebne, by mogła osiągnąć to, czego pragnęła. Nie wszyscy jednak mieli talent do wszystkiego, ona nie miała do tych nieszczęsnych eliksirów, a Casey swoim sposobem bycia jedynie sprawiał, że chciała uciec z klasy zanim do niej w ogóle weszła. Teraz jednak nawet nie potrafiła odpowiedzieć na jego pytanie, chociaż wiele słów krążyło w jej podświadomości, powstrzymywane działaniem eliksirów. Bo czy teraz nie uważała go prawie za kolejny cud świata, za kogoś absolutnie wspaniałego? Nie zdawała sobie też sprawy, że za niedługo jedyne o czym będzie marzyć to wyciągnięcie kilku wspomnień z jej głowy, by te nie musiały jej nawiedzać w kolejnych dniach. Oderwała opuszki palców od jego skóry, gdy tylko przeszył ją ten zimny ton. Spojrzała nawet na niego z wyrzutem, bo przecież to on ją tutaj zaprosił, to on jej podał ten eliksir, za który rzecz jasna w tej chwili dziękowała Merlinowi. Dlaczego więc się tak zachowywał? Jakby to wszystko nie miało znaczenia, a w tym momencie dla niej to miało każde znaczenie. I nie musiał się zastanawiać jak by zareagował, gdyby nie była pod wpływem amortencji – bowiem nic z tego nie miałoby miejsca, prędzej skoczyłaby z wieży astronomicznej, niż zbliżyłaby się do niego na odległość mniejszą niż metr. Skrzyżowała ramiona na piersi i westchnęła, oczywiście robiąc to o co ją poprosił. Była podatna na każde jego słowo, każdą prośbę, każde pytanie. I już gdzieś wewnątrz siebie wiedziała, że będzie się za to wszystko nie znosić, a nienawiść do niego przekroczy wszelkie racjonalne granice. Była tylko nastolatką, nawet nie zdążyła skończyć szkoły. — Och daj spokój, kto niby ma się dowiedzieć, chociaż przyznaję, że średnio dyskretnie mnie tu zaprowadziłeś — wzruszyła ramionami, jakby też nie dając za wygraną, ale czy nie mówiła zgodnie z prawdą. Byli sami w jakiejś małej salce, nie bardzo się postarali, żeby nikt obecny w szkole na pewno nie widział jak ją tutaj prowadzi. A teraz byli za zamkniętymi drzwiami, nastolatki lubiły rozmawiać, nie zdziwiłaby się gdyby już plotki rozeszły się po całej szkole. Przewróciła oczami, gdy nagle postanowił wrócić do tematu eliksiru. Lekcja się skończyła, nie zamierzała nic robić, szczególnie jeśli to miało ją zmusić do pracowania nad eliksirem, którego potrzeby zażycia wcale nie czuła. Jakiś cień nadziei jednak pojawił się w jej zamroczonej głowie i niechętnie zaczęła kroić – niespecjalnie uważnie, bo jak niby miała się skupić z obiektem swojego zauroczenia obok – korę, czy co tam miała z nią zrobić. — Po co nam kora drzewa wiggen, nie potrzebuję wiggenowego, właściwie nic nie potrzebuję, swoją drogą zawsze się zastanawiałam czy dotyk samej kory starczy dla ochrony przed atakami magicznych stworzeń, czy trzeba dotknąć całego drzewa? — zapytała, skoro tak bardzo chciał się skupić na jakimś głupim eliksirze, a nie na niej, to może jeśli nie będzie natrętna – w końcu zmieni zdanie. Nie była też głupia, szczególnie jeśli w grę wchodziło uzdrawianie i magiczne stworzenia, a to pytanie nurtowało ją od dłuższego czasu. Przestała ciąć korę i podniosła na niego wzrok, wciąż czując się tak, jakby patrzyła na kogoś, kto był dla niej światem.
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Planował odpowiedzieć, ale słowa nie opuściły jego myśli. Obserwował ją, dochodząc do wniosku, że nie było sensu rozmawiać z nią w tym stanie, dlatego ostatecznie posłał jej jedynie krzywy uśmiech, nie mówiąc nic. Zamiast tego, stając po przeciwległej stronie lady, zajął się przygotowaniem kolejnych kroków receptury, w trakcie kiedy ona męczyła się z korą wiggen. Na pytanie o jej działanie odpowiedział mechanicznie, poniekąd może nawet nie tyle będąc pod wrażeniem jej chęci zdobycia wiedzy, co przynajmniej odpuszczając sobie poczucie zażenowania w jej obecności. — Bezpośredni dotyk daje Ci większą ochronę magiczną, pośredni śladowe ilości ochrony. Nie przerwał w tym czasie kontynuowania receptury z głowy, jak i prób wymuszenia na niej współpracy. Upływały minuty ich wspólnej pracy, ale miał wrażenie, jakby były to długie godziny męczarni, dlatego mruknął gdzieś pomiędzy: — Dowiesz się za pół godziny. A dowiedziała się dopiero za godzinę, kiedy postawił przed nią antidotum na amortencję. Miał tylko jedno pytanie kontrolne na zweryfikowanie, czy ten zadziałał: — W skali od 1 do 10, jak bardzo mnie nienawidzisz?
— Bez sensu — mruknęła w odpowiedzi na jego słowa, bo właściwie nie rozumiała do końca dlaczego tak jest. Kora to kora, zawsze ta sama. Nie mogła się jednak na tym zbyt długo skupić, na niczym nie mogła się skupić, więc przydzielone zadanie zajmowało jej nieskończenie wiele czasu. Sekundy zamieniały się w minuty, a minuty w godziny i nawet fakt, że w tym stanie obecność Casey’a jej nie przeszkadzała – wręcz przeciwnie – to i tak miała dość. Cóż, najwyraźniej eliksir nie wyprał jej świadomości całkowicie, skoro praca nad eliksirem mijała jej jak zawsze – żmudnie i niewyobrażalnie wręcz męcząco. W końcu jednak nauczyciel nie tyle postawił przed nią antidotum, co kazał jej pić. Zrobiła to bez większego marudzenia, bowiem jakie było prawdopodobieństwo, że zrobi jej krzywdę? Minęło nieco czasu od spożycia przez nią eliksirów, ale jeszcze nie tyle, by całkowicie zniknęło ich działanie. Wychyliła więc zawartość niewielkiej buteleczki i prawdę mówiąc, nie musiała długo czekać aż zacznie działać. Czuła się tak, jakby wybudziła się z jakiegoś snu, nie, z koszmaru, bo właśnie się zorientowała, że była sam na sam z Casey’em w jakiejś klitce w lochach. Cień uśmiechu, który błądził w kącikach jej ust dotychczas, dyktowany amortencją, zniknął bez śladu, kiedy niemal przerażona powiodła wzrokiem do O’Malley’a. Momentalnie cofnęła się kilka kroków, a kiedy przypomniała sobie, bo przecież wszystko doskonale pamiętała, jakie słowa padły, jak się zachowywała – zrobiło jej się niedobrze. Dopiero po chwili dotarły do niej słowa nauczyciela, posłała mu więc pełne niedowierzania spojrzenie, które zaraz wypełniła płonąca wręcz wściekłość. Jak bardzo go nienawidziła? Żadna skala tego nie opisywała. — Ty gnoju — wypluła z siebie, mając w nosie wszelkie grzeczności, mając w nosie to, że był jej nauczycielem, że mógł jej odjąć milion punktów i dać szlaban do końca roku. Nie obchodziło jej nic, prócz tego, że pozwolił jej wypić amortencję, że zrobił to na lekcji i nie posiadał antidotum, chociaż dał ten eliksir na zajęciach. Och, była pewna, że zrobił to specjalnie, nie dopuszczała do siebie innej myśli. — Masz moje, kurwa, słowo, że za to zapłacisz, a jako znajomy Petera na pewno zdajesz sobie sprawę, co zrobi mój ojciec, jeśli się o tym dowie — nie podniosła głosu, nie krzyczała, mówiła tak lodowato jak tylko była w stanie, a kończąc zdanie posłała mu słodki uśmiech. Pospiesznie zapięła też guziki swojej koszuli, wyklinając w myślach nie tylko Casey’a, co samą siebie. Pozwalała, by wściekłość przysłoniła poczucie zażenowania, które niemal się z niej wylewało. Jaka była głupia, jaka naiwna sądząc, że nic takiego na lekcji, przy wszystkich, nie może się zdarzyć. Widocznie nie doceniła O’Malley’a. Teraz spadł w jej oczach jeszcze bardziej, choć nie sądziła, że to możliwe. Nie widziała przed sobą nauczyciela, co tego aroganckiego dupka, który mianował się kolegą jej brata. Przysięgła sobie właśnie, że zrobi wszystko, by ta sprawa nie została zamieciona pod dywan. I chociaż na razie jedynie groziła tylko powiadomieniem swojego taty, bo bynajmniej nie chciała tego robić, to jeśli nie pozostawi jej wyboru – dołoży wszelkich starań, by Ewan Maguire pozwał i całą szkołę, jeśli będzie trzeba.
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Przemilczał po części słuszne zarzuty, przemilczał ton, przemilczał złość, przemilczał ogień, jaki płonął w jej oczach. Chociaż był arogantem, nie był skończonym kretynem. Wiedział, że sytuacja, która miała miejsce, nie powinna zajść i wina spoczywała w dużej mierze po jego stronie. Mimo to, nie brakowało mu argumentów przeciwko jej słowom – jedynie siły. Błękitne oczy wpatrzone prosto w jej twarz nie wyrażały jednak skruchy, a ten sam chłód, jakim obdarzała go ona, w tym momencie niczym się od siebie nie różnili. Jej pokaz złości był zaskakująco podobny do jego codzienności. Patrząc w tę dziewczęcą buzię, jeszcze nieskażoną krzywdami życia, a jednak już wykrzywioną w goryczy i zawiści, jaka nie powinna przemawiać przez siedemnastoletnią dziewczynę, zdawał sobie sprawę, że był to wyłącznie jego wpływ, ale za swoją reakcję, winna była sobie tylko ona. Dlatego uśmiechnął się kątem ust, ni zgryźliwie, ni kpiąco, po prostu gorzko. Wbrew ogólnie przyjętej pozie ignoranta, poczuwał się do jej stanu. Poczuwał się do niego głównie dlatego, że nie była losowym uczniakiem, a siostrą Petera, do którego miał szacunek. Do niej też, kiedy nie zachowywała się tak jak teraz, jak gówniara, a przecież potrafiła być tak samo błyskotliwa, tylko teraz pozwoliła emocjom wziąść nad nią górę i najwyraźniej zignorować rozsądek. — Przyjaciel — poprawił ją. Był przyjacielem Petera, nie znajomym, z tym faktem zbyt długo nie potrafiła się pogodzić. Ale chociaż był przyjacielem, był też tym właśnie gnojem, od którego go zwyzywała i nigdy nie udawał, że jest inaczej, dlatego jak to ostatni gnój, pozwolił jej tonąć w jej wściekłości. Więcej, aspirował o to, żeby ją podjudzić. Maską obojętności narzuconą na twarz, brakiem okazania skrupułów. Bezczelnie nawet powiódł spojrzeniem do jej koszuli, kiedy zapinała guziki, skoro sama postanowiła porzucić konwenanse i hierarchię, zapominając że nie tak powinna zwracać się do nauczyciela, ale to całkowicie go obeszło. Wyraził to otwarcie, chowając dłonie do kieszeni spodni w poczuciu zobojętnienia, kiedy na nią patrzył. — Jestem pół-wilem, jakbym chciał cię uwieść, karmić się twoją fałszywą miłością, nie potrzebowałbym do tego amortencji i trzydziestu świadków — zauważył, wytykając jej nieścisłości w jej zarzutach i dopiero rozpoczynając ten wątek, cofnął dłonie z kieszeni, naturalnym powolnym ruchem zaczesując grzywkę w tył, żeby ta mogła zaraz swobodnie opaść na zbielałe oko. Tylko tym zdradził swoje napięcie. — To był przypadek i nikomu nie stała się krzywda i właśnie po to tutaj jesteśmy, żebyś otrzymała antidotum. Myślisz, że chciałem tak spędzać swój wolny czas? Powoli z każdym słowem zbliżał się w jej kierunku, cały czas nie odrywając od niej spojrzenia, dlatego, że nie czuł się przytłoczony jej słowami, ani przestraszony wizją konfrontacji z jej ojcem, bo gdyby się nad tym zastanowiła na spokojnie, nie dał nikomu powodów, żeby miał za coś odpowiadać. Była cała, zdrowa, nie wykorzystał w żaden sposób jej stanu, pomógł jej z niego wyjść. Amortencja nie stwarzała żadnego zagrożenia w rękach kogoś, kto nie zamierzał jej do żadnych niecnych planów wykorzystywać, a napojenie ucznia eliksirem miłości nie byłoby pierwszym takim przypadkiem w szkole. W Hogwarcie działo się wiele, znacznie groźniejszych rzeczy, wiele znacznie gorszych przypadków, z których niektóre kończyły się znacznie gorzej niż odrobiną wstydu. — Chcesz zrujnować czyjąś 5-letnia karierę, bo czujesz się zażenowana? Taka jesteś? Pytał spokojnie, bo prawda była taka, że nie mogło go obchodzić to mniej. Oczywiście, szukanie nowej pracy zdawało się kłopotliwe, ale ta, w której pracował, daleka była od jego prawdziwych ambicji. Prawda była taka, że większą krzywdę mogła wyrządzić sobie, skazując kogoś na banicję w szkole za niesłuszne zarzuty. Ale może się mylił, może nie znał jej tak dobrze, jak mu się wydawało i może miało ją to obejść. Oskarżenie, które nie miało sensu, ale które ostatecznie... mogło zrujnować jego karierę, gdyby bardzo się postarała, a z pomocą Ewana – wiedział, ze nie było to niemożliwe. — Rób co chcesz — podsumował tę kwestię, dając jej wyraźnie do zrozumienia, że jeśli właśnie taka chciała być, to miała jego stuprocentową zgodę. Tylko czy naprawdę poprawiłoby to jej humor? Czy cofnęłoby to, co już się stało i się nie odstanie. — Powiem więcej, dam ci nawet więcej powodów, żebyś mogła mnie udupić, jak tylko ci się podoba. To mówiąc, zrobił coś, czego pewnie nie spodziewała się ona, ale co też nie byłoby jego pierwszym wyborem. Będąc już tak blisko niej, kiedy dzieliło ich zaledwie pół metra, wyciągnął do niej ramię, przyciągając ją do siebie. Wbrew temu, jak surowo wyglądał i jak chłodno patrzył na nią kilka sekund wstecz, nie był to ruch gwałtowny. Nie zacisnął palców boleśnie na jej ramieniu. Przyciągnął ją łagodnie, korzystając z przewagi wzięcia jej z zaskoczenia i dopiero kiedy układając dłoń na jej włosach, przyciągnął jej twarz do swojej piersi, użył trochę siły, żeby się mu nie wyrwała. — Uspokój się, Ruby. Zastanów się... — słowa mruczał obok niej, korzystając z hipnotycznego, gardłowego tonu, ale nie z wilego uroku, a z własnej barwy, jaką maskował przepalone struny. — Czy naprawdę wierzysz w to, co mówisz? Oczywiście był świadomy, że była teraz na niego wściekła, że zapewne życzyła mu teraz śmierci, na setki sposobów, jakich pewnie nawet sam by nie wymyślił, ale pozostawał opanowany i czujny na jej ruchy, nawet jeśli chciała go pobić. W gruncie rzeczy chciał, żeby to zrobiła. — Uderz mnie, jeśli ci to pomoże, ale przestań. Przestań robić ze mnie... kogo właściwie? Jaki był mój cel, Ruby? Chciałem cię skompromitować? Wykorzystać? Kurwa, nie wiem. Pomóż mi. Nie mam pojęcia. Co dokładnie chcesz powiedzieć Peterowi i ojcu? Chociaż nie pomyliła się wcale i był gnidą, przypisywanie mu roli gwałciciela i sadysty było przypisywaniem mu zbyt dużych zasług. Tego pułapu jeszcze nie osiągnął. Zaryzykował, rozluźniając trochę ramię, jakim ją oplatał i wysnuwając palce z jej kosmyków, gdyby chciała się mu wyrwać, ale dłoń pozostawił luźno na jej karku. — Masz rację, jestem skurwysynem, ale też przyjacielem twojego brata i nie pozwoliłbym, żeby jego siostrze stała się krzywda. Zapewne dlatego, że Peter pierwszy by go ujebał, a zaraz za nim szereg prawników.
+
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Krew w niej wrzała, gotowała się, czuła jak jej policzki czerwienieją od złości, jak dłonie drżą, więc zostały bezwiednie zaciśnięte w pięści. Czuła się upokorzona, tak jak jeszcze nigdy w życiu. Zaciskała zęby, patrząc spojrzeniem pełnym nienawiści i nawet nie wiedziała, że była do tego zdolna. Nie potrafiła opisać targających nią emocji, nie umiała ich powstrzymać. Nigdy nie była tą przyjmującą wszystko na chłodno osobą, bliżej jej było do wyrazistej ekspresji całej gamy uczuć, którą aktualnie przeżywała. Nienawidziła go za wszystko, za to co się stało, za to, że taki chuj jak on nazywał się przyjacielem jej starszego brata, za to, że gnębił ją na każdej lekcji, że dokładał wszelkich starań, by udowodnić jej jaka była beznadziejna. I wreszcie – nienawidziła go za to, że w tej chwili stawała się do niego podobna, z tym samym wykrzywieniem twarzy, złością w oczach. W innej sytuacji może nawet uznałaby to za zabawne, w pewnym sensie tyle ich łączyło, a jednak on wciąż uznawał ją za narwaną gówniarę. Może nie mylił się aż tak bardzo, ale teraz kiedy tak twierdził, czyż nie uznawał też poniekąd tak samego siebie? Patrzyła na niego z niedowierzaniem, zaciskając usta w wąską linię. Czy on mówił poważnie? Naćpał ją eliksirami i mówi, że nic się nie stało? W nosie miała to, że jej nie wykorzystał, głęboko wierzyła w to, że do tego nie doszło tylko dlatego, że mógł mieć przez to za duże problemy. Nie wierzyła ani przez chwilę, ani przez jedną sekundę, że nie chciał, by stała jej się krzywda. Nie obchodziła jej jego relacja z Peterem, miała gdzieś to, co dotyczyło osoby O’Malley’a i jedyne czego teraz pragnęła – to żeby zapłacił, za wszystko. — W nosie mam to jak chciałeś spędzić swój wolny czas i w nosie mam twoją karierę, jesteś beznadziejnym nauczycielem, chociaż to pewnie dlatego, że zwyczajnie jesteś chujem — tak jak wcześniej porzuciła konwenanse, tak teraz nie zamierza do nich wracać. Wiedziała, że jeśli tylko powie ojcu słowo, ten wywróci do góry nogami cały świat, wiedziała, że nie tylko ojciec za nią stanie murem. Miała za sobą mnóstwo osób, a on? Czy naprawdę wierzył, że ostatecznie Peter wybierze jego od swojej własnej siostry? Niemal prychnęła na tę myśl. Zdusiła w sobie chęci cofnięcia się, choć cała jej podświadomość niemal krzyczała, by odwróciła się i wyszła, zostawiając to wszystko już za sobą. Ucierpiało jednak coś więcej w tej sytuacji, coś, co doskonale powinien zrozumieć – jej duma. Uświadomiła sobie jak bezbronna, wbrew wszystkiemu co robiła, co starała się robić, była. I właśnie dlatego, że jej gryfońska duma została zraniona do żywego, nie ruszyła się ani o milimetr, twardo wbijając podeszwy butów w posadzkę. Zaskoczenie sprawiło, że z początku nie zareagowała w ogóle na jego ruch, stała jak sparaliżowana, pozwalając by przyciągnął ją do siebie, a kiedy tylko zorientowała się co robił – użyła całej swojej siły, by go odepchnąć, będąc gotową podjąć wszelkich kroków, by wydostać się z tego objęcia. Kiedy tylko udało jej się wyswobodzić, czuła jak jej poliki gniewnie płoną, a jej serce jest niebezpiecznie i nerwowo przyspieszone. — Nie. Waż. Się. Mnie. Dotykać. — wycedziła, ogień złości na nowo zapłonął w jej zielonych tęczówkach, które kierowała prosto na niego — Nie waż się mi mówić co mam robić, jak mam się zachowywać. Jesteś dla mnie nikim i nie wierzę w ani jedno twoje słowo. — tym razem to ona zrobiła krok w jego stronę — I módl się, żebym ochłonęła, bo nie masz, kurwa, pojęcia, do czego jestem zdolna. To co drgnęło w niej chwilę wcześniej, gdy zapytał ją czy taka właśnie jest, zniknęło bez śladu, a pustkę po wyrzutach sumienia zapełniła na nowo wzniecona wściekłość. Odwróciła się i skierowała do drzwi, po drodze zabierając swoją torbę, a gdy kładła już dłoń na klamce, odwróciła się jeszcze w jego stronę. — Jesteś arogancki, egocentryczny, zadufany w sobie, pretensjonalny, wywyższający się, nadęty, próżny, zarozumiały – to między innymi kilka twoich wad, których nie potrafiłeś wymienić — rzuciła i wyszła, nie zamykając nawet za sobą drzwi.
Zerkam z wyrzutem na moją towarzyszkę, gdy tak nieelegancko wypomina mi moje gadulstwo i w dodatku sprzedaje mi kuksańca. – Mogę się już nigdy nie odzywać, ale zastanów się trzy razy czy chcesz bezpowrotnie stracić możliwość wysłuchiwania dojebanych opowieści z życia Tomka Maguire – informuję Julkę i stawiam ją przed arcytrudnym wyborem z myślą, że nie będzie aż tak bezduszna, żeby kazać zamknąć mi ryj. Nie wyobrażam sobie gorszych tortur. Okazuje się jednak, że Brooks znalazła idealny sposób, abym na krótką chwilę zamilkł, bo jestem teraz zmuszony dokładnie przemyśleć swoją odpowiedź. Udaję, że wcale nie widzę jej szerokiego uśmiechu i próbuję zachować kamienną twarz, co wychodzi mi średnio. Na moich bladych policzkach pojawiają się czerwone rumieńce, bo co tu dużo gadać – nie jestem mistrzem w ogarnianiu co się dzieje w moim sercu. – No trzeba przyznać, że po imprezie było dość tłoczno w Poziomce – zarzucam bystrą uwagą, bo każdy z nas postanowił kogoś przenocować. – Ziomkujemy się przecież. Możemy zrobić bardzo uczciwą wymianę i podzielić się nawzajem wrażeniami z tamtejszej nocy. Ze wszystkimi szczegółami – tym razem ja się szczerzę, bo wątpię, że Brooks będzie skłonna do takich zwierzeń. Tak sprytnie właśnie postanowiłem wybrnąć z tego trudnego tematu! Kiwam głową na potwierdzenie, że ma trochę racji co do podejścia Voralberga do swoich wychowanków. Zaraz potem skupiam się na tych zasranych roślinkach, które skrupulatnie zbieramy. A raczej robi to Julka, no bo ja jestem profesjonalnym trzymaczem koszyka. – No jak mi się nie uda w Wizengamocie to cię będę namawiał na założenie jakiejś zielarskiej spółki – parskam śmiechem pod nosem. – Znam taką fajną salkę, jest tuż obok klasy eliksirów, tam nikogo nie powinno być – mówię dziarsko i łapię Brooks pod rękę, aby ruszyć z nią do zamku. Po drodze aż kręcę z niedowierzania lokami. – Czy dla ciebie bieganie po błoniach to jest super nagroda za ten okropny wysiłek? Normalni ludzie wybraliby właśnie piwo albo pierdolnięcie się na kanapie, brak słów – niby krytykuję, ale przecież Krukonka doskonale wie jak podziwiam jej determinację i samozaparcie w kwestii sportu. Cóż, mi też by się przydało, żeby przestać straszyć swoimi patykowatymi rękami i nogami i nabrać trochę mięśni, ale kto by się tym przejmował w momencie, gdy do pracy był mi niezbędny jedynie sprawny umysł. Wbijam z impetem do naszej nowej pracowni. – Voila, od razu widać, że osiągniemy tu kolejny spektakularny sukces. Odłóż nasze roślinki i znajdź jakiś kociołek co się nada – proszę, a sam wyciągam z kieszeni zmięty pergamin z rozpiską co i jak musimy robić. – Mam pewną teorię co do tego miejsca. Tutaj Salazar torturował wszystkich o niskim statusie krwi i kazał im robić eliksiry, jeden za drugim, dopóki nie odpadła im ręka albo po prostu nie umarli z nudów!
______________________
i read the rules
before i break them
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
- Oh, nie. Tylko nie to – weztchnęła głośno, AUTENTYCZNIE przerażona wizją tego, że Tomek miałby zamilknąć na wieki. Ileż krukońskich mądrości by ją ominęło, to nawet nie chciała myśleć. Jego życiowe historie były dla niej jak kubek kawy na śniadanie albo gorąca kąpiel po zimowym lataniu na miotle. Czyli? Czyli stanowiły jedną z nielicznych przyjemności w jej krótkim życiu. – Nie możesz mi tego zrobić. Przepraszam. – Dodała i zmierzwiła ciemną czuprynę przyjaciela.
Wychodziło na to, że istniał jeden skuteczny sposób na gadatliwych krukonów. Okazało się, że wystarczyło poruszyć tematy damsko-męskie, a ta banda nerdów zapominała języka w gębie, zaczynała się mieszać i ogólnie rzecz biorąc, zaczynali grzeszyć inteligencją godną gryfonów. Tomek ucichł na moment, kiedy zapytała go o Fredkę, a ten się zrewanżował z kolei propozycją ploteczek. Brooks zarumieniła się jak warchlak na rożnie, coś tam chrząknęła, że nie trzeba i z ulgą przeszła do gadania o Voralbergu. I do zbierania roślinek, które mogło się w przyszłości zamienić we wspólną spółkę. Ponoć nie powinno się pracować z rodziną i przyjaciółmi, ale co mogłoby stanowić zagrożenie dla tej dwójki? Że będą się bawili jeszcze lepiej niż zazwyczaj?
Tyle lat w hogwarcie, a ona wciąż nie znała wszystkich miejsc. Tym bardziej była zaskoczona tym, że Tomek wie o jej istnieniu, bo z eliksirami mił tyle wspólnego, co ona z czarodziejskim prawem. Odłożyła rośliny i zaczęła szukać rzeczy, które mogłyby się przydać. Wzięła jakiś stary kociołek i z miejsca pożałowała, że nie wzięła swojego. Wyczyściła go dokładnie, podpaliła palnik, przygotowała nóż, fiolki i moździerz. A potem zaczęła powoli i skrupulatnie szatkować składniki. – Jeżeli woda zacznie się gotować, zmniejsz ogień pod kociołkiem, okej? – Poleciła Tomkowi, wpadając powoli w trans, który często jej towarzyszył podczas warzenia. Wybuch kociołka był ostatnią rzeczą, na jaką mieli ochotę.
Thomas Maguire
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179
C. szczególne : mam piękne, wypielęgnowane loki i prawnicze powiedzonka na podorędziu
Paplam wesoło o torturach Salazara, bo wszystko jest lepsze niż wgapianie się w przepis, który choć prosty – przerasta mnie chyba przez sam fakt, że jestem zmuszony zająć się czymś, w czym nie jestem dobry. W tym czasie Julka elegancko przygotowała kociołek i zaczęła szatkować składniki, a ja ze skupieniem wpatruję się na wodę, która jak na złość nie chce zagotować się szybciej. – Wiesz, że eliksir spokoju przysporzył wiele problemów prawnikom? Kilkadziesiąt lat temu magomedycy równo wszystkich szprycowali, żeby ułatwić se robotę i wyszła z tego wielka draka, no bo kiedyś go trzeba odstawić, a pacjenci zaczynali być wtedy bardzo agresywni. No i jeden typ zaatakował uzdrowiciela do takiego stopnia, że aż sam stał się pacjentem. I była heca, nie wiedzieli jak to rozstrzygnąć. Z jednej strony uzdrowiciel bronił się tym, że to normalne w procesie leczenia podawać eliksiru spokoju, a z drugiej no stał się ofiarą kogoś, kto został go nagle pozbawiony. Ostatecznie chyba oboje zostali uniewinnieni, ale wprowadzono wtedy jakieś ograniczenia i ścisłe reguły co do podawania, a przede wszystkim odstawiania go po skończonej kuracji – postanawiam podzielić się z Brooks fenomenalną ciekawostką z mojego prawniczego świata. Nikt mi nigdy nie wmówi, że prawo czy historia są nudne, bo dzięki takim opowiastkom wiem na przykład jakie są skutki zbyt długiego zażywania eliksiru, a jestem pewny, że choćby nauczyciel eliksirów powtarzał to sto razy to nigdy bym tego nie zapamiętał! – Dobra, zmniejszyłem ogień – informuję, bo gdy jestem na finiszu tej fascynującej gawędy, faktycznie robię to, o co mnie poprosiła wcześniej. – Składniki gotowe? – dopytuję, ciekawsko zerkając na moją kompankę. – Jak tak to wpierdalaj to do tego gara, bo już się zmęczyłem – teatralnie ocieram wyimaginowany pot z czoła i chichoczę cicho pod nosem jaki ze mnie profesjonalny eliksirowar.
Choć niekiedy wypowiadanych przez Tomka słów było zbyt wiele, to jednak lubiła go słuchać. Szczególnie wtedy, kiedy się okazywało, że oprócz śmieszków i heheszków potrafi powiedzieć niekiedy coś ciekawego i mądrego. Krukonka szatkowała składniki, jednocześnie zanurzając się w historii o eliksirze, uzdrowicieli i bójce. Co jakiś czas mrużyła oczy w zamyśleniu, zastanawiając się, jak można było nie wpaść na to, by mocno uzależniający eliksir odstawiać stopniowo. Jak widać byle kto może zostać uzdrowicielem. Na szczęście w Wizengamocie pracowały takie orły jak Tomek, gotowe zająć się pierdolnikiem i naprawić błędy jakąś ustawą czy regulacją prawną.
Julka poszatkowane rośliny włożyła do moździerza i powoli, powolutku, zaczęła ucierać je na jednolitą pastę. Co jakiś czas dodała do środka kilka kropel czystej wody, by rozrzedzić nieco konsystencję. Woda zaczęła się gotować, Tomek zmniejszył płomień i krukonka mogła zacząć prace. Zaczęła od wrzucenia do kociołka nieroztartych części roślin, czyli łodyg i kwiatów. Wzmocni to działanie naparu, zapobiegając marnowaniu. Potem zamieszała kilka razy w lewą stronę i taką samą liczbę w prawą. Kiedy wywar zaczął powoli bulgotać, dodała pastę z moździerza i gwałtownie zwiększyła temperaturę pod kociołkiem. Zmniejszyła ją, dopiero kiedy przyszły eliksir niemal nie wykipiał. Powtórzyła to jeszcze kilka razy, a potem zmniejszyła płomień na minimum. Teraz nadmiar wody powinien odparować, co powinno zająć jakieś dwadzieścia do trzydziestu minut. Krukonka wzięła jedną z wielu klepsydr i ją przewróciła. – Za pół godziny będzie gotowe. Potem powinno jeszcze spokojnie wystygnąć i będziemy mogli to przelać do fiolek.
Thomas Maguire
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179
C. szczególne : mam piękne, wypielęgnowane loki i prawnicze powiedzonka na podorędziu
Ani trochę nie przejmuję się, że Brooks w ogóle nie komentuje moich opowieści. Ważniejsze jest dla mnie, że mam jakąkolwiek przestrzeń, aby wyrzucać z siebie kolejne słowa oraz że być może zapamięta tę historię i opowie ją kiedyś jako ciekawą anegdotkę podczas piwkowania czy nudnego obiadu. No i to, że ja sam bawię się doskonale. – Dramat, nie? Dobrze, że w tym Wizengamocie niedługo pojawię się ja to wszyscy będą chodzić jak w zegarku. Na całym świecie, oczywiście – aż wypinam kościstą pierś do przodu, gdy tak koloryzuję moją wiedzę i moc sprawczą, która zapewne do ostatnich dni kariery będzie zerowa. Ale zawsze warto marzyć i udawać pewniejszego siebie. Obserwuję jej pracę nad naszym eliksirem. I aż parskam śmiechem jaki jestem w tym wszystkim bezużyteczny. Więc żeby zapełnić ciszę, pierdolę jej nad uchem kolejne podpunkty z przepisu, chociaż wygląda jakby się na tym znała. – To mieszanie raz w lewo, a raz w prawo to jakiś absurd. Czy świat by się zawalił, gdybym po prostu zamieszał tylko w jedną stronę? – dopytuję, bo nie jest to dla mnie takie oczywiste. Eliksiry są dla mnie najzwyczajniej w świecie nudne. Oddycham z ulgą, gdy Julka oznajmia, że mamy pół godziny przerwy. W tym czasie zagaduję ją o mecze, pytam po chuj tak manewrowała przy tym ogniu i czemu, na litość merlinowską, prawie dopuściła do tego, że nasz (a raczej jej) wywar wykipiał. Może i nie jestem specem od mikstur, ale skoro już się czegoś podjąłem to chcę z tego wynieść parę cennych lekcji i wskazówek. – No to teraz będę mógł go warzyć za każdym razem jak mnie Ruby wkurwi – szczerzę się, znajdując idealne zastosowanie tego eliksiru w swoim życiu. – Myślisz, że dostaniemy po fiolce? Przyda mi się. Tobie też jak znów przyjdziesz do Poziomki i zobaczysz na stole rozłożone karty do barona – chichoczę. Wtedy klepsydra gromko potwierdza, że fajrant dobiega ku końcowi. Czekamy aż napar wystygnie, a przelewaniem do fiolek zajmuję się sam, prosząc Dżuls, żeby sobie odpoczęła. – Fantastyczna robota, składam wyrazy uszanowania. Chodź zaniesiemy to od razu, a potem zabierasz mnie na to obiecane piwko – mówię dziarsko i wychodzimy z pomieszczenia z kilkoma buteleczkami eliksiru spokoju.
/zt x2
______________________
i read the rules
before i break them
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Skoro już ktoś uznał, że mogli zająć się eliksirami, to Carly na pewno nie zamierzała narzekać, ciekawa tego, co mogłaby tam znaleźć, jaki składnik trafić albo Merlin raczy wiedzieć, co jeszcze. Nic zatem dziwnego, że zaciągnęła za sobą brata do lochów, przed oblicze pani profesor, gotowa do wypełnienia powierzonego im zadania, pełna niekłamanej nadziei, podziwu i nie wiadomo czego tam jeszcze. Jej oczy zabłyszczały, kiedy dowiedziała się, że będą tym razem zgadywać, z jakim dokładnie eliksirem mieli do czynienia, po czym ze zdziwieniem spojrzała na podaną jej buteleczkę, w której znajdowało się jedynie kilka kropel specyfiku. To już naprawdę było wyzwanie, a ona była potwornie ciekawa tego, co udało jej się trafić, więc niemalże w podskokach udała się do kąta pomieszczenia, gdzie rozsiadała się wygodnie, spoglądając wciąż uważnie na trzymaną fiolkę, a później zerknęła na swojego brata. Miała ochotę zapytać go, czy przyszedł tutaj jedynie z jej powodu, biorąc pod uwagę wątpliwości, o jakich mówił, ale to nie była najlepsza chwila na to, żeby poruszać ten akurat temat. - Mam tylko nadzieję, że do tego noworocznego balu nie utrzymają się efekty tego, co zaraz wypijemy – powiedziała, brzmiąc nieco grobowo, ale jej ciemne oczy aż błyszczały z podekscytowania, kiedy kołysała w palcach fiolkę. – Zamierzasz pójść tam sam? A może już ktoś postanowił zapytać, czy z nim pójdziesz? – zapytała, przeciągając nieznacznie słowa, spoglądając na Jamiego tak niewinnie, jak tylko było to możliwe. Wiedziała, że zapewne nieco go dręczyła, ale nie miało to teraz żadnego znaczenia, bo wiedziała, że nie zostanie objechana z góry na dół. Wyciągnęła pergamin i ołówek, przygniotła je do podłogi, na której się rozsiadła i odkorkowała trzymaną fiolkę, by zaraz wznieść ją w geście wskazującym na toast. Była pewna, że pani profesor nie uraczyłaby ich niczym potwornym, ale nigdy nie można było mieć takiej pewności, czuła się więc niczym w jakimś dramacie, tuż przed wypiciem trucizny. - Za naszą świetlaną przyszłość, Jimmi – zakomunikowała, po czym wypiła zawartość fiolki, starając się posmakować jej na języku, co wcale takie łatwe nie było, zaraz też szykując się na działanie specyfiku, jaki przyjęła.
Zadanie z Laboratorium Medycznego było wystarczająco ciekawe, żeby Jamie nie zastanawiał się nad tym, czy miał ochotę wziąć w nim udział. Owszem, w dalszym ciągu nie wiedział tak naprawdę, w którą stronę powinien iść i coraz częściej zastanawiał się nad tym, czy nie powinien pomówić o tym, chociażby ze Scarlett. Ze wszystkich osób znała go najlepiej i z pewnością byłaby w stanie wskazać mu miejsca, gdzie źle coś przemyślał, albo zwyczajnie kopnąć do zmiany decyzji, do rozmowy z ojcem. Jednak nie był to odpowiedni temat do rozmowy, gdy mieli zastanowić się nad tym, co też było w ich fiolkach. Student przyglądał się niewielkiej ilości eliksiru, starając się cokolwiek rozpoznać po jego barwie, ale, prawdę mówiąc, zawartości było za mało. Nie było innej opcji, jak spróbować rozpoznać po smaku, zanim zacznie eliksir działać, a to było już zdecydowanie trudniejsze. Z reguły nie kosztował wszystkich składników, gdyż nie miało to większego znaczenia przy tworzeniu eliksirów. Inaczej, niż przy gotowaniu, więc nawet nie zdziwiłby się, gdyby jego siostra była w tym lepsza, jak i w irytowaniu jej. Słysząc pytanie o bal, spojrzał jedynie z cieniem ostrzeżenia w spojrzeniu w jej kierunku. - Idę sam. Najchętniej nie szedłbym wcale, ale podejrzewam, że na to byś mi nie pozwoliła - odpowiedział burkliwie, po chwili w milczeniu wznosząc z nią toast, aby zaraz wychylić zawartość fiolki, nieznacznie się krzywiąc. Od razu na swoim kawałku kartki napisał jedno słowo - żaba. Jakkolwiek zapach był przyjemniejszy od pierwszego posmaku, tak miał wrażenie, że zwyczajnie smakuje mu to żabą, choć jednocześnie myśl ta była nieco dziwna. - Ciebie zaproszono, czy będziesz robić za to jedno ciastko, którego nikt nie może ugryźć? - zapytał siostrę, uznając, że spróbuje ją trochę rozproszyć.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Scarlett przez chwilę zachowywała się, jakby testowała na języku to, co właśnie wypiła, mrużąc oczy, pocierając nos, wywracając oczami. Sprawiała wrażenie, jakby właśnie w tej chwili małpowała jakiegoś kipera i faktycznie coś w tym było. Miała jednak wrażenie, że rozpoznała jeden ze smaków, teraz, natychmiast i od razu, coś intensywnego i na tyle potrzebnego jej do udzielenia odpowiedzi na temat tego, jaki właśnie wypiła eliksir, że postanowiła zignorować - chwilowo - zaczepkę brata. Zaraz też rozchyliła usta i uniosła lekko brwi, i nim wybuchnęła niekontrolowanym śmiechem, nim zaczęła kołysać się gwałtownie, jakby wykonywała jakieś taneczne ruchy, obwieściła wielce zadowolona: - Imbir! Próba zapisania tego odkrycia na kartce mijała się jednak z celem, bo Carly po prostu kołysała się w takt muzyki, której nawet nie słyszała, sprawiając wrażenie, jakby już teraz przygotowywała się do nadchodzącego balu, co niewątpliwie było zabawne, głupie, a jednocześnie fascynujące. Dokładnie tak samo, jak jej rozbawienie, które powodowało, że spoglądała na brata błyszczącymi oczami, mając wrażenie, że za chwilę zabije ją za to, jak się zachowywała. Problem polegał jednak na tym, że nie była to jej wina, a eliksiru, który z taką łatwością łyknęła. - Musisz iść! - oznajmiła, gdzieś pomiędzy kolejnymi wybuchami śmiechu, ocierając przy okazji niezgrabnie łzy, starając się przestać tańczyć na podłodze, ale było to absolutnie niemożliwe, biorąc pod uwagę, co się z nią obecnie działo. Była jednak zachwycona tym, że zabrali się za to zadanie, gdyż okazało się co najmniej zabawne. - Ja? Ja idę połamać wszystkim zęby! Znaczy serca! - oznajmiła, chichocząc nadal w najlepsze, mając już na końcu języka nazwę eliksiru, jaki przyjęła, podobnie, jak nazwę drugiego ze składników, jaki był tutaj wykorzystywany. Innych nie umiała sobie przypomnieć, ale była pewna, że kolce szpiczaka były tutaj wykorzystywane. Jak nic!