Niedaleko klasy do eliksirów są inne drzwi, które bardzo ciężko się otwierają - za każdym razem przeraźliwie skrzypią. Nie wiadomo czym dokładnie było kiedyś to pomieszczenie, teraz nie jest zbyt często używane. Wygląda trochę jak kuchnia z zamierzchłych czasów, a trochę jak idealne miejsce na robienie eliksirów. Jest tu parę starych, przyrdzewiałych kociołków wiszących na łańcuchach nad wygasłym paleniskiem, znajdzie się również kamienny stół, idealny do krojenia różnych rzeczy. Pomieszczenie zaczarowano w taki sposób, że wpada tutaj coś, co wygląda jak dzienne światło, więc w dzień nawet nie potrzeba posługiwać się dodatkowym oświetleniem, żeby coś zobaczyć.
Autor
Wiadomość
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Sytuacja, w jakiej się znajdowali, była skrajnie absurdalna i była pewna, że po tym wszystkim będą musieli iść się napić do Irka, żeby jakoś opanować rozbawienie. Nie miała pojęcia, co myśleli o nich uczniowie, ale odnosiła wrażenie, że zapamiętają to spotkanie na zawsze, że już zawsze będą wiedzieli, jak powinni się zachowywać, a jak nie, bo zwyczajnie nie dało się umknąć pamięcią przed czymś takim, co właśnie miało miejsce. - Ależ oczywiście – odpowiedziała Lockiemu, spokojnie podchodząc do wskazanego delikwenta. – Mój drogi, wiesz, czym jest stała czujność? Słyszałeś kiedyś o czymś podobnym, czy jednak bardziej fascynują cię zapasy w pościeli? – zapytała, przyglądając mu się spokojnie, chociaż w jej oczach czaiła się ostrość, jaka wynikała z jej znajomości zaklęć, z tego, że ojciec wyszkolił ją naprawdę dobrze i gdyby było trzeba, bez najmniejszego zawahania sprowadziłaby im tutaj płomienną ścianę albo coś podobnego. Z uzdrawianiem nie było u niej tak dobrze, ale z powodu objęcia stanowiska zastępcy takiego, a nie innego koła naukowego, musiała zacząć się szybko wdrażać, a teraz wyglądało na to, że zdecydowanie szybciej, więc spokojnie przyjrzała się ranie na głowie chłopca. Zaraz jednak zaśmiała się cicho na uwagę wypowiedzianą przez Lockiego. - Och, zakładasz, że mój brat byłby tak łagodny? – zapytała słodko, ciekawa, jak dzieciaki zareagują na wieść, że mają przed sobą siostrę prefekta naczelnego, po czym westchnęła i przystąpiła do leczenia, o mało nie opluwszy z rozbawienia chłopca, gdy usłyszała pouczenia z ust Swanse’a, a później również sposób, w jaki wyrażał się Max, co było co najmniej komiczne. Zachowała jednak powagę, bo co, jak co, ale grać naprawdę potrafiła, więc westchnęła ciężko, kiwając głową. – Chciałabym również dowiedzieć się od was, czy wiecie, jak reagować w sytuacjach kryzysowych. To niezwykle ważne, by nie tracić zimnej krwi, kiedy już zamieniło się głowę przyjaciela w sałatę albo kiedy wypiło się truciznę. Czas reakcji może, cóż, uratować komuś życie – zauważyła, jakby spodziewała się, że dla wszystkich było to oczywiste.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Próbując wykrzesać z pamięci jakieś przeciwzaklęcia czy chociaż czary mogące powstrzymać przypadkowe obklątwienie, obejrzał głowę Bailey'a i wypadające mu z uszu ślimaki. Wydawało się, że po kilku minutach owe bezkręgowce same znikały, pytanie więc opierało sie na tym, czy to, co działo się w głowie uczniaka, było tragedią mogącą wywołać dłuższe nieszczęścia czy poważniejsze zmiany, czy tylko było to chwilową niedogodnością. - Proszę, proszę. - pokiwał głową, zamykając oczy, bo już tylko w ciemności własnych powiek był w stanie jeszcze utrzymać resztkę powagi, kiedy z ust Solberga padło Panie Prefekcie i kiwał głową dalej, wciąż z zamkniętymi oczyma, gdy ten kontynuował swoją mądrość - Otóż to. - potwierdził na koniec, by przyklepać rozporządzenie przewodniczącego, po czym przeniósł nieco wyczekujący wzrok na Carly, licząc na to, że i ona doda odrobinę uwag do całości, w ramach dopięcia klamrą tego karnego zadania. Zaklaskał w ręce, na co uczniowie jak psy Pawłowa zareagowali prostując się- Każdy z was odpowiada po jednym przykładzie na każde z zadanych pytań. A potem won do dormitorium. - zadecydował, po czym odwrócił się do swojego przypadku - Ty zostań jeszcze chwilę bo musi Ci ich jeszcze trochę wypaść, a nie chcę, żebyś zaślumił cały korytarz w ślimakach... - dodał, do bruneta, który już chyba tylko cudem i nauczony doświadczeniem nie odkrzyknął "COOOO?". Zajęło im to chwilę. Dukali jeden przez drugiego, drugi przez trzeciego, aż ostatecznie zostali wymaglowani i z zasad BHP i zasad zdrowego rozsądku, a także z tego jak i gdzie znaleźć sobie remedia na różne głupie pomysły, by w przyszłości być bardziej świadomymi wynalazcami. Odprowadził szereg maszerujących chłopców do drzwi, poczekał, aż zamkną je za sobą, przeniósł wzrok na Maxa i Carly i na chwilę w salce zapadła cisza. Na chwilę.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wiedział, że Lockie i Carly bawią się przynajmniej tak dobrze jak on sam. Ich postawa podczas tego spotkania była jakąś dziwną ironią i gdyby zobaczył ich ktoś z nauczycieli, zapewne uznałby, że świat stanął na głowie i zmierza bardzo szybko do końca. Chociaż znając ich inteligencję, według chłopaka, to pewnie byliby wielce zadowoleni, że w końcu resocjalizacja ślizgonów się udała. Powiedział co miał, a gdy spotkał się z poparciem, jako pierwszy zabrał się za maglowanie dzieciaczków. Pytanie było jedno, ale dość złożone. Stali więc tam dobrą chwilę, słuchając, co kto ma do powiedzenia i obserwując jak nieletni uczniowie prawie padają przed nimi ze stresu. W końcu nadeszła chwila ulgi i mogli uznać spotkanie za praktycznie zakończone. Odprowadził dzieciaki wzrokiem do drzwi, a gdy tylko te zostały zamknięte przez Swansea czuł, że nadchodzi ten moment. I nadszedł. Solberg jako pierwszy wybuchnął głośnym śmiechem, który zbyt długo w sobie trzymał. Nie mógł się opanować, potrzebował wywalić z siebie całą tę radość, która dusiła się w nim od kiedy tylko przekroczył próg tego pomieszczenia. -No no, jaki mamy respekt. - Wydukał w końcu, ocierając łzy rozbawienia, które zaczęły moczyć mu kąciki oczu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Carly miała wrażenie, że trafiła do jakiegoś wariatkowa, ale zachowywała powagę, czy to przy naprawianiu rozbitej głowy, czy to przy tym, jak chłopcy zgodnie z ich poleceniem, recytowali formułki i starali się wymyślić coś, co pozwoliłoby im przeżyć nieco dłużej, niż ledwie chwilę. Odnosiła wrażenie, że głupota faktycznie nieco łagodniała z wiekiem, a może zwyczajnie doświadczyła tyle idiotyzmów, że zdawała sobie sprawę z tego, że nie można było miotać zaklęciami, jakich się nie znało, a wsadzanie sobie do buzi czegoś, co było całkowicie niezdrowe było, cóż, niezdrowe. Chociaż, z drugiej strony, tak, jak Max, lubiła eksperymentować, próbować, testować, sprawdzać, a skoro tworzyła nowe kombinacje eliksirów, mogła testować je jedynie na sobie, bo chociaż manekiny były dobrymi tropami, wiedziała, że nie pokażą jej dosłownie wszystkiego. Jak było widać, młodsza młodzież również próbowała podobnych sztuczek, ale nie wiedziała, że należało mieć przy sobie antidotum albo mieć świadomość, że należało szybko udać się do Skrzydła Szpitalnego. A już na pewno nie testować niektórych rzeczy w dwójkę, jedno musiało w końcu pozostać trzeźwe i przytomne, gdyby miało dojść do najgorszego. Głupota, jeszcze raz głupota, a na dokładkę zachowanie, które powodowało, że Carly z trudem powstrzymywała śmiech, kiwając głową na ich uwagi i zachowanie, wzdychając cicho, gdy pytała ich, czy naprawdę nie mogli wcześniej pomyśleć o tym, o czym tak pięknie mówili w tej chwili. - Lepiej żeby któremuś po drodze nie wypadł mózg, bo ten respekt się skończy – westchnęła, wachlując się dłonią, uśmiechając się przy okazji kącikami ust, zupełnie, jakby nie przeżyli właśnie czegoś absurdalnego. – Wspaniała robota, panowie. Jestem pewna, że powinniśmy przyznać sobie po sto punktów za szybką i właściwą reakcję, jak również za pouczenie młodych adeptów magii w kwestii, jak niebezpieczne było to, co robili. Swoją drogą, jak myślicie, jak zapchać komuś uszy ślimakami? Przetestowałabym to – dodała, teraz już śmiejąc się cicho, zupełnie, jakby sugerowała, że zamierzała to wykorzystać na każdym, kto będzie kręcił przy niej nosem na jej pomysły.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Po opuszczeniu salki przez uczniów i zamknięciu drzwi, Swansea rozkaszlał się tak histerycznym śmiechem, że sam się siebie przestraszył. Śmiał się jak opętany, próbując się opanować, ale kumulujące sie w nim rozbawienie, kiedy już znalazło ujście, jak powietrze ze zbyt mocno napompowanej dętki uchodziło bardzo głośnym szczekaniem. - Merlinie... Merlinie... - łapał oddech, ocierając łzy z powiek i opadając ciężko na jedno z krzeseł, co nie było najrozsądniejszym pomysłem. Krzesła były zdezelowane, a on jednak był wielką, grubą krową. - Ciekawe czy zadziała... - powiedział, kiedy już złapał oddech - Ja, Lockie Swansea, przyznaje wam po dziesięć punktów za wybitną postawę uczniowską. - powiedział podniośle, bo chyba tak prefekci dawali i odejmowali punkty, ale nie miał pojęcia, czy ta magiczna wypowiedź rzeczywiście miała na cokolwiek wpływ. - Ja pierdole, jeśli praca prefekta ma tak wyglądać, to ja emocjonalnie tego nie udźwignę... - wyznał, ale kolejne pytanie Carly znów wpędziło w atak śmiechawki i chciał jej powiedzieć, że nie wie, nie ma pojęcia, co to za jebnięte zaklęcie musiało skutkować ślimakami wypadającymi z uszu, ale było to tak komiczne, że rżąc, był w stanie tylko machać rękoma w sygnale, że nie zna odpowiedzi i kręcić przecząco głową, co było jeszcze głupsze i jeszcze śmieszniejsze.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widać cała trójka musiała zrzucić gotujący się w nich śmiech, bo na chwilę cała sala wybuchła radością i gromkimi chichotami, wydobywającymi się z ich ust. Nie było chyba mniej odpowiedniej ekipy do pouczania dzieciaków niż oni, a jednocześnie najlepiej wiedzieli, jakie konsekwencje mogła mieć podobna głupota. Fakt, że dzieciaki łykały ich pouczenia jak pelikany, był dla Maxa chyba najbardziej zabawny. Widać, że byli dopiero na początku swojej drogi w tym zamku i jeśli chcieli dalej eksperymentować po kątach, musieli nauczyć się, jak nie dać się złapać, albo przynajmniej, jak nie przejmować się podobnymi pogadankami. Nie zdziwiłby się, gdyby Billy i spółka przez najbliższe tygodnie omijali ich szerokim łukiem na korytarzach. -Sto punktów i Wybitny u Elijaha, bo takiego przedstawienia to ten pierdolnik jeszcze nie widział. - Zgodził się z Carly, gdy już śmiechy ucichły, a oni byli w stanie względnie normalnie przeprowadzić konwersację. -Wiesz, że ja się z zaklęciami nie lubię, więc pojęcia nie mam. Ale jak się dowiesz, to dawaj znać. - Z tej trójki to chyba ona najlepiej radziła sobie z podobnymi wyzwaniami. Max zgadzał się ze swoją różdżką tylko gdy w grę wchodziła transmutacja lub czarna magia, a te dziedziny raczej nie były w stanie spowodować podobnych efektów. A przynajmniej nie tak błyskawicznie, bo transmutacją dałoby się w kilku krokach jakoś taki cel osiągnąć. -Ty tak nie szastaj tymi nagrodami, bo jeszcze faktycznie dostaniemy dobrą reputację i co wtedy. - Zaśmiał się, gdy Lockie wczuł się znów w swoją rolę prefekta. Nie miał pojęcia, czy takie rzucone słowa cokolwiek dają, czy musi za tym iść coś więcej. -Nie rzucaj tego. Za bardzo pokochałem nasze wspólne pogawędki w wannie. - Puścił mu zaraz oczko, choć nadal nie miał pojęcia, czym kierowała się kadra, przyznając odznakę właśnie Lockiemu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
To, co tutaj się wydarzyło, znajdowało się daleko poza pojmowaniem Carly. Nie wiedziała, jak obchodzić się z dzieciakami, podobne wydarzenia traktowała, jak świetną zabawę, do jakiej nie przykładała większej wagi, ale jakimś cudem odnalazła się w tym wszystkim, prezentując się jako niesamowicie odpowiedzialna osoba, jako ktoś, na kim można było polegać, ktoś, na kogo można było w każdej chwili zwrócić uwagę. Miała świadomość, jak szalone to było i do czego to jednocześnie prowadziło, ale wcale się tym nie przejęła, nie uważając, żeby to miało jakieś wielkie znaczenie. Ostatecznie była w tej szkole jedynie rozkosznym robaczkiem, odpowiedzialnym za gotowanie i szykowanie eliksirów, jakie miały całkiem dobry smak, a nie była kimś ważniejszym, czy bardziej odpowiedzialnym. - Och, proszę, nie możemy przez chwilę kąpać się w blasku swojej wspaniałości? - rzuciła, dodając zaraz, że zaklęcie będzie musiała przetestować na wybrańcach i jeśli coś będzie wiedziała, to z całą pewnością podzieli się zdobytą wiedzą, choć oczywiście znowu, nie przyznawała się do tego, jak wiele wie o zaklęciach, obronie przed czarną magią i całym tym bałaganem. - Nie, nie, Lockie, zdecydowanie to utrzymasz, uniesiesz na swych barkach, dla dobra wspólnej zabawy i jeszcze zostaniesz lokalną gwiazdą, jaka przyćmi wszystkich poprzednich prefektów. A skoro tak, to ja wam nie przeszkadzam w waszych zabawach i udaję się do swoich - powiedziała, śmiejąc się jeszcze cicho, po czym posłała im w powietrzu buziaczki, pomachała i tyle ją widzieli, bo wystrzeliła z sali jak z procy, kierując się ku własnym zajęciom, zdecydowanie zadowolona z powodu tego, że to spotkanie zakończyło się w taki, a nie inny sposób, bo oczywiście mogło być z nim o wiele, wiele gorzej. A nie było.
Przyszedł do salki z zamiarem uwarzenia eliksiru wiggenowego w przerwie od zajęć. Było to jedno ze spokojniejszych miejsc w szkole, które w dodatku było dobrze zaopatrzone jeśli nieumyślnie zapomniałby zabrać ze sobą którąś z potrzebnych mu do tego rzeczy. Stanął przy starym stanowisku eliksirowarskim, po czym nieśpiesznymi ruchami kolejno wyciągał: kociołek samomieszlany, cynową łyżeczkę, zwitek ziół potrzebnych do przygotowania eliksiry, lniany woreczek z korą wiggenu. Do rozpoczęcia pracy brakowało mu jedynie wody, która przez cicho wypowiedziane zaklęcie "Aquamentine", wypełniła kociołek do odpowiedniej wysokości. Zaczął podgrzewać wodę, ale nie spieszył się z dodawaniem składników; ich obecność na tym etapie mogłaby tylko wydłużyć proces grzania. W tym czasie mógł spokojnie zajrzeć do swoich notatek by upewnić się, że wszystko co zamierzał uczynić było zgodne ze sztuką eliksirowarską. Podgrzewanie trwało kilka minut, a kiedy woda zaczęła wrzeć, dodał do kociołka kore wiggenu. Przez jej suchość i twardość wymagała więcej czasu na rozpuszczenie się w roztworze, niż pozostałe zielne składniki. Kora zaczęła powoli uwalniać swoje esencje. Minuty wyczekiwania aż pierwsze reakcje zajdą, dłużyły się Benjaminowi niemiłosiernie. Zauważając pierwszą wyraźną zmianę barwy, otrzymał wyraźny sygnał - mógł dodać pozostałe składniki i zminimalizować ogrzewanie. Kociołek dokładnie mieszał roztwór, który z każdą minutą stawał się coraz bardziej klarowny, neonowo zielony, podobny do tego, co zamierzał uzyskać. Usiadł na parapecie obok stanowiska, nie mogąc zrobić więcej niż czekać. Choć eliksir przygotowywał już niejednokrotnie, zdarzało mu się popełniać błędy, dlatego nie spuszczał go z oka. To, że kociołek sam mieszał, a płomień pod kociołkiem tylko lekko tlił się pod nim, nie oznaczało, że mógł pozostać go samego sobie. Po kilkudziesięciu minutach, ponownie stanął nad kociołkiem z którego unoszące się, gęste białe opary, sygnalizowały zakończenie warzenia. Zgasił płomień, wiedząc, że prościej było ponownie podgrzać eliksir niż uratować przegotowany. Łyżeczką, która wciąż czekała na niego na stanowisku, kilka razy przemieszał roztwór by upewnić się, że wszystkie ingrediencje rozpuściły się. Nie pozostało mu już nic innego jak gorący roztwór przelać do fiolki, a następnie posprzątać swoje rzeczy, zostawiając pracownie w stanie, w którym ją zastał.