By uczniowie z innych domów mogli się bardziej z integrować, równocześnie odpoczywając po ciężkim dniu nauki powstał Salon Wspólny. Jego wnętrze jest wypełnione barwami wszystkich czterech domów. W wielkim kominku naprzeciwko kanapy zawsze miga wesoło ogień. Wokół niego rozstawione są żółto- czerwone sofy. Oprócz tego można tu znaleźć niewielkie stoliki razem z pufami, by móc przy nich na odrobić lekcje. Są one rozstawione przy ścianie, naokoło kominka. Na co dzień z ogromnych okien padają promienie słoneczne, rażące w oczy siedzących blisko nich uczniów. Zaś sufit Salonu Wspólnego posiada malunki zwierząt czterech domów razem z przynależnymi do nich kolorami.
Salon Wspólny wciąż miał pozostałości po minionych świętach, toteż nikogo nie dziwi widok pokaźnej choinki obwieszonej wszystkimi możliwymi dekoracjami. Złote i srebrne łańcuchy ciągnęły się pod sufitem przez całą długość pomieszczenie, jednak nie zasłaniały wizerunków zwierząt Założycieli Hogwartu. Z okazji Sylwestra i Nowego Roku dodano zaledwie kilka dodatkowych rzeczy, aby nastrój został zachowany. Jednakże najważniejszym elementem pomieszczenia jest wielki, wyczarowany w powietrzu napis Szczęśliwego Nowego Roku mieniący się wszystkimi barwami. Niewątpliwie udział w tym mają czarodziejskie fajerwerki, toteż każda litera skrzy się, obrzucając przechodzących pod nią uczniów iskrami, które przez moment utrzymają się na powierzchni ubrania - dłuższe przebywanie pod napisem nie jest wskazane. W rogu pomieszczenia postawiono stół pełen drobniejszych przekąsek, bowiem główną rolę - tak czy siak - odegra alkohol. Nie brak najprostsze piwa kremowego, jak i bardziej wytrawniejszych trunków(whiskey, bourbon, wódki i inne takie) na bieżąco dostawianych przez Hogwarckie skrzaty, ale nie pytajcie, dlaczego to robią. Wątpliwe, by dyrektor tej jednej nocy pozwolił swoim podopiecznym upić się do nieprzytomności, zatem wejście na imprezę w pewien sposób uniemożliwia włóczęgostwo się po zamku(no chyba, że ktoś chce zarobić szlaban u Morrisa), gdyż z pewnych względów ma ona nieco nielegalny charakter.
Sylwestrowa gra Zgadnij, jaką kartą tarota jestem
Każdy kto wchodził do pomieszczenia witany był przez postać w masce, która do czoła przyklejała kartę tarota. Karta była przymocowana zaklęciem tak, żeby odkleić można ją było dopiero po wypowiedzenie na głos nazwy tej karty. Gra polegała właśnie na jej odgadnięciu. Pytania można było zadawać wszystkim obecnym na imprezie, jednak jedynie takie, na które odpowiedzieć dało się "tak" lub "nie". Najlepsi otrzymają nagrody, niedozwolone jest też oszukiwanie, bo wtedy zaklęcie przyklejające może mieć niemiłe(i zabawne) konsekwencje!
Jak to wygląda w praktyce?
Po napisaniu posta w tym temacie, zostanie on edytowany przez prefekta o informację mówiącą jaką kartę wasza postać ma przyklejoną do czoła. Potem zadajecie pytania. Żeby wiedzieć czy po tym pytaniu uda wam się zgadnąć kartę, rzucacie kostką w odpowiednim temacie. Jedynie 6 = odgadnięcie. Wszystkie inne oznaczają, że dalej musicie zadawać pytania.
Pytania mogę być różne. Zarówno odnoszące się do wygląd fizycznego na obrazku (np. Czy postać jest człowiekiem?), jak i wiążące się z ich wróżbiarskim znaczeniem (np. Czy karta wróży osiągnięcie sukcesu?). Najlepiej, żeby pytania były dostosowane do kostki - jeśli w tym momencie mówią ona, że jeszcze nie zgadniecie, nie zadawajcie pytań które z pewnością by to postaci umożliwiły, a znowu jeśli wylosujecie 6 - zadajcie pytanie po którym postać dałaby radę domyślić się swojej karty. Dla ułatwienia, tutaj znajduje się krótki opis znaczeń kart tarota we wróżbiarstwie.
Długo walczył z sobą o to, czy iść na zabawę sylwestrową. Osobiście wolałby poczytać w tym czasie, lub ewentualnie się pouczyć. Długi spacer też nie był złym pomysłem, a jednak... jednak coś go kusiło by tam pójść. Nauka poczeka, książki też. Nic się nie stanie, jak jednego dnia chociaż SPRÓBUJE się dobrze bawić wśród innych. Tak mu się przynajmniej wydawało...
Z duszą na ramieniu, nie wiedząc czego się spodziewać, wszedł do pomieszczenia.
//ten moment, kiedy sylwestra spędzasz na Czaro xD co ja robię ze swoim życiem..
To były pierwsze święta Karishmy w Hogwarcie. Rodzice wyjechali do Indii, a ona nie czuła się na siłach na taką podróż. Gwiazdka minęła radośnie wśród prezentów, a na Nowy Rok pozostało tylko poczekać. Tak więc, gdy usłyszała o imprezie na Sylwestra od razu postanowiła tam iść. Oczywiście najpierw musiała udać się do miasta, bo nie miała co na siebie włożyć. Na szczęście trafiła na sukienkę, która została zaprojektowana specjalnie dla niej (oczywiście w przenośni). Długo szykowała się na ten bal. Układała włosy, 10 razy zmywała i robiła od nowa makijaż i w ogóle. Ale w końcu skończyła i mogła swobodnie wejść do Salonu Wspólnego ubrana w swoją szałową kreację Czerń koronek podkreślała bladość jej cery, i dzięki temu efekt był jeszcze bardziej porażający. Niestety, było jeszcze wcześnie i przybyła jako jedna z pierwszych. A właściwie to była druga, bo w sali obecny był tylko jeden krukon. Chciała od razu do niego podejść, ale zatrzymała ją postać w masce, która z lekkim pacnięciem przykleiła jej kartę tarota do czoła. -Dzięki- mruknęła zbita z tropu, po czym znów się uśmiechnęła i podeszła do nieznajomego.- Cześć, jestem Karishma- przedstawiła się podając mu rekę.
Po otrzymaniu swojej karty spostrzegł wchodzącą do pokoju dziewczynę. Nie spostrzegł z jakiego jest domu, ponieważ zamiast szkolnej szaty odziana była w wyjątkową, czarną, koronkową suknię (William pierwszy raz widział na oczy taką kunsztowną kreację). Widząc ją sam w jednej chwili zaczął żałować, że sam ubrał się tak niechlujnie - w ciemną, skromną, wyjściową szatę. Nie była zła, dobrze podkreślała jego sylwetkę i wszystkie walory jego wyglądu, jednakże nie była... szałowa. Miał na stanie lepsze szaty i zdawał sobie sprawę, że mógł się bardziej postarać. Co więcej z przyklejoną do czoła kartą musiał wyglądać conajmniej... śmiesznie. Postanowił czym prędzej się jej pozbyć.
Uśmiechnął się na powitanie do dziewczyny, która właśnie mu się przedstawiała - Miło mi Cię poznać. Mam na imię William.
Święta spędziła w domu. A co z Sylwestrem? Nie wyobrażała sobie go bez przyjaciół z Hogwartu. Miała nadzieję, że gdy wróci od razu spotka swoją cudowną siostrunię Aleks i przyjaciółkę Vivi. I owszem, widziała się z nimi już kilka razy. Jednak najbardziej zależało jej właśnie na tym wieczorze. Chciała pobawić się z nimi, potańczyć, pośmiać. Brakowało jej od dłuższego czasu takiego przyjemnego dnia z ludźmi, za którymi przepadało. Jedynym minusem będzie fakt, że nie zobaczy cudownych fajerwerków jakie zazwyczaj oglądała w Londynie za dziecka, a od czasu przeprowadzki w Japonii. Ale była pewna, że Hogwart ma jeszcze wiele niespodzianek i zaskoczy ją dziś czymś wyjątkowym. Postanowiła, że tego dnia pokaże się z trochę ładniejszej strony. I tak oto na jej ciele pojawiła się biała sukienka, w której naprawdę wyglądała przeuroczo. Tak dziewczęco i niewinnie – ciekawe, czy widząc ją po raz pierwszy ktoś by stwierdził, że jest ślizgonką? Szczególnie, że przecież była bardzo miła. Raczej trudno byłoby ją dopasować do jej domu i dobrze. Nie przepadała za snobami, których musiała na co dzień spotykać w salonie wspólnym. Przybyła jako jedna z pierwszych osób. Od razu dostrzegła, że są to osoby, z którymi nie ma zacieśnionych stosunków. Właściwie ledwo wiedziała, że ktoś taki znajduje się w Hogwarcie. Tak czy siak przystanęła na chwilkę przy postaci w masce pozwalając nakleić sobie kartę tarota na czoło. Dopytała o cel tego zabiegu, a gdy został jej wyjaśniony podziękowała grzecznie. Następnie podeszła do nieznanych jej osób. - Mogę się dołączyć? - Zagadnęła mając nadzieję, że nie będzie za bardzo im przeszkadzać. W tym roku trudno jej było o znajomych w szkole. Dopiero od niedawna stała się taka, jaka jest teraz. Wcześniej była jednym z tyranów mających hyzia na punkcie czystości krwi, choć sama miała ojca mugola. Chciała się przypodobać uczniom Slytherinu. Chwała bogu, że jej przeszło i zrobiła się normalna. No, prawie normalna.
Szczupły, o długich brązowych włosach, z ładnym uśmiechem i łagodnym, jakby lekko zagubionym wyrazem twarzy. Zdecydowanie miły mól książkowy. Raczej typ dobrego kolegi niż szalonego kochanka, przynajmniej zdaniem Karishmy. -Hej, patrz, przekąski.- powiedziała z uśmiechem i podeszła do bufetu.- Alkohol? Milutko.- powiedziała i zrobiła sobie słabego drinka z wódki i soku grejpfrutowego.- A ty co pijesz?- spytała znów strzelając białymi ząbkami. Nieoczekiwanie w pomieszczeniu pojawiła się jeszcze jedna osoba. Ładna ślizgonka w białej sukience. Podeszła do nich, ale się nie przedstawiła. -Hej, jasne, im nas więcej tym weselej. Napijesz się?- spytała podnosząc lekko swoją szklankę.-Ah! Gdzie moje maniery. Jestem Karishma.- powiedziała podając jej rękę na przywitanie.
Will rozglądał się po pokoju wspólnym zamyślony. Przekąski kusiły, on jednak nie chciał całego wieczoru spędzić przyssany do czekoladek, twardo więc omijał stół spojrzeniem. Alkoholu nie lubił, więc nie był zbytnio chętny do napitku, o czym poinformował od razu nowo poznaną dziewczynę. Przedstawił się także tej drugiej. Obie - musiał to przyznać - wyglądały wprost zjawiskowo. - Nie wyjechałyście do domów na święta? - zaciekawił się - pierwszy raz odkąd tu jestem tyle osób zdecydowało się na pozostanie w Hogwarcie. -zauważył. Cóż, on zostawał tutaj odkąd pamięta, pusty zamek bardziej mu się podobał od siedzenia w Melvich. Zwłaszcza, że dzięki temu mógł się skupić na nauce animagii. Szkoła pełna rozwrzeszczanych bachorów i... trochę starszych bachorów nie sprzyjała nauce, a święta w domu rodzinnym niepotrzebnie rozleniwiały. - Swoją drogą, bardzo głupio z tym wyglądam? - wskazał na kartę uparcie przyklejoną do jego biednego czoła.
Cieszyła się, że będzie mogła ten wieczór spędzić z nowo poznanymi osobami. To zdecydowani przyjemne wiedzieć, że William i Kar...Kada... Em...Właśnie ona, są do niej nastawieni pozytywnie. Najwyraźniej chodzące o niej plotki przestały być tak rzucające się w oczy i niewiele osób wie, że swego czasu gnoiła młodszych puchonów, gryffonów i szlamy. Uff... - Elishia – Również się przedstawiła zastanawiając się, czemu nie zrobiła tego wcześniej. Chyba po prostu nie chciała być nachalna, bo w końcu zawsze mogli ją poprosić o pójście sobie. Może są parą, czy coś i nie życzą sobie towarzystwa? Choć wyglądali jakby dopiero się poznali tak też mogło być. - Wyjeżdżałam, ale wróciłam na Sylwestra wiesz. Chciałabym choć raz spędzić ten czas w zamku i zobaczyć jak to tu wygląda. A skoro to II rok studiów, to moim zdaniem to najlepsza i ostatnia ku temu okazja – Wytłumaczyła swoje postępowanie tak dokładnie, jakby było w nim coś dziwnego. Prawda była jednak taka, że wiele osób wracało po świętach lub w ogóle nigdzie nie wyjeżdżało. Wiele znajomych twarzy widziała na korytarzu odkąd pojawiła się w szkole w poświątecznym czasie. - Tak – Zaśmiała się widząc kartę na głowie Williama. Zastanawiała się co też takiego sama ma na czole. Najwyraźniej cała zabawa była tak zaprojektowana, by trudno było tą kartę odgadnąć. I sama cóż... Nie zamierzała się szczerze mówiąc na razie w to bawić. Ale popatrzy chętnie na innych.
Aleks nie wyjeżdżała na święta, więc co mogła robić jak nie wciskać się tam gdzie coś się dzieje. A impreza Sylwestrowa była z pewnością miejscem, w którym koniecznie trzeba było się pojawić. Wystroiła się, więc w swoją krótką, biała sukienkę i wyszła do Salonu Wspólnego. Jeszcze tam nie była, więc chwilę zajęło jej dotarcie sali. Salon była ładnie wystrojony, tak świątecznie i sylwestrowo jednocześnie. Na środku wisiał wielki napis SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU iskrzący się sztucznymi fajerwerki. Weszła do środka i ze zdziwienia zmrszczyła, że osoby już się tu znajdujące mają do czoła przyczepione wielkie karty tarota. Odbiło im? Czy może wszyscy mieli sobie takie przylepić, a Puchonka jest znowu niezorientowana. Nim jednak zdążyła o to zapytać, jakaś postać w masce podeszła do niej i bez słowa przytwierdziła jej do czoła taka sama kartę. - Co to..? - nie zdarzyła jednak dokończyć, bo postać odeszła. Rozejrzała się w poszukiwaniu innych osób. Niedaleko zobaczyła nieznajomego Krukona, Puchonke, którą poznała na niby imprezie Mikołajkowej i... jakże by inaczej swoją kochaną siostrunie. Wzięła jabłko z długie stołu i podeszła do nich. - Cześć. Jestem Aleks. - powiedziała do Krukona i uśmiechnęła się szeroko. Zwróciła się do Ślizgonki - Jak to możliwe, że wszędzie cię spotykam? - To faktycznie było niesamowite, taki wielki zamek a ona co krok na nią wpada. Pokazała na kartem na swoim czole. - Wiecie po co nam to? Bo raczej nie dla ozdoby.
Rozumiem, że Sylwester to dzień, który należy świętować. Nic jednak nie mogło go zmusić do tego, by robił to w gronie ludzi. Zamierzał zaszyć się z kieliszkiem wina w dormitorium, a późno w nocy zacząć odliczać 10...9...2...1... Szcześliwego nowego roku. Dopić do końca swój święty trunek i położyć się spać. Mówiłam nic? Bo owszem, żadne zdarzenie nie wypłoszyłoby z pokoju. Ale ktoś... Nicholas, braciszek co go niemiłosiernie denerwował swoimi podchodami, żeby to go uspołeczniać. Niby mu nie zależało, ale jednocześnie Jake wiedział doskonale, że chłopak bardzo się stara. Był mu wdzięczny, ale ta wdzięczność ograniczała się do słów: „Dziękuję, ale nie”. Dlatego niczym wytrawny w bojach ninja przekradał się po korytarzach. Jeszcze kilkanaście metrów. Powinien je pokonać w dokładnie 10,5 sekundy. Jeszcze kawałek i... BACH! Usłyszał swoje imię. Wiedział, że już nie będzie tak łatwo się wywinąć. I mimo wszelkich oznak sprzeciwu i tak został zaciągnięty do Salony Wspólnego na jakąś imprezę. Zaraz po wejściu ktoś próbował mu coś przykleić na czoło, ale nie pozwolił na to. Nie zamierza zajmować się jakimiś pierdołami. Poczeka już do tej godziny 00:00 i wraca do pokoju. Oparł się o ścianę nie zamierzając z nikim poza Nicholasem łapać kontaktu. Nawet wzrokowego, dlatego głowę miał cały czas spuszczoną w dół. Tyle dobrze, że zawsze chodził elegancko, bo inaczej by tutaj nie pasował tak złapany z zaskoczenia. A tak miał na sobie czarne spodnie garniturowe i niebieską, nienagannie wyprasowaną koszulę.
Chłopak zadowolony ze swoich łowów szedł z bratem przed sobą. Widział niezadowolenie na twarzy Jake i to była dla niego najlepszą i największą nagrodą. Bo cóż lepszego może chcieć ktoś taki jak on?! No oprócz kilku lasek na dzisiejszy wieczór. Ale na razie skupił się na swoim bracie, może i jemu znajdzie jakąś dupę. Zabawa zabawą, ale nie miał zamiaru wygłupiać się z dzieciakami w jakieś podchody, więc i Nick odmówił przyjęcia karty może i się wygłupiać lubił, ale tym razem jest tu z tym irytującym puchonem, a ta zabawa zobowiązałaby go do olania brata. Och jak on go nienawidził. - Stary weź wyluzuj – podszedł do niego opierając się o ścianę – zagadaj do jakiejś laski czy coś, będziesz tak stał do północy? – zapytał podnosząc brew i nie odrywając wzroku od Jake’a.
Ten światopogląd, który przejawiał jego brat uważał za dziecinny i niedojrzały. Nic więc dziwnego, że z ich rodziny ojciec wybrał właśnie jego jako osobę przygotowywaną do pełnienia niegdyś ważnych funkcji państwowych. Znał Nicholasa doskonale i wiedział, że ten się nigdy nie zmieni – zawsze będzie nastawiony czerpanie jak najwięcej i dawanie jak najmniej. Jedno tylko w zachowaniu ślizgona go zdziwiło przez całe ich wspólne życie. To, że wrócił na studia tak nagle, podczas swojej wieloletniej podróży. Nie rozumiał tej decyzji, była wyrwana z kontekstu, a przecież Jake doskonale łączył zawsze szczegóły w jedną całość. Cóż, puchon nie wiedział, że Nick nie zrobił tego z własnej woli... - Wystarczająco mi już sprawiłeś kłopotu. Nie wymagaj od mnie niczego więcej ja Cię proszę – Mruknął pod nosem bardzo cicho pokazując swoje realne niezadowolenie. W końcu na zewnątrz musiał pokazywać, że jest mu miło i dobrze się bawi. Po co informować wszystkich gości na około, że został tutaj zaprowadzony siłą? Nikt nie musi wiedzieć. Nikogo nie powinny interesować jego odczucia.
Nie zrobił z własnej woli? Może i to matka wysłała prośbę do ślizgona, ale to od niego zależała decyzja czy się zgodzi i wróci, czy nie. Wrócił i to była jego decyzja. Może i narzeka i przeklina brata za to, że tutaj jest, ale tak naprawdę… Chłopak spojrzał na puchona i uderzył go w tył głowy, ale tak bardziej po bratersku. - Słuchaj się starszego brata i zagadaj do kogoś… jak już musisz tu być i narzekasz to co ci szkodzi spróbować? No chyba, że masz już jakąś laskę, a ja o tym nie wiem? – nie wierzył w to, ale zapytać można. Może to go zmotywuje? Wkurzała go ta jego robotyka, zawsze wszystko robił idealnie, perfekcyjnie. To było w nim najgorsze, nawet nie wie jaki jest zniszczony. - No nie bądź taki, chociaż spróbuj…. - z jego tonu można było wyczytać, że jest już poirytowany tą sytuacją. Nie był tak dobry jak brat, a jak ktoś mu to kiedykolwiek powiedział, to nieźle oberwał. Kompleks brata...
Więc mówisz, że Nick to coś więcej niż tylko ta wredna, arogancka i agresywna otoczka? Jake znał go, a mimo to z czasem sam przestawał w to wierzyć. Szczególnie, że dluższy czas mieli bardzo ograniczony kontakt. I tęsknił wtedy za nim w taki szczerwy i czysty sposób. - O 5 minut - Odfuknął mu. To, że Nick sie pierwszy pchał na świat bedzie go ścigać do końca życia? Blondyn byl starszy, wyższy i jeszcze mu to gnojek będzie wypominał. Jonatan raczej stosował chłodną kalkulację w stosunku do kobiet. Interesowała go jej wpływowość i taktowność, a dopiero potem cała reszta o ile miała w ogóle znaczenie. Dlatego nie miał nikogo. Kto chcuałby być tak beznamiętnie oceniany? - Czemu sam się nie zakręcisz wokół kogoś? Tam stoją aż trzy - To mówiąc dyskretnie kiwnął głową w strone grupki osób (bo palcem nie wypada) - A tam masz alkohol patrz - Tu ponownie kiwnął. Widać koniecznie chciał się go pozbyć. I zerkał w stronę drzwi co chwila. Czy to chodziło na prawdę tylko o spokó?
Nie to brzmi jak opowieść fantasty wymyślona przez pięciolatka. No cóż on czasami też udawać musiał tego mega uczuciowego pana, który zawładnąć może każdym sercem. Trzeba mieć różne sposoby na kobiety. Inaczej można wyjść na idiotę. - Widzisz 5 minut, a wystarczy żebyś się mnie słuchał – dodał z szyderczym uśmiechem. Cieszył się, że wyszedł na świat 5 minut wcześniej. Nie wytrzymałby jako młodszy brat… a może to on byłby na jego miejscu? Nie, znając życie byłby bardziej rozpieszczony niż teraz. Słysząc jego pytanie zaśmiał się. - Młody ja w przeciągu tego roku w Hogwarcie znalazłem więcej lasek niż ty książek – to na pewno było przesadzone, ale ładnie obrazowało zapędy chłopaka w stosunku do otoczenia. Nie był idiotą wiedział o co mu chodziło i zaśmiał się pod nosem. - Sorry młody, ale dzisiaj abstynentka na całego… w obu przypadkach… Dzisiaj jestem cały dla ciebie, nie pozbędziesz się mnie, nie dzisiaj – zamęczy go tak bardzo, że się zacznie bawić dla świętego spokoju, a co?!
Zdaniem Jonatana, on zawsze wychodził na idiotę. Myślę, że tyle w tym temacie starczy. - Słuchał? Zmusiłeś mnie... - Niestety Nicholas nie dość, że był silniejszy, to jeszcze był na tyle wytrawnym szantażystą, że Jake nie chciał mu dawać powodów. Jeszcze by się to na nim odwinęło. Dlatego jest tutaj... I próbuje się bezskutecznie wtopić w ścianę. - Znalazłeś 256 lasek? - Oczywiście Jonatan musiał na swój logiczny sposób wyperswadować mu to swoje „samouwielbienie”. A poza tym.. O kutfa! To on to wszystko liczy? Sporo chłopak czyta, naprawdę. I co się dziwić, że jego życie towarzyskie Hogwarcie ogranicza się tylko do dzieci ludzi wpływowych, których rodzice mają jakiś kontakt z jego ojcem i dla którym musi być miły. No i ewentualnie jest jeszcze Sunny, co do której jego zdaniem ma dług. - Ale ja Cię nie chce – Mruknął jeszcze ciszej wiedząc, że jeśli ktoś to dosłyszy mogłoby to zabrzmieć dwuznacznie. W Hogu było mnóstwo osób o różnych orientacjach seksualnych i chociaż był w stosunku do nich tolerancyjny, to nie chciał uchodzić za jednego z homoseksualistów. Błagam, niech tu przyjdzie ktoś kogo albo zna Nicholas albo Jonatan. Wtedy będą mieli powód, żeby nie stać razem jak te dwa debile.
Obdarzył Utkę, krzywym uśmieszkiem gdy to maleństwo chciało się koniecznie z nim dzielić eliksirami. Jednakże dla świętego spokoju skinął łbem, że na wszystko się zgadza ze względu na dzisiejszą noc pełną atrakcji - po czym potężnie ziewnął, przytulając do siebie tą niedobrą i pyskatą gryfonicę. - Mną się nie martw, maleństwo. Dam sobie radę. - zamruczał jej cicho na ucho i po chwili musnął delikatnie jej policzek swoim nosem, by nie dość, że troszkę ją zdekoncentrować to i na swój, prywatny sposób ukoić jej skołatane nerwy. Przecież nie może pozwolić, żeby Blytheówna przez następne parę godzin wierciła się jak kot w swoim dormitorium i potem łaziła po Hogwarcie niczym najprawdziwsze zombie. I bez tego, wydawała mu się zbyt blada i dość wymizerowana na buzi. Dlategoż, unosząc delikatnie jej podbródek do góry, sam pochylił swoją łepetynę znacząco niżej i bezceremonialnie oparł się swoim czołem o jej drobne czółko i wypuścił z warg jeden, długi i zdecydowanie zbyt ciężki oddech. - Sam nie wiem Utka. Muszę to wszystko przemyśleć a potem opowiem Ci o swojej teorii spiskowej. - stwierdził całkiem poważnie i nieomal zachichotał na swoje ostatnie słowa. W końcu on był pierwszy do wymyślania najdzikszych akcji, jak i historii! Dzięki jej samej obecności i ponownym, przyjemnym cieple jakie mu dostarczała - zamruczał cicho jej imię i pogładził długaśnymi palcami jej kark jednocześnie nawijając sobie pojedyncze pasmo na jeden ze swoich palców. Ten gest z kolei jego uspokajał. Co takiego miało w sobie te jej gniazdo na łepku, że Quietus od razu się rozluźniał? Wolał się nawet w tą sprawę nie zagłębiać bo szczerze powiedziawszy, obawiał się w głębi duszy, że doszedłby do zaskakujących wniosków. Gdy poczuł jak łapka Utopii zaczepiła się o futro sierściucha jego brata (a tak naprawdę wspólnego ale cii) - zazgrzytał zabawnie zębami i spojrzał groźnie w stronę gryfońskiego kotka. Oczywiście w jego mniemaniu groźnym spojrzeniem! Tak naprawdę to jego wzrok z deka już był bardziej nieprzytomny i gdyby mógł to zapewne zasnąłby z miejsca - nawet i tutaj - gdyby nie fakt, że chciał za wszelką cenę być grzecznym chłopcem i odprowadzić tego uparciucha do dormitorium. Nie bardzo wiedział w sumie jak bo nogi w dalszym ciągu odmawiały mu posłuszeństwa ale jak ma być czarnoksięskim bohaterem to nie ma bata - zrobi to. Choćby miał zemdleć i zasnąć pod obrazem Grubej Damy. (jasne, że wiedział gdzie znajdują się WSZYSTKIE pokoje wspólne) Na jej gryfońskie marudzenie tylko wyszczerzył się wesoło i spoglądając na nią z góry- zacmokał cicho językiem jakby ją chcąc ukarać samym tym gestem. - Więc dzisiaj śpisz ze mną. - stwierdził radośnie i po chwili naprężył swoje mięśnie, by po raz ostatni tego wieczoru wziąć to maleństwo w swoje ramiona i poczłapać do .. najbliższego pokoju wyposażonego chociażby w kanapę! Kota oczywiście, wypuścił przodem i w dużej mierze to właśnie dzięki pupilowi, za pierwszym razem trafił do Pokoju Wspólnego. Tam zaś wyczerpany i mentalnie i fizycznie - klapnął bez sił życiowych na miękką kanapę i ściągając pyskatą gryfonkę na swoje kolana, okrył ich peleryną. Nogi wyrzucił do przodu co by mu wygodniej się spało, ramionami mocno otulił tego malucha i mamrocząc już kompletnie bez sensu, tradycyjnie schował nos w jej włosach. I nie minęła sekunda a już chrapał. Jak widać nawet eliksir mu niepotrzebny gdy ma przy sobie Blytheówną. A obudź go tylko niedobra a Cię zje za karę!
Oddech Cichego łaskotał ją, ale nie przejmowała się tym, jedynie ciesząc, że chociaż jemu udało się zasnąć. Sama, pomimo ogromnego zmęczenia, miała z tym ogromny problem, wciąż powracając myślami do Zakazanego Lasu i na dziedziniec. Myśli o polanie przerażały ją jednak na tyle, że z dwojga złego wybrała szkolny zamek. Dostali szlaban z nakazem udania się do dormitoriów, ale tego nie uczynili. Poza tym skoro zachowywali się cicho (co w przypadku Cichego, a i Utopii, było ogromnym wyczynem), raczej nikt nie powinien ich nakryć. Wolała jednak nie wiedzieć, jak wyglądałby zdenerwowany Blaze Ettréval-Revie, bo miała go za niezwykle opanowanego człowieka. Niemalże jak Archibalda, który najwyraźniej opanował do perfekcji pokerową minę. Ostatecznie żadne z nich nie wypiło eliksirów, które spoczywały teraz w kieszeni płaszcza Gryfonki, ale – jak widać – Quietowi rzeczywiście nie były potrzebne. Zazdrościła mu tego, że z taką łatwością pogrążył się we śnie. Ciekawe, co właściwie mu się śniło, bo gdyby to były koszmary, nie byłby taki spokojny. Zamknęła oczy, mając już dosyć wpatrywania się w kraniec wampirzej peleryny. Może jednak zdoła udać się do krainy Morfeusza? Złudne nadzieje. I gdzie w ogóle podział się ten kot, który ich tutaj przyprowadził? A co, jeśli miał w sobie coś z kuguchara i jakimś cudem poinstruuje swojego właściciela, gdzie znów powinien szukać brata? Idź spać, Utopia. Ale Quietus znajdujący się tuż obok nie pozwalał jej na to. Kiedy właściwie zaczął ją tak dekoncentrować? Chyba nie powinna o tym myśleć, a już zwłaszcza nie teraz. Jednocześnie jednak nie potrafiła dać sobie spokoju. Tam na dziedzińcu, gdy stali tak blisko siebie, nie wiedziała biedna, co ma ze sobą począć i tylko kotka w rękach Cichego była swego rodzaju wybawieniem, na którym mogła się skupić. Coś w niej drgnęło, takiego niespodziewanego i sprawiającego, że gubiła się we własnych myślach. Chciała to odeprzeć ciężkim murem i zmasowanym atakiem zaklęć obronnych, tyle że przecież była w nich naprawdę kiepska. Tylko po co? Coś wskoczyło na kanapę, ocierając się o nogi Utopii. Mały intruz zaczął mruczeć, a potem klapnął na kanapie tuż obok nich i znieruchomiał, być może zasypiając. Nigdy nie przepadała za wróżbiarstwem, ale może to jakiś znak, że i ona powinna zwinąć się w kulkę i pogrążyć we śnie. Po co się denerwować, po co filozofować, kiedy było idealnie? Starając się jak najmniej poruszać, by nie obudzić Cichego, przybrała wygodną pozycję i opierając o niego, postarała zasnąć. I nawet się jej udało.
Mary co jakiś czas również chadzała na dyżury. Tylko czemu o takiej porze? Otóż, całkiem niedawno otrzymała od ucznia prezent. Dobry chłopak, tylko tak jakby nie pamiętała jego imienia. Pamiętała za to koszyk Karmelowych Toffi. I niestety, ponieważ ostatnimi czasy miała problemy z pamięcią zostawiła go w Salonie Wspólnym. Postanowiła też tam się wybrać. Jak na osobę w dość sędziwym wieku i tak poruszała się w miarę szybko, ale jakimś cudem udało jej się wyminąć z innym profesorem Eliksirów. Swoją drogą dobry chłopak, chociaż trochę zbyt smutny jak na jej gust. Próbowała go już rozchmurzać, ale prawdopodobnie przeżył jakąś osobistą tragedię podobnie jak Ralph. Och, co za biedni, młodzi ludzie. W każdym razie, odbiegamy nieco od tematu. Pani opiekun Hufflepuffu wkroczyła do Salonu, nie spodziewając się tam nikogo. Ale to co tam zobaczyła, przerosło jej oczekiwania. Osobiście zawsze była zwolenniczką tradycji i dość staromodna. Dlatego też, kiedy zobaczyła dziewczę i chłopaka, wręcz pokładających się obok i smacznie chrapiących, prawie aż podskoczyła do góry. To znaczy, pewnie zrobiłaby to, gdyby nie jej stawy. Kimże te biedne dzieciaczki były? W ich wieku to wszakże nie przystoi! Może należy ich wysłać na terapię? Takie właśnie myśli krążyły po jej głowie, ze względu na to, że dla niej - przedstawicielki innego pokolenia - nawet trzymanie się za ręce mogło być oznaką prawdziwej miłości. Czy ich znała? Chłopak wydawał się już przez nią widziany, dziewczyna również. Oboje - rodzeństwo kadry profesorskiej, no proszę. Brunetka, to przecież ta. Ukropia. Utylia? Jakieś skomplikowane imię. Ale panna Blythe z pewnością. Chłopak zaś był jej nieco bardziej znany, głównie przez pewne incydenty. - Co tu się wyprawia? Wiecie która jest godzina, dzieci? Piąta nad ranem, na Merlina! - odpowiedziała dość surowym tonem. Mimo starań nie wyglądała zbyt groźnie, chociaż fiolki z eliskirami w jej płaszczu czy różdżka z włosiem jednorożca mogły takie być. Aktualnie dość wysoki głosik, poczciwy wygląd i wręcz babcine porady mogły brzmieć różnie, aczkolwiek z pewnością nie niebezpiecznie. - Panno Blythe, co powiedziałby pani brat Archiwald? Nie nie, to przecież było inacze... Nie no, Archiwald przecież mówię. - rozpoczęła. - I pan panie, eeee. Ameth? Nie, to pana brat. Ach, teraz widzę! Czy to nie pan biegał po zamku przebrany za wampira i straszył moich pierwszaków z panną Williams? Teraz już pamiętam pana, panie Bożydar Etrréval. Nie jej wina, że jakoś pamięci do twarzy nie miała. Zresztą samej twarzy chłopaka wtedy nie widziała. Bardziej pelerynę. I kły tej drugiej Gryfonki. - Proszę iść spać. Jeżeli dowiem się, że na tym tutaj incydencie, polecą Wam punkty. I nie myślcie, że nie dowie się o tym Wasze rodzeństwo! - rzekła hardo, po czym wycofała się za drzwi, gestem ręki nakazując im to samo. Nie można powiedzieć, żeby była zła, bo ta pani rzadko taka bywała. Musiała jednak osobiście dopilnować by na tym spotkaniu się skończyło, a i tak zamierza poruszyć temat dzisiejszej młodzieży w rozmowie ze szkolną psycholożką. Ach, za jej czasów takie rzeczy miejsca nie miały.
- Przepraszam – bąknęła niewyraźnie, czerwieniąc się na całej twarzy. Nie spodziewała się takiej pobudki. Właściwie to na początku była trochę zdezorientowana, bo widokiem, przy którym zazwyczaj się budziła, nadal pozostawały czerwone kotary wokół łóżka. - Ja… To wyszło przypadkiem, naprawdę – dodała jeszcze, starając się nie jąkać, ale nawet poczciwa staruszka po niecałej godzinie snu wyglądała przerażająco. Kolejnych kłopotów Blythe’ówna z pewnością nie potrzebowała, zwłaszcza teraz. Wyplątała się z ramion Quieta i stanęła na nogach, ale wręcz zrobiło się jej ciemno przed oczami z tego przemęczenia, więc natychmiast osunęła się na kanapę tuż obok niego. Przy okazji przygniotła trochę czarną kotkę, która miauknęła z oburzeniem i zeskoczyła na podłogę, sycząc na Gryfonkę. Cichy nadal spał w najlepsze i najwyraźniej nawet walące się wieże Hogwartu by go nie obudziły. Szturchnęła go kilka razy w ramię, wypowiadając jego imię. Fakt, że tuż obok stała profesorka, był dla niej jeszcze bardziej niezręczny. - Cichy – powiedziała głośniej, nadal starając się go dobudzić, tym razem przez ciągnięcie za kołnierz peleryny. – QUIETUS! Tym razem jej słowa padły prosto do jego ucha, a zaraz po tym uchyliła się, obawiając tego, że jeszcze – przypadkiem lub nie – by ją uderzył ręką, odpychając niczym natrętną sowę. Była tak zdenerwowana, zawstydzona i zmęczona, że nawet nie zarejestrowała tego, że profesor Abney poprzekręcała nie tylko ich imiona, ale również swoich kolegów po fachu. I tak mogli być wdzięczni, że to akurat ona na nich trafiła, a nie Aden Morris, Archibald czy – co gorsza – po raz drugi Blaze. Oni z pewnością nie potraktowaliby ich z taką łagodnością, zwłaszcza że to już któryś raz z kolei, kiedy podpadli. Jako rodzeństwo kadry pedagogicznej mieli dawać przykład młodszym uczniom, a ostatnimi czasy ciągle im się za coś obrywało. Niby sami się o to prosili, ale nie robili tego na złość innym. Chcieli po prostu zwrócić na siebie uwagę braci-pracoholików. Szkoda jej było budzić Quietusa, zwłaszcza że tak uroczo wyglądał, kiedy spał. Nie powinna go jednak zostawiać na pastwę nauczycielki, zwiewając do dormitorium. Siedzieli w tym oboje, a ta sytuacja była chyba bardziej jej winą niż jego, bo przecież to ona marudziła, że nie zdoła zasnąć sama. Gdyby nie to, pewnie już dawno siedzieliby w swoich wieżach, jak uwięzione księżniczki, pilnie strzeżone przez smoki w postaci profesora Blythe’a i profesora Ettévala-Revie. W stresie nie spostrzegła nawet, jak przegryzła wargę i teraz czuła metaliczny smak krwi na języku. Zawsze się tak kończyło, kiedy zbyt mocno się denerwowała. Nie zdzierży dwóch szlabanów. Już teraz miała ponowną ochotę się rozpłakać, ale powstrzymywała się. Jeden nauczyciel oglądający jej łzy w ciągu tej nocy wystarczał. Nie potrafiła nawet racjonalnie poukładać sobie tej sytuacji. Chciało jej się po prostu straszliwie mocno spać.
Spał. Ten przeklęty, krukoński człowiek zniszczył psychikę swoimi wybrykami już tylu osobom, że w nieskończoność powinien tkwić w piekle. O ironio - już nawet jednego demona z stamtąd zwołał! Teraz jednakże spał na plecach z rozrzuconymi nogami oraz rękoma i mamrotał coś niezrozumiale do siebie. I nagle ktoś miał na tyle odwagi w sobie, że począł szturchać go, ciągnąć za kołnierz jego wampirskiej peleryny a na sam koniec wrzasnąć prosto do jego obolałego ucha. Otwierając sennie jedno oko, spojrzał niezbyt przychylnie na Utkę, później przekręcił wręcz niedostrzegalnie głowę w stronę wiszącego zegara i zmarszczył groźnie czoło do tego gryfońskiego bunta. - Chcesz dostać karę, za to, że mnie budzisz o ee.. piątej rano, Blythe? - zapytał się Blytheównej pozornie spokojnym głosem po czym wyciągnął swoje długie ręce, złapał dziewczę za nadgarstki i bezceremonialnie pociągnął ją na siebie. W międzyczasie zdążył się uwalić na całej kanapie, nogi zwiesić, co by mu dyndały bezwiednie, tak samo jak i pelerynę ściągnąć. Pozostając w samym białym surducie przypominającym czasy wiktoriańskie oraz w czarnych, prostych spodniach - przesunął się nieco, robiąc jej miejsce przy sobie. Leżąc tak wraz z nią na boku, jej plecy były wtulone w jego klatkę piersiową, a szczęśliwszy i ponownie senny jak wszyscy diabli Quiet, ponownie ją ramionami obejmował, a i twarz od razu schował w jej ciemnych, pachnących czekoladą włosach. Było mu zdecydowanie za wygodnie i racjonalna część jego osoby, wymieniała wszystkie negatywne aspekty tej sprawy. Był od niej starszy, głupszy, bardziej doświadczony przez życie i zdecydowanie jeszcze raz głupszy. Ba! Przy niej się czuł, jakby ponownie miał siedemnaście lat, a nie prawie dwadzieścia na karku! Wzdychając, przesunął się nieco na kanapie i ziewnąwszy, oparł podbródek o czubek jej gniazda na łepku. Jedną ręką pogładził jej ramię, próbując ją tym samym uśpić i po raz kolejny wymruczał coś niezrozumiałego do jej ucha. Oczywistym jest to, że wyłapał także czyjś głos, dziwnie mu się kojarzący ze starą, dobrą Abney - opiekunką Hufflepuffu. Obiła mu się także o uszy, wzmianka o szaleńczym biegu z Morganą po korytarzach hogwarckich, gdy chcieli pokąsać tych pierwszorocznych prymitywów i marszcząc nieco czoło, uchylił powiekę i łypnął na profesor przeciągle. - Panno Abney. Dzisiejszej nocy minęło dziesięć dni od pełni i właśnie na ten dzień przypadło elfickie święto. Panienka Blythe uparła się, że to dobra okazja, by się hajtnąć więc się hajtnęliśmy nad jeziorem a świadkiem była Wielka Kałamarnica i trzy jednorożce o złotych rogach. Jak panna widzi, nie doszliśmy jeszcze do rytualnych godów bo chce się nam bardzo ale to bardzo spać. Obiecuję, że nie pozbawię tej dziewuchy niczego, czego sama nie zechce mi dać a aktualnie jestem tak zmęczony, że nawet bym nie zauważył jej zalotów. Na Rowenę! Przecież nie jestem dziedzicem Slytherina, bez obaw! A mój brat, Bożydar I już nam dał szlaban i błogosławieństwo. A Ty śpij Blythe bo Ci przyłożę na goły tyłek, gryfonico. - oświadczył wszem i wobec, mierząc i starszą i młodszą przedstawicielkę płci pięknej, niezadowolonym spojrzeniem i zamykając oczy, poszedł spać. Oczywiście, wcześniej mamrocząc coś o kobietaach. Bo kto powiedział, że zmęczony krukon to nie marudny krukon?
Zgłosił się na ochotnika aby pomóc przy świątecznych przygotowaniach, bo w końcu co innego miał do roboty? Do domu w tym roku nie jechał, nie miał ochoty na wyprawę do Rumunii razem z całą resztą rodziny. No i cały wolny czas chciał jakoś porządnie spędzić, zrobić coś produktywnego, jakoś pomóc. No i przypadło mu podtrzymywanie ognia w Salonie Wspólnym. Jakoś tak pasowało mu dużo ognia w tym kominku i po głowie chodziło mu coś w stylu wysokie palenisko. No i jak to Krukon, wziął sobie do serca swoją myśl i jak postanowił zrobić porządny płomień, tak zrobił. Aż buchnęło, bo oczywiście chwila nieuwagi wystarczyła przy takim ogniu, żeby stracił nad nim kontrolę. No bo po co gapić się w płomień i pilnować? Oczywiście musiał się zamyślić, tym razem o swoich dotychczasowych miłosnych podbojach. No i co się stało? Caluśki kominek w jednej chwili stał się czarny jak sadza. A razem z kominkiem całe ubranie Setha przybrało iście żałobny kolor. No dobra, może żałobny to nie, żałobny kolor byłby wtedy, gdyby jego ubranie było naturalnie czarne. Więc w takim wypadku był to kolor tylko i wyłącznie brudu. I właśnie wtedy do Salonu Wspólnego wszedł jeden z nauczycieli i... Tylko spojrzał na niego z politowaniem, po czym zajął się uspokajaniem ognia w palenisku, a następnie odesłał Setha do dormitorium, aby się ogarnął na co chłopak tylko wzruszył ramionami wychodząc bez słowa z pomieszczenia.
[zt]
Kostka: 1, 5 Zdobyte/odjęte punkty: nie dotyczy Zdobyty przedmiot: nie Punkty do kuferka: - - -
Zgłosiła się do pomocy przygotowań świątecznych. Jako pierwsze jej zadanie, było podtrzymanie paleniska. Kiedy dotarła zmieniła się z jakimś nauczycielem pilnując ogniska. Stała bezczynnie nudząc się, wgapiała w palenisko bezinteresownie. Po jakimś czasie przyszedł nauczyciel, był zdziwiony że nic nie wybuchło. Plotki o podpaleniu wielkiej sali się roznoszą a Freya nadal nie wie oco chodzi. Pogratulował jej nagradzając jej dom punktami. Kiedy się zmienili ta podziękowała i wyszła.
Zt
Kostka: 3 Zdobyte/odjęte punkty: +10 Zdobyty przedmiot: nie Punkty do kuferka: nic?
Dziewczyna klęczała przed ogniskiem nie zwracając uwagi na nikogo, po prostu wyciągnęła ręce i ogrzewała się jak tylko mogła. Po wielkiej bitwie na śnieżki wraz ze Scottem, można powiedzieć, że trochę wymarzła i potrzebowała odrobiny ciepła. Nadal czuła jak końcówki palców, nogi, jej nos i policzki płoną przez tą nagłą zmianę temperatury. Wszystko ją szczypało przez pewien czas i czuła jakby chodziły po niej mrówki. Cóż za nieprzyjemne uczucie! Całe szczęście, że znikało ono szybko. Kiedy była pewna, że starczy tego wpatrywania się i ‘przytulania’ do ogniska, wstała rozciągając się i podeszła do stolika, na którym zostawiła swoją gorącą czekoladę. Zdezorientowana rozejrzała się po pomieszczeniu. Chyba mocno musiałam się wyłączyć, skoro nawet nie zauważyłam, że ludzie powychodzili… no cóż, może coś poczytam. Jak pomyślała tak zrobiła, wyłożyła się na kanapie zadowolona i otworzyła książkę. To ogarniające ją ciepło i unoszący się wysoko zapach czekolady był na tyle przyjemny, że nawet nie zauważyła, kiedy przysnęła.
Na odpisy macie 3 dni, po tym czasie Mistrz Gry zdyskwalifikuje nieaktywnego gracza, a reszta będzie mogła swobodnie kontynuować grę.
Miłej zabawy!
Uwaga! Wystąpiła "lekka korekta" zasad gry!
Zasady:
Gargulki
Trzecia w kolejności po Quidditchu i Czarodziejskich Szachach, popularna czarodziejska gra, przypominająca mugolskie kulki. Jedyną różnicą jest to, że w czarodziejskiej wersji kamyki opluwają gracza płynem o różnych magicznych właściwościach za każdym razem, gdy ten traci punkt. Potrzeba do niej 2-6 graczy. Gra polega na strzelaniu kulkami w okręgu o średnicy 35 cali. Każdy gracz ma trzy próby na zbliżenie swoich kulek do jednej, centralnie ułożonej środkowej kulki. Wygrywa ten, kogo kulka po trzech rundach znajduje się najbliżej kulki białej. Gracz, który traci punkty zostaje opluty przez gargulki. Gargulki są wykonane najczęściej z kamienia, jednak istnieją także gargulki wykonane z metali szlachetnych.
Zasady gry
Grę rozpoczyna dowolny gracz. Dalsza kolejność także jest dowolna. Ważne jedynie, by przez cały przebieg gry pilnować kolejki ustalonej w pierwszej rundzie.
Gracz I (rozpoczynający grę) rzuca dwiema kośćmi. Im więcej punktów otrzyma, tym bliżej białej kuli znajduje się jego kulka. Druga kość decyduje o zdarzeniu losowym.
Zdarzenie losowe: 1, 6 - wybijasz kulę gracza, który na dany moment gry ma najwięcej punktów, odejmij mu -3pkt, zostaje on opluty przez gargulka; jeśli jest kilku takich graczy, dotyczy to ich wszystkich. 2 - twoja kolejka nie wpływa w żaden sposób na grę, chybiłeś 4 - przypadkowo wybiłeś własną kulę poza pole gry, odejmij sobie -1pkt, zostajesz opluty przez gargulka 3, 5 - trąciłeś jedną ze swoich kul, dodajesz sobie +2pkt
Po każdym poście wpisujesz statystyki, ile zdobyłeś punktów w swojej kolejce, uwzględniając również punkty ujemne dla innych graczy.
Kod:
<zg>Kostki:</zg> wpisz liczbę wyrzuconych oczek <zg>Twoje punkty:</zg> suma pkt +/- punkty z obecnej kolejki <zg>@"Imię Nazwisko innego gracza":</zg> suma pkt +/- punkty z obecnej kolejki <zg>@"Imię Nazwisko innego gracza":</zg> suma pkt +/- punkty z obecnej kolejki
Oplucie przez gargulka
Rzuć kością, aby dowiedzieć się, jaki był efekt działania grgulkowego płynu:
A - zostałeś opluty paskudnie śmierdzącym płynem B - po opluciu zacząłeś lewitować w powietrzu C - płyn, którym zostałeś opluty zafarbował Ci wszystkie ciuchy na różowo D - gargulkowy płyn wyżarł Ci dziury w ubraniu E - gargulek zalepił Ci płynem twarz, jesteś zmuszony milczeć do końca gry F - płyn, którym oberwałeś powoduje nieznośne swędzenie G - masz szczęście, oberwałeś czekoladą w twarz, smacznego H - to bardzo wybuchowe oplucie, bo aż odrzuciło Cię do tyłu I - gargulek chybił, uwiązał Twoją dłoń lepkim płynem do osoby obok Ciebie J - dostałeś gargulkiem prosto w czoło, nabijając sobie guza
Koniec gry
Wygrywa ten, kto po pięciu rundach zdobędzie w sumie najwięcej punktów. Wszyscy przegrani zostają opluci przez gargulki. W przypadku remisu, stosujemy dogrywkę, gracze rzucają po jednej kości, kto wyrzuci największą wartość oczek, wygrywa.