Każdy zasługuje na spokojną emeryturę! Dom Magicznej Starości to idealne miejsce dla czarodziejów, którzy nie mają bliskiej rodziny (albo są utrapienień dla swojej), a nie są już w stanie samemu o siebie zadbać. Oczywiście ich pobyt kosztuje co miesiąc sakiewkę galeonów, ale nic na świecie nie ma za darmo. Wiktoriańska posesja położona nad morzem gwarantuje najwyższe standardy, niekonwencjonalne rozrywki i mile spędzony czas... aż do końca.
Mam nadzieję, że w ten przepiękny, październikowy poranek wszelkie funkcje życiowe Pannie dopisują. Zwracamy się bowiem do Panny z nietypową, acz, mamy nadzieję, interesującą ofertą. Chcielibyśmy bowiem, by umiliła nam Panna najbliższe spotkanie stowarzyszenia Polowania Bez Głów - w sytuacji, gdzie ani jedzenie, ani napitki nie stanowią dla nas żadnej przyjemności, jedynie sztuka może przynieść nam odpowiednią satysfakcję. Jeśli zdecyduje się przyjąć Panna naszą ofertę, zapraszamy do piwnic Domu Magicznej Starości w Dolinie Godryka. Skontaktuje się tam także z Panną jeden z naszych potomków w celu uiszczenia stosownej opłaty oraz dopilnowania, by nie przygrywała nam Panna z pustym żołądkiem.
Sir Jonathan Carringhton,
Przewodniczący Polowania Bez Głów
Gdy docierasz na miejsce przyjęcie trwa w najlepsze. Stoły uginają się od zgniłych i wyjątkowo brzydko pachnących potraw, żywa część obsługi jednak zadbała o to, by scena oddzielona była od reszty sali zaklęciem blokującym brzydkie zapachy oraz urokiem podnoszącym tam nieco temperaturę. Twoje przybycie przerywa partię Głowopolo - od razu podfruwa do ciebie barczysty duch siedemnastowiecznego łowcy czarnoksiężników, który głowę stracić musiał w wyjątkowo nieprzyjemnych okolicznościach, teraz jednak ta część ciała utrzymywana na miejscu była przez wyjątkowo wielki, skórzany, postawiony kołnierz, przez co jego właściciel zaczynał już bardziej przypominać mugolską parodię łowcy wampirów niż szanownego proto-aurora. Dworsko cię przywitał, wskazał twoje miejsce pracy - które wypełnione były wszelkimi instrumentami, jeśli tylko chciałabyś z jakiegoś skorzystać - i zapewnił, że ma nadzieję iż dla ciebie ten wieczór będzie równie przyjemny, co dla uczestników przyjęcia.
Kostki - zarówno te sześciościenne, jak i paliczków - w ruch, panno @Yuuko Kanoe!
Spoiler:
1 - zaraz po rozpoczęciu Twojego koncertu wśród duchów rozgorzała wyjątkowo gorąca - mimo zimna panującego w piwnicy - dyskusja na temat ewentualnego wprowadzenia do repertuaru gier i zabaw Polowania także "Głowpota", czyli duchowej odmiany quodpota. Po chwili zaczynają sypać się głowy - i to dosłownie. Parę z nich przelatuje przez Ciebie, sprawiając że czujesz przez parę chwil lodowate zimno. Dodając do tego październikową aurę - przeziębienie gotowe! Spraw sobie lepiej eliksir pieprzowy lub w następnym wątku odegraj objawy choroby. 2 - Twoja muzyka zwróciła szczególną uwagę ducha pewnego młodzieńca. Nie wiesz sama czy wzdycha do pięknych nut czy może Twego lica - tak czy siak postanawia po chwili dołączyć swym głosem do występu i, o dziwo, tęskna ballada wychodzi mu wyjątkowo pięknie. Ćwiczenia gry w duecie nigdy za dużo - zgłoś się w odpowiednim temacie o 1 punkt kuferkowy z DA. 3 - po zagraniu kilku melodii postanowiłaś zrobić sobie niewielką przerwę. Poczęstunek podczas Polowania bez Głów był raczej bez większych walorów smakowych - jednak na pewno nie wiły się w nim pędraki, choć tyle. Gospodarz musiał jednak zdawać sobie sprawę z tego, że dobrane przez duchy dania nie były wybornymi wiktuałami dla ust śmiertelników - obok swojego talerza mianowicie znajdujesz kopertę, w której, razem z notką o treści "na coś na ząb w dobrej oberży, Sir J.C.", podźwiękuje 20 galeonów. Zgłoś się po nie w odpowiednim do tego temacie. 4 - kilka zjaw zdecydowało, że zatrudniona przez Polowanie artystka nie spełnia ich wysublimowanych, muzycznych wymagań. Dlatego też parę martwych już czarownic w spiczastych kapeluszach rozpoczęło kocią symfonię polegającą na drapaniu murów i skrzekach, które mogłyby doprowadzić niejednego żywego do migreny. Powodzenia w rywalizacji z nowym zespołem - a może masz jakiś sposób na to, by uspokoić owe niespokojne dusze? 5 - kiedy występ Twój chyli się już ku końcowi, podpływa do Ciebie duch, który wyglądał, jakby za życia parał się wszelkimi formami zarobku - oprócz tych legalnych, oczywiście. Głowę swą trzymał nabitą na ułamanej końcówce włóczni - całość wyglądała jak wyjątkowo koszmarny szaszłyk. Podetknął Ci ją obok ucha i, owiewając Twą twarz lodowatym powiewem, wycharczał, że jeśli zagrasz jakąś szantę o wyjątkowo sprośnym tytule, to wyjawi ci na miejsce na okolicznej plaży gdzie, za życia, zakopał parę butelek ognistej whisky - ta zaś po dwustu latach leżakowania musiała być wyjątkowo wyśmienita. 6 - po zakończeniu koncertu zauważasz, że w korytarzu prowadzącym do piwnicy, na zniesionym z salonu bujanym fotelu kiwa się jakaś podstarzała czarownica w szlafroku i jadowicie zielonym berecie. Widząc i słysząc kroki macha do Ciebie, zachęcając do tego byś do niej podeszła. Staruszka gorąco dziękuje Ci za piękny koncert, który umilił jej czasem monotonne chwile spędzane w Domu Magicznej Starości, wpycha Ci w dłoń zestaw magicznych krzyżówek - zgłoś się po niego sama-wiesz-gdzie - i teleportuje się, być może do swojego pokoju, z cichym pyknięciem.
Z pewnością nie spodziewałaby się tego, że następne zlecenie, które jej się trafi będzie od klubu zrzeszającego bezgłowe duchy. Ponadto nie przypuszczała nawet tego, że miejscem ich spotkań może być położony w Dolinie Godryka dom magicznej starości, który wydawał jej się być raczej spokojnym miejscem, a nie takim, które skupia biesiady duchów. Niemniej jednak odpisała na wystosowany list, zgadzając się na propozycję i dopytując o wszelkie istotne szczegóły, preferencje odnośnie występu oraz wymagania, którym musiałaby sprostać. Wszystko po to, by jak najbardziej zadowolić swoich przyszłych słuchaczy, którzy słyszeli zapewne niejeden występ. Postanowiła przygotować wpierw kilka klasycznych utworów, które byłaby w stanie zagrać ku uciesze starych duchów, starając się dobrać do swojego repertuaru coś, co byłoby dosyć uniwersalne w brzmieniu i mogłoby przypaść do gustu nie tyle co odbiorcom z różnych pokoleń, ale i epok. Zadanie nie było proste. Nie chciała czegoś, co byłoby niezwykle mocno nacechowane przez jeden ze stylów muzycznych. Albo raczej... musiała połączyć kilka z nich w jedno. Czasu nie było dużo, bo dzień występu nastąpił dosyć szybko, a ona sama została przywitana przez dosyć niecodzienny widok... i zapach, który całe szczęście nie przebijał się przez zasłonę zaklęć do wydzielonego jej miejsca. Nie wiedziała czy byłaby w stanie znieść odór rozkładających się potraw jeśli czułaby go przez dłuższy czas. Widziała również dosyć osobliwe zabawy gości. Cóż... może jednak nie będzie to tak trudne zadanie i będzie mogła zapewnić im rozrywkę o wiele łatwiej niż się tego spodziewała. W pierwszej kolejności zasiadła do fortepianu, planując jednak wykorzystanie większej ilości instrumentów, które przygotowano z myślą o niej. Zamierzała jednak zacząć od czegoś w miarę prostego w ramach rozgrzewki. Przyłożyła palce do klawiatury i odetchnęła głęboko nim w końcu nacisnęła odpowiednie z klawiszy, inicjując dosyć żywą i porywającą melodię, która miała odzwierciedlić panującą w pomieszczeniu atmosferę i wprowadzić duchy w jeszcze weselszy nastrój. Palce wędrowały energicznie po klawiaturze, zaznaczając na niej swoją obecność serią dźwięków, powstałą, gdy tylko zdobyła się na to, by nadusić, na przycisk przypisany odpowiedniej nucie, tworząc tym samym dosyć szybki utwór, który jednak wcale nie dobiegł końca tak szybko. Było jeszcze sporo dźwięków, które musiała wydobyć z instrumentu nim w końcu odeszła od niego tylko po to, by sięgnąć po znajdujące się niedaleko skrzypce. Jedna z dłoni nim w końcu ujęła smyczek, powędrowała jeszcze do jej różdżki, którą wykorzystała do rzucenia odpowiedniego zaklęcia na wcześniej okupowany fortepian, by ten mógł samoistnie grać podkład, którego potrzebowała, by móc się wykazać z kolejnym instrumentem. Całe szczęście, że magia ułatwiała jej samotne granie duetów. Umieściła skrzypce na swoim ramieniu, ujmując w dłoń ich szyjkę i ułożyć na nich palce, gotowe do wygrania pierwszych nut. Wkrótce też smyczek przeciągnął po strunach, wyrywając z nich odpowiednie dźwięki, które rozniosły się po sali, a zaczarowany fortepian stojący z boku również ożył muzyką dopełniając całego utworu. Dopiero po jakimś czasie zrobiła sobie krótką przerwę, by napić się czegoś i zjeść coś lecz pozostawiła zaklęcie pętające fortepian, by wciąż coś mogło przygrywać duchom w czasie, gdy ona się posilała. W zasadzie przygotowane potrawy były dosyć nijakie i nie posiadały żadnego smaku. Zauważyła jednak, że tuż obok nich znajduje się koperta przeznaczona dla niej, a w niej krótki liścik oraz garść galeonów, które zgarnęła do sakiewki, odnajdując wzrokiem gospodarza imprezy, do którego się uśmiechnęła. Po chwili wróciła na scenę, by dokończyć występ, który nieco się przeciągnął. Jednak miała nadzieję, że wszyscy byli z niej zadowoleni.
z|t
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Można było o niej wiele powiedzieć, ale Thalia uważała, że każdy zasługiwał na godną starość. Jej rodzina była specyficzna i prócz żywych jej członków, można było spotkać wiele duchów, które i po śmierci chciały służyć dobrą medyczną radą. Może dlatego uzdrowicielka uważała, że starość i śmierć nie powinna być owiana cierpieniem? Niedawno doszły ją słuchy, że staruszkowie z Domu Magicznej Starości zmagali się z nasilającymi halucynacjami, a ich umysły nie potrafiły często się zbyt szybko z nich wybudzić. Oczywiście zgodziła się im pomóc, biorąc nawet urlop na żądanie w szpitalu – upewniwszy się, rzecz jasna, że jej pacjentami tego dnia zajmie się Pritchard, bo nikomu innemu by ich nie powierzyła… Odezwała się też do przyjaciółki, wiedząc, że razem pójdzie im sprawniej i ucieszyła się ogromnie, kiedy ta się zgodziła. Teleportowała się przed Dom, od razu dostrzegając Noreen i uśmiechając się do niej ciepło. — Dziękuję, że się zgodziłaś, ci staruszkowie zasługują na odpoczynek i dobra opiekę — powiedziała, obejmując kobietę w przywitaniu. Thalia nie nadawała się do pracy z dziećmi, nie starczało jej na to cierpliwości, ale z dorosłymi i dojrzałymi radziła sobie dobrze. Dlatego to tutaj, a nie w magicznym domu dziecka, pomagała sporadycznie, a z dyrektorką placówki była już na ty. — Tracey, dyrektorka, przesłała mi listę najbardziej potrzebujących. Co prawda nie będzie jej tu dzisiaj, żeby nam towarzyszyć, bo ma coś do załatwienia w Ministerstwie, ale w razie co asystenci powinni być pomocni. — mówiła, kiedy wchodziły po schodach, prowadzących do wejście i pchnęła ciężkie drzwi, które od razu ustąpiły — Poppy wciąż się skarży na dźwięczenie w uszach, które czasem się nasila, całe życie była wybitną śpiewaczką. Z kolei Rhys znienacka oślepł i choć Tracey uważa, że wzrok już odzyskał, to wciąż biedny staruszek stoi przy swoim, problem w tym, że ma magiczną jaskrę od wielu lat i zaniki pamięci… — przedstawiła dwóch staruszków, których doskonale pamiętała z poprzedniej wizyty, wręczyła też Noreen pergamin, na którym dyrektorka wypisała wszystkich potrzebujących — Nie wiem czy wyrobimy się dzisiaj, ale zawsze coś — powiedziała jeszcze i uśmiechnęła się. Szły przez korytarz, na którym natknęły się na jednego z mieszkańców tego miejsca. Zmarszczyła brwi i przystanęła przy nim, delikatnie kładąc rękę na jego ramieniu. — Charlie? Wszystko w porządku? — zapytała szczerze zmartwiona zagubieniem na twarzy staruszka, który ostatnim razem ograbił ją z galeonów przy partii krwawego barona. — Zapomniałem co tu robię… — powiedział, a Thalia spojrzała na Finch, dając jej do zrozumienia, że chyba zaczną jednak od pomocy Charliemu.
Halucynacje dosięgały wszystkich wkoło i Noreen wydawało się, że im więcej tygodni mijało, tym więcej osób padało ich ofiarą. Teoretycznie dotychczas trafiały jej się łagodne przypadki. Niektórzy widzieli motyle, inni strumyki, kogoś jeszcze jakiś bezcielesny głos łaskotał w ucho - niby nic strasznego, a jednak wciąż niewiele było wiadomo na temat długotrwałych skutków podobnych doświadczeń. Jej samej udawało się w dużej mierze uniknąć wpływu magicznego smogu, poza pojedynczymi przypadkami, gdzie silniej zakręciło ją w nosie lub wydawało jej się, że usłyszała jakąś muzykę w oddali. Przystała na propozycję Thalii, bo nie dość, że lubiła być pomocna i przy okazji była beznadziejnym przypadkiem nieasertywnego człowieka, który nie potrafił odmawiać, szczególnie tym w potrzebie, to na dodatek, jakkolwiek marnie to zabrzmi, nie miała nic lepszego do roboty. Choć pochłaniała ją praca w zamku - zarówno zajmowanie się tamtejszymi pacjentami, jak i pilnowanie stałego zaopatrzenia szafki z lekami, "po" tej pracy również wykorzystywała swój czas na edukację, topiąc uwagę w rozlicznych księgach ze szkolnej biblioteki dotyczących nie tylko leczniczych eliksirów i ziół, ale także starożytnej magii run. Od czasu do czasu potrzebowała wyrwać się z zamku i wycieczka do Domu magicznej staroście wydawała się być dobrym celem, łączącym przyjemne z pożytecznym. Stała przy wejściu czekając na Thalię. Sama aportowała się zaledwie kilka minut wcześniej, lecz potrzebowała jeszcze chwili, by dojść pod budynek. Jako że jeszcze nigdy tu nie była, unikała teleportacji w zupełnie obce miejsca. Koleżanka nie kazała jej czekać długo i wraz z głośnym trzaskiem aportowała się na szczycie schodów, tuż obok niej. Oczywiście Noreen drgnęła, jakby wybuchła obok niej armata, ale szybko przestrach w jej oczach ustąpił uldze i radości z widoku kobiety. - Nie masz za co dziękować - powiedziała wymijająco gdzieś pomiędzy radosnym uśmiechem, a przyjaznym przytulasem, który jej zaserwowano. Ona sama okazjonalnie przyjmowała szybkie internistyczne wizyty w Hogsmeade, gdy miejscowi uzdrowiciele nie nadążali z leczeniem swoich pacjentów, na przykład wtedy, kiedy przeżywali intensywną inwazję salionixa. Weszły do budynku. Noreen rozglądała się po korytarzu, podążając za Thalią schodami na górę. Wzięła do ręki kartkę, którą podała jej koleżanka i przesunęła spojrzeniem po liście mieszkańców domu mierzących się obecnie z problemami. - Sporo ich - wymamrotała pod nosem, słuchając przy okazji wszystkiego, co Thalia jej mówiła. Zapatrzyła się w papier i w ostatnim momencie zatrzymała się, unikając tym samym zderzenia się z nią. Natknęły się na jednego z pacjentów, wyraźnie zagubionego. Koleżanka najwyraźniej znała Charliego. Noreen spojrzała na nią pytająco, zupełnie jakby liczyła, że w jednym spojrzeniu Thalia przekaże jej najważniejsze informacje o tym konkretnym pacjencie. Czy też miał problemy z pamięcią? Jak długo tu był, jakie były jego inne choroby towarzyszące?
W związku z tym, że nie było klarownych badań, mogących określić wpływ widziadeł na kruchą psychikę osób starszych czy dotkniętych demencją, Shercliffe miewała takie gorące okresy, kiedy brakowało jej godzin w dobie. Wezwania do pacjentów, którzy nagle dostawali ataków psychozy, albo wcale nie, konieczność nagminnego rozróżniania, czy stan zdrowia psychicznego jednego, czy drugiego zależny jest od pogłębiającej się demencji, nawdychania pyłem, czy demencji pogłębiającej się przez nawdychanie pyłem. Do domu magicznej starości przychodziła teraz już regularnie, co dwa, czasem co trzy dni. Pomagała pielęgniarzom oszacować, czy obecne zachowania pacjentów, odbiegające od norm, były spowodowane widziadłami czy po prostu rozwojem poszczególnych chorób. Przyszła z teczką, zawierającą poszczególne dokumenty pod pachą, choć właściwie nie potrzebowała jej wcale. Częścią doskonałości jej niedoskonałego rozumu była umiejętność zapamiętywania, a karty pacjentów, przeczytane wystarczającą ilość razy, stawały się żywym tłem jej codziennych myśli. Przynosiła je jednak, bo to profesjonalizm, bo to wygląda lepiej, bo wtedy nikt nie kwestionuje tego, co mówiła. Ludzie z jakiegoś powodu niemożliwie bardzo lubili wszystkie dokumenty. Weszła do budynku, sztywna i prosta jak szpadel, ubrany w drogą i elegancką garsonkę, sztywnym krokiem kierując się do dyżurki. Kątem oka dostrzegła uzdrowicieli już krążących pomiędzy podopiecznymi domu, na co zerknęła na zegarek zawieszony na nadgarstku w przypływie dziwnej obawy, że się spóźniła, chociaż dobrze wiedziała, że to całkiem niemożliwe. Była nawet przed czasem! - Dzień dobry. Poprawione recepty dla kapitana Jamesa, Cornelii i pani Harrington. - powiedziała, wyciągając z teczki kilka papierków, na których opracowała nowe dawkowania i propozycję leków dla swoich regularnych pacjentów tej instytucji, po czym rozejrzała się, chcąc rozeznać w tym, kto się czym zajmował. Bardzo chciała uniknąć wchodzenia sobie w drogę...
Teren domu magicznej starości był dla niej nowy, toteż nie wiedziała, czy powinna iść w prawo, lewo, co było na końcu korytarza, które drzwi prowadziły do apteki, a które do schowka na mop. Podążała za Thalią, która grała tu pierwsze skrzypce i nie tylko znała część pacjentów, ale także znała pracujący tu personel. Noreen starała się nadążyć za wszystkim, co było wokół niej mówione, nawet skupiła się przez chwilę na tym, co mówił Charlie, ale nie znając absolutnie żadnego z problemów, z którymi mierzył się starzec, bardzo trudno było jej się do czegokolwiek odnieść. Pozostało więc uśmiechać się niemrawo. Zobaczyła, że w ich kierunku korytarzem zmierzała blondwłosa kobieta. Zwróciła uwagę na dość sztywny chód nieznajomej, który może był wyłącznie manierą, a może podyktowany był wetkniętą pod pachę teczką. Dopiero po kilku sekundach zorientowała się, że lekarka zmierzała w ich kierunku z jakimś konkretnym zamiarem, a Thalia chyba postanowiła w międzyczasie odprowadzić Charliego do jego sali, zostawiając ją samą sobie. - Dzień dobry - odparła, na początku z lekkim niezrozumieniem spoglądając na pokazane jej dokumenty. Instynktownie przejęła je we własne ręce, skoro już były jej wręczane i wbiła w nie spojrzenie spod zmarszczonych brwi, by przeczytać zalecone kombinacje leków. - Przepraszam, ale jestem tu dziś pierwszy raz - mruknęła, bo nie mogła jej zbyt wiele powiedzieć poza tym, że recepta była poprawnie wystawiona i dotyczyła dostępnych lekarstw. - Czy mam je przekazać do... realizacji? - zadała może głupie pytanie, ale właściwie nie wiedziała, jakie mieli tu procedury. Dostarczali od razu leki? Zanosili dokumenty do jakiegoś dystrybutora? Wysyłali je pocztą do Munga? Pomocy?
Podniosła wzrok na kobietę, nieco zdezorientowana. Oczywiście domyślała się, że dom opieki miewał nowych pracowników i głównie dlatego nie powstrzymała się przed przekazaniem dokumentów obcej osobie, ale dziewczyna stała po drugiej stronie blatu dyżurki, więc na logikę nie mogła być pacjentką. Była też za młoda. Czy mogła być członkiem rodziny kogoś z obecnych? Nie powinna tu być w takim przypadku. Szybka analiza wykluczająca zaobserwowane detale uspokoiła jej nerwy, odsuwając myśl o tym, że właśnie wręczyła przypadkowemu człowiekowi wrażliwą dokumentację medyczną. - Nic nie szkodzi. Zajmę się tym. - wzięła dokumenty na powrót z jej rąk i odwróciła do szafki z szufladami - Tu są teczki pacjentów, jeśli będziesz potrzebowała informacji o którymś, warto szukać tu odpowiedzi. Można się dowiedzieć, co im doskwiera, czym się leczą i generalną historię schorzeń. - wyjaśniła, wsuwając swoje przepisy w odpowiednie teczki. Zatrzymała się na chwilę i odchrząknęła- Można też dowiedzieć się innych rzeczy, takich jak zainteresowania, historia czy spis wizytujących członków rodziny. - powiedziała dziwnie, bo jej techniczny umysł wykluczał potrzebę zapoznawania się z takimi detalami życia swoich pacjentów, ale były to ważne detale. Wiedziała o tym w teorii. Więc może nowa lekarka też powinna wiedzieć. Mogłaby chcieć wiedzieć. - Czy przydzielili Ci jakieś obowiązki na dziś? - odwróciła się do niej przodem i wyprostowała, łącząc dłonie przed sobą na podołku.- Mam przydział kilku pacjentów, których stan zdrowia muszę oszacować. Ekspertyza uzdrowiciela byłaby bardzo mile widziana. - przekazała oficjalnym tonem. Była magipsychiatrą, nie znała się na objawach chorób fizycznych. Oczywiście, posiadała podstawową wiedzę lekarską, ale nie była to jej specjalizacja, a ponieważ miała zdecydować o leczeniu danych jednostek, z pewnością doceniłaby rzetelne oko kogoś, kto miał doświadczenie z objawami chorób innych, niż choroby głowy.
Noreen wcale nie dziwiła się jej zdezorientowaniu, sama nie lepiej radziła sobie z tą sytuacją, w którą co prawda zgodziła się wejść, ale nie do końca rozumiejąc na jakich warunkach. Thalia dość lekko zostawiła ją samą sobie, prawdopodobnie licząc, że kobieta prędzej czy później albo do niej dołączy, albo znajdzie sobie zajęcie i sama ruszy na obchód, ale ta druga wersja wydawała jej się nieco pomylona. Nie wiedziała, gdzie co jest ani z czym mierzyli się tutejsi pacjenci, a chodzenie po salach i zbieranie wywiadu od nowa, szczególnie od pacjentów, którzy posiadali zaburzenia pamięci, brzmiało jak syzyfowa praca. Na szczęście blondwłosa lekarka przyszła jej z pomocą. Noreen ciężko było wyczuć, czy jej sztywność była cechą wyuczoną, czy naturalną skłonnością, ale nie przeszkadzało jej to, o ile zachowywały ramy przyjemnej konwersacji. A choć rzeczowa, na pewno nie była ona przykra. Pozwoliła sobie wyjąć dokumenty z dłoni, bo i tak na nic jej się nie przydawały, po czym powiodła za nią wzrokiem, obrzucając szafkę badawczym spojrzeniem - Rozumiem - skinęła głowa, obserwując jak wprawnym ruchem chowała poprawione recepty do odpowiednich teczek. - Brzmi jak cała masa przydatnych rzeczy - odparła, uśmiechając się lekko, czując jak udziela jej się niezręczność nieznajomej. Nie była mistrzynią small talku sama w sobie, a we dwie z pewnością nie tworzyły zgranego w tej kwestii duetu. - Jeszcze nie - przyznała, kręcąc głową, bo Thalia nim zniknęła powiedziała tylko, że potrzebowała zajrzeć do kilku pacjentów, ale nie dała jej nic konkretnego do roboty. - W takim razie chętnie pomogę. Na tyle, na ile będę w stanie - dodała, bo na tyle, na ile się starała, była dobrą uzdrowicielką, ale daleko jej było do alfy i omegi. - Przy okazji, mam na imię Noreen - przedstawiła się jej jeszcze, ufając instynktowi i nie podając jej dłoni. Coś w chłodnym sposobie bycia kobiety mówiło jej, że nie była fanką kontaktu fizycznego i choć pewnie z grzeczności odwzajemniłaby uścisk, nie byłaby z tego powodu zadowolona. - Których pacjentów mamy odwiedzić? - zapytała, podchodząc do szafki, gotowa wyciągnąć sobie sama dokumentacje wspomnianych osób. Zanim dotrą do nich, może nadrobi choć trochę najważniejszych informacji?
Small talk był najgorszym koszmarem Berthy. Konieczność udawania zainteresowania rzeczami, które jej nie interesowały. Nie miała najmniejszego problemu ani dyskomfortu nie mówić nic, z czasem nauczyła się nawet spędzać czas z ludźmi, mimo, że nie czuła się w ich towarzystwie najprzyjemniej. Jednak rozmawianie o durnotach był karą, której nie umiała z lekkością przyjąć. Wiedziała, że powinna, znała zasady z dziesiątek przeczytanych artykułów i książek, a mimo to był to ten rodzaj umiejętności, którego nie da się wykuć na pamięć. Przez co była w tym beznadziejna. - Bardzo. - potwierdziła, dla bezpieczeństwa trzymając się tej bardziej profesjonalnej strony spotkania - Jeśli planujesz tu przychodzić częściej, polecam poczytać w wolnym czasie. Niektórzy są znacznie bardziej wymagający niż sprawiają wrażenie, inni głośno domagają się uwagi, ale jest z nimi wszystko w porządku. - nakreśliła ogólnikowo - Poza głową. - dodała, jakby to była najnormalniejsza uwaga na świecie - Ale głowami już się sama zajmę. - przebiegła palcami po grzbietach teczek, wyciągając kilka z nich z poszczególnych szuflad i wyciągnęła je w stronę dziewczyny, wykonując twarzą coś, co z pewnością miało przypominać uśmiech, choć w jakimś niepokojącym wydaniu. Przez chwilę zawiesiła się, zastanawiając, dlaczego miałyby odwiedzać pacjentów, w końcu nie były tu w celach towarzyskich, ale połączyła odwiedziny z obchodem w miarę prędko. - Bertha. Shercliffe. Bardzo mi miło. - wcale nie, ale tak się przecież należało przedstawiać. Jak może być miło poznawać obcych ludzi? Dużo niezręcznej niewygody, wymuszonych uprzejmości i prawdopodobnie zero późniejszego kontaktu. Mimo to po podaniu jej teczek wyciągnęła rękę, by uścisnąć dłoń uzdrowicielki. Miała bardzo zimne palce. - Chciałabym odwiedzić Stefana, Albertę i Christophera, choć podobno on już... - przechyliła głowę, szukając odpowiedniego słowa- jest w głowie w miejscu, w którym nie mogę mu pomóc. - kiwnęła na dziewczynę i ruszyła w dół korytarza - Alberta jest na tym piętrze. Cierpi na wczesną demencję. Problemy z pamięcią krótkotrwałą, ale nie długotrwałą. Ma silne alergie na pył. Kwiatów, traw, drzew owocowych. - to powiedziawszy, z pewną pogardą spojrzała za okno, bo oczywiście, że dookoła domu opieki rosły jabłonie - Chciałabym się upewnić, że pył wróżek nie pogarsza jej stanu ani nie przyspiesza choroby. - wyjaśniła cel pierwszej wizyty. Starała się być konkretna, by nie zajmować Noreen więcej czasu niż to konieczne.
- Więc jesteś psychiatrką? Odwzajemniła ten quasi uśmiech, przejmując od niej teczki, a następnie z lekkim zaskoczeniem spojrzała na wyciągniętą w jej kierunku dłoń. Czyżby źle ją oceniła? Uścisnęła ją, w przeciwieństwie do Berthy mając raczej ciepłe palce, które w kontakcie z jej lodowato zimnymi opuszkami mogły sprawiać wrażenie wręcz lepkich, co samą Noreen w jakiś dziwny sposób zniesmaczyło. Wpiła tę dłoń w papierową teczkę, zwalczając tym samym potrzebę, otarcia jej o wierzch ubrania - nie w związku z panną Shercliffe, tylko przez zakłopotanie samą sobą. Miała wrażenie, że miejsce to miało bardzo specyficzną atmosferę, kompletnie inną niż swojskie skrzydło szpitalne i diametralnie różną od tętniącego życiem i ruchem oddziału szpitalnego. Tu wszystko zdawało się być... Statyczne. I nie wiedzieć czemu ten spokój był dla niej niepokojący. Podobnie jak wielkie, wodniste oczy rozmówczyni. Też kiwnęła jej głową i ruszyła za nią, w międzyczasie identyfikując pacjentów na podstawie podpisanych teczek, ukradkiem zaglądając do środka. - Alberta - wymamrotała pod nosem, biorąc jej teczkę na wierzch i otwierając ją, by spojrzeć na metryczkę pacjentki. Starsza kobieta, faktycznie od lat nękana przez paskudne alergie środowiskowe. - Problemy z demencją rozpoczęły się przed kryzysem smogowym? - zapytała, bardziej by się upewnić co do kwestii zawartych w papierach. Widać było, że dokumentacja przechodziła przez wielu uzdrowicieli, toteż nie wszystkie zapiski równały się sobie. Jedne były skrupulatne, czyste, inne z kolei nabazgrane w biegu i dość ubogie w kluczowe kwestie, które ją w tej chwili interesowały. Biorąc pod uwagę to, jak intensywnie pył wpływał na osoby zdrowe, obawy dotyczące pogorszenia stanu pacjentki mogły być bardzo słuszne. Pomijając już kwestie związane z halucynacjami, odczuwany nawet przez nią nieżyt nosa w związku z dużą ekspozycją na smog był nieznośny. A Finch nie była uczulona na pyłki.
Skinęła głową. Rozmawianie o pracy, o swoim zawodzie czy aspektach związanych z karierą, jaką sobie wybrała, było jednym z łatwiejszych, jeśli nie najłatwiejszym tematem rozmowy. Było bardzo niewiele rzeczy zawodowych, które w rozmowie by ją zaskoczyły, w odróżnieniu od wszystkich innych tematów. - Tak. Prowadzę gabinet od ośmiu lat. - przyznała. Wcześniejszych lat jako asysta uzdrowicieli nie wliczała w swój dorobek. Skierowały się korytarzem do pierwszej z pacjentek na liście. Alberta wyglądała na dość nieobecną, choć na pierwszy rzut oka trudno było ocenić czy to kwestia starczej demencji, czy zajmowały ją jakieś halucynacje. - Niestety tak. Później bardzo szybko się rozwinęła, dalej nie wiem, czy to kwestia pacjentki, czy przez ten pył. Alberta? - Shercliffe podeszła do kobiety, kładąc jej rękę na ramieniu, spróbowała zwrócić uwagę staruszki na siebie. Jej mimika i nieobecny wzrok nie były Bercie obce. Znała ten wyraz twarzy aż za dobrze, halucynacje przejmujące umysły osób w podeszłym wieku zdawały się jednocześnie odejmować im trosk i wyrywać całkowicie z rzeczywistości, a co słabsze głowy często wybierały pozostać w tej halucynacji i cieszyć się ciepłem, zielenią, kolorami. - Halucynacje. - zajrzała pacjentce w oczy, po czym poszła otworzyć okno i rzuciła zaklęcie zazwyczaj używane przez eliksirowarów w laboratoriach do wietrzenia oparów. Zamknąwszy je skierowała kroki do łazienki w pokoju Alberty, by zwilżyć mały ręcznik. - Możesz ocenić jak jej kondycja? Serce, ciśnienie... - zawołała, bo warto uzupełnić stan pacjenta, skoro już robią obchód.
Pokiwała głową z uznaniem. Osiem lat to naprawdę spory kawałek czasu i w dodatku w całkiem ciężkiej dziedzinie. Ogólnie magimedycyna była wymagającą sztuką, ale Noreen zawsze z cichym podziwem patrzyła na tych, którzy leczyli umysły zamiast ciał. Skóra, mięśnie i kości to jednak rzeczy lepiej podatne na regenerację, a w ostateczności można je było czymś zastąpić, znaleźć jakąś drogę na skróty. Z psychiką raczej nie działało to w ten sam sposób. - Imponujące - stwierdziła jeszcze, komplementując ją otwarcie, bo uważała, że Bertha zasługiwała na szacunek. Szczególnie że wyglądała naprawdę młodo. Może to te jej wielkie oczy czyniły jej twarz bardziej dziecięcą w odbiorze, stąd lekki dysonans w jej myślach? Wchodząc do sali, jej wzrok od razu padł na pacjentkę - Albertę, siedzącą z nieco nieobecnym wyrazem twarzy. Noreen spojrzała badawczo na Berthę, czy wygląd Alberty w jakikolwiek sposób ją martwił, bo ona sama nie miała pojęcia, jak na co dzień zachowywała się kobieta. Kto wie, może częścią jej podstawowej choroby było patrzenie w pustą przestrzeń? - A jednak? - mruknęła, ale zanim zdążyła zapytać lub powiedzieć coś więcej, psychiatrka zaczęła krzątać się, otwierając okno, wietrząc pomieszczenie oraz kierując kroki ku łazience. - Robi się - odkrzyknęła, choć nieco ciszej, bo jednak nie chciała wrzeszczeć pacjentce w ucho. Rozświetliła koniec różdżki zaklęciem lumos i przesunęła nim w prawo i w lewo przed oczami Alberty, sprawdzając reakcję zarówno jej samej, jak i jej źrenic, które w przeciwieństwie do posiadaczki oczu zrobiły cokolwiek. Następnie przyłożyła różdżkę w okolicę skroni kobiety, szepcząc pod nosem formułę caliditas, dzięki której zanotowała, że jej temperatura nie odbiegała od granic normy. Zaczęła wyciągać magiczny stetoskop, by posłuchać bicia jej serca. Pióro nakreśliło wyłącznie dla uzdrowicieli czytelne bohomazy EKG. - Jest stabilna, choć ciśnienie nieco wysokie. Odruch źreniczny zachowany, ale ona sama zdaje się światła nie rejestrować. Chyba faktycznie ma halucynacje - poinformowała Berthę, gdy ta pojawiła się z ręcznikiem. - Jeśli wyrazisz zgodę, mogę rzucić na nią zaklęcie focus. Może to pomoże jej pozbierać myśli? - zaproponowała.
Nie potrafiła odpowiadać na komplementy, więc jedynie skinęła głową. Nie umiała ocenić, czy to długo czy krótko. Jej gabinet był czymś, czego potrzebowała do prawidłowego funkcjonowania w społeczności i przeżywania z dnia na dzień. Małe-wielkie rutyny. Obiektywnie rzecz biorąc, może rzeczywiście to coś godnego podziwu. Przygotowała wilgotny ręcznik, z którym powróciła do pokoju pacjentki. Ubolewało ją, że tak niewiele było wiadomo o tym, jak zabezpieczyć pomieszczenia, ale i ludzi, przed tym wszędobylskim pyłem. Dla młodych i zdrowych organizmów, halucynacje były jedynie niewygodą - dla seniorów i dzieci, Merlin jeden raczył wiedzieć, jakie czekały ich długofalowe konsekwencje. Podeszła do Alberty i powoli, z niezwykłą starannością, ale i delikatnością otarła jej spojówki, okolice nosa. Przywołała szklankę, by napoić ją wodą, cały czas poszukując w jej oczach jakiegokolwiek kontaktu. Była niezadowolona, by nie użyć gorszego słowa. Frustrowało ją, jako lekarza, to, że pracownicy Domu Opieki nie przykładali większej wagi do troski nad tymi najbardziej kruchymi umysłami, jak ten Alberty. Zamyśliła się, słysząc diagnozę uzdrowicielki. Coś jej się tu całkiem nie zgadzało. - Alberto, wróć do mnie. - powiedziała, gładząc babcie po policzku. Miała niewiele umiejętności okazywania emocji kiedy było to potrzebne, co nie znaczyło, że nie posiadała ich wcale. Zdążyła się przyzwyczaić do niektórych z mieszkańców tej placówki, widok ich oczu, kiedy zapadali się wewnątrz własnych umysłów, był przykrym obrazem porażki. - Spróbujmy. - kiwnęła głową, zachęcając Finch do tego, by podjęła się rzucenia tego zaklęcia. Samej spróbowała wślizgnąć się w myśli seniorki, by ewentualnie odczytać co się w nich dzieje i czy zaklęcie focus w jakikolwiek poprawiło jej stan.
Używanie tej formuły bywało kontrowersyjne wśród uzdrowicieli, głównie dlatego, że bywało uzależniające oraz w dłuższym stosowaniu prowadziło do naprawdę silnego osłabienia organizmu. Dom magicznej starości był jednak wyposażony we wszelkiego rodzaju eliksiry wzmacniające, wobec czego jednorazowe użycie zaklęcie raczej nie powinno się wiązać u Alberty z negatywnymi skutkami. Poza tym chyba najbardziej zależało im na przerwaniu ciągu halucynacji. Noreen nie wiedziała i nie zamierzała w tej chwili pytać Berthy, czy ona sama padła już ofiarą wróżkowego smogu, bo nie było to ani miejsce, ani czas na podobną wymianę doświadczeń. Ona sama przeżyła to parokrotnie, na szczęście dość łagodnie. Miała natomiast doświadczenia z uczniami w szkole, szczególnie tymi wyjątkowo uparcie buszującymi po błoniach, którzy wpadali w naprawdę silne ciągi omamów. Jeszcze jeśli widzieli strumyczki, lasek, kwieciste łąki i śpiewali lub tańczyli, zachęcani do zabawy jakąś niespotykaną melodią, to pikuś. Najgorzej mieli ci, których nękały nieustanne głosy, szeptające do ich podświadomości jakieś okropieństwa. Kto wie, co zapętlało się teraz w stępionym pyłem umyśle Alberty? Noreen obserwowała, z jaką starannością Bertha obmywała z twarzy kobiety resztki błyszczącego smogu, czując ścisk w gardle na myśl o tym, że kobieta mogła teraz niemo cierpieć we własnej głowie. Zawsze bała się tego, co magia mogła zrobić z ludzkim umysłem - bo niestety na tyle, na ile zdołała te sprawy zgłębić, magia mogła z nim zrobić naprawdę wiele przykrych rzeczy. Słysząc aprobatę ze strony psychiatrki, skinęła tylko głową, po czym wycelowała różdżkę w Albertę i szepnęła "Focus", licząc, że rozjaśni to nieco jej splątane, skołatane myśli, a może nawet obudzi te uśpione, uznane już za całkowicie zapomniane?
Obserwowała jak lekarka postępuje ze swoimi sposobami. Doceniała jej wkład i wsparcie, nawet, jeśli była dość powściągliwa z reakcją. Nie oceniała używania zaklęcia focus zbyt surowo, bo ją i jej legilimencyjne praktyki też stare próchna określały kontrowersyjnymi. Shercliffe wierzyła w rozwój nauki, a nie trwanie przy upuszczaniu krwi i pijawkach. W międzyczasie kiedy Noreen zabierała się za próby wyrwania umysłu Alberty z marazmu halucynacji, pospiesznie uzupełniła kartę pacjentki o te dane, które uzdrowicielka podała jej przed chwilą. Wysokie ciśnienie, odruch źreniczny, temperaturę. Nawet skrobiąc na papierze, trzymanym w powietrzu, miała pismo ostre i idealnie równe, jak od linijki. Perfekcyjne. Legilimens odbił się gładko od umysłu staruszki. Spłynął po jej świadomości jak kropla wody po kaczce. Zmarszczyła brwi z niezadowoleniem. - Ona potrzebuje dokładniejszego badania. - powiedziała prostując się. To nie były objawy, które wyglądały jak coś, co mogło przeminąć za kilka minut, czy nawet godzin - Najwyraźniej efekty wróżkowego pyłu w jakiś sposób wchodzą w reakcję z jej postępującymi objawami demencji. Podejrzewałam, że to może się zadziać, przy czym miałam nadzieję, że nie w takim stopniu. - zanotowała swoje spostrzeżenia w dokumencie, po czym otworzyła i przejrzała pozostałe karty, dwóch innych seniorów, którymi miały się zająć. Musiała podjąć rzeczową decyzję, rozważając, czy stan Alberty wytrzyma resztę obchodu, czy powinna postawić ją za priorytet. - Chciałabym przynajmniej zajrzeć do Stefana i Christophera. Zgłoszę pielęgniarzom, żeby przygotowali ją do podróży, potem zabiorę ją do Munga. - oznajmiła w końcu, zamykając jej teczkę i spoglądając na Noreen z jakimś pytaniem w oczach. Nie wiedziała, czy uzdrowicielka chce dalej z nią kontynuować badania, czy może chciałaby zostać z Albertą, bądź ruszyć w kierunku jakichś innych swoich obowiązków.
Niby nie czuła się oceniana podczas wykonywania swojej pracy, a jednak niezadowolenie odbijające się w kamiennej twarzy Berthy było dla niej całkiem dobrze wyczuwalne. Domyślała się, że nie była niezadowolona z niej samej (ale kto wie, może gdzieś tam głęboko w oczach czaił się zawód związany z młodą lekarką?), a po prostu z sytuacji i frustracja związana była prędzej z obawą o zdrowie Alberty, niż z nią samą. Mimo tego spięła się, patrząc na całą tę sytuację i nie do końca rozumiejąc, co się działo. Focus chyba nie zadziałał, przynajmniej nie na tyle, by staruszka odezwała się. Należało też dodać, że Finch nie była do końca świadoma używanej na pacjentce legilimencji, także dodatkowa warstwa narastającego napięcia w związku z jej stanem ominęła ją kompletnie. - Może pył reaguje negatywnie z którymś podawanym lekiem? - zasugerowała, myślami próbując wrócić do dokumentacji, jako że fizycznie to Bertha była w jej posiadaniu, kreśląc wściekle i skrupulatnie jakieś notatki. Dostrzegła w jej oczach dylemat, więc zaoferowała się. - Idź do pacjentów, ja przekażę pielęgniarzom informację. I kartę. Przygotują ją do podróży pewnie akurat wraz z końcem twojego obchodu - zaproponowała, uznając to za najlepsze wyjście z sytuacji. Alberta, choć nieświadoma własnego położenia, wydawała się być stabilna. Jeśli Noreen postawi za priorytet dopilnowanie prędkiego przygotowania jej do podróży, Bertha będzie mogła zająć się resztą swoich podopiecznych i nie zostać w tyle z pracą. Jak postanowiły, tak zrobiły.
/ztx2
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
Nie jest łatwo nauczyć kogoś, kto całe życie spędził z nogami twardo stąpającymi po ziemi, jak wzbić się w powietrze i poczuć wiatr we włosach. A już na pewno nie jest łatwo, gdy grupa uczniów ma średnią wieku przekraczającą osiemdziesiąt lat, a doświadczenie latania ogranicza się do snów o lataniu na dywanach czy deskach do prasowania. Ale Danny? Baxter i jego jowialna osobowość potrafiły zdziałać cuda!
Zajęcia odbyły się w wielkim ogrodzie należącym do domu spokojnej starości. Seniorzy rozłożyli się wygodnie na ławkach w cieniu starych drzew, gdy Danny, z szerokim uśmiechem, rozpoczął od rozdania ciepłej herbaty i ciastek. – Bo przecież nikt nie chce umierać, znaczy się latać z pustym żołądkiem! – zażartował, wzbudzając śmiech. Po chwili przystąpił do omówienia "teorii lotu", którą streścił w trzech prostych zasadach: – Miotła powinna być między nogami, grawitacja to tylko teoria, a jeśli upadniesz, zrób to z klasą.
Po krótkim wstępie wszyscy przeszli do rozgrzewki na świeżym powietrzu. Australijczyk zaprosił swoich podopiecznych do czegoś, co nazwał "miotlarskim aerobikiem". Seniorzy machali rękami, kręcili biodrami i śmiali się, gdy Danny, wzorem trenera z mugolskiej telewizji, krzyczał: – I w górę! I w dół! Wyżej nogi, Mrs. Jackson, a może znajdzie Pani chłopaka! Słoneczne promienie przebijały się przez liście drzew, dodając energii i radości wszystkim uczestnikom, w tym samemu prowadzącemu, który naprawdę czuł się w swoim żywiole.
Następnie przyszła pora na część praktyczną. – Dzisiaj poznajemy naszą miotłę – oznajmił, wskazując na równo ustawione miotły na trawie. Każdy z uczestników wziął po jednej, często równie starej jak i uczniowie, a Danny instruował, jak ją przytulić, pogłaskać i wprowadzić w stan gotowości. – To trochę jak, ekhem, powiedzmy, że z kotem – niech czuje się doceniona, a może nawet cię polubi. Kiedy miotły były już gotowe, Danny zaproponował pierwsze podejście do startu. – Dobra, seniorzy! Na trzy – unieśmy się! Raz… Dwa… Trzy! – krzyknął, ale zamiast fali startujących czarodziejów, słychać było jedynie gromkie "och!" i kilka niezgrabnych podskoków. – W porządku, w porządku, Rowan! Pamiętaj, lewa noga na miotłę, nie prawa! – śmiał się, widząc całe to zamieszanie.
Jednak po kilku kolejnych próbach pojawiły się pierwsze sukcesy. Mrs. Helen uniosła się kilka centymetrów nad ziemią, a Danny zaklaskał w dłonie jak dziecko w święta. – Brawo! To jest duch! Tak trzymać, Mrs. Helen! – wołał z entuzjazmem. – Walter, nie przejmuj się, jeśli miotła ucieka na bok – to tylko próba wyrażenia swojej osobowości.
Pod koniec zajęć, pod kwitnącymi krzewami i szumiącymi liśćmi, wszyscy, choć zmęczeni, byli pełni radości. Danny zaproponował zakończenie spotkania tradycyjnym "lotem towarzyskim" na długości kilku metrów. Seniorzy starali się, jak mogli, a Danny biegł obok nich, udając, że sam leci na miotle. – A teraz – zygzak! A teraz – piruet i zwis wrońskiego… żartowałem, Peter, na Merlina! – krzyczał, wywołując śmiech i aplauz.
Na koniec każdy dostał "dyplom za odwagę w obliczu lotu", a Danny powiedział z szerokim uśmiechem: – Nie martwcie się, za tydzień pójdzie nam lepiej. Najważniejsze to dobrze się bawić – a kto wie, może już niedługo będziemy robić wyścigi? Zajęcia zakończyli ciepłym pożegnaniem i obietnicą spotkania w przyszłym tygodniu. Danny machał na pożegnanie, przechodząc przez ogród pełen kwiatów i śmiechu, zostawiając za sobą grupę zadowolonych seniorów, którzy już teraz snuli plany na przyszłe loty. Bo jak się okazuje, nigdy nie jest za późno, by wzbić się w powietrze i odkryć w sobie odrobinę magii.