Ustronne miejsce, znajdujące się nieopodal głównej plaży, które cieszy się znacznie mniejszą popularnością. Ścieżka prowadząca ku plaży jest wąska, piaszczysta i z obu stron porośnięta wysokimi trawami, przypalonymi ostrymi promieniami słońca. Na brzegu można zaznać odrobiny spokoju, gdyż lokacja nie jest często uczęszczana, a sam brzeg nie został przystosowany pod turystów. W piasku aż roi się od drobnych muszelek, a wieczorami śmiało można zerkać w niebo, by doszukać się spadających asteroidów.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Bo chcę ją po prostu zobaczyć. – taka odpowiedź padła, kiedy zadał sobie myślowe pytanie – zresztą zadawane raz po raz za każdym razem – Jak to się stało, że znów się spotykamy? Joshua zapewne powiedziałby, uprzednio uderzając go przez łeb, coś w stylu „jełopie, na tym to właśnie polega” choć nie do końca był pewien, czy jego przyjaciel użyłby akurat takiej inwektywy. Niemniej sens pozostawał ten sam. Prawda była taka, że odkąd porozmawiali w domku numer jeden – to choć trwało to krótko – to jednak było bardzo… oczyszczające, a z pewnością nakreślające kilka spraw. To z kolei sprawiło, że czuł się o wiele lepiej. I choć może nie był to jakiś olbrzymi krok – „Był.” wtrącił Joshua Walsh – to jednak posunęli się dość mocno do przodu i zdawało się, że czuli się dużo swobodniej w swoim towarzystwie, tym razem już bez presji pozwalając sobie na mniejsze kroczki, które być może doprowadzą ich bez presji do jakiegoś celu. „Znowu będzie woda.” – tyle jedynie jej przekazał poza oczywistością w postaci wytycznych co do tego, gdzie miała przyjść. I oczywiście godzinę. Nie było to jednakowoż ostrzeżenie, morze bowiem raczej im nie groziło, kiedy mieliby znaleźć się w jako-takiej odległości od niego, poza tym nie mógł sobie odpuścić ich wspólnego inside-joke, który rozumieli tak naprawdę tylko oni w kontekście innym niż nazwisko Éléonore. Zawsze mógł też po prostu użyć aquamenti, nie ukrywając że opcji było mnóstwo. Przybył więc, zgodnie z ustaleniami, choć dużo wcześniej niż założył to wobec dziewczyny – na dziką plażę, którą w zasadzie, przez przypadek, odkrył jakiś czas temu. Z radością stwierdził, że nie pojawia się tutaj praktycznie nikt poza kilkoma ptakami szukającymi pożywienia. Jeśli chodziło o ludzi to nie dało się tu spotkać żywej duszy – martwej w postaci ducha też. Tak też było i tym razem, kiedy to po zachodzie słońca jego noga postała na miękkim, nie różniącym się niczym od normalnej plaży, piasku. Nie popełnił dwa razy tego samego błędu, tym razem wybierając się tu boso, jedynie awaryjnie trzymając w dłoni swoje buty tak na wszelki wypadek, gdyby jednak droga powrotna miałaby okazać się bardziej wyboista. Jak to mawiają, przezorny zawsze ubezpieczony. Postawił kilka kroków wzdłuż wydm, w ostateczności dość niedaleko od wejścia wynajdując miejsce, które uznał za odpowiednie. Machnął ręką, rozwiewając na boki nadwyżki piasku, rozstępujące się przed nim niczym morze przed pewnym typem z magicznej, mugolskiej książki, aby już po chwili ułożyć ziarenka w zgrabny murek z ‘wydeptanym’ pośrodku miejscem. Z torby u boku wyjął koc, który rozłożył na przygotowanym metrażu, a zważywszy na wieczorną porę rozświetlił magią kilka punktów wokół świecącymi kulkami, które powoli opadły na piasek wyglądając jakby ktoś upuścił grono świetlików. Rozejrzał się uważnie, przez chwilę zastanawiając się czy aby nie przesadził, już po chwili karcąc się w myślach tym, że nie było to nic takiego. Udogodnienie. Żeby nie musieć tonąć w zwałach piachu. Tak, tak właśnie sobie to tłumaczył. Wygodą. Zerknął na swój mechaniczny zegarek, bardzo szybko dochodząc do wniosku, że był tu o wiele za wcześnie i miał jeszcze całkiem dużo czasu. Z drugiej strony wychodził z założenia, że lepiej być przed, aniżeli się spóźniać, a jakieś zajęcie zawsze sobie znajdzie. Przysiadł więc na kocu i kompletnie przez jakiś czas nie zwracając uwagi na otoczenie, zaczął bawić się piaskiem, kształtując go w przeróżne stworzenia i tworząc z niego różne, pomniejsze historie. Czekał.
...Mgliście pamiętała pierwszą noc tego wyjazdu. Pewne rzeczy, pewne gesty i pewne słowa utkwiły jej jednak w głowie na tyle, że towarzyszyły jej każdego następnego dnia. Choć doskonale je zapamiętała, to jednak wracała do nich myślami, jak gdyby chcąc upewnić się, że były prawdziwe. Bez dwóch zdań ich ostatnia szczera rozmowa była przełomem. Może nie tak spektakularnym jakby się spodziewali postronni obserwatorzy, ale jednak. Małymi kroczkami ku celu. Tylko... jaki był ten cel? Czego właściwie chciała? Choć wyraziła się dość jasno, gdy ściskała jego dłoń, to jednak bała się przyznać sama przed sobą, że oczekuje czegoś więcej. Ale najłatwiej przecież oszukiwać samą siebie. ...Propozycja kolejnego nieprzypadkowego spotkania była dla niej niczym ucementowanie relacji. Była widocznie podekscytowana. A gdy jeszcze dodać do tego tę pewną nutę tajemniczości, którą stworzył poprzez niejasne wskazówki co do miejsca, to... Mogła pokusić się o stwierdzenie, że oto po raz pierwszy podczas tego wyjazdu cieszyła się ze zmiany otoczenia i z wakacji. Do tej pory pozostawała w fazie nieustannej czujności, bo przecież sprawowała funkcję opiekuna wspomagającego. Nie potrafiła się wyluzować i wciąż myślała o zdarzeniach, które rozegrały się w Dolinie jeszcze na początku lata. Gdy mijała na terenie ośrodka swoje rodzeństwo i kuzynostwo, to czuła charakterystyczny ucisk w żołądku. Licho nie spało. Wiedziała to. Choć teraz był czas, by zebrać siły i zapomnieć na chwilę o wszelakich zamieszkach, to jednak dla niej było to niemalże niewykonalne. ...Szła przez mokradła w kierunku opuszczonego portu, a im bliżej celu była, tym wyraźniej czuła morską bryzę i przyjemny, nienachalny wiatr na twarzy. Gdyby znalazł się w okolicy ktoś jeszcze, jakaś postronna dusza (nie licząc oczywiście Alyssy), to z pewnością Éléonore wzięta byłaby za wariatkę. No bo kto normalny szczerzy się sam do siebie? Droga minęła jej wyjątkowo szybko i ani się obejrzała, była już przy wąskim przejściu na ukrytą plażę. Och, jak dawno nie była nad otwartą wodą! Być może było to śmieszne, ale rzeczywiście czuła jakiś pociąg do... wody. A teraz miała z nią jeszcze inne skojarzenia, wspomnienia. Związała włosy w niedbały kucyk, bo wiatr od brzegu targał nimi niemiłosiernie, a potem ruszyła przed siebie, mając nadzieję, że jednak dobrze trafiła. ...Upewniła się dość szybko, dostrzegając go już z oddali. Spodziewała się, że będzie na nią czekał, ale nie spodziewała się... wszystkiego innego. Czyżby przenieśli się do świata jakiejś romantycznej powieści? A może właśnie przeszła przez portal i grała w tej komedii, na którą dostali się przypadkowo jakiś czas temu? Nie, zdecydowanie nie spodziewała się uświadczyć takiego obrazka. Jednak było to... miłe. Cholernie urocze i rozbrajające. Szczególnie, gdy uświadomiła sobie, że zrobił to wszystko dla niej. On - Alexander Voralberg. Czy to już oficjalny koniec 2020 roku? Znów wypełniło ją to swoiste ciepło i znów... się uśmiechnęła. Swansea, na Merlina! - Nie wiedziałam, że drzemie w Tobie taki niepoprawny romantyk. - rzuciła zaczepnie na powitanie, bo jakoś wzajemne docinki były bardziej w ich stylu, niźli słodzenie sobie czy prawienie komplementów. Mimo wszystko. A to, że wewnętrznie rozpływała się nad piękną scenerią i urokiem tego ustronnego miejsca, to... już inna kwestia. Usiadła obok niego, nie czekając na pozwolenie i przyjrzała się mu uważnie. Był spięty czy wyluzowany? Co siedziało mu w głowie? - Jak znalazłeś to miejsce? - zapytała szczerze ciekawa. ...Imponował jej już w wielu aspektach, ale teraz mogła dopisać do tej listy jeszcze jedną rzecz. Damn it.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Podparł łokieć na swoim zgiętym kolanie, z kolei podbródek opierając na zaciśniętej pięści. Drugą ręką, w której trzymał swoją różdżkę, kreślił leniwie wzory na piasku, poczynając od jakichś prostych znaków runicznych, które pamiętał ze szkoły, na magicznych stworzeniach kończąc. Nie miał wrażenia, że czeka długo, bo w istocie niewiele minut pozostało do tego, aby się pojawiła. Nie mógł się jednak doczekać. Choć nie wiedział jak sam zareaguje i jak ona odbierze tę… czy powinien nazywać to randką? Skoro ta pechowa wyprawa do kina nią była, to dlaczego nie dzisiaj? Zdecydowanie nie mogli nazwać tego zwykłym spotkaniem, bo te mieli codziennie wieczorem. Jakkolwiek to nie brzmiało, tak kryło się za tym wyłącznie posiadanie wspólnego pokoju. Za mocno skupił się na swoim piaskowym szkicowaniu, bowiem kompletnie nie zauważyli, kiedy się do niego zbliżyła. Zdecydowanie źle na niego działała, jeżeli chodziło o jego koncentrację, ale nic nie mógł na to poradzić. Najwyraźniej tak musiało być, tworząc jednocześnie z tego jego słabość. Z niej tworząc jego słabość – tak, to zdecydowanie lepiej odpowiadało rzeczywistości. Czy mu się to podobało czy nie, to tak właśnie było i choć samo w sobie było minusem, tak jednak znajomość z nią niewątpliwie dodawała tę pionową kreskę tworzącą plus. - Romantyk? – zapytał, nie odwracając wzroku na jej osobę i kończąc ostatnie kreski szkicu w piasku, który w ostateczności całkowicie rozmazał. Dopiero wtedy zwrócił na nią swoje spojrzenie jasnych tęczówek uśmiechając się subtelnie. O tak, zdecydowanie to było jedno z tych uniesień kącików ust, które przeznaczał ostatnimi czasy specjalnie dla niej. Co gorsza zdawało się, że doskonale zdawała sobie z tego sprawę. – Po prostu wygodnicki typ. – naprawdę w to wierzył. Że za tym wszystkim nie stał prozaiczny romantyzm, a jeszcze bardziej kolokwialna wygoda. Bo tak w istocie było – raz, że nie musieli siedzieć na niewygodnym piasku, a dwa, że było trochę jaśniej. Tak. Dokładnie tak właśnie to sobie tłumaczył, a jak wszyscy dobrze wiedzieli Voralberg zawsze wiedział lepiej. Odsunął się (ale minimalnie!) aby zrobić jej miejsce tuż obok siebie, a kiedy usiadła obok nie pozostawał jej dłużny w kwestii spojrzenia. A im dłużej na nią patrzył tym… no właśnie, co? Co Ty ze mną robisz Swansea? – Zaskoczę Cię odpowiedzią. Przypadkiem. – i wcale nie żałował. Było tu cicho, pusto, a wysokie trawy skutecznie chroniły przed wiatrem. Spokojny szum fal, rześkie powietrze, miękki piasek i czyste, rozgwieżdżone niebo. Nie potrzebował niczego więcej, a teraz postanowił się podzielić tym miejscem z nią. Ponieważ chciał je jej pokazać. Chciał, aby sprawiło jej radość tak, jak jemu gdy w nim przesiadywał. Z kapą – jak to on twierdził – wygodnego koca i naziemnych świetlików. Patrzył na nią przez chwilę w całkowitej ciszy, aby w końcu otrząsnąć się z zapatrzonego letargu. Ogarnij się! – krzyczały jego myśli, które jeszcze ostatkiem sił broniły się przed tym, aby no właśnie, co? W domku tamtego wieczoru powiedział jej aż za dużo, obiecał jej w zasadzie całkiem sporo. Dlaczego teraz miałby się „ogarniać”? Czy mleko nie było już rozlane? - Wiedziałem, że Ci się spodoba. – to nie było zwyczajne stwierdzenie, bowiem okraszone nutką złośliwości i pewności siebie wciąż pozostawało w domenie ich wspólnego droczenia się, bez którego ta relacja nie mogła istnieć. Ostrożnie położył się na kocu, podkładając ręce pod głowę i zwracając swoje spojrzenie w niebo. Wciągnął głęboko powietrze w płuca i wypuścił je o dziwo dość spokojnie, gdzieś wpuszczając niewinną myśl na temat tęsknoty za tym zapachem morskiego brzegu. Nastrój nagle zmienił się na bardziej tajemniczy. – A co do koca, to po prostu od zawsze uwielbiałem patrzeć w gwiazdy. – powiedział z nagła, rozglądając się po nocnym niebie w poszukiwaniu tych spadających, których aktualnie powinno być całkiem sporo. – I po prostu tak pomyślałem… – zaczął, ani na chwilę nie patrząc na nią. Delikatna iskierka podenerwowania rozbłysła w jego żołądku. – …że… – no dalej, wyduś to z siebie, nie masz dwunastu lat. - Że oglądanie ich w twoim towarzystwie… mogłoby być… ciekawsze. – kurwa mać Voralberg, ogarnij się. Ciekawsze? Naprawdę? Nie było nic lepszego do powiedzenia? Na Merlina. Z drugiej strony co miał powiedzieć? Éléonore, mam wrażenie, że mógłbym z Tobą oglądać gwiazdy do końca życia?
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Przeczytała chyba już wszystko, co mogła na temat zaklęć związanych z muzyką i wydawaniem dźwięków. Zapewne teraz obudzona w środku nocy mogłaby z głowy napisać wszystko, co wiedziała na ich temat bez zbędnego zastanowienia. Teraz potrzebowała jedynie nieco więcej czasu na to, by móc przestudiować także nieco odmienne zaklęcia. Potrzebowała do tego jedynie jakiegoś cichego miejsca, w którym mogłaby skupić się na lekturze kolejnej księgi zaklęć. Oraz jednej poświęconej magicznym wynalazkom. Tym razem chciała uważnie przyjrzeć się temu jakiego zaklęcia stosowano w przypadku tworzenia i pisania wyjców. Z jakiegoś powodu to właśnie dzika plaża w okolicach opuszczonego portu wydawała jej się do tego idealnie nadawać. Przynajmniej w tym miejscu mogła mieć zapewniony spokój i ciszę. Dlatego też rozsiadła się tam wygodnie z podręcznikami oraz przyborami do pisania, by móc zagłębić się w tajniki odpowiednich zaklęć. Ostatnio doszła do wniosku, że jeśli rozpracuje dokładnie tę kwestię to będzie w stanie użyć czegoś podobnego, aby być w stanie się swobodnie komunikować. Jeśli chodziło o wyjce to zaklęcie wydawało się być uśpione do czasu aż dana osoba otworzyła list. Lub zachowywało się jak coś na kształt mugolskiej bomby: aktywując się po tym jak minął przeznaczony na to czas. Zatem istniały dwie opcje: zapalnik lub licznik zegarowy. Tylko czy istniała możliwość, by zapisany tekst od razu ożył mową bez większego opóźnienia lub czynnika wyzwalającego? Przewracała kolejne strony książki, drugą ręką zapisując coś nieco koślawo i pospiesznie w leżącym tuż przy niej notatniku, z którym praktycznie się nie rozstawała od początku wakacji. Nie potrzebowała zbyt wiele czasu, by wkrótce kartki zeszytu pokryły się jej licznymi przemyśleniami oraz pomysłami na utworzenie nowego zaklęcia, które powinna przetestować, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja. Chwilowo jednak chciała przeprowadzić swój mały research do końca. Przez chwilę poświęcała czas również na zapoznanie się z zaklęciami, które bezpośrednio oddziaływały na tekst, mając nadzieję, że może z nich zaczerpnie również jakiś pomysł, gdy tylko rozpracuje ich działanie. Możliwe, że potrzebowała fuzji odpowiednich zaklęć, by osiągnąć obiecany efekt. Ciekawa również była tego czy opracowane zaklęcie zadziałałoby również na magiczny tekst zapisany w powietrzu przy pomocy Scribo. Miała wrażenie, że na pewno byłoby to dużo bardziej skomplikowane, ale liczyła na to, że przy odpowiednim zaangażowaniu mocy magicznej i skupieniu udałoby jej się osiągnąć ten cel. Miała również cichą nadzieję na to, że zaklęcie uda jej się od razu opanować bez większego problemu w formie niewerbalnej, bo o to tu w końcu chodziło. Miała już konkretny pomysł oraz kilka sposobów na jego realizację zapisanych krzywym pismem w notatniku. Miała nadzieję, że to wystarczy. Przez pewien czas wpartywała się jeszcze w samodzielnie zapisany tekst, zastanawiając się nad sensownością swoich spostrzeżeń i poddając je krytycznej analizie. Dopiero upewniwszy się, że to wszystko ma sens, wstała i zebrawszy swoje rzeczy ruszyła w kierunku pensjonatu.
...Dlaczego zwlekał ze spojrzeniem? Czy potrzebował chwili, by uspokoić kołatanie serca? By zebrać myśli? Czy piaskowe rysunki były aż tak absorbujące? ...Dlaczego... w ogóle to analizowała? Nonsens. Znów urządzała mimowolne wędrówki po psychologicznym labiryncie, którego metą miała być voralbergowa encyklopedia z najnowszym dodatkiem "Rozbij ten mur sama! Praktyczne porady docierania do serca i umysłu Pana Ekscentryka". Oj tak - takiego egzemplarza nie powstydziłyby się nawet Esy i Floresy. A ona gotowa była wydać na takową księgę wszystkie galeony... o ile by istniała. Nie istniała, więc Swansea musiała radzić sobie sama. Stąd ten brak pośpiechu. ...Spojrzała na niego wymownie, gdy uraczył ją dość niewyszukaną wymówką. A przynajmniej dla niej był to najzwyklejszy wykręt. Czyżby wstydził się przyznać, że czasami ma przebłyski romantyzmu i bywa... uroczy? - Taaak, wygoda przede wszystkim. Podróże Błędnym Rycerzem będąc półmartwym to już najwyższa forma wygodnictwa. Pięć gwiazdek na pięć. Fajnie rzuca o ściany, prawda? - parsknęła śmiechem, wbijając tę werbalną szpilkę, której nie umiała sobie odpuścić. Prawdę mówiąc... nie wiedziała, dlaczego nagle przypomniała sobie o tym incydencie, ale nie mogła sobie oszczędzić tego nawiązania. Tym bardziej, że jej celem nie było ponowne prawienie morałów i matkowanie. Na dowód tego uśmiechnęła się szerzej, by nie miał wątpliwości, że żartuje i nawet nie liczy na to, że będzie na ten drobny sarkazm odpowiadał czy jakoś go komentował. ...I w ułamku sekundy przestała być tak bardzo pewna siebie. Załamała się pod intensywnością jego spojrzenia. Cholerne jasne tęczówki! I ich przenikliwość! W półmroku ich dzikość była nad wyraz widoczna. Czasami miała ochotę zakryć jego nadzwyczajne oczy swoimi dłońmi, ale pokusa ta zawsze trwała niesamowicie krótko. Bo lubiła je, coraz to bardziej. Uzależniały. Jak cały on. - Całkiem dobrze mnie znasz, Alexandrze. - skąd to nagłe ciepło? To, co rozlało się po całym jej ciele? I jakby... oddech przyspieszył? Menopauza jak nic! Tak, to na pewno ona... - Chapeau bas! ...Obserwowała z dużą dozą ciekawości to, jak z wolna kładzie się na kocu i rozważała, czy powinna pójść w jego ślady. Coś ją blokowało, znów jakaś paskudna, wewnętrzna siła wiedziała lepiej co robić. Mimowolnie obejrzała się za swoje prawe ramię, by skontrolować działania Alyssy. Jeśli istniało coś, czego miała już serdecznie dość podczas tych wakacji, to właśnie obecność duszki. Zachowywała się przez nią nienaturalnie, robiła głupstwa i podejmowała pochopne decyzje. A tutaj, na tej plaży, chciała być... tylko z nim. Bez żadnych zjaw i bez... wątpliwości. Szukając ratunku w swojej głowie, przesunęła ręką po kocu i zjechała nią poza jego krawędź. Piasek był tak przyjemnie zimny, a jego tekstura - te drobinki - tak kojąca dla dłoni. Zagarnęła w pięść nieco, by po chwili przesypać piach przez palce. Dziwne, ale pomogło. Wyraźnie poczuła, że się uspokaja. I ostrożnie, bezgłośnie położyła się obok niego, w pewnej odległości. Dokładnie takiej, że gdyby byli Tristanem i Izoldą z mugolskiej legendy celtyckiej, to pomiędzy nimi zmieściłby się nagi miecz. Zwróciła twarz ku niebu i przymknęła powieki, słuchając jego niesamowicie miękkich, choć odrobinę chaotycznych, słów. ...I znów jej serce zadrżało, znów było spłoszonym ptakiem w zbyt ciasnej klatce. Dlaczego miała wrażenie, że w jego umyśle siedzą inne zdania? Nie odpowiedziała od razu, czekała spokojnie aż powie wszystko to, co zamierzał (bądź nie) i skupiała się na odgłosach fal. To szumiało morze, czy to tylko natłok myśli w jej głowie? Otworzyła oczy gwałtownie, chcąc wyostrzyć zmysły. Naiwna. Zaskoczyła ją jasność nieba, gwiazd. Były takie białe, przenikliwe, bystre. Przypominały jej trochę... ...Nonsens po raz drugi. - Niebo tutaj jest takie czyste. I jakby bliżej. Daje to złudzenie, że zaraz... nas pochłonie. - nie wiedziała co odpowiedzieć i to było jedyne, co przyszło jej do głowy. Może trywialne, może kompletnie odklejone od rzeczywistości. Ale co miała mu odpowiedzieć? "Całe moje życie jest ciekawsze, odkąd się w nim pojawiłeś"? ...A fale napięcia to odpływały, to znów przypływały, wyrzucając na brzeg drobinki niepewności i kamyczki determinacji. Do podjęcia kolejnego kroku. Czas najwyższy, by woda omyła ten twardy klif, by kolejne okruchy się osypały. Bez encyklopedii, bez poradników. ...Dlaczego zwlekała?
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Miał ochotę zachować się jak ostatni, niewychowany gówniarz i pokazać jej język. Mała, złośliwa… uch. Nie mógł powiedzieć na nią złego słowa i nie chciał, co nie zmieniało faktu, że nie pozostawała mu dłużna, odpowiadając pięknym za nadobne. Ostatecznie powstrzymał się jednak, mrużąc oczy i unosząc kącik ust w podejrzliwym wyrazie twarzy, nie siląc się tym razem na żadną odpowiedź. Bynajmniej nie dlatego, że jej nie miał, po prostu nie chciał wracać do tamtego momentu i przypominać jej jak bardzo wtedy cierpiała. On doskonale pamiętał, całkowicie w tym momencie pomijając fakt własnego – w przeciwieństwie do jej psychicznego – fizycznego bólu. Teraz być może żartowała, ale po co drążyć temat? Było minęło. Lepiej było wracać do tych przyjemniejszych wspomnień, te bardziej bolesne pozostawiając na inne okazje. - O dziwo jestem w stanie powiedzieć to samo o Tobie. – z jednej strony to było dość spontaniczne i nieplanowane stwierdzenie w odpowiedzi na jej słowa, z drugiej jednak całkowicie nie przejął się faktem, że je wypowiedział. Było… prawdziwe. Co prawda nie wiedziała o nim jeszcze całkiem sporo i tak naprawdę nie spędzała z nim aż tyle czasu, aby poznać jego osobowość całkowicie od podszewki, ale nie zmieniało to faktu, że miała świadomość wielu rzeczy, dla innych śmiertelników tak bardzo niedostępnych. Nie żałował. Póki co. Choć jakby nie patrzeć, to miał wrażenie, że długo nie będzie. Przez dłuższą chwilę na nią nie patrzył, dając jej nieświadomie moment na uspokojenie myśli. Co prawda słyszał przesypywanie piasku, tak ciche, a jednak dla niego dostępne, ale nie skojarzył go z faktem, iż próbowała się dzięki temu wyciszyć. A przynajmniej swoje myśli. Wciągnął powietrze, napawając się jego rześkością i w zasadzie… na tym stanęło. Nie wiedział, jaki miało zapach, w zasadzie nie pamiętał już, jak pachniała wieczorna morska bryza. Żałował, ale nic nie mógł zrobić. Dopiero kiedy Éléonore położyła się obok niego, rozbudził się z ze swojego letargu i zamyślenia, ale nie patrzył na nią. Po prostu mówił to co mu ślina na język przyniosła, choć zamiast tej spontaniczności sprzed chwili ważył każde, jedno słowo. Te były dużo trudniejsze… szczerość kosztowała sporo. Nie sądził, że będzie aż tak trudno. - A niech pochłania. – wyrwało mu się z nagła - jeśli już mowa o bezwiedności – bo była to perspektywa osiągnięcia jakiegokolwiek spokoju i… no właśnie, czego? Jakiejś metafory prywatności? Świętego spokoju? Jakiejkolwiek intymności? Patrzył w rozgwieżdżone niebo, co jakiś czas źrenicami śledząc szybko umykające Perseidy. Poczuł dziwne uczucie w żołądku, ale nie było to nic, co wskazywałoby na jakąś niepewność, a raczej przypływ… odwagi? Leżeli już jakiś czas i miał wrażenie, że z każdą kolejną chwilą osiągał jakiś dziwny, tylko sobie znany spokój. - Éléonore? – jego głos brzmiał dziwnie w otaczającej ich ciszy, przerywanej jedynie szumem fal i graniem świerszczy. Przewrócił się na bok, tym samym nieświadomie skracając dzielący ich dystans i podparł głowę na swojej dłoni, uważnie jej się przyglądając – każdemu uciekającemu kosmykowi z niedbałego kucyka, delikatnemu drżeniu ust, jej niebieskim oczom. Serce waliło mu w piersi na tyle mocno, iż miał wrażenie, że zaraz z niej ucieknie, a pewne obawy powoli rozlewały się po jego ciele. Ale nie mógł stchórzyć, nie teraz. Być może będzie miał kolejne okazje, ale odwlekanie tego wszystkiego sprawiało, że męczył się coraz bardziej, a to z kolei doprowadzało go do coraz większych wątpliwości. – Zostaniesz ze mną? – zapytał i bynajmniej nie miał na myśli tylko tego momentu, bo skoro chciała, aby był, to dlaczego nie miał być… na dłużej?
...Patrzyła w gwiazdy i szukała odpowiedzi w nieprzeniknionej czerni nieba, tak głębokiej i ciężkiej. Cięższej niż jej zagubiona dusza, choć ona nie miała wsparcia srebrzystych materii, nie była usiana jasnymi punktami dającymi nadzieję na zrozumienie swoich emocji i uczuć. Czasami myślała, że już doskonale wie, co ją spotyka. Czasami miała wrażenie, że jest w stanie zaplanować każde zdanie, słowo, myśl. A potem przychodziło jej zderzyć się z rzeczywistością, która łaskawa nie była. Pierwszy raz była w takiej sytuacji, pierwszy raz zależało jej aż tak. I pierwszy raz bała się porażki. ...Patrzyła w gwiazdy. Perseidy mknęły po podniebnej autostradzie, zostawiając za sobą migoczącą smugę, która znikała nim dziewczyna zdążyła mrugnąć po raz drugi. Było przyjemnie. Mogła wsłuchać się w otaczające dźwięki, wdychać subtelną woń morskiej wody i poddawać się podmuchom wiatru, który, wciąż nienachalnie, omiatał ich ciała. Odnajdywała w końcu ten upragniony spokój, a nadzieja na rozjaśnienie umysłu znów była wyraźniejsza. Gdyby tylko mogła wypowiedzieć życzenie... Niestety - czasy, w których wierzyła w moc spadającej gwiazdki już dawno minęły. Doskonale wiedziała, że teraz musi liczyć tylko na siebie, a sprawy brać w swoje ręce. Czuła wewnętrzny nacisk, gdy tylko przypominała sobie o ich ostatniej rozmowie. Tej, w której powiedziała o wiele więcej niż planowałoby jej skamieniałe serce. O wiele więcej niż pozwalał na to strach przed zobowiązaniami. ...Bo w tym wypadku wszystko było inne. Nowe. Odrobinę przerażające, ale jednak... nad wyraz... kuszące? ...Parsknęła śmiechem, gdy usłyszała jego odpowiedź. A niech pochłania. I słusznie! To zabawne, ale w tej chwili było jej wszystko jedno. A może... zwyczajnie niczego się nie obawiała? Nawet apokalipsy, końca świata? Bo... był przy niej? Zupełnie tak, jak chciała. Wszak sama poprosiła. Nie odwracała wzroku od nieba, nawet wtedy, gdy on skierował się w jej stronę. Kątem oka widziała, że dystans się zmniejszył, czuła też to charakterystyczne ciepło bijące od jego sylwetki. Przeklęła samą siebie w myślach, rugając te mimowolne dreszcze, które pojawiały się za każdym razem, gdy się niepokojąco zbliżał. Ile jeszcze upłynie czasu, zanim się do tego przyzwyczai? Wolno i niespiesznie odwróciła twarz, gdy wypowiedział jej imię. Przerażona i zaciekawiona jednocześnie. Ten ton nie zwiastował niczego... normalnego. Czuła to. Całą sobą. Ale czy była gotowa na to, co faktycznie usłyszała? ...W pierwszym odruchu chciała uciec. A przecież nie powiedział nic złego. Wiedziała, jak wiele kosztują go te słowa i czuła, że pojmuje to, co się za nimi kryje. Zdawała sobie sprawę, że to ona po części go zmienia, to ona kruszy ten mur, a przecież stało się to jej celem. A teraz, gdy widać było pierwsze prześwity, gdy się przed nią obnażał i stawał tak bezbronny, otwarty, to... nie umiała sobie z tym poradzić. Mieszanina złości, wzruszenia, irytacji i bezgranicznego szczęścia kotłowała się w niej, wywołując zawroty głowy. Dźwignęła się na rękach, spojrzawszy na niego wielkimi oczami. Oswoiła go, ale nie pozwoliła oswoić samej siebie... ...I nagle, zupełnie bez słowa, pochyliła się nad nim, osaczając go swoimi ramionami z obu stron, jak gdyby chroniła najcenniejszego skarbu, tym samym zmuszając go do ponownego położenia się. A potem, zupełnie bez ostrzeżenia, złożyła na jego ustach pocałunek. Z początku delikatny, nienachalny, w którym jednak szybko narodziła się namiętność, łapczywość i zachłanność. Stęsknionym ruchem palców oplotła jego żuchwę, bojąc się przerwać i otworzyć oczy. Czy na taką odpowiedź liczył? Czy wystarczyło to za werbalne zgodę? - Potrzebujesz odpowiedzi? - zapytała cicho, odsuwając się na kilkanaście cali. Na ustach majaczył się jej uśmiech, choć wzrok miała zatrważająco poważny. Dygotała, bynajmniej nie z zimna, nie od wiatru czy fal. ...Patrzyła w gwiazdy. Zamknięte w jego oczach. Widziała w nich niebo, które wciąż nie odpowiadało na jej pytania. Ale może wcale ich nie potrzebowała? Może nie musiała znać przyszłości, bo oto właśnie... widziała ją. Przypadek stawał się przeznaczeniem w tak niespodziewany sposób, w jaki przypływ omywa zziębnięte ziarenka piasku.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Miał wrażenie, że świat na chwilę się zatrzymał. Jeszcze przed chwilą świerszcze grające swoje własne melodie w akompaniamencie morskich fal całkowicie ucichły, jakby w oczekiwaniu na to co się wydarzy. Ich jedyne światło w postaci magicznych, święcących kul znikąd zaczęło przygasać, zupełnie jakby ich źródło skupiło się w tym momencie gdzieś indziej, bądź całkowicie zatraciło świadomość tego, że musi je podtrzymywać. Mogłoby się wydawać, że w tym momencie byli tu tylko oni – bez otaczających ich zewsząd uroków natury czy też uważnie przyglądających się im z góry, migoczących i spadających - aby się lepiej przyjrzeć - gwiazd. Nastąpienie momentu, w którym stał się nadzwyczaj spokojny, zaskoczyło również i jego. Nie czuł tego dziwnego uczucia w okolicach żołądka, a jego serce nie kołatało już jak szalone. Oddychał spokojnie, pozostając w tej samej pozycji, którą przybrał jeszcze chwilę temu i przyglądał się jej z charakterystyczną dla siebie uwagą. Oczekiwał odpowiedzi: teraz albo nigdy, w tę albo we w tę. Nie mogli krążyć wokół siebie w nieskończoność, próbując rozwikłać tę ciężką zagadkę swoich uczuć. Nie wiedział, dlaczego zapytał właśnie w tej chwili – nie planował tego, nie było to jego zamiarem i z pewnością wyobrażał to sobie inaczej o ile w ogóle. A jednak wyrzucił to z siebie w przypływie nagłej, nieświadomej wcześniej odwagi. Nie był jednak zaskoczony. Śmiałby pomyśleć, że było dla niego w tym coś naturalnego. Skoro wyszedł z tym pytaniem aż tak spontanicznie, to znaczyło to wiele. Nawet bardzo wiele. Bo Alexander się nie angażował. A przynajmniej nie tak, jak myślał, że to się robi. Los obdarzył go jedną osobą, z którą planował swoje życie, a która nie planowała swojego z nim. Człowieka, do którego sądził, że żywił niesamowite uczucia, a które przy tych, które poznał przy Éléonore wydawały się być niczym. A to prawdopodobnie miał być ich początek. Okazywało się, że mur, który ustawił wokół siebie, miał pewne luki, w które to właśnie ona potrafiła trafić. Że postanowienia, które sobie nadał, nie miały znaczenia, kiedy się do niego uśmiechała. Dla innych z pewnością było to coś prozaicznego, dla niego czymś niesamowicie wyjątkowym i nieco przerażającym. Nie rozumiał, jak do tego doszło, ale nastąpił taki moment, że przestał próbować i doszedł do wniosku, że najwyraźniej tak musiało być. I choć nie wierzył w przeznaczenie i inne tego-typu nonsensy, to miewał momenty, w których nie mógł nie stwierdzić, że los tak chciał. Ale los nie miał nic wspólnego z tym, co kierowało nią i jej odpowiedzią na zadane przez niego pytanie. Wolał jednak usłyszeć jakiekolwiek potwierdzenie bądź zaprzeczenie tu i teraz, niż przez kolejne miesiące próbować wciąż krążyć i krążyć w tej karuzeli niepewności i jednoczesnego przyciągania. Przyglądał się jej więc uważnie, nie łapiąc się na tym, iż jego powieki nie unoszą się i nie opadają, skupiając się całkowicie na niej i na każdej, jednej wiadomości, którą mu teraz wysyłała. Werbalną czy nie, obserwował ją dokładnie, doszukując się odpowiedzi, zanim cokolwiek powiedziała. O ile w ogóle powie cokolwiek. Patrzył w jej rozszerzone źrenice i śledził ją spojrzeniem białych oczu, kiedy się podniosła. To napięcie i chwila trwały w nieskończoność, a on sam miał wrażenie, że minęło kilka dobrych minut wzajemnego wpatrywania się w siebie, zanim coś w tym wszystkim się przetasowało po raz kolejny. Nie mógł powiedzieć, że się tego spodziewał. I choć jej ruch zdawał się być w pierwszym momencie dość gwałtowny, to mimo ogarniającego go natychmiastowego spięcia pozwolił położyć się na ziemi bez większego oporu. Eksplozja myśli w jego głowie rozbłysła w ułamkach sekund, kiedy poczuł na swoich ustach jej miękkie wargi, tak subtelnie i ostrożnie go dotykające, a wkrótce działające dużo bardziej zachłannie. Machinalnie jego palce zacisnęły się w okolicach jej talii, przyciągając ją nieco do siebie, a choć kontrolował to, w jakiej odległości się od niego znajdowała, to gdzieś podświadomie czuł, że chciałby mieć ją jeszcze bliżej. Nie odważył się jednak co do tego, aby skrócić dzielący ich dystans i doskonale wiedział, że stał za tym więcej niż jeden powód. Nie odrywał jednak od niej swoich warg, odwzajemniając jej pocałunek w jeszcze bardziej intensywny i nachalny sposób, niż robiła to ona. Był całkowicie osaczony i można rzec, że zdominowany, ale w najmniejszym stopniu, wyjątkowo mu to nie przeszkadzało. - Może jeszcze tylko krótkiego potwierdzenia panno Swansea. – wymruczał cicho, skracając nadany przez nią dystans i muskając czubek jej nosa w asyście delikatnego uśmiechu, który nie znikał, mimo że już po chwili na powrót złączył swoje usta z nią w kolejnym pocałunku. Fala gorąca i narastającego napięcia rozlała się po jego ciele. Czuł, że serce waliło mu jak szalone, ale było to całkowicie inne uczucie niż to stresujące, nękające go od kilku ostatnich miesięcy. Delikatne zmarszczki mimiczne pojawiły się wokół jego oczu, a on sam odczuwał dziwny, nieznany mu jeszcze typ radości powoli obejmujący jego ciało na przemian z ciekawością i delikatnym stresem. Bo co będzie dalej? Czy był to odpowiedni moment, aby jego myśli kłopotały właśnie takie pytania? Nie. Trapił się zbyt długo różnymi wątpliwościami, a te znikając jeszcze kilka chwil temu, nie mogą wracać od razu. Bo skoro powiedziało się A, to trzeba było też powiedzieć B, a ten alfabet w ich przypadku mógł mieć naprawdę nie byle jakie następstwa.
...Czy to złudzenie, czy rzeczywiście świetliste kule zaczynały przygasać? Być może zrobił to on sam, świadomie bądź nie? Choć robiło się coraz to ciemniej, to wciąż było nastrojowo, magicznie. Mogła dostrzec teraz głęboką czerń wody, w której odbijało się całe niebo. Gwiazdy zdawały się tonąć w morzu, zupełnie jakby oddały się jego chłodne ramiona. I być może wszystko było tym niewinnym złudzeniem, spowodowanym nagłym wyostrzeniem zmysłów, ale... nie dbała o to. Nie poświęcała otoczeniu tyle uwagi. ...Czasami wyobrażała sobie ten moment. Czasami była niepoprawną romantyczką. Czasami... Nie mogła się jednak przygotować do tej chwili. Choć od pewnego czasu intensywniej biła się z myślami, to teraz na wszystkie te rozmysły mogła rzucić sowitą Bombardę. Przypuszczała, że te, na pozór proste, kilka słów utknie jej w gardle. Spodziewała się, że sama spanikuje i nie zdoła dać mu jasno do zrozumienia, co czuje. Gesty były łatwiejsze, mimo wszystko. Czy łatwe? Nie, ale wciąż... I dopadło ją przyspieszone tętno, zaatakował szybszy oddech - dwaj odwieczni wrogowie, z którymi wciąż nie potrafiła walczyć. Tym razem jednak nie zamierzała, nie miała takiej ochoty, bowiem cała jej uwagą skupiona była tylko na nim. Na każdej zmarszczce mimicznej, które tak uwielbiała, na każdej drobnej bliźnie, bez których nie wyobrażała sobie Voralberga, aż wreszcie... na jego niesamowitych oczach. Były bardziej zwierzęce niźli ludzkie. I chyba to czyniło je takimi fascynującymi w odbiorze. ...Jakaś podstępna nutka lęku wdarła się do jej głowy. Bała się jego reakcji i choć działała pod wpływem chwili i impulsu, to mimowolnie spięła mięśnie, gotowa do uskoku. Walczyła z jego przeczulicą, z jego nadwrażliwością, ale wciąż nieskutecznie, wciąż zbyt nieśmiało i powolnie. Zupełnie jakby była to gra w podchody, tyle że w labiryncie i z opaską na oczach. Ale teraz ta opaska spadła, zerwały się wszelkie hamulce. A gdy poczuła jego dłoń na swojej talii, to... cały jej organizm potraktował to jako zaproszenie, jak niewerbalne przyzwolenie na przesunięcie tej cienkiej granicy o jeszcze jeden kroczek... Tak bardzo chciała skruszyć jeszcze odrobinę muru, że zapomniała się na dobre, a jej zdrowy rozsądek po raz kolejny odszedł w zapomnienie. - Nie wiesz, w co się pakujesz, Voralberg... - wyszeptała mu w usta, zaraz po tym przywierając do nich swoimi, tym samym oddając mu pocałunek. Subtelność odeszła w zapomnienie wraz z wszelkimi troskami, które ją trapiły. Wyłączyła myślenie, bo tak było łatwiej. I to o wiele. Delikatny wiatr muskał jej rozgrzane ciało i smagał rozpalone policzki. Przysunęła się bliżej, mierzwiąc koc i burząc ten misterny ład. Chciała być jak najbliżej, poczuć go jak najdokładniej. Prosiło o to jej ciało, błagała dusza, wymuszało serce. W tej chwili nie było w jej ciele ani jednej cząstki, która by protestowała. ...W pewnej chwili jej dłoń przesunęła się po jego policzku w dół, na szyję, by w końcu zjechać niżej i zagłębić się w przestrzeń pomiędzy obojczykiem a kołnierzem koszuli. Możliwość dotknięcia jego ciała była niczym triumfalne zwycięstwo, choć przypuszczała, że nie będzie to trwać długo. Chłodne palce łapczywie kradły ciepło i badały strukturę jego skóry, jakby ucząc się jej na zaś. Szybkim ruchem drugiej ręki rozplątała niedbale i chaotycznie włosy, uwalniając potargane kosmyki. ...Czasami wyobrażała sobie ten moment. Ale w żadnym scenariuszu nie wyglądał on tak, jak teraz. Równie dobrze wszystko mogło okazać się tym złudzeniem, głupim snem. Bo nie zdawała sobie sprawy, że właśnie przypieczętowała swoje słowa, że właśnie podjęła jedną z ważniejszych decyzji w swoim życiu. Jedną z trudniejszych.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
On też powoli zapominał. Puszczał w niepamięć każdą, jedną wątpliwość, bo to nie był odpowiedni czas, aby je rozpatrywać, ba! był to jak najbardziej słuszny moment, aby je wszystkie odrzucić i sprawdzić co się bez nich wydarzy. Brzmiało to jak idealny scenariusz aktualnej sytuacji, bowiem dopuszczanie ich za każdym razem do siebie, zamiast pomagać czy rozwiązywać którąkolwiek z rozterek jedynie je pogłębiało. Krążyli wokół siebie już tak długo, że brak jakiejkolwiek weryfikacji byłby z ich strony, może nie tyle co olbrzymim, co na pewno niewybaczalnym błędem. Oboje tacy rozważni, ostrożni i wyważeni zdawali się odnaleźć idealny moment, aby te wszystkie hamujące ich emocje pozostawić gdzieś daleko w tyle. Być może przed wejściem na plażę. - W łabędzicę, która mnie zadziobie jak coś pójdzie nie tak... – delikatnie drażniąc jej podniebienie odezwał się dopiero po chwili, bowiem bodźce docierały do niego w nieco zwolnionym tempie, ustępując z wolna buzującym hormonom. – Może zamiast tego powinienem się zdecydować na drugi pojedynek z wiwernem, hm? Bezpieczniej. – nie zastanawiając się, dodał drugą część swojej wypowiedzi, dłonią wodząc po jej ukrytych pod bluzką plecach, co jakiś czas upewniając się, że jej ciało jest wystarczająco blisko, a jeśli nie to subtelnie napierając na jej kręgosłup. Uśmiechnął się delikatnie, zerkając na nią spod przymrużonych powiek i oplótł ją jedną nogą, jeszcze bardziej skracając dzielących ich dystans, wciąż jednak pilnując odpowiedniej odległości. Muskał raz za razem jej usta, co jakiś czas odrzucając myśl, że żałował, iż nie mógł poczuć ich smaku. Starał się jednak napawać nimi na tyle, na ile mógł, mając poczucie tego, że wciąż było mu mało. Całe to szaleństwo powoli przyćmiewało mu pozostałe zmysły, ale mimo wszystko szarpnął nim delikatny dreszcz, kiedy jej palce zjechały niżej. Nie przestawał jej jednak całować, całkowicie ignorując fakt buntu jego ciała, i starał się nie zwracać na to kompletnie uwagi. Jego klatka piersiowa podnosiła się i opadała w rytm szybkiego bicia serca, nie mówiąc już o spłyconym do cna oddechu. Walczył, aby o tym nie myśleć, skupiał się po prostu na niej i na tym jak bardzo jej pragnął. Wbrew pozorom bardzo mu to pomagało. Kiedy jednak jej miękkie opuszki dotarły do jednego z bardziej newralgicznych miejsc jego ciała, do początku jego poszarpanej skóry, nie mógł powstrzymać się od tego, aby nie zareagować. Raptownie wciągnął nieco więcej powietrza i wstrzymał oddech, nieruchomiejąc praktycznie w całości. I choć przerwał trwający pocałunek, to jednak nie odsuwał się od niej w żadnym stopniu, ba! wciąż praktycznie dotykali się swoimi ustami. Nie kazał jej zabrać ręki, wciąż pozwalając, aby muskała go opuszkami palców. Mogła mieć nawet wrażenie, że zbliżył się nieco, zupełnie jakby ją do tego - mimo wszystko - zachęcał. - Wybacz, to… – zagryzł tym razem swoją wargę, zastanawiając się, jak powinien to ująć w słowa. – Ta kwestia akurat potrzebuje trochę czasu i przyzwyczajenia. – dodał, zerkając na nią czujniej swoimi oczami, których źrenice były nienaturalnie jak na niego rozszerzone, jakby nakazujące ustąpić tej przejrzystej bieli. Uśmiechnął się lekko, najwidoczniej zmieszany tym, co się stało. Ale nie mógł na to nic poradzić.
...Niczym satelity krążyli wokół siebie, jednak tempo i przyspieszenie było zmienne, niestałe i nieprzewidywalne. Wiele ich dzieliło, ale okazywało się, że równie sporo łączyło. Potrafili za nadto analizować, rozważać i dywagować w swoich umysłach. Emocje tłumili niczym niebezpieczne iskry, które zdolne byłyby wzniecić pożar, gdyby tylko im na to pozwolić. Strach przez sparzeniem? Przed spopieleniem wszelkich norm społecznych, wszystkich konwenansów? Gdyby tak można było rzucić Zaklęcie Patronusa na swoje wewnętrzne lęki... Gdyby tak można było zaufać swojemu sercu. Choć raz, jeden, malutki... ...Zaufała. ...Od dawna nie czuła takich emocji, dawno już nie unosiła się tak wysoko. Było to dziwne uczucie, niemalże obce, może odrobinkę straszne, ale w głównej mierze kuszące, przyjemne i... podniecające. Do tego stopnia, że czuła to charakterystyczne, nieustępliwe mrowienie roznoszące się po całej długości kręgosłupa. Ona była ćmą, on był światłem. Ona była wezbraną falą, on był stromym klifem. Im bardziej zakazany i niedostępny był ten owoc, tym mocniej go pożądała. - Przecież lubisz ryzyko. - mruknęła z lekkim wyrzutem, niejako uciszając go jedynym słusznym na tę chwilę sposobem - kolejnym pocałunkiem. Każdy milimetr jej ciała był spragniony tego kontaktu i stęskniony bliskości. Wyparła z głowy wszelkie myśli i wątpliwości, by nie zepsuć tej chwili i móc cieszyć się nią jak najdłużej. I gdy on odwzajemniał jej gesty, gdy wysyłał jednoznaczne sygnały, to odpływała bardziej i bardziej. Aż w końcu natrafiła na przeszkodę nie do przejścia... Czyżby? ...Jej spojrzenie było pełne dezorientacji, kiedy ponowie odsunęła się od niego na kilka cali, by zlustrować czujnie jego twarz, doszukać się odpowiedzi w jasnych tęczówkach. Egoistyczne pobudki nakazywały jej zignorować jego wahania i zaryzykować terapię szokową. Nie chciała się poddawać, nie teraz, nie w takim momencie. Był niczym młodziak, który pierwszy raz znajduje się w intymnej sytuacji z kobietą. Całe to jego zmieszanie było na swój sposób urocze. A przynajmniej tak odbierała to pobudzona Swansea, która dobre kilkanaście minut wcześniej wyeksmitowała swój zdrowy rozsądek. - Cśśś... - zabrała dłoń z jego obojczyka i wskazujący palec przytknęła mu do rozgrzanych warg, by po chwili na powrót się przysunąć i musnąć koniuszkiem języka kącik jego ust. Przesuwając się w kierunku jego szyi, składała na napiętej skórze niewielkie pocałunki i napawała się jej przyjemnym, unikatowym i trudnym do zdefiniowania zapachem, i... zastanawiała się, czy od teraz będzie to jej Amortencja. Nie, nie myślała o niczym innym, nie myślała o przeszkodach, o konsekwencjach, o przyszłych wyrzutach sumienia i kacu moralnym. Ścieżką, którą wcześniej podążały jej palce, poprowadziła teraz nieustępliwe pocałunki, nadając im swoistego rytmu. ...Wznieciła w sobie ten ogień, przestała tłumić emocje, przestała trzeźwo analizować sytuację. ...Co ty najlepszego robisz, Swansea?
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Był…szczęśliwy. Nie wiedział, czy powinien to powiedzieć głośno, ba! czy w ogóle powinien o tym myśleć, bowiem miał wrażenie, że gdy tylko przez jego umysł przemknie ta jakże wspaniała fraza, to wszystko pokruszy się niczym cieniutkie szkło, nieodporne na wszelkiego rodzaju ofensywy. Nie mógł jednak powstrzymać delikatnego uśmiechu co rusz wstępującego na jego usta, kiedy raz po raz ich wargi stykały się w namiętnym pocałunku, a żadne z nich nie miało najmniejszego zamiaru odpuścić tej jakże odważnej zabawy. Półprzymknięte oczy uważnie śledziły jej osobę, przyglądając się każdemu, jednemu szczegółowi, każdej zmarszczce, niebieskości przebłyskującej spod długich rzęs. Już dawno przestał żałować, że zapytał i na pewno nie zacznie na powrót, nawet jeżeli ta chwila się zakończy. Nie mógł powiedzieć, że nie było warto… Uwierzenie w to jak reagował na nią jego umysł, nie zajęło mu aż tak dużo czasu. W zasadzie już od dłuższego okresu przyznawał się sam przed sobą, że ta drobna, młoda dziewczyna działała na niego niesamowicie intensywnie, pobudzając najgłębsze zakątki jego emocjonalności, ciągnąc za struny, o których w ogóle nie miał pojęcia. Dużo większym zaskoczeniem jednak było to, jak na jej osobę odpowiadało jego ciało, które ku jego niemałemu zdziwieniu, a może i delikatnemu zawstydzeniu działało niczym dobrze rozpędzona maszyna. Niespotykany do tej pory gorąc i buzująca krew w żyłach była niczym przy zwiększającej się ilości hormonów, które przejmowały i powoli ćmiły jego umysł, a on poddawał się temu wszystkiemu, zupełnie jakby za tym tęsknił. Za bliskością drugiego człowieka. Niezwykle żałował chwili swojej słabości, nie mając na nią jednak żadnego wpływu. Kontrola nad jego ciałem działała w dwie strony, a najgorsze było to, że teraz nie panował nad żadną z nich. Z jednej strony jej pragnął, chciał się zbliżyć, dotknąć jej, ba! samemu oddać się w jej władanie, z drugiej jednak trauma i fobia działające razem w zgrabnym duecie odsuwały go od niej. I choć tylko na krótką chwilę, to wiedział doskonale, że chciał, aby nie robiły tego wcale. Wiedział jednak, że to walka z wiatrakami. Musiał się przyzwyczaić i choć chciał to powiedzieć na głos, że potrzebował czasu, bo wie o tym z autopsji, to prawdopodobnie byłoby to w tym momencie całkowicie niewskazane. Oblizał wargi tuż po tym, kiedy jej palec dotknął jego ust, a on sam z ciekawością przyglądał się jej, zastanawiając się, co kombinowała. Nie opuszczając dłoni z jej pleców, znów delikatnie uśmiechnął się na jej pocałunek, w duchu przyznając, że nie miała zamiaru się poddać. A on nie miał intencji, aby jej przeszkadzać. Subtelnie odsunął głowę do tyłu, czując przyjemne dreszcze kiedy jej wargi muskały jego szyję, a gdy dotarły do miejsca, z którego jeszcze przed chwilą uciekły jej palce wzdrygnął się, zupełnie jakby go oparzyła. Chwycił ją mocniej w talii i nadzwyczajnie zaskakującą delikatnością zamienił z nią miejscami, pozwalając jej plecom opaść na ukryty pod kocem miękki piasek, a samemu zawisając nad nią z rękami ułożonymi po obu stronach jej ciała. Przechylił delikatnie głowę, patrząc na nią zupełnie, jakby coś kombinował, niemniej nie leżało w jego intencji. Po prostu lubił się z nią droczyć, nie tylko werbalnie. - Czy ja Ci już mówiłem, że jesteś straszliwie krnąbrna? – nie, żeby mu się nie podobało. Oddychał dość płytko, wypowiadając te słowa, a czarne jak noc włosy w tym całym szaleństwie opadły mu na oczy, pozostawiając na jego głowie całkowity, choć naturalny dla niego nieład. Przyglądał się jej białymi tęczówkami bardzo uważnie, zupełnie jakby próbował ją w tym momencie analizować, odczytać lub po prostu się na nią napatrzeć. – Oj Swansea Swansea, co Ty ze mną robisz. – pokręcił głową z prześmiewczym niedowierzaniem, bo w istocie – choć nie wierzył, że ktokolwiek był w stanie tak na niego działać, to jednak w ostateczności nie narzekał. Naprawdę przyznawał sam przed sobą, że wręcz tego pragnął.
...Czuła się... dziwnie. Zupełnie inaczej niż dotąd w swoim życiu. Nie należała do osób, które szybko angażowały się w związki, ani które potrafiły łatwo zaufać. Na dobrą sprawę nie wiedziała, skąd u niej w tym momencie tyle pasji, zawziętości i tak mało rozsądku, pokory. Mogła obwiniać o to nastrojowe, przygaszone i lekko migoczące światło. Mogła obwiniać kojący szum fal i morską bryzę. Mogła zrzucić to na swoje utęsknienie do bliskości. Mogła. Ale prawda była nieco inna, bardziej przyziemna. Po prostu... przepadła. I choć w to nie wierzyła, choć wypierała się tego, to zakochała się Alexandrze Voralbergu. ...Pokonanie jego wewnętrznych demonów stało się jej priorytetem. Usilnie chciała skruszyć więcej i więcej wyimaginowanej betonowej ściany, którą się otaczał. Niby wiedziała, że wiele ryzykuje, ale i tak dalej w to brnęła, czując dreszcze na całym ciele i swoiste gorąco. Jej serce tłoczyło hektolitry krwi, w której aż buzowały hormony wszelkiej maści. Dawno, oj dawno, nie była w takim stanie. I właściwie sama sobą była zaskoczona, tylko jeszcze to do niej nie docierało... Nie wiedziała też, że jego blokada jest tak silna, że kryje się za tym coś więcej. Nie wiedziała, na co się pisze. Bo choć do tej pory to tempo jej odpowiadało, to teraz pragnęła czegoś więcej. Malutka iskra wznieciła pożar. ...I dopiero jego reakcja sprawiła, że nieco ochłonęła. Zupełnie jakby ktoś ugasił ten ogień, wylewając wielki kubeł zimnej wody. Choć z początku nie chciała się poddać, to po chwili dotarło do niej to, co właściwie się działo i to, do czego ona sama doprowadziła. Chłodny piasek pomógł wybudzić się, zejść na ziemię, pokonać to słodkie, przyjemne odurzenie. Zdrowy rozsądek nieśmiało powracał, podczas gdy ona patrzyła na wpół przymkniętymi oczami na twarz Alexandra, który... sama nie miała pojęcia "co". Jego spojrzenie było dziwne, nietypowe i niejasne w odbiorze. Zastygła więc na chwilę, niczym pochwycona ofiara. Zaintrygowanie mieszało się z pożądaniem, ale i odrobiną strachu. Wiedziała, że nic jej nie zrobi, ale nie raz już pokazał, że potrafi być nieprzewidywalny, tym bardziej, gdy za szybko przekraczała pewne granice. Właśnie w tym momencie dotarło do niej jej... położenie. - Cóż... - odkaszlnęła wymuszenie, czując się trochę nieswojo. Jakby właśnie wybudziła się z głębokiego snu. Choć on nie wyglądał, jakby chciał przestać, to jednak ona zdążyła już wpuścić do swojego umysłu wygnany wcześniej zdrowy rozsądek. - Alex, ja... przepraszam za... to. - przygryzła wargę i, choć chciała, nie uciekła wzrokiem, a było to spore wyzwanie. Szczególnie teraz, gdy zbliżał się ten moralny kac - To nie Twoja wina, żeby nie było. To tylko ja i moje problemy ze... sobą. - na koniec uśmiechnęła się nieśmiało, przepraszająco i wyciągnęła w jego stronę dłoń, by po chwili poprawić odrobinę ten artystyczny nieład na jego czole. ...Mimo wszystko, było to dla niej za szybkie tempo. Teraz to widziała. Widziała niedorzeczność całej tej sytuacji i miała ochotę zapaść się pod ziemię, zakopać w tym piasku po sam czubek nosa. Wyminęła barierę stworzoną z jego ramion i usiadła na krawędzi zmierzwionego koca. A potem przechyliła głowę i wsparła nią lekko o jego ramię. Oddychała coraz to spokojniej, głębiej. Wciąż czuła piekące policzki i te przeklęte dreszcze, ale była na dobrej drodze do ogarnięcia się. - A więc spotkaliśmy się tutaj, by oglądać gwiazdy? - zapytała nad wyraz poważnym tonem, lekko rozbawiona, czego nie chciała w pełni tuszować. Spojrzała na niego z ukosa, by sprawdzić, czy współdzielą odczucia co do tego spotkania - No dobrze, to oglądajmy zatem. ...I oglądali. Najpiękniejsze gwiazdy, jakie tylko można było sobie wymarzyć.