By wejść pod pokład trzeba otworzyć drewnianą klapę. Okazuje się naprawdę ciężka, a więc potrzeba poświęcić cały post, by ją otworzyć czy to ręcznie czy magią. W środku panują egipskie ciemności, a jeśli nasłuchujesz to odkryjesz, że połowa podpokładu pełna jest wody, z której nagle wyskakuje… inferius!
Inferius atakuje trzykrotnie, a Ty trzykrotnie się bronisz. Rzucasz trzy razy kostką. Każde 15 punktów z OPCM daje Ci prawo do przerzutu. Obronisz się przed atakiem inferiusa tylko, jeśli wyrzucisz na kości 5 albo 6 liczby oczek. Każda udana obrona wiąże się z odstraszeniem pierwszego ataku inferiusa albo celnie wyczarowanym zaklęciem.
Pierwszy atak inferiusa oraz efekty niepowodzenia obrony:
Podgląd:
- Potwór rzuca się na Twoją nogę i wgryza się głęboko na wysokości łydki. Dopada Cię ogromna fala bólu, bowiem niczym dziki zwierz potrząsa głową tworząc na Twojej kończynie ranę szarpaną. Cieknie z Ciebie strumień krwi. Uwaga. To rana czarnomagiczna, a więc potrzebujesz odpowiednio potężnych zaklęć leczniczych. Eliksir wiggenowy jedynie zatamuje krwawienie, a Eliksir Czyszczący Rany (bądź zaklęcie) wykupi Ci czas, inaczej w Twoją nogę wda się gangrena. Znajdź osobę, która potrafi leczyć rany czarnomagiczne albo udaj się niezwłocznie do Budynku Zarządcy i napisz tam post na minimum 2000 znaków, w którym tamtejsi pielęgniarze udzielają Ci pomocy. Będziesz mieć na łydce paskudną bliznę i utykasz na nogę do przez dwa wątki.
Drugi atak inferiusa oraz efekty niepowodzenia obrony:
Podgląd:
-Potwór wskakuje na boczną ścianę i niczym pająk przemieszcza się na sufit, skąd zaskakuje prosto na Ciebie, przewracając Cię na schodki. Zsuwasz się do wody pod pokładem, a tam dociera do Ciebie odór gnijącego ciała. Inferius wskakuje za Tobą i pod wodą drapie Cię pazurami po twarzy, zahaczając również o oko. Zalewa Cię krew i zgniła woda. Zanim uwalniasz się z pułapki (opisz w jaki sposób) tracisz sporo krwi i dostajesz zawrotów głowy. Ranę na oku wyleczysz jedną porcją eliksiru wiggenowego lecz zadrapania na twarzy jedynie poprzez zastosowanie potężnego zaklęcia leczniczego rany po magii zakazanej. Nie będzie blizn, jeśli się pospieszysz.
Trzeci atak inferiusa oraz efekty niepowodzenia obrony:
Podgląd:
-Potwór czai się do skoku i znienacka z dzikim gardłowym rykiem rzuca się znów na Ciebie. Nie zdołał wgryźć się w Twój bark, ale łamie Ci kość obojczyka. Ból ten jest tak potężny iż tracisz od razu przytomność. To zwykłe złamanie, wymaga pomocy medycznej.
Uwaga! Ważne.:
Brak udanej jakiejkolwiek obrony - nagroda pocieszenia w postaci kamienia szlachetnego wartego 40 galeonów. Jedna udana obrona - zyskujesz jedną porcję Morphiusa. Dwie udane obrony - zyskujesz przedmiot Złote Łapki (+2 pkt OPCM). Trzy udane obrony - zyskujesz 1 punkt do OPCM oraz znajdujesz w swojej kieszeni fiolkę z jedną porcją eliksiru Felix Felicis.
Fenrir Skarsgard
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.73 m
C. szczególne : Blady, szczupły, kruchy i delikatny. Blizny po ugryzieniu wilkołaka na brzuchu i plecach, wygląda tak jakby wilkołak chciał przegryźć go na pół; jedna, gruba blizna na przegubie nadgarstka, którą zakrywa bransoletką z łbem wilka. Tatuaż Runy Algiz (nie da się ukryć) widnieje na prawej dłoni między palcem wskazującym, a kciukiem.
Dawno nie czuł fizycznego bólu, a był on na swój sposób okrutny, ale i przyjemny. Nie przejmowałeś się niczym, tym, że zaraz zemdlejesz, jak wyglądasz, po co właściwie tu przychodziłeś i że wcale nie jesteś bezpieczny. Świetnie odwracał uwagę od emocji, powodował całkowitą obojętność. Nie jednak tą obojętność co znałeś, a całkowitą uległość. Nie miał pojęcia, co z Violettą było nie tak. Dlaczego bez wahania się okaleczyła, ale czy on nie zrobiłby tego samego, czy właśnie nie zrobił? Kto normalny przychodzi na statek widmo, zwłaszcza on dzieciak bez żadnych konkretnych zaklęć. Teraz nie mógł sobie przypomnieć czy wiedział, w co się pakuje. Nie zauważył, kiedy krukonka podeszła do niego. Po chwili uleczyła go, jakby uzdrawiającą magię miała we krwi. Było to dla niej takie proste i oczywiste. Poczuł, jak ciepła z początku chłodna magia naprawia mu kostkę. Lekki ból, ukłucie, aż w końcu nic. Ruszył ostrożnie stopą, spodziewając się nagłego ataku, na który był z pewnością przygotowany, ale nic takiego nie nastąpiło. Odetchnął i pokiwał głową, dając do zrozumienia Violi, że wszystko jest dobrze. Wstali i ruszyli dalej, bo co mieli właściwie zrobić. Zawrócić? Zamierzali wejść pod pokład, jedyna droga do być może jakiegoś skarbu prowadziła przez klapę. Fenrir z początku podszedł do niej i chwycił za uchwyt, starając się ją podnieść, jednak ani drgnęła. Wydawała się naprawdę ciężka. Po siłował się z nią jeszcze chwile, nie chciał wyjść na jakiegoś kolesia, co poddaje się za szybko. Potem stwierdził, że najlepiej będzie, jeśli użyje tu magii. Chwycił za różdżkę (chyba pierwszy raz w tym odcinku Fenrir i Viola: Poszukiwacze Skarbów) i rzucił podstawowe zaklęcie, a następnie, kiedy klapa lekko drgnęła, powtórzył całą serie, tych prostych zaklęć otwierających ciężkie klapy. Może jego magia była nieco za słaba? Czary Violi nadal były silne, pomimo utraty krwi. Fenrir spojrzał na Strauss, jakby oczekując jej pomocy, gdzieś tam w głowie krążyło mu pytanie, które chciał zadać dziewczynie. Przypomnij mi, co my tu robimy? Ale zdał sobie sprawę, że Violetta nic nie pamięta.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Ból na pewno nie był niczym przyjemnym, ale w pewnym sensie potrafił osadzić człowieka w rzeczywistości i zakotwiczyć go w niej. Przynajmniej takie miała wrażenie. Zresztą chyba mieli jakiś cel i dążyli do tego, by go zrealizować. Dlatego nie rezygnowali ze swojego postanowienie nieważne jakie przeszkody na nich czekały. Choć dziewczyna naprawdę nie wiedziała czemu się tutaj znajdują i czemu robią to, co właśnie robili. Natrafili w końcu na klapę prowadzącą pod pokład. Wyglądała ona na niezwykle solidną i ciężką, co jedynie potwierdziło się w momencie, gdy towarzyszący jej chłopak starał się ją otworzyć w tradycyjny sposób, podnosząc ją za odpowiedni uchwyt. Nic to nie dało. Magia jednak wydawała się być dosyć dobrym rozwiązaniem, bo z pewnością potrafiła być silniejsza od ludzkich mięśni. Widząc spojrzenie chłopaka sama sięgnęła po swoją różdżkę, by pomóc mu w otwarciu klapy, która po dłuższym mocowaniu się w końcu uległa zaklęciom, a Violetta korzystając z okazji zeszła po schodach znajdujących się pod klapą... i to był jej błąd. Z na wpół podtopionego podpokładu wyłonił się humanoidalny stwór. Nim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować ten rzucił się na nią i wgryzł się jej w nogę, ciągnąć nią niżej i potrząsając agresywnie łbem. Brunetka próbowała go od siebie jakoś oderwać, starając się go kopnąć zdrową nogą lub uderzyć, ale ten nie dawał za wygraną. Dopiero po chwili się od niej oderwał, by wskoczyć na ścianę i przemieścić się z niej na sufit. Nastolatka ledwie zatamowała krwawienie z paskudnej rany, gdy ten zeskoczył na nią i łapą wyposażoną w długie i ostre pazury przesunął po jej twarzy zostawiając głębokie szramy na jej policzku i zahaczając przy okazji o prawe oko. Zsuwając się do brudnej i śmierdzącej wody, czuła wyraźnie odór zgniłego ciała bijący od stwora, którego odrzuciła od siebie niewerbalnym Expulso. To odrzuciło go aż na drugi koniec statku, ale ze względu na okropną na łydce brunetka nie mogła zbyt szybko zebrać się do ewentualnej ucieczki. Stwór zaczaił się na nią i z przeraźliwym rykiem zerwał się do skoku, by rzucić się na brunetkę. Całe szczęście tym razem jego kły nie dosięgły dziewczyny, ale impet z jakim potwór się na nią rzucił sprawił, że kość w jej obojczyku wydała bardzo nieprzyjemny dźwięk, gdy złamała się pod ciężarem stwora i przemieściła się pod skórą, wywołując okropny ból, który sprawił, że osłabiona nastolatka po prostu straciła przytomność.
Fenrir Skarsgard
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.73 m
C. szczególne : Blady, szczupły, kruchy i delikatny. Blizny po ugryzieniu wilkołaka na brzuchu i plecach, wygląda tak jakby wilkołak chciał przegryźć go na pół; jedna, gruba blizna na przegubie nadgarstka, którą zakrywa bransoletką z łbem wilka. Tatuaż Runy Algiz (nie da się ukryć) widnieje na prawej dłoni między palcem wskazującym, a kciukiem.
Nic nie pamiętała. Okaleczyła się, nadal świetnie sobie dawała radę z zaklęciami. Za dużo nie mówiła, ale nie znał jej na tyle dobrze, aby powiedzieć, czy to normalnie u niej. Przede wszystkim była starsza od niego, ale to on za to wszystko odpowie. Wiek nie miał tu żadnego znaczenia. To Violetta oberwała ciężkim kufrem, straciła przytomność, a kiedy się ocknęła on, zamiast zaprowadzić ją do jednego z opiekunów wycieczki, chwycił ją za dłoń i porwał na statek widmo. Zbierał tego konsekwencje, jednak ciągle udawało mu się z tego jakoś wyjść, dzięki Strauss. Zastanawiał się, czy jak teraz jej podziękuje — czy dziewczyna będzie o tym pamiętać. Teraz nie miało to żadnego znaczenia. Udało im się dotrzeć, aż tu i byli zdani wyłącznie na siebie i swoje różdżki. Fenrir zdawał sobie sprawę, że Luizjana ma swoje niebezpieczne miejsca. Jednak coś go tu ciągnęło, zabrnął tutaj sam. Nie był chciwy, nie oczekiwał skarbów, bogactwa. Ciekawość. Zwyczajna, lecz niebezpieczna ciekawość. Chyba nie do końca wiedział, na co się pisze. Zdał sobie sprawę za późno. Przeraziło go, z jakim spokojem Violetta brnęła za nim. Może gdyby się opierał, ona również by zrezygnowała, bo przecież ufała mu? Nie był do końca tego taki pewien. W oczach krukonki znajdowało się coś niepokojącego, ale nie można było nazwać tego obłędem. Jej pomoc okazała się niezbędna w otworzeniu klapy i ruszyła. On zawahał się na moment. Pozwoliłaby mu zejść pierwszemu, gdyby chciał? Nie wiedział. Mógł tylko spekulować. Nie zdążył zareagować. Zawsze wiedział, że jest za wolny i to go kiedyś zgubi jego i najbliższe mu osoby. Nie wiedział, co się właściwie stało. Ciemności, nie pozwalały na dojrzenie czegokolwiek. Chwilowe przebłyski światła, które wpadały i odrobinę magii, na którą przyszło za późno, kiedy Viola padła nieprzytomna. Nie miał szans. Nie myślał. Chwycił mocniej różdżkę, kiedy dziwny stwór rzucił się na niego. Wypowiedział jakieś zaklęcie. Nie pamiętał jakie, ale zadziałało. Paskudna istota odskoczyła jak poparzona. Krótka chwila, aby Fenrir użył Aquamenti. Tak, zapewne to było dziwne. Była tu woda, za dużo wody, ale on wycelował ją nie w stronę bestii, a Violi, chcąc, aby oprzytomniała. Nie wiedział, jak poważne odniosła obrażenia, więc liczył po prostu na dobry los. Nie zauważył, że inferius wskoczył na ścianę i niczym postać z mugolskiego horroru pełznął w jego stronę, dopiero kiedy został przewrócony i zsunął się na schodki, wiedział, że jest już za późno na cokolwiek. Obrzydliwy odór wdarł się do jego wrażliwego nosa, powodując u Skarsgarda odruch wymiotny, lecz nie zdążył pozbyć się żadnej zawartości swojego żołądka. Niespodziewane cięcie, które spowodowało ból na twarzy i oku, spowodowało, że Fenrir poczuł krew. Metaliczny posmak na wargach, wymieszany ze zgniłą wodą. Próbował siłą wydostać się z tej wody. Nie miał nawet chwili pomyśleć o trupach, które zapewne tu przebywały, czym ta ciecz przesiąkła niegdyś zwana wodą. Oddychał szybko wręcz panicznie. Nim jednak ponownie wspiął się po schodach, po omacku nie widząc prawie nic, pomyślał, że stracił sporo krwi, jednak nie był do końca tego taki pewien. Zawroty głowy może sugerowały, że nie mógł tego psychicznie wytrzymać? Kolejny atak znowu nastąpił. Nieumarła istota wcale się nie męczyła. Fenrir chyba jakoś się odwrócił. Inferius nie zdołał wgryźć się w bark chłopaka. Jedynie co poczuł to ból, pękającej kości obojczykowej, a potem nastała ciemność.
Nikola Brandon
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : Dość niedbały wygląd, ubranie często połatane kolorowymi materiałami. Szeroki uśmiech z dołeczkami. Świeża blizna na prawej łydce.
Późne popołudnie powoli przeradzało się w wieczór, chociaż do zmroku pozostało nadal kilka długich godzin, w końcu trwał lipiec, dni były długie, a noce ciepłe. Słońce wisiało nisko nad horyzontem, dobrze widoczne z pokładu statku, na którym się znajdowali. Ogromna, błyszcząca kula unosząca się nad morzem, odbijająca się w jego tafli oślepiającą, złotą wstęgą. Niebo nadal miało jasny, błękitny kolor, chociaż widać było już tu i ówdzie plamy pomarańczu, różu czy szkarłatu. Jeżeli się nie pośpieszą, będą musieli wracać po ciemku, a tego raczej woleliby uniknąć. Oczywiście, Nowy Orlean nocą ukazywał swoją drugą twarz, kiedy to jeszcze liczniejsze tłumy mieszkańców wylegały na ulice po całym dniu pracy, korzystając ze spadku temperatury. W przepełnionych lokalach rozbrzmiewał gwar głosów, w akompaniamencie muzyki granej na żywo. Jeśliby zapuścić się w rzadziej uczęszczane uliczki, można było spotkać stare kobiety, przesiadujące na ławkach tuż pod drzwiami własnych domów, wymieniające się między sobą plotkami i nowinkami zasłyszanymi w ciągu dnia, bardzo niezadowolone, że ktoś zakłóca im ich codzienny rytuał. I choć wszystko to brzmiało kusząco, to pamiętać trzeba, że nim chłopcy dotarliby do miasta, musieliby przedzierać się przez mokradła w absolutnej ciemności. Na bagniskach nawet za dnia panował półmrok, rozłożyste korony drzew skutecznie blokowały bowiem promienie słońca, a unosząca się nad bajorami mgła dodatkowo utrudniała widoczność. Jeśliby dodać do tego wszystkie te opowieści o wilkołakach i wampirach, a także licznie obecne w Luizjanie duchy to cóż, nawet Nikola nie był tak naiwny, by pisać się na podobną wycieczkę. Na pokładzie nie było zbyt wiele do oglądania: kilka rozpadających się beczek pełnych śmierdzącej zgnilizną wody, przetarte od wieloletniego używania liny, pełno powyłamywanych desek i ptasich odchodów. Jedynym, co mogłoby pochłonąć uwagę Nikoli, było parę kościotrupów, walających się przy burtach, jednak ile można oglądać stare kości. Nie było tu nic nadzwyczajnego, żadnej zagadki do rozwiązania, ot kilka szkieletów marynarzy, którzy prawdopodobnie zginęli w trakcie burzy, która musiała zepchnąć okręt na mieliznę. Ciut rozczarowany, z odrobinę mniejszym entuzjazmem, Niko zgodził się, by spróbowali zejść pod pokład i tam poszukali czegoś wartego ich zachodu. Rozbawił go widok kłaniającego się teatralnie przyjaciela - takiego Cassa uwielbiał, żartobliwego i ironicznego, a nie marudzącego i kręcącego nosem. Skierował kroki w kierunku wskazanym przez Gryfona, rozluźniony i całkiem beztroski, przekonany na tym etapie, że mają do czynienia z rozpadającym się wrakiem, a nie czarodziejską zagwostką. Deski trzeszczały pod jego stopami, kiedy zbliżał się do ledwo widocznej klapy w podłodze. Prostokątny właz średnich rozmiarów, zdolny spokojnie pomieścić jedną, dobrze zbudowaną osobę. Przymocowany do klapy, okrągły metalowy uchwyt pokryty był rdzą i z początku nie wydawał się stanowić większej przeszkody, jednak gdy Niko spróbował otworzyć przejście, przekonał się, w jak dużym błędzie był. Drewno okazało się cięższe, niż się spodziewał, a może to on miał tak kiepską kondycję, w każdym razie nie udało mu się pokonać włazu ani za pierwszym, ani nawet za drugim razem. -Cholera, mocno siedzi skubaniec- mruknął, dysząc ciężko. Nie chciał prosić przyjaciela o pomoc, w końcu ten nadal był osłabiony po oddaniu takiej ilości krwi, zresztą na Merlina, przecież chyba potrafi otworzyć głupią klapę w podłodze?! Raz jeszcze zmierzył się z włazem, tym razem zapierając się mocno nogami i ciągnąc za uchwyt z całej siły. Jeszcze chwila....już prawie....TRZASK. Zawiasy puściły, a Puchon upadł na pokład, cały spocony i z obdartymi dłońmi. -Uf...no i po kłopocie. - odetchnął, całkiem nieźle zmęczony, aczkolwiek zadowolony z siebie-Trzeba tylko pamiętać, żeby to naprawić, jak będziemy wracali. Nie chcę, żeby mnie potem ścigała jakaś komisja utrzymania zabytków czy co tam oni tu mają.- dodał. Gdyby miał odpowiednie narzędzia, bez trudu zamontowałby nowe zawiasy nawet w tej chwili, musieli się jednak zdać na różdżkę Cassiana. Całe szczęście "Reparo" nie należało do trudnych zaklęć, nie powinni mieć więc żadnych kłopotów ze wstawieniem klapy na swoje miejsce....oczywiście jak już wyjdą spod pokładu, w końcu nie chcieli się przypadkiem zatrzasnąć w środku. -To co, idziemy?- rzucił retorycznie, po czym przetarł pot z czoła i ruszył przodem, powoli zanurzając się w ciemnościach.
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Bilans zysków i strat jak do tej pory niespecjalnie wychodził dla Cassiana na plus. Poza raną na wierzchu dłoni, którą jako tako udało się im zabezpieczyć, co wcale nie znaczyło, że jest z nią dobrze, miał jeszcze zwichniętą bądź skręcona kostkę, która z minuty na minutę zdawała się boleć jeszcze bardziej, a oczywiście do tego wszystkiego - puchnąć. Słowem: było źle i jego czas na tej łodzi był już zdecydowanie policzony.
Z góry zakładał, że pod pokład chce jedynie zajrzeć i jeśli nie będzie tam absolutnie nic co początkowo mogłoby przykuć jego uwagę to od razu się na pięcie zawinie. Tak przynajmniej planował, bo jak widać, na tej łajbie ciężko było cokolwiek brać za pewnik. Wolną ręką rozmasował strapiony wyraz twarzy i odczuwał wrażenie, że spokój ducha i ekscytacja, które do tej pory tak zapalczywie wykłócały się ze sobą o dominacje we wnętrzu Nikoli ustąpiły teraz miejsca chłodnej kalkulacji połączonej jednak z dozą paniki.
Obaj doskonale wiedzieli, że jak na tę chwile im dalej szli w las, oczywiście przysłowiowo, tym gorzej zdawało się być, a finał mógłby okazać się istną makabrą. Niemniej teraz już pomiędzy nimi panowała swego rodzaju umowa, która wywiązała się samoistnie. Być może, oddali już tutaj za dużo i za dużo własnych nerwów zszargali by się wycofać. Być może jednak, finalnie puchon zaszczepił coś w gryfonie, coś co teraz nie chciało i nie zamierzało odpuścić mimo ran, które przyszło mu teraz znosić. Jedno było pewne... Póki coś ich stąd nie przegna, to obaj zamierzali zajrzeć na dół, chociażby na ułamek sekundy.
I mimo, że Nikola początkowo nie wydawał się prosić o pomoc, a do niej samej Beaumont się nie kwapił, to kiedy widział upór i zaparcie przyjaciela coś w nim dygnęło. Coś co sprawiło, że nawet podszedł te kilka kroków by się schylić i jedna ręką próbować podciągnąć klapę, gdyby nie fakt, że momentalnie, kiedy już nad nią stanął ta z wielkim bólem zatrzaskała i na niesamowicie wręcz skrzypiących zawiasach otworzyła się.
Spojrzał w jego kierunku z podziwem po raz kolejny raz dość teatralnie się zachowując. Uniósł swoje dłonie klaszcząc z dość sporą pauzą między pojedynczymi klaskami. - No, no... Nie wiedziałem, że tyś taki krzepki. - Rzucił w jego kierunku posyłając spojrzenie, które zdawało się mówić wiele, ale przede wszystkim wyśmiewać całą sytuację, w której obecnie się znaleźli.
Parsknął pod nosem słysząc o Komisji Utrzymania Zabytków. Nie wydawało mu się, żeby cokolwiek takiego istniało, a tym bardziej... Że potencjalnie zainteresowałoby się takim miejscem. Nikt z mieszkających tu nie wiedział skąd ta łajba się znalazła, nie mówiąc już, że... Nie było tutaj żywej duszy, a żeby tu wejść musieli poświęcić krew. Nie... To zdecydowanie zabytkiem nie było. Co najwyżej czarno magiczną ułudą, która planowała wsączyć do ich wnętrza taką ilość samej siebie, że opuszczenie statku wydawać by się mogło niemożliwe już dla nich. Szczerze mówiąc... Przyglądając się przez chwilę przepastnemu mrokowi, który spowijał podpokład spodziewał się nawet, że to co potencjalnie mogło ich tam spotkać będzie jedynie okultystyczną aberracją, a skarb był jedynie przynętą na laików takich jak oni.
Niemniej jednak głośno wzdychając poprawił swoją torbę na ramieniu. Po raz ostatni posłał pytające spojrzenie chłopakowi chcąc jakby dopiąć na ostatni guzik to, czy aby na pewno chcą schodzić tam na dół. Słyszał jego pytanie i zdawał sobie sprawę z konsekwencji, ale jednak... To co jeszcze chwilę temu było oczywistością momentalnie mogło przestać nią być... Delikatny szum morza i tę wielce wymowną ciszę, która znajdowała się między nimi przerwał jedynie zachrypły szept Cassiana: - Idziemy.
Ogromne nadzieje, z którymi wiązał ten wypad, okazały się dalekie od rzeczywistości, sprowadzając tym samym chłopaka na ziemię. Do tej pory bujał w obłokach, wyobrażając sobie drogocenne skarby, pirackie legendy i zagadki do rozwiązania, podczas gdy statek okazał się jednym wielkim wrakiem, bez żadnej ciekawej historii czy tajemnicy z nim związanej. Ekscytacja Nikoli opadła, ustępując miejsca zwykłej dla Puchona ciekawości - chciał zobaczyć, co znajduje się pod pokładem, żeby potem móc wzruszyć ramionami i zaproponować Cassianowi, by na pocieszenie wstąpili do któregoś z barów przy rzece. Oczywiście pozostawała do tego kwestia obrażeń Gryfona, musieliby więc jeszcze przewinąć się przez jakąś magiczną aptekę lub pokój pielęgniarki, żeby resztę wieczoru brunet nie stękał z niezadowolenia i bólu. Sam Nikola nie przejmował się zbytnio faktem, że wypad okazał się niesatysfakcjonujący. Cieszyła go sama wyprawa, otoczka towarzysząca odkrywaniu nowego miejsca, ten zastrzyk adrenaliny podczas robienia czegoś niezbyt legalnego dla własnej rozrywki. Nawet jeżeli pod koniec dnia miał położyć się do łóżka ze świadomością, że dostanie się na okręt niewiele mu dało, to zawsze przecież był to ciekawy sposób spędzenia wakacji, coś, co będzie mógł wspominać za kilka lat. Z drugiej strony miał świadomość, że jego towarzysz ma zgoła odmienne podejście do podobnych sytuacji. Cassiana trudno było do czegokolwiek namówić, nie po drodze mu było z przygodami, a nawet jeżeli jakaś przypadkiem mu się zdarzyła, raczej nie poddawał się atmosferze, pozostając niechętnym i zdystansowanym...a przynajmniej taki obraz przyjaciela odbierał Niko. Puchon żył jednak w głębokim przeświadczeniu, że takie właśnie epizody robią życie ciekawszym, nadają mu charakter i w gruncie rzeczy stanowią naprawdę dobrą rozrywkę, oderwanie od codziennych obowiązków, nawet jeżeli Cass nie był w stanie sobie tego uświadomić. Zanim jednak ich dzisiejszy wypad stanie się kolejnym barwnym wspomnieniem w albumie wspólnie przeżytych przygód, musieli stawić czoła temu, co czekało na nich pod pokładem. Niko zdążył się już wyzbyć oczekiwań, niemniej trudności, jakie mieli z otwarciem klapy, dawały nadzieję, że pomieszczenie, do którego mieli za chwilę wejść, okaże się bardziej interesujące niż reszta wraku. Tak solidnie zamknięty właz mógł oznaczać, że przed nimi nikt nie dostał się do wnętrza, a więc nikt też nie rozkradł tego, co ewentualnie mogło się tam znajdować. Z nową falą optymizmu, nieco mniejszą niż poprzednia, Niko zszedł po drewnianych, skrzypiących schodkach. Otoczyła go ciemność, tym gęstsza, im dalej zapuszczał się wgłąb pomieszczenia. Czuł, jak podłoga pod jego stopami zdaje się kołysać na boki - nie zwrócił na to uwagi wcześniej, ale teraz ów kołysanie stało się dużo bardziej uciążliwe, Niko musiał więc od czasu do czasu przytrzymać się czegoś, w obawie przed utratą równowagi. Zewsząd dookoła dobiegały go dziwne - dla nieprzyzwyczajonego ucha - dźwięki: skrzypienie desek, dzwonienie jakichś metalowych części, chlupot wody rozbijanej o burty. Fakt, że nie był w stanie dostrzec, co takiego wydaje ów odgłosy, sprawiał, że wszystkie one brzmiały co najmniej podejrzanie. Chwilę zajęło, nim jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności, a kiedy ten problem został choć częściowo zażegnany, Nikola mógł skupić uwagę na czymś innym, co od początku niepokoiło jego zmysły. Odrażający smród, wypełniający całe pomieszczenie, drażnił nos i gardło, doprowadzając do łez. Nie był to jednak odór zbutwiałego drewna, ten nie byłby tak intensywny. -Uh, ale tu jedzie, czujeEEEE...- odwrócił się w stronę wyjścia, chcąc zapytać Cassiana o zdanie, lecz nie dane mu było do kończyć. Gdy tylko stanął plecami do ciemnego zakamarku, w którym zdążyła zgromadzić się już woda, coś z głośnym wrzaskiem rzuciło się na Puchona, powalając go na ziemię. Poczuł przeszywający ból w łydce, która to momentalnie zaczęła palić go żywym ogniem. -Kurwa. Nie miał pojęcia, co go zaatakowało, ani gdzie to coś się teraz znajdowało, jedyne, czego był świadom, to pulsujący obrzęk łydki, która mrowiła i piekła go w tym samym czasie. Uczucie rozprzestrzeniało się na całą nogę, a rwanie było tak intensywne, że oczy nabiegły mu łzami. Złapał za kończynę, starając się ucisnąć ją tak, by ulżyć sobie choć na chwilę, nic to jednak nie dało, poczuł za to ciepłą ciecz wypływającą z rany. Krew. -Cholera Cass, uważaj, coś tu jest! - wrzasnął, mając nadzieję, że Gryfon będzie miał więcej szczęścia niż on.
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Ilekroć był na jakiejś nowej łajbie, czymkolwiek praktycznie unoszącym się na wodzie w jego głowie od razu pojawiały się kłęby myśli dotyczących tego, w jaki sposób dokładnie ten okaz pełni swoją rolę, tak by stuprocentowo wykorzystać jego potencjał. Tym razem jednak nie towarzyszyło mu nic podobnego. Wręcz przeciwnie... Od samego początku starał się nie ignorować uczucia, które napastowało każdą jego myśl niepokojem i uczuciem tak nieprzyjemnie wpływającym na jego stan, że jedynym o czym mógłby myśleć, to porzucenie drogi tutaj nie ważne jak daleko już zaszedł. I chyba jedynie Nikola, jako on w pełnej swojej krasie tak działał na Cassiana, że momentalnie wszelkie stawiane przez niego bariery były przełamywane, a on parł i parł do przodu nie licząc się z konsekwencjami.
Czy było to dobre? Z jednej strony prezentował po trosze pełną swoją lojalność i odwagę, cechy, które przecież determinowały gryfonów. Z drugiej zaś było to niesamowicie zgubne i wręcz straceńcze, że wszelkie przejawy zdrowego rozsądku znikały w potyczce z dzikim entuzjazmem jego przyjaciela. Niejednokrotnie ich to niemal kosztowało wiele, a tej dwójce pozostało liczyć teraz na to, że i tym razem, każdy trud, który wpakowali w dostanie się tak daleko im się opłaci, albo przynajmniej... Wyjdą z tego cało.
Pierwsze dźwięki dochodzące z podpokładu wskazywały na dość nietypową strukturę tego miejsca. Połowa przestrzeni znajdowała się pod taflą wody, co niesamowicie utrudniało, jeśli nie w ogóle blokowało dalszą eksplorację. Powietrze tutaj przesycone było słonym zapachem morza i butwiejących desek, z których każda zdawała się przeżywać nieustającą agonię ciągle tkwiąc w tym samym miejscu. - Teraz przynajmniej wiemy, dlaczego nie pływa... - Rzucił przelotnie uśmiechając się do samego siebie ze swojego żartu.
Niespokojne dźwięki, które zdawały się poruszać wodę przykuły uwagę Cassiana na dłużej niż chwilkę. Wpatrywał się w jeden punkt doszukując w nim czegokolwiek co mogłoby świadczyć o przyjaznym charakterze. Po chwili, kiedy jego wzrok już od dłuższej chwili spoczywał na konkretnym punkcie obserwując zachodzące zmiany przetarł oczy. Wydawało mu się, że nadal odczuwa wpływ naturalnego światła i dlatego nie jest w stanie przyzwyczaić swojego wzroku do panujących wokół półmroków. - Ten zapach to jeszcze nic... - Powiedział bezwiednie nawet niespecjalnie zatykając swój nos. Odór czy też zapach, które towarzyszyły takim miejscom, miały określoną specyfikę. Z resztą dobrze znaną przez młodego Cassa, który w miejscach takie jak te, jeśli nawet nie bardziej podłych i zapuszczonych bytował przez wiele lat swojego życia.
Nie do końca spodziewał się tego co miało nastąpić. Wszakże czuł się nieswojo, a uczucie dyskomfortu towarzyszyło mu już jakiś czas. Niemniej... To nie były przecież symptomy tego, że nieopodal znajduje się inferius. Nie były nimi, bo przecież nic podobnego nie istnieje. Z resztą... Spotkana przez nich kreatura nie była przecież czymś zwyczajowym, co jest tak pospolite jak chociażby nietoperze czy szczury. To były chodzące zwłoki. Szalenie wręcz niebezpieczne biorąc pod uwagę to jaką wiedzę w walce z nimi posiadali tak puchon jak i gryfon.
Brunet zacisnął mocniej rękę na różdżce starając się na prędce obmyślić jakiś plan. Taki, który nie skończy się totalnym fiaskiem. Niestety nim udało mu się cokolwiek wskórać w tej materii to ostre niczym sztylety zęby potwora zatopiły się w młodej chłopięcej łydce. W pomieszczeniu rozległ się głośny syk połączony z wykrzykiwaniem przekleństw w najróżniejszych językach, jakie tylko ślina przywiodła mu na język. - Kurwa... Ja pierdole! - Zawył.
Inferius po dość silnej szarpaninie powrócił do swojej pierwotnej pozycji, pozostawiając jednak ranę, o której powiedzieć, że wyglądała nieciekawie to jak ignorować oderwany z powodu wybuchu palec. Spojrzał z przerażeniem w oczach w kierunku Nikoli szukając jakiegokolwiek słowa wsparcia czy otuchy na jego twarzy. Krok po kroku wycofywał się również do wyjścia. - Nikola! Plan. - Wręcz wykrzyczał w jego kierunku. - Musimy mieć plan co robisz. - Zęby zdawały się tkwić w tym samym miejscu, nawet kiedy mówił coś, co mogłoby jakkolwiek zaingerować.
Miał pewne typy, a jednym z nich była walka, tyle, że... On się wcale na nią nie gotował. Uważał, z resztą całkowicie krytycznie, że on nie ma umiejętności się z nim liczyć, dlatego należy poszukać wsparcia w okolicznych lokalach.
Miał słabość do wszystkich jednostek transportowych, zarówno czarodziejskich, jak i mugolskich, bez względu na to, czy poruszały się one po lądzie, wodzie, czy w powietrzu. Może miał to we krwi, w końcu był Brandonem, członkiem rodu specjalizującego się w tej dziedzinie, a może odziedziczył pasję i marzenia ojca, który od najmłodszych lat wciągał chłopca we wspólne naprawy i eksperymenty. Oczywiście, mógł przez to znienawidzić wszystko, co związane było z mechaniką, ale tak się nie stało, co więcej Niko złapał bakcyla, stając się młodszą i ciut mniej chaotyczną wersją Charliego. Mając więc na uwadze jego zainteresowanie wszelkimi machinami, a także nadpobudliwość, ciekawskość i apetyt na przygodę, nie ma się co dziwić, że Puchon wylądował na opuszczonym okręcie, zupełnie nieświadom zagrożenia. Odkąd tylko postawił nogę na pokładzie, a właściwie jeszcze zanim to się stało, wszystko zdawało się ostrzegać ich, by porzucili pomysł wejścia na łajbę, oni jednak brnęli w zaparte, ignorując - przynajmniej połowicznie - bardzo wymowne znaki. Niko nie przyjmował do zrozumienia, że mogliby się poddać w swojej eksploracji okrętu, prowadził ich więc coraz dalej i dalej, aż wreszcie znaleźli się pod pokładem, wśród niezmierzonych ciemności, nieświadomi katastrofy, która dopiero miała im się przydarzyć. -Taaa, to wiele wyjaśnia. Ale wciąż pozostaje pytanie, jak się tu znalazł- odparł w kierunku przyjaciela. Widział zarys jego sylwetki na schodach, odznaczający się na tle docierającego tam jeszcze światła z zewnątrz. Sam stał już po łydki w wodzie, w przeciwległym kącie pomieszczenia. Kto wie, może gdyby się nie rozdzielili, nie doszłoby do ataku? Albo może przynajmniej tylko jeden z nich zostałby ranny? Wszystko to nie miało jednak znaczenia w obliczu nacierającego na nich stwora, zbyt potężnego, by byli go w stanie pokonać. -Do diabła z planem, wiej!- krzyknął przez zaciśnięte zęby. Rana na nodze paliła go żywym ogniem, z bólu robiło mu się czarno przed oczami. W głowie szumiało mu od adrenaliny, każdy centymetr ciała zdawał się pulsować od tłoczonej w zawrotnym tempie krwi. Serce waliło mu jak oszalałe, a w gardle pojawiła się ogromna gula. Nie miał pojęcia, co robić - z zajęć pamiętał tylko, że inferius to czarnomagiczny stwór, szalenie niebezpieczny. -Myśl Nikola, myśl... - mamrotał, czując zimny pot spływający mu po czole, kiedy z drugiego końca podpokładu dobiegały go przekleństwa Cassiana. Wiedział, że nie ma wiele czasu, potwór już pewnie szykował się do kolejnego ataku, a oni chwilowo nie byli w stanie uciekać. Po omacku wyciągnął różdżkę z kieszenie, nie myśląc nawet o ciążącym na nim namiarze, na oślep rzucając pierwsze zaklęcie, które przyszło mu do głowy. -Incendio!- wrzasnął, celując...właściwie nie celując. Starał się tylko nie trafić w Gryfona, modląc się w myślach, żeby dookoła nich nie było żadnych beczek z prochem. Los, czy może dobre duchy Nowego Orleanu najwyraźniej miały ich w opiece, chłopak trafił bowiem zaklęciem w sufit nad ich głowami, podpalając stare deski, odstraszając tym samym kreaturę. Inferius wydał przeraźliwy wrzask, uciekając od płomieni, które zdawały się ranić jego oślizgłe, gnijące ciało. Niko nie mógł wiedzieć, ile szczęścia miał, nie pamiętał bowiem, że stworzenia te są odporne na większość zaklęć. Nieświadom, jak blisko śmierci byli, ruszył czym prędzej w stronę wyjścia, gdzie spodziewał się zastać rannego przyjaciela. Ciągnął za sobą obolałą nogę, ilekroć bowiem starał się przenieść na nią ciężar ciała, ślad po ugryzieniu dawał o sobie znać. Zagryzając wargi do tego stopnia, że poczuł w ustach smak krwi, Niko doczłapał wreszcie do schodów prowadzących na zewnątrz, nabierając nadziei, że uda im się wyjść z tego żywcem. Już wyciągał rękę w stronę Gryfona, chcąc pomóc mu w ucieczce, kiedy usłyszał za sobą gardłowy ryk, mrożący krew w żyłach i napawający takim strachem, że chłopak później był pewien, że serce na moment przestało mu bić. Nie zdążył odwrócić się, by rzucić kolejne zaklęcie. Nie zdążył nawet krzyknąć. Poczuł ciężar ogromnego cielska na swoich plecach, usłyszał jeszcze trzask łamanej kości i poczuł ból tak przeraźliwy, że aż otępiający inne zmysły. Zaraz potem upadł u podnóża drewnianych schodów, straciwszy przytomność.
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Optymizm nigdy nie leżał w naturze Cassiana, a większość ludzi, która z góry zakładała pozytywne rozwiązanie każdej sprawy sprowadzał bardzo szybko na ziemię swoimi czarnymi wizjami odnoszącymi się do zdarzeń, które miały dopiero nadejść. Sam siebie nie nazywał też pesymistą, prędzej użyłby sformułowania realista, który wie, że życie ma raczej czarny humor niźli jakikolwiek inny. To też nie jest tak, że był w stu procentach przesiąknięty tym jadem mrocznych wizji i sączył go wokół siebie na prawo i lewo przy wszystkich możliwych okazjach. Zazwyczaj swoje domniemania uskuteczniał dopiero kiedy ktoś łaskawie raczył się już go zapytać o jego zdanie.
Obaj zdawali się doskonale wiedzieć w jak beznadziejnej sytuacji się znaleźli... Brakowało im dosłownie wielu rzeczy zaczynając od wiedzy na temat inferiusów, kończąc na tematach dotyczących zaklęć, które w ich przypadku się sprawdzają. Szkot starał się szybko analizować każdą możliwą sytuację, a także to jak potencjalnie uciec stąd z jak najmniejszym uszczerbkiem na zdrowiu. Czuł jak rana na nodze pulsuje i wydaje się rozrywać wręcz cały mięsień od środka. Jak każda, nawet najmniejsza tkanka przepełniona jest czarną magią i pragnie dokonać autodestrukcji. Zaczął kuleć, a każdy jego krok stawiany tak na jedną jak i na drugą nogę zdawał się powodować w nim niewyobrażalny ból.
Już teraz się nie odzywał. Im mniej mówił tym więcej miał okazję zdziałać. Szybko zatem podbiegł w kierunku Nikoli, który znajdował się tuż przy wyjściu. Nie spodziewał się jednak, że i monstrum będzie zachęcone podążyć w kierunku ostatnich promieni słonecznych wpadających przez właz do środka. Szybko również przekonał się jak bardzo słono kosztowała go ta pewność siebie. Kiedy inferius zniknął na moment z jego pola widzenia okazało się, że w tym momencie przygotowywał paskudną i niegodziwą zasadzkę. Pułapkę, z której zdołał wywinąć się Nikola, ale poszkodowanym został gryfon. Wciągnięty pod wodę czuł szpony wdzierające się w jego twarz. Czuł każdy ruch i czuł jak mocno jego skóra poddaje się naporowi ostrych jak brzytwa pazurów. Nie mógł oddychać. Lodowato zimna woda, która otaczała go skutecznie blokowała tak pole widzenia, jak i powstrzymywała go przed wydostaniem się ze śmiertelnego uścisku. Wiedział, że musi zaryzykować, a czasu było coraz mniej... Kończyło mu się powietrze.
Zastosowanie jakiegokolwiek zaklęcia wiązać będzie się z tym, że pozbawi się reszty tlenu, a wydostanie się stąd, kompletnie nie wiedząc w którą stronę ma płynąć też pewnie zajęłoby mu trochę czasu. Szybko jednak postanowił działać instynktownie, kiedy tylko Inferius pchnął go na chwilę bliżej tafli wody, a on sam poczuł dopływ powietrza. Wziął głębszy wdech, nadal znajdując się ledwo ponad poziomem wody i kierując w kierunku czarnomagicznej istoty różdżką, którą do tej pory dość kurczowo trzymał w swoich dłoniach wygłosił magiczną inkantację. - Volate ascendere! - Inferius wystrzelił w powietrze głucho uderzając swoim cielskiem w sufit i ponownie upadając do wody.
Te kilka sekund oszołomienia, które zyskał Cass pozwoliły mu się wydostać i przetrzeć zakrwawioną twarz. Ponownie znajdował się wokół Nikoli, ale... kompletnie nie wiedział co się stało, w tym czasie, kiedy doprowadzał się do porządku. Jego kompan, przyjaciel leżał nieprzytomny u podnóża schodów. Szkot ponownie zacisnął mocniej rękę na różdżce i chwytając za koszulkę puchona zaczął nim szarpać starając się jakkolwiek go odratować. Jakkolwiek obudzić.
W tym momencie żałował, że nie znał się bardziej na magii leczniczej. Brakowało mu po raz kolejny wiedzy i umiejętności, by szybko ocucić chłopaka, a każdy pomysł, który wpadał mu do głowy wydawał się być jeszcze bardziej idiotyczny niż poprzedni. Nie wiedział co się stało i nie wiedział, jak może temu zaradzić, ale jedynego czego teraz pragnął było uwolnienie się z tej cholernej pułapki.
Nadal nie mógł zlokalizować monstrum, które ich tutaj zaatakowało, a oko zaczynało coraz bardziej i bardziej dawać się we znaki. Czuł też jak ciepło rozlewa się po twarzy. Jak adrenalina buzująca w nim stara się znieczulić miejscowo ból, który przeszywał go na wskroś. I coraz bardziej i bardziej przepełniał go gniew, że z pozoru niebezpieczna wycieczka skończyła się właśnie tak. Szarpał nieprzytomnym ciałem coraz bardziej i bardziej. Przy tym wykrzykiwał też najgłośniej jak to tylko możliwe imię chłopaka, tak by wyrwać go z tego letargu, a kiedy zorientował się, że po raz kolejny coś zmierza w jego kierunku... Było już za późno.
Inferius skoczył na niego i chociaż nie udało mu się doprowadzić do takich szkód jakich pierwotnie planował dokonać, tak ból wywołany pęknięciem obojczyka zdawał się konkurować z innymi o miano tego, który wykończy chłopaka. Opadł bezwiednie Tuż obok ciała drugiego z nich, chwilę przed tym po raz ostatni wykrzykując imię chłopaka.
Ciemność. Niko nie wiedział, jak długo nie był świadom tego, co go otacza i co się wokół dzieje. Ból łamanej kości obojczyka był tak ogromny, że otępił zmysły, zrywając kontakt z rzeczywistością. Leżał więc tak pod schodami, czy może raczej drabinką prowadzącą na pokład, na wpół zanurzony w wodzie, cudem chyba tylko nie topiąc się przy tym. Nie miał pojęcia, z czym mierzy się Cassian, jakich obrażeń doznaje i z jaką rozpaczliwością stara się wyciągnąć ich cało z tej beznadziejnej sytuacji. Pierwszym, co zaczęło do niego docierać, był szum, czy może bardziej dudnienie, docierające do niego z bardzo daleka, przytłumione, a jednak nękające i niedające o sobie zapomnieć. Po pewnym czasie udało mu się wyodrębnić z tego szumu głos, z początku uniemożliwiający zrozumienie słów, ale z każdą chwilą wyraźniejszy, aż wreszcie stał się na tyle ostry, by wyrwać Puchona z letargu. Oprzytomniał akurat w momencie, kiedy Cassian przestał potrząsać jego ramieniem, sam osunąwszy się bezwładnie w toń. Odruchowo, bez większego zastanowienia, Nikola złapał przyjaciela pod barki, nie pozwalając mu zanurzyć się całkowicie, prawdopodobnie ratując go tym samym od utonięcia. Nadal był lekko oszołomiony, jednak ból łydki i obojczyka stanowił wystarczające otrzeźwienie dla zmysłów. Nie miał pojęcia, gdzie był teraz inferius ani czy planował kolejny atak - jedyne, co liczyło się w tamtej chwili, był właz nad ich głowami, dający jakąkolwiek nadzieję na ucieczkę. Krok za krokiem Nikola wdrapywał się coraz wyżej i wyżej, modląc się w duchu do wszystkich wielkich czarodziejów, których imiona potrafił przywołać w pamięci, by potwór nie rzucił się na nich ponownie. Gdyby tak się stało, nie mieli żadnych szans, by w takim stanie jakkolwiek się obronić. Jeszcze chwila, jeszcze kawałek...trzy stopnie, dwa... Nikola praktycznie rzucił się na deski, starając się odczołgać od włazu najdalej, jak było to możliwe, zważywszy na nadal nieprzytomnego Cassiana. Słońce zdążyło już praktycznie schować się w morzu, ale ostatnie tego dnia promienie wciąż jeszcze padały na pokład, będąc być może jedynym powodem, dla którego inferius nie podążył za nimi na górę. Chłopak dyszał ciężko po niedawnym wysiłku, w głowie nadal szumiało mu od adrenaliny, a ból łydki i barku ponownie dały o sobie znać. Niko zdał sobie ze zgrozą sprawę, że to tyle - nie da rady dociągnąć Gryfona aż do miasta, sam przecież nie był w stanie chodzić. Zdjęła go rozpacz, poczucie ogromnej niesprawiedliwości. Przecież tyle już wytrzymali, ich wysiłki nie mogą przecież ot tak pójść na marne. Mimo ogromnych chęci czuł jednak opuszczające go siły, jego organizm nie był w stanie dalej walczyć z czarnomagiczną raną i ogólnym wycieńczeniem. Nogi się pod nim ugięły, ale nim upadł, w ostatnim akcie buntu przeciwko niesprawiedliwości tego świata, Nikola Brandon wydał z siebie najmniej ludzki dźwięk w swoim życiu, jedyny, do którego był w tamtej chwili zdolny. Rozpaczliwe wołanie o pomoc, niosące się echem wśród morza i dalej, dziką plażą. Wrzask ten rezonował w głowie Puchona, gdy ten osunął się na ziemię, ponownie tracąc przytomność.
[zt x2] (musimy jeszcze machnąć po jednopostówce w lecznicy)
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Popatrzyła na Boyda, wydając z siebie ciche "uuuuu", gdy tylko zasugerował, że może to być ktoś z ich wycieczki. To by dopiero było! Ciekawe, czy rzeczywiście ktoś zaginął w trakcie! Może warto się tym zainteresować? Jednak straciła zapał, gdy dostrzegła coś o wiele bardziej ciekawego, co po chwili okazało się cholernym, przeklętym naszyjnikiem. Gdyby wiedziała, że po chwili straci kości przedramienia, zdecydowanie nie próbowałaby po to sięgać! Jednak, jak to mówią, gdybym wiedział, że się przewrócę, usiadłbym... Nie było co gdybać, choć seria przekleństw w języku francuski wyrwała się spomiędzy jej ust, gdy docierało do niej, co się dzieje, kiedy zobaczyła, że Boyd także ucierpiał. No tak, jak mogłoby się mu nic nie stać, skoro sama rzuciła w niego naszyjnikiem. Pięknie Moreau. Nawet nie oponowała, kiedy złapał ją za rękę, zarządzając odwrót. - Nawet ofiarę z kości mamy na pół - próbowała zażartować, w przypływie wisielczego humoru. - Przechodziliśmy przez klapę? - spytała, gdy dotarli do wyjścia, a przynajmniej tak się zdawało. Ostatecznie uznała, że nie ma czasu nad tym się zastanawiać. Jeszcze się okaże, że poza naszyjnikiem jest na pokładzie ożywiony szkielet, który czeka na kolejne ich części ciała. Wycelowała różdżką w klapę, wymawiając alohomora. Wydawało jej się, że klapa nieznacznie podskoczyła, ale wciąż wejście było zamknięte. - Boyd, pomóż to pociągnąć, bo jedną ręką to mogę ją co najwyżej pogłaskać - mruknęła, łapiąc za uchwyt i zaczynając szarpać w swoją stronę, aby ją otworzyć. Klapa niestety była zdecydowanie za ciężka, żeby mogła z nią poradzić sobie sama.
Docenił wisielczy humor Lou i nie powstrzymał parsknięcia śmiechem po jej błyskotliwym komentarzu, chociaż do śmiechu było mu daleko - sytuacja wcale nie przedstawiała się zbyt optymistycznie, a oni mogli tylko mieć nadzieję, że zwyczajna magia lecznicza poradzi sobie z mocą zaklętego naszyjnika, który pozbawił ich kości. Zdecydowanie nie miał ochoty na poświęcanie kolejnych kończyn, dlatego czym prędzej zarządził ewakuację, która jednak poszła nie do końca tak, jak zaplanował, bo znaleźli się w miejscu, w którym do tej pory ich nie było. Z pewnością nie korzystali z klapy, wchodząc na pokład, zwłaszcza że prowadziła ona w dół. Czy dało mu to do myślenia? Nie. - Nie wydaje mi się, ale chuj z tym, idziemy - oświadczył stanowczo i niezbyt mądrze, po czym zerknął to na Lou mocującą się z wejściem, to na swoją różdżkę, zastanawiając się czy może nie rzucić jakiegoś Carpe Retractum żeby jej pomóc, ale ostatecznie, ponaglony przez słowa dziewczyny, pociągnął ręką, w końcu różdżka szwankowała i równie dobrze mogłaby rozjebać niechcący cały ten statek. Co może wcale nie byłoby takie złe, zważywszy że wizyta w nim praktycznie ich okaleczyła. Połączona moc pałkarskich bicepsów i gryfońskiej determinacji zaowocowała dość szybko, a wrota klapy ustąpiły i otworzyły się, rozpościerając przed nimi wspaniały widok na... na nic. Bo w środku było - Ciemnio jak w dupie u Ślizgona - poinformował uprzejmie Boyd, gdy przedostał się przez przejście. Rozejrzał się zupełnie bez sensu, bo nic nie było widać, a do jego uszu dotarł nieco niepokojący dźwięk, jakby... szum? Plusk? - Lou... słyszysz to? - mruknął do towarzyszki, unosząc różdżkę, by rzucić Lumos i umożliwić im zorientowanie się, gdzie w ogóle są i co się dzieje.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
atak pierwszy 4 nieudane atak drugi 5 (link wyżej) udane atak trzeci 3(link wyżej) nieudane
Przynajmniej parsknął śmiechem, co znaczyło, że nie jest jeszcze z nią tak źle, jak podejrzewała, że może być. Szkoda tylko, że nie mieli tyle szczęścia, co sił na żarty. Kiedy w końcu udało im się otworzyć klapę, która była zamknięta, jakby miała powstrzymać innych przed dostaniem się do środka, okazało się, że pod pokładem jest niesamowicie ciemno. - Lumos maxima - wypowiedziała, posyłając światło tak, żeby mogli rozejrzeć się dokładniej. Boyd miał problemy z różdżką, więc bardziej wymagające zaklęcia musiała sama rzucać. - Tak właściwie to zastanawia mnie twoja znajomość ślizgońskich tyłków... Ale to tłumaczy znajomość Fillina co do twojego ciała - rzuciła, czując, jak adrenalina znów zaczyna krążyć w jej żyłach, co w jednej chwili poprawiało jej humor, wywołując więcej zgryźliwych komentarzy, zaczepnych uwag, które świadczyły w tym przypadku o sympatii do drugiego pałkarza. Miała nadzieję, że nie będzie drużynową wdową po tym wypadzie. Albo odwrotnie, że nie dołączy do duchów Nowego Orleanu. Rozejrzała się po pomieszczeniu, dostrzegając dzięki światłu, że połowa pomieszczenia jest w wodzie. Miała już to skomentować, gdy nagle coś wyskoczyło z wody i zaatakowało ich. Zbyt zajęta rozglądaniem się, nie zdążyła zareagować w żaden właściwie sposób, poza odruchową osłoną twarzy sflaczałą ręką. Nie było to jednak konieczne, bowiem nieomal w tej samej chwili, w której unosiła ramię, poczuła ból w łydce, który wydarł krzyk bólu z jej gardła. Inferius szarpnął głową, niczym wściekłe zwierzę, szarpiąc jej skórę, po czym nagle puścił, rzucając się na Boyda. A może były dwa? Nie była pewna, czując, jak z bólu i zmęczenia, zaczyna kręcić jej się w głowie. Nie mówiąc o tym, że widoczność mieli utrudnioną. - Boyd, uważaj! - zdążyła jedynie krzyknąć, odruchowo sięgając do swojej łydki, aby sprawdzić stan rany, a może, żeby zatamować krew, sama nie była pewna. Uniosła różdżkę, gotowa do rzucania zaklęć, starając się wpierw wycelować w inferiusa.
Bardzo doceniał fakt, że Loulou nawet w takich okolicznościach jak eksplorowanie podpokładu nasączonego mroczną magią statku-widmo jest chętna do tego, by umilać rozmowę sprośnymi uwagami, które wywołały u niego oczywistą wesołość wyrażoną rubasznym rechotem. -Rozgryzłaś nas. Nie mów Bonnie. - poprosił, rozkładając bezradnie ręce i starając się zachować powagę, jakby rzeczywiście wyszedł na jaw wielki sekret jego intymnej relacji z Fillinem; chętnie by sobie jeszcze pośmieszkował, ale po rozświetleniu okolicy porządnym Lumosem, który wyszedł spod różdżki Lou, nie sposób było się trochę nie rozproszyć rozglądaniem dookoła. Nie wyglądało to najlepiej, było równie ponuro i dziwnie co na pokładzie, a w dodatku większość podłogi była zalana wodą, tak jak wcześniej podejrzewał, gdy usłyszał chlupot cieczy. Zrobił parę kroków w tamtą stronę, ale uznał, że woda to nic ciekawego i zamiast wpatrywać się w nią, spojrzał w górę, gdzie jedyne co zwróciło jego uwagę, to zwisające smętnie z podpokładowego sufitu pajęczyny, zapewne pamiętające jeszcze świetność statku i pływających nim piratów czy innych marynarzy. No, przynajmniej nie było tu chyba żadnych czarnomagicznych klątw... Chwilę później niemalże jednocześnie usłyszał głośny plusk, krzyk bólu i ostrzeżenie, po którym odwrócił się, wyciągając odruchowo różdżkę; nim jednak to zrobił, w nogę wbiły mu się zęby jakiejś straszliwej bestii, której początkowo w stresie i zamieszaniu nawet nie potrafił zidentyfikować. Próbował odstraszyć stworzenie zaklęciem, ale chybił; ugryzienie zabolało jak diabli, wcześniejszy ból przy utracie kości to było przy tym nic. Inferius, po tym jak chyba wyrwał mu całą łydkę z łydki, odsunął się na chwilę, jakby szykował się do kolejnego ataku, oni zaś zyskali jakąś sekundę na obronę. Współpraca od razu wydała się mu najlepszym pomysłem. -Razem - rzucił naprędce do Lou i wycelował w oprawcę, by zaraz jednocześnie z towarzyszką rzucić na stwora jakieś proste zaklęcie ofensywne - takie, któremu mogła podołać jego uszkodzona różdżka.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Post pierwszy - wejście Kuferek:16 pkt OPCM Kostki:5, 1(3), 1 (rozegram w następnym poście)
Nie czuł się najlepiej z tym, że nie mógł samodzielnie poruszać się po statku. Miał wrażenie, że jest zbędnym balastem i bez niego Lazar radziłby sobie o wiele lepiej. Choć zapewnił go, że chce iść dalej i że nie przeszkadza mu obecna sytuacja, to jednak odczuwał pewien dyskomfort. A same oczy? Nadal piekły i póki co wolał nie zdejmować szmacianej przepaski. Wsparty o lazarowy bark, szedł przed siebie, a potem czekał na kolejne polecenia. Mieli jedną sprawną różdżkę i jedną sprawną parę oczu. Nie za wiele, zważając na okoliczności. Ale przecież byli zgranym duetem. Wystarczyło, gdy Rosjanin wskazywał cel, a Bruno wypowiadał właściwą inkantację. Ufał w to, że sobie poradzą, choć w kościach czuł, że pod pokładem czai się coś okropnego... - Tu gdzieś jest klapa, prawda? - zadał dość oczywiste pytanie, bo jak inaczej mieliby wejść na niższy poziom upiornej łajby... Natrafił na nią chwilę później, nakierowany przez Lazara, ale i przez swój kij i... własne stopy. Ot, zahaczył czubkiem buta o (najprawdopodobniej) uchwyt. Schylił się więc ostrożnie, by przykucnąć stabilnie i przygotować się do otwierania drzwiczek. Szarpnął za kołatki, ale na niewiele się to zdało, co przyjął bez większego zaskoczenia. - Może najpierw magią? - zaproponował, nakierowując swoją różdżkę jako-tako na klapę - Alohomora! - nic się nie stało. A przynajmniej nic na to nie wskazywało. Żaden dźwięk, żaden ruch... - A więc... siłą?
Nie musiał powtarzać jej dwa razy. Miała ochotę unieruchomić w jakiś sposób tego inferiusa i cóż, uciekać. Nie czuła się zbyt pewnie bez kości przedramienia, z ranną nogą. Niestety nie mieli zbyt wiele czasu na myślenie i naradzanie się. Boyd zarządził wspólny atak i tak też zamierzała zrobić. - Drętwota - rzuciła, celując różdżką w inferiusa, licząc na to, że trafi i powstrzyma go przed kolejnym atakiem. Ostrożnie starała się wycofać w stronę klapy, jak najdalej od wody, w której mogło czaić się więcej stworzeń. Nie miała zamiaru zostać przekąską inferiusów. Najwyraźniej jednak za długo przyglądała się stworzeniu, nie do końca wiedząc dlaczego tutaj właściwie jest. Opuszczony port, nawiedzony statek, a zamiast skarbów wściekły inferius. A może tak pod tą wodą jednak sprawdzić? Kiedy chciała spróbować postawić krok w stronę wody zalewającej pomieszczenie, potwór ruszył się i ponownie skoczył ku niej. Nie zdążyła spojrzeć w stronę inferiusa, a co dopiero mowa o obronie. Wyraz zaskoczenia na jej twarzy szybko zmienił się w przerażenie, a po chwili krzyk bólu znów wydostał się z jej gardła. Czuła, że potwór wgryza się w jej skórę, że jego zęby przebijają mięśnie i zaciskają się na kości. Próbowała zrzucić go jakoś z siebie, starając się uderzyć nim o ściany statku. Być może był to błąd? W chwili, w której uderzyła plecami o ściany statku, a tym samym przygniotła nieznacznie inferiusa, usłyszała trzask, a po chwili ból, który odczuwała do tej pory, stał się nijaki w porównaniu z tym, co zaczęła czuć. Kość obojczyka zdecydowanie była złamana, ale na uzmysłowienie sobie tego miała kilka sekund, zanim osunęła się nieprzytomnie na ziemię. Nie dostrzegła już tego, że potwór rzucił się na Boyda. Nie wiedziała nawet czy upada w stronę wody, czy nie. Zemdlała z bólu i przez czas trwania nieprzytomnie nie czuła nic. Szkoda, że nie można świadomie cieszyć się omdleniem i regenerować siły na późniejsze uderzenie bólu.
Jakie jeszcze mroczne tajemnice skrywa Luizjana? Czy właśnie poznaliście Nowy Orlean od najgorszej strony? Spotkanie przebrzydłych, bezwzględnych Inferiusów podczas eksploracji wraku nie brzmi jak wymarzona wycieczka podczas szkolnego wyjazdu, prawda? Ale nie jesteście od wczoraj w Hogwarcie; dobrze wiecie, że nie zawsze wszystko jest cukierkowe, a codzienne życie czarodziejów nie składa się jedynie z rzucania Accio na oddalony kubek z herbatą. Tylko dlaczego od razu wpakowaliście się w takie... bagno? Stęchła woda zdawała się przybierać na objętości z prędkością światła. Magiczne zombiaki nie dawały za wygraną i napierały na Was coraz bardziej, widocznie ciesząc się z obrażeń, rozlewu krwi i odbierania Wam przytomności. Przeszywający chłód, ciemność, skowyt cierpiących dusz, chrzęst łamanych pod ciężarem butów starych kości... A może to tylko złudzenia? Tylko sen? Choć Wasz początek zmagania się z tymi potwornymi istotami nie przebiegł zbyt pomyślnie, to wciąż istnieje nadzieja na szczęśliwe zakończenie. A przynajmniej na takie, w którym przeżyjecie i nikt nie będzie musiał wydobywać Waszych mokrych trucheł spod pokładu. Co więc Was czeka?
Jedno z Was rzuca kością k6:
1, 6 - Wierzyliście w cuda? Jeśli nie, to od teraz powinniście. Zupełnie niespodziewanie i z niewiadomego źródła pojawia się... światło. Wracają Wam wszystkie czynności życiowe, w tym przytomność. Być może w pierwszej chwili pomyśleliście, że to to słynne światełko w tunelu i jest już po Was, ale... nic bardziej mylnego. Rozbłysk wzmaga na sile, daje przyjemne, pokrzepiające ciepło. Inferiusy wycofują się, bo oto natknęły się na swojego największego wroga. Macie szansę na ucieczkę bądź... dalsze działania. Próbujcie! Pamiętajcie tylko, by zaleczyć własne obrażenia.
2, 5 - Mogło wydawać się to złudzeniem, ale... poziom wody zaczął się obniżać. Cal za calem - cuchnąca ciecz odpuszczała, dzięki czemu znów mogliście odzyskać zmysły i odrobinę sił. Niestety, wasze obrażenia są poważne, jesteście wycieńczeni, a Violetta czym prędzej potrzebuje pomocy medyka. Po wyjściu z tematu oboje musicie zakupić po fiolce eliksiru wiggenowego. Ze względu na to, że powyższa akcja dzieje się w ubiegłym miesiącu - zakupy zróbcie w formie listu z zaznaczoną datą 'wakacyjną'.
3 - Być może to niesamowita, zaskakująca właściwość ludzkiego organizmu, który nie traci ducha walki, a może... prawdziwy duch, który zjawił się w odpowiednim czasie i tchnął w Was życie. Tak czy owak: mobilizujecie się do działania. Odzyskujecie przytomność i świadomość, ale nie wiecie na jak długo. Jesteście wyczerpani i resztkami sił bronicie się przed Inferiusami. Zdajecie sobie jednak sprawę, że nie wytrzymacie zbyt długo i przy najbliższej okazji musicie się wycofać. Bądźcie ostrożni! Jeśli napiszecie swoje posty na min. 2k znaków, to oboje zyskujecie po 1pkt z OPCM. Upomnijcie się o punkty w odpowiednim temacie.
4 - Coś świsnęło, błysnęło i nagle jeden Inferius, znajdujący się najbliżej Was, zniknął pod wodą. A potem mogliście dostrzec niewyraźny cień przemykającej postaci i głośne dyszenie. Któż to? Nie ma czasu na rozważania, musicie się ratować! Fenrir, masz mało czasu by ocucić swoją towarzyszkę i pomóc jej stanąć na nogi. Choć magiczne zombiaki są chwilowo rozproszone, to w ułamku sekundy mogą powrócić do ataku. Zanim jednak uciekniecie z upiornego wraku, czeka Was kolejna niespodzianka....
@Fenrir Skarsgard następujesz na dziwny, twardy przedmiot. Rzuć kością k6:
Spoiler:
parzysta - Gdy go podnosisz, okazuje się, że to kamień. Całkiem łady, połyskujący na niebiesko, na pierwszy rzut oka szlachetny. Po bliższym przyjrzeniu się możesz odgadnąć, że to Kamień Uśpionego Wspomnienia. Jakie chwile w nim zachowasz? Upomnij się o przedmiot w odpowiednim temacie
nieparzysta - Przy schylaniu z kieszeni spodni wypada Ci 20 galeonów. Skąd one się tam wzięły? No nic, teraz nie ma sensu się nad tym zastanawiać, bo i tak ich nie odzyskasz, choćbyś nurkował w tej brudnej, lodowatej wodzie. A czy warto było podnosić ten twardy przedmiot? Średnio, bo to zwykły kamień. Może i ładny, ale bez żadnej wartości... Pamiętaj, by odnotować utratę pieniędzy w odpowiednim temacie
@Violetta Strauss coś dziwnego przyczepiło się do tyłu Twojej koszuli. Sięgasz ręką po przeszkadzający element, odczepiasz go i przyglądasz się uważnie. Rzuć kością k6:
Spoiler:
parzysta - Z pozoru wygląda jak zwykłe przemoczone piórko, ale Twoje wprawne oko może ocenić, że jest to jednak coś bardziej wartościowego. Coś, co warto zachować. To Pióro Scamandra. Upomnij się o przedmiot w odpowiednim temacie
nieparzysta - To... pająk. Wygląda dziwnie, ale nie jest zbyt duży ani wyjątkowo przerażający, o ile nie masz arachnofobii... Niestety gryzie Cię swoimi miniaturowymi zębiszczami w śródręcze, co powoduje jej chwilowe odrętwienie. Bez obaw - minie. Jednak do końca tego wątku nie jesteś w stanie ruszać swoją dłonią (jeśli jesteś praworęczna - pająk atakuje właśnie tę rękę; jeśli lewo - lewą).
Gdybyście mieli jakiekolwiek pytania/prośby/zażalenia/wątpliwości - piszcie pw na konto @Éléonore E. Swansea, krzyczcie na chb, disco lub piszcie na GG (68918554)
______________________
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Mroczne wizje nawiedzały go przez jeszcze kilka kolejnych chwil. Oddychał szybko, palcami zaciskając z całych sił swoje włosy i mało brakowało, a by się ich całkowicie w tym szale rozpaczy pozbawił. Krzyczał niezrozumiałe zdania i pojedyncze zwroty, raz po szkocku, raz po francusku, natomiast rzadko kiedy po angielsku. Nie szło odczytać w zasadzie ani słowa, bo jego akcent wdzierał się w każdą pojedynczą sylabę. Odciągnięcie go przez przyjaciela jeszcze przez chwilę nie miało żadnego skutku, aby w końcu, jego myśli z nagła się uspokoiły. Ze zwężonymi źrenicami rozejrzał się po pokładzie, ale ten był całkowicie niewzruszony. Nie było tu kompletnie nikogo, poza nim i Joshuą. - To się źle skończy. – wymruczał, zwracając swój wciąż nieco nieobecny wzrok na przyjaciela i przez chwilę patrząc na niego, choć widać był, że myślami był całkowicie gdzieś indziej. Dotknął dłonią swojej klatki piersiowej, uspokajając swoje rozszalałe serce i przeczesał włosy, doprowadzając je do jako-takiego, znanego tylko sobie ładu. Odchrząknął. – Chodźmy. – ruszył dalej, z najwyższą uwagą tym razem patrząc już pod nogi. W zasadzie rozglądając się absolutnie wszędzie i starając się nie ominąć absolutnie nic. Jego wzrok przykuła dość solidna klapa. Zmrużył oczy i odwrócił się do Josha, wskazując mu skinieniem podbródka owe znalezisko. Czy powinni tam wchodzić? Na pokładzie nic nie znaleźli, tak więc może wewnątrz byłoby coś ciekawego. Zwilżył językiem wyschnięte od suchego powietrza usta i przechylił głowę, odsuwając się na kilka kroków. Machnął ręką wysadzając klapę w powietrze i patrząc jak ta ląduje jedynie kilka centymetrow dalej. Cóż, najwyraźniej była cięższa niż zakładał. Ale przejście otworzył.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Kość:3 Aquamenti rzucone na twarz może nie było zbyt spektakularne, ale z pewnością odniosło jakiś skutek. Jeszcze krótka chwila i Krukonka odzyskała przytomność, choć z pewnością nie było to miłe doświadczenie zważywszy na jej obrażenia i ból, który tylko się przy tym pojawił. Sytuacja była. No cóż… Krytyczna. Pierwszym jej odruchem na widok wciąż znajdującego się niezwykle blisko Inferiusa było rzucenie Everte Statum, by móc go odrzucić od Fenrira. W tej chwili było to też najważniejsze. Miała również nadzieję, że nie wyrządzi krzywdy chłopakowi używanymi przez nią zaklęciami ze względu na to, że jednak najlepszego widoku nie miała przez krew zalewającą jej połowę twarzy. Teraz jednak miała czas jedynie na to, by zająć się najpilniejszymi obrażeniami. Rzuciła szybkie Episkey na swoją nogę, by jakoś zasklepić powstałą na niej ranę i móc się swobodnie przemieszczać. Złamany obojczyk i zadrapania na twarzy zeszły na dalszy plan. Musiała się skupić na czymś zupełnie innym. Kolejny atak ze strony martwych przeciwników odparła przy pomocy Aquaqumulusa, chcąc przy pomocy tafli rwącej wody wytrącić ich z równowagi. Miała nadzieję, że może liczyć na towarzyszącego jej chłopaka, który również odnajdzie w sobie jakieś dziwne pokłady siły i pomoże jej się uporać z całą tą sytuacją. Nie zamierzała spocząć jedynie na tym jednym wodnym zaklęciu, które miało spowolnić Inferiusy. Wpierw jednak wolała wycofać się na suche schody prowadzące na podpokład nim rzuciła niewerbalnie Atrapoplectus, licząc na to, że znajdujące się w wodzie istoty zostaną porażone zaklęciem wzmocnionym dodatkowo przez przewodzącą prąd ciecz. Przynajmniej w ten sposób powinno to działać. W tej chwili atak wydawał jej się być najlepszą obroną, która mogła się okazać skuteczną. Żadne przychodzące jej do głowy zaklęcie defensywne raczej nie sprawdziłoby się w stu procentach w walce z podobnym przeciwnikiem, a zaklęcia związane z ogniem w takim wyjątkowo mokrym środowisku mogłyby nie odnieść spodziewanego efektu. Niestety tym razem musiała się dostosować do sytuacji i wypracować sobie okazję do szybkiego odwrotu taktycznego i zatrzaśnięcia na nowo klapy, którą mogliby zabezpieczyć zaklęciami. Dopiero wtedy mogła przystąpić do leczenia ran przy czym najlepszym zaklęciem, którego mogła użyć była Vulnera Sanentur, nadająca się idealnie do usuwania skutków czarnomagicznych urazów. Wyglądało na to, że zarówno ona jak i chłopak mieli sporo szczęścia i mogli opuścić statek - żywi. A amnezja, której doznała? Chyba powoli zaczęło jej się rozjaśniać w głowie po tym nagłym omdleniu i niedługo przypomni sobie już wszystko.
/edit po to, by zrobić z|t i rozliczyć
Ostatnio zmieniony przez Violetta Strauss dnia Pią Paź 09 2020, 00:09, w całości zmieniany 1 raz
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Miał złe przeczucia, a więc co innego mógł zrobić, jeśli nie brnąć przed siebie jak skończony kretyn, narażając nie tylko siebie, ale i Bruna? Dla niego sprawa była jasna – skoro Gryfon nie widział problemu, to trzeba było przeć naprzód. Uśmiechnął się na ten żart, choć z wiadomych przyczyn Tarly nie mógł tego zobaczyć; dał się przekonać, nie było to zbyt trudne. — Cała ta... ekspedycja to klapka — mruknął, prowadząc go jednak w odpowiednie miejsce. Pozwolił mu przejąć inicjatywę, bo trzeba przyznać, że był dość wyrywny jak na to, że nawet owej klapy nie widział. Zresztą magia zawsze była dobrym pomysłem, a on sam nie mógł użyć różdżkę. Wszedł do akcji dopiero kiedy okazało się, że nie będzie to takie łatwe. — Daj, spróbuję. Służę ramieniem — wyszczerzył się w uśmiechu i razem z Brunem złapał uchwyt, by pociągnąć go z całych sił. Trochę żałował, że chłopak nie jest w stanie przyjrzeć się naprężonym mięśniom, gdyby tak było, można by uznać, że cały ten niefortunny wypad niósł ze sobą jakiś pożytek. Zawiasy skrzypnęły, jęknęły, a po chwili ustąpiły – klapa się otworzyła, ukazując ciemne wejście, z którego zionęło zastanym powietrzem. — Ja pójdu pierwy, ty możesz świecić — oznajmił, stawiając pierwsze kroki na stopniach. Lepiej, żeby w nowym otoczeniu rozeznał się ktoś władający zmysłem wzroku. Ledwo dotknął stopą desek właściwej podłogi, kiedy usłyszał, że coś się poruszyło. — Brruno? Brruno, ty tu nie idź! — krzyknął ostrzegawczo, ale czy nie za późno? Cokolwiek się tu kryło, wzięło go z zaskoczenia – nim zdążył zareagować, poczuł przeraźliwy ból w łydce...
Kości:6, 4, 1, za pozwoleniem MG obrywam pierwszym i trzecim atakiem, zamiast drugim i trzecim. Rozegram w drugim poście.
Wspólnie rzucona Drętwota na chwilę ogłuszyła inferiusa, tak że zdążyli przemieścić się nieco bliżej wyjścia; wydawało mu się, że odwrócił się raptem na sekundę, by spojrzeć na klapę, a w tym czasie Lou po raz kolejny padła ofiarą potwora. Wyciągnął różdżkę w chwili, gdy sam został celem ataku, a z wkurwienia że inferius miał czelność doprowadzić Loulou do omdlenia, potraktował go taką Bombardą, że gdyby nad nimi nie było pokładu, to z pewnością wyrzuciłoby go poza statek. Nie wiedział, ile czasu zajdzie mu ponowne podejście do ataku, więc nie zwlekał i zaczął zbierać z podłogi bezwłaną dziewczynę, co wcale nie było takie proste jeśli dysponowało się takimi atrybutami jak brak kości w dłoni, dziura w łydce i połamana różdżka, ale ostatecznie udało się, głównie dzięki zaklęciu Locomotor i moywującej świadomości, że jeśli się stamtąd nie wydostanie, to żarciki ze składania ludzkich ofiar staną się prawdą, bo zostaną oboje pożarci przez inferiusa i tyle będzie z wakacyjnej przygody.
/ztx2
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Obaj nie byli w pełni odpowiedzialni, skoro wiedząc, co może ich spotkać, szli dalej. Z drugiej strony, mały szkwał, bogin i coś mieszające w głowie przecież nie musiały zwiastować kostuchy czekającej na nich za przysłowiowym rogiem, prawda? Mimo to obaj zgodnie, bez zbędnych słów, uznali, że warto sprawdzić, co jest pod pokładem. Kiedy tylko klapa wyleciała w powietrze, Josh bez zastanowienia ruszył pierwszy w dół. - Ciemno jak w tyłku Voldemorta - mruknął, kiedy przyzwyczajał wzrok do ciemności. - Nie wiem czy jest sens, żebyś schodził. Ciemno i chyba wypełnione jest wodą - dodał, słysząc charakterystyczne dla dźwięki. Ciche pluski, nieznaczny chlupot, gdy woda obijała się o ściany statku. Miał zamiar odwrócić się w stronę wejścia pod pokład, którym powoli schodził Alex, gdy spod wody wyskoczył inferius, rzucając się wprost na jego nogę. - By cię tłuczek pieprznął w ten martwy łeb - warknął, kopiąc zdrową nogą potwora. - Inferius - krzyknął jeszcze do przyjaciela i były to ostatnie słowa, jakie wypowiedział. Nie wiedział, czy Alex przypadkiem także nie zszedł już do środka, zbyt zajęty chęcią obrony. Odruchowo wyjął różdżkę, starając się rzucić zaklęcia, ale poza kilkoma gniewnymi iskrami, nie wydostało się z niej nic więcej. Dobiegł go dźwięk czegoś, co biegnie po ścianie statku, ale nim zdążył odskoczyć, inferius rzucił się na niego, popychając w stronę schodków i dalej - do wody. Coś wpadło obok niego, podejrzewał, że Alex. Chciał się podnieść, jednak zamiast tego zaczął walczyć o oddech. Całe powietrze uszło mu z płuc, gdy pod wodą wydał z siebie krzyk bólu. Potwór przeorał pazurami po jego twarzy, ciągnąc je z góry na dół po lewej stronie przez oko, zahaczając o nos i rozcinając wargi. Czuł ból, a świat przesłoniła mu mętna, zabarwiona czerwienią wodą. Nie wiedział, jak udało mu się wyciągnąć głowę ponad powierzchnię wody. Pewnie pomógł mu przyjaciel, skoro nagle inferius nie przytrzymywał go pod wodą. On sam nie miał już różdżki, a właściwie trzymał jej fragment w zaciśniętej pięści. Możliwe, że złamał ją na inferiusie, gdy próbował go z siebie strącić. Kaszląc, podnosił się z wody, mając w głowie chaos myśli. Jednak dwie powtarzały się raz za razem. Musimy uciekać. Nie zdążyłem pogadać z Chrisem. Nagle usłyszał gardlowy ryk potwora. Odwrócił się na tyle, żeby dostrzec błysk zębów. Zazwyczaj był twardy, potrafił wiele bólu znieść, jednak był już osłabiony od wejścia na plażę, a teraz otrzymywał cios za ciosem. Nic dziwnego, że znów krzyknął, ale tym razem ryk bólu urwał się dość szybko. Świat przed oczami zawirował i pogrążył się w ciemności, gdy on sam osuwał się na ziemię, tracąc zupełnie przytomność z bólu i utraty krwi.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Post drugi - walka *kostki podlinkowane w poprzednim poście*
Miał wrażenie, że z minuty na minutę coraz bardziej wyostrzają mu się pozostałe zmysły. Brak wzroku niezwykle przeszkadzał, nawet jeśli miał u boku tak niezawodnego partnera. Czuł się trochę jak ofiara, jak kompletna niedołęga. Był niezgrabny w swoich ruchach i machał rękoma niczym paralityk, usilnie trzymając trzonek różdżki. Gdyby jeszcze ona mu wypadła i przepadła, to mogliby już się położyć i przygotować na rychłą śmierć. Odsunął się na dwa kroki, by Lazar mógł otworzyć klapę i by mogli swobodnie zejść pod pokład. O ile było to realne z perspektywy niewidomej osoby. - Dobra, idź. - pokiwał głową, stojąc mniej-więcej naprzeciwko Rosjanina. Nie miał innego wyjścia i musiał mu na to pozwolić, choć w innej rzeczywistości zapewne walczyłby o to, by iść przed nim. Jak mięso armatnie... - Em, Lazur? - odezwał się nagle, dziwnym i odmienionym głosem. Głosem, w którego tonach można było wyczuć nieco... trwogi - Uważaj na siebie. Nie potrzebował zmysłu wzroku, by domyślić się, jak tam jest. Wystarczyło, że pochylił się nad wejściem i poczuł ten stęchły odór. Dobrze wiedział, czego się spodziewać - stojącej, brudnej wody, przeraźliwego zimna i zapewne ciemności, choć to ostatnie nie robiło mu większej różnicy. Z lumosem na krańcu różdżki, wszedł na schodki. Nie zdążył jednak pokonać wszystkich stopni, bo przeraził go podniesiony głos Lazara. I bynajmniej nie bał się o siebie, ale o... niego. - Szto?! Co nie idź, jak nie idź! Właśnie, że idę! Nie pozwolę, żeby... - urwał, bo właśnie omsknęła mu się stopa i spadł na ziemię, cudem nie skręcając sobie kostki. Ochlapał się cały cuchnącą wodą, ale nie to było jego zmartwieniem. Nie wiedział, co się stało, ale miał złe przeczucia. Przeczucia, które w pewnym stopniu się sprawdziły, niestety. Rozpoznał Inferiusy po dźwięku, chłodzie i tym charakterystycznym zapachu. Aż zjeżyły mu się włoski na karku, a krew w żyłach zabuzowała. - LAZAR! - zawołał, by choć mniej-więcej wiedzieć co dzieje się z jego towarzyszem i jak daleko od niego jest. Postąpił jeden, niepewny krok naprzód i nagle poczuł ostre zębiska na swojej łydce. Syknął niczym rozwścieczony kot i zamachnął się kończyną, chcąc zrzucić napastnika. - Kurrrwa! - zaklął soczyście, czując piekący ból i ciepłotę cieknącej krwi. Na oślep machał różdżką i ciskał w zombiaka różnymi zaklęciami, aż ten odpuścił i zniknął gdzieś pod wodą. Noga jednak ucierpiała i choć nie widział swojej rany, to czuł, że jest źle. Bardzo źle... A to był tylko początek. Inferiusy zleciały się ze wszystkich stron, zwabione świeżą posoką i zapachem kortyzolu. - Krzycz, z której strony! - tyle z siebie wydusił, zanim kolejny potwór rzucił się na niego jak gówniak na biedronkowe Fajniaki drapieżnik na ofiarę. Zachwiał się pod jego ciężarem i... stracił równowagę kompletnie. Stęchła woda wdarła się do jego gardła, nozdrzy, obmoczyła przepaskę na oczach, przyprawiła go o drgawki. Musiał czym prędzej się podnieść i wydostać na powierzchnię, ale jak miał to zrobić, gdy na plecach siedział mu wściekły Inferius? Miotał się jak szatan, a Bruno usilnie próbował nie utonąć. Nagle pazury poczwary dosięgły jego twarzy i poraniły - i tak pokrzywdzone - oczy. Gryfon wydał z siebie zduszony jęk bólu i, gołymi rękami, chwycił na oślep umarlaka, próbując go z siebie zrzucić. Dopiero po chwili udało mu się wynurzyć, a potem pozbyć tego pomiotu Szatana poprzez trafienie w nań zaklęciem Incendio. Było to ryzykowne, bo mógł chybić i zranić Lazara, a tego nie chciał. Oddychał ciężko, łapczywie zagarniając każdy haust powietrza. Nie odczuwał bólu w pełni - działała adrenalina, ale i ona powoli odpuszczała. Czuł, że traci na siłach, że ma niewiele czasu, by działać. - Wi-wiggenowy... - wychrypiał, ocierając wierzchem dłoni mieszaninę mułu i krwi ze swojej twarzy. Potrzebował eliksiru, ale nie był pewny, czy Lazar ma go przy sobie. Ba! Nie był pewny, czy go usłyszał, bo choć był stosunkowo blisko, to głos Bruna nikł w odgłosach walki i charczenia Inferiusów. Starał się jak mógł, by pomóc Lazurowi z obroną, a sam słuchał czuje wszystkich odgłosów, szczególną uwagę skupiając na głosie swojego kompana. I na trzeci atak udało mu się odpowiedzieć całkiem niezłą defensywą. - Lumos Solar! - wyczarowane światło słoneczne skutecznie odstraszało Inferiusy. Było niczym światełko nadziei w tej fatalnej sytuacji. Gdy tylko czuł na sobie chude łapska namolnego potwora, to ciskał w niego kolejnym Incendio lub Depulso. Miał już serdecznie dość tej walki z wiatrakami. Był śmiertelnie wycieńczony i... zwyczajnie się bał, że nie uda im się wydostać. Nie chciał tak marnie skończyć. Po co się w to pakowali? Było warto? Otóż... nie.
Zdobycze: Morphius
Również zmieniam kolejność obron na: nieudaną, nieudaną, udaną
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
— Szto ty robisz? Khvatit! — próbował go zatrzymać, ale Bruno dotarł na dół znacznie szybciej, niż obaj mogli się tego spodziewać. Chyba nawet inferius nie był w stanie tego przewidzieć, o ile ta abominacja miała w martwym łbie choćby skrawki myśli. Dość szybko wywnioskował, z czym mają do czynienia, ale co mu było po tej wiedzy, skoro potwór zdążył zasmakować jego krwi, przy okazji, Rasputin mu świadkiem, wyrywając z jego nogi kawał mięsa? Brakowało mu światła, by móc ocenić obrażenia, ale ból był tak ogromny i nie do zniesienia, że przewidywał najgorsze. Zaraz po pierwszej jego fali przyszło obezwładniające ciepło spływające po nodze. Zaaferowany cierpieniem, nie potrafił w porę ostrzec Bruna, który również padł ofiarą inferiusa. — Przed Tobą! — zawołał, ale ich taktyka nie była chyba najlepsza, skoro tak czy inaczej nie zdołał się obronić. Jęk Bruna bolał go w niemalże równym stopniu co zraniona noga, nie miał jednak czasu na to, by mu pomóc (tak jakby potrafił...). Widząc zbliżającego się potwora, wydobył uszkodzoną różdżkę z kieszeni — Relashio! — użył zaklęcia i choć podziałało na tyle, by odstraszyć inferiusa, było ono żałośnie słabe, a różdżka nagrzała się do temperatury, w której trudno mu było ją utrzymać. Wsadził rękę do wody, bo wolał ją zamoczyć, niż wypuścić z palców. Kiedy nastał chwilowy spokój, zdjął z ramion plecak i zaczął w nim nerwowo grzebać w poszukiwaniu odpowiedniej mikstury. W końcu wyjął dwie fiolki z eliksirem wiggenowym, jedną dla niego, i jedną dla siebie. — Ty... Ty idiot! — ofuknął go, odkorkowując swoją porcję. — Ty mógł umreć. Ty ślepoj, co sis myślał? Ja skazał tobie ostać sje... poczemu ty ne ostal?! — gniewne, głównie rosyjskie słowa opuszczały jego usta w towarzystwie przyspieszonego oddechu. Tak wiele zaryzykował – w imię czego, gryfońskiej odwagi? Miał ochotę mu przyłożyć, licząc, że dzięki temu zmądrzeje... a potem ucałować ten głupi łeb, bo nawet w chwili złości wiedział, że w końcu dotrze do niego, że zrobił to... dla niego. Przechylił fiolkę i napił się eliksiru; w tym samym momencie usłyszał chlupot wody, zwiastujący, że wróg znów nadchodził. Nie zdążyłby sięgnąć po różdżkę, zresztą w obecnej sytuacji i tak na nic by mu się zdała... spróbował obronić się gołymi rękami i kto wie, może gdyby nie to, stwór wgryzłby się znów w jego ciało? Zamiast tego poczuł ból i zdawało mu się, że usłyszał chrupnięcie... a potem już nic, tylko ciemność, tylko ramię Bruna ratujące go przed utonięciem w tych ściekach. I jeszcze głębsza ciemność, której, jak mu się zdawało, towarzyszyło znajome szarpnięcie żołądka. Umarł?
| z/t x2
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Wiedział, że przebywanie tutaj jest niebezpieczne, ale i tak ciągnęło go w głąb tego cholernego statku. Że też dał się namówić. Ale teraz nie było już wyjścia, jego ciekawość była niezniszczalna i niezrównana, a perspektywa znalezienia czegoś ciekawego nad wyraz interesująca. - Nie chcę wiedzieć, gdzie zaglądałeś. – skwitował jego słowa, bo jak żył nie słyszał jeszcze takiej sekwencji jak ciemność w tyłku Czarnego Pana. Mimowolnie się uśmiechnął, gdyż było to na tyle absurdalne, że aż śmieszne, a i może lekkie podenerwowanie sytuacją wtrąciło tu swoje trzy grosze. A później wszystko potoczyło się tak szybko. Patrzył jak Inferius rzuca się na Josha i dobył różdżki, próbując odpowiednio wycelować w potwora. Zacisnął zęby przeklinając pod nosem, kiedy ten ustawił się tak że nie miał szans trafić go bez uszczerbku na zdrowiu przyjaciela. Większym niż ten, który zapewni mu ten cholerny umarlak. Bezczynnie patrzył jak przyjaciel wpada do wody, a gdy tylko zombie się od niego odczepił to natychmiast rzucił w niego zaklęcie płomieni, pożerające każde suche drewienko które znajdzie. Osłabienie dało jednak o sobie znać i już po chwili Voralberg poczuł jak mknie za przyjacielem w dół, do wody, a jego twarz przechodzi ogień. Rozejrzał się w ciemnej toni, szukając przyjaciela, jednakże ten zniknął mu z oczu, a wciąż atakująca go woda w ogóle nie pomagała. Dopiero po chwili ktoś złapał go za kostkę, a Alexander za pomocą incendio wyciągnął ich obu na powierzchnię. To jednak nie był koniec, bowiem inferius znów rzucił się na Josha, lecz tym razem zaklęciarz jedną skuteczną inkantacją ognistą pozbył się bestii znikającej teraz pod taflą wody. Szybko wypił eliksir i wkrótce zajął się Walshem, lecząc jego rany na tyle na ile mógł i potrafił. Nie mógł jednak naprawić wszystkiego. Podniósł go z ziemi i oparł na swoim barku i jak najszybciej ewakuował się z tego miejsca. [zt x2]