W samym centrum błoni rozciąga się ogromne jezioro. Uczniowie często tu przychodzą, szczególnie w gorętsze dni, gdy chłodna woda jest wprost idealnym sposobem by choć odrobinę się ochłodzić. Jest to również idealne miejsce, by przy cichym plusku małych fal obijających się o brzeg, odrobić lekcje, bądź poczytać książkę. Czasem można zaobserwować tu ogromną kałamarnicę, leniwie przebierającą swoimi mackami.
Marg widziała jak cierpiał przy mówieniu o tym, dlatego postanowiła nie wypytywać dalej. - Cóż... Moja rodzina jest najzwyklejszą rodziną czarodziejów, co strasznie mnie irytuje. Chociaż nie. Źle mówię. Najzwyklejszą MUGOLSKĄ rodziną. Wiesz... Mama opiekuje się naszym gospodarstwem, bo mieszkamy w takim malutkim miasteczku i ona musi się opiekować zwierzętami. Ojciec znowu pracuje jako ogrodnik w sąsiednim, większym mieście. Nie ma się czym chwalić, bo w sumie nawet charakterem się nie wyróżniają. Są tacy okropnie zwykli. - Wykrzywiła się. - Nawet magii nie używają, żeby nie wzbudzać żadnych podejrzeń. - Westchnęła. - Chyba za bardzo się rozgadałam. - Uśmiechnęła się. - To teraz ja. - Pocałowała go w policzek. - Powiedz mi czego nie lubisz i co cię irytuje. - Patrzyła na niego błyszczącymi oczami. Teraz dosadnie poczuła otaczające ich zimno.
- Ale prowadzą spokojne i w miarę bezpieczne życie, chciałbym kiedyś zasmakować takiej chwili. W przypadku mojej rodziny także musimy ograniczać używanie magii, szczególnie mężczyźni, mieszkamy na pustynnych terenach prowadząc koczowniczy tryb życia. Więc często nie da się uniknąć spotkania z mugolami, musieliśmy zaadaptować ich kulturę i obyczaje, aby się nie wyróżniać. Dlatego przy nich odgrywamy normalnych ludzi – lekko się uśmiechnąłem – jestem arystokratą grającym rolę mugola i nie uważam tego za dyshonor...szanuję ich. - przytuliłem Margaret do siebie, by było jej cieplej. - Czego nie lubię? Jest trochę tego, powiem ci część. Kiedy ktoś drwi z mojego wzrostu, dość banalne, ale jakże irytujące. Oprócz tego kiedy ktoś mnie okradnie, odbierze to co należy do mnie – spoważniałem – ostatnią rzeczą jest słowo „ przyjaźń” nie lubię go wydaje mi się takie puste, cóż to ma związek z moją przeszłością... zmieńmy temat, teraz moja kolej – drapieżny uśmiech pojawił się na mojej twarzy, powoli wsunąłem nogę między uda dziewczyny, a moja ręka powoli zaczęła wędrować poniżej szyi – chciałabyś posunąć się dalej? - wyszeptałem pytanie.
Margaret słuchała uważnie, chłonęła każde jego słowo, chciała go poznać i to cholernie. Skończył mówić, a jego ręka zaczęła wędrować w kierunku jej piersi. Popatrzyła na niego z figlarnym uśmiechem. Położyła swoją dłoń na jego dłoni i zaczęła przesuwać ją niżej, składając na jego ustach mokry i namiętny pocałunek. Od razu zrobiło jej się gorąco. Nie zaszkodzi trochę się pobawić... Myślała. W zasadzie nigdy jeszcze nie była w takiej sytuacji, ale podniecało ją to i chciała zasmakować choćby namiastki.
Była niesamowita, nie spodziewałem się takiej reakcji... a przy tym tak niewinna.- Margaret jesteś cudowna – chciałem powiedzieć i..., ale nie uczyniłem tego. Powoli wstałem delikatnie ciągnąc ją za sobą, kiedy już staliśmy chwyciłem jej podbródek i powiedziałem – Ja też chciałbym, ale nie teraz i nie tutaj prawda? - nasze usta złączyły się w długim namiętnym pocałunku. - chodźmy się gdzieś ogrzać, przemarzłaś – podniosłem kurtkę i dokładnie ją otrzepawszy ze śniegu, okryłem nią Margaret – westchnąłem, może głośniej niż chciałem, ale to była moja decyzja. Spojrzałem na dziewczynę, było mi gorąco...pożądałem jej, ale czy ją kochałem? - Dowiem się tego – niezamierzenie słowa wydobyły się z moich ust, kiedy przeczesywałem jej ogniste włosy.
Gryfonka podzielała zdanie Yavana. - Masz racje. - Uśmiechnęła się. - Nie pora i nie miejsce na takie rzeczy. - Zatrzepotała rzęsami. Było jej zimno, ale nie miała zamiaru się do tego przyznawać. Złączyli się w długim pocałunku. Uwielbiała jego delikatne usta i język, doprawdy. - Dobra, idźmy. Wiesz... Mam ochotę na kremowe piwo. - Popatrzyła na chłopaka i wplotła swoje palce między jego palce. Po czym pociągnęła w kierunku zamku.
Zoey bardzo się zmieniła. Odkąd przybyła do Hogwartu... bo ja wiem, wydoroślała? Nie była już małą dziewczyną, która ma sto pomysłów na sekundę. Stała się mądrą i w niektórych sytuacjach poważną kobietą. Coraz częściej przybierała maskę obojętności, by nie narazić się na ból, ale czy to w czymś pomagało? Na pewno nie pomagało jej to w odnalezieniu czegoś, na co ludzie mówią miłość. Może sama w to nie wierzyła, ale skoro przytrafia się to wszystkim dookoła, dlaczego miałby ją ominąć? Niby była z Ridleyem, ale krótko i w dodatku Zoiś nic do niego nie czuła. Niestety. Noc była ciemna, a niebo rozświetlał księżyc i miliony gwiazd. Panna Morris szła dzielnie przed siebie, choć nie wiedziała po co. Chyba potrzebowała wytchnienia. Chwili samotności. Albo wręcz odwrotnie. Musiała z kimś pogadać. Siedzenie w czterech ścianach doprowadzało ją do szału. Dotarła na błonia. Nocą wyglądały zupełnie inaczej. Bardziej... magicznie. Kochała ten widok. Usiadła pod jakimś drzewem nad jeziorem i spokojnie wpatrywała się w tafle wody, która jakimś cudem nie zmieniła się w lód. W jednym momencie całe jej życie stanęło na głowie. A ona? Bądźmy szczerzy, też ledwo się trzymała. Choć ciągle ukrywała się za maską, coraz więcej osób odkrywało, jaka jest naprawdę. I nie do końca jej się to podobało. Zwłaszcza u ludzi, których nie lubiła. Ale niby co w tym złego, że już wiedzą? Zoey jest już dorosła, już nie boi się kompromitujących plotek czy złośliwych uwag. Już nie musiała się chować. Potrafiła walczyć. Więc dlaczego nadal udawała nieczułą i oschłą? Dobre pytanie. Nikt nie zna na nie odpowiedzi. Nawet ona. Przecież wie, że przez to nie ma szans na zaznanie tego, co ludzie nazywają miłością. Wie, i co z tego, skoro ciągle robi to samo? Aż dziw, że wcześniej na to nie wpadła. Musi przestać się chować, bo coś jej umknie. Być może coś pięknego. Coś czego tak uporczywie szuka, choć sama o tym nie wie?
Ach, Marlene, Marlene, wszystko jest naprawdę pięknie, cała ta twoja wizja spieprzonego życia również, ale czy, na Marysię, nie wybiegasz myślami za daleko? Nie patrzysz zbyt pesymistycznie? Nie uważasz, że popadasz w absolutnie skrajne skrajności, no bo przecież nie ma mowy, by mógł zabrnąć aż tak daleko, by znaleźć się na tym dnie, które tak malowniczo wcześniej opisałaś. Nie ma takiej opcji. Nigdy by do tego nie dopuścił, to tylko zabawa, pieprzona gierka, nic poważnego, nawet jeśli… Dobra, owszem, przyznaję się bez bicia, zdarzało mu się czasem przeholować, często też obiecywał sobie, że da sobie spokój z dalszym eksperymentowaniem z narkotykami, no cóż, wszelkiego rodzaju postanowienia trwały najdłużej tydzień, bo potem znów po coś sięgał, ale to tylko tak, no bo jeśli już była okazja to nie można zmarnować, poza tym to taka genialna zabawa. No właśnie. Tak mu z tym było dobrze, a poza tym, czego by nie powiedzieć, przecież zostawał w ścisłym (no, powiedzmy) kontakcie z otoczeniem, a to znaczy, że ma kontrolę. No ba, oczywiście, że ma nad tym kontrolę! A fakt, że czasem wydaje mu się, że rozsypuje się na milion kawałeczków, a cichy głosik w jego głowie podpowiada, że wystarczy jeden sztach marychy (joł, wybaczcie, że psuję nastrój grozy, ale to fajniacko brzmi) i znów będzie dobrze, to przecież nic nie znaczy, skądże, co wy, nie no w ogóle nie ma o czym mówić. Jeśli ktoś tu ma problem, to zdecydowanie jest to Marlenka i jej straszne skłonności do przesadzania i dramatyzowania, oho. Kobiety tak mają, prawda? No właśnie. Że niby on, Manuelosław Rosadowski, miałby skończyć w jakiejś melinie, ćpając i żebrząc o kasę? Niemożliwe. Poważnie, zupełnie nie rozumiał całej jej trwogi nad jego osobą, choć momentami, przyznam, nawet mu to schlebiało i nawet fakt, że według niego gadała bzdury, mu nie przeszkadzał. No bo chyba pierwszy raz ktoś tak naprawdę się nim troszczył, po raz pierwszy na serio kogoś obchodził jego los, po raz pierwszy ktoś chciał dla niego jak najlepiej. Często irytujemy się, gdy rodzice czy nauczyciele zrzędzą, marudzą i zakazują nam różnych fajnych rzeczy, zmuszając do nauki czy pracy, do zerwania z pewnymi złymi przyzwyczajeniami, a tak naprawdę nie dostrzegamy, że wszystko dla naszego dobra. I Manuel też to wiedział, dlatego po prostu przytulił się do niej mocniej i puścił mimo uszu kolejne ostrzeżenia, prośby, tak dalej, nie miał ochoty już tłumaczyć jej, że to bez sensu, bo on naprawdę nie ma zamiaru do tego dopuścić. I nie miał zamiaru jej zostawiać – cholera, ale wzruszająco się zrobiło, naprawdę, w sumie nie spodziewałabym się, że Manuelosław będzie w stanie znajdować się w takiej sytuacji z taką piękną kobietą jak Marlene i ani razu nie pomyśleć czegoś w stylu „ach, przeleciałbym ją”; to chyba coś nowego i absolutnie wyjątkowego. Nie miał też zamiaru podzielić losu jej babci, nie miał zamiaru umierać. Tak, dokładnie to sobie wtedy pomyślał: nie mam zamiaru umierać – chcę się tylko dobrze bawić. Zabawne, bo wydawać by się mogło, że biedaczek zupełnie przeoczył fakt, że to nie od niego będzie zależało, że on może tylko zmniejszyć lub zwiększyć prawdopodobieństwo śmierci, nie wiedział też, że dalej hulając wesoło po truskawkowych polach tylko zbliża się do tejże chwili. Wszystko to, wszystkie te oczywiste oczywistości mu umknęły. To znaczy nie do końca; zdawał sobie sprawę z tego, że Marlene mówi rozsądnie, że narkotyki faktycznie mogą doprowadzić go do zguby, że nawet jeśli teraz jest mu tak pro elo luzacko i fajnie, po prostu jeszcze lepiej będzie, gdy przestanie, ale… ale wciąż uważał, że to bzdury. No po prostu nie dotarło, nie wywołało żadnego wpływu. On nie ma zamiaru umierać, a to znaczy, że nie umrze. I koniec kropka, Lenko, nie zadręczaj się tym dłużej, bo naprawdę nie ma potrzeby. Nie bój się. Co do postrzegania przez otoczenie, jemu to po prostu zwisało, serio, liczyło się tylko to, by on był zadowolony. A z tym idiotyzmem naprawdę czuł się świetnie, zatem nie widział problemu. - Nie opuszczę, nie ma takiej opcji – zapewnił, przytulając ją mocniej (co do bycia grzejnikiem, nie ma sprawy, bardzo chętnie, do usług i tak dalej). Nie wiedział co prawda, dlaczego zakładała, że mógłby ją w jakikolwiek sposób zostawić, ale to nic. Wiedział, że taka chwila nie nadejdzie. - Słucham – zapewnił, i chyba naprawdę po raz pierwszy od bardzo dawnego czasu skupił calutką swoją uwagę na czyichś słowach. Nawet zamknął oczy, żeby mu się lepiej słuchało; to naprawdę dziwne, bo normalnie zapewne wodziłby wzrokiem po okolicy albo słuchał jednym uchem, potakiwał, a drugim wypuszczał i po pięciu minutach już nie byłby w stanie powtórzyć, o czym mówił rozmówca. Tym razem jednak było inaczej, chłonął jak gąbka każde jej słowo i każde przedostawało się do mózgu, by zostać tam na bardzo długo, cała historia bowiem zagościła w jego pamięci na bardzo, bardzo długo. Może dlatego, że nigdy by się tego po Marlence nie spodziewał? Nie wiem, on też nie wiedział, i nie miał pojęcia, co powinien jej teraz powiedzieć. Kompletna pustka w głowie, szum w uszach i niezdolność wyduszenia słowa. Wreszcie zebrał się w sobie, stwierdziwszy, że nadeszła kolej na to, by pokazał, że jednak ma jakieś ludzkie uczucia i na trzeźwo też jest w stanie egzystować i myśleć, w związku z czym odsunął się od niej tak, by móc widzieć jej twarz w całej okazałości. A, mimo tego, że była jak zawsze piękna, wyglądała strasznie, zapłakana, zadręczająca się wyrzutami sumienia, tak pełna żalu, że aż serce mu się ścisnęło, tyle wam powiem. I można by nawet powiedzieć, że dziewczyny żałował bardziej niż tego mugola, który zginął, i jego rodziny, która pogrążyła się w rozpaczy. - To nie twoja wina – powiedział wreszcie, ostrożnie ocierając jej łzy, płynące z oczu niczym wodospad; na Marysię, gdzie ona całą tą wodę magazynowała? Okej, mniejsza o to, to nie czas na takie rozważania – Nie możesz się zadręczać, bo się wykończysz. To… po prostu się stało, nieszczęśliwy wypadek albo straszne przeznaczenie. Niektóre rzeczy po prostu się dzieją i nic nie możemy z tym zrobić. Czy wierzył w to, co mówi? Zapewne tak; tak, był przekonany, że to prawda i rozsądny punkt widzenia, jak zwykle zresztą, starał się zbagatelizować problem i wykluczyć jakąkolwiek możliwość bycia winnym. Nie wiem, czy powinien, ale przyznam, że jako pocieszenie wypadło całkiem nieźle. Słysząc jej kolejną prośbę, już zaczynał kręcić głową, ale usłyszał obietnicę i zmienił zdanie, uśmiechając się blado. Teraz nie ma wyjścia. - Dla tego jogurtu będę w stanie się poświęcić – powiedział ugodowo, a zabrzmiało to, jakby naprawdę wyrażał chęć zakończenia swojej kolorowej przygody z narkotykami. Tymczasem, zawiodę was, bo Manuel z premedytacją ją okłamał, miał bowiem świadomość, że nie wytrzyma bez swojej żony marihuany dłużej niż kilka dni. I nawet gdyby chciał dotrzymać tej obietnicy, po prostu by nie potrafił, nie dałby rady. Ale czy uznał, że to jakiś znak ostrzegawczy? Nie, pfff, co wy. On nie ma żadnego problemu. – I nie będziemy umierać, nawet z miłości. Nie warto – zapewnił ją jeszcze. Nawiasem mówiąc, on też miał w tej kwestii spore problemy: było to jednak nieco inaczej ukierunkowane, bowiem jego nie kochał nikt, hehe. A samotność doskwiera, uuu, i to poważnie. - Oczywiście, że nie. Jesteś dopiero u progu sławy, masz przed sobą świetne perspektywy – no, lepsze niż ty, Manuel – i nie ma mowy o tym, żebyś już się skończyła. To chwilowy kryzys, no, każdemu się zdarza. Czasem musi być gorzej, żeby potem mogło być lepiej, wiesz? O Maryniu, aż sam się zdziwił, że był w stanie powiedzieć coś tak MONDREGO i w ogóle, no szok, co te kobiece łzy robią z ludźmi na tak niskim poziomie, jak on. Tymczasem, gdy już wyszedł z szoku, otarł jej jeszcze kilka łez i znowu chwycił w objęcia, bo chyba już nic więcej nie mógł zrobić.
Ach, Manuelu, Manuelu (pięknie to brzmi, co nie ?). Oczywiście, że nie. Marlenka jest realistką, myśli trzeźwo w nawet najgorszych sytuacjach. A ta nie była najlepsza. No okej, okej, zgadzam się. Potrafiła dramatyzować, ale do jasnej ciasnej, pan Rosado nawet sobie nie zdaje sprawy jak się biedaczka martwi. Czy to źle ? Dzięki takim ludziom jak ona istnieje jeszcze dobro. Ja nic nie sugeruję, absolutnie. Przecież Manuel jest wcieleniem dobra, PRAWDA ? Tak, tak, wmawiajmy sobie. No i właśnie dowiódł, że jest uzależniony. Każdy, nawet najmniejszy eksperyment się tym kończy! Gdyby Lenka tylko usłyszała jego myśli z pewnością by się załamała. No bo jak można być tak lekkomyślnym ? Jak można tak marnować swoje życie ? Właśnie, nie można. To znaczy widać można, bo Meksykanin jest tego najlepszym przykładem. No tak, genialna zabawa, fajna gierka i takie tam. A jednak możliwe. Wszystko jest możliwe – Marlene od dawna przewidywała, że tak skończy jej przyjaciel. Ta wizja zupełnie ją przerażała. Tak bardzo się bała. Była drobna, ale serduszko miała wielkie. Potrafiła kochać jak nikt inny. Chyba dlatego ma tak mało wrogów. Okej, okej, już nie smęcę. Rzeczywiście – aż mi się łezka w oku zakręciła. Dwoje przyjaciół razem objętych. W dodatku jeden z nich martwi się o drugiego, a ten drugi przyrzeka pierwszemu (rany, jakie to pokręcone!), że go nie opuści. Że nie ma zamiaru umierać. - Więc je rzuć. Rzuć te głupie narkotyki. Ja wiem, że to nie jest łatwe itepe, ale błagam. Zrób to dla mnie – wyszeptała, patrząc mu głęboko w oczy. Cóż, muszę przyznać, że Marlence bardzo podobały się jego tęczówki. Duże, w kolorze czekolady.. Mmm. Stop! Bez żadnych miłosnych podtekstów, Lenko. Zaszczyt, naprawdę. Pannę Marlene Brodeur spotkał zaszczyt. I to niemały, bo z tego co wyczytałam to Manuel po raz pierwszy słuchał czyjegoś wywodu. W dodatku tak długiego! Gdyby się o tym dowiedziała na pewno poczułaby miłe ciepło w okolicy serca. A może i by się nawet zarumieniła ? Co jak co, ale rumieńce ma urocze. Zwłaszcza zimą, gdy doskwiera mróz i inne typowe rzeczy dla tej pory roku. Nadal łkała. Ale było jej lżej, bo powiedziała o tym komuś, kto jej nigdy nie zawiódł. Nie liczmy tutaj małych incydentów, gdy Manuel zapomniał odpisać na list i zrobił to dopiero po dwóch miesiącach. To jest naprawdę nieważne. Bo dla modelki liczyło się to, żeby przyjaciele byli, gdy ich potrzebowała. A że akurat był Rosadowski (prawie jak Malanowski; sądzę, iż będą razem fajnie tworzyli spółkę „Rosadowski i partnerzy”. Z tym, że Manuel musiałby zmienić imię na Bronisław), ładna pogoda i sprzyjające ku temu warunki to zwierzyła się z czegoś, co ciążyło jej na sercu najbardziej. I nie żałowała tej decyzji. - Jak to nie moja wina ?! – pisnęła histerycznie. Okej, spokój. Wdech i wydech. – Ale owszem, to ja jestem winna. Mogłam coś zrobić. Od razu zadzwonić po karetkę, a nie uciekać. Zwiałam jak tchórz, rozumiesz ? Nie wierzę w przeznaczenie. Ono nie istnieje. – Natomiast Lenka nie potrafiła tak po prostu zwalić winę na kogo innego. Wspomnienie to żyło w jej głowie i za nic nie chciało wyjść. Próbowała wszystkiego. Wiecie, że nawet myślała o pójściu do psychologa ? Nie rozpoznała kłamstwa, choć jako detektyw była w tym dobra. Uwierzyła w jego słowa od razu. Uśmiechnęła się przez łzy, jakby teraz wszystko miało być lepiej. On rzuci narkotyki, a ona wyrwie się ze szponów anoreksji. – Jesteś wspaniały – dodała. Wtuliła się w jego szyję, aby pokazać mu tą jego wspaniałość, boskość i w ogóle. I przy okazji udowodniła, że go kochała. Jak PRZYJACIELA. Nie miała zamiaru zdradzać swojego zacnego chłopaka. Tak, tak! Lenka znalazła wreszcie swoją, hm, jak to się mówi ? Drugą połówkę ? Chyba tak. – Naprawdę myślisz, że mam jeszcze szanse ? Och, co ja bym bez ciebie zrobiła ? – spytała retorycznie. Ucałowała jego policzek i powiedziała ciche „dziękuję”. Bo należało. Dziękuję jednak było zbyt słabe. Manuel bardzo pomógł zagubionej Marlence. I jej wdzięczności nie można wyrazić w słowach, gestach ani mimice twarzy.
Oczywiście, że jest wcieleniem dobra i wszelkich cnót. Po prostu ideał, nieprawdaż? No, ale jak by nie patrzeć, w gruncie rzeczy nikomu nic złego nie robi… chyba, że sobie, ale to się przecież nie liczy! Jeśli chodzi o innych ludzi, sieje dobro tak samo jak Marlenka; hej, on też się o nią martwi. Jej problemy z jedzeniem mogą mieć o wiele gorsze skutki niż jego z narkotykami (poza tym – on nie ma z nimi absolutnie żadnych problemów, do jasnej ciasnej). Apf, jaki tam uzależniony, większej bzdury chyba w życiu nie słyszał. On z tym nie kończy bo po prostu mu się nie chce, gdyby tylko zachciało się mu zupełnie na serio, mógłby zrobić to bez problemu, o, nawet teraz! Ale zacznie od jutra. Ach, rzeczywiście, zrobiło się tak lirycznie i nostalgicznie, że brakuje tylko, by zaczął padać deszcz, nie wiem czemu odnoszę takie wrażenie, ale wydaje mi się, że byłoby to wówczas jeszcze dramatyczniejsze i tak dalej. Deszcz i mokrzy ludzie splecieni w uścisku dodają sytuacji +10 do tragizmu. Zdecydowanie. - Ale ja nie mam czego rzucać, bo rzuca się nałóg, a ja… - zaczął, planując znów zacząć ją przekonywać, ale wreszcie zaniechał tego zamiaru – Jasne, ale ty musisz zacząć jeść. Tak oto upiekli dwie pieczenie na jednym ogniu! Pierwsza – Marlenka przestanie się martwić i druga – Marlenka zacznie jeść. A w międzyczasie Manuel i jego piękne oczy (hehe) będzie ją z zaangażowaniem wspierał i z jeszcze większą energią oszukiwał. Cudowny układ, to się chyba nazywa „i wilk syty, i owca cała”. Oj, myślę, że możemy mu wybaczyć tak małe niedoskonałości jak nie odpisywanie na listy przez miesiące czy notoryczne kłamanie! Cóż to jest bowiem wobec tego, że łączyła ich taka cudowna przyjaźń, hihi. Aż sama się dziwię, że Marlene była w stanie zaufać takiemu debilowi, a on jeszcze jej nie zawiódł. Podkreślam, JESZCZE. Bo szczerze mówiąc, nie mam wątpliwości, że kiedyś ten cudowny dzień nadejdzie, nie ma się co oszukiwać. Ale nieważne, na razie jest dobrze; dla niej byłby w stanie nawet zmienić imię na Bronisław, by założyć tą zacną spółkę detektywistyczną. - Ciiiiiii – uspokoił ją może i nieudolnie, ale co tam – Nie myśl o tym, po prostu o tym nie myśl. Nic nie mogłaś zrobić. Bardzo mądra rada, no ale on kierował się taką zasadą całe życie i przyznam, że szło mu całkiem nieźle. Naprawdę, uważał, że powinna o tym zapomniec, zwalić winę na coś innego i okłamywanie się, że to „nie zależało ode mnie”. Tak jest dużo, dużo, dużo łatwiej, nawet jeśli to pozornie beznadziejne rozwiązanie. - Do usług – odparł jeszcze, niezwykle dumny, że chociaż raz udało mu się z kimś poważnie porozmawiać i niczego nie spierdolić, hehe. Mistrzowsko, doprawdy! I nawet dostał buziaka, oho, dobra, to już w ogóle rekompensata za całe zuo na tym świecie. Ale co za dużo, to nie zdrowo, zatem… - Chodź, wracajmy do zamku, bo robi się chłodno – zakomenderował, wstając i pociągając za sobą Marlene; następnie razem opuścili błonia i udali się do środka.
Wysłała Regisowi list i od razu pomknęła do sypialni. Sama nie wiedziała, jak się znalazła w kuchni wraz z atramentem i papierem. No, ale nie o tym. Przebrała zwiewną sukienkę na coś bardziej odpowiedniego. Wszak miała się udać nad wodę i to wieczorem, więc letnie ubranie nie było tu na miejscu. Nie to, żeby się jakoś specjalnie szykowała. O swoją reputację trzeba dbać. No i należy zachowywać pozory, że wszystko jej w porządku. Poszła nad umówione miejsce - jezioro. Usiadła nad jego brzegiem i wpatrywała się w taflę, w której odbijał się księżyc. Uwielbiała takie wieczory. Cicho i spokojnie. Czegóż chcieć więcej ? Naleigh nie chciała nic. Uśmiechała się tajemniczo, czując, jak wiatr plącze jej kosmyki włosów. Podwinęła kolana i objęła je rękami. Poczuła dziwną nostalgię. Za wszystkim - dzieciństwem, rodziną, życiem bez narkotyków. Trwało to jednak małą chwilę, gdyż uświadomiła sobie, że nic już nie wróci. Dorosła, oni nie żyją, a ćpunką zostanie do końca życia. Westchnęła cicho i przymknęła oczy. Głowę oparła o kolana i zaczęła czekać na Regisa.
Przeczytawszy list od Naleigh, zastanawiał się nad tym, czy może jednak wymigać się od spotkania. Szczerze mówiąc, wcale nie spieszyło mu się widzieć z nią. Najchętniej pozostałby przy listach. Tak byłoby łatwiej. Nie musiałby widzieć dziewczyny i patrzeć, jak marnuje sobie życie. Ale jednak postanowił dotrzymać obietnicy, którą złożył. Musiała jednak na niego trochę poczekać, wszak nie mógł pokazać się jej w roboczych ubraniach, to nie byłoby godne jego osoby. Jednak nie zajęło mu to aż tak długo, by mogła się zacząć o niego niepokoić. Albo po prostu niecierpliwić z powodu jego nieobecności. Pojawił się w końcu nad jeziorem, gdzie naprawdę nie miał daleko. Zaraz przypomniały się mu jego lata nauki w Hogwarcie, ale zaraz pozbył się wspomnień, skupiając się na tym, co było teraz. - Czegóż chciałaś ode mnie, moja droga Naleigh? - zadał dziewczynie pytanie, nad którym głowił się już jakiś czas. Nawet się nie przywitał z nią, co nie było normalne jak na niego.
Nie rozumiała całej tej szopki wokół jej rzekomego uzależnienia. Naprawdę, nie wiedziała o co wszystkim chodzi. Przecież nie robiła nic złego. Uważała, że to zamartwianie jest zbędne. W końcu już od prawie trzech lat jest pełnoletnia. Nikt nie ma prawa jej nic zabronić. Robiła to, co uznawała za najlepsze dla siebie. I to mały szczegół, że się myli. Jest tylko człowiekiem. Nikim więcej. Nie stara się wybić ponad wszystkich, chociaż miała takie szanse nie jeden raz. Zdecydowanie woli trzymać się na uboczu. Czekała, nie zwracając uwagi na czas. Nie liczył się dla niej. Była w wyimaginowanym świecie, w którym on nie istniał. Tylko cisza, którą kochała. W końcu się doczekała. Wsłuchując się w szum wiatru usłyszała jego kroki. - A gdzie cześć ? Gdzie miło mi cię widzieć ? - spytała, nawet na niego nie patrząc. Próbowała z powrotem znaleźć się w rzeczywistości. Zajęło jej to dłuższą chwilę. - Po prostu chciałam cię zobaczyć - szepnęła po paru minutach, przenosząc wzrok na mężczyznę. Wodziła oczami po jego twarzy, tak, jakby miała to robić po raz ostatni. Jakby miała za chwilę odejść i już nie wrócić.
Nie, to wcale nie było nic złego. W ogóle. Tylko pozbawiała się szansy na zrealizowanie marzeń. Jeśli jeszcze jakieś miała. Ale owszem. Robiła ze swoim życiem to, co chciała i nikt nie mógł jej tego zabronić. Jednak pomyłka w takiej sprawie nie mogła przejść niezauważona. Nie mogła zostać obojętną dla ludzi, którzy mieli jakieś odczucia co do niej. Powiedzmy sobie szczerze, czuł do niej jakiś sentyment. Ale nie okazywał jej tego, nie chcąc robić jej jakichkolwiek nadziei na to, by kiedykolwiek mogli być razem, czego ona sobie życzyła. Bo tak się nigdy nie stanie. - Witaj, miło mi cię widzieć - mruknął ironicznie, obserwując dziewczynę znajdującą się w swoim wyimaginowanym świecie, tak, jak to podejrzewał. - I tylko tyle? Nic więcej? Żadnych próśb, żądań? - zapytał, a gdy spojrzał w jej oczy, dostrzegł w nich cierpienie i zaczął żałować, że odnosił się do niej tak chłodno. On również zdawał sobie sprawę z tego, że mogło być to ich ostatnie spotkanie. Usiadł po turecku na ziemi, nie przejmując się przyszłym stanem swych spodni. - Widzisz mnie. Zadowolona?
Raniła tylko i wyłącznie siebie, więc jakoś nikt specjalnie nie odczuwał skutków jej decyzji podjętych pochopnie i pod wpływem emocji. Bo tak właśnie sięgnęła po narkotyki. Nie z namowy innych, ale po to, aby udowodnić innym, że potrafi nad sobą panować i ma władzę nad własnym umysłem i ciałem. Że nie doprowadzi do uzależnienia fizycznego, jak i psychicznego. A byli tacy ludzie, którzy się o nią martwili ? Jedyny z rodzeństwa nie ma pojęcia co to są narkotyki, a babcia już dawno zaprzestała walczyć o zdrowie wnuczki. Wiedziała, że to na nic. I Regis już dawno powinien się z tym pogodzić. Im szybciej tym lepiej. Spojrzała na niego z oburzeniem. Ona miała go o coś prosić ? Po co, skoro i tak by tego nie zrobił ? Rozkazy również na niego nie działają. Już od jakiegoś czasu go o nic nie prosiła. - Mam swoją godność - powiedziała z nieukrywaną obojętnością. - Owszem, zadowolona - uśmiechnęła się delikatnie, wpatrując się w jego błękitne oczy, które zawsze sprawiały, że miała ochotę zrobić rzecz, która by mu się nie spodobała. Ale chwileczkę. Czy on ma coś do gadania ? Raz można spróbować, zwłaszcza, jeśli się więcej mają nie spotkać. Powoli zaczęła się do niego zbliżać. - Ale byłabym zadowolona jeszcze bardziej.. - wyszeptała, dotykając jego dłoni - ..jeśli coś zrobię. No i zrobiła. Sama nie wiedziała kiedy zaczęła, bo kończyć nie miała zamiaru. Po raz pierwszy dotknęła jego ust. Czuła, że ogarnia ją euforia, jeszcze większa niż po heroinie, którą wstrzyknęła sobie przed spotkaniem. A może to również jej zasługa ? Mniejsza o to, ważniejsze jest to, że Regis póki co niczego nie przerywał.
Owszem, raniła siebie. Choć może tego sama nie zauważała, myśląc, że wszystko jest z nią w porządku. Ale nie można powiedzieć, że raniła wyłącznie siebie. Bo ona nawet nie zdawała sobie sprawy, że krzywdziła także innych, mniej lub bardziej świadomie. I właśnie przez branie narkotyków udowodniła, że nie panuje zarówno nad swoim ciałem, jak i umysłem. A skąd mogła wiedzieć, że akurat by tego nie zrobił? On bywał bardzo nieprzewidywalny i może, gdyby mu się akurat chciało, spełniłby jej prośbę, czemu nie? - Tak? - zapytał, ciekawy, o co może chodzić dziewczynie. Nie otrzymał jednoznacznej odpowiedzi. Nie przez słowa. A przez gest. Którego w sumie się spodziewał, że takowy nastąpi, ale jakoś nic nie robił by temu zapobiec. I także go nie przerywał, o dziwo. I co z tego, że mówił sobie, że Naleigh go nic nie obchodziła, że nic nie znaczyła, że on do niej niby nic nie czuł? Coś musiał czuć, skoro nie przerywał pocałunku, a jeszcze go pogłębił. Nie przejmując się wcale, że może ich tu ktoś zauważyć, co mogło zaważyć na jego reputacji. No, ale chyba zwolnić go nie mogli za to. On sam na początku był trochę zmieszany tą sytuacją, jednak potem się rozluźnił i nie było w tej chwili ważne nic poza tą dziewczyną, którą całował.
Zawsze zastanawiało ją jedno. Często ludzie mówili, że niepotrzebnie krzywdzi innych. Ale jak ? Odgarnęła włosy z czoła i zauważyła, że ma podwinięty rękaw płaszcza. Szybko pociągnęła go na dół, aby ukryć blizny. Starała się to zrobić jak najbardziej naturalnie, a nie nerwowo. Wiedziała, że jak Regis to zobaczy to od razu powie "A nie mówiłem, ćpunko ?". Owszem, zabolałoby ją to. Nic jej nie obchodziło. Miała głęboko gdzieś, że ktoś ich ujrzy, co było mało prawdopodobne, zważając na dość późną porę. No i był piątek, podczas którego większość uczniów świętowała weekend w pokoju wspólnym. Bała się natomiast, że zostanie odepchnięta. Ale zaryzykowała i wyraźnie się z tego ucieszyła. Bo zamiast przerwania czekała na nią nagroda - zaangażowane Regisa. Przez głowę przewijały jej się różne myśli. Zarówno te negatywne, jak i pozytywne. Wiedziała, że za chwilę wszystko się skończy i będą patrzeć na siebie skrępowani tym, co zaszło. Pocałunku nie można było nazwać niewinnym czy też przyjacielskim. Wtopiła rękę w jego włosy, jednocześnie zastanawiając się jak to wszystko skomentować. Ale nie, nie myśl teraz o tym. Ciesz się, że życie ci coś daje. Szczęście rozsadzało ją od środka. Miała ochotę tańczyć, śpiewać, ćpać, śpiewać, znowu ćpać i nigdy nie zasypiać. Bo po obudzeniu nic by nie pamiętała. Nie czuła już wiatru muskającego blade policzki, zapomniała, że znajduje się nad jeziorem. Żyła chwilą. Cieszyła się krótkim momentem, gdyż taka szansa trafia się naprawdę rzadko.
Jak? Właśnie tą swoją ignorancją. Ignorancją wobec siebie i wobec innych. Nie doceniając tego, co miała, odbierała sobie najcenniejsza rzecz - życie. Dzień po dniu skracała swój żywot. A przecież mogła żyć tak długo. Gdyby tylko chciała. I nie, na jej szczęście Regis nie zobaczył tych blizn, choć zdawał sobie sprawę, że one istnieją. Bo kiedyś je widział, przypadkiem. Ale wtedy było ich mniej. I... nie powiedziałby tego tak dosłownie. A raczej w zawoalowany sposób. Niby mało prawdopodobne, ale jednak jakieś prawdopodobieństwo istniało, mimo wszystko. I naprawdę on nie chciał, by ktoś go z nią zobaczył, nie wiedział tak naprawdę, czemu. Ryzyko w tej chwili jej się opłaciło. Na razie Regis nie myślał o tym, by skończyć pocałunek. Choć podświadomie czuł, że powinien, nie robił tego jednak. A to, co działo się między nimi, stawało się coraz bardziej namiętne, a jednocześnie coraz bardziej intymne. Wplótł jedną dłoń we włosy dziewczyny, a drugą objął ją mocniej. Z jednej strony było mu przyjemnie, nawet bardzo. A z drugiej strony zaczynał mieć wyrzuty sumienia z powodu tego, co się działo, choć na razie starał się o tym nie myśleć, bezskutecznie. Nie chciał Naleigh robić złudnych nadziei... Trzeba było pomyśleć o tym od razu i przerwać to wszystko w odpowiednim momencie.
Okej, zabijała się, ale ta prawda jeszcze do niej nie dotarła. Owszem, miała świadomość, iż umrze prędzej od wszystkich, ale tłumaczyła to sobie, jako nagrodę za ból jaki odczuwała i nadal odczuwa. Żołądek zaczął się buntować już jakiś czas temu. Nie mogła jeść wszystkiego. Jednak chyba warto dla tych paru chwil szczęścia i braku problemów. No dobra, zacznijmy od tego, że Naleigh nie znała normalnego życia. Miewała tylko krótkie momenty, które dawały jej do myślenia, jak to rozwaliła swoją przyszłość. Miała być fotografem i przejąć interes ojca. Miała również odnaleźć resztę rodzeństwa oraz zapewnić im prawdziwy dom - wśród rodziny. Ale było już zdecydowanie za późno. Zostało jej tylko ćpać i marnować życie jeszcze bardziej. No i oczywiście roztrwonić cały majątek rodziny na własne zachcianki. Co by wtedy zobaczyli ? Dwójkę ludzi nad jeziorem w dość niewygodnej pozie. Nef była pewna, że Regis wyleciałby z pracy, jednak nie wiedziała dokładnie za co. Nie widziała w tym nic złego. Ot tak, chwila euforii bez narkotyków - całkiem miła odmiana. Jej nic by nie mogli zrobić. Poza tym, w Hogwarcie jest kilka flirtów pracowników szkoły z uczniami i dyrektor udaje, że nic nie widzi albo jest tak naprawdę. Zresztą, nie ma się co martwić na zapas, prawda ? Przez moment sądziła, że Regis zaczyna chcieć. I marzyła o większej ilości takich pozytywnych niespodzianek. Poczuła, że mężczyzna przyciąga ją do siebie, a skutek był tego taki, że oboje już leżeli na brudnej ziemi. Naleigh wcale nie przejmowała się przyszłym stanem swoich ubrań. Bywało gorzej. Nie była mu dłużna. Jedną ręką mocno obejmowała go w pasie, a drugą zaczęła jeździć po jego plecach. Chyba jeszcze nigdy nikomu nie oddała się z taką łatwością, jak teraz. Chwilowo miał nad nią ogromną władzę.
Tak, jeszcze nie dotarła. I nic nie wskazywało na to, by miała do niej kiedyś dotrzeć. Nie liczył na to, wcale. Nagroda? Jaka nagroda? Śmierć nie jest nagrodą. Nigdy. Nagrodą może być jedynie życie. Normalne życie? Pojęcie względne, naprawdę. Dla każdego oznaczało coś innego, choć może niektóre wizje były do siebie podobne. Dla niego normalnym życiem było w tej chwili to, które przeżywał teraz. A w które Naleigh wprowadziła zamieszanie. Miejmy nadzieję, że na pouczeniu by się skończyło. W sumie... nie on jeden był w takiej sytuacji. A panna Neglect była wszak dorosła i była już studentką, więc... skończmy ten temat. Będzie, co będzie. Czy zaczynał chcieć? Nie wiem. On sam tego nie wiedział. Nie był pewny, co ma tak naprawdę zrobić. Myśl o tym, żeby wziąć dziewczynę w swoje posiadanie tu, w tym momencie była tak przyjemna... Jednak gdzieś czaił się głos rozsądku, który mówił mu, żeby poszanować jej godność, jeśli takową jeszcze miała i nie wykorzystywać jej chwili słabości. Przerwał pocałunek, dosyć niechętnie, o dziwo. Dopiero wtedy spostrzegł, w jakiej pozycji się znajdowali. Sugestywnej, rzecz biorąc. Odsunął się minimalnie od niej. Popatrzył na nią dosyć dziwnym wzrokiem, a potem odgarnął z czoła niesforny kosmyk. - Naleigh... naprawdę tego chcesz? - zapytał z delikatnością, jakiej nie mogła jeszcze od niego zaznać. - Zdajesz sobie sprawę, ze to będzie jeden raz i... nic więcej?
Neglect ma zdanie na każdy temat i zmienia je naprawdę rzadko. Dla niej liczy się tylko wygoda i osiągnięcie celów, które powoli ustępowały chęci wstrzyknięcia sobie kolejnej dawki heroiny. Życie, które szanowała. Bo wiedziała, że oddając sobie "złoty strzał" nikomu nie pomoże. A poza tym, nie chciała w najgorszy sposób zranić swoich bliskich, których miała coraz mniej. Życie, którego dać nie chciała. Mglista wizja jej z innym dzieckiem na rękach niż Matthew czy Charlotte wprawiała ją w ogromne zakłopotanie. Zresztą, nie podobało jej się to, aby jej dziecko miało matkę, która jest uważana za psychopatkę. A dla niej? Właśnie ta chwila była jej życiem. Bo ona żyła krótkimi momentami. Nie myślała o przyszłości. Tylko teraźniejszość. Obecnie głos rozsądku zepchnęła na tor boczny. Nic się nie liczyło, jak tylko kontynuować to, co zaczęli. Nie myślała, że potem będzie chciała jeszcze więcej. Owszem, nie pierwszy raz była w takiej sytuacji. I wszystko byłoby okej, gdyby Regis tak na nią nie działał. Bo była gotowa na prawie każde poświęcenie za takie wspólne momenty. Gdy zorientowała się, że nastąpiła chwilowa przerwa otworzyła oczy. Nadal jej ręka spoczywała na jego pasie. Napotkała jego tęczówki, jednak nie potrafiła zidentyfikować co w nich ujrzała. Niecierpliwie wysłuchała jego słów. Każda inna kobieta na jej miejscu pomyślałaby, że jest tylko zabawką na jedną noc. Nefretete sądziła inaczej. Uważała, że to niemożliwe, aby on mógł tak łatwo spełnić jej niemą prośbę. No i ten głos... Uśmiechnęła się delikatnie, widząc jego twarz w blasku księżyca. - Dlaczego raz? - spytała cicho, patrząc mu uważnie w oczy. Nie, to zdecydowanie nie może być nasze spotkanie.
Regis zdołał się przekonać o stałości poglądów Naleigh. W wielu sytuacjach. Ileż to razy próbował ją namówić na zmianę swojego trybu życia? Oczywiście, jak się domyślacie, bezskutecznie. Tak samo, jak próbował ją przekonać do tego, by szukała sobie kogoś innego, kto chciałby spędzić z nią resztę życia, którego przecież tak niewiele jej zostało. Ale nie! Ona uparła się, by był tą osobą akurat on i nic ani nikt nie mogło jej od tego odwieść. Prawie każde? Czy gotowa byłaby rzucić narkotyki, jeśliby on obiecał jej, że będzie z nią do końca życia? Byłaby w stanie zmienić to, co złe w jej życiu, gdyby tylko padła taka obietnica z jego strony? Naprawdę? Jakoś w to nie wierzę. I Regis też nie wierzył. Dlatego nie obiecywał jej niczego. Bo nie chciał się wiązać z Naleigh z prostej przyczyny - nawet jeśli coś do niej czuł, nie było to miłością. A przynajmniej on tak myślał. Bo sam nie wiedział nawet tak naprawdę, jak to było z nim naprawdę. Bo on bał się znowu pokochać - raz pokochał i się zawiódł. Nie chciał popełniać drugi raz tego samego błędu. Dopiero teraz dostrzegł, jak piękna była Naleigh. Owszem, widział jej urodę zewnętrzną od dawna, nie sposób było tego nie zauważyć... jednak teraz dostrzegł jej piękno wewnętrzne, które niewątpliwie w sobie miała, choć trudno było je zobaczyć. Jemu się udało dopiero po kilku latach od poznania. - Bo... - i tu się zatrzymał. Nie chciał powiedzieć, czegoś, co było dla niego oczywiste, bo nie chciał jej ranić. Nie chciał, choć robił to tak często, jednak nie w tym momencie. - Bo nie będziesz chciała mnie więcej znać.
Ile razy? Dokładnie dwanaście i każdą namowę olała. Owszem, poczuła ciepło na sercu, że ktoś się o nią troszczy, ale z tego nie można zrezygnować tak łatwo. Im dłużej się ćpa tym trudniej pójść na odwyk i zacząć nowe życie. Narkomanem jest się do końca życia. I nawet jeśli dałaby się namówić na wizytę u psychologa to wierzcie, że po kilku tygodniach zatęskniłaby za chemią i chorymi wizjami nieprawdziwego świata. Dlaczego akurat Regis? Zauroczył ją nie tylko swoim wyglądem, ale przede wszystkim charakterem. Był piękny, owszem, jednak wnętrze miał jeszcze lepsze. Choć ciągle odnosił się do niej z chłodem, Naleigh wiedziała, że to tylko fałszywa poza. Mówiąc prawie każde miałam na myśli, że właśnie tego jednego by nie potrafiła. Heroina była znacznie silniejsza od niej samej. No ale nie zagłębiam się w ten temat, gdyż wiadomo, iż Regis tego nie zrobi. Czy wziąłby odpowiedzialność za powodzenie akcji? Nie sądzę, gdyż ludzie jej się wystrzegają. Nawet ci najbliżsi. Przyjaciele odmówili, rodzina odmówiła. Więc kto by się odważył? Nie ma chętnych. - Naprawdę tak myślisz? - zapytała, spuszczając wzrok. Nie podejrzewałaby go o takie przypuszczenia. - Naprawdę uważasz, że kiedykolwiek miałabym.. - przerwała, wiedząc, iż nie da rady wypowiedzieć tego na głos. Włosy całkowicie przysłoniły jej twarz, więc Regis nie mógł ujrzeć bólu, jaki nieświadomie (?) wywołał. Zdecydowanie wolałaby usłyszeć, że potem by mu się znudziła lub jest nic niewarta.
On nie pamiętał dokładnie, ile to razy jej mówił, nie miał do tego głowy. Zresztą, po co liczyć, jak i tak żadna z nich nie odniosła skutku? Można byłoby rzec, że tylko wysilał się niepotrzebnie. Ale, on był uparty, jak i reszta członków jego rodziny, której większości nie chciał znać. I tłumaczył nadal Naleigh, co zyskałaby, gdyby tylko rzuciła narkotyki. On wiedział doskonale, jak to jest, bo sam był o krok od zatracenia się w chemicznej rzeczywistości. Właściwie przypadek go przed tym uchronił. Piękny charakter? Też mi coś. On momentami miał wnętrze jeszcze paskudniejsze niż sama Nefretete, naprawdę. Może i pokazywał się także z dobrej strony, ale potrafił też zranić. Bardzo. A odnosił się do niej z chłodem, bo tak sobie postanowił. I tych postanowień jak do tej pory się trzymał. Ale teraz je wszystkie w łeb wzięły. Nie, nie wziąłby odpowiedzialności za powodzenie akcji. Dlaczego? Bo był tchórzem. Był pieprzonym tchórzem, co udowadniał już nieraz w swoim życiu. Zamiast stawiać czoła wyzwaniom, uciekał z podkulonym ogonem. - Tak, Naleigh. Tak myślę - odparł... smutno? Nie wiem, ale ten ton nie mógł jakoś napawać optymizmem. - Ty mnie naprawdę... - urwał, nie mogąc wypowiedzieć tego, co do niego teraz dotarło. Odsłonił jej twarz i dojrzał, jaki ona cierpiała. Kierowany jakimś impulsem pocałował delikatnie jej usta. A potem patrzył na nią, czekając na jej reakcję.
Nal już w nim tkwiła. Tak głęboko, że szansa na wyjście jest minimalna. Zbytnio cieszy ją zapominanie o życiu. Ból natychmiastowo znika, ustępując euforii. I tylko to trzyma ją przy.. życiu. Co za paradoks! Marnując je, jednocześnie się przy nim utrzymuje. Ale prędzej czy później Nefretete zrozumie, że taki układ nie ma sensu. Pytanie czy nie będzie za późno? Przeżywała wewnętrzne rozterki. Bo z jednej strony niczego bardziej nie pragnęła. Jednak z drugiej bała się, że to rzeczywiście może być koniec. A tego nie chciała. Przerażało ją takie zakończenie. Ale jak wiemy, koniec to zarazem początek czegoś nowego. Jednak czy lepszego i korzystniejszego? Tyle pytań nie kłębiło się jej w głowie od czasu wypadku. Pogrążała się coraz bardziej w swoich myślach. Można rzec, że zupełnie się w nich zagubiła. - Mylisz się lub chcesz mnie oszukać - odpowiedziała mu. Po chwili ujrzała jego błękitne oczy, w których się zatraciła. Następnie poczuła jego usta na swoich. To ją uspokoiło i zepchnęło wątpliwości na boczny tor. - Kłamiesz, prawda? - spytała, gdy przerwał. - Tu chodzi o coś innego. Regis, ja nienawidzę tych, którzy odbierają mi moje szczęście. A ty je przynosisz. Więc jak..? Jak miałabym cię nie chcieć? - mówiła chaotycznie, a głos co jakiś czas jej drżał, zdradzając wewnętrzne roztrzęsienie. Po kilku długich minutach wpatrywania się w siebie, poprosiła: - Zrób to jeszcze raz. Proszę.
Paradoksy są częścią naszego życia, bez nich byłoby ono nudne i jałowe. Nie przezywalibyśmy takich emocji, jakie przeżywamy. Ale... Nie można wzbudzać w sobie euforii na siłę, szukać doznań, jakich nie możemy zaznać na trzeźwo. Owszem, weźmiemy narkotyk, poczujemy się po nim dobrze. Ale potem pozostaje pustka. Wielka czarna dziura. Coś się kończy, coś się zaczyna, moi drodzy. W życiu zawsze następują zakończenia, ale następują też rozpoczęcia. Często radosne, często tragiczne. I to od ludzi zależy, jakie one będą. Ale czy tylko od ludzi? Czy także od Boga? Albo tego czegoś, co kieruje życiem człowieka? - Nie mylę się. I nie chcę cię oszukać. Już nie - odparł, nie wiedząc samemu, czy rzeczywiście mówił to szczerze, czy też to było tylko chwilowe zapewnienie, by ją uspokoić. - Kłamię? - zapytał zdziwiony. - Przynoszę ci szczęście? Niby jak? - znów zapytał zdziwiony. Bo sam nie wiedział, jak niby to robił. A potem spełnił jej prośbę, całując ją kolejny raz, tym razem namiętnie. Dlaczego spełniał jej prośbę? Bo chciał. A mógł przecież odmówić.
A nasze życie niekoniecznie jest łatwe. Często płata nam rzekomo zabawne figle, które powodują duże zamieszanie. I Naleigh się o tym przekonała. Widziała, jak giną jej bliscy. Teraz miewała momenty, w których żałowała, że to nie ona zginęła. Przeżywała dużo emocji, niekoniecznie tych pozytywnych. Pustkę każdy z nas postrzega inaczej. Niektórzy się w niej skrywają, inni zaś zatapiają. Nefretete sądziła, że jej nie zna. Widywała jedynie palmy, morze. Zatracała się w tym, co nie istniało, czyli we własnym świecie. I nie uważała tego za rzecz złą. - Już nie - powtórzyła, a sens tych słów do niej nie dotarł. Nie zrozumiała, że wcześniej była okłamywana notorycznie, w praktycznie każdej sprawie. A uspokoić ją mu się udało chwilę wcześniej. Pocałunkiem. - Kłamiesz, mówiąc, że cię nie będę chciała znać. A przynosisz szczęście będąc tu ze mną - odparła, posyłając mu nieśmiały uśmiech. Nal była osobą skrytą i rzadko mówiła o swoich uczuciach. Po prostu bała się odrzucenia. Mógł, a tego nie zrobił. To już coś oznacza. Odwzajemniła pocałunek, jeszcze bardziej go pogłębiając. Nic nie sprawiało jej takiej przyjemności. Złapała go rękami za szyję i przysunęła w swoją stronę.