Dawno temu był to zwykły cmentarz, na którym grzebano okolicznych mieszkańców, jeszcze za czasów, gdy Nowy Orlean dopiero powstawał. Od lat jest jednak zupełnie wyłączony z użytku przez wodę, która zalała większą część nagrobków. Dalej jednak stanowi jedną z nieoficjalnych atrakcji turystycznych, gdyż to na tym cmentarzu niegdyś naprawdę pochowano Marie Laveau. Gdzie dokładnie? Tego nikt nie wie. Od miejscowych usłyszysz tylko, żebyś szukał wyrytego napisu: "To bezwin ramasé grouyé". Lecz pamiętaj, że nie da się tu dotrzeć żadną ze ścieżek - nieprzemakalne ubrania i determinacja to jedyne narzędzia, które mogą okazać się przydatne. Czasami przy brzegu można natknąć się na handlarza, który zdecyduje się wypożyczyć łódkę spragnionemu wrażeń turyście (Rzuć k6 - parzysta będzie oznaczać, że udało Ci się zdobyć łódkę). Nie szkodzi, jeśli jej nie masz. Przez większą część trasy mulista woda sięga do kolan, zdarza się jednak, że jeden niewłaściwy krok wciąga w niespodziewaną czeluść. Uważaj, gdzie stawiasz stopy. A jeśli wyda Ci się że na coś nastąpiłeś... cóż, pamiętaj, że przed Tobą było wielu śmiałków szukających grobu Marie Laveau, ale nie wszystkim się udało.
Jeśli decydujesz się zwiedzić cmentarz i odszukać grobu Marie Laveau – rzuć kostką k6: 1,2 – Myślałeś, że wystarczy być ostrożnym? Cóż, najwyraźniej przeceniłeś swoje możliwości. Mokradło walczy z Tobą ze wszystkich sił - nawet nie zauważasz, że gdzieś po drodze muł zasysa Twojego buta. Dodatkowo niemiłosiernie tną cię owady i bardzo szybko tracisz orientację w terenie. Lepiej, żeby znalazł się w pobliżu ktoś, kto pomoże Ci się wydostać (taka osoba jest wtedy zwolniona z rzutu, choć może go wykonać) 3,4 – W mulistej wodzie ciężko cokolwiek dostrzec, można więc powiedzieć, że masz dużo szczęścia, gdy Twoją uwagę przykuwa wystająca krańcem drewniana deseczka. Gdy udaje Ci się ją wyciągnąć, okazuje się że to trochę naruszona przez czas i wilgoć tablica Quija (+1 wróżbiarstwo) Za 30 galeonów z łatwością znajdziesz specjalistę, który ją dla Ciebie odświeży! 5,6 – Na mijanych nagrobkach jest wiele napisów, niemal niemożliwych do rozczytania. Dopiero przy którymś z kolei orientujesz się, że to pismo jednego z indiańskich plemion zamieszkujących Luizjanę. Nie bój się podejść, może wyczytasz z nich jakieś wielkie sekrety? (Otrzymujesz +1 pkt do historii magii. Dodatkowo przez jeden wątek wszystko, co notujesz, zapisujesz w języku czoktawskim, dotyczy to także listów czy wpisów na wizbooku. Polecam skorzystać ze słownika.)
Być może jednak słyszałeś pogłoski, wedle których w grobie Marie Laveau pogrzebane jest coś cennego. Nikt jednak nie wie, czy to prawda; mówi się, że dostępu do kamiennego grobowca broni wiele niebezpiecznych istot. Lepiej dwa razy się zastanów, czy chcesz je poznać...
Spoiler:
JEDNA OSOBA/PARA MOŻE SPRÓBOWAĆ WŁAMAĆ SIĘ DO GROBU MARIE LAVEAU jeżeli jesteś chętny napisz przynajmniej trzy zdania na pw do @Ezra T. Clarke odnośnie motywacji Twojej postaci, ponieważ nie chcę, żeby o akcji decydowała kolejność, co fabularne uzasadnienie. Na zgłoszenie czekam 72h od pojawienia się lokacji wakacyjnych. Ze swojej strony obiecuję rozgrywkę, podczas której Twoje wybory będą mieć znaczenie. Nie zapewnię zatem stuprocentowego zysku. Wzięcie udziału nie oznacza zdobycia nagrody. A jeśli już do niej dotrzesz, nie obiecuję również, że będzie warta włożonego wysiłku... Pamiętaj, że zgłaszając się po rozgrywkę z MG automatycznie wyrażasz zgodę na zadanie postaci ciężkich obrażeń!
Autor
Wiadomość
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
łódka:1 - nie znaleziona zwiedzanie:5 - Na mijanych nagrobkach jest wiele napisów, niemal niemożliwych do rozczytania. Dopiero przy którymś z kolei orientujesz się, że to pismo jednego z indiańskich plemion zamieszkujących Luizjanę. Nie bój się podejść, może wyczytasz z nich jakieś wielkie sekrety? (Otrzymujesz +1 pkt do historii magii. Dodatkowo przez jeden wątek wszystko, co notujesz, zapisujesz w języku czoktawskim, dotyczy to także listów czy wpisów na wizbooku.) Chris:G - Wdałeś się w wielką kłótnie ze swoim duchem na temat Twojego zachowania. Bądź on na Ciebie nakrzyczał. Wytknął Ci jednak Twoją znaczącą wadę, co musiało Cię odrobinę przybić na co najmniej dwa posty w Twoim wątku.
O Marie Laveau z każdym dniem dowiadywała się coraz więcej, choć trzeba przyznać, że za każdym razem, kiedy pytała o jej dom, spotykała się z taką samą reakcją. Mieszkańcy tylko rozkładali bezradnie ręce, bo - jak twierdzili - sami chcieliby poznać odpowiedź na to pytanie. Nie wiedziała, czy powinna im wierzyć, bo równie dobrze mogli celowo kręcić, żeby uniknąć w pobliżu turystów, którzy mogliby zniszczyć budynek. To akurat było uzasadnione. Równie ciężko było znaleźć rzetelne informacje o amulecie mambo. Legendy, mimo iż częściowo się pokrywały, to jednak momentami od siebie odbiegały, zarówno jeśli chodzi o wygląd, jak i aktualne położenie talizmanu. Dawał jej więcej możliwości, fajnie, ale jakie było jego dokładne zastosowanie? To też pozostawało tajemnicą, a przynajmniej na razie, bo miała zamiar ją poznać. Zdawała sobie sprawę, że nie jest w tym sama, ale różnica była taka, że jej jakoś szalenie nie zależało na samym przedmiocie, a po prostu zaspokojeniu ciekawości i przy okazji przeżyciu niezapomnianych przygód, bo nie wątpiła, że są one w pakiecie, jeśli uparcie brnie się w historię Laveau. A skoro już zaczęła zgłębiać ten temat, to oczywiście nie mogła ominąć podtopionego cmentarza, na którym podobno pochowano Marie. W życiu nie wybrałaby się tam sama z powodu trudnego dostępu oraz, cóż, duchów, nie miała bowiem pojęcia, czy nie kręciły się gdzieś między zalanymi nagrobkami. Jak napomknął jej wcześniej Chris - lepiej, żeby się miała cały czas baczności. I taki też zresztą miała zamiar. A wracając do Chrisa... Udało mu się popsuć Puchonce humor. Wielka kłótnia, która miała miejsce jeszcze w domku, doprowadziła ją niemal do łez i pewnie zrezygnowałaby z wyjścia, gdyby nie zgadała się wcześniej z Willem. Nie chciała mu już mieszać na ostatnią chwilę, a poza tym miała nadzieję, że ta wycieczka pozwoli jej się oderwać od nieprzyjemnych myśli. Dawno nie była tak przybita, jak teraz, bo słowa, które usłyszała wyjątkowo mocno ją ubodły. Co ona mu zrobiła, że postanowił jej tak wygarnąć? Już chyba wolałaby spotkać nieprzyjaźnie nastawionego ducha na cmentarzu i z nim się zmierzyć niż słuchać tych okropieństw. Nie potrafiła przejść nad tym obojętnie. - Cześć - przywitała się z chłopakiem, wymuszając delikatny uśmiech, który jednak nie obejmował jej oczu. W przeciwieństwie też do "normalnej" siebie nie rozgadywała się po drodze, przez większość czasu rozpamiętując kłótnię. Żeby było zabawniej - Chris postanowił wybrać się razem z nimi i nie szczędził sobie złośliwych komentarzy, które jeszcze bardziej ją dobijały. Nie miała siły nawet na niego spojrzeć, a co dopiero odpowiedzieć. - Naprawdę nie wiem, jak taki fajny chłopak wytrzymuje z takim upierdliwcem jak ty. Zachowujesz się jak siedmioletnie dziecko. Może jeszcze zaraz się rozpłaczesz, hm? - Zamilcz - warknęła, czując, jak w kącikach jej oczu rzeczywiście wzbierają łzy. To nie był ani dobry czas, ani miejsce na nie, więc chcąc je przegonić, przymknęła na chwilę oczy i wzięła głęboki, urywany oddech. Merlinie kochany, miej ją w swojej opiece i nie pozwól wybuchnąć płaczem. - Przepraszam, to nie do ciebie. Mój duch się z nami wlecze, a dzisiaj jest w iście bojowym nastroju - dodała, aby następnie z westchnięciem ruszyć dalej, rzucając jeszcze krótkie "Idziemy?", ale starannie unikając wzroku Ślizgona. Musiała wziąć się w garść, jeśli nie chciała popsuć wyjścia także jemu. Tak jak zawsze starała się zarażać dobrym humorem i pozytywną energią, tak teraz nie chciała, żeby jej parszywe samopoczucie przeszło na chłopaka. - Och, i w ogóle jakoś wcześniej nie było okazji, ale gratulacje dostania się do Srok! - powiedziała, a prawdziwa radość zawitała na chwilę na jej twarzy... i zaraz zniknęła, kiedy nad ramieniem Fitzgeralda dostrzegła drwiące spojrzenie Chrisa. Gdyby był człowiekiem to bardzo możliwe, że po prostu by się na niego rzuciła, choć szanse na wygraną byłyby raczej marne. Przynajmniej dałaby w ten sposób upust złości i żalowi.
- Nie mam pojęcia o loa. - wypowiadała te słowa w dużej mierze wypluwając z wysiłkiem każdą sylabę, jakby najpierw musiała wywalczyć możliwość wypowiedzi, bądź przyznania się do czegoś niezgodnego z wolą swojego ducha. Nigdy nie zgłębiała tajników voodoo, uznając to za starodawne przesądy bardziej niż rzeczywistą formę czarowania. W jak dużym była błędzie? Od początku przyjazdu tutaj obiecała sobie próbę znalezienia amulety, by przekonać się, czym ostatecznie był i na ile wiązał się z czymkolwiek, co nie kojarzyłoby jej się z magią, którą znała.
- Czujesz się białym kogutem? Co za niestworzone profanacje! Krwi dajcie, krwi!
Chyba nawet Kotna miała mieszane uczucia odnośnie tego, co się tutaj odbywało, bo jednocześnie była oburzona pomysłami, ale i kibicowała nadchodzącym wydarzeniom, o ile faktycznie do czegokolwiek miało dojść. Biały kogut. Czarna kura. Pomijając etniczno-rasowy wydźwięk w tym towarzystwie, same ofiary wydawały się jej wyjątkowo nietrafioną praktyką. Niby co duchy miały sobie zrobić z tymi darami?
Krwi, używek, zbóż! Krwi!
- Krwi. Używek. Fioletu. - choć potrafiła jeszcze działać własnymi siłami, bo nadal panowała nad własnym ciałem, tak w jej głowie istniały teraz dwie osobistości, spośród których tylko jedna choć trochę znała się na tym, co tutaj się odbywało. Albo przynajmniej dobrze udawała, choć znając zachłanność Kotny względem używania czarnej magii i upodobania tego typu praktyk należało się chyba spodziewać, że miała z takimi rytuałami do czynienia już wcześniej. - Przyłożę dłoń do tego krwiożerczego grobowca. Choć kogut ze mnie marny, to... Chyba mam pomysł. - zabrała się za działanie, by nie zostawiać wszystkiego Lou. Z udziałem Kotny miała wrażenie, że poniekąd wiedziała, co robi, choć wszystkie te zamiany ról i improwizacje zakrawały o potencjał na katastrofę. Sięgnęła po różdżkę, wycelowała w tabliczkę na grobowcu, inspirując się widokiem jej oderwanej części wyszeptała 'Geminio', chcąc uzyskać pełną jej kopię, bądź chociaż kopię wcześniej zaginionego elementu. Następnie zastosowała 'Morfio', zostając przy prostych transmutacjach i zmieniając kamień w unoszące się na wodzie, lekkie drewno, oszczędzając przy tym zapisaną treść. Na otrzymanej podstawce ustawiła kolejno znalezioną w plecaku po chwili szperania buteleczkę bełkoczącej whisky, którą otrzymała przez przypadek na gryfońskiej imprezie, a której chyba nigdy ostatecznie nie wyjęła z odmętów skórzanego dna, kompletnie o tym fancie zapominając. Aż do teraz. Czy to by oznaczało, że loa po pojawieniu się nie potrafiłby się wysłowić? Do jej dobytku należała też cienka bluza, którą zabrała ze sobą na wypadek wieczornego ochłodzenia. Ją również ułożyła obok alkoholowej 'ofiary', za pomocą 'Abcivio' zmieniając ją w intensywnie fioletową, elegancko złożoną chustę, skoro Maman lubiła się z tym kolorem. Słysząc wypowiadane przez Moreau inkantację i uznając, że to było już wszystko, co na poczekaniu mogła zmajstrować, przyłożyła rękę do grobowca, spodziewając się jednocześnie najgorszego, ale i... Zupełnie niczego. Czy czekały ją kolejne rany? Czy powinna potem przenieść krwawiącą rękę nad stworzony 'ołtarzyk', ustawiony w sąsiedztwie narysowanych przez Lou symboli? Tyle pytań. Tyle wątpliwości. A ona nie przejmowała się szczególnie tym, jak mocno mogłyby obrazić tutejsze bóstwa, gdyby któreś z nich postanowiło się pojawić. W końcu to tylko krwawe rytuały, Moe, co mogło pójść nie tak?
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Łódka:parzysta – znaleziona Zwiedzanie:4 – W mulistej wodzie ciężko cokolwiek dostrzec, można więc powiedzieć, że masz dużo szczęścia, gdy Twoją uwagę przykuwa wystająca krańcem drewniana deseczka. Gdy udaje Ci się ją wyciągnąć, okazuje się że to trochę naruszona przez czas i wilgoć tablica Quija (+1 wróżbiarstwo). Za 30 galeonów z łatwością znajdziesz specjalistę, który ją dla Ciebie odświeży! Zachowanie ducha:E – Dziś Twój duch naprawdę Ci pomógł i opowiedział sporo na temat historii Luizjany! W następnej samonauce jednopostowej wystarczy Ci 2000 znaków, by czegoś się nauczyć.
Nawet nie był w stanie stwierdzić, kiedy aż tak bardzo zdołał wkręcić się w całą tą historię z Leveau i jej amuletem; początkowo w sumie był niespecjalnie całą sprawą zainteresowany, koncentrując się na innych atrakcjach oferowanych przez Nowy Orlean, ale wszechobecność jej postaci w tym mieście sprawiała, że było jedynie kwestią czasu, kiedy i to przykuje jego uwagę na tyle, żeby włączyć się w poszukiwania tajemniczego artefaktu. Szkoda tylko, że jak do tej pory nadal nie natrafił w zasadzie na żadne solidne konkretny – niby wiele informacji zdawało się być na wyciągnięcie ręki, ale większość to były jedynie poszlaki i rozmaite legendy, z których wiele wzajemnie się wykluczało, więc trochę ciężko było je brać za rzetelne źródło. Żadna wszak dokładnie nie precyzowała jak cały ten talizman może wyglądać czy jaką właściwie mieć moc, poza samym stwierdzeniem, że jest potężny. Inną kwestią był także dom, w którym mieszkała Marie – zdawało się, że w całym mieście absolutnie nikt nie był wstanie wskazać chociażby jego przybliżonej lokalizacji, jakby wyparował z powierzchni ziemi czy coś. Może nałożone były na niego jakieś silne zaklęcia, które tak skutecznie skrywały miejsce jego położenia? Jeden Merlin to chyba tylko wiedział… albo i to pozostawało nawet poza jego zasięgiem. W każdym razie, jeśli nie miejsce, w którym ta legendarna kobieta żyła, to może chociaż to, w którym spoczęła po śmierci? Tu wydawało się być odrobinę łatwiej – wszystko zgodnie wskazywało, że jej grób mógł się znajdować na podtopionym cmentarzu, choć z racji jego stanu nie było wiadomo, gdzie dokładnie. Co oczywiście nie było ani trochę zaskakujące. Niemniej na pewno był to punkt warty zahaczenia w swoich poszukiwaniach. Kto wie, może uda się tam znaleźć coś wartościowego? Okazało się, że Krawczykówna również jest zainteresowana tematem i tak od słowa do słowa ugadali się, żeby wspólnie wybrać się na zwiedzanie cmentarza. W towarzystwie w końcu raźniej, prawda? Przybył na miejsce spotkania chwilę przed umówioną porą, a czas oczekiwania na pojawienie się dziewczyny umilił mu… Vladimir. Duch był dziś w wyjątkowo rozmownym nastroju i w dodatku dla odmiany wcale nie ograniczał się wyłącznie do swoich suchych żartów czy prób nakłonienia go do obrabowania jakiegoś sklepu, a naprawdę mówił do rzeczy, głównie opowiadając historie o nowoorleańskich czarodziejskich osobistościach (oczywiście tylko tych godnych, czystokrwistych), które spoczęły na starym cmentarzu, który planował odwiedzić. William może nie był jakimś pasjonatem historii, ale musiał stwierdzić, że część z tych opowiastek była naprawdę interesująca. Szkoda tylko, że Rosjanin miał tak mało do powiedzenia o samej Leveau, poza rzecz jasna tym co było powszechnie wiadomo. — No cześć — przywitał się z Puchonką, posyłając jej przy tym krótki salut. Wymuszony uśmiech nie był w stanie go zwieść – od razu wychwycił, że coś jest nie w porządku; wydawała się zdecydowanie mniej żywa niż zdołała go przyzwyczaić podczas ich poprzednich spotkań. W dodatku przez większość drogi była dziwnie milcząca i choć na początku zdecydował się to uszanować, to szybko zaczęło się to dla niego robić po prostu męczące. Właśnie chciał zapytać czy wszystko u niej na pewno gra, gdy ta nagle wypaliła ze swoim „zamknij się”. Rudzielec spojrzał w jej stronę nieco ogłupiały, bo przecież nawet jeszcze nie zdążył otworzyć ust, ale Aleksandra szybko pospieszyła z wyjaśnieniem, że chodzi o towarzyszącego jej ducha. — Ta, ci umarlacy to się potrafią czasem naprawdę naprzykrzać, nie? — rzucił, zezując przy tym w kierunku, gdzie lewitował Vladimir, który powrócił do swojego zwyczajowego ‘trybu’ trajkotania o czarnomagicznych klątwach; w większości przypadków nauczył się to już ignorować. Czy mu się w ogóle tylko coś przywidziało, czy w kącikach jej oczu perliły się zaczątki łez? Nie był niestety w stanie przyjrzeć się dokładnie, bo rudowłosa bardzo starannie unikała jego spojrzenia, a on nie chciał być nachalny, niemniej sama myśl, że jakiś głupi duch mógł ją doprowadzić do takiego stanu wzbudzała w nim z jakiegoś powodu irytację. Kiwnięciem głowy odpowiedział jeszcze na jej pytanie, by następnie ruszyć u boku dziewczyny. Nie próbował nawet pohamować szerokiego uśmiechu, słysząc gratulacje z jej strony w związku z jego przyjęciem do Srok. Nie da się ukryć, że Ślizgon wciąż był z tego powodu podekscytowany i choć obecnie czerpał z wakacji pełnymi garściami, to w jakiejś części nie mógł się już doczekać powrotu do kraju i kolejnych treningów oraz pierwszych meczy w ich barwach. Już miał jej coś odpowiedzieć, ale wtedy dostrzegł jak radość na twarzy Aleksandry z powrotem gaśnie i mógł się jedynie domyślić, że to znów sprawka tego cholernego ducha. Wymamrotał pod jego adresem jakieś bliżej niezrozumiałe przekleństwo w irlandzkim dialekcie, wzdychając przy tym cicho. — Hej, spójrz na mnie — zwrócił się do Aleksandry, jednocześnie kładąc dłoń na ramieniu, żeby ją zatrzymać; nie odpuszczał, póki nie spełniła jego polecenia i na niego nie spojrzała. — Nie wiem co ci ten twój umarlak tak właściwie nagadał, ale nie dawaj się mu, ok? Nie pozwalaj, żeby jego słowa brały nad tobą górę, to w końcu nie ma żadnego znaczenia, on przecież i tak nie żyje. — Uniósł kącik ust w uśmiechu, chcąc ją wprawić w lepszy humor; przybicie Puchonki, zwykle tak radosnej i tryskającej optymizmem, wydawało mu się tak strasznie… nienaturalne, kompletnie nie na miejscu, że po prostu czuł wewnętrzną potrzebę, by coś z tym zrobić.
Odnosiła jakieś dziwne wrażenie, że mimo iż Marie Laveau była już w świecie nieżywych, to jednak cały czas trzymała pieczę nad Nowym Orleanem i jego okolicami. Każdy postawiony tam krok upewniał Krawczyk, że kobieta była wciąż żywa, choć nie w ten sposób, jaki pierwszy przychodził na myśl. Ona po prostu nadal zajmowała ważne miejsce w życiu miasta, powstało o niej wiele legend, a turyści zafascynowani jej postacią podążali wszędzie tam, gdzie widniało jej nazwisko. Wydawać by się też mogło, że kiedy nikt nie widzi, jej duch krąży po uliczkach miasta. Nawet by się nie zdziwiła, gdyby rzeczywiście tak było, a mieszkańcy nie chcieli dopuszczać turystów do jej domu i grobu, żeby nie ściągnąć na siebie gniewu wielkiej kapłanki. I znowu wracała do punktu wyjścia - czy rzeczywiście nie znali dokładnego miejsca zamieszkania Laveau, czy tylko udawali? Chris też jej nie pomagał na tyle, na ile by sobie życzyła, odpowiadając wymijająco lub podając zupełnie nieistotne informacje. Dzisiaj to już w ogóle nie miała co na niego liczyć. Zrobiłaby wszystko, żeby dał jej spokój na najbliższe dwa dni co najmniej, bo cała ta kłótnia nie pójdzie w zapomnienie, kiedy tylko wróci z cmentarza do domu. Poleciały zbyt ostre słowa, żeby mogła je zignorować i uśmiechnąć się pogodnie, uznając, że nic się nie stało. Była beznadziejna w udawaniu, o tym wiedziała od dawna, dlatego była przekonana, że Will zauważył jej, cóż, kiepskie samopoczucie. Poza tym nawet za bardzo nie starała się robić dobrej miny do złej gry, bo zwyczajnie nie miała na to siły. Zmęczenie psychiczne mogła porównać do tego, które pojawiało się po morderczym treningu, tyle że akurat fizycznie było z nią wszystko w jak najlepszym porządku, ba, z chęcią wybrałaby się na jakiś dłuższy bieg, żeby po nim dosłownie paść na twarz. Przynajmniej nie miałaby siły myśleć i pewnie poszłaby spać, a to mogłoby jej dobrze zrobić. Z racji, że nie miała w zwyczaju łamania danego słowa i popołudniowych drzemek - o ile oczywiście nie była chora - i źle się czuła zarówno po jednym, jak i drugim, to szła milcząco u boku Ślizgona. - Oj, żebyś wiedział. Niektórzy najwidoczniej mają też cięty język i nie wiedzą, co powinni zatrzymać dla siebie i kiedy powinni się przymknąć - odparła Willowi, choć te słowa skierowała też do Chrisa, bo przecież musiała wylać na niego swoje gorzkie żale. Śmiech śmiechem, ale miała nadzieję, taką tyci, że jednak duch weźmie to do siebie i przestanie jej już dzisiaj dogadywać, bo niewiele więcej była w stanie znieść. Od wybuchu dzielił ją jeden krok; krok, którego nie chciała robić, ale dużo ją to kosztowało. Toczyła wewnętrzną walkę, próbując odsunąć niemiłe słowa gdzieś na dalszy plan, aby smucić się nimi później, ale nie było to tak proste, a ona nienawidziła takich potyczek ze swoimi własnymi myślami. Naprawdę nie chciała psuć całego wyjścia, a najwyraźniej właśnie ku temu zmierzała i nie potrafiła tego zatrzymać. Może jednak lepszą opcją było pozostanie w domku i użalanie się nad sobą do końca dnia zamiast robienie z siebie skrzywdzonej Puchonki w towarzystwie drugiej osoby i jeszcze pogarszanie jej humoru? Bo nie wątpiła, że w pewnym stopniu właśnie tak to działało i rykoszetem obrywał Bogu ducha winny William. W tym żałosnym położeniu, w jakim się znalazła, odnalazła jeden plus - zaaferowana kłótnią nie związała włosów, przez co mogły jej służyć jako zasłona, gdyby duch postanowił jeszcze trochę ją dobić. Nie chciała płakać i wychodzić przy tym na tę małą dziewczynkę, jak to ją nazwał Chris. Miała w końcu skończone osiemnaście lat i powinna wiedzieć, że nie należy się wszystkim przejmować. W gruncie rzeczy przecież dokładnie tak robiła, a mimo to dzisiaj bariery pękły. Zatrzymała się, czując na ramieniu dłoń chłopaka, ale nie od razu wykonała jego prośbę. Łzy przegoniła już wcześniej, ale bała się, że wrócą, kiedy tylko na niego spojrzy. - Uparty jesteś, wiesz? - westchnęła, kiedy nie dawał za wygraną i nie było innego wyjścia, jak podnieść na niego wzrok. Zrobiła to wolno, starając się przybrać neutralny wyraz twarzy, ale sądząc po prychnięciu, jakie wydał z siebie Chris, chyba nie do końca jej to wyszło. Co mu się stało? Zły duch go opętał? - Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić - odparła z niemrawym uśmiechem, próbując puścić mimo uszu potok słów, jakie wylewał z siebie jej duch. Doceniała słowa, które wyszły z ust chłopaka i zrobiło jej się dzięki nim trochę lżej na sercu, ale wciąż nie była tą Olą, która była gotowa chodzić po ścianach. - Wynoś się, Chris - rzuciła zmęczonym głosem, nie patrząc w jego kierunku. Miała dość jego obecności i z całego serca chciała, żeby dał jej święty spokój przynajmniej teraz, kiedy szła z Willem na cmentarz. Ku zdziwieniu Puchonki, duch wymamrotał coś pod nosem i zaczął się oddalać, aby zaraz zniknąć za drzewami i tyle go było widać. Momentalnie się rozluźniła i wzięła kolejny głęboki oddech, żeby uspokoić myśli. Może wreszcie uda jej się wrócić do "normalności". - Słyszałam, że podobno można spotkać tu handlarza i wziąć od niego łódkę. Nie ukrywam, że ta opcja wydaje się o wiele atrakcyjniesza od brodzenia w tej brudnej wodzie - stwierdziła, omiatając wzrokiem zalaną okolicę. Z każdym krokiem zbliżali się do celu i tereny stawały się coraz bardziej podmokłe. Naprawdę liczyła, że uda im się złapać tego człowieka i pożyczyć od niego łódkę, bo w wodzie mogło kryć się... wszystko.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Nie ma żadnych wątpliwości, że Marie Laveau była nieodłączną częścią Nowego Orleanu i choć od dawna już nie stąpała wśród żywych, to tu wciąż wydawała się jak najbardziej żyć; sam wcale nie byłby zaskoczony, gdyby okazało się, że kapłanka nie przeszła na drugą stronę i pod postacią ducha wciąż doglądała tego miasta, a nowoorleańczycy – żywi i nieżywi – właśnie z szacunku dla jej persony tak skrzętnie ukrywali położenie jej domu, by domorośli poszukiwacze skarbów czy też inni złaknieni wrażeń turyści go nie zbezcześcili, bo nie wątpił, że wielu przed nimi już starało się odkryć tą tajemnicę i jak do tej pory nikomu się ta sztuka nie powiodła. Jakaś zmowa milczenia czy coś. Może należało udowodnić, że jest się godnym tej wiedzy, żeby w końcu ktoś puścił farbę na ten temat? Nawet jakby się starała ukryć przed nim swój podły nastrój, to mogłaby mieć z tym trudności, bo Ślizgon był całkiem niezły w czytaniu z ludzi, szczególnie mowy ciała. Wielu nie zdawało sobie nawet sprawy jak dużo w ten sposób można było zdradzić i to zupełnie mimowolnie. Postawa Puchonki aż krzyczała, że coś jest mocno nie tak i trudno byłoby mu to tak po prostu zignorować czy udawać, że niczego nie zauważył, bo… naprawdę przywykł do czegoś zupełnie odwrotnego. Pokiwał głową na znak zgody, choć tak naprawdę Vladimir jeszcze nie zdążył mu zaleźć za skórę. Dostrzegał jak bardzo Ola ze sobą walczy i jak mocno musiały ją dotknąć słowa ów Chrisa; widać to było chociażby po spiętej sylwetce czy jej mimice i to pomimo tego, że próbowała zachować neutralny wyraz, gdy w końcu poddała się i podniosła na niego spojrzenie. Wewnątrz zaczynał odczuwać lekką frustrację, bo… na dobrą sprawę właściwie nie był w stanie nic zrobić z samym źródłem jej gorszego samopoczucia, a po wcześniejszych słowach rudowłosej śmiało mógł wnioskować, że duch nie kwapi się do odpuszczenia i dobija ją jedynie dalej. — Już zdarzyło mi się to usłyszeć — odrzekł, unosząc przy tym kącik ust; jak już się na coś zawziął, to potrafił być naprawdę uparty i niemal niemożliwym stawało się skłonienie go do odpuszczenia. — Podejrzewam, ale powiem ci, że naprawdę nie warto przejmować się słowami jakiegoś tam ducha i psuć sobie tym samopoczucia. — Zacisnął odrobinę dłoń, którą wciąż trzymał na jej ramieniu, uśmiechając się przy tym pokrzepiająco. — A nie ukrywam, że znacznie bardziej ci to twarzy z uśmiechem. Zdjął rękę, choć zrobił to z delikatnym ociąganiem, po czym odruchowo się rozejrzał, kiedy Aleksandra zdecydowała się spróbować przepędzić naprzykrzającego się jej ducha, jakby chciał się upewnić, że ten cały Chris rzeczywiście da jej wreszcie spokój i będą mogli bez dalszych przeszkód kontynuować swoją randkę wycieczkę, choć nie był go w stanie nawet dojrzeć. Widząc jednak jak dziewczyna się rozluźniła mógł odgadnąć, że w istocie duch postanowił odpuścić i zabrał stąd swoje półprzezroczyste cztery litery, a ona może w końcu da radę się rozchmurzyć, skoro główny sprawca jej gorszego humoru zniknął. Skinął przytakująco głową, gdy wspomniała o handlarzu, od którego można było wypożyczyć łódkę; nie dało się ukryć, że dalsza eksploracja tego terenu na pewno stałaby się o wiele łatwiejsza i przyjemniejsza dzięki niej, bo dalej zdecydowanie nie będzie lepiej, a jemu również niespecjalnie uśmiechało się brodzić w tej mulistej wodzie, nawet jeśli miała się okazać niezbyt głęboka. — Trudno mi się z tym nie zgodzić — rzucił, samemu przeczesując najbliższą okolicę wzrokiem w poszukiwaniu ów człowieka. — O, tam chyba ktoś jest. — Wskazał ręką w kierunku, gdzie wśród bagiennego krajobrazu, jakiś kawałek od nich, majaczyła czyjaś sylwetka. Przeprosił dziewczynę na moment i udał się w tamtym kierunku, żeby upewnić się, iż nie jest to jedynie kolejny spragniony wrażeń turysta. Na szczęście okazało się, że to faktycznie jest ów handlarz i po krótkiej wymianie zdań bez żadnego problemu udostępnił im swoją łódkę. William zwrócił się w stronę Puchonki, by ruchem ręki przywołać ją do siebie. — Wygląda na to, że mamy odrobinę szczęścia i dalsze brodzenie nas ominie — oznajmił z zadowoleniem, głową wskazując na niedużą łajbę, do której linę trzymał w dłoni. — Zapraszam na pokład, madame. — Rękoma wykonał odrobinę teatralny gest w kierunku łódki nieznacznie kołyszącej się na bagnistych wodach mokradeł, błyskając przy tym zębami w szerszym uśmiechu.
Nagrobek ponownie zostawia ugryzie na Twojej dłoni @Morgan A. Davies - tym głębsze, im dłużej przytrzymujesz przy nim rękę. Świeża krew od razu spływa po nagrobku, dopełniając ofiary. A jednak przez dłuższą chwilę oczekujecie w zupełnej ciszy; wszelkie grasujące po mokradle żyjątka zdają się na moment zatrzymać i nawet Kotna przestaje się odzywać. Zrobiło się chłodniej, czy to tylko Wasze wrażenie? Któryś z duchów, a może tylko Wasza podświadomość, podsuwa myśl, że On tu jest. Lecz nawet jeśli to prawda, Papa Legba nie chce się Wam ujawnić. Ale jednocześnie delikatna mgiełka, na którą początkowo łatwo nie zwrócić uwagi, kształtuje się na waszych oczach w postać o równie białej skórze. Przyodzianą w ciemną suknię, plecioną nitkami wyłuskanymi jakby z samego mroku. Spod chusty wydostają się pukle intensywnie rudych włosów. Maman Brigitte początkowo zupełnie nie zwraca na Was uwagi, większym zainteresowaniem obdarzając fioletową chustę, którą lewituje do siebie, by nałożyć na swoje ramiona. - Jest to jedwab mamy nie, gusta i klops - krytykuje, sama zaskakując siebie bezsensownymi słowami, które wydobywają się z jej ust. Cóż, najwyraźniej Wasza ofiara została przyjęta. Przeszywający wzrok Maman Brigitte kieruje się wreszcie na Was. Widzicie, że nie jest wyłącznie duchem, nie takim, jakie znacie. Być może zniewolonym poltergeistem, a może istotą, która nigdy nie została prawidłowo opisana przez księgi? - Powodu jakiego z wzywasz, mambo? - cedzi Maman w stronę @Loulou Moreau z wyraźną frustracją. Zaraz potem zaciska dłoń, a buteleczka na Waszym prowizorycznym ołtarzu rozpryskuje się w drobny mak. Jeżeli chciałyście rozdrażnić bóstwo voodoo, to chyba Wam się udało! - Nosicielki dla złego wzroku? - Brodą wskazuje na Morgan, najwyraźniej doskonale znając aurę osób, na których nałożona została klątwa. A legendy mówią, że w zdejmowaniu takich Maman Brigitte jest specjalistką...
@Morgan A. Davies i @Loulou Moreau - możecie skierować do Maman tylko jedną prośbę. Zastanówcie się więc, co jest dla Was ważniejsze. Zdobycie informacji na temat Marie Laveau czy może raz na zawsze pozbycie się uroku rzuconego na Morgan? (Tak, możesz już teraz nie mieć żadnych kostek!)
______________________
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Pomysł z obejściem okolicy i zorientowaniu się w sytuacji nie był najgorszy, można by wręcz powiedzieć, że plasował się na górnej półce pomysłów, z którymi miał mniejszą lub większą przyjemność się zetknąć w ostatnim czasie. Kiwnął tylko głową na znak aprobacji planu Lary i bez zbędnego ociągania się rozpoczęli obchód dość nieciekawego, podmokłego terenu terenu. Nie mieli łatwej roboty, bo jednocześnie musieli uważać, żeby nie wpaść do wody, w której kryło się Merlin wie co, wypatrywać czegoś, co mogło być grobowcem Marii oraz być czujnym gdyby jakieś dzikie zwierze albo inni szabrownicy chcieli im pokrzyżować plany. Po pewnym czasie i obejściu znacznej części cmentarza, Boris postanowił zadać ważne pytanie dotyczące ich poszukiwań -Widziałaś coś?- jemu przed oczami migotały jedynie bardzo podobne, zniszczone nagrobki. Nie zamierzał jednak rezygnować i w akcie desperacji byłby gotów do wejścia na ślepo w głąb tego miejsca.
Skinęła głową Morgan, gdy zdecydowała się zastąpić białego koguta. Cóż, patrząc na różnice między nimi, nie zdziwiłaby się, gdyby to wystarczyło. Tańczyła jeszcze chwilę, przyzwajac loa aż przystanęła, czekając, czy cokolwiek się wydarzy. Obserwowała otoczenie, sunąc powoli spojrzeniem z jednej strony na drugą, aż odczuła wyraźny chłód. - Chyba się udało - odezwała się do Moe, wyraźnie czując obecność Papy. Innego wytłumaczenia nie było. Nagle jej uwagę zwróciła tworząca się postać z mgielki, której wcześniej nie dostrzegła. Z zapartym tchem przyglądała się jak zjawa zaczyna się niejako materializować a czarna suknie i rude pukle zdradzały, z kim miały styczność. Udało się! Ciemne spojrzenie Lou zabłyszczało tryumfem. Pierwszy raz próbowała przyzwać loa i udało się! Musiała się jednak pilnować, żeby Maman nie pomyślała, że jedynie bawiły się w przywołanie jej bez konkretnego celu. Przyglądała się, jak loa przywołuje do siebie chustę, jak ją sprawdza, ale gdy tylko bóstwo odezwało się, Lou już czuła, że będzie problem. Przecież nie powinna tak plątać języka, bełkotać właściwie. Spojrzała na Morgan, jakby chciała ją zapytać, jaki alkohol dała na ołtarzyk, gdy Maman zwróciła się bezpośrednio do niej, niewiele później roztrzaskując butelkę. Tak, zdecydowanie alkohol się nie spodobał. Nie zrozumiała od razu, o co chodzi z nosicielką złego wzroku, ale nie to było ich celem. - Chciałyśmy prosić o podzielenie się wiedzą o wielkiej Marie Laveau, jeśli byłabyś tak łaskawa - wyjaśniła więc ich powód wezwania, w duchu zatrzymując słowa o błogosławieństwo na drodze mambo. Nie wiedziała jak bardzo loa już było rozzłoszczone, a nie chciała pogorszyć sytuacji. Powinna się pokłonić, czy wystarczy szacunek, jaki brzmiał w jej słowach i pokorna postawa? Spojrzała jeszcze raz, kontrolnie na Morgan. Czy ciążyła na niej klątwa? Bedzie musiała ją o to później spytać, choć obawiała się, że właśnie zmarnowały szansę na pomoc rudowłosej.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Chwila zastygłej ciszy była jednym z najbardziej pustych momentów jej życia, a to oczekiwanie wypełniało leniwie każdą kolejną sekundę. Tylko czym, chłodem, obawą, groźbą? Powoli nabrała powietrza, widząc kreującą się przed nimi Maman. Nie miała pojęcia, czego się spodziewać, nie spodziewała się przecież nawet, że te wszystkie czary cokolwiek im przyniosą. Biały kogut? Zerknęła na swoją dłoń, marszcząc nos i zaciskając zęby i chyba tylko cierpienie związane z ręką powstrzymało ją przed parsknięciem śmiechem, gdy usłyszała sposób wymowy loa. Uśmiechnęła się do siebie mimowolnie, choć z drugiej strony miała ochotę zapaść się pod taflę wody, bądź deportować się stąd na drugi koniec świata, by nie dosięgła jej złość Brigitte. Alkohol z dodatkiem bełkoczącego napoju chyba nie był najlepszym wyjściem. Ale czy, w przypadku ofiary z używek, miały jakiekolwiek wyjście? Czy bez tego też by się udało? Czy nie miały przypłacić tego zamianą w żaby? Jako 'nosicielka' złego wzroku, pochyliła głowę po słowach Lou. Życzenie zostało wypowiedziane i na szczęście nie miała okazji do namysłu, o co osobiście poprosiłaby, mając do wyboru jedno życzenie. Nie lubiła się z wielkimi słowami. Szczęście? Miłość? Sukces, sława, bogactwo? Nie potrzebowała tego, bądź chciała to osiągnąć i utrzymać własnymi siłami. Marie Laveau? Miała wrażenie, że każdy szczegół był na wyciągnięcie ręki, gdyby sięgać nią wystarczająco długo i w odpowiednich kierunkach. Czego zatem mogłaby sobie zażyczyć Morgan Davies? Przeszło jej przez myśl wiele nieosiągniętych celów, kilka błahych zachcianek i jedna bardzo niemądra wizja. Wszystkie nie miały już znaczenia, bo padło na tajemnice Królowej Voodoo.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Nigdy nie była dobrą aktorką, a już ostateczne tego potwierdzenie zyskała na zajęciach u Harringtona, kiedy to razem z Maxem mieli odgrywać smutek, a wyszło... No, na pewno nie to, co miało wyjść. Tak, jak nie potrafiła udawać jakiejś emocji, tak równie kiepsko szło jej z ich ukrywaniem i w zasadzie można z niej było czytać jak z otwartej książki, więc nie zdziwiła się zbytnio, kiedy Will zareagował, choć jeśli miała być szczera, to sama nie wiedziała, czy tego chciała. W sensie na pewno nie chciała, żeby ten beznadziejny humor spowodowany kłótnią z Chrisem dalej się utrzymywał, ale z drugiej strony czuła, że naprawdę niewiele brakuje jej do stracenia nad sobą kontroli, do obalenia tego murku, który już zaczynał się rozpadać i rozpłakania się. I tego chciała uniknąć. Nie czuła się dobrze, wylewając swoje żale i smutki w czyjeś ramię, wolała robić to w towarzystwie poduszki i ewentualnie swojej kotki Kiry. Miała po prostu wrażenie, że wtedy jej problemy częściowo przechodzą na daną osobę. Może i było to głupie, ale rzadko kiedy otwarcie mówiła, co się działo. Przez dłuższą chwilę stała bez słowa, po prostu patrząc na chłopaka, jakby zapomniała języka w gębie. Nie było to nawet tak dalekie od prawdy, bo nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć, dlatego kiedy w końcu otworzyła usta, wydobyło się z nich tylko ciche: - Dziękuję. Tylko tyle. Jedno słowo, które odnosiło się zarówno do komplementu, jak i tego, że w ogóle zareagował i starał się odciągnąć ją od przykrych myśli, co w tej chwili było dla niej tak cholernie ciężkie... A jemu poniekąd się udało, bo nawet posłała mu lekki uśmiech, już niewymuszony. Gdyby nie on, to pewnie wciąż rozpamiętywałaby całą kłótnię, podczas której Chris sobie nie szczędził i najwyraźniej postanowił wygarnąć jej wszystkie wady, które zaobserwował od początku ich pobytu w Luizjanie, a nie dało się ukryć, że Krawczyk - jak każdy człowiek - również trochę ich miała. Z niektórych nawet sama nie zdawała sobie sprawy, a teraz nie wiedziała, czy powinna być wdzięczna za nagłe olśnienie, czy może schować się gdzieś w kącie. Po odejściu Chrisa zrobiło jej się o wiele lżej, zupełnie jakby zrzuciła z ramion jakiś niewidzialny ciężar - co można było nawet traktować dosłownie. Nie miała ochoty widzieć ducha do końca dzisiejszego dnia i miała nadzieję, że ten nie wejdzie jej w drogę, bo naprawdę nie będzie za siebie ręczyć. Rzadko kiedy można było spotkać Krawczyk w takim stanie, aż tak wytrąconą z równowagi. Pokiwała głową, gdy opuścił ją na chwilę w celu pożyczenia od handlarza łódki. Postanowiła wykorzystać ten czas na wyciszenie się i pozbycie negatywnych emocji, odepchnięcie ich gdzieś na dalszy plan, żeby wrócić do nich później, byle tylko nie psuły dalej tego wyjścia. Nie było to wcale łatwe zadanie, ale gra była warta świeczki. Wzięła głęboki wdech, następnie przeciągle wypuszczając nosem powietrze i tak jeszcze ze trzy razy, dopóki nie zobaczyła przywołującego ją chłopaka. Szybkim krokiem, ale jednocześnie uważając na zdradliwe miejsca, pokonała dzielącą ich odległość i stanęła przy łódce, patrząc na nią uważnie. Nie zauważyła jednak nic, co skłoniłoby ją do odwrotu lub brodzenia w brudnej wodzie. - Och, jaki dżentelmen - rzuciła lekko rozbawiona i weszła do chyboczącej się łódki, starając się przy tym nie wypaść za burtę, co z jej szczęściem było bardzo możliwe. - Umiesz tym w ogóle kierować? - spytała z niepewnym wyrazem twarzy, spowodowanym nie tylko pytaniem, ale też tym, że łajba przechyliła się dziwnie w jedną stronę. Puchonka aż zacisnęła dłonie po obu jej stronach, niemal pewna, że zaraz wylądują w zimnej wodzie pełnej różnych stworzeń, które z radością wyszłyby im na spotkanie, ku przerażeniu dwójki uczniów. - I tak gwoli ścisłości, jeśli mielibyśmy się przeprawiać przez tę wodę, to myślisz, że naprawdę bym do niej weszła? Przenosiłbyś mnie na drugą stronę - powiedziała z błyskiem w oku i posłała mu jeden ze swoich niewinnych uśmiechów. Nie wiedziała przecież, jak tutaj jest głęboko, a z racji swojego wzrostu miałaby nieco gorzej niż chłopak. Co z tego, że umiała pływać. - Jeszcze bym wpadła w jakiś dół i tyle byś mnie widział - dodała jakby na swoje usprawiedliwienie i wyszczerzyła się w jego stronę. Przynajmniej humor jej wrócił, a to już było coś. Szczęście, że stało się to tak szybko.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Potrafiłby to zrozumieć, w sensie tą niechęć do obarczania osób drugich swoimi problemami czy troskami; kierowały nim jednak zupełnie inne pobudki, by nie dzielić się takimi rzeczami z innymi – osobiście widział w tym własną słabość, której nie chciał okazywać i dawać im tym samym sposobności, żeby można to było jakkolwiek wykorzystać przeciw niemu. Musiał komuś naprawdę mocno ufać, żeby mówić otwarcie o trudnościach z jakimi się borykał, a miał ich zdecydowanie więcej niż mogły na to wskazywać beztroski uśmiech czy nonszalancka postawa, którymi się odznaczał na co dzień. Z tego względu nie ładował się z buciorami w prywatne sprawy innych – potrafił bez trudu wyczuć i zrozumieć, kiedy przekraczał granicę i nie naciskać bardziej; sam miał w końcu własną, której starannie pilnował. Nie próbował więc dociekać co ten duch właściwie jej nagadał, że aż tak bardzo ją wybiło z rytmu i doprowadziło do obecnego stanu, nie oczekiwał także, że zacznie mu się tu nagle zwierzać czy coś; chciał po prostu ją od tych ponurych myśli odciągnąć i sprawić, żeby z powrotem się uśmiechnęła, bo cokolwiek by to nie było – sam był naprawdę przekonany, że to nie jest warte roztrząsania i wprawiania się tym samym w podły nastrój. I wygląda na to, że nawet udało mu się osiągnąć w jakimś stopniu swój cel. — No, tak od razu lepiej — rzucił, gdy w akompaniamencie tego prostego „dziękuję” na jej twarzy pojawił się lekki i zupełnie niewymuszony uśmiech, samemu uśmiechając się szerzej w kierunku rudowłosej. O tak, zdecydowanie bardziej było jej w nim do twarzy; musiał przyznać, że miała naprawdę ładny uśmiech. Łódka prawdopodobnie miała już swoje najlepsze lata za sobą, ale mimo tego prezentowała się całkiem solidnie; sam handlarz zresztą też go zapewnił, że spokojnie utrzyma ciężar dwóch osób, nie miał jak tego ocenić, bo na pojazdach wodnych się nie znał kompletnie, więc musiał mu uwierzyć w tych kwestiach na słowo. Jego wyszczerz się pogłębił, gdy obserwował jak Krawczykówna sadowi się w małej łajbie, która gibnęła się przy tym nieco mocniej na bagnistych wodach mokradła. — Nie — odparł rozbrajająco wręcz szczerze na jej pytanie, a uśmiech na jego ustach nabrał bardziej głupawego wyrazu, samemu wskakując do łodzi i jednocześnie odpychając przy tym pojazd od brzegu, co na pewno jeszcze mocniej nią zachybotało. — Ale to nie wydaje się trudne, więc jest duża szansa, że nas nie zgubię ani nie utopię nigdzie po drodze — dodał jakże pocieszająco, wprost nie mogąc się powstrzymać, kiedy chwycił w dłoń wiosło i zanurzył je w wodzie, by wprawić łódkę w dalszy ruch. Żadna większa filozofia, tym bardziej, że było na tyle płytko, iż bardziej służyło do odpychania od dna niż faktycznego wiosłowania. Popatrzył w jej kierunku z uniesioną brwią, gdy ponownie się odezwała, na ustach jednak błąkał mu się bardzo charakterystyczny dlań zawadiacki uśmieszek. — O jaka wygodna się znalazła, już myślałem, że wzięłaś mnie ze sobą, bo lubisz moje towarzystwo, a ty chciałaś po prostu prywatnego tragarza, co? — odparował niby to z wyrzutem, podtrzymując przy tym jednak swój uśmiech, co psuło cały efekt. — Zresztą czy ty czasem nie potrafisz całkiem nieźle pływać? — Jedna z jego brwi powędrowała jeszcze odrobinę wyżej, gdy podała swoje ‘wytłumaczenie’. Zmierzył ją spojrzeniem. — Chociaż fakt, z tym twoim metr pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt w kapeluszu strasznie łatwo byłoby cię zgubić na tych moczarach — zgodził się po krótkiej chwili, kiwnąwszy przy tym głową z miną znawcy tematu i wyszczerzył się jeszcze bardziej w jej stronę. Aż miło było popatrzeć, jak rudowłosa wyraźnie odzyskała swój zwyczajowy dobry humor i tą iskrę, za którą tak szybko zdołał ją polubić. — Wiesz w ogóle czego mamy konkretnie wypatrywać, jak już dostaniemy się do tego cmentarza? — zapytał, przechylając głowę nieznacznie na bok, bo śmieszki śmieszkami, ale ta wyprawa miała konkretny cel i dobrze byłoby jemu też poświęcić nieco uwagi.
To raczej nie jest zbyt pozytywny początek znajomości z obu stron. Koścista postać bogini sprawia odpychające wrażenie, ale oddawany jej szacunek związany jest z faktem, że jest ona matką większości Guédé i w rzeczywistości chętnie skłania duchy do rytuałów uzdrawiających. I choć Wasze dary mogłyby być lepsze, Maman jest skłonna i tak Was wysłuchać. - Larie Maveau... Czemu o wiedzieć wielkiej kapłance chcesz? - Dopytuje, zaplatając ręce na piersi i spoglądając na Waszą dwójkę w wyraźnie oceniający sposób. Ostatecznie jednak się zbliża; możecie poczuć dotkliwe zimno gdy nachyla się, by szeptem wypowiedzieć wskazówkę. I choć obie ją słyszałyście, żadna z Was nie będzie mogła powtórzyć wypowiedzianych słów nawet między sobą. Zanim zdążycie się odsunąć, Maman kładzie kościstą rękę na głowie Morgan, szepcząc coś niezrozumiałego. - Czas iść - sugeruje Wam potem, a jej ciało powoli zaczyna się rozmywać w tę samą mgiełkę, z której powstała. Poza fioletową chustką, na której teraz również wyrysowane są symbole Loa i która powoli spływa na ręce Loulou bez żadnego wytłumaczenia. Być może Maman nie chce strzępić języka, gdy tak bardzo się jej plącze, być może wierzy, że sama to rozpracujesz. W każdym razie, lepiej już podziękujcie bóstwom i szybko stąd idźcie, bo swoimi działaniami mogłyście zbudzić nie tylko te dusze, które chciałyście. A lepiej nie kusić losu, prawda?
Twoja klątwa nie zostaje zdjęta, ale załagodzona. Przy każdym zaklęciu rzuć kostką. Jeżeli wylosujesz 3 lub 4: 1) Wszystkie zaklęcia zwykłe zachowują się jakby były ofensywne np. aquamenti wywoła wodę pod bardzo silnym ciśnieniem a chłoszczyść może zaowocować agresywną miotełką do sprzątania. 2) Zaklęcia ofensywne zostają odbite przez różdżkę w Twoją stronę. 3) Zaklęcia defensywne mają bardzo delikatne działanie np. aerudio, zamiast pociąć, jedynie połaskocze przeciwnika. 4) Magia lecznicza i zakazana dają odwrócone efekty.
Ponadto: Loa podarowały Ci większą łatwość do rzucania zaklęć z dziedziny, z której jesteś najbardziej utalentowana. Możesz wykonywać zaklęcia, które przekraczają próg Twoich umiejętności o 5 pkt. Jest to również bonus, który dodajesz sobie na lekcjach/eventach. Jeżeli klątwa będzie na Tobie ciążyła podczas Twojej przemiany animagicznej, załagodzi jej negatywne efekty, jak np. bóle głowy. Dodatkowo: jeżeli wylosujesz 3 lub 4 Twoja magia jest na tyle mocna, że dopiero drugie kontr-zaklęcie będzie w stanie zniwelować jej działanie.
Fioletowa chustka, którą Wy podarowałyście Maman, teraz jest jej podarunkiem dla Ciebie. W razie kłopotów pomoże Ci się skontaktować z Loa niezależnie od miejsca i warunków. Wystarczy, że owiniesz ją sobie wokół nadgarstka i wypowiesz odpowiednią inkantację. Możesz to jednak zrobić jedynie 3 razy. Kontakt z Loa sprawi, że jednorazowo będziesz w stanie rzucić zaklęcie czarnomagiczne lub uzdrawiające przekraczające próg Twoich umiejętności o 10pkt.
Ponadto: Kontakt z Loa ma jednak skutki uboczne. Przynajmniej dwa razy podczas Twoich wątków musi Cię dopaść ochota na rum z dodatkiem dużej ilości chili oraz wulgarne zachowanie/przekleństwa. Od Ciebie zależy, w jakim stopniu będzie się to realizować. Będzie się to dziać za każdym razem, gdy zdecydujesz się na kontakt z bóstwem voodoo.
Dodatkowo obie dostajecie po 1 pkt z zaklęć lub z czarnej magii. Dzięki za grę i wybaczcie wszelkie niedociągnięcia
______________________
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
To było tak niesamowite i nieprawdopodobne, że miała ochotę zacząć śmiać się z radości, ale szczęśliwie panowała nad sobą. Tylko tego brakowałoby, żeby zraziły do siebie Maman jeszcze bardziej, niż tylko przez alkohol. Dlaczego ona bełkotała? Będzie musiała podpytać o to Morgan, tak samo jak o ten "zły wzrok". Póki co liczyła, że loa jednak będzie przychylna. Co babcia zawsze mawiała? Nie okazuj strachu, ale zachowaj szacunek, nie bądź butna wobec loa. Starała się więc nie być i wręcz emanować pokorą. - Chciałabym podążać jej śladem - wyznała nagle, wierząc, że to będzie całkiem dobry i wiarygodny powód. Przecież nie powie, że chce pomóc rudowłosej znaleźć jej amulet. To byłoby raczej kiepskim posunięciem. Szczęśliwie Maman zbliżyła się i zdradziła im co nieco o Marie, choć Lou miała problem skupić się na tym, co mówiła, odczuwając przejmujące zimno. Cóż, chwila marznięcia jeszcze nikomu nie zaszkodziła, gdy można było przeżyć coś takiego... A przynajmniej tak sobie wmawiała. Z pokorą przyjęła wskazówkę, zgadzając się, że raczej powinny już wracać w stronę pensjonatu. Dość długo zabawiły na cmentarzu, a obie były ranne. Morgan zaatakowana przez mech i gryzący nagrobek, zaś ona sama odczuwała coraz bardziej ból w ugryzionej przez błotoryja ręce, szczęśliwie lewej. Powinny poszukać pomocy, albo wypić odpowiedni eliksir. Ze zdziwieniem przyjęła chustkę, która opadła na jej dłonie, ozdobiona symbolami loa. - Wygląda na to, że to już nie jest bluza… - odezwała się powoli i choć było jej głupio, że otrzymała coś, co wcześniej było transmutowaną bluzą Morgan, nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu, jaki pojawił się na jej twarzy. Chustka w kolorze Maman, z wymaganymi symbolami do rytuału… Czy to było zaproszenie do wezwania jej, gdy będzie potrzebować pomocy? Złożyła chustkę i schowała ją do kieszeni, spoglądając dopiero na Morgan. - Zły wzrok? O co chodziło? - spytała, zaczynając brodzić w wodzie w kierunku, z którego przyszły.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Pójście śladami mambo? Czy Kotna, która teraz tajemniczo przepadła, miała więcej racji w swoich słowach, niż Morgan by się tego spodziewała? Zasłyszana wskazówka oraz uwaga na temat złego wzroku dały jej podwójnie do myślenia. Po dotknięciu przez loa poczuła, że naprawdę wiele się zmieniło. Tylko w jaki sposób? Czy obie otrzymały dary, a może na Davies przeszedł jakiś rzucony w gniewie urok? Dziewczyna z pewnością poczuła się pewniej, kiedy już dotyk ustał. Czy jednak wiedziała coś konkretnego o swoim przypływie sił? - Nadajesz się na wiedźmę. - skwitowała jedynie tonem, który, choć pozbawiony żartu, wybrzmiewał jakąś tajemniczą, pozytywną wibracją. Uznaniem? Jak to się stało, że w kontakcie z czarną magią Davies nie zadziałała wycofaniem, czy agresją? Przez Kotnę? Relację z Lou? Wiarę w dobre zamiary pałkarki? - Chyba się przyczyniłam do Twojej kariery. - utrata bluzy i butelki whisky nijak miały się do tego, co ujrzały w zamian. Istnienie loa, działanie rytuałów, bezpośredni kontakt z bełkoczącym bóstwem. Wow. Zdecydowanie potrzebowała choć chwili przerwy od krwawych przygód. - Jestem przeklęta? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, nie znajdując żadnej sensownej odpowiedzi. Moreau raczej nie miała mocy sprawczych, dzięki którym poznałaby prawdę. Ale słowa Maman powinny wystarczyć aż nadto. Czy Morgan nie domyślała się tego poniekąd już wcześniej? W końcu od wakacji na Saharze poczuła pewną różnicę w używaniu różdżki. Czy teraz miało być lepiej? Gorzej? Cóż, ze świadomością problemu z pewnością żyło się łatwiej. I łatwiej się na niego reagowało.
[z/t x2]
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Nie potrafiła nie uśmiechnąć się trochę szerzej, widząc pogodny wyraz jego twarzy. Zdążyła już przyzwyczaić nie tylko siebie, ale i innych do codziennego zarażania dobrym humorem i częstych wybuchów śmiechu, więc ta dzisiejsza nagła zmiana była dziwna zapewne nie tylko dla Willa, ale też dla niej samej. Jeśli już się czymś przejmowała i smuciła, to przeżywała to po całości. Nie umiała tak po prostu tego przełknąć czy obejść, udawać, że nic się nie stało, bo zwyczajnie siedziało jej to w głowie i nie dawało spokoju, tak jak to miało miejsce dzisiaj, a obecność Chrisa jeszcze to potęgowała. Teraz na szczęście duch został odprawiony i słońce wyłoniło się zza chmur, przeganiając niechciane myśli. Nie od razu, ale była na dobrej drodze. Spiorunowała go spojrzeniem, kiedy łódka zachybotała się jeszcze bardziej niż przy jej wcześniejszym wejściu. - No nie byłabym taka pewna, że nas nie utopisz, kapitanie - odparła, patrząc na niego z powętpiewaniem. Ręce Puchonki z powrotem wylądowały po obu stronach łódki, jeszcze zanim na dobre zdołała je stamtąd cofnąć. Tak na wszelki wypadek postanowiła tym razem je tam zostawić i siedziała tak z zaciśniętymi na drewnianych ściankach palcami. Bo przecież nigdy nie wiadomo, czy nie uderzy w nich jakiś krokodyl czy coś. - Cenisz się, Fitzgerald, oj cenisz - cmoknęła i pokręciła głową, jakimś cudem utrzymując powagę. - Trzeba umieć się ustawić w życiu, co tu dużo będę mówić. Cmentarz jest podtopiony, jak sama nazwa wskazuje, więc raczej rozsądnym posunięciem wydawało mi się zabranie kogoś, kto w razie czego mógłby mnie ratować - oznajmiła, tym razem nie powstrzymując cisnącego się na usta szerokiego uśmiechu. Nie mogła przecież przyznać, że w istocie lubiła jego towarzystwo, bo to by była ujma na honorze! - Cooo? Ja i pływać? Pierwsze słyszę, musiałeś mnie z kimś pomylić, może znasz dwie Aleksandry Krawczyk? Albo coś Ci się przestawia w głowie, a to już poważna sprawa i wymaga kontaktu z lekarzem - powiedziała, przybierając współczujący wyraz twarzy, które szybko zmienił się w udawane oburzenie i aż wydała z siebie urażone prychnięcie. - Oho, patrzcie go tylko, znalazł się olbrzym. Aaaale - zaczęła, a na jej usta wypłynął pewny siebie uśmieszek. - Pamiętaj, że małe jest słodkie. W przeciwieństwie do chłopów, do których trzeba podnosić głowę i których można pytać, jaka pogoda jest na górze. Ty się w ogóle mieścisz w drzwiach? - spytała zaczepnie, oczywiście znając odpowiedź. Nie mogła sobie jednak darować, bo z kim jak z kim, ale ze Ślizginem to akurat uwielbiała toczyć takie potyczki słowne. Zawsze poprawiały jej one humor, a teraz potrzebowała tego jeszcze bardziej, choć zdawać by się mogło, że nieprzyjemne zdarzenie sprzed wyjścia z domku poszło w zapomnienie. Częściowo tak, bo spadło gdzieś na dalszy plan i nie zajmowało pierwszego miejsca w jej myślach, ale wciąż tam tkwiło, czekając na odpowiedni moment, aby wrócić ze zdwojoną mocą. Z całego serca wolałaby tego uniknąć, ale zdawała sobie sprawę, że mało to prawdopodobne. Póki co jednak nie zamierzała do tego wracać i po prostu cieszyć się spotkaniem. - Nie do końca - przyznała, przygryzając wargę i przekręcając się w łódce tak, aby wyjąć z tylniej kieszeni spodni złożoną karteczkę. Wyprostowała ją, a następnie podała Willowi. - Mamy szukać takiego napisu, cokolwiek on znaczy. Facet, który mi to zapisał nie potrafił tego przetłumaczyć, ale może ty masz jakiś ukryty talent do języków? - spytała, bo jednak dobrze byłoby wiedzieć, czy te słowa nie były ostrzeżeniem przed czyhającym na cmentarzu niebezpieczeństwem, na które mogli się niechcący natknąć. Nie znała tych terenów, więc ciężko było przewidzieć, czego powinni się spodziewać. - A daleko jeszcze? - jęknęła, upodabniając swój głos do dziecka, które zawsze zadawało to pytanie w drodze. Jeśli dobrze widziała, to byli już całkiem blisko cmentarza, ale kto jej zabroni trochę ponarzekać?
Przejście brzegiem mokradeł wydaje się być dobrym pomysłem, o ile nie zapomnicie, że tutejsze bagna nie są zupełnie opuszczone i nawet wśród traw może chować się na wpół groźna istotka. Już nie mówiąc o tym, że same trawy tutaj nie są takie zwyczajne; wiele z nich zakończone są ostrymi jak brzytwa krawędziami. W końcu cmentarz to wyjątkowe miejsce, gdzie skupienie energii negatywnej jest na tyle tyle wysokie, by wyzwolić z bytujących tu organizmów wszystko to, co najgorsze. Nawet zamieszkujące mokardło topki są bardziej złośliwe niż te nad jeziorem w Hogwarcie.
Oboje obowiązkowo rzucacie kostką: 1,6 - Masz pecha, bo topek popycha Cię wprost na brzytwotrawę. Dorzuć k100. Jeżeli jej wynik będzie poniżej 40 uszkadzasz sobie poważnie ubranie/zyskujesz kilka płytkich ranek. Jeżeli jej wynik będzie wynosił od 40 do 60 zdobywasz głęboką ranę, która zaczyna intensywnie krwawić. Lepiej natychmiast się nią zajmij. Jeżeli wynik będzie powyżej 60 oznacza to, że na liściach rośliny znajdowały się bakterie. Poza zranieniem zostaniesz zakażony/a brzytwówką, którą będziesz musiał/a wyleczyć fabularnie. 2,4 - Podstawianie nóg to najwyraźniej świetna zabawa. Tym samym topek posyła Cię prosto w bagno, którego tak staraliście się uniknąć. Niemal do szyi jesteś teraz oblepiony/a mułem i wodną rzęsą. To na pewno nie ułatwi poruszania się. 3,5 - Masz dobry refleks! Udaje Ci się dostatecznie wcześnie zauważyć złośliwe stworzonko i uniknąć nieprzyjemnego żartu.
Próbując wyminąć stworzonka zauważacie, że jeden z nich bawi się jakimś okrągłym przedmiotem. Po chwili do Was dociera, że to kompas. Zwyczajny czy może magiczny? Jeżeli chcecie się dowiedzieć, wymyślcie, w jaki sposób przekonacie topka, aby Wam go oddał. Możecie jednak też iść dalej. Dotarliście do miejsca, gdzie ilość nagrobków się zwiększa, a ich osadzenie jest gęstsze. Prawdopodobnie jest to starsza część cmentarza, jeszcze zanim zaczął być rozbudowywany. Jeżeli będziecie starać się po nich poruszać, na pewno częściowo unikniecie zamoczenia!
______________________
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
DUCH:H - Podczas przechadzki Twój duch pokazał Ci kiedyś ktoś ukrywał pieniądze. Jeśli się nie boisz możesz wziąć 10 galeonów i zgłosić się po nie w odpowiednim temacie.
ŁÓDŹ: nie korzystam
POSZUKIWANIA:5 - Na mijanych nagrobkach jest wiele napisów, niemal niemożliwych do rozczytania. Dopiero przy którymś z kolei orientujesz się, że to pismo jednego z indiańskich plemion zamieszkujących Luizjanę. Nie bój się podejść, może wyczytasz z nich jakieś wielkie sekrety? (Otrzymujesz +1 pkt do historii magii. Dodatkowo przez jeden wątek wszystko, co notujesz, zapisujesz w języku czoktawskim, dotyczy to także listów czy wpisów na wizbooku.
"Dlaczego na naukę zawsze wybierasz takie pokręcone miejsca?" - głos Ellena wyrwał ją z zamyślenia. Keyira rozejrzała się po mokradłach z uniesionymi brwiami, udając, że nie ma pojęcia o czym chłopak do niej mówi. "Nie boisz się, że coś cię pożre?" - dopytał, nieufnie przyglądając się pobliskim krzakom. Przed wejściem do wody dziewczyna użyła zaklęć transmutacyjnych, by przemienić swoje zwykłe spodnie i buty w te dziwne, wodoodporne, które przypominają rybackie kubraki. Nie miała zamiaru brnąć w tym mule i błocie bez zabezpieczenia. Owszem, ryzykowała w ogóle zapuszczając się w te rejony, ale czego się nie robiło dla dobra nauki? I z ciekawości, bo naprawdę chciała zobaczyć sławny nagrobek Marie Laveau. O ile, oczywiście, uda jej się na niego trafić. Uznała, że warto połączyć obie te czynności: naukę zaklęć i zwiedzanie, skoro już wyjechała na wakacje nie tylko po to, by dobrze się bawić, ale też po to, by zapoznać się z obcą kulturą. — Uważam, że zaklęć najlepiej jest się uczyć w praktyce. Na co mi sama teoria, skoro nie będę potrafiła jej zastosować? Poza tym, na ogół całkiem nieźle radzę sobie z tym, co chce mnie pożreć — odpowiedziała z rozbawieniem, zatrzymując się przy jednym z brudnych, podniszczonych nagrobków. Stąpała ostrożnie, by nie zrobić sobie krzywdy, a kiedy już była wystarczająco blisko, uniosła różdżkę i wycelowała nią w kamień. — Ludere — mruknęła, najpierw opryskując go pianką, nim dorzuciła kolejne zaklęcie — Aquamenti — by go dobrze oczyścić i móc odczytać wyryty na nim napis. "Tak jak z Przyczajaczem?" - zakpił duch, a Shercliffe wywróciła oczami. — A podobno to ja jestem złośliwa — prychnęła, a chłopak zaśmiał się złośliwie. — Potrafisz to przeczytać? — zagadnęła, wskazując na napis w obcym dla niej języku, nim Ellen zdążył rzucić kolejnym, wrednym komentarzem. "Czytanie nigdy nie było mocną stroną. Siostra trochę mnie nauczyła zanim mnie zabito, a jako duch nauczyłem się z nudów, ale to język czoktawski" - oznajmił, nachylając się ku nagrobkowi. "Język indiańskich plemion... Nigdy nie miałem okazji się go nauczyć" - sprostował, na co ona tylko pokiwała głową i ruszyła dalej. Wyglądało na to, że wiele spośród postawionych w tym miejscu grobów zostało naznaczonych językiem Indian, co nie było właściwie takim zaskoczeniem, skoro to oni byli rdzennymi mieszkańcami Luizjany. "Ale za to znów mogę uczynić cię bogatszą, spójrz tutaj!" - zawołał, wskazując na miejsce obok jednej z mogił. Keyira podeszła do niego, nieufnie zerkając na sięgającą jej do kolan wodę. "Widziałem kiedyś, jak jeden z turystów na łódce upuścił tu sakiewkę z oszczędnościami. Wciąż gdzieś tu musi być..." Dziewczyna uniosła brew, ale nie chcąc się niepotrzebnie spierać, uniosła różdżkę i wycelowała ją mniej więcej we wskazywany przez ducha punkt. Galeony nie rosły w końcu na drzewach, prawda? — Chorus omnia — mruknęła, unosząc na moment warstwę wody, by móc sprawdzić co się pod nią kryje. Faktycznie, było tam coś, co mogło przypominać sakiewkę, ale równie dobrze mogło być czymkolwiek innym. — Accio — rzuciła, próbując wyobrazić sobie ten przedmiot, ale bezskutecznie. Wyglądało na to, że jeśli czegoś nie wymyśli, będzie musiała go wyciągnąć ręcznie. "Kiedyś to było święte miejsce" - wymamrotał Ellen, rozglądając się po zalanym cmentarzysku, ale studentka nie zwracała już na niego szczególnej uwagi. Zakasała rękawy, w ostatniej chwili wpadając na dodatkowy pomysł, który pomoże jej się uchronić przed zmoczeniem. Wycelowała koniec różdżki w swoją drugą ręką. — Impervius — wypowiedziała zaklęcie dwa razy, pokrywając zarówno dłoń, jak i swoje przedramię czarem odpychającym. Dopiero wtedy sięgnęła do mętnej wody, która ustąpiła, nie dotykając jednak jej skóry. "Pomysłowe" - pochwalił duch, który znów zjawił się u jej boku. — Dzięki — odparła z uśmiechem, chwytając w końcu sakiewkę i wyciągając ją na powierzchnię. — Finite. — Zakończyła działanie poprzedniego czaru i skupiła się na osuszania swojego znaleziska. Jej towarzysz miał rację, w sakiewce kryło się 10 galeonów. Niestety, tego dnia było to jedyne odkrycie, na jakie mogła liczyć na mokradłach. Pokręciła się po cmentarzu razem z Ellenem jeszcze przez jakąś godzinę, rzucając różne zaklęcia związane z wodą, mgłą, czy nawet lodem. Wyczyściła kilka kolejnych nagrobków, ale na ten związany z Laveau nie natrafiła. "Może to lepiej, zauważyłem, że lubisz pakować się w kłopoty, a kto wie co mogłoby nas spotkać, gdybyśmy odnaleźli jej miejsce pochówku" - zauważył chłopak, kiedy wracali już w kierunku pensjonatu. Shercliffe natomiast zatrzymała się, kiedy na ich drodze wypatrzyła zwalone drzewo. Gdyby chcieli je obejść, musieliby albo wyjść na otwarte mokradła, a tego wolała uniknąć, albo przedzierać się przez gęste krzaczory, co też nie było zbyt zachęcającą perspektywą. "O, cholera, a może obe..." - zaczął Ellen, wpatrując się w pień, ale dziewczyna przerwała mu zaklęciem. — Bombarda — mruknęła, posyłając impuls z różdżki mniej więcej w środek zwalonego drzewa. To ugodziło w drewno, czemu towarzyszyło głośne trzaśnięcie, niszcząc je i przełamując. — Aquaqumulus! — zainkantowała kolejny czar, posyłając w tamtą stronę falę wody, która zmyła pniak z ich trasy. "Nieważne" - prychnął duch, a Keyira zaśmiała się głośno. — Zaklęć można używać na różne sposoby. Czarodzieja ogranicza tak naprawdę jego wyobraźnia — podsumowała, ruszając w dalszą drogę. Chciała wrócić przed wieczorem, by uniknąć niepotrzebnego zagrożenia. — I brak umiejętności, ale temu można zaradzić ćwiczeniami — dodała, teraz już bez recytacji ćwicząc ruchy nadgarstka do wybranych czarów. Powrót na zwykłą ścieżkę zajął im jakieś kolejne dwa kwadranse, które wykorzystała na ćwiczenia praktyczne i techniczne na przemian. Ostatecznie nabawiła się bólu nadgarstka, ale czując ciężar sakiewki w kieszeni uznała, że wycieczka i tak była udana.
/zt
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
— Nie mówiłem przecież, że tego na pewno nie zrobię. — Wzruszył barkami i błysnął w jej stronę zębami w nieco durnym uśmiechu, trochę ubawiony tym jak kurczowo zaciskała dłonie na brzegach łodzi. — Zresztą wiesz, jak aż tak mocno nie ufasz w moje kapitańskie umiejętności, to zawsze możesz spróbować sama tym posterować. Rudzielec przechylił głowę lekko na bok, słysząc jej odpowiedź, a jego twarz przybrała przy tym wyraz z rodzaju ‘a żebyś wiedziała, że się cenię’. — Przedsiębiorczość i myślenie z wyprzedzeniem, to się ceni — stwierdził, przytakując przy tym głową, po czym wyszczerzył się zawadiacko w jej kierunku. — Ale nie powiem, schlebia mi nawet, że w potrzebie jakiegoś silnego, męskiego ramienia zwróciłaś się akurat do mnie. — Poruszył brwiami, a jego uśmiech się przy tym pogłębił, a jego wydźwięk wyraźnie mówił, że mogła mówić co chciała, ale on i tak swoje wiedział. Jego łuk brwiowy powędrował jeszcze nieco wyżej w reakcji na jej dalsze słowa. — Cóż, zawsze mogę to sobie całkiem szybko zweryfikować — rzucił, przenosząc jednocześnie spojrzenie na bagnistą wodę. — Jak myślisz, będzie tutaj wystarczająco głęboko? — Poruszył parę razy wiosłem tak jakby chciał to sam sprawdzić, ale wynik nie był specjalnie wymierny, bo to raz zapadło się głębiej, a raz dość szybko stawiło opór. Zerkał przy tym wymownie w stronę rudowłosej i tylko po uśmiechu czającym się w kącikach ust mogła rozpoznać, że jedynie się zgrywał… chyba. Nie mógł się powstrzymać przed parsknięciem głośnym śmiechem, widząc z jakim ‘oburzeniem’ zareagowała na jego drobny przytyk do wzrostu. — Czekaj, mówiłaś coś? — zapytał zaraz, nachylając się nieco w jej stronę, jakby faktycznie jej nie dosłyszał; co oczywiście prawdą nie było. — Musisz głośniej, wiesz, żeby tu na górze też było słychać — dodał, szczerząc się w jej stronę, by następnie wyciągnąć dłoń i odrobinę zmierzwić jej włosy, jakby w podkreśleniu różnicy między nimi. Przegadywali się jakby mieli tak z trzy razy mniej lat niż faktycznie wskazywały ich metryczki, ale nie da się ukryć, że i on to zwyczajnie uwielbiał, więc… czemu właściwie nie? Nikomu to w końcu nie szkodziło, ba, oboje się przy tym zdawali świetnie bawić. Na moment odłożył wiosło na łódkę, by wziąć od niej karteczkę i przyjrzeć się jej zawartości, ale dość zaprzeczył ruchem głowy i zwrócił ją dziewczynie. Vladimir, wcześniej tak rozgadany, też wydawał się nie mieć nic na ten temat do powiedzenia. — Na pewno mogę stwierdzić, że to nie jest po irlandzku, który czasem przypomina podobny bełkot, ale poza tym nie mam pojęcia ani po jakiemu to jest, ani co może oznaczać — odparł, choć naprawdę chciałby być w stanie powiedzieć jej coś bardziej konkretnego odnośnie tego napisu, bo fakt faktem – miło by było wiedzieć czy to czasem nie jest jakaś przestroga zanim wpakują się w jakieś większe, hehe, bagno. Przynajmniej jednak nie idą zupełnie na ślepo i będą wiedzieć mniej więcej na co zwracać uwagę, a to zawsze już coś, prawda? Całkiem sprawnie – choć nieco wolno – pokonywali moczary, lawirując przy tym między rosnącymi tutaj całkiem gęsto drzewami; przez nie niestety nie można było rozwijać zbyt dużej prędkości, żeby nie ryzykować utknięcia i potrzeby przemierzenia reszty trasy pieszo. Raz zrobiło się groźnie, bo woda okazała się w jednym miejscu nieco za płytka, ale na szczęście szybko udało mu się opanować sytuację. — No powiem ci, że pytanie się o to wcale nie sprawi, że będzie bliżej — odparł jej z błyskiem zębów i wyraźnie wyczuwalnym rozbawieniem w głosie, a moment później ruchem głowy wskazał na coś przed nimi – w niewielkiej odległości majaczyły już pierwsze nagrobki, zwiastujące cel ich podróży. — A poza tym myślę, że sama możesz sobie na to odpowiedzieć.
Kostki:4 - Podstawianie nóg to najwyraźniej świetna zabawa. Tym samym topek posyła Cię prosto w bagno, którego tak staraliście się uniknąć. Niemal do szyi jesteś teraz oblepiony/a mułem i wodną rzęsą. To na pewno nie ułatwi poruszania się.
Oboje podjęli decyzję odnośnie tego, że przejście wokół bagien będzie słuszne. Niestety, jak to zwykle w życiu bywa, tylko jedna osoba poczuła skutki podjętej decyzji. I była nią Lara. Nie mogła wcześniej wiedzieć, jakie zwierzęta kryją się w tych dziwacznych wodach. Mogła za to wiedzieć, że jakiekolwiek one by nie były, na pewno nie są pokojowo nastawione względem przechodniów, których kompletnie nie znają. Jak się szybko okazało, jej założenia, gdyby takowe zrobiła, byłyby kompletnie słuszne. Jeden z topków uznał, że świetną zabawą będzie podstawienie swojej dziwacznej nogi, wprost pod nogi dziewczyny. Lara nie zauważyła tego, poleciała jak długa do przodu wprost w mulastą wodę. Chlupnęło głośno, a dziewczyna po chwili była cała mokra i oblepiona cholera wie czym. -Zabiję. Wykończę i zatańczę nad zwłokami - klnąc głośno zaczęła zbierać się z ziemi, kiedy to zobaczyła, że jedno z tych dziwacznych stworzonek bawiło się jakimś przedmiotem, który połyskiwał. Dopiero po chwili dotarło do niej, co to mogło być. Kompas z pewnością mógł im się przydać. Jeśli mieliby szczęście, mógł być to kompas magiczny, który wskazałby im drogę do celu. Pytanie pozostawało, w jaki sposób go zdobyć. Lara wzdrygnęła się w widoczny sposób, kiedy usłyszała szept Philipa skierowany tylko w jej stronę. -No dalej, rusz głową, co Topki lubią najbardziej? Przecież to wiesz - mruczał jej prosto do ucha, zmuszając tym samym do myślenia. Chwilę to trwało, ale w końcu powiedziała sama do siebie - Magiczne petardy - olśniona tym odkryciem, czym prędzej pochyliła się, aby znaleźć jakieś niewielki przedmiot, podobny rozmiarem do tego, który chciała stworzyć. Znalazła odpowiedni kamień po czym rzuciła na niego zaklęcie abcivio. Zadowolona z uzyskanego efektu nie przejmowała się już tak bardzo tym, że cała była w błocie. Najważniejsze było pozyskanie tego kompasu. -No to co, chcesz trochę petard? - rzuciła w kierunku topka, machając nimi w jego kierunku, aby miał pewność co do tego, co to jest. Musiałby być naprawdę odmieńcem, aby nie spodobało mu się to, co dla niego przygotowała. Nawet Philip jej to podpowiadał, a ona przeczuwała, jakby mógł mieć rację. - Daj kompas a dostaniesz petardy - dodała jeszcze po chwili, ponownie machając petardą w stronę topka. Z nadzieją, że głupkowate stworzonko z chęcią się wymieni.
Przewróciła jedynie oczami i wymamrotała coś w stylu "Dobra tam, wiosłuj i nie marudź", kiedy zaproponował jej zamianę ról. Wcale jej się to nie spodobało i już lepszym rozwiązaniem wydawało się siedzenie i pilnowanie, aby przypadkiem nie wypaść do tej brudnej wody. Nawet kiedy łódka przestała się kołysać i spokojnie płynęli, nie cofnęła rąk i cały czas trzymała je na jej brzegach, choć już nie tak kurczowo jak wcześniej. Rozprostowała ścierpnięte palce i luźno oparła o krawędzie. - Czy takie znowu silne i męskie, to nie mogę mieć pewności, ale Merlinie, słyszysz i nie grzmisz. Ty masz tak przerośnięte ego, że głowa mała. Nawet ja nie powtarzam ciągle, jaka to jestem super i w ogóle, a no błagam, spójrzmy prawdzie w oczy. Jestem zajebista - powiedziała z pewnym siebie uśmiechem i jedną ręką zarzuciła włosy za ramię, zupełnie jak jakaś gwiazda idąca po czerwonym dywanie. Samooceny to niskiej nie miała, choć jak widać dla chcącego nic trudnego i dość łatwo było ją przełamać, doprowadzając do chwilowego - lub ciut dłuższego - przybicia. Na moment ją zatkało i po prostu patrzyła na niego z niedowierzaniem i otwartymi ustami. Tak się bawimy? - A ty jak myślisz, będzie bolało, jak dostaniesz tym wiosłem? - odparowała, jednocześnie unosząc się, żeby sięgnąć po wspomniany przedmiot, ale plan spalił na panewce, bo chyba szybciej by wypadła za burtę niż rzeczywiście przejęła przedmiot i go trzepnęła. Opadła z powrotem na swoje miejsce, uznając, że nie warto tak ryzykować. - Jak w ogóle możesz tak wysoko unosić brwi? Przecież to jest niemożliwe! - stwierdziła i sama spróbowała tak zrobić, macając sobie palcami czoło, żeby sprawdzić, czy się jej udało. Musiała wyglądać komicznie i wręcz trochę załowała, że nie może się zobaczyć, ale celu chyba nie osiągnęła. Coś musiało być ewidentnie nie tak z brwiami chłopaka i tyle. - A tak na serio to wydaje mi się, że będzie wystarczająco głęboko, żeby wrzucić kogoś potraktowanego drętwotą - dodała, posyłając mu słodki uśmiech. Żeby jeszcze miała pewność, że zaklęcie jej wyjdzie... Ale gdyby zaczął ją bardziej denerwować, to przynajmniej miała jakieś pole do manewru. Zaczęła się nad tym intensywniej zastanawiać, kiedy wybuchnął śmiechem; w myślach już tworzyła sobie alibi i inne takie. - Nigdzie już z tobą nie pójdę - prychnęła, ale tak naprawdę wiedziała, że ciężko będzie jej się tego trzymać, ba, że będzie to wręcz niemożliwe. Odruchowo chwyciła jego rękę. - I łapy precz od moich włosów, dzieciaku - fuknęła, każde słowo wypowiadając wolno i wyraźnie, na sam koniec jeszcze dobitnie podkreślając tę małą różnicę w ich wieku, która wynosiła prawie dwa miesiące. Ale była! Tak jak się spodziewała, Ślizgon też nie był w stanie powiedzieć jej nic konkretnego odnośnie tych napisów. Jak na razie miała wrażenie, że w ogóle nie uda im się poznać ich tłumaczenia i będą musieli na ślepo za nimi podążać i domyślać się ich znaczenia, a to mogło się okazać naprawdę nieprzyjemne. To musiał być jakiś tutejszy dialekt. - To dobrze, bo już miałam proponować, że będę cię dopingować, ale daleko mi do cheerleaderki, a poza tym... - przerwała na moment, poprawiając się w łódce, bo zaczynały boleć ją plecy. - Nie chce mi się - dokończyła i wyszczerzyła się w jego stronę. Nagrobki rzeczywiście znajdowały się coraz bliżej i nie musiała ponownie uruchamiać swojego trybu marudy, bo niedługo dobili do brzegu, a przynajmniej w pewnym sensie, bo i tak wszystko dokoła było zalane. Chociaż przez chwilę mogli się cieszyć jako taką wygodą. - Rozdzielamy się czy chodzimy razem? - zapytała, wychodząc z łódki i stając w wodzie sięgającej jej do połowy łydki. Dobrze, że mimo gorąca postanowiła założyć spodnie z jakiegoś niby nieprzemakalnego materiału i wysokie buty, bo w innym stroju długo by tu nie wytrzymała. - W sumie po co ja się pytam, przecież wiadomo, że jakbyś został sam, to zaraz ze strachu byś uciekł - rzuciła i poklepała go pocieszająco po ramieniu. Twarz jednak wyrażała rozbawienie i nawet nie starała się tego kryć. Ruszyła do przodu, nie oglądając się na chłopaka. Trzeba było w końcu zacząć zwiedzać ten cmentarz, bo ich jeszcze noc zastanie i tyle z tego będzie.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Spędziła wystarczająco dużo czasu na mokradłach i w ich okolicy, by usłyszeć o tym, że na ich terenie znajduje się podtopiony i zniszczony cmentarz, na którym podobno spoczywała Marie Laveau. Podobno. Kiedyś. Nie napawało jej to optymizmem, ale stwierdziła, że w sumie nic nie szkodzi jej spróbować przeprawić się przez bagna i odnaleźć ten konkretny grób. Może coś ciekawego się zachowało w odmętach mulistej wody i omszałych nagrobków? Przynajmniej na to liczyła. Tym bardziej, że nie było to na tyle uczęszczane miejsce jak centrum miasta. Choć handlarz z łodziami mógł świadczyć o tym, że nie było to aż tak odosobnione i zapomniane miejsce. Niemniej nie zdecydowała się na to, by skorzystać z jego usług. Wolała iść pieszo, choć mogła to być naprawdę mozolna i średnio bezpieczna wędrówka. Uważała, że dzięki temu na pewno nie przeoczy żadnego szczegółu ani nie uszkodzi niczego przez nieostrożne sterowanie łódką. W końcu dotarła na miejsce, które mogła zobaczyć już z pewnego oddalenia. Ciężko było przeoczyć wystające z wody kamienne płyty czy raczej bryły, znaczące miejsce pochówku poszczególnych osób. Strauss sięgnęła ostrożnie do zawieszonego wysoko na ramieniu plecaka, by wyjąć z niego swój wysłużony notatnik, w którym notowała wszystko o Marie Laveau. Otworzyła go na pustej stronie i trzymając ołówek między palcami przechadzała się po zamokniętym cmentarzysku, przyglądając się kolejnym mijanym nagrobkom. Spora część z nich była zbyt podniszczona, by można było z nich wyczytać jakiekolwiek słowa. W końcu na jednej z kamiennych powierzchni odkryła, że została ona zapisana w jednym z indiańskich języków. Badała po kolei każdy nagrobek, starając się wyczytać z nich coś wartościowego i przejeżdżając palcami po wyrytych w nich literach. Krążyła tak przez długi czas, zapisując pewne napisy w swoim notatniku, gdy tylko wydały jej się one dostatecznie interesujące, aż w końcu natrafiła na grób z inskrypcją wykonaną w innym języku. Przyglądała się kreolskim napisom, które po takim czasie wydawały jej się być w zasadzie znajome, po czym sięgnęła po notatnik. Chciała przepisać widniejący tam napis, ale to wszystko zdało się na nic. Nieważne ile razy próbowała zamiast przekopiować to, co widziała, wykonywała zapis w indiańskim języku, dokonując od razu translacji. Było to uciążliwe. W końcu mruknęła z niezadowoleniem i chwyciwszy ołówek w usta, wyrwała jedną z kartek w notatniku. Przyłożyła ją do nagrobka, a potem przycisnęła trzymany ołówek, by móc dzięki niemu odrysować napis, który odbijał się wyraźnie na kartce papieru. Zupełnie tak jak w dzieciństwie odrysowywała galeony, patrząc na to jak spod jednakowych ruchów rysika wyłaniają się widoczne na grawerze wzory. Dopiero po ukończeniu swojego dzieła schowała kartkę do notatnika i rozejrzała się w pobliżu, starając się dostrzec czy coś na pewno nie znajdowało się w pobliżu grobu. Płyta wyglądała na naprawdę starą i podniszczoną. Strauss przesunęła ostrożnie stopą po dnie bagna, starając się wyczuć czy może nie natrafi nią na coś tkwiącego w mule i czekającego na odkrycie. Chciała zbadać dokładnie okolicę, starając się znaleźć więcej wskazówek odnośnie Laveau. W końcu jednak stwierdziła, że nie ma to większego sensu i postanowiła zawrócić, by udać się do z powrotem do pensjonatu i podsumować wszystko czego się dowiedziała.
z|t
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Gdy tak maszerowali po podmokniętej ziemi, zamyślony Rosjanin skierował swój wzrok na ziemię, dzięki czemu, udało dostrzec mu się niewielkie stworzonko czające się tuż przed nim w trawach, które natychmiast prysnęło, prawdopodobnie rezygnując z dość nieprzyjemnego w skutkach dowcipu, czego natomiast nie udało się uniknąć Larze, która wpadła z głośnym pluskiem do wody, by po wyczołganiu się z niej stać oblepiona, jak domyślił się wodorostami i mułem. -Zaczekaj- nie zamierzał łapać jej, by samemu nie podzielić jej losu, to jest udekorować się tutejszą florą.- Chłoszczoczyść- pomógł oczyścić się córce, po czym wysuszył ją strumieniem ciepłego powietrza, by nie musiała kontynuować tej przygody w przemoczonych ubraniach.-Następnym razem uważaj bardziej- nie zabrzmiał przyjacielsko, lecz miał nadzieję, że chociaż odrobinę zwiększy czujność Lary. Tym razem był to żart niewinnego stworzenia, a następnym może być to coś, co skutecznie uszkodzi ją, lub jej towarzysza, w tym wypadku samego Borisa.- Zabijesz, jak już będziemy wracać- uznał, że zażartowanie z całej sytuacji pomoże trochę rozluźnić atmosferę. Nie odzywał się już jednak, bo dostrzegł, że uwaga Lary została zwrócona na coś, czego Rosjanin z początku nie widział. Jak się okazało, był to przedmiot, niewielkich rozmiarów, trzymany przez topka. Nie zamierzał niweczyć wysiłków dziewczyny, więc po prostu postanowił zaczekać z tyłu, jednocześnie obserwując otoczenie, na wypadek kolejnej niemiłej niespodzianki.
To bezwin ramasé grouyé…to bezwin ramasé grouyé…musisz podnieść…ale co? Całą trasę w kierunku zatopionego cmentarza pokonywał z taką myślą. To jedno słówko miało tyle znaczeń, że zwyczajnie żadnego z nich nie potrafił sensownie dopasować, aby znaleźć rozwiązanie. Z drugiej strony, czy miało to znaczenie? W końcu musiał tylko znaleźć ten napis, aby odnaleźć właściwy grób. Pytanie tylko, czy czekały tam na niego kolejne niespodzianki w postaci niebezpiecznych zaklęć, czy uda mu się ogarnąć to miejsce w trymiga i jak najszybciej odejść. Poczuł dziwne ukłucie w żołądku. Jeżeli amulet będzie w grobie, to czy nie będzie zwykłą, cmentarną hieną? To uczucie dziwnie go zaniepokoiło. Zaczął zastanawiać się, czy w ogóle sięgnąłby po owy artefakt, gdyby go znalazł, bo w istocie byłoby to co najmniej złodziejstwo. Czy mógł sobie na to pozwolić? Zacisnął zęby. Będzie nad tym myślał jak już go znajdzie. Clara mu nie towarzyszyła. Uciekła kiedy tylko wyszedł z księgarni krzycząc coś o niebezpieczeństwach i tym że mokradła nie są dla dzieci. No tak, jakby wszystkie inne miejsca tutaj były odpowiednie. Szczególnie bar i prostytutka Jackie. Przekręcił oczami czując dziwną pustkę na brak dziewczynki u boku. Jej gadulstwo sprawiało, że droga mijała jakoś tak… szybciej. Dotarcie na miejsce, a przynajmniej jego przedsionek nie było takie trudne. Schody zaczęły się, kiedy woda zaczynała wlewać mu się do niewysokich butów. Uniósł jedną nogę i przyjrzał się przemoczonym na wskroś traperom uznając, że nie ma sensu ich osuszać. A może…? Rzucił zaklęcie ochronne. Tak było od razu lepiej. Trzask. Odwrócił się, szukając źródła dźwięku. Białe oczy uważnie szukały jakiegokolwiek ruchu, dostrzegając go w końcu w oddali w postaci człowieka. Zmrużył oczy. Czyżby kolejny, próbujący rozwikłać tę zagadkę? Spodziewał się, że będzie miał konkurencję, ale nie sądził, że ktoś pojawi się tutaj o takiej porze. - Towarzyszu! – oho. Przygotował różdżkę w pogotowiu. Tak na wszelki wypadek. Co jak co, ale spotykanie obcych mężczyzn na środku mokradeł, wieczorem, nigdy nie wyglądało dobrze. Ciekawe czy myślał o nim to samo. – Może łódkę? Wiem czego szukasz, ale kawalek dalej woda już sięga po talię! Cóż…może w Twoim przypadku po pas… – jakoś mu nie ufał. Po prostu. Ale perspektywa otrzymania suchego środka transportu była nad wyraz kusząca. Ile? – czy Voralberg ochrypł? Cóż, w ciągu ostatnich kilku dni nagadał się więcej niż przez ostatnich kilka lat. A później po prostu rzucił mu pieniądze i w istocie w zamian łódź otrzymał. Sprawdził ją subtelnie bezrożdżkowym zaklęciem. Wydawała się legitna… względnie po prostu dość dobrze zabezpieczona. Z początku sprawiał jeszcze pozory, że wiosłował manualnie, ale wkrótce wspomagał swoje mięśnie zaklęciem, a sam czytał swoje wszystkie notatki. Było ich mniej niż zakładał, ale i tak całkiem sporo jak na to co otrzymał. Zaczytał się na tyle, że kiedy podniósł głowę to był już pomiędzy liniami popękanych i starych grobów, gdzieniegdzie oplecionych bluszczem i kwiatami. Zatrzymał swój transport i rozejrzał się, próbując rozeznać się w sytuacji albo znaleźć jakikolwiek plan. Nagrobków było jednak wiele, a on miał mało czasu do całkowitego zmroku. Ruszył znów łódź, przeglądając kolejne napisy, jednakże żadne w żaden sposób nie przypominały kreolskiego… kojarzył jednak ten język… gdzieś go już widział. Być może było to w książce wspominającej o Laveau? Ciężko mu było powiedzieć. - No dalej… – mruknął, próbując sobie cokolwiek przypomnieć, po drodze czytając następne informacje, choć w większości były praktycznie nieczytelne. Indiański! Nagle przeszło mu przez myśl. Shercliffe byłby z niego z pewnością dumny. Podpłynął do kilku bliżej, starając się zrozumieć cokolwiek, ale poza tym że rozdzielał imiona i daty, to nic więcej rozszyfrować raczej nie potrafił. Chyba nie miał szans nic znaleźć. Zagryzł wargę, wyciągając ołówek i rysując kilka grobów tuż obok napisu który dla pamięci nabazgrał tuż po rozmowie z Jackie. Chyba ostatecznie nic tu po nim. [zt]
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Miejscem, które musiał jeszcze zwiedzić obowiązkowo, a o którym wspominała mu Lola, to był stary cmentarz, na którym podobno pochowana była sama Laveau. Mistrzyni voodoo tegoż miasta i nie tylko była niczym bohater narodowy – prawie jak ten charakterystyczny amerykański mężczyzna o sędziwym wieku wskazujący na ciebie palcem. Była tutejszą gwiazdą, o której wie każdy i nie ma też osoby, która by się nią fascynowała, można by rzec, że na jej cześć organizowane były „pielgrzymki” zwiedzające miejsca z nią związane. Shawn tak naprawdę przez cały wyjazd odbywał jedną taką, w pełni opracowaną przez niego samego z świadomością, że było wielu innych, którzy podzielali jego nowe hobby. Tym razem padło na cmentarz, w dzisiejszych czasach już niefunkcjonalny. Zalany wodą, nie był już przez nikogo konserwowany, choć z pewnością znalazło się paru i takich, którzy starali się odnowić grób legendarnej czarownicy. Ciężko było się do niego dostać, choć mężczyzna był zdania, że gdyby chciano, by było inaczej, to szybko tutejsze władze magicznej społeczności szybko by się uporały z tymże problemem – najwidoczniej sama niepełna dostępność tego miejsca działała na korzyść interesom, a jednocześnie dawała pewien oddech i odpoczynek zmarłym pochowanym w tym miejscu. Reed nie zamierzał jednak zapewniać tegoż odpoczynku, dlatego też ruszył na wycieczkę w poszukiwaniu jej grobu. W obliczu zmokniętych ubrań, założył długie, niemal wojskowe spodnie i wysokie buty – nie mógł mieć pewności, że w tych wodach nie czaiły się różnej maści stworzonka, z pijawkami na czele. Rzucił jeszcze zaklęcia anty-przemakalne, mógł więc w spokoju przedzierać się przez wody i wyczuwać czubkiem buta podłoże, by przypadkiem nie wpaść głębiej – lubił spędzać czas w wodzie, lecz nie w takiej oprawie i procencie czystości jej składu. Gdy wreszcie Shawn dostał się na miejsce, rozejrzał się wokół grobów, uświadamiając sobie, że szukanie wspomnianych przez niektórych miejscowych duchów, słów nie będzie wcale takie łatwe. Były one niezwykle fascynujące, te słowa, gdyż tak jak w każdym poprzednim miejscu związanym z Laveau, zapisane były one w nieznanym mu języku, o którym nie mógł się dowiedzieć z żadnej dostępnej mu księgi. Reed zbliżył się do pierwszego grobu i zaczął poszukiwania czegokolwiek w tej mętnej wodzie, mając nadzieje, że będzie mógł coś wyczuć dłońmi w wodzie i to wyciągnąć, a byłoby to związane ze sprawą, dla której tu przyszedł. Wszystkie nagrobki były w opłakanym stanie, zaś słowa na nich wypisane były tak zniszczone, że nie sposób było wyczytać ich zawartość. Reed zrobiwszy sobie przerwę, zapalił papierosa, wypuszczając obłok dymu, napawając się uroczym klimatem – nim, stojącym po kolana w bagnach wokół grobów, gdzie jego jedynymi towarzyszami była cicha dziś Lola i chmara komarów i much, które uznały go za idealnego towarzysza dzisiejszego spotkania. Reed miał wielką ochotę je wszystkie spalić, nie było to jednak rozsądne – używanie tak zaawansowanych zaklęć na byle muszki nie wydawało się zbytnio dorosłe, a przynajmniej tak mówiła mu jego własna głowa, zaś w duchu słyszał ciche prychnięcie Nessy, która gdyby tu była, zaraz podarowałaby mu jakimś kąśliwym komentarzem. Spaliwszy, powrócił do swojego zajęcia i w bliżej nieokreślonym czasie zdołał złapać drewnianą tabliczkę, która okazała się zgnitą tablicą Quija. Nie uznawszy ją za szczególnie cenną, wyrzucił ponownie do wody i szukał tak jeszcze jakiś czas, aż się nie ściemniło i komary nie zmusiły go do strategicznego odwrotu. Deportował się do pensjonatu, gdzie usiadł na łóżku, zastanawiając się nad sensem czterech sentencji, które dało się odnaleźć w każdym z tych miejsc – w domu Catherine Laveau, sklepie Marie, salonie fryzjerskim i rzekomo na cmentarzu.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Posłał jej w odpowiedzi jedynie wymowny uśmiech oraz spojrzenie z rodzaju „tak myślałem”, gdy wcale nie pokwapiła się do przejęcia steru i samodzielnego pokierowania tym ustrojstwem. A to okazało się w sumie całkiem proste, chociaż chyba żadną sztuką było sterowanie taką łódeczką na zupełnie spokojnej wodzie, której właściwie nawet nie marszczyły podmuchy wiatru. — No wiesz ty co, jestem przecież bardzo skromnym facetem — rzucił z świetnie udawanym oburzeniem. Niemal całą siłę woli kosztowało go utrzymanie pełnej powagi przy wypowiadaniu tych słów. — A to, że fakty przedstawiają się inaczej to już inna sprawa, a przecież nie będę im zaprzeczał, prawda? — Rozłożył ręce na boki, szczerząc się w jej stronę zawadiacko; co jak co, ale Fitzgerald zdecydowanie do osób skromnych nie należał i się z tym raczej nie krył, a w dodatku miał o sobie całkiem wysokie mniemanie. — Aha i to ja mam niby przerośnięte ego? — rzucił, uniósłszy przy tym brew, kiedy stwierdziła otwarcie, że jest zajebista i zaczęła się przy tym wdzięczyć niczym jakaś diva na wybiegu, czym wywołała u niego rozbawienie. Obdarzył dziewczynę zadziornym uśmiechem, słysząc jej groźbę zdzielenia wiosłem i w ogóle nie wyglądając na przejętego tymi słowami, bo… najpierw musiałby mu je odebrać, a to był pojedynek z góry skazany na porażkę. I najpewniej kąpiel w bagiennych wodach. Sama chyba sobie to uświadomiła, bo opadła na siedzenie równie szybko, co się podniosła. — Cóż, to jeden z moich wrodzonych talentów. — Wzruszył lekko ramionami i jakby dla potwierdzenia zrobił kilkukrotnie falę brwiami, unosząc przy tym zawadiacko kącik ust; miał dość bogatą mimikę i wysokie – momentami niemal zakrawające o karykaturalność – unoszenie brwi to była jedynie namiastka tego co potrafił zrobić z twarzą. Parsknął śmiechem na jej próby, kwitując je jedynie żartobliwym „no prawie ci się udało”. — Hmm… Mam się zacząć bać? — odparł z kolei na jej groźbę, mierząc ją przy tym uważnie spojrzeniem lekko zmrużonych oczu i zastanawiając się czy faktycznie byłaby zdolna to zrobić, choć wcale nie wyglądał jakby to brał faktycznie na poważnie. W odpowiedzi na jej stwierdzenie jakoby nie miała zamiaru już nigdy więcej z nim gdziekolwiek się wybierać posłał jej tylko wymowne spojrzenie. Oboje chyba wiedzieli, jak to będzie naprawdę wyglądać. — Dorosła się znalazła — prychnął bardzo wyraźnie jednak ubawiony tym wytknięciem różnicy wieku wynoszącej aż dwa miesiące i to nawet niecałe. Nachylił się w jej stronę, gdy schwyciła jego rękę, nie próbując jej jednak wyrwać. — Może jeszcze powinienem zacząć zwracać się do ciebie per pani, co? Kolejne słowa skwitował pokręceniem głowy, choć jego wargi pozostawały wygięte w uśmiechu. Podpłynąwszy łodzią jeszcze bliżej nagrobków, przycumował ją przy jednym z drzew i liną obwiązał jego pień, żeby mieć pewność, że środek transportu im nigdzie nie odpłynie. Wprawdzie była na to niewielka szansa, ale lepiej dmuchać na zimne i nie ryzykować, że w drodze powrotnej będą musieli brodzić po kolana – albo i wyżej – w mulistej wodzie. W przeciwieństwie do niej postawił na wygodę w ubiorze, więc nałożył na buty odpowiednie zaklęcie, żeby mu zupełnie nie przemokły nim w ślad za Olą opuścił łódkę, zarzucając przy tym swój plecak na ramię (który również w ten sposób zabezpieczył). Przewrócił ślepiami na jej zaczepkę, acz w kącikach jego ust błąkał się uśmiech. — Nie będę może wypominał kto tutaj stwierdził, że dobrym posunięciem będzie zabranie kogoś do, cytuję, „ratowania w razie czego” — odparował z szelmowskim uśmieszkiem na ustach, przy ostatnich słowach wykonując w powietrzu znak cudzysłowu. Mimo wszystko ruszył za dziewczyną, dość szybko się z nią zrównując, bo w końcu wspólne wyjście to wspólne wyjście, nawet jeśli miało ono formę wycieczki na stary, podtopiony cmentarz. Rudzielec wodził spojrzeniem po mijanych płytach nagrobków w poszukiwaniu napisu, który mu wcześniej pokazała Puchonka. Skupiony na tym stopą w pewnym momencie nieomal zahaczył o kawałek jakiejś deski wystającej z mulistej wody. Przeklął cicho, sięgając po nią. — O popatrz, może spróbujemy wezwać jakiegoś tutejszego ducha i go podpytać o jakieś konkretniejsze wskazówki? — odezwał się, pokazując Aleksandrze swoje znalezisko, którym okazała się być nadgryziona przez czas i wilgoć tablica Quija, prawdopodobnie bezużyteczna w obecnym stanie. I chociażby z tego względu nie proponował tego poważnie. — Albo nawet i samej Laveau, jakby nam dopisało szczęście?
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Zanim się obejrzał, ugrzązł głęboko w bagnie. Z początku nie przejmował się tym wcale. I tak rozglądał się wokół, podziwiał naturę, ignorując nawet uporczywe ugryzienia komarów i innych, co bardziej skomplikowanych owadów. Po lekcjach ONMS w szkole wiedział tylko tyle, ze nie były to traszki. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że totalnie nie wiedział gdzie jest. Natrafił na podtopiony cmentarz i chociaż widok ten miał pozostać w jego pamięci jako niezapomniany, był też jego zmorą. Kręcił się wokół tego cmentarza w kółko, winiąc za to efekty panującej tu aury. Aż w końcu… poddał się temu i przestał się starać stąd wydostać. Zamiast tego zaczepił pierwszą żywą duszę jaką tu napotkał. Handlarz, choć nie chciał pożyczyć mu łódki na rejs po rozlanych terenach, pozwolił mu w niej przysiąść i poczekać aż skończy pracę, aby razem z nim udał się do centrum miasta. Ragnarsson, znudzony czekaniem nie wiedział co ze sobą zrobić. Naturalnie, zajął się czymś produktywnym. Wyciągając różdżkę, podjął się próby nauki zaklęcia Kameleona. Pamiętał zaklęcia transmutacji w Hogwarcie, gdzie po raz pierwszy próbował je, bezskutecznie rzucić. Pomimo tego wspomnienia, czar dalej był dla niego tylko mrzonką. Nieważne, jak wiele razy machnął w odpowiedni sposób nadgarstkiem, magia nie chciała zadziałać. Wpatrywał się w swoje dłonie, ale wcale nie wydawały wtapiać się w otoczenie. — Hej, staruszku. Mówi Ci coś zaklęcie Kameleona? — spytał, nie bardzo wiedząc jak zabrać się za naukę niewerbalnego zaklęcia. Czy chodziło o zamysł woli, czy może właśnie odpowiedni ruch różdżką, dłonią? Albo po prostu sam potencjał magiczny? Odpowiednią myśl? Może zamiast myśleć po islandzku powinien zacząć myśleć jak brytyjczyk? Albo w łacinie? Od tych rozważań nie udało mu się poczynić zadnych postępów, a handlarz, jak się okazało, z magią nie miał nic wspólnego. Jedynie wpatrywał się w Gunnara jak w wariata, wymahującego przed nim zwykłym kawałkiem badyla. Nie pozostawił Ragnarssonowi żadnego wyboru. Islandczyk zmuszony był oderwać biodra od krawędzi łódki i z wewnętrznym westchnieniem wrócić do błądzenia po mokradłąch w poszukiwaniu drogi powrotnej. Przebierając nogami po nieznanym terenie, cały czas podejmował nowe próby przetestowania zaklęcia. Dla ironii, nie wiedząc o tym wcale, to skutecznie zadziałało w momencie, w którym najmniej tego pragnął. Jego wola widocznie działała mu na przekór. Bo kiedy zza drzew, zupełnym przypadkiem, wyloniła się znana mu osoba, przystanął w miejscu, zakładając z zadowoleniem ręce na biodra i szczerząc się do niej głupio. Jessicę pamietał z kursu trytońskiego. Jednak ku jego niezadowoleniu, blondynka minęła go całkowicie beznamiętnie. — Co jest, kurwa?! Odprowadził ją spojrzeniem ledwie kilka metrów, zanim wydusił z siebie to warknięcie. Okazało się, że Zaklęcie Kameleona pierwszy raz zadziałało, a on faktycznie wtopił się w otoczenie. Jakim szokiem dla Smith musiał być pusty ton w przestrzeni, która nie wskazywała na niczyją obecność. Dopiero gdyby przyjrzała się uważnie drzewom graniczącym z podtopionym cmentarzem, dostrzegłaby między nimi lekkie migotanie magii. Gunnar, który jak wcześniej nie mógł na siebie rzucić Zaklęcia Kameleona, teraz nie potrafił go z siebie zdjąć. — Jessico Smith — zagrzmiał, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że użył dwóch najbardziej znienawidzonych przez nią sformułowań, jej pospolitego imienia i pospolitego nazwiska. — Tak mijasz kolegów ze szkoły?