Dawno temu był to zwykły cmentarz, na którym grzebano okolicznych mieszkańców, jeszcze za czasów, gdy Nowy Orlean dopiero powstawał. Od lat jest jednak zupełnie wyłączony z użytku przez wodę, która zalała większą część nagrobków. Dalej jednak stanowi jedną z nieoficjalnych atrakcji turystycznych, gdyż to na tym cmentarzu niegdyś naprawdę pochowano Marie Laveau. Gdzie dokładnie? Tego nikt nie wie. Od miejscowych usłyszysz tylko, żebyś szukał wyrytego napisu: "To bezwin ramasé grouyé". Lecz pamiętaj, że nie da się tu dotrzeć żadną ze ścieżek - nieprzemakalne ubrania i determinacja to jedyne narzędzia, które mogą okazać się przydatne. Czasami przy brzegu można natknąć się na handlarza, który zdecyduje się wypożyczyć łódkę spragnionemu wrażeń turyście (Rzuć k6 - parzysta będzie oznaczać, że udało Ci się zdobyć łódkę). Nie szkodzi, jeśli jej nie masz. Przez większą część trasy mulista woda sięga do kolan, zdarza się jednak, że jeden niewłaściwy krok wciąga w niespodziewaną czeluść. Uważaj, gdzie stawiasz stopy. A jeśli wyda Ci się że na coś nastąpiłeś... cóż, pamiętaj, że przed Tobą było wielu śmiałków szukających grobu Marie Laveau, ale nie wszystkim się udało.
Jeśli decydujesz się zwiedzić cmentarz i odszukać grobu Marie Laveau – rzuć kostką k6: 1,2 – Myślałeś, że wystarczy być ostrożnym? Cóż, najwyraźniej przeceniłeś swoje możliwości. Mokradło walczy z Tobą ze wszystkich sił - nawet nie zauważasz, że gdzieś po drodze muł zasysa Twojego buta. Dodatkowo niemiłosiernie tną cię owady i bardzo szybko tracisz orientację w terenie. Lepiej, żeby znalazł się w pobliżu ktoś, kto pomoże Ci się wydostać (taka osoba jest wtedy zwolniona z rzutu, choć może go wykonać) 3,4 – W mulistej wodzie ciężko cokolwiek dostrzec, można więc powiedzieć, że masz dużo szczęścia, gdy Twoją uwagę przykuwa wystająca krańcem drewniana deseczka. Gdy udaje Ci się ją wyciągnąć, okazuje się że to trochę naruszona przez czas i wilgoć tablica Quija (+1 wróżbiarstwo) Za 30 galeonów z łatwością znajdziesz specjalistę, który ją dla Ciebie odświeży! 5,6 – Na mijanych nagrobkach jest wiele napisów, niemal niemożliwych do rozczytania. Dopiero przy którymś z kolei orientujesz się, że to pismo jednego z indiańskich plemion zamieszkujących Luizjanę. Nie bój się podejść, może wyczytasz z nich jakieś wielkie sekrety? (Otrzymujesz +1 pkt do historii magii. Dodatkowo przez jeden wątek wszystko, co notujesz, zapisujesz w języku czoktawskim, dotyczy to także listów czy wpisów na wizbooku. Polecam skorzystać ze słownika.)
Być może jednak słyszałeś pogłoski, wedle których w grobie Marie Laveau pogrzebane jest coś cennego. Nikt jednak nie wie, czy to prawda; mówi się, że dostępu do kamiennego grobowca broni wiele niebezpiecznych istot. Lepiej dwa razy się zastanów, czy chcesz je poznać...
Spoiler:
JEDNA OSOBA/PARA MOŻE SPRÓBOWAĆ WŁAMAĆ SIĘ DO GROBU MARIE LAVEAU jeżeli jesteś chętny napisz przynajmniej trzy zdania na pw do @Ezra T. Clarke odnośnie motywacji Twojej postaci, ponieważ nie chcę, żeby o akcji decydowała kolejność, co fabularne uzasadnienie. Na zgłoszenie czekam 72h od pojawienia się lokacji wakacyjnych. Ze swojej strony obiecuję rozgrywkę, podczas której Twoje wybory będą mieć znaczenie. Nie zapewnię zatem stuprocentowego zysku. Wzięcie udziału nie oznacza zdobycia nagrody. A jeśli już do niej dotrzesz, nie obiecuję również, że będzie warta włożonego wysiłku... Pamiętaj, że zgłaszając się po rozgrywkę z MG automatycznie wyrażasz zgodę na zadanie postaci ciężkich obrażeń!
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Kotna:B - Twój duch jest dzisiaj wyjątkowo irytujący. Nieustannie Cię zagaduje, więc w każdym poście musisz zaznaczyć, że niegrzecznie przerywa Ci rozmowę, albo o coś pyta. Łódka: 3, nie znajduję Zwiedzanie: 6 - Na mijanych nagrobkach jest wiele napisów, niemal niemożliwych do rozczytania. Dopiero przy którymś z kolei orientujesz się, że to pismo jednego z indiańskich plemion zamieszkujących Luizjanę. Nie bój się podejść, może wyczytasz z nich jakieś wielkie sekrety? (Otrzymujesz +1 pkt do historii magii. Dodatkowo przez jeden wątek wszystko, co notujesz, zapisujesz w języku czoktawskim, dotyczy to także listów czy wpisów na wizbooku.
Pobyt w Luizjanie obowiązkowo musiał obfitować w odwiedziny na cmentarzach, grobowcach, kapliczkach oraz wszelkich miejscach pochówku, czy rzezi. Davies zaczęła od jednego z głównych punktów - lokacji, gdzie wedle opowieści znajdował się grób samej Marie Laveau. Kobiety nigdy nie korzystającej z różdżki, a jednak przy tym ponoć potężnej wiedźmy, silnie zaangażowanej w głoszenie idei, by mugole poznali oraz otrzymali dostęp do magii. Był to pomysł, z którym trudno byłoby dyskutować, a z drugiej strony rodził taką ilość argumentów za i przeciw oraz wątpliwości, że równie dobrze można byłoby nie przestawać o tym dyskutować. Na wycieczce towarzyszyła jej Lou, która chyba równie dobrze mogła uznawać się za lokalną przewodniczkę. Choć Davies jeszcze nie miała pojęcia, w końcu miała w sobie na tyle rozsądku, by nie łączyć w żaden sposób Kanady z Luizjaną. W domyśle uznała, że dla obu z nich było to w dużej mierze zwiedzanie na ślepo. A to, że trafiło akurat na cmentarz? Cóż, odniosła wrażenie, że na terenach bagien trudno byłoby trafić na cokolwiek nie nawiedzonego, więc co za różnica? - Wszyscy zalani w trupa. - skomentowała z niewielką dozą ekscytacji, mając w głowie to, że jeżeli miałyby dostać się na teren cmentarza i porozglądać za czymkolwiek, do pokonania miały sięgająca kolan wodę, która dość wyraźnie straszyła swoją zawartością. Gryfonka wolała nie zastanawiać się, co mogłaby znaleźć pod nieprzeniknioną taflą wody.
- Psst. Ona jest zła do szpiku kości.
Podpowiedź oczywiście dotyczyła towarzyszki Davies, a zagadnięcie przez Kotnę sprawiło, że Davies skierowała ku duchowi spojrzenie, sugerujące, że dopiero może się przekonać, co to pojęcie w ogóle znaczyło. Czy Kotna naprawdę we wszystkich widziała nikczemne zamiary?
- Doo sz-pikuu.
Tym razem wyszeptała melodyjnie i podrzuciła brwiami, czyniąc to wszystko w taki sposób, jakby był to w jej ustach największy komplement, jakim była w stanie potraktować żywą osobę. Martwą pewnie też... - Ta Marie nawet po śmierci nie ma lekko. - zagadnęła, odnosząc się zarówno do podmokłego terenu, jak i do wszystkich tych ciekawskich poszukiwaczy przygód, którzy prześladowali kobietę oraz śledzili jej dzieje nawet lata po jej odejściu. Kotna przekrzywiła głowę, wyraźnie interesując się czymś w wypowiedzianym przez Morgan zdaniu. O co zjawie mogło chodzić?
Boris - HPodczas przechadzki Twój duch pokazał Ci kiedyś ktoś ukrywał pieniądze. Jeśli się nie boisz możesz wziąć 10 galeonów i zgłosić się po nie w odpowiednim temacie. Łódka - [url=https://www.czarodzieje.org/t19310p624-kostki#5738781[/url] - nie znaleziona Kostka - 4 mulistej wodzie ciężko cokolwiek dostrzec, można więc powiedzieć, że masz dużo szczęścia, gdy Twoją uwagę przykuwa wystająca krańcem drewniana deseczka. Gdy udaje Ci się ją wyciągnąć, okazuje się że to trochę naruszona przez czas i wilgoć tablica Quija (+1 wróżbiarstwo) Za 30 galeonów z łatwością znajdziesz specjalistę, który ją dla Ciebie odświeży! Pamiątki - tablica Quija, +10G
Tak naprawdę wciąż nie mogła do końca ochłonąć z wrażenia, że jest (w końcu) w Luizjanie. Stąd pochodziła babcia Odile, stąd czerpała swoją wiedzę dotycząca niezbyt lubianej magii. Ty miała swoje korzenie! Co prawda, gdyby chciała szukać nazwisk, powinna szukać Girac, nie Moreau, ale to już nie było ważne. Biorąc pod uwagę kolor skóry, z całą pewnością były potomkiniami niewolników, ale tym również Lou próbowała się nie przejmować, chyba że jakiś wyjątkowo uciążliwy duch próbował jej wmówić, że nie może używać różdżki. Słowo, jeszcze jeden, a znajdzie sposób na zabicie ducha. Z każdym dniem miałą wrażenie, że historie opowiadane jej przez babcię, zaczynają odświeżać się w jej głowie. Szczególnie wszystkie dotyczące praktyki voodoo. Jak tworzyć laleczkę, co jest ważne, co należy użyć, aby czar dotyczył konkretnej sfery życia, jak skrzywdzić, jak pomóc. Część była wiarygodna, część brzmiała jak bujda, ale teraz, będąc w Nowym Orleanie, miala wrażenie, że wszystkie słowa babci były prawdziwe. Nic więc dziwnego, że z entuzjazmem, jaki było u niej widać tylko przy czekoladzie, ruszyła na poszukiwania z Moe. Kiedy dotarły na miejsce i żadna z nich nie znalazła łódki, zrobiło się odrobinę dziwniej. Teraz czekała je wędrówka przez wodę, co pewnie nie jednego wystraszyłoby, ale Gryfonki do tchórzliwych nie należały. Choć w przypadku Lou pewnie mowa była o brawurze niż odwadze. Teraz, brodząc po kolana w mętnej wodzie, zaczynała się zastanawiać, czy muł wywołuje ziemia, czy szczątki. Spotkają pływające szkielety? - Czy ty też zastanawiasz się, na ile brodzimy w cudzych szczątkach? - spytała, stawiając kolejne kroki, aż jej uwagę przykuł fragment deseczki. W swojej naiwności, wierząc, że jest to fragment łódki, wyłowiła przedmiot i ze zdumieniem odkryła, że trzyma w dłoni tabliczkę do wywoływania duchów. Co prawda należało ją jeszcze naprawić, oczyścić, ale mógł być z niej pożytek! - A może tak spróbować wezwać jej ducha? - zażartowała, zabierając przedmiot ze sobą i stawiając kolejne kroki w wodzie. Boris wyjątkowo nudził się tym, że zamiast bawić się w muzycznych barach, Lou postanowiła brodzić na jakimś cmentarzu, a ponieważ nie wysilała się na rozmowę z nim, postanowił milczeć i przygrywać sobie na saksofonie. Nie była pewna, skąd zna co współcześniejsze kawałki, ale trzeba było przyznać, że niektóre utwory były niepokojąco pasujące. Hello from the other side… Spojrzała na ducha, już mając mu powiedzieć, żeby jednak wrócił do radosnej improwizacji, gdy ten nagle się ożywił, opowiadając o miejscu, gdzie jakiś śmiałek zostawił pieniądze. Nieomal potknęła się o nagrobek, pod którym mogła znaleźć sakiewkę. - Moe, poczekaj chwilę - rzuciła w stronę rudowłosej, sięgając pod wodę i starając się, nie zamoczyć w niej za bardzo, aby ostatecznie wyjąć sakiewkę, w której znalazła dziesięć galeonów. Wyszczerzyła się do swojego ducha, który wrócił do grania już o wiele przyjemniejszych melodii. - Jeśli chodzi o Marie… Jak dla mnie parała się nie dość, że voodoo, to jeszcze hipnozą. W końcu proszę cię, tyle osób próbowało dowiedzieć się o niej czegoś więcej i co, nikomu się nie udało? Już prędzej udało jej się kogoś zahipnotyzować, aby myślał, że coś innego widział. Do tego nawet różdżki nie trzeba, jeśli się nie mylę, a z tego, co babcia mi opowiadała, ona jej nie używała - wyrzuciła z siebie, wracając do brodzenia i podłapując temat, zaczęty przez Morgan. Mówiła lekko, jakby rozmawiały o wczorajszym śniadaniu, a nie o zakresach czarnej magii. Z drugiej strony, byli w Nowym Orleanie, gdzie voodoo było kulturą, a nie magią zamiecioną pod dywan. Tutaj wszystko się narodziło, tu było potęgą, a Lou czuła mrowienie pod skórą, żeby samej sięgnąć po laleczkę. Podejrzewała, że czary rzucane w tym mieście byłyby o wiele silniejsze.
Podróż przez wodę przyprawiała ją o dreszcze z kilku powodów. Po pierwsze podejrzewała, że w drodze udało jej się nastąpić na niejedną mogiłę, które docelowo wolałaby uszanować, niezależnie od tego, czy truposzom zależało na tym, czy nie. Sądząc po stanie, w jakim był cały cmentarz, już nawet najgorliwsze z duchów przestały na cokolwiek zwracać uwagę, bo skala profanacji miejsc pochówku była dla postronnej osoby wręcz niewyobrażalna. Na szczęście Davies nie należała do osoby z silną duchowością, albo przynajmniej nie była aż tak przywiązana do pośmiertnej czci zmarłych. Choć i tak nie mogła się nadziwić, że nadal stała tutaj woda, skoro miejsce to było najzwyczajniej popularne. Jakim cudem zachowało taką zaniedbaną tożsamość? - Na pewno będzie zachwycona naszym wołaniem. - nie zdążyła odpowiedzieć na wcześniejsze pytanie przed znalezieniem przez Lou jakiegoś fantu, ale jej wyraz twarzy mówił wystarczająco wiele o jej przeczuciach i nastroju podczas brodzenia w wodzie. Marie Laveau z pewnością czekała na nie z otwartymi ramionami, zwłaszcza po przywłaszczeniu sobie jakiejś cmentarnej zguby. Na ile duch mógłby okazać się zniecierpliwiony ciągłym rozmawianiem na jego temat? A może Marie w ogóle nie była duchem? - Hej, próbujesz wynieść ze sobą cały cmentarz? - zażartowała, widząc kolejne łupy, jakich uczepiła się Moreau. Chyba żadna z nich nie przejęła się szczególnie tym, że znajdowały się dość ponurym miejscu.
- Moe? Ale dziwnie. Mi mówią Kotna. Mówili... Czasem nadal mówią. A ona też jest tu z duchem.
Wtrącenia zjawy wydawały się z jednej strony coraz bardziej bezczelne, ale i ostatecznie wartościowe. Zatem obie Gryfonki miały swoje duchy, pełniące rolę niewidocznych przewodników? - Możesz mieć rację. Ale to by znaczyło, że właściwie lepiej byłoby jej NIE szukać. - a może to Marie znajdowała wybranych przez siebie nieszczęśników, nie pozwalając zbliżyć się do siebie nikomu niepożądanemu? - Coś mi mówią te inskrypcje... - zaczęła, przyglądając się kolejnemu już mijanemu nagrobkowi z charakterystycznymi zapisami, których próżno byłoby szukać w jakichś innych częściach świata. Wiedza z run, czy historii mogła się okazać bardzo pomocną podczas tego wyjazdu. Zwłaszcza, gdyby potrafiła sobie przypomnieć, z jakim językiem miała teraz do czynienia.
- Jej duch ładnie gra. Zapytaj ją o czarną magię. Zapytaj!
Gdyby teraz widział je Hal, albo matka Lou, z całą pewnością zaczęliby komentować bezczeszczenie zwłok. Właściwie nie była do końca pewna, jak zareagowałby wujek, ale matka prawiła y kazanie co do świętości cmentarza, nawet jeśli był podtopionym nawiedzonym miejscem. Dla niej to, co związane z religia, było święte i choć próbowała w tym duchu wychować Lou, dziewczyna miała zbyt lekkie podejście do mugolskich wierzeń. Niby w porządku, magia od Stwórcy, ale… To nie trzymało się kupy. Nie dla niej, jednak nie miała czasu o tym myśleć, gdy zaczynała zbierać fanty z wycieczki. - Och, zaraz cały cmentarz… Gdyby tablica i galeony mogły przydać się rozpuszczonym nieboszczykom, zostawiłabym je, a tak… Uznam to za rekompensatę przemoczonych i z pewnością zniszczonych butów - odpowiedział lekkim tonem, wsłuchując się w dźwięki saksofonu. Zastanawiała się, czy rudowłosa też je słyszy, ale sądząc po braku pytań w tym kierunku, nie mogła go ani widzieć, ani słyszeć. Trochę było to przykre, ale podejrzewała, że sama ma swojego towarzysza, skoro reszta z domku nr 7 też miała. To z kolei wzbudzało jej ciekawość. Może później, gdy już wyjdą z cmentarza, podpyta Moe o jej ducha, czy rzeczywiście go ma i jaki jest. - Czy ja wiem, czy lepiej nie szukać… W końcu już nie żyje, prawda? Co mogłaby nam zrobić? - spytała, głośno, co spotkało się z pełnym niedowierzania spojrzeniem, posłanym jej przez Borisa. Jednak temat nie dotyczył muzyki, więc wrócił do grania, nieznacznie znudzony. Bąknął tylko, że jest zginie, to może wtedy będzie miała czas dla niego i oprowadzenie po barach. Mało pokrzepiające, ale nie komentowała tego, udając, że nie słyszała. Z ratunkiem przyszła jej Davies, wspominając coś o inskrypcjach. Lou spróbowała podejść bliżej, zerkając na nagrobek ze zmarszczonymi brwiami. Dla niej wyglądało to jak próby dziecka w zapisaniu swojego imienia - niestniejący język. - Niech zgadnę, historia magii to twój ulubiony przedmiot? Albo runy? - spytała z lekkim uśmiechem, zaraz dodając, że jej to nic nie mówi. Nie pamiętała także, żeby babcia opowiadała o jakimś starym języku. - Myślisz, że jest to coś ważnego? - dopytała, zerkając to na nagrobek, to na Morgan. Dobrze, że nie słyszała towarzyszącego rudowłosej ducha, bo z pewnością nieznacznie spięłaby się na jej (słuszne) zarzuty. Z drugiej strony mogłaby sobie naszykować bardziej wiarygodną odpowiedź, niż miała zawsze pod ręką.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Na słowa o rekompensacie to zjawa zareagowała piersza. Davies za to co chwilę czuła się rozbita na dwie rozmowy, co wcale nie ułatwiało żadnej z nich, a już tym bardziej nie pomagało w skupieniu na kolejnych zapiskach. I ona nie do końca przejmowała się świętością tego miejsca, a biorąc pod uwagę stan tutejszych grobów, niewiele osób z sąsiedztwa w ogóle brało pod uwagę jakąkolwiek inicjatywę. Może się bali? - Ty też dostałaś ducha, Lou? Mój jest na tyle upierdliwy, że jednak zaczynam się obawiać potencjału hipnotyczki Laveau. - przyznała po pytaniu dziewczyny, przy okazji wspominając o Kotnie, która najwyraźniej nie miała najmniejszego zamiaru pozwolić jej funkcjonować bez wpraszania się w dyskusję, w której fizycznie nawet nie brała udziału, skoro nie każda ze stron ją słyszała. - Do Quidditcha im daleko, ale trochę zdążyłam się zarazić. Zwłaszcza historią. - już chyba wiedziała, z czym ma do czynienia, ale zanim zdążyła cokolwiek dodać, znów odezwała się Kotna która najwyraźniej chciała dzisiaj być w centrum wydarzeń.
- Moe, Lou, kto jeszcze jest w tym zespole, Nae, Rea i Zoe? Nie macie jakichś normalnych imion?
- Loulou... - zaczęła poniekąd w odpowiedzi, ale przede wszystkim zwracając się bezpośrednio do Gryfonki. Kotna parsknęła śmiechem, chyba nie o takie 'normalne' imię jej chodziło. - Przed chwilą minęłyśmy chyba zwykłą modlitwę, ale to już brzmi na inkantację. - przesunęła palcem pod wyrytą inskrypcją, która pomimo krótkiej treści układała się w trzy linijki i okolona była bardzo tutejszą spirytystyczną symboliką. Czyżby pierwszy kontakt z voodoo? Nie znała się za bardzo na tym. Bliżej jej było do znajomości mugolskich wierzeń, które ostatecznie ze skutecznymi rytuałami raczej nie miały zbyt wiele wspólnego.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Nie przejmowała się miejscem, o które nie dbali mieszkańcy. W jej odczuciu cmentarz ten już dawno przestał być w jakiś sposób "święty", a został zwykłą atrakcją turystyczną. Podejrzewała, że nawet mugole się tutaj zapuszczają, żeby poczuć ten klimat grozy. Musieliby jeszcze mieć możliwość widzieć duchy, tak jak one. Choć nie wiedziała kto towarzyszy Morgan, podejrzewała, że nie są tylko z jej saksofonistą. Swoją drogą wyglądał dość dziwnie, unosząc się nad wodą i grając, ale odkąd zmienił repertuar na nieco żywszy, nie narzekała. Spojrzała na chwilę na kapitan, uśmiechając się z wyraźnym zadowoleniem. - Dopóki nie przedstawia mi historii nowoorleańskiego jazzu, jest całkiem w porządku. Saksofonista i na tyle przystojny, żebym żałowała, że jest duchem - odpowiedziała dziewczynie, po czym zaśmiała się lekko, gdy Boris w podziękowaniu za nieznaczny komplement skłonił się jej odrobinę. Wiedziała, że gdy tylko skończy grać utwór znowu zacznie swoje monologi o sławnych saksofonistach, jak "Bird", czy Armstrong. - To, że była hipnotyczką, to raczej moje marzenia, ale czy ja wiem, czy jest się czego obawiać - wzruszyła ramieniem, brodząc dalej, uważając, żeby stawiać nogi pewnie. Nie chciała zanurzyć się bardziej w wodzie, w której pływały ludzkie szczątki. Może przemawiała przez nią brawura, albo nie doceniała potencjału duchów, jednak poza doprowadzeniem kogoś do bólu głowy, albo do hipotermii, nie wierzyła, aby mogły coś więcej. Tym samym nie obawiała się Marie Leveau w wersji srebrzystej postaci, o ile udałoby się im taką spotkać. Słuchała odpowiedzi Morgan o historię magii, zastanawiając się w duchu, czy naprawdę można się tym aż tak zainteresować, ale uznała, że lepiej nie komentować tego. W końcu to, że dla niej było to nudne, nie oznacza, że dla innych też musi. Chociaż runy były ciekawe, o tym poczytałaby więcej dla samej siebie, dla własnej uciechy. No, może jeszcze dla częstszego oglądania profesora. Jednakże szybko została sprowadzona na ziemię, porzucając przywoływanie w pamięci twarzy mężczyzny, gdy tylko rudowłosa kontynuowała wypowiedź. Inkantacja? Zbliżyła się do dziewczyny, nie kryjąc zainteresowania w spojrzeniu i uśmiechu pełnego ekscytacji. - Jesteś w stanie to przetłumaczyć? I te znaki wokół… - spytała, omiatając spojrzeniem każdy znak, jaki znajdywał się na płycie. Jednocześnie próbowała sobie przypomnieć, czy widziała coś podobnego u babci, czy opowiadała jej o tym… Och, gdyby wtedy uważniej słuchała, zamiast narzekać na nudę!
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Odwróciła się w kierunku Lou i przyjrzała się jej uważnie, jakby potrzebowała jej widoku do przypomnienia sobie niedawnej rozmowy z dormitorium, po czym zaśmiała się z przekorności losu, jaki ją spotkał. Starszy, przystojny muzyk, który częstował ją mniej lub bardziej dojrzałym jazzem. To brzmiało trochę jak materiał na wakacyjne miłostki, na szczęście nadal mowa była o istocie niematerialnej. - Pewnie masz rację. Co mógłby nam zrobić duch najpotężniejszej wiedźmy w Luizjanie? - sama nie wiedziała, czy powiedziała to w żartach, czy zakpiła całkiem na poważnie. Być może obie opcje były poprawne. Czy jednak sensownie było obawiać się zmarłych? - Jej amulet jest chyba najbardziej pożądanym magicznym artefaktem w dorzeczu Missisipi. I nikt nie wie, do czego służy... - podzieliła się przemyśleniami na temat tak intensywnie poszukiwanego przecież przedmiotu, samej niby też próbując w jakiś sposób dotrzeć do rozwiązania zagadki, jednak jej nie towarzyszyło nic innego, niż ciekawość. Kotna czuła to, jednak nie była zawiedziona brakiem pożądania dla samego amuletu. W końcu samo dążenie do poznania też mogłoby się okazać wystarczającą motywacją, by poświęcić naprawdę wiele dla uzyskanej ostatecznie wiedzy. - Modlitwa mówiła o śnie. - co było dość oczywiste, kiedy już rozpoznało się czoktawski język i potrafiło połączyć ze sobą więcej niż dwa wyrazy. Tematyka snu na nagrobkach pojawiała się równie często, co ta dotycząca podróży. Na pytanie o odczytanie pokręciła głową. - Ten symbol przypomina łapacz snów. Choć równie dobrze mógłby oznaczać jakieś bóstwo. Ale treść... - spojrzała ostatni raz na zapiski, jednak jej wyraz twarzy był raczej zrezygnowany, niż zainteresowany. Nie miała pojęcia, z czym mogły mieć do czynienia. I znajomość run ani wymierających języków chyba nie do końca miały szansę tutaj pomóc.
Nasłuchała się opowiadań o tworzeniu zombie, które miały służyć żywym, wykonując za nie codzienne obowiązki. Uznawała to za wyjątkowo złowieszcze i hańbiące zmarłych rytuały, niezależnie od tego, czy któryś kiedykolwiek się udał. A jednak po słowach Kotny zbliżyła dłoń do wyrytego symbol, jakby dotykiem chciała wyczuć w nim coś więcej, niż wzrokiem. Poczuła pod palcami wyjątkowo szorstki kamień, a zaraz po tym ciepło rozchodzące się pod opuszkami palców. I sączącą się czerwień, choć było jej zaledwie kilka kropel. Nie było mowy o tym, że zrobiłaby to sobie sama. Pospiesznie odsunęła rękę, zanim naraziłaby się na kolejne nagrobkowe psikusy. - Najpierw wyśmiewają mnie klamki, teraz gryzie mnie ściana. - próbowała zachować dystans i zimną krew, w końcu nie pierwszy raz zdarzały jej się jakieś głupotki magicznej natury. Podobno w niektórych domkach gryzły dywany. Ale cmentarz na bagnach miał jednak nieco inną atmosferę.
Odrobina krwi przelana na nagrobku nie może obudzić zmarłego, wiecie, że magia voodoo nie jest tak prosta, tak jak przetłumaczona inskrypcja nie może mieć mocy. A jednak rzecz może budzić niepokój. Pewnie przypomina Wam się przestroga, by nie spędzać zbyt wiele czasu w jednym miejscu na Mokradłach; być może jedynie mech pokrywa połamane pnie, a mulista woda pozostaje niczym niezmącona, być może stworzenia tu żyjące chcą, żebyście tak właśnie myśleli. Możecie jednak zauważyć, że coś w nagrobku się zmienia. Łapacz snów pokryty świeżą krwią powoli zanika, pozostawiając po sobie płytsze wyżłobienia, wcześniej niemożliwe do dostrzeżenia gołym okiem. Przypadkowe linie? Czy może po prostu małe krzyżyki? Wydaje się jednak, że linie mogą łączyć się ze sobą w coś większego... Ponad trójkątnym symbolem zarysowuje się kształt podobny do serca. @Loulou Moreau - czy coś mówi Ci taka symbolika? Być może Twoja babcia wspomniała Ci o tym kiedyś podczas opowieści o bogach i symbolach kultowych? Czy jesteś w stanie powiedzieć, pod czyją opieką znajduje się ten grób? @Morgan A. Davies - jeszcze o tym nie wiesz, ale ugryzienie nagrobka nie pozostaje dla ciebie bez znaczenia. Ciemność budzi jaźń? Cóż, z każdym postem trudniej będzie Ci określić, które myśli należą do Ciebie, a które do Kotny. Zupełnie tak, jakbyś się nią stawała. Wszystko wraca do normy, gdy w Twoim pobliżu znajduje się źródło światła.
Dodatkowo rzucacie kostką na to, jak wielką uwagę magicznych organizmów na siebie zwracacie, co będzie miało wpływ na mój następny post:
Bonusy:
+10% jeżeli Morgan zdecyduje się na źródło światła +5% za skaleczenie +/- za wasze działania w kolejnym poście, które uznam, że wpływają na możliwość wykrycia
1-40% - na razie możecie czuć się bezpiecznie. 41-60% - prawdopodobnie to nic groźnego, na pewno jedynie nieco uprzykrzy Wam wyprawę. 61-80% - zagrozi wam umiarkowane niebezpieczeństwo, jeśli podejdziecie do tego z głową, na pewno dacie sobie radę. 81-100% - na waszej drodze wkrótce stanie coś bardzo niebezpiecznego.
______________________
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Roześmiała się na słowa Morgan, które w jej odczuciu były przyprawione taką dozą ironii, jakiej jeszcze nie słyszała. Patrząc przez pryzmat tego, kim była Marie za życia, można byłoby się bać. Jednak mowa była o ewentualnym duchu… Nie, nie potrafiła wykrzesać z siebie więcej szacunku, niż miała do reszty srebrzystych postaci, nawet jeśli miałaby być bardziej nieprzyjemna niż Krwawy Baron. - Amulet… Nie do końca pamiętam, co o nim babcia opowiadała, ale nie pogardziłabym obejrzeniem go - stwierdziła z lekkim westchnięciem, starając się nie brzmieć zbyt tęsknie. Nie pamiętała wszystkich opowieści babci, co pierwszy raz zaczęło jej przeszkadzać, ale nie znaczyło to, że nie chciałaby przekonać się na własnej skórze, czy amulet istnieje i czy rzeczywiście był źródłem mocy wiedźmy. Czym byłby naprawdę? Czymś na wzór różdżki, nie wymagając jednak trzymania w dłoniach, w trakcie rzucania czarów? Czymś co wzmagało jej kontakt z duchami w trakcie rytuałów voodoo? Im dłużej o tym myślała, tym bardziej chciała to sprawdzić, znaleźć miejsce pochówku Marie, skoro mogła być zakopana wraz z amuletem. - Tylko nie przywołaj nam tu nuti, albo innego stworzenia - rzuciła lekko, spoglądając na jej skaleczony palec. Nie wyglądało groźnie, więc nie sugerowała wyleczenia, tracąc szybko zainteresowanie raną, co nie było może miłe, ale dostrzegła pojawiające się wyżłobienia. Skupiła się na nich, próbując sobie przypomnieć skąd zna ten symbol. Loulou Moreau! Jeśli mam cię nauczyć wszystkiego, co wiem, musisz się przyłożyć! Od początku! Loa, wymień je! W głowie dziewczyny rozbrzmiał głos babci, zaś Boris westchnął znudzony, narzekając, że muzyka jest o wiele ciekawsza od poszukiwań i odpłynął dalej, zostawiając ją na chwilę w spokoju. - Loa… Każdy ma swój symbol… Serce i trójkąt… - mówiła cicho, pod nosem, nagle prostując się i przeczesując dłonią loki. - To jest symbol Maman Brigitte, tego jestem pewna… opiekowała się cmentarzami, ale nie pamiętam teraz więcej. Jeden z czczonych duchów… Zut, mogłam bardziej się skupiać na słuchaniu historii - wyjaśniła, na końcu przeklinając i mówiąc bardziej do siebie. Duch kobiecy, cmentarze, jej poświęcano groby kobiet… Pierwszy grób kobiety był ważny, ale nie potrafiła sobie tego do końca przypomnieć, a nie chciała wprowadzać w błąd Morgan. Spojrzała na dziewczynę, unosząc brew ku górze, jakby chciała spytać, czy próbują coś zrobić z tym nagrobkiem, czy idą dalej, a co najważniejsze, jak dziewczyna się czuje.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
- Wolałabym grappę. Może zżerałaby komary. - jej wiedza na temat tutejszej fauny była jeszcze okrojona, jednak przynajmniej w minimalnym stopniu zdążyła się nią zainteresować. Zwłaszcza w przypadku tych przyjemniejszych zwierzątek. W końcu na spotkanie niczego groźnego nie było potrzeby się nastawiać, prawda? Ah, słodka naiwności. Brygida? To mogło mieć coś wspólnego z europejską świętą, patronką dobrej śmierci i pielgrzymów. Ale symbolami tamtej był lew i korona, nie serce i trójkąt. Na tym jej łączenie faktów się zatem urywało. Odezwały się natomiast pożądliwe wobec skarbów głosy, których by się po sobie nie spodziewała. - To jest wejście. - wyrzuciła z siebie po dłuższym przyglądaniu się wyżłobieniom, które przed chwilą zdołały ją poranić. Dało się odnieść wrażenie, że powiedziała to dwugłosem, choć być może tylko dla Morgan to tak zabrzmiało? Echo Kotny przeplatało się z jej własnymi myślami, nawołując do sprawdzenia, co jeszcze mogła oferować cmentarna inskrypcja. Wejście? Niby dokąd, do świata zmarłych? Już poniekąd do niego weszły, pojawiając się na cmentarzu. Oby zaraz na stałe nie dołączyły do tego świata. - Chyba jeszcze nie podpadłyśmy jej, co? - zapytała, odwracając spojrzenie od grobowca i marszcząc brwi. Jeżeli nadchodziłoby w ich stronę jakieś zagrożenie, Davies kompletnie nie była przygotowana. Z niesprawną różdżką i brodząc po kolana w wodzie chyba nie nadawała się do heroicznych walk o życie. - To może być jakieś zaklęcie ochronne? - czy chroniłoby wnętrze grobowca przed wodą, czy może ewentualnymi intruzami? A może odwrotnie - zamykało zagrożenie w środku, nie pozwalając tym mocom rozplenić się po otoczeniu? I dlaczego coraz bardziej chciała się przekonać, co kryło się za inkantacjami i symbolami zdobiącymi grobowiec?
Tylko Lou jest świadoma, jak sceptyczne spojrzenie jej duch rzuca Morgan, gdy dziewczyna wspomina o tajemniczym wejściu. Nie odzywa się jednak ani słowem, ze znudzeniem "przysiadając" na najbliższym konarze. Tylko ten gest sprawia, że w ogóle zwracacie na niego uwagę... Najstraszniejsze potwory ponoć budzą się dopiero po zmroku. Czy ta świadomość osłabiła waszą czujność? Czy może sam fakt, że nie spodziewacie się niebezpieczeństwa ze strony... mchu. Mogłyście wcześniej nie zauważyć, że w odpowiednim świetle kępki roślin porastających połamane konary mienią się niebezpieczną purpurą. Z kolei zbyt zaaferowane nagrobkiem już zupełnie nie spodziewacie się, że trupie rośliny zaczną stopniowo się do was zbliżać, wyczuwając żywą tkankę. Lepiej szybko spróbujcie się ich pozbyć, jeśli nie chcecie by czekała was amputacja!
Zjadaczy jest 7. Jedna z was rzuca k6, w ten sposób określając, z iloma radzicie sobie bez większych problemów.
Na każdą kępkę, której nie jesteście w stanie od razu zneutralizować, dorzućcie literkę: A-E - Zaklęcia nie działają? Może po prostu nie możesz trafić w ruszającą się roślinę? Cóż, okazuje się, że bardziej konwencjonalne metody również działają. Być może odganiasz od siebie mech zmywając go mulistą wodą lub przypadkowo naganiasz pomniejszy organizm wprost na trupią roślinę. Jesteś bezpieczny. F-G - Co prawda udaje Ci się oddalić od goniącej za Tobą kępki, przy okazji jednak trafiasz nogą w dół i tracisz równowagę. Lądujesz twarzą w błocie? A może uderzasz tyłem głowy o nagrobkowy kamień? W każdym razie nie jest to najprzyjemniejsze lądowanie. Masz szczęście, że Twoja towarzyszka czuwa i w tym czasie neutralizuje roślinę. Mogło być gorzej! H-J - Nie masz szczęścia, Zjadacz Trupów zdołał przykleić się do Twojego ciała. Jeżeli nie chcesz, by zaczął się rozrastać, pochłaniając całą Twoją kończynę, lepiej natychmiast wypal go ze swojej skóry.
______________________
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
radzimy sobie z 6 kępkami Spojrzała na swojego ulubionego saksofonistę akurat, gdy Moe mówiła o wejściu do grobowca. Choć sama poczuła dreszcz ekscytacji, tak Boris zdawał się nie być do tego przekonany. Szkoda, bo naprawdę zaczynała czuć chęć przygody i poznania tajemnic Marie. Miała już powiedzieć, że może nie powinny tak się cieszyć, jeśli wierzyć Borisowi, gdy przyjrzała się nieco uważniej konarowi na którym duch przysiadł w typowy dla siebie sposób. Coś z nim było nie tak, ale nie była w stanie powiedzieć co, zbyt przejęta nagrobkiem. Ostatecznie miała przed sobą symbol jednego z loa i koniecznie potrzebowała przypomnieć sobie coś więcej z opowieści babci. - Myślisz, że wejście byłoby w tym miejscu? Wtedy mogłoby się okazać, że gryzący kamień jest strażnikiem - rzuciła nie dbając o ironię, która wkradła się do jej głosu. Mimo to odruchowo zaczęła rozglądać się po kamieniu w poszukiwaniu kolejnych wyżłobień, które mogłyby powiedzieć im coś więcej. Ponownie spojrzała na Borisa, chcąc się go dopytać, czy coś wie więcej o grobie Marie, ale wtedy znów mech przykuł jej uwagę. Pomijając kępki wokół nich, które powinny raczej trzymać się ruchów wody, a nie zbliżać do nich podejrzanie, to czy mech nie jest zawsze zielony? Dlaczego ten… - Morgan, mamy problem… - rzuciła cicho, celując różdżką w najbliższą roślinę i posłała w jej stronę krótkie depulso odsyłając ją dalej od nich. Byle jak najdalej. - Ten mech… Pamiętam, że na zielarstwie kiedyś była o tym mowa… Mech, który żywi się człowiekiem… Pamiętam, że znajomi mieli z tego ubaw i na Halloween przebrali się za to coś. Tylko, że teraz ten mech na nas poluje - mówiła z pozoru spokojnym tonem, ale zaklęcia posyłane w kierunku kolejnych kępek jasno pokazywały, że nie jest jej do śmiechu. Nie bała się, ale nie chciała sprawdzać, co będzie się dziać, gdy tylko mech do nich dopłynie. Celowała w kolejne kępki, odpychając je od nich, aż sześć zostało odesłanych. W myślach przeklinała na ducha, który mając świadomość zagrożenia, nie odezwał się słowem. Taki z niego pożytek… O jazzie mógłby mówić godzinami, ale wspomnieć "hej, krwiożerczy mech na was poluje" już nie łaska.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Propozycja, którą złożył jej jej ojce, była co najmniej dziwna. Ale cholernie intrygująca... Kiedy tylko usłyszała o tym miejscu, po prostu zapragnęła je zwiedzić i dowiedzieć się o co tyle tam krzyku. Jej duch Philip jeszcze mocniej ją nakręcał. Miała dziwne wrażenie, że z nim u boku, wszystko co złe i straszne, traciło na mocy, a miejsca takie jak właśnie ten podtopiony cmentarz okazywały się być o wiele bardziej intrygujące. Dodatkowo, ostatnimi czasy coraz mocniej zyskiwała zaufanie względem tego, co robił ojciec i jak potrafił się zachowywać. Nie uważała, aby ta wyprawa mogła być złym pomysłem, wręcz przeciwnie. Nie bała się zranień i ewentualnych wypadków, które przecież mogły się tam zdarzyć. W końcu była odważną gryfonką, prawda? Czy jakoś tak to szło... Umówiła się z ojcem, że spotkają się na miejscu. Wcześniej dokładnie sprawdziła, jak dostać się w to miejsce, bo nie zamierzała zagubić się zanim jeszcze w ogóle jej przygoda się rozpocznie. Czuła jakiś rodzaj ekscytacji, który tylko nabierał na sile. Jej duch dodatkowo jeszcze postanowił jej w tym momencie towarzyszyć i zagrzewać. Ogarniała już, że to co niebezpieczne, dla niego było wspaniałe i warte uwagi. Więc i dla niej poniekąd też się to takim stawało. Pojawiła się wcześniej niż ojciec, więc usiadła sobie na jakimś starym kamieniu czy kawałku murka, czekając na jego pojawienie się. Wiedziała, że powinna wziąć coś bardziej konkretnego na taką wyprawę, ale w zasadzie nawet nie miała co. Postawiła więc na jakieś skromne zapasy wiggenowego, które posiadała od dawna, obie różdżki jakie zdobyła oraz fajki i mugolską zapalniczkę. Wierzyła, że w razie niespodziewanych wydarzeń, będzie w stanie sobie poradzić. A przynajmniej uleczyć na tyle, aby teleportować się w miejsce, gdzie nikt jej nie zabije...
Co wzięła:
Różdżka podstawowa: Kieł widłowęża, świerk, 10 cali Różdżka zapasowa: Włókno z serca bystroducha, orzech włoski, 10 cali - nowa różdżka Eliksir wiggenowy: 3/3 porcje Papierosy i mugolska zapalniczka
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Gdy tylko zorientował się, gdzie odbędzie się wycieczka organizowana przez Brytyjczyków, nie mógł się powstrzymać, przed zbadaniem pogłosek szerzonych przez miejscowych czarodziejów i inne osoby parające się magią, które dotyczyły zawartości grobowca legendarnej Marii Leaveu. Chociaż było duże prawdopodobieństwo, że jedyne co tam zastanie to popękany i podmoknięty grób, warto było podjąć ryzyko. Dla pewności, że jednak nie zostanie w nie najlepszym stanie na środku mokradeł, postanowił zaprosić córkę na wspólną "wycieczkę". Można to było uznać za kontynuację ich wakacji, po wizycie we Włoszech. W porównaniu do słonecznych plaż, ta okolica była koszmarem. Zapach gnijącego drewna i wilgoć, która dostawała się wszędzie nie zachęcała do spędzania wielu, powoli ciągnących się godzin, zwłaszcza, kiedy miało się strój nieprzystosowany do takich wypraw. Na szczęście nie musiał długo czekać na swoją towarzyszkę, a będąc bardziej precyzyjnym, to w ogólnie nie musiał czekać, bo przyszedł na miejsce po niej. Dzięki towarzyszącemu mu duchowi pirata nie miał problemu w odnalezieniu najbardziej optymalnej ścieżki, więc czas, który spędził na wędrówce, poświęcił na wybór odpowiedniej różdżki na dzisiejszy dzień. Postanowił mieć pod ręką tę z rdzeniem z włóknem z serca gryfa. Drugą włożył do drugiej kieszeni, by móc z niej skorzystać na wypadek uszkodzenia pierwszej z nich. -Hej, dobrze, że jesteś- przywitał się krótko z córką i od razu zaczął rozglądać się za czymś wartym uwagi. Czymś, od czego mogliby rozpocząć eksplorację tego miejsca.
Zabrane rzeczy:
Różdżka - bukowa, 11 i 3/4 calowa różdżka z łuską chimery jako rdzeń Różdżka z jesionu, 13 i 3/4 cala, rdzeń z serca gryfa
- Jakie wejście? - zmrużyła brwi, jakby walczyła z jakimś dokuczliwym bólem głowy, albo przynajmniej potężnym światłowstrętem. O jakim wejściu mówiła Kotna? Czy może to z jej ust wydobyły się te słowa, skoro Moreau się do nich odniosła? Morgan miała mętlik, a przy okazji chyba zlewały jej się jakieś wspomnienia, bo sceny z Hogwartu, Liverpoolu, czy Sahary nagle przeplatały się z obrazami XIX-wiecznego Nowego Orleanu. - Może chciał nas ostrzec. - odważnie przypuściła, że cokolwiek tutaj mogło mieć wobec nich dobre zamiary, skoro nawet ich własne duchy całkowicie zignorowały zagrożenie. Czy jednak nie były najzwyczajniej za stare i zbyt długo martwe na to, by dysponować jakimkolwiek zmysłem przetrwania? Kotna to właściwie wyglądała na kogoś, kto nigdy nie posiadał tego typu instynktów samozachowawczych. A co dopiero cudzozachowawczych. - Ścierwotrawa. Ogniem, Lou. - poradziła pospiesznie, decydując się w pierwszej kolejności na to, by trzymać się jak najdalej od wody, w związku z czym, tuż po sięgnięciu po różdżkę, wspięła się na najbliższy grobowiec, czym chyba zaszkodziła sobie najbardziej, jak tylko mogła. Okazało się bowiem, że właśnie na niego dostał się również jeden z okazów purpurowego mchu, a widząc bliskość ofiary, zaatakował tak szybko, że Davies nie zdążyła odpowiednio szybko zareagować. Jak to było? Najrozsądniej było amputować kończynę? Doskonale. Ktoś, kto przygotowywał ten przeklęty podręcznik chyba uznawał, że ręce odrastały jak włosy, czy paznokcie. Skończony kretyn. Niewerbalnie zastosowała zaklęcie Niebieskich Płomieni, decydując się na to, by te jednocześnie dostały się pod powierzchnię wgryzionej rośliny, o ile w ciekłej formie byłoby to możliwe, jak i przede wszystkim na nią. Czy były w stanie poradzić sobie z morderczym mchem? Oby, inaczej za jednym zaklęciem poszłoby Incendio, które pewnie narobiłoby nielichych szkód, przypalając zapewne nie tylko naskórek, skoro byłoby rzucane w pośpiechu i w dużej mierze na ślepo. Nie mówiąc już o presji czasu.
Wydawać by się mogło, że na taką wyprawę nie będzie odpowiedniej pory; źle było w ciągu dnia włamywać się do grobów, z kolei w nocy znacznie niebezpieczniej... Philip uważa jednak, że ciemność będzie Waszym sprzymierzeńcem. Jest tak przekonujący, że ostatecznie musicie się z nim zgodzić, nawet jeśli ciężko stwierdzić, czy w zasadzie chodzi mu o Wasze bezpieczeństwo, czy o dreszczyk adrenaliny. Kiedy docieracie na podtopiony cmentarz, księżyc znajduje się około w połowie drogi i mimo wszystko odrobinę rozjaśnia przed wami szlaki. Pierwsza z nich prowadzi po brzegu, gdzie pokryta wyższymi i niemal niezdrowo ciemnozielonymi trawami ziemia, choć wilgotna, pozostaje stabilna. Wiecie, że tą drogą prawdopodobnie nie będziecie mogli iść przez cały czas, gdyż prowadzi jedynie wokół cmentarza. Może jednak pozwoli się Wam rozeznać? Drugą opcją jest odważne wejście w głębię cmentarza; szkoda tylko, że woda zalewająca ten obszar jest mętna i nieprzenikniona. Kto wie, czy nie czai się tu coś groźnego? A nawet jeśli, czy jesteście w stanie temu zapobiec? Gdzieś pomiędzy drzewami możecie też zauważyć ruch. Czyżby handlarz łódkami kończył swój dzień i wracał do domu? Możecie spróbować go jeszcze złapać i zdobyć od niego środek transportu. (Jest on gwarantowany, jeśli pójdziecie w tę stronę.) Pytanie brzmi, czy wasza obecność na tym terenie o tak późnej godzinie nie wzbudzi podejrzeń?
Od Was zależy, ile postów napiszecie. Możecie się fabularnie naradzić, podjąć jakieś działania. Może zdecydować tylko jedna osoba - po prostu oznaczcie mnie w poście, w którym mam się włączyć.
Natomiast @Morgan A. Davies i @Loulou Moreau Świetnie radzicie sobie ze Zjadaczami Trupów. Zaklęcie Niebieskich Płomieni zdaje się działać, bo rośliny w pewnym momencie przestają się zupełnie poruszać, a ogień bez problemu je uśmierca... Lecz zastosowane przez Ciebie zaklęcie jest zbyt słabe, aby rozdzielić połączone tkanki, usunięciem zwęglonych roślin będzie musiał po Twoim powrocie zająć się profesjonalny uzdrowiciel. Przynajmniej jednak nie grozi Ci amputacja. Możecie więc wrócić do eksploracji grobów. Jeżeli tylko się rozejrzycie, na większej ilości z nich pojawia się wyżłobiony symbol Maman Brigitte, na żadnym jednak nie jest tak ukryty, jak na tym przez was odwiedzonym, co może znaczyć że grób, który odwiedzacie jest pod szczególną protekcją. Lub może do szczególnych rzeczy był używany? Niestety część płyty, na którym mogły być wygrawerowane nazwiska, odpadła od grobu. Jest szansa, że przy tak stojącej wodzie znajduje się gdzieś w okolicy.
Każda z Was rzuca kostką: 1 - Nie zauważasz nagłego obniżenia terenu, Twoja stopa zapada się w mule. Kiedy próbujesz złapać równowagę, przekrzywiasz stopę. Kostka będzie Cię bolała przez cały ten wątek. Ewentualna ucieczka przed niebezpieczeństwem pewnie będzie wyzwaniem! 2 - Gdy się pochylasz, z Twojej kieszeni wypada: parzysta - 20 galeonów lub nieparzysta - różdżka. Nie bój się, znajdziesz ją po dwóch kolejnych postach. > W KOLEJNEJ TURZE: Pomiędzy zaroślami znajdujesz próbującego wyswobodzić się szczura wodnego. Wydaje Ci się, że jest ranny. Jeżeli znasz się trochę na magii leczniczej, możesz mu pomóc (+1 uzdrawianie) 3 - Znajdujesz podniszczoną perłową laleczkę voodoo. 4 - Wydaje Ci się, że coś znajdujesz, więc zaciskasz mocniej dłoń, szybko się jednak okazuje, że to nie coś, a ktoś. Złapanie błotoryja za płetwiastą łapę bardzo go rozdrażnia, więc zanim ucieka, obronnie kąsa Cię po ręce. Dotkliwie. > W KOLEJNEJ TURZE: Atakuje Cię chmara komarów - przez następny wątek czujesz dotkliwe swędzenie. 5 - Znajdujesz woreczek z 20 galeonami. 6 - Znajdujesz tabliczkę informującą o pochówku dwóch osób z nazwiskiem Le Moyne de Bienville. Boris na pewno będzie potrafił powiedzieć coś więcej.
Rzucacie dopóki nie wylosujecie 6. Jeden rzut na jeden post. Będę Wam podmieniać opcje, które wykorzystacie
______________________
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
- Powiedziałaś, że tu jest wejście… Nie pamiętasz? - rzuciła do Morgan marszcząc brwi, zanim jeszcze zaczęły atakować je zabójcze kępki mchu. Trzeba będzie bardziej skupiać się na zielarstwie, żeby szybciej dostrzec niebezpieczeństwo. Może po prostu powinna uważać na wszystkich zajęciach zamiast jedynie na wybranych? Z jej wiedzą na temat niebezpiecznych zwierząt, bądź roślin może kiedyś naprawdę źle skończyć. Szczęśliwie poradziły sobie ze Zjadaczami Trupów, choć nie bez obrażeń. Przyglądała się uważnie Morgan, a dokładniej śladom na jej ręce po roślinach. - Nic ci nie będzie póki co? W sensie, szukamy dalej, czy wracamy do pensjonatu? - spytała w ramach okazania troski, a gdy tylko dostała potwierdzenie, że mogą szukać dalej wokół grobu, zaczęła się uważniej rozglądać. Na wszystkich nagrobkach widniał znak Maman, a jednak tylko na tym był ukryty. Aż czuła, jak powoli zaczyna boleć ją głową od nieustannej próby przypomnienia sobie, co takiego wiązało się z cmentarzem i powierzeniem grobów Maman. - Jak myślisz, znajdziemy resztę płyty? - zaproponowała lekkim tonem, zaczynając się rozglądać wokół i powoli stawiać kroki. Wydawało jej się, że coś dostrzegła. Pochyliła się, wkładając rękę do mętnej wody i próbując pochwycić to, co myślała, że widzi. Poczuła coś pod palcami, więc schyliła się bardziej, aby złapać pewniej i pociągnąć w górę. To z pewnością nie był nagrobek, bo choć ugryzł palec Moe, tak wątpiła, żeby chciał zjeść czyjąś rękę. Puściła łapę błotoryja, wydając z siebie krótki krzyk bólu, przemieszany z wściekłością. Pięknie, po prostu pięknie. Kilka soczystych, francuskich przekleństw, wyrwało się spomiędzy ust Lou, gdy celowała różdżką w rany, próbując rzucić na rany astral forcipe dla oczyszczenia i vulnerra ferre dla zabandażowania ran. - Najpierw mech, teraz błotoryj… Jak myślisz, co jeszcze będzie chciało nas zjeść? - wyrzuciła z dosłyszalną irytacją w głosie z powodu odniesionych obrażeń w stronę Moe, spoglądając na nią. Była ciekawa, czy dziewczyna coś znalazła.
Słowa oblatującej grobowiec Kotny wybrzmiewały z wyjątkowym zacięciem i żądzą, choć ostatni z jej pomysłów brzmiał jednocześnie jak oczywistość, ale i bardzo nieprzyjemna groźba. Chyba głównie fakt, że podobne tony pojawiały się w myślach Morgan, walcząc z jej własną świadomością, trzymał Gryfonkę w gotowości do dalszej eksploracji. A może i w niej przez to narodził się zmysł poszukiwacza niekoniecznie nieszkodliwych dla otoczenia przygód? - Przekonajmy się, o kogo chodzi. - odparła na pytanie Lou, choć chyba powinna się trochę zdziwić, skąd u Moreau życzenie zbadania sprawy pomimo zagrożeń, które z pewnością czekały wokół w większej ilości. Czy mech miał być tylko początkiem kłopotów? Działania Lou wydały jej się w pierwszej chwili wyjątkowo fachowe, kiedy tylko spotkało ją nieszczęście w postaci zębów czegoś, co udało jej się chwycić pod wodą. Co prawda bandaż na dłuższą metę mógłby się okazać łatwo brudzącym się i niewygodnym rozwiązaniem, ale wolała nie oferować pomocy ze swojej strony. Zresztą, sama nie potrafiłaby wiele więcej, nawet, gdyby jej różdżka wyjątkowo zechciała z Davies współpracować. - Vin-Eurico, jak nie wyjdziemy stąd w jednym kawałku. - zasugerowała, jednocześnie próbując trochę uspokoić tak Lou, jak i siebie, choć nie było to łatwe ze świadomością, że pod wodą czyhały najróżniejsze atrakcje. Brodząc dłońmi po dnie nawet bała się o tym myśleć. Być może właśnie dlatego tak trudno było jej odnaleźć kamienną płytę?
- Znalazłam!
Ten krzyk obudziłby zmarłego, a do tego Kotna, wyrzucając z siebie taki komunikat, wystrzeliła z wody tuż przed Davies, wywołując u niej paniczny krok do tyłu, przy którym dodatkowo się potknęła. Runęła tyłkiem do wody, w ostatniej chwili łapiąc za różdżkę, by ta nie odpłynęła w toń wody. Nawet nie zauważyła, że przepadła część jej wakacyjnego kieszonkowego na pamiątki. Może właśnie w ten sposób miała opłacić jedną z nich?
Tak właściwie to nie potrafiła nic więcej z zakresu uzdrawiania. Oczyścić ranę i zabandażować. Tyle. Podstawa z podstaw. Nie wiedziała, jak wyleczyć drobne uszkodzenia ciała, a ci dopiero poważne. W tej chwili cieszyła się jednak choć z tych marnych zdolności. Ostatecznie lepiej, że miała choć na trochę opatrunek założony, niż chodziła z krwawiącą ręką na mokradłach. Jeszcze zaraz znalazłoby się paru amatorów ludzkiego mięsa, którzy w tej wodzie mieli większe możliwości, aby niezauważenie podejść do swojej ofiary. Póki co bandaż musiał wystarczyć. Uśmiechnęła się lekko na wzmiankę o ich opiekunie. - Jak nie wrócimy w jednym kawałku może nie mieć co zjeść za bardzo - zaśmiała się lekko, starając się nie wyobrażać sobie profesora wściekłego. Zdecydowanie wolała go w swobodnej wersji, uśmiechniętej. Zresztą, im mniej podpadała innym, tym lepiej dla niej. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale dostrzegła kątem oka, że Morgan upada do wody. Mając w pamięci błotoryja, nie podejrzewała, że rudowłosą zwyczajnie wystraszył duch. - Morgan? W porządku? - rzuciła, odwracając się gwałtownie w jej stronę i w tej chwili dostrzegła ją - tabliczkę bądącą częścią ich nagrobku. - Hej, znalazłam. Le Moyne de Bienville… kojarzysz nazwisko? - spytała w teorii Gryfonkę, ale zaraz obok pojawił się Boris, zaglądając jej ciekawie przez ramię, przez co Lou poczuła powiew chłodu na plecach. - Ojciec Nowego Orleanu, Jean-Baptiste Le Moyne de Bienville… Całkiem ciekawy facet, choć nie grał na saksofonie. To on skolonizował te tereny. Czy wy nic nie czytacie? - burknął, odlatując kawałek dalej, a Lou powtórzyła jego słowa Morgan. - Czyli mamy tu grób założyciela… - zamyśliła się chwilę, przyglądając się liniom symbolu Maman. Nie robiła tego nigdy, ale kto wie? Może warto byłoby zaryzykwoać? Gdyby tak spróbować, może uzyskałyby więcej informacji dotyczących grobu Marie? - Mam dziwny, nieco szalony pomysł… Gdyby tak spróbować połączyć tablicę z nagrobkiem i… Przywołać Maman? Nie robiłam tego, ale znam teorię, jeśli sobie przypomnę… - zaproponowała, dość ostrożnie, mając świadomość, że balansuje na cienkiej linii. Mogła przypadkiem powiedzieć za dużo o sobie, ale póki trzymała się jedynie tematyki voodoo, mogła tłumaczyc się korzeniami rodziny.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Skinęła posępnie głową, chcąc uspokoić Lou, choć udział Kotny w całym zamieszaniu dość wyraźnie ją podminował. Następne wydarzenia też nie okazały się zbyt sprzyjające, bo kiedy podniosła się z wody, została zaatakowana przez szaleńczą hordę komarów, albo innego gryzącego tałatajstwa. Rozbiegła się w stronę Moreau, jednocześnie opędzając się od wygłodniałych owadów jak ostatnia paralityczka, ale nie zadziałało to na tyle dobrze, by w najbliższym czasie nie czuć skutków wielokrotnych ukłuć. O dziwo, kiedy zbliżyła się do Kanadyjki, potwory odpuściły sobie pogoń i odleciały, skąd przybyły. - Le Moyne to chyba poniekąd cały ród kolonizatorów. Jeden z nich założył też jakieś kanadyjskie miasto. - być może Lou miała tego świadomość, ale z drugiej strony przecież nie miała obowiązku przyswajania historii każdego z miast w swoim kraju - zwłaszcza, że pewnie wiele z nich opierało się w dużej mierze na domysłach i legendach. A może to była cecha przede wszystkim miast Starego Kontynentu? W końcu kolonizacja Nowego Świata nie sięgała tak daleko, a wszelcy skrybowie, historycy i odkrywcy pieczołowicie uzupełniali mapy i opisywali swoje osiągnięcia. Nowy Orlean i Kanada. Nieźle się to wszystko łączyło w całość, co?
- Czarna magia, czarna magia, rytualik, tańce! To wiedźma, dziewczyno!
Po śpiewnym wstępnie Kotny i jej tanecznych ruchach trudno było odczytać z jej słów, czy wyrażała zachwyt, czy ostrzeżenie. Co jednak miały do stracenia? Davies zdążyła zaangażować się w sprawę i równie mocno chciała przekonać się, co krył specyficzny grobowiec, choć niekoniecznie musiało to oznaczać przebijanie się do jego środka. - Mogę Ci jakoś pomóc? - jeżeli ten pomysł Moreau zahaczał o jakieś niebezpieczne inicjatywy, to Moe nawet sobie jeszcze nie zdawała z tego sprawy. Przywoływanie tutejszego bóstwa dla poznania tajemnic założyciela miasta? No pięknie, tylko jak niby to wszystko miało nastąpić? - Naprawmy tablicę. - zgodziła się i sięgnęła po kamienną płytę, by przyłożyć ją do jej pierwotnego miejsca na grobowcu i poczekała na reakcję Lou, licząc, że ta miała pomysł, jakie zaklęcie powinna zastosować.
Na szczęście nie musiała długo czekać na pojawienie się w okolicy ojca. Gdy tylko zobaczyła go w oddali, zeskoczyła z zajmowanego przez nią miejsca i przywdziała uśmiech na usta. Czuła, jak dreszczyk adrenaliny rozchodzi się po jej ciele, ale również ekscytacji penetracją nieznanych jej dotychczas miejsc w tej okolicy. Miała jednak wrażenie, że to drugie bezpośrednio jest powiązane z obecnością Philipa, który ochoczo towarzyszył jej w dzisiejszej wyprawie. A skoro miała tego ducha obok siebie, nie mogło być tak źle, prawda? - Cześć - przywitała się z ojcem, wciąż delikatnie się uśmiechając. Nie było czasu na gadanie o głupotach, bo miała podejrzenie, ze naprawdę było wiele przez nich do zrobienia w tym miejscu - Widziałam ścieżkę niedaleko stąd. Przy takiej pogodzie, może powinniśmy najpierw obejść cmentarz dookoła? Rozejrzymy się i może choć trochę upewnimy, czy coś nam tutaj naprawdę zagraża. Potem możemy wejść głębiej - przedstawiła mu dosyć klarownie swoją wizję, czując podświadomie, że to będzie naprawdę dobrym rozwiązaniem. Wiedziała, że szykowała się na dosyć niebezpieczną przygodę, ale mimo to, próbowała mieć choć trochę oleju w głowie. Nie sądziła, aby powinni od razu rzucać się na głęboką wodę, nie upewniwszy się wcześniej, co może ich tutaj spotkać. A poza tym, może właśnie nie w samym centrum cmentarza będzie ten grób, ale gdzieś bardziej na uboczu?
Zmarszczyła na moment brwi, zastanawiając się, o jakim mieście mogłaby być mowa, gdzie w Kanadzie… Zaraz jednak połączyła fakty - francuski odkrywca, skoro w Luizjanie założono Nowy Orlean, który miał dzielnicę francuską, to czy i nie chodziło o miasto w Quebecu? Uśmiechnęła się szeroko do Morgan, pozytywnie zaskoczona znajomością historii Kanady. Choć trochę wstyd, że sama nie załapała od razu nazwiska, ale Gryfonka przypomniała jej o mieście, w którym raz była na wycieczce z rodzicami i cóż, nudziła się. - Longueuil. Jest jakieś pół godziny od mojego domu. Byłam tam na wycieczce z rodziną, ale więcej nie pamiętam z opowiadanej historii - odparła, lekko, wyraźnie pokazując, że historia ogółem nie jest jej konikiem. Ojciec opowiadał jej o mieście z dumą, tyle pamiętała, ale on po prostu był przywiązany do Quebecu, nie to, co Loulou. Dobrze, że nie mogła widzieć ducha-przewodnika Moe, bo w jednej chwili poczułaby, jak wielki błąd popełniła wspominając o voodoo. Szczęśliwie nie wiedziała o dzikich pląsach ducha i jej myśli już odpływały w stronę rytuału przyzwania, który babcia jej kiedyś próbowała przybliżyć. Nigdy nie rozumiała, co miałaby dzięki temu osiągnąć, ale proszę, może teraz się dowie, po co były jej te wszystkie godziny słuchania tych samych opowieści o magii jej rodziny. - Chyba nie… Bębnów żadnych nie mamy, więc nie masz jak zagrać - odpowiedziała, a gdy tylko Morgan przytknęła tablicę w odpowiednie miejsce, wycelowała w nią różdżkę z zamiarem rzucenia zaklęć zlep i reparo, uznając, że najprostsza metoda, może okazać się najskuteczniejsza. Jeśli zaklęcie poskutkowało, chciała rzucić cantus musica aby obie mogły słyszeć bębny, których brzmienie i rytm stopniowo przypominała sobie Lou, aby zacząć, nieco koślawo, tańczyć do nich tak, jak kiedyś pokazywała jej babcia. Trochę głupie uczucie, ale może się uda?
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
- Może jako sąsiadka Le Moyne będziesz miała taryfę ulgową. - kiedy już pojawi się z żądzą mordu na widok dziewuch, które rozkradały cmentarz i dewastowały mu grobowiec. Rzeczywiście, z pewnością zapowiadało się na przyjacielską rozmowę i szczegółowe wypytanie założyciela Nowego Orleanu o tajemnice cmentarza, o historię Marii Laveau, a przy okazji o lokalizację jej zaginionego amuletu. Mhm. - Czy to jest konwencjonalna metoda przywoływania duchów? - zapytała ze śmiechem, jednak choć nie potrafiła powstrzymać rozbawienia całą sytuacją i tańcem na środku zalanego po kolana cmentarza, to jednak sam pomysł wołania o pojawienie się loa jednocześnie ją intrygował i przerażał. W normalnych okolicznościach pewnie trzymałaby się od tego z daleka, ale wakacje najwyraźniej rządziły się swoimi prawami. Nie mówiąc już o zwodniczym wpływie Kotny na decyzyjność i podejmowanie ryzyka przez Gryfonkę.
- Wiedziałam. Lubisz się z mambo, wiesz? Choć bardzo początkującą. Nawet ja wiem, że najpierw powinien być wzywany...
- Papa Legba? - wypowiedziała głośno, łapiąc się na tym, że wypowiedziała słowa, które wcześniej była w stanie odczytać spośród kłębiących się wokół jej jaźni myśli Kotny. Davies kompletnie nie miała pojęcia, o czym była mowa, jednak powoli rysowały się przed nią wizje przywołań, które wywoływały zamiast jednego loa to wręcz aż co najmniej trójkę - Papa, Maman, Baron. Jak to wszystko miało niby zadziałać?
Zaklęcia bez większego problemu scaliły nagrobek - przynajmniej na jakiś czas. Boris pierwszy raz zaczyna Ci się (@Loulou Moreau) przyglądać z prawdziwym zaciekawieniem, gdy zaklęciem rozbudzasz dźwięk bębnów i zaczynasz tańce. Mogłabyś jednak długo recytować inwokacje i odtwarzać ruchy - @Morgan A. Davies słusznie zauważa, że być może kolejność również jest ważna. Potrzebujecie drabiny, po której loa schodzą na ziemię. Ponadto chyba czegoś tu jeszcze brakuje... Dlaczego sądzicie, że zwrócicie na siebie uwagę duchów, gdy nie macie zupełnie nic w zamian?
______________________
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Zaklęcia poradziły sobie z nagrobkiem i powinna być zadowolona, ale myślami już była przy wspomnieniach rytuału przywołującego loa. Nie była pewna, czy jej babcia była mambo, czy jedynie powtarzała jej tradycje rodzinne, ale uznała, że nie mają wiele do stracenia, skoro tak daleko zaszły. Nie wiedziała też, czy duch pomoże im odnaleźć amulet Marie, w którego poszukiwania Moe zdawała się być dostatecznie zaangażowana. Dla niej samej była to możliwość odświeżenia sobie pamięci w sprawie voodoo i sprawdzenia na żywo czegoś więcej, niż możliwości skrzywdzenia drugiej osoby przy pomocy laleczki. - Jedyna, o jakiej słyszałam - odpowiedziała, jeszcze zanim zaczęła tańczyć i choć z każdym kolejnym krokiem przestawała czuć się głupio, wiedziała, że raczej nie działa to tak, jak powinno. Może i wpadłaby w trans, ale na pewno nie taki, jak powinna. W końcy, słysząc dwa słowa, jakie padły z ust Morgan, zatrzymała się, spoglądając na dziewczynę z wyraźnym zaskoczeniem na twarzy, ale po chwili roześmiała się, przykładając dłoń do czoła. Machnęła różdżką, rzucając krótkie finite, aby wyciszyć bębny i mrugnęła zaczepnie do swojego ducha. - Czyżbyś jednak znała się na loa? - spytała wesoło, wspierając dłonie na biodrach i zagryzła policzek, starając się przypomnieć sobie wszystko, co mówiła babcia. Dlaczego nie mogła po prostu spróbować wyjąć wspomnienia i zerknąć do myślodsiewni? - Ale masz rację, Papa jest ważny, on jest… Łącznikiem między duchami. Jeśli bardzo przeszkadzałby ci twój przewodnik, zawsze można poprosić Papę o zabranie jej - zażartowała na koniec, przeczesując dłonią włosy, wyraźnie zastanawiając się nad resztą. - Powinnyśmy wyrysować ich znaki, ale nie bardzo mamy jak w wodzie, chyba żeby spróbować… Och, tutaj wszystko jest tak improwizowane… Nie mówiąc o ofierze, której dla nich nie mamy. Czekaj, Maman lubiła czarną kurę, a Papa białego koguta. Jeszcze używki, zboże… No tego to my tutaj nie mamy - mówiła bardziej do siebie, niż do Morgan, jakby powtarzała materiały przed egzaminem. Krew, jako ofiara. Mogły dać swoją? Jak jednak wyrysować znak? - Och, czekaj! To będzie pierwszy grób kobiety na tym cmentarzu! A przynajmniej tak mi się wydaje, skoro tutaj jej znak był jakby ukryty... Och, mogłybyśmy rzeczywiście tutaj spróbować… - urwała, po czym wycelowała różdżką w wodę przed sobą, zaczynając patrzeć na nią, jak na po prostu podłogę. Używając scribi, spróbowała narysować nad taflą wody znak Papa Legba, po nim znak Maman Brigitte. Nie rysowała symbolu Barona, bo nie chciały przywoływać całej trójki i liczyła, że to im wystarczy. Zdążyła pomyśleć o sobie, że chyba zwariowała, po czym spojrzała na Morgan. Potrzebowały dać im trochę krwi. W końcu ponownie wyczarowała dźwięk bębnów i powróciła do tańca. - Atribon-Legba, usuń dla mnie zaporę. Ojcze Legba usuń zaporę, abym mógł przejść. Kiedy wrócę, powitam loa. Wudu Legba, usuń dla mnie zaporę, żebym mógł wrócić. Kiedy wrócę, podziękuję loa.