Kiedy Jacques Paris zmarł, Laveau udało się otworzyć własny salon fryzjerski. Na początku zaniedbaną, drewnianą klitkę, ale z czasem udało jej się poprawić wygląd tego miejsca. Obsługiwała i mugoli i czarodziejów, tym drugim wykonując naprawdę ciekawe i oryginalne jak na tamte czasy fryzury. Włosy zmieniające kolor, długość, błyszczące w pobliżu skupisk magii. Nie używała różdżki, wszystkie efekty zawdzięczała recepturom swoich kosmetyków, które sama opracowała. Salon był też pierwszym miejscem, w którym uprawiała magię na prośbę innych, dawała rady, stawiała tarota, uprawiała magię vodoo na zapleczu. Jedna z jej pracownic przejęła biznes, który później był przekazywany kolejnym. Do teraz jest najbardziej popularnym salonem fryzjerskim i często znajdzie się tutaj sporo turystów, którzy są zafascynowani historią Laveau. Na drzwiach wejściowych znajduje się metalowa tabliczka z napisem "To bezwin donné gro partaje a to-mèmm".
Za 10 galeonów, możesz wykonać wybrany zabieg: 1. Włosy zostają nasmarowane specjalną miksturą, w której trzeba przesiedzieć kilka godzin. Po zmyciu wyglądają niemal identycznie, jednak w chwilach złości końcówki zaczynają płonąć i parzyć każdego, kto ich dotknie. Efekt utrzymuje się przez trzy wątki. 2. Ten zabieg polega na ścięciu włosów, przynajmniej kilka centymetrów. Dzięki olejkom, którymi nasmarowane są nożyczki, końcówki będą zmieniać kolor na czarny w obliczu zagrożenia. Efekt utrzymuje się przez trzy wątki. 3. Farbowanie. To wyjątkowa farba, która sama z siebie nie narzuca konkretnego koloru. Twoje włosy nabierają takiej barwy, z jaką jest ci najbardziej do twarzy. Przynajmniej nie musisz się długo zastanawiać nad wyborem! 4. Co powiesz na wakacyjne, kolorowe pasemka? Podobno dzięki nim znacznie lepiej zniesiesz każdą ilość alkoholu. No, przynajmniej dopóki nie wyjedziesz z Nowego Orleanu. Dodatkowo: przed każdym zabiegiem musisz rzucić kostką. Jeśli trafi ci się 1, ktoś coś pomieszał w recepturze i po wyjściu z salonu, wypadają ci wszystkie włosy. Odrosną dopiero po rozegraniu jednego wątku.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Odwiedziny w salonie fryzjerskim nie miały być wyłącznie wymówką względem pozyskania wiedzy na temat Marie, choć rzeczywiście był to jeden z głównych powodów dzisiejszej wizyty. Już tabliczka przed drzwiami wydawała się oznajmiać, że budynek zawierał jakieś tajemnice. Być może dotyczące nie tylko sposobów tworzenia mazideł i specyfików, którymi potem traktowało się włosy klientów popularnego przybytku.
- Kocham to powietrze.
Kotna jako duch nie miała prawa czuć zapachów, więc Davies potraktowała ją powątpiewającym spojrzeniem, na które zjawa dość szybko znalazła odpowiedź. W końcu nie chodziło jej przecież o dominujący w pomieszczeniu zapach farby i lakieru
- Rytuały, siostro, rytuały.
- Słyszałam o waszych ostrzegawczych końcówkach. - przerwała duchowi, zanim przeszedł do dalszych wywodów, witając się z kimś pierwszym od drzwi, po czym z miejsca została zaproszona na fotel.
- Zaplecze pachnie voodoo, choć i tutaj nie brakuje magii. Przyszłaś posłuchać o Marie Laveau, prawda? One wiedzą dużo mniej od tych ścian.
- Nie macie niczego na odstraszanie upiorów? - zapytała jakby w odpowiedzi do słów Kotny, powoli tracąc cierpliwość względem jej podejrzeń i oskarżeń. Czy miała się tutaj dowiedzieć czegokolwiek oprócz pogłębiania wiedzy na temat upierdliwości ducha stróża?
C - Świetny żart! Twój duch nastraszył Cię w jednym z postów straszliwie, wyskakując znikąd. Niestety bardzo niefortunnie upadłeś i teraz masz ranę. Musisz to rozegrać wedle uznania.
Gdzieś na nowoorleańskich uliczkach usłyszała o salonie fryzjerskim, w którym to działy się iście magiczne rzeczy. Kiedy do jej uszu dotarła jego nazwa, było pewne, że prędzej czy później Krawczyk się tam zjawi. Im więcej bowiem słyszała o Marie Leveau, tym bardziej budziła się w niej ciekawość, która wręcz popychała ją, aby dowiadywała się coraz więcej i więcej na temat tej niezwykłej, ale i tajemniczej kobiety. Poza tym ostatnio myślała nawet nad jakąś wakacyjną zmianą fryzury, choć jeszcze nie była do końca przekonana. Czy zatem nie była to idealna okazja, żeby zorientować się, co salon ma do zaoferowania i przy okazji podpytać trochę o Marie? - Zrób się na blond, będzie ci do twarzy, a ja kooocham blondynki. Nie odpowiedziała duchowi ani słowem, bo znajdowała się właśnie na ulicy, a to było równoznaczne z możliwością wyłapania tej rozmowy przez mugoli. Zbliżała się do celu spokojnym krokiem, bo i też nie miała po co się spieszyć. Jej uwagę zwróciła dziwna tabliczka z niezrozumiałym zdaniem, która widniała na drzwiach. Przez dłuższą chwilę to właśnie jej się przyglądała, próbując rozszyfrować napis, ale nie przychodził jej do głowy żaden pomysł. Sięgnęła więc do klamki i otworzyła drzwi, żeby zaraz tuż przed swoją twarzą dostrzec oblicze Chrisa i odskoczyć w tył z okrzykiem przerażenia. Pech chciał, że potknęła się przy tym o własne nogi i wylądowała tyłkiem na betonie, zdzierając sobie skórę z łokcia i ściągając na siebie spojrzenia nie tylko osób z salonu, ale także tych z ulicy. - Hahaha, znowu cię na to złapałem, nie wytrzymam! Strachliwa z ciebie dziewczyna, hahaha! - Przepraszam, wydawało mi się, że widziałam pająka. Mam arachnofobię - wyjaśniła, zbierając się z ziemi i próbując puścić mimo uszu teksty Chrisa, który coraz bardziej się z niej naśmiewał. No ciekawe jak on by zareagował będąc na jej miejscu. Weszła w końcu do budynku, odprowadzona przez co najmniej kilka par ciekawskich oczu i zamknęła za sobą drzwi, jeszcze raz przepraszając pracowników za zamieszanie. Poprosiła też jedną z młodych kobiet o wodę utlenioną, wacik i plasterek, bo w tej chwili nie za bardzo miała się jak poratować magią - nie wiedziała przecież, czy w salonie znajdują się jedynie czarodzieje. - O, cześć Morgan! Nie spodziewała się tutaj spotkać kogoś znajomego, więc jej twarz momentalnie rozpromieniła się na widok Gryfonki siedzącej na jednym z krzeseł. Upewniła się, że dobrze nakleiła plasterek (Oj, machnij różdżką i po sprawie!) i usiadła gdzieś na kanapie w kąciku, nie chcąc przeszkadzać. Oczywiście zapytała wcześniej, czy będzie mogła zostać w salonie, mimo że nie jest umówiona na wizytę i na razie jeszcze nie wie, czy się zdecyduje, ale na szczęście dostała pozytywną odpowiedź. - Zmieniasz fryzurę? - zapytała, choć powinna raczej zadać bardziej konkretne pytanie, bo co innego mogłaby tutaj robić Morgan?
Zamieszanie wywołane przez Olę chyba najbardziej ucieszyło Kotnę, która ujrzała przy tym wszystkim swojego pobratymca, który najwyraźniej był w nastroju do psikusów. Najwyraźniej żaden z duchów nie przejął się tym, że Krawczyk trochę się poobijała i wymagała opatrzenia przetarcia, jeżeli miałaby spokojnie usiedzieć podczas wizyty. - Oh, ja tylko końcówki. - tylko ciemniejące w pobliżu zagrożenia. Uśmiechnęła się, patrząc z zainteresowaniem na Puchonkę i wsłuchując się w jej życzenia odnośnie włosów. Davies, nauczona dotychczasowymi przygodami, uznała, że każdy sposób na przygotowanie się do sytuacji kryzysowej byłby lepszy niż bycie zaskoczoną po raz kolejny. Czy miało się to w jakikolwiek sposób odbić na unikaniu przez nią ryzyka, bądź lepsze reagowanie na groźne sytuacje? Trochę w to nie wierzyła - Też tańczysz z duchami, co? - chyba niebezpiecznie było o to pytać w miejscu pełnym ludzi, jednak starała się zbudować pytanie w taki sposób, by brzmiało co najmniej na jakiś kod, czy slang, a nie dosłownie oznaczało towarzystwo ducha stróża. Czy przez to cały wydźwięk był taki, że 'tańczenie z duchami' sugerowało jakieś narkotyzowanie się, albo chęć udziału w planowanym, poważnym przestępstwie? - Może lepszy byłby egzorcysta, a nie fryzjer. - był to trochę śmiech przez łzy, na który jej zjawa zareagowała dość nerwowo i niepewnie przechyliła głowę, doszukując się w tym realnego zagrożenia. Prawda była taka, że faktycznie powoli załamywało ją to, że w towarzystwie innych ludzi musiała udawać, że nie widzi żadnego ducha, by nie być uznaną za gadającą do ściany wariatkę, która przy okazji najwyraźniej udaje, że ściana jej również żywiołowo odpowiada. Jakby tego było mało, Kotna była niekiedy wyjątkowo narzucającym się i mieszającym jej w głowie stworzonkiem. - Macie przed drzwiami ciekawą tabliczkę. - zaczepiła jedną z zatrudnionych osób, choć ta wyłącznie skinęła grzecznościowo głową, nie decydując się na żadne wyjaśnienia. Białowłosy duch zaśmiał się histerycznie, jakby chciał dać znać, że miał rację i nikt nie miał zamiaru w żadnym stopniu pomagać Gryfonce w jej specyficznym śledztwie. Czy Ola też była tutaj w podobnym celu? Cóż, zapowiadało się na to, że wywiad miał dość szybko okazać się spaloną sprawą.
- Myślałam, że może postanowiłaś zaszaleć z kolorem - zaśmiała się, zupełnie ignorując przy tym Chrisa, który latał wokół niej i jęczał, żeby już w tej chwili szła na krzesło i robiła się na blond. Ehe, na pewno. Powtarzała mu już kilkukrotnie, że nie będzie się farbować, a jeśli się na coś zdecyduje, to nie będzie to raczej wielka zmiana. Krawczyk należała do tych osób, które z bólem serca patrzyły na ścinane włosy i mimo iż salon oferował różne magiczne "sztuczki", to jednak trochę bała się eksperymentować z kolorami. Na razie po prostu przyglądała się fryzjerskim, które uwijały się przy klientkach. Jeśli coś jej się uwidzi - umówi się na wizytę albo może nawet jeszcze dziś siądzie na krześle. - Nie wiem, czy da się tutaj inaczej. Atmosfera jest naprawdę niezwykła i niespotykana w żadnym innym miejscu, w jakim do tej pory byłam. Ducha miasta wręcz można poczuć - powiedziała z błyskiem w oku, mając nadzieję, że w ten sposób będzie wyglądać na zafascynowana Luizjana turystyką, co zresztą bardzo się od prawdy nie miało. Mijały kolejne dni, a Puchonka odkrywała coraz to nowsze miejsca warte odwiedzenia i dowiadywała się ciekawych rzeczy na temat historii czy tego, jak dokładniej wygląda tu życie teraz. - Jestem pewna, że egzorcysta nie będzie potrzebny. Te ścięte końcówki poprawią ci humor - odparła, poprawiając się na kanapie. Krawczyk nawet nie wpadła na pomysł z egzorcystą i choć nadal nie byłaby skora do skorzystania z jego... Hmm, usług, to jednak ciekawiło ją trochę, czy udałoby się w ten sposób przegonić towarzyszące im duchy. Z drugiej strony czy tego właśnie by chciała? Chris, mimo że był momentami irytujący, to dawał jej jakieś poczucie bezpieczeństwa i znacząco wpływał na dzień Puchonki. Zawsze potrafił ją znaleźć. Czy oni mieli jakieś wszczepione urządzenia namierzające albo zostawiali za sobą ślady widoczne tylko dla swoich duchów? - To w jakimś lokalnym dialekcie? Próbowałam to przeczytać, ale nie ukrywam, że mi się to nie udało - dodała swobodnie, jakby to nie była żadna ważna kwestia, a jedynie pytanie, jakie mógłby zadać spragniony wiedzy turysta. Nie wiedziała, czy dostanie odpowiedź, bo fryzjerki spławiły Moe, ale zawsze warto spróbować pociągnąć je za język, prawda? - Kochaniutka, w ten sposób raczej nie uzyskasz żadnych informacji na temat Marie. Ach, co to była za kobieta...! Musiała ugryźć się w język, żeby nie rzucić do Chrisa jakimś ciętym tekstem. Nie dość, że sam jej za wiele nie powiedział, to jeszcze teraz zachowywał się, jakby ją znał. Jasne, mógł po prostu się zgrywać i tym samym tylko podsycać i tak pobudzoną do granic ciekawość na temat Leveau, ale było to strasznie frustrujące. Może jednak Moe ma rację z tym egzorcystą? Znalezienie informacji na temat tej tajemniczej postaci wcale nie należało do prostych i tak naprawdę ciągle słyszała to samo. A co z jej amuletem? Każdy mówił, że istniał, ale ilu już wersji się nasłuchała co do jego wyglądu lub aktualnego położenia, to głowa mała.
Bardziej niż dotąd nie chciała już szaleć z kolorami, bo od samych zmian barwy pukli miała przecież magię i ostatnimi czasy całkiem systematycznie się do niej uciekała. Była to metoda, która, przynajmniej w teorii, nie prowadziła do zniszczenia włosa, przynajmniej nie w konwencjonalny sposób. Od urodzin przechodziła przecież już z rudego do co najmniej kilku odcieni blondu, a i same rudości potrafiły mieć u niej różnorakie oblicza. - Spodobało Ci się, co? Mam wrażenie, że w tym mieście z każdego kąta pochodzi jakaś legenda, a każdy zaułek próbuje wyszeptać mi swoją historię. - teoretycznie zmieniła temat, ale jej słowa były dość dwuznaczne. Bo Nowy Orlean rzeczywiście miał specyficzną, wyjątkowo czarującą, ale i mroczną aurę, która potrafiła pochłonąć, zaciekawić, zauroczyć. Ale drugą stroną medalu były towarzyszące im duchy, które już bardziej literalnie wtrącały się i opowiadały ciekawostki ze swoich żyć i pośmiertnych doświadczeń w tym mieście, robiąc im za przewodników, towarzyszy, niekiedy również upierdliwych krzykaczy. - To ochronne końcówki. Żebym wiedziała, kiedy uciekać z mokradeł. - powiedziała z dość celowo naiwnym śmiechem. Spodziewała się, że w przypadku zajścia za daleko w ryzykowne miejsca, barwa włosów mogłaby zareagować na tyle za późno, że i tak zdana byłaby wyłącznie na siebie. Chyba właśnie dlatego nie za bardzo miała zamiar zapuszczać się gdziekolwiek sama. Salon fryzjerski miał być od tego odmianą, choć wyłącznie dlatego, że brzmiał jak całkowicie neutralne i bezpieczne miejsce. Ale towarzystwo Oli, która najwyraźniej też miała ochotę poznać tajemnicę Marie, była jak najbardziej pożądanym dodatkiem.
- Słyszałam, że mąż Marie blokował ją we fryzjerstwie. Widzisz, oni tacy są właśnie.
Chyba niezupełnie o to jej chodziło, kiedy wspominała duchowi o chęci poznania legendarnej mambo, choć zawsze ceniła sobie ciekawostki, jakimi by nie były. Czego jeszcze miała się tutaj dowiedzieć i od kogo? Fryzjerki nie paliły się do wyjaśnień, opowiadając bardziej o długiej tradycji i dacie założenia salonu, który pierwotnie wcale nie był tak pokaźny, jak teraz. - Nie tęsknisz za Quidditchem? - zapytała zupełnie od rzeczy, jednak nie bez powodu. Dotąd nie słyszała o żadnych miotlarskich aktywnościach, których lokalnie dałoby się uczepić. Czy inna kultura rządziła się zupełnie innym podejściem do sportu? A może tutaj grano w coś innego? Davies niby miała prawo mieć na jakiś czas dość mioteł, ale zdawała sobie sprawę, że Puchoni na koniec roku byli w niezłym gazie i zakończenie rozgrywek mogło być ostatecznie trochę rozczarowujące.
Krawczyk za to nigdy jeszcze nie robiła z włosami nic, poza zwykłym podcięciem końcówek. Korciło ją czasem, ale jakoś nie potrafiła w pełni zaufać temu, że wystarczy w każdej chwili machnąć różdżką i wszystko wróci do "normalności". Za bardzo też lubiła swoje włosy, żeby nagle znacznie je skrócić; czułaby się wtedy jak bez ręki. Łyso. Nie, może i wyglądała cały czas tak samo, ale nie miała nic przeciwko. Poza tym to jeszcze nie znaczyło, że w przyszłości nie postanowi zaryzykować i wyjdzie do ludzi z różowym łbem. Bo i taki pomysł już kiedyś miała. - I to jeszcze jak! Gdyby nie szkoła i rodzina, to chyba nawet mogłabym tu zostać - mruknęła, rozciągając usta w leniwym uśmiechu. Właściwie od pierwszych chwil spędzonych w Luizjanie, została oczarowana, dosłownie i w przenośni. Czuła się tutaj swobodnie, co dziwiło ją o tyle, że przecież wręcz czuć było dziką magię i jak by nie patrzeć, znalazła się w całkowicie nieznanym sobie miejscu. Mimo to, na całe dni znikała z domku - zresztą jak chyba wszyscy - i odkrywała kolejne sekrety lub po prostu błądziła po mokradłach, bo i to się zdarzało. Chris oczywiście dzielnie jej towarzyszył, niekiedy niestety będąc niepożądanym towarzyszem, bo zbyt się narzucał. Potrafił być okropnie męczący, jeśli nie zabawiła go rozmową, a i to nie zawsze było wyznacznikiem spokoju. - Hm, przydatna rzecz. Gorzej, jeśli odwrócisz się, żeby dać nogi, a za twoimi plecami będzie czaił się aligator... lub inne groźne stworzenie - powiedziała, jakby specjalnie podkreślając przedostanie słowo. Słyszała o zwierzętach żyjącyh na mokradłach Luizjany i przyjazne to one raczej nie były. Choć sama chciałaby zobaczyć przynajmniej jedno z nich na żywo, co było oczywiste, skoro parała się ONMS, to jednak wolałaby z takiego spotkania wyjść w całości. Ryzykownym przedsięwzięciem byłoby udać się na poszukiwania w pojedynkę. - Pshh, widziałby kto! Drgnęła, kiedy usłyszała oburzenie Chrisa. Nie wiedziała, do kogo się zwracał, ale z tego szybko wywnioskowała, że zapewne do jakiegoś innego ducha, którego ona nie widziała. Najwyraźniej coś mu się nie spodobało, no cóż. Nie zawsze wszystko jest tak, jakbyśmy sobie tego życzyli i kto jak kto, ale akurat Chris powinien o tym wiedzieć. W końcu spędził na ziemi... No właśnie, ile lat? Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że nie wie, w którym roku urodził się czy chociaż umarł jej duch-perkusista. - Dopóki o nim nie wspomniałaś, to tak bardzo tego nie odczuwałam, ale teraz... Czuję taką pustkę. Myślisz, że w wakacje uda się coś zorganizować? Jakiś mecz czy coś? - spytała, przypatrując się wprawie, z jaką ręce fryzjerki śmigały przy głowie Moe. Błysk nożeyczek przypomniał jej ostatni mecz, na którym to miała okazję grać na pozycji szukającego i dobrze sobie poradziła z nagłą zmianą. Ścigajki jednak nie zamieniłaby na nic innego, choć zdecydowanie częściej narażona była na uderzenia tłuczków. W zasadzie to nawet tego jej brakowało - bólu, który ze sobą niosły.
Zmarszczyła brwi, słysząc pomysł zostawania tutaj na dłużej. Czuła się tutaj zdecydowanie zajawioną turystką, osobą, która ponad wszystko chciała poznać zaułki, mity, zachować z wyjazdu pamiątki zarówno fizyczne, jak i w postaci wspomnień. Ale zostawanie tutaj na stałe? Już pomijając antyreklamę w postaci wiecznie znudzonej Kotny, kompletnie sobie tego nie wyobrażała. I nawet nie dlatego, że w Anglii całkiem sporo ją trzymało - ot, to nie były do końca jej klimaty, zwłaszcza, gdyby już zwiedzić większość z lokacji, na które chciała tutaj trafić. Ponura historia i masa niewygód skutecznie by ją stąd ostatecznie wygoniły. - Albo coś, co zjadło aligatora. - odparła półżartem, wspominając wydarzenia, których przecież zdążyła już tutaj doświadczyć. Mniej lub bardziej, bo na całe szczęście został jej tylko widok wyżartego truchła, a nie spotkanie sam na sam z oprawcą aligatora. Czym musiał być ten potwór? Człowiekiem? - W wesołym miasteczku można trochę polatać, jakbyś bardzo tęskniła. Choć jeżeli to rzeczywiście jedyna sportowa atrakcja, to jestem za tym, żeby zagrać coś między sobą. - już prawie zapomniała o wydarzeniach z wesołego miasteczka, jednak rozmowa najwyraźniej pobudziła kilka z jej pierwszych wakacyjnych wspomnień, kiedy zastanawiała się, co mogła Oli polecić w okolicach, jeżeli już nie było tematu Marie Laveau. Tylko - dlaczego niby miały z niego rezygnować? - Jesteśmy w lokalu Królowej Voodoo. Kiedy dowiedziałam się o niej pierwszy raz, byłam przekonana, że to wszystko jakiś mit. Ile o niej słyszałaś? - choć nie zapowiadało się na jakąś intensywną i szczegółową wymianę uwag na temat wiedźmy, wstępny rekonesans zawsze mógłby się przydać. Dokąd warto byłoby się udać? Co proponowały duchy względem zwiedzania i poznawania legend? Czy ze szkolnych podręczników i okołolekcyjnych aktywności dało się wynieść choć podstawy wiedzy na temat Marie?
Pokiwała głową, wracając jednocześnie myślami nad mokradła, na których to udało jej się wcale nie tak dawno zabłądzić. Miała niesamowite szczęście, że nie spotkała na swojej drodze żadnego aligatora lub - tak jak wspomniała Moe - czegoś, co było w stanie zjeść nawet jego. Wynik starcia byłby raczej oczywisty i choć chciałaby zobaczyć jak najwięcej stworzeń żyjących tylko na tych terenach, to jednak wola przetrwania była od tego silniejsza. - O, dobrze wiedzieć. Jeszcze tam nie byłam, ale w takim razie może wybiorę się jeszcze w tym tygodniu. Chętnie poczułabym znowu wiatr we włosach - przyznała, uśmiechając się szeroko. Od zakończenia sezonu quidditchowego może i nie minęło znowu kto wie ile czasu, bo zaledwie jakiś miesiąc, ale kiedy już sobie przypomniała o tym sporcie, to nie tak łatwo było go znowu wyrzucić z pamięci. Jakby nie było, od kwietnia stanowił w życiu Puchonki ważny element i nie wyobrażała sobie rezygnacji z niego, zwłaszcza gdy miała miejsce w drużynie, która podnosiła się z ziemi i naprawdę mogli mieć szanse na wygranie pucharu w przyszłym roku. To byłoby coś cudownego. - Słyszeć słyszałam całkiem sporo, ale co jest prawdą, a co powstało po latach przekręcania przez ludzi różnych historii związanych z Marie, to ciężko powiedzieć - zaczęła, podpierając brodę o pięść. - Podobno tajniki voodoo przekazał jej jakiś doktor John, do moich uszu dotarło też, że to niby od niego dowiedziała się, jak zrobić ten słynny amulet, ale nie wiem, na ile można w to wierzyć. No i w salonie fryzjerskim miała zbierać informacje na temat różnych osób żyjących w mieście, w co akurat nie wątpię, bo miejsce jest do tego wręcz idealne i takie teoretycznie niezobowiązujące pogawędki same się wywiązują, ale Laveau miała wykorzystywać te informacje nie zawsze w dobry sposób, jak nie omieszkała mi dodać jedna z tutejszych kobiet, której jakaś prababka miała być zastraszana - powiedziała, chyba niezbyt składnie, ale w pewnym momencie zaczęła się gubić i wyszło, jak wyszło. W zasadzie to już sama nie wiedziała, jak to tak dokładnie było z tą Kapłanką Voodoo, ale niewątpliwie była kimś ważnym nie tylko w historii czarodziejów, ale i również mugoli, bo na każdym kroku można było o niej coś usłyszeć - liczne legendy i opowieści plątały się po uliczkach Nowego Orleanu. - Jest tyle niedopowiedzeń, że naprawdę idzie się pogubić. A może to tylko ona miała takie problemy i po prostu była kiepska w rozwiązywaniu zagadek?
- Słyszałam, że w Stanach chętniej grają w quodpota. Trochę się go obawiam, zwłaszcza po tym, co zrobili z 'futbolem'. - znała bardzo okrojoną wersję zasad, właściwie to kojarzyła głównie tyle, że piłka bodajże wybuchała w rękach, a grało się znacznie szerszym niż quidditchowym składem, bo aż 11 na 11? Pierwsze wrażenie nie było zbyt przekonujące, choć może gdyby mieć z tym bezpośredni kontakt okazałoby się choć odrobinę lepiej? - Doktor John. - powtórzyła z zaciekawieniem, starając się zanotować sobie w pamięci ten fakt, który mógłby okazać się całkiem istotnym w ostatecznym procesie zdobywania wiedzy. W końcu legenda Królowej Voodoo to nie była jedynie jej osoba, ale i wszyscy wokół, którym pomagała, z którymi rywalizowała, od których czerpała inspiracje. - Salon to całkiem niezłe miejsce na poznawanie cudzych sekretów. Choć po jej śmierci chyba trochę odwróciły się role. - kiedyś to Marie poznawała cudze tajemnice, dziś raczej poszukiwano tajemnic Marie, również w związanym z nią salonie. I wyglądało na to, że każdy z tych sposobów był całkiem solidny - już sama atmosfera tego miejsca wydawała się opowiadać o uprawianiu voodoo. - Ta historia miała dwieście lat na otrzymywanie poprawek, przeinaczeń, dodawanie dramaturgii i kolejnych bohaterów. A my mamy odkopać prawdę? - zadanie brzmiało dość nierealnie, bo nawet wersje znane przez duchy potrafiły różnić się od siebie, nie mówiąc już o tym, że można było mieć do Laveau różny stosunek i również na sympatii do niej, bądź jej braku opierać narrację i nawet te same wydarzenia ukazywać w różnych odcieniach. - Te końcówki mogą mi się przydać w pracy detektywa. - zaśmiała się, bo póki co raczej nastawiała się na operowanie przy książkach i opowieści duchów, niż decydowanie się na jakieś niebezpieczne kroki. Włamania do cudzych mieszkań, które podejrzewałaby o posiadanie jakichs tropów raczej nie były w jej domyślnym sposobie bycia.
- O, słyszałam o tym! Mogłoby być zabawnie, ale jestem niemal pewna, że co innego powiedziałabym, gdybym dostała w ręce taką piłkę - powiedziała z widoczną w jej oczach ekscytacją. Raczej nie miała żadnych zahamowań przed próbowaniem nowych rzeczy, choć to też zależało od tego, jak dokładnie miały one wyglądać, bo na coś skrajnie głupiego i niebezpiecznego by się nie zgodziła... Chyba. Rzadko kiedy, ale jednak i jej zdarzało się działać wbrew zdrowemu rozsądkowi. - Nie jestem pewna, czy on się rzeczywiście tak nazywał i czy w ogóle uczył Marie - dorzuciła nieco pośpiesznie, ale nie chciała, żeby później to do niej miano pretensje o rozpowiadanie nieprawdziwych informacji. Zdecydowanie musiała znaleźć w mieście bibliotekę, przecież tam musiały być książki, z których można było sporo dowiedzieć się o historii Nowego Orleanu i pochodzących z niego najważniejszych osobach. Nie mogło też zabraknąć wzmianek o Marie Laveau, wszak znana była ona nie tylko w świecie czarodziejskim, ale i również mugolskim. - Aha, chyba masz rację - odparła krótko, bo nic mądrego do dodania nie przychodziło jej do głowy. No i nie umknęło jej uwadze, że choć fryzjerki wydawały się być pochłonięte pracą, to jednak przysłuchiwały się ich rozmowie, nie wtrącając nic od siebie. Czyżby i one chciały pogłębić wiedzę o Królowej Voodoo i położyć rękę na jej zaginionym amulecie? Do tej pory nikomu się to podobno nie udało, ale kto tam zna prawdę. Może artefakt wcale nie był zaginiony, tak jak to ludzie uważali. - Wiesz, w teorii wszystko jest możliwe, ale w praktyce już trochę z tym ciężej... W dodatku mamy mocno ograniczony czas, bo przecież nie zostajemy tu na dłużej. - Niewątpliwie to był jeden z większych minusów, bo w porównaniu do historyków, ich wiedza była mocno okrojona, a poza tym nie miały doświadczenia w szukaniu takich rzeczy. Odpowiednia plakietka musiała też otwierać wiele drzwi. - Myślisz, że na nieprzyjaźnie nastawione duchy też podziałają? - zapytała pół żartem, pół serio i zaśmiała się delikatnie. W sumie to ciekawe było, czy faktycznie efekt był taki, jakiego się oczekiwało. I po ilu dniach końcówki się "zużywały", bo przecież nie mogły być tak raz na zawsze i zapewne potrzebowały co jakiś czas odświeżenia. - No i zamierzasz zapuścić się gdzieś, gdzie będzie ci coś groziło?
Niewiele wiedziała o quodpocie. Jasne, cały sport został wynaleziony przypadkiem, miał wybuchający kafel, który był jedyną piłką, którą grano i polegał na zdobywaniu bramek. Czy z szerszym zapisem zasad był podobny problem, co w baseballu, przez co ostatecznie Amerykanie ponownie nie mieli pojęcia, w co grali? W końcu o dokładne wyjaśnienie tego niemagicznego sportu próżno było prosić właściwie kogokolwiek, niezależnie od siły jego więzi z dyscypliną miotaczy i pałkarzy. - Pewnie zdobyłabyś gola i jeszcze załatwiła przy tym obrońcę. Ostatnio nieźle Ci szło. - nie potrzebowała sięgania daleko wstecz, by wspomnieć kilka świetnych miotlarskich występów Krawczyk - i to niezależnie od tego, czy grała ze 'swoimi', czy nie. Gryfonka wierzyła, że potrafiła dostrzec talent, jednak przede wszystkim dostrzegała zaangażowanie. A tego nie brakowało właściwie nikomu spośród nowo zbudowanej drużyny Borsuków. Kapitaństwo chyba dość mocno odbiło się na jej postrzeganiu potencjału graczy, choć ponad wszystko była chyba po prostu krzewicielką miotlarskiej pasji. Nie miała jednak zwyczaju rzucania pochlebstw ot tak. - Równie dobrze to wszystko może być już przedawnione, znalezione, albo i okaże się, że amulet nigdy nie miał żadnej mocy. Cokolwiek z tego wyniknie, chciałbym się przekonać o tym sama. - podzieliła się swoim podejściem. Nie chciała być w tym wszystkim przesadnie naiwna, w końcu całe to zamieszanie z amuletem z pewnością nie trwało zaledwie od początku wakacji, a pewne już dobre kilka dekad. Czy ich poszukiwania miały być trochę, jak poszukiwanie Świętego Graala i wcale nie skończyć się wraz z powrotem do Hogwartu? Czy szukały w ogóle czegoś materialnego, obdarzonego mocą, faktycznie należącego do Królowej Voodoo? Miała mnóstwo pytań. Więcej, niż spodziewała się mieć po wyjściu z salonu. A odpowiedzi właściwie nie było żadnych. Gdzie powinna się skierować w ich poszukiwaniu? - Przez Ciebie mam jeszcze więcej pytań. - zarzuciła Oli ze śmiechem, w rzeczywistości będąc jej wdzięczną za podsuwanie kolejnych punktów widzenia. Dużo pytań mogło pozwolić na poszukiwanie liczniejszych odpowiedzi i łączenie ich ze sobą. A, kto wie, może w którymś momencie fakty miały zacząć się ze sobą łączyć, gdyby już osiągnąć odpowiednią ich liczbę i konfigurację? - Wolałabym chyba wściekłego aligatora od wściekłego ducha. - przyznała z realną obawą - nieprzychylne zjawy nie należały raczej do łatwych przeciwników. Czy w ogóle możliwym było je jakkolwiek powstrzymać? I na ile miałyby w sobie mocy, by rzeczywiście zaszkodzić śmiertelnikom? - Już kilkukrotnie się zgubiłam. Chyba liczę, że włosy okażą się bardziej przytomne ode mnie. - przyznała niby dość niechętnie, ale przy tym wyszczerzyła się w uśmiechu. Tyle byłoby o jej naiwności, której niby nie chciała mieć w sobie zbyt wiele. Ostrzegawcze końcówki raczej nie miały w planach wyjmowania jej z paszczy aligatora. Ale, kto wie, może w którymś momencie faktycznie miały się jakkolwiek przydać?
Roześmiała się na słowa Morgan, bo z jej szczęściem, to piłka wybuchłaby jej prosto w twarz jeszcze zanim dobrze zastanowiłaby się, do kogo powinna podać. Jeśli chodziło o sport, to Puchonce przytrafiały się różne rzeczy, zwykle niemile widziane - jak na przykład wtedy na zajęciach u Harringtona, kiedy to mało brakowało, a zaryłaby twarzą o kamienie, bo się poślizgnęła na jakimś korzeniu. Ostatnio podczas meczu sparingowego jako pierwsza oberwała tłuczkiem, choć akurat tutaj nie było zbyt wiele powodów do narzekania, bo jedyne, co poczuła, to oblewająca ją zimna woda. Przynajmniej tym razem obeszło się bez nabitych guzów. I wcale nie miałaby nic przeciwko, gdyby tak już zostało, bo bycie mokrym było mimo wszystko lepsze od bycia poobijanym. - Dzięki, ale nie byłabym tego taka pewna. Moim zdaniem to ta piłka szybciej załatwiłaby mnie - odparła rozbawiona i wyszczerzyła się do Gryfonki. Podziwiała ją w ogóle za prowadzenie drużyny lwów, bo to nie mogło być wcale łatwe zadanie. No i niesamowicie spodobał jej się trening, na którym im kiedyś wbili. Paintball na miotłach to jednak było coś nie do zapomnienia! Jeśli chodzi o Krawczyk, to chętnie by to powtórzyła, bo naprawdę świetnie się wtedy bawiła. I może radziła sobie całkiem dobrze w ostatnim meczu - w końcu złapała znicz! - ale daleko jej jeszcze było do tych najlepszych graczy z hogwarckiego boiska. Musiała mieć dużo szczęścia, że dorwała tę małą, złotą piłeczkę przed drugim szukającym. - To by było trochę rozczarowujące biorąc pod uwagę, ile się słyszy o tym amulecie - powiedziała i cicho westchnęła, bo Moe mogła mieć rację. O talizmanie nie było wiadomo na dobrą sprawę nic konkretnego i wszystko to był tylko pogłoski i domniemania. Przez tyle lat mógł faktycznie zaginąć na dobre czy znaleźć nowego właściciela, który może nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, co posiadał. - Taak, ja też, ale chyba odłożę je na później, bo coś czuję, że jeśli dalej będę brnąć w tę historię, to mój mózg wybuchnie - przyznała ze śmiechem. W rzeczywistości każda jedna myśl nasuwała kolejną i tak w kółko, aż w końcu człowiek się gubił, od czego właściwie zaczynał. - Wolisz skończyć z odgryzioną nogą niż nieprzyjemnym uczuciem, jeśli duch by przez ciebie przeniknął? - spytała, siląc się na utrzymanie poważnego wyrazu twarzy. Oczywistym chyba było, że sobie żartowała. Aligator mógłby być łatwiejszy do pokonania, o ile znało się odpowiednie zaklęcia, a z duchami to nigdy nie wiadomo. Jeszcze taki rzuci ciebie klątwę i co wtedy? Chociaż akurat nie wiedziała, czy te istoty tak mogą, no ale. - Mogą okazać się naprawdę przydatne. Ciekawe, czy dla ciemnowłosych jest opcja z jaśniejącymi końcówkami - powiedziała, szczerze zaciekawiona, jak to wyglądało w takim wypadku. Czarne raczej na niewiele by się zdały, bo prawdopodobnie właścicielka nawet by nie zauważyła, że zmieniły kolor, ale gdyby tak nagle zaczęły stawać się białe... To już co innego. - To co, idziemy je wypróbować? - rzuciła do Moe, kiedy ta zeszła z krzesła. W sumie to nie wiedziała, jakie dziewczyna miała plany na resztę tego dnia, ale mogły przejść się razem nawet przez kawałek Nowego Orleanu, żeby ostatecznie rozejść się każda w swoją stronę. Uśmiechnęła się jeszcze do fryzjerek - trochę w podzięce za to, że jej nie wygoniły - i razem z Gryfonką opuściła lokal.
|zt x2
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Odnalezienie salonu fryzjerskiego, który kiedyś należał do Laveau nie było wcale aż takim trudnym zadaniem. Głównie przez to, że wciąż funkcjonował i to dosyć prężnie, ściągając do siebie masę klientów. Już samo spojrzenie na drzwi, na których dostrzegła tabliczkę z tajemniczym kreolskim napisem umocniło ją w przekonaniu, że z pewnością trafiła w odpowiednie miejsce. Jak zwykle sięgnęła po swój notatnik i przekopiowała do niego skrupulatnie treść tabliczki, licząc na to, że jeszcze kiedyś może jej się to przydać. Nie liczyła na to, że odkryje tam zbyt wiele. W końcu to było kolejne często uczęszczane miejsce na przestrzeni ostatnich dwustu lat. Przewinęły się tutaj setki, jeśli nie tysiące czarodziejów i mugoli, a upływ czasu i zmiany wprowadzane w salonie mogły sprawić, że jakikolwiek ślad, który został po Laveau po prostu zaginął. Wciąż jednak miała nadzieję, że chociaż pracujące w zakładzie kobiety wiedzą coś na temat pierwotnej właścicielki. Może pewne praktyki były tu przekazywane? Jeśli tak to zdecydowanie była na wygranej pozycji. Rozejrzała się uważnie po wnętrzu, które należało do tych nowocześniejszych. Nie dostrzegła w zasadzie nic podejrzanie wyglądającego oprócz całej gamy kosmetyków do włosów, które były dla niej w większości o nieznanym zastosowaniu i właściwościach. Nie znała się na tych wszystkich rzeczach związanych z urodą. Gdyby nie Laveau w ogóle nie zajrzałaby do tego salonu, nie chcąc tracić wakacyjnego czasu na podobne bzdety. Obecna w salonie fryzjerka już po krótkiej chwili zwróciła na nią uwagę, pytając ją o to czy była umówiona na wizytę. Strauss zaprzeczyła od razu, starając się jednak utrzymać na ustach dosyć kulturalny uśmiech. Nie chciała jej do siebie zrazić. Głównie dlatego, że mogło to być jej źródło informacji. Nie chciała zdradzać zbyt wiele, ale pokrótce wyjaśniła jej swoje zainteresowanie postacią Królowej Voodoo i spytała czy jako pracownica salonu, który pierwotnie należał do Laveau nie wie czegoś ciekawego na jej temat. Z początku rozmowa nie szła jakoś wybitnie, ale Violetta nie zamierzała łatwo rezygnować. I chyba po jakimś czasie udało jej się przekonać kobietę, że nie jest pierwszą lepszą turystką, która wypytuje o Marie. Zdążyła już nieco dowiedzieć się na jej temat oraz poznać bliżej samą kulturę voodoo. I to chyba przemówiło na jej korzyść. I choć zdecydowanie fryzjerka nie była w stanie odpowiedzieć na wszystkie jej pytania to jednak udzieliła jej kilku informacji, które mogły być przydatne w dalszych poszukiwaniach amuletu. Musiała tylko zrobić z tego dobry użytek i podsumować wszystko, co wiedziała, by zaplanować swoje dalsze kroki. Niemniej wiedziała, że posiada wystarczająco informacji, by nieco przystopować z researchem i ruszyć tym razem na prawdziwe poszukiwania. Choć może powinna zrobić jeszcze jeden przystanek? Zadała jeszcze kilka ostatnich pytań fryzjerce, licząc na to, że może jednak ta mogłaby podzielić się z nią czymś jeszcze istotnym. Wyglądało jednak, że wyczerpała swoje źródło i wycisnęła z niego wszystko, co tylko mogła. Dlatego też wkrótce pożegnała się i wyszła z salonu, kierując się w stronę mokradeł.
z|t
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Czuł dziwną presję. Lub raczej bezsilność. Tak naprawdę, choć informacji miał całkiem sporo, to jednak żadna z nich nie była wystarczającą wskazówką, aby pokierować go stricte w jakieś miejsce. Innymi słowy – zaczynało go to wszystko coraz bardziej drażnić. Co gorsza nie mógł nawet zapalić, bo migrena dokuczająca mu przy każdej fajce była wręcz momentami nie do zniesienia. Ale coraz gorzej znosił głód nikotynowy, tak więc wkrótce zapewne pokusi się o to, aby odpalić choć jednego papierosa. Zerknął kątem oka na lewitującą obok niego, o dziwo teraz wybitnie cichą Clarę i wzruszył ramionami nie zaczynając żadnego tematu. Ta cisza w pełni mu odpowiadała. Dotarcie do salonu fryzjerskiego nie zajęło mu tak wiele czasu. Głównie pokierowany przez barmana z Tabasco, później sprecyzowana przez miejscowych droga nie była taka skomplikowana. Stanięcie przed budynkiem nastąpiło więc szybciej niż sądził i od razu wyjął swój notes, w którym miał zapisane wszystkie notatki. Zerknął na dwa poprzednie budynki. Czy coś tu miało sens? Poza stricte nowoorleańskim wyglądem nie wyróżniały się doprawdy niczym. Wzruszył ramionami i wyciągnął swój ulubiony mugolski, podtrzymywany przy życiu czarami, ołówek i zaczął rysować kolejny obrazek. Był całkiem zadowolony ze swojej książeczki, bo choć wybitnym malarzem nie był, tak bazgrolić uwielbiał. Od czasu do czasu robił to nawet dla przyjemności, choć jeśli chodziło o ludzi to w ich przypadku były to bardziej karykatury, aniżeli szkice. W przeciwieństwie do poprzednich miejsc tutaj całkiem szybko odnalazł dziwny napis zaczynający się od tych samych słów co poprzednio. Tu bezwin… Co to do cholery znaczyło? Chyba będzie musiał zaczerpnąć wiedzy z lokalnej biblioteki, lub księgarni. Będzie musiał czegoś poszukać, to z pewnością. Tym czymś był słownik. Luizjański kreolski. Samo w sobie brzmiało jak językowy połamaniec, a co dopiero jeżeli chodziło o całe zdania… Przywitał się na progu, rozglądając po wnętrzu. Wyglądało…nad wyraz zwyczajnie i mugolsko. Dosłownie. Miał wrażenie, że znalazł się w jednym z salonów fryzjerskich w centrum Glasgow. Złapał się za kark, przez chwilę przyglądając się kolejnym elementom, zanim podeszła do niego jedna z fryzjerek i zapytała o usługę. Trzy sekundy zajęło mu zrozumienie o co dokładnie jej chodziło, aby w ostateczności poinformować ją, że nie jest zainteresowany, ale chętnie dowie się czegoś na temat Laveau. No była tu kiedyś, była. I to by było na tyle? Już? Wszystko? Przepraszam, mam kolejnych klientów. No zaraz wyjdzie z siebie. Naprawdę szło mu coraz gorzej w tym całym przedsięwzięciu, a lokalni w większości nie pomagali, choć wielu z nim był naprawdę wdzięczny za przekazane informacje. - Psst, Alex. – nie drgnął, ale wiedział, że to Clara. – Tu się roi od starej magii, czuję to. – zacisnął zęby, rozglądając się mocniej. Wciąż jednak niczego nie dostrzegał. Czy coś znajdowało się na zapleczu? Ale przecież… nie wejdzie tam tak ostentacyjnie. A gdyby tak wkraść się tu w nocy? Brzmiało jak plan. Zerknął w kierunku Clary, po chwili powoli wycofując się z tego miejsca. - Hej, nie przejmuj się, wpadłam na pomysł i chyba znam kogoś, kto Ci pomoże! [zt]
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Wykonawszy parę własnych zadań, mężczyzna czuł, że wakacje spędzał w doprawdy własnym stylu – przybył tu odpoczywać i zaznać paru swobodnych oddechów w samotności, ewentualnie w towarzystwie Nessy. Zamiast tego, zdążył już nabyć jeden czarnomagiczny artefakt, cały czas wyczytując i szukając jakichkolwiek informacji o drugim. Amulet, o którym mowa, posiadał podobno moc tak wielką i potężną, że nic dziwnego, że czarodzieje nie tylko z Hogwartu, ale z całego świata rok w rok poszukiwali jakichkolwiek wskazówek, które rzuciłyby chociażby nikłe światło na prawdziwą lokalizacje tegoż przedmiotu. Shawn również należał do tychże osób – nie było rozmowy, w której nie wspomniałby o poszukiwaniu, a między różnymi dyskusjami, mężczyznę można było przyłapać na całonocnym wertowaniu lektur, które dawały mu coraz więcej informacji o samej Laveau. Brunet szukał w naprawdę wielu miejscach w Nowym Orleanie – w niektórych znajdował wręcz to, czego nie spodziewał się tam spotkać. Jednak były jeszcze i takie miejsca, gdzie nie postawił swojej stopy i poniekąd zamierzał to zmienić. Lola poniekąd pomagała mu w spełnianiu swoich zachcianek, będąc w swoich pomysłach jeszcze bardziej przekonująca niż na samym początku ich znajomości – można by rzec, że zdążyła w ten miesiąc zapoznać nieco Reeda i dostosować się do jego potrzeb i charakteru. Stała się zdecydowanie mniej narzucająca się krzykiem, a bardziej dzięki normalnym, nieco tajemniczym propozycją, które w takim tonie były dla mężczyzny nie do odrzucenia. Tak też natrafił na salon fryzjerski, do którego nigdy normalnie by nie wszedł. Nie było to warunkowane jego opinią o tymże przybytku, wcale nie było tak, że klienci wychodzący z salonu byli w zły sposób obcięci. Zwyczajnie myśli Shawna były na tyle poświęcone mistrzyni vodoo, że paradoksalnie mógłby ominąć wzrokiem miejsca z nią związane, które w swojej prostocie kompletnie zlewały się z otoczeniem. To, co przykuło wzrok mężczyzny to Lola wskazująca delikatnie palcem w stronę niezidentyfikowanej tabliczki przez Shawna, kiedy był on na spontanicznym i niezwiązanym z niczym, spacerze. Podszedłszy bliżej, brunet zorientował się, czym ona tak naprawdę była – a raczej co było na niej napisane, gdyż sama w sobie niczym innym się nie wyróżniała. Język, jakim jest ta wiadomość napisana, do dziś pozostawała Reedowi nieznana, przeredagowawszy różne tomy i słowniki najprzeróżniejszych dialektów, nie mógł żadnego połączyć z tymi napisami, które spotkał w domu Catherine i sklepie Marie. Nie było to powszechne zjawisko, ba, mógł je ujrzeć tylko w miejscach, które historycznie były ściśle związane z Laveau. Mężczyzna nie wszedł jednak do środka, lecz ominął budynek, idąc na jego tyły, będąc zachęconym przez własnego ducha. Nagle, jakby na zawołanie ze ściany wyszła zjawa kogoś, kto mylnie mógłby zostać uznany za coś. Postać ta rzucała się w oczy swoim sporym garbem, wydawałoby się, że oczy tejże istoty na zawsze już będą spoglądać w ziemie, coraz bardziej się do niej zbliżając. Na głowie, narzuconą miała chustę, ciężko więc też było określić samej urody tego człowieka, a raczej martwego człowieka, który szeptał coś pod nosem. Kucnąwszy, Shawn, będąc w cieniu wąskiej uliczki, w której to się w ogóle działo, w ścianie salonu fryzjerskiego niegdyś Lavea, mógł usłyszeć nieco wyraźniej najpierw same dźwięki, potem słowa, by móc je następnie połączyć w zdania, które miały mu być teoretycznie pomocne: - Pani nasza, oj pani. Pani nasza, tu była, o tak ona była. Była tutaj, nasza pani. Tam też była, a gdzie była tam drzewo nagie jest i było, będzie też, z panią naszą. Była tutaj, pozostawiła nas. Gdzie jest teraz pani, nasza pani? Drzewo ci powie, voodoo ci powie, gdzie nasza pani, oj pani… – zdania nie znajdowały końca, duch cały czas powtarzał podobne frazesy, które po kilku minutach traciły jakikolwiek sens i znaczenie. - Drzewo? Jakie drzewo? - Reed zapytał obcego ducha, który nie poprzestawał i dalej mówił te same słowa na tysiąc różnych sposobów. Mężczyzna stał tak jeszcze, mając nadzieje, że powie coś co go zaskoczy, samemu jeszcze próbując do niej coś powiedzieć, lecz z marnym skutkiem. Pozostawiwszy pytające spojrzenie na Loli, która wzruszyła jedynie ramionami, mówiąc w ten sposób, że nie miała z tym nic wspólnego, wrócił na ulicę główną i wszedł jeszcze do salonu, przyglądając się tabliczce, która mogła być bardzo ważna w przyszłości. Zapisał w notesie te słowa, zaraz obok tych z poprzednich miejsc i wyszedł, mając za cel pensjonat i swój pokój, gdzie będzie mógł skończyć rozdział o rozkwicie voodoo przez Laveau w Ameryce.