Teraz zwykły sklepik z "magicznymi" przedmiotami, przeznaczonymi głównie dla mugoli. Kiedyś jednak faktycznie znajdował się tu sklep Marie Laveau, który otworzyła po przekazaniu salonu fryzjerskiego w inne ręce. Nie kryła się z praktykowaniem magii, była przeciwna ukrywaniu tego przed mugolami i nawet im sprzedawała różne specyfiki. Musiała się jednak bardzo pilnować - tak czy inaczej była bardzo krytykowana za zuchwałość, uprawianie czarnej magii. Chociaż urodziła się jako wolna kobieta, jako kobieta koloru była pod stałą obserwacją, zarówno mugoli jak i czarodziejów. Nigdy jednak nie dała się złapać na gorącym uczynku, a sklep świetnie prosperował pod przykrywką sprzedaży zwykłych ziółek i talizmanów. W rzeczywistości można było tu dostać o wiele więcej, podobno nadal da się znaleźć sporo perełek, jeśli się potrafi szukać. Na jednej ze ścian jakby białą kredą napisane jest "To bezwin shèd jibyé disan ora lamézon".
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
- Ej - urwał w połowie zupełnie nieinteresującą anegdotę o starszej pani (która przychodzi codziennie do piekarni dziadków, by kupić dokładnie trzy kromki chleba), łapiąc Mefisto za przedramię i brodą wskazując mu jeden z mijanych sklepików. Zaraz jednak i tak wykręcił głowę w stronę swojego Wilka, by nachylić się bliżej jego ucha, czy może bardziej ciągnąc go do lekkiego pochylenia, by niskim pomrukiem spytać: - To mugolskie, co nie? - wciąż nie za bardzo rozumiejąc jak świat magiczny przeplata się z niemagicznym na nieznanym mu terenie, nie potrafiąc zorientować się nawet w tym, czy otaczający ich tłum turystów to czarodzieje. Odsunął się nieco, robiąc tyłem krok w stronę sklepiku, posyłając już Mefisto proszące spojrzenie, gdy dłoń przemknęła po jego plecach, by oderwać się od wytatuowanego ciała w zapraszającym do środka geście. - Babcia straszliwie jarała się tą całą Leveau, myślisz, że to serio sklep po niej? - mruknął, spoglądając z powątpiewaniem na dyndający na zardzewiałych łańcuchach szyld. - No tak czy inaczej nie kupię jej przecież czegoś prawdziwego, a coś stąd na pewno ją ucieszy... Jakieś ziółka, kadzidełko, paciorki czy nie wiem, cokolwiek w sumie... - mamrotał dalej, trzymając się wciąż dość blisko Wilkołaka, nie czując się zbyt pewnie w pstrokatym otoczeniu przedmiotów, których zastosowania zupełnie nie potrafił zrozumieć, mimowolnie zawieszając wzrok na znajomym wizerunku modlącej się matki-dziewicy czy przewieszonych gdzieniegdzie różańców. - Nie no, voodoo to chyba Czarna Magia - zaczął znów ciszej, wykręcając głowę, by złapać spojrzeniem zieleń jego oczu, gdy dłoń pomknęła do poskręcanych włosów, próbując odgarnąć je w tył, czując że w ukropie panującym w małym tłumie zamkniętego pomieszczenia zaraz nabiorą zbyt dużo wilgoci - A więc nic z tego nie może być prawdziwe, bo by ich już zamknęli - dokończył niepewnie, szukając w spojrzeniu Wilka jakiegoś potwierdzenia dla tego toku myślenia, gdzieś już odpływając myślami w stronę lęku, że spacerując swobodnie przeszli wesoło na odpowiednik ich Nokturnu i tak naprawdę trzyma w dłoni nie bransoletkę z ręcznie wyrzeźbionych w drewnie korali, a jakiś czarnomagiczny amulet przez który w ciągu najbliższego tygodnia zostanie impotentem.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nowy Orlean szybko zdobył serce Mefisto, chociażby ze względu na swoją bogatą historię. Jakkolwiek nie byłby wyczulony na większą ilość magii, tak nie mógł nie doceniać miejsca nią naturalnie przesiąkniętego, a co więcej - nie mógłby być szanującym się (*kaszl*) wilkołakiem, gdyby przynajmniej nie kojarzył opowieści o ceniących likantropię rodach zamieszkujących Luizjanę. Musiał zatem przyznać, że rozbiegane spojrzenie zupełnie nie chciało się uspokoić, gdy przemykał nim po mijanych uliczkach, sklepikach i budynkach, trzymając się uparcie swojej obietnicy, by skorzystać z tych wakacji tak bardzo, jak tylko było to możliwe. Trzeba było jakoś nadrobić za te tragiczne pomyłki, jakimi były nocne rozłąki ze Sky'em i pomieszkiwanie z Nathanielem. - To chyba bardziej mugolska okolica - przytaknął cicho chłopakowi, zerkając jeszcze w bok, by upewnić się, że widział na pobliskiej wystawie jakieś podłączone do prądu lampki. Potem przekroczył już próg sklepu, puszczając Puchonowi oczko z podjeżdżającym ku górze kącikiem ust. Trochę żałował tamtej urwanej anegdotki, nie wyobrażając sobie, że cokolwiek godne zarysowania przez skylerowe wargi miałoby być nieinteresujące. - Myślę, że może być po niej - przyznał, rozglądając się po ciasno zastawionym sklepiku, usilnie starając się nie potrącić niczego ramieniem. - Była niezwykłą czarownicą, więc... niepozorność tylko działała na jej korzyść, nie? - Zauważył, zastanawiając się nad lokalizacją i obecną prezencją, ze spojrzeniem czujnie przemykającym po niezrozumiałym napisie zdobiącym jedną ze ścian. - Mhm, voodoo to czarna magia. Można wykorzystywać całkiem przyjemnie, ale no - rzucił luźno, przysuwając się do chłopaka, by lekko objąć go od tyłu, gdy pochylał się z zaciekawieniem nad trzymaną przez niego bransoletką. Ledwo musnął wargami skórę na jego karku, a już dotarł do niego niesłyszalny dla kogokolwiek innego perlisty śmiech. Mefisto nie musiał się odwracać, by wiedzieć, że te czułości wyjątkowo peszą szczeniackiego ducha Casperka. - To w ogóle dość piękne, nie uważasz? Te nazwiska, które mugole uznają za magiczne... i które faktycznie są magiczne. Jak spytasz o Dumbledore'a, nikt niczego nie będzie wiedział. Ale Merlin? Morgana? Marie Leveau? - Odsunął się trochę, sięgając po jeden z łapaczy snów, w który powplatane zostały piórka niezwykle podobne do hipogryfich. Szybko cofnął rękę, zaskoczony - i, Merlinie, wyjątkowo zaintrygowany - nieprzyjemnym ciepłem, które go odepchnęło. - To miejsce zdecydowanie nie jest tylko mugolskie.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
- Może wziąć babci taką fake'ową laleczkę? - zagadnął, odruchowo łapiąc Mefisto za dłoń, gdy ten objął go od tyłu, zaraz już pokazując, że nie tylko młodocianego ducha peszą takie czułości, bo choć uśmiechnął się mimowolnie, to jednak wzrok nerwowo uciekł mu gdzieś w bok, sprawdzając czy nikt się na nich nie gapi. - Mogłaby wiązać do niej jakieś lecznicze zioła czy coś - mruknął, ściągając brwi w skupieniu, gładząc kciukiem nadgarstek Wilkołaka, by zaraz puścić go zupełnie, zajmując dłonie rozplątywaniem paciorków, by poprawić krzywo wiszące naszyjniki, przez chwilę faktycznie zapominając o tym gdzie jest i czego szuka, musząc zadbać o swoje poczucie estetyki i porządku. - Hm, właściwie to gdyby nie babcia, to prawie nic bym o niej nie wiedział. O Leveau - przyznał, szukając wzrokiem sprzedawcy przez nagłą myśl, że skoro znajdują się w sklepie pod jej nazwiskiem, to może uda mu się kupić tutaj jakąś książkę o jej życiu, nie tylko dostarczając sobie dodatkowych informacji, ale mając też jakiś zapasowy podarunek, jeśli żaden interesująco mugolsko-magiczny przedmiot nie wpadnie mu w oko. Zamrugał, zerkając na łapacz snów, którym zainteresował się Mefisto, z opóźnieniem pozwalając sobie na zrozumienie jego komentarza i sam zaraz cofnął dłoń od trzymanych korali, by docisnąć ją do siebie w idiotycznym odruchu podyktowanym lękiem, że nieumyślnie trafi na jakiś negatywny efekt. Skrzyżował ręce na piersi i przysunął się do swojego Wilka, gotów biernie przyglądać się temu, co on sam zdecyduje się schwytać palcami, uznając, że ten dużo lepiej zna się na Czarnej Magii, która może grasować w podejrzanych przedmiotach - W ogóle to pytałem o nią May, o tę czarownicę, ale ona wszystko dość szybko sprowadza do likantropii i- Nie żebym miał coś przeciwko, to bardzo interesujące, ale no wiesz, to trochę... monotematyczne i w ogóle mam wrażenie, że wolałaby Ciebie, ale się spóźniła... - wyjaśnił, dzieląc się na głos luźnymi myślami o swoim duchu-przewodniku, przesuwając spojrzenie po powyginanych od upału świecach, by przygryźć wargę w zamyśleniu nad... właściwie wszystkim, poddając w wątpliwość sens budowania więzi z duchem, który kompletnie nie wykazywał zainteresowania jego zdaniem; próbując wyłapać jakikolwiek przedmiot związany z samą Leveau i próbując przekonać samego siebie, że May wcale nie ułatwiłaby mu wyboru przy kupnie upominku dla babci.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Dopóki nie aktywuje jej się zaklęciem, to każda jest fejkowa - mruknął cicho, być może nieco zbyt mocno polegając na odczuwanej przy Sky'u swobodzie, która pozwalała mu również na dzielenie się wiedzą czarnomagiczną. Normalnie raczej stronił od tego tematu, a jednak Nowy Orlean działał na własnych zasadach, najwyraźniej wpływając również na samego Mefisto. Było coś intrygującego w obcej magii, rozumianej zupełnie inaczej, bo przez pryzmat innych zdarzeń. I Mefisto może nawet pociągnąłby temat voodoo, zastanawiając się już jak odpowiednio wyjaśnić Puchonowi te pozytywne korzyści wynikające z używania takich "zabawek", ale dał się stanowczo zbyt mocno rozproszyć tym nagłym ostudzeniem i tak całkiem grzecznego przytulenia. Zmarszczył lekko brwi, korzystając z tego, że w obecnym ustawieniu Sky nie ma szans tego zobaczyć. - Gdyby wolała mnie, to byłaby ze mną - uciął, muskając jeszcze hipogryfie (?) piórko i przy okazji sprawdzając, czy zawieszony obok łapacz snów nie jest pokryty adolebitem. - I no, nie wiem czy takie monotematyczne, bo jednak jeśli jakoś dała radę sprowadzić Leveau do likantropii, to... to jednak musiała zahaczyć o kilka tematów, nie? - Może trochę zazdrościł? Chciałby ducha, z którym mógł porozmawiać o wilkołactwie. Chciał ogólnie rozmawiać o wilkołactwie. Mówił Sky'owi, że nie potrzebuje zrozumienia, a jedynie tolerancji, ale... teraz czuł, że i to pierwsze znajduje się na wyciągnięcie ręki, ale ucieka spomiędzy jego palców. Może i nie chciał tego zawsze, nie na dłuższą metę, ale chciał to teraz, skoro po prostu mógł. Ale miał tylko Casperka, który nie pomagał. - Sky. - Postąpił krok w tył, gestem zachęcając chłopaka, żeby zajął jego poprzednie miejsce i dzięki temu mógł przyjrzeć się wyjątkowo ozdobnym świecom, w których sam wilkołak nie wyczuł niczego podejrzanego. I pewnie po prostu obejrzałby się na kolejny regał, szukając tego czegoś odpowiedniego na prezent, gdyby nie to, że przy okazji zobaczył jak sprzedawca znika na zapleczu. Mefisto zagryzł dolną wargę, pozwalając dłoniom wystrzelić w stronę skylerowych bioder, by docisnąć je do swoich w przyjemnym uderzeniu. - Wstydzisz się mnie? - Zapytał bezpośrednio, sklejając swój tors z jego plecami, gdy pochylał się z tęsknym szeptem nad jego uchem. - Czy siebie? Czy nas? - Przesunął dłońmi po jego bokach. Nie wiedział co chciał udowodnić - może po prostu chciał wierzyć, że nieważne jak Sky by się wzbraniał, to i tak mu ulegał? - Powiedz mi, żebym się odsunął - zażądał, krótkim zerknięciem sprawdzając, czy ktoś przypadkiem nie pojawił się w którejś ze sklepowych alejek. Wcale nie chciał niczego więcej, bo przecież nie wytrącąłby chłopaka aż tak mocno ze strefy komfortu... już i tak wykraczając poza swoje niewinne czułości, które najwyraźniej Sky'a nie kupowały.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Uniósł brwi w zdziwieniu, zerkając przez ramię na Mefisto, nawet nie biorąc pod uwagę, że swobodnie dyskutują sobie o Czarnej Magii, bo zbyt pewien już się czuł co do tego, jak łagodny potrafił być jego Wilczek, by martwić się o to, że różdżkę mógłby wykorzystać i na te mniej legalne sposoby. - Myślałem, że to same materiały są magiczne i mugole też mogą przez nie czarować. No wiesz, tak jak chociażby... lusterka dwukierunkowe - wyjaśnił swój tok myślenia, dalej trzymając się dość cichych pomruków, by przypadkiem nie zainteresować niezrozumiałymi słowami niemagicznych turystów czy nawet i samego sklepikarza. - Nie - burknął w odpowiedzi, niezadowolony już z samego faktu, że Mefisto postanowił bronić May, której przecież na oczy nie widział, a tym bardziej nie słyszał jej tendencyjnego paplania, gubiąc się myślami gdzieś pomiędzy propozycją, że zostanie medium, by mogli sobie wesoło podyskutować o likantropii, a chęcią odganiania ducha przez całe wakacje, byle tylko trzymała się daleko od JEGO Wilka. - I tak w ogóle to namawiała mnie, żebym poszukał z nią na mokradłach kilku roślin i spróbował pociągnąć dalej jej badania nad lekiem na wilkołactwo - mruknął jeszcze, przesuwając się, by zrobić miejsce Noxowi, dając ponieść się tej irracjonalnej zazdrości, chcąc jakoś dać mu do zrozumienia, że dziewczyna może i dużo mówi o Wilkołakach, ale niekoniecznie przedstawia ich zawsze w dobrym świetle. Czuł w pewnym sensie, że powinien dać jej jeszcze szansę, ale o ile sam lubi słuchać o likantropii, a o swoim chłopaku mógłby opowiadać godzinami, to jednak nie potrafił nie niepokoić się, gdy widział, jak ta "ożywia się", gdy tylko Mefisto jest w pobliżu, rozbudzając w nim samym chęć, by nie odstępować go na krok. - Mef - wyrwało mu się upominającym pomrukiem, czując na sobie więcej niż tylko dłonie ukochanego, nie wiedząc jeszcze czy w pierwszej kolejności gorąc uderzył oszałamiającą falą na jego twarzy, czy jednak zaatakował wpierw przyjemnymi łaskotkami w podbrzuszu. - Niczego się nie wstydzę, nie wiem o czym mówisz - odbił, chyba pierwszy raz kłamiąc tak bezczelnie przy swoim Wilku, bo wykręcał już głowę, by zerknąć w obie strony, upewniając się, że nikt tego nie widzi, zanim nie odchylił się, łapiąc Mefisto za brodę, chcąc podarować mu jako dowód krótki pocałunek. - I nie chcę żebyś się odsuwał - dodał stanowczo, przechwytując jego dłonie, by zapanować nad ich ułożeniem, pociągając je do ciaśniejszego, choć dużo grzeczniejszego objęcia, próbując szybko odzyskać pewność siebie i nie prowokować już Wilka do dalszych popisów, zbyt świadomy tego, jak niewiele zachęty jemu samemu potrzeba i czując to już żałośnie szybko po reakcjach swojego organizmu. - Ale... - zaczął, próbując znaleźć jakiś argument, cofając jego dłonie ku samym biodrom, subtelnie sugerując, że tak ciasne przylgnięcie do siebie może poprowadzić ich w nieodpowiednią stronę. - Jest tu strasznie gorąco.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Pokiwał lekko głową, w gruncie rzeczy całkiem rozumiejąc zaskoczenie Sky’a przy niepozorności laleczek voodoo. - Materiały mogą być magiczne, ale nie muszą. Efekt uzyskania sympatii poprzez voodoo wymaga użycia elementów różanych, o ile się nie mylę, więc samo to nie jest już magiczne... - Machnął lekko ręką, nie chcąc się mimo wszystko rozdrabniać co do samego używania takiej magii, czego - na szczęście? - nie mógł w żaden sposób poprzeć własnymi doświadczeniami. - Lusterka są już zaklęte i aktywuje je głos. Laleczkę musisz właśnie zakląć odpowiednim urokiem. - Im dłużej wpatrywał się w te wszystkie laleczki i zastanawiał się nad magicznymi urokami Luizjany, tym bardziej miał ochotę kupić coś i samemu potestować, oczywiście trzymając się jakiejś granicy zdrowego rozsądku. Zerknął kątem oka na swojego partnera, samemu plącząc się we własnych myślach i ostro blokując w sobie reakcję na zasłyszane propozycje May. Zamiast tego skoncentrował się na tym, jak przyjemne było trzymanie swojego słońca w ramionach, z jego zapachem kręcącym w nosie od intensywności i po prostu nim, oszałamiająco seksownym. Mruknął z zadowoleniem przy pocałunku, przez chwilę będąc gotowym nawet względnie uwierzyć mu w to ładne zapewnienie, by dopiero później zorientować się, że samo zachowanie temu przeczy i kompletnie się nie zgrywa. Myśli pomknęły już ku paranoi, że może Sky „zwyczajnie” nie ma ochoty, albo w ogóle ma go dość, ale jednak o wiele łatwiej było desperacko trzymać się tego, że problemem było miejsce publiczne. 'Dlaczego go tak dotykasz?' - Dotykam go, bo jest mój - odparł automatycznie, nie opierając się jednemu z licznych casperkowych pytań. - Bo mogę. Bo chcę. Bo go kocham. - Odsunął się powoli, czując jeszcze drobne zmartwienie, które próbował zakryć łagodnym uśmiechem. - Ale nie podglądaj tak, Casperku - dodał jeszcze ciszej, wyjaśniając przy okazji Sky’owi swoje dziwne zachowanie. Musnął go jeszcze dłonią po plecach, tęskniąc za ich bliskością i z ciężkim westchnieniem przeszedł kawałek dalej, pozwalając by oddzielił ich od siebie ogromny kosz wiklinowy, wypełniony materiałowymi woreczkami ochronnymi. - Tooo, um... co myślisz o tym pójściu na mokradła?... - Zapytał w końcu, miętosząc w palcach jedno z zawiniątek, czując jak jego pewność siebie błyskawicznie wyparowuje. - Po te rzeczy... do lekarstwa.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
W swojej naiwności czuł, że wybrnął z tego własnego skrępowania niezwykle gładko, gładząc wytatuowaną dłoń na chwilowe pożegnanie, by zaraz już obrócić się w rozbudzonym zakłopotaniu, pewny tego, że Mefisto odpowiada na jakiś wbity w nich wzrok turysty, który się na tę ich chwilę czułości natknął. Spojrzenie przetoczyło mu się po pustym przejściu, by uciec pytająco do zielonych tęczówek, niemal od razu uspokajając się i ocieplając pod wpływem powolnie napływającego zrozumienia. - Bo lubię jak mnie dotyka - dodał od siebie, łapiąc się na tym, jak Mefisto łatwo potrafił rozbudzać w nim wszystkie przyjemne emocje, bez problemu mieszając pożądanie z rozczuleniem i ze skrzypnięciem oparł dłonie o wiklinowy kosz, by przyhamować nieco uśmiech przygryzieniem wargi, nie mogąc jeszcze oderwać wzroku od swojego Wilka, a więc i nie przejmując się na razie przeglądanymi przez niego pamiątkami. - Chociaż chyba powinien dostać po łapach za prowokowanie mnie przy dziecku - zauważył z opóźnieniem, dając nagle rozproszyć się myśli jak obserwowanie akurat wiecznie napalonej na siebie parki może wpłynąć na psychikę ducha, nie za bardzo wiedząc czy ta właściwie zmienia się czy pozostaje taka, jaka była w ostatnich dniach życia. Mruknął zaniepokojony myślą, że w przyszłości mógłby przyczepić się do jakiejś niewinnej dziewczyny i w dziecięcej ciekawości nagabywać ją pod prysznicem, ale nagły powrót do porzuconego tematu rozproszył go zupełnie, gdy szukał już na twarzy Wilka jakiejś wskazówki czego ten się obawia w odpowiedzi. - Mogę iść na mokradła po jakieś składniki do eliksirów, ale nie zamierzam bawić się w boga i majstrować przy kodach genetycznych - odpowiedział rzeczowo, chcąc w pierwszej kolejności zaznaczyć, że niezależnie od jego stosunku do likantropii nie czuje się wcale na siłach, by tworzyć tak silnie ingerujące w organizm eliksiry - Ogólnie to... Sam lek mógłby być przydatny, tak myślę. Są osoby, które zostały przemienione na siłę i powinny mieć opcję wyboru, ale z drugiej strony... - urwał, mrużąc lekko oczy w skupieniu, wzrokiem opadając na różnokolorowe woreczki, samemu jednak nie lgnąc do nich ani odrobinę, a zaciskając mocniej palce na wiklinowych witkach. - Wtedy mogliby wymuszać na Wilkołakach przymusowe zażycie lub zażywanie leku, albo... w sytuacjach takich jak Twoja, gdy zostałeś niesłusznie oskarżony, mogliby też... - pociągnął nieco nieskładnie, pierwszy raz musząc nakreślić swoje obawy głośno - No, zakładam, że Ty byś nie chciał i na pewno nie jako jedyny masz takie podejście, ale ludzie... lubią myśleć, że mają prawo decydować za innych, więc myślę, że... mogłoby dojść do takiej sytuacji, że próbowaliby "wyleczyć" każdego Wilkołaka na siłę, by likantropia stała się tylko reliktem przeszłości i... Chyba sam się domyślasz jakie konflikty lub nawet wojny mogłoby to wywołać - dokończył, spoglądając w zieleń z uniesionymi w zmartwieniu brwiami i nachylając się nad koszem w stronę Mefisto, wciąż pilnując się, by mówić dość cicho, gdy poruszali magiczne tematy.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- To wina dziecka, że patrzy - mruknął z lekkim rozbawieniem, rzucając wymowne spojrzenie Casperkowi, który skakał przy szybie i chyba nawoływał coś o słodyczach z pobliskiej budki, ale w ekscytacji wpadł w stanowczo zbyt szybkie i niewyraźne bełkotanie, którego Mefisto nawet nie próbował bardziej rozszyfrować. Odruchowo zerknął tylko na zewnątrz, może odrobinę skuszony barwnymi szyldami z bardziej gastronomicznej części ulicy. Obracał woreczek w palcach, chwilami przerzucając go sobie między dłońmi, nie ukrywając stresu wywołanego tematem lekarstwa na likantropię. I słuchał Sky’a, z klatką piersiową unoszącą się w coraz bardziej nieregularnych oddechach, gdy wymuszał na sobie milczenie. W końcu szarpnął za wetknięty w dolną wargę kolczyk i uśmiechnął się niepewnie, unosząc wzrok na swojego partnera z nagłą falą strachu, że te piękne słowa zaraz stracą na znaczeniu, bo May wszystko zepsuje swoją monotematycznością. Nie mógł zaprzepaścić tak niezwykłej okazji, jaką było spotkanie kogoś, kto potrafił spojrzeć na sytuację z podobnej perspektywy - co dopiero w takim kimś się zakochać, jeszcze ze wzajemnością... - Precisely my point - przyznał cicho, walcząc ze sobą, żeby nie złapać Sky’a za rękę, chociaż całe ciało mrowiło go od potrzeby choćby najdrobniejszego kontaktu fizycznego. Nie chciał go znowu prowokować i nie kusił go powrót do niepokoju, przez który podważał skylerowe zapewnienia. Jak gdyby jego Puchon go kiedykolwiek okłamał... - Lepiej bym tego nie ujął. Plus... gdyby lekarstwo było ogólnodostępne, ludzie jeszcze mniej by uważali, bo ewentualne ugryzienie nie byłoby tak problematyczne. Po prostu... nie wiem. Znam dużo przypadków, w których likantropia to faktycznie klątwa i zawsze przy takiej rozmowie zastanawiam się, na ile moje zadowolenie może być ważniejsze od czyjegoś cierpienia. - Odchrząknął cicho, odkładając woreczek i chwilę jeszcze wahając się nad kontynuacją swojej wypowiedzi, dopóki nie zerknął w jasne tęczówki i nie uspokoił się pod ich ciepłem. - Ale wierzę, że może być jeszcze coś pomocnego. Nie lekarstwo, ale po prostu... coś. Lepszego od wywaru tojadowego. - Chciał wierzyć i nie zamierzał przestawać, a przy tym dalej miał w głowie świadomość istnienia miejsc, których zakrzywienie rzeczywistości doprowadzało nawet do zablokowania likantropii, jak chociażby odmagiczniony fragment saharyjskiej pustyni. - To co, „wróżymy”? Wybierz jedno - dorzucił, uśmiechając się szerzej i wskazując na kosz, jak gdyby losowe wybranie opisanego woreczka z ziołami miało faktycznie pokazać to, czego było im akurat potrzeba.
Magiczne woreczki:
1 - Sweet lovin' - "W celu aktywowania woreczka, należy włożyć go pod materac. Jego moc sprawi, że wszystkie zbliżenia staną się jeszcze bardziej satysfakcjonujące, a namiętność nigdy nie opadnie." Woreczek pachnie niezwykle słodko, a jego materiał (różowy!) przypomina plusz. 2 - All about that bass - "Odpowiednie miejsce dla tego woreczka to kuchnia. Magiczne właściwości All about that bass sprawią, że nawet największy łakomczuch pokona swoje niezdrowe zwyczaje. To idealny talizman dla tych, którzy chcą schudnąć lub pilnować diety!" Beżowy woreczek pachnie wyjątkowo mocno i wyjątkowo brzydko. 3 - Wanna be a billionaire - "By powstrzymać się od nieodpowiedzialnego wydawania pieniędzy, a także przywołać do siebie pokaźną fortunę - schowaj ten woreczek do swojego portfela. Jego magiczną moc doceniło wielu znanych bogaczy!" Woreczek jest malutki i złoty, ale za to niesamowicie ciężki. 4 - Get lucky - "Ten woreczek, noszony przy sobie, to prawdziwy magnes na szczęście. Zapomnij o pechu i ciesz się urokami losu, który od tej pory będzie się do ciebie cały czas uśmiechał!" Woreczek jest duży, z błyszczącego czarnego materiału. 5 - Give it up - "Woreczek ochronny jest jednym z najbardziej popularnych. Jego silny urok sprawi, że nie będziesz musiał martwić się o wampiry, wilkołaki czy inne potwory - żaden nie zbliży się nawet na krok!" Do małego czarnego woreczka dołączony jest rzemyk, by nosić go na szyi. 6 - Hear me roar - "Noszenie tego woreczka przy sobie sprawi, że wszystkie zwierzęta spojrzą na ciebie przychylnie. Niezależnie od tego czy jesteś psiarzem czy kociarzem - od teraz będziesz uwielbiany nawet przez krokodyle!" Woreczek jest zielony i intensywnie pachnie ziołami.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zmarszczył brwi na to mefistofelesowe rozbawienie, mamrocząc coś pod nosem o tym, że dziecko nigdy nie jest winne, a jednak nie był na tyle pewny swoich słów, by nakreślić je głośniej. Z dziećmi miał niemal zerowe doświadczenie, dopiero przez rok prefektowania oswajając się nieco z myślą kontaktu z dużo młodszymi od siebie uczniami, a jednak gdyby to jemu trafił się dziecięcy duch, to z pewnością nie przyjąłby tego z takim luzem, jaki miał Mefisto i na pewno nie potrafiłby mu wprost powiedzieć, że potrzebuje chwili spokoju, a z czym nie miał żadnego problemu przy May. Uśmiechnął się, słysząc to zapewnienie, że myślą podobnie, mimo wszystko jednak stresując się, że jeśli zdarzy im się mieć poważniejszą kłótnię, to może to być właśnie spowodowane jakimiś poglądami politycznymi czy społecznymi, skoro jak do tej pory, bezpośrednio między nimi, nie dochodziło do większych spięć, dość sprawnie załatwiając te problemy, które przed sobą stawiali. - Sytuacja Wilkołaków na świecie wygląda coraz lepiej - przypomniał mu, odruchowo sięgając dłonią do jego przedramienia, by na krótką chwilę zacisnąć palce na splątanych liniach tuszu. - Czytałem chyba wszystkie artykuly o eliksirach, które miałyby jakikolwiek związek z likantropią i stanowiska są dość zgodne, że o przełomie na tym polu nie ma co mówić w najbliższym czasie. Poza tym same testy przed opatontowaniem zajęłyby pewnie całkiem sporo, więc nawet jeśli, to do tego czasu... Może nikt już nie będzie patrzył na to jak na "lek", a bardziej jak na wybór - rozwinął, zdradzając się przy okazji, że przez ostatnie miesiące zdążył zrobić swój research, bo choć faktycznie nie chciał bawić się w genetykę, tak nie dawało mu spokoju, że do tej pory nikt nie zainteresował się wystarczająco eliksirem, który mógłby zniwelować ból podczas przemiany lub lepiej od tojadowego ułatwić spokojne przetrwanie tej jednej nocy w miesiącu. - Mhm, ale ja chcę Ci coś wylosować - zapowiedział, powracając do nieco głośniejszego tonu i zanurzył już dłoń w wiklinowym koszu, nie oczekując żadnych protestów ze strony swojego Wilka, by pozwolić intuicji wybrać woreczek z tym, czego powinien mu życzyć. W końcu palce zatrzymały się na amulecie, który zdawał się mu cięższy od pozostałych, po chwili już dyndając złotawym materialem w powietrzu i posyłając Mefisto najpiękniejszy uśmiech, na jaki było go stać. - Okej, czyli ja stawiam, jeśli ma się spełnić - zarządził, puszczając mu oczko, ani myśleć być aż takim hipokrytą, by wylosować komuś amulet pomagający zebrać nieco gotówki, a każąc mu za to zapłacić. - Dla czymś dla babci jeszcze się rozejrzę w innych sklepach... Mamy sporo czasu. Ale za to wezmę świecę dla Flory - dodał, przysuwając się do Mefisto, by oprzeć dłoń o jego bark, wspinając się na palcach, by sięgnąć czerwonej woskowej figurki, ale zaraz zawahał się, opadając w dół i przesuwając dłoń po plecach Wilka. - A-albo może lepiej najpierw dobrze przeczytam ich efekty, tak wiesz... Na wszelki wypadek - mruknął, mrużąc oczy, próbując odczytać drobny druczek ręcznie wypisanych etykietek przybitych do półki. - Oh, okej, czerwonej zdecydowanie nie chce jej kupować.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Mefisto nie miał jakiegoś zabójczego doświadczenia w kwestii dzieci, a jednak zupełnym amatorem nie pozostawał. Wciskał się do życia innych ludzi, jeśli tylko przewijała się tam likantropia - prawdę mówiąc, widząc zwierzęce ślady na Casperku, poczuł się dokładnie tak jak przy dzieciakach, którym starał się jakoś zaakceptować wilkołactwo. Nie zmieniało to faktu, że pierwsze co zrobił, to poprosił chłopca o ustalenie kilku zasad, dzięki którym miało być im ze sobą możliwie jak najmniej niewygodnie. Bądź co bądź, nie pojechał na wakacje by być rodzicem i, z tego co się orientował, nie miał najmniejszych szans na wpłynięcie na psychikę martwej osoby. Trzymając się tego, było mu o wiele łatwiej z bezpośredniością, na którą normalnie mógłby się nie zdobyć. I jakkolwiek Casper nie był irytująco dociekliwy, tak za odpowiednią zachętą gotów był (a przynajmniej na tę chwilę się tak Mefisto wydawało) odpuszczać. - Mmm... to ładne słowa na to, że nie dożyję lepszych czasów - zaśmiał się krótko, puszczając chłopakowi oczko z przyjemnym ciepłem rozlewającym mu się po klatce piersiowej, bo nawet jeśli nie brzmiało to szczególnie optymistycznie, to Noxowi po prostu przyjemnie było słuchać... cóż, faktów. Poznanych przez Sky'a, zapamiętanych faktów. Zaraz mógł rozpogodzić się jeszcze bardziej, entuzjastycznie kiwając głową na propozycję chłopaka, by losowali sobie wzajemnie. I mimowolnie parsknął z niedowierzaniem, doczytując się na karteczce kiczowatego tekstu o niesamowitym bogactwie, cichym pomrukiem "wielu znanych bogaczy, co za precyzja" zdradzając swój brak wiary w tę innowacyjną, autorską metodę wróżenia. Raczej nie brał do siebie obietnicy nagłego przypływu gotówki, bo takie rzeczy po prostu mu się nie przytrafiały - nie zmieniało to faktu, że całkiem przydałby mu się taki cud, skoro myślał o kupieniu lokalu. - Zwariowałeś? Drogie - skrzywił się, nie zamierzając po prostu pozwalać chłopakowi na wydawanie na niego pieniędzy. Zaraz i tak musiał mruknąć z zadowoleniem, obserwując chłopaka z przyjemnie zmniejszonego dystansu. Wyciągnął z koszyka pierwszy lepszy woreczek, podrzucając go w dłoni i łapiąc z pewnego rodzaju konsternacją, bo ziołowy zapach już wzbił się w powietrze. - Co to za jakaś dzika kocimiętka- uuu, ktoś tu będzie miał powodzenie ze zwierzakami... no skoro już udomowiłeś wilkołaka... Ale nie wolno ci głaskać krokodyli, słoneczko - zastrzegł, grożąc chłopakowi palcem, nim nie zaśmiał się w duecie ze słyszalnym tylko dla siebie Casperkiem. - Co robi czerwona? O, zielona brzmi dobrze - wtrącił, samemu pochylając się nad świecami, automatycznie lekko wygięty tak, by przypadkiem nie uciec od dłoni Sky'a, z którą kompletnie nie chciał się żegnać. - Przez ciebie myślę, czy ja nie powinienem komuś czegoś kupić... - Prezenty to zdecydowanie nie była mefistofelesowa broszka.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Przygryzł wargę, utykając gdzieś pomiędzy mimowolnym rozbawieniem pod wpływem uroku Mefisto, a skarceniem go za to pesymistyczne gadanie, bo zdecydowanie nie to miał na myśli, mówiąc raczej o kilkunastu, a nie kilkudziesięciu latach oczekiwań, a i mając nadzieję, że jego Wilk dożyje tak sędziwego wieku, że zostanie najseksowniejszym dziadkiem w dziejach ludzkości, chociaż... Złapał się na tym, że ta myśl wypłynęła z niezwykle samolubnego toku myślenia i musiał szybko dać rozproszyć się śmiechowi Mefisto, by nie zawstydzić się pod zuchwałością wybiegającej we wspólną przyszłość nadziei. Z jednej strony czuł się przy Wilkołaku już na tyle pewnie, że pozwalał sobie na zdecydowanie więcej, niż mógłby się tego po sobie spodziewać, jednak ilekroć jakakolwiek myśl, która wykraczała poza bezpieczne „kiedyś może”, wpadała mu do głowy, to od razu też rozwalała wszystkie inne, wprowadzając swój własny porządek zwany chaosem. - Spokojnie, mamy jeszcze cały rok przed sobą, by korzystać z wymówki, że jestem studentem, żeby Cię na coś naciągnąć, więc daj mi ten jeden raz zabłysnąć - zarządził, śmiejąc się pod nosem z tego, że coś takiego faktycznie miałoby go powstrzymać, skoro odkąd tylko zaczął dostawać kieszonkowe, to wydaje je pod wpływem chwili, aż stan konta nie zacznie wchodzić na minus. Nawet jeśli duża część jego wypłaty przepadała na opłaty mieszkaniowe, żywieniowe i nikotynowe, to pozostałej garstki galeonów i tak nie potrafił zaoszczędzić, zawsze coś, co w jego mniemaniu koniecznie ktoś mu znajomy musiał od niego dostać. Tak jak i teraz Mefisto po prostu MUSIAŁ dostać od niego ten zielarski amulecik i dopiero myśląc o tym, że przyda mu się podczas zbierania galeonów na otwarcie własnego lokalu, dotarło do niego jak płynnie wyraził pewność, że faktycznie nie tylko ON ma cały rok, ale będzie go miał wspólnie z Mefisto i na chwilę ściągnął brwi, by samego siebie opieprzyć w myślach za tę swobodę. Po chwili jednak już prychnął cicho, oczarowany zupełnie mefistofelesową swobodą, humorem i okazywaną radością, nie mogąc powstrzymać się od chwilowego muśnięcia palcami ciemnych kosmyków, by skomentować "wolę futrzaki ", mimowolnie powracając wspomnieniami do "razu", gdy Mefisto doprawił sobie wilczy ogon i przygryzł wargę pod myślą, że musi poprosić go o powtórkę tego czaru, bo nie wykorzystał nawet połowy potencjału takiej sytuacji. - Poza tym, to obawiam się, że żaden inny niebezpieczny zwierz nie jest w stanie zdobyć mojej uwagi - dodał, zdradzając się już ze swojego braku zainteresowania wobec mniej udomowionych zwierząt, właściwie nawet z tymi domowymi nie mając jakoś wybitnie dobrych stosunków i dłonią szukając jakiegokolwiek kontaktu z wytatuowanym ciałem, łapiąc zbyt dużo niepewności przez wybiegające w przyszłość myśli. W końcu jeśli czegoś się w życiu faktycznie nauczył na tych swoich licznych błędach, to właśnie tego, że należy czerpać z teraźniejszości jak najwięcej, bo zanim się człowiek zorientuje, to ta staje się już przeszłością i pod wpływem przypomnienia sobie tej porzuconej przy Finnie zasady poczuł się niezwykle idiotycznie z tym, że wcześniej tak zdystansował od siebie Mefisto. - Coś, czego nam już więcej nie potrzeba - wymruczał, nachylając się do wytatuowanej szyi, by przesunąć po niej nosem, aż do mefistofelesowego ucha, drobnym podgryzieniem w linię szczęki zaczepiając swojego Wilka mimo ciepłej fali wstydu na twarzy, nie zamierzając wcale zdradzać się ze swoją niepewnością. - Ale pójdę za Twoją myślą i Florze wezmę zieloną - mruknął, wykręcając głowę z powrotem ku świecom i znów korzystając z barku Mefisto jako podpórki, wspiął się po upatrzony przez siebie egzemplarz. - ”Komuś” typu ojciec, czy „komuś” typu przyjaciółka, którą regularnie- Z którą regularnie sypiałeś - spytał, przyciągając go do siebie z palcami zamykającymi się pewniejszym naporem na jego biodrze, by z pytająco uniesioną brwią złapać spojrzeniem ukochaną zieleń z bliska. - Bo to raczej robi różnicę - dodał, uśmiechając się nieco, by dać Wilkowi do zrozumienia, że nie odsuwa się od niego z niepotrzebnie wywleczonego tematu, a po prostu idzie już po prostu zapłacić za wybrane przez siebie rzeczy, kładąc na ladzie dwa woreczki z amuletami i świecę. Zapłacił, odbębniając drobny smalltalk ze sprzedawcą o tym, jakie trafne oko do wyboru pamiątek mają i dopiero powracając do swojego Wilka załapał, że może wcale nie chodziło o marketingowy chwyt, a faktycznie udało im się wybrać magiczne przedmioty. - Ej - złapał Mefisto za dłoń w tym naiwnym olśnieniu, czystym odruchem szukając większego kontaktu, a jednak rozmyślił się z dzielenia się myślą, stwierdzając, że chyba wyobraźnia puściła mu wodzę fantazji i niepotrzebnie zastanawia się teraz czy sprzedawca jest czarodziejem - Kocham Cię - dodał więc ciszej, mówiąc po prostu pierwsze, co przyszło mu do głowy.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Tylko rok! - Poprawił Sky'a, nie zastanawiając się w ogóle w jak przyszłościowe przewidywania weszli. Chciał móc rozpieszczać go jak najdłużej, a przecież do tej pory nie robił tego właściwie w ogóle - tak, płacił za dom, w którym często przesiadywali, ale nie było to niczym niezwykłym, skoro chłopak i tak miał swoją Puchońską Komunę. Ich jedyne większe wyjście zorganizował właśnie Sky, dopracowując biwak co do najmniejszego szczegółu (poza cukrem), więc Mefisto nijak się nie wykazywał. A chciał, byle tylko Puchon czuł się przy nim kochany i bezpieczny. Byle nie szukał pocieszenia u innych, nawet jeśli miało chodzić tylko o coś tak prostego jak pożyczka pieniędzy. - Dalej nie zgadzam się na brodę - mruknął słodko, czepiając się trochę tego skylerowego umiłowania do futrzaków. Mruknął z zadowoleniem, zgadzając się w kwestii limitu zwierzaków, bo zdecydowanie powinien przypadać tylko jeden na osobę. Sky zdecydował się na wilkołaka, więc żaden magiczny woreczek nie miał prawa przyciągnąć do niego krokodyli i innych bestii. Miał nawet kontynuować tę myśl, a jednak zamarł już, z drżącym oddechem rozbijającym się o lekko rozchylone wargi, gdy bliskość chłopaka rozjaśniła mu wszystkie myśli. Westchnął w końcu z zachwytem, zostawiając sobie na później wyrzuty sumienia, że tak bezczelnie Puchonowi nie wierzył, podczas gdy ten poparł swoje słowa czynami. - Nie wiem czy tak znowu "regularnie", ale chyba jednak jeszcze to przemyślę... - zaśmiał się cicho, maślanym spojrzeniem odprowadzając Sky'a do kasy, by podejść bliżej dopiero po chwili, jeszcze trochę oglądając się na pamiątki. Chętnie dał się przechwycić, splatając ich palce w przyjemnym uścisku dłoni i tylko ostatnim zerknięciem obejmując biały napis na sklepowej ścianie, który dalej pozostawał zagadką. - To się bardzo dobrze składa, słońce - poinformował go, bezwiednie kierując się w stronę nowoorleańskich słodkości - bo ja też cię kocham.
/zt x2
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Poglądy Leveau były kontrowersyjne i w dużej mierze budziły w nim niechęć. Posługiwanie się magią bezróżdżkową wcale go nie dziwiło, bowiem sam przez dłuższy czas pragnął posiąść, tę umiejętność, ale magia dostępna dla mugoli? Fanaberie. Voodoo wydawało mu się nawet interesujące, w gruncie rzeczy nigdy nie żywił niechęci wobec obcych odmian magii a wręcz przeciwnie, fascynowały go one. Sam zresztą od czasu do czasu czerpał z mocy, które w ich społeczeństwie były tematem tabu i choć czarna magia nie była równie ezgotyczna co tajemnicze rytuały, to w jakimś stopniu wpisywała się w ten schemat. Tak czy inaczej o amulecie Leveau słyszał już bardzo dawno temu, jeszcze w czasie studiów, choć wtedy nie zwrócił na to uwagi. Dopiero kiedy wszedł w przemytniczy światek i zaczął zadawać się z poszukiwaczami magicznych artefaktów, temat ten stał mu się znacznie bliższy. Nie miał na to zlecenia, ale skoro i tak był w Nowym Orleanie, głupotą byłoby przepuścić tak dobrą okazję – musiał trochę powęszyć. Jego pierwsze dni na wakacyjnym wyjeździe składały się głównie z zapijania smutków i zwiedzania wyłącznie wnętrz barów, ale rozmowa z Emily nieco pobudziła go do życia. Znów odnalazł w sobie chęci do działania... a jeśli miał gdzieś zacząć, to najlepiej było to zrobić w tym śmiesznym słynnym sklepie, który aktualnie zamiast magicznych przedmiotów, sprzedawał pierdoły, które łatwo było wcisnąć naiwnym mugolom. Leveau dostała czego chciała, trzeba jej to przyznać – dzieliła się z nimi całym swoim dobytkiem. Przyszedł tu późnym wieczorem, po zamknięciu. Różdżkę ukrył w rękawie ciemnoszarej marynarki, by mieć do niej łatwy dostęp. Zamierzał dobrze przyjrzeć się budynkowi, sprawdzić, czy przypadkiem nie jest obłożony jakimiś zaklęciami ochronnymi lub maskującymi. Nie wykluczał też, że wejdzie do środka... najpierw jednak kucnął, przy przyjrzeć się oszczanym przez jakiegoś kundla (miał nadzieję), cegłom, które wyróżniały się od reszty. Czy to mogło być aż tak łatwe?
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Spieszyła się do pensjonatu bowiem lada moment nastąpi godzina aurorska i jeśli nie wróci na czas to mogłaby mieć kłopoty u profesor Whithorn, a szczerze wątpiła aby Josh miał ją wówczas odratować. Wracała od mamy, którą w końcu odwiedziła. Nie miała zbyt dobrego nastroju po niezbyt przyjemnej rozmowie z mamą. Mogła poprosić Boyda aby po nią wyszedł jednak wiedziała, że ten wybrał się gdzieś z Filinem i nie chciała mu przeszkadzać. Mknęła uliczkami i wymijała mugoli; teleportacja nie wchodziła jeszcze w grę poza tym nie chciała ryzykować, że ktoś mógłby ją zauważyć. Choć wieczór nabierał już późnych godzin to wciąż było widno… przynajmniej przy głównej ulicy. Skręciła w boczną przecznicę, aby jeszcze zerknąć od której godziny będzie jutro otwarty sklepik Marie Leveau. Obiecała Jess i Saxie, że je tutaj przyprowadzi. Nie spodziewała się spotkać w zacienionym miejscu nikogo, a zwłaszcza kucającego mężczyzny. Nawet jeśli wyglądał podejrzanie to Bons nie miała w sobie na tyle odwagi, aby zareagować. Zastanowiła się czy powinna mijać jego osobę czy może jednak cofnąć się aby nie zwrócić na siebie uwagi. Wyglądał jednak dziwnie; przyglądał się mokrym cegiełkom, a nie był ubrany jak bezdomny. Co on tutaj robił? Po chwili namysłu uznała, że jednak nie chce mu się przyglądać. Odwróciła się zatem doń bokiem aby sobie odejść i nikomu nie wadzić, jednak w ostatnim momencie mignął jej jego profil i kawałek twarzy. Torebka którą trzymała w dłoniach spadła z hukiem na chodnik (a miała tam ćwierć wszechświata i dzięki Merlinowi bez Hulka), a sama Bons wstrzymała głośno powietrze. Rozpoznała go od razu wszak widywała go już w Hogwarcie jednak nie miała pojęcia, że wybrał się na wakacje… przecież chyba kojarzył, że Alicia miała tu krewnych? - To ty. - wydusiła zanim pomyślała. Widok jego twarzy sam na sam (!) pospieszył bicie jej serca, które ścisnęło się nie tylko ze strachu, ale też złości z którą tak ukrywała wiele wiele lat. Zbierała się w sobie długo aby do niego pójść i go oskarżyć ale w szkole byłaby na przegranej pozycji. Jednakże tutaj… kiedy mogła mieć na niego "haka" (w końcu zachowuje się dziwnie pod sklepikiem i mogłaby zwierzyć się z tego powiedzmy pani Whitehorn - naprawdę chciałaby być taka cwana i zawistna), byli sami, w jej rodzinnym domu… to jest szansa… tylko czemu tak się bała? Wpatrywała się w niego tak jak nigdy by sobie nie pozwoliła na to na terenie zamku. Zebrała torebkę z chodnika jakby planowała się nią zasłonić w razie czego. Akurat dzisiaj Virgo była zajęta a nie miałaby nic przeciwko jej obecności kiedy była sama przy Nathanielu. - T-tak się składa… że szukałam… - bądź odważna jak Boyd! Patrz mu w oczy, mów pewniej… błagam, miej odwagę. Pomyślała o Alicii i zmarszczyła brwi. - … szukałam cię. - celowo go nie tytułowała. Taki ktoś jak on na to nie zasługuje. Chciała go oskarżyć. Dowiedzieć się więcej. - Nie dzisiaj, ale ogólnie. - pewnie nie będzie jej pamiętać, ba, on może nie zdawać sobie sprawy, że jest uczennicą Hogwartu. Mówiła z nowoorleańskim akcentem, a więc mogła być uznana po prostu za tutejszą. - Chciałam ci złożyć spóźnione gratulacje z powodu zaręczyn. - jej dolna warga drżała, ale cieszyła się, że głos jej nie zawiódł. Nie cieszyła się z jego "szczęścia". Chciała zasiać mętlik w jego głowie bo nie mogła mu wybaczyć, że ośmielił się zaręczyć z Emily Rowle po tym jak zlekceważył śmierć i pogrzeb Alicii.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Stuknął kilka cegieł końcówką schowanej w rękawie różdżki i mruknął coś pod nosem, ewidentnie niezadowolony, że nic szczególnego nie chce się zadziać. Można było domyślać się, że jeśli w murach tego budynku ukryty jest jakikolwiek sekret, to nie tak łatwo będzie go odkryć, ale mimo wszystko był rozczarowany – spodziewał się, że pójdzie mu dobrze, miał wszak o sobie całkiem dobre mniemanie. Odwrócił gwałtownie głowę w stronę, z której dobiegał głos i tylko jego dziewczęcość i rozedrgana nuta, która albo rzeczywiście tam była i świadczyła o zdenerwowaniu, albo mu się przysłyszała – tylko to powstrzymało go od wycelowania różdżki w jej stronę. „Tak się składa, że szukałam cię”. — Gustujesz w małolatach, co? — usłyszał rozbawiony głos Emmy, która nie przepuściłaby żadnej okazji do tego, by z niego zakpić. Właściwie dziwił się, że dopiero teraz przemówiła, choć już wcześniej unosiła się nad jego głową, patrząc z niemałym pobłażaniem na to, co tutaj robił. — Z tą też pójdziesz do hotelu? Teraz przynajmniej macie blisko. Ignorowanie ducha było trudne i wymagało od niego sporo samokontroli. Spojrzał tylko na Emmę z dezaprobatą, a potem uniósł jedną brew i wstał, nagle górując nad zaczepiającą go dziewczyną o dumne trzydzieści centymetrów. — Nie jesteś przypadkiem uczennicą Hogwartu? — zapytał nieco zbity z tropu. Była ta bezbarwna i cicha, że choć zdawało mu się, że kojarzy ją ze szkoły, to nie potrafił nawet przywołać z pamięci jej imienia. — Bo jeśli tak, to zakładam, że łatwo było znaleźć mnie już wcześniej. Wziął całą tę sytuację za żart. Dziewczyna znalazła go w dziwacznej sytuacji i pewnie chciała sobie z niego zakpić; nie potrafił wziąć jej na poważnie. Oparł się ramieniem o zimną ścianę sklepu i wyciągnął z kieszeni chusteczkę, którą zaczął dokładnie wycierać swoją różdżkę, bo w takim stanie w życiu by jej nie schował. — Cóż, dziękuję... chyba. Przyjaźnisz się z Emily? — oderwał wzrok od różdżki, by przyjrzeć jej się z zaciekawieniem. Dlaczego była taka zdenerwowana? Czemu zdawało mu się, że toczyła wewnętrzną walkę, choć nie miała ku temu najmniejszego powodu? A może Emma miała rację i dziewczyna skrycie się w nim podkochiwała? Kto by nadążył za nastolatkami. — Przyszłaś zwiedzić sklep? Już zamknięte, ale przyznam szczerze, że i tak nie ma tam nic ciekawego, ot, chłam dla mugoli. Jeśli było w nim coś ciekawego to chyba tylko za czasów samej Leveau. Nie myślał o Alicii, od lutego starał się znów wyprzeć ją z pamięci. Nie zastanawiał się nad tym, że nazwisko jest mu znajome i przede wszystkim nie zwrócił uwagę na powiązania byłej dziewczyny z Nowym Orleanem. Mówiła mu o tym przecież całe lata temu... ...a przez ten czas jego życie runęło co najmniej kilka razy.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Zestresowała się kiedy od razu zapytał czy jest uczennicą z Hogwartu. Miała ogromny problem, aby chociażby skinąć głową, a więc nie odpowiedziała na to w żaden sposób. Po prostu patrzyła na niego i próbowała ułożyć inne słowa, zagrzać się do zadania mu masy pytań przez które wyjechała z rodzinnego miasta. Miał ten sam wyraz twarzy co zawsze, tę wyniosłość, arystokratyczny profil, choć kiedy próbowała przywołać jego twarz w pamięci to wydawało się jej, że widziała jak się uśmiechał do Alicii. - Nie, nie przyjaźnię się z Emily. Nawet jej nie znam. - odparła zgodnie z prawdą i przez chwilę przyglądała się jak czyści różdżkę. Było w tym coś niepokojącego. - Mam tylko nadzieję, że będziesz z nią tak samo szczęśliwy jak kiedyś z Alicią. - nie patrzyła mu w oczy, a na różdżkę. Serce biło w jej piersi szybko, denerwowała się, ale w końcu padło jej imię. Z pewnym ociąganiem przymusiła się, aby zerknąć na jego twarz. - Wszyscy mówili, że byliście idealną parą. - głos jej zadrżał, ale tym razem z uporu. W jej oczach pojawiła się iskra determinacji. Nigdy nie słyszała, aby pojawił się przy jej grobie. Do jej myśli przypłynęła fala pytań, które zadawała ciotce, wujkowi, swojej matce, ojcu... pytała, a oni nie zwracali na nią uwagi bo przecież nie warto rozdrapywać starych ran. Mimo wszystko Bonnie pamiętała, wierzyła, że dowie się więcej i wszystko sprowadzało ją do Nathaniela Blodwoortha. On musi znać prawdę, wiedziała, że coś się za tym kryje. Ta żądza prawdy była teraz wymalowana na jej twarzy choć nie do końca zdawała sobie sprawę z tego jak teraz wygląda. Zaciskała kurczowo palce na pasku torebki, stała wyprostowana choć bardzo spięta, a i cały czas spoglądała na twarz mężczyzny jednak miała pewien problem, aby wytrzymać jego spojrzenie dłużej niż kilka sekund.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
W innym czasie, jednopostówka Po niedawnej porażce Shawn nie zamierzał się poddawać – wręcz przeciwnie, ona jeszcze bardziej utwierdziła go w przekonaniu o podążaniu tą ścieżką. Tym razem jednak nie zamierzał się od razu porywać na głęboką wodę, gdyż uświadomił sobie już, że było to skazane na porażkę przy jego aktualnym zaawansowaniu w tejże sztuce magicznej. Dlatego zamierzał podejść do tego z drugiej strony, bardziej żmudnej i nieprzyciągającej, jeśli wystarczająco pobieżnie się na to patrzyło. Tak, chodzi oczywiście o wertowanie książek na temat zarówno Marie Leveau, jak i całej magii ofiarnej, która była ściśle z nią powiązana. Shawn postanowił, że zacznie od tego, na czym pierwotnie poległ czyli pentagramie, który musiał być w jakiś sposób źle zrobiony, gdyż mężczyzna nie poczuł ani trochę jakiejkolwiek siły magicznej, która powinna być obecna w takiej sytuacji. Sama ta sytuacja brzmiała wręcz komicznie, jeśli popatrzyło się z odpowiedniej perspektywy – Shawn, czarnoksiężnik potrafiący tworzyć inferiusy, manipulować organami innych ludzi, strzelać błyskawicami z dłoni i posiadający moc mordu za pomocą nawet zwykłego pstryknięcia palców – poległ na pewnie jednym z bardziej podstawowych pieczęci, jakie tutaj za swoich czasów stosowano. Dlatego też zamierzał się bardziej zagłębić w specyfikę pentagramu, który znany był nie tylko wśród czarodziei, ale i mugoli, którzy łączyli go bliżej z religijnym wpływem na cały otaczający świat. Reed przeszukał swoje książki, które przywlókł ze sobą na wakacje, jednak w żadnej z nich nie było wystarczająco informacji na temat, który go interesował. Pozostało mu wyruszyć w świat, a zawężając, w centrum miasta, by odnaleźć sklep, w którym taka książka byłaby dostępna. Reed jednak zamierzał również upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – od jakiegoś czasu myśl o sklepie Marie Leveau nie dawała mu spokoju, więc postanowił, że to on będzie jego pierwszym tropem w poszukiwaniu tejże pozycji, mimo że, jak się dowiedział od miejscowych, obecnie sklep ten w żaden sposób nie oddaje tego, czym był kiedyś i teraz trudno o bardziej mugolskie miejsce, które miało za sobą silnie magiczną przeszłość. Mimo tych wątpliwości, mężczyzna po godzinach spacerowania, znalazł odpowiedni sklep i wszedł do środka witając się spojrzeniem z sprzedawcą i bez ogródek przedstawiając mu czego potrzebował. W czasie, kiedy pracownik szukał najbliższej pozycji związanej z „magią” i historią pentagramów, Shawnowi w oczy rzuciła się tabliczka z nieznanym mu językiem, który nie przypominał mu niczego, a zdołał w swoim życiu naczytać się hieroglifów i zmarłych zapisów mowy. Choć sama tabliczka wydawała mu się znajoma – potrzebował chwili, by sparować ją z tą, którą znalazł w domu Catherine Leveau, co jeszcze bardziej utwierdziło go w tezie, że nie było to coś, co powinien zignorować. - Co to jest? – Zwrócił się do Loli, na tyle cicho, by sprzedawca nie usłyszał pytania, a duch mógł wyraźnie rozszyfrować pytanie. Mimo tego, zjawa nie odzywała się, choć jej spojrzenie wyraźnie wskazywało na to, jakby coś o tym wiedziała, ale nie była to odpowiednia pora na tego typu podpowiedzi w całej sprawie. Shawn porzucił temat, pamiętając jednak, by w odpowiedniej chwili do tego wrócić. Odebrał książkę, za którą zapłacił dolarami i wyszedł ze sklepu, by usiąść na najbliższej ławce i zacząć wertować temat. Jak się okazało, pentagram nie był jedynie pieczęcią, a przynajmniej nie tak bezmyślną i bez żadnej głębszej symboliki jak wcześniej myślał mężczyzna. Każda odnoga oznaczała coś innego, gdzie cztery symbolizowały żywioły, piąta zaś była związana z „duchem”. Czytając o tym, Shawn na chwile zawiesił wzrok na Loli, która chichotała niemal bezgłośnie, jakby rad, że wiedziała coś, czego brunet nie i dawało jej to wyraźną satysfakcję. Wrócił do czytania. Powoli zaczął już rozumieć jak ignoranckie było jego podejście z natychmiastowym podejściem do próby pieczęci, nie znając niczego z tego, czego dowiadywał się z tej księgi. Nie miał wcześniej pojęcia o podziale na dobry i zły pentagram oraz o zupełnie innym znaku, hexagramie. Gdy zrobiło się wystarczająco zimno, zamknął książkę, zapamiętując stronę i udał się do pensjonatu, by tam kontynuować lekturę.
| zt
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Dziewczyna zachowywała się dziwnie i coraz mniej rozumiał z całego tego spotkania. Nie znała Emily, a jednak gratulowała mu zaręczyn; to wszystko nie składało się w spójną całość. Emma o dziwo nie zniknęła po wygłoszeniu swojej błyskotliwej opinii na jego temat. Rozejrzała się wokół, a potem podleciała do dziewczyny, przyglądając jej się z bliska z niemałą dezaprobatą. — Widzisz, jak się zachowuje? — rzuciła w jego stronę pogardliwie. Były zupełnymi przeciwieństwami. — Jak niewolnica. Taka, która chciałaby się zbuntować, ale nie potrafi, bo jest za mocno stłamszona. Duch dziewczyny głównie działał mu na nerwy i starał się ignorować ją przez większość czasu (nie zwykł słuchać osób, które krzywiły się na myśl o pójściu do baru), ale teraz podzieliła się z nim dość istotnym spostrzeżeniem. Sam raczej by tego nie dostrzegł, lekceważył ją od samego początku i lekceważyłby dalej; no, w każdym razie do momentu, gdy to powiedziała. Cały napiął się, gdy padło to imię – każdy jego mięsień spiął się boleśnie, ni to ze strachu, ni w gotowości. Wyprostował się, a zielone tęczówki nabrały chłodu, ale nie pozwolił, by na twarzy niekontrolowanie drgnął mu choćby jeden mięsień. Na powrót założył obojętną maskę, która ostatnimi czasy nie była mu już tak bardzo potrzebna, wszedł w rolę i rozpoczął grę, którą ponad wszystko miał zamiar wygrać. Zaskoczyła go. A to zdecydowanie mu się nie spodobało. — To miłe, dziękuję. — Miłe? Czyżby? Wsadziła zardzewiały gwóźdź w i bez tego gojącą się wyjątkowo paskudnie ranę i sprawiła tym samym, że na nowo zapulsowała bólem. Nie było w tym nic miłego. — Jej odejście było ogromnym ciosem, jeśli ją znałaś, to zapewne również dla Ciebie. — Zatrzymał uważne spojrzenie na jej oczach, choć i wcześniej nie opuszczał go z jej twarzy, śledząc każdy gest, który mógłby mu coś o niej powiedzieć. Przekrzywił delikatnie głowę w wystudiowany sposób; starał się brzmieć tak miło, jak tylko potrafił. — Znałaś ją? Wsunął różdżkę za pasek, bo w obliczu niewygodnych pytań o dziewczynę, do której śmierci sam doprowadził, niedobrze byłoby trzymać ją wyciągniętą – nie chciał wyglądać, jakby mógł zaatakować. Na wszelki wypadek wzmocnił barierę oklumencji.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Temat sklepu niegdyś należącego do Marie Laveau jakoś sam wypłynął, kiedy wracały z Domu Zaświatów do pensjonatu. Duchy muzyków nie przekazały im wielu nowych informacji, które mogłyby pomóc w poszukiwaniu amuletu, bo to przecież o to tak naprawdę chodziło. Każdy był ciekaw, jak przedmiot może wyglądać, czy faktycznie dawał swojej właścicielce tyle mocy... No i oczywiście nie jeden chciałby położyć na nim swoje łapy z czysto egoistycznych pobudek. Kłamstwem byłoby, gdyby powiedziała, że nie chciałaby go posiadać, ale jednak bardziej była po prostu ciekawa, ile w tych wszystkich historiach było prawdy. A jeszcze odkrycie samemu tej tajemnicy to już naprawdę byłoby nie lada osiągnięcie. - Myślisz, że znajdziemy tu coś interesującego? - spytała, kiedy tabliczba z nazwą sklepu stawała się coraz większa, w miarę jak się do niej zbliżały. - Ciekawe, czy cały czas sprzedają tutaj produkty, do których mugole nie powinni mieć dostępu - rozmyślała na głos, bo Chris nie omieszkał rzucić jej kilkoma informacjami na temat sklepu, więc wiedziała, że za czasów Laveau i ludzie niemagiczni mogli dostać co nieco "nie z tego świata". - I zastanawia mnie jedno. Ta kobieta ryzykowała naprawdę dużo, nie kryjąc się z magią, a mimo to nic jej nie zrobiono... Chyba. W sensie, no chodzi mi o to, że odnoszę wrażenie, jakby w swoich czasach po prostu miała wszystkie władze... Wszystkich ludzi w mieście w garści - przyznała ze zmarszczonymi brwiami. Może jednak te kobietka, która kiedyś mówiła jej o swojej (kilka razy "pra") babce miała rację i mambo rzeczywiście szantażowała innych? Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że nie zabroniono jej działalności?
Obserwowała go uważnie, ale miała do czynienia z wyrachowaną osobą, która nie pozwoli sobie na okazanie szczerych emocji. Jego spojrzenie jedynie nabrało chłodu od którego niemalże zadrżała... ale dalej stała w miejscu, trzymała się twardo gotowa doprowadzić tę rozmowę do końca i chociażby wyciągnąć z niego najmniejszą informację. Zachowywał się tak niewinnie... ale nie wierzyła mu, tak profilaktycznie. Słyszała od matki, że Bloodworth mają nieposzlakowaną reputację i maniery na najwyższym poziomie, a co za tym idzie z pewnością potrafili perfekcyjnie kłamać. Skąd taki wniosek? Większość śmietanki towarzyskiej tzw. "czystokrwistych" musiała umieć kłamać skoro trudno było znaleźć na nich haka. - Owszem, to był cios. Choć zapewne dla ciebie znacznie gorszy. Jak... jak się teraz czujesz kiedy masz drugą narzeczoną? Z tego co słyszałam to chyba w podobnym wieku co Alicia. - postanowiła utrudniać mu manipulację tematem. Postara się jak najdłużej nie zdradzać kim tak właściwie jest. Jeśli nie będzie posiadać tej wiedzy (zapewne tylko do końca wakacji, a potem sam się dowie, w końcu nie jest idiotą) to może wzbudzi to w nim niepewność, a dzięki niej mógłby się czymś zdradzić. Nie podeszła do niego, ale odprowadziła wzrokiem chowaną różdżkę. Dzięki temu poczuła się nieco pewniej, mniej zagrożona. Zmusiła się do zachowania swobodniejszej pozy, wsunęła kosmyk włosów za ucho jakby tego typu pogawędka była codziennością. Starała się nie zdradzać ze swoimi emocjami ale była beznadziejną aktorką, a on zapewne wprawnym obserwatorem. Skinęła głową na znak, że owszem, znała Alicię. Nie poruszyłaby tego tematu gdyby nie była dla niej ważna. - Uczyniłbyś mi tę przyjemność i zechciał towarzyszyć któregoś dnia w wizycie na jej grobie? - nie było go na pogrzebie. Nigdy przenigdy tego nie zrozumie, przecież ją kochał! Gdyby go tak tam zaciągnęła... może tam się czymś zdradzi. Może właśnie tam będzie to miejsce kiedy mógłby powziąć się na szczerość wszak na cmentarzu nie wypada kłamać. Była w stanie załatwić sobie przepustkę na wakacjach aby deportować się na grób Alicii. Jej mama mieszkała niedaleko stąd, załatwiłaby to. Póki co nie zdawała sobie jeszcze sprawy, że właśnie zaprasza Nathaniela Bloodworth (tego Bloodworth!!) na spacer po cmentarzu; zupełnie jakby nie byli sobie obcymi ludźmi.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Nie była do końca przekonana do tego czy znajdą cokolwiek wartościowego w sklepie. Położony był on w końcu w centrum Nowego Orleanu, a w przeciągu ostatnich dziesięcioleci. Prawdopodobnie został już ograbiony ze wszystkiego wartościowego, co mogłoby się w nim znajdować. Poza tym obecność mugoli wokół jedynie wszystko utrudniała i sprawiała, że Strauss musiała kilka razy się zastanowić nim sięgnęła dłonią do różdżki wetkniętej za jeansy, którą ukrywała pod cienką bluzą. - Zobaczymy. Może mają jakiś system do rozpoznawania czarodziejów? - odparła, wzruszając ramionami po czym zbliżyła się do drzwi sklepu, by otworzyć je i przepuścić przodem Puchonkę. Skoro znajdowały się w miejscu w miarę publicznym to raczej nie powinna się obawiać tego, że coś się zaraz na nią rzuci. - Kiedyś zupełnie inaczej to wszystko wyglądało. Podobno seanse spirytystyczne i wierzenie w moc pewnych rytuałów i przedmiotów były bardzo popularne swego czasu wśród mugoli - stwierdziła, wchodząc za dziewczyną do sklepu i od razu rozglądając się po wnętrzu.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Drążyła. Nie widział żadnego powodu, dla którego miałaby to robić, a jednak rozdrapywała słowo za słowo, próbując pociągnąć go za język. Nieudolnie, chciałoby się powiedzieć – ale czy to była prawda? Czuł, że naciska, jej przesłuchaniu brakowało subtelności, ale podeszła go w sposób, który utrudniał mu ucięcie tematu. Gdyby zbył ją zbyt mocno, mógłby wzbudzić podejrzenia. Z drugiej strony brnięcie w rozmowę mogło odkryć coś zbyt osobistego, zbyt ważnego. Coś mogło wymsknąć mu się nieopatrznie. Ryzykował. — Pierwszą — poprawił ją chłodno i dobitnie — ja i Alicia nie byliśmy nigdy zaręczeni. — Jeszcze nie. Czekał, aż skończą szkołę, czekał, aż będzie mógł zabrać ją do Prowansji i oświadczyć się na polu lawendy. Pierścionek matki miał wtedy w pogotowiu, ten sam, który otrzymała Emily, a którego tak uparcie nie chciała nosić. Znaczył dla niego tak wiele – tak wiele złego, gwoli ścisłości... a i tak wolałby widzieć go na jej dłoni. Był chyba masochistą. — Al była w moim wieku, Emily jest natomiast o kilka lat młodsza, o czym zapewne dobrze wiesz. Obserwator zadbał o to, by każdy wiedział. — Uniósł kącik ust, choć wcale nie było mu do śmiechu. Ich narzeczeństwo wzbudzało kontrowersje, zwłaszcza w momencie kiedy zaczął pracę w Hogwarcie. Wypowiadał się o tym beznamiętnie i choć nie pozwolił, by na wierzch wyszło jego zniecierpliwienie, chciał iść stąd jak najszybciej. To nie był jego koniec. Choć dość sprawnie (jak mu się przez moment wydawało) uciął tę rozmowę, ona się nie poddawała. Zaskoczyła go swoimi słowami tak mocno, że zmarszczył brwi, zupełnie nic z tego nie rozumiejąc. — Boisz się — stwierdziła z rozbawieniem, krzyżując półprzezroczyste ramiona na półprzezroczystej piersi. Przekrzywiła głowę, przyglądając mu się z mieszaniną zainteresowania i kpiny wymalowanej w wygięciu nieżywych warg. — Udajesz takiego ważnego, strasznego i nieustraszonego, a boisz się wycieczki na cmentarz. Przy zbiorowej mogile to dopiero byś się zeszczał. — Minę miała hardą, ale gdyby miał czas jej się przyglądać lub uważnie jej słuchać, być może wyczułby tę nostalgiczną nutę sugerującą, że sama zostawiła kogoś w tym grobie. To na szczęście nie był jego problem – nie jego zmartwienie; nie ten grób miał go prześladować. — Panno... — zrobił pauzę, by dopowiedziała lub nie swoje nazwisko. On tak czy siak wcale go nie pamiętał. Przeszedł na grzecznościową formę, bo spoufalanie się nie wyszło mu jednak na dobre. Pluł sobie w brodę, że w ogóle sobie na to pozwolił. — Nie bardzo rozumiem tę propozycję. Czy nie ma Pani nikogo, kto mógłby z Panią pójść? Nie sądzę, żeby wyjście ze studentką było dobrze postrzegane, zwłaszcza w obliczu wspomnianego posta na obserwatorze. Jestem pewien, że profesor Whitehorn może Pani udzielić pomocy. Był do bólu oficjalny. Do bólu. Ból towarzyszył mu ilekroć myślał o tym grobie. O skrytym pod zimnym kamieniem, rozkładającym się ciele. Nigdy go nie widział, a jednak umiał sobie to doskonale wyobrazić. Nie bez powodu nigdy nie zawitał na tym cmentarzu – bał się pójść w tamto miejsce... a po wydarzeniach z urwiska obawiał się tego jeszcze bardziej i sama myśl, że ktoś go o to prosi... sama świadomość, że ktoś ośmielił się zacząć zadawać niewygodne pytania, przyprawiała go o szybsze bicie serca.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Chłód jego wypowiedzi wywołał na jej ciele gęsią skórkę. Musiała zachować zimną krew i nie dać się odstraszyć. Liczyła się, że rozmowa z nim będzie trudna. Miała wiele lat, aby psychicznie przygotować się na próby spłoszenia jej oraz zabicia zainteresowania. Dzięki temu nastawieniu mogła wytrzymać w miejscu i nie cofnąć się przed jego lodowatym spojrzeniem zielonych oczu. Dla innych mogła być nijaka, ale dla Nathaniela powinna być niewygodnym pytaniem, bo musi coś wiedzieć. Wiedziała, że to zaskoczyła, ale ten trzymał nerwy na wodzy i niełatwo było zinterpretować z jego skąpej mimiki prawdziwe myśli. Nie mogła się jednak zniechęcać. Opuściła rękę z trzymaną torebką. - Mawiano, że byliście tak w sobie zakochani, że to kwestia czasu aż wylądujecie na ślubnym kobiercu. To dosyć romantyczny pogląd. - odpowiedziała bardzo ostrożnie. Tak mocno myślała, że Nate ma nową narzeczoną, aż popełniła banalny błąd. Uznała jednak, że użyje go na swoją korzyść - mogła dać do zrozumienia, że nie wie wszystkiego, a przecież wiedziała sporo. Miała czas, aby zadawać pytania, a więc cierpliwość popłacała. - Kiedyś się poznaliśmy, Natahnielu, ale powstaje pytanie czy zwracasz uwagę na maluczkich. - nie chciała tak łatwo podawać mu swojego nazwiska. Owszem, on się dowie prędzej czy później (raczej prędzej), ale nie chciała podawać mu niczego na tacy. Sam nie był łatwym przeciwnikiem w rozmowie, a więc starała się pokazać, że i ona potrafi nabrać wody w usta. Zmrużyła oczy, gdy przeszedł w boleśnie oficjalny ton. Wychowanie nakazywało pójść w jego ślady, ale zaparła się rękoma i nogami. Nie. Nie pozwoli się potraktować w ten sposób. - Dlaczego nie rozumiesz? Jesteś jedyną osobą, która może to pojąć ból związany ze stratą kogoś bliskiego. - ugryzła się w język, aby nie nawiązać do opiekunki Puchonów. Dodatkowa wątpliwość, czy aby należy do hogwardzkiej dziatwy z pewnością nie zaszkodzi. Głos miała już przejęty, nie umiała udawać więcej, że to ją nie ruszało. Jej dolna warga drżała, a włos na karku się jeżył. Z przejęcia zrobiła jeden krok w jego stronę, a gdy zdała sobie z tego sprawę znieruchomiała w nowym miejscu, gdzie wydawać się mogło czuła jeszcze wyraźniej bijący odeń chłód i wyniosłość. - Nie tylko ty ją straciłeś. Ja też. I uważam, że jeśli naprawdę kochałeś Alicię to zgodzisz się na moją propozycję, aby uczcić pamięć nad jej grobem. Zapalimy świeczkę, puścimy lampion. To tak niewiele a jednocześnie ta dużo. - dobitnie zaznaczała, że oczekuje jego obecności. Użyła niechcący drobnego szantażu emocjonalnego. Nie było to jej celem, ale podświadomie czuła, że jeśli go nie podejdzie to się jej wywinie i nie wiadomo kiedy nastąpi kolejna okazja, aby doprowadzić do takiej rozmowy. - Nie będzie problemem załatwić dyskretny świstoklik do Anglii. Jestem przekonana, że twoja chwilowa nieobecność zostanie albo niezauważona albo wybaczona. - ciężko było ignorować wzmiankę o Obserwatorze. Mimo wszystko jakoś wybrnęła i jednocześnie naciskała z różnych stron, aby wymusić na nim zgodę. Sobą się nie przejmowała. Mało kto zwracał na nią uwagę to nawet jeśli Obserwator coś o niej napisze to niewiele osób będzie wiedziało o kogo chodzi. Minął dopiero rok odkąd uczy się w Hogwarcie. Serce w jej piersi szamotało się niczym uwięziony w klatce wróbelek.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie rozumiał. Raz po raz wytrącała mu z ręki argumenty i nie potrafił tego przerwać, zrobić z tym czegokolwiek, odzyskać pełną kontrolę nad sytuacją. Niby wciąż miał jej pierwiastek, stąpał po kruchym lodzie i choć trzeszczał przy każdym kroku, to wciąż utrzymywał się na jego powierzchni. Jakim cudem tak niepozorna, wystraszona dziewczyna zapędziła go w kozi róg? Emma już się nie odzywała, obserwowała sytuację z zaciekawieniem i trudno byłoby orzec, po której właściwie jest stronie. Nie skomentował; oblizał wargi, myśląc nad tym jak bardzo pragnął zapalić papierosa i milczał uparcie, nie potwierdzając jej słów – ale również im nie przecząc. Raniła go, Merlin jeden wie, czy świadomie; każdym słowem o wielkiej miłości zadawała kolejną ranę. Była wielka, o tak. Była też nieszczęśliwa. — Poznałem w życiu wiele osób i bez pracy w szkole, teraz miewam w głowie zupełny mętlik. — Zatrzymał wzrok na poziomie jej oczu, starając się coś z nich wyczytać. Nie nosiła maski, nie potrafiła skrywać emocji, choć był przekonany, że bardzo chciałaby móc tego dokonać. Była w tym tak podobna do Emily... — Ponieważ się nie znamy. To niestosowne i bez łamania regulaminu szkolnego. Znalazł się obrońca szkolnych reguł. Nie było mu to na rękę, ale skoro musiał, to zamierzał grać takiego do samego końca. Instynkt wył ostrzegawczo, podpowiadając, że musi za wszelką cenę ukryć swoje prawdziwe „ja” przed jej wzrokiem. Ileż by dał, by był tu z nim teraz ojciec, on z pewnością odprawiłby ją przy użyciu zaledwie kilku zdań. Powoli zaczynało mu coś świtać. Od samego początku rozmowy starał się chwytać choćby najmniejsze fakty i łączyć je w możliwie spójną całość. Nie ułatwiała mu tego zadania, ale był tyleż wytrwały, co doświadczony. Alicia była jej niewątpliwie bliska, ale była zbyt młoda, by mogły po prostu znać się ze szkoły. Mieli swoje grono znajomych, z reguły nie zadawali się z młodszymi od siebie, gdyby więc plątała jej się pod nogami jakaś dziewczynka, z pewnością by to zauważył. Musiała być jej rodziną, skoro pomimo różnicy wieku wiedziała o niej tak wiele i nazywała ją „kimś bliskim”. Widział to przejęcie, drżenie wargi, zamglone smutkiem spojrzenie. Nie kłamała, Al naprawdę wiele dla niej znaczyła. — Wolę pamiętać ją jako żywą osobę, nie ciało przykryte nagrobkiem, leżące pośród setek innych osób. Lampion możemy puścić choćby i tutaj, nie łamiąc regulaminu. Czy to nie brzmi jak kompromis? — Przekrzywił głowę, przyglądając jej się i dodał — jesteś jej kuzynką, prawda? Tą z Nowego Orleanu? Zapomniał o tym – nie myślał o jej powiązaniach z Nowym Orleanem, o tym, że tutaj były jej korzenie. Przybył tu na wpół przytomny, potem pochłonęły go inne sprawy. Nie pamiętał, jak ma na imię, ale skojarzył, że była nowa w szkole – że podobno przyjechała z Ameryki.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Wszechobecni mugole rzeczywiście byli małą przeszkodą. Nie zawsze z łatwością dało się odróżnić ich od czarodziei, a co za tym idzie, wypytywanie o rzeczy związane z magią i wymachiwanie różdżką raczej nie wchodziło w grę, bo tylko niepotrzebnie ściągnęłyby na siebie uwagę. Choć bardzo możliwe, że zostałyby uznane za nie do końca zdrowe na umyśle, ale wciąż ryzyko było zbyt duże. Nie chciały w końcu odpowiadać przed ministerstwem magii. Sklep zrobił na niej niemałe wrażenie, bo gdy przekroczyła jego próg, zatrzymała się dosłownie krok dalej, tak, aby Viola też spokojnie mogła wejść. Pomieszczenie było pełne, wręcz można by uznać przepełnione przeróżnymi przedmiotami i nie wiadomo było, na czym skupić spojrzenie. Nawet jeśli jeszcze zostało tu coś wartościowego, a nie tylko pamiątki dla turystów, to odnalezienie tego nie mogło być łatwe, a już na pewno nie wtedy, kiedy nie miało się pojęcia, czego dokładnie się szuka. - Ciekawa jestem, jak dokładnie z tym było. Czy przedmioty, które uważali za magiczne faktycznie takie były i im pomagały, czy może oni po prostu wierzyli w te moce - powiedziała w zamyśleniu, sięgając po mały flakonik z jakimś olejkiem i ostrożnie zdejmując go z półki. Przyjrzała się bursztynowej zawartości buteleczki i zbliżyła ją do nosa, aby zaraz się skrzywić. Śmierdziało jak cholera, tak mocnego zapachu to się nie spodziewała. A nawet jej nie odkorkowała! - Wiesz, coś typu szczęśliwa bransoletka, która nagle podpowiada ci, jak wyjść z kłopotliwej sytuacji czy coś takiego - dodała, odstawiając flakonik z powrotem na swoje miejsce i patrząc na inne znajdujące się koło niego przedmioty. Można było dostać oczopląsu.