Annabell nie wiedziała jaka Morgan była kiedyś. Poznała ją stosunkowo niedawno i była przekonana, że Davies należy do tego grona osób, które stają się rozpoznawalne na szkolnych korytarzach, a ta swego rodzaju sława, z braku lepszego określenia, była dobra. Ann także w swojej dawnej szkole była rozpoznawalna. Na tyle rozpoznawalna, że wytykana palcami, szczególnie przez środowisko, w którym nawet się nie obracała, bo miała go dość po tych wszystkich bankietach organizowanych przez czysto krwiste rody na Węgrzech. Miała ochotę wywrócić oczami na tę myśl, chociaż w tej czynności powinna dostać już czarodziejskiego nobla. Jej rozpoznawalność jednak dobra nie była, bowiem spowodowana faktem rodziny, w której się urodziła i ogromnego skandalu wśród czysto krwistego środowiska, którego sprawką była… no rodzina właśnie.
W każdym razie nie zamierzała rozmawiać o przeszłości. To co zapisało się na kartach historii powinno odejść przez nią w zapomnienia, powinna żyć przyszłością. Tylko, że nie potrafiła, a dawne dni wracały do niej jak bumerang, a ona była niczym ten istota, który biega z łapką na muchy, za ta najbardziej natrętną, która wydaje się być inteligentniejsza od wszystkich innych.
Piła łapczywie wodę, zupełnie nie myśląc o niczym innym i gaszenie pragnienia. Nie była typem sportowca, wcale. Nawet za quidditchem nie przepadała, i chociaż na miotłach latać lubiła, to rzucanie piłkami w jakieś durne pętle nie sprawiało jej radości, a jedynie irytowała. Nie widziała w tym celu. Taka właśnie była Helyey, potrzebowała obrać odpowiedni cel, dążyć do niego, a kiedy traciła go z oczu – walił jej się cały świat. Nie chciała przyznać się do tego, że właśnie teraz przez coś takiego przechodziła. Traciła horyzont z oczu, na który patrzyła tak cholernie długo, który przed oczami postawiła jej matka.
—
Nienawidzę biegać. — odparła ze śmiechem, kręcąc głową.
Morgan miała rację, potrzebowała czegoś co obróci jej życie o sto osiemdziesiąt stopni, odmieni nie do poznania, ponieważ tak żyć po prostu – nie mogła. Goniła za czymś odkąd tylko sięgała pamięcią, a prawda była taka, że nawet nie wiedziała za czym. Słuchała słów matki i babki, jednocześnie też Adriena, który starał się jej uświadomić w jakiej pętli była, a ona, jak ostatnia idiotka, starała się zadowolić wszystkich, zupełnie zapominając o samej sobie.
Od myśli odciągnął ja straganiarz, proponujący koszulki. Podniosła jedną brew i wcisnęła mężczyźnie galeony, biorąc koszulkę, która była o jakieś dwa rozmiary za duże, po czym założyła ją na sukienkę.
—
Yep, od teraz nazywam się prawdziwą fanką Avada… — zerknęła w dół, przypominając sobie drugi człon nazwy zespołu. —
…Amigos! — po czym zaczęła śpiewać razem z kapelą zanim obie po zakończeniu koncertu udały się w kierunku szkolnych domków.
[z/t z
@Morgan A. Davies]
- kod:
Tydzień kapeli: Avada Amigos
Uzyskane procenty pasji: 50%
Aktywności pasji:♪ zakładam koszulkę zespołu
♪ malują mi logo kapeli na policzku
♪ śpiewam